8733
Szczegóły |
Tytuł |
8733 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
8733 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 8733 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
8733 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Grace Metalious
Miasteczko Peyton Place
Przek�ad Ewa Hauzer
O Grace Metalious
Urodzi�a si� w 1924 roku w Manchester w stanie New Hampshire, zmar�a w 1964.
Jej najg�o�niejsza powie�� Miasteczko Peyton Place ukaza�a si� w 1956 roku i od razu podbi�a Ameryk�, osi�gaj�c rekordow� ilo�� wyda� - ��cznie ponad jedena�cie milion�w egzemplarzy. Przewy�szy�a popularno�ci� Fitzgeralda, Hemingwaya, Jamesa Joyce�a.
W roku 1959 opublikowano ci�g dalszy ksi��ki Metalious pod tytu�em Powr�t do Peyton Place.
Grace Metalious jest autork� powie�ci The Tight White Collar (1960) i No Adam in Eden (1963), kt�re r�wnie� cieszy�y si� du�� poczytno�ci�.
Jednak dwie pierwsze ksi��ki tej autorki okaza�y si� prawdziwymi bestsellerami. Obie zosta�y sfilmowane, a wed�ug Miasteczka Peyton Place nakr�cono popularny serial telewizyjny.
Przedstawiamy Pa�stwu najs�awniejsz� powie�� Grace Metalious, po raz pierwszy przet�umaczon� na j�zyk polski.
CZʌ�
PIERWSZA
1
Pewnej jesieni, w pocz�tkach pa�dziernika, babie lato zawita�o do miasteczka Peyton Place. Przysz�o jak roze�miana, urocza kobieta i sprawi�o, i� wszystko wok� sta�o si� raptem urzekaj�co pi�kne.
Niebo wisz�ce nisko nad ziemi� l�ni�o nieskalanym b��kitem. Klony, d�by i jarz�biny w gor�cym, s�onecznym blasku upalnych dni babiego lata puszy�y si� swoj� kras�. Drzewa iglaste, rosn�ce na wzg�rzach okalaj�cych miasto, sta�y wyprostowane promieniuj�c zielonkawo��t� po�wiat�. Zesch�e, opad�e li�cie na ulicach i chodnikach kruszy�y si�, trzeszcz�c pod stopami i wydzielaj�c jednocze�nie wo� tak s�odk�, �e tylko naprawd� starym ludziom mog�y si� kojarzy� ze �mierci� i zniszczeniem.
Miasteczko sk�pane w promieniach s�o�ca trwa�o w kompletnym bezruchu. Na ulicy Wi�zowej, g��wnym miejskim trakcie, nie by�o �ywego ducha. Sklepikarze, opu�ciwszy p��cienne markizy na frontowe okna wystawowe, ze stoickim spokojem przyj�li chwilowy zast�j w handlu i chroni�c si� na zapleczu sklep�w, ucinali sobie drzemk�, przegl�dali lokaln� gazet� b�d� s�uchali radiowego sprawozdania z meczu baseballa.
We wschodniej cz�ci ulicy Wi�zowej, za sze�cioma blokami dom�w tworz�cymi urz�dow� cz�� miasta, wznosi�a si� strzelista budowla ko�cio�a kongregacjonalist�w. Wysoka wie�a, przebijaj�c si� przez li�cie otaczaj�cych budynek drzew, odcina�a si� ol�niewaj�c� biel� na tle b��kitnego nieba. Po drugiej stronie grupy miejskich urz�d�w widnia�a podobna architektoniczna bry�a - gmach ko�cio�a katolickiego pod wezwaniem �wi�tego J�zefa. Zwie�czenie wie�y stanowi� tu poz�acany krzy�, kt�rego blask w promieniach s�o�ca przewy�sza� dalece biel wie�y ko�cio�a protestanckiego.
Seth Buswell - w�a�ciciel i wydawca miejscowej gazety �Peyton Place Times� - napisa� w niej kiedy�, traktuj�c rzecz troch� z poetycka, �e te dwa ko�cio�y ujmuj� miasto niejako w klamry, zamykaj�c je niczym para ok�adek gigantycznej ksi�gi. Por�wnanie to wywo�a�o wybuchy oburzenia, niewielu bowiem w mie�cie by�o takich katolik�w, kt�rzy godzili si� na partnerskie ��czenie ich z protestantami, ci za� z kolei zdradzali r�wnie ma�o ochoty, by ich wymienia� jednym tchem z papistami. Je�li w Peyton Place te wyimaginowane ok�adki mog�yby mie� racj� bytu, to winny by� tej samej orientacji religijnej, twierdzi�a ka�da ze stron.
Seth bra� si� za boki ze �miechu na tocz�ce si� tego tygodnia spory w ca�ym mie�cie, a w nast�pnym wydaniu swojej gazety nada� ko�cio�om nowe miana. Nazwa� je tym razem wynios�ymi wzg�rzami stoj�cymi na stra�y spokojnej doliny miejscowych interes�w. Zar�wno katolicy, jak i protestanci wnikliwie czytali t� drug� wypowied�, szukaj�c �lad�w sarkazmu czy kpiarstwa, ale w ko�cu wszyscy przyj�li artyku� za dobr� monet�, a Buswell za�miewa� si� bardziej ni� poprzednio.
Doktor Matthew Swain, najlepszy i najstarszy przyjaciel wydawcy, mrukn��:
- Wzg�rza, co? S� raczej par� jakich� cholernych wulkan�w.
- Z kt�rych ka�dy zionie siark� i ogniem - doda� wci�� ze �miechem Seth nalewaj�c kolejne dwa drinki.
Lecz doktor nie podziela� jego weso�o�ci. Trzech spraw nie znosi� najbardziej na �wiecie: �mierci, chor�b wenerycznych i zinstytucjonalizowanej religijno�ci.
- W tej w�a�nie kolejno�ci - podkre�la� zawsze. - A historia, kt�ra mog�aby mnie zmusi� do �miechu z jednej z tych rzeczy, nie zosta�a jeszcze wymy�lona.
Jednak owego upalnego popo�udnia Seth nie my�la� o od�amach religijnych ani o niczym szczeg�lnym. Siedzia� za biurkiem przy oknie swego parterowego biura i s�cz�c leniwie ch�odny nap�j, przys�uchiwa� si� biernie sprawozdaniu z meczu.
Przed s�dem, okaza�ym budynkiem z bia�ego kamienia z zielonkaw� kopu��, kilku starc�w rozpar�o si� na drewnianych �awach, kt�re zdaj� si� stanowi� integraln� cz�� ka�dego urz�dowego gmachu w ma�ych ameryka�skich miasteczkach. M�czy�ni, kryj�cy zm�czone oczy pod rondami zniszczonych, filcowych kapeluszy, opierali si� plecami o nagrzan� �cian�, pozwalaj�c, by wczesnojesienne s�o�ce ogrzewa�o ich stare, znu�one ko�ci. Siedzieli nieruchomo jak wi�zy, od kt�rych g��wna ulica miasteczka wzi�a swoj� nazw�.
Biegn�ce pod drzewami asfaltowe chodniki, powybrzuszane w wielu miejscach na skutek nacisku korzeni rozro�ni�tych drzew, by�y kompletnie wyludnione. Du�y, wydzwaniaj�cy godziny zegar, wbudowany we fronton z czerwonej ceg�y gmachu Narodowego Banku Obywatelskiego mieszcz�cego si� naprzeciw s�du, wybi� godzin� pierwsz�. W istocie oznacza�o to drug� trzydzie�ci po po�udniu. By� pi�tek.
2
Ulica Klonowa, krzy�uj�ca si� w po�owie dzielnicy urz�dowej z ulic� Wi�zow�, tworzy�a szerok� dwupasmow� alej� biegn�c� przez ca�e miasto z p�nocy na po�udnie. U jej po�udniowego kra�ca, tam gdzie ko�czy�a si� nawierzchnia przechodz�c w puste pole, wznosi�y si� budynki szkolne. W tym w�a�nie kierunku zmierza� Kenny Stearns, miasteczkowa �z�ota r�czka�. Starcy sprzed s�du uchylili senne powieki, odprowadzaj�c go wzrokiem.
- Idzie Kenny Stearns - rzuci� jeden z nich zupe�nie niepotrzebnie, jako �e wszyscy i tak widzieli powszechnie znan� posta�.
- Ho, ho, jaki dzi� trze�wy!
- Co� mi si� widzi, �e ju� nied�ugo.
Roze�miali si�.
- M�wcie co chcecie, Kenny jest dobry w swojej robocie - wtr�ci� Clayton Frazier, kt�ry z regu�y i bez wzgl�du na temat nie zgadza� si� z pozosta�ymi.
- Kiedy jest do�� trze�wy, �eby co� robi�.
- Nigdy nie s�ysza�em, �eby Kenny przez swoje picie zawali� cho� dzie� roboty - upiera� si� Frazier. - A w ca�ym Peyton Place nikt tak nie umie chodzi� ko�o ro�lin jak Kenny. Ma do tego dobr� r�k�.
- Szkoda, �e tak samo dobrze nie idzie mu z �on� - prychn�� pogardliwie jeden z siedz�cych. - Mo�e mia�by si� lepiej, gdyby na swoj� bab� te� czasem podni�s� motyk�.
Uwaga zosta�a przyj�ta pe�nym uznania u�miechem i zduszonym chichotem.
- Ginny Stearns to fl�dra i wyw�oka - o�wiadczy� Clayton Frazier powa�nie. - Co mo�e facet, kiedy jego stara to urodzona dziwka?
- Tylko zalewa� robaka - podsumowa� ten, kt�ry zacz�� rozmow�.
Temat Kenny�ego Stearnsa zosta� wyczerpany i przez chwil� nikt si� nie odzywa�.
- Grzeje bardziej ni� w lipcu - przerwa� milczenie jeden ze starc�w. - Przypieka jak diabli i ca�e plecy mam mokre od potu.
- To si� d�ugo nie utrzyma - rzek� Frazier, czubkiem palca zsuwaj�c kapelusz na ty� g�owy, by rzuci� okiem na niebo. - Widzia�em ju� kiedy�, jak w dwana�cie godzin po upale och�odzi�o si� tak, �e spad� �nieg. Nie, ten skwar nie potrwa d�ugo.
- To jest te� niezdrowo. Wystarczy taki dzie�, a cz�owiek zn�w zaczyna my�le� o zrzuceniu kaleson�w.
- Zdrowo czy nie, ja tam nie by�bym przeciwny, �eby ta pogoda utrzyma�a si� a� do czerwca.
- To nie potrwa d�ugo - powt�rzy� Clayton Frazier i tym przynajmniej razem jego s�owa nie wywo�a�y dyskusji.
- Racja - zgodzili si� pozostali. - To nie potrwa d�ugo.
Patrzyli zgodnie, jak Kenny Stearns skr�ca w ulic� Klonow� i znika im z oczu.
Budynki szkolne w Peyton Place sta�y naprzeciw siebie po obu stronach ulicy. Szko�a podstawowa mie�ci�a si� w du�ym, drewnianym domu, brzydkim i niezbyt bezpiecznym, za to szko�a �rednia stanowi�a chlub� miasta. Zbudowana z ceg�y, o oknach tak du�ych, �e ka�de z nich zajmowa�o niemal ca�� �cian�, roztacza�a aur� rozs�dnej kompetentno�ci, kt�ra bardziej nadawa�a jej wygl�d niewielkiego, dobrze prowadzonego szpitala ani�eli szko�y. Budynek szko�y powszechnej, oszpecony schodami przeciwpo�arowymi schodz�cymi �elaznym zygzakiem po obu stronach, by� okazem architektury wiktoria�skiej w jej najgorszym wydaniu. Budowli nie dodawa�a r�wnie� uroku spiczasta, otwarta sygnaturka wie�cz�ca jej dach. Szkolny dzwonek uruchamiano grubym, ��tym sznurem, kt�ry prowadzi� od dzwonnicy przez strop i pod�og� pierwszego pi�tra a� na parter, gdzie w rogu zwisa� swobodnie, stanowi�c nieustann� pokus� dla m�odocianych d�oni.
Ten dzwonek by� przedmiotem skrytej mi�o�ci Kenny�ego; pucowa� go i czy�ci�, a� l�ni� w pa�dziernikowym s�o�cu niczym jaki� antyczny dzban. Teraz, znalaz�szy si� przed szko��, Kenny podni�s� wzrok na dzwonnic� i z zadowoleniem kiwn�� g�ow�.
- Dzwony niebieskie nie maj� s�odszego g�osu - powiedzia� g�o�no.
Kenny cz�sto przemawia� do szkolnego dzwonka. M�wi� tak�e do budynk�w, do r�nych ro�lin i trawnik�w, kt�re piel�gnowa� w mie�cie.
Z szeroko otwartych w to ciep�e popo�udnie okien obu szk� dobiega� szmer g�os�w i unosi� si� zapach drewna ostrzonych o��wk�w.
- Widzi mi si�, �e w taki dzie� nikt nie powinien siedzie� w szkole - wymamrota� Kenny.
Zatrzyma� si� przy niskim �ywop�ocie, kt�ry tego ranka osobi�cie starannie przystrzyg�, a wok� niego unosi� si� ciep�y zapach trawy i �ci�tych ga��zi.
- Nijaka nauka w taki dzie� - mrukn�� Kenny ponownie i wzruszy� niecierpliwie ramionami nie tyle wskutek braku s��w, ile ze zdumienia nad niezwyk�ymi emocjami, jakie odczuwa�.
Pragn�� rzuci� si� twarz� na ziemi� i przylgn�� ca�ym cia�em do czego� �ywego i zielonego.
- To ci dopiero dzie�! - rzuci� zaczepnie do milcz�cych budynk�w. - Nijak nie na nauk�.
Spostrzeg�, �e jedna ga��zka odgi�a si� do g�ry i wystaje ponad inne, zak��caj�c idealn� p�aszczyzn� r�wno przyci�tego �ywop�otu. Z g��bok� czu�o�ci� pochyli� si�, by odci�� palcami ten zielony p�d. Raptem ogarn�a go jaka� pasja. Chwyci� gar�� zielonych listk�w, krusz�c je z tak� si��, a� poczu� na sk�rze wilgo� ro�linnego soku; oddycha� nier�wno, miotany gwa�townymi uczuciami. Dawno temu, zanim nauczy� si� oboj�tno�ci, podobnych wzrusze� do�wiadczy� w stosunku do swojej �ony, Ginny. Odczuwa� wtedy tak� sam� czu�o��, kt�ra znienacka zmienia�a si� w przemo�n� ch��, by mia�d�y� i pokona�, zdobywa� moc� i si��. Nag�ym ruchem otworzy� pi�� i wypu�ci� zgniecione li�cie, a d�o� wytar� w sw�j roboczy kombinezon.
- Chryste, ale bym se �ykn�� g��bszego - szepn�� �arliwie i ruszy� ku dwuskrzyd�owym drzwiom frontowym szko�y podstawowej.
By�a za pi�� trzecia, czyli pora, by zaj�� pozycj� przy sznurze dzwonka.
- Chryste, co� mi si� widzi, �e musz� se �ykn�� jednego - mrukn�� g�o�niej, wchodz�c do szko�y po drewnianych schodach.
S�owa Kenny�ego, cho� adresowane do dzwonka, z �atwo�ci� wnikn�y przez okno do sali, gdzie panna Elsie Thornton prowadzi�a lekcje z �sm� klas�. Kilku ch�opc�w parskn�o g�o�nym �miechem, a dziewcz�ta u�miechn�y si� od ucha do ucha. Weso�o�� ta mia�a jednak kr�tki �ywot. Panna Thornton, gorliwa zwolenniczka teorii, �e je�li dziecku podasz palec, ono zagarnie ci ca�� r�k�, mimo pi�tkowego popo�udnia i dokuczliwego zm�czenia, kt�re dawa�o jej si� we znaki po ca�ym tygodniu pracy, szybko przywr�ci�a porz�dek w klasie.
- Czy jest tu kto�, kto ma ochot� sp�dzi� ze mn� dodatkowe trzydzie�ci minut po lekcjach? - spyta�a surowo.
Uczniowie w wieku od dwunastu do czternastu lat zamilkli przyk�adnie, ale przy pierwszym d�wi�ku dzwonka rozpocz�o si� chrobotanie i szuranie st�p. Panna Thornton mocno uderzy�a linijk� w biurko.
- Prosz� o cisz�, dop�ki nie zezwol� na opuszczenie klasy - nakaza�a. - Czy �awki zosta�y sprz�tni�te?
- Tak, prosz� pani - zabrzmia� niezbyt zgodny ch�r.
- Prosz� wsta�.
Czterdzie�ci dwie pary n�g ustawi�y si� w przej�ciu pomi�dzy �awkami. Nauczycielka odczeka�a, a� wyprostuj� si� wszystkie plecy, wszystkie twarze odwr�c� do przodu i ucichnie szuranie.
- Mo�na opuszcza� klas� - oznajmi�a i jak zwykle, w chwili gdy te s�owa pada�y z jej ust, mia�a absurdaln� ch�� da� nura pod biurko os�oniwszy g�ow� r�koma.
W ci�gu pi�ciu sekund klasa opustosza�a, a panna Thornton wyda�a westchnienie ulgi. Dzwonek wci�� d�wi�cza� rado�nie i nauczycielka u�wiadomi�a sobie z humorem, �e o trzeciej po po�udniu na zako�czenie lekcji Kenny dzwoni szczeg�lnie �arliwie, podczas gdy ten sam dzwonek o �smej trzydzie�ci rano brzmi zwykle jako� ponuro.
Gdybym by�a przekonana, �e to co� pomo�e, powiedzia�a do siebie panna Thornton, czyni�c stanowczy wysi�ek rozlu�nienia mi�ni mi�dzy �opatkami, te� bym sobie �ykn�a jednego.
Wsta�a z lekkim u�miechem i podesz�a do okna, by popatrze� na dzieciarni� opuszczaj�c� szkolne podw�rko. Na chodniku t�um dzieci j�� si� dzieli� na mniejsze grupki i pary. Nauczycielka spostrzeg�a, �e tylko jedno dziecko wraca ze szko�y samotnie. To by�a Allison MacKenzie, kt�ra natychmiast po wyj�ciu na ulic� przebi�a si� przez ci�b� uczni�w i z po�piechem ruszy�a ulic� Klonow�.
Osobliwy dzieciak, zamy�li�a si� panna Thornton odprowadzaj�c wzrokiem oddalaj�ce si� plecy dziewczynki. Ulega nastrojom depresji, kt�re wydaj� si� dziwne w takim m�odym wieku. Ponadto, jak wyt�umaczy� fakt, �e Allison nie znalaz�a sobie w ca�ej szkole �adnej przyjaznej duszy, nie licz�c Seleny Cross? Tworz� obydwie niezwyk�� par�: Selena ze swoj� smag��, cyga�sk� urod� i trzynastoletnimi oczyma o wyrazie nad wiek dojrza�ym i Allison MacKenzie, wci�� pulchna okr�g�o�ciami pozosta�ymi z dzieci�stwa, o oczach szeroko rozwartych, niewinnych i pe�nych ciekawo�ci, patrz�cych na �wiat znad bole�nie wra�liwych ust. Allison, moja droga, znajd� sobie jaki� pancerz, pomy�la�a nauczycielka. Przybierz os�on� bez szczelin i s�abych miejsc, by ci pomog�a odeprze� strza�y i ciosy okrutnej niekiedy fortuny. O, dobry Bo�e, ale� jestem zm�czona!
Ze szko�y wypad� Rodney Harrington, nie zwalniaj�c ani na jot� na widok ma�ego Normana Page stoj�cego mu na drodze.
Cholerny byczek, pomy�la�a panna Thornton ze z�o�ci�.
Gardzi�a ch�opcem, lecz dzi�ki pedagogicznym umiej�tno�ciom i zdolno�ci ukrywania uczu� nikomu, a zw�aszcza samemu Rodneyowi, nawet przez my�l nie przesz�o, co nauczycielka czuje naprawd�. Rodney by� wyro�ni�tym czternastolatkiem, z burz� ciemnych, kr�conych w�os�w i ustami o grubych, zmys�owych wargach. Nauczycielka s�ysza�a, jak niekt�re z bardziej rozwini�tych uczennic �smej klasy okre�la�y go mianem: �fantastyczny�. Stanowczo nie podziela�a tej opinii i z najwi�ksz� przyjemno�ci� przetrzepa�aby mu sk�r�. W swojej wewn�trznej klasyfikacji uczni�w opatrzy�a go etykietk�: Sprawiaj�cy k�opoty.
Jest zbyt wysoki na sw�j wiek, ocenia�a, zbyt zadufany w sobie, pewny pieni�dzy i pozycji ojca. Ale jeszcze spotka go kiedy� za to zas�u�ona kara!
Zagryz�a wargi i skarci�a si� surowo. Przecie� to jeszcze dziecko, pr�bowa�a przekona� siebie. Mo�e z tego wyro�nie. Jednak�e znaj�c Lesliego Harringtona, ojca Rodneya, nie bardzo mog�a uwierzy� we w�asne, �agodz�ce niech��, s�owa.
Rozp�dzony Rodney powali� ma�ego Normana, a ten upad� na ziemi� i rozp�aka� si�. Zalewa� si� �zami le��c plackiem, a� nadszed� Ted Carter i pom�g� mu wsta�.
Ma�y Norman Page. To zabawne, ale nigdy nie s�ysza�am, �eby kto� z doros�ych zwr�ci� si� do Normana bez tego �ma�y�, u�wiadomi�a sobie panna Thornton. To okre�lenie przylgn�o do niego i sta�o si� niemal nieroz��cznym cz�onem nazwiska.
Norman - jak rzuci�o si� w oczy nauczycielce - ca�y wydawa� si� sk�ada� z samych cz�ci kanciastych. Na jego ma�ej twarzyczce wydatnie zaznacza�y si� ko�ci policzkowe, a kiedy ociera� �zy, wyra�nie stercza�y ostre, spiczaste �okcie.
Ted Carter otrzepa� koledze spodnie.
- Nic si� nie sta�o, Norman - dobieg� przez okno g�os ch�opca. - Wszystko w porz�dku. Przesta� p�aka� i id� do domu.
Ted by� wysokim i dobrze zbudowanym jak na sw�j wiek trzynastolatkiem o rysach niemal doros�ego m�czyzny. Jedynie on ze wszystkich uczni�w �smej klasy przeszed� ju� mutacj� i m�wi� teraz przyjemnym barytonem bez niespodziewanych za�ama� g�osu i nag�ych skok�w w wysokie rejestry.
- Czemu nie zmierzysz si� z kim� swojego wzrostu? - rzuci� Ted w kierunku Rodneya.
- Cha cha, cha! Na przyk�ad z tob�?! - za�mia� si� tamten wyzywaj�co.
- Na przyk�ad - przytakn�� Ted przysuwaj�c si� o krok do Rodneya.
- Sp�ywaj - warkn�� Rondey. - Nie mam ochoty traci� czasu.
Ale - co panna Thornton zauwa�y�a z satysfakcj� - to Rodney by� tym, kt�ry �sp�yn���. Nadrabiaj�c min� opu�ci� szkolne podw�rko z Betty Anderson u boku - wcze�nie dojrza�� i rozwini�t� uczennic� si�dmej klasy.
- Pilnuj w�asnego nosa! - wrzasn�a Betty do Teda ogl�daj�c si� przez rami�.
Ma�y Norman Page chlipn�� po raz ostatni. Z tylnej kieszeni spodni wyci�gn�� czyst� chusteczk� i delikatnie wytar� nos.
- Dzi�kuj�, Ted - odezwa� si� nie�mia�o. - Bardzo ci dzi�kuj�.
- Nie ma sprawy. Zbieraj si� i zmykaj, zanim twoja matka przyjdzie ci� tu szuka�.
Normanowi na nowo zacz�a dr�e� broda.
- M�g�bym p�j�� z tob�, Ted? Tylko chwilk�, p�ki jeszcze wida� Rodneya. Mog�?
- Rodney ma teraz w g�owie zupe�nie co innego. Z pewno�ci� zapomnia� nawet o twoim istnieniu - odpar� szorstko Ted.
Podni�s� z ziemi ksi��ki i rzuci� si� biegiem ulic� Klonow�, �eby dogoni� Selen� Cross, kt�ra ju� do�� znacznie oddali�a si� od szko�y. Ani si� obejrza� na Normana, gdy ten pozbierawszy swoje podr�czniki wychodzi� powoli ze szkolnego dziedzi�ca.
Panna Thornton poczu�a si� nagle zbyt zm�czona, aby odej�� od okna. Opar�a g�ow� o framug� i nieobecnym wzrokiem wpatrywa�a si� w puste podw�rko. Zna�a rodziny swoich uczni�w, domy, w kt�rych mieszkali, i warunki, w jakich ich wychowywano.
Po co si� tak wysilam? Zamy�li�a si�. Jak� szans� maj� te dzieciaki na prze�amanie schematu narzuconego im przez warunki, w jakich �yj�?
W chwilach takich jak ta ogromnie znu�ona dochodzi�a do przekonania, �e toczona przez ni� walka z ignorancj� skazana jest na przegran�; dotkliwie odczuwa�a w�asn� nieskuteczno�� i bezradno��. Jaki� ma bowiem sens zmuszanie ucznia do zapami�tania dat powstania i upadku Cesarstwa Rzymskiego, gdy z g�ry wiadomo, �e po sko�czeniu szko�y ch�opak b�dzie zarabia� na �ycie dojeniem kr�w, podobnie jak teraz jego ojciec, a wcze�niej dziadek? Gdzie logika, by wbija� dziewczynie do g�owy dzia�ania na u�amkach dziesi�tnych, kiedy w przysz�o�ci wystarczy jej umie� liczy� miesi�ce ka�dej kolejnej ci��y?
Przed laty, po sko�czeniu College�u Smitha, panna Thornton zdecydowa�a si� zosta� i uczy� w rodzinnej Nowej Anglii.
- Nie b�dziesz tam mia�a wielu okazji do przeprowadzenia radykalnych zmian - rzek� jej wtedy dziekan.
- Ja znam tych ludzi i rozumiem ich - u�miechn�a si� Elsie Thornton. - B�d� wiedzia�a, co robi�.
Dziekan odpowiedzia� u�miechem wy�szo�ci p�yn�cej z lat do�wiadczenia.
- Kiedy odkryjesz spos�b, jak przekabaci� zatwardzia�ego mieszka�ca Nowej Anglii, staniesz si� s�awna na ca�y �wiat. Ka�dy, kto pierwszy raz w historii osi�ga co� w jakiej� dziedzinie, zyskuje sobie mi�dzynarodow� s�aw�.
- W Nowej Anglii mieszkam od urodzenia, a nigdy nie s�ysza�am, �eby kto� powiedzia�: �Co by�o do�� dobre dla mojego ojca, jest wystarczaj�co dobre i dla mnie�. To pogl�d dekadencki i okropny komuna�, oba nies�usznie przypisywane mieszka�com mojego regionu.
- No, to powodzenia, Elsie - powiedzia� dziekan ze smutkiem.
W polu widzenia panny Thornton pojawi� si� Kenny Stearns, co raptownie wytr�ci�o j� z zadumy.
Do�� tych bzdur, przywo�a�a si� do porz�dku. Mam klas� pe�n� mi�ych, inteligentnych dzieciak�w, pochodz�cych z normalnych, podobnych do siebie rodzin. Na pewno w poniedzia�ek b�d� w lepszym nastroju.
Podesz�a do szafy i wyci�gn�a kapelusz, kt�ry s�u�y� jej ju� si�dm� jesie� z rz�du. Spogl�daj�c na trzymane w r�ku znoszone nakrycie g�owy, przypomnia�a sobie, co jej kiedy� powiedzia� doktor Matthew Swain.
- Nauczyciela poznam i na ko�cu �wiata - rzek� wtedy.
- Czy�by? - spyta�a kpi�co. - Mamy to wypisane na twarzy? Taki sam wyraz rozczarowania?
- To nawet nie o to chodzi - odpar� doktor. - Ale wszyscy przedstawiciele tej profesji sprawiaj� wra�enie przepracowanych, kiepsko op�acanych, biednie ubranych i niedo�ywionych. Czemu to wybra�a�, Elsie? Dlaczego nie pojedziesz do Bostonu czy do jakiego� innego du�ego miasta? Z twoj� inteligencj� i wykszta�ceniem bez trudu znalaz�aby� sobie dobrze p�atn� posad� w jakiej� firmie.
Panna Thornton wzruszy�a ramionami.
- Och, Matt. Nie wiem. Ja chyba po prostu lubi� uczy�.
Jednak w g�owie zar�wno wtedy, jak i obecnie ko�ata�a jej si� nadzieja, nadzieja celowo�ci wykonywanej pracy, ta sama nadzieja, kt�r� tak jak i ona �ywili ucz�cy od setek lat.
Je�li potrafi� nauczy� czego� chocia� jedno dziecko, je�li uda mi si� cho�by u jednego ucznia rozbudzi� poczucie pi�kna, rado�� prawdy, �wiadomo�� w�asnej ignorancji i �aknienie wiedzy, to poczuj� si� usatysfakcjonowana.
Jedno dziecko, tylko jedno dziecko, zaduma�a si� panna Thornton obracaj�c w r�ku stary, br�zowy kapelusz, a my�l� przylgn�a z mi�o�ci� do Allison MacKenzie.
3
Allison MacKenzie pospiesznie opu�ci�a szkolny dziedziniec, nie zatrzymuj�c si� ani nie rozmawiaj�c z nikim. Przesz�a ulic� Klonow�, skr�ci�a w Wi�zow� i kieruj�c si� na wsch�d omin�a sklep z odzie��, nale��cy do jej matki. Sz�a bardzo szybkim krokiem, dop�ki nie zostawi�a za sob� sklep�w i dom�w Peyton Place. Potem zwolni�a. Wspi�a si� na d�ugie, �agodne zbocze rozci�gaj�ce si� za Memorial Park i w ko�cu dotar�a do miejsca, gdzie ko�czy�a si� droga. Kilka metr�w dalej teren opada� w d� stromym urwiskiem o skalistym zboczu poro�ni�tym krzewami. Kraw�d� urwiska zabezpieczono barierk� z szerokiej drewnianej deski, wspartej obustronnie na podstawie przypominaj�cej ogromny kozio� do r�ni�cia drewna. W poprzek umieszczono napis z�o�ony z du�ych, czerwonych liter: KONIEC DROGI. Te s�owa zawsze sprawia�y Allison jak�� nieokre�lon� satysfakcj�. Mog�o by� przecie� napisane: UWAGA, URWISKO! lub �LEPA DROGA, ale dziewczynk� cieszy�o, �e znalaz� si� kto�, kto nazwa� to miejsce KO�CEM DROGI.
Teraz Allison rozkoszowa�a si� faktem, �e ma do dyspozycji ca�e dwa dni, plus to, co zosta�o jeszcze z tego pi�knego popo�udnia. Ca�e dwa dni wolne od takiego okropie�stwa, jakim jest szko�a. W tym kr�tkim okresie swobody b�dzie mog�a przyj�� tu, cieszy� si� samotno�ci� i oddawa� w�asnym my�lom. Przez chwil� czerpa�a zadowolenie z pobytu tutaj i zapomnia�a, �e starsze i bardziej dojrza�e dwunastoletnie dziewcz�ta mog�yby te jej przyjemno�ci uzna� za dziecinne i niem�dre.
Popo�udnie urzeka�o leniw�, b��kitn� urod� babiego lata. Allison bez ko�ca powtarza�a sobie s�owa: �pa�dziernikowe popo�udnie�. Dzia�a�y niczym narkotyk - u�mierzaj�c troski, nape�niaj�c spokojem. Pa�dziernikowe popo�udnie, powiedzia�a i usiad�a na desce z czerwonym napisem.
Teraz, wewn�trznie wyciszona, nie odczuwa�a �adnych obaw. Mog�a udawa�, �e zn�w jest dzieckiem, a nie dwunastoletni� dziewczyn�, kt�ra za niespe�na rok przejdzie do szko�y �redniej i powinna ju� interesowa� si� strojami, ch�opcami, i u�ywa� blador�owej szminki. Tu na wzg�rzu otacza�y j� uroki dzieci�stwa, nie czu�a, �e jest inna i �e r�ni si� od swych r�wie�nik�w. Ale ju� poza tym miejscem wydawa�a si� sobie niezdarna, niekochana, godna po�a�owania, prze�wiadczona o w�asnej nieatrakcyjno�ci i braku takiego sposobu bycia, jaki, w jej mniemaniu, mia�y wszystkie inne dziewcz�ta w jej wieku.
Czasami, cho� bardzo rzadko, odczuwa�a odrobin� tego samego tajemnego szcz�cia, kiedy w klasie czytane by�y ksi��ki lub historie szczeg�lnie chwytaj�ce za serce. Wtedy zwykle znad zadrukowanej stronicy szybko podnosi�a wzrok i najcz�ciej napotyka�a oczy panny Thornton. Wymienia�y spojrzenia i u�miechy. Allison uwa�a�a bardzo, by si� z tym nie zdradzi�, wiedzia�a bowiem, �e kole�anki z klasy wy�mia�yby j�, daj�c do zrozumienia, i� odczuwana przez ni� rado�� to bzdura. Przy czym pos�ugiwa�yby si� swoim ulubionym s�owem krytyki: �dziecinada�.
Niewiele ju� chyba pozosta�o Allison dni rado�ci i zadowolenia, bo teraz, kiedy ma ju� dwana�cie lat, wkr�tce b�dzie musia�a sp�dza� wi�cej czasu z lud�mi tego pokroju co klasowe kole�anki. W takim towarzystwie b�dzie si� obraca� i musi dok�ada� stara�, by zosta� jedn� z nich. A przecie� jest przekonana, �e nigdy jej nie zaakceptuj�. B�d� si� z niej na�miewa�, wykpiwa� i z pewno�ci� wkr�tce stwierdzi, �e �yje w �wiecie, w kt�rym tylko ona jest dziwaczn� i odmienn� jednostk�.
Gdyby kto� spyta� Allison, kim s� owi nieokre�leni �oni�, do kt�rych odnosi si� w swoich rozmy�laniach, odpowiedzia�aby zapewne: �Wszyscy z wyj�tkiem panny Thornton i Seleny Cross. Ale czasem nawet i Selena�. Czyni�a to zastrze�enie dlatego, i� Selena by�a �liczna, a Allison uwa�a�a si� za przeci�tn�, nawet nieatrakcyjn� dziewczyn�, pulchn� tam, gdzie nie potrzeba, a p�ask� w r�wnie niew�a�ciwych miejscach, zbyt d�ug� w cz�ci przeznaczonej na ko�czyny dolne i zbyt okr�g�� na twarzy. Wiedzia�a, �e jest nie�mia�a i niezgrabna, a g�ow� ma nabit� niem�drymi mrzonkami. Tak by�a postrzegana przez wszystkich z wyj�tkiem panny Thornton, a i to tylko dlatego, �e nauczycielka sama by�a brzydka i nieinteresuj�ca. Selena zwykle zbywa�a u�miechem i machni�ciem r�ki braki przyjaci�ki, mawiaj�c przy tym: �Przecie� jeste� ca�kiem do rzeczy�, ale Allison nie zawsze wierzy�a w szczero�� kole�anki. Sama gdzie� po drodze do doros�o�ci straci�a poczucie, �e jest kochana i �e ma swoje szczeg�lne miejsce na �wiecie. Miar� jej niedoli dope�nia�o prze�wiadczenie, �e nigdy, tak naprawd�, takiego poczucia nie mia�a.
Allison spogl�da�a w przestrze� rozci�gaj�c� si� poza barierk�. St�d, z g�ry, mog�a patrze� na miasto rozpostarte u jej st�p. Dostrzega�a sygnaturk� na dachu szko�y powszechnej, strzeliste wie�yczki obu ko�cio��w i kr�te, b��kitne koryto rzeki Connecticut ze stercz�cymi na jednym brzegu niczym naro�l� budynkami fabrycznymi z czerwonej ceg�y. Mog�a te� st�d zobaczy� szar�, kamienn� bry�� zamku Samuela Peytona i przez chwil� wpatrywa�a si� uwa�nie w to miejsce, kt�remu miasto zawdzi�cza�o swoj� nazw�. Przypomniawszy sobie jednak opowie��, kt�ra ��czy�a si� z tym obiektem, zadr�a�a lekko mimo gor�cego s�o�ca i rozmy�lnie odwr�ci�a oczy. Spr�bowa�a odszuka� wzrokiem bia�o-zielony domek, w kt�rym wraz z matk� mieszka�y, ale nie mog�a go odr�ni� od wielu podobnych, znajduj�cych si� w s�siedztwie.
S�siednie budynki by�y zwyczajne, solidnie zbudowane, jednorodzinne, wi�kszo�� z nich malowano na bia�o i zdobiono na zielono. Kiedy� Allison odszuka�a znaczenie s�owa �s�siad� w wielkim s�owniku Webstera. S�siad - g�osi�a ksi�ga - to kto�, kto przez jaki� czas przebywa w pobli�u. Dziewczynka uspokoi�a si� na kr�tko. Ze s�ownika wynika�o, �e s�siad wcale nie musi by� osob� zaprzyja�nion�. Jednak na wyt�umaczenie faktu, �e rodzina MacKenzie�ych nie znalaz�a przyjaci� w ca�ym Peyton Place, zabrak�o ksi��kowej definicji. Allison dosz�a do wniosku, �e powodem jest ich odmienno��. Razem z matk� stanowi�y rodzin� niepe�n� i dlatego ludzie uchylali si� od zawarcia z nimi bli�szej znajomo�ci.
Siedz�c tu, na ko�cu drogi, Allison wyobrazi�a sobie sw�j dom pe�en zaj�tych, rozchwytywanych ludzi, u kt�rych bezustannie dzwoni telefon. Tylko b�d�c tutaj, potrafi�a wm�wi� sobie, �e jej dom nie r�ni si� niczym od innych - nie razi pustk�, nic niew�a�ciwego nie wyp�ywa z braku ojca, i ani jej �ycie, ani ona sama nie s� przez to gorsze. Jedynie na szczycie wzg�rza Allison potrafi�a zdoby� si� na pewno�� siebie i odczuwa� zadowolenie.
Zeskoczy�a z deski i schyli�a si�, by podnie�� niewielk� ga��� klonow� oderwan� najwidoczniej podczas wichury kilka dni temu. Od�ama�a starannie wszystkie boczne odrosty uzyskuj�c niemal prosty kij, a id�c powoli przed siebie, obdziera�a go z kory. Po oderwaniu ostatniej ga��zki zatrzyma�a si� i przy�o�y�a nos do �wie�ego, zielonkawobia�ego drewna wdychaj�c jego wilgotny zapach, g�adz�c palcami obna�on� powierzchni�, a� na sk�rze d�oni poczu�a wilgo� soku. Ruszy�a w dalsz� drog�, przy ka�dym kroku wbijaj�c kij w ziemi� i wyobra�aj�c sobie, �e d�wiga ci�ki, turystyczny plecak niczym ludzie ogl�dani na widok�wkach z Alp Szwajcarskich.
Szczyt wzg�rza po obu stronach poro�ni�ty by� wspania�ym starodrzewem, jednym z tych, jakich niewiele pozosta�o w p�nocnej cz�ci Nowej Anglii. Wynios�y las nigdy nie zosta� przetrzebiony, gdy� miasto ko�czy�o si� poni�ej parku, a wy�ej po�o�one tereny zawsze by�y uwa�ane za zbyt skaliste i nier�wne do zabudowy. Allison wyobra�a�a sobie, �e �cie�ka, kt�r� idzie przez las, jest tym samym traktem, jaki wydeptali Indianie przed przybyciem bia�ych osadnik�w. �wi�cie wierzy�a, �e jest jedyn� osob�, kt�ra kiedykolwiek postawi�a stop� na tej ziemi, i ca�� dusz� czu�a si� w�a�cicielk� tej g�uszy. Kocha�a ten las i pozna�a go na wylot, odkrywaj�c tajemnice ka�dej pory roku. Wiedzia�a, gdzie szuka� pierwszych pierwiosnk�w, gdy jeszcze le�� wielkie p�aty �niegu, zna�a zaciszne, cieniste ustronia, w kt�rych kwitn�ce fio�ki tworzy�y pachn�ce kobierce. Potrafi�a odnale�� le�ne storczyki i trafi� na ukryt� w g�szczu polank�. W sekretnym zak�tku odkry�a g�az, na kt�rym siadywa�a obserwuj�c rodzin� drozd�w, by�a te� w stanie po wygl�dzie drzew okre�li� por� nadej�cia pierwszych powa�nych przymrozk�w. W lesie umia�a porusza� si� cicho i z wdzi�kiem, co nie udawa�o jej si� nigdzie indziej, odnosi�a te� wra�enie, �e tutaj czuje si� tak, jak inne dziewcz�ta w swoim zewn�trznym �wiecie: pewnie i bezpiecznie, z poczuciem znajomo�ci �rodowiska i przynale�no�ci do otoczenia.
Le�na dr�ka zawiod�a Allison na polank�. Letnie kwiaty ju� przekwit�y, teraz ich miejsce zaj�y naw�ocie o wysokich, sztywnych �odygach. Ca�a polanka z�oci�a si� od ich ��tych pi�ropuszy. Otacza�y dziewczynk� ze wszystkich stron, jakby brodzi�a po pas w z�ocie. Zatrzyma�a si� i sta�a chwil� nieruchomo, potem nagle z uniesieniem wyci�gn�a r�ce do otaczaj�cego �wiata. Wznios�a oczy ku niebu, kt�re ze swym g��bokim odcieniem b��kitu, w�a�ciwym dla babiego lata, wyda�o jej si� podobne do ogromnej, odwr�conej fili�anki zawieszonej nad ziemi�. Rosn�ce w lesie klony odzia�y si� w krzykliwe barwy z�ota i czerwieni, a ciep�y, lekki wietrzyk porusza� ich li��mi. Wyobrazi�a sobie, �e drzewa szepcz� do niej: �Witaj, Allison�. U�miechn�a si�. Na chwil�, cenn� chwil�, kompletnie pozby�a si� nie�mia�o�ci. Roz�o�y�a szeroko ramiona i zawo�a�a: - Hej! Pozdrawiam wszystko co pi�kne!
Pobieg�a na skraj polany i usiad�a opieraj�c si� plecami o pie� wiekowego drzewa, po czym zn�w obrzuci�a wzrokiem morze z�ocistych naw�oci. Z wolna wype�nia�o j� cudowne uczucie, �e na ca�ym bo�ym �wiecie jest jedyn� �yj�c� istot�. Ten �wiat nale�a� do niej i nie by�o tu nikogo, kto by jej go odebra�, nikogo, kto by zak��ci� spok�j, prawd� i pi�kno tej chwili. D�u�szy czas siedzia�a nieruchomo, pozwalaj�c, by uczucie szcz�cia rozla�o si� ciep�em po jej wn�trzu, a kiedy wsta�a i ruszy�a z powrotem, dotyka�a drzew i krzew�w, jakby g�aska�a r�ce dawnych przyjaci�. W ko�cu wr�ci�a na drog� i stan�a przy barierce. Spogl�da�a w d� na miasteczko; uczucie rado�ci zacz�o si� rozwiewa�. Odwr�ci�a si� ty�em do miasta. Stara�a si� zatrzyma� ulatuj�c� rado��, wspania�� i ciep��, ale cudowne uczucie nie powr�ci�o. Odnios�a wra�enie, �e naraz sta�a si� bardzo ci�ka, jakby wa�y�a sto kilogram�w, i tak zm�czona jak po wielomilowym biegu. Ruszy�a w d� zbocza ku Peyton Place. W po�owie drogi cisn�a daleko w las niesiony w r�ku kij.
Sz�a teraz szybko, niemal nie zdaj�c sobie sprawy z przebytej odleg�o�ci, dop�ki nie min�a parku i nie znalaz�a si� w mie�cie. Spostrzeg�a przed sob� grupk� czterech, pi�ciu ch�opc�w roze�mianych i rozbrykanych. Na ten widok reszta szcz�cia Allison rozwia�a si� jak dym. Zna�a tych ch�opc�w, chodzili do tej samej szko�y. Zbli�ali si� chrupi�c jab�ka, sok sp�ywa� im po policzkach, a ich g�osy w to pa�dziernikowe popo�udnie rozlega�y si� dono�nie i ostro. Allison przesz�a na drug� stron� ulicy pr�buj�c ich wymin��, lecz gdy ujrza�a, �e j� spostrzegli, sta�a si� zn�w spi�ta, przera�ona i bole�nie �wiadoma zewn�trznego �wiata.
- Cze��, Allison - zawo�a� jeden z ch�opc�w.
Gdy nie odpowiedzia�a i bez s�owa kroczy�a swoj� drog�, zacz�� j� przedrze�nia�, prostuj�c si� sztywno i zadzieraj�c nos do g�ry.
- Och, Allison - zawo�a� drugi ch�opak, wysokim falsetem przeci�gaj�c sylaby tak, �e okrzyk zabrzmia� niczym zawodzenie: - Och, Aa-hal-lissoonn!
Dziewczynka nakaza�a sobie spok�j, sz�a w milczeniu z r�kami wci�ni�tymi w kieszenie lekkiej kurteczki.
- Aa-hal-lissoonn! Aa-hal-lissoonn!
Patrzy�a przed siebie, udaj�c, �e nic nie dostrzega, ale wiedzia�a, �e nast�pn� ulic� b�dzie ta, na kt�rej mieszka, skr�ci wi�c za r�g i zejdzie ch�opcom z oczu.
- Allison, Baraballison! Zgubi�a skarpetki, pot�uk�a se ko�ci i teraz si� z�o�ci!
- Hej, Allison! Gruba beka!
Allison skr�ci�a w ulic� Bukow� i reszt� drogi do domu przeby�a biegiem.
4
Ojciec, po kt�rym Allison dosta�a imi�, zmar�, kiedy c�rka mia�a trzy latka. Nie pami�ta�a go. Nawet w najdawniejszych wspomnieniach Allison mog�a odnale�� tylko �ycie z matk� w Peyton Place, w domu, kt�ry kiedy� nale�a� do jej babki. Allison i Constance, jej matka, mia�y ze sob� niewiele wsp�lnego. Constance by�a zbyt ch�odna i praktyczna, by poj�� uczucia wra�liwego i marzycielskiego dziecka, a Allison za m�oda, zbyt pe�na nadziei i fantazji, by zrozumie� matk�.
Constance by�a pi�kn� kobiet�, zawsze dumn� z tego, �e nie lubi bawi� si� w sentymenty. Maj�c dziewi�tna�cie lat zorientowa�a si� w ograniczonych mo�liwo�ciach kariery w Peyton Place. Mimo protest�w swej owdowia�ej matki wyjecha�a do Nowego Jorku z mocnym postanowieniem poznania bogatego m�czyzny na dobrym stanowisku, zatrudnienia si� u niego i z�apania go na m�a. Zdoby�a posad� sekretarki u Allisona MacKenzie, przystojnego dobrodusznego Szkota, w�a�ciciela dobrze prosperuj�cego sklepu importowanych tkanin. Nie min�o trzy tygodnie, a on i Constance zostali kochankami, a po roku urodzi�o si� dziecko. Allison MacKenzie i Constance Standish nigdy nie zawarli zwi�zku ma��e�skiego, bo on mia� ju� �on� i dw�jk� dzieci �tam, w Scarsdale�. S�owa: �tam, w Scarsdale� wypowiada�, jakby m�wi�: �tam, na biegunie p�nocnym�, ale Constance nigdy nie zapomnia�a, �e jego oficjalna rodzina jest tak bole�nie, przera�aj�co blisko.
- Co b�dzie z nami? - spyta�a go kiedy�.
- Niech zostanie tak, jak jest - odpar�. - Nie wydaje si�, by by�o wiele do zrobienia bez wywo�ania niepotrzebnych przykro�ci.
Constance, pami�taj�ca swe ma�omiasteczkowe pochodzenie, dobrze wiedzia�a, co znaczy dosta� si� na ludzkie j�zyki.
- Chyba masz racj� - zgodzi�a si�.
Jednak�e, z my�l� o sobie i swym nienarodzonym dziecku, zacz�a od tej chwili wprowadza� w �ycie w�asny plan. W miasteczku za po�rednictwem matki rozg�asza�a zmy�lone informacje maj�ce chroni� jej dobre imi�. Peyton Place wiedzia�o, �e Elizabeth Standish wyjecha�a do Nowego Jorku na cichy, zorganizowany tylko w �ci�le rodzinnym gronie �lub Constance, gdy tymczasem pani Standish uda�a si� tam, by pom�c c�rce po jej powrocie ze szpitala z nowo narodzonym male�stwem. Kilka lat p�niej Constance, pos�uguj�c si� �rodkiem do wywabiania atramentu, z �atwo�ci� zmieni�a ostatni� cyfr� roku w dacie wypisanej na metryce urodzenia c�rki. Stopniowo te�, stosuj�c metod� nieodpowiadania na listy z zaproszeniami, odseparowa�a si� zupe�nie od przyjaci� m�odo�ci. Wkr�tce w miasteczku zapomniano niemal o jej istnieniu, jedynie dawni znajomi spotykaj�c przypadkowo na ulicy Elizabeth Standish pytali zdawkowo:
- Co u Connie? Jak dziecko?
- Maj� si� dobrze i wszystko jest w porz�dku - odpowiada�a, truchlej�c, by si� nie zdradzi�, �e tak naprawd� to wcale �w porz�dku� nie jest. Obawia�a si� bardzo, �e nie potrafi przekonywuj�co odgrywa� swojej roli i wcze�niej czy p�niej znajdzie si� kto�, kto odkryje prawd� o sfa�szowanej metryce, lub jaki� bystrooki osobnik zorientuje si�, �e jej wnuczka Allison jest o rok starsza, ni� podaje Constance. A najbardziej ba�a si� ludzkiego gadania.
W nocnych koszmarach s�ysza�a g�osy Peyton Place:
- Patrzcie, idzie Elizabeth Standish. To ta, kt�rej c�rka pu�ci�a si� w Nowym Jorku.
- Tak, moja pani. Cz�owiek stara si� dobrze wychowa� dzieci, a patrzcie, co one robi�, kiedy dorosn�.
- Jaki� facet zrobi� Connie dziecko.
- Constance ma nie�lubn� c�rk�.
- Biedny b�karcik.
- B�kart!
- Ta dziwka Constance i jej cholerny b�kart!
Constance po �mierci matki nie sprzeda�a domu; pozostawi�a go pustym, ale i gotowym na jej powr�t, kiedy Allison MacKenzie b�dzie chcia� si� jej pozby�. Ale on nie wyrzek� si� ani Connie, ani dziecka. Na sw�j spos�b by� dobrym cz�owiekiem o rozwini�tym poczuciu odpowiedzialno�ci. Obu rodzinom zapewnia� utrzymanie a� do dnia swej �mierci, a nawet i potem. Constance nie wiedzia�a ani nie dba�a o to, w jakich warunkach znalaz�a si� po �mierci m�a legalna �ona Allisona. Wystarczy�o jej, �e kochanek zostawi� dla niej i c�rki w r�kach dyskretnego adwokata znaczn� sum� pieni�dzy. Z t� got�wk� i tym, co sama zdo�a�a zaoszcz�dzi�, wr�ci�a do Peyton Place i zamieszka�a w domu rodzinnym. Nie wylewa�a �ez po swym zmar�ym kochanku, poniewa� nigdy go nie kocha�a.
Zaraz po powrocie otworzy�a przy ulicy Klonowej niewielki, elegancki sklep, nazwa�a go R�g Obfito�ci i po�wi�ci�a si� interesom, by zarobi� na �ycie dla siebie i swojej malutkiej c�reczki. Nikt nigdy nie kwestionowa� jej wdowie�stwa po Allisonie MacKenzie. Na kominku w salonie postawi�a du�� fotografi� zmar�ego, a miasteczko jej wsp�czu�o.
- Szkoda cz�owieka - mawiano w Peyton Place. - Taki jeszcze m�ody.
- Samej kobiecie zawsze trudniej, szczeg�lnie kiedy ma jeszcze dziecko na wychowaniu.
- Ona jest bardzo pracowita, ta Connie MacKenzie. Tkwi w tym swoim sklepie codziennie od rana do sz�stej wiecz�r.
W wieku trzydziestu trzech lat Constance wci�� by�a pi�kna. Jej jasne w�osy l�ni�y zdrowym blaskiem, twarz zachowa�a g�adko��, bez �ladu zmarszczek.
- Przystojna kobitka - powiadali o niej m�czy�ni z miasteczka. - Wnet si� chyba rozgl�dnie za drugim m�em.
- Mo�e wci�� jeszcze op�akuje tamtego - snu�y domys�y kobiety. - Niekt�re wdowy ca�e �ycie nosz� w sercu �a�ob� po m�u.
A prawda by�a taka, �e Constance wola�a pozycj� kobiety niezale�nej. Ju� dawno dosz�a do wniosku, �e nie jest nami�tna, seks dla niej niewiele znaczy�, a romans z Allisonem zrodzi� si� po prostu z samotno�ci. Powtarza�a te� sobie w duchu, �e �ycie z c�rk� ca�kowicie j� zadowala i �e jest wszystkim, czego pragnie. M�czy�ni wcale nie s� jej potrzebni, nie mo�na na nich polega�, s� tylko �r�d�em k�opot�w. Co do mi�o�ci, wci�� �ywo pami�ta�a przykre skutki zwi�zku z niekochanym m�czyzn�. Czy� mo�e sobie pozwoli� na uczucie, by j� spotka�o co� jeszcze gorszego? Nie, lepiej zostawi� sprawy w�asnemu biegowi, powtarza�a sobie cz�sto. Robi� swoje, mo�liwie najlepiej, i czeka�, a� Allison doro�nie. Czasami odczuwa�a jakie� napi�cie, wewn�trzny niepok�j, ale t�umaczy�a sobie, �e to nie skutek potrzeb seksualnych, lecz prawdopodobnie niestrawno��.
Sklep prosperowa� dobrze. By� mo�e dlatego, �e by� jedyn� plac�wk� tej bran�y w ca�ym Peyton Place, albo dlatego, i� Constance mia�a niew�tpliw� smyka�k� do stroj�w i mody. Cokolwiek by�o przyczyn�, mieszkanki miasteczka niemal wy��cznie zaopatrywa�y si� tutaj. W mie�cie panowa�a zgodna opinia, �e towary u Connie MacKenzie s� w ka�dym calu tak dobre jak w Manchester czy nawet w White River, a poniewa� s� w dodatku ta�sze, lepiej da� zarobi� swojakowi, ni� wydawa� pieni�dze gdzie indziej.
Tego wieczora Constance wraca�a z pracy pi�tna�cie po sz�stej. Sz�a ulic� Bukow� ubrana w elegancki czarny kostiumik, dzie�o drogiej pracowni krawieckiej w Bostonie, i ma�y czarny kapelusik. Wygl�da�a jak z ilustracji jakiego� magazynu mody, co na jej c�rk�, Allison, zawsze dzia�a�o w dziwnie przygn�biaj�cy spos�b, ale przynosi�o - jak Constance cz�sto podkre�la�a - du�e korzy�ci w interesach.
Zmierzaj�c w kierunku domu, my�la�a o ojcu Allison. Czyni�a to dosy� rzadko, gdy� takie my�li zawsze dzia�a�y na ni� rozstrajaj�co. Zdawa�a sobie spraw�, �e nadejdzie dzie�, kiedy b�dzie musia�a powiedzie� c�rce prawd� o jej urodzeniu. Wiele razy zastanawia�a si�, dlaczego chce to zrobi�, lecz nigdy jako� nie znajdowa�a rozs�dnego wyt�umaczenia.
Lepiej, �eby Allison dowiedzia�a si� tego ode mnie ani�eli od kogo� obcego, przekonywa�a siebie cz�sto, ale nie by�a to prawdziwa odpowied�, nikt bowiem dot�d nie odkry� prawdy, a szans�, by sta�o si� to w przysz�o�ci, by�y znikome.
Wszystko jedno, my�la�a Constance, i tak Allison musi si� kiedy� dowiedzie�.
Pchn�a frontowe drzwi domu i wesz�a do �rodka, gdzie czeka�a c�rka.
- Witaj, kochanie.
- Cze��, mamo.
Allison, siedz�c w fotelu z nogami prze�o�onymi przez jego oparcie, czyta�a jak�� ksi��k�.
- Co czytasz? - spyta�a Constance staj�c przed lustrem i uwa�nie zdejmuj�c kapelusz.
- Tak� jedn� bajk� dla dzieci. Od czasu do czasu lubi� sobie poczyta� co� takiego - nastroszy�a si� Allison. - Ta jest o Kr�lewnie �nie�ce.
- To mi�o, kochanie - rzek�a Constance z wahaniem. Nie potrafi�a poj��, dlaczego jej dwunastoletnia c�rka siedzi wci�� z nosem w ksi��kach. Jej r�wie�niczki stale przesiadywa�y w sklepie grzebi�c z zachwytem w stosach sukienek i bielizny, kt�rych nowe dostawy przychodzi�y niemal codziennie.
- Powinny�my chyba co� zje�� - zauwa�y�a Constance.
- P� godziny temu nastawi�am ziemniaki - odpar�a Allison odk�adaj�c ksi��k�.
Rami� w rami� ruszy�y do kuchni przygotowa� co�, co Constance nazywa�a �obiadem�. Matka, zdaniem Allison, by�a jedyn� kobiet� w Peyton Place okre�laj�c� w ten spos�b wieczorny posi�ek. Allison bardzo uwa�a�a, �eby poza domem by�a to �kolacja�. Zwracaj�c si� do innych, m�wi�a tak�e �p�j�� do ko�cio�a�, nigdy �uda� si� na nabo�e�stwo�, a sukienka by�a ��adna�, a nie �szykowna�. Te b�ahostki, niby tylko drobne r�nice w nazwach, mia�y tak� moc wyprowadzania jej z r�wnowagi, �e kiedy my�la�a o tym wieczorem w ��ku, skr�ca�a si� ze wstydu, oblewa�a rumie�cem gniewu i nienawidzi�a matki za t� odmienno��, i przez to za swoj� odmienno�� tak�e.
- Mamo, prosz� ci� - m�wi�a ze �zami gniewu, kiedy s�owa matki irytowa�y j� tak, �e niemal kipia�a ze z�o�ci.
A Connie, u kt�rej wyra�enia gwary miejscowej pokry�a nowojorska patyna, zwyk�a m�wi�:
- Ale�, kochanie, to naprawd� jest szykowna sukienka! - Lub: - Allison, g��wny posi�ek zawsze jest obiadem!
Tego wieczoru o dziewi�tej Allison, w pi�amie i szlafroku, gotowa do ��ka, uk�ada�a swoje ksi��ki na kominku w saloniku. Nagle rzuci�a wzrokiem na fotografi� ojca. Stan�a nieruchomo studiuj�c ciemne, u�miechaj�ce si� do niej oblicze. W�osy ojca, spostrzeg�a, spada�y na czo�o wyra�nym kosmykiem, a oczy mia� du�e i ciemne.
- By� przystojny, prawda? - spyta�a mi�kkim g�osem.
- Kto, kochanie? - Constance podnios�a oczy znad roz�o�onej przed sob� ksi�gi rachunkowej.
- Ojciec.
- Och. Tak, kochanie. By� przystojny.
- Wygl�da jak ksi���. - Allison wci�� przygl�da�a si� zdj�ciu.
- Co m�wisz, skarbie?
- Nic, mamo. Dobranoc.
- Dobranoc, kochanie.
Allison, le��c w swoim szerokim ��ku, wpatrywa�a si� w sufit, na kt�rym �wiat�o ulicznej latarni malowa�o jakie� wydobyte z cienia niesamowite figury.
Jak ksi���, pomy�la�a dziewczynka i poczu�a nag�y ucisk w gardle.
Zastanawia�a si� przez chwil�, jak wygl�da�oby jej �ycie, gdyby to matka umar�a, a ojciec �y�, lecz od razu pod wp�ywem tej nielojalnej my�li ze wstydu wbi�a z�by w skraj prze�cierad�a.
- Ojciec. Ojciec. - Powt�rzy�a to obce s�owo wielokrotnie, ale nie wywo�a�o ono w jej umy�le �adnego odd�wi�ku.
Wr�ci�a my�l� do fotografii na kominku.
M�j ksi���, rzek�a do siebie i natychmiast obraz twarzy wyrytej w pami�ci zda� si� o�ywa�, oddycha� i u�miecha� si� do niej mile.
Zasn�a.
5
Ulica Kasztanowa, biegn�ca r�wnolegle do Klonowej, a oddalona od niej tylko o jeden blok budynk�w, uwa�ana by�a w Peyton Place za t� �najlepsz��. Wznosi�y si� przy niej domy miejscowych notabli.
Przy najdalej wysuni�tym na zach�d kra�cu ulicy sta� imponuj�cy, zbudowany z czerwonej ceg�y, dom Lesliego Harringtona. Harrington by� bardzo maj�tnym cz�owiekiem, w�a�cicielem Zak�ad�w Cumberlandzkich, a tak�e cz�onkiem zarz�du Narodowego Banku Obywatelskiego i przewodnicz�cym rady szkolnej. Dom Harringtona, oddzielony od ulicy szeregiem wysokich drzew i szerokimi trawnikami, by� najwi�kszy w mie�cie.
Po przeciwnej stronie ulicy znajdowa� si� dom doktora Matthew Swaina. By� to bia�y budynek z frontonem zdobionym wysokimi, smuk�ymi kolumnami. �Wygl�da jak z Po�udnia� - mawia�a wi�kszo�� mieszka�c�w. �ona doktora zmar�a przed wielu laty i ludzie w mie�cie cz�sto si� zastanawiali, czemu Doc, jak go prywatnie nazywano, obstaje przy utrzymywaniu tak du�ego domu.
- Za wielki dla samotnego m�czyzny - orzek�o Peyton Place. - Doc obija si� chyba po nim jak kostka do gry w cynowym kubku.
- Dom Harringtona jest wi�kszy.
- Tak, ale Harrington to co innego. Ma syna, kt�ry si� pewnie kiedy� o�eni. Dlatego Leslie zosta� na miejscu po �mierci �ony. Zrobi� to dla ch�opaka.
- Chyba tak. Szkoda, �e Doc nie ma dzieci. Ch�op bez �ony i dzieci musi czu� si� samotny.
Obok doktora, po tej samej stronie ulicy, mieszka� Charles Partridge, czo�owy adwokat w mie�cie. Stary Charlie, jak m�wiono o nim w miasteczku, by� w�a�cicielem solidnego, wiktoria�skiego domu, pomalowanego ciemnoczerwon� farb�, kt�ry zajmowa� wraz z �on� Marion. Partridge�owie byli bezdzietni.
- �mieszne, co? Najwi�ksze domy, a najbardziej puste w ca�ym mie�cie - m�wili ludzie, z kt�rych niekt�rzy gnie�dzili si� z gromadk� dzieci w ciasnych mieszkaniach.
- C�, tak to ju� jest. Bogaci robi� maj�tek, a biedni robi� dzieci.
- Racja, �wi�ta racja.
Mieszka�cami ulicy Kasztanowej byli tak�e: Dexter Humphrey, prezes banku, Leighton Philbrook, do kt�rego nale�a� tartak i ogromne po�acie lasu, Jared Clarke, w�a�ciciel sieci sklep�w spo�ywczych i magazyn�w zbo�owych na p�nocy stanu, kt�ry ponadto by� przewodnicz�cym rady miejskiej, i Seth Buswell, wydawca w�asnej gazety �Peyton Place Times�.
- Seth to jedyny facet z Kasztanowej, kt�ry nie musi zarabia� na �ycie - powiadano w mie�cie. - Mo�e sobie siedzie�, bazgra�, co mu si� �ywnie podoba, i nie zawraca� sobie g�owy, ile co kosztuje.
Tak istotnie by�o. Seth, jedyny syn George�a Buswella, obrotnego i bezwzgl�dnego w�a�ciciela ziemskiego, wybranego nawet w ko�cu na gubernatora stanu, odziedziczy� po ojcu poka�n� fortun�.
- Stary Buswell to by� facet twardy jak ska�a - powiadali ci, kt�rzy go pami�tali. - Nie mia� za grosz lito�ci.
- Nie inaczej. Twardy jak ska�a i �liski jak w��.
Mieszka�cy Kasztanowej uwa�ali si� za trzon Peyton Place. Pochodzili ze starych rodzin, kt�rych przodkowie pami�tali czasy, gdy miasto zacz�o wyrasta� z niczego. Ich pradziadowie przybyli tutaj, kiedy zamek Samuela Peytona, jedyna budowla w okolicy, wznosi� si� na pustkowiu ci�gn�cym si� wiele mil. To w�a�nie oni, rezydenci tej ulicy, trzymali w r�ku nici wszystkich spraw Peyton Place. Leczyli choroby, �agodzili b�le, prowadzili sprawy s�dowe miasteczka, formowali opinie i wydawali miejskie pieni�dze.
- Ulica Kasztanowa mo�e zdzia�a� wi�cej ni� si�a w�d ca�ej rzeki Connecticut - powiedzia� kiedy� Peter Drake, miejscowy prawnik, postawiony w podw�jnie niekorzystnej sytuacji: by� m�ody i nie urodzi� si� w Peyton Place.
6
W pi�tkowe wieczory panowie z ulicy Kasztanowej spotykali si� w domu Setha Buswella na partyjk� pokera. Zwykle zbierali si� tu wszyscy, lecz tego popo�udnia wok� kuchennego sto�u Setha zasiedli tylko we czterech: Charles Partridge, Leslie Harrington, Matthew Swain i gospodarz.
- Co� nas dzi� ma�o - zauwa�y� Harrington, kt�ry s�dzi�, �e ma�a grupa wyklucza du�� pul�.
- Taaa... - odpar� Seth. - Dexter jest zaj�ty w zwi�zku z porad� prawn�, a Jared musia� wyjecha� do White River. Leighton zadzwoni� do mnie i powiedzia�, �e ma do za�atwienia w Manchesterze jak�� wa�n� spraw�.
- Spraw� kota w marcu, za�o�� si� - rzek� doktor Swain. - Doprawdy, zachodz� w g�ow�, jak temu staremu zbere�nikowi uda�o si� dot�d unikn�� wpadki. �adnej si� nie da� z�apa�.
- Chyba