8766
Szczegóły |
Tytuł |
8766 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
8766 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 8766 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
8766 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
J�zef Burny
PAN SAMOCHODZIK I... RODZINNY TALIZMAN
Oficyna wydawnicza WARMIA
ROZDZIA� PIERWSZY
ODPORNY NA LEKARZY � WSZ�DZIE AMULETY I TALIZMANY � WIZYTA
STARYCH I NOWYCH PRZYJACIӣ � CO PRZECHOWA� DZIADEK
WIEWI�RKI � TAJEMNICA DO WYJA�NIENIA � LEGENDA PRZEKAZANA
PRZEZ DZIADKA WIEWI�RKI SENIORA � KIM BYLI BRACIA UCIEKINIER�W
I SUDAWOWIE � PORA�AJ�CA WNIKLIWO�� WILHELMA TELLA JUNIORA �
KAPSU�A CZASU � POWR�T PANA SAMOCHODZIKA � WEHIKU� �
ROZWA�ANIA NAD ATLASEM � ROZSUP�A� SUPE�EK � CO KRY�A POD
SOB� WYTARTA SK�RKA � ZALEDWIE PAR� GODZIN PO PӣNOCY � KTO,
KIEDY I DLACZEGO PODZIELI� R�KOPIS � CO TO ZA J�ZYK? � GDZIE S�
POZOSTA�E KAWA�KI DOKUMENTU � DROGA DO UKRYTEGO SKARBU LUB
DO INNEGO CELU
Dziadek Wiewi�rki by� zawsze zdrowy i pogodny. Je�eli nawet zachorowa�, to na
kr�tko. Zaraz zdrowia�. Nie potrzebowa� do tego lekarza, recept i medykament�w.
Nosi� na
szyi talizman, przekazywany w rodzinie od niepami�tnych czas�w. �artowa�, �e
pochodzi z
kres�w, a ludzie stamt�d - jak powszechnie wiadomo - s� odporni na wszystkie
choroby i na
lekarzy.
Rzeczywi�cie, pochodzi� z kres�w, zza Bugu. Zd��yli�my mi�dzy sob� wymieni�
wiele serdecznych u�cisk�w d�oni, po�ytecznych uwag i �art�w z codzienno�ci.
Pewnego
dnia odszed�, zostawiaj�c talizman i zwi�zan� z nim legend� najstarszemu synowi.
Od niepami�tnych czas�w cz�owiek przypisuje niekt�rym przedmiotom moc tajemn�.
O jednych m�wi, �e s� amuletami przynosz�cymi szcz�cie i chroni�cymi przed
niebezpiecze�stwem, o innych, �e �ci�gaj� na ludzi same nieszcz�cia i
niebezpiecze�stwa.
Mo�e, dla zr�wnowa�enia dobrych i z�ych mocy, dobrze mie� jedne i drugie pod
r�k�? Nie
wiem. Nigdy si� nad tym nie zastanawia�em. Nigdy te� nie mia�em takich
przedmiot�w, bo
nie jestem przes�dny. Dziadek Wiewi�rki te� nie sprawia� wra�enia cz�owieka
przes�dnego.
A jednak.
Jakby by�o ma�o mocy amulet�w, ludzie wymy�lili kiedy� i produkuj� talizmany.
Ich
obowi�zkiem jest, oczywi�cie, przynoszenie posiadaczowi szcz�cia i ochrona
przed z��
przygod�. S� to magiczne figury lub tajemnicze s�owa wyryte w metalu albo
kamieniu. Mog�
te� by� zapisane na pergaminie, papierze i na czymkolwiek innym. W dawnej
Polsce, na
przyk�ad, zapisywano modlitwy i zakl�cia, zwane charakterami, na cudownym pasie,
kt�rym
si� okr�cano.
Okaza�o si�, �e talizman dziadka Wiewi�rki jest czym� wi�cej. Kim, jednak, jest
Wiewi�rka? Zaraz to wyja�ni�, zachowuj�c w�a�ciw� kolejno�� zdarze�.
***
Poprawia�em przed lustrem moj� srebrzyst� czupryn�, gdy zadzwoni� telefon.
Telefon
jest po�ytecznym wynalazkiem pod warunkiem, �e nie odzywa si� w�wczas, gdy kto�
dzwoni
przez omy�k� do kogo�, kto usi�uje w�a�nie przyczesa� to, co kiedy� z dum�
nazywa� szop�.
Spojrza�em na zegarek. �Do mnie o tej porze? Niemo�liwe. Niech dzwoni... Wol�
bez
przedzia�ka. Chocia�... gdyby da� go troch� ni�ej... Oho! Jeszcze jeden sygna� i
w��czy si�
sekretarka... Niech si� w��czy. Albo nie! Sam odbior�! Przecie� to do mnie, nie
do niej...�
- S�ucham?
- Dzie� dobry! Pan Tomasz?
- Kog� to mam zaszczyt go�ci� na linii, bo g�os wydaje mi si� obcy?
- Nie dziwi� si�, �e pan nie rozpoznaje mojego g�osu! Nie pami�tam ju�, kiedy
przeszed�em mutacj�. Przeszli j� te� Wilhelm Tell i Sokole Oko...
- Wiewi�rka!?
- Wiewi�rka!
Wszystkim, kt�rzy nie pami�taj� Wilhelma Tella, Sokolego Oka i Wiewi�rki,
przypominam, �e przydomki takie nosili trzej zaprzyja�nieni ze mn� m�odzi
harcerze. Trafnie
oddawa�y one ich umiej�tno�ci, mo�liwo�ci i ulubione zaj�cia. W przesz�o�ci
rozwi�zali�my
razem wiele tajemnic i prze�yli�my liczne, mro��ce krew w �y�ach, przygody.
Opowiada�em
o nich ju� wielokrotnie.
Wiewi�rka powiedzia�, �e powinni�my si� spotka� we czw�rk�, jak kiedy�. Powod�w
jest kilka. I wszystkie s� bardzo wa�ne. Ucieszy�em si�, bo lubi� niespodziewane
spotkania ze
starymi kompanami z bardzo wa�nych powod�w. Bez wa�nych powod�w te� ch�tnie
powita�bym ich w moich progach.
W drzwiach ujrza�em Wilhelma Tella, Sokole Oko i Wiewi�rk�. Nastoletni ch�opcy
stali u�miechni�ci od ucha do ucha. Zd�bia�em. Co� mi nie pasowa�o z Wiewi�rk�.
Przecie�
par� godzin temu rozmawia� ze mn� m�skim g�osem. Widocznie musia�em si�
zdrzemn�� w
fotelu i teraz �ni�. Szybko przymkn��em drzwi, przetar�em oczy. Po chwili
ostro�nie
wyjrza�em na klatk� schodow�. Za drzwiami stali trzej ro�li, szeroko
u�miechni�ci
m�czy�ni. To byli moi przyjaciele z odleg�ej przesz�o�ci. A tamci ch�opcy? Co�
mi si�
przywidzia�o.
- Czuwaj, druhowie!
- Czuwaj, druhu Tomaszu! - odkrzykn�li gromko i rado�nie, o�ywiaj�c psy
s�siad�w,
kt�re zacz�y nagle ujada�, pocz�tkowo na obcych, p�niej, zapewne z rozp�du i
dla wprawy,
wzajemnie na siebie.
Po wymianie grzeczno�ci, przerywanej �yczkami herbaty i kawy, przeszli�my do
rzeczy.
- Przed �mierci� dziadek przekaza� mojemu ojcu sw�j talizman - zagai� Wiewi�rka,
wyci�gaj�c z szarej koperty l�ni�cy rzemyk, do kt�rego by� przymocowany
sk�rzany, obszyty
�ciegiem z jelita baraniego, wytarty prostok�cik. - Pami�tam, �e nosi� to zawsze
na szyi,
m�wi�c, �e tak robi� jego ojciec i jego dziadek, na�laduj�c m�skich przodk�w.
M�j ojciec,
cz�owiek daleki od przes�d�w, zamkn�� talizman w szufladzie swojego biurka i na
wiele lat o
nim zapomnieli�my. Dopiero Wiewi�rka junior, kt�ry jest pana fanem...
- Chwileczk�! - przerwa�em Wiewi�rce. - Czy to oznacza, �e towarzysz� ci
juniorzy
Wilhelm Tell i Sokole Oko?
Moi go�cie przytakn�li rado�nie g�owami.
Ch�opcy, chocia� wychowani w zupe�nie innej ju� Polsce, zachowywali si� jak
ojcowie, gdy ci byli w ich wieku. Widzia�em ich zapa� do uczestniczenia w
wyja�nianiu
wielkiej tajemnicy, kt�ra przysz�a wraz z nimi do mnie.
- To by� przypadek - m�wi� szybko Wiewi�rka junior. - Myszkowa�em po chacie w
poszukiwaniu jakiej� wolnej kasety magnetofonowej. Znalaz�em wreszcie jedn�
w�r�d
rzeczy, kt�re zosta�y na pami�tk� po pradziadku. W��czy�em, �eby sprawdzi�, czy
jest czysta.
I us�ysza�em g�os pradziadka. M�wi� dziwnie. Jakby czyta� jak�� legend�. Na
zako�czenie
przypomnia� dziadkowi, �e talizman, we w�a�ciwym czasie i z odpowiednim
pouczeniem, ma
obowi�zek przekaza� najstarszemu synowi, czyli mojemu ojcu, jak najwi�ksz�
�wi�to��.
- Rozmawia�em o tym z ojcem - wtr�ci� Wiewi�rka senior. - Powiedzia�, �e dziadek
wielokrotnie opowiada� mu star� legend� rodzinn�. Dzi�ki temu znaj� na pami��.
Wol�
dziadka spe�ni. Talizman przeka�e. Mo�e to zrobi� nawet teraz. I przekaza�,
pouczaj�c, �e
moim obowi�zkiem jest jego przechowanie i przekazanie najstarszemu m�skiemu
nast�pcy
wraz z legend�.
- Czyli mnie! - wykrzykn�� rozpromieniony Wiewi�rka junior. - A ja...
Wiewi�rka junior zawiesi� g�os i rozejrza� si� po obecnych.
- Jak my�licie? Co zrobi�?
- Spe�nisz wol� przodk�w! - odkrzykn�� Wilhelm Tell junior.
- Na twoim miejscu zastanowi�bym si�, czy ten spos�b spe�niania woli przodk�w
jest
tym, co stanowi sedno ich woli - zauwa�y� odkrywczo Sokole Oko junior. - To
przekazywanie z pokolenia na pokolenie nie wygl�da mi na ostateczny cel misji
talizmanu i
legendy w czasie.
Pami�tam, �e tata Sokolego Oka juniora te� potrafi� by� osob� dociekliw� i
bezwzgl�dnie logiczn�.
- No w�a�nie! - wykrzykn�� uradowany Wiewi�rka junior. - Czas najwy�szy ustali�,
o
co w tym wszystkim chodzi! I z tego powodu pojawili�my si� u pana...
Wiewi�rka junior przerwa�, bo poprosi�em o talizman.
Si�gn��em po lup�. Go�cie pochylili si� w moj� stron�. Na wytartym, sk�rzanym
prostok�ciku nie zauwa�y�em �adnych magicznych znak�w lub napis�w. Mo�e si�
wytar�y?
A mo�e ich na nim nigdy nie by�o?
- Nic tu nie ma - mrukn��em rozczarowany.
Oba pokolenia moich przyjaci� zgodnie przytakn�y.
- Mo�e to oznacza�, �e ten sk�rzany wisiorek nigdy nie by� i nie jest
talizmanem.
M�wi�c te s�owa mia�em wra�enie, �e s�ysz� g�os dziadka Wiewi�rki seniora: �Jest
czym� wi�cej�.
Powt�rzy�em: - Jest czym� wi�cej.
- Czym? - zaciekawi� si� Wiewi�rka senior.
- Jeszcze nie wiem. Musimy nad tym popracowa�. Mo�e legenda co� nam podpowie?
W��czy�em magnetofon. Po kilku nie�mia�ych, wyciszonych chrz�kni�ciach
us�yszeli�my znajomy, ciep�y, spokojny g�os.
Gdy bezwzgl�dny, chytry wr�g napada, by wymordowa� ludzi i zagarn�� ziemi�
uprawian� setki lat przez ojc�w, waleczni wojownicy chwytaj� za bro� i bez
oci�gania si�
staj� do walki w obronie dziedzictwa. Jest to walka na �mier� i �ycie. Zbrojnych
napastnik�w
nie chroni �wi�ty obowi�zek go�cinno�ci. Oni musz� zgin��, by ziemia �ywicielka
zosta�a przy
tych, do kt�rych prawowicie nale�y. Lud bez swojej ziemi jest niczym.
Dawno temu, daleko st�d, dzielni m�owie stan�li pami�tnej nocy do walki w
obronie
�ycia swoich �on i dzieci. Bronili ziemi ojc�w. Powstrzymali krwio�erczy po�cig
za kobietami
uchodz�cymi z dzie�mi do braci siedz�cych za Sudawami.
M�owie polegli w heroicznym boju. Ich �wi�te obowi�zki wobec ziemi naje�d�c�w
przesz�y na syn�w.
Gdy synowie dojrzeli, zebrali innych syn�w i - wspierani przez goszcz�cych ich
braci -
ruszali wielekro� na wroga, by odzyska� zagrabion� ziemi� i na ni� powr�ci�.
Wielu z nich
poleg�o bohatersk� �mierci� wojownika, utoczywszy wcze�niej krwi nieprzyjaci�.
Przetrwali
nieliczni.
Synowie dzielnych wojownik�w kt�rzy pami�tnej nocy polegli w boju - chroni�c
kobiety uciekaj�ce z dzie�mi przed zbrodniczym po�cigiem - u kresu swoich
�ywot�w zdali si�
na pergamin i umiej�tno�ci skryby. Gdy nadejdzie w�a�ciwy czas, pergamin z�o�ony
w jedno
przeka�e potomnym wie�� o ich �wi�tych obowi�zkach. I oni obowi�zki te wype�ni�.
Dziadek Wiewi�rki seniora sko�czy�. Po kr�tkiej chwili z g�o�nika magnetofonu
us�yszeli�my westchni�cie, chrz�kni�cie i ponownie jego g�os:
- Nie wiem, czy to si� dobrze nagra�o i czy ty pami�tasz dok�adnie, co ci kiedy�
tyle
razy opowiada�em...
- Pami�tam, dziadku - wyrwa�o si� wzruszonemu Wiewi�rce seniorowi, chocia�
dziadek, kt�rego nie by�o w�r�d nas, zwraca� si� nie do niego, a do jego
nieobecnego ojca,
swojego najstarszego syna.
- Na wszelki wypadek opowiem jeszcze raz. Nie zaszkodzi.
I dziadek powt�rzy� wszystko z niezwyk�� dok�adno�ci�. Po zako�czeniu doda�, �e
talizman i legenda maj� by� przekazywane - zgodnie z wol� przodk�w - najstarszym
synom.
Po czym wy��czy� magnetofon. Zapad�a cisza, kt�r� uci��em, zanim zacz�a si�
przed�u�a�:
- Opowie�� dziadka Wiewi�rki, jak s�dz�, jest wiarygodna, bo nie ma w niej
ba�amutnych zmy�le� o jakich� objawieniach, cudach lub smokach...
- Brzmi prawie jak �o�nierski meldunek i zarazem rozkaz - zauwa�y� Wilhelm Tell
junior. - Sk�ada si� z czterech wyra�nie zaznaczonych cz�ci. Z pierwszej
dowiadujemy si�
jak post�puj� m�czy�ni, gdy kto� napada na ich terytorium. W drugiej cz�ci
mowa jest o
tym, �e ile� wiek�w temu, daleko od miejsca, gdzie powsta�a legenda, toczy�y si�
okrutne
walki w obronie ziemi i �ycia rodzin. Kobiety z dzie�mi umkn�y do braci.
M�czy�ni polegli
w boju. Ziemia ich ojc�w zosta�a zagrabiona. Cz�� trzecia zawiera informacj� o
doros�ych
ju� synach poleg�ych m�czyzn. Spe�niaj�c sw�j obowi�zek, walczyli oni o
odzyskanie ziemi,
kt�ra jednak pozosta�a w r�kach zaborc�w. Z naszego punktu widzenia
najistotniejsza wydaje
si� cz�� ostatnia. Dowiadujemy si� z niej, �e u schy�ku swojego �ycia synowie
podyktowali
skrybie co� w rodzaju testamentu, adresowanego do przysz�ych pokole� ich ludu.
By� zatem,
a mo�e nawet jest, manuskrypt, bez kt�rego nie wyja�nimy, o co w tym wszystkim
chodzi.
- To znaczy? - podtrzyma�em coraz bardziej frapuj�cy wyw�d ch�opca.
- Legenda, chocia� jest og�lnikowa, zawiera ciekawe informacje. Wspomniani s�,
na
przyk�ad, Sudawowie. To wskaz�wka co do czasu i miejsca cz�ci zdarze�. Trzeba
tylko
ustali�, co dzi� o nich wiadomo. Interesuj�ca jest te� wzmianka o braciach.
Musimy dociec,
kim byli i gdzie le�a�o ich terytorium. W legendzie brakuje jednak informacji
umo�liwiaj�cych dok�adne okre�lenie chronologii i miejsca zdarze� oraz stron
walcz�cych.
Wilhelm Tell junior przerwa� i spojrza� niepewnie w moj� stron�.
- �mia�o, ch�opcze, kontynuuj! - wygrzeba�em si� na chwil� z zas�uchania i
zamy�lenia.
O�mielony ch�opiec nabra� powietrza w p�uca i wyrecytowa�:
- S�dz�, �e legenda mia�a spe�nia� i spe�nia do tej pory rol� no�nika informacji
o
istnieniu czego� w rodzaju, jakby to dzi� powiedziano, kapsu�y czasu,
gwarantuj�cej
przetrwanie najistotniejszych tre�ci w niezmienionym kszta�cie. Mam na my�li,
oczywi�cie,
istnienie spisanego testamentu. Dowodzi tego umiejscowienie tej�e informacji w
czwartej,
ostatniej sekwencji legendy.
Wilhelm Tell senior spojrza� z uznaniem i dum� na syna. Pozostali seniorzy i
juniorzy,
zaskoczeni b�yskotliwym wyst�pieniem ch�opca, os�upieli z wra�enia i podziwu.
Siedzieli
nieruchomo, czekaj�c na ci�g dalszy wywod�w. Zdziwiony Wilhelm Tell junior
rozgl�da� si�
po obecnych. W ko�cu wyduka�:
- Co jest? Paln��em jakie� g�upstwo?
- Ale� sk�d - wysapa� ciep�o Wiewi�rka senior. - M�w dalej.
- Uwa�am, �e Wiewi�rka junior ma racj�. Wyja�nienie tajemnicy z przesz�o�ci jego
rodziny wymaga powrotu Pana Samochodzika.
Ten ch�opiec wiedzia� dok�adnie, co m�wi. Wytworzy� sytuacj�, w kt�rej nie by�o
potrzeby proszenia mnie o powr�t, jednocze�nie ja nie musia�em swojego powrotu
proponowa� lub zapowiada�. Mia�, po prostu, nast�pi� bez �adnych ceregieli i
umizg�w. I
fakt ten postanowi�em tak w�a�nie potraktowa�. Pan Samochodzik powr�ci� w tej
chwili. I
ju�. Szkoda tylko, �e m�j s�ynny wehiku� nie doczeka�. No c�. Nie mo�na mie�
jeszcze raz
wszystkiego, co si� kiedy� mia�o.
Nagle odezwa�a si� kom�rka Sokolego Oka seniora.
- Tak?... �wietnie!... Pan Samochodzik si� ucieszy! Wszyscy si� cieszymy!
Dzi�ki!
Jeste�my w�a�nie u pana Tomasza.
Sokole Oko senior, na kt�rym skupi�a si� nasza uwaga, schowa� telefon do
kieszeni i
spojrza� weso�o w stron� okien. Po chwili dobieg� nas warkot silnika
samochodowego i pisk
opon.
�Czy�by? To niemo�liwe!� - machn��em zrezygnowany r�k�. Podbieg�em jednak,
wraz z innymi, do okna. Na jezdni przy kraw�niku sta� m�j wehiku�. Przypomina�
�ab� z
zadartym ty�kiem. Rozejrza�em si� po rozpromienionych twarzach go�ci.
- Pan Samochodzik musi mie� sw�j s�ynny atrybut - us�ysza�em g�os Sokolego Oka
juniora. - To wierna kopia pami�tnej przer�bki wy�cigowego ferrari po kraksie,
dzie�a pana
wuja sprzed lat. Ma nawet �rub�! Samoch�d przeszed� wszystkie testy. U�yte
cz�ci i
materia�y maj� wymagane atesty i certyfikaty. Na tej podstawie wehiku� zosta�
dopuszczony
do ruchu drogowego i zarejestrowany. Jest, oczywi�cie, ubezpieczony.
- Mieli�my pocz�tkowo trudno�ci - doda� Wiewi�rka senior. - Okaza�o si� jednak,
�e
fani Pana Samochodzika s� wsz�dzie. Nawet na bardzo powa�nych stanowiskach.
Wehiku�
jest ich darem na rzecz fundacji imienia Pana Samochodzika.
- T� fundacj� wymy�lili nasi synowie - odezwa� si� Wilhelm Tell senior. -
Pocz�tkowo wehiku� mia� by� tylko atrap�, bo by� rekonstruowany jako eksponat
muzealny.
Aha! Ma�e wyja�nienie. Nasza fundacja realizuje projekt pod nazw�: �Muzeum Pana
Samochodzika�. Poszukuj�c oryginalnego podwozia do wehiku�u, trafili�my
nieoczekiwanie
na w�a�ciciela sprawnego silnika ferrari. Gdy dowiedzia� si� w czym rzecz,
podarowa� ten
silnik naszej fundacji. Fani i przyjaciele zadbali, by wehiku� mia� osi�gi swego
pierwowzoru,
przy zachowaniu identycznej techniki obs�ugi...
Wszystko to zwali�o si� na mnie nieoczekiwanie. Wiedzia�em, �e musz� si� jako�
pozbiera�, zachowa�... Niestety. Zablokowa�o mnie? Przecie� w ka�dej sytuacji
potrafi�em
sobie ze sob� poradzi�. Widocznie nie tym razem... �A mo�e powiedzie� co�
m�drego,
dowcipnego?� - szuka�em w my�lach jakiego� wyj�cia z sytuacji. �Na przyk�ad
za�artowa�,
�e nie czuj� si� jeszcze eksponatem muzealnym?�.
Moje wewn�trzne zmagania, o dziwo, przerwa� m�j g�os:
- Przyjaciele! Ciesz� si� z naszego spotkania po latach, poznania junior�w i z
tego
wszystkiego, co si� tu sta�o! Chwilowo jednak brak mi w�a�ciwych s��w, powr��my
zatem do
rzeczy. Rozwi�zywanie tajemnicy legendy i nieznanego, wspomnianego w niej
r�kopisu,
mo�e okaza� si� fascynuj�c� przygod� z nieoczekiwanym fina�em. Pozw�lcie, �e do
jutra
zatrzymam u siebie ta�m� z nagraniem i wisiorek. Jutro o tej porze zapraszam was
wszystkich
do siebie. By� mo�e ju� w�wczas b�d� mia� co� interesuj�cego do zakomunikowania.
Zosta�em sam na sam z wisiorkiem Wiewi�rki seniora. Zrobi�o si� jako� pusto.
Spojrza�em przez okno na wehiku�. Pos�usznie czeka�. Na biurku po�yskiwa�y
kusz�co
kluczyki.
Ponownie uruchomi�em magnetofon.
Wiedzia�em, kim byli wspomniani przez dziadka Wiewi�rki juniora Sudawowie,
zwani te� Ja�wingami. Ju� w II wieku naszej ery wymieni� ich z nazwy geograf
aleksandryjski Ptolomeusz Klaudiusz. Wymieni� te� s�siaduj�cych z nimi od
wschodu
Galind�w, zamieszkuj�cych na obszarze dzisiejszego Pojezierza Mazurskiego.
Lud Ja�wing�w, zwanych te� Sudawami, istnia� do ko�ca XIII wieku. Zosta�
rozproszony i wyniszczony. Skoro w legendzie jest wymieniona nazwa ludu, nie
terytorium,
to dramatyczna ucieczka kobiet z dzie�mi �do braci siedz�cych za Sudawami�
musia�a mie�
miejsce, gdy lud ten istnia�, czyli mi�dzy pocz�tkiem naszej ery a ko�cem XIII
wieku.
Dat� ucieczki mo�na, na szcz�cie, nieco u�ci�li�. Pod koniec legendy jej
bohaterowie
�zdali si� na pergamin i umiej�tno�ci skryby�. Oznacza to, �e nie potrafili
pisa�, doceniali
jednak wag� s�owa pisanego i znali kogo� zaufanego, kto opanowa� sztuk� pisania.
U kresu
swojego �ycia, czuj�c w�asn� bezsilno�� wobec rzeczywisto�ci, podyktowali temu
osobnikowi co� w rodzaju testamentu, dokumentu bardzo wa�nego, adresowanego do
m�skich potomk�w ich rodzin. Mog�o si� to wydarzy� dopiero po pojawieniu si� i
upowszechnieniu pi�miennictwa w tej cz�ci Europy, czyli w XIII wieku.
Z legendy wynika, �e dyktuj�cy sw�j testament starcy uczestniczyli w ucieczce,
kt�rej
dat� pr�buj� u�ci�li�. Byli w�wczas dzie�mi. Wydarzenia, o kt�rych m�wi legenda,
nast�powa�y z ich udzia�em, a zatem w ci�gu ich �ycia. Jest wi�c prawdopodobne,
�e
ucieczka mia�a miejsce w pierwszej po�owie XIII wieku. Oznacza�oby to, �e jej
powodem
by�a zbrojna agresja krzy�acka, pocz�tkuj�ca podb�j i okupacj� Prus.
Znaj�c ju� prawdopodobn� dat� i przyczyn� ucieczki, postanowi�em dociec: sk�d
wyruszy�a. Kto� mo�e tu powiedzie�, �e przecie� wyruszy�a z Prus. To prawda. Ale
�wczesne
Prusy - je�eli pomin�� Ja�wie� jako terytorium, przez kt�re przechodzili si�
uciekinierzy - to
obszar podzielony na niezale�ne od siebie pa�stewka plemienne: Skalowi�,
Nadrowi�,
Sambi�, Natangi�, Barcj�, Warmi�, Pogezani�, Pomezani�, Ziemi� Sasin�w i
Galindi�.
Ustalenie, z kt�rego pa�stewka wysz�a ucieczka pozwoli�oby, oczywi�cie, okre�li�
pochodzenie plemienne uciekinier�w.
W �Atlasie historycznym Polski� odszuka�em mapk� Polski pierwszych Piast�w.
Ja�wie� rozci�ga�a si� na wsch�d od dzisiejszej Krainy Wielkich Jezior
Mazurskich i dalej na
p�noc. Zamieszkiwali j� Ja�wingowie, znani te� jako Sudawowie, czyli lud Ba�t�w
prusko-
litewskich. Nazwa tego ludu pochodzi�a od w��czni lub broni. Mo�e to oznacza�,
�e
Sudawowie cieszyli si� opini� ludzi walecznych.
W pierwszej po�owie XIII wieku kobiety z dzie�mi uciek�y przez Ja�wie� do braci,
czyli do ludu z nimi spokrewnionego. Ludami spokrewnionymi by�y plemiona Prus�w
-
siedz�ce w swoich niezale�nych pa�stewkach na zach�d od Ja�wie�y - oraz plemiona
Litwin�w i �mudzin�w na p�noc i wsch�d od niej. Do spokrewnionych nale�a�o te�,
oczywi�cie, plemi� Sudaw�w.
Je�eli przyczyn� ucieczki by� barbarzy�ski najazd krzy�acki, to uciekinierzy
musieli
porusza� si� z zachodu na wsch�d, do Litwin�w lub �mudzin�w. Przez chwil�
wyobrazi�em
sobie garstk� przera�onych, zm�czonych, spragnionych, wyg�odnia�ych kobiet i
dzieci
id�cych w nieznane, bez wi�kszych szans na przetrwanie. One, po prostu, musia�y
sobie
poradzi�. Tych - wystawionych na ci�k� pr�b�, uciekaj�cych przez dzik� i
niedost�pn�
Puszcz� Galindzk� - garstek kobiet z dzie�mi by�o zapewne wi�cej.
Podb�j Prus rozpocz�li Krzy�acy napa�ci� na najdalej wysuni�t� w kierunku
zachodnim Pomezani�. Ziemi� t� opanowali w latach 1233-1236. Mo�e w�wczas,
stamt�d
w�a�nie, ruszy�y na wsch�d pierwsze grupy uciekinier�w? Niekt�re z nich,
zostawiaj�c po
drodze zmar�ych, dotar�y szcz�liwie do braci siedz�cych za Ja�wie��.
Oznacza�oby to, �e
przeby�y one d�ugi i nieznany sobie szlak od Wis�y do Litwy. Czy byli w�r�d nich
uciekinierzy z legendy? Nie zna�em odpowiedzi na to pytanie. Jednego mog�em by�
jednak
pewien: legenda, opowiedziana przez dziadka Wiewi�rki seniora, liczy�a sobie
ponad
siedemset lat.
Do 1283 roku Krzy�acy, przy walnej pomocy rycerstwa z Czech i zza Odry, podbili
ca�e Prusy. Moi legendarni uciekinierzy mogli zatem pochodzi� z ka�dego
terytorium
plemiennego, oczywi�cie, poza Ja�wie��.
Nagle u�wiadomi�em sobie, �e sk�rzany wisiorek, uchodz�cy w rodzinie Wiewi�rki
za
talizman, jest r�wie�nikiem legendy. Je�eli tak, to liczy sobie ponad siedemset
lat i mo�e by�
rzeczywi�cie swoist� kapsu�� czasu, jak zauwa�y� Wilhelm Tell junior.
Ponownie obejrza�em tajemniczy, sk�rzany prostok�cik o wielko�ci m�skiej d�oni.
W
miejscu umocowania rzemyka, wytartego do po�ysku od noszenia na kolejnych
szyjach,
zauwa�y�em niewielki, mocno zaci�gni�ty supe�ek, ��cz�cy ko�ce baraniego jelita,
kt�rym
kto� kiedy� obszy� starannie kraw�dzie wisiorka.
Si�gn��em po lup� i przyjrza�em si� uwa�nie kraw�dziom. Liczy�em na to, �e ujrz�
przylegaj�ce do siebie dwie warstwy sk�ry. Przeliczy�em si�. Ujrza�em jedn�
warstw�.
A je�eli kraw�dzie si� zatar�y? Na przestrzeni siedmiuset lat, trzymane mocnym
�ciegiem z jelita baraniego, mog�y si� przecie� wytrze� i scali�. Musia�em
usun�� �cieg.
Wzi��em szpikulec i delikatnie zacz��em d�uba� przy supe�ku. Sz�o opornie. Nie
potrafi�em powstrzyma� dr�enia r�k, bo - chocia� w swoim �yciu rozwi�za�em ju�
wiele
zagadek - tak leciwego supe�ka jeszcze nie rozwi�zywa�em. Otuchy dodawa�a mi
�wiadomo��, �e osobnik, kt�ry siedem wiek�w temu supe�ek ten zawi�zywa�, robi�
to z
nadziej� na jego przysz�e rozsup�anie. Spe�nia�em t� nadziej�.
Supe�ek wreszcie pu�ci�. Otar�em pot z czo�a. Przetar�em szk�a okular�w i
zabra�em
si� do usuwania �ciegu. Wielokrotnie zap�tlone, zastyg�e jelito baranie nie
chcia�o ust�pi�.
Podwa�a�em je ostro�nie szpikulcem i wyci�ga�em, centymetr po centymetrze, tak,
by nie
spowodowa� �adnych uszkodze�. Musz� przyzna�, �e szycie by�o solidne i bardzo
skomplikowane.
Po jakim� czasie uda�o mi si� wreszcie rozszyfrowa� i usun�� �cieg z jednej
kraw�dzi.
Gdy zgi��em wisiorek, okaza�o si�, �e jest on z�o�ony z dw�ch przylegaj�cych do
siebie,
dok�adnie dopasowanych p�at�w sk�ry. W�o�y�em szpikulec w szczelin�, rozchyli�em
p�aty i
zajrza�em do �rodka. �Jest!� - w wisiorku tkwi� sprasowany, z�o�ony arkusik
pergaminu.
- Panie Tomaszu - us�ysza�em w s�uchawce telefonicznej g�os zaspanego Paw�a
Da�ca. - Czy pan wie, kt�ra godzina?
Nie wiedzia�em. Zerkn��em na zegarek. By�o zaledwie par� godzin po p�nocy.
- Wiem! - odpowiedzia�em zgodnie z prawd�. - Mam jednak nadziej�, �e nie
obudzi�em ciebie na tyle, by rozbudzi� zupe�nie. Przepraszam. Dobranoc. Nieznany
dokument, kt�rego orygina� mam w�a�nie przed sob�, czeka� w ukryciu ponad
siedemset lat.
Mo�e poczeka� jeszcze kilka godzin. Do jutra, Pawe�ku.
Szybko od�o�y�em s�uchawk�. O tej porze Pawe� i ja wypijamy zazwyczaj morze
kawy. Wstawi�em czajnik, wype�niony do granic obj�to�ci wod�. Wyjrza�em na
wehiku�.
Czeka�.
Obudzi�a mnie kakofonia wywo�ana gwizdem czajnika i brz�kiem domofonu. Wrz�tek
i Pawe� postawili mnie b�yskawicznie na nogi.
- Na szcz�cie jutro jest niedziela - ziewn��em, witaj�c si� z moim go�ciem.
- Jutro jest poniedzia�ek - odziewn�� Pawe�. - Gdzie jest ten manuskrypt?
Zanim wydobyli�my, jak si� okaza�o, skrawek pergaminu, Pawe� musia� wys�ucha�
nagrania legendy oraz mojego opowiadania o dziadku Wiewi�rki seniora i o
domniemanym
talizmanie. W�asne wnioski i uwagi zachowa�em na p�niej.
Okaza�o si�, �e konkluzje Paw�a pokrywaj� si�, co do joty, z moimi. �Moja
szko�a!� -
pomy�la�em z dum�.
Go�� uruchomi� kamer� i zacz�� filmowa� operacj� wydobywania znaleziska. Arkusik
pergaminu by� starannie z�o�ony krzy�owo, czyli raz przez �rodek pionowo i raz
przez �rodek
poziomo. Po delikatnym roz�o�eniu, zauwa�yli�my od razu, �e jest to zaledwie
cz��
wi�kszego dokumentu; jego dolny, prawy fragment, bo z marginesem u do�u i po
prawej
stronie. Mierzy� oko�o 15 na 18 centymetr�w. Tekst, z�o�ony z czterech wierszy w
bloku i
oddzielnego wiersza pod spodem, by� fragmentem odci�tym mechanicznie od ca�o�ci.
Wiersze zaczyna�y si� od lewej kraw�dzi, przeci�tymi wyrazami i literami.
Pierwszy wiersz
przyci�ty by� poziomo przez �rodek po g�rnej kraw�dzi pergaminu. Na przestrzeni,
dziel�cej
wiersze zblokowane od wiersza oddzielnego, widnia� prawy fragment jakiej�
ryciny, jakby
bardzo uproszczonej mapki lub planu.
Roz�o�ony pergamin przykry�em szk�em, by nie uszkodzi� tego, co przetrwa�o ponad
siedemset lat.
- Kto, kiedy i dlaczego podzieli� r�kopis? - zastanowi� si� g�o�no Pawe�,
ogl�daj�c z
rosn�cym zaciekawieniem dokument. - Panie Tomaszu! Poprosz� o ko�c�wk� legendy.
Uruchomi�em magnetofon i odszuka�em w�a�ciwy fragment. Po raz kolejny pok�j
wype�ni� si� �agodnym g�osem dziadka Wiewi�rki seniora:
- Gdy nadejdzie w�a�ciwy czas, pergamin z�o�ony w jedno przeka�e potomnym wie��
o
ich �wi�tych obowi�zkach.
- Mowa jest o spodziewanym z�o�eniu pergaminu w jedno, co oznacza, �e dokument
sporz�dzono w jednym egzemplarzu z zamiarem jego podzielenia na ile� cz�ci -
dedukowa�
Pawe�. - Podzia� manuskryptu nast�pi� zatem zaraz po jego spisaniu. Dokonali
tego sami
sygnatariusze dokumentu. Bez odpowiedzi pozostaje jednak podstawowe pytanie:
dlaczego?
- Ka�dy z nich, po prostu, chcia� mie� w�asny kawa�ek tego wa�nego pergaminu -
wtr�ci�em �artem.
- Dlaczego? - mrukn�� Pawe� i si�gn�� po lup�.
- Co wypatrzy�e�? - pochyli�em si� nad manuskryptem.
- Wypatrzy�em, �e pismo jest staranne.
- Co to za j�zyk? - zgarbi�em si� jeszcze bardziej.
-Nie mam poj�cia - zmartwi� si� Pawe�. - Jaki� archaiczny.
- Poszukam kogo�, kto to odczyta.
- Domy�lam si� za to, dlaczego ten dokument zosta� poci�ty.
Zamieni�em si� w s�uch.
- Sygnatariusze tego testamentu podzielili si� w ten spos�b odpowiedzialno�ci�.
Bior�c po kawa�ku dokumentu, brali na siebie i na nast�pne pokolenia m�skich
potomk�w
swoich rodzin wsp�odpowiedzialno�� za przysz�e spe�nienie �wi�tych obowi�zk�w
wobec
przodk�w i ziemi ojc�w. Mo�e zabieg ten mia� te� by� czynnikiem mobilizuj�cym
ile� rodzin
do wsp�dzia�ania w celu odzyskania utraconej ziemi i wype�nienia obowi�zku
zemsty na
Krzy�akach. W legendzie mowa jest przecie�, �e dopiero �pergamin z�o�ony w jedno
przeka�e potomnym wie�� o ich �wi�tych obowi�zkach�.
- �I oni obowi�zki te wype�ni�� - zacytowa�em ostatnie zdanie legendy. - Zrobi�
to
jednak jedynie w�wczas, gdy z�o�one zostan� wszystkie kawa�ki dokumentu.
- Ciekawe, gdzie si� one zapodzia�y i ile ich by�o? - postawi� sobie pytanie
Pawe�,
ogl�daj�cy fragment rysunku sprzed siedmiuset lat, umieszczonego pod tekstem. Po
chwili
u�miechn�� si�: - To mo�e by� ko�cowy fragment nieporadnie naszkicowanej drogi
do
ukrytego skarbu lub innego celu.
�art mojego m�odego kolegi o drodze do ukrytego skarbu by� nie na miejscu.
Prusowie nie gromadzili cennych przedmiot�w. By�oby to niezgodne z ich systemem
warto�ci, kt�rego przestrzeganie sprawi�o, �e ubierali si� i �yli skromnie, byli
praktyczni, a
wyszukanych ozd�b nie nosili. Pogrozi�em �artobliwie palcem:
- �eby nie by�o nieporozumie�, ustalmy ju� teraz, �e jest to fragment drogi do
innego
celu. Nie wiemy jednak, czy jest to w og�le strz�p szkicu jakiejkolwiek drogi.
- Szef ma zawsze racj�! - za�mia� si� Pawe�. Zaraz jednak spowa�nia�: - M�wi�c
serio,
przyda�by si� jeszcze kawa�eczek tego rysunku. Mo�e by�aby tam jaka� nazwa lub
inna
wskaz�wka, kt�ra u�atwi�aby lokalizacj�. Na naszym kawa�ku pergaminu mamy
niewiele
m�wi�cy fragment. By� mo�e jest to szkic miejsca, do kt�rego prowadzi jaka�
droga,
zaznaczona na innym kawa�ku. Nie wiadomo, niestety, jak si� ono nazywa i gdzie
le�y. A
szkoda! Jestem prze�wiadczony, �e dla sygnatariuszy testamentu by�o to miejsce
bardzo
wa�ne.
- Zwi�zane z legend� - rzuci�em jakby od niechcenia, naprowadzaj�c Paw�a na
prawdopodobny trop.
- Ot� to! Starcy, dyktuj�cy skrybie testament, rozumieli, �e zbrojne wyprawy
potomnych, kt�rych celem b�dzie upuszczenie krwi krzy�ackiej i odzyskanie ziemi
przodk�w, b�d� musia�y wiedzie�, kt�r�dy i gdzie maj� dotrze�. Skryba m�g� zatem
narysowa� kilka cech charakterystycznych miejsca, z kt�rego w pierwszej po�owie
XIII
wieku ruszy�a ucieczka. Mo�e te� narysowa� jakie� charakterystyczne punkty
orientacyjne, na
przyk�ad rzeki i jeziora, znajduj�ce si� na szlaku do ziemi przodk�w?
By�y to tylko domys�y, oparte na znajomo�ci legendy i bardzo powierzchownej
wiedzy o znanej oraz domniemanej zawarto�ci i roli s�dziwego pergaminu. Obaj
wiedzieli�my, �e prawda mog�a by� zupe�nie inna. Nale�a�o odnale�� brakuj�ce
cz�ci
dokumentu.
ROZDZIA� DRUGI
ORBITUJ�CE OCZY � EKSPONAT W EKSPONACIE � OKO W OKO Z
POLICJANTEM � PRZYDRO�NE ATRAPY � ROZKLEJONE NOSY � ZBIERACZ
DOWCIP�W � STRATOWANY POLICJANT � TAJEMNICZY MAGNETYZM
WYCHOWAWCZYNI � NAGI TORS KIEROWCY AUTOKARU � PO�CIG �
UCZYNNY POLICJANT � FIGLE Z�UDZE� � SAM NA SAM Z KAM� �
KOMPROMITUJ�CA POMY�KA � PLEMI� NATANG�W W TESTAMENCIE �
PROJEKT KRZY�KA � POMY�KI NIE BY�O
Po nocnym spotkaniu z Paw�em i kilku godzinach snu, pomkn��em wehiku�em - jak za
dawnych lat - na niedzieln� przeja�d�k� za miasto. Nie potrafi�em odm�wi� sobie
tej
przyjemno�ci. Dyskretnie obserwowa�em reakcje kierowc�w i pasa�er�w, szczeg�lnie
pasa�erek, mijanych samochod�w.
Wehiku� robi� wra�enie. Orbituj�ce oczy zdziwionych m�czyzn i otwarte usta pa�,
zachwyconych naszym widokiem, m�wi�y wszystko. �Eksponat w eksponacie� -
parskn��em
�miechem, pozdrawiaj�c skinieniem r�ki salutuj�cego, u�miechni�tego policjanta z
drog�wki.
�M�j fan w mundurze� - pomy�la�em.
Pomyli�em si�. Po chwili sta�em na poboczu, przepraszaj�c i t�umacz�c si� g�sto
m�odemu funkcjonariuszowi w b��kitnej koszulce i bia�ej czapce, �e �mia�em si� z
siebie
samego, a jego zauwa�y�em dopiero w�wczas, gdy salutowa�. Odwzajemni�em to
pozdrowienie w dobrej wierze, bo cz�sto, gdy kiedy� je�dzi�em podobnym
wehiku�em, by�em
pozdrawiany. O nie! Nie by�em kim� wa�nym. Nie! Nie zlekcewa�y�em
funkcjonariusza,
chocia� mog�o to tak wygl�da�. Nie zauwa�y�em, po prostu, �e wcze�niej da� mi
lizakiem
sygna� do zatrzymania si�. Jest mi z tego powodu bardzo przykro.
- Nast�pnym razem, ju� z daleka, b�d� si� uwa�nie przygl�da� ka�demu
dostrze�onemu przy drodze policjantowi w bia�ej czapce - z�o�y�em �artobliw�
obietnic�.
- B�dzie pan czasem zdziwiony.
- Czym?
- W sezonie urlopowym, zamiast nas, przy drogach wystawia si� niekiedy tekturowe
atrapy policjant�w.
- Rozumiem. To taka podmianka, gdy jeste�cie na urlopach? - uda�em g�upiego.
Policjant u�miechn�� si�, wyj�� gruby notatnik, co� w nim szybko zanotowa� i
powiedzia�:
- Nie, prosz� pana. To spos�b na zwi�kszenie liczby policjant�w bez zwi�kszania
liczby etat�w.
- Aha! Taka tekturowa gwarancja bezpiecze�stwa na drogach, b�d�ca skutkiem
pomylenia pirat�w drogowych z wr�blami?
Rozbawiony policjant zn�w co� szybko zanotowa�. I to mnie zaniepokoi�o.
- Przepraszam, co pan zapisuje w tym kapowniku?
- E! Takie tam drobiazgi - policjant zamkn�� i schowa� notatnik.
Obaj nie wiedzieli�my, �e nasze drogi jeszcze dzi� si� przetn�. Papiery okaza�y
si� w
porz�dku. Nie przekroczy�em dopuszczalnej pr�dko�ci. By�em trze�wy. Pomiga�em
czym
trzeba. �wieci�o jak nale�y. Policjant, nie kryj�c zaciekawienia, obejrza�
dok�adnie samoch�d.
Jego oczy orbitowa�y na widok silnika ferrari. Gwizdn�� pod nosem z zachwytu.
Zamkn��
mask�. Podzi�kowa�. Zasalutowa� z u�miechem. Pomkn��em przed siebie.
Dogoni� mnie autokar, wioz�cy w stron� Mazur roze�mian� dzieciarni�. Dzieciaki,
na
szybach po mojej stronie, rozklei�y swoje nosy. Nie potrafi�em powstrzyma� si�
od
szerokiego u�miechu. Nagle, przez uchylone w autokarze okienko, us�ysza�em
dono�ny g�os
uradowanego dziecka:
- Pan Samochodzik! Poznaj�! To Pan Samochodzik i jego wehiku�!
Na szybach autokaru natychmiast przyby�o plack�w z nos�w, ma�ych d�oni i oczu
okr�g�ych, jak guziki, z zachwytu. Rozleg� si� radosny pisk.
Przyhamowa�em. Autokar pomkn�� dalej. W lusterku zauwa�y�em doganiaj�cy mnie
radiow�z policyjnej drog�wki. Zwolni�em jeszcze bardziej i zacz��em zje�d�a� na
pobocze,
daj�c tym do zrozumienia, �e nie musi mnie �ciga�. Zatrzyma�em si�. Spojrza�em w
stron�
nadje�d�aj�cego radiowozu. Ten przemkn�� obok. Siedz�cy w �rodku, poznany przed
chwil�,
u�miechaj�cy si� policjant pozdrowi� mnie gestem r�ki.
Po przejechaniu kilkunastu kilometr�w, daleko przed sob�, zobaczy�em nieruchom�
sylwetk� stoj�cego przy radiowozie policjanta. �Pewnie urlopowa atrapa� -
pomy�la�em.
Pomyli�em si�. Domniemana atrapa okaza�a si� funkcjonariuszem, kt�ry niedawno
mnie kontrolowa�. Teraz sygnalizowa� lizakiem, �e powinienem si� zatrzyma�.
Zjecha�em na
pobocze.
- Przepraszam, �e zn�w pana zatrzymuj� - policjant by� najwyra�niej zmieszany. -
Przeprowadzili�my z koleg� rutynow� kontrol� autokaru wioz�cego dzieci na ob�z.
Autokar
stoi za krzakami na tym parkingu. Jest w porz�dku. Kierowca r�wnie�...
-A co ja mam z tym wsp�lnego? - zapyta�em, nie kryj�c rozbawienia. - To nie jest
m�j
autokar, a ja nie jestem pana prze�o�onym.
- Wszystko si� zgadza. Powsta� jednak problem. Ko�o autokaru stoj� rozkapryszone
dzieciaki...
- To problem ich rodzic�w i wychowawc�w.
- Ma pan racj� - policjant najwyra�niej szed� na ugod�. - Jednak ich rodzice s�
daleko
st�d, a wychowawczyni okaza�a si� bezsilna. Dzieci widzia�y pana po drodze.
Powiedzia�y, �e
nie wsi�d� do autokaru, je�eli... No! Rozumie pan. One nie mog� przepu�ci�
okazji spotkania
si� z Panem Samochodzikiem. Ich wychowawczyni poprosi�a mnie o pomoc...
- Nie ma problemu - u�miechn��em si�. - Mam woln� chwil�.
- To pan rzeczywi�cie jest...
- Od dawna - wyprzedzi�em oczywiste sedno pytania policjanta. - Ch�tnie pomog�
dogada� si� z dzieciakami na zasadzie: co� za co�. W tym wypadku b�dzie to moja
pomoc za
udzielenie mi odpowiedzi na pytanie: co pan zapisa� w swoim grubym notatniku
podczas
naszej poprzedniej rozmowy?
M�ody policjant zmiesza� si�. Odchrz�kn�� i wysapa�:
- Zostanie mi�dzy nami?
- Oczywi�cie.
- Zbieram dowcipy o policjantach.
Obaj parskn�li�my �miechem.
Mojemu wjazdowi na parking towarzyszy� niesamowity pisk sympatycznych
dzieciak�w. Na widok wpatrzonych we mnie magnetycznych, kocich oczu
wychowawczyni
postanowi�em dynamicznie i zr�cznie wyskoczy� z wehiku�u. Nie zd��y�em.
Dzieciarnia by�a
szybsza.
Mimo zdecydowanej reakcji ze strony wychowawczyni i opiekun�w, sprytniejsze
dzieci obsiad�y mnie i wehiku�. Pozosta�e, niemal tratuj�c policjanta, otoczy�y
nas ciasnym
wianuszkiem. M�wi�y i krzycza�y wszystkie na raz.
Zdj��em delikatnie z moich plec�w dwunastoletniego piegusa o wyj�tkowo
kanciastych kolanach. Jego miejsce natychmiast zaj�� dzieciak, kt�ry zd��y� wbi�
si�
pazurami w moje uszy i nie zamierza� ich pu�ci�. Zebra�em si�y i wsta�em z
u�miechem na
ustach jak heros. Bardziej ni� herosa musia�em przypomina� choink� obwieszon�
zbyt
du�ymi ozdobami. Podnios�em r�k� w powitalnym ge�cie i zawo�a�em:
- Witajcie!
Gdy radosny wrzask, b�d�cy odpowiedzi� na moje powitanie, ucich�, us�ysza�em
dono�ny g�os piegusa, kt�rego kanciaste kolana posiniaczy�y zapewne moje plecy:
- Ja tam wol� Paw�a Da�ca, bo ma lepszy pojazd, jest m�ody i bardziej
nowoczesny.
Zapad�a niezr�czna cisza, kt�r� przerwa�a wychowawczyni o niezwyk�ych oczach:
- Podzi�kujemy teraz �adnie Panu Samochodzikowi za to, �e zechcia� po�wi�ci� nam
sw�j cenny czas. I grzecznie, zgodnie z umow�, wsiadamy do autokaru.
Dzieci niech�tnie zesz�y ze mnie i z wehiku�u. Ruszy�y do autokaru. Mog�em
wreszcie
wyprostowa� si� i poprawi� okulary na nosie. Przez chwil� mia�em wra�enie, �e
wychowawczyni zerka w moim kierunku.
Wprawnym gestem w�o�y�em kluczyk do stacyjki i... us�ysza�em tu� ko�o ucha:
- Chcia�am pana przeprosi� za to zaj�cie i podzi�kowa�.
M�wi�ca te s�owa wychowawczyni sta�a oparta palcami d�oni o karoseri� wehiku�u.
- Nie ma za co - stwierdzi�em.
- Ludzie pogodni, jak pan, maj� pewn� szczeg�ln� cech� - oczy i usta
wychowawczyni u�miechn�y si� tylko do mnie. - Oni zawsze wzajemnie si�
przyci�gaj�.
Jakby stanowili pasuj�ce do siebie fragmenty wi�kszej, rozproszonej wcze�niej
ca�o�ci, kt�ra
ponownie chce by� jednym. To jest pi�kne i tajemnicze zjawisko.
Prawdziwie pi�knym i tajemniczym zjawiskiem by�a, oczywi�cie, moja rozm�wczyni.
T� rozproszon� ca�o�ci�, kt�ra zn�w chce by� jednym, poruszy�a moj� wyobra�ni�.
Co ona
chcia�a przez to powiedzie�?
Siedzia�a teraz u�miechni�ta ko�o kierowcy odje�d�aj�cego autokaru. Pozdrowi�em
j�
gestem r�ki, kt�ry odwzajemni�a. �Szcz�ciarz z tego w�satego m�odzie�ca w
koszuli
rozpi�tej do pasa, z torsem gladiatora� - pomy�la�em z odrobin� zazdro�ci. �Ma
czym i przed
kim si� pochwali�. Pozdrowi�em jeszcze przesuwaj�ce si� przede mn�, przyklejone
do szyb
nosy dzieciak�w. Przekr�ci�em kluczyk w stacyjce i ruszy�em w drog� powrotn�.
Za prawie pi�� godzin mia�em um�wione spotkanie z moimi wczorajszymi go��mi na
temat legendy i talizmanu dziadka Wiewi�rki seniora. Tylko godzina drogi
dzieli�a mnie od
domu. �B�d� mia� kilka godzin wolnego� - pomy�la�em niezadowolony, �e w
niedziel� my�l�
o czasie wolnym.
- Nie wszyscy w niedziel� pr�nuj� - powiedzia�em g�o�no do siebie. - Na
przyk�ad ta
wychowawczyni i kierowca z nagim torsem...
Zaraz! Przecie� na tym nagim torsie mign�o mi co� bardzo znajomego. Dlatego
w�a�nie zauwa�y�em to k�tem oka i mimowolnie zapami�ta�em, chocia� wzrok mia�em
w�wczas skoncentrowany na wychowawczyni. E! Pewnie widzia�em cie� rzucany przez
wycieraczk� do szyb. Nie! To co� rzuca�o w�asny cie� na tors. Nie mog�o zatem
by� cieniem.
Mog�o by� jednak z�udzeniem.
Z�udzenia, jak wiadomo, p�ataj� figle ludzkim zmys�om. W wypadku zmys�u wzroku
polegaj� one na tym, �e cz�owiek widzi to, co bardzo chce zobaczy�, chocia� w
rzeczywisto�ci tego czego� nie ma. Jest przy tym ca�kowicie przekonany, �e ma do
czynienia
z rzeczywisto�ci� materialn�, nie ze z�udzeniem. Ten sk�rzany wisiorek, na tle
rzeczywi�cie
nagiego torsu kierowcy, by� wi�c na pewno...
Zatrzyma�em wehiku�. Nie mia�em pewno�ci.
Obok mnie, w stron� Mazur, przemkn�y trzy autokary z piszcz�c� dzieciarni� w
�rodku. Zosta�em rozpoznany. Odpowiedzia�em na pozdrowienia.
Spogl�daj�c za oddalaj�cymi si� szybko pojazdami, zobaczy�em zn�w ten tors z
bujaj�cym si�, sk�rzanym wisiorkiem. �A je�eli to nie by�o z�udzenie?� -
pomy�la�em. �Je�eli
by�o, to przynajmniej si� go pozb�d�.
***
Pomkn��em w kierunku Mazur. Musia�em dogoni� znajomy autokar, by m�c
sprawdzi�, czy rzeczywi�cie na torsie kierowcy widzia�em sk�rzany wisiorek,
podobny do
talizmanu dziadka Wiewi�rki seniora. Je�eli tak, to mo�e okaza� si�, �e kryje on
w sobie inn�
cz�� dokumentu sprzed siedmiuset lat. B�dziemy bli�si wyja�nienia tajemnicy.
- Znajomy autokar? - zagada�em do siebie ironicznie. - Znajomy? To jak� ma
rejestracj�? Nie wiesz? A mo�e wiesz, co na nim jest wymalowane? Tego te� nie
wiesz?
Kiepsko z tob�... Aha! Rozumiem. Gdy zobaczysz, to sobie przypomnisz i
rozpoznasz?
Oczywi�cie! Wiem nawet, po czym... Po torsie kierowcy!
Doda�em gazu.
�Policjant czy tekturowa atrapa?� - pomy�la�em na widok stoj�cej daleko przy
drodze,
obok radiowozu, sylwetki m�czyzny ubranego w b��kitn� koszul� i bia�� czapk� z
daszkiem.
Na wszelki wypadek zwolni�em.
To nie by�a atrapa. Rozpozna�em policjanta, kt�rego prawie stratowa�y dzieciaki
na
przydro�nym parkingu. Da� mi znak r�k�, �e mnie zobaczy�. Uda�em, �e nie widz�.
Kilkaset
metr�w przed nim zjecha�em na pobocze. Stan��em. Rozejrza�em si�, czy nie ma w
pobli�u
jakiego� objazdu lub jakiejkolwiek drogi w bok. Tu� za funkcjonariuszem by�
kolejny
parking. Na nim m�g� sta� nast�pny skontrolowany autokar, do kt�rego nie wsiad�y
dzieciaki,
bo chc� si� spotka� z rozpoznanym na szosie Panem Samochodzikiem. Nie chcia�em
powt�rki.
Nagle policjant wsiad� do radiowozu. Odetchn��em z ulg�. Droga wolna.
Moja rado�� okaza�a si� przedwczesna. Po chwili radiow�z zatrzyma� si� przy
wehikule.
- Czy mog� w czym� pom�c? - zapyta� troskliwie, wychylony przez okienko,
zbieracz
dowcip�w o policjantach.
- Nie! Wszystko w porz�dku - odkrzykn��em, u�miechaj�c si�, przez szos�. -
Dzi�ki
za trosk�.
Policjant u�miechn�� si� i zagadn��:
- Przed chwil� skontrolowali�my autokary wioz�ce dzieci na...
- O nie! - podnios�em obie r�ce do g�ry. - Tylko nie to!
- Domy�li�em si�! Gdy us�ysza�em, �e dzieciaki ��daj� od opiekun�w spotkania z
panem, powiedzia�em kr�tko: �Wykluczone! Pan Samochodzik wype�nia w�a�nie bardzo
wa�n� misj� i nie wolno mu w tym przeszkadza�. �ykn�y to. Odjecha�y bez
protest�w.
Wiem, �e g�upio tak k�ama� dzieciakom, ale...
W tym momencie u�wiadomi�em sobie, �e policjant mo�e mi pom�c.
- Nikogo pan nie ok�ama�! - wykrzykn��em, wyskakuj�c z wehiku�u.
W kilku zdaniach, po �o�niersku, opowiedzia�em o moim po�cigu za nagim torsem.
Potem zapyta�em:
- Dok�d pojecha� ten nagi tors?
Zdumiony policjant popatrzy� na mnie spod daszka:
- Jaki tors?
- No! Ten z bujaj�cym si�, sk�rzanym wisiorkiem.
- Prosz� pana! My si� zajmujemy bezpiecze�stwem ruchu drogowego, nie anatomi� i
sk�rzanymi wisiorkami - w g�osie policjanta zabrzmia�a dezaprobata. - Za czym
si� pan
ugania...
- Goni� za autokarem z dzieciarni� - tu po�apa�em si�, �e po raz pierwszy
wspomnia�em policjantowi o autokarze - kierowanym przez faceta ubranego w
koszul�
rozpi�t� do pasa.
- A ju� my�la�em... - funkcjonariusz machn�� r�k�, odetchn�� z ulg� i zajrza� do
notatek. - Ten autokar pojecha� do Mar�zka w gminie Olsztynek. To gdzie� nad
jeziorem
Mar�z. Dziwne nazwy - policjant wyj�� i roz�o�y� map� samochodow� wojew�dztwa
warmi�sko-mazurskiego. - Widzi pan ten charakterystyczny uk�ad czterech jezior?
Le��
parami, blisko siebie, na granicy po�udniowej Warmii i �rodkowych Mazur. Jedno z
nich,
zachodnie w dolnej parze, nazywa si� Mar�z.
Wiedzia�em, gdzie to jest. Zaraz po wojnie, zamieszka� w Mar�zku dziadek
Wiewi�rki seniora. By� repatriantem z Wile�szczyzny. Gdy przedwcze�nie zmar�a
jego �ona,
a dzieci rozsypa�y si� po �wiecie, rodzina zabra�a go do Warszawy. Nie
przyzwyczai� si� do
�ycia w stolicy. Ci�gn�o go zawsze do wioski nad jeziorem.
Z szosy skr�ci�em w wy�o�on� betonowymi p�ytami drog�, biegn�c� przez g�sty
brzozowy zagajnik i w ko�cu przez wie� Mar�zek, schodz�c� malowniczo do brzegu
Mar�za.
Jezioro rozci�ga�o si� leniwie w�r�d iglasto-li�ciastego, prawie dziewiczego,
grzybnego lasu.
- Co� mi m�wi�o, �e si� wkr�tce zobaczymy - ucieszy�a si� na m�j widok
wychowawczyni, odnaleziona w�r�d domk�w letniskowych przez mojego starego
przyjaciela
Krzysztofa, w�a�ciciela o�rodka wypoczynkowego. - Czy co� si� sta�o?
Wiedzia�em ju� od pana Krzy�ka, �e autokar z nagim torsem pojecha� do Olsztyna,
sk�d ma zabra� m�odzie�, powracaj�c� po turnusie do Warszawy. Zd��y�em te�
telefonicznie
prze�o�y� na poniedzia�ek spotkanie z Wiewi�rk� seniorem i ca�� kompani�. Mia�em
wi�c
troch� czasu na niewielkie �ledztwo.
- Sta�o si� - odpowiedzia�em u�miechem. - Mo�emy chwil� porozmawia� przy kawie?
To pilne i bardzo wa�ne - doda�em, sil�c si� na powa�ny wyraz twarzy.
Po chwili siedzieli�my sam na sam, w gabinecie Krzy�ka, przy aromatycznej kawie.
- Pani... - spojrza�em na m�ody, �mia�y, opalony dekolt mojej rozm�wczyni i krew
zesz�a mi do pi�t. Na jej szyi zobaczy�em sk�rzany wisiorek z wyt�oczonym
imieniem:
�Kama�. Jasny gwint! Musia�em pomyli� dekolt z go�ym torsem kierowcy. Ja?
- Pani ma na imi� Kama?
- Od chrztu.
- Pi�kne imi� - brn��em w �lepy zau�ek czego�, co pani Kama mog�aby wzi�� za
zal��ek flirtu. - Mam na imi� Samocho... Przepraszam - wzi��em dyskretnie
g��bszy oddech. -
Mam na imi� Tomasz.
Kama spojrza�a uwa�nie w moje oczy, u�miechn�a si� przyja�nie i upro�ci�a
sytuacj�:
- Mia�e� do mnie co� pilnego i bardzo wa�nego.
Omal nie parskn��em �miechem z siebie samego. �Oczywi�cie, �e mia�em� -
pomy�la�em, szukaj�c gor�czkowo wyj�cia z g�upiej sytuacji. �By�o to pilne i
bardzo wa�ne
do momentu mojego spojrzenia na jej dekolt�.
Wtedy odezwa� si� m�j telefon.
Dzwoni� Pawe�.
- Szefie! Rewelacja! W ostatnim wierszu odczyta�em wyraz pochodz�cy od nazwy
plemienia Natang�w.
- Jeste� pewien?
- Mog� si� myli�. Jutro zweryfikuj� ze specjalistami od j�zyka staro-
germa�skiego, bo
to chyba ten j�zyk. Oj, przyda�by si� jeszcze jeden kawa�ek dokumentu.
- Przed chwil� by�em przekonany, �e jestem na jego tropie.
- Okaza� si� fa�szywy?
- Sympatyczny.
- Jaki?
- Tak mi si� wyrwa�o. Do jutra!
Rozmowa z Paw�em postawi�a mnie na nogi. Zamiast kluczy� i zmy�la�, z Kam�
postanowi�em by� szczerym. Przepraszaj�c za nieoczekiwany telefon i nie
oszcz�dzaj�c
siebie, opowiedzia�em w czym rzecz. Po chwili oboje zanosili�my si� zdrowym
�miechem.
Pod�adowany pozytywn� energi�, pomkn��em do szarej Warszawy. B�ogos�awi�em
w�asn�, komiczn� pomy�k�. �B�d� musia� znale�� jaki� rozs�dny pretekst, by w
najbli�szym
czasie zajrze� do Mar�zka� - pomy�la�em. �Wiem! Wpadn� do Krzy�ka, porozmawia� o
jego
projekcie�.
Krzysiek realizuje w Mar�zku projekt �Wioska filmowa�. Przygotowuje w�a�nie
rozwi�zania logistyczne, kt�re umo�liwi� kr�cenie tam film�w kinowych i
telewizyjnych.
Niepotrzebn�, ogromn� sto��wk� i kuchni� przebudowuje na studio filmowe. Na
pi�trze, nad
przysz�ym studiem, s� ju� wyposa�one apartamenty dla filmowc�w. O�rodek ma
w�asn�
pla��, przysta� i kilkadziesi�t sztuk r�norodnego sprz�tu p�ywaj�cego. Do tego
dochodz�
niepowtarzalne walory krajobrazowe najbli�szej okolicy. Krzysiek m�wi, �e jest
to jego
spos�b na w��czenie regionu warmi�sko-mazurskiego do elity uczestnicz�cej w
procesie
globalizacji. �rodowisko filmowc�w, z kt�rego wywodzi si� Krzysiek, jest �ywo
zainteresowane tym projektem. Z rozmy�la� nad projektem Krzy�ka wyrwa� mnie
telefon.
Dzwoni�a Kama. D�ugo my�la�a nad tym, co m�wi�em jej o legendzie dziadka
Wiewi�rki
seniora, jego talizmanie i tajemniczym testamencie. Przypomnia�a sobie, �e
kierowca
rzeczywi�cie mia� na szyi sk�rzany, dok�adnie obszyty wisiorek wielko�ci m�skiej
d�oni.
Dzieci te� to widzia�y. Nie ma �adnych namiar�w na tego cz�owieka. Zdob�dzie je
jutro od
organizator�w obozu.
ROZDZIA� TRZECI
PORZ�DKOWANIE FAKT�W � ZAPOBIEGLIWI PRUSOWIE � R�KOPIS W
SZE�CIU KAWA�KACH? � ZAPROSZENIE OD KRZY�KA � TO BY�ABY
SENSACJA � JAKIE� ZGROMADZENIE � CZ�OWIEK Z KUBKIEM � �WIELKI
POWR�T PANA SAMOCHODZIKA� � WYKASTINGOWANY NA AUT � ZNOWU
KAMA � DZIECIAKI W AKCJI � SYKSTUS � GUSTOWNY PIER�CIONEK � Z IG�
NA TY � JEST DRUGI WISIOREK � TAJEMNICZY RYWAL � PRO�BA KAMY I
IGI
Legenda okaza�a si� klasycznym przyk�adem przekazu ustnego, przenosz�cego w
czasie i przestrzeni wiedz� o wydarzeniach sprzed siedmiuset lat. W ten spos�b
Prusowie, od
niepami�tnych czas�w, utrwalali i zaszczepiali kolejnym pokoleniom swoje
tradycje i dzieje,
s�awili plemiennych heros�w.
Mimo burzliwych dziej�w tego skrawka Europy, legenda przetrwa�a w tradycji
rodzinnej, w kt�rej� ju� wersji j�zykowej, jako �r�d�o informacji o spisaniu
czego� w rodzaju
testamentu. Jednocze�nie zabezpieczy�a skutecznie losy jego fragmentu, kt�rego
istnienie
sta�o si� materialnym potwierdzeniem prawdziwo�ci tre�ci przekazu ustnego.
By�em pe�en podziwu dla zapobiegliwo�ci i pomys�owo�ci sygnatariuszy tego
dokumentu. Wiedzieli, co nale�y zrobi�, by potomni, bez wzgl�du na czas i
przestrze�,
poznali wol� przodk�w.
W rodzinie Wiewi�rki seniora legenda spe�ni�a ju�, jak si� zdaje, swoj� rol� do
ko�ca.
Ust�pi�a miejsca odnalezionemu fragmentowi r�kopisu, sporz�dzonego
prawdopodobnie w
j�zyku starogerma�skim. By�a to jego prawa, dolna cz�� o kszta�cie poziomego
prostok�ta,
zawieraj�ca zako�czenia kilku wierszy tekstu w bloku od g�rnej i lewej kraw�dzi,
fragment
jakiego� szkicu u do�u i kawa�ek podpisu, b�d�cego przypuszczalnie opisowym
datowaniem
dokumentu, pod rysunkiem. W podpisie da� si� odczyta� wyraz pochodz�cy od nazwy
plemienia Natang�w.
Przemkn�o mi przez g�ow�, �e sygnatariuszami tego testamentu mogli by� waleczni
Natangowie.
�Czemu nie?� - pomy�la�em. �Po �mierci swojego wodza Herkusa Monte i czesko-
krzy�ackiej, nadzwyczaj skutecznej akcji wyniszczania Prus�w, zrozumieli
zapewne, �e ich
lud, zanim stanie ponownie do walki z Krzy�akami o ziemi� ojc�w, musi si�
odrodzi� i
urosn�� w si��. A to wymaga czasu�.
Mogli by� ostatnimi m�czyznami z plemienia, kt�rzy w dzieci�stwie, wraz z
kobietami, uciekli przed Krzy�akami. Je�eli tak, to tylko oni byli naocznymi
�wiadkami
wielkiego dramatu plemienia. I tylko oni znali drog� do ziemi, kt�r� nale�a�o
odzyska�. Z
wszystkich tych powod�w postanowili zadba� o to, by ich wiedza o tym, co si�
kiedy�
wydarzy�o, przetrwa�a jak