8543
Szczegóły |
Tytuł |
8543 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
8543 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 8543 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
8543 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ALFRED HITCHCOCK
TAJEMNICA BEZG�OWEGO KONIA
PRZYGODY TRZECH DETEKTYW�W
(Prze�o�y�a: ANNA IWA�SKA)
Wst�p Alfreda Hitchcocka
Oto kolejna emocjonuj�ca przygoda Trzech Detektyw�w, ch�opc�w, kt�rzy maj� dar wpadania w tarapaty.
Tym razem zmagaj� si� z tajemnic�, si�gaj�c� czas�w wojny meksyka�skiej! Z tajemnic� t� zwi�zany jest bezg�owy ko�, wysadzany klejnotami legendarny miecz i trzech dawno zapomnianych oszust�w, kt�rych kr�te �lady ch�opcy musz� tropi� po przesz�o stu trzydziestu latach. Na domiar wszystkiego, nasi m�odzi przyjaciele odkryj�, �e zakurzone dokumenty historyczne nie zawsze m�wi� prawd�.
Je�li nigdy przedtem nie spotkali�cie Jupitera Jonesa, Pete�a Crenshawa i Boba Andrewsa, pozw�lcie �e przedstawi� ich Wam pokr�tce. Trzem Detektywom przewodzi Jupiter, kt�rego si�a dedukcji ust�puje jedynie jego wadze. Drugim Detektywem jest Pete, muskularny ch�opiec z poczuciem humoru i alergi� na szalone plany Jupitera. Mimo obaw, Pete zawsze znajduje si� tam, gdzie potrzebuj� go przyjaciele. Bob jest sekretarzem zespo�u. Prowadzi skrupulatn� dokumentacj� wszystkich spraw i poszukuje niezb�dnych informacji w bibliotece, gdzie pracuje dorywczo.
Wszyscy trzej mieszkaj� w Rocky Beach, kalifornijskim mie�cie na wybrze�u Pacyfiku, w pobli�u Hollywoodu. Ich Kwater� G��wn� jest stara przyczepa kempingowa, kt�r� zr�cznie ukryli w�r�d stert rupieci w sk�adzie z�omu Jonesa. To niewiarygodne sk�adowisko starzyzny nale�y do Tytusa i Matyldy Jones�w, wujostwa Jupitera.
Do�� wst�pu. Przejd�cie do rozdzia�u pierwszego, by towarzyszy� Trzem Detektywom w tajemniczych i niebezpiecznych przygodach - je�li tylko starczy Wam odwagi!
Rozdzia� 1
Przykre spotkanie
- Hej, Jupe! Diego Alvaro chce z tob� pogada� - zawo�a� Pete Crenshaw, wychodz�c frontow� bram� z gmachu szko�y w Rocky Beach. Lekcje w�a�nie si� sko�czy�y i przyjaciele Pete�a, Jupiter Jones i Bob Andrews czekali na niego na dworze.
- Nie wiedzia�em, �e znasz Alvara - powiedzia� Bob do Jupitera.
- Znam tak sobie. Jeste�my razem w kalifornijskim klubie historycznym, ale Diego zawsze si� trzyma na dystans. Czego on chce, Pete?
- Nie wiem. Spyta� mnie tylko, czy mo�esz si� z nim spotka� po lekcjach przy bramie boiska. Je�li masz czas. Zachowywa� si�, jakby to by�o co� wa�nego.
- Mo�e potrzebuje us�ug Trzech Detektyw�w - powiedzia� Jupiter z nadziej�. Zesp� detektywistyczny, sk�adaj�cy si� z Jupitera, Pete�a i Boba, od do�� dawna nie pracowa� nad �adn� spraw�.
Pete wzruszy� ramionami.
- Mo�e. Ale chce si� zobaczy� tylko z tob�.
- P�jdziemy na spotkanie wszyscy razem - zdecydowa� Jupe.
Pete i Bob przytakn�li i pod��yli za swym pulchnym przyjacielem. Przywykli do robienia tego, co chcia� Jupiter. Jako g�owa zespo�u, Jupe podejmowa� wi�kszo�� decyzji. Czasami dwaj pozostali ch�opcy przeciwstawiali mu si�. Pete miewa� zastrze�enia do zwyczaju Jupe�a pakowania si� �mia�o w niebezpiecze�stwo, gdy pracowali nad jak�� tajemnicz� spraw�. Bob, drobny i rozmi�owany w nauce, podziwia� �yw� inteligencj� Jupe�a, ale od czasu do czasu oburza�a go arbitralno�� przyjaciela. Niemniej jednak, z Jupiterem �ycie nigdy nie by�o nudne. Mia� niesamowit� umiej�tno�� wyw�szenia tajemnicy i znajdowania podniecaj�cych przyg�d. Wszyscy trzej byli wi�c niemal zawsze najlepszymi przyjaci�mi.
Jupiter wi�d� ich teraz wok� naro�nika szko�y, w cich� ulic�, po�rodku kt�rej bieg� trawnik. W dole ulicy, za domami rozci�ga�o si� lekkoatletyczne boisko szkolne. Ch�opcy kulili si� w swych wiatr�wkach, W to czwartkowe listopadowe popo�udnie wprawdzie �wieci�o s�o�ce, ale d�� ch�odny, dokuczliwy wiatr.
- Nie widz� Diega - powiedzia� Bob, patrz�c uwa�nie przez swe okulary, gdy zbli�ali si� do bramy.
- Za to jest kto� inny! - j�kn�� Pete.
Zaraz pod bram� boiska sta�a zaparkowana ma�a, otwarta ci�ar�wka, jeden z tych pojazd�w, jakich u�ywaj� ranczerzy. T�gi, kr�py m�czyzna w kowbojskim kapeluszu, drelichowej kurtce, d�insach i wysokich butach przysiad� na przednim zderzaku wozu. Obok niego, nonszalancko rozparty, siedzia� wysoki chudy ch�opiec z d�ugim nosem. Na drzwiach ci�ar�wki pi�knymi, z�otymi literami napisano: �Ranczo Norrisa�.
- Chudy Norris! - skrzywi� si� Bob.
- Co on robi...
Bob nie zd��y� sko�czy� zdania, gdy wysoki ch�opiec dostrzeg� ich i zawo�a�:
- Ach, czy� to nie t�u�cioszek Sherlock Holmes i jego dwa durne psy go�cze! - roze�mia� si� w nieprzyjemny spos�b.
Chudy, czyli E. Skinner Norris by� odwiecznym wrogiem Trzech Detektyw�w. Rozpieszczony syn zamo�nego biznesmena, Chudy popisywa� si� stale, usi�uj�c udowodni�, �e jest m�drzejszy od Jupitera. Nigdy mu si� to nie uda�o, ale zdo�a� przysporzy� detektywom wiele k�opot�w. By� w lepszej od nich sytuacji - o par� lat starszy, mia� prawo jazdy oraz w�asny sportowy samoch�d. Detektywi zazdro�cili mu tego z tak� sam� si��, z jak� nie cierpieli jego napastliwo�ci.
Nie spos�b by�o Jupiterowi zignorowa� ostatniej zniewagi Chudego. Zatrzyma� si� nie opodal bramy i zapyta� z ironi� w g�osie:
- Czy kto� co� m�wi�, Bob?
- Z pewno�ci� nikogo nie widz� - odpowiedzia� Bob.
- Ale ja z pewno�ci� kogo� czuj� - Pete poci�gn�� nosem. - Kogo� albo co�.
Kr�py kowboj roze�mia� si� i popatrzy� na Chudego. Wysoki ch�opak poczerwienia�. Ruszy� wyzywaj�co na detektyw�w, zaciskaj�c pi�ci. W�a�nie szykowa� si� do riposty, gdy rozleg� si� czyj� g�os:
- Jupiterze Jones! Przepraszam za sp�nienie. Mam wielk� pro�b� do ciebie.
Z bramy boiska wyszed� smuk�y, czarnow�osy i czarnooki ch�opiec. Trzyma� si� tak prosto, �e wydawa� si� wy�szy, ni� by� w istocie. Nosi� stare, obcis�e d�insy, niskie buty do konnej jazdy i obszern� bia�� koszul� z kolorowym haftem. M�wi� po angielsku bez akcentu, ale jego spos�b bycia wskazywa� na zwi�zki ze star� hiszpa�sk� kultur�.
- Jak� masz pro�b�, Diego? - zapyta� Jupiter.
Chudy Norris za�mia� si�.
- Hej, Grubasku, kolegujesz si� teraz z przyb��dami? Na to wygl�da. Dlaczego nie pomo�esz odes�a� go z powrotem do Meksyku? Zrobi�by� nam wszystkim przys�ug�.
Diego Alvaro zawr�ci� na pi�cie. Tak szybko i zwinnie, �e stan�� przed Chudym, nim ten przesta� si� �mia�.
- Odwo�aj to - powiedzia�. - Przepro�.
Ni�szy o g�ow�, m�odszy i o wiele szczuplejszy od Norrisa, Diego sta� niewzruszenie przed swoim przeciwnikiem. Wygl�da� dostojnie niczym hiszpa�ski don.
- Zg�upia�e�, nie przepraszam Meksykan�w - powiedzia� Chudy.
Diego bez s�owa uderzy� Chudego w drwi�co u�miechni�t� twarz.
- Ty, ma�y...!
Jednym ciosem Chudy powali� mniejszego ch�opca. Diego zerwa� si� natychmiast i stara� si� zada� cios Chudemu. Znowu zosta� powalony. Wsta�, pad�, znowu wsta�. Chudy przesta� si� u�miecha�. Odepchn�� Diega daleko, a� na jezdni� i rozgl�da� si�, jakby chcia�, by kto� przerwa� nier�wn� walk�.
- Hej! Niech kto� zabierze tego ma�ego �miecia...
Jupiter i Pete ruszyli do nich. Kr�py kowboj zeskoczy� ze �miechem ze zderzaka.
- Dobra, Alvaro - powiedzia� - sko�cz z tym. Oberwiesz...
- NIE!
Wszyscy znieruchomieli na ten okrzyk. Wyda� go m�czyzna, kt�ry pojawi� si� w tym momencie. Wygl�da� jak starsza replika Diega. Cho� znacznie wy�szy, mia� t� sam� smuk��, zwart� budow� cia�a i te same czarne w�osy i oczy. Nosi� r�wnie� stare d�insy, zdarte buty do konnej jazdy i haftowan� koszul�; jego by�a czarna, wyblak�a, z czerwonym i ��tym obszyciem; czarne sombrero ozdobione by�o muszelkami ze srebra. Twarz mia� hard�, spojrzenie zimne i twarde.
- Nikt nie b�dzie si� do tego wtr�ca� - powiedzia� oschle. - Ch�opcy musz� rozegra� to mi�dzy sob�.
Kowboj wzruszy� ramionami i opar� si� o sw�j w�z. Detektywi, onie�mieleni zawzi�to�ci� przybysza, tylko patrzyli. Chudy spojrza� na wszystkich i odwr�ci� si� do Diega. Mniejszy ch�opiec uni�s� pi�ci i ruszy� naprz�d.
- Okay, prosisz si� o to! - warkn�� Chudy i zszed� z kraw�nika.
Dwaj ch�opcy zmagali si� na przestrzeni mi�dzy ma�� ci�ar�wk� a zaparkowanym dalej samochodem. W pewnej chwili Chudy skoczy� w ty�, �eby nabra� rozp�du do ostatecznego, mia�d��cego ciosu.
- Uwa�aj! - krzykn�li r�wnocze�nie Bob i Pete.
Cofn�wszy si� gwa�townie, Chudy znalaz� si� na wprost nadje�d�aj�cego samochodu! Nie spuszcza� oczu z Diega i nie zdawa� sobie sprawy z niebezpiecze�stwa, w jakim si� znalaz�.
Zapiszcza�y hamulce, ale samoch�d nie zatrzyma� si� w por�.
Diego rzuci� si� dziko ku Chudemu i z ca�ym rozp�dem uderzy� go ramieniem, usi�uj�c zepchn�� z linii nadje�d�aj�cego samochodu. Obaj potoczyli si� na chodnik, podczas gdy samoch�d min�� ich z po�lizgiem i zatrzyma� si� par� metr�w dalej.
Obaj ch�opcy le�eli nieruchomo na chodniku. Pe�ni przera�enia wszyscy obserwuj�cy walk� podbiegli do nich.
Diego poruszy� si� wreszcie i podni�s� wolno, u�miechni�ty. Nie by� nawet zadra�ni�ty! Chudemu te� si� nic nie sta�o. Natarcie Diega rzuci�o go w bezpieczne miejsce, poza lini� jazdy samochodu.
Bob i Pete z szerokim u�miechem klepali Diega po plecach, a kierowca samochodu szed� do nich spiesznie.
- Co za b�yskawiczna reakcja, synu! Nic ci si� nie sta�o?
Diego potrz�sn�� przecz�co g�ow�. Kierowca podzi�kowa� mu, upewni� si�, czy Chudy nie jest ranny, i odjecha�. Chudy le�a� ci�gle na chodniku, blady i wstrz��ni�ty.
- Szcz�cie! Piekielne szcz�cie - mrucza� kowboj, pomagaj�c Chudemu si� podnie��.
- Chy... chyba on mnie uratowa� - wyst�ka� Chudy.
- No pewnie! - wykrzykn�� Pete. - Podzi�kuj mu lepiej.
Chudy skin�� niech�tnie g�ow�.
- Dzi�ki, Alvaro.
- Dzi�ki? To wszystko? - powiedzia� Diego.
- Co? - nie pojmowa� Chudy.
- Nie s�ysza�em, �eby� przeprosi� - powiedzia� Diego spokojnie.
Chudy patrzy� w os�upieniu na szczup�ego ch�opca.
- Odwo�aj, co powiedzia�e� - za��da� Diego.
Chudy poczerwienia�.
- Dobra, odwo�uj�, je�li to tyle dla ciebie znaczy. Ja...
- To mnie satysfakcjonuje - o�wiadczy� Diego. Odwr�ci� si� i odszed�.
- Hej, ty... - zacz�� Chudy, ale zobaczy� szerokie u�miechy Boba, Pete�a i Jupitera. Jego w�ska twarz zap�on�a ze z�o�ci. Ruszy� szybko do pikapa.
- Cody! - krzykn�� do kowboja. - Zabieramy si� st�d.
Kowboj popatrzy� na Diega i srogiego nieznajomego, kt�ry sta� teraz obok ch�opca.
- Wy dwaj narobili�cie sobie w�a�nie mas� k�opot�w - powiedzia�.
Wsiad� do swego wozu i odjecha� wraz z Chudym.
Rozdzia� 2
Duma Alvar�w
Podczas gdy pogr�ka Cody�ego wci�� pobrzmiewa�a w uszach Trzech Detektyw�w, Diego z trwog� patrzy� za odje�d�aj�c� p�ci�ar�wk�.
- Moja g�upia duma! - zawo�a�. - To nas zrujnuje!
- Nie, Diego! - odezwa� si� nieznajomy. - Post�pi�e� s�usznie. Alvarowie zawsze stawiaj� na pierwszym miejscu dum� i honor.
Diego odwr�ci� si� do ch�opc�w.
- To m�j brat Pico. Jest g�ow� rodziny. Bracie, to moi przyjaciele: Jupiter Jones, Pete Crenshaw i Bob Andrews.
Powa�ny i ceremonialny Pico sk�oni� si� ch�opcom. M�g� mie� nie wi�cej ni� dwadzie�cia pi�� lat, ale sprawia� wra�enie starego szlachcica hiszpa�skiego, mimo wytartych d�ins�w i znoszonej koszuli.
- Senores. To zaszczyt was pozna�.
- De nada - powiedzia� Jupiter z uk�onem.
- Ach - Pico u�miechn�� si�. - M�wisz po hiszpa�sku, Jupiterze?
- Czytam, ale naprawd� m�wi� nie potrafi� - odpowiedzia� Jupiter troch� zawstydzony. - W ka�dym razie nie tak, jak po angielsku.
- Nie masz potrzeby m�wi� dwoma j�zykami - powiedzia� Pico uprzejmie. - Co do nas, jeste�my dumni z naszego dziedzictwa, wi�c m�wimy tak�e po hiszpa�sku. Ale jeste�my Amerykanami, jak wy, i r�wnie� angielski jest naszym j�zykiem.
Nim Jupe zd��y� odpowiedzie�, Pete wtr�ci� niecierpliwie:
- Co ten facet Cody mia� na my�li, m�wi�c, �e narobili�cie sobie mas� k�opot�w?
- Takie tam pogr�ki bez znaczenia - powiedzia� wzgardliwie Pico.
- Nie wiem, Pico - odezwa� si� Diego z niepokojem. - Pan Norris...
- Nie zawracaj innym g�owy naszymi k�opotami, Diego.
- Macie wi�c jakie� k�opoty? Z Codym i Chudym Norrisem? - zapyta� Jupiter.
- Drobnostki - odpowiedzia� Pico.
- Nie nazwa�bym kradzie�y rancza drobnostk�! - wybuchn�� Diego. Bob i Pete byli zaskoczeni.
- Wasze ranczo? Jak...?
- Uspok�j si�, Diego. Kradzie� to mocne s�owo - powiedzia� Pico.
- A jakie s�owo by�oby w�a�ciwe? - zapyta� Jupiter.
Pico namy�la� si� chwil�.
- Par� miesi�cy temu pan Norris kupi� ranczo s�siaduj�ce z naszym. Planuje kupienie innych w pobli�u, my�l�, �e traktuje to jako inwestycj�. Chcia� naby� te� nasze ranczo, ale to wszystko, co posiadamy, i cho� oferowa� dobr� cen�, odm�wili�my. To go do�� rozgniewa�o.
- W�ciek� si� jak ogier na uwi�zi - wtr�ci� z u�miechem Diego.
- Widzicie - kontynuowa� Pico - na naszej ziemi jest stara tama na rzece Santa Inez i rezerwuar wodny. Panu Norrisowi potrzeba wody dla du�ego rancza. Gdy odm�wili�my sprzeda�y, oferowa� wi�cej pieni�dzy. Kiedy wci�� odmawiali�my, stara� si� dowie��, �e nasza stara, hiszpa�ska koncesja gruntowa jest nieprawomocna. Ona jednak jest prawomocna. To jest nasza ziemia.
- Nawet kaza� Cody�emu, �eby doni�s� szeryfowi, �e nasze ranczo stanowi zagro�enie po�arowe, bo nie mamy do�� pracownik�w - doda� z gniewem Diego.
- Kim jest Cody? - zapyta� Bob.
- Zarz�dza ranczem Norrisa. Pan Norris jest biznesmenem. Nie zna si� na prowadzeniu rancza - wyja�ni� Pico.
- Ale szeryf nie uwierzy� s�owom Cody�ego? Nic wi�c wam nie zagra�a? - upewnia� si� Pete.
Pico westchn��.
- Utrzymujemy si� sami, ale mamy niewiele pieni�dzy. Zalegali�my z podatkami. Pan Norris dowiedzia� si� o tym i robi� starania, �eby zarz�d ziemski przej�� ranczo. Wtedy m�g�by je od nich kupi�. Musieli�my szybko zap�aci� podatki, wi�c...
- Zaci�gn�li�cie d�ug hipoteczny - domy�li� si� Jupiter.
Pete zmarszczy� czo�o.
- Co to jest, Jupe, d�ug hipoteczny?
- Po�yczka pod zastaw domu lub ziemi, albo jedno i drugie - wyja�ni� Jupiter. - Je�li nie sp�acisz po�yczki, bank przejmuje dom lub ziemi�.
- To znaczy, �e wzi�li�cie po�yczk�, by zap�aci� podatki, �eby zarz�d nie przej�� rancza, ale musicie sp�aci� po�yczk�, �eby bank nie zabra� wam domu albo ziemi! - powiedzia� Pete. - Dla mnie to jak uciec z deszczu pod rynn�.
- Nie - powiedzia� Jupiter. - Podatki trzeba zap�aci� od razu, a po�yczk� sp�aca si� w ma�ych ratach. Po�yczka jest kosztowniejsza, bo musisz p�aci� procenty od sumy, ale zyskujesz czas i �atwiej dokonywa� ma�ych sp�at.
- Z tym, �e Meksyko-Amerykanie, kt�rzy maj� wi�cej ziemi ni� pieni�dzy, nie zawsze uzyskuj� w Kalifornii po�yczk� bankow� - zauwa�y� gniewnie Pico.
- Po�yczki hipotecznej udzieli� nam stary przyjaciel i s�siad, Emiliano Paz. Teraz nie mo�emy jej sp�aci� i dlatego zwracamy si� do ciebie, Jupiterze.
- Do mnie?
- P�ki �yj�, nie sprzedamy wi�cej ziemi Alvar�w - m�wi� Pico z zawzi�to�ci� w g�osie. - Przez wiele pokole� Alvarowie zgromadzili du�o mebli, dzie� sztuki, ksi��ek, stroj�w, narz�dzi... Rozstawanie si� z rodzinnymi pami�tkami jest dla nas bolesne, ale musimy wp�aci� pieni�dze i przyszed� czas na sprzedanie tego, co si� da. S�ysza�em, �e tw�j wujek Tytus kupuje takie rzeczy i p�aci przyzwoicie.
- Jeszcze jak kupuje! - wykrzykn�� Pete. - Im starsze rzeczy, tym lepiej.
- My�l�, �e wujek Tytus b�dzie zachwycony - powiedzia� Jupiter. - Chod�my.
Jupiter by� sierot� i mieszka� ze swym wujkiem Tytusem i cioci� Matyld� na przedmie�ciu Rocky Beach. Naprzeciw ich ma�ego domu znajdowa�a si� rodzinna firma - sk�ad z�omu Jonesa. Wszyscy, jak d�ugie i szerokie wybrze�e po�udniowej Kalifornii, znali t� nadzwyczajn� rupieciarni�. Znajdowa�y si� tam nie tylko zwyk�e u�ywane rzeczy, jak stare rury i d�wigary stalowe, tanie meble i przyrz�dy, ale r�wnie� prawdziwe skarby, kt�re wujek Tytus kolekcjonowa�: stare marmurowe urz�dzenia �azienek, kraty z kutego �elaza, rze�bione drewniane p�yty na boazerie.
Codzienn� prac� w sk�adzie wujek Tytus pozostawia� cioci Matyldzie. Sam by� bardziej zainteresowany skupywaniem przedmiot�w, kt�re p�niej sprzedawali. Bra� udzia� we wszystkich wyprzeda�ach i licytacjach. Nic nie sprawia�o mu wi�kszej rado�ci, ni� okazyjny zakup jakiego� starego dobytku rodzinnego. Jak przewidzieli Jupe i Pete, oferta Alvar�w go zachwyci�a.
- Na co czekamy? - zapyta� z b�yszcz�cymi oczami.
Par� minut p�niej ci�ar�wka Jones�w jecha�a na p�noc, zostawiaj�c za sob� Ocean Spokojny i zmierzaj�c ku nadbrze�nym g�rom i ranczu Alvar�w. Za kierownic� siedzia� Hans, jeden z dwu Bawarczyk�w pracuj�cych w sk�adzie, obok Tytus i Diego. Jupiter, Pete, Bob i Pico jechali na platformie otwartej ci�ar�wki. Listopadowe popo�udnie by�o wci�� s�oneczne, ale nad g�rami zbiera�y si� czarne chmury.
- Jak my�licie, czy te chmury przynios� wreszcie troch� deszczu? - zapyta� Bob.
Nie pada�o od maja i ka�dego dnia oczekiwano nadej�cia zimowych deszczy.
Pico wzruszy� ramionami.
- Mo�e. To nie pierwsze chmury, jakie pojawi�y si� tej jesieni. Przyda�by si� deszcz, i to jak najszybciej. Szcz�liwie ranczo Alvar�w ma rezerwuar wodny, ale powinien by� wype�niany ka�dego roku. A teraz poziom wody jest bardzo niski.
Pico spogl�da� na wyschni�ty brunatny krajobraz z ja�niejszymi plamami przykurzonej zieleni d�b�w.
- Kiedy� by�y to ziemie Alvar�w - powiedzia�. - W g�r� i w d� wybrze�a i daleko poza g�ry. Ponad dwadzie�cia tysi�cy akr�w.
Bob pokiwa� g�ow�.
- Hacjenda Alvar�w. Uczyli�my si� o tym w szkole. Ziemia nadana przez kr�la Hiszpanii.
- Tak - powiedzia� Pico. - Nasza rodzina mieszka tu od dawna. Juan Cabrillo, pierwszy Europejczyk, odkrywca Kalifornii, zaj�� j� dla Hiszpanii w 1542 roku. Ale Carlos Alvaro by� w Ameryce jeszcze wcze�niej! By� �o�nierzem konkwistador�w Hernana Cortesa, gdy ten w 1521 roku rozgromi� Aztek�w i podbi� po�udniowy Meksyk.
- O rany, o sto lat wcze�niej, nim koloni�ci wyl�dowali w Plymouth Rock! - wykrzykn�� Pete.
- Kiedy Alvarowie przybyli do Kalifornii? - zapyta� Jupiter.
- Znacznie p�niej - odpar� Pico. - Hiszpanie osiedlili si� w Kalifornii dopiero w dwie�cie lat po odkryciu jej przez Cabrilla. Kalifornia le�a�a bardzo daleko od miasta Meksyk, stolicy Nowej Hiszpanii, i dost�pu do niej bronili wojowniczy Indianie. Pocz�tkowo Hiszpanie mogli dotrze� do Kalifornii tylko morzem.
- Nawet my�leli, �e Kalifornia jest wysp�, prawda? - powiedzia� Jupe.
Pico skin�� g�ow�.
- Przez pewien czas. P�niej, w 1769 roku, kapitan Gaspar de Portola poprowadzi� ekspedycj� na p�noc i dotar� l�dem do San Diego. Przyby� z nim m�j przodek, porucznik Rodrigo Alvaro. Portola poszed� dalej, odkry� zatok� San Francisco i na koniec, w 1770 roku, za�o�y� osad� w Monterey. W drodze na p�noc m�j przodek Rodrigo zobaczy� te obszary, gdzie dzi� znajduje si� Rocky Beach, i p�niej zdecydowa� si� tutaj osiedli�. Ubiega� si� o ziemi� u gubernatora prowincji w Kalifornii i w 1784 roku zosta�a mu nadana.
- My�la�em, �e dosta� ziemi� od kr�la Hiszpanii - wtr�ci� Pete.
- W pewnym sensie - przytakn�� Pico. - Ca�y obszar Nowej Hiszpanii nale�a� oficjalnie do kr�la. Gubernatorzy Meksyku i Kalifornii mogli jednak nadawa� ziemi� w jego imieniu. Rodrigo otrzyma� pi�� mil kwadratowych, co stanowi ponad dwadzie�cia dwa tysi�ce akr�w. Teraz zosta�o nam tylko sto akr�w.
- Co si� sta�o z reszt�? - zapyta� Bob.
- Hm? - Pico spogl�da� w dal. - W jaki� spos�b dokona�a si� sprawiedliwo��. My, Hiszpanie, odebrali�my ziemi� Indianom, inni zabrali j� nam. By�o wielu potomk�w Alvar�w w ci�gu lat i ziemi� wielokrotnie dzielono. Cz�� sprzedano, cz�� rozdano, cz�� rozkradziono za pomoc� r�nych oszustw urz�dnik�w kolonialnych. Tyle by�o tej ziemi, �e to wszystko zdawa�o si� nie mie� znaczenia.
Kiedy w 1848 roku Kalifornia sta�a si� cz�ci� Stan�w Zjednoczonych, zacz�to kwestionowa� prawa w�asno�ci i obarcza� w�a�cicieli podatkami. Powoli ranczo sta�o si� zbyt ma�e, by przynosi� zyski. Ale nasza rodzina zawsze by�a dumna ze swego hiszpa�sko-meksyka�skiego dziedzictwa. Nosz� imi� po ostatnim meksyka�skim gubernatorze Kalifornii, Pio Pico, a pomnik wielkiego Cortesa wci�� stoi na terenie naszej posiad�o�ci. Alvarowie nie rezygnowali z uprawiania ziemi. Kiedy ranczo przestawa�o by� op�acalne, sprzedawali tylko cz�� grunt�w, �eby mie� na �ycie.
- A pan Norris chce zabra� reszt�! - wykrzykn�� Pete.
- Nie dostanie - powiedzia� Pico z moc�. - To uboga ziemia i nie starcza jej teraz na hodowanie byd�a, ale trzymamy kilka koni, zasadzili�my drzewa awokado i uprawiamy troch� warzyw. M�j ojciec i wuj, kt�rzy ju� nie �yj�, cz�sto, �eby utrzyma� ranczo, pracowali w mie�cie. Je�li b�dzie trzeba, Diego i ja zrobimy to samo.
Szosa lokalna, kt�r� jechali, prowadzi�a przez pag�rkowaty teren na p�noc. Teraz osi�gn�li odcinek biegn�cy przez rozleg��, otwart� przestrze�, zupe�nie p�ask�, p�niej zatacza� on szeroki �uk w lewo, na zach�d. W po�owie krzywizny odga��zia�a si� w prawo kr�ta bita droga. Pico wskaza� na ni�.
- Biegnie przez ranczo Norrisa.
Detektywi dostrzegli w oddali zabudowania gospodarskie, ale nie mogli rozr�ni� stoj�cych przy nich pojazd�w. Byli ciekawi, czy Chudy i Cody wr�cili.
Zatoczywszy �uk szosa bieg�a przez ma�y, kamienny most nad wyschni�tym korytem rzeki.
- To rzeka Santa Inez, granica naszej ziemi - powiedzia� Pico. - Nie b�dzie w niej wody, p�ki nie przyjd� deszcze. Nasza tama na rzece jest o mil� dalej na p�noc, u czo�a tych grzbiet�w.
Grzbiety g�rskie, o kt�rych m�wi� Pico, zaczyna�y si� zaraz za rzek� i wznosi�y w prawo od szosy lokalnej. Stanowi�y zesp� ma�ych, stromych i w�skich wzg�rz, kt�re opada�y w d� z g�r na p�nocy, niczym d�ugie palce.
Gdy ci�ar�wka min�a ostatni grzbiet, Pico wskaza� na jego szczyt. Widnia� tam, czarny na tle nieba, du�y pos�g m�czyzny na koniu. Jedna r�ka m�czyzny by�a wzniesiona w g�r�, jakby dawa� znak niewidzialnej armii, by sz�a za nim.
- Konkwistador Cortes - powiedzia� Pico z dum�. - Symbol Alvar�w. Pomnik zrobili Indianie niemal dwie�cie lat temu. Cortes jest naszym bohaterem.
Za ostatnim wzg�rzem teren by� znowu p�aski, a droga przeci�a nast�pny most nad g��bokim, suchym w�wozem.
- Kolejna wyschni�ta rzeka? - zapyta� Pete.
- Dobrze by by�o - powiedzia� Pico. - To tylko strumie�. Woda gromadzi si� w nim po silnej burzy, ale nie zasila go, jak rzek� Santa Inez, woda z g�r.
Ci�ar�wka skr�ci�a teraz w prawo, na bit� drog�, wzd�u� kt�rej ros�y drzewa awokado. Wkr�tce skr�ci�a ponownie w prawo, wje�d�aj�c na rozleg�e, nagie podw�rze.
- Witajcie w hacjendzie Alvar�w - powiedzia� Pico.
Po zej�ciu z ci�ar�wki, detektywi zobaczyli d�ug�, nisk�, ceglan� hacjend�. �ciany mia�a bielone, g��boko osadzone okna i stromy dach, kryty czerwon� dach�wk�. Dach opada� a� nad frontow� werand� i wsparty by� na drewnianych s�upach i belkach. Na lewo od hacjendy sta�a ceglana stajnia. Teren przed ni� by� ogrodzony p�otem, tworz�c korral. Poskr�cane d�by ros�y wok� stajni i korralu, i poza hacjend�. Wszystko zdawa�o si� niego�cinne i zniszczone pod listopadowym, pochmurnym niebem.
Strumie�, kt�ry przeci�li po drodze, bieg� w pobli�u hacjendy, a za nim wznosi�y si� d�ugie wzg�rza. Jupiter pokaza� wujkowi pomnik Cortesa.
- To na sprzeda�? - spyta� szybko Tytus.
- Nie, ale w stajni jest du�o rzeczy na sprzeda� - odpowiedzia� Pico.
Hans podprowadzi� ci�ar�wk� pod korral, a pozostali poszli przez piaszczysty teren do stajni. Wewn�trz by�o mroczno i Pico odwiesi� sw�j kapelusz na ko�ek, aby wygodniej mu by�o pokazywa� rodzinne skarby. Wujek Tytus i detektywi otworzyli szeroko oczy na ich widok.
D�ugi budynek stajni wyposa�ony by� do po�owy w przegrody dla koni i zwyk�y farmerski ekwipunek. Druga po�owa by�a magazynem. Od pod�ogi po sufit zwalono tam sto�y, krzes�a, skrzynie, sekretery, komody, lampy naftowe, narz�dzia, draperie, miski, dzbany, wanny i nawet stary dwuko�owy pow�z. Na widok tak bajecznych skarb�w, wujek Tytus zaniem�wi� z wra�enia.
- Alvarowie mieli kiedy� wiele dom�w - wyja�nia� Pico. - Teraz mamy tylko hacjend�, a umeblowanie pozosta�ych jest tutaj.
- Kupuj� wszystko natychmiast! - wykrzykn�� wujek Tytus.
- Patrzcie! - zawo�a� Bob. - Stara zbroja! He�m i pancerz.
- Miecze i siod�a ze srebrnymi okuciami! - wt�rowa� mu Pete.
Wszyscy zacz�li szpera� z zapa�em. Wujek Tytus w�a�nie zd��y� si� zabra� do spisywania rzeczy, gdy na dworze rozleg� si� krzyk. Wujek Tytus przerwa� pisanie. Po chwili krzycza�y ju� dwa g�osy.
Zacz�li nas�uchiwa�. Znowu nadbieg� krzyk, teraz ju� wyra�niejszy.
- Po�ar! Po�ar!
Po�ar! Na �eb, na szyj� rzucili si� do drzwi.
Rozdzia� 3
Po�ar!
Gdy detektywi wybiegli ze stajni, poczuli unosz�cy si� w powietrzu lekki zapach dymu. Na podw�rzu stali dwaj m�czy�ni, machali r�kami i krzyczeli:
- Pico! Diego! Tam!
- Za tam�!
Pico poblad�. Z korralu wida� by�o s�up dymu, wznosz�cy si� ku pochmurnemu niebu znad wyschni�tych na br�z g�r na p�nocy. Oznacza� najgro�niejsze ze wszystkich niebezpiecze�stwo - po�ar poszycia!
- Dali�my zna� stra�y po�arnej i zarz�dowi las�w! - krzykn�� jeden z m�czyzn. - Szybko, bierzcie �opaty i siekiery!
- Trzeba tam jecha�! - krzycza� drugi. - We�cie wasze konie!
- Jed�my nasz� ci�ar�wk�! - powiedzia� Jupiter.
- Dobra - zgodzi� si� Pico. - �opaty i siekiery s� w stajni.
Ros�y Hans pobieg� zapu�ci� motor ci�ar�wki, a pozostali taszczyli ze stajni narz�dzia. Diego i wujek Tytus wsiedli spiesznie do szoferki. Wszyscy inni st�oczyli si� na otwartej platformie, uczepiwszy si� bok�w, gdy ci�ar�wka ruszy�a. Pico, bez tchu, przedstawi� dw�ch m�czyzn, kt�rzy wszcz�li alarm.
- To nasi przyjaciele, Leo Guerra i Porfirio Huerta. Ich rodziny od wielu pokole� pracowa�y na hacjendzie Alvar�w. Teraz Leo i Porfirio maj� ma�e domy wy�ej, przy drodze, i pracuj� w mie�cie, ale wci�� pomagaj� nam na ranczu.
Dwaj niscy, czarnow�osi m�czy�ni uprzejmie przywitali si� z ch�opcami. Potem, gdy Hans wyjecha� na w�sk� bit� drog�, wiod�c� ku g�rom przez ranczo Alvar�w, patrzyli przed siebie z niepokojem ponad dachem szoferki. Na ich suchych, wysmaganych wiatrem twarzach malowa�a si� troska. Tarli nerwowo r�ce o swe stare, po�atane d�insy.
W miar� jak ci�ar�wka posuwa�a si� na p�noc, dym g�stnia� i niemal zd�awi� �wiat�o pochmurnego dnia. Detektywi tylko mgli�cie zdawali sobie spraw� z tego, co mijali - ledwie mo�na by�o rozpozna� ogr�d warzywny z rowami nawadniaj�cymi i na polu stado koni, galopuj�cych na po�udnie. Pocz�tkowo droga bieg�a r�wnolegle do wyschni�tego strumienia i pasma wzg�rz za nim. P�niej, bli�ej g�r, rozwidla�a si�. Po�ar wybuch� na wprost prawego odga��zienia. Hans skierowa� ci�ar�wk� na wyboist� drog�, wje�d�aj�c w rozchodz�cy si� wok� dym. Droga skr�ca�a do suchego strumienia, kt�ry ko�czy� si� nagle u st�p wysokiego, skalistego wzg�rza. Zaraz za tym punktem ko�czy�o si� samo wzg�rze i ci�ar�wka min�a star�, kamienn� tam� na prawo od drogi. Poni�ej tamy, wyschni�te koryto Santa Inez zatacza�o �uk na po�udniowy wsch�d, wzd�u� przeciwleg�ego zbocza d�ugiego wzg�rza. Powy�ej tamy znajdowa� si� rezerwuar - nie wi�kszy od w�skiego stawu u podn�a niskiej g�ry. Gdy ci�ar�wka obje�d�a�a dooko�a staw, ukaza�y si� skacz�ce w g�r� przez dym p�omienie.
- Sta�! - krzykn�� Pico.
Ci�ar�wka zahamowa�a ze zgrzytem, nieca�e sto metr�w od nacieraj�cego ognia, i wszyscy wysiedli.
- Rozstawcie si� jak najszerzej i niech ka�dy wykarczuje kawa�ek poszycia - komenderowa� Pico. - Ziemi� rzucajcie w stron� p�omieni. Mo�e zdo�amy skierowa� ogie� do stawu! Szybko!
Powy�ej stawu, za tam�, ogie� wypali� szerokie p�kole po obu stronach rzeki. Czer� spalonego poszycia powi�ksza�a si� zastraszaj�co. Dym unosi� si� znad niej, a p�omienie wyskakiwa�y w g�r�, niczym chowaj�ce si� gdzie� przy ziemi diabliki. �ywe, szarozielone zaro�la w sekund� zmieni�y si� w sczernia�e popio�y.
- Dobrze, �e prawie nie ma wiatru! - zawo�a� Pete. - Kopa�, ch�opaki!
Rozstawiali si� na wprost nadci�gaj�cej wolno linii ognia, po lewej stronie rzeki, i wzi�li si� do wycinania drzewek, wyrywania poszycia i kopania p�ytkiego rowu, rzucaj�c ziemi� w stron� ognia.
- Patrzcie! - Bob wskaza� drugi brzeg rzeki. - Przyjecha� Chudy i ten rz�dca Cody!
Za rzek� Chudy, rz�dca i jeszcze wielu m�czyzn wysypywa�o si� z p�ci�ar�wki Norrisa i dwu innych ci�ar�wek. Uzbrojeni w �opaty i siekiery wszcz�li po swej stronie walk� z po�arem. Jupiter zauwa�y�, �e by� tam nawet pan Norris, kt�ry wymachuj�c r�kami rzuca� rozkazy.
Obie grupy walczy�y z ogniem, ledwie widz�c si� nawzajem przez dym i p�omienie. Zdawa�o si�, �e trwa�o to ca�e godziny, ale s�dz�c z wysoko�ci s�o�ca, ukazuj�cego si� od czasu do czasu przez dym i ciemniej�ce chmury, nie min�o wi�cej ni� p� godziny od przybycia obu ekip.
Przyjechali ludzie z zarz�du las�w, z cysternami chemikalii i buldo�erami. Pomocnicy szeryfa przy��czyli si� do grupy Alvar�w i Norris�w. Wozy stra�y po�arnej nadci�ga�y z Rocky Beach i ze wszystkich okolic. Wozy z pompami podjecha�y ty�em do stawu i rzeki i wkr�tce pot�ny strumie� wody uderzy� w nacieraj�ce p�omienie.
Wszystkie ci�ar�wki wys�ano po oczekuj�cych ochotnik�w. Odjecha� Hans, a po drugiej stronie stawu ci�ar�wki Norris�w p�dzi�y na po�udnie, do szosy lokalnej.
Kilka helikopter�w i samolot�w nurkowa�o nisko nad p�omieniami i dymem, wylewaj�c na nie zbiorniki wody i t�umi�cych ogie� chemikali�w. Niekt�re przelatywa�y a� za g�ry, nad niewidoczny st�d po�ar. Inne oblewa�y swym �adunkiem walcz�ce z ogniem ekipy.
Przez nast�pn� godzin� wydawa�o si�, �e zmagania s� bezowocne. P�omienie post�powa�y coraz dalej. Wszyscy musieli si� cofa�, �eby dym ich nie d�awi�. Ale brak wiatru i szybka akcja tak po stronie Alvar�w, jak i Norris�w, powoli przynosi�a efekty. Ogie� w ko�cu jakby si� zawaha�. Wci�� bucha� w�ciekle, okrywaj�c g�stym dymem niebo i ziemi�, ale zdawa� si� tylko pozorowa� natarcie, st�paj�c w miejscu, jak unieruchomiona armia.
Zosta� wi�c zatrzymany, ale nie ugaszony! Ci�ar�wki nie przestawa�y je�dzi� tam i z powrotem, przywo��c nowych ochotnik�w z odleg�ej szosy.
- Nie ustawajcie! - krzycza� kapitan stra�ak�w. - W ka�dej chwili mo�e zacz�� si� zn�w rozprzestrzenia�!
Dziesi�� minut p�niej Jupiter wyprostowa� si� ze znu�eniem, by otrze� spocon� twarz. Co� go pacn�o w policzek i wykrzykn��:
- Deszcz! Pico! Wujku Tytusie! Pada!
Powoli spada�y wielkie ci�kie krople. Rozci�gni�ci w d�ug� lini�, walcz�cy z ogniem przerwali prac� i spogl�dali w g�r�. Wtem niebo jakby si� otworzy�o i na ich poczernia�e od dymu twarze run�� istny potop. Rozbrzmia� wielki zgodny okrzyk rado�ci, a ogie� sycza� i parowa�.
- Deszcz! - radowa� si� Bob, podstawiaj�c umazan� sadz� twarz pod nawa�nic� wody. Co pewien czas rozlega� si� grzmot.
Dym roznosi� si� wok� i j�zyki p�omieni wci�� liza�y zw�glone zbocza, ale niebezpiecze�stwo ju� min�o. Ochotnicy zbierali si� do odjazdu, zostawiaj�c reszt� pracy stra�akom i s�u�bie le�nej.
Ludzie Alvar�w, umorusani, mokrzy i zm�czeni, zgromadzili si� na bitej drodze ko�o tamy. Hans nie wr�ci� jeszcze z ostatniej tury. Ulewa zacz�a s�abn��, przesz�a w r�wnomiern� m�awk� i niebo p�nego popo�udnia troch� przeja�nia�o.
- Chod�cie - powiedzia� Pico. - Mo�emy wr�ci� pieszo. To nieca�a mila, rozgrzejemy si� w ruchu. Zm�czeni, przemoczeni, ale szcz�liwi ch�opcy pomaszerowali w d� wraz z innymi. W�ska bita droga, b�otnista od deszczu, zat�oczona by�a ci�ar�wkami i pieszymi, zmierzaj�cymi wolno na po�udnie. Na wprost majaczy� wysoki grzbiet, oddzielaj�cy Santa Inez od wyschni�tego strumienia.
Pico obrzuci� spojrzeniem t�umy grz�zn�ce w b�ocie i poci�gn�� za sob� swych towarzyszy.
- T�dy jest kr�tsza i przyjemniejsza droga do hacjendy - wyja�ni� detektywom i wujkowi Tytusowi.
Poszli skrajem tamy i znale�li si� na wielkim, pokrytym niskimi zaro�lami wzniesieniu u st�p wysokiego pasma wzg�rz. By�o to wzniesienie, kt�re zamyka�o strumie� po zachodniej stronie. Niewyra�na �cie�ka wiod�a w d� do koryta rzeki. Nim zeszli w d�, obejrzeli si� za siebie. Ca�y obszar powy�ej tamy, po obu stronach rzeki, by� zniszczony przez ogie�.
- Spalona ziemia nie zdo�a zatrzyma� wody - powiedzia� pos�pnie Leo Guerra. - Je�li b�dzie dalej pada�o, dojdzie do powodzi.
Szli spiesznie w d� wzniesienia i wzd�u� b�otnistego teraz koryta Santa Inez. Po drugiej stronie rzeki przebiega�a bita droga, prowadz�ca przez ranczo Norris�w. By�a r�wnie� zat�oczona pojazdami i lud�mi wracaj�cymi na szos� lokaln�. Detektywi dostrzegli sun�c� wolno p�ci�ar�wk� Norris�w. Chudy siedzia� wraz z innymi na platformie. Zobaczy� ch�opc�w po drugiej stronie rzeki, ale nawet on by� zbyt zm�czony, by zareagowa�.
- Czy to ju� ziemia Norris�w? - zapyta� Bob.
Pico skin�� g�ow�.
- Rzeka stanowi nasz� granic�, od szosy lokalnej a� po tam�. Potem granica biegnie na p�nocny wsch�d, przez kr�tki odcinek w g�rach. Tama i rzeka powy�ej niej znajduj� si� w ca�o�ci na naszej ziemi.
Wysokie skaliste wzniesienie na prawo od nich obni�y�o si�. Detektywi mogli teraz widzie� poza nim kilka d�ugich wzg�rz, wybiegaj�cych na po�udnie. Pico wszed� na trawiasty szlak, odbijaj�cy od koryta rzeki i wiod�cy przez ma�e pag�rki. Maszerowali, rozci�gni�ci w d�ugi sznur, i podziwiali nie dotkni�ty ogniem krajobraz. Pag�rki by�y poro�ni�te rzadkimi, niskimi zaro�lami, mi�dzy kt�rymi prze�wieca�y br�zowe ska�y. Dym wci�� unosi� si� w powietrzu, ale deszcz niemal usta�. S�o�ce na chwil� przebi�o si� przez chmury i zasz�o.
Pete mia� wci�� do�� si�, by i�� szybko, a Jupiter zbyt si� niecierpliwi�, by marudzi�. Wkr�tce obaj wysun�li si� na czo�o pochodu. Gdy wspinali si� po zboczu ostatniego wzg�rza, odbili ju� od reszty o dziesi�� lub dwadzie�cia metr�w.
- Jupe! - wykrzykn�� Pete wskazuj�c w g�r�.
Wysoko, na g�rskim grzbiecie nad nimi, przez snuj�cy si� dym przebija� si� m�czyzna na wielkim, czarnym koniu! Ch�opcy wpatrywali si� w p�mroku w szar�uj�cego wierzchowca, kt�rego pot�ne kopyta bi�y przesycone dymem powietrze i kt�rego g�owa...
- On... on... - wyj�ka� Jupiter. - On nie ma g�owy!
Stoj�cy d�ba na grani wielki ko� by� stworem bezg�owym.
- Uciekajmy! - wykrzykn�� Pete.
Rozdzia� 4
Bezg�owy ko�
Mieli wra�enie, �e bezg�owy ko� skacze na nich przez dym!
Pete i Jupiter zawr�cili w ucieczce, r�wnocze�nie Bob i Diego biegli w g�r�. Za nimi, w�sk� �cie�k� w�r�d wzg�rz, spieszyli wujek Tytus, Pico, Leo Guerra i Porfirio Huerta.
- On nie ma g�owy! - wrzeszcza� Pete. - To duch! Uciekajmy!
Bob zatrzyma� si� i spojrza� w g�r� na jawi�cego si� w rzedniej�cym dymie konia i je�d�ca. Otworzy� szeroko oczy.
- Jupe, Pete, to tylko... - zacz��.
Diego pok�ada� si� ze �miechu.
- To pos�g Cortesa, ch�opcy! Dym wywo�a� wra�enie, �e ko� si� porusza!
- To nie mo�e by� Cortes! - krzycza� Pete. - Ten wasz pos�g mia� g�ow�!
- G�ow�? - Diego przygl�da� si� uwa�nie. - Ale� tak, ko� straci� g�ow�! Kto� uszkodzi� pos�g! Pico!
- Widz� - powiedzia� Pico, kt�ry zbli�y� si� wraz z pozosta�ymi. - Chod�my si� temu przyjrze�.
Wdrapali si� po zasnutym dymem zboczu pod drewniany pomnik. Tu��w zar�wno konia, jak i je�d�ca by� grubo wyciosany z jednego kloca. Nogi, r�ce, miecz i siod�o wyrze�biono oddzielnie i po��czono z korpusem zwierz�cia. Ko� by� ca�y czarny, tylko ozdobiony kastylijsk� ��ci� i czerwieni�. Pod wysokim siod�em, packi farby mia�y wyobra�a� wzorzyst� kap�. Je�dziec by� r�wnie� pomalowany na czarno, z wyj�tkiem ��tej brody, niebieskich oczu i czerwonych ozd�b na zbroi. Farba ju� dawno wyblak�a.
- Pomnik odmalowywano do�� systematycznie, ale ostatnio nie zdo�ali�my o to nale�ycie zadba� - powiedzia� Diego. - My�l�, �e drewno zaczyna teraz gni�.
W trawie tu� przy pomniku zobaczyli od�aman� g�ow� konia z otwartym pyskiem, pokrytym wyblak�� czerwieni�. Pico wskaza� na ci�ki metalowy pojemnik, le��cy obok.
- To odwali�o koniowi g�ow�. Puszka po chemikaliach do gaszenia ognia. Musia�a spa�� z samolotu albo helikoptera, kiedy lecia�y nad pomnikiem.
Pete przykucn��, �eby obejrze� g�ow�. D�ugi kawa� drewna tworzy� j� wraz z szyj� konia. G�owa i szyja by�y wydr��one w �rodku, jakby rze�biarz chcia� zmniejszy� ich wag� przed przymocowaniem do tu�owia. Co� wystawa�o nieco z wydr��onej szyi. Pete wyci�gn�� to na zewn�trz.
- Co to? - zapyta�.
- Daj obejrze� - poprosi� Jupiter.
Trzyma� teraz w r�ce d�ugi, cienki walec ze sk�ry, usztywniony matowym metalem i pusty w �rodku.
- Wygl�da jak pochwa miecza - powiedzia� z namys�em. - Wiesz, to, w czym nosi si� miecz, jak rewolwer w olstrze. Tylko...
- Tylko �e to zbyt obszerne - doko�czy� Bob. - Miecz na pewno by w tym grzechota�.
- I nie ma p�tli do zawieszenia na pasie - doda� Jupe.
- Poka�cie mi to - Pico wzi�� walec i kiwn�� g�ow�. - Jupiter ma troch� racji. To nie jest pochwa, lecz pokrowiec. Nak�ada�o si� go na pochw� dla zabezpieczenia cennego miecza, gdy si� go nie nosi�o. Wygl�da na bardzo stary.
- Stary? Cenny? - Diego o�ywi� si� nagle. - Mo�e to pokrowiec na miecz Cortesa! Pete, zajrzyj do wn�trza g�owy konia.
Pete grzeba� ju� w od�amanej g�owie. Potem wsta� i zbada� ca�y pomnik. Potrz�sn�� g�ow�.
- Niczego wi�cej nie ma ani w szyi, ani w g�owie, a tu��w i nogi s� pe�ne, nie wydr��one.
- G�upstwa, Diego - mrukn�� Pico. - Miecz Cortesa zagin�� dawno temu.
- Czy to by� jaki� cenny miecz? - zapyta� Pete.
- Chyba tak, cho� czasem mia�em w�tpliwo�ci - odpar� Pico. - Nasz przodek, Carlos Alvaro, pierwszy, kt�ry przyby� do Nowego �wiata, uratowa� kiedy� z zasadzki armi� Cortesa. W dow�d uznania otrzyma� od Cortesa miecz. Powiadano, �e by� to miecz specjalny, paradny, podarowany Cortesowi przez kr�la Hiszpanii. Podobno mia� r�koje�� ze szczerego z�ota i ca�y by� inkrustowany drogimi kamieniami. Kiedy Rodrigo Alvaro osiad� na tej ziemi, przywi�z� miecz ze sob�.
- Co si� z nim p�niej sta�o? - zapyta� Jupiter.
- Przepad� w 1846 roku, na pocz�tku wojny ameryka�sko-meksyka�skiej, gdy do Rocky Beach wkroczyli �o�nierze jankes�w.
- Chcesz powiedzie�, �e ukradli go ameryka�scy �o�nierze?! - wykrzykn�� Pete.
- Prawdopodobnie - powiedzia� Pico. - Wszyscy �o�nierze maj� zwyczaj zabierania cennych rzeczy w kraju nieprzyjaciela. Urz�dnicy wojskowi zapewniali p�niej, �e nigdy nie s�yszeli o mieczu Cortesa i by� mo�e to prawda. Mego prapradziadka, don Sebastiana Alvara zastrzelili Amerykanie przy pr�bie ucieczki z aresztu. Wpad� do oceanu i nigdy go nie znaleziono. Dow�dca garnizonu jankes�w w Rocky Beach uwa�a�, �e miecz wpad� do morza wraz z don Sebastianem. W ka�dym razie przepad�. Mo�e wcale nie by� tak bajeczny. Po prostu zwyk�y miecz, kt�ry m�j prapradziadek mia� przypasany w czasie ucieczki.
- Ale nikt nie wie - powiedzia� Jupiter z namys�em - co naprawd� sta�o si� z mieczem. I kto� musia� w�o�y� do pomnika ten stary pokrowiec, i...
- Pico! Hacjenda p�onie!
Diego sta� na kraw�dzi po drugiej stronie grani. Wszyscy przy��czyli si� do niego i wpatrywali si� z przera�eniem w dal. Hacjenda sta�a w ogniu!
- Stajnia te� si� pali! - krzykn�� wujek Tytus.
- Szybko! - wykrzykn�� Pico.
Pop�dzili w d� zbocza i dalej przez pole ku wznosz�cym si� w wieczorne niebo p�omieniom. Dym z pal�cych si� budynk�w miesza� si� z dymem, kt�ry wci�� nadci�ga� znad le�nego pogorzeliska. Na piaszczystym podw�rzu hacjendy sta� w�z stra�y po�arnej i dzielni stra�acy starali si� zbli�y� z siekierami do budynku. Mimo ich wysi�k�w, w�a�nie gdy Alvarowie z przyjaci�mi przybyli na podw�rze, dachy domu i stajni zawali�y si� z hukiem. Zosta�y tylko pal�ce si� ruiny!
- To beznadziejne - powiedzia� kapitan stra�y po�arnej do Pica. - Przykro mi, Alvaro. Musia�y przeskoczy� tu iskry z p�on�cego poszycia.
- Jak to si� mog�o sta�? - zapyta� Pete. - Nie by�o przecie� w og�le wiatru.
- Przy gruncie si� go nie czu�o, ale cz�sto wy�ej jest silna bryza - powiedzia� kapitan. - Znad ognia unosi si� gor�ce powietrze, nios�ce ze sob� iskry, i wiatr na wy�szym pu�apie porywa je i niesie na du�� odleg�o��. Widzia�em ju� przedtem podobne przypadki. Niewiele trzeba, �eby zapali� te stare krokwie na obu budynkach. A kiedy raz ogie� dostanie si� pod dach�wki, deszcz nie mo�e go ju� ugasi�. Gdyby�my zobaczyli �un� wcze�niej, mogliby�my co� ocali�, ale przez ten ca�y dym...
Kapitan nagle odskoczy�, bowiem dwie �ciany starej hacjendy zawali�y si� z trzaskiem. P�omienie nie mia�y ju� co trawi� i szybko dogasa�y. Pico i Diego stali w milczeniu. Ch�opcy i wuj Tytus patrzyli skonsternowani, nie znajduj�c s��w.
- A co z rzeczami w stajni!? - zawo�a� nagle Pete.
Wuj Tytus, Bob i Jupiter obejrzeli si� na stajni�. By�a r�wnie� tl�c� si� ruin�, wewn�trz spali�o si� wszystko. Rzeczy, kt�re wujek Tytus zamierza� kupi� od Alvar�w!
- Wszystko stracone - powiedzia� Pico. - I nie mamy �adnego ubezpieczenia. Teraz ju� koniec.
- Mo�emy odbudowa� hacjend�! - wykrzykn�� zapalczywie Diego.
- Tak - zgodzi� si� Pico. - Ale jak sp�aci� hipotek�? Jak utrzyma� ziemi�, �eby m�c na niej budowa�?
- Wujku Tytusie? - zagadn�� Jupiter. - Zgodzili�my si� kupi� te rzeczy w stajni, wi�c by�y jakby nasze. My�l�, �e musimy za nie zap�aci�.
Wujek Tytus zawaha� si�, po czym skin�� g�ow�.
- Tak, masz racj�. Transakcja jest transakcj�. Pico...
Pico potrz�sn�� g�ow�.
- Nie, przyjaciele, nie mo�emy tego przyj��. Dzi�kuj� za wasz� wspania�omy�lno��, ale je�li ju� nic nam wi�cej nie zosta�o, musimy chocia� zachowa� dum� i honor. Nie, sprzedamy ziemi� panu Norrisowi, sp�acimy d�ugi i znajdziemy dom i prac� w mie�cie. Albo mo�e nadszed� czas, �eby wr�ci� do Meksyku.
- Ale� wy jeste�cie tutaj u siebie! - zaoponowa� Bob. - Alvarowie byli tu wcze�niej ni� ktokolwiek inny.
- By� mo�e uda�oby si� gdzie indziej znale�� pieni�dze, kt�rych wam trzeba - powiedzia� z wolna Jupiter.
Pico u�miechn�� si� smutno.
- Nie ma takiego sposobu, Jupiterze.
- By� mo�e jest... - powiedzia� za�ywny przyw�dca detektyw�w. - To niepewne, ale... Czy musicie sp�aci� t� hipotek� natychmiast? I czy macie jakie� miejsce, gdzie mogliby�cie na razie zamieszka�?
- Mo�emy zamieszka� z panem Pazem, naszym s�siadem - powiedzia� Diego.
Pico skin�� g�ow�.
- Tak, i my�l�, �e mo�emy odwlec o par� tygodni sp�at�. Ale co...
- My�la�em o tym mieczu Cortesa - wyja�ni� Jupiter. - Je�liby go skradziono w czasie wojny ameryka�sko-meksyka�skiej, gdzie� by si� w ci�gu tych przesz�o stu lat pokaza�. Jestem pewien, �e �o�nierze sprzedaliby go od razu. Poniewa� nigdy wi�cej go nie widziano, zastanawiam si�, czy rzeczywi�cie zosta� skradziony. Mo�e ukryto go tak, jak pokrowiec, kt�ry znale�li�my.
- Pico! - zawo�a� Diego z o�ywieniem. - Za�o�� si�, �e on ma racj�! My...
- G�upstwa gadasz! - wykrzykn�� Pico. - Mo�e by� tysi�c przyczyn, dla kt�rych nigdy wi�cej nie widziano miecza. M�g� wpa�� do morza wraz z don Sebastianem lub po prostu ulec zniszczeniu. By� mo�e �o�nierze sprzedali go komu�, i jaka� rodzina przechowuje go przez te wszystkie lata. R�wnie dobrze mo�e by� teraz w Chinach. Przez ten pokrowiec wyci�gasz pochopne wnioski, ale pokrowiec mo�e nale�e� do innych mieczy. Nie, znalezienie miecza Cortesa jest dziecinn� fantazj�, a fantazjami nie uratujemy naszego rancza.
- To wszystko jest mo�liwe - przyzna� Jupiter - ale pokrowiec miecza nie dosta� si� do pomnika przypadkowo. Obecno�� wrogich �o�nierzy w mie�cie by�a wystarczaj�cym powodem dla don Sebastiana, by ukry� cenny miecz. My�l�, �e powiniene� cho� spr�bowa� go poszuka�, a my ch�tnie ci pomo�emy. Pete, Bob i ja mamy pewne do�wiadczenie w odnajdowaniu rzeczy.
- Oni s� detektywami, Pico - powiedzia� Diego, a Bob poda� starszemu z braci kart� wizytow� firmy. Wygl�da�a nast�puj�co:
TRZEJ DETEKTYWI
Badamy wszystko
???
Pierwszy Detektyw . . . . . . . . Jupiter Jones
Drugi Detektyw . . . . . . . . . Pete Crenshaw
Dokumentacja i analizy . . . . . Bob Andrews
Poniewa� Pico mia� sceptyczn� min�, Jupiter wr�czy� mu drug� kart�. G�osi�a, co nast�puje:
Za�wiadcza si�, �e posiadacz tego dokumentu jest m�odocianym, ochotniczym pomocnikiem szeryfa, wsp�pracuj�cym z oddzia�em policji w Rocky Beach. B�dziemy wdzi�czni za wszelk� udzielon� mu pomoc.
Samuel Reynolds
Komendant policji
- W porz�dku, jeste�cie detektywami - powiedzia� Pico. - Ale pomys� jest w dalszym ci�gu g�upi. Kto zdo�a znale�� miecz zagubiony przed przesz�o stu laty?
- Niech pr�buj�, Pico! - nalega� Diego.
- To nie mo�e zaszkodzi� - doda� wujek Tytus.
Pico spojrza� na ruiny swojej �adnej, starej hacjendy i westchn��.
- �wietnie, pr�bujcie. Pomog� wam, ile tylko b�d� m�g�, ale wybaczcie mi brak optymizmu. Od czego, na przyk�ad, zaczniecie? Jak? Gdzie?
- Co� wymy�limy - powiedzia� Jupiter niezbyt przekonuj�co.
Wkr�tce potem zajecha� Hans ci�ar�wk�. Alvarowie wraz z Guerr� i Huert� poszli do swego s�siada Emiliana Paza, a detektywi pojechali z powrotem do miasta. Gdy ju� siedzieli na platformie ci�ar�wki, Pete zapyta�:
- Jupe? Rzeczywi�cie, od czego zaczniemy?
- Och - Jupiter u�miechn�� si�. - Masz odpowied� w r�ce.
- Doprawdy? - Pete spojrza� na stary pokrowiec miecza, kt�ry trzyma� w r�kach.
- Nie chcia�em w nich budzi� przedwczesnych nadziei, ale co� zauwa�y�em - wyja�ni� Jupiter. - Na metalowym wype�nieniu pokrowca s� ma�e znaki. Zatelefonujemy do Alfreda Hitchcocka, czy mo�e nam poleci� kogo�, kto by je rozszyfrowa�.
Pulchnemu przyw�dcy zab�ys�y oczy.
- Domy�lam si� ju�, co znacz�, i je�li mam racj�, wkr�tce b�dziemy na drodze do znalezienia miecza Cortesa!
Rozdzia� 5
Zaczyna si� poszukiwanie
- Fantastyczne! - wykrzykn�� profesor Moriarty, a oczy mu b�yszcza�y. - Nie ma �adnej w�tpliwo�ci, m�ody cz�owieku, te znaki to kr�lewski herb Kastylii!
By�o pi�tkowe popo�udnie i Trzej Detektywi znajdowali si� w gabinecie profesora Moriarty�ego w Hollywoodzie. Rano Jupiter zatelefonowa� do Alfreda Hitchcocka i s�awny re�yser wskaza� swego przyjaciela, Marcusa Moriarty�ego, jako tutejszego eksperta numer jeden w dziedzinie historii Hiszpanii i Meksyku. Pan Hitchcock zgodzi� si� zatelefonowa� do profesora i poprosi� go, by spotka� si� z ch�opcami. Zaraz po szkole poprosili Hansa, �eby ich zawi�z� pod dom profesora.
- Ten pokrowiec niew�tpliwie nale�a� do kr�la Hiszpanii na pocz�tku szesnastego wieku - m�wi� profesor. - Gdzie go znale�li�cie?
Jupiter powiedzia� mu o pos�gu i zapyta�:
- Czy ten pokrowiec jest dostatecznie stary, �eby by� pokrowcem miecza Cortesa?
- Miecz Cortesa? - profesor zmarszczy� czo�o. - Ale� tak, pokrowiec jest z tego samego okresu co miecz. Ale, rzecz jasna, miecz Cortesa zagin�� wraz z don Sebastianem w 1846 roku. Chyba �e... nie powiecie mi, �e znale�li�cie r�wnie� miecz!?
- Nie, prosz� pana - odpowiedzia� Bob.
- W ka�dym razie jeszcze nie! - u�miechn�� si� Pete.
- Panie profesorze, gdzie mo�emy znale�� informacje o tym, co dok�adnie sta�o si� z don Sebastianem w 1846 roku? - zapyta� Jupiter. - Gdzie znajduj� si� relacje tak�e z innych wydarze� w tych czasach?
- Zdaje si�, �e Towarzystwo Historyczne w Rocky Beach posiada wszystkie dokumenty rodziny Alvar�w - powiedzia� profesor. - Maj� tam r�wnie� kopie niekt�rych dokument�w armii Stan�w Zjednoczonych z okresu wojny ameryka�sko-meksyka�skiej. Dokument�w zwi�zanych z tym rejonem. Towarzystwo Historyczne to na pewno miejsce, gdzie znajdziecie najbardziej kompletne archiwa miejscowej historii.
Ch�opcy podzi�kowali i zbierali si� do wyj�cia.
- Zobaczycie, �e studia nad 1846 rokiem b�d� interesuj�ce - powiedzia� jeszcze profesor. - Wojna ameryka�sko-meksyka�ska by�a do�� dziwnym epizodem w historii Kalifornii... i Ameryki.
- Dlaczego? - zapyta� Bob.
- Rz�d Stan�w Zjednoczonych wypowiedzia� wojn� Meksykowi w maju 1846 roku, co, jak si� uwa�a, by�o pr�b� zagarni�cia Meksyku wraz z Kaliforni�. Wielu Kalifornijczyk�w nie czu�o si� dobrze pod rz�dami meksyka�skimi. Przewa�nie byli to osiedleni tu jankesi, ale r�wnie� niekt�rzy starzy hiszpa�scy rancheros. Tak wi�c, gdy ameryka�skie okr�ty wojenne zajmowa�y na pocz�tku w