9065

Szczegóły
Tytuł 9065
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

9065 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 9065 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

9065 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Arthur C. Clarke Droga do morza Opada�y ju� pierwsze jesienne li�cie, kiedy Durven spotka� si� ze swym bratem na cyplu, przy Z�otym Sfinksie. Zostawi� pojazd w krzakach przy drodze, wszed� na szczyt wzg�rza i spojrza� w d� na morze. Ostry wiatr z trudem przedziera� si� przez wrzosowiska, nios�c zapowied� wczesnych mroz�w, lecz tam, w dolinie, gdzie le�a�a os�oni�ta sierpem wzg�rz Pi�kna Shastar, by�o jeszcze ciep�o. Jej puste, marmurowe nabrze�a, delikatnie omywane falami granatowego morza, drzema�y w bladym �wietle zachodz�cego s�o�ca. Kiedy zn�w spogl�da� na znane ulice i parki swej m�odo�ci, gdzie niegdy� tak cz�sto przebywa�, Durven poczu�, �e znika ca�e jego zdecydowanie. By� zadowolony, �e tu w�a�nie ma spotka� si� z Hannarem, o p�tora kilometra od miasta, a nie w�r�d widok�w i d�wi�k�w, kt�re zwal� si� na� wspomnieniami dzieci�stwa. Wspinaj�cy si� po stoku wzg�rza na sw�j dawny, niespieszny, leniwy spos�b, Hannar wygl�da� z g�ry jak niewielka kropka. Durven m�g� w jednej chwili znale�� si� przy nim, gdyby skorzysta� ze swego pojazdu lecz wiedzia�, �e tamten co najwy�ej (je�li w og�le) zdawkowo mu za to podzi�kuje. Czeka� wi�c, chroni�c si� przed wiatrem za wielkim Sfinksem i od czasu do czasu przytupuj�c dla rozgrzewki. Raz czy dwa podszed� do g�owy potwora i patrzy� na nieruchom� twarz w g�rze, spogl�daj�c� w zadumie na miasto i morze. Pami�ta�, �e jako dziecko widzia� jego przyczajon� posta� na tle nieba i zastanawia� si�, czy Sfinks jest �ywy. Hannar nie wygl�da� starzej ni� w czasie ich ostatniego spotkania przed dwudziestu laty. Jego w�osy by�y wci�� ciemne i grube, a na twarzy nie mia� zmarszczek, gdy� prawie nic nie zak��ca�o spokoju Shastar i jej mieszka�com. Wydawa�o si� to gorzk� niesprawiedliwo�ci� i Durven, posiwia�y przez lata nieustannego trudu, poczu� nag�e uk�ucie zazdro�ci. Powitanie ich by�o kr�tkie, lecz nie pozbawione ciep�a. Potem Hannar podszed� do pojazdu spoczywaj�cego na �o�u z wrzos�w i powykr�canych krzew�w janowca, postuka� lask� w wypuk�y metal i odwr�ci� si� do Durvena. - Jest bardzo ma�y. Ca�� podr� nim odby�e�? - Nie, tylko z Ksi�yca. Wr�ci�em z Projektu statkiem pasa�erskim, sto razy wi�kszym od tego. - A gdzie jest ten Projekt? A mo�e nie chcesz, �eby�my o tym wiedzieli? - To �adna tajemnica. Budujemy statki w Kosmosie za Saturnem, gdzie wsp�czynnik grawitacji S�o�ca jest prawie zerowy i wystarcza niewielki ci�g, by wys�a� je poza Uk�ad S�oneczny. Hannar pomacha� lask� w stron� granatowych fal w dole, kolorowych wie�yczek z marmuru i szerokich ulic, na kt�rych panowa� niespieszny ruch. - Z dala od tego, w ciemno�ciach i samotno�ci, w pogoni za czym? Durven zacisn�� usta, kt�re teraz tworzy�y cienk�, zdecydowan� kresk�. - Pami�taj - rzek� cicho - �e ju� ca�e �ycie sp�dzi�em poza Ziemi�. - A da�o ci to szcz�cie? - powiedzia� Hannar, wci�� z wyrzutem. Durven milcza� przez chwil�. - Da�o mi to co� wi�cej ni� szcz�cie - odpowiedzia� w ko�cu. - Wykorzysta�em swoje mo�liwo�ci do ostatnich granic i zasmakowa�em sukces�w jakich nigdy sobie nie wyobrazisz. Dzie�, kiedy Pierwsza Ekspedycja powr�ci�a do Uk�adu S�onecznego, by� wart ca�ego �ycia w Shastar. - Czy my�lisz - spyta� Hannar - �e kiedy opu�cicie nasz� planet� na zawsze, zbudujecie pi�kniejsze miasta od tego, kt�re le�y z dala od tych dziwnych s�o�c? - Je�li tego zapragniemy, to tak. Je�li nie, zbudujemy inne rzeczy. Ale musimy budowa�. A co stworzyli twoi ludzie w ci�gu ostatnich stu lat? - Tylko dlatego, �e nie zrobili�my �adnych maszyn, �e odwr�cili�my si� ty�em do gwiazd i �e jeste�my zadowoleni z naszej planety, nie mo�esz twierdzi�, i� stali�my z za�o�onymi r�kami. Tu, w Shastar, stworzyli�my styl, jaki moim zdaniem nie ma sobie r�wnych. Studiowali�my sztuk� �ycia i jeste�my pierwsz� arystokracj� bez niewolnik�w. To jest nasze osi�gni�cie, po kt�rym s�dzi� nas b�dzie historia. - Przyznaj� - odpar� Durven - ale nie zapominajcie, �e wasz raj zbudowali uczeni, kt�rzy o urzeczywistnienie swych marze� musieli walczy� tak jak my. - Nie zawsze z powodzeniem. Planety raz ich pokona�y. Dlaczego planety innych s�o�c maj� by� go�cinniejsze? By�o to s�uszne pytanie. Jeszcze po pi�ciuset latach z rozgoryczeniem wspominano to pierwsze niepowodzenie. Z wielkimi nadziejami i marzeniami Cz�owiek wyruszy� na podb�j planet w ostatnich latach XX wieku jedynie po to, by stwierdzi�, �e s� nie tylko ja�owe i pozbawione �ycia, ale r�wnie� wr�cz wrogie! Od pos�pnego ognia m�rz lawy na Merkurym po pe�zn�ce lodowce ze skrzep�ego azotu na Plutonie, nigdzie poza w�asn� planet� nie m�g� �y� bez os�ony i po stu latach bezowocnych zmaga� powr�ci� na Ziemi�. Jednak wizja przetrwa�a - kiedy porzucono my�l o planetach, znale�li si� tacy, kt�rzy o�mielili si� marzy� o podboju gwiazd. W ko�cu marzenie to doprowadzi�o do powstania Nap�du Transcendentalnego, Pierwszej Ekspedycji, a teraz do tak sp�nionego sukcesu, kt�ry uderza do g�owy jak wino. - W odleg�o�ci dziesi�ciu lat lotu od Ziemi jest pi��dziesi�t gwiazd podobnych do S�o�ca - rzek� Durven - i prawie wszystkie z nich maj� planety. Obecnie uwa�amy, �e posiadanie planet jest prawie tak samo charakterystyczne dla gwiazdy typu G, jak jej widmo, cho� nie wiemy dlaczego. Tak wi�c poszukiwanie planet podobnych do Ziemi musia�o z czasem zako�czy� si� powodzeniem. To nie by�o jakie� wyj�tkowe szcz�cie, �e tak szybko znale�li�my Eden. - Eden? Czy tak nazwali�cie wasz� now� planet�? - Tak, nam ta nazwa wydawa�a si� odpowiednia. - Ale z was, uczonych, niepoprawni romantycy! Kto wie, mo�e a� za dobrze wybrali�cie t� nazw�. O ile pami�tasz, biblijny Eden nie by� zbyt przychylny dla cz�owieka. Durven u�miechn�� si� niewyra�nie. - Zale�y z jakiego punktu widzenia - odpar� i wskaza� na Shastar, gdzie zab�ys�y pierwsze �wiat�a. - Gdyby nasi przodkowie nie nakarmili si� do syta z Drzewa Wiadomo�ci, nigdy by�cie tego nie mieli. - A co si� teraz z tym stanie? - spyta� gorzko Hannar. - Kiedy otworzyli�cie drog� do gwiazd, ca�a si�a i energia rasy ludzkiej odp�ynie z Ziemi jak krew z otwartej rany. - Nie przecz�. Tak by�o dawniej i tak b�dzie. Shastar podzieli los Babilonu, Kartaginy i Nowego Jorku. Przysz�o�� buduje si� na gruzach przesz�o�ci. M�dro�� polega na tym, �eby liczy� si� z tym faktem, a nie walczy� z nim. Kocha�em Shastar jak ty, tak bardzo, �e teraz, kiedy ju� nigdy jej nie zobacz�, nie mam odwagi zej�� na d� i przespacerowa� si� jej ulicami. Pytasz, co si� z ni� stanie, a wi�c ci powiem. To, co robimy, tylko przyspieszy jej koniec. Nawet dwadzie�cia lat temu, kiedy by�em tu ostatnim razem, czu�em, �e moj� wol� podkopuje bezcelowy rytua� waszego �ycia. Wkr�tce b�dzie to samo we wszystkich miastach na Ziemi, bo ka�de z nich na�laduje Shastar. Uwa�am, �e Nap�d nie pojawi� si� bynajmniej za wcze�nie; mo�e nawet ty by� mi uwierzy�, gdyby� przedtem porozmawia� z lud�mi, kt�rzy powr�cili z gwiazd, i poczu�, jak krew znowu �ywiej ci kr��y w �y�ach, po tych wszystkich sennych wiekach. Wasz �wiat ginie, Hannar; to, co macie w tej chwili, mo�ecie zachowa� przez wieki, lecz w ko�cu wymknie wam si� z r�k. Przysz�o�� nale�y do nas; zostawimy was razem z waszymi marzeniami. My te� marzyli�my, a teraz lecimy urzeczywistnia� nasze marzenia. Ostatnie b�yski �wiat�a migota�y na czole Sfinksa, kiedy S�o�ce zanurza�o si� w morzu, pogr��aj�c Shastar w nocy, lecz nie w ciemno�ciach. Szerokie ulice sta�y si� rzekami, wype�nionymi miliardami �wiec�cych punkcik�w; wie�e i wie�yczki �wieci�y jak kolorowe klejnoty, a wiatr ni�s� ciche d�wi�ki muzyki z pok�adu statku wycieczkowego, wolno wychodz�cego w morze. Z lekka si� u�miechaj�c, Durven obserwowa� statek odbijaj�cy od �ukowatego nabrze�a. Min�o pi��set lat albo i wi�cej od czasu, gdy roz�adowano ostatni statek handlowy, ale dop�ki istnieje morze, dop�ty cz�owiek b�dzie po nim �eglowa�. Niewiele wi�cej mieli sobie do powiedzenia i po chwili Hannar sta� na wzg�rzu sam, z g�ow� uniesion� ku gwiazdom. Nigdy ju� nie zobaczy brata; S�o�ce, kt�re na kilka godzin zgin�o z jego oczu, wkr�tce na zawsze znajdzie si� poza zasi�giem wzroku Durvena, pogr��aj�c si� w otch�ani Kosmosu. �wiec�c w ciemno�ciach, Shastar le�a�a oboj�tnie na brzegu morza. Opanowany z�ymi przeczuciami Hannar mia� wra�enie, �e jej zguba bez ma�a ju� nad ni� wisi. W s�owach Durvena by�a prawda: w�a�nie zaczyna� si� exodus. Dziesi�� tysi�cy lat temu inni odkrywcy opu�cili pierwsze miasta stworzone przez cz�owieka i wyruszyli na poszukiwanie nowych l�d�w. Znale�li je i nigdy nie powr�cili, a ich opuszczone domy strawi� Czas. Tak te� musi by� z Pi�kn� Shastar. Ci�ko opieraj�c si� na lasce, Hannar powoli schodzi� zboczem wzg�rza w kierunku �wiate� miasta. Sfinks patrzy� oboj�tnie na jego posta� gin�c� w oddali w ciemno�ciach. Tak samo patrzy� jeszcze pi�� tysi�cy lat p�niej. Brant nie mia� jeszcze dwudziestu lat, kiedy jego ziomkowie, wygnani z w�asnych dom�w i p�dzeni na zach�d przez dwa kontynenty i ocean, wype�niali eter �a�osnymi wo�aniami skrzywdzonej niewinno�ci. Reszta mieszka�c�w planety prawie nie okaza�a im wsp�czucia, gdy� sami byli sobie winni i nie mogli mie� najmniejszych pretensji do Rady Najwy�szej, �e tak surowo si� z nimi obesz�a. Wys�a�a im przecie� kilkana�cie wst�pnych ostrze�e� i przynajmniej cztery razy absolutnie ostateczne ultimatum, zanim niech�tnie podj�a t� akcj�. A potem, pewnego dnia nadlecia� niewielki statek z bardzo du�ym radiatorem akustycznym i z wysoko�ci trzystu metr�w nad wsi� zacz�� nadawa� czysty ha�as o mocy kilku kilowat�w. Po paru godzinach takiej muzyki rebelianci skapitulowali i zacz�li pakowa� dobytek. Tydzie� potem przyby�a flota transportowa i przenios�a ich, wci�� ostro protestuj�cych, do nowych dom�w po drugiej stronie planety. I w ten spos�b sta�o si� zado�� Prawu. Prawu, kt�re postanawia�o, �e �adna spo�eczno�� nie mo�e �y� w jednym i tym samym miejscu d�u�ej ni� przez trzy pokolenia. Pos�usze�stwo oznacza�o zmian�, wykorzenienie tradycji i zburzenie starych, ukochanych dom�w. Taki by� g��wny cel Prawa, kiedy je ustanawiano cztery tysi�ce lat temu, lecz stagnacji, kt�rej mia�o zapobiec, na d�u�sz� met� nie uda si� unikn��. Pewnego dnia zabraknie centralnej organizacji stoj�cej na jego stra�y, a wsie pozostan� tam, gdzie powsta�y, a� poch�onie je Czas, jak to uczyni� z wcze�niejszymi cywilizacjami, kt�rych s� spadkobiercami. Ca�e trzy miesi�ce stracili ludzie z Chaldis na budow� nowych dom�w, karczowanie dw�ch kilometr�w kwadratowych lasu, zak�adanie jakich� niepotrzebnych upraw egzotycznych i luksusowych owoc�w, przesuwanie rzeki i niwelowanie wzg�rza, kt�re razi�o ich poczucie estetyki. Spisali si� nienajgorzej, kiedy wi�c miejscowy Inspektor przeprowadzi� ogl�dziny, wszystko im wybaczono. Z ogromn� satysfakcj� patrzyli, jak transportery, koparki i ca�y pozosta�y sprz�t ruchomej i zmechanizowanej cywilizacji wznosi�y si� w niebo. Ledwo wszystko ucich�o po ich odlocie, a ca�a wie� jak jeden m�� odda�a si� lenistwu w szczerej nadziei, �e nic go nie zak��ci przynajmniej przez nast�pne stulecie. Brantowi ta przygoda nawet si� spodoba�a. By�o mu oczywi�cie przykro, �e straci� dom swego dzieci�stwa, �e nigdy ju� nie b�dzie si� wspina� na samotn� g�r�, dumnie wznosz�c� si� nad jego rodzinn� wiosk�. Tutaj nie by�o g�r - tylko niskie, faliste wzg�rza i �yzne doliny, w kt�rych od tysi�cy lat ros�y jedynie bujne lasy, poniewa� rolnictwo przesta�o istnie�. By�o tu r�wnie� cieplej, gdy� znajdowali si� bli�ej r�wnika, dok�d nie dociera�y gwa�towne wiatry p�nocy. Prawie pod ka�dym wzgl�dem zmieni�o si� na lepsze, lecz przez rok czy dwa mieszka�cy Chaldis zachowaj� przyjemne poczucie, �e s� m�czennikami. Te polityczne sprawy nie obchodzi�y Branta w najmniejszym stopniu. Ca�a historia ludzko�ci - od mrocznych wiek�w a� po nieznan� przysz�o�� - by�a w tym momencie znacznie mniej wa�na od Yradne i jej uczu� dla niego. Zastanawia� si�, co teraz robi�a, i pr�bowa� wymy�li� jaki� pretekst do odwiedzin. Ale to oznacza�oby spotkanie z jej rodzicami, kt�rzy b�d� go kr�powa� udawaniem, �e to zwyk�a, towarzyska wizyta. Wobec tego postanowi� p�j�� do ku�ni, �eby tylko wybada� zamiary Jona. Szkoda, �e wynik�a ta sprawa z Jonem. Jeszcze tak niedawno byli dobrymi przyjaci�mi, lecz mi�o�� jest �miertelnym wrogiem przyja�ni i dop�ki Yradne nie wybierze kt�rego� z nich, zachowaj� wobec siebie zbrojn� neutralno��. Wie� rozci�ga�a si� w dolinie na d�ugo�ci p�tora kilometra, a jej schludne, nowe domy sta�y w artystycznym nie�adzie. Kilka os�b porusza�o si� w r�nych kierunkach bez szczeg�lnego po�piechu lub plotkowa�o w niewielkich grupkach pod drzewami. Brant mia� wra�enie, �e wszyscy na niego patrz� i obmawiaj� go, kiedy przechodzi� - a tak si� z�o�y�o, �e przypuszczenie to by�o akurat s�uszne. W zamkni�tej spo�eczno�ci, obejmuj�cej niespe�na tysi�c os�b o wysokiej inteligencji, nikt nie m�g� oczekiwa�, �e b�dzie mia� jakie� �ycie prywatne. Ku�nia znajdowa�a si� na polanie, po drugiej stronie wsi, gdzie zwykle towarzysz�cy jej nieporz�dek razi� stosunkowo najmniej. Wok� niej wala�y si� po�amane i w po�owie rozmontowane maszyny, kt�rych stary Johan nie zd��y� jeszcze naprawi�. Jeden z trzech autolot�w wioski, wystawiaj�c ods�oni�te wr�gi do s�o�ca, le�a� w�r�d nich tam, gdzie z�o�ono go kilka tygodni temu z pro�b� o natychmiastow� napraw�. Stary Johan zajmie si� nim pewnego dnia, ale tylko on wie kiedy. Szerokie wej�cie do ku�ni by�o otwarte, a z jasno o�wietlonego wn�trza dochodzi� zgrzyt metalu obrabianego przez automatyczne maszyny zgodnie z wol� ich pana. Brant ostro�nie przeszed� mi�dzy tymi niewolnikami pracy i znalaz� si� w stosunkowo spokojnym pomieszczeniu za warsztatem. Stary Johan le�a� w przesadnie wygodnym fotelu, pal�c fajk� z min�, jakby nigdy w �yciu nie przepracowa� nawet jednego dnia. By� porz�dnym cz�owiekiem niewielkiego wzrostu, z brod� pieczo�owicie uczesan� w szpic; jedynie jego �wiec�ce, rozbiegane oczy zdradza�y oznaki o�ywienia. Mo�na by go wzi�� za jakiego� drugorz�dnego poet� - za kt�rego rzeczywi�cie si� uwa�a� - ale nigdy za wioskowego kowala. - Szukasz Jona? - spyta� mi�dzy pykni�ciami. - Gdzie� tu si� kr�ci i co� tam robi dla tej dziewczyny. Nie mam poj�cia, co wy obaj w niej widzicie. Brant z lekka por�owia� i ju� mia� co� b�kn�� w odpowiedzi, gdy jedna z maszyn zacz�a g�o�no dopomina� si� opieki. Stary Johan wyskoczy� z pokoju jak b�yskawica i przez minut� dolatywa�y z warsztatu dziwne zgrzyty, huki i przekle�stwa. Bardzo pr�dko jednak znalaz� si� z powrotem w fotelu, najwyra�niej z przekonaniem, �e przez jaki� czas nic nie zak��ci mu spokoju. - Pozw�l, �e ci co� powiem, Brant - m�wi� dalej, jakby nie by�o �adnej przerwy. - Za dwadzie�cia lat b�dzie wygl�da�a dok�adnie jak jej matka. Pomy�la�e� kiedy� o tym? Brant nie pomy�la� i lekko si� przestraszy�. Lecz kiedy jest si� m�odym, dwadzie�cia lat to ca�a wieczno��. Je�li Yradne uda mu si� zdoby� teraz, przysz�o�� jako� sama si� u�o�y. I to w�a�nie powiedzia� Johanowi. - Niech ci b�dzie - powiedzia� kowal nawet �yczliwie. - Przypuszczam, �e gdyby�my wszyscy patrzyli tak daleko w przysz�o��, rasa ludzka wygin�aby milion lat temu. Dlaczego o t� dziewczyn� nie zagracie w szachy, jak rozs�dni ludzie? - Bo Brant by szachrowa� - odpowiedzia� Jon, ukazuj�c si� nagle w wej�ciu, kt�re prawie sob� wype�ni�. By� to m�odzieniec wysoki i dobrze zbudowany, zupe�nie odwrotnie ni� jego ojciec... Trzyma� kartk� papieru z jakim� schematem konstrukcyjnym. Branta ciekawi�o, jaki prezent przygotowywa� dla Yradne. - Co robisz? - spyta� tonem dalekim od zdawkowego zainteresowania. - Niby dlaczego mia�bym ci to powiedzie�? - zapyta� Jon z humorem. - Podaj cho� jeden uzasadniony pow�d. Brant wzruszy� ramionami. - To na pewno jakie� g�upstwo. Chcia�em tylko by� uprzejmy. - Nie przesadzaj z t� uprzejmo�ci� - rzek� kowal. - Kiedy ostatnim razem by�e� uprzejmy dla Jona, przez tydzie� chodzi�e� z podbitym okiem. Pami�tasz? Potem szorstko zwr�ci� si� do syna: - Daj ten schemat, to ci powiem, dlaczego nie mo�na tego zrobi�. Krytycznie ogl�da� schemat, a Jon okazywa� coraz wi�ksze zmieszanie. W ko�cu Johan parskn�� z dezaprobat�. - Sk�d we�miesz te cz�ci? - spyta�. - Wszystkie s� nietypowe, a wi�kszo�� to submikro. Jon z nadziej� rozgl�da� si� po warsztacie. - Nie ma ich zbyt wiele - rzek�. - To przecie� proste i zastanawiam si�... -... czy pozwol� ci grzeba� w integratorach, aby wykona� te detale? No, c�, zobaczymy, mo�e co� da si� zrobi�. Wiesz, Brant, m�j bardzo zdolny syn pr�buje udowodni�, �e poza muskularni ma jeszcze co� w g�owie, i chce zrobi� zabawk�, kt�ra wysz�a z u�ycia jakie� pi�� wiek�w temu. Mam nadziej�, �e ty by� wymy�li� co� lepszego. Kiedy ja by�em w waszym wieku... Nagle przerwa� wspomnienia i zamilk�. W drzwiach prowadz�cych do ha�a�liwego warsztatu ukaza�a si� Yradne i patrzy�a na nich z lekkim u�miechem na ustach. Gdyby kto� poprosi� Branta i Jona, by opisali Yradne, prawdopodobnie odni�s�by wra�enie, �e m�wi� o dw�ch zupe�nie innych osobach. Oczywi�cie obaj by podali te same cechy zewn�trzne: kasztanowe w�osy, du�e, b��kitne oczy i sk�ra o najrzadszym z kolor�w - per�owobia�a.-Lecz Jonowi jawi�a si� jako istota krucha, kt�r� nale�y pie�ci� i ochrania�, za� dla Branta jej absolutna pewno�� siebie i swoboda by�y tak oczywiste, �e z rozpacz� zastanawia� si�, czy mo�e by� jej w czymkolwiek przydatny. Ta r�nica pogl�d�w cz�ciowo wynika�a z dodatkowych pi�tnastu centymetr�w wzrostu Jona i z wi�kszego o dwadzie�cia centymetr�w obwodu jego klatki piersiowej, ale w gruncie rzeczy mia�a g��bsze, psychologiczne pod�o�e. Osoba, kt�r� si� kocha, w�a�ciwie w rzeczywisto�ci nie istnieje, lecz jest projekcj� wyobra�e� na obiekt pasuj�cy do nich z mo�liwie najmniejszymi zniekszta�ceniami. Ot� idea�y Branta i Jona ca�kowicie r�ni�y si� od siebie, obaj za� uwa�ali, �e Yradne jest ich uosobieniem. Jej by to w najmniejszym stopniu nie zaskoczy�o, gdy� rzadko co j� dziwi�o. - Id� nad rzek� - powiedzia�a. - Po drodze wpad�am do ciebie, Brant, ale ci� nie zasta�am. By� to cios dla Jona, jednak ona szybko wyr�wna�a mu t� strat�. - Pomy�la�am sobie, �e poszed�e� z Lorayne albo z jak�� inn� dziewczyn�, lecz wiedzia�am, �e zastan� Jona. Jonowi najwyra�niej pochlebi� ten dobrowolny i osza�amiaj�cy dow�d uznania. Zadowolony z siebie zwin�� sw�j schemat i pop�dzi� do domu. - Poczekaj, zaraz wracam! - krzykn�� przez rami� pe�nym szcz�cia g�osem. Przest�puj�c z nogi na nog�, Brant z niepokojem wpatrywa� si� w Yradne. W�a�ciwie, �adnego z nich nie poprosi�a, by jej towarzyszy�, nie zamierza� si� wi�c poddawa�. Pami�ta� jednak stare porzekad�o, �e dwoje to para, a troje to o jedn� osob� za du�o. Powr�ci� Jon, ol�niewaj�c zaskakuj�cym zielonym p�aszczem z uko�nymi wybuchami czerwieni po bokach. Tylko bardzo m�ody cz�owiek m�g� nosi� co� takiego i nawet Jonowi ledwo to uchodzi�o. Brant zastanawia� si�, czy zd��y pobiec do domu i w�o�y� na siebie co� jeszcze bardziej osza�amiaj�cego, lecz uzna� to za zbyt ryzykowne. Za bardzo by przypomina�o ucieczk� w obliczu wroga, a i tak by�oby ju� pewnie po bitwie, zanim zd��y wr�ci� z posi�kami. - Ale t�um - z�o�liwie zauwa�y� stary Johan, kiedy odchodzili. - A mo�e i ja p�jd�, co? Ch�opc�w to speszy�o, lecz Yradne za�mia�a si� w taki spos�b, �e nie mo�na by�o jej nie lubi�. Johan posta� chwil� z u�miechem na twarzy, kiedy oddalali si� mi�dzy drzewami, a potem szli poro�ni�tym traw� stokiem ku rzece. Lecz teraz ju� za nimi nie patrzy�, bowiem zatopi� si� w najpr�niejszych marzeniach, jakie mo�e mie� cz�owiek - w marzeniach o powrocie w�asnej, minionej m�odo�ci. Wnet odwr�ci� si� ty�em do s�o�ca i ju� si� nie u�miechaj�c, znikn�� w pe�nym odg�os�w pracy warsztacie. S�o�ce, kt�re �wieci�o na p�nocnym niebie, mija�o teraz r�wnik i wkr�tce dni b�d� d�u�sze od nocy; ko�czy�a si� zima. Niezliczone wsie na ca�ej p�kuli szykowa�y si� do powitania wiosny. Wraz ze �mierci� wielkich miast i powrotem cz�owieka do p�l i las�w przywr�cono r�wnie� wiele dawnych zwyczaj�w, kt�re zapad�y w sen na tysi�c lat miejskiej cywilizacji. Kilka z nich umy�lnie wskrzesili antropologowie i socjotechnicy trzeciego tysi�clecia, kt�rych geniusz umo�liwi� przekazanie z pokolenia na pokolenie tak wielu wzorc�w kultury cz�owieka w nienaruszonej formie. Tak te� si� sta�o z obrz�dami, kt�rymi w dalszym ci�gu witano wiosenne zr�wnanie dnia z noc� i kt�re, mimo ca�ej swej z�o�ono�ci, mog�y wci�� wydawa� si� mniej obce pierwotnemu cz�owiekowi ni� mieszka�com przemys�owych miast, zadymiaj�cych niegdy� atmosfer� Ziemi. Przygotowania do �wi�ta Wiosny zawsze by�y obiektem intryg i spor�w mi�dzy s�siednimi wsiami. Chocia� wymaga�o to przerwania wszystkich innych zaj�� przynajmniej na miesi�c, ka�da wie� czu�a si� wielce uhonorowana wyborem jej na gospodarza uroczysto�ci. Oczywi�cie nikt nie oczekiwa�, by �wie�o przeniesiona spo�eczno��, kt�ra jeszcze nie dosz�a do siebie po transplantacji, mog�a podj�� si� tak odpowiedzialnego zadania. Jednak�e ziomkowie Branta znale�li pomys�owy spos�b na odzyskanie dawnych wzgl�d�w i zmazanie jeszcze �wie�ej plamy nies�awy. W promieniu stu pi��dziesi�ciu kilometr�w le�a�o pi�� innych wiosek i wszystkie zaproszono do Chaldis na �wi�to. Uk�adaj�c zaproszenie, bardzo starannie dobierano s��w. Dawano w nim delikatnie do zrozumienia, �e z oczywistych powod�w Chaldis nawet nie mo�e marzy� o takim przygotowaniu ceremonii, jak by sobie tego �yczy�a, i wobec tego sugerowano go�ciom, aby udali si� gdzie indziej, je�li naprawd� pragn� si� zabawi�. Chaldis spodziewa�a si�, �e co najwy�ej jedna wie� przyjmie zaproszenie, jednak rozbudzona ciekawo�� s�siad�w przewa�y�a ich poczucie moralnej wy�szo�ci. Wszyscy odpowiedzieli, �e przyb�d� z rozkosz� i teraz Chaldis w �aden spos�b nie mog�a si� ju� uchyli� od wype�nienia swych zobowi�za�. Dla doliny noc przesta�a istnie�, a jej mieszka�cy spali niewiele. Wysoko nad drzewami niebieskobia�ym �wiat�em pali� si� rz�d sztucznych s�o�c, przy�miewaj�cych swym blaskiem gwiazdy, rozpraszaj�cych ciemno�ci i pogr��aj�cych w chaosie utarty, naturalny tok �ycia wszystkich dzikich zwierz�t w promieniu wielu kilometr�w. Zmagania ludzi i maszyn o przygotowanie du�ego amfiteatru dla czterech tysi�cy widz�w wype�nia�y coraz d�u�sze dni i coraz kr�tsze noce. Przynajmniej pod jednym wzgl�dem mieli szcz�cie: w tym klimacie niepotrzebny by� dach ani �adne sztuczne ogrzewanie. W kraju, kt�ry tak niech�tnie opuszczali, jeszcze pod koniec marca �nieg pokrywa� ziemi� grub� warstw�. W dniu wielkiego �wi�ta wcze�nie rano Branta obudzi�y odg�osy nadlatuj�cych autolot�w. Przeci�gn�� si� znu�ony, zadaj�c sobie pytanie, kiedy ponownie znajdzie si� w ��ku, a potem w�o�y� ubranie. Stop� nacisn�� ukryty prze��cznik i prostok�t mi�kkiej gumy piankowej, zag��biony na kilka centymetr�w w pod�odze, ca�kowicie przykry�a sztywna, plastykowa p�yta, kt�ra wysun�a si� ze �ciany. Tu nikt nie musia� martwi� si� o po�ciel, gdy� pok�j by� automatycznie ogrzewany do temperatury cia�a. Wiele takich udogodnie� sprawia�o, �e Brantowi �y�o si� �atwiej ni� jego odleg�ym przodkom - dzi�ki nieustannym, trwaj�cym od pi�ciu tysi�cy lat staraniom nauki, o kt�rych prawie nie pami�tano. Pok�j, w kt�rym panowa� nieopisany ba�agan, wype�nia�o �agodne �wiat�o, dochodz�ce przez p�prze�roczyst� �cian�. Jedynie kawa�ek pod�ogi kryj�cy pod sob� ��ko nie nosi� �lad�w nieporz�dku, lecz prawdopodobnie i tam trzeba b�dzie sprz�ta� przed zapadni�ciem nocy. Brant wszystko chomikowa� i nie lubi� niczego wyrzuca�. By�o to bardzo dziwne w �wiecie, gdzie niewiele rzeczy mia�o jak�� warto��, gdy� tak �atwo je wytwarza�y integratory. W jednym rogu sta� oparty o �cian� pieniek drzewa, w kt�rym cz�ciowo wyrze�biono zarys postaci ludzkiej. Gdzie indziej le�a�y na pod�odze du�e bry�y piaskowca, czekaj�c, a� Brant zacznie nad nimi pracowa�. Malowid�a, przewa�nie o charakterze abstrakcyjnym, ca�kowicie pokrywa�y �ciany. Nawet niezbyt bystra osoba wydedukowa�aby, �e Brant jest artyst�, cho� nie�atwo da�o si� rozstrzygn��, czy dobrym. Znalaz� drog� w tym ba�aganie i uda� si� na poszukiwanie jedzenia. Kuchni nie by�o - niekt�rzy historycy utrzymywali, �e przetrwa�a a� po rok 2500, ale ju� du�o wcze�niej wi�kszo�� rodzin tak rzadko sama przygotowywa�a sobie posi�ki, jak sama sobie szy�a ubrania. Brant wszed� do g��wnego pokoju dziennego i zbli�y� si� do metalowej skrzynki, wbudowanej w �cian� na wysoko�ci piersi. Po�rodku skrzynki znajdowa�o si� urz�dzenie, kt�rym od pi��dziesi�ciu wiek�w umia�a pos�ugiwa� si� ka�da istota ludzka - dziesi�ciocyfrowa, impulsowa tarcza numerowa. Brant wybra� czterocyfrowy numer i czeka�. W og�le nic nie nast�pi�o. Z lekka poirytowany przycisn�� ukryty guzik i wtedy wysun�a si� przednia cz�� skrzynki, ukazuj�c wn�trze, kt�re, wed�ug wszelkich prawide�, powinno zawiera� apetyczne �niadanie. By�o jednak zupe�nie puste. Brant m�g� po��czy� si� z centraln� maszyn� �ywieniow� i za��da� wyja�nie�, ale prawdopodobnie nie otrzyma�by �adnej odpowiedzi. Oczywi�cie dzia� gastronomiczny jest tak zaj�ty przygotowywaniem dodatkowych ilo�ci jedzenia, �e Brant mo�e m�wi� o du�ym szcz�ciu, je�li w og�le dostanie co� na �niadanie. Wy��czy� obw�d, a potem spr�bowa� jeszcze raz, wybieraj�c ma�o u�ywany numer. Tym razem us�ysza� cichy warkot, st�umiony trzask i otworzy�y si� drzwiczki, ukazuj�c fili�ank� jakiego� ciemnego, paruj�cego napoju, kilka kanapek o niezbyt zach�caj�cym wygl�dzie i spory kawa�ek melona. Marszcz�c nos i zastanawiaj�c si�, jak pr�dko ludzko�� osi�gnie stadium barbarzy�stwa cofaj�c si� w ten spos�b, Brant zacz�� je�� sw�j zast�pczy posi�ek i bardzo szybko go spa�aszowa�. Rodzice jeszcze spali, kiedy cicho wyszed� z domu na szeroki, poro�ni�ty traw� plac w �rodku wsi. By�o jeszcze wcze�nie i powiewa�o lekkim ch�odem, lecz wstawa� ju� jasny i pi�kny dzie�, orze�wiaj�c �wie�o�ci�, kt�ra rzadko utrzymuje si� po znikni�ciu rosy. Ze stoj�cych na trawniku kilku autolot�w wysypywali si� pasa�erowie, kt�rzy dreptali w k�ko lub rozchodzili si� po wsi, by krytycznym okiem obejrze� Chaldis. Brant zobaczy�, jak jedna z maszyn z szumem wystrzeli�a w niebo, ci�gn�c za sob� ledwo widoczn� smug� jonizacji. W chwil� p�niej jej �ladem ruszy�y pozosta�e: jednorazowo mog�y przewie�� tylko kilkudziesi�ciu pasa�er�w i do wieczora obr�c� jeszcze wiele razy. Brant wolno podszed� do go�ci, staraj�c si� zachowa� pewno�� siebie, lecz bez szczeg�lnej rezerwy, �eby nie utrudnia� kontaktu. Przybysze w wi�kszo�ci byli mniej wi�cej jego r�wie�nikami; starsi przyb�d� w dogodniejszej dla nich porze. Patrzyli na� z wyra�nym zaciekawieniem, a on odwzajemnia� si� podobnym uczuciem. Zauwa�y�, �e maj� ciemniejsz� od niego sk�r�, a ich g�osy s� bardziej mi�kkie i mniej modulowane. Niekt�rzy zdradzali �lady obcego akcentu, gdy� pomimo uniwersalnego j�zyka i systemu natychmiastowej ��czno�ci wci�� istnia�y odmiany regionalne. Przynajmniej Brant uzna� ich wymow� za obcy akcent, lecz raz czy dwa dostrzeg� ich u�miechy, kiedy on co� powiedzia�. Przez ca�y ranek go�cie zbierali si� na placu, a potem szli w stron� wielkiej areny, zajmuj�cej bezlito�nie wyci�t� cz�� lasu. Sta�y tam namioty i powiewa�y kolorowe flagi, a zewsz�d rozbrzmiewa�y g�o�ne okrzyki i �miech, gdy� rano bawi�a si� m�odzie�. Cho� ju� od dziesi�ciu tysi�cy lat Ateny p�yn�y z nurtem czasu jak coraz s�abiej widoczna, lecz nigdy nie gasn�ca boja �wietlna, jednak charakter sportu prawie si� nie zmieni� od Olimpii. Ludzie w dalszym ci�gu biegali i skakali, stawali w zapasy i p�ywali, ale wszystko to robili znacznie lepiej od swych przodk�w. Brant by� niez�ym biegaczem na kr�tkich dystansach i na setk� uda�o mu si� zaj�� trzecie miejsce. Uzyska� nieco powy�ej o�miu sekund - niezbyt dobry wynik, gdy� rekord wynosi� poni�ej siedmiu. Z pewno�ci� by�by bardzo zdumiony dowiedziawszy si�, �e w dawnych czasach nikt nawet nie marzy� o zbli�eniu si� do tego rezultatu. Jon mia� ogromn� uciech�, zwalaj�c nawet wi�kszych od siebie m�odzie�c�w na cierpliw� dar�, a kiedy podsumowano wyniki porannych zawod�w, okaza�o si�, �e Chaldis zdoby�a najwi�cej punkt�w, cho� zaj�a pierwsze miejsca w stosunkowo niewielkiej liczbie konkurencji. Tu� przed po�udniem t�um zacz�� przelewa� si� jak ameba na Polan� Pi�ciu D�b�w, gdzie syntezatory molekularne pracowa�y ju� od wczesnych godzin rannych, by zastawi� jedzeniem setki sto��w. Ogromnych umiej�tno�ci wymaga�o przygotowanie da� prototypowych, kt�re potem reprodukowano, z absolutn� wierno�ci� do ostatniego atomu; chocia� mechanika produkcji �ywno�ci uleg�a ca�kowitej zmianie, kunszt kucharski przetrwa�, a nawet odnotowa� wielkie sukcesy, w kt�rych natura nie mia�a w og�le �adnego udzia�u. G��wnym punktem popo�udniowego programu by� d�ugi dramat wierszem - bardzo umiej�tnie napisany pastisz, na�laduj�cy dzie�a poet�w, kt�rych nawet nazwiska zapomniano ju� przed wiekami. Brant uzna� go na og� za nudny, cho� gdzieniegdzie znalaz� pewne pi�kne fragmenty, kt�re utkwi�y mu w pami�ci: Koniec zimowym deszczom i ruinom, Min�� czas �nieg�w i grzech�w... Brant wiedzia�, co to �nieg, i cieszy� si�, �e ma go ju� za sob�. S�owo �grzech� by�o jednak archaiczne i wysz�o z u�ycia trzy czy cztery tysi�ce lat temu, lecz brzmia�o z�owieszczo i podniecaj�co. Yradne uda�o mu si� spotka� dopiero przed zmierzchem, kiedy zacz�y si� ta�ce. Wysoko nad dolin� pocz�y wzlatywa� �wiat�a, zalewaj�c lasy nieustannie zmieniaj�cymi si� po��czeniami b��kitu, czerwieni i z�ota. Pocz�tkowo dw�jkami i tr�jkami, a potem dziesi�tkami i setkami wychodzili ta�cz�cy na wielki owal areny amfiteatru, a� wype�ni�a si� morzem �miej�cych si� i wiruj�cych postaci. Tutaj Brant m�g� nareszcie pokaza�, �e w czym� jest lepszy od Jona, i da� si� porwa� fali czysto fizycznej rozrywki. Muzyka reprezentowa�a pe�en zakres dziedzictwa kulturalnego ludzko�ci. W jednej chwili powietrze drga�o od uderze� b�bn�w, kt�re mo�na by us�ysze� w jakiej� dziewiczej d�ungli, kiedy �wiat by� jeszcze m�ody, a zaraz potem rozbrzmiewa�o mistern� faktur� �wier�ton�w muzyki elektronicznej. W�druj�ce po niebie gwiazdy blad�y, patrz�c na to z g�ry, lecz nikt ich nie widzia� i nikt nie pami�ta� o up�ywie czasu. Brant ta�czy� z wieloma dziewcz�tami, zanim odnalaz� Yradne. Tryskaj�c rado�ci� �ycia, wygl�da�a bardzo pi�knie, ale nie sprawia�a wra�enia, �e jej spieszno do niego, kiedy jest tylu innych do wyboru. Lecz w ko�cu wirowali razem, co sprawia�o Brantowi szczeg�ln� przyjemno��, gdy pomy�la� sobie, �e Jon z oddali prawdopodobnie przygl�da si� temu ponuro. Uciekli od ta�cz�cych, kiedy muzyka na chwil� ucich�a, poniewa� Yradne o�wiadczy�a, �e jest troch� zm�czona. Doskonale odpowiada�o to Brantowi i teraz siedzieli razem pod jednym z wielkich drzew, obserwuj�c pulsuj�ce wok� �ycie, co zwykle si� robi w chwilach ca�kowitego spokoju. Brant pierwszy przerwa� milczenie. Musia� to zrobi�, bo mo�e up�yn�� jeszcze wiele czasu, zanim zn�w nadarzy si� podobna okazja. - Yradne - rzek� - dlaczego mnie unika�a�? Popatrzy�a na� niewinnie szeroko otwartymi oczami. - Oj, Brant - powiedzia�a - jeste� niedobry. Wiesz, �e to nieprawda! Nie b�d� taki zazdrosny. Nie spodziewaj si�, �e przez ca�y czas b�d� wsz�dzie za tob� chodzi�a. - Och, no dobrze - rzek� Brant niezdecydowanie, zastanawiaj�c si�, czy nie robi z siebie durnia. Lecz teraz, jak ju� zacz��, m�g� m�wi� dalej. - Wiesz, kiedy� musisz si� zdecydowa� na kt�rego� z nas. Je�li b�dziesz odk�ada�a to w niesko�czono��, zostaniesz na lodzie jak te twoje ciotki. Yradne za�mia�a si� i wielce ubawiona pokr�ci�a g�ow� na my�l, �e kiedykolwiek mo�e by� stara i brzydka. - Je�li ci tak pilno - odpowiedzia�a - zawsze mog� liczy� na Jona. Widzia�e�, co mi podarowa�? - Nie - rzek� Brant z ci�kim sercem. - Podobno jeste� taki spostrzegawczy! Zauwa�y�e� ten naszyjnik? Na piersi Yradne po�yskiwa�o du�e grono klejnot�w zawieszonych na cienkim, z�otym �a�cuszku. By� to ca�kiem �adny wisiorek, ale nie wyr�nia� si� niczym szczeg�lnym i Brant nie omieszka� tego powiedzie�. Yradne u�miechn�a si� tajemniczo, a jej palce dotkn�y naszyjnika. Naraz powietrze wype�ni�y d�wi�ki muzyki, kt�ra pocz�tkowo miesza�a si� z melodi� towarzysz�c� ta�cz�cym, a potem ca�kowicie j� zag�uszy�a. - Widzisz - powiedzia�a z dum� - wsz�dzie mog� mie� w�asn� muzyk�. Jon m�wi, �e jest jej tam tyle tysi�cy godzin, �e nigdy si� nie zorientuj�, kiedy b�dzie si� powtarza�. Prawda, jakie to pomys�owe? - Mo�e i tak - przyzna� niech�tnie Brant - ale to nic nowego. Kiedy� wszyscy nosili to ze sob�, a� nigdzie na Ziemi nie by�o ciszy i musieli wyda� zakaz u�ywania tych urz�dze�. Pomy�l tylko, co by si� dzia�o, gdyby�my wszyscy mieli co� takiego! Yradne odskoczy�a od niego ze z�o�ci�. - Znowu to samo, ta wieczna zazdro�� o co�, czego sam nie mo�esz zrobi�! Czy kiedykolwiek da�e� mi co�, co cho� w po�owie by�oby tak pomys�owe lub przydatne jak to? Odchodz� i nie pr�buj i�� za mn�! Brant patrzy� z otwartymi ustami, jak si� oddala�a, zupe�nie zaskoczony gwa�towno�ci� jej reakcji. - Hej, Yradne! - zawo�a�. - Nie chcia�em... Ale jej ju� nie by�o. Opuszcza� amfiteatr w bardzo pod�ym nastroju. Doskonale rozumia� przyczyny jej wybuchu, co jednak wcale nie poprawi�o mu humoru. Jego uwagi, cho� raczej z�o�liwe, nie mija�y si� z prawd�, a czasem nic tak bardzo nie denerwuje jak prawda. Podarunek Jona jest pomys�ow� zabawk�, lecz banaln� i tylko dlatego interesuj�c�, �e teraz nie mia�a konkurencji. Jedna rzecz, o kt�rej wspomnia�a Yradne, nie dawa�a mu spokoju. Czy kiedykolwiek co� jej podarowa�? Nie mia� nic poza swymi obrazami, a one naprawd� nie by�y zbyt dobre. W og�le nimi si� nie zainteresowa�a, kiedy zaproponowa� jej kilka z najlepszych i ci�ko mu przysz�o wyt�umaczy� Yradne, �e nie jest portrecist� i wola�by jej raczej nie malowa�. Tak naprawd� nigdy tego nie zrozumia�a, a bardzo �atwo by�o j� urazi�. Brant lubi� czerpa� natchnienie z natury, lecz nigdy nie malowa� tego, co widzi. Kiedy ju� sko�czy� jaki� obraz, co czasem si� zdarza�o, najcz�ciej tytu� by� jedyn� wskaz�wk�, co przedstawia. Wok� niego rozbrzmiewa�a jeszcze muzyka do ta�ca, ale zupe�nie straci� zainteresowanie: widok rozbawionych ludzi dzia�a� mu na nerwy. Postanowi� uciec od t�umu, a jedyne spokojne miejsce, kt�re przysz�o mu do g�owy, znajdowa�o si� nad rzek�, przy ko�cu przecinaj�cego las, b�yszcz�cego dywanu ze �wie�o posadzonego �wiec�cego mchu. Siedzia� nad brzegiem wody, rzuca� patykami w nurt i obserwowa�, jak sp�ywa�y w d� rzeki. Od czasu do czasu przechodzili obok niego jacy� spacerowicze, lecz zwykle parami i nie zwracali na� uwagi. Patrzy� na nich z zazdro�ci� i rozmy�la� nad niezadowalaj�cym stanem swych spraw. Uwa�a�, �e chyba by�oby nawet lepiej, gdyby Yradne skr�ci�a mu cierpienia, decyduj�c si� na wyb�r Jona. Lecz ona w �aden spos�b nie okazywa�a, �e woli kt�rego� z nich. Mo�e po prostu bawi�a si� ich kosztem, jak s�dzili pewni ludzie, a szczeg�lnie stary Johan, cho� by�o r�wnie prawdopodobne, �e nie umia�a dokona� wyboru. Brant pomy�la� ze smutkiem, �e w tej sytuacji trzeba, �eby jeden z nich wykaza� si� czym� rzeczywi�cie niezwyk�ym, w czym drugi nie potrafi�by mu dor�wna�. - Hej - odezwa� si� jaki� cichy g�os za jego plecami. Odwr�ci� si� i spojrza� przez rami�. Przekrzywiaj�c g�ow� jak ciekawski wr�bel, wpatrywa�a si� w niego ma�a, chyba o�mioletnia dziewczynka. - Hej - odpowiedzia� bez entuzjazmu. - Dlaczego nie patrzysz, jak ta�cz�? - A ty dlaczego nie ta�czysz? - odparowa�a. - Jestem zm�czony - rzek� z nadziej�, �e to wystarczaj�ce usprawiedliwienie. - Nie powinna� biega� sama, bo si� zgubisz. - Ju� si� zgubi�am - powiedzia�a rado�nie, siadaj�c na brzegu ko�o niego. - Lubi� tak siedzie�. Brant zastanawia� si�, z kt�rej wsi mog�a przyjecha�. By�a ca�kiem �adnym male�stwem, cho� wygl�da�aby jeszcze �adniej, gdyby nie rozmazana czekolada na buzi. A wi�c sko�czy�a si� jego samotno��. Wpatrywa�a si� w niego z t� deprymuj�c� bezpo�rednio�ci�, kt�ra na szcz�cie zwykle mija w starszym wieku. - Wiem, co ci jest - powiedzia�a nagle. - Naprawd�? - spyta� Brant z uprzejmym niedowierzaniem. - Zakocha�e� si�! Brantowi wypad�a z r�ki ga��zka, kt�r� w�a�nie zamierza� wrzuci� do rzeki; odwr�ci� si� i zdumiony wytrzeszczy� oczy na sw� inkwizytork�. Patrzy�a na� wsp�czuj�co z tak� powag�, �e po chwili ca�y jego niezdrowy �al nad sob� znikn�� w wybuchu �miechu. Chyba j� to bardzo dotkn�o, wi�c szybko si� opanowa�. - Sk�d wiesz? - zapyta� z g��bok� powag�. - Czyta�am o tym - odpowiedzia�a uroczy�cie. - A kiedy� widzia�am taki film i by� tam m�czyzna, co poszed� nad rzek�, i siedzia� tam jak ty, a potem wskoczy� do wody. Gra�a wtedy strasznie pi�kna muzyka. Brant przyjrza� si� uwa�nie temu przedwcze�nie rozwini�temu dziecku i poczu� ulg�, �e dziewczynka nie pochodzi�a z jego wsi. - Przykro mi, �e nie mog� za�atwi� ci tej muzyki - powiedzia� z powa�n� min� - a zreszt� rzeka jest za p�ytka. - Tam dalej jest g��biej - pad�a us�u�na odpowied�. - Tu jest tylko ma�a rzeczka, a ro�nie dopiero za lasem. Widzia�am z autolotu. - A co potem si� z ni� dzieje? - spyta� Brant bez najmniejszego zainteresowania, lecz zadowolony, �e rozmowa zesz�a na neutralny grunt. - Chyba p�ynie do morza? - G�upi jeste�, bo wcale nie - prychn�a pogardliwie w spos�b niegodny damy. - Wszystkie rzeki z tej strony wzg�rz p�yn� do Wielkiego Jeziora. Wiem, �e jest wielkie jak morze, ale prawdziwe morze jest po drugiej stronie wzg�rz. Brant zna� niewiele szczeg��w po�o�enia geograficznego swego nowego domu, lecz uzmys�owi� sobie, �e dziecko mia�o racj�. Ocean le�a� niespe�na trzydzie�ci pi�� kilometr�w na p�noc, za �a�cuchem niskich wzg�rz. W odleg�o�ci stu pi��dziesi�ciu kilometr�w, w g��bi l�du, znajdowa�o si� Wielkie Jezioro, daj�ce �ycie terenom, kt�re niegdy� by�y pustyni�, zanim in�ynierowie geolodzy przekszta�cili ten kontynent. Ma�y skrzat uk�ada� z patyk�w map� i cierpliwie t�umaczy� te sprawy swemu raczej t�pemu uczniowi. - Tu jeste�my - powiedzia�a - a tu jest rzeka, i wzg�rza, a tam, przy twojej nodze, jest jezioro. A morze idzie t�dy i... powiem ci tajemnic�. - Jak� tajemnic�? - Nigdy nie zgadniesz! - Nawet si� nie domy�lam. Jej g�os przeszed� w konfidencjonalny szept. - Je�li p�jdziesz brzegiem morza, a to niedaleko st�d, dojdziesz do Shastar. Brant pr�bowa� udawa�, �e informacja ta zrobi�a na nim ogromne wra�enie, ale mu nie wysz�o. - Na pewno o tym nie s�ysza�e�! - wykrzykn�a g��boko zawiedziona. - Przykro mi - odpar� Brant. - Przypuszczam, �e to jakie� miasto i wiem, �e ju� gdzie� o nim s�ysza�em. Ale tyle ich by�o, wiesz... Kartagina i Chicago, Babilon i Berlin... po prostu nie mo�na wszystkich zapami�ta�. W ka�dym razie �adnego z nich ju� nie ma. - A nie, bo Shastar jeszcze jest. - Hm, niekt�re z p�niejszych w dalszym ci�gu stoj�, tak mniej wi�cej, i ludzie cz�sto tam chodz�. Jakie� osiemset kilometr�w od mojego dawnego domu by�o jedno ca�kiem du�e miasto, kt�re nazywa�o si�... - Shastar to nie jakie� tam stare miasto - przerwa�o dziecko z tajemnicz� min�. - Dziadek mi m�wi�, bo on tam by�. Zupe�nie je zepsuli, ale pe�no w nim cudownych rzeczy, kt�rych nikt ju� nie ma. Brant u�miechn�� si� w duchu. Opuszczone miasta Ziemi by�y wyl�garni� legend od niepami�tnych czas�w. Min�o ju� chyba ze czterysta, nie, pi��set lat, jak opuszczono Shastar. Je�li jej domy jeszcze stoj�, co jest zupe�nie prawdopodobne, z pewno�ci� ju� przed wiekami odarto je z rzeczy przedstawiaj�cych jak�kolwiek warto��. Zdaje si�, �e jej dziadek wymy�la jakie� bajeczki, �eby rozerwa� dziecko. Zyska� tym sympati� Branta. Nie zwa�aj�c na jego sceptycyzm, dziewczynka trajkota�a dalej jak naj�ta. Brant po�wi�ca� jej s�owom niewiele uwagi, wtr�caj�c w stosownych momentach uprzejme �Tak� lub �Co� takiego!� Nagle zapad�a cisza. Podni�s� wzrok i zobaczy�, �e jego towarzyszka niespokojnie spogl�da w stron� szpaleru drzew g�ruj�cych nad krajobrazem. - Do widzenia - powiedzia� nieoczekiwanie. - Musz� si� gdzie� schowa�, bo idzie moja siostra. Odesz�a tak niespodziewanie jak si� zjawi�a. Rodzina musia�a nie�le si� jej naszuka�, pomy�la� Brant, lecz dziewczynka wy�wiadczy�a mu wielk� przys�ug�, rozpraszaj�c nastr�j melancholii. Po kilku godzinach u�wiadomi� sobie, �e zrobi�a o wiele wi�cej. Simon sta� oparty o framug� drzwi, obserwuj�c przechodz�cych ludzi, kiedy nadszed� Brant, kt�ry go szuka�. Ludzie zazwyczaj lekko przyspieszali kroku, gdy droga. wypada�a im akurat w pobli�u wej�cia do jego domu, poniewa� Simon m�g� zagada� ka�dego na �mier�, a jak usidli� ofiar�, nie mia�a ucieczki przez co najmniej godzin�. Niezwykle rzadko ktokolwiek nara�a� si� na to dobrowolnie, jak teraz Brant. K�opot z Simonem polega� na tym, �e mia� wspania�y umys�, lecz lenistwo przeszkadza�o mu go u�ywa�. Mo�e by�oby dla� lepiej, gdyby urodzi� si� w erze wi�kszej aktywno�ci; jedyne, co m�g� zrobi� w Chaldis, ogranicza�o si� do ostrzenia swego dowcipu kosztem innych, czym zdobywa� sobie wi�cej s�awy ni� popularno�ci. Ale w du�ym stopniu by� niezast�piony jako skarbnica wiedzy, przewa�nie bardzo dok�adnej. - Simon - zacz�� Brant bez �adnych wst�p�w - chc� si� czego� dowiedzie� o tym kraju. Mapy za wiele mi nie m�wi� i nie s� zbyt nowe. Co tu by�o przedtem, w dawnych czasach? Simon podrapa� si� po szczeciniastej brodzie. - Nie przypuszczam, by si� wiele zmieni�o. A o jakie czasy ci idzie? - No, powiedzmy, czasy miast. - Nie ros�o oczywi�cie tyle drzew. Prawdopodobnie kraj by� rolniczy i produkowa� �ywno��. Widzia�e� t� maszyn� rolnicz�, kt�r� wykopali w czasie budowy amfiteatru? Musi by� bardzo stara, nie mia�a nawet nap�du elektrycznego. - Tak, tak - rzek� niecierpliwie Brant. - Widzia�em j�. Ale powiedz mi co� o tutejszych miastach. Wed�ug mapy istnia�a tu miejscowo�� o nazwie Shastar, le��c� na wybrze�u o kilkaset kilometr�w st�d na zach�d. Czy wiesz co� o niej? - Aaa, Shastar - mrukn�� Simon, chc�c zyska� na czasie. - To bardzo interesuj�ce miejsce. Mam tu gdzie� jej zdj�cie. Chwileczk�, p�jd� i spr�buj� je odnale��. Znikn�� w g��bi domu i nie by�o go prawie pi�� minut. W tym czasie bardzo dok�adnie przeszuka� bibliotek�, cho� cz�owiek z epoki ksi��ek chyba by si� tego nie domy�li�, s�dz�c po wykonywanych przeze� czynno�ciach. Ca�e archiwum Chaldis mie�ci�o si� w metalowej skrzyni o boku jednego metra, w kt�rej, zapisany trwale w uk�adach subatomowych, znajdowa� si� odpowiednik miliarda tom�w druku. Zgromadzono tam prawie ca�� wiedz� ludzko�ci i wszystko, co przetrwa�o z literatury. Skrzynia nie by�a jedynie biernym magazynem m�dro�ci, mia�a bowiem bibliotekarza. Kiedy za pomoc� odpowiedniego sygna�u Simon przekaza� swe pytanie niestrudzonej maszynie, rozpocz�y si� poszukiwania w kolejnych warstwach prawie niesko�czonej sieci obwod�w. Zaledwie u�amek sekundy trwa�o znalezienie potrzebnej informacji, gdy� poda� nazw� i przybli�on� dat�. Potem rozlu�ni� si�, kiedy fala obraz�w my�lowych dotar�a do jego m�zgu pod bardzo lekk� autohipnoz�. Zdobyta t� drog� wiedza pozostanie w posiadaniu Simona tylko przez kilka godzin - dostatecznie d�ugo dla jego cel�w - a potem zniknie. Nie chcia� za�mieca� swego dobrze zorganizowanego umys�u niepotrzebnymi wiadomo�ciami, a ca�a ta sprawa rozwoju i upadku wielkich miast by�a dla� historyczn� dygresj� o niewielkim znaczeniu. Stanowi�a jedynie interesuj�cy, cho� godny po�a�owania epizod, a w dodatku nale�a�a do przesz�o�ci, kt�ra bezpowrotnie min�a. Brant wci�� czeka� cierpliwie, kiedy Simon ukaza� si� z bardzo m�dr� min�. - Nie mog�em znale�� �adnego zdj�cia - powiedzia�. - Moja �ona znowu robi�a sprz�tanie. Ale za to powiem ci, co pami�tam o Shastar. Brant usadowi� si�, jak m�g� najwygodniej; prawdopodobnie sp�dzi tu jaki� czas. - Shastar by�a jednym z ostatnich miast, jakie cz�owiek kiedykolwiek zbudowa�. Wiesz, oczywi�cie, �e miasta powsta�y stosunkowo p�no w rozwoju kultury cz�owieka, zaledwie oko�o dwunastu tysi�cy lat temu. Ich liczba i znaczenie ros�y przez kilka tysi�cy lat, a� w ko�cu powsta�y takie, kt�re skupia�y miliony ludzi. By�oby nam bardzo trudno wyobrazi� sobie, jak tam musia�o wygl�da� �ycie: stalowo-kamienne pustynie, gdzie ca�ymi kilometrami nie widzia�o si� nawet �dziebe�ka trawy. Ale by�y potrzebne, zanim udoskonalono ��czno�� i komunikacj�, gdy� ludzie musieli mieszka� blisko siebie, �eby przeprowadza� te wszystkie skomplikowane operacje, zwi�zane z handlem i wytw�rczo�ci�, od kt�rych zale�a�o ich �ycie. Te rzeczywi�cie du�e miasta zacz�y zanika�, kiedy upowszechni� si� transport lotniczy. Gro�ba ataku wroga w tych odleg�ych, barbarzy�skich czasach, r�wnie� przyczyni�a si� do tego. Ale przez d�u�szy czas... - Uczy�em si� historii tego okresu - wtr�ci� Brant niezbyt zgodnie z prawd�. - Wiem wszystko o... -... ale przez d�u�szy czas w dalszym ci�gu istnia�o wiele ma�ych miast, kt�re ��czy�y kontakty raczej kulturalne ni� handlowe. Ka�de z nich mia�o po kilkadziesi�t tysi�cy mieszka�c�w, a przetrwa�y ca�e wieki po upadku miast-gigant�w. Dlatego te� Oxford, Princeton i Heidelberg jeszcze co� dla nas znacz�, natomiast o wiele wi�ksze miasta pozosta�y jedynie nazwami. Lecz nawet ich los by� przes�dzony, kiedy wynaleziono integrator, kt�ry ka�dej, nawet najmniejszej spo�eczno�ci dawa� mo�liwo�� �atwego wytwarzania wszystkiego, co potrzebowa�a do prowadzenia cywilizowanego �ycia. Shastar powsta�a, kiedy - formalnie - ju� nie istnia�a �adna potrzeba budowania miast i zanim jeszcze ludzie u�wiadomili sobie, �e zbli�a si� koniec kultury miejskiej. Wydaje si�, �e by�a �wiadomym dzie�em sztuki, wymy�lonym i zaprojektowanym jako ca�o��, a mieszkali w niej g��wnie r�nego rodzaju arty�ci. Nie przetrwa�a jednak zbyt d�ugo: tym, co j� w ko�cu zgubi�o, by� exodus. Simon nagle zamilk�, jakby dumaj�c nad owymi burzliwymi czasami, kiedy otwarto drog� do gwiazd, a ludzko�� rozdar�a si� na dwoje. Exodus zabra� kwiat rasy ludzkiej, reszta za� pozosta�a; a potem wydawa�o si�, �e nast�pi� koniec historii na Ziemi. Przez tysi�c albo i wi�cej lat uchod�cy na kr�tko wracali do Uk�adu S�onecznego, pragn�c opowiedzie� o dziwnych s�o�cach i odleg�ych planetach, a tak�e o wielkim imperium, kt�re pewnego dnia obejmie ca�� galaktyk�. Ale s� otch�anie, kt�rych nawet najszybsze statki nie mog� przemierzy�, i taka otch�a� otwiera�a si� teraz mi�dzy Ziemi� a jej w�druj�cymi dzie�mi. Coraz mniej ich z ni� ��czy�o, coraz rzadziej pojawia�y si� powracaj�ce statki, a� w ko�cu mi�dzy wizytami z zewn�trz mija�y ca�e pokolenia. Simon nie s�ysza�, by jaka� mia�a miejsce w ci�gu ostatnich prawie trzystu lat. By�o rzecz� zupe�nie niezwyk��, by kto� musia� ponagla� Simona do m�wienia, a w�a�nie teraz zrobi� to Brant. - Tak czy inaczej, bardziej interesuje mnie samo miasto ni� jego historia. S�dzisz, �e jeszcze stoi? - Do tego zmierza�em - powiedzia� Simon, nagie wyrwany z zadumy. - Pewnie, �e stoi. W�wczas dobrze budowano. Ale czy wolno wiedzie�, dlaczego tak ci� to interesuje? Czy�by� raptem zacz�� si� pasjonowa� archeologia? Aaa, chyba rozumiem! Brant doskonale zdawa� sobie spraw� z bezcelowo�ci pr�b ukrycia czegokolwiek przed takim zawodowym plotkarzem, jak Simon. - Mia�em nadziej� - powiedzia�, broni�c si� - �e mog� tam jeszcze by� jakie� rzeczy, kt�re warto by odszuka�, cho� min�o tyle czasu. - Mo�e i tak - rzek� Simon z pow�tpiewaniem. - Musz� kiedy� odwiedzi� to miasto. Le�y prawie pod nosem. Ale jak sobie poradzisz? Wie� chyba nie po�yczy ci autolotu! Przecie� nie p�jdziesz piechot�. Zaj�oby ci to przynajmniej tydzie�. Ale tak w�a�nie zamierza� zrobi� Brant. Bowiem przez kilka nast�pnych dni prawie wszystkim we wsi stara� si� udowodni�, �e tylko to, co osi�ga si� z trudem, warte jest zachodu. Nie ma to jak robi� cnot� z konieczno�ci. Przygotowania Branta odbywa�y si� w nies�ychanej tajemnicy. Nie chcia� ujawni� zbyt wielu szczeg��w swych plan�w na wypadek, gdyby kt�ra� z tych kilkunastu os�b w Chaldis, maj�cych prawo korzystania z autolotu, zechcia�a pierwsza zobaczy� Shastar. By�o to oczywi�cie tylko spraw� czasu, lecz gor�czkowe zaj�cia ostatnich miesi�cy nie pozwala�y na prowadzenie tego rodzaju poszukiwa�. Najbardziej upokarzaj�ce by�oby dotarcie do Shastar na ostatnich nogach po tygodniowej podr�y tylko po to, by spotka� si� z ch�odnym powitaniem ze strony s�siada, kt�ry znalaz� si� tam po dziesi�ciominutowym locie. Z drugiej strony, r�wnie wa�ne by�o u�wiadomienie wsi w og�le, a szczeg�lnie Yradne, �e Brant dokonuje czego� niezwyk�ego. Jedynie Simon zna� prawd� i niech�tnie zgodzi� si� na razie milcze�. Brant mia� nadziej�, �e uda�o mu si� odwr�ci� uwag� od prawdziwego celu wyprawy, okazuj�c wielkie zainteresowanie obszarami, le��cymi na ws