15032

Szczegóły
Tytuł 15032
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

15032 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 15032 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

15032 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Grzegorz Gortat Przywr�cona cz�� Mwangi Mwanga zgi�� kolana i ustawiony ty�em do platformy �adowniczej ostro�nie zrzuci� z plec�w drewnian� skrzyni�. Deski platformy ugi�y si� pod blisko stukilogramowym ci�arem. Mwanga wydoby� spod skrzyni grube parciane pasy, nieodzowny atrybut portowego tragarza, zwin�� je starannie i schowa� do szmacianej torby przewieszonej przez rami�. Na dzisiaj koniec pracy. Wyprostowa� zesztywnia�e plecy, poprawi� chustk� na g�owie chroni�c� przed ostrym po�udniowym s�o�cem, rozwi�za� p�aszcz z wielb��dziej sk�ry zabezpieczaj�cy przed wrzynaniem si� parcianych pas�w w cia�o. Krocz�c na szeroko rozstawionych nogach, zacz�� masowa� obola�e mi�nie karku. Okizomo powita� go kpi�cym spojrzeniem. Odk�d zosta� nadzorc� portowych tragarzy, patrzy� na wszystkich z g�ry. � Dziewi�tna�cie � zagrzmia� swoim basem. Wyd�� grube wargi, po�lini� wskazuj�cy palec i zabra� si� do odliczania pieni�dzy. � Jak to: dziewi�tna�cie? Dwadzie�cia. Za�adowa�em dwadzie�cia skrzy�! � Mwanga spochmurnia�, przest�pi� z nogi na nog�. Okizomo schowa� banknoty do metalowej szkatu�ki, zatrzasn�� wieczko. Podni�s� si� oci�ale ze sto�ka i nie patrz�c na rozm�wc� stukn�� kciukiem w czarn� tablic� pokryt� rz�dami narysowanych kred� s�upk�w. � Umiesz liczy�? � Przeci�gn�� niedba�ym ruchem wzd�u� szeregu bia�ych kresek postawionych przy imieniu Mwangi. Mwanga policzy� szybko kreski. Nerwowym ruchem przetar� oczy, zbli�y� si� dwa kroki i porachowa� jeszcze raz. Potrz�sn�� z uporem g�ow�. � M�wi� ci, Okizomo, �e przenios�em dwadzie�cia skrzy�. Dobrze liczy�em. Musia�e� jedn� przeoczy�. Nadzorca odwr�ci� si� w jego stron�. Grube mi�siste uszy drga�y mu nerwowo, hipopotamie oczka zw�zi�y si� niebezpiecznie. � Chcesz powiedzie�, �e si� pomyli�em? � wycedzi�. � Rozumiem, Okizomo pope�ni� b��d. Skoro nie potrafi liczy�, to nie nadaje si� na nadzorc�, co? To chcia�e� powiedzie�? Ko�ysz�c si� z boku na bok, stan�� tu� przed Mwang�. Pot�nym brzuchem napiera� na tragarza i zaciska� pi�ci. Mwanga cofn�� si� pospiesznie, prze�kn�� g�o�no �lin�. Rozejrza� si� niespokojnie. Pozostali tragarze sko�czyli tymczasem prac� i s�ysz�c podniesiony g�os nadzorcy, podchodzili zaciekawieni. Odetchn�� z ulg�, gdy Okizomo obr�ci� si� na pi�cie i pocz�� si� oddala�, posapuj�c jak s�o� krocz�cy do wodopoju. � Mia�e� racj�, Mwanga. � Nadzorca sta� ju� przy tablicy i pociera� czo�o z zaaferowan� min�. � Rzeczywi�cie pomyli�em si� w wyliczeniach. Skrzy� by�o nie dziewi�tna�cie, tylko osiemna�cie. � Po�lini� palec wskazuj�cy i wydymaj�c wargi star� jedn� bia�� kresk� przy imieniu Mwangi. Wzruszaj�c ramionami z udanym za�enowaniem, opad� na sto�ek i odliczy� trzy banknoty. Mwanga chwyci� pieni�dze, zrobi� w ty� zwrot i kipi�c z w�ciek�o�ci, pogna� przed siebie. Z�o�� przy�miewa�a mu wzrok. Szed� niemal na o�lep po zawalonym �mieciami portowym doku, spluwaj�c pod nogi i me���c przez z�by przekle�stwa. Zm�czenie i b�l dopiero teraz zacz�y dawa� mu si� na dobre we znaki. Mia� wra�enie, �e kto� wbija mu w ka�dy mi�sie� dziesi�tki drobnych pal�cych szpilek, kt�re piek� niemi�osiernie i rozrywaj� cia�o. Pieczenie w �o��dku uprzytomni�o mu, �e od sze�ciu godzin nie jad�. Kopn�� le��cy na ziemi kamie�. Obrzyd�y t�usty koczkodan! Oby wpad� do rzeki pe�nej g�odnych krokodyli! Uderzenie by�o tak silne, �e omal si� przewr�ci�. Odzyska� z trudem r�wnowag� i mrugaj�c powiekami spojrza� przed siebie. Na wprost niego sta� m�czyzna w �rednim wieku, ubrany w kwiecist� koszul�, wypuszczon� na jasnokremowe spodnie. Na g�owie mia� okr�g�� czapk� z lamparciej sk�ry, obszyt� �ukowato u�o�onymi k�ami drapie�nika. � M�g�by� uwa�a�, jak chodzisz � sykn�� "Lamparcia czapa". Pociera� obola�y lewy bark i przygl�da� si� Mwandze z kwa�n� min�. Nie by� cz�owiekiem okaza�ej postury, ale mia� w sobie co�, co wzbudza�o respekt. Mwanga poruszy� si� niespokojnie. B�kn�� pod nosem s�owa przeprosin i mia� ju� rusza� dalej, kiedy z ty�u dobieg� go znajomy �miech. Obejrza� si�: Okizomo, otoczony grupk� pomocnik�w, pokazywa� z daleka Mwang� i rozprawia� z o�ywieniem, przerywaj�c co chwila opowie�� g�o�nym rechotem. Mwanga poczu�, jak krew nap�ywa mu do g�owy. Prychn�� gniewnie, odwr�ci� si� twarz� do nieznajomego i wspar�szy si� pod boki, wykrzykn�� zadziornie: � Chodz�, jak mi si� podoba. Spr�buj jeszcze raz wej�� mi w drog�, a nie starczy ci palc�w, �eby porachowa� siniaki! I wtedy poczu� na sobie wzrok m�czyzny. "Lamparcia czapa" przygl�da� mu si�, jakby chcia� przewierci� go na wylot spojrzeniem. Nieruchome bia�ka oczu w czarnej jak sadza twarzy wbi�y si� w Mwang� niczym groty strza�, zag��bi�y si� na dobre, dr���c korytarze s�czy�y powoli jad trucizny. Czu�, jak piek�ca gorycz rozlewa mu si� po �o��dku, rozchodzi si� po ca�ych trzewiach. Zebra�o mu si� na wymioty. Naraz w pasie �cisn�a go niewidzialna �elazna obr�cz; obejmuj�c go wci�� nowymi pier�cieniami, schodzi�a coraz ni�ej, a� wreszcie wpi�a si� w podbrzusze i zacisn�a jeszcze mocniej. J�kn�� z b�lu. Kiedy oprzytomnia�, by� ju� zupe�nie sam. B�l min��, ale uczucie niepokoju pozosta�o. Odetchn�� g��boko, stawiaj�c niepewnie nogi ruszy� w stron� portowej tawerny. Usiad� przy jednym z ustawionych na zewn�trz stolik�w, jeszcze pustych o tak wczesnej porze. Roz�o�ysty parasol z palmowych li�ci dawa� przyjemny cie�. Mwanga rozsiad� si� wygodnie na trzcinowym krze�le i z lubo�ci� wci�gn�� w nozdrza nap�ywaj�cy z wn�trza tawerny zapach pieczonej wieprzowiny. Powoli wraca� mu spok�j. Wszystko ma sw�j kres, Mwanga, po ka�dej nocy przychodzi jasny poranek. Pewnego dnia zrzuci stukilow� pak� na ot�uszczony ty�ek Okizomy i b�dzie si� tarza� z rado�ci s�ysz�c jego ma�pi skowyt. U�miechn�� si� do swoich my�li. Rozpromieni� si� jeszcze bardziej, gdy w drzwiach tawerny pojawi�a si� Okomo z dzbankiem mi�towej herbaty. Ko�ysz�c biodrami zbli�y�a si� do jego stolika, postawi�a tac� z dzbankiem i kubkiem, nachylaj�c si� przy tym tak, �e m�g� dojrze� jej pe�ne piersi wy�aniaj�ce si� spod dekoltu okrywaj�cej j� lu�no kwiecistej sukni. � Pewnie chce ci si� pi� � odezwa�a si� niskim g�osem. � Jakby� zgad�a. Suszy mnie tak, �e j�zyk prawie przyr�s� mi do gard�a. Co mi dasz, �ebym m�g� ugasi� pragnienie? Nape�ni�a kubek herbat�. Pochylona nad stolikiem pozwoli�a, by Mwanga nacieszy� si� widokiem jej j�drnych piersi. Wyprostowa�a si� raptownie i wybuchn�a �miechem. � Chcesz si� napi�? Lepiej uwa�aj. Mam owoce tak pe�ne soku, �e m�g�by� si� zakrztusi�. S�owa Okomy wywo�a�y salw� �miechu. Mwanga rozejrza� si�, wytr�cony z r�wnowagi. Miejsca przy stolikach powoli zape�nia�y si�. Przychodzili robotnicy z portu, kt�rzy po sko�czonej pracy chcieli odpocz�� i schroni� si� przed �arem po�udniowego s�o�ca. Wyra�nie rozbawieni, przys�uchiwali si� rozmowie Mwangi z Okom� i wymieniali g�o�no dowcipy, wodz�c po��dliwym wzrokiem za dziewczyn�. Okomo czu�a na sobie spojrzenia m�czyzn. Przeci�gn�a si� z cichym westchnieniem, przesun�a d�o�mi po kr�g�ych biodrach. Mia�a m�ode cia�o o g�adkiej, ciemnej jak heban sk�rze, smuk�ych udach i wydatnych piersiach. Lubi�a wiedzie�, �e podoba si� i wzbudza po��danie. Podesz�a do Mwangi, przysiad�a na stoliku i nachyli�a si� prowokacyjnie. Poczu� sucho�� w ustach. Wyci�gn�� lew� r�k�, po�o�y� na obna�onym kolanie dziewczyny, drug� r�k� zacz�� g�adzi� jej piersi. Za�mia�a si�, zeskoczy�a ze stolika i nim zd��y� si� spostrzec, usiad�a mu na kolanach. Wierci�a si� chwil�, przyciskaj�c si� z ca�ej si�y. Raptem spowa�nia�a. Spojrza�a Mwandze badawczo w oczy, zerwa�a si� na r�wne nogi. � Chcia�by� popr�bowa� moich sok�w? � Prychn�a. � To najpierw spraw sobie korze�, bo tym to mo�esz pod�ga� much�. � Odesz�a obra�ona, ko�ysz�c biodrami i fukaj�c gniewnie. Mwanga spochmurnia�. Ze wszystkich stron dobiega� go kpi�cy chichot koleg�w. Zdj�ty z�ym przeczuciem opu�ci� r�k� i pomaca� si� nerwowo po podbrzuszu. J�kn�� ze zgrozy. Jakby nie dowierzaj�c w�asnym zmys�om, wcisn�� obie d�onie mi�dzy uda i szuka� z rozpaczliwym uporem. Na pr�no. Poczu� znajom� obr�cz zimna, kt�re �cisn�o mu podbrzusze i zacz�o si� rozchodzi� parali�uj�cym ch�odem po ca�ym przyrodzeniu. Zerwa� si� przewracaj�c stolik. Oczy wszystkich zwr�ci�y si� w jego stron�, chichot przybra� na sile. � Powiedz, Mwanga, kiedy skrzynia spad�a ci na przyrodzenie? Lepiej si� przyznaj! � Dowcip wywo�a� nowy atak �miechu. Mwanga rozejrza� si� rozpaczliwie. � To obcy! Obcy zabra� mi m�sko��! � krzykn�� piskliwie i opad� z powrotem na krzes�o. Chichoty momentalnie ucich�y. Popatruj�c trwo�nie na boki, otoczyli go zwartym ko�em. Cisz� pierwszy przerwa� Nutomo, dobiegaj�cy ju� sze��dziesi�tki robotnik portowy, kt�ry w swej rodzinnej wiosce uchodzi� za czarownika. Zaciskaj�c palce na woreczku, w kt�rym przechowywa� wysuszone j�dra upolowanego w m�odo�ci lwa, odchrz�kn�� i przybieraj�c stanowczy ton, poleci�: � Opowiadaj! Zanim Mwanga sko�czy� opowie�� o "Lamparciej czapie", kt�ry moc� podst�pnych czar�w pozbawi� go m�skiego przyrodzenia, kilkunastoosobowy t�umik ur�s� do stu os�b. M�czy�ni rozgl�dali si� niepewnie na wszystkie strony, kobiety spluwa�y na ziemi� i go�ymi stopami wciera�y plwocin� w piasek, �eby odgoni� z�e moce. Cisza by�a tak przera�liwa, �e g�os Nutomo rozleg� si� niczym walenie tam-tamu. � To powa�ne oskar�enie, Mwanga, i wiesz, czym si� mo�e sko�czy�. � Nutomo zamy�li� si�. Drapi�c si� po siwej czuprynie, potoczy� wzrokiem po twarzach obecnych i doko�czy� dobitnie: � Musisz udowodni�, �e jest tak, jak m�wisz. Mwanga skin�� nerwowo g�ow�, rozejrza� si� z gor�czk� w oczach. Wy�uska� wzrokiem z t�umu szar� jak popi� twarz urodziwej Okawangi, z kt�r� sp�dzi� wczorajsz� noc. � Nutomo � zacz�� uroczy�cie � skoro w swoich stronach uchodzisz za wielkiego czarownika, zobacz i rozstrzygnij, czy m�wi� prawd�. Bior� Okawang� na �wiadka. Ona najlepiej potwierdzi, �e jeszcze wczoraj niczego mi nie brakowa�o. Nutomo potrz�saj�c sk�rzanym woreczkiem obszed� Mwang� trzykrotnie. Stan�� twarz� przed nim i przywo�a� po imieniu swoich czterech towarzyszy. Na jego rozkaz otoczyli Mwang� i Nutomo, zakryli ich po�ami swych szat przed reszt� zgromadzonych. Rozst�pili si� nieco, by wpu�ci� Okawang� do �rodka, nast�pnie utworzyli na powr�t zwarty pier�cie�. Mwanga rozchyli� p�aszcz z wielb��dziej we�ny, rozwin�� spowijaj�cy go lu�no szeroki pas materia�u i stan�� obna�ony. Nutomo obejrza� go uwa�nie i mamrocz�c co� pod nosem wycofa� si� szybko, ust�puj�c miejsca Okawandze. Dziewczyna zbli�y�a si� niepewnie i pochyliwszy si�, przyjrza�a si� Mwandze. Krzykn�a przestraszona, zanios�a si� �kaniem. � Kobieto, powiedz wszystkim, co widzisz! � Stanowczy g�os Nutomo przywo�a� j� do porz�dku. Przesta�a szlocha�, uspokoi�a si�. Nie spogl�daj�c ju� na Mwang�, powiedzia�a na tyle g�o�no, �e s�yszeli j� nawet najdalej stoj�cy. � To czary! Jeszcze wczoraj by� wielki jak korze� drzewa, a teraz zosta� z niego tylko kikut. � Chcia�aby� takiego m�a? Dziewczyna �achn�a si�. � Po co kobiecie m��, kt�ry przesta� by� m�czyzn�? Mwanga zaj�cza�, niewprawnymi ruchami owin�� materia� wok� bioder i okry� si� szczelnie p�aszczem. Usiad� na ziemi, skry� g�ow� w ramionach i ko�ysz�c si� rytmicznie, post�kiwa� i powtarza� co� niezrozumiale. Nutomo podni�s� obie r�ce i szmer wzburzonych g�os�w ucich�. Wszyscy czekali, co powie. � Oto co my�l� � zagrzmia� Nutomo. � Mwanga pad� ofiar� z�ych mocy. Podst�pny czarownik zakrad� si� po�r�d nas, by rozsiewa� jad swej trucizny. Dzi� jego spojrzenie pad�o na Mwang�, jutro mo�e dosi�gn�� ka�dego z nas. Kto wie, co nas jeszcze czeka. Krowy przestan� dawa� mleko, piersi karmi�cych kobiet wyschn� jak studnie na pustyni, szara�cza zniszczy plony, na polach zostan� tylko badyle. Czy tego chcemy? Odpowiedzia� mu gniewny pomruk. � Kiedy wiatr przywiewa chwast na uprawn� ziemi�, trzeba go wyrwa�, nim rozpleni si� na dobre. Chcecie dopu�ci�, by wyr�s� bujniej ni� zbo�e i zaw�adn�� naszym �yciem? Nutomo musia� podnie�� g�os, �eby przekrzycze� rozz�oszczony t�um. Pom�g� Mwandze wsta� i ruszy� z nim przodem, poci�gaj�c za sob� reszt�. Po kilkudziesi�ciu metrach nieforemny z pocz�tku poch�d uformowa� si�. Przelewa� si� niczym wartki potok, zagarniaj�c po drodze kolejnych ciekawskich. Szli nadbrze�nym bulwarem, zbieraj�c le��ce na ziemi kije i kamienie, kiedy rozleg� si� elektryzuj�cy krzyk Mwangi. Spojrzeli w kierunku, kt�ry pokazywa�: z jednej z przyportowych uliczek wy�oni� si� m�czyzna w czapce z c�tkowanego futra. Na ich widok zawaha� si�, zawr�ci� i znikn�� na powr�t za za�omem. Mwanga pu�ci� si� biegiem. Gniew dodawa� mu si�. Wysforowa� si� do przodu, pierwszy wbieg� w w�sk� uliczk�. "Lamparcia czapa" szed� szybkim krokiem, nawet nie ogl�daj�c si� za siebie; rzuci� si� do ucieczki dopiero wtedy, kiedy od czo�a pogoni dzieli�o go trzydzie�ci metr�w. Mwanga przystan��, zamachn�� si� i cisn�� z ca�ej si�y kamieniem. Mierzy� w g�ow�, ale trafi� w plecy. M�czyzna straci� r�wnowag�, run�� twarz� na ziemi� gubi�c lamparci� czapk�. Poderwa� si� i pr�bowa� ucieka�, ale celnie rzucona gruba pa�ka podci�a mu nogi. Zwali� si� jak d�ugi, chwytaj�c powietrze szeroko otwartymi ustami gramoli� si� nieporadnie, wzbijaj�c tuman kurzu. Zanim zd��y� si� pozbiera�, spad� na niego grad kij�w i kamieni. W chwil� potem rozsierdzona ci�ba obsiad�a go niczym armia wyg�odnia�ych mr�wek, depc�c, kopi�c, wymierzaj�c ciosy r�kami i kijami. W pi�� minut p�niej by�o ju� po wszystkim. Cisn�li bezw�adne cia�o na drewniany w�zek, powie�li na skraj wysokiej skarpy i razem z w�zkiem zrzucili do morza. Jasnoniebieska woda zrobi�a si� czerwona od krwi. Wkr�tce nadp�yn�y zwabione zapachem rekiny. Kiedy morze uspokoi�o si�, ludzie zacz�li si� powoli rozchodzi�. Mwanga przyj�� zaproszenie Nukomy i wraz z grup� jego towarzyszy uda� si� do portowej tawerny, by uczci� zwyci�stwo. Zaj�li dwa stoliki, zam�wili sze�� pieczonych kurczak�w, tuzin butelek czerwonego wina i cztery butelki likieru kokosowego. Mwandze na widok jedzenia �linka nap�yn�a do ust. Ociekaj�ce t�uszczem mi�so wabi�o go zapachem, u�wiadamiaj�c mu przy tym, �e od trzech dni oszukiwa� g��d duszon� fasol� i bananami. Nie ogl�daj�c si� na innych, zacz�� poch�ania� kurze udka i piersi, popijaj�c obficie winem. Ka�dy k�s nape�nia� mu �o��dek mi�ym ci�arem, ka�dy �yk wina rozlewa� mu si� po wn�trzno�ciach fal� ciep�a. Czu�, jak wracaj� mu si�y. Okomo krz�ta�a si� mi�dzy stolikami, rozlewaj�c wino i przynosz�c nowe porcje kuczaka. Zapad� zmrok, rozwieszone w g�rze lampy roziskrzy�y si� jasnoczerwonym blaskiem. Ich �wiat�o wydobywa�o z ciemno�ci kr�g�e biodra Okomo i b�yskaj�ce w u�miechu z�by. Mwanga wytar� ot�uszczone usta r�kawem p�aszcza, dopi� wina, stukn�� pustym kubkiem o blat sto�u. Podesz�a do niego rytmicznym krokiem, nachyli�a si�, nape�ni�a kubek do pe�na. Nie odrywaj�c od niej oczu, chwyci� kubek i opr�ni� go kilkoma haustami. Alkohol uderzy� mu do g�owy. Chwyci� Okomo za r�k�, silnym szarpni�ciem przyci�gn�� j� do siebie. Opad�a mu na kolana ca�ym ci�arem cia�a, z chichotem przywar�a do niego. Po chwili sykn�a i przymkn�a oczy, cicho pomrukuj�c zacz�a si� wierci� jak ptak moszcz�cy sobie gniazdo. Wreszcie zerwa�a si�, lawiruj�c mi�dzy stolikami znikn�a we wn�trzu tawerny. Mwanga odczeka� trzy minuty, wsta� i obszed�szy knajp� znalaz� si� na ty�ach budynku. Okomo ju� na niego czeka�a. Pu�cili si� p�dem w stron� morza, potykaj�c si� w ciemno�ci zbiegli po piaszczystym stoku i znale�li si� na pla�y. Zrzuci� p�aszcz, rozpostar� go starannie na piasku, po�o�y� si� na boku. Okomo przykucn�a, nie spiesz�c si� usiad�a obok Mwangi. Przyci�gn�� dziewczyn� do siebie i po�o�y� na p�aszczu, nakrywaj�c j� w�asnym cia�em. Morze szumia�o sennie, lekki wietrzyk wyg�adza� zmarszczki po�yskuj�ce srebrzy�cie na wodzie. Ksi�yc, odwieczny stra�nik pilnuj�cy porz�dku �wiata, w�drowa� dostojnie po skrz�cym si� gwiazdami niebie. �ycie wraca�o do r�wnowagi.