391
Szczegóły |
Tytuł |
391 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
391 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 391 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
391 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Tkacz Iluzji
autorka : Ewa Bia�o��cka
wklepa� ARGAIL
opowiadanie umieszczone za wiedz� i zgod� Autorki
Opowiadanie "Tkacz Iluzji" jest wst�pnym opowiadaniem z ksi��ki o tym samym
tytule,
kt�ra wci�� jest dost�pna na rynku, w po�owie tego roku zostanie natomiast
wydana cz�� druga pt. "Pio�un i Mi�d"
Opowiadanie "Tkacz Iluzji" zosta�o uhonorowane nagrod� im. Janusza Zajdla
Lustro lampy nie odbija�o �wiat�a tak jak powinno . Najwy�szy czas aby je
zn�w wypolerowa� . Podkr�ci�em knot i zn�w pochyli�em si� na preparatem .
Zarodek jaszczurki piaskowej , obrzydlistwo . Tyle tylko , �e ta babranina da mi
materia� do pracy nad now� metod� leczenia pora�enia m�zgowego . Ciekawe , co
powiedz� starsi Kr�gu . Czy skieruj� opracowanie do kopiarni ? Przednie lustro
odbija�o mask� wielookiej poczwary . Cz�owiek maj�cy mikroskop na twarzy wygl�da
niesamowicie .
Na zewn�trz chaty przera�liwie becza�a koza . Naukowe badania i koza .
Bogowie , c� za zestawienie ! Ale i tak bywa , gdy cz�owiek jest magiem w
klasie zaledwie obserwatora . Magiem si� nie zostaje , magiem si� rodzisz i
nigdy nie zdob�dziesz niczego wi�cej ni� to , co zosta�o ci przeznaczone .
Chocia� mo�e w�a�nie Kamyk ...
Nazywam si� P�owy . Jestem Magiem . Mieszkam w wiejskiej chacie , zarabiam
na �ycie leczeniem nosacizny u koni ko�owacizny u owiec . Nastawiam z�amane
ko�ci , szczepi� przeciwko gru�licy i sprzedaj� "napoje mi�o�ci" w kt�re sam nie
wierz� .
Wie�niacy okazuj� mi szacunek , chocia� nie sil� si� na tajemniczo�� jak
wielu mojego fachu . �yj� jak wszyscy mieszka�cy tej wioski . Zajmuj� niewielk�
drewnian� chat� , dziel�c j� z trzema kozami i ... Kamykiem .
W�a�nie wszed� . Od reszty pomieszczenia oddziela�a mnie tylko cienka kotara
i wyra�nie s�ysza�em �oskot przewr�conego sto�ka , �upanie , zgrzyt pokrywki o
brzeg garnka . Niewiarygodne ile ha�asu potrafi� zrobi� ten ch�opiec .
Najsmutniejsze �e nie zdawa� sobie z tego sprawy .
Szurn�a zas�ona , zza mojego ramienia wysun�a si� r�ka Kamyka , trzymaj�ca
du�e , rumiane jab�ko . Usun��em szk�a sprzed oczu i wzi��em podarunek . Kamyk
u�miecha� si� szeroko pokazuj�c rz�dy bia�ych , r�wnych z�b�w . Co on kombinuje
? Jab�ko mia�o w�a�ciwy ci�ar i zapach . Sk�rka stawi�a op�r z�bom a na j�zyk
sp�yn�� s�odko - kwa�ny sok . Brak�o tylko jednego .
"Dobrze" - kiwn��em g�ow� i od�o�y�em jab�ko na st� . U�miech Kamyka znik�
jak zdmuchni�ty . Nie tak �atwo by�o go oszuka� .
"Dlaczego ?" - d�onie ch�opca zata�czy�y , kre�l�c w powietrzu ci�gi znak�w
. "Co by�o �le ? Kt�re elementy ?" .
Westchn��em .Kr�g d�oni� na p�ask , dotkn�� skroni , rozprostowa� palce .
"Wszystko dobrze . Brak jednego . Nic nie s�ysza�em"
"Jab�ka te� ...m�wi� ? " - twarz kamyka wyra�a�a zniech�cenie .
"Tak"
Owoc znikn�� . Ch�opiec odszed� zgarbiony . Jab�ka nie m�wi�y , ale jak
wyt�umaczy� g�uchoniememu dziecku , �e przy ugryzieniu s�ycha� chrupni�cie ?
Dziesi�� lat temu trafi�em do wsi Strzelce . Nazywa�a si� tak dlatego , �e
jej mieszka�cy wytwarzali najlepsze �uki i strza�y w ca�ej p�nocnej Lengorchii
. Po co magowi �uk ? C� , przed rozmaitymi obwiesiami chroni nas niewyobra�alny
presti� Kr�gu , ale jak ka�dy �miertelnik posiadamy cia�a �akn�ce nieraz
dziczyzny . W Strzelcach ch�tnie przyj�to moje us�ugi . Dach nad g�ow� zapewni�
mi Chmura , rymarz posiadaj�cy nieliczn� rodzin� . Sk�ada�a si� z cichej ,
zatroskanej �ony imieniem Stokrotka i r�wnie cichego dziecka . �ycie w
strzelcach toczy�o si� z niezmienn� regularno�ci� nast�puj�cych po sobie siew�w
, zbior�w , narodzin , pogrzeb�w oraz przyjazd�w kupc�w z towarem i po towar .
Wie�niacy byli tak samo pro�ci jak ich imiona . Nic nie wskazywa�o na to , by
kt�rykolwiek z nich osi�gn�� wi�cej ni� jego ojcowie i dziadowie .
Synek Chmury cz�sto bawi� si� samotnie na piaszczystym podw�rku . Z pocz�tku
nie zwr�ci�em na niego uwagi . Po prostu ma�y ch�opczyk , usypuj�cy kopczyki z
piasku . Przypadek sprawi� �e pewnego ranka przypatrywa�em si� jego zabawie . Na
pierwszy rzut oka , ch�opiec m�czy� kilka �uk�w . Ale , o dziwo �uk�w by�o raz
trzy , raz siedem ...Mala�y , ros�y ... Bogowie piekie� ! - zmienia�y te� kolory
. Ch�opczyk z zaj�ciem wrzuca� je do do�k�w , podsuwa� patyki pod gmeraj�ce
rozpaczliwie �apki , mrucz�c przy tym monotonnie .
- Co ty robisz , ma�y - zapyta�em , by� mo�e zbyt gwa�townie .
Brzd�c , poch�oni�ty zabaw� , nie zwr�ci� na mnie uwagi . Powt�rzy�em
pytanie g�o�niej i stukn��em go w rami� . Malec podskoczy� i zamar� , wlepiaj�c
we mnie nieprzytomne , br�zowe oczy .
- Kto ci� tego nauczy� ?
Kolorowe cude�ka znik�y . Dwa zm�czone owady umkn�y w chwasty za p�otem .
Za sob� us�ysz�em g�os Chmury :
- To na nic panie . Urodzi�o si� toto nierozumne . Pociechy z niego nijakiej .
Chmura westchn�� ci�ko i poszed� do warsztatu .
Uwa�nie obserwowa�em Kamyka . Wypytywa�em jego rodzic�w i odkry�em ponur�
prawd� . Dziecko by�o normalne . By�o tylko g�uchonieme , ale to ma�e s��wko
"tylko" , urasta�o do niebotycznych rozmiar�w . G�uche dziecko z magicznym
talentem - straszliwa drwina losu . Kamyk ju� w tej chwili , samodzielnie , w
prosty co prawda spos�b , potrafi� wykorzysta� swoje zdolno�ci . Czym sta�by si�
w przysz�o�ci , gdyby nie jego kalectwo ? Jak d�ugo b�dzie jeszcze tolerowanym
maluchem ? Kiedy stanie si� poszturchiwanym wyrostkiem , darmozjadem ,
popychad�em ?
Niebawem opu�ci�em t� wie� , ale pami�� o cichym dziecku nie zblad�a .
Wspomnienie o Kamyku tkwi�o w niej w postaci cichego wyrzutu sumienia . S� r�ne
kategorie mag�w . Ja sam wyczuwam my�li i uczucia ludzi . S� tak�e M�wcy
odbieraj�cy je i przekazuj�cy , W�drowcy - ci znikaj� w jednym miejscu i
pojawiaj� si� w drugim . D�ugo trzeba by wymienia� . Kamyk przejawia� niecz�sto
spotykany talent Tkacza Iluzjii . Ale kto podj��by si� nauki g�uchego dziecka ?
Rok p�niej dotar�a do mnie wiadomo�� z Kr�gu : na po�udniu wy�yny Lenn
szala�a epidemia i ka�dy mag mia� obowi�zek pom�c w jej opanowaniu . W ten
spos�b los zn�w zaprowadzi� mnie do Strzelc�w . Zaraza wygas�a , a ja odszed�em
stamt�d , prowadz�c za r�k� ma�ego cichego ch�opca o powa�nej buzi .
Od tamtej chwili min�o wiele lat . Kamyk wyrasta� ju� na m�odzie�ca .
Sk�ama�bym gdybym powiedzia� �e nigdy nie �a�owa�em tej decyzji , �e nie
ogarnia�o mnie zm�czenie i zniech�cenie . Nie zawsze potrafi�em zrozumie� Kamyka
, a on nie zawsze by� wzorem pos�usze�stwa . Nigdy nie zapomn� pierwszych ,
koszmarnych tygodni , gdy porozumienie si� w b�ahych nawet sprawach wydawa�o si�
niemo�liwe . Jednak w�r�d zw�tpienia , �ez Kamyka , jego i moich b��d�w wyros�a
wreszcie wi� nie do zerwania - on by� m�j , ja by�em jego .
Nigdy nie nauczy� si� m�wi� . Nie zdawa� sobie sprawy z istnienia �wiata
d�wi�ku . "Mowa" , "ha�as" by�y dla niego pustymi poj�ciami . Dlatego te� nigdy
nie stara� si� cicho zamyka� drzwi , stawia� delikatnie miski , nie trzaska�
przedmiotami w naszym gospodarstwie . Na pr�no uk�ada�em mu usta , kaza�em
wydycha� w okre�lony spos�b powietrze , k�ad�em jego r�k� na mojej krtani . Mowa
by�a dla niego drganiem gard�a , r�wnie niezrozumia�ym , jak dygotanie chustki
susz�cej si� na wietrze . "Czyta�em" umys� Kamyka i widzia�em �wiat takim ,
jakim poznawa� go ch�opiec . �wiat gdzie moneta by�a twarda i kanciasta , ale
nigdy brz�cz�ca , burza oznacza�a b�yskawice a nie gromy .
�wi�ci� za to Kamyk triumfy w tym co przeni�s� przez pierwsz� z Bram
Istnienia . Potrafi� godzinami przesiadywa� w pozycji medytacyjnej , nadaj�c
coraz bardziej fantastyczne kszta�ty najmniejszemu �d�b�u trawy . W ko�cu zacz��
kszta�towa� nawet powietrze , poddawa�o si� jego woli jak glina palcom .
Marzy�em o tym aby Kamyk stan�� do egzaminu w Kr�gu . �ni�em i ig�ach tatuownika
, kt�re kre�li�y znak Kr�gu i run� "d�o�" nad lew� piersi� Kamyka . Niestety ,
to tylko sny . Do pe�nego mistrzostwa brakowa�o mu jednej rzeczy . Jego drzewa
poruszane wiatrem nie szumia�y , ogniste ptaki by�y nieme , wielkie , gro�ne
bestie bezg�o�nie otwiera�y paszcze . Potrafi� stworzy� iluzje wszystkiego ,
pr�cz d�wi�ku . Z wiekiem coraz bardziej zdawa� sobie spraw� z przepa�ci kt�ra
dzieli�a go od reszty ludzi . Czu� si� coraz bardziej pokrzywdzony , coraz
bardziej zbuntowany . W�a�nie ten bunt mia� go zaprowadzi� dalej ni� s�dzi�em .
Kilka dni po zdarzeniu z jab�kiem , napinana latami struna wreszcie p�k�a .
Siedzieli�my przy stole . Kamyk bazgra� w skupieniu na �upkowej tabliczce ,
spisuj�c osobiste obserwacje . Usi�owa�em zredagowa� wpis do diariusza w czym
przeszkadza�o mi potworne skrzypienie Kamykowego rysika . Ju� mia�em zwr�ci�
ch�opcu uwag� , by go sprawdzi� , gdy Kamyk podni�s� g�ow� znad tabliczki i
zapyta� : "Dlaczego nie mo�na narysowa� psa , zamiast rysowa� te wzorki ? " . Tu
wskaza� palcem na ci�gi run . "By�oby �atwiej "
Od�o�y�em pi�ro .
"Nie wszystko da si� narysowa� . Sam o tym wiesz . Smutek , zimno , muzyka
..." . W momencie sk�adania r�k do ostatniego znaku zrozumia�em pope�niony b��d
. "Muzyka" niezmiennie doprowadza�a Kamyka do pasji , gdy� w �aden spos�b nie
potrafi�em mu wyja�ni� czym jest . Tak wi�c gdy zrobi�em ten fatalny znak ,
Kamyk wybuchn�� . Jego d�onie zacz�y si� porusza� z wielk� szybko�ci� . Twarz
ch�opca zastyg�a w mask� pe�n� z�o�ci .
"Muzyka , co to jest , znowu co� , gdzie trzeba mie� uszy , ja mam uszy i co
z tego , mog� ich nie mie� i to b�dzie to samo !" . Szarpn�� si� za nie , jakby
chcia� je oderwa� od g�owy . "Nigdy nie b�d� prawdziwym magiem , nie umiem
dobrze uk�ada� iluzji , lepiej umrze� i niech to piek�o ..."
Przycisn��em mu r�ce do blatu . Trwali�my tak d�ug� chwil� . Wreszcie twarz
Kamyka straci�a dziki wyraz . Pu�ci�em go . Popatrzy� na zapisan� do po�owy
tabliczk� , wzi�� rysik i powoli napisa� runy "grom" i "muzyka" . R�wnie powoli
jego d�onie u�o�y�y pytanie .
"Czy na prawd� nigdy nie dowiem si� co one znacz� . Czy kto� umia�by mnie
wyleczy� ?"
Co mia�em mu odpowiedzie� ? Kto potrafi�by odtworzy� zniszczone nerwy
s�uchowe ? Mo�e jeden Buron , legenda i bo�yszcze wszyskich mag�w z kasty
Stworzycieli , tyle �e nie �y� ju� od kilku wiek�w . Nikt w obecnych czasach nie
ryzykowa� transformacji "�ywego w �ywe" na cz�owieku . A mo�e jednak , cho�
cz�ciowo ? Czy mia�em prawo odbiera� Kamykowi t� sznas� ?
"Stworzyciel" - u�o�y�em palce w znaki "ko�o" i "p�omie�"
Wbrew moim obawom Kamie� nie indagowa� dalej . Od�o�y� tabliczk� i usiad�
przed chat� w pozycji medytacyjnej . Siedzia� tak przez wiele godzin , ale nie
dostrzeg�em by pojawi�a si� przed nim cho� jedna zjawa . My�la� intensywnie .
Budzi�o to we mnie niepok�j i musia�em powstrzymywa� si� przed wej�ciem w umys�
ch�opca .
Rankiem Kamyk stan�� przede mn� z workiem podr�nym przewieszonym przez
plecy . Przeczuwa�em to , ale przecie� zak�u�o mnie w sercu i ujrza�em Kamyka
ju� nie jako ch�opca , ale jako m�czyzn� wiedz�cego czego chce .
"Wybacz . Musz� odej��" - wytrzepota�y d�onie Kamyka
"Wr�cisz ?"
"Gdy tylko znajd� Stworzyciela"
"A je�li nie znajdziesz ?"
"Znajd� i wr�c�" brwi Kamyka zmarszczy�y si� .
No tak . Jednym z najwyra�niejszych rys�w jego charakteru by� up�r .
Da�em mu na drog� kilka sztuk srebra . U�ciskali�my si� kr�tko po m�sku .
Poszed� . Wygl�da�o to na osch�e i niewdzi�czne po�egnanie , lecz mia�em przed
sob� my�li Kamyka . Wyra�ne jak runy na karcie ksi�gi . Wiedzia�em , jak bardzo
�al mu odchodzi� , jak ciep�e uczucia �ywi do mnie i do miejsca , kt�re przez
wi�ksz� cz�� jego �ycia by�o mu domem .
Mija�y dni , zmienia�y si� pory roku . Soczysta zielono�� pag�rk�w ,
zmienia�a si� z wolna w ug�r wyschni�tej trawy , gdy Ksi�niczka Wiosny ust�pi�a
miejsca Ksi�nej Lata . Przybywa�o zapisanych kart w ksi�dze i coraz grubszy
stawa� si� stosik pergamin�w gromadz�cy wiedz� o preparatach biostymuluj�cych .
Brakowa�o mi Kamyka . M�czy�a mnie samotno�� , przerywana tylko odwiedzinami
potrzebuj�cych porady . Codziennie wygl�da�em na trakt wiod�cy ku Pag�rkom i
codziennie doznawa�em rozczarowania . Przypomina�em sobie ka�dy szczeg� twarzy
Kamyka , gdy� kt�rego� razu zauwa�y�em �e zacieraj� si� w mej pami�ci .
Spuszcza�em powieki i dopasowywa�em jak elementy mozaiki , wysokie czo�o , brwi
zarysowane mocn� kresk� , kr�tkie ciemne w�osy , kt�re nie potrafi�y si�
zdecydowa� czy skr�ci� si� w loki , czy rosn�� prosto . Wspomina�em szczup��
kanciast� twarz i osadzone w niej w�skie , wci�� rozbiegane oczy , chc�ce jak
najwi�cej dostrzec i zapami�ta� .
Odesz�o lato , a z nim zbiory owoc�w i ciep�e dni . Przysz�y deszcze .
Poziom rzek r�s� , a ciemne fale nios�y ze sob� �yzny mu� - b�ogos�awie�stwo
lengorchia�skich rolnik�w . Straci�em ju� nadziej� , �e kiedykolwiek zobacz�
swego ch�opca .
By�a ju� prawie noc , gdy rozle�o si� pukanie do drzwi . Natychmiast po nim
, nie czekaj�c na zaproszenie wszed� go�� . Ocieka� deszczem . Mokre ubranie
oblepia�o go tak , �e wydawa� si� bardzo chudy i wysoki . Przy jego nodze kuli�
si� , r�wnie przemoczony , bia�y pies .
- B�d� pozdrowiony , go�ciu - powiedzia�em .
Przybysz zdj�� kaptur . W zwodniczym �wietle �le wyregulowanej lampy
zobaczy�em ...
- Kamyk !!!
Teraz �pi , zm�czony d�ug� podr� i opowiadaniem o swoich przygodach . Co�
mu si� �ni , bo po podg��wku biegaj� z�ote jaszczurki , kt�rych nie ma w
rzeczywisto�ci . Bia�y pies ( czy mog� go tak nazywa� ?)drzemie na koziej sk�rze
przed kominkiem . Co jaki� czas otwiera jedno oko i spogl�da na mnie .
Spisuj� histori� podr�y Kamyka . Tak , jak j� pozna�em . Tak , jak spisa�by
j� on . Och , nie , przyznam si� , �e wyg�adzam styl i dodaj� w�asne okre�lenia
.
*******************************************
Moje najbardziej wyra�nie wspomnienie z dzieci�stwa dotyczy pewnego
ch�odnego dnia , gdy ponury i obra�ony na ca�y �wiat , siedzia�em pod p�otem na
skraju drogi . Wiejskie dzieci nie dopu�ci�y mnie do jakiej� zabawy i szczerze
im �yczy�em �eby pozamienia�y si� w �aby . Rozpami�tywa�em swoj� krzywd� i
strasznie sam siebie �a�owa�em . Wtedy zobaczy�em tamt� dw�jk� . Nadeszli od
strony Pag�rk�w . Wizerunek starca zatar� si� w mojej pami�ci . Wiem tylko , �e
zdawa� mi si� szalenie wysoki . Podr�ny p�aszcz targany wiatrem unosi� si� na
jego ramionach jak wielkie skrzyd�o . Starzec podpiera� si� kijem . Po�ow�
twarzy od nosa do czo�a zakrywa�a mu czarna przepaska . Trzyma� r�k� na ramieniu
dziecka kt�re go prowadzi�o . Trudno powiedzie� czy by� to ch�opiec czy
dziewczynka . Ja jednak s�dz� �e dziewczynka , cho� przeczy�y temu kr�tkie w�osy
. Mama ozdobi�a wyszarza�y p�aszczyk skromn� , zielon� tasiemk� , a z jej
kaptura wygl�da�a gar�� polnych kwiat�w . Gdy mnie mijali , dziewczynaka
spojrza�a ciekawie i unios�a r�ce , by odgarn�� z czo�a czarne kosmyki . D�ugie
r�kawy osun�y si� i ... zobaczy�em �e przedramiona tego dziecka ko�cz� si�
gdzie� w po�owie , a d�onie zosta�y zast�pione drewnianymi pazurkami . Para
w�drowc�w min�a mnie . Dziewczynka podskoczy�a jak weso�y kr�lik . Jej ci�kie
trepy unios�y k��b kurzu , kt�ry niesiony wiatrem , zasypa� mi oczy . Kiedy je
przetar�em , starca i dziewczynki nie by�o ju� wida� . Znikneli pomi�dzy chatami
. Pami�ta�em o tamtym dziecku przez d�ugie lata , gdy� by�o kim� , z kim los
obszed� si� r�wnie bezwgl�dnie jak ze mn� . Przesta�em si� nad sob� u�ala� , a
jednocze�nie poczu�em ulg� . Mo�e powinienem si� jej wstydzi� .
Po awanturze z tob� , kiedy godzinami siedzia�em na podw�rko , prze�ladowa�
mnie widok tamtego dziecka . . Ziarenka piasku , jakby bez mojegu udzia�u
u�o�y�y si� w wizerunek buzi tak , jak j� zapami�ta�em . Ciekawy rzut ciemnego
oka i u�miech ods�aniaj�cy drobne z�by . I w�osy odgarniane rek� ... kt�rej nie
by�o . Burzy�em uk�ad jednym ruchem a on odnawia� si� od pocz�tku . I jeszcze
raz , i na nowo . Oczy starca . Dziecko . R�ce zamienione na rze�bione drzewo .
U�miech kalekiej dziewczynki .
Co mog�o by zast�pi� moje uszy ? W�a�nie - je�li nie wyleczy� , to zast�pi�
? Czy Stworzyciel da mi odpowied� ? Dzieci�c� twarzyczk� na piasku zast�pi� Kr�g
i P�omie� - znak Kasty Stworzycieli .
Zrozumia�e� mnie , P�owy , i dlatego pozwoli�e� mi odej�� . Je�li ma si� niep�ny
talent , to tak jakby si� by�o kawa�kiem maga . Na wieczny Kr�g ! Tego nie
chcia�em !
Odnalezienie stworzyciela nie mia�o by� rzecz� ��tw� . Przede wszystkim nie
wiedzia�em gdzie go szuka� . Wiedzia�em natomiast gdzie znajd� wiadomo�� o nim .
W ka�dym wi�kszym mie�cie sta�a kamienna wie�a , w kt�rej �y� M�wca - �ywa
skarbnica wiedzy o ca�ej Lengorii . D�ugo w�drowa�em zapylonymi go�ci�cami .
Omija�y mnie z�e przygody . Chyba wygl�da�em zbyt ubogo �eby rzezimieszkom
chcia�o si� mnie rabowa� . Kilka srebrnych monet kt�re mi da�e� , schowa�em na
czarn� godzin� . Wie�niacy nie �a�owali jedzenia po obejrzeniu kilku magicznych
sztuczek . Wyjmowa�em wiewi�rki z r�kaw�w , rozmna�a�em drobne przedmioty .
Proste sztuczki kt�re �wiczy�em ju� jako dziecko . Nie chcia�em ods�ania� swoich
prawdziwych umiej�tno�ci . Wstydzi�em si� �e s� niepe�ne . A jednak , pewnego
razu ...
To by� bogaty dom . Wielki , o wysokich bia�ych �cianach , z rze�bionymi
kolumnami , tarasami i kolorowymi szybami w oknach . R�wnie bogato przedstawia�y
si� pokoje dla s�u�by , do kt�rych wesz�em . Ledwie jednak oczarowa�em klucznic�
bukietem kwiat�w wyci�gni�tych spod jej fartucha , poczu�em szarpni�cie za r�k�
. Dziewczynka , mniejsza i du�o m�odsza ode mnie , poci�gn�a mnie bia�ymi
korytarzami . Bieg�a , podskakuj�c jak �rebak i ledwie za ni� nad��a�em . Co
chwila odwraca�a do mnie twarz , a jej usta porusza�y si� bez przerwy . Wreszcie
wci�gn�a mnie do przestronnej komnaty , r�wnie� bia�ej . Rozgl�da�em si� chyba
niezbyt przytomnie . Dooko�a sta�y ozdobne , drogie sprz�ty , pod�og� zas�ano
kolorowymi dywanami , do tej pory ogl�da�em je tylko w warsztatach tkackich , na
sprzeda� . Po chwili dostrzeg�em w tym nat�oku czarnobrodego m�czyzn� i kobiet�
w bardzo pi�knej ale chyba niewygodnej sukni . Dziewczynka pochylona ku
m�czy�nie szepta�a i pokazywa�a r�k� na mnie . Kiwn�� g�ow� , mierz�c mnie
wzrokiem , jakby chcia� zedrze� ze mnie ubranie , sk�r� i obejrze� ko�ci . Za
jego krzes�em wisia�o du�e lustro . Odbija� si� w nim fragment oparcia i g�owy
siedz�cego , a przede wszystkim wysoki , bardzo szczup�y , strasznie zakurzony
m�odzieniec o nieco dzikim wyrazie twarzy . Zawstydzi�em si� , w tym otoczeniu
wygl�da�em jak drobny z�odziejaszek albo �ebrak . Pan domu znowu skin�� g�ow� .
Zaczerpn��em powietrza i rozkaza�em kwiatom wyobra�onym na kobiercu wzrosn�� i
wznosi� barwne kwiaty . Lustro sp�yn�o ze �ciany zamieniaj�c si� w strumie� ,
nad kt�rym pochyli�y g�owy spragnione sarny . Kobieta otworzy�a szeroko usta ,
szarpn�a naszyjnik , kt�rym dot�d bawi�a si� od niechcenia . Rzeczne per�y
posypa�y si� gradem mi�dzy wizerunki kwiat�w , gdzie natychmiast zacz�y je
dzioba� najbarwniejsze ptaki jakie tylko mog�em sobie wyobrazi� . Dziewczynka z
radosn� min� wyci�gn�a r�ce ku najbli�szej sarnie , wi�c czym pr�dzej nada�em
obrazowi mas� i sier�� . Czarnobrody z niedowierzaniem nabra� w d�o� wody , o
kt�r� zadba�em ju� wcze�niej by by�a mokra . Kolorowe motyle lata�y pomi�dzy
�cianami , siada�y na twarzach i r�kach , �askocz�c lekko . Dodawa�em coraz to
nowe elementy do wizji sielskiej ��ki . Kr�lika kicaj�cego przez traw� . Wiatr ,
kt�ry ch�odzi� twarze i rozwiewa� lekki szal pani domu . Na moment pojawi� si�
b��kitny jednoro�ec , zata�czy� niespokojnie na tylnych kopytach i znikn�� w
chmurze kwietnych p�atk�w . Ol�niona dziewczynka kr�ci�a si� po ca�ej komnacie i
ledwo nad��a�em podsuwa� wra�enie dotyku pod jej ciekawe d�onie . W ko�cu mia�em
do�� . Czu�em �e zaraz p�knie mi g�owa . Wizerunki zniekszta�ci�y si� i znik�y .
Szuka�em r�k� na o�lep zbawczej �ciany , czuj�c �e zaraz przewr�c� si� na dywan
i zostawi� na nim cz�� kurzu z drogi . Przytomno�� przywr�ci� mi twardy u�cisk
m�skich d�oni . Czarnobrody posadzi� mnie we w�asnym krze�le . Komnata wygl�da�a
jak przedtem , z tym �e ju� mniej wspaniale . Dziewczynka kuca�a zbieraj�c w
garstk� rozsypane pere�ki . Sz�o jej powoli , bo co rusz ogl�da�a si� na mnie .
Jakby znik�d pojawili si� s�u��cy . Stan�� przede mn� stolik z dziesi�tk�
r�nych , smakowitych da� . Zapachnia�o tak smakowicie , �e m�j �o��dek , o
kt�rym usi�owa�em zapomnie� od poprzedniego wieczora , zawy� jak oszala�e
zwierz� . Przypomnia�em sobie jednak , P�owy , co przekaza�e� mi o zachowaniu
si� przy stole . W pierwszej kolejno�ci si�gn��em po misk� z wod� do mycia r�k .
Pan domu usi�owa� m�wi� do mnie , wi�c zdoby�em si� na jeszce jeden wysi�ek i na
tle bia�ego obrusa wywo�a�em runy "ja" , "s�ysze�" znak przeczenia i "pismo" .
Przypuszcza�em �e taki bogacz umie czyta� . Umia� . S�u��ca przynios�a mu
tabliczke woskow� i lamp� .
To by� wspania�y pokaz Tkaczu Iluzji- wyskroba� na bia�ym wosku .
Patrzy�em nie przerywaj�c jedzenia . Mi�so , ciasto , jakie� krajanki w
kwa�nych i ostrych sosach . Niekt�re potrawy jad�em po raz pierwszy w �yciu ,
przyznaj� �e by�y �wietne .
Jak ci na imi� , Tkaczu Iluzji ?
Przywo�a�em obraz okrucha granitu . By�em zm�czony ale wci�� zdolny do
takich drobiazg�w . Brodacz skroba� i skroba� . Wypytywa� o mn�stwo rzeczy .
Sk�d jestem ? Czy zda�em ju� egzamin w kr�gu ? Dok�d w�druj� ? Gdy brakowa�o mu
miejsca , ogrzewa� tabliczk� nad lamp� , czeka� a� wosk zn�w zastygnie i skroba�
od nowa . Wyci�gn�� ze mnie nawet to �e szukam Stworzyciela z powodu mojego
kalectwa .
Nie przyj��em propozycji noclegu , chocia� nalega� . Nie chcia�em te� d�u�ej
odpoczywa� . Ten dom by� dla mnie zbyt wspania�y . C�rka brodacza poprowadzi�a
mnie znowu bia�ymi korytarzami , pomi�dzy drogimi meblami i zas�onami
haftowanymi w gryfy . Przy bramie wcisn�a mi co� do r�ki . Na po�egnanie
przywo�a�em obraz puszystej wiewi�rki , kt�ra siad�a ma�ej na ramieniu i umy�a
sobie pyszczek . Dopiero na drodze obejrza�em podarunek . To by�a sze�ciok�tna
z�ota moneta . Ten drobiazg m�g� mi starczy� na ca�� drog� . Czy�by ta ��kowa
iluzja by�a dla nich a� tyle warta ? S�dz� , �e nie , ale nie potraktowa�bym
tego jako ja�mu�ny . Po prostu ci ludzie dali mi to czego nie posiada�em . Ja
te� podarowa�em im co� , co by�o dla niech nieosi�galne . Dar , kt�ry otrzyma�em
przechodz�c przez Bram� Istnienia .
*****************************
Podczas w�dr�wki w niekt�rych osadach spotyka�em mag�w . Wiod�y mnie do nich
niebieskie wst�gi , zawieszone na �erdziach . Przewa�nie byli to obserwatorzy .
Raz spotka�em Stra�nika S��w , ale jego kroniki nie na wiele mi si� przyda�y .
Ka�dy wzrusza� ramionami , czytaj�c moje pytanie o Stworzycieli . Wszyscy
Stworzyciele to samotnicy z w��cz�gowsk� �y�k� we krwi . Czy to kto wie , gdzie
si� taki obraca .
Wreszcie dotar�em do stolicy . Okaza�a si� miejscem nie dla mnie . Szybko
poczu�em si� znu�ony ci�g�ym potr�caniem przez przechodni�w . Komu przysz�o do
g�owy zgromadzi� w jednym miejscu tyle ludzi ? Zaczepiali mnie przekupnie , to
znowu obdarci �ebracy , miel�cy bezsensownie ustami . Jaskrawe kolory �cian
dom�w i ubra� m�czy�y wzrok . Zat�ski�em do spokojnych , trawiastych wzg�rz i
gaj�w , gdzie mog�em godzinami obserwowa� drobne zwierz�tka zaprz�tni�te swoimi
sprawami . Miasto by�o za wielkie , za ruchliwe . Nat�ok wszystkiego co
usi�owa�em zanalizowa� , przyprawia� o b�l g�owy . Poza tym miasto �mierdzia�o .
Przedziera�em si� przez t�ok g��wnych ulic , kurczowo �ciskaj�c pod pach�
podr�n� torb� . Na wieczny Kr�g ! Trafi�em chyba na dzie� targowy , bo
niemo�liwe by szale�stwo trwa�o tu zawsze . W pewnej chwili zagapi�em si� na
grup� wyj�tkowo kolorowych kobiet . Ubranmne by�y dziwnie . Wydekoltowane tak ,
�e piersi nosi�y prawie na wierzchu . Sp�dnice porozcinane z bok�w a� do bioder
, ods�ania�y d�ugie nogi . Zagapiony , omal nie wpad�em pod lektyk� . Od tej
chwili bardziej uwa�a�em .
Ra��ce fasady dom�w ust�pi�y miejsca jasnym murom z piaskowca . Znad
kraw�dzi szorstkich �cian wy�ania�y si� tylko dachy i fragmenty taras�w
obwieszonych pn�czem o bladych kwiatach . Ta cz�� miasta pachnia�a inaczej .
By�o tu te� czy�ciej . A wi�c za tymi murami mieszkali zadowoleni ludzie ze
swymi pi�knymi , obwieszonymi per�ami �onami , �adnymi , zdrowymi dzie�mi i
workami pe�nymi kanciastych monet . Ruch by� coraz mniejszy . S�o�ce sta�o w
zenicie , nasta�a pora sjesty i ulice wyludni�y si� . Szed�em wci�� dalej i
dalej . Mury , ci�gle mury . Skr�ca�em kilkakrotnie , a w�a�ciwie nic si� nie
zmienia�o . Stolica by�a naprawd� ogromna . A mo�e mi si� zdawa�o ? Mo�e po
prostu kr�ci�em si� w k�ko ? W lesie z �atwo�ci� odnajdywa�em drog� , dobrze
si� orientowa�em w kierunkach �wiata , ale tu zatraci�em kompletnie poczucie
kierunku . Zgubi�em si� . Zrozumia�em �e takie chodzenie na chybi� trafi� nie
przyniesie mi nic , pr�cz zm�czenia . Jak dostrzec wie�� M�wcy w tym labiryncie
wysokich �cian ? Stan��em pod bram� g�sto przetykan� �elaznymi listwami .
Oboj�tnie patrzy�em na ko�atk� przedstawiaj�c� �eb psa z wyszczerzonymi z�bami .
To przygn�bia�o . Najwyra�niej go�cie nie byli mile widziani w tym domu .
Po�udniowe s�o�ce po�yskiwa�o na wypuk�o�ciach ko�atki , wi�c dopiero po chwili
dostrzeg�em swoj� pomy�k� . To wcale nie by� pies . Szerokie jak u konia chrapy
szerokie �lepia przekre�lone pionowymi �renicami , �y�kowate uszy ...Do bramy
przymocowano wizerunek smoczej g�owy .
Wzi��em to za dobr� wr�b� . Przecie� smoki maj� tyle wsp�lnego z nami ,
magami . Ka�dy smok jest jednocze�nie Obserwatorem , M�wc� , Stworzycielem i
Stra�nikiem S��w - przechowywuj�cym wiedz� pokole� . Wybra�em najprostszy spos�b
wydostania si� z pl�taniny miejskich dr�g . U�ywaj�c �elastwa na bramie jako
wsparcia dla r�k i n�g , zacz��em pi�� si� w g�r� . Chocia� jestem zwinny , w
ka�dy ruch wk�ada�em du�o wysi�ku . Omal nie trysn�a mi krew spod paznokci . Po
co mieszka�com by�a potrzebna taka wysoka brama ? Nosili przez ni� drabiny na
sztorc ? Zako�czona by�a u g�ry kamiennym �ukiem i to �e zdo�a�em go sforsowa� ,
uwa�am za cud . Wyprostowa�em si� na w�skim zwie�czeniu wr�t i os�aniaj�c oczy
przed s�o�cem zacz��em si� rozgl�da� . Widzia�em podw�rce , p�askie dachy
zamienione na tarasy ocienione ro�linami kapi�cymi z kamiennych donic oraz
p��ciennymi baldachimami . Fontanny w kszta�cie smok�w ( ulubinego tu chyba
motywu) . Bez sensu zreszt� , bo smoki nie cierpi� wody . Jednego by�em pewien -
w tym otoczeniu nie m�g� mieszka� �aden M�wca . Drug� stron� zas�ania� mi taras
. Przeszed�em po szczycie muru i uwa�nie balansuj�c cia�em , przelaz�em na
daszek zwie�czaj�cy alkierz . Lecz ledwie si� na nim znalaz�em , co� z�apa�o
mnie za nog� i szarpn�o gwa�townie . Tylko refleks uratowa� mnie przed
runi�ciem na kamienne p�yty chodnika . To "co�" ci�gn�o powoli lecz
nieub�aganie i mia�em do wyboru albo podda� si� albo spa�� . Wybra�em to
pierwsze . Tu� pod daszkiem znajdowa�o si� ma�e okno . Akurat o rozmiarach aby
zmie�ci� kogo� tak chudego jak ja . Przeci�gni�to mnie przez nie jak ni� przez
igielne ucho . Z obu stron spad�y na mnie ci�kie r�ce . Unieruchomiony przez
dw�ch wielkich , umi�nionych m�czyzn , mog�em najwy�ej pokiwa� palcami .
S�dz�c po rozmieszczonej na �cianach broni , trafi�em do pomieszczenia
stra�nik�w . Dw�ch mnie trzyma�o , trzeci wypchn�� nog� na �rodek izby �aw� ,
podszed� do �ciany i zdj�� z niej ci�ki korbacz , zwin�ty w kilka p�tli . Sk�ra
mi �cierp�a . Tylko tego brakowa�o ! Zosta�em wzi�ty za z�odzieja !G�upcy !
Gdybym naprawd� chcia� co� ukra�� nie zobaczyli by nawet mojego cienia !Ci dwaj
ci�gneli mnie ju� na miejsce ka�ni . Mog�em zrobi� tylko jedno zanim stra�nik
mnie uderzy i zrobi�em to . Stra�nicy kt�rym wi�zie� po prostu w r�kach zamieni�
si� w smoka , odskoczyli jak oparzeni . Ten z batem r�wnie� . By�em tak
zdenerwowany �e nie potrafi�em utrzyma� iluzji d�u�ej ni� przez chwil� . Ju� we
w�asnej postaci skoczy�em do drzwi . Szcz�liwie otwiera�y si� na zewn�trz .
Kr�te schody , znowu drzwi , dziedziniec ...brama ! Zamkni�ta na ci�kie antaby
. Szarpn��em j� , a nast�pnie obejrza�em si� za siebie . Stra�nicy byli tu� za
mn� . Cofn��em si� w naro�nik dziedzi�ca , zdecydowany walczy� . Ku memu
zdumieniu , �aden z m�rzczyzn nie pr�bowa� ju� mnie �apa� . Stra�nik z batem
splun�� na kamienne p�yty . Zarszczywszy brwi , m�wi� co� wskazuj�c na mnie
palcem . Podszed� do bramy , dwoma poci�gni�ciami odsun�� zasuwy i odchyli�
ci�kie skrzyd�o . Machn�� zwini�tym biczem , zach�caj�c do przej�cia . Jeszcze
mu nie ufa�em . Cofn�� si� kilka krok�w .
Op�ci�em niego�cinne progi szybciej ni� strza�a wypuszczona z �uku i
zatrzyma�em si� dopiero za zakr�tem . Zebra�em rozproszone my�li i wreszcie
zrozumia�em co uchroni�o mnie od ci�kiego pobicia . Nie smocza iluzja . Co� o
wiele prostszego i pot�niejszego zarazem - ogromny , niewyobra�alny wr�cz
presti� Kr�gu Mag�w , obejmuj�cy swym wp�ywem nawet tak niedorobionego adepta
jak ja . W momencie rozpoznania maga stra�nicy nie mieli prawa tkn�� go palcem .
Mo�e , gdyby sprawdzili �e nie mam tatua�u , nie oby�o by si� bez paru si�c�w .
To by�o gorzkie do�wiadczenie . Pali� mnie wstyd , �e tak bezmy�lnie wpl�ta�em
si� w k�opoty . Jednak w�a�enie na mur mia�o swoje dobre strony . Z dachu
alkierza widzia�em co� , co zaprowadzi mnie do M�wcy - niebieskie pasemko na tle
rozpalonego nieba .
* - * - * - * - *
Cz�owiek , kt�ry bez mrugni�cia okiem przyjmuje pod sw�j dach brudnego ,
wymi�toszonego w��cz�g� , musi by� albo �wi�tym albo magiem . M�wca by� krzepkim
staruszkiem o zupe�nie bia�ych w�osach i brodzie . Zrazu pomy�la�em �e pochodzi
z p�nocy , gdy� mia� niebieskie oczy , ale przeczy�y temu rysy przeci�tnego
Lengorchianina . Mimo pe�ni lata nosi� we�nian� szat� , bo surowy bazalt , z
kt�rego zbudowano jego wie�� , zachowywa� jeszcze ch��d pory deszcz�w . Musia�em
wygl�da� kiepsko . Ledwie mag ujrza� mnie na progu , natychmiast wprowadzi� do
�rodka , bez �adnego nagabywania .
Na wieczny Kr�g ! Jak rozkoszna jest ciep�a woda , gor�ce jedzenie i mi�kkie
��ko doceni tylko ten , kto by� ich pozbawiony przez d�u�szy czas .
M�wca "zajrza�" mi do g�owy . Siedzia� naprzeciwko , u�miecha� si� i mru�y�
niebieskie oczy a ja wyczuwa�em jego my�li jak swoje w�asne . Przekazywa� mi
zrozumia�e obrazy i uczucia . W zapisie runicznym wygl�da to w ten spos�b :
"Wiem ju� , po co przyszed�e� . Z pocz�tku mia�em k�opoty ze znalezieniem
twojego kodu . My�lisz troch� inaczej ni� zwykli ludzie"
"Czy Stworzyciel mo�e sprawi� , �e b�d� s�ysza� i m�wi� ?"
"Nie wiem . Mo�e tak , mo�e nie"
"Przecie� Stworzyciele to najwi�ksi z nas ."
"Odtwarzanie zniszczonych nerw�w to nie proste sk�adanie z�amania czy
leczenie infekcji"
"Stworzyciele s� najpot�niejsi w Kr�gu" - upiera�em si� .
"S� pot�ni , ale wobec pot�gi natury s� tak skromni jak twoje imi� ,
Kamyku"
"Kamyk pchni�ty ze szczytu g�ry powoduje lawin�"
Zn�w si� u�miechn�� .
"Jak na g�uchoniemego jeste� bardzo pyskaty"
"Szukam Stworzyciela , a ty , M�wco mo�esz mi powiedzie� gdzie �yje
najbli�szy"
"To si� ci�gle zmienia . W��cz� si� po ca�ym kr�lestwie ."
M�wca wsta� z wy�cie�anego kar�a i podszed� do wielkiej mapy Lendgorii ,
wisz�cej na �cianie . Prawie ca�a by�a pokryta szpilkami o niebieskich g��wkach
. W centrum poupinane by�y g�ciej , ku brzegom coraz rzadziej , a na jednej z
wysp Smoczego Archipelagu tkwi�a tylko jedna .
"To wszystko moi bracia , M�wcy . Zbieraj� informacje ze swych rewir�w ,
przekazuj� najbli�szemu s�siadowi , a on podaje j� dalej dodaj�c w�asne .
Wiadomo�ci znad granic w�druj� kilka godzin ."
"Kr�tko . A ten na wyspach ?"
"To s�ony . Zbiera informacje o pracy o smokach"
"Nie boi si� ?"
"Smoki nie s� z�e"
"S� dobre ?"
"Neutralne , a to znaczy , �e mo�na si� z nimi porozumie�"
"Czy stworzyciel ..."
"Ty zn�w to samo . B�dziesz mia� swojego Stworzyciela za nieca�� godzin�" Tu
m�wca wskaza� zegar wodny , kt�ry spokojnie przecieka� na p�ce . "Nied�ugo pora
��czno�ci . Najbli�szy Stworzyciel mieszka� w osadzie Grobla , dzie� drogi st�d
. B�d� wiedzia� ju� nied�ugo czy nie wyni�s� si� z tamt�d do ostatniej pe�ni ."
Gdy nadesz�a pora ��czenia umys�u , mag usadowi� si� na starym miejscu .
Zamkn�� oczy , g�ow� opu�ci� na piersi i wydawa�o si� �e �pi . Krople z wodnego
zegara spada�y jedna za drug� , a M�wca nie porusza� si� . Oczywi�cie nie
przeszkadza�em mu . Czyta�em ze smakiem opracowanie anatomii centaura .
Studiowa�em uwa�nie ryciny , a w g�owie powstawa� mi szkic nast�pnej iluzji .
"G��d wiedzy , to jest dobre dla m�odego maga ."Nie zauwa�y�em kiedy M�wca
sko�czy� s�j seans . Jedn� r�k� masowa� �cierpni�ty kark , drug� przeciera� oczy
i przekazywa� mi nast�pn� my�l . "Ucz si� , czytaj , obserwuj jak najwi�cej .
Ludzie chc� ogl�da� dobre , m�dre i ciekawe wizerunki . Jeste� �yw� ksi�ga , a
to du�a odpowiedzialno�� ."
Zmiesza�em si� . Jako� do tej pory nie spojrza�em na sw�j dar z tej strony .
Traktowa�em go , owszem , jako dobr� i po�yteczn� i czasami op�acaln� , ale ...
rozrywk� .
"Stworzyciel jeszcze si� nigdzie nie wyni�s� , ale mo�e to zrobi� w ka�dej
chwili . Ich kasta to w�drowne ptaki . Cho� , poka�� ci na mapie , jak doj�� do
Grobli"
Trafi�em do tej wsi z dziecinn� �atwo�ci� . Go�ciniec prowadzi� jakby
zrobiono go z my�l� o mnie . Grobla rozchodzi�a si� po obu stronach rzeki , na
wzg�rzach schodz�cych w d� jak ogromne schody . Domy najbli�sze rzece sta�y na
palach , zabezpieczone przed jesiennymi i wiosennymi wylewami . To by�a du�a
kwitn�ca osada , z mn�stwem manfaktur i ma�� �wi�tyni� po�wi�con� b�stwom
urodzaj�w . Nic dziwnego , �e Stworzyciel postanowi� tu troch� pomieszka� .
Grobla , z jej tarasowatymi polami i sadami , wygl�da�a jak skrawek Ogrodu
Szcz�cia . Nauczony poprzednimi do�wiadczeniami , wypatrywa�em niebieskiej
wst�gi nad dachami . Kiedy wreszcie ujrza�em skrawek b��kitu zwisaj�cy
bezw�adnie w nieruchomym powietrzu , ulga zala�� mi dusz� jak koj�cy balsam .
Dom Stworzyciela na pierwszy rzut oka wygl�da� normalnie . Na drugi r�ni� si�
od reszty w spos�b bardzo charakterystyczny . Drewno i kamienie nie zosta�y
spojone zapraw� , lecz zla�y si� w jedno zmuszone wol� w�a�ciciela . Na
zagraconym podw�rku nie by�o nikogo . Zajrza�em do ogrodu . Chwasty pleni�y si�
tam bujnie , za to na grz�dkach pod �cian� ros�y r�wne rz�dki zi� . Rozpozna�em
kilka leczniczych gatunk�w i kilka �miertelnie truj�cych . Stworzyciel musia�
by� interesuj�c� postaci� . To wra�enie upewni�o kolejne odkrycie . Oto przy
oknach przymocowano autentyczne ludzkie czaszki . Przyjrza�em si� jednej z nich
. By�a pomalowana . Zeskroba�em paznokciem cienk� warstewk� farby i na palcu
zbli�y�em do nosa . Pachnia�o fosforem . Bardzo �mieszne . Szczeg�lnie w nocy .
Nad drzwiami chaty wisia�y przybite : troch� wylenia�y nietoperz , ususzona
�mija , naszyjnik z ludzkich �eber i jeszcze jedna czaszka . Stworzyciel chyba
bardzo ceni� samotno�� . Uderzy�em dwa razy w drzwi . Nikt si� nie pojawi� .
Waln��em jeszcze parokrotnie i ju� mia�em odej�� , gdy drzwi otworzy�y si�
gwa�townie . Blade , rozczochrane widmo z oczami zaczerwienionymi jak u smoka
podsun�o mi ku�ak pod nos i drzwi zn�w si� zamkn�y . Mo�e jednak �le trafi�em
. W nast�pnej chwili u�wiadomi�em sobie , �e rozche�stana koszula zaniedbanego
m�czyzny ods�ania�a piersi . Nad lew� widnia� znak Kr�gu i P�omienia .
"Mo�e i jeste� Stworzycielem , ale ja jestem Tkaczem Iluzji i nie pozwol�
si� traktowa� w ten spos�b " - pomy�la�em . Skierowa�em si� do najbli�szego okna
, przycisn��em oko do szyby i , os�aniaj�c oczy d�o�mi , zajrza�em do wn�trza .
Stworzyciel siedzia� przodem do mnie , przy wielkim stole zawalonym pergaminami
i ksi�gami . Trzyma� w r�ku pi�ro , pociera� policzek d�oni� i duma� g��boko .
Twarz pokrywa� mu kilkudniowy zarost .
"Uwa�aj , nadchodz�" - pomy�la�em .
Przed Stworzycielem , na pokre�lonej karcie pojawi�a si� wielka , rozd�ta ,
bardzo pryszczata �aba . Brwi maga podjecha�y do po�owy czo�a . Dotkn�� �aby
pi�rem . �aba podskoczy�a . Nic wi�cej nie zd��y�em wymy�li� . Zobaczy�em
wpatrzone we mnie przekrwione , w�ciek�e oczy Stworzyciela , a w nast�pnej
chwili kolana ugi�y si� pode mn� . Waln��embrod� w parapet , przeszorowa�em
twarz� po belkach �ciany i skulony , pr�bowa�em doj�� do siebie . Czu�em si�
jakby kto� potraktowa� m�j umys� niczym worek napchany r�no�ciami - najpierw
potrz�sn�� nim , a potem przewr�ci� wszystko do g�ry nogami , wysypa� wszystko
na stos i zamaszy�cie rozgrzeba� . To by�o p o t w o r n e .
Straszna si�a unios�a mnie za w�osy i stan��em twarz� w twarz ze
Stworzycielem . Patrzy� spode �ba , wysun�wszy szcz�k� . Robi� wszystko by nie
by� mi�ym . Wytrzyma�em jego spojrzenie d�ug� chwil� . Pu�ci� m� czupryn� , a w
g�owie pojawi�a si� mi na chwil� wizja uchylonych drzwi . Wszed�em wi�c do jego
sanktuarium . W �rodku panowa� nieopisany ba�agan . Pod �cianami ci�gn�y si�
d�ugie sto�y zastawione setkami butelek , dziwnymi modelami z gliny i patyk�w ,
sprz�tem do chemicznych do�wiadcze� , narz�dziami , s�ojami z wypreparowanymi
narz�dami i jeszcze tysi�cem rzeczy ; mia�em mgliste poj�cie do czego s�u�� .
R�ni�o si� to wszystko od schludnego wn�trza naszej chaty , a przecie� poczu�em
si� jak w domu . Stworzyciel usiad� za sto�em , a mnie wskaza� miejsce
naprzeciwko . Przez chwil� grzeba� w stosie notatek , szukaj�c czystej karty ,
ale �adnej nie znalaz� . Wysypa� wi�c piasek do suszenia atramentu na blat i
palcem wyrysowa� runy . Widzia�em je do g�ry nogami , ale mag , zamiast je
zmaza� , zrobi� co� innego . Sp�ache� piasku scali� na moment , przekr�ci� ,
ca�y i r�wny jak nakrochmalona chustka . Pod napisem "Czego chcesz ?" pojawi�o
si� : "Zdziwiony ?"
Wzruszy�em ramionami i przywo�a�em iluzj� pisma .
"Wiesz ju� �e jestem g�uchy . Chc� aby� mnie wyleczy�"
Runy na piasku zmieni�y si� pod jego spojrzeniem .
"Masz pieni�dze ?"
"Magowie nie p�ac� magom" - odpar�em .
K�ciki jego warg dr�a�y gdy patrzy� na mnie spod przymkni�tych powiek ,
pocieraj�c zaro�ni�t� brod� . Poczu�em nawi�zuj�c� si� mi�dzy nami cieniutk� ni�
porozumienia . Spostrzeg�em te� , �e Stworzyciel jest m�ody , nie ma nawet
trzydziestu lat .
"Czy warto marnowa� na ciebie energi� ? �ab� potrafi zrobi� ka�dy"
Skupi�em si� . Przed Stworzycielem pojawi�a si� pomara�cza . Mia�a
odpowiedni kszta�t , kolor , zapach , faktur� i ci�ar . Stworzyciel sprawdzi�
to wszystko i kiwn�� g�ow� , ale min� mia� pob�a�liw� . Unios�em pomara�cz� w
powietrze , obra�em j� ze sk�rki , kt�ra sp�yn�a na st� cienk� spiral� . Owoc
rosdzieli� si� na cz�stki . Mag w�o�y� jedn� do ust . Zaczeka�em na pierwszy
ruch jego szcz�k . Stworzyciel Skrzywi� si� okropnie i wyplu� na st� ...kamyk .
Zwyk�y kamyczek , troch� wyg�adzony . Taki , jaki mo�na znale�� na dnie ka�dej
rzeki . W nast�pnej chwili kamie� przekszta�ci� si� w dwie runy odlane z o�owiu
, pytaj�ce "Zdziwiony ?"
Stworzyciel zacz�� si� �mia� . Wiedzia�em �e wygra�em . Wci�� �miej�c si�
napisa� na piasku " Ma�y demon" a potem :"Jestem zm�czony . Przyjd� jutro
."Kiwn��em g�ow� na znak zgody i odszed�em . Mniejsza z tym jak sp�dzi�em noc .
W ka�dym razie niewiele spa�em , podniecony bliskim rozwi�zaniem swego problemu
.
* - * - * - * - *
Rano drzwi domu maga zasta�em zach�caj�co otwarte . Wewn�trz panowa�
mniejszy ba�agan ni� poprzednio . Stworzyciel mia� na sobie czyst� , starannie
zasznurowan� koszul� i goli� si� stoj�c przed srebrnym lustrem w fantazyjnych
ramach . Zauwa�y�em , �e wi�kszo�� przedmiot�w w tym domu , cho� porozrzucanych
niedbale , wykonano bardzo starannie z drogich materia��w . Czerpak zawieszony
na brzegu cebrzyka zrobiono z jednej bry�y bursztynu . Kotara zas�aniaj�ca nisz�
z ��kiem przetykana by�a z�ot� nitk� . Naczynia poustawiane tu i tam , wykonano
kunsztownie z porcelany , srebra , a nawet z�ota .
"Zdziwiony ? " - tym razem Stworzyciel nawi�za� kontakt na spos�b M�wc�w .
"Pomy�l sam w co ja w�a�ciwie mam �adowa� pieni�dze ? Mog� mie� , co tylko
zechc� , to m�j talent , a klienci jeszcze p�ac� i to sporo . Nie uwierzy�by�
ilu mo�now�adc�w przywozi swoje brzydkie c�rki , by poprawi� im nos albo
wyprostowa� z�by . Podoba ci si� co� z tych rzeczy ? We� je�li chcesz "
Nie chcia�em . Nie po to tu przysz�em . W og�le wola�bym aby przesta�
traktowa� mnie protekcjonalnie .
"Jad�e� ?" Stworzyciel ko�czy� golenie kr�tkimi poci�gni�ciami ostrza .
widzia� mnie w lustrze , wi�c przecz�co pokr�ci�em g�ow� . Wytar� twarz
r�cznikiem , nabra� wody z cebrzyka i patrzy� w czerpak zmarszczywszy brwi .
Poda� mi go , wype�niony bia�ym p�ynem . Trzyma�em naczynie w obu d�oniach nie
mog�c si� zdecydowa� na pierwszy �yk .
"Pij , jest prawdziwe . To jedna z praktycznych stron mojej profesji"
By�o nie tylko prawdziwe . By�o �wietne . Spr�bowawszy , nie mog�em si�
powstrzyma� i wypi�em wszystko duszkiem . Tymczasem sk�d� si� pojawi�y gotowane
jajka i placuszki .
"Czym to wszystko wcze�niej by�o ?" - pomy�la�em .
Stworzyciel wyszczerzy� z�by w u�miechu - "Lepiej nie wiedzie� . Teraz jest
tym czym jest . Jedz , czekaj� ci� ci�kie godziny" .
Wi�c mialo bole� ? Trudno , spodziewa�em si� tego .
Nie bola�o , ale nie jestem pewien , czy nie wola�bym operacji od tego
psychicznego magla , przez kt�ry przepu�ci� mnie Stworzyciel . Egzamin w Kr�gu w
por�wnaniu z tym to b�achostka . P�ywak ( w ko�cu raczy� si� przedstawi� ) kaza�
mi tworzy� iluzje . Zacz�� od �atwych , ale nast�pne by�y trudniejsze .
Przywo�ywa�em przedmioty , ro�liny i zwierz�ta . P�ywak dok�adnie sprawdza� ich
w�a�ciwo�ci .
Kaza� mi utrzymywa� kilkana�cie wizji w pe�nym wymiarze . Animowa� wszystkie
naraz i dodawa� nowe . Tworzy�em symetryczne bli�niaki , pozorne przekroje ,
sztuczne �r�d�a �wiat�a i fa�szywe �wiat�ocienie . Stworzyciel gryz� przywo�ane
przeze mnie owoce , ka��c zajmowa� si� czterema paj�kami , z kt�rych ka�dy pl�t�
sw� nieprawdziw� sie� , a ka�da by�a o innym wzorze . Musia�em tka� iluzje za
swoimi plecami patrz�c w lustro , z zawi�zanymi oczami , spogl�daj�c przez
p�omie� �wiecy ...
Da� mi spok�j gdy dosta�em gwa�townego krwotoku z nosa . Pad�em bezw�adnie
na �aw� , opieraj�c czo�o o �cian� i kryj�c twarz w mokrej chu�cie , kt�r� poda�
mi P�ywak . Sk�ama�bym , twierdz�c �e boli mnie g�owa . Ja wcale nie mia�em
g�owy . Stworzyciel po�o�y� mi ch�odn� d�o� na karku . Krew przesta�a p�yn��
r�wnie nagle , jak zacz�a . Poczu�em si� lepiej . P�ywak wzi�� �wiartk�
pergaminu i napisa� : "Zrobili�my dobry pocz�tek"
To by� dopiero pocz�tek ? Wyj��em mu pi�ro z r�ki i naktre�li�em pod spodem
:"Po co to wszystko ?"
Znalaz� drugie pi�ro .
"Musia�em zna� pu�ap twoich mo�liwo�ci . Przyznaj� , �e jest bardzo wysoki .
Podejrzewam , �e w�a�nie dlatego nie s�yszysz ."
Nie rozumia�em . Co ma talent maga do tego czy s�ysz� czy nie ?
Stworzyciel zn�w umoczy� pi�ro w atramencie .
"Kto by� najwi�kszym Tkaczem Iluzji ?"
"Bia�y R�g ze Wzg�rz Iluzyjnych"
"Mia� bezw�adne nogi . Za wielkie talenty p�aci si� wielkie ceny"
Co� zacz�o mi chodzi� po g�owie . Zastanawia�em si� nad t� my�l� ledwie
zauwa�aj�c , �e obgryzam paznokcie . Wreszcie odwa�y�em si� napisa� " Czy
my�lisz �e mam zdolno�ci zbli�one do Bia�ego Roga ?"
Tym razem to Stworzyciel zastanawia� si� d�ugo . Wsta� , przechadza� si� .
Zaplata� r�ce na karku i pociera� brod� . Na koniec napisa� u do�u pergaminu
tylko jedn� run� " Wi�ksze"
Opad�a mi szcz�ka . Wi�ksze ?! . Przecie� Bia�y R�g to legenda .
Najwybitniejszy Tkacz Iluzji od czas�w Rozproszenia . Kroniki Kr�gu twierdzi�y
podobno , �e sam utrzymywa� przez trzy dni iluzj� miasta , kt�re oblegli
barbarzy�cy z p�nocy , gdy tymczasem nadesz�y nasze si�y i rozbi�y wroga w puch
. Przewr�ci�em kart� na drug� stron� i nabazgra�em , rozmazuj�c atrament :
"Je�li nie naucz� si� tworzy� d�wi�ku , ca�y m�j wielki talent b�dzie wart
tyle , co kurz na wietrze"
Stworzyciel stawia� r�wne zdania pod spodem .
"Zobaczymy co da si� zrobi� . Gdyby si� uda�o , �wiat krzykn��by z podziwu
g�o�niej ni� wytrzyma�oby to jego gard�o ".
Chyba niedok�adnie zrozumia�em ostatnie runy . Znak "krzycze�" zna�em .
Oznacza� szybkie wydychanie powietrza przy jednoczesnym drganiu gard�a .
Zestawienie go z run� " podziw" wygl�da�o g�upio .
Stworzyciel przyni�s� nape�nione wod� pucharki , ca�y zestaw szklanych
butelek i miseczk� miodu . Odmierzy� po dwie , trzy kropelki ka�dej mikstury i
wpuszcza� je do wody . Na koniec doda� miodu .
"Jest wstr�tne w smaku" - tym razem wszed� mi wprost do g�owy . "Wypijemy to
razem"
"I co ? "
"Zobaczysz"
Wypi�em ma�y �yczek i skrzywi�em si� . Nie , mi�d niewiele pom�g� .
"Do dna , ma�y" - przekaza� P�ywak , wytrz�saj�c ostatnie krople na j�zyk .
" I najlepiej od razu si� po�� . Nieprzywyk�ych �cina z n�g b�yskawicznie"
Mia� racj� . Reszta wydawa�a si� snem . Czy sam dosz�em na wskazane pos�anie
, czy Stworzyciel mnie zani�s� ? Kt� to wie ... I mo�e rzeczywi�cie snem by�
obna�ony do pasa mag , z setkami srebrnych igie� wbitych w cia�o . Czy wydawa�o
mi si� tylko , �e ca�e moje cia�o pulsuje , jakby by�o jednym ogromnym sercem ?
Mia�em p�uca wielkie jak jaskinie , a nape�nianie ich trwa�o ca�e godziny .
P�ywak pochyla� si� nade mn� . Coraz ni�ej i ni�ej . Jego oczy ogromnia�y . Nie
by�o ju� nic , tylko te oczy , w kt�re wpad�em . Przestrze� wype�niona �wiat�ami
ci�gn�a si� w ka�dym kierunku . Nie mia�em cia�a , ale zdawa�em sobie spraw� z
w�asnego istnienia i w�asnej to�samo�ci . P�ywak by� ze mn� i we mnie . �wiat�a
zwin�y si� w jeden punkt , a potem rozwin�y w niesamowit� , l�ni�c� drog�
prowadz�c� z jednej niesko�czono�ci do drugiej . Nieznana si�a pchn�a mnie t�
drog� z niesamowit� pr�dko�ci� . �wiat�a zlewa�y si� w b�yszcz�ce smugi ,
wirowa�y wok� , a� nagle rosprysn�y si� , uderzone potworn� moc� . I jeszcze
raz i jeszcze raz i znowu ...Jasno�� nik�a rozbijana wstrz�sami , a� pozosta�y
tylko dwie iskierki , l�ni�ce w ciemnych oczach P�ywaka , kt�ry klepa� mnie po
policzkach .
"Ocknij si� ma�y , jeste� tu ?"
"Jestem . Przesta�"
Podnios�em si� . Na twarzy Stworzyciela widnia�y �lady uk�u� .
"Stymulacja nerw�w" - wyja�ni� z roztargnieniem .
"Nie uda�o si� ?"
Potrz��n�� g�ow�
"Zajrza�em do twojego organizmu . Obejrza�em sobie m�zg . Interesuj�cy .
O�rodek s�uchu zosta� ca�kowicie zaj�ty przez to , co my nazywamy magiczn�
plam�"
"Jednym s�owem - m�j talent zjad� mi s�uch ?"
"Dok�adnie"
"Nie mo�esz nic zrobi� ?"
"Mog� . Mog� pr�bowa� grzeba� ci w m�zgu i przy okazji zmieni� ci� w ro�lin�
. Wybacz , ale nie b�d� ryzykowa� . "
Wsta�em i poszed�em do drzwi
"Dok�d idziesz"
"Musz� si� przej��"
Poszed�em za dom i wali�em g�ow� w �cian� . W pewien przewrotny spos�b
przynios�o mi to ulg� .
* - * - * - * - *
P�ywak by� bardzo mi�ym gospodarzem , je�li pozna�o si� go bli�ej , ale
szybko go opu�ci�em . Nie wiedzia�em co dalej ze sob� pocz�� . Wraca� do domu ?
I co dalej ? Chcia�em si� uczy� , chcia�em rozwija� zdolno�ci tak wysoko
ocenione przez Stworzyciela . Niemo�no�� tworzenia iluzji d�wi�ku by�a jak mur
na drodze do doskona�o�ci . Przesta�o mi si� spieszy� . Lato ko�czy�o si� i
w�a�ciwie powinienem wraca� , aby zd��y� do domu przed por� ulew i powodzi .
Zamiast tego w��czy�em si� to tu to tam . Zatrzymywa�em si� po kilka dni w
jednym miejscu . Dusz� mia�em chor� z rozczarowania
Zachcia�o mi si� powa��sa� w okolicy opuszczonych kamienio�om�w . Jasne ,
niebotycznie wysokie �ciany , podziurawione starymi wyrobiskami mia�y w sobie
co� tajemniczego i pe�nego godno�ci . W ich obliczu czu�em si� bardzo ma�y .
By�y tu zanim si� urodzi�em i b�d� d�ugo po mojej �mierci . Tu niewiele si�
zmieni�o . Usiad�em na skraju gigantycznego jaru i rzuca�em kamykami w
przeciwleg�� �cian� . Wiatr dmucha� mi w ty� g�owy . Wybiera�em kamyki ,
rzuca�em , dolatywa�y do jasnej �ciany i spada�y dalej . Zamy�lony , dopiero po
paru minutach zorientowa�em si� �e podmuch zrobi� si� ciep�y . Nie spodziewaj�c
si� niczego szczeg�lnego , obejrza�em si� ... i ma�o nie spad�em kilkana�cie
metr�w w d� . Ciep�y podmuch by� oddechem monstrualnego stworzenia czaj�cego
si� tu� za mn� . Ogromny smok rozk�ada� skrzyd�a , wyci�ga� �eb ze �lepiami jak
dwie krwawe plamy i potworn� ilo�ci� z�b�w . Instynkt podsun�� mi najkr�tsz� i
najszybsz� drog� ucieczki - w d� , strasznie strom� , w�sk� �cie�yn� , dobr�
mo�e dla k�z , ale nie dla cz�owieka . Przewr�ci�em si� . Strach przyg�uszy� b�l
porozbijanych kolan i �okci . Bieg�em ile si� , pewien �e bestia mnie goni .
Czu�em wci�� na plecach jej oddech . Kamienio�om ko�czy� si� �lepym zau�kiem .
Wci�ni�ty we� spojrza�em �mierci w oczy . Smok zbli�a� si� leniwym krokiem ,
wiedz�c , �e ju� nigdzie nie umkn� . Mimo przera�enia spostrzeg�em , �e j