8450

Szczegóły
Tytuł 8450
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8450 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8450 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8450 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

C. S. Lewis Perelandra Trylogia mi�dzyplanetarna: tom I �Z milcz�cej planety" tom II �Perelandra" tom III �Ta ohydna Si�a" CLIVE STAPLES LEWIS Perelandra T�umaczenie: Andrzej Polkowski 1 Kiedy opuszcza�em dworzec w Worchester, rozpoczynaj�c piesz� w�- dr�wk� do wiejskiego domu Ransoma, przysz�o mi na my�l, �e na peronie nikt nie by�by w stanie odgadn��, kim naprawd� jest cz�o- wiek, kt�rego mia�em odwiedzi�. Mieszka� w osadzie le��cej jakie� pi�� mil na p�noc od stacji. Rozci�gaj�ce si� przede mn� p�askie wrzoso- wiska nie wyr�nia�y si� niczym szczeg�lnym, a pochmurne niebo wy- gl�da�o tak, jak powinno wygl�da� niebo w zwyk�e jesienne popo�udnie. Trudno te� by�o doszuka� si� czego� niezwyk�ego w nielicznych wiejskich domach lub w k�pach drzew okrytych czerwonymi i ��tymi li��mi. Kto m�g�by si� domy�li�, �e po przej�ciu paru mil przez t� spokojn�, typowo angielsk� okolic� u�cisn� r�k� cz�owiekowi, kt�ry przebywa�, jad� i pi� w �wiecie oddalonym o czterdzie�ci milion�w mil od Londynu, kt�ry widzia� Ziemi� jako zielonawy punkcik jarz�cy si� na czarnym niebie, kt�ry rozmawia� z istot� zrodzon� w czasach, gdy na naszej planecie nie by�o jeszcze �ycia? Przebywaj�c na Marsie Ransom spotka� bowiem nie tylko Marsjan. Spotka� tam istoty zwane eldilami, a przede wszystkim wielkiego eldila, kt�ry rz�dzi t� planet� i w tamtejszym j�zyku nazywany jest Ojars� Malakandry. Eldile r�ni� si� znacznie od wszystkich innych mieszka�c�w planet - ludzi czy Marsjan. Nie od�ywiaj� si�, nie rozmna�aj�, nie oddychaj�, nie umieraj� ze staro�ci; pod tym wzgl�dem bardziej przypomi- naj� my�l�ce minera�y ni� co�, co mo�na uzna� za organizmy zwierz�ce. Chocia� pojawiaj� si� na planetach, a nawet - w naszym odczuciu - niekiedy na nich mieszkaj�, to dok�adne okre�lenie, gdzie si� eldil znaj- duje w danym momencie, nie jest spraw� �atw�. One same za swoje prawdziwe �rodowisko uwa�aj� przestrze� kosmiczn� (czyli G��biny Nie- bios), a planety nie s� dla nich zamkni�tymi �wiatami, lecz jedynie ruchomymi punktami - a mo�e nawet lukami - w tym, co my nazywamy Uk�adem S�onecznym, a one - Polem Arbola. Bezpo�rednim powodem odwiedzin u Ransoma by� jego telegram: �PRZYJED� WTOREK JE�LI MO�LIWE STOP WA�NE SPRAWY". Domy�la�em si�, o jakie sprawy chodzi, i chocia� wci�� sobie powta- rza�em, �e wiecz�r sp�dzony na rozmowie z Ransomem b�dzie wspania�ym prze�yciem, dr�czy�o mnie poczucie, �e nie ciesz� si� z tego tak, jak po- winienem. Prawd� m�wi�c, �r�d�em mojego niepokoju by�y w�a�nie eldile. Zdo�a�em ju� pogodzi� si� z faktem, �e Ransom by� na Marsie, ale spotka- nia z eldilami, rozmowy z istotami w naszym poj�ciu nie�miertelnymi - tu ju� zaczyna�y si� pewne problemy. Ju� sama podr� na Marsa wystarcza�a, by czu� si� troch� nieswojo w jego towarzystwie. Cz�owiek, kt�ry przeby- wa� w innym �wiecie, nie mo�e z niego wr�ci� nie odmieniony, cho� trudno t� odmian� uj�� w s�owa. Kiedy tym cz�owiekiem jest przyjaciel, odczuwa si� j� wyj�tkowo dotkliwie: trudno o zachowanie dawnej za�y�o�ci. Ale o wiele przykrzejsze by�o narastaj�ce we mnie przekonanie, �e mimo jego powrotu na Ziemi�, eldile wcale nie zostawi�y go w spokoju. Pewne drobne szczeg�y w tym, co m�wi�, osobliwy spos�b patrzenia na �wiat, przypad- kowe aluzje, z kt�rych si� nieporadnie wycofywa�, wszystko to sk�ania�o do przypuszczenia, �e nadal przebywa w do�� dziwnym towarzystwie, �e jego wiejski dom odwiedzaj�... no, powiedzmy, �go�cie"... Maszeruj�c pust�, nie ogrodzon� drog� biegn�c� przez podmiejskie b�onia Worchesteru, pr�bowa�em pokona� narastaj�ce z�e samopoczucie przez analiz� jego �r�de�. Czego w�a�ciwie si� l�kam? Ale natychmiast po�a�owa�em tego pytania, gdy u�wiadomi�em sobie, �e zupe�nie nie- spodziewanie u�y�em s�owa �l�k". Do tego momentu wmawia�em w siebie, �e czuj� tylko niech��, zak�opotanie, mo�e nawet co� w rodzaju znudzenia. Ale s�owo �l�k" wysz�o samo, jak przys�owiowe szyd�o z worka. Nie mog�em ju� d�u�ej ukrywa� przed sob�, �e to, co czuj�, to ni mniej, nie wi�cej, tylko po prostu l�k. L�k przed czym? Odpowied� nie by�a trudna. Ba�em si� dw�ch rzeczy: tego, �e wcze�niej czy p�niej sam mog� spotka� eldila oraz tego, �e zostan� w co� �wci�gni�ty". S�dz�, �e ka�dy zna takie uczucie: moment, w kt�rym cz�owiek zaczyna zdawa� sobie spraw�, �e to, co wydawa�o mu si� do tej pory rozwa�aniem czysto teoretycznym, zaprowadzi�o go w ko�cu do drzwi, dajmy na to, partii komunistycznej lub jakiego� Ko�cio�a; poczucie, �e za chwil� te drzwi si� zatrzasn� i nie b�dzie ju� odwrotu. Ostatecznie ca�a ta sprawa by�a skutkiem nieszcz�liwego zrz�dzenia losu. Sam Ransom zosta� uprowadzony na Marsa (czyli na Malakandr�) wbrew swojej woli, w�a�ciwie przypadkowo, ja r�wnie� zosta�em wpl�tany w jego przygod� przez przypadek. I oto obaj byli�my coraz g��biej wci�gani w sprawy, dla kt�rych najw�a�ciwszym okre�leniem by�oby chyba poj�cie polityki mi�dzyplanetarnej. Je�li chodzi o moj� g��bok� niech�� do spotkania z jakim� eldilem, to nie jestem pewien, czy zdo�am to wyt�umaczy�. By�o w tym co� wi�cej ni� p�yn�ca z ostro�no�ci ch�� unikni�cia kontaktu z przedstawicielem obcego rodzaju - ca�kiem odmiennego, a jednocze�nie obdarzonego niezwyk�� moc� i inteligencj�. Prawd� m�wi�c, wszystko, co us�ysza�em o eldilach, prowadzi�o do ��czenia spraw, kt�re umys� ludzki zwykle rozdziela. Trudno si� dziwi�, �e to po��czenie dawa�o w efekcie co� w rodzaju szoku. Jeste�my przyzwyczajeni do my�lenia o pozaziemskich inteligencjach w dwu kategoriach: jedn� mo�na nazwa� �naukow�", drug� - �nad- przyrodzon�". Zupe�nie inaczej my�li si� o stworzonych przez wyobra�ni� pana Wellsa Marsjanach (notabene wcale nie przypominaj�cych praw- dziwych Malakandryjczyk�w) czy Selenitach, a zupe�nie inaczej o anio�ach, duchach, elfach i tym podobnych istotach. To dwa zupe�nie r�ne �wiaty wyobra�ni. Ale gdy tylko zmuszeni jeste�my uzna� istot� nale��c� do jednej lub drugiej kategorii za realn�, rozr�nienie to zaczyna si� zaciera�, a w wypadku eldila wydaje si� zanika� zupe�nie. Z jednej strony, nie ma on organizmu typu zwierz�cego i pod tym wzgl�dem trzeba go raczej zaliczy� do drugiej kategorii, z drugiej - jego inteligencja dysponuje pewnego rodzaju no�nikiem materialnym, kt�ry (w zasadzie) mo�na podda� nauko- wej weryfikacji, co sk�ania�oby do umieszczenia go w kategorii pierwszej. W ten spos�b granica mi�dzy tym, co �przyrodzone" a �nadprzyrodzone" p�ka i dopiero w�wczas docenia si� ca�e dobrodziejstwo tego tradycyjnego podzia�u. Jak bardzo pomaga on cz�owiekowi znie�� ow� niesamowit� obco�� wszech�wiata przez podzielenie go na dwie cz�ci, o kt�rych umys� ludzki nigdy nie my�li w tym samym kontek�cie! Jak� cen� p�acimy za to dobrodziejstwo (my�l� tu przede wszystkim o z�udnym poczucie bez- piecze�stwa i zaakceptowanym przez wszystkich zafa�szowaniu obrazu �wiata), to ju� inna sprawa. �C� to za ponura i d�uga droga!", pomy�la�em. �Dzi�ki Bogu, nie mam �adnego baga�u". I w�wczas nagle zda�em sobie spraw�, �e przecie� powinienem nie�� torb� z drobiazgami niezb�dnymi podczas noclegu w obcym domu. Zakl��em cicho. Musia�em j� zostawi� w poci�gu. Czy uwierzycie, �e w pierwszym odruchu chcia�em wr�ci� na stacj�, by �co� z tym zrobi�"? Oczywi�cie nie mia�o to sensu, na stacji mog�em za�atwi� tyle samo, co przez telefon od Ransoma. W tym czasie poci�g z baga�em musia� ju� by� wiele mil od Worchesteru. Teraz jest to dla mnie r�wnie jasne jak dla was. Ale wtedy wydawa�o mi si� oczywiste, �e musz� natychmiast zawr�ci�. Prawd� m�wi�c, zrobi�em na- wet kilka krok�w z powrotem, zanim rozs�dek, a mo�e i sumienie dosz�y do g�osu i nakaza�y mi znowu podj�cie marszu naprz�d. Ale wiedzia�em ju� o wiele wyra�niej ni� przedtem, �e w istocie wcale nie mam ochoty na doj- �cie do celu mojej podr�y. Prawd� m�wi�c, co� mnie od tego formalnie po- wstrzymywa�o. Szed�em z takim trudem, jakbym pokonywa� wichur� wiej�c� mi w twarz. W rzeczywisto�ci by� cichy, spokojny wiecz�r: ani jedna ga��zka nie zadr�a�a na drzewach, nad ziemi� zaczyna�a si� gromadzi� lekka mg�a. Im dalej szed�em, tym trudniej by�o mi my�le� o czymkolwiek innym ni� eldile. Co w�a�ciwie Ransom o nich wiedzia�? Wed�ug jego s��w te eldile, kt�re spotka� na Marsie, nie odwiedza�y zwykle naszej planety, a w ka�dym razie zacz�y j� odwiedza� dopiero po jego powrocie na Ziemi�. M�wi�, �e mamy w�asne, ziemskie eldile, zasadniczo r�ni�ce si� od tamtych i zdecy- dowanie wrogie cz�owiekowi. W�a�nie dlatego nie by�o ��czno�ci mi�dzy naszym �wiatem a innymi planetami. Wed�ug Ransoma Ziemia znajduje si� jakby w stanie obl�enia, jest faktycznie terenem okupowanym przez nieprzyjaciela, czyli przez ziemskie eldile prowadz�ce wojn� zar�wno z nami, lud�mi, jak i z �kosmicznymi" eldilami z G��bin Niebios. Podobnie jak bakterie w skali mikroskopijnej, tak owe niewidzialne, szkodliwe istoty w skali makroskopowej przenikaj� ca�e nasze �ycie. To one s� prawdziw� przyczyn� owego fatalnego skrzywienia ludzkiej rasy, o kt�rym dowiaduje- my si� studiuj�c histori�. Je�li to wszystko prawda, to oczywi�cie nale�a�o- by si� cieszy�, �e owe lepsze eldile prze�ama�y w ko�cu barier� (jest ni� podobno orbita Ksi�yca), oddzielaj�ca Ziemi� od reszty Uk�adu S�onecz- nego, i zacz�y nas odwiedza�. Tak, to rozs�dny wniosek - oczywi�cie pod warunkiem, �e informacje, jakimi dysponowa� Ransom, s� wiarygodne. Bo w tym momencie przysz�a mi do g�owy niezbyt przyjemna my�l. A je�li Ransom pad� ofiar� sprytnego oszustwa? Przecie� gdyby jakie� istoty z kosmosu chcia�y dokona� inwazji naszej planety, to nie mog�yby stworzy� lepszej zas�ony dymnej ni� ca�a ta opowie�� o dobrych i z�ych eldilach. Ostatecznie, czy mamy cho�by najmniejszy dow�d na istnienie owych rzekomych z�ych eldil�w na Ziemi? A je�li m�j przyjaciel - nie zdaj�c sobie z tego sprawy - jest czym� w rodzaju konia troja�skiego przygotowuj�cego l�dowanie naje�d�c�w? Znowu poczu�em przemo�n� ch�� powrotu na stacj�, jak w�wczas, gdy odkry�em brak torby. Wracaj, wracaj - szepta�o co� we mnie - wracaj i wy�lij mu telegram, �e jeste� chory, �e przyjedziesz kiedy indziej, cokolwiek! By�em zaskoczony si�� tego impulsu. Zatrzyma�em si�, po- wtarzaj�c sobie w duchu: �Nie b�d� g�upcem", a kiedy po kilkunastu sekundach ponownie ruszy�em naprz�d, przysz�o mi do g�owy, �e znajduj� si� u progu za�amania nerwowego. Natychmiast dostrzeg�em jeszcze jeden argument przemawiaj�cy za powrotem do domu. Przecie� w tym stanie nie mog� si� zajmowa� �niezwykle wa�nymi sprawami", jakie zapowiada� telegram Ransoma. W takim stanie nie powinienem opuszcza� domu nawet na najzwyklejszy weekend! Jedyne rozs�dne wyj�cie to natychmiastowe przerwanie marszu i bezpieczny powr�t do domu, zanim utrac� pami�� lub dostan� napadu histerii. Musz� jak najszybciej poradzi� si� lekarza. Dalsza w�dr�wka to czyste szale�stwo! Wrzosowe b�onia ju� si� ko�czy�y. Droga opada�a teraz po zboczu niewielkiego wzg�rza. Po lewej stronie r�s� zagajnik, po prawej dostrzeg- �em opuszczone budynki fabryczne. W dole g�stnia�a wieczorna mg�a. Najpierw m�wi si� zwykle, �e to kryzys nerwowy... Ale czy symptomem jednej z chor�b umys�owych nie jest w�a�nie z�udzenie, �e zwyk�e przed- mioty wydaj� si� niezno�nie z�owrogie?... Tak jak ta opuszczona fabrycz- ka... Wielkie, bulwiaste kszta�ty z betonu, dziwaczne ceglane widma, spogl�da�y na mnie gro�nie poprzez pas suchej, marnej trawy popstrzonej tu i �wdzie ka�u�ami i poprzecinanej resztkami kolejki w�skotorowej. Przypomnia�y mi si� dziwy, jakie Ransom widzia� w innym �wiecie. Tyle �e by�y to �ywe istoty: d�ugie, paj�kowate olbrzymy, kt�re nazywa sornami. I twierdzi, �e s� to istoty dobre, ma�o tego: o wiele lepsze od ludzi... Ale� to jasne! Ransom jest z nimi w zmowie. Sk�d mi w�a�ciwie przysz�o do g�owy, �e jest tylko nie�wiadom� ofiar� podst�pu? A je�li jest o wiele gorzej, je�li... i znowu si� zatrzyma�em. Czytelnik, kt�ry nie zna Ransoma tak jak ja, nie dostrze�e absurdalno�ci tych podejrze�. Rozumna cz�� mojej �wiadomo�ci bardzo dobrze wiedzia- �a, �e gdyby nawet ca�y wszech�wiat by� chory, szalony i wrogi, to Ransom pozosta�by zdrowy, rozs�dny i uczciwy. W ko�cu rozum zwyci�y� i ruszy- �em w dalsz� drog�, cho� nadal odczuwa�em trudn� do opisania niech��. Szed�em, bo w g��bi duszy wiedzia�em, �e ka�dy krok przybli�a mnie do jedynego przyjaciela, a jednocze�nie czu�em, �e zbli�am si� do wroga, zdrajcy, czarownika, cz�owieka w zmowie z �nimi", �e jak g�upiec w�a�� z otwartymi oczami prosto w pu�apk�. Tak, najpierw nazywaj� to kryzysem nerwowym, potem wysy�aj� ci� do sanatorium, a w ko�cu przenosz� do zak�adu zamkni�tego. Min��em opuszczon� fabryk� i szed�em w oparach mg�y zalegaj�cych dno dolinki. By�o bardzo zimno. Wtedy w�a�nie nadszed� moment absolut- nej paniki i musia�em przygry�� wargi, aby powstrzyma� okrzyk przera�e- nia. To tylko kot przebieg� przez drog�, a ja ca�kowicie straci�em panowa- nie nad nerwami. �Jeszcze chwila i naprawd� zaczniesz wrzeszcze�", odezwa� si� m�j wewn�trzny dr�czyciel. �B�dziesz lata� w k�ko, wrzeszcza� ze strachu i nic na to nie poradzisz." Przy drodze pojawi� si� jaki� domek. Wi�kszo�� okien zabito deskami, tylko jedno spogl�da�o na mnie jak oko zdech�ej ryby. W normalnych warunkach idea �domu, w kt�rym straszy", nie znaczy dla mnie wi�cej ni� dla was. Ani wi�cej, ani mniej. W�wczas jednak my�l o duchach wydawa�a mi si� najbardziej naturalna. �Straszy�"... �tam straszy"... Co� jest w sa- mym brzmieniu tego s�owa. Czy dziecko, kt�re nigdy przedtem go nie s�ysza�o i nawet nie wie, co ono oznacza, nie zadr�y, gdy o zmierzchu kto� z doros�ych powie: �W tym domu straszy"? Wreszcie doszed�em do skrzy�owania przy niewielkiej wesleya�skiej kaplicy. Mia�em tu skr�ci� w lewo, w brzozow� alej�. St�d powinienem ju� widzie� �wiat�o w oknach domu Ransoma. A mo�e to ju� pora zaciem- nienia? * Spojrza�em na zegarek, ale stan��. Nie potrafi�em okre�li� bli�ej * Akcja powie�ci rozgrywa si� w czasie ostatniej wojny �wiatowej, gdy obowi�zywa�o zaciemnienie okien w obawie przed niemieckimi nalotami (przyp. t�um.). czasu, bo cho� by�o ciemno, mog�y to spowodowa� g�sta mg�a i drzewa. Wszyscy znamy te chwile, gdy przedmioty nieo�ywione zdaj� si� mie� jakby wyraz twarzy, jakby robi�y miny. Mina tego odcinka drogi nie by�a najprzyjemniejsza. To nieprawda - m�wi�o co� we mnie - �e ludzie, kt�rzy s� bliscy ob��du, nie zdaj� sobie z tego sprawy. Przypu��my, �e moja choroba umys�owa ma si� zacz�� w�a�nie w tym miejscu. W takim wypadku wrogo�� owych czarnych, ociekaj�cych wod� drzew by�aby, oczywi�cie, halucynacj�. Ale czy ten wniosek naprawd� polepsza sytuacj�? Je�li nawet wiemy, �e widmo, kt�re widzimy, jest przywidzeniem, nie staje si� ono przez to mniej straszne, a dochodzi jeszcze l�k przed samym szale�stwem i okropne przypuszczenie, �e tylko ci, kt�rych reszta nazywa szale�cami, widz� �wiat takim, jakim jest naprawd�. Posuwa�em si� niepewnie naprz�d, w ciemno�ci i ch�odzie, prawie ju� pewien, �e przekraczam pr�g tego, co nazywa si� ob��dem. Co chwila zmienia�y si� jednak moje pogl�dy na tak zwan� �normalno��". Czy tym, co nie dozwala nam dostrzec obco�ci i z�owrogo�ci wszech�wiata, w kt�- rym przysz�o nam zamieszkiwa�, nie jest jedynie pewna konwencja, wygodna przes�ona, uzgodniony system pobo�nych �ycze�? Ju� samo to, czego si� dowiedzia�em od Ransoma w ci�gu ostatnich miesi�cy, prze- kracza�o wszelkie granice �normalno�ci", a przecie� wcale nie pr�bowa�em uzna� przytaczanych przez niego fakt�w za nieprawdziwe. Mog�em mie� zastrze�enia do jego interpretacji tych fakt�w, mog�em nawet w�tpi� w jego wiar�, ale nigdy nie w�tpi�em w egzystencj� istot, kt�re spotka� na Marsie: pfifltrygg�w, hross�w, sorn�w czy mi�dzyplanetarnych eldil�w. Nie w�t- pi�em nawet w realno�� owej tajemniczej istoty, kt�r� eldile nazywa�y Maleldilem, i kt�ra - wed�ug nich - ma w�adz�, jakiej nie mia� nigdy �aden ziemski dyktator. Zna�em te� przypuszczenia Ransoma co do prawdziwej to�samo�ci Maleldila. Teraz by�em ju� pewien, �e dotar�em do siedziby mojego przyjaciela, mimo �e majacz�cy za ogrodzeniem dom by� skrupulatnie zaciemniony. Przysz�o mi do g�owy niedorzeczne, pe�ne dziecinnego roz�alenia pytanie: dlaczego nie oczekuje mnie przy furtce? A zaraz potem zacz�y mnie nawiedza� jeszcze bardziej dziecinne l�ki. A mo�e Ransom czeka w ogro- dzie, ukryty w cieniu? Mo�e rzuci si� na mnie z ty�u? Mo�e za chwil� ujrz� posta� podobn� do niego, lecz kiedy przem�wi�, odwr�ci si�, a twarz, jak� zobacz�, wcale nie b�dzie twarz� cz�owieka?... Odczuwam naturaln� niech�� do rozwodzenia si� nad t� faz� mojej przygody. Stan, w jakim si� w�wczas znajdowa�em, trudno wspomina� bez poczucia pewnego upokorzenia. Nie pisa�bym o tym w og�le, gdyby nie przekonanie, i� opis moich my�li i uczu� w tamtych chwilach jest niezb�dny do pe�nego zrozumienia tego, co nast�pi�o p�niej, a mo�e i niekt�rych innych spraw. W ka�dym razie naprawd� nie potrafi� opisa�, jak znalaz�em si� przed drzwiami domu. Tak czy inaczej, pomimo l�ku, a nawet jakiej� niewyt�umaczalnej odrazy, walcz�c ze sob� o ka�dy krok naprz�d, przebi- jaj�c si� przez co� w rodzaju �ciany, zdo�a�em w ko�cu przej�� przez furtk� i doj�� �cie�k� do drzwi domu. Pami�tam, �e omal nie wrzasn��em, gdy ga��zka �ywop�otu musn�a mi twarz. I oto sta�em w ko�cu przed drzwiami, wal�c w nie pi�ciami, szarpi�c ko�atk� i wo�aj�c do Ransoma, aby mnie wpu�ci�, jakby od tego zale�a�o moje �ycie. Ale nikt na to wszystko nie reagowa�. Jedyn� reakcj� by�o echo ha�asu, jaki sam robi�em. W pewnej chwili zauwa�y�em co� bia�ego, przeczepione- go do ko�atki, i domy�li�em si�, �e to kartka z wiadomo�ci�. Chc�c j� odczyta�, spr�bowa�em zapali� zapa�k�, ale nie mog�em opanowa� dygota- nia r�k. P�omyk zgas� i znalaz�em si� w nieprzeniknionych ciemno�ciach. Wreszcie, po wielu nieudanych pr�bach, zdo�a�em odczyta�: �Wybacz. Musia�em wyjecha� do Cambridge. Wr�c� ostatnim poci�- giem. Jedzenie w spi�arni, ��ko pos�ane w twoim zwyk�ym pokoju. Nie czekaj na mnie z kolacj�, chyba �e mia�by� na to wielk� ochot�. E.R." Natychmiast, tym razem z i�cie demoniczn� gwa�towno�ci�, porazi� mnie impuls, kt�rego do�wiadczy�em ju� kilkakrotnie w czasie tej podr�y. Cofnij si�, wracaj, droga wolna! Ta kartka wprost do tego zaprasza. To mo�e by� ostatnia okazja! Je�eli kto� oczekuje, �e wejd� do tego ciemnego domu i b�d� w nim siedzia� samotnie przez kilka godzin, to si� g�upio myli. Ale gdy tylko zacz��em sobie wyobra�a� drog� powrotn�, zawaha�em si�. Wizja w�dr�wki przez brzozow� alej� (by�o ju� zupe�nie ciemno) nie nale�a�a do przyjemnych. I jeszcze ten dom za plecami... Mia�em absurdal- ne uczucie, �e b�dzie za mn� pod��a�! A potem musia�o si� we mnie obudzi� co� dobrego - jakie� resztki zdrowego rozs�dku, mo�e niech�� do zrobienia Ransomowi zawodu. Ostatecznie mog� sprawdzi�, czy drzwi rzeczywi�cie nie s� zamkni�te na klucz. Zrobi�em to - by�y otwarte. W nast�pnej chwili (sam nie wiem jak) znalaz�em si� wewn�trz, a za sob� us�ysza�em g�uchy �oskot zatrzas- kuj�cych si� drzwi. Ogarn�a mnie kompletna ciemno�� i poczu�em ciep�o. Zrobi�em kilka krok�w po omacku, uderzy�em o co� nog� i przewr�ci�em si�. S�dzi�em, �e dobrze pami�tam rozk�ad du�ego pokoju, do kt�rego wchodzi�o si� prosto z dworu, nie mia�em wi�c poj�cia, na co mog�em wpa��. W ko�cu si�gn��em po zapa�ki i spr�bowa�em jedn� zapali�, lecz g��wka odpad�a z trzaskiem. Przydepta�em j� i poci�gn��em nosem, �eby si� upewni�, �e dywan si� nie tli. I wtedy zda�em sobie spraw� z jakiego� dziwnego zapachu wype�niaj�cego pok�j. W �aden spos�b nie mog�em odgadn��, co to mo�e by�. Od zwyk�ych domowych zapach�w r�ni�o si� to tak jak wo� nie- kt�rych chemikali�w, ale na pewno nie by� to zapach chemiczny. Potar�em drug� zapa�k�. B�ysn�a i prawie natychmiast zgas�a. Nie by�o w tym nic niezwyk�ego, bo w ko�cu siedzia�em na pod�odze, a nawet w domach zbu- dowanych solidniej ni� wiejski domek Ransoma trudno o frontowe drzwi bez szpary, przez kt�r� przedostaje si� przeci�g. Nie zdo�a�em dostrzec niczego poza w�asn� d�oni� os�aniaj�c� p�omyk. No tak, musz� oddali� si� od tych drzwi. Wsta�em ostro�nie i spr�bowa�em zrobi� po omacku kilka krok�w, ale natychmiast natrafi�em na przeszkod�. By�o to co� g�adkiego i bardzo zimnego, si�gaj�cego niewiele ponad moje kolana. Poczu�em te�, �e tu w�a�nie jest �r�d�o owego szczeg�lnego zapachu. Przesuwaj�c si� w lewo, wymaca�em koniec dziwnego przedmiotu. Jego powierzchnia zdawa�a si� mie� kilka p�aszczyzn, nie potrafi�em jednak odtworzy� sobie kszta�tu ca�o�ci. Nie by� to na pewno st� - nie wyczu�em blatu. Przejecha- �em r�k� wzd�u� g�rnej kraw�dzi, trzymaj�c kciuk na zewn�trz, a palec wskazuj�cy wewn�trz zamkni�tej przestrzeni. Gdybym wyczu� dotykiem drewno, pomy�la�bym, �e to jaka� wielka skrzynia. Ale to nie mog�o by� drewno. Przez chwil� zdawa�o mi si�, �e dotykam czego� wilgotnego, ale szybko doszed�em do wniosku, �e wzi��em zimno za wilgo�. Kiedy wymaca�em drugi koniec, zapali�em trzeci� zapa�k�. Ujrza�em co� bia�ego i p�przejrzystego, przypominaj�cego l�d. Przed- miot by� d�ugi - co� w rodzaju du�ej, otwartej skrzyni. W jej kszta�cie by�o co� niepokoj�cego, ale w pierwszej chwili nie skojarzy�em tego z przed- miotem, kt�ry wszyscy dobrze znamy. W ka�dym razie pud�o mog�o pomie�ci� cz�owieka. Cofn��em si� o krok, podnosz�c p�on�c� zapa�k�, aby lepiej ogarn�� spojrzeniem ca�o��, i znowu na co� wpad�em. Zapa�ka zgas�a, a ja straci�em r�wnowag� i upad�em, tym razem nie na dywan, lecz na zimn�, g�adk� powierzchni� wydzielaj�c� ten sam dziwny zapach. Czy�by ca�y pok�j by� zastawiony owymi piekielnymi przedmiotami? W�a�nie postanowi�em wsta� i obej�� systematycznie ca�y pok�j w po- szukiwaniu �wiecy, gdy us�ysza�em, jak kto� wypowiedzia� nazwisko mojego przyjaciela i prawie natychmiast zobaczy�em to, czego si� l�ka�em od tak dawna. Us�ysza�em s�owo �Ransom", cho� trudno mi powiedzie�, czy us�ysza�em g�os, kt�ry je wypowiedzia�. Ten d�wi�k nie przypomina� g�osu. By� doskonale artyku�owany, a nawet pi�kny, lecz brakowa�o mu owej trudnej do opisania cechy, po kt�rej bezb��dnie poznajemy g�os �ywej istoty. Mam nadziej�, �e rozumiecie, co chc� przez to powiedzie�. Wszyscy wyczuwamy bardzo wyra�nie r�nic� mi�dzy g�osem zwierz�cia (w��czaj�c w to ludzkie zwierz�) a wszystkimi innymi d�wi�kami, chocia� jest to r�nica bardzo trudna do okre�lenia. W ka�dym prawdziwym g�osie brzmi� w jakim� sensie krew, p�uca i ciep�a, wilgotna jama ust. W tym g�osie tego nie by�o. Dwie sylaby - Ran-som - brzmia�y raczej tak, jakby je odegrano na jakim� instrumencie. A jednak nie brzmia�y mechanicznie! Maszyna to co�, co jest zrobione z metalu, a ten d�wi�k brzmia� tak, jakby przem�wi�a ska�a, kryszta� lub �wiat�o. Ten d�wi�k przeszy� mi piersi, jak gwa�towny dreszcz przenikaj�cy cz�owieka, kt�ry podczas g�rskiej wspina- czki traci nagle oparcie pod stop�. Tyle o tym, co us�ysza�em. To, co zobaczy�em, przypomina�o w�ski s�up s�abego �wiat�a. O ile pami�tam, �wiat�o nie znaczy�o jasnego kr�gu na pod�odze czy na suficie, ale mog� si� myli�. Natomiast z ca�� pewno�ci� nie mia�o takiej mocy, aby rozja�ni� otoczenie. Dot�d opis nie jest trudny, ale teraz musz� przej�� do innych, mniej uchwytnych cech tego zjawiska. Pierwsz� z nich by�a jego barwa. Skoro je zobaczy�em, to wydaje si� oczywiste, �e musia�o by� albo bia�e, albo kolorowe, ale cho�bym nie wiem jak wysila� pami��, nie potrafi� uchwyci� cho�by najs�abszego sygna�u, jaki to m�g� by� kolor. B��kit, z�oto, purpura? �adna barwa nie budzi odzewu w mojej pami�ci. Jak to mo�liwe, by odebra� wra�enie wzrokowe i ju� w chwil� p�niej nie m�c go sobie przypomnie�? Nie potrafi� tego wyja�ni�. Drug� niezwyk�� cech� by� k�t mi�dzy ow� kolumn� �wiat�a a pod�og�. Chcia�em napisa�, �e nie by� to k�t w�a�ciwy, ale musia�bym na- tychmiast doda�, �e tego rodzaju opis jest ju� p�niejsz� rekonstrukcj� wi- zji. W�wczas zdawa�o mi si�, �e kolumna �wiat�a jest pionowa, natomiast pod�oga wcale nie jest pozioma. Ca�e pomieszczenie przykrzywi�o si�, jakby by�o cz�ci� statku na pe�nym morzu. Nie wiem dlaczego, ale odnios�em wra�enie, jakby ta istota podlega�a swojemu w�asnemu, pochodz�cemu spoza Ziemi systemowi kierunk�w i �e sama jej obecno�� narzuca�a mi ten obcy system, niwecz�c ziemskie poczucie tego, co poziome. Nie mia�em w�tpliwo�ci, �e widz� eldila. Co wi�cej, by�em prawie pewien, �e jest nim archont Marsa, czyli Ojarsa Malakandry. Nagle opu�ci� mnie upokarzaj�cy strach, cho� uczucie, jakiego nadal do�wiadcza�em, nie nale�a�o do przyjemnych. Najbardziej mi przeszkadza�o, �e istota nie mia�a nic wsp�lnego z tym, co nazywamy �yciem organicznym, �e osobowa inteligencja jest w jaki� spos�b zakotwiczona w cylindrze �wiat�a, lecz nie jest z nim zwi�zana tak, jak ludzka �wiadomo�� z m�zgiem i nerwami. Ta istota po prostu nie mie�ci�a si� w naszych kategoriach. Nie pasowa�o do niej to, co zwykle czujemy patrz�c na �ywe stworzenie, ani to, co czujemy patrz�c na obiekt nieo�ywiony.* Z drugiej strony, znik�y - przy- najmniej w�wczas - wszystkie w�tpliwo�ci, kt�re dr�czy�y mnie, zanim wszed�em do domu mojego przyjaciela: nie zastanawia�em si� ju�, czy eldile * Oczywi�cie w tym opisie pr�buj� odda� to, co my�la�em i czu�em w�wczas, jako �e chc� nada� mu charakter �wiadectwa z pierwszej r�ki. Mo�na jednak snu� dalsze spekulacje na temat formy, w jakiej eldile objawiaj� si� naszym zmys�om. O ile wiem, jedyne powa�ne rozwa�anie tego tematu mo�na znale�� w pewnym tek�cie z pocz�tk�w XVII wieku. Jako punkt wyj�ciowy do dalszych poszukiwa� polecam nast�puj�cy ust�p z dzie�a NaWilriusa pt. De Aethereo et aerio Corpore (Bazylea, 1627, II, XII): li�uet simplicem flammam sensibus nostris subjectam non esse corpus proprie dictum angeli vel demonis, sed potius aut illius corporis sensorium aut superficiem corporis in coelesti dispositione locorum supra cogitationes humanas existensis. G,Wydaje si�, �e ten jednorodny p�omie�, odbierany przez nasze zmys�y, nie jest w �cis�ym tego s�owa znaczeniu cia�em anio�a czy demona, lecz raczej jego systemem zmys��w lub widzialn� powierzchni� cia�a, kt�re naprawd� istnieje w niebia�skim systemie odniesie� przestrzennych w spos�b przekraczaj�cy nasze pojmowanie.") S�dz�, �e przez �niebia�ski system odniesie� przestrzennych" Natvilcius chce wyrazi� to, co obecnie nazywamy �przestrzeni� wielowymiaro- w�". Oczywi�cie NaWilcius nie m�g� mie� poj�cia o geometrii wielowymiarowej, ale osi�gn�� empirycznie to, co nasza matematyka odkry�a p�niej na p�aszczy�nie czysto teoretycznej. s� naszymi sprzymierze�cami czy wrogami, a Ransom pionierem czy ofiar� podst�pu. M�j l�k przybra� teraz inn� posta�. By�em ju� pewien, �e ta istota jest �dobra" (w naszym ziemskim poj�ciu), zacz��em jednak w�tpi�, czy rzeczywi�cie lubi� �dobro�" tak, jak mi si� dot�d wydawa�o. By�o to naprawd� okropne prze�ycie. Dop�ki to, czego si� boimy, jest czym� z�ym, mo�emy mie� nadziej�, �e jakie� dobro przyjdzie nam na ratunek. Przy- pu��my jednak, �e walczymy ze z�em, doczekujemy si� nadej�cia dobra i stwierdzamy, �e i ono jest czym� strasznym? To tak, jakby normalne po�ywienie sta�o si� nagle zupe�nie niejadalne, nasz dom okaza� si� miejscem niemo�liwym do zamieszkania, a �yczliwy pocieszyciel osob�, kt�ra pog��bia nasze troski. W�wczas nie ma ju� �adnego ratunku - stracili�my ostatni� kart�. Przez sekund� lub dwie by�em bliski takiego w�a�nie stanu. Oto wreszcie zetkn��em si� z cz�stk� tego pozaziemskiego �wiata, kt�ry zawsze uwa�a- �em za co� drogiego i upragnionego. Cz�stka tego �wiata objawi�a mi si�, prze�ama�a dotychczasowe bariery - i wcale nie czu�em do niej sympatii, pragn��em uciec. Pragn��em, by rozdzieli� nas jaki� dystans, przepa��, kurtyna, zas�ona, bariera. I, prawd� m�wi�c, wpad�em w przepa��, ale w nieco innym sensie. Mo�e to si� wyda� dziwne, ale uratowa�o mnie poczucie bezradno�ci. Poczu�em spok�j. Teraz sta�o si� ju� oczywiste, �e zosta�em �wci�gni�ty". Dalszy op�r nie mia� sensu. Nast�pna decyzja nie nale�a�a ju� do mnie. A potem, jak odg�os z zupe�nie innego �wiata, us�ysza�em otwieranie drzwi i szuranie but�w po wycieraczce. Na tle ciemnej szaro�ci nocy ujrza�em ludzk� sylwetk� i pozna�em Ransoma. Kolumna �wiat�a ponow- nie przem�wi�a d�wi�kiem nie przypominaj�cym ludzkiego g�osu. By� to dziwny, wielosylabiczny j�zyk, jakiego nigdy nie s�ysza�em. Nie pr�buj� usprawiedliwia� uczu�, jakie obudzi�y si� we mnie, gdy us�ysza�em nielu- dzki d�wi�k, kt�rym eldil zwraca� si� do mojego przyjaciela, i nieludzki j�zyk, w jakim ten mu odpowiedzia�. Wiem, �e to niewybaczalne, ale je�li s�dzicie, �e w takich okoliczno�ciach niemo�liwe, to powiem wam szczerze, �e nie znacie dobrze ani historii, ani swego w�asnego serca. Poczu�em gwa�town� odraz�, przera�enie i zazdro��. Chcia�em zawo�a�: �Zostaw go, ty przekl�ty czarowniku, i zajmij si� MN�!" Ale powiedzia�em tylko: - Och, Ransom! Dzi�ki Bogu, wr�ci�e�. 2 Drzwi trzasn�y (po raz drugi tego wieczora) i po chwili szukania po omacku Ransom zapali� �wiec�. Rozejrza�em si� szybko dooko�a, lecz pr�cz nas dw�ch nie dostrzeg�em nikogo. Najbardziej rzuca� si� w oczy �w du�y, bia�y przedmiot. Tym razem nie mia�em trudno�ci z identyfikacj�. By�a to wielka, otwarta skrzynia w kszta�cie trumny. Tu� obok le�a�o wieko i to o nie musia�em si� potkn�� w ciemno�ci. Skrzynia i wieko zrobione by�y z bia�ego tworzywa przypominaj�cego l�d, lecz bardziej m�tnego i matowego. - Ach, to ty! Jak�e si� ciesz�, �e ci� widz� - rzek� Ransom podchodz�c i �ciskaj�c mi r�k�. - Wszystko przez ten po�piech. Mia�em szczer� ochot� wyj�� po ciebie na stacj�, ale dopiero w ostatniej chwili przypomnia�em sobie, �e musz� by� dzisiaj w Cambridge. Wierz mi, nigdy bym ci� nie nara�a� na tak� samotn� w�dr�wk�. - A po chwili, widz�c zapewne, �e wci�� gapi� si� na niego z niezbyt m�dr� min�, doda�: - Ale wszystko w porz�dku! Nic ci nie jest? Przeszed�e� przez zapor� szcz�liwie? - Zapor�? Nie rozumiem. - Mam na my�li pewne trudno�ci po drodze. - Ach, to! A ja s�dzi�em, �e to po prostu moje nerwy. Czy to znaczy, �e naprawd� co� mi przeszkadza�o w doj�ciu do twego domu? - Naturalnie. Nie chcia�y, aby� tutaj dotar�. Obawia�em si�, �e co� takiego mo�e si� zdarzy�, ale naprawd� nie mia�em czasu, by temu jako� zaradzi�. Zreszt� by�em pewien, �e sam dasz sobie rad�. - Nie chcia�y... Czy masz na my�li te inne... to znaczy, nasze, ziemskie eldile? - Oczywi�cie. Zwietrzy�y, na co si� zanosi... - Szczerze m�wi�c, Ransom - przerwa�em mu - ca�a ta sprawa coraz bardziej mnie niepokoi. Kiedy tu wszed�em, przysz�o mi do g�owy... - Och, b�d� ci wpycha� do g�owy najr�niejsze rzeczy, je�li im na to pozwolisz - powiedzia� Ransom lekcewa��co. - Najlepiej nie zwraca� na to uwagi i robi� swoje. Nie pr�buj im odpowiada�. Bardzo lubi� wci�ga� ludzi w nie ko�cz�ce si� dyskusje. - Ale� Ransom, przecie� to nie s� dziecinne zabawy! Czy jeste� ca�- kowicie pewny, �e �w Ciemny Archont, zepsuty Ojarsa Ziemi, naprawd� istnieje? Czy wiesz na pewno, �e s� dwie strony, a je�li tak, to po kt�rej naprawd� jeste�my? Zmierzy� mnie nagle �agodnym i zarazem dziwnie przenikliwym spoj- rzeniem. - Czy naprawd� masz w�tpliwo�ci w obu tych kwestiach? - zapyta�. - Nie - odpowiedzia�em po chwili namys�u i poczu�em wstyd. - A wi�c wszystko w porz�dku - rzek� Ransom beztrosko. - A teraz zrobimy sobie kolacj�. Wyja�ni� ci wszystko przy stole. - Co to za historia z t� trumn�? - zapyta�em, gdy szli�my do kuchni. - Zamierzam odby� w niej podr�. - Ransom! - zawo�a�em. - On... ono... ten eldil nie chce ci� chyba wys�a� z powrotem na Malakandr�! - Nie ra� mi serca - odpowiedzia�. - Och, Lewis, ty nic nie rozumiesz. Wys�a� mnie z powrotem na Malakandr�? Gdyby tylko zechcia�! Odda�- bym wszystko, co posiadam... byleby tylko cho� raz spojrze� na jeden z tych w�woz�w, na b��kitn�, naprawd� b��kitn� wod�, wij�c� si� tu i tam w�r�d las�w. Albo znale�� si� w g�rze, na harandrze, i zobaczy� sorna ze�lizguj�cego si� po zboczu. Albo by� tam wieczorem, kiedy wschodzi Jowisz, zbyt jasny, aby na� patrzy�, i wszystkie asteroidy, niby jaka� Droga Mleczna, a ka�da gwiazda jest tak jasna, jak Wenus widziana z Ziemi... A te zapachy! Nigdy tego nie zapomn�. I nie my�l, �e najbardziej t�skni� w nocy, gdy Malakandra jest widoczna. Nie, najgorzej jest w gor�ce, letnie dni, gdy patrz� w g��bi� b��kitu nas sob� i wiem, �e tam, miliony mil st�d, tam, dok�d ju� nigdy nie wr�c�, jest tak dobrze znane mi miejsce, gdzie w tej samej chwili rozchylaj� si� kwiaty nad Meldilornem, gdzie moi przyjaciele krz�taj� si� wok� swoich codziennych spraw. Och, jakby si� ucieszyli, gdybym wr�ci�! Ale nie. Nie dla mnie takie szcz�cie. Nie wysy�aj� mnie na Malakandr�. Tym razem moim celem jest Pereland- ra. - Czyli... Wenus? -Tak. - I m�wisz, �e ci� tam wysy�aj�... - Tak. Pami�tasz, zanim opu�ci�em Malakandr�, Ojarsa da� mi do zrozumienia, �e moja pierwsza podr� mi�dzyplanetarna mo�e by� pocz�t- kiem zupe�nie nowej ery w �yciu Uk�adu S�onecznego, czyli Pola Arbola. Wed�ug niego mo�e to oznacza�, �e izolacja naszej planety, pewien stan obl�enia, zbli�a si� ku ko�cowi. - Tak, pami�tam. - No wi�c s� pewne oznaki, �e na co� takiego si� zanosi. Przede wszystkim owe dwie strony, jak to nazywasz, zaczynaj� coraz wyra�niej manifestowa� swoj� obecno�� na Ziemi. Zaczynaj� si� miesza� do naszych spraw i to w spos�b coraz bardziej jawny. - Zauwa�y�em to. - Na tym nie koniec. Czarny Archont, nasz ziemski, skrzywiony Ojarsa, przygotowuje co� w rodzaju ataku na Perelandr�. - Ale przecie� on jest tutaj uwi�ziony! Nie mo�e w�drowa� swobodnie po Uk�adzie S�onecznym. - O to w�a�nie chodzi. Nie mo�e dosta� si� na Perelandr� sam, w swoim ciele �wietlnym, fotosomie, czy jak to tam nazwa�. Jak wiesz, zosta� tu uwi�ziony na d�ugie wieki przed pocz�tkiem �ycia ludzkiego na naszej planecie. Gdyby si� o�mieli� przenikn�� poza orbit� Ksi�yca, zosta�by si�� zmuszony do powrotu. Ale by�aby to zupe�nie inna wojna i m�j czy tw�j wp�yw na jej wynik mo�na por�wna� z udzia�em muchy w bitwie o Moskw�. Nie, on musi zaatakowa� Perelandr� w jaki� inny spos�b. - Ale jaka jest twoja rola w tym wszystkim? - No c�, po prostu otrzyma�em rozkaz, �eby si� tam uda�. - Rozkaz? Od... od Ojarsy? - Nie. Rozkaz przyszed� z o wiele wy�szej instancji. Tak si� zreszt� zawsze dzieje. - A co masz tam zrobi�? - Tego mi nie powiedziano. - Domy�lam si�, �e masz towarzyszy� Ojarsie? - Ach, nie! Ojarsy tam nie b�dzie. On mnie tylko przeniesie na Wenus... przeka�e mnie tam. A potem b�d� zdany na w�asne si�y. - Ale� Ransom, pos�uchaj... wydaje mi si�... - zacz��em i g�os uwi�z� mi w gardle. - Wiem, wiem - powiedzia� ze swoim charakterystycznym, rozbrajaj�- cym u�miechem. - Dostrzegasz absurdalno�� tego wszystkiego. Doktor Elwin Ransom staje do samotnej walki z niebia�skimi Mocami i Zwierzch- no�ciami. Mo�e nawet podejrzewasz mnie o chorobliw� megalomani�. - Nie, nie to chcia�em powiedzie�. - Naprawd�? A mnie si� wydaje, �e w�a�nie o tym my�la�e�. W ka�dym razie ja sam co� takiego czuj� od czasu, gdy to na mnie si� zwali�o. Ale kiedy si� nad tym dobrze zastanowi�... Czy to jest naprawd� bardziej niezwyk�e od tego, co wszyscy musimy robi� dzie� po dniu? Kiedy Biblia m�wi o walce z Mocami, Zwierzchno�ciami i upad�ymi, nadcielesnymi istotami na wysoko�ciach - natobene nasze przek�ady s� tu bardzo nie�ci- s�e - to do kogo w�a�ciwie si� zwraca? Do zwyk�ych ludzi. To oni maj� toczy� t� walk�. - No tak, ale o�miel� si� zauwa�y�, �e to nieco inna sprawa. Przecie� to si� odnosi do konfliktu moralnego. Ransom odrzuci� g�ow� do ty�u i wybuchn�� �miechem. - Och, Lewis, Lewis - powiedzia�. - Jeste� niezr�wnany, po prostu niezr�wnany! - M�w, co chcesz, ale to naprawd� jest r�nica. - Oczywi�cie. Jest r�nica. Ale nie a� taka, by uwa�a� za megalomana kogo�, kto zamierza podj�� walk� bezpo�redni�. Powiem ci, jak ja to widz�. Czy nie zauwa�y�e�, �e w tej naszej ma�ej ziemskiej wojnie s� r�ne fazy i �e ludzie bardzo �atwo zaczynaj� my�le� i zachowywa� si� tak, jakby dana faza mia�a trwa� wiecznie? A przecie� naprawd� wszystko si� wci�� zmienia i ani nasze mo�liwo�ci, ani zagro�enia nie s� takie same, jak w roku ubieg�ym. Ot� tw�j pogl�d, �e zwykli ludzie mog� walczy� z Ciemnymi Eldilami jedynie w sferze psychologicznej lub moralnej, na przyk�ad odpieraj�c pokusy, jest s�uszny w odniesieniu do pewnej fazy wojny kosmicznej. Nazwijmy j� faz� wielkiego obl�enia, faz�, dzi�ki kt�rej nasza planeta uzyska�a nazw� Tulkandry, czyli Milcz�cej Planety. A je�li ta faza mija? Mo�e w nast�pnej fazie ka�dy b�dzie musia� stawi� im czo�o... no, w ka�dym razie w jaki� inny spos�b? - Rozumiem. - Nie wyobra�aj sobie, �e dlatego zosta�em wybrany, by uda� si� na Perelandr�, bo jestem kim� niezwyk�ym. Nigdy si� nie wie, a w ka�dym razie nie wcze�niej, zanim to si� stanie, dlaczego w�a�nie ten, a nie inny cz�owiek zostaje wybrany, by spe�ni� okre�lone zadanie. A kiedy si� ju� wie, okazuje si� zwykle, �e nie jest to wcale pow�d, z kt�rego mo�na by� dumnym. A ju� na pewno powodem tym nie jest nigdy to, co �w cz�owiek uwa�a za swoj� podstawow� zalet�. Sk�onny jestem raczej przypuszcza�, �e wyb�r dlatego pad� na mnie, bo ci dwaj �ajdacy, kt�rzy mnie porwali i uprowadzili na Malakandr�, zrobili co�, co wcale nie le�a�o w ich zamiarach: dali istocie ludzkiej szans� opanowania j�zyka. - O jakim j�zyku m�wisz? - O hressa-hlab, oczywi�cie. To ten j�zyk, kt�rego si� nauczy�em na Malakandrze. - Ale przecie� chyba sobie nie wyobra�asz, �e na Wenus m�wi si� tym samym j�zykiem! - Nie m�wi�em ci o tym? - Ransom wychyli� si� do przodu. Siedzieli�my przy stole ko�cz�c kolacj� sk�adaj�c� si� z zimnego mi�sa, piwa i her- baty. - Dziwne, bo odkry�em to ju� dwa lub trzy miesi�ce temu. Z naukowego punktu widzenia to najciekawszy aspekt ca�ej tej sprawy. Mylili�my si� uwa�aj�c hressa-hlab za j�zyk tylko Marsjan. Okazuje si�, �e to j�zyk ca�ego Uk�adu S�onecznego, hlab-Eribol-ef-Cordi, czyli stary j�zyk solarny. - Co?! J�zyk solarny?... Czy zdajesz sobie spraw�... - Tak, to znaczy, �e niegdy� rozumni mieszka�cy planet naszego Uk�adu S�onecznego u�ywali wsp�lnego j�zyka. Oczywi�cie mam na my�li planety zamieszkane, te, kt�re eldile nazywaj� Dolnymi �wiatami. Jak wiesz, wi�kszo�� naszych planet nigdy nie by�a i nie b�dzie zamieszkana, w ka�dym razie nie w tym sensie, w jakim my rozumiemy to s�owo. Ten pierwotny j�zyk wymar� na Tulkandrze, czyli Ziemi, kiedy rozpocz�a si� nasza tragedia. Nie pochodzi od niego �aden ze znanych obecnie j�zyk�w ludzkich. - No dobrze, ale przecie� m�wi�e�, �e na Marsie s� w u�yciu trzy j�zyki, nie jeden. - Przyznam si�, �e i ja tego nie rozumiem. Wiem jedno, i m�g�bym tego dowie�� na gruncie czystej filologii, �e te dwa pozosta�e s� niepor�wnywal- nie m�odsze od hressa-hlab, zw�aszcza surnibur, j�zyk sorn�w. Mo�na wykaza�, �e surnibur jest w skali malakandryjskiej osi�gni�ciem ca�kiem �wie�ym. W�tpi�, czy jego pocz�tki mo�na datowa� wcze�niej ni� na nasz okres kambryjski. - I s�dzisz, �e na Wenus znajdziesz ten hressa-hlab, czyli stary j�zyk solarny? - Tak. Przyb�d� tam, znaj�c ju� j�zyk. To oszcz�dzi wielu k�opot�w, chocia� musz� wyzna�, �e jako filologa wcale mnie to nie cieszy. - I zupe�nie nie wiesz, co masz tam robi� i co tam zastaniesz? - Nie mam najmniejszego poj�cia, czego si� ode mnie oczekuje. Widzisz, bywaj� takie zadania, �e lepiej z g�ry nie wiedzie� zbyt wiele... Czasem efekt tego, co ma si� powiedzie�, jest wi�kszy, je�li m�wi si� bez przygoto- wania. A co do warunk�w na Wenus... C�, zbyt wiele o nich nie wiem. B�dzie ciep�o, bo mam podr�owa� nago. Niestety, nasi astronomowie nie potrafi� nic powiedzie� o powierzchni Perelandry, bo jej zewn�trzna atmosfera jest zbyt g�sta. Nie jest nawet pewne, czy planeta obraca si� wok� swojej osi, a je�li tak, to z jak� pr�dko�ci�. S� dwie szko�y. Jest taki uczony, Schiaparelli, kt�ry twierdzi, �e obr�t Wenus wok� swej osi trwa tyle, ile jej pe�ne okr��enie wok� Arbola... to znaczy S�o�ca. Inni s�dz�, �e obraca si� w ci�gu dwudziestu trzech godzin. To b�dzie jedna z tych spraw, kt�re ustal� na miejscu. - Je�li Schiaparelli ma racj�, to na jednej p�kuli panuje wieczny dzie�, a na drugiej wieczna noc. - Tak - powiedzia� Ransom i zamy�li� si�. - Ale� to by by�a niesamowita granica! - doda� po chwili. -Pomy�l tylko! Wkraczasz do krainy wiecznego zmierzchu, z ka�dym krokiem robi si� coraz zimniej i ciemniej, a� w ko�cu nie mo�esz ju� i�� dalej, bo dochodzisz do miejsca, w kt�rym brakuje powietrza. Ciekawe, czy mo�na stan�� po stronie dnia i patrze� w noc, kt�rej nigdy si� nie osi�gnie... I widzie� kilka gwiazd niedostrzegalnych z krainy dnia... No, je�li tam jest cywilizacja i nauka, to mog� si� porusza� po krainie nocy w skafandrach albo pojazdach w rodzaju �odzi podwod- nych na ko�ach... Jego oczy p�on�y i nawet ja odczu�em dreszcz t�sknoty i ��dzy wiedzy, chocia� przede wszystkim my�la�em o tym, �e b�dzie mi go brak, i �e prawdopodobnie nigdy go ju� nie zobacz�. _ Nie zapyta�e� dot�d, na czym ma polega� twoja rola - odezwa� si� Ransom po chwili milczenia. - Czy... chcesz powiedzie�, �e mam ci towarzyszy�?... - zapyta�em, czuj�c dreszcz zupe�nie innego rodzaju. _ Ale� nie! Musisz mnie tylko zapakowa� i... je�eli wszystko p�jdzie dobrze... odpakowa� po moim powrocie. - Zapakowa�? Ach, zapomnia�em o twojej trumnie! Na mi�o�� bosk�, Ransom, jak sobie wyobra�asz podr� w czym� takim? Co b�dzie si�� nap�dow�? Co z powietrzem, wod�, jedzeniem? Przecie� tam starczy miejsca tylko dla ciebie! - Si�� nap�dow� b�dzie sam Ojarsa Malakandry. On po prostu przenie- sie t� trumn� na Wenus. Nie pytaj jak, bo sam nie mam poj�cia. Ale istota, kt�ra przez kilka bilion�w lat utrzymuje planet� na orbicie, chyba sobie poradzi z tak� skrzynk�. - Ale co b�dziesz jad�? Czym b�dziesz oddycha�? - Ojarsa m�wi, �e obejd� si� bez tego. O ile zdo�a�em zrozumie�, b�d� w stanie zawieszenia czynno�ci �yciowych. Pr�bowa� mi to opisa�, ale niczego nie zrozumia�em. W ko�cu to jego sprawa. - I to ci� zadowala? - zapyta�em, czuj�c, jak znowu ogarnia mnie zgroza. - Je�eli pytasz o to, czy m�j rozum akceptuje przekonanie, i� pomijaj�c jakie� nieprzewidziane wypadki, Ojarsa przetransportuje mnie bezpiecznie na powierzchni� Perelandry, to odpowied� brzmi: tak. Je�li jednak pytasz, czy moje nerwy i wyobra�nia podzielaj� to przekonanie, odpowiem: nie. Mo�na wierzy� w anestezjologi�, a mimo to odczuwa� l�k, gdy przed operacj� nak�adaj� ci mask� na twarz. Chyba czuj� si� jak cz�owiek wierz�cy w �ycie pozagrobowe, kt�ry ma stan�� przed plutonem egzekucyj- nym. Ale mo�e to i dobra zaprawa na przysz�o��. - I ja mam ci� zapakowa� do tej piekielnej skrzyni? - Tak - odpar� Ransom. - To twoje pierwsze zadanie. Gdy tylko wzejdzie s�o�ce, musimy przenie�� j� do ogrodu i ustawi� tak, by na jej drodze nie by�o drzew lub budynk�w. My�l�, �e najlepszy b�dzie zagon kapusty. Potem wejd� do �rodka z banda�em na oczach, bo �cianki tej skrzyni przepuszczaj� s�o�ce, a ty na�o�ysz wieko i dobrze je za�rubujesz. A potem... c�, chyba zobaczysz, jak skrzynia poszybuje w powietrze. - I co dalej? - Tu zaczyna si� trudniejsza cz�� twojego zadania. Musisz by� przygo- towany na szybki powr�t tutaj, gdy tylko zostaniesz wezwany, �eby zdj�� wieko i wypu�ci� mnie, kiedy wyl�duj�. - Jak s�dzisz, kiedy to mo�e nast�pi�? - Tego nie wiem. Mo�e za sze�� miesi�cy, mo�e za rok, a mo�e za dwadzie�cia lat. W tym ca�y k�opot. Obawiam si�, �e obarczam ci� do�� ci�kim obowi�zkiem. - Przecie� mog� do tego czasu umrze�. - My�la�em o tym. Musisz od razu wybra� sobie jakiego� nast�pc�. W ko�cu znamy chyba czterech czy pi�ciu ludzi, kt�rym mo�emy za- ufa�. - Jak zostan� wezwany? - Ojarsa da ci zna�. Nie b�j si�, rozpoznasz wezwanie, gdy nadejdzie. Nie powiniene� si� tym k�opota�. I jeszcze jedno. Nie mam szczeg�lnych powod�w, by s�dzi�, �e wr�c� ranny, ale na wszelki wypadek znajd� jakiego� zaufanego lekarza i przywie� ze sob�. - My�lisz, �e Humphrey by si� nadawa�? - Idealnie! A teraz kilka bardziej osobistych spraw. Musia�em ci� pomin�� w testamencie i chc�, aby� wiedzia� dlaczego. - Ale� Elwin, jeszcze nigdy nie pomy�la�em o spadku po tobie! - Nie w�tpi�. Bardzo bym jednak chcia� zostawi� ci co� po sobie, a je�li tego nie uczyni�, to dlatego, �e pr�buj� wszystko przewidzie�. W ko�cu zamierzam znikn�� i nie mo�na wykluczy�, �e na zawsze. Nietrudno sobie wyobrazi�, �e mo�e by� �ledztwo, a nawet pos�dzenie o morderstwo. W tych sprawach trzeba by� bardzo ostro�nym. Wi�c je�li ci� pomijam w testamencie, to tylko dla twojego dobra. A teraz jeszcze par� drobnych spraw prywatnych. Przez d�u�szy czas rozmawiali�my poufnie o sprawach, o kt�rych zwykle m�wi si� raczej w gronie krewnych ni� przyjaci�. Przy tej okazji pozna�em Ransoma lepiej, a liczba dziwnych ludzi, kt�rych poleci� mojej opiece (, je�li tylko b�dziesz w stanie co� dla nich zrobi�"), powiedzia�a mi wiele 0 rozmiarach jego dyskretnej dzia�alno�ci charytatywnej. Mija�y minuty 1 na ka�de wypowiedziane zdanie k�ad� si� coraz g�stszy cie� bliskiego rozstania, pogr��aj�c nas w jakim� grobowym nastroju. Przy�apa�em si� na tym, �e zwracam tkliw� uwag� na jego r�ne drobne gesty i charakterys- tyczne wyra�enia, jakie zwykle dostrzegamy u ukochanej kobiety, a u m�- czyzny tylko w�wczas, gdy dobiegaj� ostatnie godziny jego �ycia, lub gdy zbli�a si� dzie� jakiej� bardzo ryzykownej operacji. Poddawa�em si� ch�tnie w�a�ciwemu ludzkiej naturze niedowiarstwu i odsuwa�em od siebie my�l, �e to, co by�o teraz tak bliskie, tak dotykalne i (w pewnym sensie) tak bardzo zale�ne od mojej woli, b�dzie za kilka godzin nie- uchwytne, stanie si� tylko obrazem - a wkr�tce obrazem bardzo mgli- stym - w mojej pami�ci. Wreszcie zapanowa�o mi�dzy nami co� w rodzaju za�enowania, bo ka�dy zdawa� sobie spraw�, co czuje drugi. Zrobi�o si� bardzo ch�odno. - Nied�ugo musimy rusza� - rzek� Ransom. - Chyba nie wcze�niej, ni�... Ojarsa wr�ci - powiedzia�em, chocia�, prawd� m�wi�c, wola�bym, �eby ju� by�o po wszystkim. - Nigdy nas nie opuszcza� - odpowiedzia� Ransom. - Przez ca�y czas jest w domu. - Chcesz powiedzie�, �e przez tyle godzin czeka� w s�siednim pokoju? - Nie, nie czeka�. Eldile nie znaj� czego� takiego. My prze�ywamy oczekiwanie, poniewa� mamy cia�o, kt�re m�czy si� i nu�y, a wobec tego potrafimy odczuwa� kumuluj�ce si� przemijanie. Rozr�niamy czas pracy i czas odpoczynku, stworzyli�my nawet poj�cie �czasu wolnego". Z Ojars� jest zupe�nie inaczej. By� tu przez ca�y czas, ale powiedzie� o nim, �e czeka�, to tak, jak nazwa� ca�e jego istnienie czekaniem. R�wnie dobrze mo�na by powiedzie�, �e czeka drzewo w lesie albo �wiat�o s�o�ca na zboczu wzg�rza. Zapanowa�a cisza. Ransom ziewn��. - Jestem zm�czony, a i ty chyba te�. No, ale wy�pi� si� dobrze w mojej trumnie. Chod�my. Trzeba j� wytaszczy� z domu. Przeszli�my do s�siedniego pokoju i tu stan��em ponownie przed owym bezkszta�tnym �wiat�em, kt�re nie czeka, lecz po prostu jest. Przy pomocy Ransoma jako t�umacza zosta�em w pewnym sensie przedstawiony i za- przysi�ony jako uczestnik wielkiej sprawy. Potem zdj�li�my z okien zas�ony, wpuszczaj�c do �rodka ponur� szaro�� brzasku, i wynie�li�my skrzyni� z pokryw� na zewn�trz. By�y tak zimne, �e a� parzy�y w palce. Na trawie le�a�a g�sta rosa i natychmiast przemoczy�em nogi. Eldil towarzy- szy� nam, unosz�c si� nad wielkim trawnikiem, cho� w �wietle dziennym by� prawie niewidoczny. Ransom pokaza� mi, gdzie s� i jak dzia�aj� zatrzaski mocuj�ce wie- ko. Teraz nadszed� czas niezno�nego, d�u��cego si� oczekiwania, kie- dy nie bardzo by�o wiadomo, co z sob� zrobi�. A� w ko�cu Ransom poszed� jeszcze raz do domu, a potem wr�ci� nagi: bia�a, trz�s�ca si� z zimna posta�, sprawiaj�ca zupe�nie groteskowe wra�enie o szarym �wi- cie, w zagonie mokrej od rosy kapusty. Wszed� do tej ohydnej skrzy- ni, kaza� zawi�za� sobie oczy grubym, czarnym banda�em i po�o�y� si�. Nie by�em w stanie my�le� o planecie Wenus i nie wierzy�em, �e kiedykol- wiek jeszcze go zobacz�. Mia�em nawet ochot� wycofa� si� z tego wszystkiego i pewnie bym tak zrobi�, gdyby nie obecno�� tej istoty - tej, kt�ra nie czeka. Z uczuciem, kt�re od tego czasu powraca do mnie w koszmarnych snach, zamkn��em lodowate wieko nad �ywym cz�owie- kiem i cofn��em si� kilka krok�w. W nast�pnej chwili by�em ju� sam. Nie wiem, jak i kiedy trumna znikn�a. Wszed�em do domu i zrobi�o mi si� niedobrze. W kilka godzin p�niej pozamyka�em dom i wr�ci�em do Oksfordu. A potem wolno mija�y miesi�ce, min�� rok, obfituj�cy w naloty bom- bowe, z�e wiadomo�ci i zawiedzione nadzieje, a ca�a Ziemia pogr��y�a si� w mrokach grozy i okrucie�stwa. I nagle pewnej nocy przyszed� do mnie Ojarsa. Dla mnie i dla Humphreya oznacza�o to pospieszn� podr� w zat�oczonych korytarzach wagon�w i nocne wyczekiwanie w zimnych podmuchach wiatru na peronach, a� w ko�cu nadszed� moment, gdy stali�my obaj w porannym s�o�cu po�r�d bujnych chwast�w, jakimi zd��y� zarosn�� ogr�d Ransoma. Na wschodnim niebosk�onie pojawi�a si� czarna plamka i niemal natychmiast bia�a skrzynia wyl�dowa�a cicho pomi�dzy nami. Rzucili�my si� do niej i nim min�a minuta, zdj�li�my pokryw�. - Wielki Bo�e! - zawo�a�em zajrzawszy do �rodka. - Roztrzaskany na miazg�! - Nie spiesz si� tak z diagnoz� - powiedzia� spokojnie Humphrey i zanim sko�czy� m�wi�, posta� w trumnie poruszy�a si� i usiad�a, strz�saj�c z siebie jak�� czerwon� mas�. W tym, co w pierwszej chwili wzj��em Za krwawe szcz�tki ludzkie, teraz rozpozna�em czerwone kwiaty. Ransom zamruga� oczami, rozejrza� si� troch� nieprzytomnie, a potem awo�a� nas po imieniu i u�cisn�� nam d�onie. - Jak si� macie? - zapyta�. - Nie wygl�dacie za dobrze.