5356

Szczegóły
Tytuł 5356
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5356 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5356 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5356 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

SERGIUSZ PIASECKI KOCHANEK WIELKIEJ NIED�WIEDZICY CZʌ� PIERWSZA Pod ko�ami wielkiego wozu Na granicy deszcz obmyje, a s�onko wysuszy; las od kuli ukryje, kroki wiatr zag�uszy. (Z piosenki przemytnik�w) J By�a to moja pierwsza droga. Sz�o nas dwunastu: ja i jeszcze dziewi�ciu przemytnik�w; parti� prowadzi� �maszynista"* J�zef Trofida, stary, do�wiadczony przewodnik; towaru pilnowa� �yd, Lowa Cylinder. �Noski" mieli�my lekkie: po trzydzie�ci funt�w ka�da, lecz by�y du�e. Towar przemycano drogi: po�czochy, szaliki, r�kawiczki, szelki, krawaty, grzebienie... Siedzieli�my, ton�c w ciemno�ci, w d�ugim, w�skim i wilgotnym kanale, przechodz�cym pod wysokim nasypem. G�r� bieg�a droga, prowadz�ca z Rakowa na po�udnio-wsch�d. Z ty�u mruga�y ognie Pomorszczyz-ny. Z przodu by�a granica. Odpoczywali�my. Ch�opcy, ukryci w kanale, chowaj�c ogie� papieros�w w r�kawach kurtek, palili � ostatni raz przed wyruszeniem w drog�. Palili powoli, chciwie wci�gaj�c w piersi dym tytoniowy. Niekt�rzy po�piesznie �mili ju� drugiego papierosa. Wszyscy siedzieli w kucki, oparci o wilgotne �ciany kana�u plecami, na kt�rych by�y umocowane na paskach, jak tornistry, du�e noski. Ja siedzia�em z brzegu. Obok mnie, tu� u wylotu kana�u, majaczy�a na ciemnym tle nieba niewyra�na sylwetka Trofidy. Obr�ci� ku mnie blad� plam� twarzy i zaczai szepta� chrapliwym, jakby zakatarzonym g�osem: � Pilnuj si� mnie... Rozumiesz?... No i tego... Gdyby dali nam pop�d�... noski nie rzucaj!... Plituj z noska... Bolszewicy bez towaru z�api�... dadz� szpiegostwo... Wtedy klapa!... Na giemz� przerobi�!... Skin��em g�ow� na znak, �e go rozumiem. Po kilku minutach ruszyli�my dalej. Przekradali�my si� d�ugim w�em po ��czce, obok wyschni�tego �o�yska strumienia. Na przodzie szed� Trofida. Czasem si� zatrzymywa�. W�wczas przystawali�my wszyscy i, wyt�aj�c wzrok i s�uch, badali�my otaczaj�cy nas mrok. Wiecz�r by� ciep�y. Gwiazdy l�ni�y mg�awo na czarnym tle nieba. Ja stara�em si� trzyma� jak najbli�ej naszego przewodnika. Nie zwraca�em uwagi na nic. Dba�em tylko o to, aby nie zgubi� z oczu szarej plamy noski na plecach Trofidy, bo nic wi�cej nie mog�em dostrzec... Wyt�a�em wzrok, lecz w ciemno�ciach nie mog�em dok�adnie obliczy� odleg�o�ci i kilka razy wpad�em piersi� na przewodnika. Dostrzeg�em daleko przed nami ogie�. Trofida stan��; znalaz�em si� przy nim. � Co to jest? � spyta�em go cicho. � Granica... ju� blisko... � wyszepta� przewodnik. Zbli�y�o si� do nas jeszcze kilku ch�opak�w. Reszty partii nie mog�em dostrzec. Usiedli�my na wilgotnej trawie. Trofida znikn�� w ciemno�ci: poszed� zbada� przej�cie przez granic�. Gdy p�niej powr�ci� do nas, rzek� cicho i � jak mi si� zdawa�o � weso�o: � No, bratwa, szorujmy dalej!... Masa�ki kimaj�... Ruszyli�my w dalsz� drog�. Szli�my do�� pr�dko. Troch� si� denerwowa�em, lecz nie ba�em si� wcale, mo�e dlatego, �e nie rozumia�em, na jakie nara�am si� niebezpiecze�stwa. Podnieca�y mnie jednak � cisza, tajemniczy poch�d i sam wyraz �granica". Nagle Trofida si� zatrzyma�. Stan��em przy nim. Kilka minut trwali�my bez ruchu. Potem przewodnik zrobi� d�oni� szeroki gest, jakby tn�c powietrze z p�nocy na po�udnie, i rzuci� mi cicho: �Granica!" Zaraz poszed� dalej. Pod��a�em za nim nie czuj�c wcale ci�aru noski. Ca�y si� skupi�em we wzroku, staraj�c si� nie zgubi� z oczu migoc�cego przed mn� szarego prostok�ta noski. Zn�w poszli�my wolniej. Wyczu�em w tym inne niebezpiecze�stwo, lecz nie mog�em zgadn��: jakie? Przewodnik stan��. D�ugo nas�uchiwa�. Potem poszed� z powrotem, omijaj�c mnie. Skierowa�em si� za nim, lecz powiedzia�: �Czekaj!" Niebawem powr�ci�. Towarzyszy� mu Szczur, �redniego wzrostu, szczup�y przemytnik, bardzo �mia�y i sprytny. Szed� bez noski, bo wzi�� j�, na pewien czas, kto� z koleg�w. Zatrzymali si� obok mnie. � P�jdziesz logiem... Rzeczk� przejdziesz po kamieniach... � szepta� Trofida. � Ko�o Kobylej G�owy? � zapyta� Szczur. � Tak... Na drugiej stronie czekaj! � Git! � odrzek� Szczur i znikn�� w ciemno�ciach. Wkr�tce i my�my ruszyli. Trofida wys�a� Szczura �na wabia". Gdyby go zatrzymano, musia� albo si� ratowa� ucieczk�, albo, z�apany, tak ha�asowa�, �eby�my to pos�yszeli i mieli czas na ucieczk�. Przeprawy przez rzek� by�y zawsze niebezpieczne. Tam najcz�ciej urz�dzano na nas zasadzki. By�o to tym �atwiejsze, �e ma�o mieli�my wygodnych miejsc do przeprawy i stra� graniczna, wiedz�c o tym, cz�sto je obsadza�a. By�y tam i brody, lecz nam nie zawsze si� chcia�o w�azi� do wody i mokrymi i�� dalej. Woleli�my ryzykowa� i przechodzi� rzeczu�k� w niebezpiecznych, lecz wygodnych miejscach. Przedzierali�my si� powoli przez szeroki pas g�stych zaro�li �ozy. Sprawiali�my przy tym sporo ha�asu. Z dala ju� s�ysza�em �oskot p�dz�cej po kamieniach wody, a wkr�tce znale�li�my si� na urwistym brzegu rzeczu�ki. Trzymaj�c si� mocno pr�t�w wikliny, sta�em obok Trofidy, oczekuj�c, co b�dzie dalej. A on si� po�o�y� na brzegu i zacz�� powoli zsuwa� si� w d�. Po chwili us�ysza�em jego g�os, t�umiony szumem wody: � Zsuwaj si� tu!... �ywo! Po�o�y�em si� na brzegu rzeczu�ki, a potem zawis�em nogami w powietrzu. Trofida pom�g� mi ze- skoczy� w d�. P�niej, trzymaj�c mnie za rami�, powoli poszed� ku przeciwleg�emu brzegowi. Nogi mi si� �lizga�y po mokrych kamieniach, kt�re chybota�y si� pod stopami i usuwa�y na strony. Nareszcie sko�czyli�my przepraw�. Gdy stali�my w krzakach �ozy, na drugim brzegu rzeczki, oczekuj�c na przej�cie reszty partii, spostrzeg�em wy�aniaj�c� si� z ciemno�ci posta�. Szybko si� cofn��em i omal nie wpad�em do wody. Trofida mnie zatrzyma�. � Gdzie ty?... To sw�j! By� to Szczur, kt�ry zbada� przej�cie przez rzeczk� i kilkaset krok�w za ni�. � Wszystko klawo! Mo�na dyba� dalej! � rzek� do Trofidy. Gdy partia sko�czy�a przepraw�, ruszyli�my w dalsz� drog�. Teraz szli�my pr�dko, prawie nie zachowuj�c ostro�no�ci. Niebo si� przetar�o troch� z chmur. Zrobi�o si� widniej. Mog�em bez wysi�ku �ledzi� sylwetk� poruszaj�cego si� przede mn� kolegi. Spostrzeg�em, �e zmienia od czasu do czasu kierunek drogi, lecz nie wiedzia�em, w jakim celu to czyni. Szli�my coraz pr�dzej. Czu�em si� bardzo zm�czony. Bola�y mnie nogi, bo buty mia�em podarte i podczas przeprawy przez rzeczk� nala�o si� do nich wody. Ch�tnie poprosi�bym Trofidy, by da� mi odpocz��, ale wstydzi�em si�. Zaciska�em z�by, ci�ko oddycha�em i z rozpacz� w duszy brn��em dalej. Weszli�my do lasu. Tam by�o zupe�nie ciemno. Wspinali�my si� na strome wzg�rza, schodzili�my do w�woz�w. Nogi mi si� pl�ta�y w g�stych zaro�lach paproci, czepia�y za krzaki, potyka�y o korzenie drzew. Czu�em ju� nie zm�czenie, lecz jakby omdla�o�� we wszystkich cz�onkach. Szed�em automatycznie. Nareszcie znale�li�my si� na skraju olbrzymiej polany. Trofida si� zatrzyma�. � Stop, ch�opaki! Przemytnicy zacz�li zrzuca� z plec�w noski, a potem k�adli si� na ziemi�, opieraj�c si� o nie plecami i g�ow�. Po�piesznie zrzuci�em z bark�w szerokie, p��cienne pasy noski i poszed�em za ich przyk�adem. Le�a�em patrz�c w g�r�. Chciwie ch�on��em ca�� piersi� zimne powietrze. W g�owie mia�em jedn� my�l: �Aby niepr�dko ruszyli w dalsz� drog�". Trofida przysun�� si� do mnie. � Jak tam, W�adku? Zmacha�e� si�? � N... nie... � No, nie gadaj! Ja wiem... z pocz�tku ka�demu trudno... � Buty mam liche. Nogi mnie bol�. � A buty kupimy nowe. Chromowe ef-ef! Ubierzesz si� na sto dwa! Przemytnicy rozmawiali p�g�osem. Niekt�rzy palili papierosy. � Dobrze by si� zagrza�, ch�opaki! � powiedzia� Wa�ka Bolszewik. � M�drze! � skwapliwie potwierdzi� Bolek Lord, kt�ry nie pomija� �adnej okazji do wypicia. Pos�ysza�em uderzenia d�oni o dna butelek. Trofida d�ugo pi� w�dk� wprost z gardzio�ka flaszki, zarzucaj�c daleko w ty� g�ow�. P�niej poda� mi butelk�. � Masz, golnij sobie! To ci dobrze zrobi. Pierwszy raz w �yciu pi�em w�dk� wprost z flaszki. � Ci�gnij do ko�ca! � zach�ca� mnie przyjaciel. Gdy wypi�em w�dk�, da� mi spory kawa� kie�basy. Chleba nie by�o wcale. Kie�basa smakowa�a mi wy�mienicie. Chciwie jad�em, nie zdzieraj�c z niej sk�rki. Potem zapali�em papierosa, kt�ry zdawa� mi si� niezwykle aromatyczny... Zrobi�o mi si� weso�o. Czu�em si� doskonale. W�dka ogniem rozla�a si� po ciele. Doda�a mi nowych si�. Po blisko godzinnym wypoczynku ruszyli�my w drog�. Teraz by�o jeszcze widniej. Oczy si� przyzwyczai�y do mroku i bez wysi�ku odr�nia�em poruszaj�c� si� o kilka krok�w przede mn� posta� Trofidy. I�� by�o l�ej. Zm�czenie znik�o. Trwogi nie czu�em. Poza tym by�em zupe�nie pewien naszego maszynisty. J�zef Trofida by� znany na pograniczu jako wytrawny i bardzo ostro�ny przewodnik. Nie ryzykowa� nigdy. Szed� �na hura" tylko wtedy, gdy nie by�o innej rady. Drogi za granic� zna� doskonale i ka�dorazowo je zmienia�. Inn� tras� szed� do Sowiet�w, inn� wraca�. Z nim najch�tniej chodzili ch�opcy �na robot�" i jemu kupcy dawali drogi towar. By� znany jako szcz�ciarz, lecz szcz�cie jego zale�a�o przede wszystkim od jego ostro�no�ci... Nie b��dzi� nigdy. W najciemniejsze noce jesienne porusza� si� po manowcach tak pewnie, jakby szed� w dzie� po dobrze mu znanej drodze. Kierunek odnajdywa� �w�chem". By� to jedyny m�j znajomy w miasteczku. S�u�yli�my kiedy� razem w wojsku. Spotka�em go w Wilnie, gdzie d�u�szy czas b��ka�em si� bez pracy. On przyjecha� tam po zakupy. Gdy si� dowiedzia�, �e cierpi� bied�, zaproponowa� mi, �ebym jecha� z nim na pogranicze. Nie waha�em si� wcale. Po przyje�dzie do Rakowa zamieszka�em w jego domu, i teraz, po raz pierwszy, poszli�my na robot�. Nie chcia� bra� mnie w drog�. Radzi� mi, �ebym jeszcze wypocz�� i nabra� si�. Lecz upar�em si�, �e p�jd� od razu. Partia Trofidy nie by�a jednolita. Niekt�rzy ch�opcy od��czali si� od niej, zaczynaj�c pracowa� �na w�asn� r�k�" lub do sp�ki z innymi przemytnikami. Ich miejsca zajmowali inni i robota sz�a dalej. Trofida prowadzi� zwykle od siedmiu do dwunastu ludzi � zale�nie od ilo�ci �przerzucanego" przez granic� towaru. Gdy po raz pierwszy zobaczy�em Trofid�, po up�ywie blisko dw�ch lat �d czasu s�u�by w wojsku, ledwie go pozna�em. Wyszczupla�, by� opalony; g�ow� mia� lekko wci�gni�t� w kark, jakby si� stale ba� uderzenia z ty�u; oczy jego by�y ci�gle przymru�one. A gdy mu lepiej si� przyjrza�em, dostrzeg�em na jego twarzy wiele zmarszczek. Trofida si� zestarza�, chocia� mia� tylko o pi�� lat wi�cej ode mnie. By� po dawnemu weso�y, lubi� �artowa� i robi� kawa�y, ale czyni� to teraz niech�tnie, jakby z przymusu. My�li jego by�y gdzie indziej. W kilka lat p�niej zrozumia�em to dobrze. Pozna�em, co si� kry�o w przymru�onych oczach kolegi, kt�re razi�o �wiat�o dzienne. Szli�my po polach i ��kach. Nogi si� �lizga�y po mokrej trawie, osuwa�y si� z w�skich miedz, grz�z�y w b�ocie. Szli�my przez lasy, przedzierali�my si� przez krzaki. Wymijali r�ne przeszkody � jedne mogli�my dostrzec, o innych wiedzia� tylko Trofida. Czasem mi si� zdawa�o, �e idziemy bezcelowo, �e gubimy kierunek, b��dzimy... Niedawno, na przyk�ad, wspinali�my si� stromym stokiem wzg�rza, na kt�rego szczycie ros�a, bielej�ca w ciemno�ci, brzoza. Teraz zn�w wspinamy si� po gliniastej roli na szczyt wzg�rza i zn�w... brzoza. Mia�em ochot� zwr�ci� na to uwag� J�zka, lecz nie wypada�o mi tego robi�. Przekradamy si� obok wsi. Odr�niam w ciemno�ci szare kontury stod�. Prze�azimy przez ogrodzenia. Idziemy po jakiej� drodze. Od czasu do czasu wynurzaj� si� z ciemno�ci ognie w oknach chat, odleg�ych od nas o kilkadziesi�t krok�w. Staram si� nie patrze� na nie, bo potem mrok g�stnieje i trudno dostrzec sylwetk� Trofidy. Nagle w pobli�u zaczynaj� ujada� psy. Poczu�y nas, chocia� wiatru nie ma. Przy�pieszamy kroku. Wchodzimy na gliniast�, poln� �cie�k�. Droga wsysa stopy. Ze sporym wysi�kiem robi� ka�dy krok. Mam ochot� si� pochyli� i przytrzymywa� r�kami cholewy but�w, bo przy ka�dym kroku zsuwaj� mi si� z n�g. Jaki� pies goni za nami. Dusi si� w�ciek�ym ujadaniem. My�l�: dobrze, �e nie jestem z ty�u. Po chwili s�ysz� skowyt psa. Ugodzono go kamieniem. Zn�w nurzamy si� w ciemno�ci. Brniemy po bezdro�ach. D��ymy w tajemnicz� dal. Raptem spostrzegam, �e zgubi�em drog�... �e nie widz� przed sob� noski Trofidy. Poszed�em pr�dzej naprz�d � nic. Id� w lewo � nic. W prawo � nic. Wtem s�ysz� z ty�u z�y g�os Lorda: �Czego si� kr�cisz?" Chcia�em zawo�a� na J�zka, lecz poczu�em, �e kto� bierze mnie za rami�. � Co ci jest? � pyta Trofida. � Ciemno... Zgubi�em si�... � Zaraz b�dzie lepiej � odpowiada J�zef i pod��a naprz�d. Teraz i�� wygodnie. Wyra�nie widz� migocz�c� przede mn� w�sk�, bia�� plam�. Przypominaj� mi si�, dlaczego�, fruwaj�ce w powietrzu go��bie. To Trofida, aby mi ul�y� �ledzenie go, wsadzi� za ko�nierz kurtki koniec bia�ej chustki... Teraz nie widz� nic doko�a, tylko ta bia�a plama wiruje w ciemno�ci. To szybuje w mroczn� dal, to si� chybocze tu� przed oczami. Alkohol przesta� na mnie dzia�a� i odczuwam coraz wi�ksze zm�czenie. A jednocze�nie ogarnia mnie senno��. Podci�gam pasy noski w g�r� i pochylony brn� wci�� naprz�d... za bia�� chustk� na karku Trofidy, up�ywaj�c� w niesko�czon� noc. Potykam si�, zataczani w prawo i w lewo, lecz id�... raczej si�� woli ni� si�� mi�ni. II Po siedmiu godzinach drogi, licz�c od czasu przej�cia granicy, znale�li�my si� w pobli�u chutoru Bombiny. By� to punkt, z kt�rego przemycano towar do Mi�ska. Kolejno prze�azili�my przez p�ot do du�ego sadu i szli�my w kierunku stodo�y. Os�ania�em d�o�mi twarz od uderze� ga��zi drzew owocowych. Zn�w przele�li�my przez parkan. Potem stan�li�my przy �cianie budynku. Pos�ysza�em g�os Trofidy: � Lord, id� zobacz, jak tam w stodole... Migiem! Przemytnik przeszed� obok nas i znikn�� za rogiem budynku. Wkr�tce pos�ysza�em zgrzyt powolnie odsuwanego rygla. Gdy po kilku minutach Lord powr�ci�, rzek� do nas kr�tko: � Chod�my! W stodole by�o ciep�o. Pachnia�o sianem. W ciemno�ci b�yska�y, os�aniane d�o�mi, smugi �wiat�a latarek kieszonkowych. Rozleg� si� g�os Trofidy: � Noski rzuca� tu... na kup�! Duchem, ch�opaki! Z westchnieniem ulgi zrzuci�em z plec�w niezno�ny ci�ar. Zbli�y�em si� do Trofidy i powiedzia�em: � Chce mi si� spa�, J�zku. � W�a� na s�siek i kimaj. Pokaza� mi drabin�, po kt�rej wlaz�em na g�r�. Zdj��em z n�g buty, nakry�em si� kurtk�, jak w ciep�� wann� zanurzy�em si� w mocny sen. Obudzi�em si� p�no. W stodole panowa� p�mrok. W pobli�u mnie siedzia�o kilku przemytnik�w. Rozmawiali p�g�osem. Zacz��em nas�uchiwa�. Wa�ka Bolszewik opowiada� erotyczn� histori�. Jest to jego ulubiony temat. Zwykle opowiada� albo o Dumience i jego nast�pcy, Budionnym (s�u�y� kiedy� w kawalerii Budionnego), albo o kobietach. S�uchaj� go: Felek Maruda, du�y, pochylony m�czyzna w starszym wieku; Julek Wariat, m�ody przemytnik o niezwykle bujnej wyobra�ni (st�d: wariat), i S�owik, ma�y, szczup�y, zawsze u�miechni�ty ch�opiec, kt�ry ma pi�kny g�os i �licznie �piewa. Wa�ka Bolszewik, oblizuj�c zmys�owe wargi, m�wi: � Baba, powiadam wam, ch�opaki, by�a jak z cementu ulana! Nigdzie nie uszczypniesz. Dasz prztyka po dupie, jak dzwon dzwoni! Uda zatrze: skry lec�: E- lektrycz- no��! Julek Wariat kr�ci g�ow� i szeroko otwiera oczy. W pobli�u tej grupy, ze zrobionej w sianie nory, jak spod ziemi ukazuje si� Bolek Lord. Oczy ma ironicznie zmru�one. A Wa�ka, nie widz�c go, m�wi dalej: � Cia�o, powiadam wam, ch�opaki, jak alabaster!... � cmoka wargami i g�aszcze d�oni� powietrze. Lord nie wytrzyma� i odezwa� si�: � Tfu, psiakrew: alabaster! Pi�ty pop�kane! Mi�dzy palcami gn�j! Kolana jak szmergiel! Na p� wiorsty serem czu�! A on: a-la-bas-ter! Tfu, tfu! � A tobie co do tego? � A nic. Z�apa�e� s�uchacz�w, to lej! Zaczynaj� si� sprzecza� i docina� sobie nawzajem. Wsta�em. Wzu�em buty i zbli�y�em si� do nich. � Gdzie J�ziek? � spyta�em S�owika. � Poszed� na chutor. � Bombinie wizyt� z�o�y� � powiedzia� Lord. � Pobuja� na cycach! � doda� Wa�ka Bolszewik, � D�ugo je�� nie przynosz� � niespodziewanie odzywa si� Felek Maruda. � Temu zawsze szamka na my�li � m�wi Lord. � Ma darcie na �arcie! � dorzuca Szczur. Zapalamy papierosy i ostro�nie, aby nie zapr�szy� ognia w siano, kurzymy. Wkr�tce wy�a�� z nor inni przemytnicy. Przeci�gaj� si� i ziewaj�c do��czaj� si� do nas. Brakuje tylko �yda Lowki i J�zefa. Szczur wyci�gn�� z kieszeni tali� kart i zaproponowa� gr� w 66. Buldog rozes�a� na sianie, podszewk� do g�ry, swoj� kurtk� i zacz�li gra� na niej w karty. Do nich do��czyli si� Mamut i Wa�ka Bolszewik. Lord na boku zaczai opowiada�, z powa�n� min�, Julkowi Wariatowi, jak mo�na bez fuzji polowa� na zaj�ce: � Kupujesz, rozumiesz, paczk� tabaki i z rana, dop�ki zaj�ce �pi�, obchodzisz pole i na ka�dym kamieniu sypiesz troch� tabaki... Zaj�c z rana si� obudzi, przeci�gnie si�, �apk� za uchem si� podrapie i biegnie jak piesek za swoj� potrzeb�. Przyskoczy do kamienia i pow�cha. Tabaka zaleci mu w nos. Kichnie; �bem o kamie� wyr�nie; wywr�ci si� na bok i le�y. A ty z rana idziesz i zbierasz ich do worka. � Bujasz! � Bujam? Pod chajrem, �e nie. A na nied�wiedzie poluje si� inaczej: tylko na jesieni, gdy li�cie z drzew opadaj�. Bierzesz wiadro kleju i idziesz do lasu, gdzie s� nied�wiedzie. Smarujesz li�cie klejem, a sam chowasz si� w krzaki. Nied�wied� idzie: cz�ap-cz�ap! cz�ap- cz�ap! Do �ap mu si� klej� li�cie. Coraz wi�cej, wi�cej, a� wreszcie tyle tego si� uzbiera, �e z miejsca ruszy� si� nie mo�e. Wtedy wychodzisz z krzak�w, wi��esz go lin�, na w�z i do domu! Szczur nie wytrzyma� i odezwa� si�, graj�c w karty: � Jeszcze jeden wariat jest! � Nie wariat, a pan wariat! � odpar� Lord. � Taki pan na s�omie �pi i z�bami pch�y �apie! Rozpocz�li k��tni�. Spostrzeg�em, �e robi� to bez z�o�ci... dla rozrywki. W po�udnie przyszed� do stodo�y Trofida. By� weso�y. Widocznie podpi� sobie. � No, bratwa, walcie tu! Zaraz b�dzie szamka. Zle�li�my z g�ry na klepisko. � Jak tam towar? � spyta� J�zka Lord. � Zaraz przyjd� �noszczyce". Lowka tam pracuje. Bombina �arcie dla was szykuje... � Nie przycisn��e� jej tam? � spyta� Bolszewik. � Potrzebna mi taka... zdzira! Mam lepsz�... Na zewn�trz rozleg�y si� st�pania i wkr�tce do stodo�y wesz�a, dziwnie lekkim krokiem, ros�a, t�ga kobieta lat oko�o trzydziestu pi�ciu. By�a �wyfran-towana". Pachnia�o od niej na ca�� stodo�� perfumami. Na nogach mia�a jedwabne, cieliste po�czochy. By�a odziana w bardzo kr�tk� sukienk�, �ci�le opinaj�c� jej obfite kszta�ty. � Dzie� dobry, ch�opaki! � rzek�a g�o�no i weso�o, pokazuj�c w u�miechu �adne, bia�e z�by. Przywitali�my j�. Wa�ka Bolszewik skoczy� naprz�d i wzi�� jej z r�k dwa du�e kosze. Postawi� je na klepisku, a potem spr�bowa� �artobliwie obj�� j� wp�. Kobieta szturchn�a go ku�akiem w piersi, a� si� zatoczy� na bok. � Dobrze mu tak! � rzek� J�zef. � Sparzy�e� si�? � zapyta� Bolszewika Szczur. Bombina �mia�a si� i ogl�da�a nas. Spojrza�a na mnie, a potem zwr�ci�a si� do Trofidy: � Ten nowy? � Tak... sw�j ch�opak... Skin�a mi g�ow�. Po chwili wysz�a ze stodo�y, przesadnie chybocz�c biodrami i pr꿹c nogi. � To baba! Jak materac! � rzek� z zachwytem Wa�ka Bolszewik. � Koby�a nie baba! � poprawi� go Szczur. Ch�opaki wy�adowali kosze. By� tam du�y rondel usma�onej ze s�onin� jajecznicy. Sagan duszonej kapusty i mi�sa. Sporo gor�cych blin�w. Trzy bochenki chleba i p�at boczku. Trofida wyj�� ze s�omy, z k�ta stodo�y, trzy flaszki spirytusu i rozcie�czy� go wod�, kt�ra sta�a u wr�t stodo�y w du�ej, d�bowej kadzi. Lord kraja� spr�ynowcem du�e pajdy chleba. Zacz�li�my pi� w�dk� i je��. Zmiatali�my jedzenie jak maszyny. Najwi�cej i naj�apczywiej jad� Felek Maruda. �ar� mi�so sapi�c, mlaszcz�c wargami i ciam- kaj�c. Oblizywa� zat�uszczone paluchy to jednej, to drugiej d�oni. � Widzicie, jak wtyka! � rzek� Lord, wycieraj�c sk�rk� chleba wargi. � Za uszami mu piszczy, a nos w kab��k si� gnie! Do roboty ostatni, do �arcia pierwszy. � Ma racj�! � wtr�ci� Szczur. � Niech ko� robi! Ma du�� g�ow�, cztery nogi, d�ugi ogon... a u niego? Przemytnicy sko�czyli posi�ek. Tylko Felek Maruda, nie zwa�aj�c na nikogo, doka�cza� resztek jedzenia. Bolek Lord zacz�� opowiada�: � Wiecie, ch�opaki: zna�em ja jedn� tak� bab�, co musia�a co dzie� zje�� na �niadanie jajecznic� z trzydziestu jaj... � Pewnikiem by�a jak nasza Bombina � burkn�� Buldog, zapalaj�c papierosa. � ...Ot� pewnego razu �jejny" m�� zechcia� zrobi� hec� i do trzydziestu jaj, kt�re ona wbi�a na patelni�, doda� jeszcze trzydzie�ci. Baba przysz�a, usma�y�a jajecznic� i zabra�a si� do �arcia. Ledwie potrafi�a wszystko wetkn��... � Cholera, nie p�k�a?! � rzek� S�owik kr�c�c g�ow�. � ... Zjad�a i siedzi. Sapie jak parow�z. A tu s�siadka przychodzi i pyta: czemu taka czerwona? A ona powiada tak: �Wiecie co, s�siadeczko? Albo chora jezdem, albo chorowa� b�d�: z trzydziestu jojek jajecznic� ledwie wtr�achn�am!" Ch�opaki �miej� si� i pal�c papierosy zaczynaj� opowiada� o znanych im wypadkach ob�arstwa. W trakcie tej rozmowy drzwi do stodo�y si� otwieraj� i wchodzi Bombina, zgrabnie nios�c w r�ku wype�niony jab�kami i �liwkami kosz. � Macie, ch�opaki! Przynios�am wam na prze- gryzk�! Ale� nakopcili�cie! Uwa�ajcie, �eby stodo�y nie spali�! � Na klepisku tylko palimy... Pilnujemy si�... � uspokoi� j� J�zef. � No, no!... B�d�cie ostro�ni! Za�o�y�a r�ce za g�ow� i umy�lnie wysadzaj�c naprz�d wynios�e piersi, d�ugo poprawia�a zawi�zan� na g�owie chustk�. Podpici ch�opcy patrzyli na ni� g�odnymi oczami. J� to podnieca�o. Mru�y�a oczy; przechyla�a si� w ty� i w prz�d; chybota�a biodrami. P�niej wzi�a kosze z pustymi garnkami i opu�ci�a stodo��. Wyda�o mi si�, �e przed wyj�ciem szczeg�lnie uwa�nie mnie obejrza�a i do mnie si� u�miechn�a. A mo�e omyli�em si�. Mo�e tamten u�miech by� przeznaczony dla nas wszystkich. J�zef Trofida przypuszcza�, �e b�dziemy nocowali na melinie u Bombiny i dopiero nazajutrz wieczorem wyruszymy w drog� powrotn�. Lecz �ydzi nie dostarczyli z Mi�ska towaru, kt�ry musieli�my zabra� do Polski. Lowka przyszed� do nas, gdy zapad� zmierzch. Nerwowo zaciera� chude d�onie i narzeka�: � Cholera ich bierz z takim robotem! Oni my�l�, co my z poci�giem je�dzimy! Odszed� z Trofida do k�ta stodo�y i tam d�ugo p�g�osem rozmawiali. Dos�ysza�em par� zda� J�zka: � Dla mnie to ganc pomada: z towarem idziemy, czy bez!... Mnie p�a� i ju�! Ch�opakom tak samo!... Ja za robot� si� nie goni�... Jak b�dziecie kr�ci�, to puszcz� to wszystko do lufu i szlus! Gdy zapad� zmierzch, zacz�li�my szykowa� si� do drogi. Lowka pozostawa� u Bombiny i musia� przygotowa� towar na nast�pny raz. A my mieli�my wr�ci� do Rakowa i za dwa dni i�� z nast�pn� parti� towaru. Wyruszyli�my w drog� powrotn�. I�� by�o lekko, bo nie mieli�my �adnego ci�aru. Trofida z miejsca poszed� przy�pieszonym krokiem. Posuwa�em si� trop w trop za nim, staraj�c si� i�� szerokim, r�wnym krokiem. Powietrze by�o ch�odne. Noc wspania�a. Na niebie l�ni�y roje gwiazd. Po d�u�szym marszu przystosowa�em si� do ruchu i szed�em automatycznie. Miarowe ko�ysanie si� cia�a i cisza, panuj�ca woko�o, dzia�a�y na mnie usypiaj�co. Czasem zaczyna�em marzy�. U�mie- cha�em si�, gestykulowa�em. Przy�apa�em siebie na tym i g�o�no si� roze�mia�em. Trofida w ruchu obr�ci� do mnie g�ow� i powiedzia� cicho: � Co� m�wi�? � Nic... Nic... O pi�� kilometr�w od granicy zrobili�my wypoczynek. Zatrzymali�my si� nad brzegiem strumienia, w pobli�u g�stych zaro�li. W�dki nie by�o, wi�c zapalili�my papierosy i wypoczywali�my, le��c w g�stej murawie. Trofida by� w pobli�u. D�ugo milcza�, a potem zwr�ci� si� do mnie: � Znasz si� na gwiazdach? � Na gwiazdach?!... � zapyta�em zdumiony. � Nie... Nie znam si�... � Szkoda... Je�li trzeba b�dzie dra�owa�, to musisz wiedzie�, jak wyj�� za granic�... Widzisz tamte gwiazdy? � Kt�re? Wskaza� mi palcem na p�nocnej stronie nieba, bli�ej ku zachodowi, konstelacj� Wielkiego Wozu: siedem du�ych gwiazd, tworz�cych co� w rodzaju czterech k� i dyszla z przodu. Trofida, rysuj�c palcem po niebie i, jak mi si� zdawa�o, dotykaj�c nim po- szczeg�lnych gwiazd, okre�li� dok�adnie, o jakie mu chodzi�o. � Tak... Widz�... Wi�c co?... � Je�li dadz� nam kiedy� pop�d� i rozbij� parti�, to kieruj si� tak, aby te gwiazdy by�y po prawej stronie... Jak nie p�jdziesz, zawsze wyjdziesz za granic�. Rozumiesz: po prawej r�ce! � Rozumiem. D�ugo patrzy�em na wskazane mi gwiazdy. By�y pi�kne. L�ni�y cudownie. Mieni�y si� r�nymi kolorami. Dostrzeg�em, �e maj� wiele niezwyk�ych odcieni. Ciekawi�a mnie pewna kwestia: dlaczego te gwiazdy tak dziwnie si� dobra�y?... Mo�e si� lubi� � jak czasem ludzie � i razem w�druj� po niebie. Mo�e ze sob� rozmawiaj�... mrugaj� do siebie?... Gdy lepiej im si� przyjrza�em, wyda�o mi si�, �e maj� kszta�t �ab�dzia. Wkr�tce ruszyli�my dalej. Teraz Trofida szed� powoli. Od czasu do czasu przystawa� i nas�uchiwa�. W�wczas wszyscy si� zatrzymywali. Nied�ugo po p�nocy wyszli�my na granic�. Trofida si� zatrzyma� mi�dzy dwoma s�upami. Zbli�y�em si� do niego. � To s�upy graniczne, a to... granica... � cicho powiedzia� do mnie J�ziek. Ciekawie obejrza�em stoj�ce na ma�ych kopcach czworok�tne s�upy. Mia�y u g�ry god�a pa�stwowe i numery kolejne. Na polskim s�upie by� namalowany bia�y orze� na czerwonym polu. Na sowieckim by�a wyci�ni�ta na blasze pi�cioramienna gwiazda z sierpem i m�otem. Z granicy ruszyli�my w�sk� miedz� w kierunku Pomorszczyzny. W pewnym miejscu stan�li�my. Nagle pos�ysza�em z ty�u zduszony szept: � Ch�o-o-paki!... By� to g�os S�owika. Spojrza�em w lewo i zobaczy�em co� bia�ego, szybko poruszaj�cego si� w ciemno�ciach przed nami. Nie by�a to posta� ludzka, bo by�a zbyt ma�a i dziwnie wirowa�a w powietrzu, to unosz�c si� w g�r�, to opadaj�c w d�. By�o to chyba widmo. Z szybko bij�cym sercem patrzy�em na niezwyk�e zjawisko. Potem zbli�y�em si� do Trofidy: � Co to jest, J�zku? � Cholera wie, co to jest? � odpar� mi kolega. � Mo�e upi�r, a mo�e diabe� straszy?... M�wi�, �e to dusza kapitana... Baoniarze te� boj� si� �tego"... P�niej J�zef opowiedzia� mi tak� histori�. Pewien kapitan rosyjski, Polak z pochodzenia, wyjecha� z Rosji w czasie rewolucji. Gdy bolszewicy wzi�li w�adz� w swoje r�ce, nie m�g� powr�ci� do Sowiet�w. Pozostawi� tam c�rk� i �on�. Chcia� koniecznie zabra� je stamt�d i przyjecha� w tym celu na pogranicze. Zamieszka� w pobli�u Wygonicz na chutorze u ch�op�w i tam sprowadzi� swoje rzeczy, bo zamierza� pozosta� u nich, dop�ki �ci�gnie z Sowiet�w rodzin�. Stara� si� robi� to za po�rednictwem ch�op�w, bo wszystkie inne drogi by�y bezskuteczne. Syn gospodarza, u kt�rego zamieszka� kapitan, s�u�y� kiedy� w armii rosyjskiej i zna� dobrze drogi do Mi�ska. Zgodzi� si� dopom�c kapitanowi. Wyruszyli w dalek� drog�. Przedostali si� do Mi�ska, a nast�pnie, po d�ugim czasie i wielu przygodach, dotarli do Ni�- niego Nowgorodu, gdzie kapitan pozostawi� rodzin�. Tam dowiedzieli si�, �e �ona jego zmar�a, a c�rka, Irena, mieszka u by�ego str�a kamienicy, gdzie� na przedmie�ciu. Ledwie potrafili j� odnale�� i wyruszyli w drog� powrotn�. Gdy dotarli do Moskwy, zachorowa� na tyfus towarzysz ich podr�y. Zabrano go z dworca do szpitala i tam zmar�. Kapitan z c�rk� przedostali si� do Mi�ska, a stamt�d piechot� udali si� do Rakowa. W nocy zb��dzili i ko�o Wielkiego Sio�a, w pobli�u granicy, spotkali patrol sowiecki. Zatrzymano ich. Kapitan zacz�� si� broni�. Zabi� dw�ch �o�nierzy i rzuci� si� z c�rk� do ucieczki. Zasypano go kulami i �cigano rannego nawet na polskiej stronie. Pad� o dwie�cie krok�w od granicy na jakim� wzg�rzu, kt�re pozosta�o tam z dawnych czas�w. Zdo�a� jeszcze krzykn�� c�rce: �Uciekaj!", konaj�c, reszt� si� i naboj�w os�oni� jej ucieczk�. Trupa jego bolszewicy zabrali ze wzg�rza i przeci�gn�li na swoj� stron�. C�rka kapitana odnalaz�a chutor, w kt�rym mieszka� ojciec przed wypraw� do Sowiet�w. Zamieszka�a u ch�op�w i tam pozosta�a dotychczas. Uwa�aj� j� za nienormaln�, lecz lubi�, bo jest bardzo dobra i pracowita. Wzg�rze, na kt�rym zgin�� kapitan, od tego czasu nazywaj� Kapita�sk� Mogi��. Od czasu tego wypadku w pobli�u wzg�rza i na pograniczu zacz�o ukazywa� si� widmo. Pewien �o�nierz, baoniarz, chcia� je postrzeli�. Wywali� z karabinu pi�� razy. Widmo znik�o. A na drugi dzie� poszarpa� go granat, kt�rym si� bawi� w koszarach. Potem jeszcze dw�ch zuch�w zrobi�o na nie zasadzk� i zasypali je kulami. Po dwu dniach jednego z nich kto� zastrzeli� na granicy, a drugi ci�ko zachorowa� i zmar� w szpitalu. Od tego czasu nikt wi�cej nie polowa� na widmo, kt�re ukazywa�o si� nocami na pograniczu. Tak� histori� opowiedzia� mi J�ziek po powrocie do domu. Zainteresowa�a mnie bardzo, bo brzmia�a jak bajka, a by�a prawdziwa. Potwierdzi�o j� potem wielu ludzi. D�ugo stali�my w polu, w pobli�u granicy, patrz�c na coraz bardziej oddalaj�ce si� od nas widmo. Z zachowaniem wszelkich ostro�no�ci przeszli�my drog�, prowadz�c� nasypem ku granicy, a troch� p�niej wyszli�my na drog� z Pomorszczyzny do Rakowa. Potem, brzegiem Is�oczy, skierowali�my si� powolnie ku miasteczku. W pobli�u m�yna ch�opcy si� rozeszli w r�ne strony. Ja i J�ziek udali�my si� do jego mieszkania na S�ob�dce. Nie wst�pili�my do domu, aby nie budzi� nikogo. Poszli�my do stodo�y i tam po�o�yli si� spa� na �wie�ym, �licznie pachn�cym sianie. III Rano obudzi�a mnie Janinka, m�odsza siostra Trofidy. � Chod�cie je�� �niadanie � rzek�a do mnie. Poprosi�em j�, by przynios�a dla mnie r�cznik i myd�o. Potem poszed�em przez ogrody ku rzeczu�ce. Brn�a za mn�. � Id� do domu... Ja zaraz przyjd�... � A ja tu posiedz� sobie... Nie b�d� patrzy�... Wcale to mnie nie ciekawi... J�ziek mnie nigdy nie goni... To nie�adnie tak m�odszych prze�ladowa�. � Sied�, sied�... Jaka ty jeszcze g�upia! � To i dobrze, �eby wszyscy byli m�drzy, to powariowaliby! Zostawi�em j� pod wierzb� i poszed�em z pr�dem rzeki. Wyk�pa�em si� i ruszy�em z powrotem. Janinka drepta�a z boku. � Helka m�wi�a, �e jeste�cie biedni � rzek�a po chwili. � Dlaczego? � Bo nie macie ani mamy, ani brata, ani siostry... � Ale mam J�zka. � No tak... A siostry nie macie! � Mam ciebie. Chwil� si� namy�la�a, p�niej rzek�a: � Ale mnie nie kochacie! � Bo jeste� ma�a i g�upia... Gdy wyro�niesz, b�d� ci� kocha�... I nie tylko ja jeden, a wielu ch�opc�w. Nagle powiedzia�a: � A ja na to kicham! Pewnie s�ysza�a ten zwrot od doros�ych dziewczyn. W mieszkaniu czeka�a na mnie Hela, starsza siostra J�zka. By�a to do�� �adna dziewczyna, blondynka, mia�a osiemna�cie lat. Stanowi�a zupe�ne przeciwie�stwo Janinki. Tamta nigdy si� nie �mia�a, natomiast Hela, przy lada okazji, wybucha�a niepohamowanym �miechem i �mia�a si� do �ez, z b�ahego nieraz powodu. Hela przynios�a dla mnie herbaty w czajniku, chleba, mas�a i wiejski ser. � Prosz� je�� �niadanie. Czeka�am na pana, bo chc� i�� do sadu. � A gdzie jest J�zek? � Poszed� do miasta. Powinien zaraz wr�ci�. Kaza� nie budzi� pana. Ale jak to mo�na: tyle czasu nie je��! Wkr�tce Hela posz�a do sadu, a ja zosta�em z Janinka w mieszkaniu. Pi�em herbat�, a dziewczynka wlaz�a na kanap�, kucn�a na niej i podpar�szy d�oni� policzek uparcie patrzy�a mi w twarz. � Co tak si� przygl�dasz? � Pan podobny do zaj�ca. � Do zaj�ca? � Do ma�ego zaj�czka... Widzia�am, jak jad� kapust�... J�ziek go z�apa� i przyni�s�. Tak samo mordk� rusza� jak pan... Janinka zacz�a rusza� szcz�k� i nosem. � A ty jeste� podobna do sroki. � No?... � Tak. Sroka si�dzie na p�ocie i... g��wk� w lewo, g��wk� w prawo � ludzi podpatruje. � Nie, to nie tak. Ona nie podpatruje. � A co? � Ona �kombinuje". � Co kombinuje? � R�ne rzeczy. Ja wiem. Ja s�ysza�am, jak sroki 0 ludziach gada�y. Matka zawo�a�a Janink� do kuchni i zosta�em sam w mieszkaniu. Chodzi�em tam i sam po du�ym pokoju. Widzia�em przez okno od frontu, �e ulic� ci�gn� d�ugim szeregiem, a czasem i w kilka rz�d�w, ch�opskie wozy. Przypomnia�em sobie, �e dzi� w miasteczku kiermasz. Zapali�em papierosa i usiad�em na krze�le przy oknie na sad, kt�ry by� oddzielony od domu w�skim przesmykiem podw�rka. Widzia�em, jak Hela, stoj�c na przystawionej do jab�oni drabinie, zrywa�a owoce 1 k�ad�a je do du�ego kosza, kt�ry trzyma�a przed sob�, oparty na szczeblu drabiny. D�ugo j� obserwowa�em patrz�c mi�dzy doniczkami ustawionych na oknie kwiat�w. Pos�ysza�em, �e furtka u bramy si� otwar�a. Pomy�la�em, �e to J�zef wraca do domu. Przyciskaj�c twarz do szyby, wyjrza�em na dziedziniec. Zobaczy�em id�cego podw�rzem m�czyzn� lat trzydziestu dw�ch, ubranego w granatowy garnitur, lakierki i bia�� czapk� z lakierowanym daszkiem. W r�ku mia� szpicrut�, kt�r� w marszu uderza� o spodnie. Twarz jego by�a bardzo regularna. Zdobi� j� czarny w�sik, a szpeci�y szybkie lataj�ce oczy. �Co za lalu�?" � pomy�la�em. Nie przeczuwa�em w�wczas, �e cz�owiek ten b�dzie w przysz�o�ci sprawc� wielu przykrych dla mnie i dla moich przyjaci� rzeczy. Nieznajomy z komiczn� gracj� uk�oni� si� Heli, jednocze�nie g�ow�, czapk� i szpicrut�, i co� do niej powiedzia�. Dziewczyna odwr�ci�a ku niemu g�ow� i twarz jej rozkwit�a w weso�ym u�miechu... Zrobi�o mi si� przykro. Nie by�em zakochany w Heli, lecz lubi�em j� bardzo, jako siostr� mego przyjaciela i sympatyczn� dziewczyn�. Nieznajomy wszed� do sadu i, stoj�c przy drabinie, co� m�wi� do Heli. Ona si� �mia�a. Wstrz�sa�a g�ow�, ozdobion� d�ugim, grubym warkoczem i co� mu odpowiada�a. �Gruchaj� go��bki" � pomy�la�em prawie ze z�o�ci�. W pewnym momencie dostrzeg�em, �e nieznajomy uni�s� r�k� w g�r� i poci�gn�� d�oni� w d� po �ydce dziewczyny. Zrobi�o mi si� gor�co. Widzia�em, jak Hela pr�dko si� obejrza�a na okna domu, a potem zeskoczy�a z drabiny. Sta�a z zaczerwienion� twarz� i co� po�piesznie m�wi�a do swego adoratora. Pewnie czyni�a mu wym�wki za �nietaktowno��", a mo�e i za... nieostro�no��? Wzi�a kosz jab�ek i skierowa�a si� ku domowi, a jej adorator wspar�szy si� pi�ciami w boki, z u�miechem patrzy� jej w �lad. Potem zamaszy�cie przeci�� szpicrut� powietrze i ruszy� w kierunku bramy. Zacz��em chodzi� po pokoju. Potem zbli�y�em si� do okna na ulic� i zobaczy�em, �e tamten m�czyzna ze szpicrut� stoi na przeciwleg�ej stronie i obserwuje przeje�d�aj�ce obok niego ch�opskie wozy. Wtem dostrzeg�em po�piesznie id�cego J�zefa. M�czyzna ze szpicrut� zbli�y� si� do niego. Przywitali si� i par� minut rozmawiali. P�niej si� po�egnali. J�zef skierowa� si� ku domowi. Wszed� do mieszkania. � Ju� wsta�e�? � Dawno. � Ja troch� si� sp�ni�em. K�opot z �ydami! Odebra�em pieni�dze za robot� i odda�em ch�opakom... Jutro idziemy w drog�. Szykuj� towar... Wyj�� z kieszeni dwie z�ote dziesi�ciorubl�wki i da� mi. � Masz dwa guziki... Pierwszy tw�j zarobek... Plu� na szcz�cie! Wzi��em pieni�dze. Chcia�em zostawi� mu dziesi�� rubli, �eby odda� matce na zakupy, bo �y�em i jad�em razem z nimi, lecz J�zef nie wzi��. Powiedzia�, �e to jest za�atwione i �e porachujemy si�, gdy zarobi� wi�cej. P�niej zapyta�em J�zefa o m�czyzn� ze szpicrut�, kt�rego widzia�em z nim na ulicy. J�zef si� roze�mia�. :� To, bracie, numer!... Sk�d go znasz? � Nie znam go wcale... Widzia�em tylko, jak z tob� rozmawia�. � To narzeczony Helki... Nie lubi� go, ale dziewczyna w niego si� wtrzaska�a... Co zrobi� z bab�? � To te� przemytnik? � Tak. To Alfred Ali�czuk. Jest ich pi�ciu braci: Alfred, Albin, Adolf, Alfons i Ambro�y. Wszyscy na �A". I nazwisko na �A": Ali�czuki. Sami tylko chodz� za granic�. Z broni� chodz�... Dobrzy przemytnicy, ale ch�opaki do niczego. Nosa cholery dr� i innych ch�opak�w za nic maj�! Wielkich pan�w graj�, a nogi dziegciem �mierdz�. Ich dziadek smolarni� mia�, a ojciec uprz꿹 i dziegciem handlowa�... No, pies ich drapa�! Chod�my na rynek. Trzeba buty ci kupi�. Wzi��em czapk� i wyszli�my z mieszkania na ulic�. Znale�li�my si� na olbrzymim, jak okiem si�gn�� zastawionym wozami, placu. �rodek rynku zajmowa� du�y pi�trowy prostok�t sklep�w. Po brzegach placu by�y r�wnie� �ydowskie sklepy, herbaciarnie, zajazd i restauracje. W pobli�u sklep�w by�y ustawione stra- gany w�drownych kramarzy i szewc�w. Z trudno�ci� torowali�my sobie drog� w g�stym t�umie. Nad placem mo�na by zawiesi� olbrzymi� chor�giew Bachusa. Pili wszyscy. Pili wsz�dzie. Pili stoj�c, le��c, siedz�c. Pili na wozach, mi�dzy wozami i pod wozami. Pili m�czy�ni i kobiety. Matki poi�y ma�e dzieci, �eby i one si� zabawi�y na kiermaszu; poi�y i niemowl�ta: aby nie p�aka�y. Widzia�em nawet, jak pijany ch�op zadar� koniowi pysk w g�r� i wlewa� mu do gard�a w�dk� z butelki. Chcia� wraca� do domu i zamierza� popisa� si� przed ��wiatem" szybk� jazd�. Wkr�tce Trofida zaprowadzi� mnie do straganu szewca. Przywita� si� z nim i rzek�: � Potrzebne s� buty. Ale, rozumiesz, �eby by�y tip-top! Pierwsza klasa!... Z�oty towar, z�ota robota! Bo to dla z�otego ch�opaka, za z�otymi interesami chodzi�! � Dobrze � odpar� szewc i, nie zdejmuj�c ze straganu but�w, dosta� spod lady kuferek. Wyj�� z niego par� chromowych but�w. � Lepszych i w Wilnie nie zrobi�! Czy tylko b�d� pasowa�? Przymierzy�em buty. By�y troch� za du�e, lecz J�zef radzi� ciasnych nie kupowa�, bo nadchodzi zima i mo�na w�o�y� grube onuce. � Ile chcesz za skoki? � zapyta� szewca Trofida. � Pi�tna�cie rubli. J�zef si� za�mia�: � Widzisz, W�adku: z�ote dno. Wszystko, wsz�dzie za dolary i z�oto. Kanada, psiakrew! Butelka w�dki kosztuje rubla srebrnego, flaszka spirytusu rubla z�otego, a za te �ko�a" pan majster pi�tna�cie z�otych chr�cik�w ��da. I tak krugom! Stargowali�my buty za dziesi�� rubli i jednego dolara. Moje stare buty zostawili�my szewcowi na dodatek. J�zef, zadowolony, ogl�da� moje nogi. � Amatorska sztuka, psiakrew! Sam kr�l angielski takich k� nie ma!... Mo�e chcesz jeszcze co� kupi�? � Nie. � To i dobrze. Nast�pnym razem kupimy ci garniturek ef-ef! Wystroisz si� jak sam hrabia! Ju� ja si� 0 to postaram! A buty musimy pokropi�... Na szcz�cie 1 �eby si� dobrze nosi�y. Chod�my do Ginty! Wymin�li�my dwie, powolnie id�ce obok stragan�w, dziewczyny. Gryz�y pestki i plu�y �uskami na strony. Jedna by�a w czerwonej sukience i zielonej chusteczce na g�owie. Druga w zielonej sukni i ��tej chusteczce. W r�kach nios�y du�e, sk�rzane torebki, l�ni�ce niklem zamk�w. Przesadnie �mia�o, prawie zaczepnie, obejrza�y nas. � Helci i Ma�ci nasze najni�sze uszanowanie! � weso�o odezwa� si� do nich J�zef. � Nasze dwa!... � odpar�a jedna. � Usmarowanie � doda�a druga. � Co to za jedne? � zapyta�em J�zefa. � Przemytniczki, Helka Pudel i Mania Dziu�-dzia. � To i kobiety z kontraband� chodz�? � Jeszcze jak! Niekt�re lepiej fartuj� ni� ch�opaki. Ale ma�o ich. W ca�ym miasteczku dziesi�ciu nie znajdziesz. Chodz� te, co maj� krewnych za granic�. Zbli�yli�my si� do restauracji Ginty. Przed wej�ciem t�oczy� si� t�um ch�op�w z butelkami w r�kach i kieszeniach. Drzwi do �rodka by�y otwarte na o�cie�. Wraz z par� oddech�w i dymem machorki unosi� si� gwar g�os�w i krzyki pijanych. Do nas podszed� Szczur. �yskaj�c oczami i pokazuj�c zza cienkich warg ��te z�by, u�cisn�� ko�cistymi, zimnymi palcami nasze d�onie i, pluj�c przez z�by na buty przechodz�cych obok nas ch�op�w, zapyta�: � Do Gintulki... co?... � Tak. � I ja z wami. Szczur wygl�da� dziwacznie. Mia� na g�owie du��, puszyst�, ameryka�sk� czapk� w krat�, a na szyi po apaszowsku zawi�zan� czerwon� chustk�. R�ce trzyma� stale w kieszeniach spodni. Id�c przewala� plecami w prawo i w lewo. By� to rostowski z�odziej, kt�ry mia� ciemn� i bujn� przesz�o��. By� wiele razy poci�ty no�ami i sam z no�em si� nie rozstawa�. Nigdy nie opuszcza� okazji do b�jki, chocia�by przewidywa� z g�ry, �e b�dzie przegrany. Weszli�my na ton�ce w b�ocie podw�rze i przez ciemn�, straszliwie cuchn�c� sie� wst�pili�my do du�ego pokoju. Z pocz�tku nic nie mog�em zobaczy�, bo wn�trze ton�o w chmurze dymu tytoniowego. P�niej dostrzeg�em kilka stolik�w i siedz�cych przy nich ludzi. Byli to sami przemytnicy. Wtem z przeciwleg�ego ko�ca pokoju zacz�a ci�� harmonia, wype�niaj�c go d�wi�kami dawnego rosyjskiego marsza. To harmonista, Antoni, ma�y cz�owiek nieokre�lonego wieku, o zielonkawej twarzy i stercz�cych na wszystkie strony w�osach, przywita� wej�cie Trofidy. � Serwus, ch�opaki! � krzykn�� J�zef, obchodz�c stoliki i witaj�c si� z obecnymi. Antoniemu rzuci� z�ot� pi�ciorubl�wk�. Harmonista z�apa� j� w powietrzu szybkim ruchem d�oni. � To dla ciebie za marsz! � powiedzia� J�zef. Id�c za jego przyk�adem obszed�em stoliki, �ciskaj�c d�onie obecnych na sali przemytnik�w. D�oni Mamuta nie mog�em obj��, a on jej nie zacisn��, widocznie obawiaj�c si�, aby nie zrobi� mi tym krzywdy. Przemytnicy zestawili trzy stoliki i umie�cili na nich butelki z piwem i w�dk�, talerze z kie�bas�, chlebem i og�rkami. Z naszej partii dostrzeg�em pocz�tkowo tylko Bolka Lorda, Felka Marud�, Buldoga i Mamuta. Naczelne miejsce za sto�em zajmowa� Bolek Kometa, s�ynny przemytnik, m�czyzna lat pi��dziesi�ciu, z d�ugimi, czarnymi w�sami. By� to znany na ca�ym pograniczu pijak i hulaka. Dowiedzia�em si� p�niej, �e przezwisko �Kometa" otrzyma� z tego powodu, �e gdy w 1912 roku �sz�a" na ziemi� kometa Halleya i mia� nast�pi� koniec �wiata, sprzeda� i przepi�, z tej s�usznej racji, ca�e swoje gospodarstwo. Obok niego siedzia� Chi�czyk, wysoki, szczup�y ch�opiec o oliwkowej twarzy i �adnych, troch� sko�nych, czarnych oczach. By�o jeszcze kilku ch�opak�w, lecz pozna�em ich lepiej dopiero p�niej. � M�wi� i powiadam � rzek� Kometa, wyba�uszaj�c oczy i ruszaj�c w�siskami � �e kto nie pije, ten nie �yje, a gnije! � M�drze! � zaaprobowa� Lord, wybijaj�c uderzeniem o kolana korki naraz z dw�ch butelek. Nala� szklanki do po�owy w�dk�. Mamut, co� mrucz�c i pochylaj�c na bok g�ow�, przysun�� do siebie szklank� i ostro�nie j� wypi�, jakby si� obawiaj�c, �eby nie skruszy� szk�a w r�ce. Wypi� w�dk�, chuchn�� w powietrze, a potem mrugn�� do mnie i co� mrukn��. Nie s�ysza�em nigdy, by Mamut powiedzia� wi�cej ani�eli jedno kr�tkie zdanie. Zwykle ogranicza� si� do jednego wyrazu lub rozmawia� gestami r�ki, mrugni�ciem oka. � Wiecie, ch�opaki � odezwa� si� Chi�czyk � co do mnie powiedzia� Felek Maruda? � �e kombinuje, jakby miot�� zje�� � warkn�� Buldog. � Nie... Powiedzia�, �e g� to najg�upszy ptak na �wiecie! � ?... � ruchem d�oni i podniesieniem w g�r� brwi zapyta� go Mamut. � Bo... jednej za ma�o, a dw�ch za du�o!... Kury, kaczki, zawsze mo�na dopasowa�: ma�o dw�ch, zjesz trzy! Ma�o trzech, ze�resz cztery, a z g�siami gorzej! � Chyba omyli�e� si� � rzek� Szczur. � Pewnie m�wi� to nie o ptakach, a o cielakach. Maruda, nie zwracaj�c uwagi na ich docinki, robi� porz�dek z g�si�, chrupi�c w z�bach kosteczki i ob-sysaj�c palce. Bolek Lord pe�ni� funkcje gospodarza. Przynosi� z bufetu w�dk� i przek�ski, nalewa� szklanki w�dk� i piwem i, jak umia�, bawi� ch�opak�w. Nie zapomina� i o muzyce, od czasu do czasu zanosz�c Antoniemu w�dk� w szklance i przek�ski. Zbli�a� si� ku niemu i �piewa�: A przeciwko pan Antoni: Rypcium-pypcium na harmonii! Im-tam turlu! Im-tam turlu! Im-tam turlu! U chacha! Antoni przerywa� gr�. Bra� szklank�. Wypija� duszkiem w�dk� i zaczyna� przek�sywa�, oparty �okciami na pudle harmonii. Przypomina� mi szczura gryz�cego kronik� chleba. Zbli�a� si� wiecz�r. Na dworze robi�o si� coraz ciemniej. Ch�opaki zaci�gn�li na oknach firanki. Ginta zapali�a wisz�c� pod sufitem, na drucianym pa��ku, naftow� lamp�. Pito w dalszym ci�gu. Nagle Chi�czyk zaczai wymiotowa�. Z pocz�tku na st�, a potem na pod�og�. � Narobi� sieczki dla psa! � powiedzia� Lord, uk�adaj�c Chi�czyka na w�skiej, obitej czarn� cerat�, kanapie pod oknem. � Antoni, graj marsza pogrzebowego! � krzykn�� Szczur. � Za zdrowie nieboszczyka, ch�opaki!... Niech �yje!... � M�drze! � rzek� Lord, bior�c szklank� do r�ki. Nigdy nie widzia�em, aby pito w takich ilo�ciach w�dk�. Szczeg�lnie du�o pili Mamut i Bolek Kometa. Felek Maruda i Buldog te� nie marnowali czasu. Najmniej pi� J�ziek, no i ja. W pewnym momencie pos�ysza�em ryk z kilku gardzieli naraz. � Hurra! � Niech �yje! � Dawaj go tu! Obejrza�em si� i zobaczy�em S�owika. By� to m�ody ch�opiec. U�miechaj�c si�, troch� za�enowany tak szumnym powitaniem, zbli�y� si� do sto�u. U�cisn�� nam kolejno d�onie. Bolek Kometa zacz�� go prosi�: � S�owiku! Duszyczko! Za�piewaj, braciszku. Sta�a si� dziwna rzecz. Ci ha�a�liwi, pijani ludzie ucichli i w pokoju zapanowa�o milczenie. Strwo�ona Ginta uchyli�a drzwi z s�siedniego pokoju, lecz przekona�a si�, �e wszystko w porz�dku, i zn�w je przymkn�a. Ch�opiec sta� chwil� nieruchomo po�rodku pokoju, a potem za�piewa� cichym, lekko wibruj�cym, stopniowo przybieraj�cym na sile i uczuciu g�osem piosenk� przemytnik�w: Poszli ch�opcy na robot�: Dziewczyny si� smuc�. Dniem i noc� my�l� o tym: Czy jeszcze powr�c�? S�owik wzni�s� oczy w g�r�. G�os jego brzmia� rzewn� skarg� i smutkiem. Czu�em, �e mi mr�wki biegn� po plecach i czaszce. Nie widzia�em ju� nic w pokoju, tylko te dziwne oczy S�owika, i ka�dym nerwem odczuwa�em smutn� nut� piosenki. Gdy S�owik przesta� �piewa�, wszyscy d�ugo milczeli. Spojrza�em na Mamuta i zobaczy�em, �e po jego nieforemnych, szarych, jak w kamieniu wykutych policzkach �ciekaj� �zy. Pos�ysza�em g�os Szczura: � To psiakrew! � S�owiczku, drogi! � Bolek Kometa wyci�gn�� ku niemu r�ce, m�wi�c: � �piewaj, duszko! �piewaj jeszcze! Na lito�� bosk� �piewaj! �piewaj! � Dajcie mu odpocz��! � rzek� Lord. � Tosiek! � krzykn�� do Antoniego. � Graj na zmian� �Dunaj-skie fale"! Antoni zagra� walca, a Lord usadzi� do sto�u S�owika. Poi� go w�dk�. Przypatrywa�em si� przemytnikowi. Mia� dzieci�ce oczy. Po wargach jego przewija� si� lekki u�miech. Sprawia� wra�enie przebranego kr�lewicza, a nie pospolitego przemytnika. My�la�em, �e mo�e gdzie� s� kr�lewicze, maj�cy grube policzki, t�py wyraz oczu i brzydkie wargi. Troch� p�niej S�owik za�piewa� inn� graniczn� piosenk�: troch� weselsz�. � M�wi� i powiadam, ch�opaki, �e jak nie wypij� podw�jnie, to serce p�knie! � rzek� Kometa, gdy S�owik sko�czy� pie��. � M�drze! � odezwa� si� Lord, nalewaj�c prawie pe�ne szklanki. W pewnym momencie dostrzeg�em, �e Mamut wyj�� z kieszeni �gimna�ciorki" dwudziestodola-rowy banknot i wsun�� go, sapi�c, w d�o� S�owikowi. Tamten spojrza�, zdumiony, na pieni�dze i rzuci� je na st�. � C� ty!... Po co to?... Ja nie chc�!... Bo nie b�d� �piewa�. � We� pieni�dze! � rzek� ostro J�zef Trofida do Mamuta � to sw�j ch�opak... sam fartuje... Za pieni�dze nie �piewa! Mamut ci�ko si� podni�s� z miejsca, wzi�� banknot ze sto�u i odda� go harmoni�cie. Antoni oboj�tnie wsadzi� pieni�dze do kieszeni i nawet nie podzi�kowa�. Dla niego by�o to bez znaczenia. Gra�by i bez zap�aty. Grunt, aby woko�o by� �miech, ha�as, aby w�dka pluska�a w szklankach, aby wszyscy byli weseli. J�zef chcia� i�� do kupca i zapyta� mnie: � Trafisz sam do domu? � Dlaczego nie?... Trafi�. � To dobrze... Od ciebie nic tu si� nie nale�y... Ja zap�aci�em za wszystko. Trofida po�egna� koleg�w i wyszed� z naszego �salonu". Zabawa nie ustawa�a. By�em zupe�nie pijany. Zrobi�o mi si� bardzo gor�co i weso�o. Pi�em, jad�em, �mia�em si�, s�ucha�em pie�ni S�owika i harmonii. Nie pami�tam, kiedy wyszed�em z salonu Ginty i znalaz�em si� na ulicy. Powoli brn��em ciemnym zau�kiem. Krok za krokiem cz�apa�em po grz�skim b�ocie. Nagle pos�ysza�em z przodu krzyk i zobaczy�em o kilkana�cie krok�w przed sob� grup� ludzi bij�cych si� przy �wietle padaj�cym z okna jakiego� domu. Trzech m�czyzn bi�o czwartego, kt�ry, obalony na ziemi�, broni� si� resztkami si�. Nie namy�laj�c si� skoczy�em naprz�d. Uderzeniem cia�a z boku wywr�ci�em jednego napastnika, a drugiego waln��em pi�ci� w twarz tak, �e zatoczy� si� w ty� i usiad� w b�oto. Trzeci rzuci� si� na mnie; by� te� pijany. Zacz�� mnie gry��. Ok�ada�em go pi�ciami po g�owie. Pu�ci� mnie. Porwa�em si� na nogi, gotowy do nowej walki, chocia� chwia�em si� na nogach i by�em wp�przytomny. Nagle zacz��em wymiotowa�. P�niej poczu�em, �e kto� prowadzi mnie pod r�k�. By� to tamten m�czyzna, kt�remu przyszed- �em z pomoc�. Pyta� mnie o co�, lecz nie mog�em zrozumie�. Potem, pami�tam, wycierano mi twarz mokrym r�cznikiem. Pochyla�y si� nade mn� jakie� nie znane mi twarze. P�niej alkohol zupe�nie odebra� mi �wiadomo��. Rano obudzi�em si� w nie znanym mi mieszkaniu. By�em zdumiony tym, �e si� tu znalaz�em. Powiedzia�em g�o�no: � Czy jest kto w domu? W drzwiach od kuchn