8357
Szczegóły |
Tytuł |
8357 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
8357 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 8357 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
8357 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Fiodor Dostojewski � Stuletnia
������ Dzi� rano d�ugo si� guzdra�am � opowiada�a mi par� dni temu jedna pani � i wysz�am z domu dopiero ko�o po�udnia, a nazbiera�o si�, jak na z�o��, mn�stwo spraw do za�atwienia. Akurat na Miko�ajowskiej mia�am wst�pi� w dwa miejsca, jedno niedaleko od drugiego. Po pierwsze do urz�du, i tu� przy bramie spotykam t� w�a�nie starowink�, i taka mi si� wyda�a stara, pochylona, z laseczk�, ale jednak nie zorientowa�am si�, ile mo�e mie� lat. Dosz�a do bramy i tu w k�ciku usiad�a sobie na �aweczce str�a, �eby odpocz��. Ja zreszt� przesz�am obok niej i tylko mign�a mi w oczach.
�����Po jakich� dziesi�ciu minutach wychodz� z urz�du, a tam dwa domy dalej jest sklep, gdzie jeszcze w ubieg�ym tygodniu zam�wi�am buciki dla Soni, wi�c posz�am je odebra� przy sposobno�ci, wtem widz� � staruszka siedzi teraz ju� przed tym domem, zn�w na �aweczce przy bramie � siedzi sobie i patrzy na mnie. U�miechn�am si� do niej, wst�pi�am do sklepu i odebra�am buciki. Trwa�o to mo�e ze trzy-cztery minuty, potem posz�am dalej, w stron� Newskiego, a tu widz� � moja staruszka jest ju� ko�o trzeciego domu, te� przy bramie, tylko nie na �aweczce, lecz na wyst�pie przycupn�a, bo �awki w tej bramie nie by�o. Mimo woli zatrzyma�am si� przy niej. Czemu� to, my�l� sobie, siada przy ka�dym domu?
������ Zm�czy�a� si� � m�wi� � staruszko?
������ Zm�czonam, kochana, wci�� jestem zm�czona. My�l� sobie: ciep�o, s�oneczko �wieci p�jd� sobie do wnucz�t na obiad.
������ To ty, babciu, idziesz na obiad?
������ Na obiad, kochana, na obiad.
������ To� ty tak nigdy nie dojdziesz.
������ Dojd�, dojd� � ot, przejd� kawa�eczek i odpoczn� sobie, a potem wstan� i p�jd� dalej.
�����Patrz� na ni� i okropna mnie zdj�a ciekawo��. Staruszka ma�a, schludna, odzie� na niej stara, zniszczona; pewnie z mieszczan pochodzi, z laseczk�; twarz blada, ��ta � sk�ra i ko�ci, usta bezbarwne � istna mumia, ale siedzi sobie, u�miecha si�, s�onko wprost na ni� �wieci.
������ Co, babciu, chyba jeste� bardzo stara? � pytam jakby �artem.
������ Sto cztery lata, kochana, sto cztery latka mam dopiero � za�artowa�a. � A ty gdzie idziesz?
�����I patrzy na mnie � �mieje si�, jakby si� ucieszy�a, �e mo�e z kim� porozmawia�, ale dziwna mi si� wyda�a u stuletniej taka ciekawo�� � gdzie ja id�, jakby to by�o dla niej takie wa�ne.
������ Widzisz, babciu � za�mia�am si� i ja � wzi�am buciczki ze sklepu dla mojej c�reczki, no i nios� je do domu.
������ A to ci male�kie buciczki, masz ma�� c�reczk�, co? To dobrze. Wi�cej dziatek nie masz?
�����I znowu si� �mieje patrz�c na mnie. Oczy m�tne, prawie martwe, a jednak bije z nich jaki� ciep�y blask.
������ Babciu, chcesz, dam ci pi�tk�, kupisz sobie bu�eczk� � i podaj� jej pi�� kopiejek.
������ Co to, pi�tk� mi dajesz? No c�, B�g zap�a�, wezm� t� twoj� pi�tk�.
������ To masz, babciu, nie gniewaj si�. � Wzi�a. Wida�, �e nie �ebrze, nie przysz�o jej na to, nie � wzi�a ode mnie tak �adnie, wcale nie jak ja�mu�n�, lecz jakby z grzeczno�ci czy dobroci serca. A zreszt� mo�e nawet by�a zadowolona, bo kt� si� do takiej staruszki odezwie, a tu z ni� nie tylko rozmawiaj�, lecz jeszcze si� troszcz� o ni� �yczliwie.
������ No, �egnaj � m�wi� � babciu. Oby� dosz�a szcz�liwie.
������ Dojd�, kochana, dojd�. Na pewno dojd�. A ty id� do swojej wnuczki � pomyli�a si� staruszka zapomniawszy, �e mam c�rk�, nie wnuczk� � wida� my�la�a, �e ka�dy ma wnuki.
�����Posz�am i ja, obejrza�am si� za ni� ostatni raz: widz�, d�wign�a si� z trudem, powoli, stukn�a laseczk� i powlok�a si� po ulicy. Pewnie jeszcze z dziesi�� razy odpocznie po drodze, zanim dojdzie do swoich na obiad. Gdzie ona mo�e chodzi� na obiad? Taka dziwna staruszka.
�����Wys�ucha�em tego samego ranka tej opowie�ci; zreszt�, prawd� m�wi�c, nie by�a to nawet opowie�� � ot po prostu takie wra�enie przy spotkaniu ze stuletni� (w samej rzeczy, jak cz�sto zdarza si� spotka� stuletni�, w dodatku o takiej pe�ni �ycia duchowego?) � i zupe�nie zapomnia�em o nim; dopiero p�n� noc�, przeczytawszy pewien artyku� w pi�mie i od�o�ywszy to pismo, przypomnia�em sobie nagle o tej staruszce i, sam nie wiem czemu, b�yskawicznie dorysowa�em sobie dalszy ci�g: jak to dosz�a do swoich na obiad � i powsta� inny, mo�e ca�kiem prawdopodobny obrazek.
�����Wnuki jej, a mo�e i prawnuki, ale ju� tak za jednym zamachem nazywa ich r�wnie� wnukami, to pewnie jacy� rzemie�lnicy, rozumie si� ludzie maj�cy rodzin�, inaczej nie przychodzi�aby do nich na obiad; mieszkaj� w suterenie, mo�e dzier�awi� golarni�; ludzie zapewne niebogaci, a jednak od�ywiaj� si� jako� i utrzymuj� porz�dek. Dobrn�a do nich zapewne dopiero ko�o drugiej. Nie spodziewali si� jej, ale powitali, by� mo�e, do�� �yczliwie.
������ A, Maria Maksimowna, wejd�, wejd�, s�ugo Bo�a, prosimy bardzo.
�����Staruszka wchodzi u�miechni�ta, dzwonek przy drzwiach wej�ciowych d�ugo jeszcze przenikliwie d�wi�czy. Jej wnuczka pewnie jest �on� golarza, a on sam to cz�owiek jeszcze niestary, mo�e trzydziestokilkuletni, stateczny jak na sw�j fach, bo to fach lekkomy�lny, i oczywi�cie w surducie wyszmelcowanym jak nale�nik, pewnie od brylantyny, bo ja wiem, nigdy nie widzia�em cyrulika wygl�daj�cego inaczej � tak samo ko�nierz surduta zawsze maj� jakby um�czony. Troje ma�ych dzieci � ch�opczyk i dwie dziewczynki � podbieg�o natychmiast do prababci. Takie bardzo ju� stare staruszeczki prawie zawsze przyja�ni� si� z dzie�mi: same staj� si� bardzo podobne do dzieci, czasem nawet zupe�nie. Siad�a sobie staruszka. Gospodarz ma go�cia: ni to interesant, ni to znajomy, co� ko�o czterdziestki, ju� si� zabiera� do wyj�cia. No i siostrzeniec przyjecha� w odwiedziny, ch�opak mo�e siedemnastoletni, stara si� o prac� w drukarni. Staruszka prze�egna�a si� i siada, patrzy na go�cia:
������ Ale �em si� zm�czy�a. A kto to jest u was?
������ O mnie idzie? � odzywa si� go�� z u�miechem. � C� to, Mario Maksimowno, nie poznajecie mnie? To� zaprzesz�ego lata wybierali�my si� razem do lasu na opie�ki.
������ Ach, to ty � znam ci�, znam, prze�miewco. Ja ciebie pami�tam, tylko z nazwiska nie wiem, kto� ty taki, ale ciebie pami�tam. Och, ale �em zm�czona!
������ No i czemu� to, Mario Maksimowno, staruszko czcigodna, wcale nie chcecie rosn��? O to chcia�em zapyta� � �artuje go��.
������ A niech ci� � �mieje si� babcia, zreszt� wyra�nie zadowolona.
������ Dobry cz�owiek ze mnie, Mario Maksimowno.
������ No, z dobrym to i mi�o porozmawia�. Och, tak mi jako� duszno, matuchno. Paletko dla Sierio�e�ki, widz�, ju� wykombinowali�cie.
�����Wskazuje na siostrze�ca.
�����Siostrzeniec, ros�y, t�gi ch�opak, u�miecha si� ca�� g�b� i przysuwa si� bli�ej. Ma na sobie nowiutkie popielate palto i jeszcze nie potrafi go oboj�tnie wk�ada�. Oboj�tno�� przyjdzie mo�e dopiero za tydzie�, a teraz co chwila patrzy na swoje wy�ogi, na klapy i w og�le ca�y przegl�da si� w lustrze i czuje do siebie wielki respekt.
������ Obr�� si� � trajkocze �ona balwierza. � Patrz, Maksimowno, jakie�my mu wyszykowali, sze�� rubli kosztowa�o, co do grosza � taniej, m�wi� Prochorycz, teraz nawet zaczyna� nie warto, sami, powiada, b�dziecie potem p�akali gorzkimi �zami � no a co� takiego jest nie do zdarcia. Widzisz, co za materia! No obr�� si�! Patrz, co za podszewka � �elazo! No obr��e si�! Tak, tak, uciekaj� pieni��ki, Maksimowno, posz�y w �wiat nasze grosze.
������ Tak, matuchno, taka si� teraz dro�yzna zrobi�a na �wiecie, �e do niczego to niepodobne, lepiej nawet nie m�w, nie denerwuj mnie � zauwa�a z przej�ciem Maksimowna, wci�� jeszcze nie mog�c odsapn��.
������ No, ju� do�� tego � przerywa pan domu � trzeba by co� przek�si�. C� to, wida� ty� si� porz�dnie zmacha�a, Maksimowno?
������ Zmacha�am si�, racja, dzionek taki ciep�y, s�oneczko � odwiedz� ich, my�l� sobie... co b�d� le�e� po pr�nicy. Och! Jedn� pani� spotka�am po drodze, m�odziutk�, trzewiki dzieciom kupi�a. �Co� ty taka zm�czona, staruszko? � powiada. � Masz tu pi�tk�, kup sobie bu�eczk�". To i wzi�am t� pi�tk�...
������ Babciu, babciu, odsapnij kapk�, co� ty si� dzi� tak zdysza�a? � raptem z trosk� w g�osie powiedzia� gospodarz.
�����Wszyscy patrz� na ni� � nagle bardzo jako� zblad�a, usta jej ca�kiem zbiela�y. Ona te� patrzy na wszystkich, ale jako� mgli�cie.
������ No i... my�l� sobie... pierniczk�w dzieciom... za pi�tk�...
�����I zn�w milknie, zn�w pr�buje odetchn��. Wszyscy nagle umilkli, na par� sekund.
������ Co ci, babciu? � pochyli� si� ku niej gospodarz.
�����Ale babcia nie odpowiada. Zn�w milczenie przez par� sekund. Staruszka zrobi�a si� jakby jeszcze bledsza, twarz si� raptem skurczy�a. Oczy znieruchomia�y, u�miech zastyg� na ustach. Patrzy przed siebie, ale jakby nie widzi.
������ Trza by po ksi�dza! � odezwa� si� p�g�osem go��.
������ Ale... czy nie za p�no... � be�kocze gospodarz.
������ Babciu, babciu! � wo�a �ona golarza w pop�ochu, ale babcia jest nieruchoma, tylko g�owa jej chyli si� w bok. W prawej r�ce, le��cej na stole, zaciska swoj� pi�tk�, lewa pozosta�a na ramieniu starszego prawnuczka Miszy, ch�opca mo�e sze�cioletniego. Ten stoi bez ruchu i przygl�da si� babuni wielkimi, zdziwionymi oczami.
������ Skona�a! � wolno, z powag� m�wi gospodarz prze�egnawszy si� i z pok�onem.
������ Ot� to w�a�nie! No bo widz�, przechyla si� ca�kiem! � m�wi go�� za�amuj�cym si� g�osem; jest wstrz��ni�ty i ogl�da si� na wszystkich.
������ Bo�e wielki, co� takiego! Co teraz robi�, Makarycz? Tam j� odstawimy, czy jak? � trajkocze z przej�ciem zaskoczona gospodyni.
������ Gdzie tam � odpowiada statecznie pan domu. � Sami j� tu oporz�dzimy, to� to twoja krewniaczka. A zawiadomi� trzeba musowo.
������ Sto cztery latka, oho! � drepcze w miejscu go��, coraz bardziej przej�ty. Nawet poczerwienia� z wra�enia.
������ Tak, ma�o co �ycia w niej by�o ostatnimi laty � jeszcze stateczniej zauwa�a gospodarz, szukaj�c czapki i zdejmuj�c p�aszcz z haka.
������ A przecie� dopiero co �mia�a si�, tak si� cieszy�a! Patrzajcie, pi�tk� ma w r�ce! Pierniczk�w, powiada, dla dzieci, och, dolo nasza, dolo!
������ No chod�my ju�, Piotrze Stiepanyczu � przerywa go�ciowi gospodarz i obaj wychodz�.
�����Po takiej nieboszczce oczywi�cie nie p�acz�. Sto cztery lata � �skona�a bez bole�ci i przystojnie". Gospodyni pos�a�a po s�siadki do pomocy. Przybieg�y w te p�dy, niemal z przyjemno�ci� us�ysza�y nowin�, zawodz�c i poj�kuj�c. Przede wszystkim, rozumie si�, nastawiono samowar. Dzieci ze zdumionymi minami st�oczy�y si� w k�cie i patrz� stamt�d na martw� babuni�. Misza b�dzie do ko�ca �ycia pami�ta� staruszk� � jak zmar�a z r�k� na jego ramieniu, no a kiedy sam umrze, wtedy nikt ju� na ca�ej ziemi nie wspomni, nie dowie si�, �e by�a kiedy� na �wiecie taka staruszka i do�y�a do stu czterech lat, ale po co i jak � nie wiadomo. Zreszt� na co pami�ta�: przecie� to wszystko jedno. Tak odchodz� miliony ludzi: �yj� niepostrze�enie i niepostrze�enie umieraj�. Mo�e tylko sam moment �mierci tych stuletnich starc�w i staruszek zawiera w sobie co� wzruszaj�cego, spokojnego, co� jakby nawet wa�kiego i koj�cego: sto lat dziwne jakie� wra�enie robi do dzi� na cz�owieku. Niech B�g b�ogos�awi �ycie i �mier� prostych dobrych ludzi.
�����Ot, taki sobie lekki obrazek bez fabu�y. Doprawdy, postanowi cz�owiek powt�rzy� co� ciekawego z zas�yszanych w ci�gu miesi�ca opowie�ci, ale gdy przyst�pi do pracy, to akurat albo nie wolno, albo jest nie na temat, albo �nie m�w wszystkiego, o czym wiesz", tak �e w ko�cu zostaj� same tylko rzeczy bez fabu�y...
1876
�����Prze�o�y�a Maria Le�niewska