886

Szczegóły
Tytuł 886
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

886 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 886 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

886 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Stefan �eromski Dzieje grzechu T.1- 2 W czasie powrotu do domu Ewa mia�a oczy spuszczone. Wszystkimi si�ami stara�a si� nie patrze� na przechodni�w i unika� ich wzroku. Wiedzia�a przecie, �e ka�dy przechodz�cy m�czyzna... Chcia�a widzie� i spod powiek widzia�a jedynie wy�lizgan� szarzyzn� betonowego chodnika, chropowat� r�wni� �rodka ulicy z jej do�ami i zbitym brukiem drewnianym, nago�� bezbarwn� drzewek uj�tych w �elazne pr�ty ogrodze�. Barwy te by�y podobne do jej my�li i odpowiada�y potrzebie duszy. Dba�a o to, �eby my�li by�y w�a�nie takie, pozbawione pi�kno�ci, jak gdyby odbarwione ze wszelkiego uroku. By�a bowiem szczeg�lna wznios�o�� i nieznany powab w tym dobrowolnym i pilnym wyzbyciu si� wesela. Nie rzeczy si� te� przesuwa�y, lecz niematerialne wra�enia, nik�e uczucia w r�ne postaci zamkni�te. Przez nieuwag� jedynie postrzega�a konary, ga��zie i pr�ty drzew skweru, profile kamienic, osrebrzone od s�o�ca porankowego. Drzewa czarne, jakby urobione z w�gla... Spulchniona rola skweru... �lady na niej grabi niby �lady zabawy dzieci�cej. W �wie�ym, szarym gruncie poobcinane patyki krzewin. Na chodniku nieoczekiwane cienie drzew. Cienie smag�e, cienie ruchome i �ywe! Wid�y, pnie, ga��zki! Nogi wst�puj� na �ywe pnie. Uczucie niepostrzegalne, �e si� niedelikatnie przeszkadza cudzemu bytowi... W okr�g�ych zag��bieniach pod �elaznymi kratami dooko�a pni�w uwi�zionych - jeszcze �nieg. Czarny �nieg, przywalony nawozem, odpadkami, prochem �mieci, g�rami niedopa�k�w. Ciemno�� mogi�y... Lecz ju� tam trawa zielona pu�ci�a p�dy. Wiatr chwieje i nagina male�kie jej pi�ra. Wiatr ch�odny, rozwichrzaj�cy w�osy, dociera do ich korzeni. Mn�stwo wsz�dzie po�ysk�w, skupie� �wiat�a, ognisk, pol�niewa�, barw... �ebrak! Le�y na chodniku przy marmurowych schodach wielkiego gmachu. Wyci�gn�� kule i potworne kikuty. Rozwali� si� jak u siebie na bar�ogu. �achmany szare. Twarz pot�na, wzgardliwa, oko g��boko nienawidz�ce. Wyci�gn�� r�k�. Ujrza�a podarte i zat�uszczone wn�trze jego czapczyny. Rzuci�a w nie wszystko, co mia�a: srebrny pieni�dz czterdziestogroszowy. Niespodziewane zastanowienie, cudze otamowanie: gdyby tak ka�demu dziadowi... W tej samej chwili serdeczny �al i t�pa rozpacz: - czemu ten cz�owiek nie zabija, lecz j�czy; czemu nie l�y, lecz b�aga? Uczucie ci�kie i nieruchome poruszy�o si� w piersiach i pop�yn�o, pop�yn�o pal�cymi strugami. W �lad za nim samow�adne s�owa: - O miasto, miasto! Gdyby� by�a w cz�owieku moc, �eby m�g� przycisn�� do piersi ciebie, o miasto! Gdyby� mo�na by�o odkupi� wszystek nieszcz�liwy �wiat... Odkupi� �wiat z r�k �otr�w, z posiadania plugawych tyrani�t, z w�adzy oszust�w, bogacz�w, pan�w - z opieki najgorszych i najpodlejszych - biernych widz�w, oboj�tnych, jedz�cych w spokoju i pij�cych w weselu... Jak�e tu �y�, chodz�c w sukniach pi�knych, co os�aniaj� cia�o a� do ziemi - pomi�dzy �achmany �ebrak�w? Jak�e mo�na dawa� ja�mu�n�, brud r�ki swej, na po�ywienie bratu - bli�niemu? �zy z najg��bszej krynicy serca przemkn�y si� mi�dzy zwartymi powieki, niepostrze�enie. Chwila g��bokiej skruchy, m�ki strasznej i gro�nej. Serce w piersiach ukrzy�owane, w niemocy swej gwo�dziami przebite. Wytryska ze� i szybuje ��dza ofiary. W g�rze nad g�ow� wsz�dzie obecny, roztoczony firmament. S�owo olbrzymie, mi�o�ciwe, koj�ce, s�owo drogocenne! Ogarnia sob� m�czarni�. Jak nowy powiew wietrzyka przefruwa znowu ta sama, dawna, cudna i g�upia my�l - pokuszenie: doskona�o�� duszy, czysto�� serca... jest to tak�e egoizm. Jak�e tu i�� w swej czysto�ci w�r�d grzech�w straszliwych �wiata? Chrze�cijanin powinien przecie zbawi� ludzko��, gdy� inaczej... My�l ulotna przefrun�a, dziwnie szemrz�c, jakoby wiatr w ga��ziach brz�z. Lecz za ni� nadci�ga inna, my�l cofaj�ca si� w ty�, my�l �lepa i zamkni�ta w sobie, patrz�ca w ziarno rzeczy i nieub�agana. Jakoby owoc przedziwnej wiadomo�ci, kt�ry by stoczy� si� we wszystko, czym kiedykolwiek by� - w zawi�zek, w kwiat, a� do samego pocz�tku: "B�d�cie pozdrowieni, upadli, grzesznicy, obarczeni przez zbrodnie! Pan z wami, zbrodniarze. Niechaj si� dusze wasze ucisz�. Niech sen zejdzie na wasze powieki. Wytchnijcie w spokoju, zb�jcy i mordercy, wyrzuceni z rodu ludzkiego." Ewa min�a szereg ulic p�bezwiednie, nie pozwalaj�c uczuciu swemu obni�y� si� i zmale�. Nios�a je w sobie z ostro�n� czujno�ci�, podobnie jak pierwsi chrze�cijanie nosi� musieli na przeci�gu korytarzy podziemnych, w g��bi nocy, kaganki gliniane, u kt�rych ko�ca p�on�� nik�y knotek zanurzony w oliwie. Na po�y wiedz�c o tym, gdzie jest, wesz�a w bram�, odda�a grzeczniejszy ni� zwykle uk�on str�owi Ambro�emu. Uroczo zdrowymi, prze�licznymi kroki, melodyjnie pewnym st�paniem dzikiej kozy po ska�ach, przeby�a asfaltowy chodniczek, przeciskaj�c si� w poprzek dziedzi�ca mi�dzy prastarym brukiem. Wiatr gwa�towny zawia� zza drzwi ob�upanych ze starej, wiecznie rozwartej, i niestety, wiecznie cuchn�cej, "chorej" sieni. Ch�odnym tchnieniem ogarn�� nogi a� do kolan, wcisn�� si� pod suknie... Za�mia�a si� wbrew woli, wewn�trznie i ustami, ujrzawszy swe �liczne, kochane, po�yskliwe buciki na wysokich obcasach, i zakrzykn�a na bezczelny wiatr bez wydania g�osu: - ach, ty!... Sko�czy� si� chodniczek ow� dziur� wy�upan� przed laty, wyrw�, kt�r� noga zna tak dobrze, jak wn�trze rozkosznie mi�ego bucika - biedn�, star� znajom�, "kawern�". Jeszcze w niej tai si� j�dza-ka�u�a, ostatni �lad nocy wichrowych. Ewa rzuci�a okiem w okna mieszkania, na brudne szyby, nie myte od jesieni, na zesch�e �lady szarug, deszcz�w, kurz�w, na futryny ob�upione z pokostu i kitu, i wkroczy�a, wzdychaj�c, na schody. Ci�ko jej by�o i�� po tych schodach poprzecznej oficyny. By�y paskudne jak �ycie oficynowe: brudne, lepkie od zb�oconych n�g, z wy�lizgan� por�cz� od niezliczonych r�k, kt�re jej dotyka�y w biegu, w po�piechu ubogiego �ycia. Sz�a marz�c czy modl�c si� pragnieniami, �eby to wyprowadzi� st�d rodzic�w, �eby to co� takiego przedsi�wzi��, aby mogli wyj�� wszyscy z tych miejsc, dok�d� na lepsze... Ciche, nieznane w codziennym �yciu westchnienia sp�ywa�y, na wargach przeistaczaj�c si� w szept lec�cy w g�r�. Wiedzia�a, �e nic uczyni� nie mo�e, nic poradzi�, nic zmieni�, ale wiedz�c o tym oddawa�a si� konieczno�ci szeptania, kt�re z jej piersi ulata�o jak oddech. Nie wiedzie� kiedy stan�a przede drzwiami. Mimo woli opar�a si� o odrzwia ramieniem, i trzymaj�c ju� r�k� na guziku dzwonka, �ni�a przez chwil�. Tak przykro by�o wraca� do domu z powietrza, kt�re ju� nasi�k�o zapachem fio�k�w i drga�o wiosennym gwarem... Jeszcze mia�a w oczach te smu�ki i k�pki male�kiej a po�yskliwej trawy, co si� ko�o �elaznych sztachet i ogrodze� chy�kiem czai�y. Teraz oczy jej le�a�y bezw�adnie na drzwiach zamkni�tych, uczernionych i wy�wiechtanych w pobli�u klamki - na biletach wizytowych szanownych lokator�w. Czyta�a z ohyd� stokro� znajome litery: - Jan Faustyn Cygler - a pod tym napis g�upkowaty, nie wiedzie� czemu olbrzymimi literami: "Dzwoni� trzy razy!" Obok nie mniej srogimi kulfonami wylitografowane nazwisko: - Stanis�aw Czapowski - Stud. Med. Dalej: "Dzwoni� dwa razy". Na g�rze ordynarnym i zaiste chamskim drukiem: - Adolf Horst - Filozof - "Nie dzwoni� ani razu". Najni�ej to pos�pne miejsce bielsze, puste - i znaki po �wie�o oderwanym bilecie, cztery czarne zag��bienia po pluskiewkach. Ewa zatrzyma�a wzrok na bia�ej plamie. Czo�o jej zmarszczy�o si�, twarz przybra�a wyraz bolesny. "Kto te� najmie ten pok�j? Bo�e, Bo�e! tyle czasu pok�j stoi pustk�!" By�a to jednak ob�udna, a przynajmniej na p� �wiadoma troskliwo��. Ewa usi�owa�a ni� zatrze� (w interesie czysto�ci duszy) obrazy i my�li, kt�re j� t�umem obleg�y, skoro tylko rzuci�a okiem na napis: - Adolf Horst - Filozof - "Nie dzwoni� ani razu". Jak �ywa stan�a jej teraz w pami�ci ca�a spowied� przed godzin� odbyta, wszystkie towarzysz�ce jej okoliczno�ci, uczucia wzruszenia, stany bierne, a nawet ruchy i bezwiedne spojrzenia oczu. Jeszcze czu�a �cierpni�cie poni�ej kolana od d�ugotrwa�ego ucisku ko�ci przez ostry gzems schodka, kiedy przykl�kn�wszy niewygodnie przetrwa�a w jednej pozie ca�� spowied�. Jeszcze czu�a na twarzy swej spoczywaj�cy wzrok kap�ana i oddech jego ust. Teraz ogarn�o j� przedziwne lenistwo cia�a i ducha. Wszystka tajemnica i pot�ga spe�nionego aktu spowiedzi by�a jakoby brzemi� z�o�one z ramion. Nie zesz�o jeszcze z g�owy, nie osun�o si� z my�li. Przeciwnie - min�a ju� rozkosz biernego poczucia, �e �wi�ty obowi�zek zosta� wype�niony, wra�enie rado�ci, �e ju� jest po wszystkim, kt�re nios�o j� by�o niby mroczny a mi�y ob�ok przez ulice miasta i zas�ania�o przed oczyma ziemi�. W chwili gdy sta�a pode drzwiami domu, wraca�o, w�amywa�o si� do duszy i oblega�o zmys�y dotykalne, leniwe uczucie �ycia. Ewa nacisn�a dzwonek i us�ysza�a wkr�tce znajomy tupot n�g s�u��cej. Skoro si� drzwi otwar�y, wsun�a si� cicho i pochwyciwszy za r�kaw kuchark� szepta�a jej do ucha ze zmarszczonymi brwiami: - Leo�ka, nie masz do mnie o nic �alu? Nie gniewasz si� na mnie? O nic, gadaj�e? Tamta wytrzeszczy�a idiotycznie oczy, zachichota�a - a� nagle pocz�a z przej�ciem szepta�: - By�a panienka u ksi�dza Jutkiewicza? - By�am. Przebaczasz mi wszystko? - No, przecie�! C� znowu nie mam przebaczy�... - Ale s�uchaj, z serca! - No! A do Sto�u Pa�skiego panienka przyst�pi�a? - Nie, jutro. - Czemu? - Bo ju� by�o za p�no. - Widzicie! Jak�e to ca�y dzie� i ca�� noc bez grzechu. Panienko, chod�my st�d! Uciekajmy! - Dlaczego? - No, dymajmy - i tyle! - Powiedz�e prosto! - Nie powiem. - Kiedy to z tob� zawsze! Chcesz, wida�, �ebym si� w takim dniu rozz�o�ci�a. - A to niech sobie panienka wie! Nie moja wina, je�li panienka... - C� takiego? - A to, �e znowu u Horsta ta sama dziewka, ta, co to malowana na gniado... Obiedwie na te s�owa pierzchn�y z korytarza w takim pop�ochu, jakby w nie z pistoletu strzelono zza w�g�a - jedna prosto, we drzwi kuchenne, druga na prawo. Wbieg�szy do pokoju, kt�ry by� w ca�ym mieszkaniu jednym schronieniem rodziny, Ewa przypad�a na ��ko za parawanem. Skuli�a si� tam natychmiast i co tchu zabra�a do pracy duchowej, zupe�nie jakby si� wszystka, z g�ow�, nakry�a wielkim ca�unem ko�cielnym. Siedzia�a z r�koma obwis�ymi, z g�ow� pochylon� na piersi, z oczyma zamkni�tymi. Zrazu modli�a si� cicho, wymawiaj�c bole�nie i z trudem prawdziwym wyrazy: "Panie Bo�e m�j! Jak�e ja n�dzna odwa�� si� przyst�pi� do Ciebie, kt�rego tyle razy obrazi�am? Panie! nie jestem godna, aby� wszed� do przybytku serca mego! Jezu, pomn� pokor� moj�..." W miar� jak wielekro� wymawia�a te s�owa, szerzy�a si� w niej jak gdyby jasno�� owego kaganka, z kt�rym w sobie sz�a przez ulice miasta. Pocz�y wynika� w duszy po��dane obszary, rozwiera� si� i przeistacza� ni to w okolice nieznane o poranku, okryte jeszcze mg��... By�o dobrze i�� w�r�d tego �wiata duszy, i�� dok�d oczy ponios�. By�o dobrze i lekko, obrawszy kt�rykolwiek kierunek, w�drowa� z rozstajnych dr�g, na kt�rych teraz sta�a. Zaszemra�y nad g�ow� s�owa-tchnienia, s�owa-poszumy, jakoby szelest li�ci odwiecznych w jakowej� ciemnej alei... Mocne postanowienie poprawy! "Jak�e to zrobi�?" - zada�a sobie natarczywe pytanie. "Jak to zrobi� doskonale, mocno, na zawsze? �eby m�c wiecznie spa� na trawie zwanej "Baranek Czysty"? �eby mie� boskie prawo zawsze sta� przy Krzy�u duchem przez rozmy�lanie, a rzeczywi�cie przez "Komuni� �wi�t�?" Przymkn�a powieki, zacisn�a r�ce, nabra�a pe�ne piersi mocnego tchu... Idzie przed si� znowu dalej w wio�niany kraj, pot�nymi kroki: Poprzysi�ga sobie w duszy, samej sobie rozkazuje, co i jak teraz b�dzie czyni�a. Wszystko, co w chwili tej postanawia, okazuje si� do wykonania �atwe, rysuje si� jako m�dre i tak proste, tak naturalne i celowe, jak na przyk�ad kszta�t drzwi, budowa domu, pomys� i wykonanie szafy. Czemu� cz�owiek nie ma by� tym, czym by� chce? Dlaczego� nie by� czyst�, dlaczego nie by� dziewic� nie tylko cia�em, lecz i dusz�? Azali� lepiej jest by� czym� brudnym ni� czystym? Czy� kwiat mo�e by� brudny, oblany pomyjami? Czy m�g�by �y� oblany pomyjami? Czy� nie jest to rzecz prosta a najm�drzejsza, �e kwiat jest czysty? B�g go stworzy� po to, �eby by� czysty. W duszy, w pami�ci, w uchu brzmi� teraz s�owa kap�ana... �wi�tego Paw�a s�owo do Koryncjan: "Wszystko mi wolno, ale nie wszystko po�yteczno..." A dalej przyk�ad, wyj�ty ze �wi�tego Franciszka Salezego, o drzewie migda�owym, kt�rego owoce przemieni� si� z gorzkich na s�odkie za pomoc� wypuszczenia z pnia z�ych sok�w. Ewa zapytuje samej siebie, czemu by nie mia�a wznie�� si� do tej poprawy i stan�� w cnocie czysto�ci obok oblubienicy z Pie�ni nad pie�niami, obok tej, co w palcach swych przecedza mirr�, p�yn broni�cy od zepsucia - tej, co ma oczy przepasane przepask� z�ot� na znak czystej mowy, co ma oczy jak go��bica?... Ogarnia j� rozkosz tego obrazu, porywa wynios�o�� pragnienia, zdejmuje wola mocna, odurzenie przecudne, �eby si� wznie�� ku dobru wysokiemu. Wypleni� ze siebie obmierz�e upodobanie do kokieterii, wytr�ci� z duszy ow� rozkosz niewymown� do szelestu jedwabiu, do pi�kno�ci sukien, kt�re owiewaj� cia�o r�owo�ci� jutrzenki albo lazurem wiosennego nieba - do po�ysku pantofelk�w lakierowanych - dreszczowy czar zwiastuj�cy (zawsze, zawsze!) nadej�cie studenta (a nawet tego ga�gana Horsta!). Nigdy ju�, przenigdy (przysi�ga to sobie!) nie p�jdzie, niby to przypadkiem, a w gruncie rzeczy ze �wiadomym zamiarem ujrzenia Czapowskiego (przysi�ga to sobie), gdy on wychodzi... Nigdy ju� nie zaszele�ci jedwabn� halk� jak w�wczas, kiedy to stan�� na schodach i zwr�ci� na ni� wielkie, marz�ce oczy... G�upiec jeden, kabotyn, o�lak! Co on sobie m�g� wtedy my�le�! Po pierwsze - won! - pantofle. Od jutrzejszego dnia trzewiki, klapy, b�otochody, ciapost�py - trzewiki do sko�czenia �wiata! Po drugie - halka. Won! Zatka�a uszy, �eby nie s�ysze� jedwabnego szelestu przecudnej ulubienicy ze �lubnej niegdy� sukni matczynej, zachwytu swego i rado�ci. Zamru�y�a oczy, �eby nie widzie� ��tego po�ysku przepi�knych bucik�w, wysmuk�ych, obcis�ych, na wysokich korkach. Ile� to razy wyca�owa�a je oczyma, wypie�ci�a my�l�, gdy jeszcze sta�y na wystawie za wielk� szyb�, na lustrzanej tafli. Straci�a na nie wiele, wiele nocy, przepisuj�c akta biurowe do rana. Teraz - won, won, won! "Won!" - powt�rzy�a raz jeszcze. My�li po tym rozkazie pierzch�y na wszystkie strony. Jaki� tylko szum w uszach, szelest wyraz�w... Wymawia si� "won", a pisze si� Vaughan. - Ksi�niczka... Ksi�niczka Vaughan! Prze�liczne, b��kitne oczy, sploty w�os�w, g�owa lekko pochylona na prawe rami�. Na g�owie kapelusik z czarnej materii, jedwabnie l�ni�cej, rodzaj sp�aszczonego cylinderka, z szerokim rondem i rozszerzeniem w kierunku dna. Kapelusz otoczony woalk� nieopisanie pi�knego koloru. Obna�ona szyja i b��kitny paltocik z bufiastymi r�kawami. Ach, ty �liczna, ty przecudowna, ty �mieszna! Gdyby tak teraz wyj�� w tym paltociku, w tym kapeluszu, z t� woalk�! Z t� bajeczn� woalk�! Ksi�niczka Vaughan... Widywa�a j� tylekro� na wspania�ej miniaturze w mieszkaniu lichwiarki Barnawskiej! Zawsze posy�a�a jej u�miech, jak przyjaci�ce, jak siostrzyczce. Gdzie� ona �y�a, kiedy, co robi�a? Nie ma jej nigdzie na ziemi, nie ma nigdzie! Umar�a przed setk�, a mo�e przed setkami lat... Ona umar�a - ten u�miech umar�, te oczy, ten promie� s�o�ca zagas�! Ta bliska sercu, ta przyjaci�ka, ta droga - to z�udzenie! Ach, gdyby� to z ni� wszcz�� rozmow�, pos�ysze� pieszczotliwe s�owa z tych czarodziejskich ust, kt�re milcz� dyskretnie tyle ju� lat, kt�re unikaj� wyznania prawdy i u�miechaj� si� wiecznie ponad g�owami tylu ludzkich pokole�! Gdyby j� spotka� cho� we �nie... "Ksi�niczko - sz�yby�my razem w Aleje - ja i ty... To� by to wytrzeszczali trzeszcze, gapili si�, szeptali o nas... O mnie i o tobie... O kt�rej by szeptali, �e pi�kniejsza? Powiedz, powiedz prawd�, ksi�niczko!" Spostrzeg�a si�, o czym my�li... Spu�ci�a oczy na ksi��k� francusk�, kt�ra B�g wie sk�d i kiedy zab��ka�a si� mi�dzy rupiecie domowe, na Choir des monuments primitifs de l'Eglise - i na �w rozdzia� z pisma �wi�tego Cypriana, kt�ry cz�stokro� musia�a czyta� z polecenia matki: De la conduite prescrite aux vierges: "Gdy wspaniale uczesane i przystrojone zjawiacie si� w�r�d ludzi, �ci�gacie na si� oczy i westchnienia m�odzie�y, gdy zapalacie w sercach ogie� mi�o�ci - c� z tego, �e nie giniecie same, skoro gubicie bli�nich, dla kt�rych niebezpieczniejszymi jeste�cie ni� �elazo i trucizna". "Ech, �elazo i trucizna to znowu przesada!" - pomy�la�a (ze wzruszeniem ramion i z lekka wywieszaj�c j�zyk) pr�dzej, ni� by�a w stanie zorientowa� si�, jaki grzech pope�nia. Schyli�a si� tedy jeszcze bardziej i zatopiwszy si� wszystka w medytacji marzy�a po polsku, czytaj�c wiersze francuskie kazania: "Je�eli pozostaniesz czyst� i dziewic� - jeste� r�wn� anio�om Boga. Usi�uj zachowa� ca�o�� dziewictwa twego i sko�czy� z wytrwa�o�ci�, co� z m�stwem zacz�a. Nie ubiegaj si� za ubiorami cia�a, lecz za cnot� duszy. Zatapiaj si� w Bogu i w niebiosach, a wzni�s�szy ju� oczy tak wysoko, nie zni�aj ich ku ziemi"... "O Bo�e m�j!..." - wzdycha�a z rado�ci�, wzdycha�a weselnie nad tymi cudnymi wierszami. Zrozumia�a ich pachn�cy, jakoby lotny i rozkwit�y sens i unosi�a si� oczyma ku niebu. Tote� z najwy�sz� przykro�ci� pos�ysza�a jednokrotny d�wi�k dzwonka. Tupot n�g Leo�ki. Za chwil� wsun�� si� do pokoju ojciec. By� po wiosennemu wy�wie�ony, w letnim paletku, kt�re liczy�o ju� sobie dziewi�t� czy dziesi�t� wiosn� i zdo�a�o przybra� odcie� zielonkaworudy. Nie mniej wiosennym kolorem uderza�y w�sy podkr�cone, z rana uczernione na szwarc szata�ski, a obecnie nabieraj�ce od promieni s�onecznych barwy �wie�o skoszonego, aczkolwiek ju� nieco podesch�ego sianka. Stary pan mia� w dziurce klapy paltota wetkni�ty pi�ciogroszowy bukiecik fio�kowy, na prawicy r�kawiczk� z palcami wielokrotnie ze�cibianymi czarn� nici�. W lewej r�ce ni�s� pieszczotliwie s�awn� swoj� laseczk�, pami�tkowy dar imieninowy od "grona" przyjaci�, z r�czk� notorycznie posrebrzan�, w kszta�cie zgi�tej nogi ko�skiej, z monogramem stosownym i dat�. Pan Pobraty�ski nuci� wbiegaj�c do pokoju. Zmru�one jego oczy przeszuka�y k�ty pokoju, ucho uchwyci�o d�wi�ki dolatuj�ce z kuchni. Gdy intelekt przyszed� do samowiedzy, �e "�oneczka" nie jest w lokalu obecn�, znu�one cia�o rado�nie spocz�o w szerokim fotelu obok szafy, obwieszonym arcydzie�ami szyde�kowej roboty. Pan Pobraty�ski duma� tam chwil� nie zdejmuj�c kapelusza, naprzeciwko okr�g�ego sto�u, skazanego na d�wiganie serwety i wiecznie krzywej "ozdobnej" lampy, kt�r� ze swej strony ozdabia�, oczywi�cie, aba�ur ze strzy�onej bibu�ki. Gdy stopy pi�knego starca, obute w kamaszki wyl�k�e, z obwis�ymi melodyjnie gumami, spocz�y na dywaniku ze strzy�onych kawa�k�w, g�owa jego pochyli�a si� w stron� Ewy. Blade, wype�z�e, odbarwione oczy, oczy-przylaszczki spocz�y na tej twarzy. Figlarny u�miech wykwit� na wargach. - Jak�e te� tam z rozgrzeszeniem? Czy aby?... Ewa wsta�a ze swego miejsca i podesz�a do ojca. Nie podnosz�c oczu poca�owa�a go w wy�wiechtan� r�kawiczk�. Stary pan potar� si� o ni� ramieniem, potem po�� surduta. Przechyli� g�ow� i usi�owa� zajrze� w oczy. Oczy te by�y spuszczone... Za chwil� jednak u�miech taki sam jak u ojca, u�miech radosny, ni to figlarny, ni to smutny u�miech ladaco i nie wiedzie� co, ukaza� si� na jej ustach. Spojrza�a w wyp�ukane oczy. Za�mieli si� oboje wraz, jednako. Przypadli do siebie na chwil�: g�owa do g�owy, usta do ust, oczy do oczu. Staremu spod powiek wylaz�y jakowe� quasi-�zy i wnet si� skry�y. Z piersi j�kn�o jakowe� westchnienie - i przepad�o. - Da�aby� staremu ojcu troszeczk� tej �wi�to�ci, sk�pico jedna! ... - szepta� cicho, patrz�c z bezbrze�n� czu�o�ci� na jej w�osy jasne - jasne, ko�ysz�c j� na sobie, jakby by�a sze�cioletni� smerd�, kt�r� hu�ta� na nodze... - A to niech tatko sam sobie p�jdzie do spowiedzi... - powiedzia�a kokieteryjnie, wodz�c wargami po jego czole, mi�dzy oczami, po policzkach. - Ja... tego... Owszem, dziecko, ja p�jd�. W tych dniach si� nawet, ma foi, wybiera�em. - Ech!... - Ale no! Jak honor kocham! Ja ci to m�wi�... - Jak honor kocham, ale do cukierni... - Cicho b�d�, j�dzo! To post�pki ojca b�dziesz s�dzi�a - he? Takie to mocne postanowienie poprawy �ycia? - Gdzie ja tam s�dz�!... - Widzisz, Ewu�, ja ju� jestem stary, grzeszny cz�owiek. W starym cz�owieku, uwa�asz, to si� tyle nazbiera grzech�w, paskudztw, wiadomo�ci... C� tam zreszt� - ja! Grzeszny cz�owiek... Ja bym tylko chcia�, �eby na mnie nikt uwagi nie zwraca�. Nic nie wymagam, tote� niech i ode mnie nic nie ��daj�. Ja na uboczu... Dzisiaj ju� tego, co by�o... dawniej - gdzie!... Inna rzecz z tob�... ma foi... inna. Powiem ci pod s�owem honoru, �e nie masz lepszej rzeczy jak czysto�� serca i to, wiesz, mocne postanowienie. Tak i tak - no i basta. Jak si� by�o w Liceum �wi�tej Anny... mi�y Bo�e. Oczy starego pana rozweseli�y si�, zasz�y mg��. Schyli� si� ku c�rce i nie patrz�c na ni� szepta� do ucha: - B�d�; dziecko, zawsze niewinna, czysta; wiesz, ma foi... Tak jak dzisiaj... Ty za mnie i za siebie, za mam�, za nas wszystkich b�d� czysta. Pan B�g... Jak si� ty za mnie pomodlisz, to na pewno, na pewno... i posada... i to wszystko, to wszystko... - Ale �eby tatko przesta� chodzi�... "na foi".... do tej knajpy; toby by� tatko jeszcze bardziej kocha�szy... - wzdycha�a przed nim. - Co - co? - �eby tatko przesta� zadawa� si� z tym Horstem, ulega� mu nie da� wyci�ga� si� z domu, po obiedzie. Pr�dzej by si� i posada trafi�a, bo Pan B�g wszechmog�cy... - E... pleciesz kosza�y opa�y! - mrukn�� z wyra�n� niech�ci�. - Co ma wsp�lnego chodzenie do cukierni - z posad�! Gdzie Rzym, gdzie Krym! A jeszcze Horst! C� mi Horst? Tak�e!... Ja, zrozum to, ja musz� bywa� mi�dzy lud�mi! - I co mo�e by� za przyjemno��... - szepta�a zapami�tale, nie s�uchaj�c tego, co m�wi�... - Brudno tam, obmierzle, zakopcone. Umy�lnie przecie chodzi�am. - A ty po co? - Te ciastczyska i te, �al si� Bo�e, cukry po prostu �mierdz�. A przecie to dzie� w dzie�. Przecie to kosztuje! Jak�e tu mama nie ma narzeka� przed lud�mi?... - Wi�c i ty �a�ujesz mi tej jednej ma�ej - czarnej... - m�wi� z rozdzieraj�cym wyrzutem, patrz�c w przestrze�. - Jednej ma�ej - czarnej z pasztecikiem i jeszcze z czym�... I jeszcze z drugim czym�, a czasami... A ile� to godzin traci si� na wysiadywanie! Przy tym te pi�kne rozmowy z Horstem. - W�a�nie tego nie rozumiesz, tak samo jak matka! W�a�nie tego! Mo�e by�, nie przecz�, wysiadywanie bezczynne i bezcelowe, a mo�e te� by� wysiadywanie - czynno��, akcja, dzia�anie! Tak, moje dziecko! Z�o�liwy u�miech wydobywa� si� na jej wargi, tote� go powstrzymywa�a. Rzek�a jeszcze: - Jednak�e wszyscy ludzie z pozycj� �le o tym m�wi�. Niedawno Rokicki przychodzi i prosto w nos m�wi mamie: - C�, pan dziedzic dobrodziej oczywi�cie w knajpeczce z Hor�cikiem... Ju� mama m�wi�a, �e wola�aby go nie sto�owa�, �eby tylko taki nie wyci�ga�. Bo jak�e mama to wszystko mo�e wytrzyma�? Nie ma na to nerw�w... Szarpie si�, �y�y ze siebie wyci�ga... - O, ju� s� i te "�y�y"... Naucz si� tylko jeszcze tego ulubionego zwrotu mamy: - wbij z�by w �cian�! - to ju� przynajmniej b�dzie ca�y garnitur. �y�y i z�by! - Gdzie si� co takiego dzieje? Nic, tylko przesady, tragedie, opery, hiperbole! - A tatko znowu tak sobie powie: hiperbole, i koniec. A my ani bielizny, ani ubrania. Wszystko idzie na Barnawsk�. �yjemy byle czym... Przecie tak wiecznie by� nie mo�e. Musi tatko tak�e pomy�le�! W�a�nie i dzi�... ksi�dz spowiednik... - Tylko mi aby rzeczy ze spowiedzi nie rozk�adaj! Wiesz chyba o tym, �e tajemnica spowiedzi... Masz, chwali� Boga, dwadzie�cia lat jak obla�... - Ja, tatusiu, nie ze spowiedzi, tylko �e wszyscy... Coraz nam gorzej, coraz gorzej... Mama jaka� rozdra�niona, rozstrojona, niespokojna... A tatko jak gdyby nigdy nic, jakby wszystko sz�o jak najlepiej na �wiecie... Ludzie widz�... roznosz� plotki po �wiecie. A zreszt� jest to niew�tpliwie prawo Bo�e... - No, ju� ty mi� aby nie ucz, co mam robi� na �wiecie! Matka was ponaucza�a tych na mnie gada�. Sama gada, Aniela gada, teraz nareszcie i ty... Ale ostatecznie, co wolno matce, to tobie nie wolno - rozumiesz? �ci�gn�� dramatycznym ruchem r�kawiczk� i wykonawszy szereg ruch�w istotnie wytwornych przesiad� si� pod okno, ty�em do c�rki. Sta�o tam tak zwane biurko, grat poob�upywany, ze start� politur�, przywalony mn�stwem cacek najrozmaitszego pochodzenia. Kiedy Ewa wr�ci�a ze smutkiem na brze�ek swego ��ka, stary pan (ze zmarszczon� gro�nie brwi�) wydoby� z kieszeni kluczyk, otwar� i wysun�� szuflad� i zag��bi� si� w po��k�e papiery. Jedne z nich rozwija� z gazet, inne pobie�nie przegl�da�, inne wreszcie starannie czyta�. Ewa mia�a oczy spuszczone na ksi��k�, ale my�li jej wbrew woli, uporczywie zagl�da�y zza ramion ojca w owe papiery. Wiedzia�a przecie a� nadto, �e pod pozorem przepatrywania starych pr�b o posady, �wiadectw, zawsze chlubnych list�w polecaj�cych i bilecik�w odczepnych, ojciec wydobywa na �wiat�o dzienne i korzystaj�c z nieobecno�ci �ony odczytuje dawne listy mi�osne od rozmaitych dam swego serca. Kopie si� w skarbach swych. Wzdycha. Rokrocznie przecie� oko�o Wielkiej Nocy to czyni. Gdy s�o�ce przygrzeje, gdy fio�ki zapachn� w zat�ch�ych ulicach Warszawy, oddaje si� sekretnej pasji przeczytywania z��k�ych list�w. Ewa z matk� czyta�y je r�wnie�, dobrawszy si� do szufladki za pomoc� pewnego kluczyka, a ca�a rodzina mia�a na okre�lenie tej czynno�ci wyrobion� nazw�. M�wiono, �e tatko przewietrza swe mi�ostki i przesypuje je naftalin�. Oczy jej mimo woli znowu posz�y ku ojcu. Patrza�a na prze�liczny profil tej twarzy, widzia�a niezr�wnane pi�kno rysunku subtelnego nosa, doskona�ego istotnie kszta�tu brody, zarysu oka, ucha, owalu g�owy. Serce jej pocz�o bi� z �alu. To prze�liczne bia�e czo�o, tak doskonale lekkomy�lne, to czo�o "pa�skie" pory�y ju�, o�mieli�y si� pory� wzd�u� tyloletnie my�li o posadzie. Dooko�a najcudniejszych m�skich oczu, oczu, nad kt�rymi, zdawa�o si�, staro�� nie b�dzie mia�a si�y wykona� swej w�adzy, utworzy�a si� trwo�liwa sie� zmarszczek. Bia�e, wypieszczone r�ce ze szlifowanymi paznokciami, r�ce bezsilne i bezw�adne, po�piesznie mi�y, przerzuca�y stare papiery: Ewa poczu�a, �e zag��biaj�c si� w my�li o ojcu popadnie w grzech, �e ju� si� grzechowi oddaje p�acz�c nad jego dol�. Bo gorzko bola�a nad tym, �e ojciec cierpi patrz�c na z��k�e listy, na minione mi�ostki, na zasz�e ju� s�o�ce swego �ycia... Westchn�a patrz�c mimo wiedzy na natarczyw� wsz�dzie - obecno�� grzechu, na jego niezwalczon� w�adz�. Zrozumia�a, �e nie powinna teraz pozostawa� w jednym pokoju z ojcem. Wsta�a tedy i na palcach wysz�a. By�o jej lekko, grzesznie, ale lekko na my�l, �e wy�wiadczy mu us�ug�, gdy b�dzie m�g� bez �wiadk�w i bezkarnie czyta� swe "dokumenty", wzdycha� nad nimi bez kontroli i upuszcza� w martwe papiery martwe �zy. Zamykaj�c drzwi bez szelestu, z u�miechem anielskim, widzia�a, �e nie odwr�ci� g�owy. Westchn�a bez mo�no�ci powzi�cia my�li, �e grzech ju� spe�niony... Mia�a zamiar p�j�� do kuchni i tam mi�dzy szaf� i zlewem, w k�cie, odprawi� dalszy ci�g medytacji, ale oto przypomnia�a sobie o wolnym chwilowo pokoju i, uradowana niewymownie tym odkryciem, wesz�a tam natychmiast. Pok�j �w od kilku tygodni sta� ju� pustk�. Jak trzy inne, by� wynajmowany przez rozmaitych "kawaler�w" i nosi� na sobie �lady kawalerskiego �ywota. Tapety na �cianach by�y tak poobdzierane, pe�ne dziur, z kt�rych sypa�o si� suche wapno, usiane istnymi ranami od gwo�dzi, bretnali i hak�w, wbijanych w miejscach najmniej prawdopodobnych - jakby w obr�bie tych czterech �cian toczy�y si� jakie� zapasy na dr�gi, maczugi, dzidy i w��cznie. Dooko�a drzwiczek pieca kafle by�y sp�kane, przepalone i czarne. Rura blaszana, uchodz�ca z wierzcho�ka jego w �cian�, okryta by�a kurzem i popio�em, a ca�� okolic� swego istnienia powlek�a sadz�. Sprz�ty, jak ��ko, szafka, potworne obrazki, s�u��ce jakoby do "ozdoby" lokalu - wszystko, na co pad�y oczy, by�o sponiewierane, poniek�d udr�czone, jak rzecz cudza, a przecie nale��ca do tego, kto za jej chwilowe posiadanie p�aci - wi�c wyzyskana i wzi�ta niejako za gard�o. Stolik, kt�rego najszczerzej sosnow� prostoduszno�� suto i wielokro� powlek�a politura domowego rozprowadzania, znowu mia� na wierzchu swym pobojowisko pe�ne dziur, bolesnych oparzelisk od w�gli samowarowych, od szybko nastawianych maszynek, i istne rany wystyg�e od �r�cych jodyn, terpentyn, spirytus�w oraz kawalerskich soli i kwas�w. Pod�oga by�a nie do�� �e wydeptana, ale wprost powygryzana gwo�dziami obcas�w. W rogu, gdzie zanudza�a swym widokiem ohydna "umywalka" blaszana z drzwiczkami wisz�cymi na jednym haku, by�o najbardziej sponiewierane miejsce pokoju. Ewa wszed�szy tam do�wiadczy�a uczucia ohydy. Nie, nie b�dzie w stanie modli� si� w tym miejscu! Pok�j ten by� czym� publicznym, zu�ytym i, jako w�a�nie rzecz publiczna, jakby oplutym i spapranym. Wszelaki brud �ycia zdawa� si� cuchn�� ze �cian, kurzy� si� z pod�ogi, k�t�w, szpar, sprz�t�w... W�r�d tego wra�enia, potykaj�c si� o my�l, co robi� teraz, stoj�c bezradnie z przymkni�tymi powiekami, Ewa znienacka ujrza�a prawd�: to� to jest obraz mojego �ycia przed spowiedzi�! W tej�e chwili nawiedzi�a j� �aska skruchy i �aska g��bokiego �alu. Po wt�re, a z r�wn� si��, jak w chwili szeptania dr��cymi wargami w �lad za g�uchym �oskotem serca s��w Spowiedzi Powszechnej, popad�a w rozczulenie ducha. Po wt�re sta�a si� dusz� grzeszn� i dr��c� ze wstydu pod nawa�em ci�kiego aktu. Cia�o jak przy konfesjonale osun�o si� na ziemi�. Kolana uderzy�y o pod�og�, g�owa bezw�adnie opar�a si� o plugaw� �cian�. Z warg gorzkich i suchych pada�y s�owa surowe, niezb�agane, pe�ne najoczywistszej prawdy: "Ja grzeszna spowiadam si� Panu Bogu Wszechmog�cemu"... Ow�adn�y ni� ataki, g�uche impulsy i dreszcze rozbudzonego sumienia. W dr�eniu cia�a, w trwodze i prostacji szuka�a po ciemku w g��binach duszy - czy wszystko, czy wszystko?... Wyra�ne, niemal ol�niewaj�ce wspomnienie nasun�o tamt� chwil�: zgubiony w drodze do domu zarys twarzy spowiednika, brzmienie jego szeptu, szczeg�lny sens ka�dego wyrazu i osobliw�, m�sk� niejako barw� i bry�owato�� s��w. Pami�ta�a coraz �ywiej t� chwil�, kiedy ujrza�a tu� za grub� i kanciast� kratk� b�ysk szychu stu�y i jak�� fioletow� jej p�barw�; doln� cz�� ucha, nieco rdzawego policzka z sino�ci� �wie�o ogolonych w�os�w... Pami�ta�a pocz�tkowo osch�o�� g�osu, zapyta� martwych, jakby urz�dniczych. Powt�rnie prze�y�a wra�enie przejmuj�cego pop�ochu, sromu bezgranicznego, i�cie kobiecej niedoli, ow� ch�� ucieczki chyba pod posadzk�, kiedy kap�an zwr�ci� si� ku niej twarz�, zatopi� oczy w jej oczach, d�ugo nie spuszcza� wzroku z twarzy i s�ucha�. Przysz�o ku niej dobrotliwe wspomnienie zmiany jego g�osu, przeobra�enie si� suchej indagacji w natchniony i bolesny obrz�dek dobrowolnych zwierze�, do gruntu, do samego dna, w tajemniczy sakrament, pe�en pot�gi �ciskaj�cej serce. Gdy ju� by�a wyzna�a grzechy i, bezmiernie zm�czona, bezsilna i jakby mieczem �ci�ta, blada i odr�twia�a, uczepi�a si� kurczowo palcami gzemsu konfesjona�owego - a on wtedy zacz�� m�wi�... O s�odka, cicha mowo! Nauko m�dra i pokorna! Ewa czu�a jeszcze na policzku gor�cy oddech i martwe, pe�ne mg�y spojrzenie oczu. S�ysza�a w sobie zakl�cia i pro�by, krzyki ducha tego m�odego s�ugi o�tarza, �eby zosta�a niewinn� i �eby pokocha�a cnot�. M�wi� jej wtedy za �wi�tym Cyprianem, �e dziewice s� to kwiaty wonne Ko�cio�a, �e s� to arcytwory pi�kno�ci, ozdoby naszej ludzkiej natury, dzie�o jej doskona�e i nie podlegaj�ce zepsuciu, obraz Boga, w kt�rym wizerunek sw�j ma �wi�to�� naszego Zbawcy... M�wi� jej wtedy s�owy anio��w z Apokalipsy, �piewaj�cych t� pie�� now�, �e dziewice s� istotami "kupionymi z ludzi", gdy� one "na�laduj� Baranka, gdziekolwiek idzie, a w ustach ich nie masz zdrady". M�wi� jej s�owy �wi�tego Paw�a z listu do Koryncjan, �e ten, co nie poj�� ma��onki, stara si� o rzeczy Pa�skie i pe�en jest pragnienia, �eby si� Bogu podoba�. Ten za�, kto pojmie �on�, stara si� o rzeczy �wiata i pe�en jest pragnienia, jakoby si� �onie podoba�. "Kt�ra nie posz�a za m�� - m�wi� - stara si� o rzeczy Pa�skie, aby by�a �wi�ta cia�em i duchem". Wspomnia�a sobie teraz wyra�nie, jak, bezpo�rednio zwracaj�c si� do niej samej, kap�an pocz�� omawia� grzechy niby brzemi� wstr�tnych rupieci z�o�one u jego st�p. S�owa jego by�y prawie nie�mia�e, okre�lenia delikatne i nad wszelki wyraz dyskretne. Zdawa�o si�, �e to lekarz doskona�y �wiadomymi palcami dotyka �rodka ogni�ej rany. A jednak nie zapomnia� o �adnym grzechu. Pami�ta� ka�dy z nich z wszelkimi szczeg�ami. Wida� by�o, �e od razu poj�� ca�kowite �ycie, wszystkie sprawy domowe. Nadto sta�o si� rzecz� oczywist�, �e nie tylko przewidzia� wszystko, co mog�o si� sta� w danej chwili, w danych warunkach, ale odczu� uczucia, w�tpliwo�ci, pokusy... M�wi� �mia�o o pi�kno�ci cielesnej, nie jako cz�owiek i m�ody m�czyzna, lecz jako m�drzec daleki, kt�ry widzi i rozwa�a zjawisko, bada i roztrz�sa wszystko bez wyj�tku, bo nawet sw�j stosunek do tej pi�kno�ci. - Jeste� pi�kn� - szepta� w natchnieniu - jak kwiat lilii, jak ga��� bzu albo jak m�oda r�a. B�g mi�osierny da� tobie jednej jedynej to, czego odm�wi� tysi�cowi niewiast: pi�kno�� niezmiern�. Kt� pojmie, dlaczego tak uczyni�? By�aby to rzecz straszliwa, sprawa przera�aj�ca i haniebna, gdyby� sponiewiera�a ten dar niebia�ski, gdyby� go uczyni�a swoj� w�asno�ci�. By�oby to dzie�o potworne jak z�upienie �wi�tyni, jak sprofanowanie kielicha. "Cia�o twoje jest ko�cio�em Ducha �wi�tego, kt�ry w nas jest, kt�rego mamy od Boga, a nie jeste�my sami swoi." P�omienne wersety listu do Koryncjan tak m�wi�. Pomy�l - szepta� - wszak�e niczym nie przyczyni�a� si� do pi�kno�ci swego oblicza. Sta�o si� ono pi�knym pomimo nawet twej wiedzy. Utw�rz�e w sobie dusz� anielsk�, co w twojej jest ju� mocy, i sta� si� tak pi�kna, jak jeste� pi�kn� ciele�nie, a�eby� by�a i duchem podobn� do anio��w. Nie prowad� nigdy rozm�w lekkomy�lnych, bo "z�e rozmowy psuj� dobre obyczaje" - m�wi �wi�ty Pawe�. Zamykaj oczy przed widokiem grzechu... - A co jest grzech? - spyta�a. - Grzechem jest z�y czyn cz�owieka. - A kt�ry czyn jest z�y, jak pozna�? - Czyn ten musi by� przede wszystkim dobrowolny. Wola ludzka ma podw�jne zastrze�enie: - jedno bliskie, to jest rozum ludzki, drugie dalsze, prawo przedwieczne, czyli rozum Boga. Grzech tedy jest obraz� Boga. W grzechu n�dzne stworzenie podnosi r�k� na Boga. Przyczyn� grzechu stanowi rozum i wola. Dalsz�, wewn�trzn� przyczyn� stanowi wyobra�nia i po��dliwo��. �wi�ty Tomasz, opr�cz po��dliwo�ci, wylicza jeszcze nie�wiadomo�� i z�o��. Ale przyczyn� zewn�trzn�, stoj�c� poza cz�owiekiem, mo�e by� tylko inny cz�owiek albo szatan. Czytamy w Pi�mie, �e "B�g zatwardza i za�lepia grzesznik�w"... Co to znaczy? Znaczy to, �e B�g nie daje �aski cz�owiekowi grzesznemu. �wi�ty Tomasz z Akwinu w dziele swym Questiones disputatae, w rozdziale o �r�dle grzechu m�wi: "Na pytanie, czy B�g mo�e by� �r�d�em grzechu, odpowied� jest, �e tak"... Szymon Magus, manichejczycy, Luter, Kalwin, Cwingliusz, Beza i inni kacerze za przyczyn� i rzeczywistego sprawc� grzechu uwa�ali Boga. Ale Sob�r Trydencki stwierdzi�, �e je�liby kto powiedzia�, �e nie jest cz�owiek w mo�no�ci drogi swoje z�ymi uczyni�, lecz tak z�e czyny jak i dobre B�g wykonywa... niech b�dzie wykl�ty. Wszystkie przyczyny pobudzaj�ce do grzechu mo�na zawrze� w jednym wyrazie - pokusa. Szatan, nie mog�c wywiera� wp�ywu bezpo�rednio na wol� cz�owieka, zaciemnia jego rozum, dzia�a na wyobra�ni�, podnieca ��dze. Wi�c z�� jest wszelka pokusa. Nie czytaj nigdy ksi��ek utworzonych dla szerzenia grzechu, nie ogl�daj rysunk�w i malowide� ohydnych, a g��wna rzecz - nie my�l o rzeczach, kt�re s� urocze na zewn�trz, ale wewn�trz plugawe. W nich to mieszcz� si� pokusy szatana. A teraz co do ludzi... Wszak prawda, �e gdy idziesz ulic�, zwracaj� si� do ciebie setki spojrze� ludzi m�odych - nieprawda�? - Tak jest... - wyszepta�a by�a w�wczas. - Wszak prawda, �e gdy mijasz orszak m�odzie�y p�ci m�skiej, do�wiadczasz uczucia nieokie�znanej weso�o�ci, idziesz jak gdyby przez alej� pe�n� �wiat�a, r� i zapachu? Wszak prawda, �e spojrzenia os�b zupe�nie ci nie znanych budz� w tobie jak�� niespokojn�, nie mieszcz�c� si� w ciele rozkosz, kt�rej nazwa� nawet nie spos�b; Ot� - niech�e te spojrzenia nie budz� w tobie rado�ci. Od tego zacznij. Z chwil�, kiedy zwyci�ysz n�dzn� dum� z tego tytu�u, �e� pi�kna, i nisk� rado��, �e uliczni panowie obrzucaj� ci� zuchwa�ymi oczami a zaczepiaj� u�miechem, wejdziesz na drog� poprawy, bo na drog� zdeptania pokus - a z niej na strom� �cie�eczk� doskona�o�ci. Na tej �cie�eczce znajdziesz stan �aski. Przyjdzie czas, �e nie b�dziesz si� pyszni�a przed sam� sob� nie tylko z tego powodu, �e� pi�kna, ale nawet z tego, �e� czysta dusz�. W�wczas nie trzeba b�dzie zadawa� pytania - co jest grzech i jak grzech pozna�, bo zbli�ysz si� do stanu prostoty samej w sobie, kt�ra nie dopuszcza do siebie brudu, a tak id�c dojdziesz do �r�de�ka �wi�tej pokory, do tego, co wielki aposto� Pawe� nazywa "mi�o�ci� i duchem cicho�ci". Wtedy to o�mieli�a si� spyta�: - A czy taki stan - "mi�o�� i duch cicho�ci" - nie jest egoizmem? Kap�an zadziwi� si� i pyta� po chwili milczenia: - Jak�e to mi�o�� mo�e by� egoizmem? Nie umia�a oczywi�cie wyja�ni�... J�kaj�c si�, be�koc�c sylaby pocz�a co� ple�� o tym, �e stan w�asnej cicho�ci ducha wobec m�czarni i huraganu ��dz, jakie znosi ten, na przyk�ad, co zamordowa� cz�owieka, albo ten, co ukrad�, ucieka, kryje si�, truchleje - jest egoizmem, gdy� jest niejako u�ywaniem bogactwa, spokojem bogacza w obliczu ogromu n�dzy tych, co nie maj�, czym by p�acz�ce dzieci nakarmi�. Kap�an zwr�ci� na ni� spojrzenie. Widzia�a niegasn�cy u�miech na jego wargach. Wreszcie ciche, wznios�e s�owa: - Wyucz si� modlitw w�asnych, ukochanych, s��w-pot�g i symbol�w, kt�re jak miecz rozcinaj� pokusy. Wzdychaj cicho, z uporem, z m�stwem, z niez�omn� wytrwa�o�ci�. Stan �aski nie b�dzie ci odj�ty. Gdy w tej chwili uczynisz mocne postanowienie poprawy... Teraz w�a�nie nasun�a si� przed oczy ducha istna rado��: mocne postanowienie poprawy! Za chwil� wo�a�a na siebie! "Nie, nie, siostrzyczko! Nie mocne postanowienie poprawy, lecz poprawa sama!" Z�o�y�a sw�j Pantheon litteraire na skancerowanym stoliku i chy�kiem pobieg�a do kuchni. Tam, s�owa nie m�wi�c Leo�ce, rozrobi�a z m�ki i wody talerz lepkiego klajstru, zabra�a ze sob� �cierki mokre, szczotki, butelk� z lakierem czarnym i drug� z farb� bia��, nadto r�ne niezb�dne zamszowe sk�rki, puszk� z zapraw� do pod��g, kred� itd. Ob�adowana tym wszystkim wr�ci�a do pokoju opuszczonego przed chwil�. Zamkn�a na klucz drzwi, zrzuci�a z ramion stanik i zabra�a si� do pracy. Szybko popodkleja�a wisz�ce i odstaj�ce strz�py tapet�w skrawkami, doskonale utrafiaj�c w dese�, z istnym artyzmem pozalepia�a wybite dziury. Oczy�ci�a piec, a czarne szpary mi�dzy kaflami zaci�gn�a "�nie�yst�" mas� gipsowokredow�. Wytar�a potworn� rur� pieca - i w�wczas dopiero zabra�a si� do pod�ogi. Star�a j� mokrymi �cierkami i w miejscach najbardziej zdrapanych pomalowa�a farb�. To samo uczyni�a z parapetem okna. W�wczas przyszed� czas i na stolik. Pracowicie a z bajeczn� wpraw� nalewa�a na zamszow� sk�rk� resztki zasch�ego w butli lakieru i tr�c nimi silnie powierzchni� nie tylko zniweczy�a �lady oparze�, ale nadto obdarzy�a stoliczysko "wyrazem" zupe�nej (no, wzgl�dnie!) nowo�ci. Rado�� bi�a na dusz� jej, kiedy st� z potwora, ze wstr�tnego grzesznika przeistacza� si� w cudo wdzi�ku. �mia� si� do niej sw� lustrzan�, czarn� powierzchni� ten st� z krzywymi nogami, zaiste jak twarz cz�owieka, kt�remu grzechy jego odpuszczono. Gdy tak szybko, chwytaj�c oddech i wyrzucaj�c ramiona, z zaci�ni�tymi z�bami tar�a �w stolik, w�osy jej rozpu�ci�y si� i burza ich spad�a na obna�one ramiona. Prze�liczne, kr�lewskiej pi�kno�ci r�ce, usta�y od pracy. Do g�owy krew uderzy�a. Oczy zas�oni�a mg�a strudzenia. Ewa bez si� usiad�a, a p�niej po�o�y�a si� na wznak na �elaznych pr�tach pustego ��ka, niby na ruszcie piekielnym. Obj�a oczyma pok�j - i ca�a przemieni�a si� w u�miech. To� to jest nie obmierz�y "pok�j pojedy�czy przy familii, z samowarem i us�ug�" - to� to jest cela �wi�tej Teresy. Jeszcze tylko widoku nieba! Wsta�a leniwie i mocnym ruchem na �cie�aj otwar�a okno. Za chwil� le�a�a znowu na pr�tach �elaznego �o�a, r�n�cych cia�o jak w�osiennica. Jednym ruchem r�ki uj�a wszystkie w�osy i po�o�y�a je sobie jak poduszk� pod g�ow�. Przysz�o jej na my�l to s�owo: "w�osiennica... W�osiennica!" Ach, spr�bowa�! Zacz��! W tajemnicy przed wszystkimi. Mama spostrze�e... No, mam� mo�na przypu�ci� do sekretu. A wi�cej nikt... Tatk� by mo�na, ale to papla... Jeszcze by wygada� Horstowi... Do czego te� doj�� mo�na ujarzmiwszy w�osiennic� cia�o... �r�de�ko �wi�tej pokory... W�wczas to - boska rado�ci! - mia�a przez chwileczk� w powiekach widzenie niejakie postaci. Twarz bia�a, oczy zgas�e, kwef �nie�ysty... Poszepn�a sobie samej w�r�d tumultu my�li, w�r�d rozruchu uczu�: "�wi�ta Tereso, p�jd� za tob�... Ty�e� to, ty? �wi�ta Katarzyno, co ko�o swojej m�ki i miecz katowski, symbole swego m�cze�stwa, niesiesz - ty�e� to, ty? P�jd� za tob�... Niepokalan� dusz� Nie�mierteln� Oblubie�cowi zachowam... Wdziej� w�osiennic� i b�d� si� biczowa�a co dzie� wieczorem". Znik�o widzenie. Mia�a przed oczyma niebo. Teraz je dopiero spostrzeg�a i zawo�a�a na nie z g��bin otch�ani duszy: "O niebo!" Wiosenne, kwietniowe, rozkwit�e, przedwielkanocne ob�oki p�yn�y i powiewa�y w g��boko�ci niebieskiej. Jedne by�y �niade, w g��biach swych k��b�w stalowo sine lub bure, ale obrze�one poz�ocist� bia�o�ci�, zrodzon� ze szczerego s�o�ca - inne fio�kowe i mi�o�ciwe dla oczu jak bukiety, jak smugi fio�k�w. Za ob�okami tai� si� t�gi b��kit jakoby przecudny b�g m�odo�ci z �ukiem naci�gni�tym przez niez�omne jego rami� i z czujn�, chybk�, pierzast� na ci�ciwie strza��. "Ob�oki; ob�oki..." Widzia�y si� jakoby burza ci�gn�ca, jakoby przednie cugi i tabory grom�w, jakoby sztandary i zwiastuny czyhaj�cych za ska�ami piorun�w, pi�trzy�y si� chy�o bia�ymi masami niby wierzcho�y Alp�w, a by�y jeno przeczyst� pogod�. Tam i sam przemyka� si� w�r�d nich mars ciemnosiny, podobien do tarczy stalowej, i roztr�caj�c rozkoszn� s�abo�� a cich� dobro� siostrzan�, ukazywa� za sob� okienko nieba wiecznego. Oto z g��bin wznosi�y si� k��bami �nie�nobia�e mocarstwa, moce, panowania, ksi�stwa... P�yn�y za ram� okna i gin�y. Gin�y tam�e jakowe� wojny troja�skie, punickie, w�dr�wki narod�w, pochody krzy�owe, zmagania si� plemion trzydziestoletnie, rewolucje pe�ne zgrozy, krzyku i krwi... Rozwiera�y si� wybrze�a skalne, kt�re otaczaj� b��kitny ocean bez pocz�tku i ko�ca... Nios�y si� same ob�oczki, rozwiane, siewne i pow��czyste, nic o sobie i swej pi�kno�ci nie wiedz�ce, a kt�rych istnienie by�o po to, �eby da� �wiadectwo pi�kno�ci - i zgin��. Ci�gn�y si� wzajem ku sobie i gin�y jedne w drugich podobnie jak mi�osne spojrzenia. Chmurki te, chy�o lec�ce w niebiosach, �ciska�y serce widokiem swoim. Z�otymi ni�mi, co w oczach staj� si� wraz poniek�d bia�o�ci� i b��kitem, oplata�y dusz�. Z najodleglejszych g��bin wyp�yn�� ob�oczek bia�y jak poranny �nieg - w oczach rozszerzy� si�, rozpostar� bia�e skrzyd�a... Usta Ewy z rado�ci�, boja�ni� i czci� wyszepta�y: "Serafin..." Wszystka istno�� duchowa poda�a si� ku niemu, a cia�o zawis�o niejako w powietrzu. Zaostrzy� si� zmys� s�uchu i powonienia. Zmys� widzenia i zdolno�� pojmowania wzros�y bez granic. Mo�na by w�wczas zaiste rozumie� skomlenie i ryk zwierz�t, s�ucha� dziej�w ich cierpie�, wiedzie�, co wy�piewuj� ptaki, pojmowa�, co mi�dzy sob� szepc� szelesty sitowia nad g��binami w�d. Mo�na by ogarnia� jestestwem swoim dzieje wewn�trzne ska� i tragedie g��biny ziemskiej, mo�na by pods�ucha�, czemu p�acz� i jak - warkocze brz�z nad wybojami dr�g zdeptanych przez bose nogi i przez kopyta smaganych koni... Jasne ob�oki pocz�y rymowa� si� w d�wi�ki przecudne, jak wiersze wyj�te z g��bin, z pok�ad�w mowy pospolitej, z j�zyka narodu, j�y przep�ywa� w melodie, kt�rych pi�kno�� i najwy�sza doskona�o�� powinna by zosta� na wieki, podobnie jak zostaje diament urodzony w grubych pok�adach czarnego w�gla ziemi. W duszy zabrzmia� �piew jednog�o�ny duszy przeistoczonej w anio�a, a mo�e i �piew tron�w, cherubin�w, serafin�w, anio��w i archanio��w, rozlegaj�cy si� pod niebem, p�yn�cy po rosach ob�ok�w, po niwach, sio�ach i miastach na rozleg�o�ci ziemskiej - hymn w�glem �arz�cym w sercu pisany: "Jak�e szcz�liwy jest cz�owiek, kt�ry zwyci�y� grzech i wytr�ci� go z serca! Jak�e szcz�liwy jest p�yn�c w kompanii ob�ok�w! P�ynie ku Bogu swojemu, �piesz�c si� co pr�dzej a bez odpoczynku, �eby w Jego drzwi zako�ata�. Jak�e szcz�liwy jest cz�owiek id�c na kl�czkach po schodach niebieskich, na obraz ch�op�w ci�gn�cych do cudownego w Cz�stochowie obrazu! Jak�e szcz�liwy jest cz�owiek, kiedy Pana mo�e przyj�� w cia�o swoje niewinne i nosi� go pod sercem czystym! Otom si� sta�a, Panie, anio�em Twoim i w ob�ok odziana le�� w niebiesiech. R�ce mam splecione na sercu g�o�no bij�cym, a w ciele czuj� rozkosz bytowania. Nic nie wiem i jestem ciemna. �aska Twoja, wiosenne �wiat�o - na duszy mej. Wo� fio�kowa - dzieci�ctwo moje - zn�w ze mn�. Jedno szcz�cie ko�ac�ce serca mojego pod d�o�mi s�ysz�. Spal� si� jako kadzid�o, a jako dym b��kitny kadzenia z r�ki anio�a wst�pi� przed Twe oblicze. Oczy zatapiam w Tw�j b��kit bez granic, a ustami ca�uj� siostry me chmury - serafiny, chmury - anio�y... Zobacz mnie, Panie, grzeszn� i d�wignij mnie z prochu ziemskiego. Pokropisz mi� hyzopem i b�d� czyst�, obmyjesz mi� - i nad �niegi bielsz� si� stan�. B�d�, jak ob�ok powiewny, bielsza od �niegu, Twoich przebitych n�g rany czerwone przewija� sob�. Stan� si� g�adkim i wonnym p�ateczkiem r�y rumianej, co pod s�o�cem wiosny ogorza� - na rany Twoich r�k przypadn� niepostrze�ona". Z tych marze�, jakoby z twardego snu, wyrwa� j� nowy g�os dzwonka. Ockn�a si� z trudem, z przykro�ci�. Pozna�a niezw�ocznie, �e to dzwoni obca r�ka. Tak nie m�g� dawa� zna� o sobie nikt z lokator�w i nikt z domowych. Niech�tnie wdzia�a na siebie sukni�, zwi�za�a pr�dko w�osy, zabra�a rozrzucone naczynia, narz�dzia i farby. Pomkn�a do kuchni. Kuchnia by�a pusta: Leo�ka gdzie� wysz�a. Ewa zajrza�a do pokoju mieszkalnego. Tam siedzia� nad papierami stary pan. Nie wiedzia� o niczym. W takich chwilach nie wolno mu by�o przeszkadza�, gdy� by� jak poeta w chwili natchnienia. Ewa z po�piechem przyczesa�a i przywiod�a do porz�dku w�osy, sukni�, stanik, szybko umy�a twarz i r�ce, a gdy dzwonek powt�rnie i ze zdwojon� natarczywo�ci� si� ozwa�, pobieg�a drzwi otworzy�. Za progiem sta� jegomo�� mniej wi�cej trzydziestoletni, porz�dnie ubrany. Uchyli� kapelusza z zapytaniem: - Czy to tutaj pok�j do wynaj�cia? Ewa usun�a si� ode drzwi i wpu�ci�a go do korytarza, a nast�pnie do pokoju. Pod nieobecno�� s�u��cej i matki, kt�re korzysta�y z niedzieli, musia�a przedstawi� zalety i wy�uszczy� cen� lokalu. M�ody pan z pewn� mrukliw� niech�ci� rozgl�da� si� po k�tach, kilkakro� w niezno�ny spos�b bada� rur� do pieca, rewidowa� oczyma rokokowe przegi�cia pr�t�w i n�g �elaznego �o�a. Zdawa�o si�, �e nic z tego, �e nie wynajmie. Ewa, nie patrz�c ju� na niego, czeka�a za progiem. Jeszcze raz spyta� o cen�, o samowar, s�u��c�, zajrza� tu i tam, a wreszcie o�wiadczy�, �e zajmuje ten pok�j i zaraz zniesie tu swoje rzeczy. Wydoby� pugilares i zap�aci� od razu 15 rubli za miesi�c. Ewa z rado�ci� trzyma�a w r�ce trzy papierki i mimo woli, bez s��w modli�a si� dzi�kczynnie. Nigdy bardziej te pieni�dze nie by�y w domu potrzebne, nigdy bardziej w por� nie zjawi�a si� taka suma. Zaiste!... Pan B�g chyba pos�a� tego cz�owieka... Przez chwileczk� wspomnia�a sobie prac� przedgodzinn� w tym pokoju - fizyczn� i duchow� - i nie wiedzie� czemu - z najg��bszej, "anielskiej" g��boko�ci serca spojrza�a przejrzystymi do dna oczyma, z do�u w g�r�, u�miechn�a si� do przyby�ego lokatora. Wyrazy dr�a�y na jej wargach... Gdyby� on wiedzia�, jak dalece ludzie s� bra�mi i dzie�mi jednego Ojca! Gdyby� on wiedzia�, kto go tu pos�a�!... Ale, o dziwo! wtedy dopiero ujrza�a tego pana. Bokiem do niej zwr�cony, od niechcenia, spod powiek i z ukosa patrza� na ni�. Spostrzeg�a jego czo�o bia�e, prze�liczne i w mig nazwa�a je za poet� "upojonym my�lami". Zauwa�y�a jego prosty nos, lekki, ciemny zarost, usta wykrojone delikatnie, i nazwa�a go w my�li: "jaki� taki sw�j cz�owieczyna". Ale nie by�o to trafne, bo� widzia�a, jaki to arogant i pysza�ek. Wyszed� z pomrukiem, �e ka�e tu natychmiast znie�� z doro�ki rzeczy. M�wi� jak do s�u��cej, gdy sta�a w korytarzu... U�miech jej poszed� za nim, gdy si� ju� drzwi zamkn�y. - Gdy mama przyjdzie - ile� to na raz szcz�liwych nowin? Liczy�a: "Rozgrzeszenie, pok�j wynaj�ty, 15 rubli got�wk� - i c� to jeszcze?... C� jeszcze takiego"... Najwa�niejsze to, �e wynaj�� nie studencina, nie "obibok", nie byle jaki warszawiak, lecz ten pan. Kto te� to mo�e by�... Tak... Zamelduje si�, to pewna, ale �eby wiedzie�... Wr�ci�a do pokoju i usiad�a w swoim k�ciku, nic ojcu nie m�wi�c o tym co zasz�o. On przez rami�, ze zwyk�� flegm� i wielkopa�sko�ci� zapyta�: - Kto to przychodzi�, dziecino? Odpowiedzia�a niezdecydowanie, �e to tam... lokator... Tymczasem nas�uchiwa�a cicho, pe�na wzruszenia, podra�nienia, jakby roz�askotania duszy. Pragn�a, �eby matka przysz�a jak najpr�dzej i �eby sama wprowadzi�a sobie owego mruka. Tymczasem dzwonek uderzy� znowu. Pobieg�a. Wszed� "ten pan" ze str�em i pos�a�cem, d�wigaj�cymi jego rzeczy. By�y nieliczne i niebogate: kosz, wyszarza�y t�umoczek podr�ny, lekka jaka� ko�dra w paskach, sk�rzana poduszka. Wstydliwie i nie tak ju� wynio�le lokator umie�ci� swe rzeczy w pokoju, zap�aci� tragarzy. Ewa czu�a si� w obowi�zku zawiadomi� go, �e niekt�re miejsca w pokoju s� �wie�o pomalowane olejn� farb�, bia�� - tam znowu ��t�. Wesz�a tedy w otwarte drzwi i wskaza�a parapet, pod�og�... Czu�a przy tym, �e wszystka jest w ogniach. Zrobi�o jej si� nad wyraz przykro i wstyd. Przytrafi�o jej si� to, co zawsze, gdy by�a prezentowana - to jest, �e nic nie widzia�a, traci�a zdolno�� widzenia rzeczy