3973

Szczegóły
Tytuł 3973
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3973 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3973 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3973 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

KAZIMIERZ KO�NIEWSKI STO KONI DO STU BRZEG�W 2 Et bien� Regularny kr�g ja�niejszej plamy wyra�nie kontrastowa� z g��bok� czerni� betonowej cembrowiny. Plam� dostrzegli, gdy tylko wsun�li si� w rur�. Najpierw, z odleg�o�ci kilkudziesi�ciu metr�w, ko�o by�o mniejsze, powi�ksza�o si� w miar�, jak si� do� zbli�ali, na koniec osi�gn�o niemal metrow� �rednic�, przekre�lon� trzema poprzecznymi i dwiema uko�nymi liniami kolczastego drutu. Bogdan zatrzyma� si�. Koniec czo�gania. Ryszard, napieraj�cy z ty�u, dotkn�� d�oni� jego nogi � wszystko w porz�dku! Nie pomylili si� w swoim, tak szybko przecie� przeprowadzonym rozpoznaniu: rury kanalizacyjne przytyka�y do drut�w. Ostro�nie wyj�� z kieszeni �ar�wk� z kablami; w niekt�rych obozach Niemcy elektryzowali na noc kolczaste ogrodzenia � jak by�o tutaj, jeszcze nie zdo�ali sprawdzi�. Pr�d m�g� by� silny, ale instrument do badania, skonstruowany przy poprzedniej, nieudanej pr�bie ucieczki, jeszcze w tamtym obozie, posiada� odpowiednie zabezpieczenie. Bogdan pod��czy� �ar�weczk� do drut�w � nie zareagowa�a najmniejszym nawet b�yskiem. M�g� ci��! Ryszard z ty�u podawa� obc�gi, ci�kie i ostre; zdo�ali je uchroni� przed wszystkimi rewizjami. Druty by�y cie�sze i s�absze, ni� si� wydawa�o, p�ka�y od lekkiego naci�ni�cia. Pasmo pierwsze, drugie, trzecie � sz�o mu tak �atwo, �e zdecydowa� si� ci�� i z drugiej strony, zamiast odgina�. Pi�� kawa�k�w drutu kolczastego cicho opad�o na muraw�. Tak nagle, tak �atwo, tak szybko! Dziesi�� minut temu � nie wcze�niej � ostro�nie oderwali si� od u�pionych barak�w, par� krok�w przebiegli po pustej przestrzeni obozowych boisk, uwa�aj�c, by omin�� przesuwaj�ce si� regularnie �wiat�o reflektora, wskoczyli w betonowe rury, przeczo�gali si� nimi � i ju�? Po raz pierwszy od dw�ch lat ujrza� przed sob�, a nie tylko nad sob�, szerok� przestrze� �wiata nie przekre�lon� drutami, dopiero ma�y kr��ek, ale otwarty i dost�pny. Zdawa�o mu si�, �e ju� jest wolny, i nagle zawaha� si� przed nast�pnym krokiem. Powinien natychmiast wyskoczy� z rury na ��k�, ale tkwi� nieporuszony. Wolno�� nagle nabra�a ogromnej ceny � m�g� j� utraci�. Sparali�owa� go skurcz l�ku: wartownik na stra�niczej wie�yczce akurat w tej chwili mo�e patrzy na rozleg��, �agodnie opadaj�c� ��k�, rozci�gaj�c� si� mi�dzy drutami obozu a g�stym lasem. ��ka w�a�nie by�a przeszkod� najbardziej niebezpieczn� � skonstatowali natychmiast, od pierwszego spojrzenia na d�ugie rury kanalizacyjne, lecz szansa ofiarowana im przez te rury nazbyt n�ci�a, aby nie podj�� ryzyka. Okazja niezwyk�a: gdy przekroczyli bram� oflagu � Wehrmacht 1 rozbudowywa� sie� oboz�w jenieckich i przewi�z� ich tutaj ze starego oflagu � ujrzeli rury kanalizacyjne, szerokie, wygodne, pozosta�e wida� po �wie�o przeprowadzonych robotach, najwyra�niej przeznaczone ju� do transportu, a beztrosko porzucone przez robotnik�w tak, i� niemal spod barak�w si�ga�y a� po lini� drut�w. Ryszard leciutko tr�ci� �okciem gapi�cego si� Bogdana, rozumieli si� bez s��w; pas ziemi w ka�dym obozie najbardziej penetrowany przez stra�nik�w, najja�niej o�wietlony reflektorami, te metry terenu rozci�gaj�cego si� wzd�u� drut�w mo�na by�o pokona� bezpiecznie czo�gaj�c si� w rurze. Nie wolno zwleka�; kwatermistrz, obrugany przez komendanta, pogoni przecie� leniwych robotnik�w, kt�rych jaskrawe niedbalstwo kolidowa�o z ustalonymi przez Wehrmacht terminami transportu je�c�w. A mo�e � tak sobie te� wyobrazili 1 W e h r m a c h t (niem.) � wojsko, armia niemiecka. 3 � jacy� cudzoziemscy robotnicy, niewolnicy �ci�gani z ca�ej Europy naumy�lnie tak� szans� ucieczki pozostawili je�com zwo�onym do tego obozu. Lada godzina przyjad� z miasta po te rury, jutro przyjad� na pewno� Przywieziono ich samochodami ci�arowymi � wielka kolumna aut przetoczy�a si� z zachodu Rzeszy na wsch�d � w samo po�udnie. Po paru ucieczkach udanych i paru nieudanych Niemcy doszli do wniosku, �e Francuz�w i Anglik�w lepiej jest trzyma� nieco dalej od ojczystych granic. A mo�e w prowincjach bardziej rolniczych, mniej zaludnionych, na wschodzie, jenieckie obozy �atwiej by�o organizowa� i utrzymywa�. Polak�w wzi�tych do niewoli w czerwcu 1940 roku, we Francji, hitlerowcy uznali po prostu za Francuz�w, demonstracyjnie neguj�c w ten spos�b polityczn� suwerenno�� pa�stwa i wojska polskiego. Razem z Francuzami wi�zili ich w obozach i teraz powie�li na wsch�d, jednych w ten spos�b oddalaj�c od ojczyzny � drugich natomiast przybli�aj�c. Czyni�c obserwacje przez szpary w brezencie nakrywaj�cym ci�ar�wk�, je�cy zorientowali si�, i� nowy ob�z znajduje si� gdzie� za Szczecinom, na Pomorzu. Dwaj przyjaciele z Co�tquidan, Ryszard i Bogdan, patrz�c na le��ce rury my�leli to samo: los wyra�nie dawa� wskaz�wk�, zamyka� ko�o � podsun�� ich teraz tak blisko Warszawy, jak nigdy od owych jesiennych dni roku 1939, gdy � jeszcze si� nie znaj�c, ka�dy z inn� gromadk� przyjaci� � wymkn�li si� z okupowanego miasta, by przez g�ry przedosta� si� na W�gry, a potem do oddzia��w polskich tworz�cych si� we Francji. Nagle ogarn�a ich nostalgiczna t�sknota i przemo�na ch��, by dopom�c losom, samemu postawi� ostatni, decyduj�cy krok. Je�eli chcieli ucieka� z obozu b�d�c nad granic� francusk�... � W nocy... � szepn�� Bogdan. � Bez dokument�w, bez cywilnych �ach�w? � Ryszard kontrowa� w�asne marzenia. � Mia�e� dokumenty, mia�e� �achy i co? � przypomnia� Bogdan. Istotnie � starannie obmy�lona, finezyjnie przygotowana w najdrobniejszych szczeg�ach ucieczka z poprzedniego obozu sko�czy�a si� fiaskiem. Oni dwaj nawet nie zd��yli wydosta� si� za druty, a ci, kt�rzy wyszli pierwsi, wpadli z miejsca; uprzedzeni przez nigdy nie odkrytego zdrajc� stra�nicy niemieccy czekali z wycelowanymi lufami. Kto� wtedy wyg�osi� pochwa�� improwizacji: tam gdzie nie ma przygotowa�, nie mo�e by� i zdrady. � Jutro by� mo�e wezm� te rury � Ryszard dyskutowa� sam z sob�. � A widzisz... improwizacja! � atakowa� Bogdan. � Ubrania zabierzemy z pracowni teatralnej. Skrzynie ju� przyjecha�y, a tam s� pierwszorz�dne cywilne garnitury. � Najwy�ej z�api� i przywioz� z powrotem � Ryszard od pocz�tku wiedzia�, �e si� zgodzi. � Najwy�ej... a co si� rozerwiemy, to nasze. Ustalili: prosty rachunek wskazuje, �e najbezpieczniejsze jest nie powolne czo�ganie, ale bieg przez ��k� do lasu, cichy i jak najszybszy, by pr�dko znikn�� z kr�gu obserwacji stra�nik�w. Dzi� nie b�d� tacy czujni, nikt nie przypuszcza, �e ju� pierwszej nocy... � raz zdecydowani, krzepili si� wzajemnie. Nim wysun�li si� ze �pi�cego baraku, nim wpe�zli w rur�, sto razy om�wili wyskok z cembrowiny poprzez przeci�te druty na ��k�. A teraz Bogdan waha si� � dzie� o�miela� do zuchwa�o�ci, lecz noc, ta niczym nie os�oni�ta polana gasi�y zuchwa�� odwag�; wartownik najpierw strzela... mo�e trafi�... � No... � z ty�u dobieg�o ponaglenie Ryszarda � no! Szczupakiem wyskoczy� z rury. Przekozio�kowa� na bok � ��ka by�a mi�kka. Zerwa� si�, wystartowa�. Nie my�la� o niczym, bieg�. Wszystkie sportowe sukcesy sprintera � w gimnazjum, w AZS-ie, w co�tguida�skiej podchor���wce � zestrzeli�y si� w wysi�ku ucieczki. Bieg�. Nie pad� strza�. Cisza. Dotar� w cie� lasu. Zatrzyma� si�. Oddycha� ci�ko. Nie widzia� nic. Zawsze po biegu � na stadionach � miewa� chwile zupe�nego oszo�omienia, jakby mdla� nie 4 padaj�c. Doszed� go cichutki, radosny szept: Et bien! 2 Tego powiedzonka nauczyli si� od Francuz�w. Et bien! � pasowa�o do ka�dej, nawet najgorszej sytuacji. Et bien! � by�o zawsze optymistyczne. Ryszard sta� obok. Et bien! � Bogdan odpowiedzia� na has�o. Przyjrza� si� tarczy zegarka � ksi�yc rozja�nia� mrok � jedenasta! Ucieczk� odkryj� dopiero rano, a mo�e stanie si� to znacznie p�niej; koledzy zawsze solidarnie maskuj� nag�e nieobecno�ci. Przeci�te druty znajd�, gdy uprz�tn� rury, jutro, pojutrze, mo�e nawet za par� dni? Ruszyli szybko i cicho. � Halo! Camarades...3 Bo�e! Przypadli do ziemi, mi�dzy drzewa. Obcy g�os zabrzmia� z bliska. Jak strza�. � Camarades... � wyra�ne francuskie wezwanie wyszeptano spomi�dzy drzew. I dalej kto� cicho m�wi� z��, niegramatyczn� francuszczyzn�: � Widzieli�my, biegli�cie... My�my uciekli przed wami... � Rur�? � zapyta� Bogdan. � Przeci�li�my druty. � O rany! � emocjonowa� si� po polsku Ryszard. Po francusku doda� przytomniej: � Kto? Pod drzewami wyprostowa�o si� dw�ch m�czyzn. � Do you speak English? 4 � zatroszczy� si� wy�szy. Gorzej ni� po francusku, ale mogli si� dogada�. Angielskiego uczyli si� w oflagu � ka�dy z nich marzy� o ucieczce przez Francj� i Hiszpani� do wojska polskiego w Wielkiej Brytanii. Anglicy przedstawili si� szeptem: � Peter Croom. � Charles Musham. � Nie jeste�my Francuzami � wyja�nili, by unikn�� nieporozumie�. � Jeste�my Polakami, walczyli�my we Francji. � My te�... � ucieszyli si� tamci. � Aspirant Bogdan Mayer. � Polscy podchor��owie we francuskiej nomenklaturze mieli najni�szy stopie� oficerski. � Aspirant Ryszard Mieczkowski. Dokumenty macie? � Nie by�o czasu. Tylko par� marek. � Jak my. � Ka�dy jeniec nielegalnymi sposobami uzbiera� troch� niemieckich pieni�dzy; ich posiadanie by�o w oflagu surowo zakazane. Wi�cej ju� nie rozgadywali si�, szli szybko, uchylaj�c si� przed ga��ziami. Byle dalej! � To the river 5... � mrukn�� Piotr; nie potrzebowali dalszych komentarzy. Puszcz� za nimi psy, zwykle od tego zaczynaj�. W wodzie mo�na zgubi� trop. Wczoraj mijali mosty i mostki na wi�kszych � mniejszych rzekach. Musz� trafi� na wod�. Szli d�ugo. Ksi�yc to chowa�, to wynurza� zza chmur po��wk� swej tarczy. Podnieceni nie czuli zm�czenia, ale posuwali si� nieco bardziej oci�ale. Bogdan szepta� do Karola: kierunek wsch�d, Polska! Tam mog� by� pewni pomocy. Anglik przytakiwa�. Piotr na chwil� zatrzyma� ich ruchem d�oni. Wysup�a� z kieszeni metalowy guzik, uci�ty od lotniczej kurtki poleg�ego kolegi. Odkr�ci� powierzchni� przyozdobion� or�em RAF-u. Ostro�nie po�wiecili zapa�k�. Bogdan a� pisn�� z uciechy: strza�ka miniaturowego kompasu chybota�a si� w kierunku p�nocnym, szli wi�c prosto na wsch�d. Tak jak trzeba � dalej w tym samym kierunku. A� las zacz�� rzedn��. Ciemno�� przeja�nia�a si�. Skraj drzew. Szerokie r�ysko przepo�owione miedz�. � Patelnia, psiakrew! � kl�� Ryszard. � Naprz�d! � pop�dza� Piotr. 2 E t b i e n! (franc.) � No dobrze! 3 C a m a r a d e s (franc.) � koledzy, towarzysze. 4 D o y o u s p e a k E n g l i s h? (ang.) � Czy m�wicie po angielsku? 5 T o t h e r i v e r� (ang.) � Do rzeki� 5 � Wasze bluzy! � przestrzega� Bogdan. Anglicy byli w swych zielonkawych mundurach. Polacy w cywilnych, troch� niezgrabnych, szarych ubrankach, uszytych na scen� jenieck�. Anglicy zostali w swetrach, niestety r�wnie� zielonkawych. Schowali fura�erki. Spodnie wyrzucili na swe znakomite wojskowe buty. Obci�li metalowe guziki i patki u do�u nogawek. Bluzy zwin�li w w�ze�ki. Karol chcia� swoj� rzuci� w krzaki. Ryszard powstrzyma� go: � Utopimy w rzece. Miedza prowadzi�a dok�adnie na wsch�d. Nie mieli innej drogi. Zgi�ci, przykurczeni, biegli szybko, �lizgaj�c si� po wypuk�ej �cie�ce. Osad� obeszli z daleka. Psy poszczekiwa�y �agodnie. Przez pole zasadzone kartoflami znowu trafili do lasu. O �wicie stan�li nad szerok� rzeczk�, nurt mia�a p�ytki i leniwy. W kieszenie dw�ch bluz brytyjskich na�adowali piasku i kamieni. Tak obci��one bluzy umocowali pod nadbrze�nymi korzeniami. Buty, spodnie, swetry, bielizn� nie�li nad g�ow�. Brodzili z pr�dem par� kilometr�w, ci�gle im si� zdawa�o, �e zbyt wcze�nie wyjd� z wody; a� jasno�� dnia sta�a si� zdradliwa. Osuszyli si� i ubrali w krzakach. Po d�ugiej obserwacji przeskoczyli szos�. Pole, ��ka i znowu drzewa. Kompasem sprawdzili kierunek. S�o�ce pi�o si� coraz wy�ej. Las mia� niebezpiecznie w�t�e podszycie. Zdecydowali odpoczywa� a� do wieczora. Z trudem znale�li jakie� krzaki. Zdrzemn�li si�. Us�yszeli warkot nadlatuj�cej maszyny. Pierwszy przebudzi� si� Ryszard. Samolot szed� nisko, niemal nad koronami drzew. Lekka awionetka kr��y�a, zawraca�a, znowu nadp�ywa�a. Wpe�zli, jak mogli najg��biej, w poszycie krzew�w. Nieruchomieli, gdy zbli�a� si� szumi�cy warkot. Wtulali twarze w ostry mech. Gryz�y ich mr�wki. Ryszard denerwowa� si�: powinni podej�� pod byle jak� wie�, pods�ucha�, mo�e tam, m�wi� ju� po polsku. Bogdan uspokaja�: jeszcze czas! Ile� mogli przej�� tej nocy, nad ranem i o �wicie? Pi�tna�cie kilometr�w? Dwadzie�cia? Nie wi�cej. Jeszcze dwie pe�ne noce marszu � mo�e d�u�ej � i dopiero wtedy b�dzie wolno mie� nadziej�. Anglicy spali. Polacy spierali si� p�g�osem. Zjedli dwa suchary, tabliczk� czekolady, possali orze�wiaj�ce cukierki, wzi�te na drog� z angielskich paczek. Cisza by�a doskona�a. Las bezludny, bezzwierz�cy. Szosa dostatecznie daleko. Z odleg�ego pola ledwie dobiega� terkot traktora. Ta cisza swobodnej wolno�ci i d�awi�cego strachu parali�owa�a ich najl�ejsze ruchy. � Co teraz robi� w obozie? � szeptem zapyta� Ryszard. Bogdan zapomnia� nakr�ci� zegarek, ju� sta�. Mieli inne zegarki. Dopiero przesun�o si� po�udnie. Czas skrapla� si� powoli, sennie. �ni�o si� im szczekanie ps�w i ci�ki krok patrolu, tyralier� penetruj�cego las. Budzili si� z biciem serc. Nic nie by�o s�ycha�. Zasypiali. Przedrzemali tak do wieczora, a� zrobi�o si� ciemniej. Nastawili kompas Piotra. Ruszyli w radosnym podnieceniu, marsz by� przyjemniejszy ni� czekanie, w ruchu samopoczucie by�o lepsze. Najtrudniejsze mieli ci�gle przed sob�. Uciekinier�w na og� przyprowadzano do obozu trzeciego dnia. Trzeci dzie� b�dzie najbardziej niebezpieczny. Maszerowali drug� noc. Mi�dzy drzewami � uchylaj�c si� od ga��zi. Polami � skrajem lasu. Gdy musieli przecina� otwarte przestrzenie, trzymali si� miedz wysadzonych krzakami. Skakali przez szosy � w poprzek, jak najpr�dzej. Odpoczywali kr�tko i podrywali si� niecierpliwi, niespokojni. Sprawdzali kierunek na kompasie. Nad ranem znowu zapadli w g�ste, bardzo g�ste krzaki i przele�eli ca�y dzie�. Spali. Budzili si�. Zasypiali. M�czy�y ich majaki. Przed nimi trzecia noc, a potem trzeci dzie�. W nocy trafili na dwutorow� lini� kolejow�, prowadz�c� mniej wi�cej na po�udniowy wsch�d. Ostro�nie posuwali si� wzd�u� toru, w rozs�dnej od niego odleg�o�ci. Musieli przekroczy� rzek�. A� ujrzeli niewielki budynek stacji kolejowej, oddalonej od ciemniej�cej z daleka wsi. Schowali si� w g�szcz. Bogdan sam ruszy� na zwiady. Stacja by�a cicha i wydawa�a si� zupe�nie pusta. �pi dy�urny kolejarz � najbli�szy poci�g przejedzie niepr�dko. W po�wiacie ksi�yca odczyta� nazw�. Niczym znajomym mu si� nie przypomnia�a; przed ucieczk� nie mieli ani czasu, ani mo�no�ci przestudiowania map tej okolicy. Stacja � jedna z 6 dziesi�tek ma�ych i jednakowych. Leciutko nacisn�� klamk�. Drzwi do poczekalni by�y otwarte. Wstrzyma� oddech i czo�em przywar� do futryny. Nic. Ostro�nie wsun�� si� do �rodka. Ciemno, okienko kasy zamkni�te. Zdawa�o mu si� jednak, �e w tej ciemno�ci kto� jest, �e lekko szumi czyj� oddech. Sta� i kroku nie m�g� uczyni� ku p�achcie rozk�adu jazdy ja�niej�cej na �cianie. Wiedzia�, �e tam odnajdzie t� stacyjk� i inne stacje, wi�ksze, kt�re pozwol� ustali� miejsce, gdzie si� znajduj�, dok�d doszli i ile drogi maj� jeszcze przed sob�. Na rozk�adzie jazdy, na ka�dym rozk�adzie jest kilometra�. Musia� podej�� i odczyta� � pi�� metr�w pustej poczekalni. Pustej? Czy naprawd� zupe�nie pustej? Rozwa�a�: posuwa� si� lew� stron� wzd�u� �cian i przes�oni� sob� okno czy p�j�� stron� praw�? Z prawej, zdawa�o si�, szumi ten leciutki oddech. Wysuni�t� stop� zbada� pod�og� i postawi� krok. D�oni� trzyma� si� �ciany. Kiedy�, przed laty, gdy jeszcze by� sztubakiem, zaskoczy�a ich noc w Tatrach; z tak� sam� rozwag� posuwali si� prowadz�c� w d� �cie�k�. Krok drugi. Trzeci� kolanem uderzy� w poprzecznie stercz�ce drewno, blat jaki�. Si�gn�� d�oni�� but nabijany gwo�dziami! Niemal zawis� w przestrzeni, zastyg� w ge�cie rozpoznawczym, kt�rego nie m�g� dope�ni�, a l�ka� si� cofn��. Kto to? Kto� le�a� nieruchomo na �awce ma�ej poczekalni. Teraz dopiero dostrzeg� plam� cia�a ludzkiego pod �cian�. Czeka� bardzo d�ugo, potem ruszy� si�, pochyli� nad le��cym. Nad �pi�cym � bo chyba nie przyczajonym. S�ysza� ci�ki oddech zm�czonego cz�owieka. Spojrza� z bliska: umundurowany �o�nierz. Zsuni�ta na bok czapka, chlebak pod�o�ony pod g�ow�. Podoficer � niemiecki podoficer � z boku kabura z rewolwerem. �pi. �pi na pewno. Bogdan wyprostowa� si�. Teraz ju� nie m�g� zwleka�. Nie chcia� rezygnowa�. Lekko, cichutko podsun�� si� do rozk�adu jazdy. Os�aniaj�c d�oni� p�omyk, za�wieci� zapa�k�. �atwo si� zorientowa�: linijka z informacjami o poci�gach przechodz�cych przez t� stacj� by�a, kolejarskim obyczajem podkre�lona czerwonym o��wkiem. Trasa Szczecin�Bydgoszcz. Do Bydgoszczy jeszcze sze��dziesi�t kilometr�w. Zgasi� zapa�k�. �pi�cy cz�owiek le�a� nieporuszony na �awce, Bogdan przesta� ju� go si� ba�. Bez zb�dnej ostro�no�ci cofn�� si� ku drzwiom wyj�ciowym. I zatrzyma� si� B�d� si� przecie� czuli zupe�nie inaczej! Ta jedna my�l opanowa�a go, gdy na rozk�adzie jazdy szuka� nazw i cyfr. Jeden ruch� Naprawd� wystarczy tylko jeden ruch. Tamten �pi jak k�oda. Znowu podsun�� si� ku �pi�cemu. Si�gn�� do kabury. Operuj�c obiema d�o�mi, leciutko otworzy� klap�. Wyci�gn�� pistolet � parabellum. Bo�e! Jeszcze i zapasowy magazynek. Szesna�cie naboi. Bo�e! Jednym susem wyskoczy� ze stacji. �cie�k� i miedz� w las. Do swoich. Triumfator! Pochwali� si� wiedz�: powinni teraz skr�ci� bardziej na po�udnie, nie do Bydgoszczy, lecz w Pozna�skie. Pochwali� si� zdobycz�: szesna�cie kul! Bro� zatkn�� za pasek na brzuchu. Trzeci dzie� przele�eli pod drzewami. Samoloty ju� nie lata�y. Spad� dokuczliwy deszcz. By�o zimno i nieprzyjemnie. Nad ranem umyli si� i ogolili w mijanej rzeczce. Okr��yli jeszcze jedno jezioro. Zmienili kierunek marszu. Sko�czy�a si� czekolada i �uli ostatnie plasterki suchar�w. Bogdan �a�owa�, �e �pi�cemu nie zabra� chlebaka z urlopow� porcj�. G��d zaczyna� �mi�. W nocy szli jak automaty, niemal nie rozmawiaj�c. Unikali dr�g, wi�c nie spotykali nikogo. W pobli�u przepu�cili wielki transport wojskowych ci�ar�wek. Posuwali si� coraz wolniej, czuli to. Sz�stego dnia musieli podwoi� stawk� ryzyka. Nie mieli co je��. Rachunek przebytych kilometr�w � z poprawkami koryguj�cymi optymizm � uprawdopodobnia� szans� szcz�liwego przypadku. Przyczaili si� wi�c przy drodze, prowadz�cej z jednej wsi do drugiej. Ryszard z Bogdanem na skraju, Anglicy w g��bi g�stego, pi�knego lasu. P�dzi�y ci�ar�wki, cz�apa�y konie ci�gn�ce wy�adowane wozy. Rowerzy�ci. Ch�opi. I ich kobiety, z szalami szwabskim obyczajem skr�conymi nad czo�em. Gadali g�o�no, po niemiecku. Oko�o po�udnia, na drodze akurat pustej, pojawi� si� starszy m�czyzna, kt�remu towarzyszy� m�odziutki wyrostek. P�g�osem, ale najprawdziwsz� polszczyzn� rozmawiali o zdrowiu matki. 7 Gdy min�li le��cych w krzakach, Bogdan zdecydowa� si�: musz� gra� ostro. Wyskoczy� na drog� i rozpaczliwie zawo�a�: � Prosz� pan�w! Prosz� pan�w! � Obejrzeli si� najwyra�niej przera�eni. Doko�czy�: � Chcia�em prosi�... W przedziale by�y jeszcze cztery wolne miejsca � poci�g pustawy. Przy oknie, naprzeciwko siebie, siedzieli dwaj m�czy�ni w mundurach: starszy, kolejarz, i m�odszy, �o�nierz, kt�ry drzema� opar�szy g�ow� o stolik. Przy wej�ciu dwie kobiety w nieokre�lonym wieku, gospodynie z wy�adowanymi torbami. Umundurowani speszyli Bogdana, ale nie m�g� si� waha�. Pomy�la�: �To jakby bezpieczniejsze t�o�. Wszed� do przedzia�u, uni�s� lekko praw� d�o� i zabe�kota� Heil Hitler! � akcentuj�c dwie litery �H�. Kolejarz spojrza� znad gazety; odburkn�� nie fatyguj�c r�ki. Bogdan usiad� obok kolejarza, miejsce przy �pi�cym �o�nierzu pozostawiaj�c Karolowi, kt�ry, chwil� odczekawszy, wszed� za nim do przedzia�u i powt�rzy� to samo hitlerowskie pozdrowienie. Udawali obcych, kt�rzy niby przypadkiem znale�li si� w tym samym przedziale, starannie omin�wszy wagon z tabliczk� F�r Polen6. Poci�g rusza�, gdy do s�siednich wagon�w wskoczyli Bogdan z Karolem, Ryszard z Piotrem. Polacy przej�li rol� opiekun�w i przewodnik�w, pewniej si� czuj�c na w�asnej ziemi, na kt�rej jednak nie wolno im by�o m�wi� po polsku. W razie natr�tnej ciekawo�ci podr�nych obaj Anglicy mieli udawa� Holendr�w przymusowo pracuj�cych w Rzeszy � status obcokrajowca usprawiedliwia�by braki j�zykowe. Polacy natomiast mieli udawa� Francuz�w. Siedzieli wi�c naprzeciwko siebie dwaj zbiegowie, pewnie od dawna poszukiwani. Oboj�tnie wodzili wzrokiem po wsp�towarzyszach podr�y, po krajobrazie r�wninnym, powoli przesuwaj�cym si� za otworzonym oknem. Nic nie m�wili � obcy ludzie zasklepieni w monotonnej nudzie podr�y nie rozmawiaj� ze sob�. Poci�g zwyczajny, s�u��cy mieszka�com tych okolic do za�atwiania codziennych interes�w w pobliskich miejscowo�ciach, wl�k� si� wed�ug rozk�adu. Bogdan niecierpliwie zerka� na zegarek: kiedy� wreszcie b�d� w �odzi, w Litzmannstadt, jak m�wi tablica na wagonie? Po trzech dniach monotonnych marsz�w ogarn�a go niecierpliwo��, ju� chcia� by� na miejscu. Ju�, jak najpr�dzej. Odpoczywa� po forsownej w�dr�wce, lecz �wiadomo�� zagro�enia dr�czy�a go w tym przedziale o wiele bardziej ni� w ci�gu ostatnich dni, przeczekanych w krzakach, lub w ci�gu ostatnich nocy, gdy szli na po�udniowy wsch�d. Marsz by� osobist� interwencj� w niebezpiecze�stwo, by� inicjatyw� w�asnej si�y, las by� przestrzeni�, kt�ra �udzi�a szansami ucieczki. Natomiast w tym przedziale Bogdan mia� wra�enie, �e jest zamkni�ty w ruchomej celi, gdzie nie ma ju� �adnej szansy. Gdy wczoraj zaczepi� przechodz�cego m�czyzn�, losy swe oddali do dyspozycji si� istniej�cych poza nimi, z w�asnego sprytu, rozs�dku i wytrwa�o�ci zrezygnowali na rzecz przypadku. Poci�g szybciej mo�e ni�s� ich ku wolno�ci, ale zredukowali w�asn� rol� w tej ucieczce. To by�o niezno�ne. Czu� si� bezsilny, cho� na brzuchu ci��y�o �elazo parabellum. Korzystanie z tego wagonu bez odpowiednich dokument�w by�o hazardem. Wczoraj na drodze krzykn�� do nieznanego m�czyzny: �Prosz� pana, chcia�em prosi�...� Tamten zareagowa� strachem: zakry�, sobie usta, przera�ony g�o�nym polskim s�owem, rozejrza� si� po drodze, czy aby nikogo nie ma w pobli�u. Kto� m�g� us�ysze� i zadenuncjowa�. Nie by�o nikogo. M�czyzna wyszepta�: � O co chodzi? Ch�opak milcza�, podniecony przygod�. Bogdan szybko wyrzuca� z siebie: zbiegli z obozu jenieckiego, potrzebuj� jedzenia, dw�ch cywilnych ubra�, za to odst�pi� znakomite, mo�na przefarbowa�, brytyjskie spodnie, swetry, i wreszcie: jak maj� i�� dalej? Us�yszawszy to wyznanie, m�czyzna momentalnie da� nura w las, w krzaki, i poci�gn�� za sob� syna. Tam mogli rozmawia� bezpieczniej. Bogdan by� zdecydowany: je�eli wie�niak oka�e cie� wrogo�ci, sterroryzuj� pistoletem jego i ch�opaka, zwi��� i zaknebluj� im usta, porzuc� w lesie, by kto� 6 F � r P o l e n (niem.) � dla Polak�w. 8 m�g� ich uwolni� dopiero w�wczas, gdy zbiegowie b�d� daleko. Tamten jednak s�ucha� przyja�nie; ba� si�, ale nie odmawia� pomocy. T�umaczy�, �e do stacji kolejowej do�� blisko, trzeba poczeka� w lesie, rano kupi� bilety do �odzi, kasjer o nic nie zapyta, nic mu na tym nie zale�y. W poci�gu bywaj� rewizje, ale nie zawsze i przede wszystkim w wagonie f�r Polen, kt�rego nale�y unika�. Um�wi� si� z nimi, �e po po�udniu syn � wskaza� ch�opca � podrzuci w lesie, w tym samym miejscu, paczk� z ubraniami i �ywno�ci�. Nie powinni si� ju� wi�cej spotyka�. Spodnie i wojskowe swetry ch�tnie wezm�. Niech zostawi� zwini�te w tobo�ek, te� w tym miejscu. Sam je zabierze. Bogdan zapyta� wprost, czy z t� paczk� nie przyjdzie czasem �andarm niemiecki. Ch�op obruszy� si� przytomnie: � A jak pan mnie na drodze zaczepia�, to pan nie ryzykowa�? Ci�gle musi pan ryzykowa�. Ja te� ryzykuj� przysy�aj�c tu ch�opaka. Znam was? Ryzykuj� daj�c panu adres mego znajomego. Panie, ryzykujemy od trzech lat. Boimy si� jedni drugich i ryzykujemy. Bogdan zrozumia�: nie wolno zadawa� g�upich pyta�. Ch�op z synem ostro�nie wyjrzeli na drog� � pusta. Szybko pow�drowali w swoj� stron�. Bogdan wr�ci� do towarzyszy. Przyczajeni pods�uchiwali ich rozmow�, gotowi w ka�dej chwili skoczy� na pomoc. Potem d�ugo wszyscy czterej le�eli g�odni, pe�ni obaw, �e jednak ch�op mo�e ich wyda� lub po prostu zawie��. Strach jest uczuciem bardzo zrozumia�ym. Obieca� im wszystko, bo si� ich ba�. Nic nie przy�le, bo tamtych boi si� bardziej. Adres za �odzi� � rozwa�ali � mo�e by� wymy�lony, fikcyjny. Oni musieli ryzykowa�, on ryzykowa� nie potrzebowa�. Godziny by�y d�ugie. Przed wieczorem Bogdan u�o�y� si� na czatach i odbezpieczy� parabellum. Dostrzeg� podchodz�cego ch�opca, kt�ry � rozgl�daj�c si� na wszystkie strony � wsun�� si� w krzaki, rzuci� paczk� i pop�dzi� z powrotem. Bogdan nie rusza� si� ze swojej czujki, gdy tamci rozwijali paczk�. Dwie stare marynarki, dwie pary starych spodni, dostatecznie du�ych, dwukilowy bochenek chleba w�asnego wypieku, ose�ka mas�a, p�to kie�basy, te� domowej, bia�y ser. Uczta kr�l�w. �wiat od razu sta� si� pi�kny. Nabrali zuchwa�ej weso�o�ci. Na zmian� przespali prawie ca�� noc. Rano bez �adnych przeszk�d na pobliskiej stacji kupili bilety do �odzi. Zwalnianie poci�gu przed ka�d� stacj� wzmaga�o skurcz serca � za chwil� mog� wsi��� �andarmi. Odjazd ze stacji na jaki� czas wyzwala� ulg� � wygrana kilkunastu kilometr�w i kilkunastu minut. Hu�tawka niedobrej emocji. Bogdan wiedzia�, �e te reakcje s� pozbawione sensu, �e powinien si� opanowa�. Nie umia�. Patrzy� na Karola: czy nie zdradzi go to cywilne, �le dopasowane ubranie? � Ausweise, bitte! 7 W rozsuni�tych drzwiach przedzia�u sta�o dw�ch cywil�w, za nimi konduktorka, kt�ra ju� przedtem zd��y�a sprawdzi� bilety. Bogdan i Karol spojrzeli sobie prosto w oczy. Kobiety skwapliwie szuka�y w torebkach. �o�nierz obudzi� si� i automatycznym gestem wyci�gn�� kart� urlopow�. Kolejarz spokojnie wr�czy� ma�� legitymacj�. Bogdan odruchem samoobrony � odwlec katastrof� o sekund�, mo�e co� si� zdarzy! � si�gn�� do tylnej kieszeni spodni, jak m�czyzna szukaj�cy portfela. Karol nie poruszy� si�, jakby nie s�ysza� wezwania i nie widzia� wchodz�cych. � Ihr Ausweis! 8 � cywil, ignoruj�c podsuwane mu z czterech stron dokumenty, dotkn�� ramienia nieruchomego pasa�era. Bogdan zastanawia� si�: strzela� czy jeszcze czeka�? Karol ockn�� si�. Powoli wyj�� z kieszeni br�zowy prostok�cik z tektury. � Dokumente! � warkn�� cywil i pogardliwie odtr�ci� bilet. Karol nie reagowa�. Milcza�. Ma�y przedzia� nagle na�adowa� si� pr�dem o najwy�szym napi�ciu. Uwaga skoncentro- 7 A u s w e i s e, b i t t e ! (niem.) � Prosz� dokumenty! 8 I h r A u s w e i s ! (niem.) � Pana dow�d! 9 wa�a si� na nieruchomym m�czy�nie. Karol u�miecha� si� lekko, czy�by drwi�co? � Wer sind Sie? 9 � krzykn�� cywil. � I am an English soldier 10 � zosta�o to wym�wione g�o�no i spokojnie. Wszyscy od razu zrozumieli. M�ody niemiecki �o�nierz a� si� pochyli� do przodu � po raz pierwszy zobaczy� wroga. Kobieta pisn�a. Bogdan wysun�� d�o� z tylnej kieszeni, by si�gn�� po parabellum. Tamtych jest dw�ch, obaj na pewno uzbrojeni, uzbrojony jest tak�e �o�nierz... Dwaj gestapowcy jeszcze stali zaskoczeni. To by� moment. Jeden z nich si�gn�� po bro�... Karol nagle uderzy�. Kr�tkim, bokserskim ciosem pi�ci, prosto w szcz�k�. Si�gaj�cy po bro� odpad� do ty�u, w ramiona towarzysza, kt�remu zablokowa� pierwsze ruchy. Anglik b�yskawicznie wskoczy� na �awk�, opar� nog� na stoliczku, kopn�� w r�k� �o�nierzyka, szczupakiem przesadzi� okno, zgrabnie zwin�wszy si� w powietrzu, i stoczy� si� po trawiastym, niewysokim nasypie. �o�nierz poci�gn�� za hamulec. Gestapowiec, odrzuciwszy na �awk� kontuzjowanego koleg�, dopad� okna i na o�lep strzela� za Karolem, ju� pozostaj�cym w tyle, ju� mkn�cym przez pola. Zawt�rowa�y strza�y z innych przedzia��w. Bogdan zrozumia�: poci�g pe�en uzbrojonych... Gwa�towne hamowanie rzuci�o na siebie pasa�er�w. Gestapowiec i �o�nierz wypadli z przedzia�u na korytarz, do wyj�cia. Hucza� niemiecki gard�owy wrzask. Poderwa� si� za nimi. Dzia�a� odruchowo. Dopiero znacznie p�niej przy pomocy rozs�dku pr�bowa� zweryfikowa� swe decyzje. Dlaczego nie strzeli� do Niemca? Skoro Karol nie zdradzi� ich wsp�lnoty, nie trzeba by�o jej zdradza� samemu. Tamten ju� przepad�, osiem kul w parabellum nie uratowa�oby Karola. Ale oni trzej mog� jeszcze si� uratowa�. Chcia� znikn�� z przedzia�u, ba� si� dalszej rewizji. Byle nie zosta� razem z oszo�omionym gestapowcem, kt�ry wkr�tce si� ocknie. Co dzieje si� z Ryszardem i Piotrem? Pragn�� zagubi� si� w t�umie rozgor�czkowanych Niemc�w. Z wagonu wypadli na nasyp. Gromada m�czyzn ju� gna�a za uciekaj�cym. Strzelali za nim. Kula�. Triumfalnie krzyczeli, �e dosta� w nog�. Dopadli go � z nasypu widoczny by� fina� polowania. T�um m�czyzn i kobiet rozp�omieni� si�, krzyczeli, �e to szpieg jaki� i trzeba go zabi�! W�r�d stoj�cych Bogdan dojrza� obu przyjaci�. Ryszard lekko pokiwa� g�ow�. Aprobowa� ostro�no�� kolegi. �cigaj�cy wracali. Rannego wlekli pod r�ce. Nie u�atwia� im zadania, nie chcia� i��, a by� ci�ki. Krew sp�ywa�a mu po ubraniu. Widz�c przyjaci�, nawet nie ruszy� powiek�. Zrozumieli, i� akceptowa� ich zachowanie: lepiej, gdy wpada jeden tylko ni� wszyscy czterej. Doko�a wo�ano: szpieg, dywersant, Anglik, morderca! Pewnie szykowa� zamach, bo jest w cywilu. Gott strafe England! 11 Garstk� podr�nych rozj�trza�a wsp�lnie prze�ywana emocja. Jedni podniecali drugich. Gestapowiec za�o�y� Karolowi kajdanki. Konduktorka usun�a podr�nych z przedzia�u, zamienionego na areszt. Karola posadzili w rogu, naprzeciw gestapowiec z wycelowanym pistoletem, obok jaki� oficer Wehrmachtu oraz �o�nierzyk, ko�o kt�rego odkryto Anglika, wi�c poczuwa� si� do ochotniczej warty. Drugi gestapowiec powoli odzyskiwa� przytomno��. Poci�g ruszy�. Pod oszklonymi drzwiami zaimprowizowanego aresztu rajcowali pasa�erowie. Sprawdzanie dokument�w zosta�o przerwane. Bogdan zamruga� powiekami do Ryszarda; na d�ugo odwr�ci� si� miecz gestapo? Nie byli przecie� bezpieczni. Tamci �ci�gn� posi�ki, urz�dz� systematyczn� ob�aw� w ca�ym poci�gu. Wyskoczy� � to zwr�ci� na siebie uwag�, kt�ra ich dot�d omija�a. Bogdan sta� na korytarzu przy otwartym oknie. Trzy metry dalej sta� Piotr. Na ko�cu wagonu � Ryszard. Instynktownie uznali, �e tu, w�r�d rozgadanych Niemc�w, b�d� 9 W e r s i n d S i e? (niem.) � Kim pan jest? 10 I a m a n E n g l i s h s o l d i e r (ang.) � Jestem angielskim �o�nierzem. 11 G o t t s t r a f e E n g l a n d ! (niem.) - Niech B�g ukarze Angli�! 10 bezpieczniejsi ni� w przedzia�ach. Poci�g zatrzyma� si� na stacji. Bogdan wyjrza� przez okno. Na pustym peronie gramoli�o si� starsze ma��e�stwo z du�� ilo�ci� walizek. Konduktorka t�umaczy�a co� zawiadowcy. Bogdan popatrzy� na zegarek: gdyby nie sp�nienie, za p� godziny powinni by� w �odzi. Le�eli rozrzuceni tyralier� w parometrowych odleg�o�ciach. Krzaki by�y sk�pe i Bogdan mia� �askotliwe uczucie, �e kt�ry� z granicznych stra�nik�w musi dostrzec ich ciemne postacie, przyczajone na wilgotnawej, nieco grz�skiej ziemi. Gdy wyruszyli ze wsi, przewodnik nauczy� ich nieskomplikowanego kodu znak�w dawanych r�k�: musieli �ledzi� jego ruchy i s�ucha� bezwarunkowo. Da� sygna� �padnij� i cho� min�o ju� wiele minut, nie poderwa� ich do nowego marszu. Niebezpiecze�stwo wykrycia musia�o by� realne, prowadz�cy zwi�kszy� ostro�no��. Nim zapadli w krzaki, wskaza� przed siebie i wyja�ni� z pozersk� oboj�tno�ci�: �Generalne Gubernatorstwo � zatoczy� r�k� � to ju� tamten niedaleki las�. �Co, ju�?...� � my�la� Bogdan kul�c si� pod krzakiem. Po drugiej stronie zielonej granicy zawsze winna by� wolno��, wyzwolenie, nadzieja. A tam... Po jednej i drugiej stronie tej zielonej granicy gestapo, z obu stron pilnuj� ci sami esesmani. Komu wi�c s�u�y ta granica? Zd��y� si� ju� zorientowa�: przemyt towar�w doskonale op�aca si� mieszka�com pobliskich wsi. W nocy, zanim opu�cili chat�, przewodnik po�o�y� przed nimi trzy niewielkie woreczki, tasiemkami przymocowane do plec�w � noski! Nazw� t� Bogdan us�ysza� po raz pierwszy; wyt�umaczyli mu, �e to stary przemytniczy termin, u�ywany od lat. Domy�li� si�: od s�owa �nosi�. Poprosili o przys�ug�, grzeczno�� za grzeczno��, dzi�ki temu dzisiejszej nocy przemytnicy przerzuc� dwa razy wi�cej towaru, ni� gdyby szli sami. Zgodzili si�, nie mog�c zreszt� w inny spos�b wynagrodzi� tych patriotycznie czynnych szmugler�w. Ka�dy wzi�� nosk� � by�y ci�kie, nabite twardym towarem. Do samej �odzi kolej� jednak nie dojechali. Ryszard, przepychaj�c si� korytarzem, szepn�� Bogdanowi, �e w mie�cie esesmani ju� pewnie czekaj� na ten poci�g, lepiej wyskoczy� wcze�niej. Wysiedli na podmiejskiej letniskowej stacyjce; drewniane wille by�y skryte w sosnowym lesie. Poszli na spacer w pe�nym s�onecznym dniu, a� sami zdumieni sw� �mia�o�ci�. Troch� ludzi kr�ci�o si� po alejkach. W rozk�adzie jazdy wypatrzyli, �e od �odzi dzieli�o ich kilka niezbyt oddalonych przystank�w. Nie przy torze kolejowym, ale s�siednimi uliczkami i �cie�kami doszli do drugiej, potem do trzeciej stacyjki. Nadjecha� poci�g podmiejski � wsiedli. Na dworcu w �odzi by�a ju� cisza. Wie�, kt�rej nazw� ch�op poda� im wczoraj, znajdowa�a si� nie opodal Koluszek. Ryszard zna� ��d� sprzed wojny, ale nikt z jego krewnych teraz ju� tu nie mieszka�. Musieli przej�� przez ca�e miasto, by znale�� si� na innym dworcu, sk�d odje�d�a�y poci�gi do Koluszek. � Ko�o tamtego dworca pr�dzej z�apiemy kogo�, kto nam wyja�ni to, czego zapomnieli�my dowiedzie� si� od ch�opa: jak trafi� do wsi... � t�umaczy� Ryszard Bogdanowi, kt�ry rozwa�a�, czy nale�y z �odzi wyjecha� kolej�. Miasto upstrzone by�o swastykami. Czerwone p�achty, bia�e ko�a, czarne, prze�amane krzy�e. Zwiesza�y si� z budynk�w, �opota�y na masztach. Ulice brudniejsze, smutniejsze ni� przed wojn� � tak si� zdawa�o Ryszardowi. Prowadzi� niezbyt pewnie, zastanawia� si�, wybiera� przecznice � nie chcieli nikogo pyta�. Nie rozmawiali ze sob� � doko�a s�yszeli tylko j�zyk niemiecki. Niemieckie plakaty, szyldy, informacje. Wysokie kamienice, w�skie uliczki, t�umne bardzo � miejscami przepychali si� z trudem. A� zatrzyma�a ich kolumna sun�ca �rodkiem jezdni: czw�rkami maszerowali m�czy�ni, ch�opcy uzbrojeni w �opaty i kilofy, ka�dy mia� pi�cioramienn� gwiazd� naszyt� na ubraniu. Esesmani poszczekiwali. Kolumna sz�a z getta. Trzej uciekinierzy stan�li w niemym przera�eniu, po raz pierwszy ujrzeli napi�tnowanych ludzi. Ryszard oprzytomnia�, lekko tr�ci� �okciem przyjaciela � chod�my! Niebezpiecznie by�o przygl�da� si�, ludzie szybko przechodzili, staraj�c si� nawet nie patrze�, jakby odwracali oczy przygn�bieni cudzym nieszcz�ciem. Wreszcie dotarli do ulicy najw�szej i najruchliwszej, do Piotrkowskiej przemianowanej 11 na ulic� Hitlera. Tutaj Ryszard orientowa� si� ju� dobrze. Labiryntem w�skich przej�� podeszli do ciasnego, brzydkiego, drugiego dworca �odzi. D�ugo kr�cili si� w t�oku, a� upatrzyli sobie starsz� kobiet� zakutan� chustami � Niemki nosi�y si� inaczej. Bogdan zaczepi� j�: � Bitte, wollen Sie mir sagen12� Zatrzepota�a bezradnie r�kami i zabulgota�a co� przera�ona: nie umie m�wi� po niemiecku. Przeszli wi�c na polski: gdzie jest ta wie�? Przy jakiej stacji? Popatrzy�a na nich badawczo i kr�tko, sucho powiedzia�a, gdzie powinni wysi��� z poci�gu, i ju� jej nie by�o. Znik�a, skry�a si� momentalnie. Zastanawiali si� jednak d�ugo, ostro�no�� walczy�a z pokus� najszybszego dotarcia na miejsce. � Koniecznie musimy sta� na korytarzu. Gdyby�my tamtych dostrzegli wcze�niej, zd��yliby�my wysi���... � t�umaczy� Bogdan. � Dwa razy w ci�gu jednego dnia, nie, taki pech... nie... � Ryszard odwo�ywa� si� do matematyki przypadk�w. � Na szosie mo�na wpa�� tak samo... � wzajemnie uspokajali swoje obawy. Raz w��czeni w system komunikacji, nie mieli ochoty wraca� na le�ny, pieszy trakt powolnej w�dr�wki. Wreszcie kupili bilety do stacji poprzedzaj�cej t�, na kt�rej kobieta kaza�a im wysi���. Kompromis rozs�dku i zm�czenia. Poci�g by� bardzo zat�oczony. W kilkana�cie minut dojechali bez �adnych przeszk�d. Stamt�d ju� ruszyli pieszo. Trafili na drogowskaz: trzy kilometry! Zmierzcha�o, byli piekielnie zm�czeni � taki dzie�! Ujrzeli t� wie�. Ryszard z Piotrem skr�cili w las, Bogdan poszed� sam. Upar� si�, �e i tym razem p�jdzie; chcia� tego ryzyka, jakby pragn�c zrehabilitowa� si� przed samym sob� za bierno�� okazan� przy aresztowaniu Karola. Stale my�la� o jednym: �Jak mog�em? Czy mog�em inaczej? Lecz co by to da�o?� Zapyta� dzieciaka: � Gdzie mieszka Wojciech Kuleja? � to nazwisko wyklepa� sobie w pami�ci. Stary ch�op siedzia� w chacie. Us�yszawszy powo�anie si� na dawnego, dalekiego � a mo�e bardzo bliskiego? � przyjaciela, na J�zka �od Walerki� � to has�o podchor��y dobrze zapami�ta� � zapyta� tylko: � Ilu was? � Trzech! � W sam raz � mrukn��. �Gdyby nas by�o czterech � pomy�la� Bogdan � by�oby ju� za wiele? Ofiara Karola zadecydowa�a o naszym ratunku?� Przenikn�� go dreszcz. By� ju� bardzo zm�czony i bardzo zdenerwowany. Kuleja okaza� si� tylko pierwszym po�rednikiem. Ch�opak od s�siad�w zaprowadzi� Bogdana dalej, do domu na samym ko�cu wsi. Milcz�ca kobieta kaza�a mu bardzo d�ugo czeka�. Niepokoi� si� o przyjaci� pozostawionych w lesie; a jak oni musieli si� niepokoi�? Czy nie umkn� s�dz�c, �e jego ju� z�apa�o gestapo?... Wreszcie pojawi� si� jaki� dryblas i chy�kiem przeprowadzi� go do trzeciego z kolei obej�cia. Tam Bogdan zdradzi� si� ze swym l�kiem o koleg�w. Poszli razem, znale�li Ryszarda i Piotra bardzo ju� przera�onych. Wr�cili do wsi i jeszcze dwukrotnie zmieniali zagrody, coraz inni przewodnicy kluczyli z nimi w ciemno�ci, a� wreszcie wepchni�to ich na jaki� niski strych i zatrza�ni�to k��dk�. Wyrostek przez ca�� noc kr�ci� si� na podw�rzu, trzymaj�c wart�. Pilnowano ich! Piotr milcza� jak pos�g, drzema�, nie pojmuj�c dok�adnie sensu tej przygody. Ale Ryszard i Bogdan kr�cili si� niespokojnie. Wezw� niemieck� policj�? Nad ranem pojawi� si� znany ju� Bogdanowi dryblas. � Ca�y dzie� musicie tutaj siedzie�! � Poda� im koszyk z jedzeniem. � Nie rusza� si�. Wieczorem p�jdziemy do G. G. 12 B i t t e, w o l l e n S i e... (niem.) � Przepraszam, czy zechce mi pani powiedzie� 12 Wczesn� noc�, po dobrej kolacji, w chacie o starannie zaciemnionych oknach ros�y m�czyzna po�o�y� przed nimi trzy noski. � A gdyby nas by�o czterech? � zapyta� Bogdan mocuj�c si� z tasiemkami. � Da�bym czwarty woreczek, ale pi�ciu to ju� du�y poci�g. Jeden za drugim szli szybkimi, czujnymi krokami. Jak pierwszej nocy po ucieczce z obozu. Bogdan zn�w my�la� o Karolu... Prowadzi� ich ros�y m�czyzna, karawan� zamyka� Jacek, jego m�odziutki pomocnik. Piotra wzi�li w sam �rodek. Przemykali si� op�otkami, zatrzymywali pod stodo�ami, przypadali na miedzach. Bogdan id�cy tu� za przewodnikiem odnosi� wra�enie sztucznego celebrowania przemytniczego ceremonia�u. Zdawa�o mu si�, �e kr�c� si� w k�ko, �e rozpoznaje te same krzaki. �Gdy id� sami � my�la� nieufnie � pewnie posuwaj� si� szybciej i pro�ciej, nie potrzebuj� imponowa� ��todziobom; teraz podbijaj� cen� swych us�ug, nawet cen� moraln�, granica pewnie jest �atwiejsza, ni� chc� w nas wm�wi�.� I zaraz sam siebie karci� za te my�li podejrzliwe i lekkomy�lne; mo�e dlatego, �e zbyt pr�dko dali si� zwie�� pozorom �atwo�ci, Karol zosta� ranny i aresztowany? Ale czy� mogli nie jecha� poci�giem? Przed�u�a� marsz w niesko�czono��, i tak ryzykuj�c na ka�dym kroku? Z op�otk�w wpadli w przejrzysty lasek, pochyleni biegli wzd�u� kolejowego �ywop�otu. Nie napotkali �adnego stra�nika, ale przemytnik na przedzie gestykulowa� jak dyrygent orkiestry symfonicznej; to przyspiesza� marsz, to zwalnia�, rzuca� ich w py� mijanych �cie�ek lub podrywa� z mi�kkiej murawy. Szli ju� ponad godzin�, gdy przewodnik zarz�dzi� tyralier�, co trzy metry. Rozci�gn�li si�. Wtedy pokaza� Gubernatorstwo i zaraz przydusi� ich do ziemi. Le�eli wi�c w w�t�ych krzaczkach, maj�c przed sob�, jak scen�, szerokie mo�e na dwie�cie metr�w r�ysko, ko�cz�ce si� lini� lasu. Przewodnik instruowa� Bogdana cichym szeptem: � Sykn� �pierwszy!�, przekaza� do Jacka, niech leci. On wie, jak i dok�d. Sykn� �drugi�, niech leci drugi od ko�ca... � Ryszard � u�ci�li� Bogdan. � ...niech gna przez pole, jak Jacek. Potem trzeci, czwarty, to wy... P�dzi� na z�amanie karku. Bogdan przekaza� instrukcj� Piotrowi, Piotr Ryszardowi. Wi�c ju� � czekali na skok, kt�ry nie mia� by� ostateczny. Linia lasu oznacza�a tylko stopie� trudno�ci. � Pierwszy! � sykn�� przewodnik. Bogdan poda� dalej i spojrza� w niebo: chmury! Jacek wyskoczy� lekko pochylony, kul�c si� w biegu do ziemi, szybko i zgrabnie p�dzi� przez szerokie pole. Bieg� w zupe�nej ciszy. Dopad� lasu i znikn��. � Drugi! � zakomenderowa� szef. Ryszard gna� przez pole. Bogdan poczu� ucisk w piersi. Czy� stra�nik mo�e nie dostrzec tak wyra�nej, ruchomej sylwetki? Zamkn�� oczy. Dopiero teraz, gdy bieg� Ryszard, zl�k� si� naprawd�. Otworzy� oczy, popatrzy� � przenikn�o go zimno. Nie ma ju� Ryszarda, nic si� nie porusza na polu. Penetrowa� pust� przestrze� i z najwy�szym trudem dojrza� szar� pa�eczk� wtopion� w t�o, ju� znikaj�c� w lesie. � Trzeci! � You!13 � warkn�� Bogdan i Anglik wystartowa�. Szybko osi�gn�� przeciwleg�y brzeg. � Czwarty! � sygna�y rozlega�y si� jeden po drugim. Przy wyskoku potkn�� si�. Z�y znak. Potyka� si� co krok. Ziemia klei�a si� do but�w, wi�zi�a stopy. Nie dobiegnie � serce wali�o, czu� te uderzenia. Tamci p�dzili lekko i zgrabnie, 13 Y o u! (ang.) � Ty! 13 jemu idzie to z trudem. Jemu, mistrzowi uczelnianych sprint�w. Czy trafi� go od razu, czy b�d� ostrzeliwa� dooko�a? Mia� pe�n� �wiadomo�� idiotyzmu takich my�li, ale nie m�g� si� od nich uwolni�... Las by� coraz bli�ej. Ju� mu �atwiej. Nagle znalaz� si� w�r�d drzew. � Et bien... � us�ysza� g�os Ryszarda. Nie widzia� go, p�atki lata�y mu przed oczami, ale tamten gada�: � Straszny bieg! My�la�em, �e uton� w tej glinie, wczoraj by� tutaj deszcz... Z pola wyskoczy� przewodnik. Krzykn�� p�g�osem: � No, Gen-gub! Mo�na gada� po polsku i �y� po �wi�sku. Tu te� wal� i kopi�. Jeszcze godzina marszu, jeszcze nie koniec... � Et bien! � Bogdan jak echo odpowiedzia� Ryszardowi. � Et bien!... 14 W piekielnym kotle � Chwali� Boga, min�o spokojnie... � starszy m�czyzna wsta� ze swego miejsca. T�ga kobieta prze�egna�a si�. Kr�tki poci�g hamowa� z wizgotem. � Nareszcie � szepn�� Ryszard. Razem z t�umem pasa�er�w wydostali si� z trzech br�zowych wagonik�w EKD prosto mi�dzy wysokie kamienice. Na ulicy gwar, t�ok� � Nowogrodzka � p�g�osem powiedzia� Bogdan, zdumiony faktem, �e wszystko wygl�da niemal tak samo jak wtedy, gdy st�d ucieka�. Wtedy by�y jesienne, deszczowe dnie, teraz ranek jest s�oneczny i wydaje si�, �e nic poza tym nie uleg�o zmianie. Byli wi�c w domu. Osi�gn�li cel swej mozolnej drogi, w tej chwili niezdolni nawet do pe�nego przej�cia si� tym sukcesem. Jeszcze nie pokonali wszystkich przeszk�d, ale ju� byli w domu. Czuli ogromne wzruszenie. Przemytnicy podprowadzili ich daleko w kierunku Skierniewic. Ostrzegli przed warszawskim Dworcem G��wnym, na kt�rym nieustannie poszukiwano przemytnik�w, szmugler�w i innych gospodarczych nieprzyjaci� Trzeciej Rzeszy. Poradzili, by w Grodzisku przesi��� si� do Elektrycznej Kolei Dojazdowej � mia�o to zwi�kszy� szans� bezpiecznego osi�gni�cia miasta. Bogdan zna� t� staro�wieck� kolejk�, przed wojn� cz�sto je�dzi� ni� do Podkowy Le�nej, mia� tam przyjaci�. I w�a�nie od Podkowy zacz�y si� strachy. Tresura terroru zrobi�a ju� swoje. Pasa�erowie tkwili w oknach, by z dala dojrze�, czy na przystanku nie kr�c� si� zielonkawe mundury �andarm�w. Kobiety i m�czy�ni, dziewcz�ta i ch�opcy wo�ali z cicha: �Nie ma! Nie ma ich!� I zaraz opada�o napi�cie w ca�ym wagonie. Lecz gdy tylko poci�g rusza�, napi�cie znowu ros�o, pot�nia�o, zbiorowo odmawiano litani� okropno�ci, kt�re mog�y czyha� na nast�pnej stacji. Ch�rem wyliczano przypadki z ostatnich dni: wczoraj zabrali w Komorowie, onegdaj otoczyli w Pruszkowie, niedawno wygarn�li wszystkich ju� na samej granicy miasta, w Szcz�liwicach. Szczelna, nieuchronna kurtyna bezustannego polowania odgradza�a Warszaw� od dalszych wsi i osiedli, a oni hazardowali na przek�r losowi, nieustannie ryzykowali, pr�bowali dosta� si� do obl�onego miasta, by tam za�atwia� swe sprawy i dzia�a�. W wypchanych workach i teczkach, w kieszeniach i pod sukienkami przemycali mi�so i s�onin�, by wbrew najsurowszym zakazom okupanta sprzedawa� je mieszka�com Warszawy, kt�rzy nie chcieli umiera� z g�odu �ywi�c si� produktami przydzielanymi przez Niemc�w na kartki. Nie ka�dy poci�g by� przeszukiwany, lecz w ka�dym ludzie prze�ywali strach. I strach ten przezwyci�ali na przek�r okrutnej, krwawej przygodzie. Musieli �y�. Trzej uciekinierzy zerkali na siebie, nie �mieli nic m�wi�. Nawet Piotr pojmowa� sytuacj�. Patrzy� na Bogdana, patrzy� na Ryszarda � bezradnie tylko przymykali powieki. Je�eli to mia�a by� droga bardziej bezpieczna, jaka by�a tamta, wiod�ca przez Dworzec G��wny? Poci�g wje�d�a� ju� w ulice miasta. Wysoka kamienica przeci�ta by�a bomb� od dachu do piwnic, stropy wisia�y na �elaznych pr�tach jak odrzucone kartki kalendarza, ods�aniaj�c �ciany, przy kt�rych tkwi�y jakby w powietrzu piece, wanny, muszle klozetowe. � Nareszcie... � powt�rzy� Ryszard, gdy na �rodku Nowogrodzkiej stan�li w ruchliwym, przepychaj�cym si� t�umie. Przed nimi, na �cianie domu przylepiony by� afisz z czarnym or�em hitlerowskim. Plakat grozi� �mierci� za to, co wszyscy dooko�a czynili, nie mog�c przesta� �y�, zarabia�, je��, pracowa�, by� sob�. W bramie przekupki sprzedawa�y bu�ki z najbielszej m�ki � trzej m�odzi ludzie nie wiedzieli jeszcze, �e jest to karane �mierci�. W t�umie kr�- 15 cili si� niemieccy �o�nierze, niemieccy kolejarze i niemieckie umundurowane dziewczyny, czujne oczy przekupni�w wypatrywa�y jednak �andarm�w: dopiero na ich widok zrywa� si� pop�och. Ruszyli w stron� Marsza�kowskiej, prowadz�c mi�dzy sob� Piotra. By�o jeszcze do�� wcze�nie. Mieszka�cy powoli wysuwali si� z dom�w. Rozgl�dali si� czujnie, czy zza rogu nie wyskoczy samoch�d pe�en �apaczy, czy nie uka�e si� patrol esesman�w. Kobiety, jak to rano, ubrane byle jak, bieg�y do pobliskich sklepik�w. M�czy�ni czekali na przystankach tramwajowych. Powoli telepa�y si� ch�opskie furmanki. Uciekinierzy dostrzegli pierwsz� ryksz�: rowerzysta toczy� przed sob� fotel z kobiet� obstawion� pude�kami � poranny transport ciastek domowego wypieku. W milczeniu przebyli g��wn� ulic�, okr��yli place; ruch by� coraz wi�kszy. Piotr milcza�. Oni witali si� ze swym miastem. Domy i ulice by�y te same, lecz ludzie inaczej si� poruszali. Ani Bogdan, ani Ryszard nie uchwycili istoty tej odmienno�ci, ale wyczuwali r�nic�. Krok�w? Gest�w? Stroj�w? Skr�cili w boczn� uliczk�, szli d�ugo, dotarli do dzielnicy ju� niemal wiejskiej, gdzie chodnik gubi� si� w murawie, a niewielkie domki znika�y w�r�d drzew. � Jeste�my! � triumfalnie powiedzia� Ryszard. Jeszcze wczoraj, odpoczywaj�c w przemytniczej melinie, zdecydowali, �e najpierw p�jd� do jego rodzic�w, gdy� tam, w domku na uboczu, �atwiej b�dzie ukry� Piotra � tak im si� wydawa�o � i poprzez brata i siostr� skontaktowa� si� z kom�rkami polskiej konspiracji. Jej przecie� mieli powierzy� dalszy los Anglika. Sw�j w�asny r�wnie�. Pokaza� im niewielki domek w odleg�ej perspektywie uliczki. � Poczekajcie. Pokr��cie si� tutaj. Zaraz wr�c�. � Tylko nie ca�uj si� zbyt d�ugo... � Bogdan te� chcia� ju� by� u swoich. Ryszard oddali� si� pr�dko, skr�ci� w krzaki, za p�ot. Bogdan spojrza� na zegarek: dwadzie�cia pi�� po si�dmej. Wolno ruszyli z powrotem. Przeszli sto metr�w. Znowu z powrotem. Byli sami na tej ulicy. Bogdan mia� wra�enie, �e z okien przes�oni�tych drzewami obserwuj� ich jacy� ludzie. Dlaczego Ryszard nie wraca? W�a�ciwie dlaczego ci�gn�� go a� tutaj? R�wnie dobrze sam m�g� przyprowadzi� Piotra � a on by�by ju� teraz w domu. Dok�adnie � i dopiero teraz � wyobrazi� sobie moment powitania: okrzyk matki, gest ojca... Czy ojca zasta�by jeszcze w domu, czy mo�e ju� wyszed� do biura? Piotr spojrza� na niego. Dlaczego Ryszard nie wraca? Znowu ruszyli z powrotem, doszli a� do trzeciej przecznicy. Nieliczni przechodnie nie zwracali na nich uwagi. Bogdan popatrzy� na zegarek. Ju� dwadzie�cia minut. Z daleka gapili, si� na p�ot, za kt�rym znikn�� przyjaciel i spoza kt�rego za chwil� wyskoczy. Zaszumia�o auto. Nadje�d�a�o gdzie� z ty�u. Dostrzegli kobiet�, kt�ra gwa�townie uskoczy�a za furtk�. Dwaj m�odzi m�czy�ni tkwili nieporuszeni � jeszcze zbyt s�abo obeznani z taktyk� okupacyjnej ulicy. Auto, du�a, czarna limuzyna z literami �WH�, min�o ich i zatrzyma�o si� przed ogr�dkiem rodzic�w Ryszarda. Patrzyli nie ruszaj�c si�. Patrzyli � spo�r�d drzew otaczaj�cych domek wysz�o trzech m�czyzn. Ryszard szed� pierwszy, z r�kami uniesionymi do g�ry. Prowadzono go pod pistoletem. Nie zwr�ci� g�owy ani w lewo, ani w prawo. Znikn�� w czarnym pudle auta, popchni�ty luf� rewolweru, gdy przez sekund� jakby si� oci�ga�. Patrzyli � zza p�otu wysun�o si� dwoje starszych ludzi, rozpaczliwymi gestami �egnaj�cych syna, z kt�rym nawet nie zd��yli si� przywita�. Auto ruszy�o, zawr�ci�o, potoczy�o si� znowu w ich stron�. Piotr sta� spokojnie � ucieczka by�aby bez sensu, tamci maj� bro� maszynow�. Bogdan sta� � powinien si�gn�� po parabellum, w�adowa� ca�y zapas kul w szwabskie po- 16 licyjne g�by. Powinien... Nie m�g�. By� zaskoczony, rozbrojony, sparali�owany. Powinien strzela� � nie m�g� nawet si�gn�� po bro�. Auto mija�o ich, nabieraj�c szybko�ci. Ryszard siedzia� mi�dzy dwoma cywilami. Nie poruszy� g�ow�. Jak Karol! � Czekali na niego � po angielsku, cichutko szepn�� Piotr. � Do gestapo depeszowano ju� z oflagu... Uciekali, wycofywali si� z tej uliczki, z tej dzielnicy. Bogdan urodzi� si� i wych