9687

Szczegóły
Tytuł 9687
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

9687 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 9687 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

9687 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

MAREK ORAMUS HIENY CMENTARNE - ZBI�R OPOWIADA� Dwana�cie opowiada� prezentuj�cych r�ne style i pomys�y science fiction. Wsp�ln� cech� wi�kszo�ci z nich jest pytanie o moralne uprawnienia cz�owieka do dokonywania daleko id�cych przeobra�e�, zar�wno na w�asnej planecie, jak i we Wszech�wiecie � w imi� enigmatycznie rozumianego post�pu. MAREK ORAMUS Marek Oramus (ur. 1952) uko�czy� specjalizacj� energetyka j�drowa na Politechnice �l�skiej, a nast�pnie studium dziennikarskie w Uniwersytecie Warszawskim. Po pi�cioletniej przygodzie z dziennikarstwem musia� zaj�� si� zawodowo literatur� science fiction i od 1982 roku jest autorem i krytykiem tego gatunku. Opublikowa� powie�ci �Senni zwyci�zcy" (Czytelnik 1982) i �Arsena�" (Iskry 1985), a tak�e tom szkic�w, wywiad�w i recenzji �Wyposa�enie osobiste" (Iskry 1987). W druku znajduje si� kolejna powie�� SF �Dzie� drogi do Meorii". MAREK ORAMUS Pos�owiem opatrzy� Maciej Chrzanowski Ilustrowa� Witold Glu�niewicz Wydawnictwo ��l�sk* 4 Koncepcja graficzna serii Jerzy Moskal Opracowanie graficzne Jerzy Moskal i Marek Piwko � Copyright by Marek Oramus, Katowice 1989 BEJ8UU BIBLIOTEKA IM. A. $TKVQi Filia Og�lna - 2 54-129 Wroc�aw, DiKWieckiego 56| DAR Csiedla ISBN 83-216-0724-1 Spis tre�ci 7 Drwale i dziewczyna 31 Hieny cmentarne 93 Witaj w domu 101 Bariera immunologiczna 117 Kompleks Hioba 151 Osada �Meteor" 181 Eutanazja 189 Spos�b umierania 206 Barany i armia lw�w 227 Trudno nie by� bogiem 251 Ziemia-410 258 Kwadrofoniczne delirium fremens 277 POS�OWIE � Maciej Chrzanowski Drwale i dziewczyna panceramicznej szyby Elmer Eyskin przygl�da� si� sm�tnemu krajobrazowi. Brunatna kurzawa, spowijaj�ca �azik przez ca�� drog�, k��bi�a si� przed mask� zalepiaj�c wizjery. � Ju� wiem, co mi to przypomina � powiedzia� Earthy Bird � akwarium bez wody. Gigantyczne akwarium o brudnych, pokrytych br�zowo-zielonkawym nalotem szy- bach. Szyby dzia�aj� jak filtry; nieprzyjemna barwa tutej- szego �wiat�a to w�a�nie ich zas�uga. Eyskin spr�bowa� to sobie wyobrazi�: suche, gor�ce akwarium. Trzy �limaki-�aziki sun� g�siego po dnie; o ich ruchu �wiadczy tylko unosz�ca si� wok� pylista aureola. Wysoko, niepodleg�y si�om k��bi�cym si� w dole, tkwi jak srebrna kropla satelita stacjonarny � oko �Fundadora". Z wysoko�ci orbity mgie�ka, �limaki i nafaszerowany ska�kami piasek zlewa�y si� w jednostajn�, szarobur� p�asz- czyzn�. Eyskin i jego ludzie, zamkni�ci w kabinach �azik�w, wsi�kli po prostu mi�dzy wydmy. � Czemu stan�li�cie, Eyskin? � Nie wiem. Zdawa�o mi si�, �e... � �e co? � Nie wiem. Nigdy tutaj nie pada� deszcz. Nigdy nie przelecia� ptak. Na powierzchni planety, ja�owej jak kawa�ek wy�arzonego piaskowca, nie znaleziono nic, co by�oby w stanie przyci�gn�� zainteresowanie badaczy. Wyprawa pierwotnie omin�a j�, kieruj�c si� dalej � poza granice ekosfery. Ale rezultaty na- st�pnych l�dowa� okaza�y si� jeszcze bardziej zniech�caj�ce: fotografie, troch� danych, kolekcja minera��w. Chemicy rzucili si� na nie, przeprowadzili tysi�ce eksperyment�w, postawili setk� hipotez, pok��cili si� o nie na dziesi�tkach konferencji i spotka�, wyci�gn�li kilka ma�o istotnych wnios- k�w i w ko�cu ostentacyjnie ulegli nier�bstwu. Uk�ad wydawa� si� nieciekawy i wszyscy, nie bez uczucia zawodu, sposobili si� do odlotu. Lecz decyzja o opuszczeniu uk�adu, tak zdawa�oby si� oczywista, z nieznanych powod�w op�nia�a si�. Wiado- mo�� o nades�aniu przez kr���c� wok� ja�owej planety sond� serii nowych fotografii nie wzbudzi�a niczyjego entuzjazmu. Zak��ca�a komfort psychiczny p�yn�cy z prze�wiadczenia, �e wszystko jasne; w razie nader prawdopodobnego nie- spe�nienia na nowo obudzonych nadziei w kabinach pozosta�- by nastr�j jeszcze dolegliwszej apatii ni� ta, z kt�r� uczestnicy wyprawy zmagali si� od miesi�ca. Powrotowi w okolice ja�owej planety towarzyszy�a wi�c ca�kowita oboj�tno��. Eyskin � jak inni � nie mia� pocz�tkowo poj�cia, jaki pow�d kaza� wyprawie wraca�. Fotografie przedstawia�y si� nieszczeg�lnie, jak zwykle robione z tej wysoko�ci stan- dardowym sprz�tem. G�adkich p�aszczyzn przez ca�e setki mil nie o�ywia� �aden szczeg�, a nieliczne skupiska ska�, kt�rymi upstrzona by�a balonias�a pow�oka, ju� samym usytuo- waniem budzi�y niech��. Ska�y, niewysokie, o zaokr�glonych kraw�dziach, stercza�y powbijane niedbale w piasek jak rodzynki w ciasto. Obecno�� jaski�, w�woz�w, g��bokich szczelin zosta�a, zdaje si�, od samego pocz�tku wykluczona. Ludzie ogl�dali zdj�cia i mruczeli niepochlebne opinie pod adresem kierownictwa wyprawy. �Fundador" l�dowa� na rozleg�ym p�askowy�u, noc�, tym razem nieco powy�ej r�wnika. Eyskin obserwowa� prze- bieg manewru w swojej kabinie. K��by piasku podniesione ku niebu i roz�wietlone ogniem dysz wylotowych sprawia�y takie wra�enie, jakby w trzewiach nocy spala�y si� kolejne warstwy okrywaj�cego pustyni� niewidzialnego p�aszcza. Po wyj�tkowo nieatrakcyjnych l�dowaniach ostatniego mie- si�ca to przebieg�o nawet interesuj�co. Eyskin wyczeka� do ko�ca operacji, wy��czy� obraz i po�o�y� si� spa�. Przez nast�pne dni niewiele si� dzia�o. Eyskin snu� si� po korytarzach jak ka�dy, komu nie przydzielono konkret- nego zaj�cia, rano' je�dzi� szybem osobowym na taras wi- dokowy i przez zamglone powietrze obserwowa� brudne cielsko planety. Z ka�dej strony tarasu rozci�ga� si� dok�adnie taki sam widok, Eyskin wypija� kaw�, zjada� obiad, przerzu- ca� najnowsze biuletyny i o odpowiedniej porze k�ad� si� spa�. Regularnie miewa� k�opoty z za�ni�ciem. Z dnia na dzie� tryb �ycia Eyskina uleg� radykalnej zmianie. Nie mia� chwili wolnej; budzono go rano i pozwalano chodzi� spa� bardzo p�no. � Wysy�amy dwie jednakowe grupy � m�wi� koman- dor Wilman, szef organizacyjny przedsi�wzi�cia� oznaczone jako �Berenika" i ,,Eurydyka", odpowiednio do kryptonim�w quasi-geologicznych twor�w na p�noc i po�udniowy zach�d od miejsca l�dowania �Fundadora". Dow�dcy: Eyskin i Par- gyney. Cel akcji: dostarczenie sprz�tu niezb�dnego do za- �o�enia lokalnych baz oraz wst�pny rekonesans. W zale�no�ci od jego rezultat�w zostan� przerzuceni drog� powietrzn� ludzie i specjalistyczna aparatura � albo, rzecz jasna, zwija- my ca�y majdan. Je�li chodzi o szczeg�y... � Proponujemy dwa niezale�ne tory � m�wi� specja- lista od ��czno�ci. � Kana� A, wewn�trzny, dla komuni- kacji mi�dzy za�ogami �azik�w; kana� B, zewn�trzny � mi�dzy Baz� a dow�dcami grup. Baza wchodzi automatycznie i po wyczerpaniu tematu, nie czekaj�c na potwierdzenie odbioru, natychmiast si� wy��cza. System jest prosty jak drut, elastyczny, oszcz�dza czas. � A je�li co� si� nam przytrafi? � zapyta� Ciem, wysoki, nie�mia�y ch�opak, tonem nad wiek powa�ym i zatros- kanym. � B�dziemy was �ledzi� z satelity stacjonarnego. Auto- matyczny namiar pozycji, czujniki podczerwieni i tak dalej. Na wypadek niespodzianek przewidzieli�my mo�liwo�� pod- ��czenia za��g do toru zewn�trznego, normalnie zastrze�o- nego dla dow�dcy. W celu uruchomienia kana�u B nale�y... Najwi�cej czasu sp�dzali z profesorem Pargyneyem, g��wnym sprawc� ca�ego zamieszania. Pargyney by� starszym, energicznym m�czyzn�; Eyskin zapami�ta� go miotaj�cego si� mi�dzy stertami dokument�w a pulpitem do sterowania aparatur� wy�wietlaj�c� przezrocza i filmy. � Berenika � profesor za ka�dym razem w osobliwy spos�b smakowa� to imi� � zajmuje powierzchni� oko�o 400 kilometr�w kwadratowych. � Eyskin przygl�da� si� zdj�ciom i przezroczom, kt�re przedstawia�y rozmaite uj�cia kamiennych zwa�owisk. Na si�� w uk�adzie g�az�w mo�na by�o doszukiwa� si� regularno�ci; Pargyney potrafi� o niej m�wi� �arliwie i przekonywaj�co. Eyskin nie mia� powod�w, �eby mu nie wierzy�, a jednak dra�ni�o go nazywanie kobiecym imieniem zwyczajnej kupy kamieni. �Berenika � m�wi� z przek�sem do Earthy'ego i Cierna i wzrusza� ramio- nami. � Zwichrowa� stary, nie ma co. Zwyk�e kamienie wydaj� mu si� interesuj�ce tylko dlatego, �e zebra�o si� ich tyle na jednym miejscu." � Powiedz to g�o�no � radzi� Earthy i pewnego razu Eyskin rzeczywi�cie wy�o�y� po kolei swoje w�tpliwo�ci. Nast�pi�o co� niespodziewanego: Pargyney straci� w jednej chwili ca�y entuzjazm i pewno�� siebie � przypomina� raczej balon, z kt�rego usz�o powietrze. Usiad� ci�ko na krze�le i zapatrzy� si� w zawalony mapami, ekspertyzami i zdj�ciami blat. � Widzi pan � powiedzia� powoli � nie mamy �adnej pewno�ci, �e Berenika czy Eurydyka oka�� si� fenomenami, kt�rym warto by�o po�wi�ci� przynajmniej tyle czasu i sta- ra�, ile po�wi�cili�my dot�d. Ale rezygnacja to nie jest wyj�cie � musimy gra� tak czy owak, po to tu w ko�cu je- ste�my. � Uwa�am, �e dysponujemy zbyt ma�� ilo�ci� przes�a- nek, aby powa�nie traktowa� t�... jak pan powiedzia�... Berenik� � rejterada Pargyneya dotkn�a go przykro. � Wi�c trzeba zdoby� nast�pne � profesor spojrza� na niego spode �ba. � Berenika i Eurydyka nie s� zwyczaj- nymi tworami geologicznymi. S� kamiennymi miastami. Nie, nie mam �adnych dowod�w � ale licz�, �e pomo�ecie mi je zdoby�. � Miasta? � zainteresowa� si� Ciem. � Zamieszkane? � Nie wiem � Pargyney podni�s� si� z krzes�a. � Chyba nie. To najs�abszy punkt mojej... � chcia� powiedzie� �hipotezy", ale zreflektowa� si� i doko�czy�: � ... mojego pomys�u. No, na dzisiaj wystarczy. Dzi�kuj� panom. � Nie przekona� mnie � powiedzia� Earthy, kiedy rozchodzili si� do kabin. � Ja tam nie wierz� w �adne miasta na Ksi�ycu. � Ksi�ycowe Miasto � podchwyci� Ciem. Powt�rzy� nazw� kilka razy; spodoba�a mu si�. Zacz�li u�ywa� jej w roz- mowach. Obie grupy wystartowa�y jednocze�nie. Przez jaki� czas jechali burta w burt�, potem �aziki Eyskina skr�ci�y ostro na p�noc, ku ska�om. W�r�d ska� jecha�o si� trudniej, ale po kilkunastu minu- tach Eyskin zd��y� nabra� wprawy i droga- nie sprawia�a mu ju� tyle k�opotu co przedtem. W odleg�o�ci dziesi�ciu metr�w za jego �azikiem posuwa� si� Ciem; tu� za Clemem, ostentacyjnie lekcewa��c przepisy, jecha� rutyniarz Earthy. Do tej pory rzadko odzywali si� do siebie, skoncentrowani na prowadzeniu, teraz jednak opr�cz nadawanych systematy- cznie komunikat�w z Bazy cisz� radiow� raz po raz przery- wa�y pieprzne dowcipy Earthy'ego i wybuchy �miechu m�ode- go Cierna. � Facet zatrzymuje taxicopter, wyci�ga pilota z kabiny i m�wi: onanizuj si�! Znacie to? � Ja nie znam � sk�ama� Eyskin wpatruj�c si� w pl�- saj�cy przed mask� �azika t�um brudnych zjaw w d�ugich, lu�nych opo�czach. Przy pr�bie dok�adniejszego przyjrzenia si� postacie skwapliwie schodzi�y pojazdowi z drogi, nik�y mi�dzy rz�dami piaszczystych diun albo po prostu rozp�y- wa�y si� w powietrzu. Eyskin zapada� w odr�twienie � z oczami wlepionymi w szk�a wizjer�w zapomina� o �aziku, ska�ach i piachu, poch�oni�ty kompletnie ta�cem tajemniczych widziade�. G�osy Earthy'ego i Cierna przywraca�y poczucie rzeczywisto�ci. W��czy� reflektor � t�um zjaw znikn��, zamie- niony w jednej chwili w k��by rudego kurzu. � Ja te� nie � powiedzia� Ciem. � Eyskin, ska�y chyba zmieniaj� wygl�d � powie- dzia� obserwator. � Niczego nie zauwa�yli�cie? � Nie. � Mo�e mi si� zdawa�o. B�d�cie czujni. � Jeste�my. � Musimy s�ucha� tego nudziarza? � zniecierpliwi� si� Earthy. � Od pewnego czasu jego gaw�dziarstwo dzia�a mi na nerwy. � Na tym z grubsza polega jego rola. Wola�by� sam bez przerwy gada� w mikrofon, co my�lisz o pi�knie tutej- szego krajobrazu? � Sam nie wiem, co by�oby lepsze. Mo�na zasn�� i wcale tego nie zauwa�y�. Eyskin za�mia� si� do wska�nik�w �azika. � Zajmij si� czym�. Co� tam chyba zacz��e� opowia- da�? � Facet z �on� zatrzymuje taxicopter... � Przedtem nie m�wi�e�, �e by� z �on� � zauwa�y� Ciem. � To teraz m�wi�. Zatrzymuj� ten taxicopter, fa- cet wyci�ga z kabiny pilota i m�wi: onanizuj si�! No, ale to ju�! Czy� pan zwariowa�, protestuje pilot, na rozum panu pad�o? Bo ci rozwal� �eb! � wrzeszczy ten fa- cet. No i w ko�cu pilot musia� zrobi� to, o co tamten go prosi�. G�o�nik, w kt�rym zbiega�y si� zblokowane linie ��cz- no�ci wewn�trznej rozbrzmia� �miechem Cierna. Ciem czasami potrafi� �mia� si� z byle czego i bywa�o, �e Eyskin zazdro�ci� mu tej umiej�tno�ci. � I tak jeszcze sze�� razy. Facet, kt�ry zatrzyma� taxicopter podnosi p�przytomnego pilota z ziemi, sadza go za sterami i m�wi do �ony: � Wsiadaj, pan ci� zawiezie do miasta. � Zwr�cili�cie uwag�, co m�wi� obserwator? � ode- zwa� si� Ciem powa�nym tonem. � Mo�e w tych ska�ach istotnie co� jest? � Moim zdaniem cierpicie obaj na nadmiar wyobra�ni � orzek� autorytatywnie Earthy. � W dzisiejszych czasach to powa�na wada: zbyt du�a wyobra�nia. Ty, Ciem, w dodatku za wiele my�lisz. �wiat nale�y dzi� do bezmy�lnych i pozba- wionych wyobra�ni � dlatego tyle si� automatyzuje. Uwa- �aj, bo zamiast ska� zobaczysz kowboj�w p�dz�cych prosto do Ksi�ycowego Miasta. � Takich z sze�cioma parami oczu na ka�dej szcz�- koczu�ce? Pasowaliby nawet do tej rozkosznej okolicy. � Ciem �ciszy� g�os: � Mildred m�wi�a mi, �e Pargyney ma ca�� teori� na temat Ksi�ycowego Miasta. On wierzy po- dobno, �e te kamienie �yj�. � No i wszystko jasne. Jazda pod nosem �ywych is- tot zawsze obfituje w ryzyko i niespodzianki. Znane s� przypadki, kiedy podobne wycieczki ko�czy�y si� ma�o po- my�lnie. � Na przyk�ad? � Na przyk�ad nabiciem na widelec. Ska�y, nie ska�y � musz� si� czym� �ywi�, nie? A taka gratka jak trzy nafa- szerowane �aziki nie trafia si� cz�ciej jak raz na miliard lat. � My�lisz, �e nie zabieraj� si� za nas z przyzwoito�ci? � Musz� och�on�� ze zdumienia. Zachowujemy si� jak pijana mysz tarzaj�ca si� vis a vis kociego podogonia. � A mo�e one wol� troch� poczeka�, �eby od razu �ykn�� wszystk*? Ksi�ycowe Miasto jest, dajmy na to, spryt- nie zamaskowan� gardziel�, kt�ra nas po�re. Po dziesi�ciu ty- si�cach lat gigantyczny odbyt po przeciwnej stronie planety wystrzeli na orbit� marne resztki, kt�re z nas zostan�. � Pi�kna �mier� � rozmarzy� si� Earthy. � Godna astronauty. Dodajmy gazu, chc� jak najszybciej umrze� w ten spos�b. � S�uchaj, Eyskin, za par� minut b�dziecie mieli koniec tych przekl�tych ska�. Potem zacznie si� pustynia, r�wna jak st�. Wtedy zmienicie kurs na sto trzydzie�ci pi�� i od tego miejsca zostanie wam oko�o dw�ch godzin jazdy. Za ska�ami pr�dko�� wiatru wynosi sze�� metr�w na sekund�. Nie deher- metyzujcie przypadkiem kabin � ten drobny piasek potrafi si� wcisn�� nawet pod szkie�ko od zegarka. � Sukinsyn � zakl�� Earthy. � Ja go zabij�. � Uwaga � powiedzia� Eyskin � zdaje si�, �e doje- chali�my do pustyni. � Zastanowi� si� i doda�: � Silniki stop. Trzy stutonowe �aziki pe�zn�ce mi�dzy rz�dami niewy- sokich ska� zary�y w miejscu. Usta�o mielenie g�sienic. Wros�e w piasek pojazdy przypomina�y przedpotopowe zwierz�ta; z ich szarych burt �cieka�y brunatne stru�ki py�u. � Koniec ska� � oznajmi� obserwator z Bazy. � Teraz sto trzydzie�ci pi�� i po dw�ch godzinach jeste�cie na miejscu. Czemu stoicie? � Zarz�dzi�em post�j � odrzek� Eyskin znu�onym g�osem. � Chyba nale�y si� nam po tych pieprzonych ska�ach troch� wytchnienia, co? � Tego nie ma w harmonogramie... � zacz�� obser- wator. � Pos�uchaj, synu � Eyskin by� wyra�nie z�y. � Ty jeste� tam, a my tutaj. Mimo to mo�e ci si� wydawa�, �e do sp�ki z harmonogramem potrafi�by� przewie�� do Ksi�- �ycowego Miasta po�ow� Bazy � niedaleko st�d widzia�em wygodn�, sze�ciopasmow� autostrad�. Ale tak si� sk�ada, �e to ja odpowiadam, �eby ten ca�y majdarc bezpiecznie i w komplecie dotar� na miejsce. Spomi�dzy ska� wyjechali ju� w szyku tr�jk�tnym; teraz prowadzi� �azik Earthy'ego. Obserwator z Bazy, najwyra�- niej dotkni�ty reprymend�, nie odzywa� si�; milcza� r�wnie� skoncentrowany na sterach Earthy. Na obu kana�ach panowa�a martwa cisza. � Jak si� czujesz, Ciem? � zagadn�� Eyskin. � W porz�dku. � A ty, Earthy? Brak odpowiedzi. � Earthy! � powt�rzy� Eyskin. Cisza. Szarpn�� d�wi- gienk� akceleratora i �azik skoczy� do przodu. Warkocz brunatnej kurzawy wyrzucany przez g�sienice zg�stnia�. Amortyzatory nie nad��a�y z t�umieniem wstrz�s�w i podwo- zie raz po raz odpowiada�o seriami g�uchych uderze�. � Earthy? � S�ucham � mrukn�� Earthy jakby nigdy nic. � Co si� z tob� dzieje � warkn�� Eyskin. � Og�uch- �e� czy co? � A co ma si� dzia�? � g�os Earthy'ego wyra�a� szczere zdumienie. Eyskin kopn�� hamulce i jego �azik od razu zacz�� traci� dystans. � Czy nie za szybko jedziemy? � zaniepokoi� si� Ciem. � Pustynia wydaje si� r�wna, ale... � Zwolnij, Earthy � zakomenderowa� Eyskin. � Nie ma si� dok�d spieszy�. � Cholera, boj� si� � powiedzia� znienacka Ciem. � To znaczy nie boj� si� Miasta, pustyni ani ska�... nie wierz� w inteligentne kamienie Pargyneya, a jednak odczuwam co� takiego... nie, nie strach � raczej trem�. B�dziecie si� �miali... wiem, �e to �mieszne. Nigdy dot�d nie czu�em czego� podobnego. � M�w dalej � zach�ci� go Eyskin. � To takie uczucie, jakbym za chwil� mia� wyst�p. Jakbym musia� wyg�osi� m�dre przem�wienie do �wietnego audytorium. Nie czujecie czego� podobnego? __ Nie � uci�� kr�tko Earthy. � Obserwator m�wi� o ska�ach nie bez powodu... �e si� zmieniaj�. Co� w tym musia�o by�. � Je�li co� zauwa�y�e� � powiedzia� Eyskin sucho � trzeba by�o meldowa�. � Nie, nie � usprawiedliwia� si� po�piesznie Ciem. � Niczego nie stara�em si� ukry�. Wyobrazi�em sobie tylko... Pomy�lcie: Ksi�ycowe Miasto, ta okolica, ta planeta istnia�y bez nas tyle lat. Miasto sta�o na pustyni, piasek pr�bowa� je zasypa�, mury stawia�y mu op�r � i tak przez tysi�ce lat: piasek, wiatr i Miasto. Mija�y dni i noce, up�ywa�y lata, setki lat � i ci�gle nic si� nie zmienia�o, ci�gle by�y te trzy elementy: piasek, Miasto i wiatr. Przerwa� na chwil�. � Mury wznosi�y si� ku niebu, a piasek i wiatr pr�bowa- �y je zasypa�. Tysi�ce lat. Spr�bujcie wczu� si� w t� sytuacj� � mo�e by�o im ze sob� dobrze, mo�e nie pragn�y tutaj �adnych go�ci? Mo�e Miasto uzna�o za swe powo�anie walk� z wiatrem i pustyni�, mo�e czu�o si� dobrze samo ze sob�, co? A teraz my jedziemy zak��ci� jego spok�j. Przecie�... przecie� to straszne! � Co jest straszne? � zirytowa� si� Eyskin. � Po prostu jedziemy przez pustyni�. Przesta� si� zachowywa� jak egzaltowana pensjonarka. Czy jazda przez pustyni� jest straszna? Czy Ksi�ycowe Miasto jest straszne? � Czekajcie � wtr�ci� Earthy � ja go chyba rozu- miem. Jeste� z Europy, prawda, Ciem? No w�a�nie. Ciem po prostu kojarzy Ksi�ycowe Miasto z ruinami starego zamczyska. W Europie sporo jest jeszcze takich zamczysk, ponurych, starych budowli o grubych murach. Legendy m�- wi�, ze w tych ruinach strasz� duchy dawnych w�a�cicieli. � Ale przecie� chodzi tylko o atrakcj� dla turyst�w, nie? � Jasne � Earthy przez chwil� si� waha�. � W takim razie pozw�lcie i mnie co� powiedzie�. W ramach zaj�� przygotowawczych grupy �Berenika" obejrzeli�my � chyba nie przesadzam � ze dwa tysi�ce r�nych zdj�� Ksi�yco- wego Miasta, Widoki z lotu ptaka, fotografie z orbity, pod- czerwie�, ultra&plet, rentgen, bardziej interesuj�ce fragmenty � sporo tego by�o. W pewnym momencie przysz�o mi do g�owy skojarzenie � nie m�wi�em o nim dot�d nikomu, wam powiem � Earthy zaczerpn�� powietrza. � Pomy�la- �em, �e wygl�da to wszystko ni mniej ni wi�cej tylko na gigantyczny grobowiec... taki, wobec kt�rego piramida Che- opsa wydaje si� dziecinnym klockiem. � Oj � Eyskin a� st�kn�� ze zdumienia � czemu� ch�opie nie powiedzia� wcze�niej? � Ze strachu � rzek� spokojnie Earthy � po prostu przerazi�em si� tej wizji. Ciem utrzymuje, �e si� nie boi; ja nie przespa�em nocy usi�uj�c dociec, kto tam, g��boko, le�y. A mo�e to ca�e cmentarzysko? Jako kilkunastoletni ch�o- pak przeczyta�em ksi��k� o odkrywcach grob�w faraon�w. Z jednego z nich wydobyto mumi� i obwo�ono j� po najwi�kszych muzeach �wiata. Ludzie, kt�rzy mieli z tym zwi�zek, umierali w przedziwnych okoliczno�ciach. � Nie � powiedzia� stanowczo Ciem � to nie wygl�da na grobowiec. � Daj Bo�e � zgodzi� si� Eyskin � ale grobowiec mo�e bardziej pogorszy� samopoczucie ni� obawa, �e za- k��cimy spok�j kupie kamieni. � Nie boj� si� duch�w ani cmentarzy � o�wiadczy� Ciem. � Chodzi o co� innego. Spr�buj� wyja�ni� � ale to troch� potrwa. � Nie spieszymy si� na randk�. Nawijaj. � Jak s�usznie zauwa�y� Earthy, pochodz� z Europy. Z ma�ego miasteczka, o kt�rym na pewno nie s�yszeli�cie: Arlon. Rodzice bardzo chcieli, �ebym zosta� lekarzem. Mieli ma�y domek z altank� i ogr�dkiem; odk�d pami�tam, byli starzy. Adoptowali mnie p�no, kiedy ju� zrozumieli, �e nie sprostaj� we dwoje staro�ci i samotno�ci. Oczywi�cie nie wiedzia�em, �e s� moimi przybranymi rodzicami; patrz�c na nich, starych, siwow�osych, siedz�cych w altanie poros�ej bluszczem czy" dzikim winem, nie pami�tam dok�adnie � postanowi�em spe�ni� ich marzenia. Zda�em egzaminy i wszy- stko by�o na dobrej drodze. Przyje�d�a�em do domu rzadko, zastaj�c wszystko coraz starsze. Starzeli si� moi rodzice, starza� si� domek, malej�c jakby, wrastaj�c w ziemi�. Starza�y si� meble, ksi��ki, obrazy na �cianach, starza� si� kot i pies. Kiedy� przyjecha�em i nie zasta�em kota. Zdech�. Wkr�t- ce po nim zdech� pies. M�czy�em par� starych ludzi, kt�rzy chcieli by� moimi rodzicami, aby wyci�gn�� od nich ja"k najwi�cej szczeg��w na temat tych dw�ch �mierci. Potem godzinami analizowa�em, co robi�em wtedy, kiedy w piwnicy, zagrzebany w trocinach, umiera� kot. Kiedy zapl�tany w smycz gdzie� mi�dzy krzewami umiera� niezdarnie stary pies. Przezywa�em wiele razy ich �mier� � pr�bowa�em zwierzy� si� raz znajomej dziewczynie. Przerazi� mnie jej �miech. Wkr�tce potem zmarli moi staruszkowie. �aziki z wysi�kiem przedziera�y si� przez wydmy. � Zrezygnowa�em z medycyny. Sprzeda�em dom i ogr�dek, zacz��em podr�owa�. Nigdzie ju� nie spotka�em takiego spokojnego, cichego miejsca z kotem, psem i par� starych ludzi siedz�cych w altance. Wsz�dzie ludzie p�dzili w wielkim po�piechu, rozbijali si� samochodami, walczyli ze sob� o pieni�dze i o kobiety. Nie odnalaz�em tamtej atmo- sfery, �wiat zmieni� si� b�yskawicznie, albo tez � co by�o gorsze do strawienia � domek z altank� i ogr�dkiem w Arlon by� ostatnim spokojnym miejscem na Ziemi. Wr�ci�em tam, ale po domku i ogr�dku nie zosta�o ani �ladu. Od cz�owieka, kt�remu sprzeda�em posiad�o��, odkupi�a teren wielka firma budowlana � las d�wig�w wznosi� si� ku niebu, z b�ota wyrasta�y zr�by czego� du�ego, olbrzymiego � nawet nie stara�em si� dowiedzie�, czego. Siedz�c w wagonie kolejo- wym zrozumia�em, �e �wiat dlatego pe�en jest nieszcz��, bo pe�en ludzi. U�wiadomi�em sobie, �e cz�owiek jest elementem roznosz�cym z�o w taki mniej wi�cej spos�b, w jaki muchy roznosz� bakterie. � Zaraz, zaraz � powiedzia� Eyskin � bardzo to �adne i wzruszaj�ce symbole: kot, pies, domek, altanka. W�r�d nich up�yn�o ci dzieci�stwo i zrozumia�e, ze do nich t�sknisz. Ale mo�e by�y to jednocze�nie symbole �wiata anachronicznego, kt�ry musia� odej��? Mo�e na twoich oczach zachodzi� obiektywny proces, nie do rozpatrzenia w katego- riach dobra i z�a? � Nie � obruszy� si� Ciem. � Je�dzi�em i obserwo- wa�em � i wsz�dzie widzia�em to samo, w ka�dym miejscu, do kt�rego dociera�em, �wiat zmienia� si� na gorsze. Chwila- mi mia�em ochot� rzuci� si� z pi�ciami na te wszystkie wielkie i sprawne maszyny, na kieruj�cych nimi �lepych i bezmy�lnych ludzi � z�by wstrzyma� ich poch�d cho�by na chwil�. Ale wiedzia�em, ze jeden kamikadze niczego nie zmieni. �e machina zmia�d�y mnie w trybach i pod��y dalej, co� si� odwlecze o kilka godzin, o dzie� najwy�ej � j wr�ci do normy. Zatrudni�em si� w firmie buduj�cej bazy ksi�ycowe � wyjecha�em, �eby nie widzie� tego, co si� dzieje. �eby nie musie� na to patrze�. � I co � pomog�o? � Pomy�lcie: Ksi�ycowe Miasto istnieje od tysi�cy lat. Mo�e od miliona � tego nawet Pargyney nie wie dok�adnie. Wyl�dowali�my tutaj przywo��c ze sob� prze�wiadczenie o w�asnej nieomylno�ci, doskona�o�ci i szlachetno�ci, przyby- li�my przekonani o wielkiej misji i s�uszno�ci porz�dku, jaki reprezentujemy. Nikt nigdy nie powiedzia� tego wprost, przeciwnie, pami�tam deklaracje skromno�ci, otwarto�ci, �wa- we pot�pienia antropocentrycznego punktu widzenia sk�ada- ne przed startem �Fundadora" � mam ich pe�ne uszy po dzi� dzie�. W gruncie rzeczy wyruszyli�my po to, aby szerzy� wiar� w wielkie pos�annictwo ludzko�ci � i k�opot w tym tylko, �e dot�d nie znale�li�my wdzi�cznych, potra- fi�cych doceni� nasz� wspania�o�� s�uchaczy. Nie szukamy braci w rozumie, szukamy gawiedzi, kt�rej zademonstrujemy kilka sztuczek; pewien poziom inteligencji kosmit�w by�by nam potrzebny jedynie po to, by�my mogli swobodnie si� chwali�. Przyw�drowali�my tu, �eby zmienia� na obraz i podobie�stwo swoje, a to jest z�o � nie rozumiecie, �e teraz, w tej chwili roznosimy je, �e Pargyney zabra� je w prezencie Eurydyce, �e my trzej wieziemy je dla Bereniki? Nie potrafimy poradzi� sobie na w�asnej planecie, we w�asnym systemie, a wyruszamy podbija� inne, aby i tam spr�bowa� nieporadnej ingerencji w sprawy, kt�re od dawna dobrze biegn� swoim torem. � Powiniene� zosta� poet�, nie astronaut�, Ciem � powiedzia� Earthy ponuro. � �wiat s�usznie nie toleruje poet�w, kt�rzy komplikuj� najprostsze rzeczy. Wydawa�o mi si� dot�d, �e po prostu jad� po pustyni � i nagle tej jedynej pewnej rzeczy przesta�em by� pewien. Idiociej� przy tobie. � Nie podzielam twoich w�tpliwo�ci, Ciem � odezwa� si� Eyskin. � Tak czy owak doszli�my juz w paru dziedzinach do umiej�tno�ci � przyznaj�, nieprostej � racjonalnego patrzenia na problemy, i nic chyba nie stoi na przeszkodzie, �eby od czasu do czasu co� nam si� udawa�o. � Tak, nic � �achn�� si� Ciem. � M�drzy ludzie bior� si� za naprawianie �wiata, maj� szlachetne intencje, u�ywaj� niezgorszych narz�dzi � a ci�gle tyle spraw idzie na opak. � Eyskin, jeste� tam? � odezwa� si� kana� zewn�trzny. Mimo i� g�o�nik sp�aszcza� d�wi�k, w g�osie obserwatora s�ycha� by�o entuzjazm. � Pargyney dotar� w�a�nie do Eurydyki. � I co? � zapyta� ch�odno Eyskin. � Na razie nic. Czekaj�. Wilman zastanawia si�, czy pozwoli� im wjecha� do �rodka. � W porz�dku � burkn�� Eyskin. � Jak b�dzie co� ciekawego, daj zna�. Niespodziewanie natkn�li si� na wielkie zapadlisko. ��azik Earthy'ego zako�ysa� si� i z wycelowan� w niebo ruf� run�� w d�. Eyskin i Ciem wpadli na stok r�wnocze�nie. Piasek nie trzyma� si� zbocza, g�sienice gryz�y go r�wnie zaciekle co bezsilnie. Sp�yn�li w d� na grzbiecie piaskowych lawin. Pierwszy �azik tkwi� zaryty do po�owy w �wirze, a Earthy mia� rozedrgany g�os, kiedy demonstracyjnie kl�� w�asn� nieuwag�. Ciem za�o�y� hol i wyci�gn�� go z do�u. Ruszyli dalej dnem czego�, co kiedy� mog�o by� wielkim jeziorem. Earthy kl�� monotonnie, a Ciem g�o�no martwi� si�, w jaki spos�b poradz� sobie po dotarciu do brzegu. � Halo, Eyskin � obserwator by� bardzo uprzejmy � grupa Pargyney'a wje�d�a do Eurydyki. Je�li sobie �yczycie, mo�emy prze��czy� wam ich rozmowy. � Po co? � zdziwi� si� Eyskin � to tak, jakby�my w �rodku d�ungli amazo�skiej ogl�dali filmy o przyrodzie. Sforsowanie przeciwleg�ego brzegu sprawi�o im o wiele mniej k�opot�w ni� s�dzili. Wjechali trawersem na ma�ej pr�d- ko�ci, silniki zarycza�y basowo, �ciana piachu, bardziej z tej strony skupionego, ta�czy�a w wizjerach. Pierwszy wynurzy� si� i zobaczy� je Ciem: szare, po- nure, martwe, bardzo wielkie. Na pustyni nie by�o �adnego szczeg�u, kt�ry by pozwala� oszacowa� jego rozmiary; jedynym miernikiem mog�a by� pozostaj�ca do przebycia droga. Powietrze sta�o si� jakby klarowniejsze, najmniejszy podmuch nie unosi� piachu wok� mur�w. Zbli�aj�c si� bez przerwy korygowali w�asne wyobra- �enia na temat Miasta. Nie by�a to ska�a ani zamek wznie- siony przez mo�nego satrap�; to by�a po prostu g�ra zrzuco- na z nieba na pustyni�, wyrastaj�ca ponad ni� na pi��set metr�w, wczepiona solidnie w grunt, s�kata od bastion�w i skalnych wykusz�w, wy�ej rozros�a wielo�ci� wie�yc, aigantycznych s�up�w, kolumnad i gzyms�w. Sam wygl�d zewn�trzny Bereniki niczego jeszcze nie przes�dza�, mog�a z powodzeniem powsta� w spos�b naturalny � ale nie musia�a. Z drugiej strony na ca�ej planecie nie by�o nikogo, kto mia�by pow�d zgromadzi� tu tyle g�az�w, u�o�y� je tak a nie inaczej � i nade wszystko � by�by w stanie to uczyni�. Trzy �aziki podje�d�a�y w bardzo wyci�gni�tym szy- ku tr�jk�tnym, jakby nieszcz�cie, kt�re mog�o przydarzy� si� Earthy'emu by�o do unikni�cia przez pozosta�ych, o ile, rzecz jasna, postaraj� si� utrzymywa� nale�yty dystans. Kiedy kanciasta g�owa Bereniki wypchn�a w�skie pa- semko nieba poza g�rn� kraw�d� wizjer�w, skr�cili raptownie w prawo, gdzie wed�ug plan�w mia�a si� znajdowa� najbli�- sza szczelina mi�dzy ska�ami. Nie prowadzi� tam trakt ani nic, co mog�oby przywodzi� takie skojarzenie; po prostu mury rozst�powa�y si� i przez powsta�y w ten spos�b kana� mo�na by�o przedosta� si� do �rodka. Jak daleko w g��b Miasta wi�d� kana�, tego Eyskin nie wiedzia�; przed obiekty- wami kamer satelity skutecznie zas�ania�y go kilkudziesi�cio- metrowe przypory, nawisy i p�yty. � Stan�li�my u bram � zameldowa� Eyskin � zgodnie z planem. � Zamierza� doda�: ,,l z harmonogramem", ale nie chcia�o mu si� by� z�o�liwym. � Gratuluj� � powiedzia� Wilman. � Ci�ko by�o? � �rednio. Co u Pargyneya? � Weszli na trzydzie�ci metr�w i utkn�li. Czekamy, co z tego b�dzie. � Mo�emy wje�d�a�? � Co wam tak pilno? � obruszy� si� Wilman. � Przecie� ustalili�my, �e wchodzicie po kolei: najpierw jedna grupa, potem druga. Nigdy r�wnocze�nie. Niech si� co� sta- nie � wtedy b�d� mia� obie panienki z g�owy � Wilman roze�mia� si� z �artu, a Eyskin zastanowi� si�, czy m�wi�c �panienki" my�la� rzeczywi�cie o obu Ksi�ycowych Mias- tach. � Dobra � powiedzia� wreszcie � w takim razie prosz� o pozwolenie opuszczenia �azika. � Spojrza� w wiz- jery. � Jest spokojnie i czysto, py� znikn��� i zanim Wilman og�osi� decyzj�, dmuchawy oczy�ci�y gondol� z kurzu. Grunt by� twardy, spoisty, a powietrze mia�o ostry smak. Pachnia�o jeszcze zmiecionym z gondoli kurzem, ale kurzem doskonale aseptycznym. Eyskin sta� trzymaj�c w r�ku mask� tlenow�; spod przymru�onych powiek przygl�da� si� murom. Wizjery nadawa�y im odcie� mysiej szaro�ci; w rzeczywis- to�ci kamie� by� czerwonawy. Mrok w za�omach mi�dzy murami wabi� g��bokim karminowym odcieniem, �atwo do- strzegalnym przez oko w�r�d barw sk�adaj�cych si� na bru- natny koloryt ca�o�ci. S�o�ce, widoczne tutaj jako jasna plama na tle chmur, powoli zni�a�o si� ku zachodowi i cienie mi�dzy ska�ami pog��bia�y si�, a ich karminowe zabarwienie zanika�o. Eyskin spojrza� na zegarek, obszed� �azik doko�a � �lady g�sienic gin�y w piasku, a ca�e niebo po tej stronie zdawa�o si� m�tnie�. Zanim wr�ci� do gondoli, jeszcze raz przyjrza� si� zag��bieniu mi�dzy murami. Chmury nad g�ow� mia�y ciemnokawow� barw� i sun�y g�stymi warstwicami w kierunku �Fundadora". � We�cie maski i pozw�lcie tu do mnie � powiedzia� wewn�trznym torem. � Mamy troch� czasu, zjemy kolacj�. Patrzy�, jak rozgl�daj�c si� na wszystkie strony i co chwila przystaj�c id� ku niemu: kr�py, szeroki w ramionach Earthy i wysoki, z ptasi� g�ow�, podobny troch� do bociana Ciem. Earthy wymachiwa� mask�, wskazywa� na niesion� w drugiej r�ce plastikow� torb�. �miali si�. � Dzie� dobry � powiedzia� Ciem wchodz�c do kabiny. � Ahoj, kapitanie � zawo�a� Earthy. � By� komunikat z Bazy... � Pi�e� � powiedzia� Eyskin poci�gaj�c nosem. Wieko gondoli z sykiem przywiera�o do kraw�dzi otworu i Earthy przygl�da� si� temu ze skupieniem. � Przecie� prosi�em ci�, �eby� nie pi� podczas jazdy. Earthy sta� skruszony, ze spuszczonym wzrokiem. Eyskin, z�y, otworzy� z rozmachem drzwi do obszernej wn�ki, kt�ra w razie potrzeby spe�nia�a rol� jadalni lub sypialni. Bez s�owa wyci�gn�� obrus i nakry� nim niski stolik na �rodku. � Kto� na poczekaniu wymy�li�, �e Ksi�ycowe Miasto to kolonia koralowc�w � informowa� Ciem. � Ca�a Baza o tym m�wi. � Siadajcie � Eyskin wskaza� im miejsca. Rozk�ada� talerze, p�miski i szklanki, d�wi�cza� sztu�cami. W ko�cu sam usiad� i spojrza� na Earthy'ego. � Co tam jest? � pokaza� na torb�. � Spirytus � powiedzia� ponuro Earthy. � Pi�e� z Wod�? Z coca-col�? Du�o tego masz? Earthy si�gn�� do �orby, wydoby� do po�owy ci�ki termos. � Daj. Jedz�c i pij�c czekali na polecenia z Bazy. Eyskin to przysiada� do Earthy'ego i Clema, to wraca� do konsolety, rozmawia� z Baz�, a przy okazji ogl�da� Miasto. Zacz�� zapa- da� mrok, mury poczernia�y i wreszcie zupe�nie wsi�k�y w ciemno��. Nie dzia�o si� kompletnie nic. � Dwaj drwale id� przez d�brow�. Ca�ymi tygodniami nie odzywaj� si� do siebie, od rana do ciemnej nocy �cinaj� drzewa. Jaka� przesieka czy co�... Wreszcie jednego dnia dochodz� do autostrady. Patrz�: stoi pi�kny samoch�d, z kt�- rego wybiega ku nim �liczna dziewczyna. Jakie to szcz�cie, m�wi, �e pan�w spotka�am, m�j samoch�d w�a�nie si� zepsu�, a ja zupe�nie nie znam si� na technice. Chyba nie odm�wicie pomocy s�abej kobiecie? Drwale okr��yli maszyn�, dziewczyna otworzy�a silnik. Zajrzeli do �rodka, kt�ry� stukn�� styliskiem od topora � i na- gle cud! silnik zaskoczy�. Taka jestem panom wdzi�czna, zapewnia dziewczyna. Zas�u�yli�cie obaj na nagrod�, powia- da, macie prezerwatywy? Drwale pokr�cili g�owami. � W ta- kim razie sama co� znajd�. Samoch�d odjecha�, drwale postali na autostradzie i znowu weszli w las. Id�, od �witu do nocy wycinaj� drzewa. Po dw�ch tygodniach jeden odzywa si� do drugiego: � Ci�gle my�l� o tej dziewczynie. Czy ona pisa�a do ciebie? � Nie, m�wi drugi, ani s�owa. � To mo�e by�my ju� to zdj�li? Eyskin patrzy� na nich oparty �okciem o konsolet�. Pr�dzej czy p�niej, my�la�, ka�da triada musi si� rozpa�� na par� i jedno��. Tr�jk�t � na dwoje i jednego czy jedn�. Czyta� gdzie�, ze jest to najbardziej nietrwa�y z psycholo- gicznego punktu widzenia uk�ad. Faceci od ustalania sk�adu grup rekonesansowych powinni przecie� o tym wiedzie�... � Baza do Eyskina: m�wi Wilman, Elmer, grupa Par- gyneya cofn�a si�, b�d� Czeka� do rana o kilka kilometr�w od Eurydyki. Jak... jak si� czujecie? � Chcieliby�my spr�bowa� � powiedzia� Eyskin i jed- nocze�nie poczu� na plecach jakby dreszcz. Ciem i Earthy ucichli. � OK � rzek� Wilman � b�d�cie ostro�ni i meldujcie o wszystkim. Umie�cili zastaw� na swoim miejscu. Op�nione, nie I do ko�ca skoordynowane ruchy Earthy'ego �wiadczy�y o spo- rej ilo�ci wypitego alkoholu. Ciem te� raczej przeszkadza� ni� pomaga�. Opadli na fotele z wyra�n� ulg�. � Startujemy � powiedzia� Eyskin. Nie cierpia� tego s�owa, uwa�a� je za pretensjonalne. Dotkn�� pulpitu i �azik zacz�� toczy� si� p�ask� r�wnin� w stron� Miasta. Pozo- sta�e � mechaniczne zabawki sterowane radiem z tej samej konsolety � zrywa�y si� ostro, niewra�liwe na wstrz�sy i bezw�adno��. Eyskin prowadzi� przylepiony do noktowizor�w. W pew- nej chwili w��czy� reflektory; ciemno�� prysn�a na boki rozdarta jaskrawym �wiat�em, kt�re ukaza�o pl�tanin� skalnych p�ek, most�w i grzbiet�w. Mi�dzy nimi jak olbrzymia stud- nia rozwiera�a si� owalna szczelina, wystarczaj�co szeroka, by pomie�ci� trzy pojazdy sun�ce obok siebie. Przed sam� �cian� Eyskin zatrzyma� kolumn�, odepchn�� wysi�gnik z wizjerami. Niezdecydowanie zerkn�� przez rami� ku Earthy'emu. Czekali. Potem zn�w przywar� do noktowi- zor�w. Wykonywa� poszczeg�lne czynno�ci ze skupieniem, cho� r�wnie dobrze jak pozostali zdawa� sobie spraw� z ich zb�dno�ci. � No, kochani � powiedzia� wreszcie � w�z albo przew�z. Snop �wiat�a kroi� ciemno�� na kawa�y i odrzuca� na boki, obmacuj�c ska�� wok� szczeliny. Ruszyli. Kiedy mijali bram� � skojarzenie by�o zbyt natr�tne i wygodne, aby go nie zaakceptowa� � Eyskin prztykn�� palcem w niewielk� d�wigienk� i w okienku lokalnego licznika zacz�y przeska- kiwa� cyferki: dziesi��, trzydzie�ci, pi��dziesi�t metr�w. Ka- na� wi�d� prosto jak sttzeli�, plama g��wnego reflektora �lizga�a si� po kamiennym ocembrowaniu. � Min�li�my Pargyneya � westchn�� Ciem. Po stu metrach mosty i �uki przerzucone nad kana�em zacz�y g�stnie�; wkr�tce jechali wn�trzem zamkni�tego ze wszystkich stron, jakby w litej skale wydr��onego chodnika. Chrz�st g�sienic zmieni� ton, pod�o�e pokryte by�o coraz wi�ksz� ilo�ci� du�ych odprysk�w skalnych, kt�re ociera�y si� o metal ze zgrzytem. �azik chybota� si� trafiaj�c na wyj�tkowo wielki od�amek; Eyskin stara� si� omija� je z zapa- sem, aby da� czas mechanizmom steruj�cym nast�pnych pojazd�w, kt�re powtarza�y jego manewry z niewielk� iner- cj�. Po nasf�pnej setce metr�w g�azy, swobodnie zalegaj�ce do tej pory drog�, sko�czy�y si�. Pojazd podskakiwa� wpraw- dzie na ogromnych czapach wtopionych jakby w pod�o�e, ale droga stawa�a si� coraz r�wniejsza. Jednocze�nie studnia traci�a owalny profil, rozszerzaj�c si� gwa�townie w obie strony na kszta�t leja � gdyby nie prowadz�ca lekko ku g�rze droga wygl�da�oby na to, �e zmierzaj� w kierunku ogromnego zbiornika albo wr�cz wyje�d�aj� na otwart� przestrze�. � G�ra � powiedzia� Earthy. Eyskin spojrza� tam b�ys- kawicznie: poprzeczne belki przerzucone wysoko nad kana- �em urywa�y si�. Niekt�re stercza�y podgi�te �miesznie wzwy�, inne zawija�y si� z powrotem w stron� �cian, jakby przel�k�y si� przepa�ci pod sob�, jeszcze inne po prostu wnika�y w bardziej masywne, w�laste pnie i gin�y wysoko w ciemno�ci, sk�d reflektor nie by� w stanie ich wy�owi�. � Licznik � rzuci� przez z�by Eyskin. Nie odrywa� si� od wizjer�w, prze��czaj�c szybko ogniskowe i zakresy. Zre- dukowa� szybko��; drugi reflektor, kt�rym dot�d o�wietla� drog�, cofn�� prawie pod same g�sienice. � Pi�� tysi�cy pi��set � powiedzia� Ciem, a Eyskin poczu�, jak fala nieokie�znanej rado�ci zalewa mu serce. Odg�os wydawany przez g�sienice znowu uleg� zmianie � z g��bokiego, d�wi�cznego na dudni�cy, g�uchy, jak gdyby jechali po pokrywie studni. Eyskin wyobrazi� sobie trzy �uczki pe�zn�ce po jednej z monstrualnych odro�li ko�cz�cych si� urwiskiem � na ,,Fundadorze" widzia� co najmniej p� setki zdj�� wystarczaj�co mocno inspiruj�cych wyobra�ni�. � Pu�cimy przodem �azik Cierna � powiedzia� stopuj�c silnik. � Je�li ma si� zdarzy� jaka� niespodzianka, przynaj- mniej ujdziemy z �yciem. � .. .er, odezwij si�! Na Boga, co si� z wami dzieje?! � w��czy� si� nagle obserwator z Bazy. � Powtarzam: s�uchamy was na wszystkich pasmach. Je�li odbierzecie nasz sygna�... � Tu �Berenika" � powiedzia� Eyskin. � Jeste�my w Mie�cie, prawdopodobnie oko�o sze�ciu kilometr�w od wej�cia do kana�u w stron� g��wnego masywu. Wszystko w porz�dku. Ludzie i mechanizmy pracuj� normalnie. � Stracili�my z wami ��czno�� � powiedzia� z wyrzu- tem obserwator. Jego g�os wzmaga� si� i przygasa�, jakby Po drodze pr�bowa�y go osaczy� gigantyczne podmuchy chmur. � Mamy wasz� pozycj�! � uradowa� si� i zacz�� podawa� jakie� liczby. � Halo? Teraz b�dzie do was m�wi� komandor Wilman. � Elmer, tu Wilman. Gratuluj� wam serdecznie, ja i ca�a Baza. Co? Aha, Pargyney te� wam gratuluje. Te ich aparaty zacz�y nadsy�a� pierwsze dane. Co u was? Jak okolica? � W porz�dku. Dzi�kuj� za gratulacje. � Nic specjalnego, co? Jak to wygl�da z bliska? � Dok�adnie tak jak na zdj�ciach, panie komandorze. Ska�a. � OK. Co zamierzacie? � Pojedziemy tak daleko, jak si� tylko uda. Poszukamy miejsca na nocleg. � Dobra. Ale m�wcie co� przy tym, do cholery. I uwa- �ajcie na siebie. Posuwali si� teraz wzd�u� �ciany, tak wysokiej, �e �wiat�o reflektora rozmywa�o si� nie zdo�awszy dotrze� do g�rnej kraw�dzi. W pewnym miejscu oddziela�a si� od niej g�adka rynna, rozwarta na ko�cu, tak stroma, jakby kto� pr�- bowa� urz�dzi� tor saneczkowy dla samob�jc�w. Snop �wia- t�a zjecha� po jasnej i w�skiej ta�mie, przegradzaj�cej kie- runek jazdy. Kiedy do niej dotarli okaza�o si�, �e ma co naj- mniej siedem metr�w wysoko�ci. Eyskin wystrzeli� czujnik oznakowania powrotnej drogi; ze �ciany spad�o kilka odprysk�w i w blasku reflektora poka- za�a si� jakby mgie�ka. Skr�cili. Siedmiometrowa ta�ma zni�a�a si� i wreszcie leg�a p�asko na skalnym pod�o�u. � Droga � szepn�� Ciem. Wjechali na ni�. Bieg�a mi�dzy cienkimi �cianami, kt�re od biedy mog�y si� kojarzy� ze zdewastowan� dzielnic� mieszkaniow�. Owini�te wok� kamiennych rdzeni grube pro- file zachodz�c na siebie przywodzi�y na my�l mieszkalne wn�ki o okr�g�ych rogach i kraw�dziach. Eyskin opowiada� o nich Bazie dziwi�c si� w duchu, �e mo�liwy jest a� tak dale- ko id�cy brak korelacji mi�dzy wysy�anymi w powietrze s�owami a zmieniaj�cym si� ci�gle przed oczami widokiem. W �cianach pojawi�y si� d�ugie, owalne otwory, biforia, triforia i poliforia, wreszcie mur p�k� na dwoje i wsi�kn�� w to, po czym jechali, z do�u natomiast podnios�a si� wspa- nia�a kolumnada z g�owicami, gzymsami, zwie�czona p�k�; po drugiej stronie szczerzy� z�by nieregularny grzebie�. Po�wiecili tam: mury zlewa�y si� w pot�ny masyw, kt�ry strzelaj�c w g�r� roidziela� si� � jak zamek, na to nie by�o rady__ na kilkana�cie wie� nakrytych cebulastymi kopu�ami; odchodzi�y ode� rz�dy galerii i gank�w, mury grube na wiele metr�w wi�y si� z lekko�ci� niedost�pn� nawet ziem- skim konstrukcjom �upinowym i p�atowym, tworz�c ze sob� coraz to inne kompozycje. O�mielone przez posuwaj�c� si� wolno karawan� to pr�bowa�y j� nakry� parasolowatym sklepieniem, to zn�w cofa�y si� powyrzynane niedbale w prostok�tne blanki, by w ko�cu spa�� powyginan� na kszta�t schod�w ta�m� w sze��dziesi�ciometrow� przepa��. � Muzyka mur�w � powiedzia� Ciem i Eyskin wy- rzucaj�c kolejny czujnik pomy�la�, �e nie potrafi�by odda� precyzyjniej wra�enia, kt�rego doznawa�. Droga zaprowadzi�a �aziki na plac otoczony z trzech stron murami i lasem kamiennych iglic. Eyskin wjecha� mi�dzy nie rozrzucaj�c czujniki, okr��y� plac, zastopowa� przy wy- je�dzie. Zgasi� reflektor. Licznik pokazywa� ponad pi�tna�cie kilometr�w, silniki styg�y po ca�ym dniu pracy, a Baza ci�gle nie mog�a si� nasyci� odpowiedziami, kt�rych Eyskin udzie- la� z wyrazem znu�enia na twarzy. Wreszcie odsun�� si� od konsolety i po raz pierwszy od wjazdu do Ksi�ycowego Miasta spojrza� na towarzyszy. � By�e� znakomity � powiedzia� Earthy podaj�c mu kieliszek. � Za tw�j sukces. � Za �Berenik�" � powiedzia� Eyskin. Wypi� nie czuj�c nawet pal�cego smaku. Zamkn�� oczy: Miasto, pustynia, �aziki, w�dka � wyda�y mu si� nagle okropnie nierzeczywiste. Ogarn�o go poczucie bezmiernej pustki; Earthy, Ciem, jego przybrani rodzice w altance, kot pies, nudne samotne dn! na �Fundadorze", noce pe�ne zebra- nia o sen, znowu piasek, granie motor�w, �zawi�ce od wizje- r�w oczy, Ksi�ycowe Miasto, jazda dne/n skalnego koryta. Karuzela obraz�w � a teraz gwa�towne odpr�enie, kom�rki ca�ego cia�a tak puste, jak przedtem pe�ne strachu. Pi�t- na�cie kilometr�w na liczniku i nazwane kobiecym imieniem Miasto, kt�re okaza�o si� tylko kup� ska�. Juz wiedzia�, co czu�: zaw�d. Zosta�, zostali � oszukani. Z jednej strony przez Pargyneya, Wilmana i innych, z drugiej przez Berenik�, kt�ra chcia�a wyda� si� czym� wi�cej ni� by�a. Podni�s� d�onie do twarzy. � Ksi�ycowe Miasto � zani�s� si� bezg�o�nym �mie- chem � a tu tak... a tu takie... Pod dotkni�ciem ci�kiej d�oni Earthy'ego podni�s� g�ow�, przyj�� pos�usznie podsuni�ty kieliszek. W�dka sma- kowa�a jak woda z cienkim sokiem. W miar� opr�niania kolejnych kieliszk�w co� w nim zacz�o osiada�. Gdzie� w g��bi, nawet jakby poza nim zacz�o si� nawarstwia� przechodz�ce w pewno�� wra�enie, ze to jeszcze nie koniec, �e jeszcze co� si� wydarzy, tak, koniecznie co� musi si� wydarzy� � co�, po co jechali tutaj tyle kilometr�w po dnie suchego akwarium o brudnych szybach. Pijane twarze Earthy'ego i Cierna rozmydla�y si� w powietrzu. � Bierzcie maski, panowie � rykn�� wstaj�c � idziemy na ma�y spacer. Wysypali si� ci�ko spod uniesionej gondoli. Ciep�e powietrze wchodzi�o w p�uca i nie dra�ni�o oskrzeli. Plac wydawa� si� jasny, burty �azik�w rysowa�y si� na tle mur�w solidnymi, kanciastymi kszta�tami. Na �rodku placu sta�o niewysokie wzniesienie, przypomi- naj�ce z profilu grzbiet zastyg�ej w ruchu morskiej fali. Skierowali si� w jego stron�. Earthy pu�ci� w obieg butelk� z reszt� alkoholu. Pust� roztrzaska� o kamienn� �cian�; zwie- lokrotniony odg�os przez d�u�sz� chwil� b��ka� si� po placu. Wdrapali si� na grzbiet wzniesienia. Zaraz za nim natra- fili na spore zapadlisko. Usiedli wewn�trz zakrzywionej niszy, sk�d rozci�ga� si� doskona�y widok na plac z przyleg�o�ciami. � Wygl�da to jak miejsce zebra� � powiedzia� Eyskin. Echo wzmacnia�o g�os. � Dobra akustyka � wybe�kota� Earthy. Krzykn�� kilka niezrozumia�ych s��w, a rzadka mg�a otulaj�ca plac powt�- rzy�a je pos�usznie. Zacz�li bawi� si� efektem, ich weo�e ryki wype�nia�y powietrze. Obejmowali si� odrzuciwszy mas- ki, Ciem le�a� na boku z g�ow� na z�o�onych jak do modlitwy r�kach, kamienny �wiat wirowa� wok�, noc by�a ciep�a jak ziemskie letnie wieczory, a plac niestrudzenie odpowiada� krzycz�cym ich w�asnymi g�osami. Spocony, z koszul� przylepion� do grzbietu, zm�czony, maj�c uszy pe�ne salw monumentalnego, kamiennego �miechu Eyskin zapatrzy� si� przed siebie, na plac. Przed nim, bli�ej niz na rzut butelk� t�oczy� si� r�nobarwny t�um, kobiety i m�czy�ni w dziwacznych nakryciach g�owy, o ostrych, egzotycznych rysach twarzy i wielkich oczach; stali nierucho- mo, odziani w d�ugie opo�cze � po�y falowa�y lekko w pod- muchach wiatru. Przygl�dali mu si� wzrokiem, w kt�rym nie malowa�a si� ani przyja��, ani wrogo��, ani ciekawo��, ani ch��d. Bywa�o, �e znikali pozostawiaj�c po sobie roz- �wietlon� lekko szaro��, ale ilekro� Eyskin patrzy� na plac d�u�ej, tyle razy pojawiali si� od nowa w tym samym ordynku, jakby zebrali si� dawno i czekali na kogo� lub co�, ale niepr�dko spodziewali si� przybycia. Znosili oczekiwanie spokojnie, bez najmniejszych oznak zniecierpliwienia. Eyskin widzia� ich wyra�nie, ale mg�a, noc, zm�czenie i w�dka odbiera�y wra�eniu konkretno��. � Do diab�a � zamrucza� Earthy tr�caj�c Eyskina �ok- ciem � powiedz mi, Elmer, kto tam stoi? Jakie �mieszne kapelusze... Id�cie sobie! � wrzasn�� do pustego placu. � S�yszycie? No, ju� was nie ma. A kysz! Apage! Wykonywa� �mieszne ruchy r�koma, jakby pr�bowa� strz�sn�� z nich co� obrzydliwego. � Uciekajcie, dzi� przedstawienia nie b�dzie. Nie, kapi- tan Eyskin te� do was nie przem�wi. Schowajcie si� � bo ka�� gwardii strzela�! Nie wierzycie? Bach, bach! Bach, bach! Tra-ta-ta-ta-ta � wydmuchiwa� szybko powietrze przez nos na�laduj�c odg�os karabinu maszynowego. D�onie zaci�ni�te w pi�ci trzyma� przed sob� na wysoko�ci oczu � jak gdyby celuj�c � i wodzi� p�kolistymi ruchami wzd�u� placu. Ciem obudzi� si� i wt�rowa� mu, kompletnie nie orientuj�c si� o co chodzi. � Tra-ta-ta-ta- � terkota� Earthy-karabin maszynowy. � Bum, bum! � wt�rowa� mu wysokim g�osem Ciem. Wymachiwa� r�kami jakby co� rzuca�, mru�y� oczy i chowa� g�ow� w ramiona, kiedy granaty rozry- wa�y si� na placu. � Przesta�cie! � rzuci� si� na nich z pi�ciami Eyskin. Rz꿹c ci�ko z wysi�ku zmagali si� ze sob�, p�ki nie wr�- ci�o im poczucie rzeczywisto�ci. Poch�odnia�o. Spojrzeli na pusty plac i w milczeniu, nie ogl�daj�c si�, podnie�li si� z kamiennej p�yty. Ciem zasypia� stoj�c; zanim zaprowadzili go do �azika Eyskina i u�o�yli do snu, zdyszeli si� porz�dnie. Earthy postanowi� wr�ci� do siebie, po d�ugim sporze Eyskin wym�g� na nim zgod� na odprowadzenie. Szli podtrzymuj�c si� wzajemnie, raz za razem zapewniaj�c jeden drugiego o dozgonnej przyja�ni. Kiedy dotarli do celu, Eyskin u�wia- domi� sobie, �e od d�u�szego czasu wy�al� si� na swoj� sytuacj� trzeciego w �Berenice". Earthy s�ucha� bez zrozumie- nia. Zegnali si� d�ugo, wylewnie. � Co prawda to prawda � wybe�kota� Earthy z nog� na stopniu � trzech to rzeczywi�cie paranoja. Niby to takie oczywiste, a jednak ci co decyduj�, bez zmru�enia oka akceptuj� ten bezsens. � Zastanowi� si�. � Nie ma �adnego wyj�cia z tej pu�apki? Dwaj � i jeden. Jeden � i dwaj. To samo. Dw�ch i jedna � brr � otrz�sa� si� �miesznie, powoli, jakby cia�o nie mia�o zamiaru go s�ucha�. � Dwie i jeden... i jedna... wiesz co? znam dobry dowcip, kapita- nie. Dwaj dwaje... tfu, dwaj drwaje... draj dwaje... drwa�e... Machn�� r�k�, wspi�� si� z wysi�kiem do kabiny i upad� z �oskotem mi�dzy fotele. Zacz�� gramoli� si� niezdarnie; Ey- skin odczeka�, a� gondola si� zasklepi. Potem wr�ci� do sie- bie. Ciem spa� w najlepsze i Eyskin nie chc�c go budzi� run�� jak sta� � w butach i skafandrze � na roz�o�one oparcie. Obudzi� go p�acz dziecka. Podni�s� ci�k� g�ow�, nas�u- chiwa� z niedowierzaniem: sk�d tutaj dziecko? �ka�o dojmu- j�co, zanosi�o si� mechanicznym szlochem, wpada�o w szalone staccato i urywa�o raptownie, jakby nie mog�o z�apa� powie- trza � po czym zaczyna�o na nowo. Oba kana�y radiowe by�y wy��czone, g�os nap�ywa� z zewn�trz, przenikaj�c d�wi�koszczelne �ciany kabiny. Przez przezroczyst� gondol� wlewa� si� do kabiny bury blask. Ciem posapywa� spokojnie przez sen. Zerwa� si� b�yskawicznie. P�lepy, zamroczony, ze- sztywnia�y � zatoczy� si� w kierunku konsolety, oczy�ci� dmu- chaw� powierzchni� i odblokowa� hermetyzacj�. Wycie, spot�gowane dziesi�ciokrotnie, wdar�o si� do kabiny i Eyskin wytrze�wia� w jednej chwili. Plac, nad kt�rym unosi�y si� strz�py burej mg�y, pokry- wa�y jak okiem si�gn�� trupy w d�ugich opo�czach, w ka- peluszach z szerokimi rondami. M�czy�ni i kobiety le�eli rz�dami, dok�adnie tak, jak stali w nocy. Nie pr�bowali ucieka� � niekt�rzy trzymali si� za r�ce. Kamienie, schla- pane obficie ciemnozielon� substancj�, przechodzi�y gdzie- niegdzie w obszerne wyrwy i leje. Le��ce obok wyrw zw�oki, rozrzucone promieni�cie, przypomina�y ciemnozielon� sie-