9674
Szczegóły |
Tytuł |
9674 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
9674 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 9674 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
9674 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
MACIEJ KUCZY�SKI
ZWYCI�ZCA
Min�� prze��cz i zbiega� po srebrzystym sk�onie. Trawy chrz�ci�y ros� zamarzni�t� w
nocy. Twarde krople pryska�y jak szklane okruchy. Pod sob� mia� s�o�ce, ju� si� podnosi�o za
bladymi mg�ami, bezkszta�tne jak plama rozlanego ��tka.
Zaskoczy� stadko lam w zag��bieniu zbocza, rzuci�y si� do biegu chwiej�c gi�tkimi
szyjami. Wyd�u�y� krok, dogoni� je i pocz�� wyprzedza�, w�wczas dokona�y zwrotu i
skoczy�y w g�r� wyrzucaj�c spod kopyt strz�pki darni.
Ju� przesta� si� spieszy�. Po ca�onocnym pochodzie przez g�ry nabra� pewno�ci, �e zd��y.
Miasteczko le�a�o w dole. Zbiegaj�c roz�o�y� ramiona i wyobrazi� sobie, �e z kordyliery
sp�ywa jak s�p, zakolami na czerwone dachy. Nim znalaz� si� w dole, s�o�ce wysuszy�o
trawy. Twarz op�ywa�o ciep�e powietrze pachn�ce sokiem ro�lin.
Z ostatniego pag�rka zobaczy� dach autobusu, pakunki w pl�taninie sznur�w, ogon bia�ego
kurzu. Zajrza� w �rodek rynku zastawionego kramami. Ju� by� zat�oczony. Przed ko�cio�em
ulepionym z gliny powiewa�y chor�gwie. Ludzie �ci�gali dr�kami z okolicy, d�wigaj�c
tobo�y. Juczne zwierz�ta wchodzi�y w przesmyki po�r�d dom�w.
Zanurzy� si� w gromadzie, mi�dzy zgrzebne poncza zarzucone na grzbiety. Widzia�
szerokie twarze spalone andyjskim s�o�cem, w�osy nat�uszczone i czarne jak sadza. St�pa� po
rozsypanych str�kach czerwonej papryki, w�r�d kopc�w fioletowych i ��tych ziemniak�w,
schyla� g�ow� pod wi�zkami zi�. S�ysza� d�wi�ki trzcinowych piszcza�ek.
Prze�y� kr�tk� chwil� zw�tpienia. My�l, z kt�r� w g�rach u siebie by� tak oswojony, tutaj
wyda�a mu si� obca. Przez chwil� mia� ochot� uciec. Zosta�, gdy� przysz�o mu do g�owy, �e o
jego zamiarze jeszcze nikt nie wie. Po po�udniu, na ��ce za ko�cio�em, gdzie gra�a muzyka,
wmiesza� si� w gromadk� m�czyzn staj�cych do biegu o nagrod�. Kolejno podchodzili do
stolika zg�aszaj�c nazwiska. Pisarz w czarnym garniturze wyskrobywa� je na arkuszu.
Podni�s� na niego oczy.
� Nie jeste� za m�ody? � spyta�. � Nie dasz z nimi rady...
� Dam � odpar� Amaru. � Ko�cz� ju� szesna�cie lat.
� Popatrz, jakie to ch�opy � pisarz machn�� pi�rem. � Nie wygl�da, �eby� mia� tyle.
� Spr�buj� � powt�rzy�.
Gromadzili si� gapie. Patrzyli na ochotnik�w d�wigaj�cych ci�ary i wspinaj�cych si� po
s�upie smarowanym myd�em, aby ze szczytu zdj�� nagrod� proboszcza, nylonow� chustk� na
g�ow�. Biegacze zdejmowali poncza, zwini�te w tobo�ek oddawali kolegom lub komu� z
rodziny. Zawijali r�kawy koszul. Jedni zaciskali pasy, inni przeciwnie, popuszczali dziurk�
lub dwie. Mierzyli si� wzrokiem, oceniaj�c, kt�ry b�dzie gro�nym przeciwnikiem. Kilku
siedz�c na ziemi zzuwa�o cholewy i trepy z rzemieni. Amaru by� boso, z go�� g�ow�. Nie zna�
tu nikogo, wi�c od�o�y� plecion� torb� pod stolik pisarza.
Tras� biegu wyznaczono kitami jaskrawych bibu�ek na tyczkach. Wiod�a poln� drog�
wznosz�c si� �agodnie, potem stromiej na szczyt ob�ego pag�rka, gdzie ustawiono kosz pe�en
kaczan�w kukurydzy. Ka�dy z zawodnik�w mia� przynie�� kaczan w gar�ci na znak, �e tam
dobieg�. Na zwyci�zc� czeka�a nagroda, czarny prosiak.
Wezwano ich na lini� startu wyznaczon� kijem po�o�onym na trawie. Przepychali si� jeden
przez drugiego, by by� w pierwszym rz�dzie. Amaru zosta� kilka krok�w z ty�u. Widzia�, jak
przyjmuj� postawy startowe, pochyleni, w rozkroku, niekt�rzy bokiem, kto� przykl�kn�� na
ziemi.
3
Czeka� z r�kami ugi�tymi w �okciach, g��boko oddycha�. S�ysza�, jak serce t�ucze mu si� w
piersi, nie m�g� go uciszy�. Poczu� dotkni�cie na ramieniu.
� W ten spos�b przegrasz od razu � powiedzia� pisarz, wycieraj�c chustk� spocon� twarz.
� Pchaj si� do przodu, wyjd� przed nich.
Zaprzeczy� ruchem g�owy. Wiedzia�, co ma robi�, uczy� si� tego od dawna. Gdy
wystartowali na okrzyk pisarza, od razu zosta� kilkana�cie krok�w za nimi. Widzia�, jak
wyrywali co si� do przodu, chc�c natychmiast zyska� przewag�. Tr�cali si� �okciami,
potykali, kt�ry� upad�.
Ruszy� mi�kko i bez po�piechu, rozlu�niaj�c mi�nie. Zamiast na plecy przeciwnik�w
patrzy� ponad ich g�owami. Przymkn�� oczy i wczu� si� w rytm w�asnego kroku. Gdy zgra� go
z oddechem, pocz�� przyspiesza�. Dotar�szy do skraju miasteczka, wyprzedzi� pierwszego z
biegaczy. Rozci�gn�li si� na wiejskiej drodze, po dw�ch lub trzech razem. Co kilkana�cie
metr�w wyprzedza� kogo�. Byli tacy, co zrywem pr�bowali dotrzyma� mu kroku. Biegli
zadyszani, czerwieniej�c na twarzy, aby wkr�tce da� za wygran�. Wci�� jeszcze przyspiesza�,
gdy inni dali ju� z siebie wszystko.
Kolorowe bibu�ki prowadzi�y przez pole j�czmienia. Opu�ci�y drog� i po trawiastym
zboczu j�y si� wznosi� na pag�rek. U jego podn�a mia� przed sob� ju� tylko dw�ch
przeciwnik�w. W po�owie wysoko�ci zr�wna� si� z prowadz�cym, silnym, m�odym
m�czyzn�, rozebranym do pasa. Us�ysza� jego urywany oddech, ujrza� muskularne ramiona
pracuj�ce z wysi�kiem.
Nie musia� ju� przyspiesza�, wystarczy�o zachowa� szybko��, to tamci zwalniali. Na
szczycie znalaz� si� przed nimi. Obieg� kosz z kukurydz�, chwyci� kaczan i pocz�� zbiega�.
Znowu mija� ich wszystkich, tym razem zagl�daj�c im w twarze. Ledwie go widzieli, oczy
mieli zalane potem, w�osy lepi�y si� do czo�a. Niekt�rzy szli ju� raczej, ni� biegli, pn�c si� na
pag�rek. Przy pierwszych domach miasteczka popatrzy� za siebie. Nast�pny biegn�cy by� w
po�owie trasy. Doko�czy� bieg po�r�d ludzi st�oczonych przy drodze. Przeskoczy� kij na
mecie. Przyniesiony kaczan rzuci� do kosza prosiakowi. Schyli� si� pod stolik po torb� i,
zarzuciwszy j� na rami�, odbieg�, znikaj�c w t�umie otaczaj�cym ko�ci�. Nie zwa�a� na
wo�ania pisarza:
� Dok�d, zaczekaj, nagroda!
Z wysokiej ska�y patrzy� na s�py kr���ce nad dachami i nad pustym rynkiem, wypatruj�ce
w przedwieczornym �wietle porzuconych resztek. Spr�bowa� odnale�� szlak niedawnego
biegu. Wiejska droga w�r�d pola wydawa�a si� st�d dziwnie kr�tka, pag�rek sp�aszczy� si� i
znikn��.
� Wygra�em! � powiedzia� do siebie.
Stary don Garcilaso nie omyli� si�, m�g� ju� wygrywa� nie tylko z wiejskimi ch�opcami w
swojej szk�ce. Dzi� wreszcie przekona� si�, �e �wiczenia ca�ego roku nie posz�y na marne.
Czu�, �e m�g�by biec jeszcze szybciej i dalej. Don Garcilaso obieca�, �e uczyni go tak
szybkim, jak dawni go�cy pocztowi przemierzaj�cy te g�ry przed kilkuset laty w s�u�bie
wielkiego Inki.
Siedzieli w�wczas z don Garcilasem na progu ko�cio�a, oparci plecami o wybielone
deszczami wrota, zabite na g�ucho, odk�d ostatni proboszcz opu�ci� wiosk�. Kryli si� w cieniu
rzucanym przez okap, patrzyli na zaro�ni�ty zielskiem plac, kt�ry kiedy� by� rynkiem, na
rozsypuj�ce si�, rozmyte gliniane �ciany dom�w. Don Garcilaso mrucza� co� pod nosem
strugaj�c lask�, potem si�gn�� w zanadrze i spod poncza wydoby� t� ksi��k� oprawion� w
sk�r�, z t�oczonym napisem nosz�cym �lady poz�oty, o grubym, po��k�ym papierze. Litery
kszta�tem zaledwie przypomina�y drukowane pismo z podr�cznik�w szkolnych Amaru.
Palcem pokaza� dat�, rok 1540, oraz dziwny rysunek biegn�cego cz�owieka, Indianina z
w�osami spi�tymi w kok na karku, dzier��cego w d�oni co� na kszta�t dr��ka z p�kiem pi�r.
4
Don Garcilaso szele�ci� kartkami, odczytywa� pojedyncze zdania. Amaru nie odzywa� si� ani
s�owem. Zanim wstali, zapali�o si� to w nim jak p�omie�.
Nie m�g� usn��, przewraca� si� na pos�aniu. Wsta� o �wicie, przeskoczy� rozsypany mur
zagrody i poszed� na ��ki, aby jeszcze przed lekcjami pomy�le� o s�owach don Garcilasa.
Czu�, �e zbudzi�y w nim co� wa�nego, i wiedzia�, �e nikomu nie mo�e si� zwierzy�. Ani
uczniom w szk�ce, ani �adnemu z m�czyzn w wiosce wrzucaj�cych ziarna kukurydzy do
dziur wybitych ko�kiem w ziemi, ani kobietom d�wigaj�cym p�achty z dzie�mi na plecach.
Wiedzia�, �e przez nikogo z tutejszych nie m�g�by by� zrozumiany.
Cie� ogarn�� zbocze. Zadyszany wspina� si� wprost w g�r� stromym �ebrem, nie szukaj�c
nawet �cie�ek wydeptanych przez lamy, byle przy resztkach �wiat�a przekroczy� siod�o
prze��czy. Trawy ust�powa�y miejsca porostom. Okr��a� wysepki kaktus�w otulone puchem,
kt�ry je chroni� od nocnego mrozu. Wszed� mi�dzy p�aty �niegu. Ju� zszarza�y, tylko niebo
�wieci�o jeszcze jak szk�o niebieskiej butli. Znalaz� si� na grani i us�ysza� �wist wiatru, wpad�
w jego strumienie. Z doliny le��cej po drugiej stronie podchodzi� bia�y ob�ok. Zd��y�
odnale�� �cie�k� ze �ladami kopyt. Stara� si� jej nie zgubi�. Zapad�y ciemno�ci. Czu� na
twarzy i r�kach zimne dotkni�cie p�atk�w �niegu. Pada�y g�sto i po kilku minutach, pod
warstw� pokrywaj�c� ziemi�, niepodobna ju� by�o wyczu� wydeptanej drogi. Szed� na o�lep
wiedz�c, �e je�li zdo�a przeci�� szerokie siod�o i opu�ci� si� z drugiej strony, wynurzy si� z
chmury. Brn�� po kostki w lepi�cym si� �niegu, wyda�o mu si�, �e idzie pod g�r�. Zmieni�
kierunek raz i drugi. Wci�� wraca�o z�udzenie, i� wspina si� po zboczu. Zrozumia�, czym to
mo�e grozi�, je�li zadymka potrwa kilka godzin. O powrocie do domu przed �witem, zanim
si� obudz�, nie by�o ju� co marzy�.
Wiatr zatrzymywa� go w miejscu, mrozi� i og�usza�. Wiedzia�, �e musi si� porusza�, ale nie
mia� ju� si�y. Przystan��, odwr�ci� si� ty�em do wiatru, kolana ugina�y si� pod nim, chcia�
przypa�� do ziemi i skry� si� cho�by w �niegu przed naporem zawiei. Poderwa� si� i ruszy�
chwiejnie dalej z twarz� oblepion� lepkim plastrem.
Uderzy� ramieniem o ska��. Wysun�� d�onie, sta� przy g�adkiej p�ycie. Pocz�� sun�� wzd�u�
�ciany, wyczu�, �e si� zagina. Wiatr, kt�ry dot�d wia� mu w oczy, teraz uderza� z ty�u.
Uczyni� jeszcze kilka krok�w i ogarn�a go cisza. Zrozumia�, �e okr��a ska�� kolist� jak
baszta, i wtedy pozna�. Chulpa!
Zna� to miejsce, wysuni�ty z prze��czy taras, niegdy� cmentarzysko, gdzie w basztach z
granitowych blok�w chowano mumie zmar�ych Ink�w. Upad� na kolana i po �okcie w �niegu
pe�za� wok� muru, a� do chwili, gdy znalaz� kwadratowy otw�r przy ziemi. Wczo�ga� si� do
niego i znalaz� w zacisznej komorze przeznaczonej do wstawiania ofiar. Gruby mur oddzieli�
go od burzy. Podni�s� d�o� i dotkn�� niskiego sklepienia. Tworz�ce go kamienie trzyma�y si�
tu jeszcze mocno, cho� wiele chulpas by�o ju� na p� zrujnowanych. Rozsypywa� je czas,
niszczyli przechodni poszukiwacze skarb�w. Wn�trza krypt by�y puste od dawna.
Owin�� si� ponczem, w�o�y� torb� pod g�ow� i nads�uchiwa� dalekich odg�os�w
zawieruchy. Nie m�g� jednak zasn��. Znowu prze�ywa� sw�j bieg. W p�sennym majaczeniu
zobaczy� �w rysunek z ksi��ki don Garcilasa. Wyobrazi� sobie, �e sam jest go�cem
kr�lewskim. Przebieg� sw�j odcinek, odda� pismo nast�pnemu, a teraz odpoczywa, gdy
tamten biegnie dalej w nocy, nios�c p�k kipu, sznur�w z w�ze�kami, aby przekaza� go dalej i
dalej, a� zapis dotrze na koniec kr�lestwa, r�wnie szybko jakby niesiony przez ptaka.
A potem wr�ci�o wspomnienie tej pierwszej rozmowy z don Garcilasem, po kt�rej narodzi�
si� jakby na nowo. I by�o to tak, jakby pod jego imieniem, w jego dawnym ciele, pojawi� si�
nowy ch�opak. Siedzieli tam, na schodku ko�cio�a, w cieniu jego zwalistej, glinianej fasady,
w�r�d chwast�w rozsadzaj�cych kamienie, a on wpatrywa� si� jak zaczarowany w wytart�
sk�rzan� opraw� ksi��ki trzymanej przez don Garcilasa, jakby przeczuwaj�c, �e ca�a jego
przysz�o�� jest w niej zapisana.
5
Stary cz�owiek obj�� go ramieniem. Pachnia� zio�ami, kt�re sam zbiera� i suszy�.
� Pos�uchaj, Amaru � powiedzia� cichym g�osem. � W tej Ksi�dze przeczyta�em, �e
zostanie chasqui, kr�lewskim biegaczem, wymaga�o czego� wi�cej ni� tylko biegania. Kto
chcia� dost�pi� zaszczytu noszenia kr�lewskich polece�, najpierw musia� si� doskonali� jako
cz�owiek, fizycznie i duchowo. Dlatego, kiedy ci� pytam, czy chcia�by� trenowa�, jak to teraz
si� m�wi, i czy chcia�by� to robi� wed�ug prastarych, opisanych tu zasad, najpierw musisz
odpowiedzie� sam sobie, jakim chcesz by� cz�owiekiem, jakiego chcesz �ycia.
Popatrz na t� wiosk�! � Don Garcilaso powi�d� wzrokiem po gliniastym placu, br�zowych
murkach z r�cznie uklepanych cegie�, ch�opku �pi�cym pod murem z kapeluszem na nosie, po
ko�lawych ob�rkach i bramach, chudym koniu przywi�zanym do s�upa... Tu si� urodzi�e� �
ci�gn�� � otworzy�e� oczy i to zobaczy�e�. A teraz doros�e� i masz przed sob� dwie drogi, tak
jak ka�dy cz�owiek. Jedna z nich to bierno��. Mo�esz nadal czeka� na to co si� z tob� stanie i
co los przyniesie. Mo�esz chodzi� do szko�y, bo takie s� przepisy. Pomaga� ojcu w polu, bo
taki jest obowi�zek syna. Biec gdzie� z ch�opakami, bo ci� zawo�ali. Potem si� o�eni�, bo taki
jest zwyczaj. Uprawia� ziemi�, bo wszyscy to robi�. Chodzi� na zebrania, bo alkad tak ka�e,
wreszcie s�u�y� w wojsku, bo takie jest prawo... Ca�e �ycie mo�esz tak prze�y� nie ruszywszy
g�ow�. Wystarczy da� si� popycha� w t� i tamt� stron�, a� przyjdzie dzie�, gdy staniesz nad
grobem, tutaj, za ko�cio�em � don Garcilaso ruchem g�owy pokaza� za siebie � i b�dziesz
m�g� sobie powiedzie�: tu si� urodzi�em i tutaj umieram, �ycie mia�o swoje blaski i cienie, ale
nie by�o trudne, bo robi�em tylko to, co mi kazali i szed�em, gdzie mnie popchn�li! � Don
Garcilaso urwa� i zaczerpn�� oddechu. � Ale � podj�� znowu � jest te� druga droga! O
wszystkim postanawia� samemu: kim by�, gdzie mieszka�, co i z kim robi�. Gdy ci� kto�
zawo�a, zastanowi� si�: p�jd� lub odm�wi�. Gdy ci� kto� b�dzie namawia�, rozwa�y�:
pos�ucham czy odrzuc�? Gdy ci kto� rozka�e, zdecydowa�: ulegn� lub si� sprzeciwi�. To
�ycie b�dzie trudniejsze, bo wszystko b�dzie si� w nim dzia�o wed�ug twojego wyboru,
b�dzie wi�c twoj� win� albo twoj� zas�ug�. B�dziesz sam je budowa�, ustala� regu�y, co ci
wolno, a czego nie wolno ci robi�, z jakimi lud�mi si� zada�, a jakich omija�. I najwa�niejsze:
jak je spo�ytkowa�, jaki wielki cel przed sob� postawi� i d��y� do niego uparcie, latami.
Amaru trwa� w milczeniu, ws�uchany w te s�owa i w samego siebie.
� Nie wiem czy potrafi� � wyszepta�.
� To potrafi ka�dy � odpar� don Garcilaso. � Trzeba tylko o tym wiedzie� i trzeba chcie� i
d��y� do tego. Nie sta� w miejscu, ale robi� kroki, cho�by najmniejsze, trzeba tylko zacz��. A
wi�c zaczynamy?
Amaru pokiwa� tylko g�ow�, nie m�g� wydoby� s�owa. Co� dziwnego dzia�o si� w nim, w
sercu, w g��bi duszy. Rodzi� si� na nowo, on prawdziwy, jak piskl� wychodzi� ze skorupy,
lekki, odnowiony, cho� by� ch�opcem z zapad�ej wioski, ujrza� ca�y �wiat przed sob�, �wie�y,
kolorowy, jak po deszczu obmyty. Zerwa� si� i pobieg�. Wypad� poza domy i pomkn�� w d�
zbocza.
�miga� nad trawami, szeroko roz�o�y� ramiona i czu�, �e teraz tylko od jego woli zale�y,
czy uleci nad dolin� jak orze�.
By�o ju� po�udnie, gdy zgi�ty wp� przemkn�� pod niskimi oknami budynku szkolnego i
w�lizn�� si� do klasy przez drzwi uchylone na dw�r. Nie zauwa�ony przez nauczyciela, kt�ry
sta� twarz� do tablicy, usiad� w swojej �awce.
� Szukali mnie? � spyta� szeptem Lucia, swojego s�siada.
Lucio, nie odpowiadaj�c, przygl�da� mu si� z otwartymi ustami. Reszta ch�opc�w te�
spostrzeg�a jego wej�cie. Ogl�dali si� i tr�cali �okciami.
� Naprawd� by�e� w... � zacz�� Lucio swym st�umionym basem, urwa� jednak, gdy�
odezwa� si� nauczyciel.
6
� A! � powiedzia� do Amaru. � Jeste�! � powoli odwraca� si� do klasy odk�adaj�c kred�. �
By�e� ju� w domu?
� Nie � odpar� Amaru.
� Ojciec jest u alkada, id� tam teraz � poleci�. � Ja te� przyjd� za chwil�, po lekcji.
W g��bokiej ciszy Amaru poszed� ku drzwiom i wysun�� si� z klasy. Wiedz� co�? �
zachodzi� w g�ow�. Mog�o chodzi� tylko o nieobecno��, dwie noce nie spa� w domu. Ale
samo to nie by�o niczym nadzwyczajnym. Nieraz on, Lucio i inni wyprawiali si� do odleg�ego
jeziora na ryby lub po owoce opuncji do gor�cej doliny Ollyatambo.
Teraz dopiero czu� zm�czenie, wl�k� si� noga za nog�, z trudem przekraczaj�c gliniaste
pag�rki uliczki wiod�cej do rynku. Co pewien czas wali�y si� tu mury jednego z
opuszczonych dom�w, cegie� nikt nie uprz�ta� i glina rozpuszczana deszczem zamienia�a si�
w udeptany kopczyk. Ju� od dawna �aden w�z t�dy nie przeje�d�a�. Tylko piesi przemykali
�cie�kami w�r�d chwast�w.
Na zaro�ni�tym rynku pas�y si� krowy pilnowane przez siedz�ce na przyzbie ko�cio�a
kobiety. Z ich uniesionych d�oni zwisa�y wiruj�ce wrzeciona z motkami we�ny.
W naro�nym domu z drewnianym balkonem okna by�y otwarte. Z pi�terka dochodzi�y
g�osy m�czyzn. Napis wyci�ty w desce pod god�em pa�stwowym g�osi�, �e tu si� mie�ci
urz�d alkada. Amaru wszed� do ch�odnej sieni, na pop�kane klepisko. Schodki ulepione z
gliny, pozbawione por�czy, wiod�y na pi�terko. Pocz�� si� wspina�.
Alkad siedzia� pod �cian� naprzeciw wej�cia, za ko�lawym sto�em o deskach
wyg�adzonych �okciami. Za nim, w naro�niku, tkwi�a flaga. Na �cianach wisia�y po��k�e
obwieszczenia oraz og�oszenia o walkach byk�w. Alkad mia� na g�owie sombrero spuszczone
na oczy i cygaro w z�bach. Na �awie przed nim siedzia� ojciec Amaru, stary don Garcilaso i
m�ody ch�op, Sandovia.
Ujrzeli go i zapad�o milczenie. Skrzypia�a tylko �awa. Alkad ruchem brody wskaza� mu
miejsce. Amaru przysiad� u jej ko�ca i czeka�.
� Wszystko wiemy � powiedzia� alkad. � Sandovia � ci�gn�� � by� na tym jarmarku,
widzia�, �e stan��e� do biegu, pozna� ci�...
� Pewno, �e go pozna�em � wtr�ci� Sandovia. � Widzia�em go jak teraz, na trzy kroki.
� M�wi, �e �ciga�e� si� i �e nawet przybieg�e� pierwszy. Sam wr�ci� jeszcze wczoraj w
nocy ci�ar�wk�, kt�ra jecha�a przez Tenuco.
� Tak by�o � rzek� Sandovia � i mo�na by�o zabra� tego prosiaka, co by� na nagrod�. Ale
on zaraz odszed�.
� Zostawi�e� prosiaka? � o�ywi� si� alkad.
� Przecie� nie m�g� z nim wraca� przez g�ry � odezwa� si� pojednawczo don Garcilaso.
� No, dobrze � zako�czy� alkad. � Nie nasza sprawa, chodzi o co innego � zwr�ci� si� do
Amaru. � Czy to prawda, �e uczy ci� biega� don Garcilaso?
� Prawda � skin�� g�ow� Amaru.
� Ot� w�a�nie! � powiedzia� alkad. � Za� tw�j ojciec dowiedzia� si� o tym i ��da, �eby�
przerwa� nauk�. Powiada, �e don Garcilaso nie ma prawa do tego i kiedy ko�cz� si� lekcje,
powiniene� wraca� do domu i pomaga� w polu.
Do izby wszed� nauczyciel. Przysun�� sobie krzes�o i usiad� z boku sto�u. By� to m�ody
cz�owiek z pobliskiego miasteczka. Uko�czy� kurs nauczycielski w stolicy i niedawno tu
przyby�. Nie zna� nawet dobrze wszystkich gospodarzy we wsi.
� Tak jest � powiedzia� nauczyciel. � Nikt, kto nie ma pa�stwowego dyplomu, nie mo�e
nikogo uczy�, nawet sportu.
Don Garcilaso u�miechn�� si� i pokiwa� g�ow�.
� To mnie nie obchodzi, ma czy nie ma! � rzek� ojciec Amaru. � Ale to strata czasu, a w
domu jest robota. Ch�opak ma, wida�, du�o si�y, ale zamiast pomaga�, ci�gle gdzie� przepada
i tak to jest. Ja do don Garcilasa nic nie mam. Dot�d nawet nie wiedzia�em, co si� tam
7
szykuje. Biega� to biega�, m�ody jest, ale teraz, kiedy Sandovia zobaczy�, �e on chodzi biega�
na jarmarki, to mi si� przesta�o podoba� i chc�, �eby alkad urz�dowo powiedzia� don
Garcilasowi, �e ja si� nie zgadzam. Widz�, �e to ju� nie zabawa. A po co to ch�opcu? Amaru
ma pracowa� na roli, bieganiem si� nie naje. A tu trzeba nie biega�, ale mocno sta� na ziemi,
trzeba si�y. Urodzi� si� ch�opem, b�dzie ora� ziemi� i sadzi�. Po co mu w g�owie miesza�.
� Co m�wicie na to, don Garcilaso? � spyta� alkad.
� A c� mog� powiedzie�? Amaru nie jest pe�noletni, powinien s�ucha� ojca. Ale wielka
by�aby szkoda, gdyby nie m�g� biega�. Dot�d nie m�wili�my o tym, ale skoro ju� si� wyda�o,
to powiem. Amaru ma do tego zdolno�ci, gdyby dalej �wiczy�, m�g�by zosta� najlepszym
biegaczem, mo�e w ca�ym kraju.
� I co z tego? � powiedzia� ojciec wzruszaj�c ramionami. � Ch�op ma chodzi� powoli.
� A co to za �wiczenia? � spyta� nauczyciel. Na kursie w Limie nauczy� si� gier w pi�k� i
wys�ucha� kilku godzin wyk�ad�w o tym, jak prowadzi� lekcje gimnastyki na wsi. � �eby
uczy� biegania, trzeba wiedzie� jak, w przeciwnym razie mo�na spowodowa� chorob�!
� No � wtr�ci� alkad pojednawczo, chc�c z�agodzi� ostry ton nauczyciela � nie ma chyba
powodu...
� Ja nic nie ukrywam � przerwa� mu don Garcilaso i si�gn�wszy w zanadrze, wyj�� ksi��k�
oprawn� w sk�r� i po�o�y� na stole.
� Co to ma by�? � spyta� krzywi�c usta nauczyciel.
Alkad podni�s� ksi��k� do �wiat�a i otworzy� z uwag�. Mia� szacunek dla s�owa
drukowanego, gdy� sam, by uzyska� urz�d, musia� przedstawi� rozprawk� o swojej wsi
rodzinnej, jej historii, ludno�ci i przyczynach, dla kt�rych zacz�a si� wyludnia� przed
dziesi�ciu laty.
� Autor, brat Francisco de la Calle, misjonarz � przeczyta� alkad � �Rozprawa ciekawa o
tym, jak w pa�stwie Ink�w przyuczano go�c�w do szybko biegania�.
� Phi! � parskn�� nauczyciel. � Sk�d pan wygrzeba� t� starzyzn�?
� Wygrzeba�em � odpar� don Garcilaso.
Nauczyciel mieszka� we wsi zbyt kr�tko, aby zna� don Garcilasa i wiedzie� o nim to, co
wiedzieli inni. Co prawda nie by�o tego wiele. Don Garcilaso zjawi� si� we wsi w tym czasie,
gdy zacz�a podupada� na skutek wyja�owienia ziemi s�abo nawo�onej, a tak�e wysychania
��k, gdy po trz�sieniu ziemi znik�y niekt�re strumienie. Wielu mieszka�c�w ucieka�o z
dobytkiem w inne okolice. Zrobi� to te� �wczesny nauczyciel i zamkni�to szko��. Don
Garcilaso mia� troch� uciu�anych pieni�dzy. Z w�asnej woli zacz�� uczy� dzieci pisania i
czytania. Nic nie bra� za to od gospodarzy i robi� to, dop�ki nowy rz�d nie wyda� ustawy o
o�wiacie i nie otworzy� szko�y powt�rnie. Don Garcilaso by� ju� stary, ale raz czy dwa razy
do roku wyprawia� si� do okolicznych miasteczek i wyszukiwa� stare druki i ksi��ki, kt�re
zbiera� u siebie. Kim by� przedtem, nie wiedziano. M�wiono, �e kim� znacznym i uczonym.
Pr�dko przyj�to go we wsi i oswojono si� z jego obecno�ci�.
� Jak� warto�� � m�wi� nauczyciel � mo�e to mie� dzisiaj! �adn�! � wskaza� palcem
ksi��k�. � To by�o dobre czterysta lat temu, ale nie dzisiaj, w nowoczesnym �wiecie.
Don Garcilaso znowu u�miechn�� si� pod nosem, zwr�ci� g�ow� do swego s�siada.
� Sandovia � zapyta� � widzia�e�?
� Widzia�em! � potwierdzi� Sandovia. � Przyszed� pierwszy, przed wszystkimi.
� To o niczym nie �wiadczy! � rzek� zapalczywie nauczyciel. � I sk�d jaki� misjonarz m�g�
wiedzie�, jak Inkowie trenowali go�c�w.
� Bardzo prosto � odrzek� don Garcilaso. � By� jednym z pierwszych sprowadzonych przez
Pizarra po podboju Peru. Przyby� do Cuzco zaledwie w rok po zdobyciu stolicy przez
Hiszpan�w. By�o tam jeszcze wielu Indian, kt�rzy co� znaczyli w dawnym pa�stwie. Nic
dziwnego, �e misjonarz spotka� kogo�, kto uczy biegaczy, i spisa� jego relacj�. Niech si� pan
te� dowie, �e Inkowie zaczynali trenowa� swoich go�c�w od dziecka i wyrastali z nich silni i
8
zdrowi m�czy�ni, kt�rzy potrafili biec wiele godzin dziennie, je�li trzeba by�o pokona� du�e
odleg�o�ci. Ale przewa�nie obs�ugiwali sta�e linie pocztowe, gdzie bieg�o si� od stacji do
stacji i wtedy, na kr�tkim odcinku, umieli rozwija� wielk� szybko��.
� Don Garcilaso � odezwa� si� pojednawczo ojciec Amaru � ja nie mia�em nic z�ego na
my�li, chcia�em tylko...
� Najlepiej b�dzie � przerwa� don Garcilaso k�ad�c mu r�k� na ramieniu � jak we dw�ch
pogadamy o tej sprawie. Chod�my do mnie wsta� z �awy. � Zajmujemy tylko czas alkadowi,
a to nie sprawa publiczna.
� Ja... � zacz�� nauczyciel, ale zamilk� widz�c, �e wszyscy si� podnosz�. Spojrza� na
zegarek. � Koniec przerwy � powiedzia� do Amaru. � Wracamy do szko�y.
Skracaj�c drog�, przeszli przez murek. Brodz�c w chwastach nauczyciel odezwa� si� do
Amaru:
� Za tydzie� wakacje, jad� zn�w do Limy na seminarium. Nie my�l, �e chc� ci czego�
zabrania�. Zapytam kogo�, kto si� naprawd� zna na tym, i p�jd� do instytutu sportowego. Jest
taki w Limie. Napisz� ci, co powiedzieli.
Sta� rami� w rami� z ojcem. Trzymali obaj poprzeczk� dr�ga, zako�czonego p�askim
ostrzem z �elaza. R�wnoczesnym ruchem naciskali ostrze stopami obutymi w sanda�y. Gdy
si� zag��bi�o w ziemi, poci�gali k� ku sobie i ostrze odchyla�o skib�. W�wczas krocz�ca za
nimi matka r�k� przewraca�a j� na drug� stron�.
Wyr�wnali oddechy, g�uche siekni�cia ojca nadawa�y rytm pracy. Pot sp�ywa� po czole,
gniot�y rzemienie oplataj�ce nog�. Cofaj�c si� tak, dotarli do ko�ca pola i poszli z powrotem,
wlok�c k� za sob�, aby zacz�� ork� nast�pnego rz�du od tej samej strony, zawsze zwr�ceni
twarz� ku wschodowi. Zielone zbocza zamyka�y dolin�. Murki z kamieni, ogradzaj�ce
kwadratowe p�lka, wygl�da�y jak olbrzymia krata na�o�ona na g�ry. Ka�de jej okno mia�o
inny odcie� zieleni.
Dotarli do muru i wbili ostrze w ziemi�, ale gdy Amaru postawi� na nim stop�, ojciec nagle
zdj�� swoj� i pu�ci� k� z d�oni. Uchyli� kapelusza i przeci�gn�� r�k� po w�osach. Czarne i
wci�� jeszcze g�ste, spada�y na ramiona. Twarz mia� pobru�d�on�, szerok�, z wystaj�cymi na
policzkach ko��mi. Patrzy� na szachownic� p�l ��tych jak szafran, zielonych i rdzawych.
Potem podni�s� oczy ku graniom wyniesionym tak wysoko, i� tylko l�d i �nieg je pokrywa�.
Na tle szafirowego nieba wygl�da�y jak skrawki papieru. Powiedzia�:
� M�wi�em z don Garcilasem. Nie b�d� ci broni�. Ja tego dobrze nie rozumiem. Wiem tyle,
�e trzyma�em si� ziemi ca�e �ycie, uprawia�em j� jak wszyscy, jak mnie uczy� m�j ojciec.
Tyle mamy z tego, �e przed zbiorami ka�dy chodzi g�odny, a i ca�y rok nie dojadamy. Mo�e
trzeba by�o co� zmieni�, ale nikt nie pr�bowa�. Ka�dy ogradza� swoje pole i z roku na rok
czeka� takiego urodzaju, kt�ry pomo�e stan�� mu na nogi. Ja si� ju� z tego nie wyrw�. Mo�e
tobie si� uda. Nie wiem. Don Garcilaso m�wi, �e to, co wam przysz�o do g�owy, to nie jest
nic z�ego. Co� jeszcze mi powiedzia�. Jak ju� si� zgada�o, to wszystko ci powt�rz� � ojciec
zgi�� kolano, przykl�kn�� i usiad� na ziemi.
� M�dry cz�owiek z tego don Garcilasa, ty te� tak uwa�asz?
� Tak, ojcze � odpowiedzia� Amaru.
� Zdawa�o mi si�, �e on chce zawr�ci� ci w g�owie, ale teraz widz�, �e to mo�e by� co�
dobrego, bo i mnie samemu powiedzia� takie rzeczy... Matka, usi�d� z nami i pos�uchaj! �
zwr�ci� si� do �ony. � Bo to tyczy i ciebie! M�dry cz�owiek! � powt�rzy� ojciec kr�c�c g�ow�.
� Wstyd si� przyzna�, co tam us�ysza�em, ale mo�e lepiej na staro�� ni� wcale? Powiedzia�
nam, �e jeste�my g�upi! No, nie takimi s�owami, bo to pan wychowany i szanuje ka�dego, ale
z tego wynika taki wniosek.
Powiedzia�, �e prze�yli�my ju� ca�e �ycie, tyle lat na �wiecie, a ci�gle si� boimy! Ci�gle
�yjemy w strachu, �e co� mo�e si� zdarzy�, �e b�d� marne zbiory, �e g��d zajrzy nam w oczy,
9
�e przyjdzie choroba. A ten strach nas zabija i przygniata do ziemi jak kamie�, zaciemnia
my�lenie i sprowadza jeszcze gorsze k�opoty.
Tymczasem powinni�my zauwa�y�, �e�my wszystko przetrwali, �e jeszcze �yjemy, �e
kl�ski i zmartwienia przesz�y i min�y, s� zapominane, a z tego powinni�my wyci�gn��
wniosek, �e nie ma si� czego obawia�! Tak samo b�dzie dalej! Opatrzno�� nie odm�wi nam
nagle swej opieki, wi�c po co trapi� si� z g�ry, spodziewa� si� najgorszego? Don Garcilaso
powiedzia�, �e trzeba podnie�� g�ow�, zrzuci� ci�ar z serca, dzi�kowa� za to, co mamy i
mie� dobre my�lenie i ufa�, �e od tej chwili wszystko b�dzie lepiej... Rozumiesz to, synu?
� Tak � odpar� Amaru.
� M�wi� prawd� � powt�rzy� ojciec. � A� dziwne, l�ej mi si� zrobi�o od samego m�wienia.
I ja�niej na duszy.
Matka Amaru s�ucha�a stoj�c nieruchomo z oczami spuszczonymi na swoje stopy.
Pochodzi�a z wioski w g�rach, gdzie dotrze� mo�na by�o tylko jedn� �cie�k�. Dopiero gdy
zabra� j� stamt�d do swej wsi ojciec Amaru, po raz pierwszy w �yciu zobaczy�a tu cz�owieka
o bia�ej sk�rze. Min�o wiele czasu, nim nauczy�a si� j�zyka keczua, jakim m�wili tutejsi
Indianie. Z hiszpa�skiego pozna�a najwa�niejsze s�owa. Nigdy nie umia�a czyta�. Tam,
wysoko, sk�d przyby�a, nauczono j� nie odzywa� si�, dop�ki m�czyzna o co� nie zapyta. Nie
wszystko rozumia�a z tego, co si� sta�o i o czym m�wi� ojciec. Ale kocha�a Amaru i w g��bi
duszy lepiej pojmowa�a ni� ktokolwiek inny, co naprawd� dzieje si� z jej dzieckiem. Pierwsza
zrozumia�a, �e Amaru staje si� kim� odmiennym ni� wszyscy. Wychodzi� z gromady i obiera�
w�asn� drog�, ciemn� i nie znan�.
Sandovia przyszed� do chaty don Garcilasa w po�owie tygodnia i powiedzia�, �e w
niedziel� w Acucho odb�dzie si� wielkie �wi�to miejscowego patrona, zbierze si� wiele ludzi
z okolicy, a po uroczysto�ciach ko�cielnych odb�d� si� zabawy ludowe. Z pewno�ci� zostan�
urz�dzone biegi, by�oby wi�c dobrze, gdyby Amaru si� tam znalaz�.
� Dlaczego ci zale�y na tym? � spyta� don Garcilaso.
Sandovia zmiesza� si� nieco, przest�pi� z jednej nogi na drug�, ale wytrzyma� badawcze
spojrzenie skierowane na niego spod krzaczastych, siwych brwi.
� Widzia�em, jak wygra�, mo�e i teraz mu si� uda � stwierdzi�.
� Co b�dziesz mia� z tego? � zapyta� wprost don Garcilaso. Nie ufa� zbytnio Sandovii,
zw�aszcza od czasu, kiedy ten rozgada� wiadomo�� o pierwszym biegu Amaru. Zreszt�, na
Sandovi� wszyscy we wsi patrzyli nieco podejrzliwie. Cho� nale�a� do nich, zawsze mia�
nieco wi�cej grosza, potrafi� jako� zarobi� kr�c�c si� po jarmarkach i odpustach.
� Pomy�la�em sobie � t�umaczy� Sandovia � �e do Acucho jest troch� za daleko, �eby tam
doj�� piechot�. Ale st�d do szosy mamy tylko dziesi�� kilometr�w, a tam chodzi autobus i
ci�ar�wki z kopalni. Zap�ac� mu za przejazd w obie strony i b�dzie m�g� stan�� do
zawod�w.
� A jak chcesz odebra� te pieni�dze? Amaru nic nie ma.
� O to chodzi! Sam by nie m�g� pojecha�. Ja mu to po�yczam, a za to wezm�... � zawaha�
si�. � Poprzednim razem w nagrod� by� prosiak, Amaru nawet nie spojrza� na niego, chocia�
m�g� go zabra�. Je�eli wygra, nagroda b�dzie dla mnie.
� A je�li przegra?
� Prosz� nie �artowa�, don Garcilaso! � Sandovia pokaza� bia�e z�by w u�miechu. � Ale
gdyby tak si� sta�o, nie b�d� mia� �alu i d�ug puszcz� w niepami�� � po�o�y� d�o� na piersi.
Amaru pokona� dwustumetrowe zbocze wspinaj�c si� drobnym, szybkim krokiem, jakby
bieg� po stromych schodach. Wr�ci�, zbiegaj�c zakosami i zako�czy� �wiczenie przed chat�
don Garcilasa stoj�c� nieco na uboczu wioski. Nie mia� ochoty odzywa� si� do Sandovii, ale
ten zagadn�� go przyjaznym tonem.
10
� W�a�nie m�wili�my o biegach w Acucho. Tam dopiero m�g�by� si� spr�bowa�! Mo�e
nawet b�dzie jaki� prawdziwy sportowiec? Z nim wygra� � to by�aby sztuka! Chcesz ze mn�
pojecha�?
Amaru wyczu� od razu, �e Sandovia ma w tym sw�j interes i pr�buje go z�owi� jak ryb� na
haczyk. Spojrza� w stron� don Garcilasa, ale ten z uwag� czy�ci� okulary, daj�c mu do
zrozumienia, �e sam powinien rozstrzygn�� t� spraw�.
� Ze mn� si� dogadasz � namawia� Sandovia. � Nie jestem taki diabe�, jak mnie ludzie
maluj�. A �e chc� zarobi�? A co w tym dziwnego? Od ciebie nic nie chc�. Do biegania
przecie� ci� nie zmuszam.
Biegasz, bo sam chcia�e�, a przy okazji dlaczego nie zgarn�� troch� grosza? Nie przyda si�
w domu? Zap�ac� ci za przejazd i odbior� z nagrody, a reszt� dzielimy po po�owie. Zgoda?
Chyba z nim pojad� � pomy�la� Amaru. � Niewa�ne co gada. Tylko w taki spos�b si�
przekonam, czy trening da� wyniki.
Wyszli wczesnym rankiem, kiedy dno doliny by�o zanurzone w szarym cieniu i tylko pi��
kilometr�w ponad ich g�owami �wieci� jak roz�arzone ostrze wierzcho�ek Patascaranu. On
pierwszy wita� s�o�ce i �egna� je ostatni, kiedy zachodzi�o. Zeszli na prze�aj przez ��ki po
rozmok�ej trawie. Przeprawili si� przez potok o brudnej wodzie, rw�cej po deszczach, kt�re
spad�y gdzie� w g�rach. Zamoczone nogawki sta�y si� twarde jak blacha. Sczernia�y
rzemienie sanda��w. Amaru ni�s� na ramieniu torb� z kilkoma kolbami kukurydzy, bry�k�
mas�a w szmatce i gotowane ziemniaki. Nie mia� ochoty na rozmow�, chocia� Sandovia
odzywa� si� co chwil�. A mo�e � przysz�o mu do g�owy � trzeba na t� wypraw� z Sandovi�
spojrze� w inny spos�b? Tak jak nauczy� go don Garcilaso? Siedzieli wtedy w jego domu,
deszcz pada� za oknami, ogie� trzaska� w piecu, a jego czerwone b�yski ta�czy�y po �cianach.
Rozmawiali o tym i o owym, siedzieli w milczeniu, a� Amaru zapyta�:
� Co b�dzie dalej, don Garcilaso? Ze mn� i z bieganiem? Naucz� si� tego i co potem?
M�wi� pan, �e b�d� m�g� biega� w miastach i na wielkich zawodach, ale jak to zrobi�?
Przecie� nie znam nikogo i mnie tam nie znaj�. Jak si� tam dostan�?
� Tym mo�esz si� nie martwi� � odpar� don Garcilaso, odchylaj�c si� do ty�u w swoim
szeleszcz�cym fotelu, uplecionym z trzciny. � To naprawd� czarodziejska sprawa. Ksi�ga o
tym wspomina, ale i ja sam tego do�wiadczy�em w �yciu i mog� ci� zapewni�, �e w�a�nie tak
si� dzieje.
� Jak, don Garcilaso?
� Ka�dy, kto czym� si� zajmuje naprawd�, g��boko, kto o czym� my�li co dzie�, �yje jak��
spraw�, szybko zauwa�a, �e to jego my�lenie dzia�a jak magnes na �elazo. Zaczyna
przyci�ga� do niego ludzi, kt�rzy co� o tym wiedz�, ksi��ki, kt�re traktuj� o tym samym,
zwi�zane z tym przedmioty. Dawniej ich nie spotyka�, nie widzia�, a teraz, gdy ich potrzebuje,
zewsz�d si� pojawiaj�. Tak b�dzie i z tob�.
� Tutaj, don Garcilaso? W Livitaca? Przecie� nic tu nie ma i wszystkich tu znamy! Co
mo�e si� pojawi�?
� Nie szkodzi. M�wi�em ci, �e to czarodziejska sprawa. To my�l ma tak� si��. Zw�aszcza u
tych, kt�rzy s� na Drodze. Tylko wytrwaj na niej, a wkr�tce si� przekonasz! Zaczn� si� dzia�
wok� ciebie rzeczy, kt�rych si� nie spodziewa�e�. Nie�wiadomie wywo�asz je swoim
my�leniem. Pojawi� si�, nie wiadomo sk�d, osoby, kt�re ci pomog�, wiadomo�ci, kt�rych
potrzebujesz, okazje spadaj�ce jak z nieba. Nie zastanawiaj si� nad tym, przyjmuj je i
wykorzystuj, bo one w�a�nie s� po to, a�eby ci s�u�y�.
� Jak to jest mo�liwe? � nie rozumia� Amaru.
� Hmmm... Tego nie wiemy � odpar� stary cz�owiek. � Lecz przecie� nie jeste�my sami,
wspiera nas wielka si�a, tajemnicza, tym bardziej, im mocniej tego chcemy...
11
Wspomnienie odp�yn�o. Szed� po mokrej trawie obok Sandovii, kt�remu usta si� nie
zamyka�y i zrozumia�, �e w�a�nie w tej chwili doznaje owej tajemniczej pomocy. Co�
sprawi�o, �e to akurat Sandovia sta� si� narz�dziem losu, przyni�s� wiadomo�� o fie�cie i
pomaga� mu w dostaniu si� do Acucho. Spojrza� na niego �askawiej, pocz�� s�ucha�, co m�wi.
Sandovia zaraz spostrzeg� zmian� w nastroju Amaru. Si�gn�� do kieszeni i przyjaznym
ruchem poda� mu na d�oni garstk� li�ci koki.
� We�! � zach�ci�. � Po�ujesz chwil� i nie b�dziesz czu� zm�czenia, jeszcze kawa� drogi
przed nami.
� Nie chc� � odpar� ch�opak.
� Jak uwa�asz � odpar� Sandovia bez urazy. J�zykiem przesun�� na drug� stron� k��b li�ci
wypychaj�cy policzek, splun�� czarnym sokiem i doda�: � Mnie koka pomaga, po kilku
li�ciach mog� ca�y dzie� nie je��. Zabija g��d, a w dodatku rozja�nia ci w g�owie! Dobra
rzecz, nie chcesz?
� Nie! � powt�rzy� Amaru.
Sandovia nie zamilk�, wr�ci� do opowiada� o swoich przygodach. Co chwil� wybucha�
�miechem, to zjednywa�o mu ludzi, cho� nieraz zauwa�ali, �e w czasie rozmowy unika ich
wzroku. Amaru us�ysza� o w�dr�wkach Sandovii wzd�u� i w poprzek Peru. Niespokojny
ch�op nieraz schodzi� z g�r i dociera� do pla� Pacyfiku, ogl�da� ocean mleczny, g�adki,
oddychaj�cy leniwie i klucze pelikan�w sun�ce nad falami. W swoim �yciu kilka razy
przekroczy� te� kordylier� i zszed� z drugiej strony, ku wschodowi, do ziemi gor�cej, okrytej
d�ungl�, nad rzeki nios�ce fioletowe kwiaty oraz pnie lekkiego jak puch drzewa balsa.
Zat�oczony autobus nie przystan�� wcale, cho� Sandovia d�ugo macha� kapeluszem.
Uton�li w chmurze py�u, a gdy wiatr j� przewia�, stali na poboczu drogi z um�czonymi
w�osami. Godzin� p�niej uda�o si� z�apa� ci�ar�wk� z kopalni i po�ow� odleg�o�ci do
Acucho odbyli na kopcu rudy miedzianej.
Droga wspina�a si� setkami zakoli, tak ciasnych, i� chwilami zewn�trzne opony
podw�jnych k� samochodu obraca�y si� w powietrzu. Wykruszone z kraw�dzi drogi
kamienie skaka�y kilkadziesi�t metr�w, aby spa�� na ni�sze zakola. Wjechali na p�askowy�
pokryty jeziorkami rozlanymi w�r�d skalnych p�yt. Autobus sta� obok pasma �niegu, w
miejscu, gdzie zatkni�te by�y trzy wysokie krzy�e. Mia� podniesion� mask�, aby och�odzi�
silnik. Za� pasa�erowie, kt�rzy wysiedli, aby rozprostowa� ko�ci, kryli si� za kamieniami,
dr��c na zimnym wietrze.
Sandovia uderzy� pi�ci� w dach szoferki i ci�ar�wka stan�a. Przesiedli si� do autobusu.
Pod wiecz�r byli w Acucho na rynku i Sandovia poprowadzi� Amaru do schroniska
noclegowego dla przyby�ych z okolicy wie�niak�w. Wystarcza�o przej�� kilkaset metr�w, aby
si� znale�� na skraju zabudowa� miasteczka, ale i tak by�o do�� du�e dla Amaru. Nigdy dot�d
nie st�pa� po bruku, pierwszy raz widzia� p�yty na chodnikach i sznur samochod�w. Domy
mia�y okna na trzech i czterech poziomach. Za� ludzie byli ubrani jak nauczyciel we wsi w
niekt�re niedziele.
� To dziura! � roze�mia� si� Sandovia widz�c, jakie wra�enie zrobi�o na Amaru
miasteczko. � Do prawdziwego miasta jeszcze mu daleko. Z jednego tylko s�ynie, z
ko�cio��w. Ka�da ulica ma sw�j w�asny.
Wprowadzi� go przez furtk� w odrapanym murze na dziedziniec ze studni�. Wiod�y st�d
wej�cia do kilku sal zastawionych pryczami.
� Zosta� tu i czekaj � poleci� Sandovia. � P�jd� si� rozpyta�, kiedy b�d� biegi, jutro czy w
niedziel�.
Amaru zaszy� si� w k�cie pryczy i pr�bowa� zje�� co� ze swoich zapas�w. Kiedy si�
�ciemni�o, wyszed� na dziedziniec i napi� si� wody ze studni. Wr�ci� zaraz i owini�ty
ponczem patrzy� przez zmru�one powieki, jak schodzili si� inni przybysze. Ch�opi d�wigali
tobo�ki, niekt�rzy zjawiali si� z �onami i dzie�mi. Mi�dzy nimi nie czu� si� ju� obco, cho� nie
12
wszystko rozumia� z tego, co m�wili swymi narzeczami. Niekt�rych Indian widzia� pierwszy
raz w �yciu, ich kobiety nosi�y na g�owach pobielane wapnem cylindry z czarn� wst��k�, za�
inne by�y w p�askich jak wielki talerz kapeluszach.
Nie zbudzi� si� nawet, gdy powr�ci� Sandovia. Zobaczy� go ockn�wszy si� rano. Ch�op
le�a� przy nim pochrapuj�c. Zbudzi� go p�acz dzieci.
� Jutro � wymamrota� przecieraj�c pi�ciami zaspane oczy. � Dzisiaj jeszcze nic nie ma.
Bieg b�dzie jutro, w niedziel� � wyszed� przemy� twarz pod pomp�. Wr�ci� ju� ca�kiem
obudzony. � Mam jeszcze du�o do za�atwienia � oznajmi�. � Spotkamy si� wieczorem.
Indianie ju� wychodzili, dziedziniec by� pe�ny, spieszyli na plac targowy i do sklep�w.
Amaru najch�tniej poszed�by z Sandovia, nie chcia� zostawa� sam w pustym schronisku, ale
nie powiedzia� tego. Gdy ch�op znikn�� w bramie, wymkn�� si� na uliczk� i rozejrza� si�.
Jeden koniec uliczki by� zamkni�ty portalem ko�cio�a, drugi wychodzi� na otwart� przestrze�.
Ruszy� tam, chcia� znale�� si� na polach. Szed� obok dom�w coraz n�dzniej szych. Zobaczy�
podw�rza, gdzie sta�y zardzewia�e samochody z wybitymi szybami i stosy starych opon. Pod
daszkami z papy, na warsztatach ze skrzynek, usmoleni ludzie naprawiali blachy.
Przekroczy� mostek i zobaczy� p�yn�c� pod nim strug�. Woda by�a brudna, spieniona,
jakby wlano do niej mydliny. Brzegi obstawione budami zbitymi z pude� i desek. Sypa�y si� z
nich do wody puszki po konserwach, szmaty, popi� i butelki. Psy i s�py �azi�y leniwie po
�mietnisku rozgrzebuj�c papiery.
Pole by�o rozleg�e i p�askie, zamyka�y je p�kolem wzg�rza. Na ciemnoniebieskim niebie
ju� od rana ros�y o�lepiaj�ce biel� chmury. Wiedzia�, �e po po�udniu b�dzie burza. Zostawi�
rzeczy w niskiej trawie i, z dala od samochod�w kurz�cych na drodze, rozpocz�� codzienny
trening.
Jego podstaw� by�y �wiczenia oddechowe. Stan�� prosto i pocz�� wci�ga� powietrze
nosem. R�wnoczesne wypchni�cie do przodu brzucha pozwoli�o nape�ni� dolne cz�ci p�uc.
Cz�ci �rodkowe nape�ni�y si� z napr�eniem i wypchni�ciem �eber, wreszcie g�rne przez
napi�cie piersi i lekkie podci�gni�cie ramion z r�wnoczesnym wci�gni�ciem brzucha.
Zrobi� to powoli, p�ynnie przechodz�c od fazy do fazy. W�wczas zatrzyma� powietrze na
kilka sekund i j�� je wydycha� nosem, staraj�c si� przy tym utrzyma� jak najd�u�ej napi�cie
piersi. Gdy ca�kiem ju� opr�ni� p�uca, pozwoli� mi�niom na rozlu�nienie i po kr�tkiej
chwili zacz�� cykl od pocz�tku.
Don Garcilaso nazywa� to �pe�nym oddychaniem�, kt�re wed�ug Ksi�gi jest podstaw�
zdrowia, gdy� razem z powietrzem dostarcza cia�u pot�nej energii, dzia�aj�cej te� na umys� i
ducha. Rytmiczne oddychanie mia�o pomaga� uzyskaniu harmonii z przyrod�, a przez to nie
tylko zapobiega� s�abo�ciom i chorobom, sprzyja� gromadzeniu si�y, ale i rozwija� umys�,
czyni� go lekkim, bystrym, otwartym, pogodnym i przyjaznym �wiatu.
Oddychanie by�o wst�pem i podstaw� do �wicze� fizycznych, obejmuj�cych kolejno
wszystkie cz�ci cia�a, wszystkie �ci�gna i mi�nie. Nast�pnie do �wicze� element�w biegu,
prawid�owych ruch�w n�g, ramion, g�owy i tu�owia, w�a�ciwego ustawiania stopy a wreszcie
do samego biegu.
Ob�oki przes�oni�y niebo i gasi�y s�o�ce. Bia�e jak wata u wierzcho�k�w, od podstaw
nasi�ka�y czerni�. Zrywa� si� wiatr. W powietrzu r�s� grzmi�cy odg�os. Amaru podni�s�
g�ow�, d�wi�k toczy� si� r�wno jak warkot motoru, coraz mocniejszy i bli�szy. Obejrza� si� i
zatrzyma� jak wryty Tu� za nim, w powietrzu, co� rycz�c spada�o z nieba wprost na niego.
Zas�oni� g�ow� r�kami i rzuci� si� do ucieczki, upad� i przywar� do ziemi. Maszyna z
og�uszaj�cym rykiem przewali�a si� nad nim, uczu� smagni�cie wichury, usta nape�ni�y si�
kurzem. Ha�as pocz�� cichn��, poderwa� g�ow�. Zobaczy�, �e oddala�a si� ju�, nisko nad
ziemi�. Muska�a j� wypr�onymi �apami, tryska�y spod nich smugi py�u.
� Samolot � odgad� wreszcie. Wsta� blady na trz�s�cych si� nogach. Zobaczy�, �e maszyna
potoczy�a si� do ko�ca ��ki. Znieruchomia�a w pobli�u niskiej szopy. Kto� wysiad� z kad�uba.
13
Zabra� swoje rzeczy i z pierwszymi kroplami deszczu powl�k� si� mi�dzy domy Kolana
jeszcze mu dr�a�y. U�miechn�� si� do siebie. Dotychczas samoloty by�y dla niego tylko
ciemnym krzy�ykiem na niebie lub srebrzystym okruchem gdzie� pod s�o�cem. A teraz to
wszystko, o czym tylko wiedzia� z opowiada�, przychodzi�o do niego samo, nie poszukiwane.
Ten daleki �wiat zbli�a� si� na odleg�o�� r�ki, pozwala� dotkn�� i zobaczy� z bliska. Tak
niewiele wystarcza�o uczyni�, aby to osi�gn��.
Czterej ch�opcy wynaj�ci przez Sandovi� kr��yli po placu z zawieszonymi na piersiach i
na plecach afiszami. Kilkana�cie innych rozlepiono ju� wczoraj na murach i kramach. By�y
odbite na czerwonym papierze w ulicznej drukami. Obiecywa�y nagrod� stu soli temu, kto
zwyci�y w niedzielnym biegu. Ch�tnych by�o wielu. Sandovia obok studni przyjmowa�
zg�oszenia. Amaru, przepychaj�c si� ku niemu w�r�d t�umu, spostrzeg� og�oszenie i dopiero z
niego po raz pierwszy dowiedzia� si� o wysoko�ci nagrody. Wyda�a mu si� zawrotna. Nie
s�ysza� o tym, aby we wsi kto� robi� kiedykolwiek zakup na t� sum�. Trudno te� by�o poj��, w
jaki spos�b op�aci si� Sandovii ca�a wyprawa do miasta, skoro sam ustanawia� nagrod�. Co
najwy�ej m�g� liczy� na to, �e po wygranej Amaru pieni�dze zostan� u niego.
� A ty co, bracie? � zawo�a� ujrzawszy go Sandovia, takim tonem, jakby widzieli si�
pierwszy raz w �yciu. � Chcesz si� zapisa� do biegu?
Amaru skin�� g�ow�.
� Po co ci tyle pieni�dzy? � dziwi� si� Sandovia g�o�no, tak i� wszyscy doko�a s�yszeli jego
s�owa. Otaczaj�cy go t�umek wyrostk�w, ch�op�w, bosych Indian i Metys�w, uczni�w ze
szk� Acucho, w��cz�g�w i handlarzy zarechota�.
� Zbli� si� do mnie � m�wi� Sandovia � zostaniesz wpisany. S�uchajcie, panowie! �
zawo�a� do otaczaj�cych go ludzi. � Us�yszymy imi� tego, kt�ry przyjdzie pierwszy... �
zawiesi� g�os � od ko�ca! � uderzy� si� po brzuchu, t�umek wybuchn�� drwi�cym �miechem.
Amaru poczerwienia�, ale zosta� na miejscu. Widocznie i to nale�a�o do umowy.
� Powiadasz, �e jeste� Amaru? � m�wi� Sandovia. � A-ma-ru -sylabizowa� wpisuj�c imi�
na list� zawodnik�w swoim ko�lawym pismem, drukowanymi literami, gdy� innych nie
umia�. � Koniec zapis�w! � oznajmi�. � Pi�tnastu. Teraz sta� tutaj � popchn�� Amaru w stron�
zawodnik�w siedz�cych na murku otaczaj�cym sadzawk� przy studni. Spogl�dali jeden na
drugiego.
� Jedyna okazja! � wo�a� teraz Sandovia do t�umu. � �mia�o do mnie, panowie! Trafny
wyb�r i p�ac� jeden do dziesi�ciu. Ogl�dajcie tych dzielnych biegaczy i obstawiajcie. Tylko
jeden z nich przyjdzie pierwszy!
Ledwie og�osi� przyjmowanie zak�ad�w, przepchn�� si� do niego starszy ch�op, tak niski,
�e ponczo wisz�ce mu na ramieniu dosi�ga�o ziemi. Wyci�gaj�c r�k� wskaza� upatrzonego
zawodnika.
� Ten! � powiedzia�. � Stawiam dziesi�� soli.
� To Felipe � stwierdzi� Sandovia, ogl�daj�c si� przez rami�. Zanotowa�. � Przyj�to! Kto
obstawia dalej?
Spo�r�d przepychaj�cych si� ludzi wyst�pi� tragarz. Zarabia� na �ycie przenosz�c kupcom
towary. Worki d�wiga� na grzbiecie i podtrzymywa� sznurem opasuj�cym czo�o. Na g�owie
mia� spiczast�, we�nian� czapk� z klapami na uszy, nosi� kr�tkie spodnie spi�te pod kolanami
i ponczo wisz�ce w strz�pach. Obraca� w palcach sola.
� Felipe � powiedzia� nie�mia�o i wr�czy� Sandovii pieni�dz.
Inni wahali si� d�u�ej. Pocz�li chodzi� tam i na powr�t przed zawodnikami ogl�daj�c ich
od st�p do g��w. Niekt�rym kazali odwraca� si� ty�em, aby obejrze� ich �ydki. Kazali napina�
uda i badali palcem, czy mi�nie s� twarde. Najwi�cej zwolennik�w mia� Felipe, wy�szy o
g�ow� od innych. Metys, z rozwichrzon� czupryn� przes�aniaj�c� mu oczy. Z podwini�tych
r�kaw�w koszuli wychyla�y si� jego muskularne r�ce. Ch�tnie pozwala� si� ogl�da�.
14
� Potrzeba mi tych stu soli � szepn�� do Amaru. � Mam si� �eni�.
Wielu zwolennik�w znalaz� tak�e stoj�cy dalej Armando, ucze� liceum w Acucho. Ten
zrobi� wra�enie swoim zachowaniem. Odda� koledze kurtk�, zawin�� r�kawy koszuli. By� w
kr�tkich spodniach i p��ciennych butach, przez co najbardziej ze wszystkich przypomina�
sportowca. Do tego zacz�� wykonywa� ruchy gimnastyczne i w miejscu przebiera� nogami,
jakby rozgrzewaj�c si� do biegu. Sprawi� tyle, �e do Sandovii ustawi�a si� kolejka m�czyzn
wysup�uj�cych z kieszeni po kilka soli.
� Sportowiec wygra � m�wili. � Felipe silniejszy, ale ten wie, jak biega�, a to wa�niejsze.
Byli w�r�d graj�cych tacy, kt�rzy nic nie zdradzaj�c wyrazem twarzy, obejrzeli dok�adnie
wszystkich zawodnik�w, po czym z chytr� min� zbli�ali si� do Sandovii i szeptem, aby nikt
nie s�ysza�, wymieniali imi�. Pieni�dze wr�czali zaci�ni�t� pi�ci�, tak by nie dostrze�ono
sumy, i zas�aniali sob� Sandovi�, gdy ten zapisywa�.
� S�uchaj � Amaru us�ysza� obok siebie nie�mia�e pytanie. Kto� dotkn�� jego �okcia.
Zobaczy� wie�niaka w nasuni�tym na czo�o kapeluszu. Krople potu sp�ywa�y spod niego po
twarzy. Ch�op d�wiga� tob� pe�en kukurydzy, ko�ce p�achty obwi�za� wok� szyi, z wysi�ku
wyst�pi�y na ni� �y�y. Mi�tosi� papierek, pi�� soli.
� Powiedz � m�wi� z trudem � kto przyjdzie? Ja si� nie znam na tym. Postawi� pi�� soli,
ale nie chc� straci�, bo jeszcze musz� kupi� �wiece do domu. Ty biegasz, to b�dziesz wiedzia�
lepiej, na kogo mam stawia�.
� Na mnie � odpar� Amaru.
� Tak m�wisz? � odpar� ch�op z niedowierzaniem.
� Hej, tam! � krzykn�� Sandovia maj�cy baczenie na wszystko. � Co tam! Nie wolno
wypytywa� biegaczy. Chcesz stawia�, to stawiaj, nie to nie! Chod� do mnie, to ci wszystko
powiem.
� Co b�dzie � spyta� wie�niak posuwaj�c si� ku Sandovii � jak postawi� na niego �
wskaza� Amaru � a przyjdzie kto inny? Dostan� z powrotem pieni�dze?
Doko�a rozleg�y si� �miechy. Sp�oszony zamilk� i cofn�� si� w g��b gromady.
Na miejsce startu poszli t�umem, przodem zawodnicy z Sandovia, kt�ry worek z
pieni�dzmi wepchn�� za koszul� i nie zdejmowa� ze� d�oni. Za nimi wszyscy graj�cy i
gromada gapi�w jarmarcznych. Bieg mia� si� odby� na polu, kt�re Amaru ju� zna�. Wyszli
spomi�dzy dom�w w pobli�u d�ugiej szopy. Sta�o przy niej kilka samolot�w. Doko�a lotniska
bieg�a polna droga, cho� nie brukowana, dobrze ubita oponami samochod�w, poro�ni�ta
rzadk� traw�. Tu i �wdzie ciemnia�y na niej ka�u�e. Sandovia narysowa� obcasem lini� w
poprzek drogi i kaza� przed ni� stan�� zawodnikom.
� Macie biec � powiedzia� � naoko�o lotniska i wr�ci� do tego miejsca. B�dzie ze cztery
kilometry. Wygra, kto pierwszy przebiegnie lini�.
Ledwie sko�czy� m�wi�, Felipe zerwa� si� i pobieg�, a za nim kilku innych. Przebiegli
kilkadziesi�t metr�w, nim zatrzyma�y ich przera�liwe gwizdy i okrzyki.
� Nie wolno rusza�, dop�ki nie powiem! � rozkaza� Sandovia. Stawajcie z powrotem!
� Bez s�dzi�w niewa�ne! � zawo�a� kto� z widz�w.
� Wybra� s�dzi�w! � poparli go inni.
� Niech b�dzie � zgodzi� si� Sandovia.
� Ja chc� � wysun�� si� naprz�d ch�op, kt�ry pierwszy postawi� na Felipe. � Potrzeba
jeszcze dw�ch. Ten obywatel � wskaza� palcem mieszka�ca Acucho w ciemnym garniturze o
nieco wystrz�pionych nogawkach z gazet� pod pach� i aluminiowym �a�cuszkiem
zwisaj�cym u kamizelki.
Wyst�pi�o jeszcze dw�ch innych, ale powstrzyma� ich Sandovia.
� Wystarczy! � oznajmi�. � Ja musz� by� trzeci � stan�� przed zawodnikami, odliczaj�c
podnosi� i opuszcza� r�k�. � Raz! Dwa! Trzy!
15
Rzucili si� �aw� i tak jak poprzednio Amaru pozosta� z ty�u, gdy� ka�dy z jego
wsp�zawodnik�w ju� od pierwszej chwili wk�ada� w bieg ca�� si��. Felipe z kilkoma bardziej
ros�ymi utworzyli czo��wk�, pozosta�ym pokazuj�c pi�ty. Rwali podnosz�c kurz i walcz�c
za�arcie o prowadzenie. Pocz�tkowo uda�o si� chudzielcowi, na kt�rego nikt nie stawia�. Po
stu metrach by� na czele, po dwustu znalaz� si� daleko w przedzie i wyczerpa� si�y.
Do�cigni�ty, pr�bowa� jeszcze walczy�, ale przeganiany posuwa� si� coraz wolniej, a�
ujrzano, jak usuwa si� na bok, kl�ka w trawie i k�adzie si� na plecach.
Na czo�o wyszed� Felipe z trzema innymi, posuwaj�cymi si� za nim, biegli niewiele
zmniejszaj�c pr�dko��. Gdy Amaru upora� si� z pozosta�ymi, zobaczy�, i� ta grupa przed nim
ju� bierze pierwszy zakr�t. Ogarn�� go niepok�j, odleg�o�� wydawa�a si� zbyt du�a. Nie
zastanawiaj�c si� przyspieszy� nag�ym zrywem, wk�adaj�c w to wszystkie si�y. Do�cign�� ich,
ale nie m�g� ju� wyprzedzi�. Zrozumia�, �e pope�ni� ten sam b��d co wszyscy, zagubi� rytm
biegu, wyczerpa� si� zbyt wcze�nie. Oddycha� ci�ko, s�o�ce t�oczy�o ci�arem ramiona, ostry
blask wdziera� si� do oczu. Usta pe�ne mia� kurzu podnoszonego stopami.
Powiedzia� sobie, �e nie mo�e przegra�. Do nast�pnego zakr�tu utrzymywa� si� na tej
samej pozycji. Usun�� si� na skraj drogi, by unika� ku