15054
Szczegóły |
Tytuł |
15054 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
15054 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 15054 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
15054 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Andrzej 'Soulless' Kozakowski
Blackie
�Albowiem jam jest �mier�
przeznaczona ka�demu z was.
Jam jest zbawienna �mier�
przed kt�r� ogarnia was strach�
[Skuegg Johess, �Ballada o pocz�tku, ballada o ko�cu�]
I
�a�cuchy pu�ci�y nagle. Ci�ko zwali� si� na kamienn� pod�og�. Sykn�� z b�lu i zacz�� rozciera� pokaleczone nadgarstki. By�o nienaturalnie cicho. Co� ci�kiego wisia�o w powietrzu, co�, co umyka�o oczom, ale by�o prawie namacalne i dobrze wyczuwalne oddechem i sk�r�. U�wiadomi� sobie, �e mimo, �e nie by�o zimno, ca�e jego cia�o pokrywa�a g�sia sk�rka. Odkaszln�� � po ma�ej, pustej salce nie rozesz�o si� �adne echo. Przeszed� go lodowaty dreszcz, nie wiedzia�, bardziej obrzydzenia, czy strachu. Zauwa�y�, �e pomieszczenie wype�nia ledwie dostrzegalna czarna mg�a. Chcia� odruchowo odegna� sprzed oczu, zwisaj�cego z sufitu paj�ka, kt�ry nie usi�owa� nawet ucieka�. Nie by� paj�kiem. Metr nad pod�og� wisia�a zatrzymana w po�owie drogi ku pod�odze, kropla wody. Zacz�� krzycze�.
Zasuwa p�k�a bezg�o�nie, nie stawiaj�c �adnego oporu. Bez �adnego wysi�ku otworzy� ci�kie, okute metalem drzwi. Wyszed� na korytarz. Oba jego ko�ce gin�y w mroku. Na �cianie naprzeciwko jego celi, grubymi, czarnymi kreskami, wyrysowany by� jaki� symbol. Przyjrza� mu si� uwa�nie, ale nie znalaz� jego odpowiednika w swojej pami�ci. To bole�nie przypomnia�o mu, �e nie wie sk�d si� tu wzi��, ani co to za miejsce. Pod �cian� le�a�a du�a gruda czarnej kredy. Podni�s� j�, pasowa�a do jego d�oni. G�sia sk�rka ci�gle nie ust�powa�a.
Drzwi do cel by�y rozmieszczone po jednej stronie korytarza, co dwadzie�cia dziewi�� krok�w. Wszed� do pierwszej, umieszczonej na lewo od swojej. Na pryczy le�a� p�nagi m�czyzna w nieokre�lonym wieku. Nie rusza� si�. Czas zastyg� tak�e dla niego. Wygl�da�o na to, �e wchodz�cy m�czyzna jest jedyn� istot� zdoln� do ruchu i dzia�ania. Podszed� do nieruchomego wi�nia i spojrza� w jego p�przymkni�te oczy. Czer� wok� wyczuwalnie zg�stnia�a. Nag�y dreszcz przeszy� cia�o stoj�cego cz�owieka. Dreszcz przypomnienia. Ma�e nag�e ol�nienie � wiem! wiem! wiem, co mam robi�! Przykucn��, mocno przycisn�� czarn� kred� do kamiennej posadzki i zacz�� rysowa�. Pierwszy okr�g by� do�� ko�lawy, lecz szybko go poprawi�.
To wysz�o jak mg�a, jak w��, z kamienia, spod Znaku. Wbi�o mu si� w pi�ty, rozdzieraj�cym b�lem przesz�o wy�ej, wysz�o �ydkami, by na zewn�trz okr��y� ciasnymi spiralami kolana, wbi� si� w uda, spl�ta� wok� wn�trzno�ci, wyj�� l�d�wiami, wypali� piekielnym �arem sw�j symbol na plecach, wej�� w stawy barkowe, wyj�� poni�ej �okci i spiralnie pod��y� do nadgarstk�w, owijaj�c mu si� wok� wskazuj�cych palc�w. B�l by� ogromny, cho� sprawia� mu jednocze�nie ogromn� przyjemno��. Sta� si� Tym, To z��czy�o jego d�onie silnym kla�ni�ciem i dopiero wtedy oddzieli�o si� od Znaku na pod�odze. Otworzy� ociekaj�ce w�asn� krwi� usta i spojrza� na swe cia�o. Przenika�a go i otacza�a sama esencja czerni, wype�nia�a luki w jego pami�ci, w jego zagubieniu i w�tpliwo�ciach. Sta� si� istot� kompletn�. Wyszed� ze Znaku. Poczu� setki, tysi�ce, miliony otaczaj�cych go �ywych istot, a pierwsza z nich le�a�a tu� przed nim.
Przeci�ta r�wno tu� poni�ej nosa, niby najostrzejszym mieczem, czaszka wi�nia wlepia�a w niego swoje przera�one oczy. Pozwoli� jej przez chwil� pod��a� razem ze sob� w jego strumieniu czasu, by uchwyci� ten jeden b�ysk najwi�kszego strachu wype�niaj�cego martwe ju� oczy. Starym siennikiem dok�adnie i metodycznie usun�� z pod�ogi pozosta�o�ci kredy. U�o�y� w tym miejscu wn�trzno�ci mojej pierwszej ofiary. R�wnoboczny tr�jk�t, a w �rodku po�owa czaszki, tak, ten wz�r by� mu bliski. Wyszed� z celi. Otaczaj�ce go zewsz�d iskierki �ycia, �wieci�y w jego umy�le jasno i wyra�nie, otwieraj�c przed nim nowe, ca�kowicie nieludzkie zmys�y. Czarne spirale wystaj�ce z jego przedramion przeci�gn�y si� jak g�odny w��.
Dwie�cie odebranych istnie� p�niej, kiedy by� pewny, �e b�l rozsadzi jego czaszk�, czer� powoli go opu�ci�a. Wsi�k�a w kamienn� posadzk�, nie pozostawiaj�c po sobie �adnego materialnego �ladu. Sta� na korytarzu sam, obryzgany krwi� swoich ofiar i swoj� w�asn�, wyp�ywaj�c� z ran pozosta�ych po wyj�ciu Tego. Czu� si� podobnie jak kto� po zabiegu akupunktury, kiedy b�l wystaj�cych igie� staje si� czym� normalnym, a ich nag�e usuni�cie powoduje sekundowe uczucie g�odu, por�wnywalnego z narkotycznym. By� najsamotniejsz� istot� we wszech�wiecie. By� znowu tylko cz�owiekiem. Cz�owiekiem w obcym wi�zieniu, pe�nym podobnych mu ludzi, nie znaj�cym ani przyczyny, ani celu. Jak wi�kszo�� z nich. Wi�niem, kt�ry zabi� innych wi�ni�w, morderc�. Nie by�o mu z tym �le.
Kilometry korytarzy, nieko�cz�ce si� spirale schod�w, ucieczka przed powracaj�cym echem w�asnych krok�w. I czer�, kt�ra dogoni�a go znowu, tu� przed g��wn� bram�. I b�l g�owy, kt�ry nieco zel�a� i zmieni� si� w zrozumia�y g�os. Nadchodz�ce w rytmie uderze� serca s�owa � �...nagrod� ci si�� by� si� st�d wydosta��. Stra�nicy le�eli na ziemi, z ich uszu i oczu s�czy�y si� strumienie krwi. Z ca�ych si� napar� na bram�. Otwar�a si� powoli, z metalicznych zgrzytem.
Dwa miesi�ce ucieczki. Zszed� sam i bez broni z g�r i �y�. Dowl�k� si� do jakiej� wioski, gdzie zaopiekowa� si� nim jaki� ch�op. Przemywa� jego rany i dawa� je��. Mo�e robi� to ze strachu, nie wiedz�c, kim jest ranny, a mo�e z prawdziwej lito�ci. Ocalony przedstawi� mu si� jako Korren de Brignac, pan na pi�ciu wsiach z regionu Trzech Rzek, zdradzony i podst�pnie zaatakowany podczas polowania na nied�wiedzie w g�rach. Przygotowa� sobie tak� to�samo�� jeszcze w drodze. Wymy�lona pozycja by�a na tyle wysoka, by ch�opi trzymali si� z daleka i na tyle niska, by nie by�a warta sprawdzenia przez szlacht�. Przekona� ch�opa, by nie m�wi� nikomu o tym, �e prze�y�, bo tak b�dzie �atwiej mu dotrze� do domu i wykaza� wszystkim nikczemno�� i zdrad� jego konkurenta do r�ki pani Adrielli, najpi�kniejszej damy w kr�lestwie, oczywi�cie zaraz po kr�lowej. Po wyzdrowieniu pomieszka� u swojego wybawiciela jeszcze kilka dni, obieca� mu w zamian za opiek� dobrego konia pod p�ug i par� kr�w, wypyta� o wszystko w okolicy i uda� si� do Naparstka Fiorri.
Miasto roz�o�one by�o na prze��czy, mi�dzy g�rami Szpikulec i Odwaga Pi�ciu. Zamyka�o jedyn� naturaln� drog� przez g�ry i wyznacza�o po�udniow� granic� kr�lestwa. Warunki naturalne czyni�y z niego niezdobyt� fortec�. Powinno tam mieszka� dobre par� setek ludzi, w tym sporo silnych wojownik�w. Wzdrygn�� si� na sam spos�b, w jaki o nich pomy�la�. Jak o swoim po�ywieniu, tak jakby ju� byli martwi. Resztka cz�owiecze�stwa przez chwil� usi�owa�a upomnie� si� o swoje prawa. Kolejny raz przegra�a.
Spomi�dzy pokrytych �niegiem szczyt�w, wschodzi�o s�o�ce. Mia�o niespotykany o tej porze roku kolor, wpadaj�cy z czerwieni w purpur�. Przed wschodni� bram� sta�o kilkana�cie woz�w wy�adowanych towarami. W chwil� po opuszczeniu mostu, stra�nicy sprawnie zaprowadzili porz�dek w�r�d oczekuj�cych. Korren de Brignac by� jedynym pieszym. Stan�� spokojnie na ko�cu i czeka� na swoj� kolej. Dwie godziny p�niej wkroczy� na pe�en ludzi rynek. Znalaz� kawa�ek wolnego miejsca ko�o rynsztoka, wyj�� z kieszeni czarn� kred� i zacz�� rysowa�.
W mie�cie zgin�o ponad tysi�c osiemset os�b. Wszyscy, pr�cz jednej. Dazella Brownreedle sta�a przera�ona, wci�ni�ta w k�t sali jadalnej kupieckiego domu. Przy drzwiach le�a�a jej macocha, rozszarpana niesamowitymi, czarnymi pazurami tego, kt�ry zniszczy� miasto. W oczach ocala�ej dziewczyny czai�a si� histeria. Nie wybuch�a krzykiem tylko temu, �e strach zatka� jej gard�o. By�a najstarsz� c�rk� szanowanego w mie�cie kupca, handluj�cego winem. Mia�a dwadzie�cia lat, by�a wysoka i szczup�a. Mia�a d�ugie, ciemne, falowane, opadaj�ce na ramiona w�osy i du�e, niebieskie oczy. Z wi�kszej odleg�o�ci kto� m�g�by pomyli� j� z elfk�. Jej matka zmar�a przy porodzie, a Dazella by�a jej jedynym dzieckiem. Sta�a teraz twarz� w twarz ze �mierci� we w�asnej osobie. Tak si� jej przynajmniej wydawa�o. Cz�owiek przedstawiaj�cy si� u bram miasta imieniem Korren de Brignac nie by� �mierci�, by� tylko jej aposto�em.
Podszed� kilka krok�w, zatrzyma� si� i spojrza� na ni�. Zacz�� kiwa� g�ow� p�ynnie na boki jak ta�cz�cy w��. Wysun�� ku niej r�ce i w tym momencie wystrzeli�y z nich struny ciemno�ci, jednocze�nie prostuj�c si� na jego ciele, czym wywo�a�y nienaturalny przykurcz dolnych ko�czyn. Czarne linie dopad�y jej nadgarstk�w, owin�y si� wok� nich i rzuci�y dziewczyn� o pod�og�, ci�gn�c jednocze�nie ku niej m�czyzn�. Dazella dopiero teraz zacz�a krzycze�, jej oczy zacz�a pokrywa� mg�a szale�stwa. Gdy ich cia�a zetkn�y si� ze sob�, ciemne pasma wyrwa�y si� z n�g Korrena i zacz�y formowa� u jego podbrzusza ogromnego fallusa. Czarny, d�ugi mo�e na �okie�, z ko�c�wk� zako�czon� dwoma kr�tkimi, wij�cymi si� cie�szymi pasmami, przyci�gn�� szybko cia�o op�tanego m�czyzny do skr�powanej kobiety. Ruchome ko�c�wki szybko rozerwa�y jej granatow� sukni� i nie przestaj�c m��ci� dooko�a, wesz�y w kobiet�, wci�gaj�c do �rodka ca�ego demonicznego fallusa. Korren zacz�� rytmicznie podrygiwa�, raz wolniej, koncentruj�c si� na zadawaniu cierpienia, raz szybciej, zaspokajaj�c sw� ��dz�. Po paru minutach by�o po wszystkim. M�czyzna u�miechaj�c si� szeroko przez ca�y czas, rozerwa� resztki pokrwawionej sukni, wydar� z niej d�ugie pasy i skr�powa� zgwa�conej dziewczynie r�ce. Przywi�za� j� do belki podtrzymuj�cej strop. Pasma czerni z powrotem wr�ci�y na swoje miejsca w jego udach. Aposto� �mierci zszed� schodami na d�, wyszed� z budynku i omijaj�c zw�oki uda� si� w kierunku p�nocnej bramy. Dazella Brownreedle ci�gle krzycza�a. Tak samo jak kiedy� jej matka.
II
Siedzia� na rze�bionym drewnianym sto�ku. By� wysoki jak na cz�owieka, Mia� d�ugie, proste, czarne w�osy i niespotykanie jasne, b��kitne oczy. Po drugiej stronie wyrze�bionego w kamieniu sto�u, siedzia�y trzy elfy. Najstarszy z nich zacz�� m�wi�.
� Dzi� Darianie s� twoje dziewi�tnaste urodziny. Musisz zadecydowa� o swym dalszym �yciu. Wychowywali�my ci� od dnia twych narodzin, gdy� ujrzeli�my w tobie istot� obdarzon� pot�n� moc�. Nawet teraz jednak nie wiemy, czy jest to moc dobra, czy z�a, czy przyniesie nam i tobie szcz�cie i pomy�lno��, czy zag�ad� i ha�b�. Wychowywali�my ci� w zgodzie z naszymi przekonaniami i wierzeniami, lecz podczas wypraw pozna�e� te� �wiat ludzi. Dzi� o zachodzie s�o�ca musisz sam zadecydowa�, czy nadal chcesz pozosta� z nami i przyj�� odpowiedzialno�� opieki nad naszymi lasami, czy wolisz pod��y� �yciow� drog� ludzi, mieszkaj�cych w miastach z kamienia. Nie �piesz si� z odpowiedzi�, zastan�w si� dobrze, id� pos�uchaj swojego wewn�trznego g�osu, niech on ci podpowie, co masz zamiar dalej robi�. We� teraz � stary elf wsta� i podsun�� po powierzchni sto�u sporej wielko�ci kosz, przykryty jasnoczerwonym materia�em � to ze sob�, obejrzyj, dotknij i zastan�w si�, kt�ry z tych przedmiot�w przyda ci si� najbardziej. Niezale�nie od tego, co postanowisz, b�dziesz m�g� zatrzyma� go dla siebie � elf z��czy� d�onie i uk�oni� si�, daj�c znak zako�czenia rozmowy.
M�czyzna uk�oni� si� r�wnie�, podni�s� kosz i wyszed�. Szed� przez wiosk�, odprowadzany spojrzeniami elfich oczu. Ona te� sta�a mi�dzy wszystkimi. Rzuci�a mu kr�tkie spojrzenie spod swoich prawie bia�ych w�os�w, po czym wr�ci�a do swej chaty. Chcia�a odej�� razem z nim. Zastanawia�a si� tylko jak mu o tym powiedzie�. Wzi�a sw�j podr�ny worek i wysz�a tylnymi drzwiami. Sz�a ze spuszczonym wzrokiem. Zatrzyma�a si� dopiero przy trakcie, p� godziny drogi od wioski. Tu postanowi�a na niego zaczeka�, maj�c nadziej�, �e nie odejdzie bez niej. Safralin by�a od niego wy�sza i starsza o kilkana�cie lat. Podobnie jak on, by�a ju� doros�a. Po ostatniej nocy kocha�a go jeszcze mocniej. Tak mocno, �e gotowa by�a dla niego znie�� wygnanie i wykluczenie ze spo�eczno�ci, by�a gotowa na wszystko. Przynajmniej tak jej si� wydawa�o.
Darian doszed� do �ywokrzewowej bramy, prowadz�cej ku Oazie Samotno�ci. Spojrza� jeszcze raz za siebie, na wiosk�, w kt�rej si� wychowywa�, dorasta�, w kt�rej nauczy� si� wszystkiego, co zna�, nawet mi�o�ci. Szed� przed siebie, omijaj�c nielicznych mieszka�c�w, pogr��onych w rozmy�laniach, dop�ki nie znalaz� swojego ulubionego miejsca. Stary d�b, spr�chnia�y od �rodka, le�a� nad samym brzegiem ma�ego strumyka. W�a�ciwie decyzj� podj�� ju� dawno, lecz nie zamierza� sprzeciwia� si� starszy�nie, ni otwarcie okazywa� pogardy do tradycji. Znalaz� wygodne, wysiedziane ju� dobrze miejsce, usiad� na zwalonym pniu okrakiem, postawi� przed sob� kosz i odkry� przykrywaj�cy go materia�. Wyci�ga� przedmioty po kolei, z namaszczeniem i ciekawo�ci�.
Kamienne jab�ko � symbol wiedzy i m�dro�ci, uczonych w pi�mie i alchemii � nie, to nie dla niego, nigdy go to nie ci�gn�o. Drewniana rze�ba ptaka Sassituri � dla tych, kt�rzy byli zwi�zani z natur�, piel�gnuj�cych jej prawa i chroni�cych j� przed zniszczeniem � nie, to nie dla niego, nie uczy� si� nigdy w tym kierunku, w naturze przera�a�a go jej dziko��, tak samo jak przera�a�a go wrodzona niech�� elf�w do zmiany tego stanu. Krzemienny m�otek � znak rzemie�lnik�w � nie, to nie dla niego � nie mia� nigdy do�� cierpliwo�ci, by zrobi� co� �adnego i u�ytecznego. Zwini�ta w p�tl� mocna, b�yszcz�ca ni� � struna do lutni i ci�ciwa do �uku � nie, to nie dla niego � nie mia� duszy artysty, ni oczu soko�a, tego akurat troch� �a�owa�, bo w g��bi zazdro�ci� wprawnym �ucznikom. Srebrny sztylet � symbol wojownik�w i obro�c�w � nie, to te� nie dla niego � odrzuci� t� mo�liwo�� ju� dawno. Koszyk by� pusty. Decyzj� podj�� ponad dwa lata temu, gdy mia� pierwszy koszmar. �ni� o mrocznych, kamiennych komnatach, pe�nych martwych ludzi, korytarzach pokrytych �wie�� krwi� i o ciemnej postaci, zostawiaj�cej po sobie cienki, czarny �lad. Zaczyna� j� goni�, lecz zawsze mu umyka�a. Kiedy�, we �nie, pozwoli� jej uciec, a sam zacz�� si� za ni� skrada�, a� ujrza� j� masakruj�c� kolejnego nieszcz�nika. Posta� ci�gle si� �mia�a, g�osem szale�ca, kt�remu zabijanie sprawia�o jedyn� rado��. To by� jego g�os.
Zdj�� koszul�, przechyli� si� mocno w bok, przytrzymuj�c si� brzeg�w starej dziupli i zanurzy� g�ow� w strumieniu. Energicznie strz�sn�� wod� z mokrych w�os�w. Wzi�� do r�ki sztylet, z�apa� w nim odbicie s�o�ca, lecz nie zmru�y� oczu. Wzi�� g��boki oddech i wbi� go sobie z ca�ej si�y w pier�. Zd��y�, nim zwiewna ni� czerni, powoli s�cz�ca si� spod starego kamienia, dotar�a do jego st�p. Siedz�ca kilka kilometr�w dalej, na wygodnym pniu, Safralin zacz�a krzycze�. �zy, kt�re nagle pojawi�y si� w jej oczach i zacz�y sp�ywa� po policzkach, przykleja�y jej w�osy do twarzy. W�osy tak samo bia�e, jak u Dazelli Brownreedle, matki Dariana, gdy znale�li j� elficcy kupcy.
III
P�omie� tli� si� nik�ym blaskiem. Wszystko by�o przesi�kni�te wszechobecn� wilgoci�. Truk dorzuci� ma�� wi�zk� ledwo podsuszonych korzeni. Wszyscy obecni uwa�nie �ledzili jego ruchy, zdaj�c sobie spraw�, �e zga�ni�cie ognia mo�e oznacza� koniec ich n�dznego �ycia. Nie obawiali si� dzikich zwierz�t. Bali si� wody, lej�cej si� z nieba, bez ustanku, kolejny dzie�. Dawno utracili ju� rachub� czasu, ci�kie sino-szare chmury nie przepuszcza�y ani odrobiny �wiat�a. Wszystko mo�na by�o znie��, jedzenie mokrych korzeni i prawie surowych, �ni�tych ryb, ale nie mo�na by�o znie�� wszechobecnej wilgoci, wykr�caj�cej stawy i wywo�uj�cej ci�g�e przezi�bienie. I mroku, wdzieraj�cego si� czarnymi pasmami cienia, ta�cz�cego na �cianach, w rytm dr�enia p�ochliwego p�omienia. Ich jedynego obro�cy.
IV
Czeladnik od�o�y� d�uto i zacz�� dok�adnie przygl�da� si� swojej pracy. Sko�czy� ju� ca�� stron� i nie znalaz� na niej �adnego b��du. Mistrz Fj�ld b�dzie zadowolony � pomy�la� � a mo�e da mi jutro wolne? Ch�opak sprawdzi� jeszcze raz ka�d� liter� wyryt� na prostok�tnej desce i u�miechn�� si�. M�g� i�� do swojej izby i przy �wietle kaganka czyta� r�kopisy, kt�re kiedy� b�d� wydrukowane, a tak�e i te odrzucone. Niekt�re traktowa�y o sprawach wiary, inne o wyrobie narz�dzi, sztuce polowania albo uprawie ro�lin. Gdy tak czyta� kolejny, zastanawia� si� jak by to by�o, gdyby zosta� mnichem, rolnikiem, czy �o�nierzem. Prze�ywa� wtedy te swoje wymy�lone �ywoty, lecz w ko�cu dochodzi� do wniosku, �e najlepiej jednak by� czeladnikiem drukarskim, bo mo�na dowiedzie� si� tylu rzeczy, nie nara�aj�c si� na niebezpiecze�stwo, albo chocia� nud� bycia kim� innym.
Jego rodzice zgin�li, gdy mia� zaledwie kilka lat. Morowe powietrze zabra�o niemal ca�� wiosk�. Przygarn�� go wtedy opat i wychowywa� na ogrodnika, dop�ki nie zauwa�y�, �e ma�y ciekawy jest �wiata i lgnie do nauki. Nauczy� go wtedy czyta� i pisa�, a �e ch�opcu kaligrafia sz�a nadzwyczaj sprawnie, cho� nie mia� mo�e tyle tej cierpliwo�ci, potrzebnej do zdobienia inicja��w, odda� go na termin do drukarza. Tu m�ody Samuel odnalaz� si� wy�mienicie. Najpierw rozrabia� farby i czy�ci� matryce, a �e dok�adny by� i sumienny, to i niecz�sto zdarzy�o mu si� dosta� drewnianym linia�em po paluchach. Gdy mia� lat trzyna�cie, mistrz Fj�ld uczyni� go swym trzecim czeladnikiem i uczy� sztuki drukarskiej, uczciwie jak w�asnego syna. I wi�cej mia� z Samuela po�ytku, ni� z tego syna kupieckiego, op�acaj�cego sw�j termin w srebrze.
Tego dnia Samuel wzi�� od mistrza r�kopis ksi�gi traktuj�cej o czarostwie i sposobach czarostwa zwalczania, pi�ra zmar�ego rok wcze�niej, biskupa magdeburskiego Henricha Bl�ecknenheimera. Zabra� go na swe poddasze, zapali� kaganek i pocz�� swoim zwyczajem ogl�da� wpierw ilustracje, czy da si� je �atwo p�niej skopiowa� w drewnie. Okropne to by�y obrazy, o czarownic topieniu, pi�t przypalaniu i diab�a wyp�dzaniu, a� si� przerazi� troch�. Wsta� i przeszed� przez d�ugo�� izby, by zamkn�� przed noc� okiennice. Zszed� na d�, sprawdzi� czy dwaj pozostali czeladnicy s� w swych izbach i czy drzwi s� zamkni�te na zasuwy. Wracaj�c, zauwa�y� bij�cy ze swego pokoju blask taki, jaki daje otwarty ogie�. Wbieg� szybko i zobaczy� wywr�cony kaganek, od kt�rego zaj�y si� papiery na stole. Rzuci� si� przed siebie, by ratowa� od ognia bezcenny r�kopis, lecz nie zauwa�y� pasma czerni, umykaj�cego w cie� izby, kt�re jakoby zauwa�aj�c go, zmieni�o sw� drog� i unios�o si� w g�r� na wysoko�� jego oczu, odgradzaj�c go od p�on�cego sto�u. Gdy tylko ockn�� si� kilka godzin p�niej z oczadzenia, powiedzia� swemu mistrzowi i innym, pomagaj�cym w gaszeniu � To by� sam czart, sam bies wcielony, co ogie� si� go nie ima�, co w miejscu mnie zatrzyma�. Dziwnym trafem, jedyna kopia spalonego r�kopisu, pozostaj�ca w biskupstwie, zosta�a zjedzona kt�rej� wcze�niejszej nocy przez szczura, kt�ry przecisn�� si� niezauwa�ony i skry� w bibliotece. Du�ego, czarnego szczura z czerwonymi �lepiami, przez czyn, kt�rego to nikt si� nigdy nie dowiedzia�, jakie to sposoby walki z czarostwem proponowa� biskup Henrich Bl�ecknenheimer.
V
Wyszed� z symulatora i przytrzyma� si� uchwytu, by nie straci� r�wnowagi. Przeszed� po w�skiej, metalowej k�adce i dotar� do korytarza medycznego. Od razu otoczyli go lekarze, podali mu jaki� musuj�cy, s�odkawy p�yn do wypicia i zacz�li odrywa� od jego cia�a mackowate przewody biosond. Cmok, cmok, puszcza�y jedna po drugiej, zostawiaj�c czerwone �lady wok� ma�ych otwork�w. Kiedy ostatnio ca�owa�em si� z dziewczyn�? � zapyta� sam siebie w my�lach major Ian Setnus. To musia�o by� jeszcze na Ziemi, par� dni przed startem. Jak ona mia�a na imi�? Vanessa? Nie, Venessa chyba, takie nietypowe imi�. Te jej oczy, takie ciemne, g��bokie i te niesamowite w�osy, d�ugie i g�ste, czarne jak noc w kosmosie. Przysi�g�by, �e �y�y swoim �yciem i rusza�y si�, nawet gdy spa�a. Mo�e zreszt� i by�y �ywe. Je�li by�a tym, kim m�wi�a, to by�o j� na to sta�, a on nie orientowa� si� zbyt dobrze w trendach mody. Cmokn�a ostatnia sonda i poczu� gor�cy dreszcz przechodz�cy wzd�u� kr�gos�upa. Tak, teraz znowu by� ju� cz�owiekiem, a nie przed�u�eniem bionicznej kapsu�y symulatora.
- Jak si� pan czuje, majorze? � zapyta�a kapitan Andrewsson, g��wny lekarz statku-laboratorium �Aspera�. Chyba si� ju� pan przyzwyczai� do swoich nowych mo�liwo�ci pilotowania Black Hammerhead�a w bezpo�rednim sprz�eniu?
- Tak, dzi�kuj�... rzeczywi�cie dzi� by�o jakby l�ej. Mo�e to kwestia sztucznej grawitacji, a mo�e pani opieki � chcia� u�miechn�� si� ciep�o, co by tak i wygl�da�o, gdyby nie mia� na twarzy kilku okr�g�ych, czerwonych plam, z kropelkami krwi po�rodku.
- A te koszmary, o kt�rych pan opowiada�?
- To akurat si� nie zmieni�o, ale chyba dzi� trwa�o troch� kr�cej ni� ostatnio. Pojawiaj� si� tylko w momencie sprz�gania. Znowu takie same, wra�enie raczej ni� odczucie, jakbym powoli opada� do do�u pe�nego w�y.
- Rozumiem, te wszystkie sondy wchodz�ce w cia�o rzeczywi�cie wygl�daj� do�� niesamowicie. Czy chce pan przesun�� termin startu? � zapyta�a powa�nie.
- Nie, przecie� funkcje organizmu mam w normie, prawda? � zapyta� i kontynuowa�, nie czekaj�c na odpowied� � To musz� by� jakie� blokady w m�zgu, nie przyzwyczajonym do sterowania cia�em innym, ni� ludzkie. Mo�e m�zg odbiera to jako pocz�tek choroby psychicznej?
- Wszystkie funkcje pana organizmu i m�zgu mieszcz� si� w normie, jest pan zdrowym cz�owiekiem, ale mo�e ma pan racj�, te� nie wiem jak bym si� czu�a odbieraj�c wra�enia... b�d�c chyba raczej nawet... siedemdziesi�ciotonow�, biomechaniczn� istot�, stworzon� do poruszania si� w kosmosie. Z wiadomych przyczyn nie by�o mo�liwo�ci przeprowadzenia wcze�niej dok�adnych test�w. Nawet symulator musi by� podpi�ty z obu stron do �ywych stworze�. Nie mamy jeszcze technologii pozwalaj�cej na zast�pienie kt�rego� z nich. � Spojrza�a na niego takim wzrokiem, jak gdyby zastanawia�a si�, kt�re ze stworze� jest wa�niejsze.
- Wiem wiem, to ja jestem tym kr�likiem, na kt�rym b�d� uczy� si� nast�pni. Ale nie zamieni�bym si� z nimi. To wspania�e uczucie m�c by� czym�... kim� wi�cej.
- Teraz prosz� i�� i odpocz��, za 48 godzin ma pan prawdziwy lot. Wolf 359, ma�o romantyczna nazwa � spojrza�a na ekran podgl�du zewn�trznego, na kt�rym powoli przemieszcza�y si� gwiazdy, potem na chwil� prosto w oczy majora, szybko jednak spu�ci�a wzrok � zazdroszcz� panu � dopowiedzia�a cicho, bardziej do siebie.
VI
- My�la�am, �e ju� nie przyjedziesz, wiesz przecie� jak bardzo si� o ciebie martwi�, gdy wyje�d�asz na te swoje wyprawy.
- Popatrz tylko, co przywioz�em dla ciebie z podr�y � odpowiedzia�, u�miechn�� si� szelmowsko i zacz�� �piewa�.
�Przywioz�em ci konika, konika
Co w stepie, co w prerii zwyk� bryka�
Dla ciebie, dla ciebie on teraz
Kochanej chc� go da�, chc� go da�
Oboje zacz�li si� g�o�no �mia�. Z gracj� podesz�a do niego i gdy tylko nachyli� si� nieco, obj�a i poca�owa�a go delikatnie.
- Naprawd� si� martwi�am g�uptasie, nie by�o ci� tak d�ugo.
- Wiem kochanie, p�niej ci wszystko opowiem, teraz najch�tniej po�o�y�bym si� wygodnie i spa� bardzo, bardzo d�ugo.
- Chod�my wi�c � powiedzia�a i chwyci�a konia za uzd� � a w�a�ciwie jak si� ten dziwny konik nazywa?
- Tam, sk�d pochodzi, m�wili na niego Blackie.
- Blackie... dziwne imi�. Czy ono co� znaczy?
� � -
Statek mi�dzygwiezdny Black Hammerhead, stanowi�cy w tej chwili jedno�� z majorem Ianem Setnusem, powoli p�yn�� w kierunku pobliskiej planety. Pasma czerni, wydobywaj�ce si� zar�wno z cia�a cz�owieka jak i biologicznych cz�ci pojazdu, ca�kowicie ignoruj�c istnienie pancerza, wyp�ywa�y w przestrze�, gdzie owija�y si� wok� innych, przybywaj�cych od strony otaczaj�cych planet� pier�cieni. Jak dobrze wraca� do domu � pomy�la�a z ulg� zar�wno ludzka jak i energetyczna cz�� potr�jnej istoty. Nikt nie wiedzia�, co pomy�la� Blackie.
�Albowiem jam jest strach
przed kt�rym uciekacie
Przed �mierci� jam jest strach
przede mn� si� skrywacie
I pcham was wci�� do przodu
wci�� dalej w �wiat�o lamp
Przede mn� nikt nie zbiegnie
nie skryje si� i w murach miast
Budujcie szybko swe pot�gi
nauczcie si� mnie oszukiwa�
A kiedy przyjdzie na was czas
ja b�d� wszystkich oczekiwa�
[Skuegg Johess, �Ballada o pocz�tku, ballada o ko�cu�]