5188
Szczegóły |
Tytuł |
5188 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5188 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5188 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5188 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Jaros�aw Loretz
MIODEK
- Ta�, ta�, ta�... No chod�cie, male�kie. Wiem, �e tu jeste�cie...
Szed� pochylony, na lekko ugi�tych nogach, wysuwaj�c przed siebie trzymane w d�oniach wyrwane z korzeniami
drzewko. Rozgl�da� si� ciekawie na boki, szukaj�c jakiegokolwiek ruchu. Wydawa�o si� jednak, �e okolica jest
zupe�nie wyludniona. Jakby wymar�a. Zreszt�... Ka�dy cmentarz sprawia takie wra�enie...
M�czyzna niecierpliwi� si� coraz bardziej. Nie po to tu laz�, �eby ogl�da� rozgrzebane nagrobki i popr�chnia�e,
poznaczone ko�lawymi napisami krzy�e. Takie atrakcje to on mia� i w swoich rodzinnych stronach.
- Cip, cip, cip, go��beczki. Chod�cie do tatu�cia...
Jego wzrok przebija� zalegaj�cy mijane jamy i zag��bienia mrok, omiata� kolebane podmuchami wiatru korony drzew,
prze�lizgiwa� si� po nieruchomych krzakach. Zupe�nie bez efektu. A przecie�, cholera, ca�e to plugastwo musia�o si�
gdzie� tutaj ukrywa�. Jak do tej pory jednak �adnego nie zauwa�y�, a przecie� nie spos�b by�o ich przeoczy� po drodze.
Z tym kolorem...
Graniczny mur cmentarza by� ju� o kilkana�cie krok�w przed nim. M�czyzna by� coraz bardziej rozgoryczony. Ca�e
popo�udnie zmarnowane... Zatrzyma� si� przy jednym z grob�w i w bezsilnej z�o�ci �upn�� grubszym ko�cem drzewka
w uchylon� p�yt� nagrobkow�. Zupe�nie niespodziewanie spod p�yty dobieg� ledwo s�yszalny chrobot. Drobne, niemal
nies�yszalne skrobni�cie. Tak cichute�kie, �e wi�cej ha�asu zdawa� si� czyni� lawiruj�cy mi�dzy konarami drzew wiatr.
Usta odzianego w pot�uszczony kubrak m�czyzny rozci�gn�y si� w drapie�nym u�miechu. Szybko podkasa� r�kawy i
z koci� niemal zwinno�ci� wst�pi� na omsza�� p�yt�. Spr�y� si� w sobie, skuli�, nabra� w p�uca powietrza... I nagle z
wrzaskiem podskoczy�, ca�ym ci�arem opadaj�c na kamie�. Rozleg� si� g�uchy trzask. Rozp�k�a wp� p�yta j�kn�a i
zapad�a si� wraz z nim w g��b grobu. Niemal natychmiast w powietrzu za�wista� uderzaj�cy dziko - raz za razem -
badyl. Wznosi� si�, i opada�, wznosi�, i opada�, godz�c w co� wij�cego si� z piskiem na dnie jamy. Wzbijany z
masakrowanej ziemi kurz g�stnia� z ka�dym uderzeniem i spowija� wszystko wok� szarawym ca�unem. Z czasem
okrzyki, piski, i rytmiczny �omot opadaj�cego z si�� kafara drzewka przycich�y. Zast�pi�o je suche pokas�ywanie i
sporadyczne przekle�stwa. W ko�cu, z wiruj�cego wci�� k��bu kurzu, wy�oni� si� oblepiony brunatnym py�em
m�czyzna. Niepewnie namaca� kraw�d� jamy, i chwiejnie wygramoli� si� na wierzch. W palcach jego lewej d�oni
hu�ta� si� powoli szary, wyklepany na p�asko szczur. Rozwarty szeroko pyszczek ironicznie szczerzy� ��te z�by.
M�czyzna przybli�y� zew�ok do oczu i obejrza� go uwa�nie, po czym odrzuci� z obrzydzeniem. Wytar� d�o� o spodnie
i niezgrabnie otrzepa� si�, wzbijaj�c spor� chmur� py�u. Nast�pnie przyg�adzi� w�osy i przetar� d�oni� oczy.
Zamar�. Otacza�o go stado szkielet�w. ��tawe, pokryte zbutwia�ymi strz�pami ko�ci po�yskiwa�y blado w
przebijaj�cych si� przez korony drzew s�onecznych promieniach. Wszystkie oczodo�y bacznie wpatrywa�y si� w jego
twarz. Ko�ciste d�onie zaciska�y si� na d�ugich, zardzewia�ych gwo�dziach, trzyma�y potrzaskane elementy kamieniarki
nagrobkowej, dzier�y�y po�amane wieka trumien... Zdarza�y si� te� resztki krzy�y. Na ich widok przez g�ow�
m�czyzny przemkn�o absurdalne pytanie: "Ciekawe, z czyich grob�w je wzi�li?".
Obie strony obserwowa�y si� nawzajem, szacowa�y si�y i poprawia�y uchwyty na broni. M�czyzna poczyni� pr�dkie
kalkulacje. Tak na oko wychodzi�o ich ze trzy setki. Wzruszy� ramionami. Liczba, jak ka�da inna. Splun�� w d�onie i
uj�� mocniej drzewko. Gdy z wojowniczym okrzykiem rzuca� si� na pierwsze szeregi ko�ciotrup�w, przy�wiecaj�ce
dot�d s�o�ce schowa�o si� za du��, g�st� chmur�.
Ogromny impet, z jakim wdar� si� w szkielety, zdzia�a� swoje. Setki �eber zachrupa�y niczym chrust i zapad�y si� w
g��b pustych klatek piersiowych, a dziesi�tki czaszek pospada�y ze spr�chnia�ych kark�w. Ka�dy krok znaczony by�
gruchotanymi stopami i wykopanymi spod korpus�w �amliwymi piszczelami. Na ziemi�, g�sto niczym groch, pada�y
rzepki kolanowe i segmenty palc�w. We wszystkie strony nekropolii rozlatywa�y si� str�cane z kark�w szerokimi
zamachami drzewka b�yszcz�ce czaszki, �migaj�c na podobie�stwo kul armatnich. Nie zwraca� uwagi na orz�ce twarz
palce; na k�api�ce szcz�ki i krzesz�ce iskry stare, ostre z�biska; na ma�o skuteczne w takim �cisku ciosy kamieniami
czy pa�kami. Zapiek�y w swoim szale�stwie raz to gruchota� kr�gos�upy pniakiem drzewka, raz to li��mi precz od
siebie odrzuca� dziesi�tki wyci�gaj�cych si� do niego r�k. Kopa� na o�lep i zbija� z piszczeli kolejnych przeciwnik�w,
depta� po ruszaj�cych si� jeszcze, zbitych z n�g szkieletach. Gdy wreszcie wystrz�pione w trakcie walki drzewko
trzasn�o na jakim� twardszym czerepie, j�� go�ymi r�kami druzgota� klatki piersiowe, wyrywa� szarpi�ce go r�ce,
zbija� g�owy w�asnym czo�em. Zlany krwi�, m��c�cy na o�lep r�kami, zachwia� si� w pewnym momencie i upad�.
Zdo�a� zakry� ramionami g�ow� i zastyg� w oczekiwaniu na pierwszy cios.
Ten jednak nie nast�pi�. Ostro�nie uchyli� jedn� r�k� i potoczy� zamglonym przez krew wzrokiem wok� siebie. Widok
by� zaiste upiorny. Ca�� szeroko�� cmentarnej alejki za�ciela� gruby na dwa �okcie ca�un potrzaskanych ko�ci. Ca�a ta
masa rusza�a si� i bezustannie wi�a, przywodz�c na my�l koloni� ��tych robali. Gdzieniegdzie z tej ko�cistej pulpy
wy�ania�y si� r�ce. Niekt�re z nich bezsensownie obmacywa�y teren wok� siebie, inne za�, bardziej wida� �wiadome
swego bytu i �a�osnej egzystencji, wyci�ga�y si� do nieba w niemym wo�aniu o zmi�owanie. Gdzie� na pobrze�ach
wlok�y si� na kikutach r�k nieliczne ocala�e z pogromu po��wki ko�ciotrup�w, usi�uj�c umkn�� do bezpiecznych
schronie�, w oddali za� znika�y ostatnie ca�e, "�ywe" (je�li tak mo�na powiedzie� o dawno zmar�ej istocie) szkielety.
M�czyzna jednak nie mia� zamiaru da� im umkn��. Pierw, z zadziwiaj�c� systematyczno�ci�, rozdepta� wszystkie
wi�ksze, ruszaj�ce si� fragmenty; potem pozbawi� g��w te czo�gaj�ce si� i, skacz�c po nich, rozgni�t� je zupe�nie w
proch. Niestety, masakra niedobitk�w zaj�a mu tyle czasu, �e uciekaj�ce, nietkni�te szkielety zd��y�y si� gdzie�
zakamuflowa�, i za �adne skarby nie m�g� ich odszuka�. Wreszcie da� za wygran�. Mrukn�� tylko cicho:
- Tych mi starczy. Nawet nadto b�dzie...
I pocz�� kr��y� w�r�d milion�w ko�ci, grzebi�c w nich stop� i odgarniaj�c na boki co wi�ksze kawa�ki. Jedynie tego
ciemnego kszta�tu, kt�ry, trafiony jedn� z rozlatuj�cych si� po okolicy czaszek run�� z j�kiem w bluszcz, nie m�g�
znale��. G�ow� by da�, �e to by�o pod tym roz�o�ystym wi�zem, ale tam tylko bujna trawa by�a. Przygnieciona nieco, to
prawda, ale tylko trawa...
Nadci�ga� zmierzch, gdy dotar� wreszcie do opuszczonej karczmy i zrzuci� na klepisko olbrzymi, trzymany na plecach
w�r. Grzechocz�ca rado�nie przy ka�dym kroku zawarto�� zaklekota�a g�o�niej i zamar�a w bezruchu. M�czyzna zdar�
z siebie postrz�piony, sztywny od krwi kubrak i cisn�� go na pod�og�, po czym wyszed� na dw�r. Po paru minutach
prycha� i plusk�w wr�ci� do izby, nagi od pasa wzwy�, i pocz�� wyciera� si� ��taw� szmat�. Na wilgotnej sk�rze
nabiera�y barw si�ce i p�cznia�y szramy. Nie zdawa�y si� one jednak gro�nymi dla tego wielkiego, pokrytego w�z�ami
mi�ni cielska. M�czyzna obejrza� uwa�nie skaleczenia, poskuba� par� strup�w, pomaca� kilka wi�kszych si�c�w,
wreszcie wzruszy� ramionami i wrzuci� na grzbiet zgrzebn� koszul�. Dotkn�� jeszcze puchn�cej twarzy, i mrukn��:
- Mimo wszystko warto by�o...
Wytar� d�onie w spodnie. Wepchn�� sobie do ust kawa� le��cej na stole kie�basy i chwyci� w�r. Obejrza� go ze
wszystkich stron, ostuka� wystaj�ce, ob�e kszta�ty, a nie znalaz�szy w nim �adnego ruchu, pocz�� ci�gn�� na zaplecze.
Pierwsze problemy pojawi�y si� przy kontuarze, jednak dopiero w drzwiach w�r utkn�� na dobre. Po kilku
bezowocnych pr�bach przepchni�cia go na si�� stwierdzi�, i� w zasadzie nic strasznego chyba si� nie stanie, je�li w�r
zostanie w wi�kszej cz�ci na zewn�trz, w g��wnej izbie. Pu�ci� go wi�c w spokoju i rozwi�za�. Z powsta�ego otworu
wysypa�y si� kaskad� na pod�og� czaszki. Dziesi�tki czaszek.
Wzi�� pierwsz� z brzegu i obejrza� dok�adnie. Pochucha�, przetar� szmatk�, wyskroba� no�em zaschni�te we wn�trzu
�miecie, ob�ama� przekrzywion� �uchw�, wybi� dwa pozosta�e z�by i westchn��. Mia� pewne opory, ale c� poradzi�...
Odwr�ci� si� i podszed� do stoj�cej w g��bi pomieszczenia olbrzymiej beczki. Na twarzy rozla� mu si� b�ogi u�miech.
Popuka� pi�ci� w drewno i przy�o�y� z lubo�ci� ucho do wypuk�ej �cianki. Popuka� jeszcze raz, staraj�c si� z�owi�
pog�os.
- Trzy czwarte jak nic... - szepn��, g�adz�c z mi�o�ci� d�bowe deski. Nie patrz�c na r�ce podstawi� pod kranik czaszk�, i
przekr�ci� kurek. Do wn�trza czerepu pociurka� strumyk s�odkiej, aromatycznej cieczy. M�czyzna westchn�� b�ogo i
zakr�ci� kranik. Oderwa� si� od beczki i rozanielony popatrzy� na kolebi�cy si� w czaszce p�yn. Pokr�ci� g�ow�.
Owszem, potrzeba matk� wynalazk�w, ale �eby i�� na szkielety po to tylko, by mie� w czym pi� ten znamienity
trunek... Cholera! Nie! Zrobi�by wszystko, poszed�by tam jeszcze raz, byle tylko m�c la� w gard�o ten wspania�y mi�d.
Najlepszy, jaki w �yciu pi�. Nigdy jeszcze, i nigdzie takiego nie kosztowa�. A tu by�o go kilkaset chyba litr�w. W
dodatku darmo.
Tyle �e pocz�tkowo nie mia� go w czym pi�. Przyszed� tu dwa tygodnie temu, gdy, wyrzucony z posady sztygara, snu�
si� po �wiecie szukaj�c szcz�cia. I znalaz� je tutaj - w tej d�bowej beczce. Jednak niekompletne. Do pe�ni tego
szcz�cia zbrak�o mu naczynia. Jakiegokolwiek. Przeszuka� skrupulatnie ka�d� chat� w tej wyludnionej wsi, otworzy�
ka�d� skrzyni�, zajrza� do ka�dej kom�rki, i nic. Ni kubka, ni talerza, ni wiadra. Nawet koryta nie u�wiadczy�.
Wszystko pot�uczone, po�amane. Nic. A od ci�g�ego le�enia pod kranikiem naby� tylko haniebnych odle�yn na ty�ku.
Ch�epta� za� miodu z r�ki nie mia� zamiaru. Ani to przystojne, ani skuteczne...
Teraz za� mia� tyle "puchar�w", �e po ka�dym spe�nionym toa�cie m�g� je t�uc. Mia� ich przecie� w worku jeszcze
tyle... I pewnie na cmentarzu par� przeoczonych si� znajdzie. Tylko trzeba b�dzie ju� dok�adniej szuka�.
Pokr�ci� g�ow�:
- Nie rozumiem, czemu ci ludzie opu�cili wiosk�? I czemu zostawili tyle wspania�ego miodu?
Wychyli� do dna czerep i trzasn�� nim o �cian�.
A wok� wci�� wy�y pot�pione dusze mieszka�c�w wioski i gwizda� wiatr, szarpi�c nie domkni�tymi okiennicami,
przytrzaskuj�c rozwiane, zakrwawione firanki...
Na cmentarzu za�, opieraj�c plecy o wyj�tkowo okaza�y nagrobek i masuj�c du�ego, nabitego jedn� z fruwaj�cych
niedawno w okolicy czaszek guza, z�orzeczy� �wiatu mag. Nie m�g� zrozumie�, co przygna�o tu tego machaj�cego
wyrwanym z ziemi drzewkiem g�upca. Jak� nagrod� musia� mie� przyobiecan�, �eby tak sam jeden, na cmentarz...
Z�apa� si� za serce i zrobi� par� g��bszych wdech�w, krzywi�c usta. Tyle wysi�k�w i czasu po�wi�ci� na budow� armii
szkielet�w, tak obiecuj�co rozpocz�� podb�j �wiata, przep�dzaj�c mieszka�c�w z trzech wiosek, a ten rozwali�
wszystko w dziesi�� minut. Wspania�e marzenia o krucjacie przeciw Dobru jak dym si� rozwia�y...
I jeszcze to przekl�te serce...
- �e� cholera...
Wsta� z j�kiem. Potrzebowa� zala� si� w trupa. Jak pami�ta�, w jednej ze zdobytych wsi le�akowa� spory zapas niez�ego
miodu. Czas go chyba poszuka�