8089

Szczegóły
Tytuł 8089
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8089 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8089 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8089 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Frederik Pohl Opowiadania - 23 s�owa - Czekaj�c na olimpijczyk�w - Dajmy szanse mr�wkom - Dorastanie w Mie�cie na Skraju - Dzie� Milionowy - Farmer na ulicach miasta - Fermi i mr�z - Skarb w �rodku gwiezdnej t�czy - �wi�teczny program Rocky'ego Pythona - W blasku komety Frederik Pohl 23 s�owa Siedz� na brzegu czego�, co uchodzi za ��ko. Jest zrobione z lu�no przeplecionych ta�m stalowych i nie ma materaca, tylko dodatkowy koc szarozielonego koloru. Nie jest to wygodne, ale oczywi�cie ci tutaj spodziewaj� si�, �e b�dzie mi jeszcze mniej wygodnie. Maj� bowiem nadziej, �e zostan� zabrany z aresztu w komisariacie do wiezienia okr�gowego, a nast�pnie do kostnicy. Och, oczywi�cie najpierw b�dzie proces, ale to tylko formalno��. Nie tylko zosta�em schwytany z dymi�cym pistoletem w d�oni nad charcz�cym przed�miertnie przez dziury w gardle Connaughtem, ale r�wnie� przyzna�em si� do tego. Ja bowiem - z pe�n� �wiadomo�ci� czynu i dzia�aj�c z premedytacj� oraz szczeg�lnym nasileniem z�ej woli, jak to nazywaj� - zastrzeli�em Laurence'a Connaughta. Morderc�w si� u�mierca. Maj� mnie wi�c u�mierci�. Szczeg�lnie za� dlatego, �e Laurence Connaught ocali� mi �ycie. No c�, s� okoliczno�ci �agodz�ce. Nie spodziewam si�, by przekona�y one przysi�g�ych. Connaught i ja byli�my przez ca�e lata bliskimi przyjaci�mi. W czasie wojny stracili�my kontakt, w kilka lat po wojnie spotkali�my si� znowu w Waszyngtonie. Dorastali�my wi�c osobno. On sta� si� cz�owiekiem pe�ni�cym misj�. Pracowa� nad czym� bardzo ci�ko; nie chcia� rozmawia� o swej pracy, a w jego �yciu nie istnia�o nic innego, co pomog�oby nam si� porozumie�. A ja - c�, ja te� mia�em w�asne �ycie. Nie zwi�zane z badaniami naukowymi. Zawali�em studia medyczne, on za� je kontynuowa�. Nie wstydzi si� tego, bo nie ma w tym nic, czego m�g�bym si� wstydzi�. Po prostu nie by�em w stanie znie�� krojenia trup�w. Nie lubi�em tego, nie chcia�em, a gdy mnie zmuszano, robi�em to �le. Da�em wiec spok�j studiom. Nie mia�em wi�c tytu��w naukowych, ale nie s� one potrzebne na posadzie stra�nika w Senacie. Nie wydaje si� to wam ol�niewaj�c� karier�? Oczywi�cie nie, ale lubi�em t� robot�. Gdy stra�nicy s� blisko, senatorowie s� przyja�ni i odpr�eni, mo�na te� dowiedzie� si� niezwyk�ych rzeczy o tym, co dzieje si� za kulisami w�adzy. A poza tym stra�nik w Senacie mo�e okazywa� wzgl�dy: dziennikarzom, kt�rzy wdzi�czni s� za wskazanie interesuj�cej nowinki; urz�dnikom administracji, kt�rzy czasem umiej� zawi�za� ca�� intryg� opieraj�c si� na jednej niedbale rzuconej i powt�rzonej im uwadze; czy komukolwiek, kto podczas gor�cej debaty chcia�by znale�� si� na galerii dla go�ci. Larry Connaught te� nale�a� do tej kategorii. Spotka�em go kt�rego� dnia przypadkowo na ulicy, rozmawiali�my przez chwil�, on za� zapyta�; czy m�g�bym go wprowadzi� na zbli�aj�c� si� debaty o polityce zagranicznej. Owszem, mog�em. Zadzwoni�em do niego nazajutrz z wiadomo�ci�, �e mam dla niego przepustk�. No i przyszed�. W�a�nie wpatrywa� si� �arliwie swoimi ma�ymi, mokrymi oczkami we wstaj�cego, by zabra� g�os, Sekretarza, gdy niespodzianie rozleg� si� wrzask i gar�� �rodkowoameryka�skich fanatyk�w wyci�gn�a bro�, staraj�c si� zmieni� ameryka�sk� polityki zagraniczn� za pomoc� prochu strzelniczego. S�dz�, �e pami�tacie t� histori�. By�o ich tylko trzech. Dw�ch z pistoletami, jeden mia� granat r�czny. Rewolwerowcom uda�o si� zrani� dw�ch senator�w i stra�nika. By�em tam w�a�nie i rozmawia�em z Connaughtem; zauwa�y�em cz�owieczka z granatem r�cznym i rzuci�em si� na niego. Zwali�em go z n�g, ale granat polecia�. Z wyci�gni�t� zawleczk�. To by�y sekundy. Skoczy�em po granat, ale Larry Connaught mnie wyprzedzi�. Artyku�y w dziennikach zrobi�y bohater�w z nas obu. By�o prawdziwym cudem - napisa�y - i� Larry, kt�ry przykry� granat w�asnym cia�em, zdo�a� wyszarpn�� go spod siebie i odrzuci� w miejsce, w kt�rym wybuch� nie czyni�c nikomu szkody. Bo wybuch�, lecz od�amki nie zrani�y nikogo. Dzienniki poda�y, �e Larry wskutek wybuchu straci� przytomno��. Rzeczywi�cie straci�. Trwa�o to sze�� godzin, a, gdy odzyska� zmys�y, by� odurzony jeszcze przez ca�y dzie�. Dlatego odwiedzi�em go nast�pnego wieczoru Ucieszy� si� na m�j widok. - Niewiele brakowa�o, Dick - powiedzia�. - Przypomnia�o mi to bitw� na Tarawie. - Nie by�em tam - odpowiedzia�em. - Chyba ocali�e� mi �ycie, Larry. - Ech, tam, Dick. No wiesz, po prostu skoczy�em. Szcz�liwie, mam wra�enie. - Gazety m�wi�, �e by�e� wspania�y - odpowiedzia�em. - M�wi� te�, �e zrobi�e� to tak szybko, �e nikt nie dostrzeg�, co w�a�ciwie zasz�o. Zrobi� lekcewa��cy gest, ale jego mokre oczka mia�y wyraz czujno�ci. - S�dz�, �e w gruncie rzeczy nikt tego tak dok�adnie nie obserwowa�. Westchn��em. - J a obserwowa�em. Przez chwil� przygl�da� mi si� bez s�owa. Powiedzia�em: - Znajdowa�em si� miedzy tob� i granatem. Nie przeskoczy�e� ko�o mnie, nade mn�, ani przeze mnie. Ale znalaz�e� si� nad granatem. - Larry zacz�� kr�ci� g�ow� przecz�co. - P o n a d t o Larry, upad�e� na granat. Wybuch� pod tob�. Wiem o tym, bo w tym momencie prawie le�a�em na tobie, eksplozja za� wyrzuci�a ci� w powietrze. Czy mia�e� na sobie kamizelk� przeciwkulow�? Odchrz�kn��. - No c�, w gruncie... - Daj spok�j, Larry - przerwa�em. Zdj�� okulary i zacz�� przeciera� swe wodniste oczy. - Czy nie czyta�e� gazet? Granat wybuch� o jard dalej mrukn��. - Larry - odpowiedzia�em �agodnie - ja tam by�em. Larry Connaught wygl�da�, jakby mu si� zrobi�o niedobrze. Opad� na oparcie fotela, gapi�c si� na mnie. By� ma�ym cz�owieczkiem, ale nigdy nie wygl�da� na tak ma�ego, jak w tym wielkim fotelu. Patrzy� na mnie, jakbym by� Nemezis we w�asnej osobie. I w ko�cu si� za�mia�. Zaskoczy� mnie; zdawa� si� niemal uszcz�liwiony. - C� u diab�a, Dick - powiedzia�. - Wcze�niej czy p�niej musz� komu� o tym powiedzie�. Czemu nie tobie? Nie mog� wam przekaza� wszystkiego, co powiedzia�. Opowiem wi�ksz� cz��. Ale nie to, co najwa�niejsze. T e g o nie powiem nigdy i n i k o m u . - Powinienem by� si� spodziewa�, �e zapami�tasz powiedzia� i u�miechn�� si� do mnie z �a�osn� serdeczno�ci�. - Te nasze dyskusje w kafeteriach, co? Ca�e noce przegadane na wszystkie tematy. Ale ty nie zapomnia�e�. - Powiedzia�e� wtedy, �e umys� ludzki posiada zdolno�� psychokinezy - odrzek�em: - Powiedzia�e�, �e wystarcza si�a umys�u, by cz�owiek m�g� przenie�� swe cia�o w dowolne miejsce i w jednej chwili, bez pomocy maszyn i nie kiwn�wszy nawet palcem. Powiedzia�e�, �e dla umys�u ludzkiego nie ma nic niemo�liwego. Powtarzaj�c to czu�em si� jak kompletny idiota, bo te pomys�y by�y �miechu warte. Wyobra�cie sobie cz�owieka, kt�ry mo�e p o m y � 1 e � siebie z jednego miejsca w drugie! Ale... by�em przecie� na tej galerii. Obliza�em wargi i spojrza�em na Larry'ego Connaughta, czekaj�c na potwierdzenie. - Ale� by�em wtedy schlany - powiedzia� Larry. Za�mia� si�. - Wyobra� sobie! S�dz�, �e okaza�em zdziwienie, bo Larry poklepa� mnie po ramieniu i odzyskuj�c powag� powiedzia�: - Oczywi�cie, Dick. Nie masz racji, ale r�wnocze�nie j� masz. Sam umys� nie mo�e dokona� niczego podobnego - to by� po prostu g�upi, szczeniacki pomys�. A 1 e - ci�gn�� dalej, a jego oczy zacz�y b�yszcze� podnieceniem, s�owa za� sta�y si� szybsze i g�o�niejsze - a 1 e istniej� - no c� - techniki wi���ce umys� z si�ami fizycznymi, zwyk�ymi si�ami fizycznymi, kt�rych u�ywamy na co dzie� i kt�re mog� zrobi� wszystko. Wszystko! Wszystko, co wymarzy�em i jeszcze to, czego dotychczas nie odkry�em. Przelecie� przez ocean? W sekund�, Dick! Izolowa� wybuchaj�c� bomb�? Oczywi�cie, �atwo! Widzia�e�, jak to zrobi�em. Och, to oczywi�cie wymaga pracy. Wymaga dop�ywu energii - nie da si� uciec od praw natury. Znokautowa�o mnie to na ca�y dzie�. Ale zadanie by�o trudne; o wiele �atwiej na przyk�ad spowodowa�, by pocisk rozmin�� si� z celem. A jeszcze �atwiej wydoby� nab�j z komory �adunkowej i przenie�� do kieszeni, by w og�le nie m�g� zosta� wystrzelony. Masz ochoto na angielskie klejnoty koronne? Mo�esz je mie�, Dick! - Czy mo�esz przewidywa� przysz�o��? - zapyta�em. - Nie. - Zmarszczy� brwi. - Dick, to by�o g�upie pytanie. To nie s� przes�... - A jak z czytaniem cudzych my�li? Twarz mu si� rozja�ni�a. - O, pami�tasz co� z tego, co m�wi�em przed laty. Nie, Dick, tego te� nie mog� zrobi�. Mo�e kiedy�, je�li b�d� nad tym pracowa�... C�, obecnie nie umiem. Ale jednak potrafi� robi� nie gorsze rzeczy. Mog� pods�uchiwa� wszystko co si� dzieje, mog� widzie� wszystko co chce ujrze�, gdziekolwiek na Ziemi. Albo poza ni�, Dick! To jest trudne, ale robi�em to. Mars! Widzia�em go, wygl�da jak kamienne usypisko. Odchrz�kn��em. - Poka� mi co� z tego, co potrafisz - poprosi�em. U�miechn�� si�. Larry by� zadowolony z siebie i nie mia�em mu tego za z�e. Przez ca�e lata, od dnia gdy wpad� na pierwszy trop, kry� si� z t� spraw�. Przez dziesi�� lat pr�b i eksperyment�w by� niemal zawsze na b��dnej drodze, ale ci�gle coraz bli�ej... M u s i a � o tym opowiedzie�. My�l�, �e by� naprawd� zadowolony z tego, �e kto� si� na koniec domy�li�. - Pokaza� ci co�? - powiedzia�. - Czemu nie, zastan�wmy si�, Dick. - Rozejrza� si� po pokoju i mrugn�� do mnie. - Widzisz to okno? Spojrza�em. Okno otworzy�o si� z trzaskiem drewnianych ram. I zamkn�o. - Radio - powiedzia� Lamy. Pstrykni�cie i jego ma�y odbiornik sam si� w��czy�. - Uwaga. - Radio znik�o i zn�w si� pojawi�o. - By�o na szczycie Mount Everestu powiedzia� Larry lekko dysz�c. Wtyczka na przewodzie radioodbiornika unios�a si� i wyci�gn�a w stron� gniazdka, ale po chwili opad�a na pod�og�. - Nie - powiedzia� Larry dr��cym g�osem - poka�e ci co� naprawd� trudnego. Patrz na radio, Dick. Uruchomi� je bez pod��czania do sieci! Same elektrony... Wpatrywa� si� intensywnie w odbiorniczek. Ujrza�em, jak skala si� zapala, przygasa i rozpala sta�ym blaskiem; g�o�nik zacz�� chrypie�. Stan��em dok�adnie za Larrym, dok�adnie nad nim. Pos�u�y�em si� telefonem, kt�ry sta� na stole obok. Ryzykowa�em pot�nie i wiedzia�em o tym. Uda�o si�. Trafi�em go dok�adnie za uchem. Zwin�� si�, nie wydawszy g�osu. Uderzy�em go jeszcze dwa razy, metodycznie, a� by�em pewien, �e si� nie ocknie przynajmniej przez godzin�. Odwr�ci�em go, a telefon postawi�em na miejscu. Zrewidowa�em ca�e jego mieszkanie. Znalaz�em w biurku wszystkie jego notatki. Wszystkie informacje. Tajemnic� robienia tego, co robi�. Wzi��em za telefon i zadzwoni�em do policji waszyngto�skiej. Gdy us�ysza�em syren� za oknem, wyj��em s�u�bowy pistolet i przestrzeli�em Larry'emu gard�o. Zanim zd��yli go dotkn��, by� ju� trupem. Bo, widzicie, ja zna�em Laurence'a Connaughta. Byli�my przyjaci�mi i zaufa�bym mu w�asne �ycie. Ale tu sz�o o co� wi�cej, ni� tylko �ycie. Dwadzie�cia trzy s�owa nauczy�y mnie robi� to, co robi� Laurence Connaught. Ka�dy, kto umie czyta�, mo�e to zrobi�. Zbrodniarze, zdrajcy, szale�cy-formu�a b�dzie s�u�y�a ka�demu. Laurence Connaught by� uczciwym cz�owiekiem, my�l� nawet, �e by� idealist�. Ale co b�dzie z cz�owiekiem, kt�ry stanie si� Bogiem? Wyobra� sobie, �e powiedziano ci dwadzie�cia trzy s�owa, kt�re pozwol� ci si�gn�� do ka�dego skarbca bankowego, zajrze� do ka�dego zamkni�tego pokoju, przej�� przez ka�d� �cian�? Wyobra� sobie, �e strza� pistoletowy nie mole ci� zabi�? Wyobra� sobie, �e mo�esz stan�� pod spadaj�c� bomb� atomow� i w mgnieniu oka przenie�� si� o tysi�c mil dalej? M�wi si�, �e w�adza demoralizuje, a w�adza absolutna demoralizuje absolutnie. A nie istnieje bardziej absolutna w�adza ni� ta, kt�r� daj� dwadzie�cia trzy s�owa, mog�ce wyswobodzi� z ka�dego wiezienia i da� wszystko, czego si� zapragnie. Larry by� moim przyjacielem. Ale zabi�em go z zimn� krwi�, wiedz�c, co robi�. Dlatego, �e on nie m�g� by� stra�nikiem sekretu, kt�ry zrobi�by z niego kr�la �wiata... Ale ja mog�. Prze�o�y� Jerzy Wilczy�ski powr�t Frederik Pohl Czekaj�c na olimpijczyk�w "Dzie� dw�ch odrzutek" Gdybym pisa� to jako powie��, zatytu�owa�bym rozdzia� o ostatnim dniu w Londynie na przyk�ad "Dzie� dw�ch odrzutek". A dzie� to by� paskudny, koniec grudnia, tu�-tu� przed �wi�tami. By�o zimno, mokro i w og�le parszywie (m�wi�em, �e to Londyn, nie?), ale wszystkich ogarn�o jakie� podniecenie wynik�e z oczekiwania: w�a�nie og�oszono, �e Olimpijczycy przyb�d� nie p�niej ni� w sierpniu przysz�ego roku i ka�dy ju� si� napala�. Nie mog�em znale�� wolnej taks�wki i sp�ni�em si� na lunch z Lidi�. Jak by�o w Manahattanie? - zapyta�em siadaj�c w boksie obok niej, tu� po szybkim poca�unku na powitanie. - Niczego sobie - odpowiedzia�a nalewaj�c mi drinka. Lidia te� by�a pisark�... w ka�dym razie oni nazywaj� siebie pisarzami, ci, kt�rzy �a�� za s�awnymi lud�mi i zapisuj� o nich wszystkie plotki i �arty, a potem wydaj� to wszystko w ksi��kach ku rozweseleniu prostaczk�w. Przecie� to nie jest prawdziwe p i s a n i e, nie ma w tym nic tw�rczego, ale zysk daje niez�y, a i zbieranie danych (tak mi m�wi Lidia) to sama przyjemno��. Lidia po�wi�ca�a du�o czasu na kursowanie za osobisto�ciami, co wcale si� dobrze nie przys�u�y�o naszemu romansowi. Odczeka�a, a� sko�cz� pierwszego drinka, po czym zapyta�a: - Sko�czy�e� ju� swoj� ksi��k�? - Nie nazywaj tego "moj� ksi��k�" - odpar�em. - Ona ma tytu�: O�la Olimpiada. Po po�udniu id� do Marcusa w tej sprawie. - Nie nazwa�abym tego wstrz�saj�cym tytu�em - zauwa�y�a. Lidia zawsze ch�tnie przekazuje mi swoj� opini� o czym�, co jej si� nie podoba. - Nie s�dzisz, �e ju� za p�no na pisanie jeszcze jednego romansu naukowego o Olimpijczykach? - Potem u�miechn�a si� s�odko i doda�a: - Mam ci co� do powiedzenia, Jul. Ale najpierw si� napij. I ju� wiedzia�em, co mnie czeka, a by�a to pierwsza odrzutka. Na w�asne oczy obserwowa�em ca�y proces. Jeszcze przed ostatni� wypraw� "badawcz�" Lidii za ocean zacz��em podejrzewa�, �e jej pocz�tkowo p�omienne uczucie cokolwiek och�od�o, nie by�em wi�c zaskoczony, kiedy teraz, bez �adnych dalszych wst�p�w o�wiadczy�a mi: - Mam kogo�, Jul. - Rozumiem - powiedzia�em. Naprawd� to rozumia�em; nala�em sobie trzeciego drinka, podczas gdy ona opowiedzia�a mi o wszystkim. - To dawny pilot kosmiczny, Juliuszu. By� na Marsie, na Ksi�ycu, wsz�dzie, i w og�le jest uroczy. Nie uwierzysz, ale jest te� mistrzem w zapasach. Oczywi�cie ma �on�, jak si� to cz�sto zdarza, ale porozmawia z ni� o rozwodzie, gdy tylko dzieci troch� podrosn�. Spojrza�a na mnie wyzywaj�co, wyra�nie chc�c, �ebym wyzwa� j� od idiotek. Ja w og�le nie mia�em zamiaru si� odzywa�, ale na wypadek, gdybym mia�, doda�a: - Nic mi nie m�w, co my�lisz. - Nic nie my�la�em - zaprotestowa�em. Westchn�a. - Dobrze to znios�e� - rzek�a, a brzmia�o to tak, jakbym sprawi� jej zaw�d. - Pos�uchaj, Juliuszu, wcale tego nie ukartowa�am. Mo�esz by� pewien, �e zachowam dla ciebie wiele sympatii. Chcia�abym, �eby�my pozostali przyjaci�mi... Mniej wi�cej wtedy przesta�em jej s�ucha�. M�wi�a co� jeszcze w tym samym duchu, ale je�li mnie co� w tym zaskoczy�o, to tylko szczeg�y. W sumie �wiadomo�� ko�ca naszego romansu przyj��em nader spokojnie. Zawsze wiedzia�em, �e Lidia ma s�abo�� do mocnych ludzi. Co gorsza, nigdy nie darzy�a szacunkiem tego, co ja pisz�. Tak jak wielu innych gardzi�a romansami naukowymi opisuj�cymi przysz�o�� i przygody na innych planetach, czego wi�c mog�em si� na dalsz� met� spodziewa�? Po�egna�em wi�c j� poca�unkiem i u�miechem (i jeden, i drugi by� niezbyt szczery) i ruszy�em w stron� biur mojego wydawcy. Tu spotka�a mnie druga odrzutka. Ta zabola�a mnie naprawd�. Redakcja Marka znajdowa�a si� w starym Londynie, nad rzek�. To stara firma, w starym budynku, a i ludzie w niej zatrudnieni te� maj� swoje lata. Kiedy firmie potrzebni s� urz�dnicy czy redaktorzy, zazwyczaj zatrudnia by�ych nauczycieli, kt�rych uczniowie czy studenci ju� wyro�li i ju� ich nie potrzebuj�. Firma ich przyucza do nowego zawodu. Oczywi�cie dotyczy to tylko ni�szych stanowisk; wy�si, tak jak sam Mark, to swobodni pracownicy szczebla kierowniczego, na sta�ej pensji, z prawem do nie ko�cz�cych si�, zakrapianych winem obiadk�w z autorami, kt�re zazwyczaj ko�cz� si� dobrze po po�udniu. Musia�em czeka� na niego ca�� godzin�; wyra�nie by� to dzie� w�a�nie takiego obiadku. Nie z�o�ci�em si�. By�em �wi�cie przekonany, �e nasze spotkanie oka�e si� kr�tkie, mi�e i finansowo korzystne. Dobrze wiedzia�em, �e O�la Olimpiada to jeden z moich najlepszych romans�w naukowych. Nawet tytu� obmy�li�em sprytnie. Ksi��ka by�a z klasycznym podtekstem, aluzj� do Z�otego os�a Lucjusza Apulejusza sprzed gdzie� dw�ch tysi�cy lat; klasyczne w�tki splot�em w komiczn�, przygodow� opowie�� o przyj�ciu prawdziwych Olimpijczyk�w. Z g�ry umiem stwierdzi�, czy rzecz si� spodoba, a w tym wypadku. wiedzia�em, �e czytelnicy wprost si� na ni� rzuc�. Kiedy w ko�cu dotar�em do Marcusa, ten mia� oczy szkliste, jak zwykle po obiadku. Na biurku zobaczy�em m�j maszynopis. Zobaczy�em te� przypi�ty do niego kwit z czerwon� obw�dk� i by� to pierwszy zwiastun z�ych wie�ci. Kwil by� orzeczeniem cenzora, a czerwona obw�dka oznacza�a obstat. Mark nie trzyma� mnie d�ugo w napi�ciu. - Nie mo�emy wyda� - odezwa� si� k�ad�c d�o� na maszynopisie. - Cenzorzy odrzucili. - Nie mieli prawa! - zawrzasn��em, przez co siedz�ca za biurkiem w k�cie stara sekretarka Marcusa obrzuci�a mnie niemi�ym spojrzeniem. - Ale to zrobili - odpar� Mark. - Powiem ci, co tu jest napisane: "...jego charakter mo�e urazi� cz�onk�w delegacji Konsorcjum Galaktycznego, kt�rych potocznie nazywa si� Olimpijczykami..." i jeszcze "...w ten spos�b zagra�a bezpiecze�stwu i spokojowi w Imperium..." i jeszcze wiele r�nych rzeczy, kt�re w sumie oznaczaj� "nie". Nie ma nawet propozycji zmian; po prostu ca�kowite veto. To teraz makulatura, Jul. Zapomnij o tym. - Ale w s z y s c y pisz� o Olimpijczykach! - zaskowycza�em. - Wszyscy p i s a 1 i - poprawi� mnie. - Obecnie, gdy ju� s� blisko, cenzorzy wol� nie ryzykowa�. - Rozwali� si� w fotelu i pociera� oczy; wyra�nie �a�owa�, �e nie poszed� si� zdrzemn��, zamiast �ama� mi serce. Potem doda� zm�czonym g�osem: Wi�c co masz zamiar zrobi�, Jul? Napiszesz nam co� zamiast tego? Rozumiesz, to musi by� szybko; sekretariat nie lubi, jak si� przeci�ga dat� wykonania umowy ponad trzydzie�ci dni. I ma to by� co� dobrego. Nie ma mowy, �eby� zamydli� mi oczy jak�� staroci� z dna twojej szuflady - i tak zreszt� ju� to wszystko widzia�em. - Jak, na piek�a, mam napisa� ca�� now� ksi��k� w trzydzie�ci dni? - zawo�a�em. Wzruszy� ramionami; wygl�da� na coraz bardziej �pi�cego i coraz mniej zainteresowanego moimi problemami. - Jak nie mo�esz, to nie mo�esz. Pozostaje ci tylko zwr�ci� zaliczk� - powiedzia� do mnie. Szybko si� uspokoi�em. - No, nie - zacz��em m�wi� - nie ma takiej potrzeby. Co prawda nie wiem, czy sko�cz� w trzydzie�ci dni... - A ja wiem - przerwa� mi. Wzruszy�em ramionami. Masz ju� pomys�. na now�? - zapyta�. - Mark - powiedzia�em cierpliwie - zawsze mam pomys�y na nowe ksi��ki. Taki w�a�nie jest zawodowy pisarz. To maszyna do produkcji domys��w. Zawsze mam wi�cej pomys��w, ni� m�g�bym wykorzysta�... - No wi�c? - upiera� si� przy swoim. Podda�em si�, bo je�li moja odpowied� brzmia�aby "tak", on zaraz by chcia� wiedzie�, co to za pomys�. - Nie ca�kiem przyzna�em. - W takim razie - stwierdzi� - lepiej od razu id� tam, sk�d bierzesz pomys�y, bo oboj�tnie, czy na dostarczenie ksi��ki, czy na zwrot zaliczki, masz tylko trzydzie�ci dni. I macie tu wydawc�. Wszyscy s� tacy sami. Na pocz�tku bardzo mili i wylewni, w czasie owych d�ugich alkoholowych obiadk�w i optymistycznych rozm�w o milionowych nak�adach wciskaj� ci umowy do podpisu. A potem robi� si� paskudni. Chc�, �eby im jeszcze dostarczy� gotowy materia�. Kiedy go nie dostan� albo kiedy cenzorzy po�o�� obstat, to ju� nie ma �adnych mi�ych rozm�wek tylko rozwa�ania o tym, jak to b�dzie, gdy edyle wtr�c� ci� do ciemnicy za d�ugi. Poszed�em wi�c za jego rad�. Wiem, dok�d trzeba chodzi� po pomys�y, i nie jest to Londyn. Zreszt� �aden rozs�dny cz�owiek nie zostaje w Londynie na zim�, ze wzgl�du na pogod� i nat�ok obcokrajowc�w. Wci�� jeszcze nie mog� si� oswoi� z widokiem owych ros�ych, rustykalnych przybysz�w z P�nocy oraz smag�ych Hindusek i Arabek w samym sercu miasta. Przyznaj�, cz�sto poci�ga mnie �w czerwony znak kastowy i para czarnych oczu b�yskaj�cych spod tych wszystkich szat i zas�on. Mo�na to tak uj��: to co sobie wyobra�amy, jest zawsze bardziej podniecaj�ce ni� to co wida�, szczeg�lnie je�li wida� na przyk�ad nisk�, kr�p� Brytyjk� w rodzaju Lidii. Kupi�em wi�c bilet na nocny ekspres do Rzymu, gdzie mia�em si� przesi��� na wodolot do Aleksandrii. Pakowa�em si� porz�dnie, nie zapominaj�c o kapeluszu s�onecznym z szerokim rondem, o p�ynie odstraszaj�cym owady oraz - och, oczywi�cie - o rysiku i tabliczkach, na wypadek gdyby wpad� mi do g�owy jaki� pomys� na ksi��k�. Egipt! Miasto, gdzie zaczyna�a si� w�a�nie sesja zimowa konferencji na temat Olimpijczyk�w... gdzie znajd� si� w�r�d uczonych i astronaut�w nieodmiennie tryskaj�cych pomys�ami do nowych romans�w naukowych, kt�re ja napisz�... gdzie b�dzie ciep�o... Gdzie edyle mojego wydawcy b�d� mieli k�opoty z odnalezieniem mnie w przypadku, gdyby �aden pomys� na ksi��k� si� nie pojawi�. Tam, dok�d si� chodzi po pomys�y �aden si� nie pojawi�. By�o to pewne rozczarowanie. Niekt�re z moich najlepszych rzeczy powsta�y w poci�gach, samolotach i na statkach, poniewa� tam nikt nie przeszkadza, a cz�owiek nie mo�e si� urwa� na spacer, bo nie ma dok�d p�j��. Tym razem nic z tego nie wysz�o. Przez ca�y czas, gdy poci�g sun�� mokr�, pust�, zimow� angielsk� r�wnin�, siedzia�em trzymaj�c tabliczk� przed sob� i rysik gotowy do akcji, ale gdy wjechali�my do tunelu, tabliczka by�a wci�� dziewicza. Nie mia�em si� co oszukiwa�: by� to kana�. Ca�kowity, zupe�ny kana�. W mojej g�owie nie dzia�o si� nic, co mog�oby si� przeistoczy� w pierwsze sceny nowego romansu naukowego. Nie po raz pierwszy w mojej karierze literackiej przytrafi�a mi si� blokada tw�rcza. To jakby choroba zawodowa ka�dego pisarza. Ale tym razem by�o najgorzej. Naprawd� wi�za�em wielkie nadzieje z O�l� Olimpiad�; liczy�em nawet, �e si� uka�e dok�adnie w tych cudownych dniach, kiedy Olimpijczycy osobi�cie zjawi� si� w naszym Uk�adzie S�onecznym, z czego wyniknie znakomita reklama i ksi��ka osi�gnie wr�cz n i e s a m o w i t y nak�ad... a co gorsza, wyda�em ju� ca�� zaliczk�. Pozosta�a mi tylko pewna, bardzo niewielka rezerwa kredytowa. Nie po raz pierwszy zacz��em si� zastanawia�, co by to by�o; gdybym zaj�� si� inn� prac�. Gdybym na przyk�ad zosta� w s�u�bie pa�stwowej, tak jak chcia� tego ojciec. W�a�ciwie to nie mia�em �adnego wyboru. Urodzi�em si� w trzechsetn� rocznic� rozpocz�cia podboju Kosmosu, a mama powiedzia�a mi, �e pierwszym s�owem, jakie wym�wi�em, by� "Mars". M�wi�a te�, �e powsta�o pewne nieporozumienie, bo zrazu my�la�a, �e chodzi o boga, nie o planet�, wi�c wraz z ojcem powa�nie zastanawiali si�, czy nie przygotowywa� mnie do stanu duchownego. Kiedy jednak umia�em ju� czyta�, wszyscy dobrze wiedzieli, �e mam bzika na punkcie Kosmosu: Tak jak wi�kszo�� moich r�wie�nik�w (tych, co lubi� moje ksi��ki) wychowywa�em si� na relacjach z wypraw kosmicznych. Mia�em ledwie kilkana�cie lat, gdy odebrano pierwsze zdj�cia z pr�bnika wys�anego w stron� Julii, planety obiegaj�cej Alf� Centauri; zdj�cia przedstawia�y kryszta�owe struktury i drzewa o srebrnych li�ciach. Korespondowa�em z innym ch�opakiem, kt�ry mieszka� w jednej z jaskiniowych kolonii na Ksi�ycu, i zaczytywa�em si� wprost relacjami z po�cig�w edyli. za przest�pcami po ksi�ycach Jowisza. Nie by�em jedynym w�r�d moich r�wie�nik�w, kt�rego oczarowa� Kosmos, ale ja z tego nigdy nie wyros�em. Oczywi�cie zosta�em pisarzem romans�w naukowych; o niczym wi�cej nie mia�em zielonego poj�cia. Gdy tylko zarobi�em pierwsze pieni�dze za fantastyk�, rzuci�em posad� sekretarzy u jednego � pos��w cesarskich na zachodniej p�kuli i spr�bowa�em si� utrzymywa� wy��cznie z pisania. I nawet nie�le mi to wychodzi�o - nienajgorzej, powiedzmy - a w�a�ciwie, m�wi�c �ci�le, utrzymywa�em si� na pewnym, cho� nie zawsze r�wnym poziomie z dw�ch romans�w naukowych rocznie, przy czym na moje hobby - �adne kobiety, jak Lidia - mog�em sobie pozwoli� z dodatkowego wynagrodzenia, gdy kt�ra� z moich ksi��ek doczeka�a si� adaptacji telewizyjnej lub teatralnej. I w�wczas nadesz�y sygna�y od Olimpijczyk�w, i ca�a produkcja romans�w naukowych zyska�a zupe�nie inne oblicze. By�a to oczywi�cie najbardziej sensacyjna wiadomo�� w ca�ej historii ludzko�ci. A wi�c istniej� inne rasy inteligentne zamieszkuj�ce gwiazdy naszej Galaktyki! Nigdy jednak nie przysz�o mi do g�owy, �e to wydarzenie b�dzie mia�o na mnie wp�yw tak bezpo�redni, je�li nie liczy� rado�ci. Bo z pocz�tku by�a to rado��. Uda�o mi si� dosta� do wn�trza owegh radioobserwatorium w Alpach, kt�re nagra�o tamte pierwsze sygna�y, i us�ysza�em je na w�asne uszy: Bip ua bip.. Bip ii bip ua bip bip Bip ii bip ii bip ua bip bip bip. Bip ii bip ii bip ii bip ua uuuuu. Bip ii bip ii bip ii bip ii bip ua bip bip bip bip bip. Teraz to wydaje si� bardzo proste, ale min�o troch� czasu, nim kto� si� domy�li�, co oznaczaj� te pierwsze sygna�y od Olimpijczyk�w. (W�wczas jeszcze, oczywi�cie, nie nazywali�my ich "Olimpijczykami". Nawet i teraz nie nazywaliby�my ich tak, gdyby duchowni mieli co� do powiedzenia w tej sprawie, poniewa� uwa�aj� oni, �e jest to niemal �wi�tokradztwo, ale jak w ko�cu mo�na nazwa� bogom podobne istoty z niebios? Nazwa przyj�a si� od razu i kap�ani po prostu musieli si� z tym pogodzi�.) Nie b�d� ukrywa�, �e to m�j dobry przyjaciel Flawiusz Samuelus ben Samuelus pierwszy rozszyfrowa� te sygna�y i opracowa� odpowied�, kt�r� wys�ali�my nadawcom - t� w�a�nie odpowied�, co cztery lata p�niej poinformowa�a Olimpijczyk�w, �e ich us�yszeli�my. Tymczasem wszyscy oswajali�my si� z t� cudown� now� prawd�: nie jeste�my sami we Wszech�wiecie! Rynek na romanse naukowe by� bez dna. Moja kolejna ksi��ka nosi�a tytu� Bogowie z radia. i drukarnie nie mog�y nad��y� za popytem. My�la�em, �e tak b�dzie zawsze. Mog�oby i tak by�... gdyby nie strachliwi cenzorzy. Przespa�em tunel - wszystkie tunele zreszt�, nawet te pod Alpami - i gdy si� zbudzi�em, poci�g zbli�a� si� do Rzymu. Mimo �e tabliczki by�y nadal uporczywie puste, czu�em si� znacznie lepiej. Wspomnienie Lidii znika�o z pami�ci, mia�em jeszcze dwadzie�cia dziewi�� dni na dostarczenie nowego romansu naukowego, a przy tym Rzym to zawsze Rzym! O�rodek Wszech�wiata - no, nie licz�c tych wszystkich nowych danych astronomicznych, jakie mogliby nam przekaza� Olimpijczycy. W ka�dym razie to najwspanialsze miasto na �wiecie. Tu si� wszystko dzieje. Nim zd��y�em wys�a� stewarda po �niadanie i przebra� si� w �wie�e szaty, byli�my ju� na miejscu i ju� trzeba by�o wychodzi� z poci�gu do wn�trza olbrzymiego, ha�a�liwego dworca. Kilka lat ju� nie widzia�em Rzymu, ale Wieczne Miasto nie zmienia si� wiele z up�ywem czasu. Tybr wci�� �mierdzia�. Nowe wie�owce mieszkalne nadal skutecznie zakrywa�y stare ruiny, chyba �e kto� zanadto si� zbli�y�; muchy nadal dokucza�y, a m�odzi rzymianie nadal oblegali dworzec, oferuj�c swe us�ugi jako przewodnik�w po Z�otym Domu (tak jakby kt�ry� z nich m�g� przedosta� si� przez stra�e Legion�w), kupno �wi�tych amulet�w lub swoje siostry. Poniewa� pracowa�em kiedy� jako jeden z sekretarzy prokonsula narodu Czirokez�w, mam przyjaci� w Rzymie. Poniewa� jednak nie przysz�o mi do g�owy ich zawiadomi� o przyje�dzie, ni kogo nie zasta�em. Nie mia�em wyboru: musia�em nocowa� w wysoko�ciowej gospodzie na Palatynacie. Pok�j by� przera�liwie drogi, oczywi�cie. Wszystko w Rzymie jest drogie - i dlatego tacy jak ja mieszkaj� na zapad�ej prowincji w rodzaju Londynu - doszed�em jednak do wniosku, �e dop�ki nadejd� rachunki, to albo znajd� spos�b usatysfakcjonowania Marcusa i dostan� reszt� pieni�dzy, albo b�d� tak ugotowany, �e kilka dodatkowych d�ug�w nie zmieni sytuacji. Doszed�szy do tego wniosku postanowi�em pozwoli� sobie na luksus naj�cia s�u��cego. Wybra�em u�miechni�tego, muskularnego Sycylijczyka czekaj�cego w biurze najmu w sieni, da�em mu klucze do baga�u i kaza�em zanie�� wszystko do pokoju, a potem zrobi� rezerwacj� na jutrzejszy poduszkowiec do Aleksandrii. W�a�nie wtedy szcz�cie zacz�o si� nieco milej u�miecha�. Gdy Sycylijczyk wr�ci� do winiarni po nast�pne polecenia, oznajmi�: - Obywatelu Juliuszu, dowiedzia�em si�, �e pewien obywatel b�dzie te� jutro jecha� do Aleksandrii. Czy zechcesz wzi�� z nim wsp�ln� kabin�? To mi�o, gdy wynaj�ty s�uga stara si� zaoszcz�dzi� ci wydatk�w. - Co to za jeden? - zapyta�em, tonem g�osu wyra�aj�c jednak aprobat�. - Nie chcia�bym trafi� na jakiego� nudziarza. - Sam si� mo�esz przekona�, Obywatelu Juliuszu. On jest teraz w �a�ni. To Judejczyk; nazywa si� Flawiusz Samuelus. W ci�gu pi�ciu minut pozby�em si� szat i owini�ty prze�cierad�em rozgl�da�em si� po tepidarium. Od razu dostrzeg�em Sama. Le�a� wyci�gni�ty, z przymkni�tymi oczami, podczas gdy masa�ysta ugniata� jego stare, t�uste cia�o. Bez s�owa po�o�y�em si� na s�siednim kamieniu. Kiedy Sam z j�kiem przewr�ci� si� na plecy i otworzy� oczy, odezwa�em si�: - Witaj, Sam. Rozpozna� mnie dopiero po chwili; do �a�ni zdj�� kontakt�wki. Jednak po usilnym mru�eniu oczu na jego twarzy pojawi� si� u�miech. - Jul! - wykrzykn��. - Jaki �wiat jest ma�y! Bardzo si� ciesz�, �e ci� widz�! I wyci�gn�� r�ce, by mnie u�ciska� pod �okcie, naprawd� serdecznie, tak jak oczekiwa�em. U Flawiusza Samuelusa naibardziej podoba mi si� mi�dzy innymi to, �e mnie lubi. Inn� cech� Sama, kt�ra mi si� podoba, jest fakt, �e cho� to konkurent, to przy tym jest niewyczerpalnym naturalnyfi �r�d�em. Sam pisze romanse naukowe. Robi nawet wi�cej: wielokrotnie pomaga� mi w sprawach naukowych z moich romans�w, tote� gdy us�ysza�em z ust Sycylijczyka imi� Sama, przysz�o mi do g�owy, �e to w�a�nie on przyda�by mi si� najbardziej w obecnej trudnej sytuacji. Sam ma co najmniej siedemdziesi�t lat. Jest zupe�nie �ysy, a na szczycie g�owy ma wielkie, br�zowe znami� wieku. Gardziel mu obwisa, a powieki same opadaj� na oczy. Ale nigdy by� si� tego nie domy�li� rozmawiaj�c z nim przez telefon. Sam ma energiczny, d�wi�czny g�os dwudziestolatka, podobnie jak umys�: umys� w y j � t k o w o i n t e 1 i g e n t n e g o dwudziestolatka. �atwo si� te� entuzjazmuje. To komplikuje wiele spraw, poniewa� umys� Sama pracuje szybciej, ni� powinien. Czasem z tego powodu trudno si� z nim porozumie�, gdy� zazwyczaj wybiega on przed rozm�wc�w o trzy, cztery kwestie. Zdarza si� wi�c, �e to, co m�wi do ciebie, nie jest odpowiedzi� na twoje ostatnie pytanie, ale na to, o kt�rym nie zd��y�e� jeszcze pomy�le�. To niemi�a prawda, ale romanse Sama lepiej si� sprzedaj� ni� moje, i tylko jego ujmuj�cej osobowo�ci nale�y przypisywa�, �e jeszcze go za to nie znienawidzi�em. Sam ma nad nami wszystkimi przewag� przez to, �e jest zawodowym astronomem. Romanse naukowe pisze dla rozrywki, w wolnym czasie, kt�rego nie ma zbyt wiele. W pracy po�wi�ci� si� g��wnie kierowaniem lotem w�asnego pr�bnika kosmicznego, tego, kt�ry okr��a Dione, planet� Epsilonu Erydana. Mog� si� pogodzi� z jego sukcesami (i, trzeba to przyzna�, z jego talentem), poniewa� nie sk�pi mi pomys��w. Kiedy wi�c uzgodnili�my ju�, �e we�miemy wsp�ln� kabin� �a poduszkowcu, postawi�em spraw� jasno. No, prawie jasno. - Sam - zapyta�em - jedna rzecz mnie zastanawia. Kiedy Olimpijczycy tu wyl�duj�, co to b�dzie oznacza�o dla nas wszystkich? Pytanie skierowa�em do w�a�ciwej osoby; Sam wiedzia� wi�cej o Olimpijczykach ni� ktokolwiek inny na Ziemi. Ale nie nale�a�o od niego oczekiwa� prostej odpowiedzi. Podni�s� si�, obci�gaj�c prze�cierad�o wok� cia�a. Gestem odes�a� masa�yst� i spojrza� na mnie rozbawionym wzrokiem, owymi bystrymi czarnymi oczami spogl�daj�cymi spod rozwichrzonych brwi i opadaj�cych powiek. - A co, potrzebny ci nowy pomys� na romans naukowy? zapyta�. - Piek�o - zakl��em ponuro i postanowi�em nie kr�ci�. Przecie� nie jest to moja pierwsza pro�ba, Sam. Tylko �e tym razem n a p r a w d � potrzebuj� pomocy. - I opowiedzia�em mu ca�� histori� o powie�ci, kt�rej cenzorzy dali obstat, i o wydawcy, kt�ry szybko chcia� czego� w zamian - albo mojej krwi, do wyboru. Z namys�em zacz�� �u� kostk� kciuka. - A o czym by�a ta twoja ksi��ka? - zapyta�, wyra�nie zaciekawiony. - To satyra, Sam. O�la Olimpiada. O tym, jak Olimpijczycy przybywaj� na Ziemi� za pomoc� teleportera, tylko �e sygna� ulega zniekszta�ceniu i jeden z nich przypadkowo zostaje przemieniony w os�a. Jest w tym par� wcale niez�ych kawa�k�w. - No pewnie, Jul. Ju� dwadzie�cia par� wiek�w. - Noo... nie m�wi�em, �e to zupe�nie oryginalny pomys�, tylko... Sam potrz�sn�� g�ow�. - My�la�em, �e jeste� m�drzejszy, Jul. Czego si� spodziewa�e� po cenzorach: �eby udaremnili najwa�niejsze wydarzenie w historii ludzko�ci - dla jakiego� g�upiego romansu naukowego? - To nie jaki� g�upi... - G�upio jest ryzykowa�, �e si� obra�� - przerwa� mi stanowczo. - Najlepiej w og�le o nich nie pisa�. - Ale wszyscy to robi�! - Nikt nie zamienia� ich w os�y - zauwa�y�. - Jul, spekulacje w romansach naukowych te� maj� swoje granice. A gdy piszesz o Olimpijczykach, znajdujesz si� blisko w�a�nie takiej granicy. Wszelkie domniemania na ich temat mog� sta� si� pretekstem do wycofania si� ze spotkania z nami i taka szansa mo�e si� ju� nam nigdy nie trafi�. - Nie zrobi� tego... - Och; Jul - powiedzia� z niesmakiem - co ty mo�esz wiedzie� o tym, co zrobi� albo czego nie zrobi�? Cenzorzy podj�li w�a�ciw� decyzj�. Kt� wie, jacy s� Olimpijczycy? - Ty wiesz - powiedzia�em. Za�mia� si�, cho� �miech ten by� cokolwiek wymuszony. Bardzo bym chcia�, Jul. Wiemy o nich tylko tyle, �e nie jest to jaka� zwyk�a stara rasa inteligentna; Olimpijczycy maj� swe normy moralne. Szczerze m�wi�c, nie wiemy, co to za normy. Przypu��my, �e w swojej ksi��ce domniemywa�e�, i� Olimpijczycy dadz� nam wiele r�nych rzeczy, takich jak lekarstwo na raka, nowe narkotyki, nawet �ycie wieczne... - A jakie dok�adnie narkotyki mogliby nam da�? - spyta�em. - Milcz, ch�opcze! Powiadam Ci, aby� wybi� sobie z g�owy t a k i e pomys�y. Chodzi o to, �e cokolwiek by� sobie wyobrazi�, mog�oby si� to okaza� wstr�tne i niemoralne dla Olimpijczyk�w. Stawka jest zbyt wysoka. To nasza jedyna szansa i nie wolno nam jej zaprzepa�ci�: - Ale potrzebny mi t e m a t - j�kn��em. - No... - przy zna� - pewnie tak: ,Musz� nad tym pomy�le�. Umyjmy si� i chod�my st�d. Pod prysznicem, w czasie ubierania, podczas lekkiego obiadu Sam gada� tylko o zbli�aj�cej si� konferencji w Aleksandrii. S�ucha�em go z przyjemno�ci�. Poza tym, �e zawsze mia� co� do powiedzenia, zacz��em mie� nadziej�, �e napisz� t� ksi��k� dla Marka. O ile kto� w og�le m�g� mi pom�c, by� to Sam. Nie przepu�ci� �adnemu problemowi; zawsze podejmowa� wyzwanie. Bez w�tpienia dlatego to on pierwszy rozgryz� zagadk� owych niezliczonych "ii" i "ua" Olimpijczyk�w. Je�li przyj��, �e "bip" to "l", "ii" to "+", a "ua" to "=", w�wczas Bip ii bip ua bip bip oznacza po prostu "1 + 1 = 2". To by�o ca�kiem proste. Nie potrzebowa�e� mie� superm�zgu jak Sam, aby podstawi� liczby pod sygna�y i objawi� �wiatu, �e s� to zwyk�e zadania arytmetyczne - z wyj�tkiem tajemniczego "uuuuu": Bip ii bip ii bip ii bip ua uuuuu. Co mia�o oznacza� to "uuuuu"? Szczeg�lny spos�b prezentacji liczby 4? Sam oczywi�cie domy�li� si� od razu. Gdy tylko us�ysza� sygna�y, natychmiast przes�a� telegraficznie rozwi�zanie ze swej biblioteki w Padwie: "Komunikat wymaga odpowiedzi; "uuuuu" to znak zapytania. Odpowied� brzmi - 4." I do gwiazd wys�ano nast�puj�ce przes�at~ie: Bip ii bip ii bip ii bip ua bip bip bip bip. Rasa ludzka zda�a w ten spos�b egzamin wst�pny i rozpocz�� si� powolny proces nawi�zywania kontaktu. Odpowied� Olimpijczyk�w nadesz�a dopiero po czterech latach; wyra�nie znajdowali si� niezbyt blisko. R�wnie wyra�nie nie byli to prostaczkowie jak my, wysy�aj�cy sygna�y radiowe z planety kr���cej wok� gwiazdy odleg�ej od nas o dwa lata �wietlne, bo takiej gwiazdy nie ma; odpowied� nadesz�a z miejsca w Kosmosie, w kt�rym nasze teleskopy i sondy nie znalaz�y w og�le niczego. W ci�gu tych czterech lat Sam by� ju� w tym wszystkim po uszy. On pierwszy dowi�d�, �e istoty z gwiazd celowo wys�a�y s�aby sygna�, aby si� upewni�, �e odpowiedz� naci przedstawiciele rasy na odpowiednim poziomie technicznym. On te� nale�a� do niecierpliwych, co nam�wili w�adze collegium, by rozpocz�to nadawanie wzor�w matematycznych wszelkiego rodzaju, a potem prostych zestaw�w s��w, by w og�le c o � wysy�a� do Olimpijczyk�w, p�ki fale radiowe dope�zn� do ich miejsca pobytu i wr�c� z odpowiedzi�. Sam oczywi�cie nie by� jedyny; nie on nawet obj�� kierownictwo bada� nad wypracowaniem wsp�lnego s�ownictwa. Jest wielu lepszych j�zykoznawc�w i kryptoanalityk�w ni� Sam. Jednak to on zwr�ci� uwag�, ju� na samym pocz�tku, �e czas odpowiedzi na nasze sygna�y nieustannie si� skraca. Co oznacza�o, �e Olimpijczycy pod��aj� w naszym kierunku. Wkr�tce rozpocz�li nadawanie obraz�w mozaikowych. Nadchodzi�y one w postaci szereg�w d�wi�k�w "bii" i "baa", przy czym ka�dy szereg liczy� sobie 550 564 sygna�y. Kto� wkr�tce wydedukowa�, �e liczba ta to kwadrat 742 i kiedy szereg przedstawiono w postaci matrycy kwadratowej, zamieniaj�c wszystkie "bii" na bia�e punkty, a "baa" na czarne, z ekranu wyskoczy� obraz pierwszego Olimpijczyka. Ka�dy pami�ta ten widok. Wszyscy na Ziemi, poza ca�kowicie niewidomymi, widzieli go; obraz transmitowa�y wszystkie stacje �wiata. A nawet niewidomi s�uchali anatomicznych opis�w przekazywanych przez komentator�w. Dwa ogony. Mi�sisty, podobny do brody strz�p zwieszaj�cy si� z podbr�dka. Cztery nogi. Kolczasty grzebie� wzd�u�... chyba kr�gos�upa. Oczy szeroko rozstawione, na wyrostkach z ko�ci policzkowych. Pierwszy Olimpijczyk nie by� ani troch� przystojny, ale za to niew�tpliwie o b c y. Kiedy kolejny szereg okaza� si� bardzo podobny do pierwszego, to w�a�nie Sam od razu stwierdzi�, �e jest to nieco przekr�cony obraz tej samej istoty. Olimpijczykom potrzeba by�o 41 obraz�w, by zaprezentowa� ca�kowit� podobizn� pierwszego z nich... Potem zacz�li wysy�a� obrazy nast�pnych. Do tej pory nikomu, nawet Samowi, nie przysz�o do g�owy, �e b�dziemy mieli do czynienia nie z jedn� superras�, ale co najmniej z dwudziestoma dwoma. Tyle bowiem pokazano nam r�nych obraz�w obcych istot, a ka�da z nich by�a brzydsza i dziwniejsza od poprzedniej. To jeden z powod�w, dla kt�rych kap�ani nie lubi�, gdy go�ci nazywa si� Olimpijczykami. W sprawie bog�w Rzymu jeste�my do�� ekumeniczni, ale �aden z nich ani troch� nie przypomina kt�regokolwiek z t a m t y c h, a co poniekt�rzy starsi kap�ani nigdy nie przestali zrz�dzi� o �wi�tokradztwie. W po�owie trzeciego dania naszego obiadu i drugiej butelki wina Sam przerwa� sw�j opis ostatniego komunikatu od Olimpijczyk�w (w kt�rym potwierdzali odbi�r naszych audycji dotycz�cych hisorii Ziemi), uni�s� g�ow� i u�miechn�� si� do mnie. - Mam - powiedzia�. Spojrza�em na niego mrugaj�c oczami. Szczerze m�wi�c, nie zwraca�em zbytniej uwagi na to, co m�wi, bo przygl�da�em si� niebrzydkiej kelnerce z kraju kijowskiego. Przyci�gn�a m�j wzrok, poniewa�... no, mam na my�li nie tylko to, �e mia�a znakomit� figur� i niewiele szat, kt�re j� zakrywa�y - poniewa� na jej szyi widnia� z�oty amulet obywatelki. Nie by�a wi�c niewolnic�, co mnie jeszcze bardziej zaintrygowa�o. Nie lubi� uwodzi� niewolnic, bo to zaj�cie ma�o honorowe; ta dziewczyna natomiast bardzo mnie zainteresowa�a. - Czy ty mnie s�uchasz? - zaciekawi� si� Sam. - No pewnie. A co masz? - Mam rozwi�zanie twojego problemu - oznajmi� rozradowany. - Nie tylko nowy pomys� na romans naukowy. Ca�kowicie nowy r o d z a j romans�w naukowych! Czemu nie mia�by� napisa� o tym, jak to b�dzie, gdy Olimpijczycy n i e przyjad�? Bardzo mi si� podoba to, jak jedna po��wka m�zgu Sama zajmuje si� rozwi�zywaniem problem�w, podczas gdy druga robi zupe�nie co� innego, ale nie zawsze mog� za tym nad��y�. - Nie bardzo rozumiem; o co ci chodzi. Je�li napisz� o tym, �e Olimpijczycy nie przyjad�, czy to nie b�dzie tak samo z�e jak pisanie o tym, �e przyjad�? - Nie, nie - zamacha� r�kami. - S�uchaj mnie uwa�nie! Zostaw Olimpijczyk�w poza tym wszystkim: Napisz o przysz�o�ci, kt�ra mog�aby nast�pi�, ale nie nast�pi. Kelnerka pochyla�a si� nad nami, zbieraj�c brudne talerze. Wiedzia�em, �e s�yszy, gdy odpowiada�em z godno�ci�: - Sam, to nie w moim stylu. Mo�e moje romanse nie sprzedaj� si� tak dobrze jak twoje, ale uczciwo�� mi jeszcze pozosta�a. Nigdy nie pisz� o czym�, co uwa�am za zupe�nie niemo�liwe. - Jul, przesta� my�le� o swoich gonadach - (a wi�c jego uwadze nie umkn�o moje zainteresowanie kelnerk�) - i postaraj si� skorzysta� z tego twojego ptasiego m�d�ku. M�wi� o czym�, co mog�oby by� mo�liwe, w alternatywnej przysz�o�ci, rozumiesz. Wcale nie rozumia�em. - A co to jest "alternatywna przysz�o��"? - To przysz�o��, kt�ra mog�aby nast�pi�, ale nie nast�pi wyja�ni�. - Na przyk�ad gdyby Olimpijczycy do nas nie jechali. Potrz�sn��em g�ow�, zupe�nie sko�owany. - Ale przecie� wiemy, �e jad� - zwr�ci�em uwag�. - Ale gdyby nie jechali! Gdyby nie skontaktowali si� z nami przed laty. - Przecie� si� skontaktowali - odpar�em pr�buj�c przenikn�� jego rozumowanie. Westchn�� tylko. - Widz�, �e nic do ciebie nie dochodzi - powiedzia� otulaj�c si� szat� i wstaj�c. - Zabieraj si� do swojej kelnerki. Ja mam par� telegram�w do wys�ania. Zobaczymy si� na statku. No wi�c z tego czy innego powodu nic nie wysz�o z moich plan�w wobec kijowskiej kelnerki. Powiedzia�a mi, �e jest zam�na, szcz�liwie i monogamicznie. Prawd� m�wi�c nie rozumia�em, dlaczego wolny, praworz�dny obywatel wysy�a �on� do takiej pracy, ale zdziwi�o mnie, �e dziewczyna nie zwr�ci�a wi�kszej uwagi na moje pochodzenie... Lepiej to wyja�ni�. Widzicie, moja rodzina ma pretensje do s�awy. Genealogowie powiadaj�, �e wywodzimy si� od samego Juliusza Cezara. Ja sam te� wspominam o tych pretensjach, szczeg�lnie kiedy za du�o wypij�. My�l� te�, �e to w�a�nie dlatego Lidia, zawsze snobka, zainteresowa�a si� mn�. To nic wa�nego; w ko�cu Juliusz Cezar umar� ponad dwa tysi�ce lat temu. Od tamtej pory min�o sze��dziesi�t czy siedemdziesi�t pokole�, a nie nale�y te� zapomina�, �e cho� Przodek Juliusz z pewno�ci� pozostawi� po sobie liczne potomstwo, jednak nie by�o to z �adn� z jego �on. Ja nawet specjalnie nie wygl�dam na Rzymianina. Gdzie� w moim rodowodzie musia� si� zdarzy� jaki� przodek z p�nocy, mo�e nawet dw�ch, bo jestem wysoki i jasnow�osy, jak �aden szanuj�cy si� Rzymianin. Ale je�li nawet nie jestem legalnym dziedzicem boskiego Juliusza, wywodz� si� przynajmniej z wielce staro�ytnej i szacownej linii. Ka�dy by pomy�la�, �e zwyk�a kelnerka dobrze to we�mie pod uwag�, nim mnie odrzuci. A jednak nie wzi�a. Kiedy obudzi�em si� nast�pnego ranka sam - mego przyjaciela ju� nie by�o w gospodzie, chocia� statek do Aleksandrii mia� odp�yn�� dopiero wieczorem. Nie widzia�em Sama przez ca�y dzie�. Specjalnie zreszt� go nie szuka�em, bo troch� mi by�o wstyd za siebie. Jak to: doros�y cz�owiek, szanowany autor czterdziestu paru znakomicie (no, mo�e: nie�le) si� sprzedaj�cych romans�w naukowych musi szuka� pomys��w u mych? Odda�em wi�c baga� s�u��cemu, wyrejestrowa�em si� z gospody i metrem uda�em si� do Biblioteki Rzymskiej. Rzym jest nie tylko stolic� Cesarstwa; jest poza tym najwi�kszym o�rodkiem naukowym. Wielkie stare teleskopy stoj�ce na wzg�rzach nie na wiele si� ju� przydaj�, poniewa� �wiat�a miasta przeszkadzaj� w obserwacjach; i tak zreszt� wszystkie obecnie u�ywane teleskopy znajduj� si� w Kosmosie. Ale te naziemne bardzo si� przyda�y Galil