8207

Szczegóły
Tytuł 8207
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8207 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8207 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8207 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Kornel Makuszy�ski Historia o malarzu Bolkowi Szanuj�cy si� artysta w polskim spo�ecze�stwie nie powinien umiera� inaczej jak w szpitalu i nie na inn� chorob�, tylko na suchoty. Taka �mier� jest pasowaniem na rycerza. - Na co umar�? - m�wi si� w Polsce na zat�uszczenie serca? Phi! I to ma by� artysta. - Gdzie umar�? - m�wi si� w Polsce u siebie? Norwid umiera� w przytu�ku, prosz� pana, ale Norwid to by� naprawd� poeta. Przeto polski artysta, je�eli nie ma suchot, powinien si� o nie postara� (najlepsze jest po�ykanie bakcyli tuberkulicznych bezpo�rednio), a nast�pnie, na trzy dni przed �mierci�, wyprowadzi� si� do szpitala i umrze�. A oto by� jeden malarz, kt�ry mia� prawdziwe suchoty, takie polskie, mad e in Poland - prima quality - suchoty z polsk� fantazj�, albowiem galopuj�ce. Polak jest zawsze rycerz, zawsze ma co� wsp�lnego z koniem... Ten malarz by� jednak uparty, nie chcia� umrze�. Ju� mu to nawet w sferach mecenas�w zaczynano bra� za z�e. - W sam� por� by pan teraz umar� m�wi� mu jeden mecenas. - Ostatni pa�ski obraz zrobi� furor�... S�owo daj�, �ebym umar� na pa�skim miejscu. - To niemo�liwe - rzecze malarz pan dobrodziej nie m�g�by umrze� na moim miejscu. - Czemu� by nie? Ojoj! - Bo pan dobrodziej nie umrze na suchoty~ pana dobrodzieja czeka ma�a apopleksja. Ten kark! Ho! Ho! M�j stryj mia� tak�e taki kark i szlag go trafi�. Pan nie wierzy? Jak Boga kocham! Sympatyczny malarz? Co? Potem go wzi�li do szpitala. Malarz si� rozgl�dn�� i bardzo mu si� podoba�o. Po sp�dzonej nocy zwr�ci� si� z mi�ym u�miechem do najbli�szego s�siada z prawej strony. - �askawy pan mocno chory? S�siad spojrza� z rozczuleniem. - O, mocno! - To mi pan mo�e �atwo zrobi� wielk� przyjemno��. - Ale� panie, z mi�� ch�ci�, je�li tylko potrafi�. - Wie pan co? Niech pan jak najpr�dzej umrze... S�siad wytrzeszczy� oczy. - Co? Co takiego? - Mnie tam z tego. guzik, uwa�a pan, ale pan w nocy niemo�liwie chrapie. Umrzyj pan, drogi panie. Tej nocy s�siad umar�. - Bardzo by� dobrze wychowany cz�owiek - rzek� malarz o nieboszczyku. Tylko za mocno chrapa�. Ale ludzie przed �mierci� staj� si� w og�le bardzo dystyngowani. Sam nawet usi�owa� by� dystyngowanym. Patrzy� rozmi�owanym wzrokiem na siostr� mi�osierdzia i chcia� jej za wszelk� cen� powiedzie� komplement. My�la� bardzo d�ugo, wreszcie rzek�. - A wie siostra, co? - Co takiego, prosz� pana? - Siostra ma nadzwyczajny akt! - Co ja mam? - Nadzwyczajny akt. - Ja mam kilka akt�w: akty strzeliste, wiary, nadziei... Malarz si� zirytowa�. - Ale� nie to! nie to! Ja, Uwa�a siostra, my�l� o tym - o! - �e siostra ma doskonale zarysowane k��by - o! tu! - i noga, �e tak powiem, ho! ho!... Siostra sta�a si� purpurowa, ale potem patrzy�a na malarza bardzo �yczliwie. Kiedy malarzowi zrobi�o si� raz bardzo �le, siostra si� zmartwi�a. - Mo�e pan ma jakie �yczenie? - A jak�e! - rzek� malarz - naturalnie! Przede wszystkim chcia�bym si� o�eni�. Siostra si� u�miechn�a. - S�owo daj� dziewicy . Chcia�bym si� o�eni�. Cz�owiek powinien si� �eni�, kiedy ma galopuj�ce suchoty, bo zaraz po weselu umar�by przynajmniej. A siostra za m�� si� nie wybiera? Suchoty galopowa�y w malarzu, jak doro�karskie konie. Przyszed� go raz odwiedzi� mecenas jeden. - Jaki� pan pyta, czy mo�e tu wej�� do pana? - Nie, siostro, niemo�liwe. Nie mam czasu. Nie przyjmuj�. - Czemu� to? - Jest po wp� do si�dmej, a ja na si�dm� zam�wi�em dusz�. B�d� rozmawia� z Panem Bogiem. - Najwy�szy czas! - westchn�a biedna siostra. Raz go chcieli umy�. - Nie pozwalam - krzykn�� malarz to jest zamach. - �aden zamach, prosz� pana, ale umy� si� pan musi. - Nawet po �mierci nie! - To trudno, ale teraz pan musi. - Prosz� si� nie zbli�a�, bo b�d� wierzga�. A zreszt� mnie ko�ci� zakaza� si� my�. - Kto panu zakaza�? - Naturalnie, �e ko�ci�. Czy siostra wie, kto ja jestem? Pomazaniec bo�y, a takiemu nie wolno nigdy si� my�, boby star� bo�e pomazanie. Aha! Pan B�g opu�ci� malarza, ale mecenasy go nie opu�ci�y. Przyszed� wreszcie jeden i rozpocz�� pos�annictwo. - No! no! niech si� pan nie niepokoi. Z tego si� wychodzi, czego ja panu szczerze �ycz�. - Wierz� w szczero��, panie �askawy - jestem panu co� winien. - Ach, m�wi? - Nie ja... - I ja tak�e nie. Przyszed�em panu nawet co� zaproponowa�. Widzi pan, panu potrzebne jest po�udnie. Sam pan przyzna? - Nie mog�! - Pan nie musi wyjecha�? - Nie chc�, �askawy panie; chc� umrze� na koszt rodzinnego kraju. Mecenas si� za�mia� jak ropucha do s�o�ca. - Pan sobie �artuje. A ja panu co� powiem. Ja panu dam na wyjazd! Pan jest nies�ychanie zdolny i ja panu dam na wyjazd... Malarz spojrza� nieufnie. - Niech mi pan wierzy - m�wi� mecenas - robi� to dla pa�skiego talentu. - To pan �le robi... - Niby czemu? - Bo ja jestem �winia i ka�dego, co mi chce dobrze zrobi�, uwa�am za idiot�. Mecenas znowu si� za�mia�. - Humor z pana tryska, a pan rozpacza. Pojedzie pan na po�udnie i b�dzie dobrze ze wszystkim. - O, nie ze wszystkim!... Z pa�skimi pieni�dzmi b�dzie bardzo �le. - Jestem spokojny, mistrzu. Zreszt� nie robi� panu �aski Malarz filuternie przymkn�� jedno oko. - �eby pana nie ura�a�, nie da si� panu za darmo - rzek� szybko mecenas. - Panu �adna �aska nie potrzebna. Pan ma talent i mo�e pan dyktowa� warunki. No, czy� nie? Czy nie mam racji? - Ho! Ho! Mecenas spojrza� ciekawie. - Jak pan to rozumie? - Co? - Ten wykrzyknik... - Bynajmniej! Niech pan na to nie zwraca uwagi, to s� przed�miertne rz�enia. - Pan zawsze taki sam - zauwa�y� mecenas. - Pan dobrodziej tak�e... - A tak, tak... Przyst�pmy do rzeczy. Wyjedzie pan na po�udnie za moje pieni�dze. To pana nie powinno obra�a�. Niech pan si� namy�li, niech pan sam ze sob� pom�wi... - Wykluczone! Z suchotnikami nie gadam...! - He! he! Bardzo s�usznie, wybornie! - Widzi pan, pan te pieni�dze odrobi. U�yje ich pan rozumnie... - R�wnie� wykluczone. Pija�stwo nie nale�y do rzeczy rozumnych. - Pan mi nie da przyj�� do s�owa... Pan te pieni�dze odrobi. Dostanie pan czterysta koron, za to b�dzie pan rok we W�oszech i b�dzie pan malowa�. A co pan namaluje to pan mnie przy�le... Zgoda? Ale! ale! obrazeczk�w b�dzie najmniej dwadzie�cia... No, i jak�e? Malarz si� u�miechn�� jadowicie jak okularnik. - Chwileczk�, �askawco... - Bardzo prosz�... Malarz wyj�� spod poduszki naczy�ko, specjalnie sporz�dzone dla suchotnik�w, i rzek� wielce uroczy�cie: - Widzi pan, tu nie wolno plu� na nic, a ja bym panu chcia� naplu� w g�b�. Pan pozwoli, �e ze wzgl�du na higien� napluj� tylko w to naczynie... No, i plun��, jak przysta�o na porz�dnego malarza. - K�aniam!... - rzek� i odwr�ci� si� do �ciany. Mocno by� poirytowany zacny malarz. Ca�� noc sam ze sob� gada�. - Polska - m�wi� Ze spluwaczk� trzeba by nie dadz� spokojnie, a trzyma. Naturalnie!... powiada, mu daj, a on ci pomo�e do �mierci, ba�wan jeden, galernik! sztuk� popiera i kamienic� kupi, na podwieczorek ci� zaprosi. �winia! Takiemu powinien ksi�dz na spowiedzi poradzi�, aby si� powiesi�, aby na suchoty przypadkiem nie umar�, bo to za porz�dna �mier�... Naturalnie, �e za porz�dna... Aby� cztery �ony mia�, gorylu jeden... Dwadzie�cia obraz�w! Czterysta koron ci daje... Najmiesz pa�ac w Rzymie, kupisz wagon farb i b�dziesz malowa� w�osk� kr�low�. Bogdajby� sezez�... �e ta �wi�ta ziemia jest taka cierpliwa. Inna na jej miejscu, porz�dna kobieta, to by kopn�a to �cierwo na cztery wiatry ... Malarzem by�? Do dymisji si� podam i ministrem zostan�. S�owo daj�.... Mia� jednak na drugi dzie� pociech�. Ko�o po�udnia wsun�a si� do celi dziwna figura. - Niech b�dzie pochwalony, s�usznie tak nazwany Jezus Chrystus... Malarz spojrza� i zdumia� si�. - A ty� si� tu sk�d wzi��? By� to r�wnie zacny malarz, tylko g�upszy. Cienka figura, przybrana w czarne, potwornie szerokie aksamitne spodnie i w bia�� bluz�. Pod szyj� co� jak stryczek, co� jak krawat. Br�dka ruda, zakr�cona fantazyjnie w lewo i rzewne, niezmiernie sm�tne w�siki. Jaki� szcz�tkowy zabytek, jaka� mizerna pozosta�o�� wyrudzia�ego materaca, jaka� resztka p�dzla. Przyjaciel nie m�wi�, tylko piszcza�, jakby na p�kni�tym flecie gra�. W og�le g�os mia� troch� zapity. Spojrza� filuternie na przyjaciela powalonego na �elazne, szpitalne �o�e bole�ci i 2xlumia� si�: - To ty jeszcze �yjesz? Na! na! I suchoty masz? Psiakrew, hrabia! - A widzisz, zawsze by�em arystokrat�. - S�usznie, s�usznie... I ros� ci tu podobno nawet daj�. Pa�skie �ycie, s�owo daj�. Taki jak ja nie ma szcz�cia. Mo�na tu usi���? S�uchaj no, a mo�e ty nie masz czasu, mo�e ci przeszkadzam! - Siadaj! - Jakby� chcia� umiera� albo co, to ja wyjd�. Nie lubi� patrze� na umieraj�cych. Raz w moich oczach tramwaj psa przejecha�, tom potem przez trzy dni obiadu je�� nie m�g�. Zreszt� nie mia�em nawet pieni�dzy na obiad i bardzom by� z tego rad. - Ty z Pary�a wracasz? - A jak�e! Powiadam ci, bracie, Babilon! S�owo daj�. Sodoma i Gomora! Palce liza�... Na balu jednym to albo we fraku, albo bez niczego, uwa�asz, tak jak model. Nie mia�em fraka, tom tak poszed�, jak Adam... S�owo daj�. Furor� zrobi�em, bo musisz wiedzie�, �e jestem tak zbudowany �adnie, jak kobieta. - E? - S�owo uczciwo�ci... Ca�y bal za mn� biega�. - Wystawia�e� w Salonie? - W Salonie? Kto by tam wystawia�! Same knoty. Francuzy myd�kowate... By�em z obrazem i na pysk mnie wylali. Ma�py berberyjskie. �liczny obraz! Stoi, uwa�asz, ko�o p�otu dziewczyna ca�kiem zezowata; trzyma w r�ku kawk�. Obraz nazywa si� Nie�miertelno��. - Bardzo s�usznie si� tak nazywa. I nie przyj�li? - Powiadam ci, �e mnie na pysk wylali. Pytaj� si� mnie, co to jest ta dziewczyna ? - 2ycie - powiadam. - A ta kawka? - Powiadam, �e dusza. �ycie schwyta�o dusz� i wi�zi j�. A j� wo�a nie�miertelno��. No, czy nie mam racji? - I �ycie by�o zezowate? - Naturalnie, bo powiedz sam, czy tak nie jest. Wi�c kto jest idiot�, ja czy oni? - Ja ich nie znam... - Ano w�a�nie. No i tak... A ty tu d�ugo my�lisz le�e�? - Do �mierci. - To z jakie trzy dni w ka�dym razie? - Mo�e trzy, mo�e mniej. - To ci pieni�dze �adne niepotrzebne? - 2adne. Chcia�e� mi co da�? - To nie, ale mo�e ty co masz? - Mam w banku angielskim, dam ci czek... Przyjaciel posmutnia�. - Jeszczem na ciebie tylko liczy�. My�la�em: umiera, wi�c mu ju� niczego nie trzeba. No, i czy �ycie nie jest zezowate? - Owszem, przyjacielu. Nawet z egipskim zapaleniem oczu. Owszem. Ale s�uchaj no, ty. Sytuacja nie jest bez wyj�cia. - Wola�bym wyj�cie bez sytuacji. - Widzisz te szaty, kt�re ze mnie zdj�to? - No? - Prosta historia. Po �mierci nie potrzeba mi spodni. Mog�e� ty chodzi� go�y na bal, mog� ja go�y umiera�. Zabieraj to i id� do diab�a. - Serio m�wisz? - Nie �artuje si� w obliczu karawana, m�j drogi. We�miesz szaty? - Wezm�, ale co b�dzie, jak ty wyzdrowiejesz? - B�dziesz musia� si� powiesi� nago i zwr�cisz mi ubranie. - Ale, zdaje mi si�, �e nie ma obawy, aby� ty wsta� - zauwa�y� weso�y przyjaciel, patrz�c okiem znawcy. Nagle si� roze�mia� szeroko. - Kapitalnie b�dziesz wygl�da� w trumnie. S�owo daj�. Umy�lnie przyjd� popatrze�, cho� pogrzeb�w nie lubi�. - Nogi sobie przedtem po�am... Przyjaciel patrzy� na niego z rozczuleniem. - Dobr� dusz� mia�e�. Phi! Kobiety ci� zniszczy�y. M�j drogi, ja jestem ostro�ny. J a si� nie kocham - rzek� z westchnieniem. - Za g�upi na to jeste�. - To mo�e nie... Sam zreszt� nie wiem czemu; nie mia�bym i tak szcz�cia. - Zanadto po kobiecemu jeste� zbudowany... - A mo�e i to? Kto wie?! Ale� ty U�ywa�, co? No i umierasz nie tyle w spokoju, co w szpitalu. No, zabieram ubranie i b�d� zdr�w. - Jak powiadasz? - B�d� zdr�w! - W takim razie zostaw mi ubranie! - Ah! pardon! Weso�ej �mierci! Tylko mnie przy �mierci nie wspominaj, bo mi mo�e by� troch� przykro. I nie opowiadaj w niebie, kto ci ubranie wzi��. powiedz, �e w szpitalu zgin�o... �atwiej uwierz�... Tyle ludzi tu ginie, �e i spodnie tak�e zgin�� mog�y. Malarz mu �cisn�� r�k�. - Do widzenia! - Do widzenia! - Jak powiadasz? - zapyta� z kolei przyjaciel. - Do widzenia? Obejdzie si�... Ale! ale! By�by� umar� i nie dowiedzia� si� weso�ej rzeczy. Prosz� ciebie - stado jedno, mecenasy i kobiety opas�e zrobi�y komitet i robi� raut. A wiesz jakI raut? - ze �piewami i ta�cami. - B�dziesz na nim nago? - Jako �ywo nie! Raut jest na tw�j doch�d. Malarz spojrza� na niego jak na wariata. - Oszala�e�? - Nie mia�em nigdy do tego sk�onno�ci... To jest, uwa�asz, niby tajemnica, ale wszyscy wiedz�, o co idzie. Chc� ci� do W�och wys�a�, margocie jeden. Co ci jest, do diab�a? - Do W�och? - krzycza� malarz. - Nie krzycz! bakcyle przel�kniesz... Zreszt� powiniene� si� cieszy�, byku egipski. Sama ona �piewa, ta donna z d�ug� szyj�, kt�r� malowa�e� sto razy z sukni� i bez sukni. - Milcz! - Co mam milcze�? My�la�em, �e ci przyjemnie b�dzie dowiedzie� si�, �e ona �piewa na twoje suchotnicze konto i podobno stara si� o ca�y ten rautowy interes. Nie j�cz! musia�a si� chyba kocha� w tobie, na co trzeba mie� uderzenia krwi na m�zg. Malarz k�sa� poduszk�, kt�rej tre�� skompromitowa�, albowiem siano si� z niej ukaza�o. - Ty tak d�ugo potrafisz? - pyta� zaciekawiony przyjaciel. - Byd�o! byd�o! - krzycza� malarz. - Ja wiem, �e byd�o. Ale ona mo�e w najlepszej ch�ci... - Ona najwi�ksze bydl�! - Tak s�dzisz? Ha! je�eli tak s�dzisz, to pewnie i prawda. G�upiom tylko zrobi�, �em ci o tym wszystkim powiedzia�. Malarz co� postanowi�. - Dobrze� zrobi�... ale s�uchaj no, kiedy jest ten raut? - Dzisiaj wy� ma ona t�uszcza. - Dzisiaj? Ot� nie b�dzie wy�a. Dla mnie raut? Niedoczekanie ich! I ona �piewa� b�dzie, go��bica? Nie, tego nie do�yje. Now� sukni� ma - ot� w�a�nie, �e jej nie poka�e !... - Wstajesz? Mam ci odda� ubranie? Mo�e by� si� ju� raz wreszcie zdecydowa�... A malarza znowu napad�o. Dar� z�bami poduszk�; krew mu si� jeszcze jaka taka zbieg�a do twarzy. W gardle mu �wiszcza�o niezno�nie. R�ce kurczowo zaciska�. Przyjaciel patrzy� niespokojny i nie wiedzia�, co uczyni�. - S�uchaj no, ty, czy ty przypadkiem nie umierasz? Malarz co� rz�zi�. - Ach - poj�� przyjaciel - ty im chcesz tak na z�o��?! Paradne! s�owo daj�... Patrzy� z coraz wi�kszym zaj�ciem, pokiwa� g�ow�, potem krzykn�� w stron� drzwi: - P3nj siostro! - Co takiego? co si� sta�o? - Nadzwyczajnego nic. Tylko ot! - ten si� niegrzecznie obr�ci� do �ciany i umar�! Z�o�liwa bestia! Do widzenia, siostro, ja tu mo�e wr�c�, tylko nie na suchoty, a na delirium.