9048

Szczegóły
Tytuł 9048
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

9048 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 9048 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

9048 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Arthur C. Clarke K�opoty Z Tubylcami Lataj�cy spodek opada� pionowo przez chmury, zawis� jakie� pi�tna�cie metr�w nad ziemi� i osiad� z pot�nym wstrz�sem na wrzosowisku. - Co za fatalne l�dowanie - powiedzia� kapitan Wyxtpthll. Oczywi�cie nie u�y� dok�adnie tych s��w. Dla ludzkiego ucha jego uwaga zabrzmia�aby jak gdakanie w�ciek�ej kury. Pierwszy pilot Krtclugg odwin�� swe trzy macki z przyrz�d�w sterowniczych, rozprostowa� wszystkie cztery nogi i z przyjemno�ci� si� odpr�y�. - Nie moja wina, �e zn�w nawali�a automatyka - mrukn��. - Ale czego mo�na wymaga� od statku, kt�ry powinien i�� na z�om pi�� tysi�cy lat temu? Je�li sk�pstwo tych Urz�das�w na Planecie-Bazie... - Dobra, dobra! Wyl�dowali�my ca�o, a to i tak wi�cej, ni� oczekiwa�em. Powiedz Crysteelowi i Danstorowi, �eby tu przyszli. Chc� zamieni� z nimi par� s��w, zanim odejd�. Bardzo wyra�nie by�o wida�, �e Crysteel i Danstor nale�eli do innego gatunku ni� reszta za�ogi. Mieli jedynie po parze n�g i r�k, brakowa�o im oczu z ty�u g�owy, a pozosta�ych brak�w fizycznych ich koledzy starali si� nie zauwa�a�. - Niedostatki te jednak�e kwalifikowa�y ich do wype�nienia tej szczeg�lnej misji, wymagali bowiem tylko nieznacznych zabieg�w maskuj�cych, aby uchodzi� za ludzi, chyba �eby dok�adnie ich zbadano. - A wi�c jeste�cie zupe�nie pewni, �e zrozumieli�cie instrukcje? - spyta� kapitan. - Oczywi�cie - odpar� Crysteel z lekka ura�ony. - Nie po raz pierwszy mamy do czynienia z prymitywn� ras�. Moje przygotowanie antropologiczne... - W porz�dku. A j�zyk? - No, c�, to sprawa Danstora, ale ja te� m�wi� ca�kiem p�ynnie. To bardzo prosty j�zyk, a poza tym przez par� lat studiowali�my ich programy radiowe. - Macie jeszcze co� przed odej�ciem? - Eee... tylko jedno. - Crysteel troch� si� zawaha�.,- Z ich audycji wynika, �e maj� bardzo prymitywny ustr�j spo�eczny, a powszechnym zjawiskiem s� przest�pstwa i bezprawie. Wielu bogatych obywateli musi korzysta� z us�ug tak zwanych �detektyw�w� czy �specjalnych agent�w�, by chroni� swe �ycie i mienie. Cho� wiemy, �e to wbrew regulaminowi, ale czy mogliby�my.... - No, co?! - Ot� poczujemy si� bezpiecznie, je�eli b�dziemy - mogli zabra� ze sob� par� dezintegrator�w trzeciej generacji. - Nigdy w �yciu! Stan��bym przed s�dem wojskowym, gdyby dowiedzieli si� o tym w Bazie. Przypu��my, �e zabijecie paru tubylc�w; i od razu mam na karku Biuro Polityki Mi�dzygwiezdnej, Rad� Ochrony Autochton�w i p� tuzina innych instytucji. - B�d� takie same k�opoty, je�li oni zabij� nas - stwierdzi� z przekonaniem Crysteel. - Ostatecznie ty odpowiadasz za nasze bezpiecze�stwo. Pami�tasz t� sztuk� w radio, o Kt�rej ci m�wi�em? Opisywa�a typowy dom, a w ci�gu p� godziny dokonano tam dw�ch morderstw! - No, ju� dobrze. We�cie, ale tylko drugiej generacji... nie chcemy; �eby�cie narobili zbyt du�o szk�d, gdyby wynik�y jakie� k�opoty. - Wielkie dzi�ki! Kamie� spad� mi z serca. Jak ustalono, b�d� si� meldowa� co trzydzie�ci minut. To potrwa tylko par� godzin. Kapitan Wyxtpthll patrzy�, jak znikali za grzbietem wzg�rza. Westchn�� g��boko. - Dlaczego - rzek� - ze wszystkich na pok�adzie musieli to by� w�a�nie ci dwaj?.. - Nie by�o na to rady - odpar� pilot. - Wszystkie te prymitywne rasy przera�a wszelka odmienno��. Gdyby zobaczyli nas, wybuch�aby powszechna panika i zanimby�my si� zorientowali, zasypaliby nas bombami. Nie nale�y si� z tym �pieszy�. Kapitan Wyxtpthll machinalnie spl�t� swe macki w koci� ko�ysk�, tak jak to robi�, kiedy mia� jakie� zmartwienie. - Oczywi�cie - powiedzia� - je�eli nie wr�c�, zawsze mog� uciec i zameldowa�, �e ta planeta jest niebezpieczna. Wyra�nie si� rozchmurzy�. - Tak, to oszcz�dzi�oby mn�stwa k�opot�w - doda�. - I mia�yby p�j�� na marne te wszystkie miesi�ce, kt�re sp�dzili�my na badaniach tej planety? - spyta� zgorszony pilot. - Nie posz�yby na marne - odpar� kapitan rozplataj�c macki z tak� szybko�ci�, �e �adne ludzkie oko nie mog�o nad��y� za tym ruchem. - Nasz raport przyda�by si� nast�pnemu statkowi badawczemu. Proponuj�, �eby kolejn� wizyt� z�o�y� za... mmm... powiedzmy pi�� tysi�cy lat. Do tego czasu ta planeta mo�e si� ucywilizuje... cho�, szczerze m�wi�c, w�tpi�. Samuel Higginsbotham zabiera� si� w�a�nie do przek�ski z�o�onej z sera i wina owocowego, kiedy spostrzeg� nadchodz�ce drog� dwie postacie. Otar� usta wierzchem d�oni, ostro�nie postawi� butelk� obok narz�dzi do strzy�enia �ywop�ot�w i nieco zdziwiony patrzy� na zbli�aj�c� si� par�. - Ndobry - zagadn�� pogodnie mi�dzy k�sami sera. Obcy przystan�li. Jeden z nich ukradkiem kartkowa� jak�� ksi��eczk�, kt�ra, gdyby tylko Sam o tym wiedzia�, by�a pe�na takich zwyk�ych zwrot�w i wyra�e�, jak: �Zanim odczytam prognoz� pogody, podaj� ostrze�enie przed silnym wiatrem�, �R�ce do g�ry - mam ci� na muszce!� �Wzywa si� wszystkie radiowozy!�. Danstor, kt�ry nie musia� korzysta� z takich pomocy, odpowiedzia� natychmiast. - Witaj, m�j dobry cz�owieku - rzek� swym najlepszym akcentem z BBC. - Czy mo�esz nam wskaza� drog� do najbli�szej osady, wsi, miasteczka albo innej cywilizowanej miejscowo�ci? - H�? - mrukn�� Sam. Przygl�da� si� obcym podejrzliwie i dopiero teraz zauwa�y�, �e byli bardzo dziwnie ubrani. Niejasno zda� sobie, spraw�, �e zazwyczaj nie wk�ada si� golfa do garnituru w pr��ki, jaki nosz� d�entelmeni z miasta. A ten facet, kt�ry wci�� jeszcze grzeba� w swej ksi��eczce, mia� na sobie w�a�ciwie kompletny str�j wieczorowy, kt�ry by�by be� zarzutu, gdyby nie tragiczny czerwono-zielony krawat, nabijane �wiekami buty i sukienna czapka. Crysteel i Danstor starali si�, jak mogli, lecz zbyt cz�sto ogl�dali teatr telewizji. Je�eli we�mie si� pod uwag� fakt, �e nie mieli innego �r�d�a informacji, odchylenia w ich ubiorze staj� si� co najmniej zrozumia�e. Sam poskroba� si� w g�ow�. Zagraniczniki - pomy�la�. - Nawet miastowi tak si� nie odstrajaj�. Pokaza� im drog� i udzieli� szczeg�owych wskaz�wek gwar�, z kt�rej osoby nie mieszkaj�ce w zasi�gu zachodniej rozg�o�ni lokalnej BBC zrozumia�yby zaledwie co trzecie s�owo. Znacznie mniej zrozumieli Crysteel i Danstor, kt�rych ojczysta planeta znajdowa�a si� tak daleko, �e pierwsze sygna�y wysy�ane przez Marconiego chyba jeszcze do niej nie dotar�y. Uda�o im si� jednak poj�� og�lny sens informacji Sama i odeszli we w�a�ciwym kierunku, zastanawiaj�c si�, czy ich znajomo�� angielskiego jest rzeczywi�cie tak dobra, jak s�dzili. Tak oto zacz�� si� i sko�czy� pierwszy kontakt ludzko�ci z istotami z kosmosu. - On chyba by nam nie wystarczy� - rzek� zamy�lony Danstor, lecz bez wi�kszego przekonania. Ale to by nam oszcz�dzi�o mn�stwa k�opot�w. - Obawiam si�, �e nie. S�dz�c po jego ubiorze i rodzaju pracy, kt�r� najwyra�niej si�, zajmowa�, nie jest zbyt inteligentnym czy warto�ciowym obywatelem. Nawet w�tpi�, czy zrozumia�, kim jeste�my. - Jest nast�pny! - powiedzia� Danstor wskazuj�c przed siebie. - Nie r�b gwa�townych ruch�w, bo si� sp�oszy. Id� normalnym krokiem i niech on odezwie si� pierwszy. Cz�owiek ten szed� zdecydowanie w ich stron�, lecz nie okaza� im najmniejszego zainteresowania i zanim si� ockn�li, znika� ju� w oddali. No i popatrz! - Nie szkodzi - odpar� filozoficznie Crysteel. - Prawdopodobnie i tak nie mieliby�my z niego po�ytku. - Ale co za maniery! Z niejakim oburzeniem patrzyli za oddalaj�cym, si� profesorem Fitzsimmonsem, kt�ry w swym najstarszym stroju wycieczkowym znika� w perspektywie drogi, poch�oni�ty jakim� trudnym problemem teorii atomowej. Po raz pierwszy Crysteel zacz�� si� obawia�, �e wbrew jego optymistycznym oczekiwaniom nawi�zanie kontaktu mo�e okaza� si� niezbyt proste. Little Milton by�o typowym angielskim miasteczkiem, le��cym u podn�a wzg�rz, kt�rych wy�sze szczyty kry�y teraz tak niezwyk�� tajemnic�. Tego letniego poranka tylko niewielu mieszka�c�w kr��y�o po miasteczku, m�czy�ni bowiem byli ju� w pracy, kobiety za� sprz�ta�y, strudzone wyprawianiem swych pan�w i w�adc�w. Crysteel i Danstor dotarli wi�c niemal do �rodka miasteczka, zanim napotkali pierwsz� osob�, kt�r� okaza� si� miejscowy listonosz, wracaj�cy rowerem na poczt� po sko�czonym obje�dzie. By� w bardzo kiepskim humorze, gdy� musia� dostarczy� poczt�wk� za jednego pensa Dogsonowi na farm� po�o�on� o kilka kilometr�w od jego normalnej trasy. Poza tym paczka z brudn� bielizn�, kt�r� co tydzie� Gunner Evans wysy�a� do domu swej wci�� zakochanej w synku matce, wa�y�a wi�cej ni� zwykle, czemu nie nale�y si� dziwi�, jako �e zawiera�a cztery skradzione z kuchni puszki wo�owiny. - Przepraszam - powiedzia� grzecznie Danstor. - Bardzo si� �piesz� - odpar� listonosz, nie b�d�cy w nastroju do przypadkowych rozm�w. - Mam jeszcze jedn� rund�. A potem znikn��. - To naprawd� przekracza wszelkie granice? - zaprotestowa� Danstor. - Czy oni wszyscy s� tacy? - Musisz po prostu by� cierpliwy - rzek� Crysteel. - Nie zapominaj. �e ich obyczaje s� zupe�nie inne ni� nasze. Mo�e up�yn�� troch� czasu. zanim zdob�dziemy ich zaufanie. Miewa�em ju� podobne k�opoty z prymitywnymi rasami. Ka�dy antropolog musi do tego przywykn��. - Hm - mrukn�� Danstor. - Proponuj�, �eby�my weszli do jakiego� domu. W�wczas nie b�d� mogli uciec. - No... dobrze - z pow�tpiewaniem zgodzi� si� Crysteel. - Trzeba tylko uwa�a�, �eby nie trafi� na jak�� �wi�tyni�, bo b�dziemy mieli k�opoty. Nawet najbardziej niedo�wiadczonemu badaczowi trudno by�oby uzna� za taki obiekt dom starej wdowy Tomkins, ufundowany jej przez gmin�. Starsz� pani� ogarn�o przyjemne podniecenie na widok dw�ch d�entelmen�w stoj�cych u progu i w og�le nie zauwa�y�a nic dziwnego w ich ubiorze. Oczyma duszy widzia�a ju� jaki� niespodziewany spadek Albo dziennikarzy dopytuj�cych si� ojej setne urodziny (w rzeczywisto�ci mia�a zaledwie dziewi��dziesi�t pi�� lat, ale uda�o jej si� to zatai�). Zdj�a ze �ciany tabliczk� wisz�c� przy drzwiach i rado�nie wysz�a na powitanie go�ci... - B�d� panowie musieli wszystko napisa� - wdzi�czy�a si� wyci�gaj�c tabliczk�. - W zesz�ym roku min�o dwadzie�cia lat, jak jestem g�ucha. Crysteel i Danstor popatrzyli na siebie, z przera�eniem. To by�a ca�kiem nieoczekiwana przeszkoda, jedyne bowiem pisane litery, z jakimi kiedykolwiek si� zetkn�li, znali z reklam telewizyjnych, a tych nigdy nie uda�o im si� do ko�ca odcyfrowa�. Lecz Danstor, kt�ry mia� prawie fotograficzn� pami��, stan�� na wysoko�ci zadania. Niezgrabnie trzymaj�c w palcach kred�, pisa� zdanie, kt�re wed�ug jego nie pozbawionych podstaw przypuszcze� by�o powszechnie u�ywane przy tego rodzaju przerwach w ��czno�ci. Kiedy jej tajemniczy go�cie ze smutkiem odeszli, zawiedziona pani Tomkins wpatrywa�a si� z zak�opotaniem w tabliczk�. Up�yn�o troch� czasu, nim odczyta�a wypisane na niej s�owa - Danstor zrobi� kilka b��d�w - ale nawet w�wczas nie by�a o wiele m�drzejsza. PSZEPRASZAMY ZA �STERKI - ZA HWIL� DALSZY CI�K PROGRAMU. By�o to wszystko, na co Danstor m�g� si� zdoby�, lecz staruszka nigdy tego nie zg��bi�a. W nast�pnym domu mieli nieco wi�cej szcz�cia. Otworzy�a im jaka� m�oda kobieta, kt�rej s�ownik sk�ada� si� g��wnie z chichot�w i kt�ra w ko�cu po prostu wybuchn�a �miechem, zatrzaskuj�c im drzwi przed nosem. S�ysz�c jej st�umiony histeryczny �miech, zacz�li z przera�eniem podejrzewa�, �e ich przebranie, wbrew oczekiwaniom, niezbyt skutecznie udaje str�j normalnych istot ludzkich. Pod numerem 3 natomiast pani Smith m�wi�a bardzo ch�tnie - z szybko�ci� stu dwudziestu s��w na minut�, i to gwar� tak samo niezrozumia�� jak j�zyk Higginsbdtharna. Danstor przeprosi� j�, gdy tylko da�a mu doj�� do s�owa, i ruszyli dalej. - Czy nikt nie m�wi tu tym samym j�zykiem, co w radio? - lamentowa�. - Jak mog� zrozumie� w�asne audycje, je�li wszyscy tak m�wi�? - Chyba wyl�dowali�my w z�ym miejscu - rzek� Crysteel. Nawet jego zacz�� opuszcza� optymizm. Opu�ci� go prawie zupe�nie, kiedy w kr�tkim czasie omy�kowo wzi�to go kolejno za ankietera Instytutu Gallupa, kandydata Partii Konserwatywnej w zbli�aj�cych si�, wyborach, komiwoja�era sprzedaj�cego odkurzacze i czarnorynkowego kombinatora. Przy sz�stej czy si�dmej pr�bie sko�czy�y si� panie domu. Drzwi otworzy� chudy jak tyka wyro�ni�ty m�odzian o niezgrabnych ruchach, �ciskaj�cy w wilgotnej �apie przedmiot, kt�ry natychmiast zahipnotyzowa� go�ci. By�o to jakie� czasopismo z ogromn� rakiet� na ok�adce, startuj�c� z usianej kraterami planety, kt�ra z pewno�ci� nie by�a Ziemi�. Na tym tle widnia� napis: �Osza�amiaj�ce historie pseudonaukowe. Cena 25 cent�w�. Crysteel popatrzy� na Danstora, jak gdyby chcia� zapyta� �Czy widzisz to samo, co ja?�, a tamten odpowiedzia� mu identycznym spojrzeniem. Nareszcie znale�li kogo�, kto zapewne ich zrozumie. Podniesiony na duchu Danstor przem�wi� do m�odzie�ca. - S�dz�, �e mo�esz nam pom�c - powiedzia� uprzejmie. - Tutaj nikt nas nie rozumie. Widzisz, w�a�nie przybyli�my z kosmosu, wyl�dowali�my na tej planecie i pragniemy skontaktowa� si� z waszym rz�dem. - Aha - odpar� Jimmy Williams, kt�ry jeszcze nie ca�kiem zd��y� wr�ci� na Ziemi� po namiastkach przyg�d mi�dzy zewn�trznymi ksi�ycami Saturna. - A gdzie jest wasz statek? - Tam, w�r�d wzg�rz, nie chcieli�my nikogo przestraszy�. - Czy to rakieta? - Sk�d�e znowu. Od tysi�cy lat rakiety s� przestarza�e. - No to jak si� porusza? U�ywacie nap�du atomowego? - Chyba tak - rzek� Danstor, kt�ry by� bardzo s�aby � fizyki. - A czy s� inne rodzaje nap�du? - W ten spos�b do niczego nie dojdziemy - odezwa� si� Crysteel, przynajmniej raz zniecierpliwiony. - To my musimy zadawa� mu pytania. Spr�buj dowiedzie� si�, gdzie s� jakie� osoby oficjalne, z kt�rymi mogliby�my si� spotka�. Nim Danstor zd��y� odpowiedzie�, w, g��bi domu us�yszeli jaki� stentorowy g�os.. - Jimmy! Kto to! - Dwaj... ludzie - odpar� Jimmy z lekkim wahaniem. - Przynajmniej wygl�daj� na ludzi. S� z Marsa. Zawsze m�wi�em, �e musz� kiedy� przylecie�. Da�o si� s�ysze� ci�kie st�panie i z mroku wy�oni�a si� dama o kszta�tach s�onia i z gro�n� min�. Rzuci�a obcym w�ciek�e spojrzenie, popatrzy�a na pismo w r�ku JimmyVgo i podsumowa�a sytuacj�. - Powinni�cie si� wstydzi�! - wykrzykn�a atakuj�c Crysteela i Danstora. - Nie do��, �e mam w domu syna nicponia, kt�ry traci czas na czytanie tych bzdur, to jeszcze mi przychodz� tu doro�li faceci nabija� mu g�ow� nowymi g�upstwami. Ludzie z Marsa, patrzcie ich! Na pewno przylecieli�cie lataj�cym spodkiem!. - Ale ja nawet nie wspomnia�em o Marsie - niepewnie zaprotestowa� Danstor. Trzasn�y drzwi. Dochodzi�y zza nich odg�osy gwa�townej sprzeczki, nieomylny d�wi�k dartego papieru i bolesne poj�kiwania. I to by�o wszystko. - No i co teraz? - odezwa� si� w ko�cu Danstor. - A w og�le, dlaczego ona powiedzia�a, �e przylecieli�my z Marsa? To nawet nie jest najbli�sza planeta, je�li dobrze pami�tam. - Nie wiem - odpar� Crysteel. - Cho� moim zdaniem to zupe�nie normalne, �e uwa�aj� nas za przybysz�w z jakiej� pobliskiej planety. To b�dzie dla nich szok. Jak si� dowiedz� prawdy. Ale z Marsa? Te� co�! Wed�ug raport�w, kt�re widzia�em, tam jest nawet gorzej, ni� tutaj. Wyra�nie zaczyna� traci� sw�j naukowy obiektywizm. - Na razie dajmy sobie spok�j z domami - rzek� Danstor. - Na dworze te� musz� by� jacy� ludzie. S�owa te wkr�tce si� sprawdzi�y, nie odeszli bowiem zbyt daleko, kiedy otoczy�a ich grupka ma�ych ch�opc�w, kt�rzy robili jakie� niezrozumia�e cho� najwyra�niej obra�liwe uwagi. - Czy nie powinni�my zjedna� ich sobie podarkami? - spyta� z niepokojem Danstor. - To zazwyczaj skutkuje w wypadku ras op�nionych w rozwoju. - Mo�e. A zabra�e� jakie� podarki? - Nie. My�la�em, �e ty... Nim sko�czy�, ich dr�czyciele rozpierzchli si� i znikn�li w bocznej uliczce. Drog� nadchodzi�a majestatyczna posta� w granatowym mundurze. Crysteelowi zab�ys�y oczy. - Policjant! - rzek�. - Prawdopodobnie prowadzi �ledztwo w sprawie jakiego� morderstwa. Ale chyba po�wi�ci nam chwil� - doda� prawie bez nadziei. Posterunkowy Hinks przyjrza� si� obcym z niejakim zdziwieniem, lecz uda�o mu si� ukry� to wra�enie, gdy� g�os jego zabrzmia� normalnie. - Dzie� dobry. Czy panowie czego� szukaj�? - Prawd� m�wi�c tak - odpar� Danstor najbardziej przyjaznym i uspokajaj�cym tonem, na jaki m�g� si� zdoby�. - Mo�e pan b�dzie w stanie nam pom�c. Widzi pan, w�a�nie wyl�dowali�my na tej planecie i chcemy skontaktowa� si� z w�adzami. - H�? - zdziwi� si� zaskoczony Hinks. Nast�pi�a d�uga przerwa, chocia� nie nazbyt d�uga, gdy� Hinks, jako bystry m�ody cz�owiek, nie mia� zamiaru pozosta� posterunkowym do ko�ca �ycia. - A wi�c dopiero co wyl�dowali�cie, tak? Statkiem kosmicznym, jak s�dz�? - Tak jest - rzek� Danstor z ogromn� ulg�, jego o�wiadczenie bowiem nie spotka�o si� z niedowierzaniem ani nawet z gwa�town� reakcj�, jak� cz�sto wywo�ywa�o na co bardziej prymitywnych planetach. - Prosz�, prosz�! - powiedzia� posterunkowy Hinks tonem, kt�ry mia� wzbudzi� zaufanie i sympati�. (Nawet nie chodzi�o o to, �e mog� okaza� si� agresywni - wygl�dali na do�� s�abych). - Prosz� mi tylko powiedzie�, czego panowie sobie �ycz�, i zobaczymy, co si� da zrobi�. - Jak�e si� ciesz� - rzek� Danstor. - Widzi pan, wyl�dowali�my w tym do�� ustronnym miejscu, poniewa� nie chcieli�my wywo�ywa� paniki. Najlepiej b�dzie, je�li o naszej obecno�ci dowie si� jak najmniej ludzi, p�ki nie skontaktujemy si� z waszym rz�dem. - Doskonale pan�w rozumiem - odpowiedzia� posterunkowy Hinks, rozgl�daj�c si� nerwowo w poszukiwaniu osoby, kt�ra mog�aby zawiadomi� o wszystkim sier�anta. - A zatem, co panowie proponuj�? - Obawiam si�. �e nie mog� m�wi� o naszej d�ugofalowej polityce wobec Ziemi - ostro�nie rzek� Danstor. - Mog� jedynie powiedzie�, �e prowadzimy badania w tym rejonie wszech�wiata i �e ma on wszelkie dane, aby si� rozwin��, u my mo�emy wam pom�c w wielu dziedzinach. - To bardzo pi�knie z waszej strony - skwapliwie skwitowa� to Hinks. - My�l�, �e najlepiej panowie zrobi� id�c ze mn� do komisariatu, sk�d b�dziemy mogli po��czy� si� z premierem. - Bardzo panu dzi�kujemy - powiedzia� pe�en wdzi�czno�ci Danstor. Z ufno�ci� szli obok posterunkowego Hinksa, kt�ry jednak wola� trzyma� si� nieco z ty�u, a� dotarli do miejscowego komisariatu. - Prosz� t�dy, panowie - rzek� Hinks, uprzejmie wprowadzaj�c ich do pokoju raczej s�abo o�wietlonego i ca�kiem skromnie umeblowanego, nawet jak na warunki, kt�rych mogli si� spodziewa�. Nim zd��yli si� zorientowa�, gdzie s�, trzasn�� zamek i stwierdzili, �e od przewodnika dziel� ich du�e drzwi z �elaznych pr�t�w. - Nic martwcie si� - uspokaja� ich posterunkowy Hinks. - Wszystko b�dzie dobrze. Zaraz wracam. Crysteel i Danstor patrzyli na siebie wzrokiem pe�nym domys��w, kt�re szybko przerodzi�y si� w straszliw� pewno��. - Jeste�my zamkni�ci! - To areszt! - No i co teraz zrobimy? - Nie wiem, czy koledzy znaj� angielski - odezwa� si� w mroku jaki� senny g�os - ale daliby�cie cz�owiekowi spokojnie si� wyspa�. Dopiero teraz dwaj aresztanci spostrzegli, �e nie s� sami. W k�cie celi na pryczy le�a� m�ody cz�owiek w op�akanym stanie, �ypi�c na nich z uraz� kaprawym okiem. - O, Bo�e! - powiedzia� zaniepokojony Danstor. - Czy s�dzisz, �e on jest niebezpiecznym kryminalist�? - W tej chwili nie wygl�da na niebezpiecznego - odpar� Crysteel. nie domy�laj�c si� nawet, jak trafna by�a jego ocena. - Za co was zamkn�li? - spyta� obcy, siadaj�c niepewnie. - Wygl�dacie, jakby�cie wyszli z balu kostiumowego. O, moja biedna g�owa! Ponownie zwali� si� na prycze. - Dziwne, �e zamyka si� kogo� tak chorego! - odezwa� si� Danstor, kt�ry mia� dobre serce, a dalej m�wi� ju� po angielsku. - Nie wiem dlaczego si� tutaj znale�li�my. Po prostu powiedzia�em policjantowi, kim jeste�my i sk�d przybywamy, no i prosz�, co si� sta�o. - A kim jeste�cie? - W�a�nie wyl�dowali�my... - Och, nie ma sensu znowu o tym opowiada� - przerwa� mu Crysteel. - I tak nikt nam nigdy nie uwierzy. - Hej! - wtr�ci� si� obcy, na powr�t siadaj�c. - Co to za j�zyk, kt�rego u�ywacie? Znam kilka, ale takiego jeszcze nie s�ysza�em. - A niech tam - rzek� Crysteel do Danstora. - Mo�esz mu powiedzie�. Tak czy owak, nie mamy nic innego do roboty, p�ki ten policjant nie wr�ci. W tym czasie posterunkowy Hinks zd��y� ju� po��czy� si� z miejscowym szpitalem psychiatrycznym i odbywa� powa�n� rozmow� z ordynatorem, kt�ry z uporem twierdzi�, �e nie brak mu ani jednego pacjenta. Obieca� jednak, �e jeszcze raz wszystko dok�adnie sprawdzi i p�niej zadzwoni. Zastanawiaj�c si�, czy ta ca�a sprawa to nie jaki� kawa�, posterunkowy Hinks od�o�y� s�uchawk� i cichutko wr�ci� w pobli�e celi. Trzej aresztanci zdawali si� prowadzi� przyjacielsk� pogaw�dk�, wi�c niepostrze�enie odszed� na palcach. Bardzo dobrze im zrobi, je�li troch� och�on�. Przetar� delikatnie oczy, przypomniawszy sobie, jak� walk� musia� stoczy� nad ranem, �eby wsadzi� do celi Grahama. M�ody cz�owiek by� ju� w miar� trze�wy po ca�onocnym �wi�towaniu, kt�rego w najmniejszym stopniu nie �a�owa�. Mimo wszystko jest co oblewa�, je�li kto� dostaje dyplom z wyr�nieniem, podczas gdy spodziewa� si�. �e ledwo zda egzaminy. Zacz�� si� jednak obawia�, �e wci�� jest pod wp�ywem alkoholu, kiedy nie licz�c na zrozumienie, Danstor opowiedzia� mu swoj� histori�. W tej sytuacji Graham uzna�, �e w miar� mo�liwo�ci nale�y zachowywa� si� rzeczowo, p�ki halucynacje same nie ust�pi�. - Je�li naprawd� macie statek kosmiczny na wzg�rzach - zauwa�y� - z pewno�ci� mo�ecie si� z nim skontaktowa� i poprosi� kogo�, �eby was wyratowa�. - Chcemy sobie poradzi� z tym sami - odpar� z godno�ci� Crysteel. - A poza tym nie zna pan naszego kapitana. Graham pomy�la�, �e brzmi to bardzo przekonywaj�co. Ta cala historia najwyra�niej trzyma si� kupy. A jednak... - Troch� trudno mi uwierzy�, �e potraficie budowa� statki mi�dzygwiezdne, a nie mo�ecie si� wydosta� z n�dznego prowincjonalnego komisariatu. Danstor spojrza� na Crysteela, kt�ry w zak�opotaniu przest�powa� z nogi na nog�. - Bardzo �atwo mogliby�my si� st�d wydosta� - powiedzia� antropolog. - Nie chcemy jednak u�ywa� drastycznych �rodk�w, o ile to nie jest absolutnie konieczne. Nie ma pan poj�cia, jakie to poci�ga za sob� k�opoty, a do tego jeszcze te szczeg�owe raporty, kt�re dodatkowo musieliby�my pisa�. Poza tym, gdyby�my si� st�d wydostali, to przypuszczam, �e wasza lotna brygada schwyta nas, zanim zd��ymy powr�ci� na statek. - Nie w Little Milton - roze�mia� si� Graham. - Szczeg�lnie je�li szcz�liwie dotrzemy do baru �Pod Bia�ym Sercem� po drugiej stronie ulicy. Mam tam samoch�d. - Ach, tak - rzek� Danstor, w kt�rego wst�pi� nowy duch. Odwr�ci� si� do swego towarzysza i zacz�� z nim, �ywo dyskutowa�. Nast�pnie z wewn�trznej kieszeni bardzo ostro�nie wyj�� niewielki czarny walec; obchodzi� si� z nim jak nerwowa stara panna, kt�ra po raz pierwszy w �yciu trzyma w r�ku na�adowany pistolet. R�wnocze�nie Crysteel do�� po�piesznie wycofa� si� do przeciwleg�ego k�ta celi. I w tej samej chwifi Graham by� ju� absolutnie pewien, �e jest ca�kiem trze�wy i �e historia, kt�r� us�ysza�, nie mija si� z prawd�. Nie by�o s�ycha� �adnych nieprzyjemnych d�wi�k�w, nie b�ysn�� �aden snop iskier elektrycznych czy kolorowych promieni - po prostu kawa�ek grubej na metr �ciany bezszelestnie zamieni� si� w piasek, kt�ry utworzy� niewielki kopczyk. Do celi wpad� strumie� �wiat�a s�onecznego i Danstor z g��bokim westchnieniem ulgi schowa� sw� tajemnicz� bro�. - No, szybciej - przynagla� Grahama. - Czekamy na pana. Nikt ich nie �ciga�, gdy� posterunkowy Hinks wci�� t�umaczy� co� przez telefon i mia�o up�yn�� jeszcze kilka minut, zanim ten bystry m�ody cz�owiek powr�ci do cel, gdzie spotka go najwi�kszy wstrz�s w jego karierze. W barze �Pod Bia�ym Sercem� nikt si� szczeg�lnie nie zdziwi� ponownie widz�c Grahama - wszyscy wiedzieli, gdzie i jak sp�dzi� noc, i wyra�ali nadziej�, �e miejscowa �awa przysi�g�ych potraktuje go �agodnie, kiedy stanie przed s�dem. Z bardzo z�ymi przeczuciami Crysteel i Danstor gramolili si� na tylne siedzenie okropnie rozklekotanego bentleya, kt�rego Graham nazywa� pieszczotliwie R�yczk�. Ale pod przerdzewia�� mask� bentley mia� dobry silnik i wkr�tce da�o si� s�ysze� jego wycie, kiedy opuszczali Little Milton p�dz�c dziewi��dziesi�tk�. Jazda samochodem dostarczy�a niezbitego dowodu na to, jak wzgl�dna jest szybko��; Crysteel i Danstor, kt�rzy przez ostatnie kilka lat podr�owali w kosmosie z pr�dko�ci� paru milion�w kilometr�w na sekund�, jeszcze nigdy w �yciu tak si� nie bali. Kiedy Crysteel troch� si� uspokoi�, wyj�� ma�y przeno�ny nadajnik i wezwa� statek. - Wracamy - powiedzia� przekrzykuj�c szum wiatru. - Mamy ze sob� do�� inteligentnego cz�owieka. Mo�ecie si� nas spodziewa�... uup!... przepraszam... w�a�nie przejechali�my most... za jakie� dziesi�� minut. Jak by�o? Nie, oczywi�cie, �e nie. Nie mieli�my najmniejszych k�opot�w. Wszystko posz�o idealnie g�adko. Do widzenia. Graham obejrza� si� tylko raz, �eby zobaczy�, jak si� jedzie pasa�erom. Widok by� raczej wstrz�saj�cy, gdy� poodpada�y im niezbyt mocno przyklejone uszy i w�osy, zacz�li wi�c wraca� do swego normalnego wygl�du. Graham dozna� niemi�ego wra�enia, �e nie maj� r�wnie� nos�w. Ale c�... z czasem do wszystkiego mo�na si� przyzwyczai�. W ci�gu najbli�szych kilku lat mia�o go spotka� jeszcze wiele takich niespodzianek. Reszt� oczywi�cie znacie, cho� szczeg��w pierwszego l�dowania na Ziemi i niezwyk�ych okoliczno�ci, w jakich ambasador Graham zosta� przedstawicielem rodu ludzkiego w wolnym wszech�wiecie, nigdy dotychczas nie ujawniono. Wydobyli�my je po d�ugich perswazjach od samych Crysteela i Danstora, kiedy pracowali�my w Ministerstwie Spraw Pozaziemskich. Ca�kiem zrozumia�e, �e ze wzgl�du na sukcesy odniesione na Ziemi prze�o�eni zlecili im nawi�zanie pierwszych kontakt�w z naszymi tajemniczymi i zakonspirowanymi s�siadami z Marsa. W �wietle opisanych wydarze� r�wnie zrozumia�a by�a ich niech�� do podj�cia si� tej misji i naprawd� nie bardzo nas dziwi, �e od tego czasu wszelki s�uch po nich zagin��. Prze�o�y� Marek Cegie�a