3941
Szczegóły |
Tytuł |
3941 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3941 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3941 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3941 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Leszek Kope�
Kredowe Ko�o
3
Tower Press 2000
Copyright by Tower Press, Gda�sk 2000
4
Ostatnie wieczory maja zastawa�y Tadeusza Korniejczuka przy biurku, pochylonego nad
kartk� papieru. Na drzwiach jego pokoju pod tabliczk� �Dzia� Administracji� wisia�a przylepiona
bia�� ta�m� kartka: �Nie przeszkadza�, a poni�ej inna: �Wyszed�em do baru�.
Sprzeczno��, jawnie si� tu zarysowuj�ca, zdawa�a si� nie stanowi� problemu dla autora tych
tre�ciwych komunikat�w, troch� niezbornych, lecz przecie� tak trafnie wyra�aj�cych stan
jego wewn�trznej rozterki. Trudzi� si� bowiem nad zadaniem przerastaj�cym � jak dot�d �
jego skromne mo�liwo�ci. Otrzyma� niedawno polecenie od swojego nowego szefa, aby
wszystkie ciekawe i zas�uguj�ce na uwag� zdarzenia opisywa� w raportach: �To bardzo wa�ne,
�eby nie by�o w nich wiele s��w, tylko tre��! Sama tre��!�.
Te kr�tkie raporty mia� wrzuca� do skrzynki pocztowej raz w tygodniu, w pi�tek. Kopert�
nale�a�o opatrzy� adresem: skrytka pocztowa 137137 GD. Szef ostrzega� go wielokrotnie
przed. zwierzaniem si� z tajemnicy s�u�bowej komukolwiek, ponadto zastrzeg� jeden warunek
� niezb�dny, jak twierdzi�, dla dobra wykonywanej pracy. Ot�, gdyby Tadeusz spotka� go w
nie wiadomo jak zaskakuj�cej roli, w najbardziej podejrzanej lub odstr�czaj�cej sytuacji, nie
nale�a�o przyznawa� si� do znajomo�ci. W og�le nie nale�a�o czyni� nic ponad to, co wynika�o
z rutyny obowi�zk�w s�u�bowych lub znacznie wa�niejszych obowi�zk�w na rzecz pa�stwa,
kt�rymi w�a�nie zosta� zaszczycony.
To polecenie pocz�tkowo wydawa�o si� Tadkowi dziwne, ale po namy�le doszed� do
wniosku, �e jest logiczn� konsekwencj� ca�o�ci trudnej s�u�by, jaka zosta�a mu powierzona.
Nigdy nawet nie marzy� o podobnym szcz�ciu. Owszem, kiedy by� ma�ym ch�opcem poci�ga�y
go niezwyk�e przygody m�odych, dzielnych wywiadowc�w, szkolonych od dzieci�stwa
do walki z podst�pnym wrogiem. Wyobra�a� sobie w�wczas, �e jest jednym z tak zwanych
szarych pracownik�w tajnej s�u�by na rzecz pa�stwa, �e czas p�ynie, a on siedzi zgarbiony
nad stert� papier�w... Lubi swoj� prac� i jest mu przyjemnie, kiedy kto� w towarzystwie pyta
go, czym si� zajmuje, a on odpowiada niewinnym zdankiem: �pracuj� w archiwistyce�, na co
rozm�wca odwraca si� po chwili z lekcewa�eniem, bo nie wie przecie�, �e ma do czynienia
ze starszym referentem wydzia�u III tajnej s�u�by pa�stwowej. Mijaj� lata...
Paskudnie brzmi�ce pukanie wyrwa�o Tadka z marze�. Poczu�, jak wielka jest niesprawiedliwo��
losu: mimo i� obdarzony geniuszem wywiadowcy, siedzi oto w pokoiku administratora
uczelni i ma przed sob� rachunki za w�giel i koks. Ponowne pukanie przerwa�o ostatecznie
pi�kne marzenia i Tadek burkn��: � Prosz�.
Do pokoju w�lizgn�� si� zgrabnie nieznajomy osobnik. Zewn�trznie wygl�da� na zagranicznego
turyst�, lecz z oczu patrzy�o mu jak�� swojsko�ci� i naturalno�ci� bli�sz� naszemu
mglistemu klimatowi ni� s�onecznym wybrze�om Po�udnia. Rysy twarzy mia� co prawda po�udniowe,
lecz co�... Tadek u�wiadomi� sobie z ca�� wyrazisto�ci� kategoryczno�� nakazu
absolutnej dyskrecji. Co prawda w otrzymanych dyspozycjach nie by�o nic na temat rozmy�lania
o wygl�dzie zewn�trznym szefa, ale lepiej chyba by� przesadnie ostro�nym, ni� narazi�
si� na jakie� zarzuty ju� na pocz�tku kariery.
Sta� wi�c przed nim szef, w r�ku trzyma� u�amany czerwony go�dzik, obracaj�c go w palcach.
� Pan Tadeusz Korniejczuk? � zapyta� tonem �wiadcz�cym o tym, �e doskonale wie, z kim
rozmawia.
5
� Tak � odpar� Tadek � S�ucham pana? � doda� po chwili milczenia, kt�re nie wydawa�o
si� wcale niezr�czne. By�o jakby pauz�, przeznaczon� dla nabrania oddechu przed skokiem w
g��bok� wod� wielkiej Przygody.
Tak w�a�nie czu� i my�la� Tadek, obserwuj�c, jak nieznajomy zasiada w fotelu stoj�cym
naprzeciw biurka. By� to w istocie ca�y ceremonia�, zapocz�tkowany nieznacznym sk�onem w
prz�d i si�gni�ciem lewej r�ki nieco do ty�u, aby przytrzyma� oparcie. Nieznajomy najwidoczniej
by� cz�owiekiem zahartowanym w r�nych trudno�ciach i potrafi� sobie radzi� nawet
w najbardziej wydawa�oby si� zwyczajnych okoliczno�ciach, r�wnie� i, takich jak siadanie na
fotelu, kt�ry przecie�... �O Bo�e, �e ja na to od razu nie wpad�em� � pomy�la� Tadek i spoci�
si� na my�l, �e fotel m�g� nie sta� ju� w tym miejscu co przed chwil�, kiedy w�a�nie pad�o
tam bystre spojrzenie Nieznajomego.
Kiedy ju� prawa noga obuta w mi�kki zamszowy pantofel, na widok kt�rego Tadek a�
j�kn�� z zachwytu,.spocz�a na lewej i wpad�a w powolny rytm uspokajaj�cego ko�ysania,
Tadek oderwa� od niej oczy i podni�s� g�ow� do g�ry. Zl�k� si� w pierwszej chwili, poniewa�
z oczu Nieznajomego wyziera�a t a j e m n i c a.
Dreszcz przebieg� po karku Tadka, r�ce mu si� spoci�y, a w gardle zasch�o tak bardzo, �e
absurdalnie, zupe�nie absurdalnie pomy�la�, �eby wyskoczy� na jedno ma�e piwo do baru.
� Czego si� pan tak trz�sie? � us�ysza� nagle, i uspokoi� si� natychmiast.
� Ja po prostu pomy�la�em, �e nie zaszkodzi�oby nam... ech! � Tu machn�� r�k�. � Nie
warto nawet wspomina�.
� Dlaczego nie warto? � Nieznajomy by� dociekliwy, a jego ciemne oczy �widrowa�y Tadka
nieprzyjemnie, i by�y przy tym przenikliwe jak promie� lasera, wi�c pomy�la�, �e On i tak
wie o co chodzi.
� No, wie pan przecie� � szepn��, oczekuj�c pomocy ze strony rozm�wcy. Nie wiadomo
dlaczego by� przekonany, �e wpad� w�a�nie ostatecznie w Jego sieci, �e jest w jakiej� piekielnej
pu�apce, kt�ra jednocze�nie zawiera wyt�skniony posmak przygody i niewiadomego.
� Powiedzmy, �e wiem. � Nieznajomy wzruszy� ramionami i zrobi� dosy� oboj�tn� min�. �
A zreszt� � doda� � nie jest w tej chwili a� tak wa�ne, czy mam racj� s�dz�c, �e da�by pan
du�o za szklanic� zimnego piwa, prosto z zamra�alnika. Co? � Za�mia� si� kr�tkim, gard�owym
�miechem, nieco sztucznym i si�gn�� po torb�, kt�ra doprawdy nie wiadomo sk�d si�
wzi�a obok nogi fotela. Zr�cznym ruchem iluzjonisty otworzy� zamek i wydoby� smuk��
butelk� ��ywca�. Postawi� j� na stole, spojrza� z u�mieszkiem na Tadka i skin�� zapraszaj�co
r�k�. � Prosz�. Chyba ma pan tu jakie� szklanki?
� Tak, oczywi�cie. � Tadek opanowa� si�, mimo, wielkiego wzburzenia. By� pewny, �e jego
go�� wszed� do pokoju bez �adnej torby!
Na butelce jeszcze zachowa�y si� kropelki rosy, �wiadcz�ce o tym, �e niedawno zosta�a
wyj�ta � lod�wki. Tylko � z jakiej lod�wki? W ca�ym mie�cie i okolicach nie znalaz�oby si�
od wielu miesi�cy, nawet w najdro�szych lokalach, tak dobrego gatunku piwa. Tymczasem
zabulgota� z�ocisty p�yn, grdyka Tadka wykona�a kilka gwa�townych skok�w, i w gabinecie
kierownika administracyjnego zapanowa� b�ogi spok�j. Tadek rozkoszowa� si� nast�pnymi
�ykami, a Nieznajomy, upiwszy p�g�bkiem odrobin�, odstawi� szklank� i zacz�� z zainteresowaniem
przygl�da� si� swoim paznokciom.
� Korniejczuk? � us�ysza� nagle Tadek i poczu� jak pod wp�ywem tego przenikliwego
szeptu budzi si� w nim znowu groza. � Rozumiesz, �e spraw� najwy�szej wagi jest wierno��?
� ci�gn�� szef.
� Wierno�� czemu? � zdo�a� wykrztusi� Tadek. �Bo je�eli chodzi...
� Idei! � przerwa� szef, nie zwracaj�c uwagi na pr�by Tadka, usi�uj�cego wyt�umaczy�, �e
on owszem, bardzo ch�tnie b�dzie wsp�pracowa�, �e jest zaintrygowany, nie, niedobrze powiedziane,
jest zainteresowany, nawet bardzo, tak ciekawie zapowiadaj�c� si� wsp�prac�, ale
chcia�by... No wi�c, chcia�by wiedzie�, na czym ona w�a�ciwie polega, to znaczy nie, rozumie
6
przecie�, �e wymogi dyskrecji, konspiracji nawet, nie, znowu niew�a�ciwe s�owo, wi�c raczej
konieczno�� zachowania tajemnicy s�u�bowej...
� Dosy� � przerwa� szef. � Chyba si� upi�e�. Nie chodzi o �adn� tajemnic�, chocia� naturalnie
trzeba podda� si� surowej dyscyplinie i przedwcze�nie nie zdradza� przed otoczeniem.
Chodzi przecie� o ide� i o kszta�t ostateczny dzie�a. Naszego dzie�a � doda� po kr�tkiej pauzie
spokojnym ju� g�osem.
� Taak! Kolektywnego! � wrzasn�� troszeczk� histerycznie Tadek. � Jako zesp� mamy
wszelkie szanse dzia�ania zorganizowanego precyzyjnie i planowo. Pan, ty szefie � tu spojrza�,
pytaj�co, czy przypadkiem nie przesadzi�, z tym spoufaleniem si� � a tak�e moja skromna
osoba, mamy przed sob� przysz�o��. Ja to czuj�! � Uni�s� si� nieco z krzes�a i wymachiwa�
pust� szklank�.
� Uspok�j si� � zasycza� Nieznajomy i Tadek natychmiast usiad�, wytrzeszczaj�c oczy ze
strachu, przera�ony, �e oto zaprzepa�ci� wielk� szans�, �e nikt mu ju� nigdy nie zaproponuje
udzia�u w tak pon�tnym �wiecie, kt�ry jeszcze przed chwil� sta� przed nim otworem, a teraz
jest ju� czasem przesz�ym, histori�, kr�tk� anegdot� tak nieprawdopodobn�, �e nie nadaj�c�
si� nawet do wspominania. Ach, gdyby tak m�c odwr�ci�, cofn�� nieznacznie t� przekl�t�,
prostack�, umown� linijeczk� czasu i m�c zaprezentowa� si� ze swojej najlepszej strony...
Szef wsta� tymczasem, wyj�� z g�rnej kieszeni marynarki chusteczk�, otar� ni� ko�ce palc�w,
pochyli� si� nad Tadkiem i powiedzia� najzwyczajniej w �wiecie.
� Do zobaczenia, �amago. Zadzwoni� jutro rano.
I znikn��.
Tadek odchyli� si� niebezpiecznie z krzes�em do ty�u i trwa� tak przez d�ugie minuty, zamy�lony,
pos�pny; jednocze�nie czu�, jak narasta w nim jaka� ogromna, wspania�a, uwznio�laj�ca
moc, omnipotencja nadana mu przez Nieznajomego.
Nast�pnego dnia, a by� to pi�tek dwudziestego maja, Tadek wsta� z ��ka czuj�c, �e oto nareszcie
co� si� sta�o w jego przeci�tnym, nijakim �yciu. Pojawi� si� kto� mocny, wzi�� w
swoje r�ce jego � Tadka los i okaza�o si�, �e prosz� bardzo, jest potrzebny komu� tak zdolnemu
i przedsi�biorczemu jak szef.
�Zaraz, zaraz. Przecie� ja nawet nie wiem, jak on ma na imi�! Nie wiem, kim jest, czego
w�a�ciwie chcia� i dlaczego by�em wobec niego taki bezbronny. Mo�e dzia�a� czym� w rodzaju
hipnozy?�
Letni prysznic sp�uka� jednak te nierozs�dne w�tpliwo�ci, przywracaj�c �ad w g�owie Tadka.
Po kilkunastu minutach szed� ju� w stron� przystanku tramwajowego, wymachuj�c weso�o
parasolem. Do swojego gabinetu prawie wbieg�, bo wydawa�o mu si�, �e s�yszy dzwonek
telefonu. Nikt jednak nie dzwoni�, i z wolna z up�ywem godzin zapa� Tadka styg�. �Ale� g�upiec
ze mnie. Da�em si� nabra� jak dziecko. Na pewno nigdy wi�cej si� nie odezwie.� Kiedy
min�o po�udnie, Tadek pe�en coraz czarniejszych my�li zawl�k� si� do barku i usiad� niedaleko
bufetu, ko�o okna. Piwo mia�o tego dnia smak goryczy, a Tadek coraz bardziej przygn�biony
wpatrywa� si� w okno.
Do barku wpad�a ha�a�liwa grupka student�w. Jeden z nich, wysoki, szczup�y blondyn,
podobny do strusia, pochyli� si� nad Tadkiem.
� Pan Korniejczuk? � zapyta� cienkim, okropnie skrzypi�cym g�osem, kt�ry zabrzmia� tak
groteskowo i szyderczo, �e Tadek wzdrygn�� si�.
� Tak � odpowiedzia�, unikaj�c wzroku studenta.
� Mam dla pana wiadomo��. Od Mariana.
� Od Mariana?
Widocznie zdziwienie odmalowa�o si� na twarzy Tadka, bo pos�aniec obja�ni� zniecierpliwiony:
� No tak. Widzia� si� pan przecie� z nim wczoraj. � Aha! No pewnie, �e si� widzia�em! �
wrzasn�� Tadek uradowany. � A wi�c i pan nale�y... � Uni�s� si� radosny i nagle odrodzony z
krzes�a. � Przepraszam, drogi panie, niech�e pan siada, prosz�. Zaraz co� zam�wi�.
7
� Nie trzeba. Nie trzeba. Spiesz�,si� � zapiszcza� stru� i wyci�gn�� spod po�y marynarki, karteczk�.
Wr�czy� j� czym pr�dzej Tadkowi i do��czy� do swoich, pokrzykuj�cych przed bufetem.
Tadek rozwin�� po�piesznie karteluszek i przeczyta�: �Odwr�� si�.�.
Powoli odwr�ci� si� i popatrzy� na trawnik, niczego nie rozumiej�c. Ale oto w k�ciku oka
zamigota� jaki� ciemny punkcik i Tadek, wykr�caj�c bole�nie szyj�, dostrzeg� posta� siedz�c�
na �awce pod �cian�. By� to wczorajszy Nieznajomy. Szef! Marian? � pomy�la� gor�czkowo.
Ju� chcia� zerwa� si� i biec na d�, kiedy spostrzeg�, �e jest co� dziwacznego w siedz�cym na
�awce wczorajszym Nieznajomym. Ubrany by� w czarn� peleryn� si�gaj�c� kostek i ciemny
kapelusz z wielkim rondem; r�ce opiera� na lasce podobnej do ciupagi. Ale nie str�j zwr�ci�
uwag� Tadka, bo chocia� by� dosy� ekscentryczny, dawa� si� wyt�umaczy� nadchodz�cymi
juwenaliami. Groz� budzi� fakt, �e by�a to posta� ca�kowicie nieruchoma � jak pos�g. I �e
twarz oraz r�ce mia�a bia�e. Kredowobia�e! Tadek przysun�� si� bli�ej okna i z ogromn� si��
wbi� wzrok w przestrze�. Nie by�o najmniejszych w�tpliwo�ci. Mia� przed sob� figur� zrobion�
z gipsu albo kredy...
W ten w�a�nie spos�b, nie zdaj�c sobie z tego sprawy, wkroczy� Tadeusz Korniejczuk na
dobre w �wiat sztuki ,,przez du�e S�, jak poucza� go Marian � szef. Spotykali si� dosy� cz�sto.
Tadek wys�uchiwa� d�ugich, ca�onocnych prelekcji na temat Imperium najpot�niejszego
w �wiecie, ponadpa�stwowego, si�gaj�cego poza przestrze� i czas...
Nieraz trudno by�o wytrwa� do pierwszego brzasku � zwykle o tej porze Marian ko�czy�
swoje monologi:
� No to do rych�ego zobaczenia. Wpadn� nied�ugo i przynios� ci par� ksi��ek.
Pok�j Tadka zarzucony by� ju� ksi��kami, przynoszonymi przez Mariana, ale nie mia� nawet
czasu ich przejrze�, tak ogromna ilo�� obowi�zk�w spad�a na jego barki. Myszkowa�
teraz po uczelni w poszukiwaniu �temat�w� dla Mariana, przesiadywa� godzinami w barku,
pods�uchuj�c prowadzone przez nami�tnych dyskutant�w rozmowy, wystawa� na przystankach
i pod oknami dom�w studenckich. Zapewne pr�dko porzuci�by ca�� t� afer�, gdyby nie
zadziwiaj�ca zbie�no�� pomi�dzy prac� prawdziwego wywiadowcy a s�u�b� pe�nion� dla
dobra Imperium, kt�rego przedstawicielem by� Marian.
Najbardziej uci��liwym obowi�zkiem by�o jednak pisanie r a p o r t � w. Ju� par� razy
pyta� Mariana, czy to konieczne, i poddawa� w w�tpliwo��, czy rzeczywi�cie tworzona w pocie
czo�a p r o z a, czyli g�sto zapisane stroniczki, nazywane w tajemnicy przed Marianem
r a p o r t a m i, kt�re wrzuca nie wiadomo po jak� choler� raz w tygodniu do skrzynki pocztowej,
maj� jaki� sens.
Odpowied� brzmia�a zawsze jednakowo:
� Nie tobie s�dzone jest ocenia�. Ty masz pisa�, pisa�, i jeszcze raz pisa�!
� Kiedy ca�y m�j zmys� krytyczny, cho�by nie wiem jak przyt�piony alkoholem i twoim
entuzjazmem buntuje si� przeciwko kwalifikowaniu moich tekst�w, brzmi�cych jak raporty
dow�dcy dru�yny w wojsku, jako artystyczne.
Marian zastanowi� si� przez chwil�, popatrzy� na Tadka zamy�lonym wzrokiem i powiedzia�
z wahaniem:
� Mo�esz spr�bowa� wzbogaci� je pr�bami niekt�rych m�odych pisz�cych. Pe�no ich dooko�a.
Jest z czego wybiera�. Si�gnij na przyk�ad do tw�rczo�ci tych, no jak�e... �Protreptyk�w�.
Oni wydaj� swoje pisemko.
Na pewno znajdziesz w materia�ach z�o�onych do druku sporo interesuj�cych rzeczy.
� To jest pomys�! � ucieszy� si� Tadek i zabra� entuzjazmem do pracy..
8
Efektem jego usilnych zabieg�w by�o nasze pierwsze oficjalne spotkanie. �Czego on ode
mnie mo�e.chcie�?� � zastanawia�em si�, wchodz�c po schodach wiod�cych do pomieszcze�
administracyjnych. Wiedzia�em, �e rozmowa z kanali�, jak� by� niew�tpliwie pan Tadek, niczego
dobrego nie wr�y.
� Aaaa! Witam serdecznie. � Zerwa� si� z krzes�a, wyskoczy� zza biurka i podszed� do
mnie z wyci�gni�t� r�k�. � Prosz�, niech pan siada, panie Marku � m�wi�, opadaj�c ci�ko na
swoje krzes�o. � Prosi�em pana o przybycie w zwi�zku ze spraw�... no, mo�e niezupe�nie
spraw�. Co te� ja w�a�ciwie, zupe�nie fatalnie zaczynam nasz� rozmow�... � j�ka� si�, postukuj�c
nerwowo palcami o blat biurka, i wierci� niespokojnie.
� Co jest? � odezwa�em si� wreszcie. � Wal pan. �mia�o. Ja nie uk�sz�. Jestem sw�j cz�owiek
� m�wi�em zdumiony, sk�d takie w�a�nie s�owa cisn� mi si� na j�zyk.
Pan Tadek po �sw�j cz�owiek� wpad� w jeszcze wi�ksze zdenerwowanie. Jego paluchy
b�bni�y w biurko z ogromn� szybko�ci�.
� No, hm, w�a�nie � opanowa� si� wreszcie. Znieruchomia� i wlepi� we mnie oczy jak bazyliszek.
� Tak, tak. Jako ludzie zatrudnieni, to jest z��czeni z jedn� instytucj�, jak� jest nasza
Alma Mater...
� Daj pan spok�j i... ad rem, �e wpadn� panu w s��wko � przerwa�em.
Pan Tadek znowu znieruchomia�. Patrzy� gdzie� poza mn� w przestrze�; czo�o zmarszczy�o
mu si�, tworz�c bogat� rze�b� bruzd, fa�d i miejscami cieniutkich strumyk�w, kt�rymi
sp�ywa� pot, gin�c w krzaczastych brwiach. Po chwili ockn�� si�, zrobi� zr�cznie p�obr�t i
pochyli� nisko, nie wstaj�c z krzes�a, aby wydoby� ze skrzynki dwie butelki piwa �ywieckiego,
wspaniale zroszonego od przechowywania w lod�wce.
� Mo�e napijemy si� � powiedzia� swobodnie. � Proponuj�, �eby�my przeszli na ty. Nie,
nie jestem a� taki stary, na jakiego wygl�dam � roze�mia� si�. widz�c zaskoczenie na mojej
twarzy. � Poza tym wsp�praca, jak� chc� panu, chc� ci zaproponowa�, b�dzie mia�a charakter
jak najbardziej kole�e�ski � doda�, zupe�nie ju� rozlu�niony, po czym wyci�gn�� z kieszeni
spodni chustk� koloru brudnej �cierki i wytar� ni� starannie czo�o.
� O jakiej wsp�pracy m�wisz? � zapyta�em, z trudem zmuszaj�c si� do bezpo�redniej
formy.
� No w�a�nie. � Tadek, poci�gn�� du�y �yk piwa i odchyli� si� wraz z krzes�em g��boko do
ty�u, opieraj�c na biurku stopy w ko�lawych p�butach typu kajak sk�adak. � Wydajecie, ty i
twoi koledzy, pisemko �Protreptyk�. Nieprawda?
� Prawda � odpar�em.
� No wi�c interesuj� mnie teksty. Najch�tniej proza, mog� by� te� wiersze, reporta�e, eseje.
Wszystko.
� Nie rozumiem � Powiedzia�em wolno, zastanawiaj�c si�, o co mu chodzi.
� Zwyczajnie. Chc� wam pom�c. Nie m�wi�, �e bezinteresownie, ale jednak pom�c. �
Zmru�y� chytrze oczy i wpatrywa� si� we mnie jak krokodyl w �niadanie, kt�re mu nieoczekiwanie
wpad�o do rzeki.
� Pewien m�j ustosunkowany znajomy poszukuje multum tekst�w do znanego czasopisma
� tu wymieni� tytu�, od kt�rego powinno mi dech zaprze� w piersi. � Z tym, �e chodzi g��wnie
o teksty m�odych, dopiero co debiutuj�cych, jeszcze nie ska�onych, �wie�ych i tak dalej.
Rozumiemy si�? � mrugn�� do mnie porozumiewawczo i trzasn�� swoj� szklank� o brzeg
mojej. Sztama? � krzykn�� z zapa�em.
� Sztama! � odkrzykn��em, sam nie wiem czemu i szcz�kn��em jeszcze mocniej swoj�
szklank� o brzeg jego � ju� opr�nionej.
� A wi�c od dzisiaj czekam na wszystkie teksty, jakie macie w swoim archiwum. Bo chyba
nie wszystko, co sk�adaj� autorzy, drukujecie? Ponadto czekam na wszystko, cokolwiek napisz�
twoi koledzy, wy, a zw�aszcza ty; wiedz bowiem, �e jestem wielbicielem twojego talentu
� kadzi� mi, pl�cz�c troch� sylaby, jakby upi� si� szklank� piwa.
9
Za�wita�o mi w g�owie pierwsze niejasne podejrzenie, co do prawdziwego celu tej rozmowy.
Rozstali�my si� po opr�nieniu p� kontenerka butelek ��ywca�. Ja � kompletnie pijany,
Tadek � jakby coraz trze�wiejszy i bardziej opanowany. Pami�tam, �e na po�egnanie nazwa�em
go naszym kochanym mecenasem, a on mnie przysz�ym wielkim prokuratorem literatury.
W kilka dni po naszej rozmowie zapuka�em do drzwi pokoju Tadka.
� Prosz� � us�ysza�em po dobrej minucie wyczekiwania. Wszed�em i zasta�em go stoj�cego
naprzeciw szafy, zdenerwowanego czym� i speszonego.
� Siadaj � powiedzia�, pr�buj�c domkn�� rozchylaj�ce si� uparcie drzwi, niewielkiej szafy
biurowej. Przy�apa� widocznie moje zaciekawione spojrzenie i jeszcze bardziej gor�czkowo
domyka� drzwi.
� P�aszcz � powiedzia�em, wskazuj�c na d�. Spod drzwi wystawa� kawa�ek granatowego
materia�u. � To tw�j p�aszcz? � spyta�em zdziwiony, bo wydawa�o mi si�, �e sk�d� znam ten
elegancki, granatowy trencz, podszyty nieco ja�niejsz� podszewk� w tym samym kolorze. Z
pewno�ci� nie by�a to popelinowa kurtka, noszona przez Tadka od lat, �ci�gni�ta w pasie
wszyt� gum�, z kapturem, podbita sztucznym misiem w kolorze popielatobr�zowym.
� Nie... Tak! A w�a�ciwie, co ci� to obchodzi! � podni�s� g�os Tadek. Uda�o mu si� wreszcie
zamkn�� drzwi i przekr�ci� klucz.
� Nic. Pogniecie si� � zauwa�y�em, wyczuwaj�c, �e nie nale�y kontynuowa� tego tematu,
z jakich� powod�w bardzo dra�liwych dla Tadka.
� Niewa�ne � powiedzia�, siadaj�c za biurkiem. � Co ci� sprowadza?
Jego oczy zatrzyma�y si� na tekturowej teczce, kt�r� trzyma�em ca�y czas w r�ku. � O!
Widz�, �e przynios�e� co� ciekawego.
By� wyra�nie o�ywiony.
� Tak, przynios�em fragment wi�kszej, nie istniej�cej niestety ca�o�ci. Chcia�bym, �eby to
by�o ocenione raczej pod wzgl�dem stylu ni� tre�ci, z powod�w chyba oczywistych. Tre��
ci�gle jeszcze staje si� i stwarza, a ja jestem w trakcie prowadzenia kronikarskich na razie
zapisk�w. � Tadek skrzywi� si�, wi�c szybko m�wi�em dalej: � Tempo wydarze�, skojarze� i
przypomnie� jest tak ogromne, �e daje, jak s�dz�, gwarancj� uko�czenia ca�ej opowie�ci w
ci�gu najbli�szych paru tygodni. My�l�, �e pr�bka mo�liwo�ci zawartych w tym fragmencie
mo�e da� jakie� poj�cie o ca�o�ci. � Kusi�em go niedoko�czono�ci�, chc�c cho� troch� wybada�
grunt.
� Szkoda, �e to fragment � m�wi� Tadek, postukuj�c palcami w encyklopedi� le��c� na
biurku. � Wola�bym, �eby to by�o co� kr�tszego, ale w sko�czonym kszta�cie.
� C�. Rzeczywisto�� b�d�ca przedmiotem opisu nie chce si� sko�czy� � powiedzia�em
robi�c gest, jakbym chcia� zabra� maszynopis, wsta� i odej��.
� No dobrze, pozw�l � po�piesznie si�gn�� po teczk� i zacz�� przerzuca� kartki. Po chwili
obaj drgn�li�my, bo w szafie co� si� poruszy�o i zachrobota�o, a w�a�ciwie by� to taki d�wi�k,
jakby kto� t�umi� kaszel. Spojrza�em na Tadka. Znowu mia� speszon� min�. � To szczury �
powiedzia� wreszcie. � Ci�gle mamy k�opoty z dostaniem trutki. � Przerzuci� jeszcze kilka
kartek, zamkn�� teczk�, wsta� z krzes�a i wyci�gn�� do mnie r�k�.
� Musz� wyj�� � powiedzia�. � Przeczytam jutro, pojutrze lec� do stolicy i tam poka��
tekst mojemu znajomemu. Odezwij si� za trzy, cztery dni.
Zamykaj�c drzwi us�ysza�em jeszcze raz chrobot dobywaj�cy si� z szafy. Tym razem nie
mog�o by� �adnych w�tpliwo�ci. Kto� zakaszla�!
Prawd� m�wi�c nie by�em z Tadkiem ca�kiem szczery. istnia�y dalsze fragmenty opowie�ci,
pozbawionej jeszcze co prawda tytu�u, pocz�tku i zako�czenia, ale dostatecznie obszerne,
aby da� poj�cie, o co w ca�ej tej historii chodzi. Jednak nie mog�em mu zaufa�, wszak by�
postaci� o zdecydowanie z�ej reputacji. Poza tym chcia�em mie� okazj� do kilku spotka� i
rozm�w. W mo�liwo�� druku w znanym pi�mie nie wierzy�em. Raczej, wiedziony intuicj�,
traktowa�em ca�� spraw� jako okazj� do wyja�nienia rodz�cych si� wci�� w�tpliwo�ci, zwi�-
10
zanych zreszt� z opisywan� przeze mnie histori� Toma i innych. Najlepiej zrobi�, przytaczaj�c
fragment dostarczony Tadkowi w upalne, czerwcowe popo�udnie, przepisany na maszynie
w trzech egzemplarzach. Pozosta�e dwa umie�ci�em w bezpiecznym miejscu, mimo to pe�en
jak najgorszych przeczu� co do ich przysz�ego losu.
... Wszyscy mieli ponure miny, jakby oczekiwali czego� strasznego.
� Tomie! Ach, Tomie! � wo�a�a nasza pani od geografii.
� Jestem, prosz� pani � odpowiada�o echo, kt�re nam po nim zosta�o. Nie by�a to jednak�e
ca�a prawda, bo cie� Toma snu� si� mi�dzy nami. Zjawisko to nie by�o nam obce, wi�c nikt
si� tym specjalnie nie przej��, z wyj�tkiem pani od geografii, kt�ra wyj�a notes i zacz�a gor�czkowo
przerzuca� kartki.
� Nie mog� znale�� jego nazwiska � poskar�y�a si�.
� Jak to mo�liwe � zapyta� jeden z m�odzie�c�w, siedz�cych w k�cie pod �cian�.
� Do o�lej �awki! � wrzasn�a nauczycielka. I natychmiast zacz�a si� mi�dzy nami wojna.
Ci�ki b�j o ka�dy centymetr wolnej przestrzeni. Trzaska�y pi�ra. Szelest kartek by� g�o�ny
niczym kanonada dzia� przeciwpancernych. Zacz�y powstawa� po�piesznie klecone notatki,
przesy�ane w formie li�cik�w z �awki do �awki. Trudno jednak by�o wyznaczy� przyzwoit�
granic� pomi�dzy prawd� a fikcj�, tote� pani dosy� szybko podda�a si� og�lnemu zacietrzewieniu,
i to j� prawdopodobnie zgubi�o. Trzyma�a w r�ku podan� jej omy�kowo karteczk�.
� Nie jestem na waszych us�ugach � zawo�a�a. � Nie wolno wam post�powa� tak bezwzgl�dnie.
� Tu przesz�a na ton b�agalny, czuj�c, �e nic nie wsk�ra imperatywnym. � Powiedzcie
mi, prosz�, co si� z nim sta�o?
� Tego nikt nie mo�e wiedzie� na pewno � powiedzia� skarcony m�odzieniec.
Wzrok mia� zimny, ironiczny. Wargi lekko wyd�te za spraw� d�ugotrwa�ych studi�w przed
lustrem. G�owa odchylona na bok i do ty�u, jedna r�ka niedbale zag��biona w kieszeni marynarki,
tweed, flanela, we�na, skarpetki frotte � oto Artur Maria Tagelbaum. Zawsze sk��cony
z Tomem, obecnie nie marnuj�cy cienia szansy na wykorzystanie jego mistycznego znikni�cia,
by� wcieleniem nader eleganckim i z pozoru wielce sympatycznym... ju� chcia�em powiedzie�
� diab�a, lecz ka�dy przecie� dostrze�e s�abo�� i anemiczno�� tego epitetu, w zestawieniu
z podmiotem.
Pani od geografii czu�a, �e przestaje panowa� nad sytuacj�. By� mo�e doda�oby jej animuszu
moje ciep�e spojrzenie, ale ona ani razu nie zwr�ci�a si� do mnie. St�d nast�pnym jej b��dem
w strategii opanowania grupy by� rozdzieraj�cy, wymowny gest roz�o�enia r�k: bezradnie,
nie�mia�o, roztkliwiaj�co. Tagelbaum wygl�da� jak rekin, kt�ry poczu� krew.
� Nie trzeba oddawa� si� tak przejmuj�co rezygnacji � wycedzi� koncept o wyra�nym
pod�o�u erotycznym, jak wydawa�o si� w�wczas wszystkim znaj�cym go.
Pani od geografii czym pr�dzej splot�a z powrotem r�ce i tak uzbrojona powr�ci�a do natarcia.
� Czy jest kto� z samorz�du, kto odpowie mi na. pytanie, co si� sta�o z Tomem?
Nie mog�em pozwoli� d�u�ej na zam�czanie skromnej nauczycielki przez cyniczn� klas�.
Wsta�em z miejsca i tym sposobem zwr�ci�em na siebie jej uwag�. Niestety, nie mia�em
chwili czasu na koncentracj�. Musia�em jak najpr�dzej wymy�li� jakie� rozs�dne k�amstwo.
Chocia�, dlaczego w�a�ciwie k�amstwo. Mo�e spr�bowa� opowiedzie� Ca�� t� histori�, jeszcze
zanim rozp�ynie si� i zniknie r�wnie tajemniczo jak sam Tom?
� Dok�d mo�e zaprowadzi� nas gor�czkowe poszukiwanie oparcia w czym� tak ulotnym,
jak zapiski w notesie � zacz��em. � Nazwisko, pseudonim, has�o � wszystko to s� sygna�y
potrzebne z pewno�ci� w procesie komunikowania si�, w tym jak�e ma�o przydatnym sposobie
porozumiewania, wobec tragedii implikowanych istnieniem. � Czu�em mia�ko�� wypo-
11
wiadanych zda�, mimo to brn��em dalej. � Tragedia istnienia i nieistnienia Toma.polega na
nieprzystawalno�ci figur, kt�re usi�ujemy dopasowa� do naszych wyobra�e� o nim. Do esencji
jego, powiedzmy egzyst..., niech ju� b�dzie egzystencji � przyj��em podpowiedziany rym,
czuj�c jak czerwieni� mi si� uszy ze wstydu.
To Tagelbaum, niezr�wnany Tagelbaum. By� w swoim �ywiole. Nie wystarcza�a mu kompromitacja
naszego mitu. Obecnie, w imi� dobrze poj�tej przyja�ni, pomaga� mi zrozumie�
w�asn� s�abo�� � on to by� bowiem autorem podpowiedzi.
Ca�e zdarzenie, nie trwaj�ce d�u�ej ni� minut�, pozwoli�o och�on�� naszej pani.
� Przypominam, �e jeste�my na lekcji geografii � powiedzia�a bezbarwnym g�osem. Nast�pnie
rozplot�a r�ce i si�gn�a do ty�u pod tablic�, gdzie le�a�a kreda. Poda�a mi nowy, czysty
kawa�ek. � Podejd� do tablicy i spr�buj przedstawi� to, co chcia�e� powiedzie�, za pomoc�
rysunku.
Mia�a wyj�tkowe upodobanie do rysunk�w. W�a�ciwie wszystkie nasze lekcje geografii
przebiega�y w ten sam spos�b. Jedno z nas sta�o przy tablicy i usi�owa�o z pami�ci wyrysowa�
kszta�t jakiego� p�wyspu, kontynentu czy � bro� Bo�e � rzeki. Od rzek specjalistk� by�a
pani, wi�c trudno by�o j� zadowoli�. Reszta klasy gra�a w tym czasie w zapa�ki, w karty albo
po prostu nudzi�a si�.
Podszed�em do tablicy i zastanowi�em si� przez chwil�. Sta�em tak dosy� d�ugo, trzymaj�c
kawa�ek kredy delikatnie w dw�ch palcach, chwytem maj�cym w sobie co� z namaszczenia.
Kreda nale�a�a do przedmiot�w symbolicznych, r�wnie� tu, w szkole. Zacz��em sobie przypomina�,
o co chodzi�o w moim wyst�pieniu. Niespodziewanie r�ka sama pow�drowa�a w
g�r�. Bezwiednie zatoczy�em dwa p�kola, poprawi�em paroma kreskami i przerwa�em, s�ysz�c
wybuch �miechu, a raczej r�enie i parskanie wydobywaj�ce si� z czterdziestu m�odych
krtani. Cofn��em si� o kilka krok�w i popatrzy�em z dystansu na swoje dzie�o. Dwa zgrabne
p�dupki nieco oddalone od siebie, w jeden z nich wbita kr�tszym ko�cem litera T.
� Artur! Tym razem przebra�e� miar� � rykn��em.
� Tagelbaum!? Jak mam to rozumie�? �pani od geografii zn�w by�a wyprowadzona z
r�wnowagi.
� W�a�nie o to samo chcia�em zapyta� koleg� � powiedzia� Artur, zwracaj�c si� w moj�
stron�. � By� mo�e � doda� grzecznym tonem � trzeba odwr�ci� kolejno�� zdarze�. W�wczas
rysunek � spojrza� z lekkim obrzydzeniem w stron� tablicy � nale�a�oby interpretowa� jako
wyraz b�lu b o l e � n i e zranionego kolegi. � Sk�oni� si� lekko i usiad� z zadowolon� min�.
Pani rozgl�da�a si� bezradnie po klasie w poszukiwaniu pomocy. Przyby�a z najmniej spodziewanej
strony. Barbara � dziewczyna Toma odezwa�a si� nieoczekiwanie:
� Poniewa� Artur i Tom s� nacechowani ogromn� mas� przeciwie�stw, walcz� ze sob�. To
jest okrutna, prawdziwa walka, gdzie nie ma miejsca na lito��. Dlatego nie ma Toma mi�dzy
nami � g�os jej zadr�a�, zakry�a r�koma twarz; jej cia�em wstrz�sn�y �kania.
Nagle wszyscy,zawstydzili�my si�. Gra, kt�r� prowadzili�my, okaza�a si� okrutna. Ponadto
dawno ju� przesta�a by� gr�, skoro utracili�my kontrol� nad sob� i zdarzeniami. Poczuli�my
si� podle i g�upio. To, co traktowali�my na tyle powa�nie, na ile � jak si� nam wydawa�o
� trzeba, obesz�o si� bez naszej �askawej uwagi. Barbara wysz�a z klasy. Nikt nie poszed�
za ni�. I chyba s�usznie. bo kogo z nas mog�a potrzebowa�.
Pani nerwowo spogl�da�a na zegarek, chc�c przyspieszy� dzwonek na przerw�. Nie czekaj�c
na� opu�cili�my w po�piechu gabinet.
Przed lekcja historii mieli�my pi�tnastominutow� przerw�. Zeszli�my z Arturem do kot�owni.
Przysiad� na pie�ku do r�bania drzewa, wyj�� ze srebrnej papiero�nicy drogiego papierosa
i zapali�, uruchamiaj�c ca�y sw�j repertuar flegmatycznych gest�w. Sta�em przy okienku,
przez kt�re wida� by�o kawa�ek nieba i nogi spaceruj�cych po ogrodzie. Milczeli�my d�ugo i
ju� mia�em rozpocz�� skomplikowany ci�g my�lowy na temat: �jak to mo�liwe, �e wida� i
niebo i nogi w tym ma�ym okienku�, kiedy do kot�owni wesz�o kilku innych palaczy. Usta-
12
wili si� pod okienkiem, zas�aniaj�c widok na szkolne podw�rko, zapalili papierosy i stali nieruchomo,
patrz�c nam prosto w oczy.
Byli dobrze zbudowani, starsi od nas i irytuj�co bezczelni. Ponadto tak pewni swojej si�y
fizycznej, �e nie zauwa�yli na czym stoj�. Wykorzysta�em natychmiast t� szans� i obliczy�em
b�yskawicznie, ile u�amk�w sekund potrzebowa�bym w razie ataku na skok w lewo, pod �cian�,
na kt�rej znajdowa�a si� d�wignia zapadni � klapy metalowej, zamykaj�cej bunkier z koksem.
Na niej w�a�nie stali ci dwaj. Tym razem mieli�my szcz�cie. Zgasili spokojnie papierosy
prawie identycznym ruchem i nie spiesz�c si� wyszli. Jeden z nich wprawdzie zamrucza�
co� w rodzaju: �m�j d�ugi, wra�liwy nos czuje tu nie�wie�y zapach�, ale nie dostrzeg�em �ladu
reakcji na twarzy Artura. Chyba nie dos�ysza�; odetchn��em z ulg�.
� Mo�e chcieli nas sprowokowa�?� zwr�ci�em si� do Artura i zaraz tego po�a�owa�em.
Nie mog�em znie�� jego ironicznego wzroku. Nie mia�em odwagi odezwa� si� tak, �eby przerwa�
t� niewidoczn� przezroczysta skorup�; w kt�rej bywa�em przez niego wi�ziony. Nie
potrafi�em tego zrobi�, chocia� zaczyna�em rozumie�, �e wystarczy�oby jedno z n a c z � c e
s�owo... tak jakby wi�zienie dla mnie zosta�o skonstruowane wy��cznie za pomoc� s��w. Wytrzyma�em
zatem bohatersko jego k�uj�cy wzrok. Odczeka�em jeszcze chwil� i w momencie
kiedy jego oczy straci�y si�� wyrazu � zaci�ga� si� g��boko papierosem � zacz��em:
� Jak my�lisz, co chcia�a powiedzie� Barbara...
Nagle otworzy�y si� drzwi i przed nami stan�a � Barbara. R�ce trzyma�a w g��bokich kieszeniach
fartuszka, okropnie wypchanych; twarz mia�a w podejrzany spos�b u�miechni�t�,
jasn� i przyjazn�.
� Czy co� si� sta�o? � zapyta�em wreszcie, gdy� Artur wykona� zapraszaj�cy gest, kt�rym
dawa� mi pierwsze�stwo, sobie pozostawiaj�c � jak zwykle � ostatnie s�owo.
� Wszystko przed nami � powiedzia�a Barbara, u�miechaj�c si� jeszcze bardziej, co spowodowa�o,
�e atmosfera w kot�owni sta�a si� nie do zniesienia.
Podporz�dkowali�my si� wi�c ochoczo zmys�om � i run�li�my w stron� drzwi. Artur by�
szybszy, ale ja zdo�a�em przeskoczy� cztery schodki na raz i odepchn��em go od drzwi wyj�ciowych.
By�bym je zatrzasn�� i przekr�ci� klucz w zamku, pozostawiaj�c ich razem. Nawet
zd��y�em pomy�le�, �e trzeba p�dzi� dooko�a i podejrze� przez okienko, co si� tam b�dzie
dzia�o, ale jak zwykle nadmiar historyjek pl�ta� mi si� po g�owie i tylko na setn� cz�� sekundy
przypomnia�em sobie problem widoku przez to okienko z do�u. Ta kr�tka chwila wystarczy�a
Arturowi, kt�ry z�apa� mnie za r�g marynarki, i wyskoczyli�my z piwnicy razem. Drzwi
na wszelki wypadek zamkn��em na klucz, po czym skierowali�my si� w stron� gabinetu historycznego,
gdzie ju� od paru minut trwa�a lekcja.
Weszli�my w chwili, kiedy historyk odczyta� nazwisko Toma. Chcia�em co� powiedzie�,
aby nie dopu�ci� do powt�rzenia zdarze� sprzed niespe�na godziny. Jednak�e sprawa Toma
nie nabra�a tu tak wielkiej wagi, jak na lekcji geografii. Historyk w odpowiedniej rubryce
postawi� znaczek: �nieobecny� i nikt jako� nie zdradza� ochoty do dyskusji na ten temat. Ja
by�em nadal podekscytowany, zw�aszcza �e prze�ywa�em bardzo bole�nie odkrycie w sobie
cech, jak s�dzi�em mi obcych: agresji i sprytu.
Po co w�a�ciwie zamkn��em Barbar� w piwnicy i co z tego wymknie? Czy mo�na bezkarnie
wkracza� w czyje� �ycie? Wiedzia�em, �e nie, a mimo to pozwoli�em jej pozosta� w piwnicy,
jakbym chcia� koniecznie by� wrogiem Toma.
Nauczyciel historii, profesor Pendraczko, ko�czy� odczytywanie listy obecno�ci. Zauwa�y�em,
�e moje nazwisko, znajduj�ce si� dok�adnie w po�owie listy, a z ca�� pewno�ci� za
nazwiskiem Toma, nie zosta�o odczytane. Po chwili wahania podnios�em r�k�. Historyk zamkn��
dziennik, odchrz�kn�� i po d�u�szej pauzie powiedzia�:
13
� Prosz� powiesi� map�.
� Panie profesorze! � zawo�a�em. � Pan nie wyczyta� mojego nazwiska. Chcia�em powiedzie�,
�e jestem obecny.
Spojrza� w moj� stron� roztargnionym wzrokiem, w kt�rym nie znajdowa�em jednak �ladu
zak�opotania.
� Prosz�, nie zak��caj toku lekcji � powiedzia� spokojnie. � Sprawy formalne mamy za sob�.
Na szcz�cie � doda�, z min� �wiadcz�c� o braku zainteresowania czynno�ciami administracyjnymi.
� Ale� ja jestem obecny! � zawo�a�em. � Nie przeceniam oczywi�cie roli spraw formalnych,
ale jestem obecny tu, w gabinecie historycznym, dzisiaj, o godzinie jedenastej pi�tna�cie
i jakkolwiek wydaje si�, �e walcz� wy��cznie o b�ah� notatk� w urz�dowym dzienniku, to
jednak o�mielam si� zwr�ci� uwag�, �e brak tej notatki spowoduje lawin� wcale nieb�ahych
czynno�ci. B�d� musia� uda� si� do lekarza, prosi� go, �eby wypisa� mi zwolnienie z zaj�� z
powodu choroby, on oczywi�cie nie uwierzy w chorob�, wi�c b�d� zmuszony prosi� o za�wiadczenie
kt�rego� ze znajomych lekarzy, nast�pnie ubiega� si� o przyj�cie przez komisj�
lekarsk�, zatwierdzaj�c� takie za�wiadczenie...
� Dosy� przerwa� ostro Pendraczko. � C� to za megalomania. Zwr��cie pa�stwo uwag�
� zawsze zwracaj�c si� do zbiorowo�ci uczniowskiej m�wi� �prosz� pa�stwa� � ile razy w tej
kr�tkiej sk�din�d przemowie wyst�pi� Zaimek osobowy �ja� we wszystkich mo�liwych postaciach.
Us�u�ny �miech etatowych lizus�w przywr�ci� mu pewno�� siebie, zachwian� na chwil�
pod wp�ywem jakiej� nieprzyjemnej my�li. Mnie natomiast doda� si� do dalszej walki.
� Panie profesorze, przecie� pan dobrze wie, �e je�li. nie b�dzie adnotacji o mojej obecno�ci
w dzienniku, to rzecz zostanie potraktowana przez wychowawc� zgodnie ze stanem w
dokumentach, a nie ze stanem faktycznym.
� Tw�j atak na dokument to bezmy�lna brawura, m�j ch�opcze � powiedzia� historyk. �
Nie chcesz chyba powiedzie�, �e tu, na lekcji, z przedmiotu opieraj�cego ca�� swoj� rzeteln�
wiedz� na dokumentach, zdarzy� si� mo�e tak ra��ca niezgodno��? � zawiesi� g�os dramatycznie,
a etatowe lizusy za�ka�y spazmatycznie wobec dramatu rozterki: �mia� si�, czy by�
powa�nym.
W tej nieweso�ej sytuacji dopom�g� mi m�j przyjaciel Artur. Zreszt�, on jeden m�g� sobie
na to pozwoli�. By� ulubie�cem profesora Pendraczki � jedyny z ca�ej klasy jako tako zorientowany
w rozleg�ych powi�zaniach dynastycznych dawnej Europy, Wschodu i obu Cesarstw.
� Proponowa�bym, je�li wolno, nie by� tak surowym dla kolegi � powiedzia� ciep�o
i.przyja�nie. � Jest zdenerwowany ci�kimi prze�yciami osobistymi, co bez w�tpienia utrudnia
mu krytyczne spojrzenie na siebie.
� Aaa, je�li pa�stwo uwa�aj�, �e trzeba by� wyrozumia�ym dla kolegi, prosz� bardzo, ja
si� dostosuj�, vox populi vox Dei � zako�czy� g�adko wymownym cytatem Pendraczko. � Co
mam zatem uczyni�? � zapyta�, k�ad�c r�k� na dzienniku.
� Mo�e pan profesor, uwzgl�dniaj�c �yczenie wyrozumia�ej klasy, sprawdzi jeszcze raz
obecno�� � zaproponowa� Artur.
�No dobrze. � Historyk wzruszy� ramionami i zacz�� wyczytywa� kolejno nazwiska.
Artur odwr�ci� si� w moj� stron� i mrugn�� przyja�nie. Oznacza�o to: nic si� nie martw,
wszystko b�dzie dobrze. A niby dlaczego ma by� �le, chcia�em zapyta� ze z�o�ci�, kiedy
zn�w si� okaza�o, �e historyk pomin�� moje nazwisko Tym razem nie zareagowa�em. Przemilcza�em
fakt, jakby go w og�le nie by�o. Obserwowa�em czujnie klas�. Na twarzach kole�anek
i koleg�w nic nie dostrzega�em. Historyk by� znudzony. Jedynie. Artur...
Tak, w tej chwili zda�em sobie spraw�, dlaczego doprowadzi� do odczytania listy obecno�ci
po raz drugi � jedynie on odwraca� si� ode mnie wpatrzony ze skupieniem w reprodukcj�
14
portretu biskupa warmi�skiego. On wiedzia�, �e mojego nazwiska nie ma w dzienniku! Sk�d
wiedzia�, i dlaczego? Czy przyczyni�a si� do tego niew�tpliwa znajomo�� historii? By�em
oszo�omiony odkryciem, a jednocze�nie rozumia�em, �e nie nale�y protestowa�, bo uznaj�
mnie za nudnego maniaka albo co gorsza stwierdz� nerwic� i gotowi wys�a� na jak�� kuracj�
do szpitala psychiatrycznego.
Pendraczko po odczytaniu listy zn�w za��da� mapy, bardzo ju� stanowczym g�osem, na co
czeka�a grupa podnieconych lizus�w. Jedna z wyszarpni�tych ze stojaka map zawiera�a
znaczki naniesione przez Toma w czasie kt�rej� z pracowitych nocy, kiedy tworzy� wielkie
koncepcje i budowa� schematy organizacyjne instytucji, kt�re za�o�y si� w przysz�ym tygodniu,
a tak�e przedsi�wzi�� na skal� krajow� i mi�dzynarodow� do zrealizowania w nast�pnym...
Le��ca na pod�odze mapa by�a dokumentem, za�wiadczaj�cym o realno�ci jednego z
wielkich zaiste przedsi�wzi��.
Co prawda ci�g�e upewnianie si� o realno�ci b�d� nierealno�ci czego� nie le�a�o w naturze
Toma, wr�cz mu uw�acza�o, lecz ja przyj�wszy rol� kronikarza, nie mog� pomin�� rzeczy tak
istotnych dla innych ludzi. Zatem za�wiadczam i z ca�� powag�, godn� stworzonej sytuacji,
stwierdzam: wszystko, co dotyczy Toma, jego przyjaci�, najbli�szych i znajomych odpowiada
prawdziwym sytuacjom, osobom, zdarzeniom. Jest ich odbiciem, drugim ja, obrazem prawostronnie
odbitym w czym�, co trudno nawet nazwa� zwierciad�em wobec okrutnej prawdy
optycznej na temat odwr�conego obrazu.
Czy trudno wobec powy�szego wyt�umaczy�, dlaczego wsta�em ze swojego miejsca w
�awce, wyszed�em na �rodek klasy, podnios�em map�, trzymaj�c j� ostro�nie w dw�ch palcach,
niczym zabrudzon� serwetk� i wynios�em z tego plugawego miejsca? Moja intencja
by�a czysta. Nale�a�o zachowa� ten dokument. Dawno ju� nie by�o w�r�d nas Toma. Znikn��
po pierwszej lekcji, by�a to bodaj lekcja fizyki, i od tej pory up�yn�o tak du�o czasu, �e zosta�
nieomal zapomniany.
Na korytarzu spotka�em oficera prowadz�cego przysposobienie wojskowe.
� Ucze�, yst�p! � krzykn��., zwracaj�c w moj� strona twarz i wytrzeszczone z wysi�ku oczy.
� Nigdzie nie... st�pi�em, wi�c nie yst�puj� � odpar�em spokojnie.
Oczy oficera zaja�nia�y z�owrogim blaskiem tysi�ca szabel spod Wiednia, kilkuset pancerzy
husarii i przydyminym po�yskiem oksydowanych luf karabin�w strzelc�w z pierwszej
linii na Wale Pomorskim. Ca�a ta pl�tanina anachroniczna i bez�adna nie zrobi�a na mnie �adnego
wra�enia. Odwr�ci�em si� i poszed�em swoj� drog�. Map� trzyma�em zwini�t� w niechlujny
rulon pod pach�. Przed szko�� zatrzyma�em taks�wk�, wsiad�em i poprosi�em: � Do domu.
Kiedy znalaz�em si� wreszcie w swoim pokoju, ustawi�em na stoliku rzutnik. Wyj��em ze
�rodka reprodukcj� obrazu z cyklu zegar�w Salvadora Dali � potrzebne mi by�o tylko �wiat�o
� i powiesi�em map� na �cianie. Usiad�em naprzeciw, zapatrzony w pl�tanin� kresek, w czarne
i czerwone kropki miast, w niebieskie �y�ki rzek i ciemne nitki tor�w kolejowych. Tom
nani�s� swego czasu na t� map�, olbrzymie niebieskie punkty � miejsca pobytu naszego lataj�cego
cyrku kosmicznego. To by�o ogromne przedsi�wzi�cie. Wyrasta�o bezpo�rednio ze
�wie�ej jeszcze wtedy pewno�ci siebie studenckich do�wiadcze� i z ogromnej wiary w przysz�o��,
w lepsze jutro, kt�re b�dziemy tworzy� osobi�cie, bez biurokratycznej machiny po�rednikowi
i krytyk�w.
15
Niebieskie punkty na mapie by�y miasteczkami i osiedlami zaatakowanymi przez genialny
wynalazek Toma � kopu�ki. Stanowi�y one miniatur� wielkiej, fascynuj�cej, kopu�y teatru�
cyrku. By�y niesamowicie ruchliwe, dzi�ki czemu stawa�y si� tak bardzo nieuchwytne, �e nikt
z ludzi, kt�rzy zetkn�li si� z nimi bezpo�rednio, nie umia� opisa� ich dok�adnie. Kopu�ki
mia�y s�u�y� przede wszystkim reklamie naszego cyrku, lecz przypadek zrz�dzi�, �e sta�y si�
czym� wi�cej. To one uosabia�y ide� i sens, podczas gdy sam cyrk nigdy nie zdo�a� w�a�ciwie
nic wyrazi�. Wsz�dzie, gdzie pojawia�y si� kopu�ki Toma, ludzie doznawali niezwyk�ego
ol�nienia, stawali si� z minuty na minut� lepsi. By�o to spowodowane ch�ci� poznania: co si�
kryje za ich �wietlist� pow�ok�, w jakim kierunku zmierzaj�, i w og�le sk�d si� wzi�y?
Wielkie pragnienie poznania i prze�ycia proponowanego przez nie �wiata, opanowywa�o
wszystkich, kt�rzy prze�yli spotkanie z tymi mikroskopijnymi zwielokrotnieniami idei Toma.
Nieraz zdarza�o si�, �e sami zatrzymywali si� zdumieni na widok mrucz�cych powabnie potwork�w,
sun�cych bezszelestnie chodnikiem. O tym jak wielkie wra�enie robi�y na ludziach
nasze kopu�ki, najlepiej za�wiadczy przygoda Tadeusza Korniejczuka.
Pan Tadeusz, popularnie zwany panem Tadkiem, by� od kilku lat kierownikiem wydzia�u
administracyjnego naszej uczelni. Po pracowicie sp�dzonym dniu zwyk� przesiadywa� w
przyzak�adowym barku, gdzie popija� spokojnie piwo, pods�uchuj�c rozmowy prowadzone
przez natchnionych dyskutant�w i znudzone m�ode kobiety pobrz�kuj�ce drutami. Panowa�a
wtedy powszechnie moda na swetry robione grubym amatorskim �ciegiem. Dziewczyny
mia�y w zwi�zku z tym du�o pracy; nieustannie wymachiwa�y drutami, przerabiaj�c oczka w
nabo�nym skupieniu, jakiego wymaga odliczanie.
Pewnego dnia pan Tadek zasiad� o zwyk�ej porze przy stoliku i poprosi� o ma�e jasne w
szklance. Przy s�siednim stoliku siedzia�a Lucylla i ko�czy�a sweter dla swojego narzeczonego,
kt�ry odbywa� s�u�b� wojskow� w marynarce. U jej st�p sta� niedu�y koszyk, a z koszyka
wysuwa�a si� we�niana nitka. Lucylla by�a du��, spokojn� dziewczyn� o niebieskich oczach i
�agodnej, kremowej cerze. Emanowa�a z niej koj�ca, ciep�a rado��, uzewn�trzniana czasem
wyra�niejszymi b�yskami stalowych drut�w.
Dooko�a by�o pusto. W odleg�ym k�cie baru siedzia�a grupka m�odzie�y. Byli senni i raczej
nie wykazywali ochoty do prowadzenia rozmowy. W zwi�zku z tym pan Tadek by� r�wnie�
senny. S�czy� powolutku gorzkie piwo, pachn�ce troch� migda�ami. Szczeg� ten powinien
u niego, oddanego czytelnika ksi��ek kryminalnych, wywo�a� w�a�ciwe skojarzenie, lecz
nic takiego si� nie wydarzy�o. M�zg pana Tadka, jak r�wnie� ca�y jego system nerwowy,
odpoczywa�. Dwie panienki stoj�ce za barem chichota�y, Wok� nich kr��y�a zagubiona mucha.
Od czasu do czasu kt�ra� z panienek macha�a niedbale �cierk� w jej stron� co nie stwarza�o
zagro�enia, wobec oczywistej nonszalancji tych gest�w. Zachodz�ce za oknem s�o�ce
pozostawia�o czerwonawy blask na przybrudzonych szybach. W powietrzu unosi�o si� troch�
kurzu. Gdzieniegdzie pojawia�y si� Sun�ce bezszelestnie nitki babiego lata. Pan Tadek odwr�ci�
g�ow� od okna, spojrza� leniwie na Lucyll�, m�wi�c� szeptem z intonacj� w�a�ciw� dla
wszelkiej pointy: �pi��dziesi�t osiem, pi��dziesi�t dziewi��, sze��dziesi�t�, opu�ci� wzrok
ni�ej �ladem we�nianej nitki � i zamar� przera�ony. Po chwili odstawi� szklank� z takim ha�asem,
�e wszyscy odwr�cili g�owy w jego stron�. Siedzia� przez d�u�sz� chwil� nieruchomo,
wytrzeszczaj�c oczy. Kiedy oderwa� si� wreszcie od tego fascynuj�cego zjawiska i rozejrza�
po wszystkich bezradnie, pytaj�co, srebrzysta kopu�ka, kt�ra zatrzyma�a si� na chwil�, jakby
odczuwaj�c zagro�enie, pomkn�a bezszelestnie w stron� drzwi.
Jeden z m�odzie�c�w, siedz�cych niedaleko przej�cia, wysun�� nog�, chc�c j� zatrzyma�.
Okaza�a si� jednak szybsza, omin�a bez trudu przeszkod�, przyspieszaj�c nagle bieg tak bardzo,
�e nikt nie dostrzeg�, czy skierowa�a si� w stron� schod�w czy w kierunku drzwi wej�ciowych.
W barku zapanowa�o o�ywienie. Pan Tadek zerwa� si� z miejsca i skoczy� w stron�
m�odzie�ca, pr�buj�cego zatrzyma� kopu�k�, z okrzykiem: �sta�, sta� prosz� i nie opuszcza�
16
sali�, po czym zawr�ci� w stron� bufetu, wrzasn�� na panienki usi�uj�ce wydosta� si� tylnymi
drzwiami i spokojniejszym ju� g�osem za��da� telefonu. Podano mu aparat.
� Prosz� natychmiast przys�a� patrol! � krzycza� do s�uchawki. � To mo�e mie� du�e znaczenie
dla spraw bezpiecze�stwa. Tak! Zagro�enie! Niebezpiecze�stwo � dar� si�, a� przestraszone
dziewczyny przytuli�y si� do siebie.
Tymczasem m�odzi ludzie nie zauwa�eni opu�cili bar.
Dziewczyny z bufetu znowu pr�bowa�y uciec, lecz pan Tadek powstrzyma� je ruchem r�ki.
Przez jaki� czas s�ucha�, co do niego.m�wiono przez telefon, wreszcie rzuci� s�uchawk� na
wide�ki, i wybieg�: z baru, zapominaj�c o bufetowej i jej pomocnicy. Na korytarzu dostrzeg�
m�odzie�ca, kt�ry siedzia� przed chwil� przy stoliku w barze.
� Ej, ty. Podejd� na chwil�!�zawo�a�, kiwaj�c palcem. Wysoki m�ody cz�owiek podszed�
nie spiesz�c si�, stan�� bardzo blisko i schylaj�c nieco g�ow�, patrzy� prosto w oczy pana
Tadka. � Widzia�e� to dziwactwo, prawda? �m�wi� niezra�ony pan Tadek. � Powiedz, mi,
dlaczego pr�bowa�e� to zatrzyma�? � M�odzieniec milcza�. Panu Tadeuszowi wyda�o si�, �e
widzi kpi�ce b�yski w jego inteligentnych oczach. � Poczekaj, bratku � zaskrzecza�, zmienionym
g�osem, pr�buj�c ruszy� z miejsca m�odzie�ca. Uwiesi� si� jego r�ki i szarpa� go w stron�
schod�w. � No chod�, czego si� boisz! Je�eli masz czyste sumienie, to nie powiniene� si�
niczego ba�. � Pia� wysokim dyszkantem. � Hej kolego! Kolego! � zawo�a� pracownika, przechodz�cego
korytarzem. � Pom�cie mi, kolego, zaprowadzi� tego delikwenta do mojego
pokoju � m�wi� przez zaci�ni�te z�by, szarpi�c m�odego cz�owieka za r�kaw.
Zawo�any zatrzyma� si� i bystro rozejrza� dooko�a. Oceni� widocznie sytuacj� jako sprzyjaj�c�,
bo podszed� do pana Tadka z gro�n� min�.
� Co si� pan przypieprzy� do tego m�odzie�ca? � powiedzia� gniewnie. � Sp�ywaj pan, bo
zawo�am jego kumpli. No, pr�dko � doda� tonem nie znosz�cym sprzeciwu, co zrobi�o wida�
wra�enie na panu Tadku. Zmala� skurczy� si� ca�y w sobie i zapiszcza� cienko:
� Co te� pan, panie kolego. Takie sobie tu, ot, �arciki uprawiamy. Wszystko to przecie�
jeden wielki �art, za przeproszeniem szanownego kolegi, �arcik niewinny i jaki� taki przypadkowy,
�eby nie rzec nie istniej�cy... W�a�ciwie... � m�wi� coraz ciszej i niewyra�niej.
Dopiero teraz rozpozna� dyrektora. Pod wp�ywem w�adczego, dyrektorskiego tonu wytrze�wia�
ca�kowicie i z jego zapalczywo�ci pozosta�y jedynie �lady w postaci zaczerwienionych
policzk�w i p�on�cych uszu. Pu�ci� r�kaw swojej ofiary i oddali� si� skruszony, lekko
zgi�ty, jakby przygotowany do g��bokiego uk�onu na wypadek spotkania z kim� jeszcze z
dyrekcji.
Wydarzenie to pozosta�oby niewiele znacz�cym epizodem, gdyby nie up�r pana Tadka.
Efektem jego pracowitych przedpo�udniowych sesji w pokoju na pierwszym pi�trze by�y d�ugie
raporty pisane na maszynie, z pojedyncz� mierlini� i prawie bez marginesu. Prze�o�eni z
niesmakiem przerzucali g�sto zapisane kartki, czytaj�c je pospiesznie, a najcz�ciej wcale ich
nie czytaj�c. Min�o kilka tygodni i pan Tadek doszed� do wniosku, �e sprawa zosta�a zlekcewa�ona.
To z kolei zapowiada�o wszystko co najgorsze w karierze urz�dnika jego pokroju.
Zacz�� obawia� si�, �e zostanie zapomniany. No bo je�li pozwolili sobie zlekcewa�y� tak
fascynuj�ce opisy niesamowitych wydarze�, jakich by� uczestnikiem przed miesi�cem... Je�li
nic ich nie obchodzi tak wielkie zagro�enie naszej realnej, opartej na zdrowym rozs�dku i
materialistycznej �wiadomo�ci egzystencji, to znaczy, �e albo nie wierz�, albo... tu ciarki
przebiega�y b�yskawicznie po szyi i karku pana Tadka, przypominaj�c mu owe �wietliste kopu�ki.
�Albo nie wierz� m n i e! Zas�u�onemu pracownikowi naszego wydzia�u. Odznaczonemu
trzykrotnie najwy�szymi odznaczeniami.� Oklap� i zmala� pod wp�ywem tych rujnuj�cych
refleksji. �Sko�czy�em si�. Maj� mnie za p�g��wka i alkoholika, kt�ry swoje deliryczne
wizj� przenosi na papier s�u�bowy, bo nie ma o czym pisa�.
I tu niespodziewanie za�wita�a panu Tadkowi pewna my�l: �Trzeba dowie��. Za wszelk�
cen� trzeba udowodni�, �e to prawda. Nie unika� baru i r�nych innych miejsc, w kt�rych
17
mog� si� pojawi�. Przeciwnie. Wyj�� im naprzeciw. Chodzi�. Du�o chodzi�. Spacerowa� po
ulicach, alejkach nad morzem i za miastem, po lesie i po g�rach. Trzeba te� mie� ze sob� aparat
fotograficzny, za�adowany zawsze �wie�� klisz�. Ja im poka��!�
Odt�d codziennie lub prawie codziennie natykali�my si� na pana Tadka, kr���cego nerwowo,
z papierosem tl�cym si� w k�ciku ust, z kilkoma aparatami fotograficznymi: jeden z
teleobiektywem, jeden z lamp� b�yskow�; zawieszone by�y na szyi. Inny, ma�y szpiegowski
aparacik, okupiony od zagranicznego turysty, nosi� przytroczony do paska od spodni. W r�ku
trzyma� �wiat�omierz, kieruj�c go coraz to w inn� stron�.
Niewysoki, siwiej�cy, o zdecydowanych rysach twarzy Do�� mocno pomarszczony i opalony
na ciemny br�z, przys�uchuj�cy si� g��wnie ludziom pracuj�cym na �wie�ym po