3927
Szczegóły |
Tytuł |
3927 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3927 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3927 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3927 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
John Morressy
KEDRIGERN
W KRAINIE KOSZMAR�W
Prze�o�y�a
Danuta G�rska
Droga do Dendorrik
Prawdziwy pocz�tek tej historii to dzie�, kiedy Hamarak znalaz� zakl�ty miecz, wielkie czarne ostrze Panstygi�, Matk� Ciemno�ci, znan� dawniej pod imieniem Luiza. Kto chce, mo�e cofn�� si� dalej w przesz�o��, do kl�twy Vorvasa M�ciwego i d�ugiego zamkni�cia w pniu d�bu; ale s� to jedynie informacje uzupe�niaj�ce, �atwo dost�pne w razie potrzeby.
Mo�na r�wnie� rozpocz�� od rozmowy pomi�dzy Kedrigernem, czarodziejem z G�ry Cichego Gromu, a jego ma��onk� Ksi�niczk�, pewnego jesiennego wieczoru w rok po ich niebezpiecznej, uwie�czonej sukcesem wyprawie po Arlebara i Czarodziejsk� Much�, kiedy siedzieli przy kominku - ona przerabia�a swoj� garderob�, �eby swobodnie korzysta� ze �wie�o zdobytych skrzyde�, on za� przegl�da� cenne woluminy, otrzymane w spadku po Arlebarze. Lecz chocia� Ksi�niczka i czarodziej s� g��wnymi bohaterami tej historii, pojawiaj� si� na scenie w drugiej kolejno�ci. Zaczniemy od Hamaraka.
Wielka si�a Hamaraka zawsze stanowi�a jego g��wny atut. Pami�ta�, �e od najm�odszych lat m�g� pracowa� najci�ej i najd�u�ej ze wszystkich znanych mu ludzi. Nigdy nie by� bezrobotny d�u�ej ni� przez kilka dni. Wprawdzie zazwyczaj wykonywa� brudn�, czarn� robot�, ale nie narzeka�. Rzadko brakowa�o mu jad�a czy schronienia, zwykle mia� te� par� groszy w sakiewce, kt�re nieodmiennie wydawa� na �wie�y, ciep�y chleb. To by�a jego jedyna s�abostka.
Hamarak by� bardzo wysoki, bardzo pot�ny i bardzo silny, odznacza� si� jednak �agodnym charakterem i spokojnym usposobieniem. Nie by� ani m�dry, ani g�upi; maj�c czasu pod dostatkiem, potrafi� rozwik�a� skomplikowany problem, wola� jednak pozostawia� takie �wiczenia tym, kt�rym to sprawia�o przyjemno��; jemu nie sprawia�o. Rysy twarzy mia� pospolite, ani urodziwe, ani groteskowe czy komiczne: szeroki, p�aski nos, usta sk�onne raczej roztropnie zwiera� si� w mi�ym u�miechu, ni� otwiera� si� do niepotrzebnej gadaniny, br�zowe oczy o nieobecnym spojrzeniu. W�osy mia� czarne i g�ste, r�ce pokryte odciskami, sk�r� br�zow� od s�o�ca. Pod ka�dym wzgl�dem, z wyj�tkiem si�y i rozmiar�w, Hamarak by� zupe�nie zwyczajnym cz�owiekiem i prowadzi� zupe�nie zwyczajne �ycie; wr�cz pragn�� takiego �ycia. W wieku dwudziestu paru lat nic nie zak��ca�o rutyny jego zaj��: jad�, pracowa�, jad�, pracowa� jeszcze troch�, jad�, spa�, czasami opycha� si� �wie�ym chlebem i to mu ca�kiem wystarcza�o.
Lecz pewnego pogodnego jesiennego dnia, kiedy �cina� drzewa na skrawku ziemi �wie�o nabytej przez jego obecnego pana, us�ysza� g�os. By� to g�os kobiecy, smutny i s�odki, pobrzmiewaj�cy leciutkim metalicznym rezonansem. Pocz�tkowo Hamarak nie rozr�nia� s��w, s�ysza� tylko st�umione �piewne wo�anie pomi�dzy drzewami; lecz kiedy podszed� bli�ej, zrozumia� pro�b� wypowiedzian� cichym, �a�osnym g�osem, teraz wyra�nym:
Drwalu, drwalu, wypu��-�e mnie
Z mojego wi�zienia w drzewie!
Uwolnij ksi�niczk� nynie,
A nagroda ci� nie minie!
Hamarak zatrzyma� si� i rozejrza� nieufnie. Podejrzewa� jaki� podst�p. U jego pana s�u�y�a dziewka kuchenna, ca�kiem �adniutka, ale lubi�ca okrutnie szydzi� z m�czyzn. Ta trzpiotka mog�a dla zabawy zwabi� go w g��b lasu, mami�c s�odkim g�osikiem, �udz�c obietnicami nagrody, kt�rych nie zamierza�a dotrzyma�.
G�os znowu go zawo�a�. Zdawa� si� wydobywa� z d�bu, kt�ry sta� samotnie na ma�ej polance - szacowny stary olbrzym, rozszczepiony od g�ry i �miertelnie przepo�owiony do po�owy pnia, ale wci�� okryty bujnym listowiem. Niezwyk�y widok. Hamarak zbli�y� si� i znowu us�ysza� g�os, niew�tpliwie p�yn�cy z wn�trza drzewa. To nie by�a �adna sztuczka, to by�y czary, a czary to co� znacznie gorszego ni� sztuczki swawolnej kuchareczki.
Drwalu, czy�by� z w�asnej woli
Przyszed� tu, by mnie wyzwoli�?
�a�o�� ust�pi�a miejsca nadziei i ten o�ywiony nadziej� g�os zwraca� si� do Hamaraka. Z ca�� pewno�ci�. W pobli�u nie by�o �adnych innych drwali. Hamarak, chocia� zdumiony i nieco przestraszony, poczu� si� zobligowany do odpowiedzi.
-Jest tam kto?
Czeka�, chocia� by�o mu troch� g�upio. Odpowied� wkr�tce nadesz�a, wypowiedziana czystym, radosnym g�osem, kt�ry d�wi�cza� jak m�ot na kowadle.
Drwalu, uderz w stary d�b,
Silnym ciosem drzewo zr�b!
Wypu�� wi�nia na swobod�,
A wnet dostaniesz nagrod�.
Hamarak nie bardzo rozumia�, co si� dzieje, ale jedno by�o jasne: kto� uwi�ziony w drzewie pragn�� si� uwolni�, a on mia� w r�kach dobr�, ostr� siekier� i potrafi� jej u�ywa�. Jakim cudem ta osoba uwi�z�a wewn�trz drzewa, to przerasta�o jego poj�cie; mo�e wpad�a w t� g��bok� szczelin�; ale g�os wspomnia� o ksi�niczce, a Hamaraka znajomo�� ksi�niczek ogranicza�a si� do informacji z trzeciej r�ki. R�wnie dobrze ksi�niczki mog�y regularnie wpada� w drzewa, nie by�o w tym niczego nadzwyczajnego i niczego magicznego. Niemniej powinien zachowa� ostro�no�� i uwa�a�, �eby zr�ba� tylko drzewo, a nie jego kr�lewsk� mieszkank�.
-Je�li zetn� drzewo, nie zrobi� ci krzywdy? - zapyta�.
Uderzaj �mia�o, bez l�ku
Nie dosi�gnie mnie twa r�ka.
Wal siekier� z ca�ej si�y
Tylko mnie uwolnij, mi�y!
- zawo�a� niecierpliwie g�os.
Sprawa by�a jasna, nie nale�a�o zwleka�. Hamarak �ci�gn�� sk�rzany kaftan, poplu� w d�onie, zatar� r�ce metodycznym gestem zawodowca i chwyci� siekier�. Po kilku pierwszych uderzeniach robi� przerwy, nas�uchuj�c bolesnego lub ostrzegawczego okrzyku, poniewa� jednak niczego nie us�ysza�, zabra� si� porz�dnie do roboty. Wiedzia�, �e musi przer�ba� tylko po�ow� p�kni�tego pnia, poniewa� podci�ta cz�� od�amie si� od podstawy i runie na ziemi� poci�gni�ta w�asnym ci�arem, uwalniaj�c wi�nia. Pracowa� szybkimi, miarowymi ruchami, wkr�tce te� osi�gn�� zamierzony cel. Z dono�nym, przera�liwym trzaskiem i skrzypieniem pie� d�bu rozszczepi� si� a� do �wie�ego �ladu siekiery i podci�ta po�owa upad�a na ziemi�.
Kiedy wszystko ucich�o, Hamarak zbli�y� si� ostro�nie. Nie zobaczy� nikogo. Us�ysza� dr��ce, metaliczne westchnienie ulgi i obejrza� si� gwa�townie. Na jasnej powierzchni p�kni�tego pnia spoczywa� nagi miecz, l�ni�cy g��bok�, aksamitn� czerni�. Ga�ka r�koje�ci wyobra�a�a pi�knie rze�bion� kobiec� g��wk� i kiedy zdumiony Hamarak wytrzeszcza� oczy, g��wka przem�wi�a.
- Dzi�ki niebiosom! - wykrzykn�a. - Ach, co za ulga uwolni� si� z tego obrzyd�ego drzewa i nie m�wi� ju� wierszem!
- Czy to ty... tam by�a�? - zapyta� Hamarak.
- To ja. A ty jeste� na pewno drwalem, kt�ry zr�ba� drzewo. Wielkie dzi�ki, m�odzie�cze. Post�pi�e� bardzo przyzwoicie. Czy masz jakie� odzienie?
- Mam kaftan.
- Wi�c na�� go, prosz�. Nie przywyk�am do widoku p�nagich drwali. Jestem ksi�niczk�.
Hamarak zmarszczy� brwi. Czu� narastaj�ce zmieszanie. -Jeste� mieczem - odezwa� si� niepewnie.
- Na�� kaftan, a wszystko ci wyja�ni�. No, b�d� grzeczny - ponagli� go miecz. M�wi� takim w�adczym tonem, z ch�odn� pewno�ci� siebie, �e Hamarak bez dalszej zw�oki wype�ni� polecenie. Starannie zasznurowa� kaftan i stan�� przed mieczem, kt�ry powiedzia�:
- No, znacznie lepiej. Teraz, zanim przejdziemy do rzeczy, musz� ci zada� bardzo wa�ne pytanie: czy pragniesz zosta� najwi�kszym szermierzem na ca�ym �wiecie?
Hamarak przez chwil� rozwa�a� to zagadnienie.
- Czy mam jaki� wyb�r?
- Nie marud�. Po prostu odpowiedz na pytanie. Powtarzam: czy pragniesz zosta� najwi�kszym szermierzem na �wiecie?
- Nie - odpar� Hamarak.
- To dobrze. To bardzo dobrze, m�odzie�cze. Trudno mi wyrazi�, z jak� rado�ci� to s�ysz�.
- Ale chcia�bym innych rzeczy - doda� Hamarak z nadziej�, przypomniawszy sobie wcze�niejsze obietnice nagrody.
- Tego jestem pewna. Teraz powiedz mi: czy w s�siedztwie mieszka jaki� przyzwoity czarodziej albo mag? Zwyk�y zaklinacz wystarczy.
Hamarak powoli, z namys�em podrapa� si� w g�ow�.
- Nie ma takiego w okolicy. By�a kiedy� czarownica w jaskini w g�rach, ale umar�a.
-Jak to g�upio z jej strony. Gdzie znajd� najbli�szego maga? -Jeden cz�owiek m�wi�, �e w Dendorrik mieszka czarodziej. To gdzie� na wschodzie, daleko st�d.
- Wi�c musimy wyruszy� natychmiast. Podnie� mnie i w drog�.
- Ale ja nie znam drogi do Dendorrik! Nie mam jedzenia ani pieni�dzy, a buty mi si� zdar�y. Mam tutaj robot�... musz� wykarczowa� ten las i m�j pan rozgniewa si�, je�li nie dotrzymam terminu. Nie mog� tak po prostu odej��! - zaprotestowa� Hamarak.
- S�uchaj no. Jak si� nazywasz? Nawet si� nie przedstawi�e� -sykn�� niecierpliwie miecz.
- Nazywam si� Hamarak.
- Pos�uchaj bardzo uwa�nie, Hamaraku. W tej chwili jestem Panstygi�, wielkim czarnym ostrzem zachodu. Ale nie zawsze by�am mieczem i nie zamierzam nim pozosta� d�u�ej, ni� to absolutnie konieczne. Czy mnie zrozumia�e�?
- Chyba tak. Jeste� mieczem, ale tak naprawd� nie jeste� mieczem. Jeste� ksi�niczk�.
- Bardzo dobrze, Hamaraku. Jestem ksi�niczka Luiza z Kr�lestwa �piewaj�cego Lasu. Z powod�w, kt�rych na razie wol� nie omawia�, zosta�am przemieniona w miecz przez z�o�liwego czarodzieja. Tylko czarodziej o r�wnej mocy, lecz mniejszej z�o�liwo�ci mo�e zdj�� kl�tw�, kt�ra wi�zi mnie w tej postaci. Ktokolwiek pomo�e mi odnale�� tego czarodzieja, zostanie sowicie wynagrodzony.
- Nie ma �adnej nagrody za wydostanie ci� z drzewa? - zapyta� �a�o�nie Hamarak.
- Nie b�d� samolubny, Hamaraku. Je�li nie sta� ci� na troch� po�wi�cenia, trzeba by�o zostawi� mnie w drzewie. Skoro ju� si� wmiesza�e�, musisz wytrzyma� do ko�ca. Powiedz mi, jak si� nazywa ten czarodziej z Dendorrik?
- Tamten cz�owiek nazywa� go Mergith.
- Mergith... - powt�rzy�a Panstygi� z namys�em. - Nigdy o nim nie s�ysza�am. No c�, lepszy on ni� �aden. Ruszamy w drog�, Hamaraku.
- Czy dostan� nagrod�, je�li zabior� ci� do Mergitha?
- Hojn�. Wymie� tylko swoj� cen�, a m�j brat, siostra i ja zap�acimy ci z przyjemno�ci�.
Hamarak si�gn�� po miecz, ale zawaha� si� i cofn�� r�k�. - Co z twoim bratem i siostr�? Czy ich te� b�d� musia� wyci�ga� z drzewa? - zapyta�.
- Nie twoje zmartwienie, Hamaraku. Zabierz mnie do Mergitha, a otrzymasz nagrod�.
Po raz pierwszy w �yciu Hamarak dostrzeg� szans� zdobycia wszystkiego, o czym marzy�. Wyobrazi� sobie �wie�y, ciep�y chleb posmarowany rozp�ywaj�cym si� mas�em; w�asne gospodarstwo, w�asny dom i krzepk� �on�, kt�ra codziennie b�dzie piek�a chleb, i dwa dorodne wo�y, i nowe buty; jednym s�owem wszystko, czego cz�owiekowi potrzeba do szcz�cia na tym �wiecie. Nawet nowy p�ug. Wyci�gn�� r�k� i podni�s� czarny miecz.
- M�dra decyzja, Hamaraku! - serdecznie pochwali�a go Panstygi�.
- Co dalej?
- Ruszaj na wsch�d i pytaj o drog� do Dendorrik. Nic trudnego. Tylko jedno... cz�owiek w�druj�cy z obna�onym mieczem mo�e wzbudza� niezdrowe emocje, wi�c lepiej na czas podr�y ulegn� drobnej przemianie. Je�li b�dziesz mnie potrzebowa�, ponownie stan� si� mieczem.
- Wszystko mi jedno. I tak nie jestem szermierzem.
- Ale b�dziesz, Hamaraku. Zaufaj mi. A teraz... do Dendorrik! Jeszcze tego samego popo�udnia Hamarak zd��y� przehandlowa� swoj� siekier� za po�atany, lecz zdatny do u�ytku p�aszcz oraz tyle pieni�dzy, �eby wystarczy�o na kupno dziesi�ciodniowego zapasu jedzenia. Zmartwi�a go wiadomo��, �e Dendorrik le�y w odleg�o�ci co najmniej dwudziestu dni drogi, i to jeszcze przy dobrej pogodzie i czynnych mostach. W innych warunkach podr� mog�a trwa� przez ca�e miesi�ce. Zreszt� nie by�o �adnej gwarancji, �e podr�ny dotrze do celu. Droga prowadzi�a przez lasy, gdzie podobno roi�o si� od dzikich bestii i okrutnych zb�jc�w, gdzie fa�szywe drogowskazy sprowadza�y nieostro�nych na manowce, a za ka�dym zakr�tem czyha�o niebezpiecze�stwo. Samo Dendorrik - gdyby jednak tam dotar� - opisywano jako zimne i niego�cinne miasto, kt�rego w�adcy nale�a�o raczej unika�. Hamarak wys�uchiwa� tych informacji, owija� si� p�aszczem i rusza� dalej.
W trakcie w�dr�wki znajdowa� sobie zwyk�e zaj�cia umys�owe. Obserwowa� barwy i odcienie jesiennych li�ci, i kszta�ty chmur na niebie, kt�re niekiedy dostrzega� przez sklepienie lasu. S�ucha� �piewu ptak�w i wypatrywa� zwierz�cych trop�w. Czasami my�la� o �wie�ym chlebie.
Kontemplacja nigdy nie nale�a�a do ulubionych �yciowych zaj�� Hamaraka. Przy kilku okazjach, kiedy spr�bowa�, sam wysi�ek przyprawi� go o zawr�t g�owy. Niejasno podejrzewa�, �e gdyby pozwoli� sobie na d�u�sze rozmy�lanie o tym, co teraz robi, dosta�by jeszcze wi�kszych zawrot�w g�owy. Ograniczy� zatem zakres aktywno�ci umys�owej do najbli�szego otoczenia oraz �wietlanej przysz�o�ci.
Mija�y kolejne dni, monotonne i nu��ce. W czasie podr�y Hamarak niewiele rozmawia� z Panstygi�, chocia� bardzo chcia� pozna� jej histori�. Nie mog�a m�wi� pod postaci� kija, kt�r� przybra�a dla kamufla�u, ilekro� za� j� wzywa�, spodziewa�a si� us�ysze�, �e dotarli do celu, tote� wskutek rozczarowania stawa�a si� opryskliwa i zgry�liwa. Wielokrotnie zapewnia�a Hamaraka o sukcesie i sk�ada�a niejasne obietnice nagrody, ale bardzo ma�o m�wi�a o sobie. Wjej obecno�ci czu� si� jak g�upiec � niedo��ga. Zaczyna�a mu dzia�a� na nerwy.
Hamarak zdo�a� zaoszcz�dzi� pieni�dze na jeden dodatkowy dzie�. A potem, kiedy ju� wyda� ostatni grosz i jego sakwa �wieci�a pustkami, natkn�� si� na kupca, kupieck� c�rk� i podstarza�� s�u�k�, kt�rzy siedzieli przy drodze i dygotali ze strachu. Jeden z woz�w kupca przewr�ci� si�, a w�a�ciciel gor�czkowo pr�bowa� go napro-stowa�, �eby wyjecha� z lasu przed zmrokiem, poniewa� l�ka� si� rabusi�w. Reszta s�u�by ju� uciek�a, a sam kupiec wyra�nie waha� si� pomi�dzy ch�ci� ratowania w�asnej sk�ry (oraz c�rki) a konieczno�ci� pilnowania zagro�onego dobytku.
Na widok Hamaraka s�u�ka natychmiast zemdla�a, c�rka wrzasn�a, za� kupiec be�kocz�c run�� na ziemi� jak d�ugi. Nie�atwo przysz�o Hamarakowi ich uspokoi�, ale kiedy roz�adowa� w�z do ko�ca, postawi� go prosto, naprawi� uszkodzon� bud� i ponownie za�adowa� towary, zanim min�o popo�udnie - uznali go za przyjaciela i dobroczy�c� i poprosili, �eby im towarzyszy�.
-Jedziecie do Dendorrik? - zapyta�.
- Nie, dop�ki Mergith tam rz�dzi - odpar� kupiec. - Ale nasza trasa zawraca w odleg�o�ci dw�ch dni drogi od Dendorrik. Jed� z nami. Tak b�dzie bezpieczniej dla wszystkich i wygodniej dla ciebie.
- Macie jedzenie?
- M�j poczciwcze, b�dziesz naszym honorowym go�ciem. Ale musimy st�d odjecha� przed zmrokiem, bo inaczej zb�jcy nas dopadn�.
Zatrzymali si� na noc w ma�ej, bardzo brudnej gospodzie. Hamarak rozs�dnie sp�dzi� noc na wozie; pozostali skorzystali z go�cinnych ��ek, kt�re dos�ownie kipia�y g�odnym �yciem. Przez nast�pne kilka dni byli zbyt zaj�ci drapaniem si�, �eby zwraca� uwag� na nowego towarzysza podr�y.
Przez sze�� dni Hamarak wys�uchiwa� narzeka� kupca na kiepskie interesy, rozwlek�ych opowie�ci c�rki ojej przysz�ym weselu oraz lament�w s�u��cej pogryzionej przez pch�y, cierpi�cej na b�l z�b�w, sztywne nogi i zadyszk� - wszystko to przeplatane gadanin� o le�nych rabusiach. Wed�ug tej boja�liwej tr�jki za ka�dym drzewem, pod ka�dym krzakiem, w ka�dym cieniu kryli si� gro�ni bandyci, uzbrojeni po z�by; jednak�e Hamarak nie widzia� ani �ladu bandyt�w. Las by� cichy i spokojny, droga prosta, podr� szybka i wygodna. Lecz si�dmego dnia bandyci jednak si� pojawili.
Hamarak maszerowa� obok pierwszego wozu rozmy�laj�c, ilu piekarzy znajdzie w Dendorrik, jaki chleb piek�, czy maj� �wie�e, z�ociste mas�o i czy kto� w mie�cie robi d�em truskawkowo-rabarbarowy - kiedy czarna laska w jego d�oni zadr�a�a. Wyrwany z marze�, rozejrza� si� czujnie. Za drugim wozem zobaczy� trzech uzbrojonych m�czyzn, podkradaj�cych si� od ty�u. Jeden mia� miecz; dwaj pozostali dzier�yli kr�tkie dzidy. Hamarak przyspieszy� kroku, �eby ostrzec kupca; nagle pierwszy w�z zahamowa�, a kupiecka c�rka wyda�a przenikliwy wrzask. Na rozstajach dwaj m�czy�ni z obna�onymi mieczami zast�pili im drog�.
Hamarak wyszed� przed konie i przem�wi� spokojnym, powa�nym tonem:
- Przepu��cie nas, prosz�. Ta dama jedzie na swoje wesele, a ja spiesz� si� do Dendorrik.
Bandyci ocenili go wzrokiem. By� wi�kszy od nich, ale jego p�aszcz i buty pokrywa�a gruba warstwa kurzu. Nie mia� broni, tylko ci�k� lask� z ciemnego drewna. Milcz�c, wymierzyli miecze w jego pier�.
- Damy wam troch� pieni�dzy, je�li chcecie, tylko nas przepu��cie - podj�� Hamarak bez cienia obawy w g�osie, pomimo niepokoj�cych d�wi�k�w wydawanych przez kupca i jego c�rk�.
Dwaj rabusie wymienili szybkie spojrzenia. Jeden parskn�� kr�tkim �miechem, pozbawionym weso�o�ci.
Takim samym spokojnym, niedba�ym tonem Hamarak doda�:
- Nie chc� z nikim walczy�. Chc� tylko dojecha� do Dendorrik. Tym razem m�czyzna roze�mia� si� g�o�no w bardzo niemi�y spos�b. Skin�� g�ow� do towarzysza i obaj post�pili krok w stron� podr�nych. C�rka kupca zapiszcza�a. Kupiec mamrota� modlitw�.
Powietrze zad�wi�cza�o nag�ym metalicznym �brzd�k!� i laska Hamaraka przesta�a by� lask�. Hamarak trzyma� w d�oni wielki czarny miecz, tak intensywnie czarny, �e nie odbija� �adnego �wiat�a, tylko kraw�d� ostrza b�yszcza�a w popo�udniowym s�o�cu.
Rabusie zawahali si� na mgnienie i w tym samym mgnieniu oka Hamarak spad� na nich jak huragan, k�ad�cy pokotem �any sitowia. Jednym ciosem roztrzaska� miecze obu m�czyzn, po czym odwr�ci� si� do pozosta�ych napastnik�w. Uderzenie p�azem roz�o�y�o kolejnego szermierza, a trzeci cios rozszczepi� dzidy ostatniej dw�jki.
Jeden ze zb�jc�w le�a� nieprzytomny, na jego skroni nabrzmiewa� wielki purpurowy guz. Pozostali rozcierali sobie d�onie i posykiwali z b�lu, oszo�omieni gwa�towno�ci� ataku. Hamarak przesun�� si� na skraj drogi, sk�d dobrze widzia� ca�� pi�tk�, i wzni�s� czarny miecz. Kobiecy g�os rozleg� si� w powietrzu; g�os lodowaty od gniewu i budz�cy groz�.
- Poznali�cie moc Panstygii, Matki Ciemno�ci. �askawie okaza�a wam mi�osierdzie. Nast�pnym razem nie b�dzie taka �askawa -powiedzia� miecz.
Czterej bandyci rozbrojeni przez Hamaraka j�kn�li ze strachu. Pi�ty poruszy� si� i pisn�� cichutko.
- W podzi�ce za moje mi�osierdzie powiedzcie mi prawd�. Kto rz�dzi w Dendorrik? - zapyta� miecz.
- Mergith tam rz�dzi, kr�l-czarodziej - wybe�kota� jeden ze z�odziei, a drugi energicznie kiwn�� g�ow� na potwierdzenie s��w kamrata.
- Opiszcie mi tego Mergitha.
- Nigdy go nie widzia�em. Ma�o kto go widzia�, Matko Ciemno�ci. Nie wiem, jak on wygl�da, przysi�gam! - zawo�a� rozb�jnik, padaj�c na kolana. -Jestem banit�, wyrzutkiem... nic nie wiem o Dendorrik!
- S�ysza�em, �e Mergith ma mosi�n� sk�r�, kt�rej nie przebije �adna bro�! - doda� kt�ry� z towarzyszy.
- Jedna kobieta mi opowiada�a, �e Mergith ma dziewi�� palc�w u ka�dej d�oni i �elazne szpony na ka�dym palcu! - krzykn�� trzeci. - A jego oczy miotaj� p�omienie w gniewie!
Czwarty rabu� wymamrota�, trz�s�c si� ze strachu:
- On ma oczy dooko�a g�owy! Z przodu i z ty�u, ze wszystkich stron! Co najmniej tuzin oczu. Mo�e wi�cej. Mo�e setk�!
- Nigdy nie s�ysza�am podobnych bzdur - rzuci� opryskliwie
miecz. - �adna z was banda rozb�jnik�w, zastraszonych jak dzieci, kt�re dosta�y klapsa.
- Ludzie opowiadaj� takie rzeczy w Dendorrik, Matko Ciemno�ci, przysi�gam! - zaskomla� pierwszy bandyta, p�aszcz�c si� na ziemi.
- W takim razie ludzie w Dendorrik s� jeszcze g�upsi od was i nie zamierzam zadawa� si� z nimi - o�wiadczy�a Panstygia. Pozosta�a tr�jka bandyt�w r�wnie� pad�a plackiem na ziemi�, a herszt usiad� i obj�� g�ow� r�kami, zawodz�c �a�o�nie. - Och, wyno�cie si� wszyscy! Precz mi z oczu! - warkn�� zirytowany miecz.
Kiedy bandyci zmykali, unosz�c nieprzytomnego towarzysza, Hamarak zapyta�:
- Czy dobrze si� spisa�em?
- Bardzo �adnie sobie poradzi�e�, Hamaraku. Sprawi�e� mi przyjemno�� - zapewni� miecz.
- Ciesz� si�, �e nie musia�em nikogo powa�nie zrani�.
- Powtarza�am ci wiele razy, �e staram si� unika� k�opot�w. Nie ufasz mi?
- Ufam ci, Matko. Ja tylko...
- Nie m�w do mnie �matko� - przerwa� gniewnie miecz. - Prosz� ci�, wejd� za te drzewa. Nie chc� prowadzi� prywatnej rozmowy w zasi�gu s�uchu tego kupca i jego domownik�w.
Odsun�wszy si� na spor� odleg�o�� od woz�w, Hamarak zapyta�:
- Dlaczego nie mog� ci� nazywa� matk�? Przecie� sama si� przedstawi�a� jako �Panstygia, Matka Ciemno�ci�.
- Owszem, Hamaraku. I w�a�nie tak prosz� mnie nazywa� na przysz�o��.
- Co z�ego jest w twoim imieniu? Luiza to �adne imi�.
- Nie bardzo pasuje do zakl�tego miecza. Doprawdy, Hamaraku, czasami zachowujesz si� jak osio�.
Hamarak milcza� przez d�u�sz� chwil�. Wreszcie powiedzia�:
- My�lisz, �e jestem g�upi.
- Tego nie powiedzia�am.
- Powiedzia�a� co innego, ale to mia�o znaczy�, �e jestem g�upi. Domy�li�em si� z tonu twojego g�osu.
- No, z pewno�ci� nie jeste� czarodziejem.
- Nigdy nie m�wi�em, �e jestem czarodziejem. Jestem rolnikiem. I tylko tym chc� by�, Matko... nie, Luizo. Czy mog� ci� nazywa� Luiza?
Miecz odpar� z westchnieniem:
- Kiedy nikogo nie ma w pobli�u, mo�esz do mnie m�wi� �Luizo�. Ale przy innych prosz� zwraca� si� do mnie: �Panstygio, Matko Ciemno�ci�, i to z szacunkiem.
- Spr�buj�. Naprawd� chc� ci pom�c.
- Wiem, Hamaraku, i jestem ci wdzi�czna. -Ale nie jestem czarodziejem. Ani szermierzem.
- No, no, Hamaraku, nie chc� wi�cej s�ysze� takiego gadania. Ten, kto mn� w�ada, jest najlepszym szermierzem na �wiecie. To nale�y do mojej kl�twy. Popatrz, jak �atwo pokona�e� tych bandyt�w, chocia� by�o ich pi�ciu na jednego.
Po chwili, jak� zabra�o przywo�anie z pami�ci �wie�ego zwyci�stwa, Hamarak o�wiadczy�:
- Nie chc� by� najlepszym szermierzem na �wiecie. Chc� by� rolnikiem. Chc� mie� w�asny kawa�ek ziemi i ludzi do pracy, i dobre wo�y do p�uga i karczowania... i dom z dwoma kominami.
- Dostaniesz to wszystko, Hamaraku, przyrzekam - rzek� ze znu�eniem miecz.
-I nowy p�ug?
- Tak, Hamaraku. �liczny nowiutki p�ug. A teraz znowu zmieni� si� w lask�, a ty wracaj do towarzyszy podr�y. Porozmawiamy znowu, kiedy ujrzymy przed sob� Dendorrik.
- Goja im powiem?
- W tych okoliczno�ciach, Hamaraku, mo�esz im powiedzie� wszystko, co tylko zechcesz.
Powietrze brz�kn�o, jakby dwa srebrne kielichy stukn�y si� w toa�cie, i czarny miecz sta� si� znowu czarn� lask�. Hamarak zawr�ci� na szlak, ale droga by�a pu,sta. Kupieckie wozy skr�ci�y na rozstajach i odjecha�y pospiesznie. Zostawi�y po sobie tylko chmur� kurzu.
Hamarak usiad� na kamieniu i zastanowi� si� nad sytuacj�. Je�li kupiec postanowi� tutaj skr�ci�, to Dendorrik le�a�o w odleg�o�ci dw�ch dni marszu. Bez jedzenia i pieni�dzy droga b�dzie trudna i m�cz�ca, ale pogoda by�a pi�kna, a okolica obfitowa�a w �wie�� wod�. Na pewno znajd� si� te� owoce albo dzikie jagody. Hamarak roztargnionym wzrokiem wpatrywa� si� w ziemi�, szukaj�c jakiej� pociechy. Nagle wyda� cichy okrzyk radosnego zdumienia na widok sakiewki, le��cej obok porzuconej broni. Kiedy po ni� si�gn��, troch� dalej zauwa�y� torb� podr�n�. Sakiewka zawiera�a kilka monet, za� w torbie zmie�ci�a si� prawie po�owa pieczonej kury oraz kawa�ek chleba wielko�ci pi�ci. Rozpromieniony Hamarak wr�ci� na kamie� i przyst�pi� do uczty.
Sko�czywszy obiad wsta�, zwa�y� sakiewk� w d�oni i u�miechn�� si� s�ysz�c mi�y brz�k srebra i miedzi. Wetkn�� zdobycz za pas, chwyci� lask�, zwr�ci� si� twarz� na wsch�d i ruszy� w drog� do Dendorrik.
Skromny prezent
Ma�y domek na G�rze Cichego Gromu, gdzie mieszka� czarodziej Kedrigern z �on� Ksi�niczk�, stanowi� uroczy obrazek domowego szcz�cia. Na kominku buzowa� ogie�, odganiaj�c ch��d jesiennego wieczoru. Ksi�niczka i Kedrigern siedzieli przy kominku w wygodnych fotelach, ka�de zaj�te swoj� robot�. Ogie� potrzaskiwa�, Ksi�niczka nuci�a cicho migaj�c ig��, Kedrigern od czasu do czasu pomrukiwa� niech�tnie nad jakim� ust�pem z ksi��ki, kt�r� trzyma� na kolanach. Opr�cz pobrz�kiwania naczy� i sztu�c�w w kuchni, gdzie Ciapek pilnie zmywa� po obiedzie, wsz�dzie panowa�a cisza.
- No, sko�czone - oznajmi�a Ksi�niczka, podnosz�c bladoniebiesk� szat�, �eby obejrze� dwa pionowe rozci�cia na plecach miedzy �opatkami, kt�re starannie obr�bi�a. - I to w sam� por�.
Kedrigern chrz�kn��, ale nie podni�s� oczu znad ksi��ki.
- Powinna by� wspania�a pogoda do latania, zanim nie przyjd� silne wiatry. Nie mog� si� doczeka�, �eby znowu szybowa� w powietrzu. Nied�ugo b�d� mog�a najwy�ej okr��y� dom.
Z westchnieniem zadowolenia pozbiera�a ubrania le��ce po obu stronach fotela, przerzuci�a je przez rami� i wsta�a.
- Chyba teraz przymierz�. Musz� sprawdzi�, czy otwory na skrzyd�a s� dostatecznie du�e. Zaraz wracam.
Kedrigern kiwn�� g�ow� i wyda� niedos�yszalny pomruk zgody. Marszcz�c brwi, przewr�ci� kolejn� kartk� opas�ego tomu in folio.
- Co ty czytasz? Chyba nic weso�ego? - zagadn�a Ksi�niczka. Czarodziej rzuci� jej ponure spojrzenie.
- Racja. To kronika, kt�r� zabra�em z domu Arlebara.
- Och, kronika - powt�rzy�a Ksi�niczka z dezaprobat�. - Kroniki s� okropne. Same bitwy, kl�ski, g��d i zarazy. Dlaczego nie poczytasz jakiej� mi�ej historyjki o kr�lach, kr�lowych, ksi���tach i ksi�niczkach?
- W�a�nie o tym czytam, moja droga: historia Gurffa Mocnego i Alryka Chytrego, bli�niaczych syn�w Pollioka i Sming z Kraju Z�batych G�r. Bardzo przygn�biaj�ce.
- Dlaczego czytasz przygn�biaj�ce ksi��ki?
-Trzeba by� na bie��co - fatalistycznie stwierdzi� czarodziej. Dopiero teraz zauwa�y� suknie zwisaj�ce z ramienia Ksi�niczki. -Urz�dzasz pranie? - zapyta�.
- W�a�nie sko�czy�am je przerabia�. Teraz przymierz�.
- Dobry pomys�. Powinna by� wspania�a pogoda do latania, zanim nie przyjd� silne wiatry.
- W�a�nie tak samo my�la�am.
- Na pewno niecierpliwie czekasz, �eby znowu wzlecie� w powietrze. Nied�ugo b�dziesz mog�a najwy�ej okr��y� dom.
- Dok�adnie to samo pomy�la�am. I nawet powiedzia�am. A teraz, je�li pozwolisz... - Ksi�niczka odwr�ci�a si�, trzepocz�c skrzyde�kami unios�a si� odrobin� nad pod�og� i z gracj� wyfrun�a z pokoju. Kedrigern powr�ci� do lektury.
Czyta� przez jaki� czas, potrz�saj�c g�ow� i mamrocz�c niepochlebne uwagi na temat porz�dk�w panuj�cych w Kraju Z�batych G�r. Zanim jednak przewr�ci� stronic�, Ksi�niczka wr�ci�a. Stan�a przed nim ubrana w bladoniebiesk� szat�, kt�r� w�a�nie sko�czy�a przerabia�. Z u�miechem wzbi�a si� w powietrze, zatoczy�a kr�g i lekko wyl�dowa�a przy boku m�a.
- �licznie, moja droga - pochwali�, bior�c j� za r�k�. - Prze�licznie. Niebieski to wymarzony kolor dla ciebie. Czy to nowa suknia?
- Mia�am j� od dawna. Po prostu nie przepada�am za niebieskim kolorem... jako� zawsze wola�am ubiera� si� na zielono. Pewnie z przyzwyczajenia.
- No, w zielonym te� wygl�dasz bardzo �adnie.
- Ca�e szcz�cie, skoro tak d�ugo by�am �ab�.
- No, no - powiedzia� czarodziej, lekko �ciskaj�c jej d�o�. - Nie ma potrzeby o tym my�le�. To ju� min�o. Znowu jeste� ol�niewaj�co pi�kn� kobiet� i tak� pozostaniesz. I masz nawet te urocze ma�e skrzyde�ka.
- Sporo si� napracowa�am, musia�am we wszystkich sukniach powycina� otwory na skrzyd�a, ale warto by�o. Sprawdzisz, jak le�y na plecach, Keddie?
Kedrigern od�o�y� ksi�g� i wsta�, �eby obejrze� dzie�o Ksi�niczki. Przejrzyste, t�czowo opalizuj�ce skrzyd�a, cieniutkie jak paj�czyna, lecz mocne, wystawa�y przez bli�niacze rozci�cia, umieszczone blisko siebie na plecach Ksi�niczki. Z kszta�tu przypomina�y powi�kszone skrzyde�ka motyla; czubki nie dochodzi�y nawet do ramion, ko�ce si�ga�y tylko do talii. Przy podstawie skrzyd�a by�y troch� grubsze, nie grubsze jednak od li�cia. Kedrigerna ci�gle dziwi�o, �e tak delikatne skrzyde�ka mog�y unie�� w powietrze doros�� kobiet� i przetransportowa� j� bezpiecznie, z wdzi�kiem, w szybkim tempie na znaczne odleg�o�ci. Wprawdzie Ksi�niczka by�a smuk�a i wiotka, skrzyd�a za� posiada�y magiczne w�a�ciwo�ci, niemniej zrobi�y wra�enie na Kedrigernie. W dodatku by�y gi�tkie i elastyczne. Podczas ch�odnych wieczor�w Ksi�niczka owija�a si� nimi jak szalem. Takie praktyki dobrze wp�ywa�y r�wnie� na same skrzyd�a, kt�re zbyt d�ugo wystawione na zimno stawa�y si� kruche i �amliwe. Wymaga�y jedynie kr�tkiego trzepotania przed snem i czasami kilku przelot�w z pokoju do pokoju, �eby zachowa� szczytow� kondycj�.
- Pasuje idealnie, moja droga - oznajmi� Kedrigern. Ksi�niczka odwr�ci�a si�, a on spojrza� na ni� z uwielbieniem. Rzeczywi�cie by�a pi�kn� kobiet�. B��kitna suknia harmonizowa�a z barw� jej oczu i podkre�la�a l�nienie czarnych w�os�w. Srebrny diadem wysadzany brylancikami b�yszcza� na jej czole, t�czowe skrzyd�a migota�y w blasku ognia.
Ksi�niczka by�a nie tylko pi�kna i m�dra, opanowa�a tak�e wiele pot�nych zakl�� i pilnie uczy�a si� nowych. Jednym s�owem, stwierdzi� w duchu Kedrigern, czarodziej nie m�g� sobie wymarzy� lepszej �ony. Istotnie by� wielkim szcz�ciarzem.
Widocznie te my�li odbi�y si� na jego twarzy, poniewa� Ksi�niczka uca�owa�a go czule i powiedzia�a:
- Mamy wiele powod�w do zadowolenia, ty i ja.
- Z pewno�ci�. Pomy�l tylko... ledwie zesz�ej wiosny wyruszyli�my na poszukiwanie Arlebara.
- A poprzedniej wiosny ci�gle jeszcze rechota�am jak �aba.
- A jeszcze poprzedniej wiosny nawet si� nie znali�my. - Kedrigern w zadumie pokr�ci� g�ow� nad cudownymi zrz�dzeniami losu. Oboje usiedli wygodnie w fotelach i milczeli przez jaki� czas, wpatruj�c si� w dogasaj�cy ogie�. Wreszcie Ksi�niczka zapyta�a:
- Co si� sta�o z tym mi�ym staruszkiem, kt�ry nas za�lubi�?
- Pustelnik Dobrach... o ile wiem, moja droga, ci�gle mieszka w tamtym lesie, nad brzegiem morza. Przyjemne miejsce na pustelni�.
- Keddie, czy wiesz...?
- Tak, moja droga?
- Nied�ugo b�dzie nasza trzecia rocznica!
Kedrigern spojrza� bystro na �on� i ze zdumieniem potrz�sn�� g�ow�.
- Ale� tak, rzeczywi�cie. Co� podobnego! Ca�e trzy lata, a mnie si� wydaje, jakby to by�o wczoraj, kiedy przeje�d�a�em przez Sm�tne Trz�sawisko i zobaczy�em ci� siedz�c� na li�ciu wodnej lilii...
-P�aka�am.
-1 to bardzo �a�o�nie.
- Ale jako� wierzy�am, �e przyjdziesz. By�e� moj� jedyn� nadziej�. Nikt inny nie m�g� mnie odczarowa�, tylko Kedrigern z G�ry Cichego Gromu, mistrz przeciwzakl��.
- Zawsze chcia�em ci� zapyta�, sk�d o mnie s�ysza�a�. Wiem, �e plotki si� rozchodz�, ale trudno sobie wyobrazi� kogo� wyrabiaj�cego mi reputacj� na trz�sawisku. To troch� bez sensu.
- Nie wiem, sk�d wiedzia�am. Mo�e to by�a cz�� zakl�cia. Ci�gle nie pami�tam niczego z... z przesz�o�ci.
- Przykro mi, moja droga. Ale pami�� ci wr�ci, jestem pewien. To tylko kwestia czasu.
- Min�y ju� prawie trzy lata, odk�d mnie odczarowa�e�! I nie mam poj�cia, jak d�ugo wegetowa�am na Sm�tnym Trz�sawisku, zanim mnie znalaz�e�.
Kedrigern wsp�czuj�co pokiwa� g�ow�.
- Rozumiem twoje uczucia. Naprawd�, uwierz mi. �a�uj�, �e nie mog� zwr�ci� ci rodzinnych wspomnie� w prezencie na rocznic�. Zrobi�bym to natychmiast, gdybym tylko mia� jak�� wskaz�wk�.
- Nie potrzebuj� �adnych prezent�w. Niczego mi nie brakuje. Czego jeszcze mo�e pragn�� kobieta?
- Kochana jeste�, �e tak m�wisz - powiedzia� ciep�o czarodziej. Wymieni� z �on� czu�e u�miechy i po kr�tkiej przerwie podj��:
- Po prawdzie, czasami nawet lepiej niczego nie wiedzie� o w�asnej rodzinie. - �ona rzuci�a mu zdziwione spojrzenie. - No, jak wiesz, by�em podrzutkiem. Na pewno mam w sobie krew kr�lewsk� z jednej strony, a z drugiej czarodziejsk�, ale nie znam �adnych nazwisk, �adnych herb�w, �adnych drzew genealogicznych ani niczego takiego i to mi w zupe�no�ci odpowiada.
- Mo�e tobie, ale nie mnie. Nie rozumiem ci�, Keddie. Je�li twoja matka by�a kr�low� albo tw�j ojciec by� kr�lem, nie chcia�by� ich pozna�?
Kedrigern z powag� pokr�ci� g�ow�.
- Moja droga, rodziny kr�lewskie bywaj�... oczywi�cie m�wi� og�lnie, twoja rodzina na pewno jest wzorem regalistycznych cn�t... ale kr�lewskie rodziny bywaj� bardzo niesympatyczne. We�my t� spraw�, o kt�rej czytam. Polliok i Sming byli idealn� kr�lewsk� par�, dop�ki ich bli�niaczy synowie nie doro�li. Niez�e gagatki by�y z tych ch�opak�w, ale rodzice nigdy nie dostrzegaj� takich rzeczy. Ojciec faworyzowa� Gurffa Mocnego, a matka uwielbia�a Alryka Chytrego, i zanim zd��y�a� wym�wi�: �Gorboduk�, ju� b�yska�y sztylety, do wszystkiego dodawano trucizn� i przyjemne ma�e kr�lestwo pogr��y�o si� w chaosie. Lecz ani przez chwil� nie my�la�em, �e twoja rodzina...
- No, mam nadziej� - odpar�a Ksi�niczka z godno�ci�. - Poza tym nie przypominam sobie �adnych ch�opc�w w rodzinie. Pami�tam chyba siostr�, ale �adnych braci.
- To dobry znak. Przedtem nawet tego nie pami�ta�a�.
- Ale nie pami�tam �adnych imion ani twarzy. Mo�e tylko przypomnia�am sobie jak�� bajk�. W bajkach ksi�niczki zawsze maj� siostry.
- Racja. Ale siostry te� bywaj� k�opotliwe. Czyta�em o pewnym starym kr�lu Albionu... mia� trzy c�rki, odda� im wszystko, a one zwr�ci�y si� przeciwko niemu. Podzieli�y jego kr�lestwo i wyrzuci�y staruszka z domu podczas strasznej burzy, w towarzystwie g�upca i wariata. To dopiero rodzinne uczucia.
- Pami�tam t� histori�. Czy to niejedna z c�rek... nazywa�a si� chyba Kamelia... nie, Kornelia... wr�ci�a do niego i dobrze go traktowa�a?
- Tak, najm�odsza... nazywa�a si� Kordelia... wr�ci�a, ale przyprowadzi�a ze sob� armi� swojego m�a. Przypuszczam, �e cz�onkowie rodzin kr�lewskich zawsze tak podr�uj�. A skutek by� taki, �e wszyscy zgin�li. Jedna siostra otru�a drug�, a potem pchn�a si� no�em, a jej narzeczony zabi� Kordeli�, i tego ju� by�o za wiele dla biednego starego ojca. Okropna historia. A jednak ca�kiem banalna w por�wnaniu z tym, co si� wyprawia�o na du�skim dworze. Tamtych szale�c�w nie dotkn��bym nawet dziesi�ciometrow� r�d�k�.
Po ostatnich s�owach Ksi�niczka nagle si� o�ywi�a i odwr�ci�a si� do m�a z rozja�nion� twarz�; on jednak wci�� wpatrywa� si� sm�tnie w ogie�. Usiad�a wi�c prosto i opar�a stopy o krat� przed kominkiem, gotowa czeka� cierpliwie. Po chwili odezwa�a si�:
- Keddie, mam pomys�. Wiem, jaki prezent chcia�abym dosta� od ciebie na rocznic�.
- Strasznie si� ciesz�, moja droga! Co by� chcia�a... par� �adnych, ciep�ych, we�nianych ochraniaczy na skrzyd�a?
- Nie. Chc� dosta� r�d�k�.
- R�d�k�?
- Czarodziejsk� r�d�k� z ma�� gwiazdk� na ko�cu. �wietnie b�dzie pasowa�a do skrzyde� i pomo�e mi w czarach.
Kedrigern odpowiedzia� nie od razu.
- No, raczej nie liczy�bym, �e r�d�ka pomo�e w czarach. W gruncie rzeczy ka�dy czar, kt�ry wymaga r�d�ki, to tylko niepotrzebne komplikowanie zadania. �mia�o mog� za�o�y�, �e wszystkie zakl�cia, jakie inni rzucaj� za pomoc� r�d�ki, ja potrafi� rzuci� bez �adnej r�d�ki, i to z lepszym wynikiem.
- Tak, ale czarodziejskie r�d�ki to nic z�ego, prawda? Kedrigern ponownie zawaha� si� przed odpowiedzi�, a w jego g�osie brzmia�a wyra�na niech��.
- Nie, nic z�ego. Po prostu s� bezu�yteczne. Co innego we�niane ochraniacze na skrzyd�a.
- Nie chc� we�nianych ochraniaczy na skrzyd�a.
- Przydadz� ci si�, je�li chcesz lata� w zimie.
- Chc� dosta� r�d�k�. Chyba wyra�am si� jasno?
- Oczywi�cie, moja droga. Wyra�asz si� bardzo jasno. Po prostu nie rozumiem, dlaczego taka rozs�dna osoba chce mie� r�d�k�. R�d�ka to g�upota. Zostawia ci tylko jedn� woln� r�k� do wykonywania magicznych gest�w albo przewracania stronic, albo rysowania figur w powietrzu. I ci�gle musisz o niej pami�ta�; nie mo�esz jej od�o�y� ani na chwil� ze strachu, �eby jej nie ukradli. Z pewno�ci� nie chcesz, �eby czarodziejska r�d�ka wpad�a w niepowo�ane r�ce. Wi�cej z ni� k�opot�w ni� korzy�ci, takie jest moje zdanie - zako�czy� Kedrigern tonem tak sztywnym i oficjalnym, jakiego Ksi�niczka nigdy jeszcze u niego nie s�ysza�a.
- Ty naprawd� chcesz mnie zniech�ci� - zauwa�y�a.
- Po prostu jestem szczery, moja droga. Nie rozumiem, dlaczego chcesz sobie zawraca� g�ow� takimi bzdurami. Po co ci r�d�ka? Przecie� masz skrzyd�a.
Przez kr�tk� chwil� w pokoju panowa�a cisza, a potem Ksi�niczka zwr�ci�a si� do m�a z czaruj�cym u�miechem:
- Gdybym ci� nie zna�a, Keddie, pomy�la�abym, �e jeste� zazdrosny.
- Zazdrosny? Ja? O co? - Na twarzy Kedrigerna zdumienie walczy�o z uraz�.
- O moje skrzyd�a.
- Wcale nie jestem zazdrosny. Na co mi skrzyd�a?
- Pomagaj� lata� - wyja�ni�a.
-Je�li zechc� lata�, moja droga, bez trudu mog� zmieni� si� w ptaka. Nie potrzebuj� skrzyde�. Wygl�da�bym jak kompletny idiota z par� male�kich tiulowych skrzyde�ek.
U�miech znik� z twarzy Ksi�niczki, w jej g�osie zabrzmia�y ostre nuty.
- Och, rozumiem. Wi�c wygl�dam jak idiotka.
- Nie m�wi�em, �e ty tak wygl�dasz, m�wi�em, �e ja bym tak wygl�da�. Tobie nawet do twarzy z tymi skrzyde�kami. Wygl�dasz jak troch� wi�ksza wr�ka.
- Dzi�kuj� ci - odpar�a lodowatym tonem. - Wi�c nie wygl�dam po prostu jak idiotka, wygl�dam jak gruba idiotka. Bardzo dzi�kuj�.
- Nie, nie, nie, moja droga! Nie m�wi�em, �e jeste� gruba. Wcale nie jeste� ani troch� gruba. Masz doskona�� figur�. Jeste� smuk�a jak... jak...
- R�d�ka? - podpowiedzia�a.
- Trzcina. Jeste� smuk�a jak trzcina - zapewni� Kedrigern podniesionym g�osem. - Chodzi�o mi o to, �e kszta�t i budowa twoich skrzyde� przypominaj� skrzyde�ka wr�ki, ale ty masz ludzkie rozmiary. Wr�ki s� du�o mniejsze... chyba �e wybieraj� si� na chrzciny albo na wesele, albo knuj� co� z�ego. Kr�tko m�wi�c, moja droga, jeste� pi�kn� kobiet� o wspania�ej figurze, ale nie jeste� mniejsza ni� agat na wskazuj�cym palcu aldermana i nie je�dzisz w pr�nym laskowym orzeszku jak w powozie, wymachuj�c biczem ze szkieletu �wierszcza. Nie jeste� male�k�, s�ab� istotk�; nie mo�esz zata�czy� polki na paznokciu mojego ma�ego palca ani schroni� si� przed deszczem pod kapeluszem grzyba.
- No nie - przyzna�a nad�sana Ksi�niczka. - Ale co to ma wsp�lnego z moj� r�d�k�?
Po chwili namys�u Kedrigern powiedzia�:
- Z r�d�k� b�dziesz wygl�da�a, jakby� odgrywa�a dobr� wr�k�. Tego chcesz?
- Nie b�d� �mieszny.
- Pr�buj� tylko si� dowiedzie�, co naprawd� chcesz dosta� na nasz� rocznic�.
- Chc� tylko r�d�k�, ale widz�, �e od ciebie jej nie dostan�, wi�c zmie�my temat.
- Nie z�o�� si�, moja droga.
- Wcale si� nie z�oszcz� - odpar�a Ksi�niczka ch�odnym, opanowanym g�osem. - Uwa�am, �e wyczerpali�my temat. Nie podejmujmy dalszej dyskusji, dobrze?
Kedrigern postanowi� milcze�. Po pewnym czasie Ksi�niczka powiedzia�a cicho, jakby w zamy�leniu:
- Chyba rzeczywi�cie wygl�da�abym tak, jakbym odgrywa�a dobr� wr�k�. Do niczego.
Pomilcza�a troch� i znowu zacz�a m�wi�:
- R�d�ka to g�upota. Wi�cej z ni� k�opot�w ni� korzy�ci. Powinnam trzyma� si� swoich zakl�� i nie zawraca� sobie g�owy bzdurami.
Kedrigern powiedzia� ostro�nym, wywa�onym tonem:
- Bardzo trudno jest zdoby� r�d�k�.
- Och, nie w�tpi�. Praktycznie to niemo�liwe. Jedno wielkie zawracanie g�owy. I po co? - zako�czy�a retorycznie Ksi�niczka z kr�tkim, pogardliwym �miechem.
- Rzadko trafia si� taka w odpowiednim rozmiarze - ci�gn�� Kedrigern. - M�g�bym wyprosi� jedn� od wr�ek, kiedy s� w dobrym nastroju w noc �wi�toja�sk�, ale taka r�d�ka ma wielko�� kociego w�sa. Nie nadaje si� dla ciebie, moja droga.
- Ani troch�. Nie rozumiem, co mi strzeli�o do g�owy. Na co mi r�d�ka, skoro wystarczy nauczy� si� paru zakl��?
- W�a�ciwie r�d�ka czasami pomaga przy transformacji i trans-mutacji. Zw�aszcza kiedy jeste� dostatecznie blisko, �eby dotkn�� przedmiotu czar�w.
- Naprawd�? Ale na pewno... nie, to za du�o zachodu. Nie masz tyle czasu. Wiem, jaki jeste� zaj�ty.
Zapad�o d�ugie milczenie. Komnata pogr��y�a si� w mroku, poniewa� ogie� dogasa� i jeszcze nie zapalono �wiec. Z ciemno�ci dobieg� g�os Kedrigerna:
- Nie m�wi�em, �e zdobycie r�d�ki jest niemo�liwe. Trudne,
ale mo�liwe.
- Keddie, chyba nie chcesz...?
- Moja droga, je�li naprawd� pragniesz czarodziejskiej r�d�ki, to j� dostaniesz. Nie mog� obieca�, �e dostaniesz j� na rocznic�... to wymaga czasu.
- Oczywi�cie, rozumiem.
- Trzeba b�dzie d�ugo si� targowa�. Wiesz, ludzie, kt�rzy maj� szcz�cie posiada� czarodziejsk� r�d�k�, nie oddadz� jej byle komu na pierwsze ��danie.
- Nie, na pewno nie oddadz�.
-1 konieczna b�dzie... - w ciemnym pokoju wyra�nie da�o si� s�ysze� jakby st�kni�cie i cichy, bolesny j�k, kiedy czarodziej przez zaci�ni�te z�by rzuci� znienawidzone s�owo: - ...podr�.
Kedrigern mia� do podr�y taki sam stosunek, jaki braciszek zakonny ma do rozpusty: wiedzia�, �e ludzie robi� takie rzeczy i nawet twierdz�, �e im si� podoba, ale w g��bi duszy po prostu nie potrafi� w to uwierzy�. Podr� oznacza�a dla niego znaczny wydatek pieni�ny oraz strat� bezcennego czasu tylko po to, �eby przenie�� si� z wygodnego domu do miejsca, gdzie wcale nie chcia� si� znale�� - a potem konieczno�� r�wnie m�cz�cego powrotu. Podr� oznacza�a niewygod�, k�opoty, brud, przykro�ci i niebezpiecze�stwa, nie wspominaj�c o zm�czeniu, niestrawno�ci i zdenerwowaniu. Cz�owiek wyrusza� w drog� pe�en z�ych przeczu� i powraca� odarty ze z�udze�, �mierdz�cy jak koci wychodek, bola�y go wszystkie ko�ci, ca�e cia�o sw�dzia�o, a �o��dek podnosi� otwarty bunt. Podr� stanowi�a jedno pasmo cierpie�. Zahartowani podr�nicy, che�pi�cy si� swoimi przygodami, sprawiali na Kedrigernie wra�enie szale�c�w, kt�rzy z w�asnej woli zg�aszaj� si� do miejscowego kata, a potem gorliwie wyliczaj� wobec przyjaci� zbawienne efekty wykr�conych ko�czyn i przypieczonej sk�ry.
Nienawi�� do podr�y nie za�lepia�a Kedrigerna; uznawa� fakt, �e czasami podr� bywa konieczna. W przypadku nag�ego kataklizmu jedynym rozs�dnym wyj�ciem by� pospieszny wyjazd, ponadto niekt�re zlecenia wymaga�y obecno�ci na miejscu u klienta. Lecz nawet gdyby �ciana ognia p�dzi�a w stron� domu albo gdyby dziesi�ciu kr�l�w wabi�co pobrz�kiwa�o trzosami pe�nymi z�ota, Kedrigern spakowa�by manatki i dosiad� konia z ci�kim sercem. Po prostu nie by� stworzony do podr�y.
Ksi�niczka nie podziela�a jego zapatrywa�.
- Pojad� z tob�, Keddie. Wiem, jak nie znosisz podr�y, ale je�li b�dziemy razem, zrobimy sobie ma�e wakacje. Odpoczniemy i przyjemnie sp�dzimy czas.
Kedrigern wyda� niski, z�owrogi pomruk. M�wi� o przyjemnej podr�y to jak wychwala� uroki ob�o�nej choroby, pomy�la�. Gdyby t� przykr� spraw� da�o si� szybko za�atwi� - pojecha�, zdoby� r�d�k� i wr�ci�, raz, dwa, trzy, bez mozolnej w�dr�wki po zakurzonych go�ci�cach, bez przep�acania w zajazdach i karczmach, bez podejrzanego jedzenia, bez b�ota po kolana, bez odparze� od siod�a -wtedy mo�na m�wi� o zno�nej podr�y. Nieprzyjemnej, ale jaka tako zno�nej. K�opot w tym, �e b�yskawiczna transportacja r�wnie b�yskawicznie po�era�a zasoby mocy magicznej. Nie ma sensu przenosi� si� w okamgnieniu na drugi koniec �wiata, skoro po takim wyczynie ledwie wystarcza mocy na lewitacj� �y�eczki.
Przemiana w ptaka, chocia� kosztuj�ca mniej magii, nie stanowi�a w�a�ciwego rozwi�zania. Latanie by�o przyjemne samo w sobie - nie �eby zazdro�ci� Ksi�niczce, wcale nie, ani troch� - ale ma�e ptaszki zwykle padaj� ofiar� wi�kszych ptak�w, a na du�e ptaki poluj� my�liwi. D�ugodystansowe loty by�y po prostu zbyt niebezpieczne. No i pozostawa�a kwestia baga�u. Przecie� ptak nie uniesie dostatecznie du�o, �eby zapewni� sobie wygody na miejscu.
Nie ma wyj�cia, rozmy�la� ponuro Kedrigern. Nie widzia� przed sob� �adnego promyka �wiat�a - dos�ownie i w przeno�ni. Jedyna metoda podr�y to podr�owanie, a podr�owanie jest okropne.
Ksi�niczka wsta�a i zapali�a stoczek od ognia. Kiedy zapali�a �wiec� na gzymsie kominka i nast�pne �wiece, mroczna atmosfera pierzch�a z pokoju, ale pozosta�a w duszy Kedrigerna, o czym wymownie �wiadczy�a jego mina.
- Nasza ostatnia podr� nie sko�czy�a si� �le, je�li sobie przypominasz - powiedzia�a Ksi�niczka, zaj�ta �wiec� na stole.
- Wszystkie �le si� ko�cz�.
- No, my�la�am, �e podobaj� ci si� ksi��ki, kt�re dostali�my od Arlebara. A ja si� ciesz� z moich skrzyde�. I zrobi�e� du�o dobrego.
Kedrigern chrz�kn��. Wyraz jego twarzy nie zmieni� si�, ale to nie zniech�ci�o Ksi�niczki.
- Wyczy�ci�e� ca�� t� paskudn� magi� na Pustkowiu Przegranych W�adc�w. Ludzie b�d� o tym opowiada� przez stulecia.
- To prawda - przyzna� czarodziej, mi�kn�c.
-I odwiedzi�e� starych przyjaci�, i obejrza�e� pi�kne okolice. Nie wszystko by�o wstr�tne i odra�aj�ce.
- Nie, nie ca�kiem - przyzna�. - Ale wtedy szukali�my Arlebara, prawdziwego czarodzieja. Teraz wybieramy si� po r�d�k�, co oznacza tropienie drugorz�dnych czarodziej�w i magik�w, kt�rzy b�d� si� targowa� jak przekupki.
- Mo�esz zapyta� kogo� z gildii. Oni powinni wiedzie�. -Ojej, tylko nie to. Gildia czarodziej�w jest zdecydowanie przeciwna r�d�kom. Pami�tam pewn� dyskusj� z dawnych czas�w...bardzo gor�c� dyskusj�. Hithemils tak si� zdenerwowa�, �e wskoczy� na st� i krzykn��: �R�d�ki s� dla dobrych wr�ek...porz�dni czarodzieje nosz� medaliony!� Na tym stan�o. R�d�ki zosta�y wykluczone.
Ksi�niczka zrobi�a zamy�lon� min�.
- Masz jakie� pomys�y?
- No, s�ysza�em o jednym typku, nazywa� si� Mergith... pewnie fa�szywe nazwisko... sprytny ma�y szczur, zreszt� niezbyt dobry czarodziej. Kr�ci� si� w okolicy kilka lat temu i opowiada� o czarodziejskiej r�d�ce, kt�r� m�g� zdoby� w ka�dej chwili. Prawie na pewno k�ama�, ale od czego� trzeba zacz��.
- Wiesz, gdzie go znale��? Kedrigern kiwn�� g�ow�.
- Dendorrik - oznajmi�.
- Co to jest i gdzie?
- Miasto. Le�y na po�udnie st�d i troch� na wsch�d. Dwana�cie do czternastu dni spokojnej jazdy, dziesi�� dni, gdyby nam si� spieszy�o. - Przerwa�, zastanowi� si� i doda�: - W�a�ciwie to jest bardziej forteca ni� miasto. Mieszka�cy Dendorrik maj� mentalno�� pionier�w z pogranicza. Mieszkaj� na �adnym, �yznym, s�onecznym brzegu rzeki i boj� si�, �e kto� z drugiego brzegu urz�dzi najazd na miasto, �eby ich przep�dzi�.
- Czy to nie g�upie?
- Wcale nie. Drugi brzeg rzeki porasta g�sty, ciemny las, pe�en bandyt�w, rabusi�w, wyrzutk�w, z�odziei i dzikus�w. Przy pierwszej okazji spadliby na Dendorrik jak plaga szara�czy. Ale przeprawa przez rzek� jest zbyt niebezpieczna, a jedyny most jest dobrze strze�ony.
- Wi�c Dendorrik jest bezpieczne.
- Tak, ale miejscowi niezbyt w to wierz�, dlatego ci�gle szukaj� nowych gwarancji bezpiecze�stwa. Taka atmosfera przyci�ga Mergitha i jemu podobnych jak muchy do padliny.
Kedrigern westchn�� g��boko, ubolewaj�c nad ludzk� natur� i zepsuciem �wiata. Podni�s� si� z fotela.
- Proponuj� wcze�nie si� po�o�y�, moja droga. Jutro si� spakujemy, a potem... do Dendorrik.
Mergith odczarowuje
Poranne s�o�ce wisia�o nisko na niebie, kiedy Hamarak po raz pierwszy ujrza� Dendorrik. By�o to spore skupisko budynk�w, co najmniej pi��dziesi�ciu, mo�e nawet sze��dziesi�ciu, st�oczonych na skrawku p�askiego terenu pod szczytem wzg�rza. Budynki mia�y wszelkie mo�liwe kszta�ty i rozmiary, r�ni�y si� tak�e stopniem zniszczenia. Na szczycie wzg�rza sta� zamek obronny, gwa�townie wymagaj�cy remontu. Spieniona, bystra rzeka op�ywa�a szerokim zakolem wzg�rze, budynki i zamek. W�ski most prowadzi� na drugi brzeg.
-Jeste�my na miejscu, Luizo - oznajmi� Hamarak.
Laska ponownie sta�a si� mieczem.
- Podnie� mnie do g�ry, �ebym lepiej widzia�a - poleci�a. Hamarak owin�� sobie d�onie p�aszczem i podni�s� miecz jak najwy�ej, trzymaj�c za koniec ostrza. Po kr�tkiej inspekcji miecz prychn�� pogardliwie i powiedzia�:
- A wi�c to jest Dendorrik.
-Jedno z najwi�kszych miast na �wiecie - oznajmi� Hamarak z szacunkiem.
- Opu�� mnie - rozkaza� miecz i doda�: - Dendorrik mo�e uchodzi� za wielkie miasto w tej barbarzy�skiej krainie, kto jednak s�ysza� dzwony na wynios�ych wie�ach Nimachar lub widzia� wsch�d s�o�ca nad z�oconymi dachami Ponnomondiry, ten uzna Dendorrik za n�dzn� dziur�. Zamek to istna obraza dla oka. Jednak�e tutaj przebywa Mergith, wi�c chyba nie unikniemy wizyty.
- Mergith rz�dzi w Dendorrik. Tak m�wi� kupiec i rabusie.
- Tak. Mergith, kr�l-czarodziej. Durny szczeniak!
- Dlaczego czarodziej chce by� kr�lem, Luizo?
- Ka�dy chce by� kr�lem, Hamaraku. To ca�kiem normalne. Hamarak my�la� przez chwil�, potem potrz�sn�� g�ow�. -Ja chc� by� rolnikiem.
- No, ka�dy opr�cz ciebie chce by� kr�lem. Ludzie chyba pragn� w�adzy, po prostu.
- Ale czarodzieje maj� wi�ksz� w�adz� ni� kr�lowie. Maj� czarodziejsk� moc.
- Kr�low