7665

Szczegóły
Tytuł 7665
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7665 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7665 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7665 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

James Oliver Curwood Szara Wilczyca PRZE�O�Y� JERZY MARLICZ ISKRY . WARSZAWA � 1OT8 Tytu� orygina�u KAZA� THE W Ok�adke projektowa� JANUSZ CK� For the ish trant�tion � copyright by Jerzy Marllc* CUD Kaza� le�a� milcz�c i bez ruchu, z burym nosem wtulonym mi�dzy przednie �apy i p�przymkni�tymi oczyma. Robi� wra�enie martwej bry�y; nie drgn�� �aden mi�sie�, �aden w�os. Mimo to ka�da kropla krwi w jego wspania�ym cielsku szala�a ogni�cie, ka�dy nerw by� napi�ty. W trzech czwartych husky\ w jednej czwartej wilk, Kaza� cztery lata swego �ycia sp�dzi� wy��cznie w�r�d dzikiej g�uszy. Zna� dokuczliw� m�k� g�odu. Wiedzia�, co znaczy mr�z. W czasie d�ugich podbiegunowych nocy nas�uchiwa� niejednokrotnie p�aczliwego wycia wichru ponad sinym pustkowiem. Nie by� mu obcy grzmot wodospad�w i poroh�w; podczas zamieci �nie�nych warowa� cicho jak trusia. Jego piersi i barki by�y pokryte bliznami, a �lepia mia� zaognione od cz�stego spogl�dania na migotliw� biel. Nazywa� si� Kaza�, czyli dziki pies. Olbrzymiej budowy, nie zna� trwogi na r�wni z tymi lud�mi, kt�rzy kierowali jego w��cz�ga poprze?, ch�odny podbiegunowy kraj. Nie zna� trwogi �� po dzi� dzie�! Nigdy nie odczuwa� ch�ci ucieczki, nawet wtedy gdy W lesie walczy� z siwym rysiem. Nie udawa� sobie rprawy � Husky � pies eskimoild. z przyczyn l�ku, kt�ry go teraz ogarnia�, wiedzia� tylko, �e otacza go inny �wiat, pe�en rzeczy obcych i niezwyk�ych. By�o to jego pierwsze zetkni�cie z cywilizacj�. Pragn��, by pan powr�ci� wreszcie do tej dziwacznej izby, w kt�rej go zostawi� samego. Izba zawiera�a moc rzeczy wyra�nie wstr�tnych. Na �cianach widnia�y ludzkie twarze milcz�ce i nieruchome, obdarzone r�wnie nieruchomym wejrzeniem. Kaza� pami�ta�, jak jeden z jego pan�w le�a� kiedy� na �niegu bardzo cichy i zimny, a on, siad�szy obok g�owy trupa, wy� ponur� pie�� �mierci. Lecz ludzie na �cianach wygl�dali jak �ywi, chocia� robili wra�enie umar�ych. Raptem pies uni�s� nieco uszy. Dobieg�o do� lekkie st�panie, a potem d�wi�k cichej mowy. Jeden g�os pozna� natychmiast: nale�a� do jego pana. Lecz drugi wywo�a� w nim dziwny dreszcz. Kiedy�, dawno, wi�c zapewne jako szczeni�, s�ysza� �miecn kobiecy, taki jak teraz � pe�en ogromnego szcz�cia, mi�o�ci bez granic i tak wielkiej s�odyczy, �e Kaza� podni�s� ku g�rze ci�ki �eb. Gdy ludzie weszli, spojrza� na nich dwojgiem, l�ni�cych, krwawych �lepi. Od razu wiedzia�, �e jego pan kocha t� kobiet�. W �wietle lampy rozr�ni� ci�kie sploty jej w�os�w, purpur� pn�czy baknisz na jej policzkach i b��kit kwiat�w baknisz w jej b�yszcz�cych oczach. Raptem dojrza�a go i skoczy�a ku niemu z lekkim okrzykiem. � Co robisz?! �� wrzasn�� m�czyzna. � To niebezpieczny pies! Kaza�, le�e�! Kl�cza�a ju� przy nim, powiewna, dobra, pi�kna, ze l�ni�cymi oczyma i wyci�gni�tymi r�koma. Czy mia� si� cofn��? Czy warkn��? Mo�e jest jedn� z tych wstr�tnych postaci na �cianie i jego wrogiem? Czy ma jej skoczy� do gard�a? Widzia�, jak m�czyzna podbiega, blady niby �mier�. Wtem d�o� kobiety dotkn�a jego g�owy i uczu� w ca�ym ciele nerwowy dreszcz. Obur�cz unios�a mu do g�ry kud�aty �eb. Twarz jej by�a tu� i s�ysza�, jak m�wi�a prawie �kaj�c: �� Wi�c to ty jeste� Kaza�, m�j z�oty Kaza�, m�j bohaterski pies? To ty przywioz�e� go do mnie, gdy wszyscy zgin�li? M�j Kaza�, m�j bohater! I oto cud nad cudy: twarz kobiety pochyli�a si� jeszcze ni�ej i Kaza� uczu� mi�kki dotyk jej �wie�ego policzka. Skamienia�. Wstrzyma� nawet oddech. Mia� wra�enie, �e up�yn�a d�uga chwila, nim kobieta unios�a g�ow�. Gdy uczyni�a to wreszcie, mia�a oczy pe�ne �ez, a m�czyzna tkwi� nad �on� i psem, zwar�szy szcz�ki i mocno zaciskaj�c pi�ci. � Nie widzia�em jeszcze, �eby ten pies pozwoli� si� komukolwiek dotkn�� go�� d�oni� � rzek� zd�awionym g�osem. � Izo, wsta�, tylko bardzo powoli... O Bo�e, ale� sp�jrz! Kaza� zaskomli� cicho, nie spuszczaj�c z twarzy kobiety zaognionych �lepi. Pragn�� dotyku jej r�k, pieszczoty g�osu. Nie by� pewien, czy nie obij� go kijem, je�li si� o�mieli. Nie chcia� jej czyni� z�a. Got�w by� zabi� dla niej. Kornie, wielbi�c j� wzrokiem, pocz�� ku niej sun�� cal za calem. Us�ysza� g�os m�czyzny i zadygota�. Lecz nie pad� �aden cios. Ch�odny pysk psa dotkn�� powiewnej sukni, a kobieta patrzy�a na� nieruchoma oczyma jak gwiazdy. � Widzisz! � szepn�a. � Widzisz! P� cala, cal, dwa cale i ogromne bure cielsko unios�o si� z wolna. Teraz pysk ostro�nie w�drowa� ku g�rze, muskaj�c kolana, a� dotkn�� r�k zwieszonych wzd�u� sukni. Kaza� nie spuszcza� oczu z kobiety; widzia�, jak drga spazmatycznie ods�oni�ta bia�a szyja i dygoc� wargi, podczas gdy �renice z dziwnym wyrazem szukaj� twarzy m�czyzny. On r�wnie� kl�k� obok i poklepa� psa. Kaza� nie lubi� dotyku jego r�ki. Przyroda nauczy�a go nie dowierza� ludziom. Lecz tym razem dozwoli� si� pie�ci�, gdy� czu�, �e sprawia tym przyjemno�� kobiecie. � Kaza�, stary ch�opie, nie uczyni�by� jej krzywdy, prawda, �e nie? � m�wi� pan �agodnie. � Ko- chamy j� obaj, co? Musimy kocha�, chc�c nie chc�c! Nale�y do nas! Jest twoj� i moj� pani�, wi�c ca�e �ycie b�dziemy jej s�u�y� i strzec jej, a gdy przyjdzie walczy� w jej obronie, b�dziemy walczy� jak sto diab��w! Prawda, Kaza�, stary druhu? Wstali wreszcie, a Kaza� le��c na dywanie wodzi� oczyma za kobiet�. Nas�uchiwa� d�wi�ku jej mowy, szmeru ruch�w i odczuwa� coraz wi�ksz� ch��, aby podpe�zn�� bli�ej, musn�� nosem jej trzewik czy r�bek sukni. Po chwili pan wyrzek� par� s��w, a kobieta z u�miechem porwa�a si� z miejsca i podbieg�a ku wielkiejj l�ni�cej skrzyni umieszczonej w k�cie pokoju. Wzd�u� jednego jej boku widnia� rz�d bia�ych i czarnych k��w. Kaza� przygl�da� si� im podejrzliwie. Teraz kobieta po�o�y�a na nich r�ce i ani szept wiatru, ani perlisty be�kot poroh�w, ani grom wodospadu, ani nawet �wiergot ptak�w nie da�y si� por�wna� ze s�odycz� tych d�wi�k�w. Na chwil� 'Kaza� dozna� uczucia trwogi. Potem l�k min��, a pozosta� jedynie ogromny niepok�j. Chcia�o mu si� usi��� i podni�s�szy �eb ku g�rze wy� �a�o�nie, jak wy� nieraz w czasie d�ugich, mro�nych no:y pod niebem pe�nym, gwiazd. Powstrzyma� si� jednak. Natomiast z wolna pocz�� pe�zn�� w stron� kobiety. Raptem uczu� na sobie ci�ki wzrok pana i stan��. Potem ruszy� zn�w, jeszcze ostro�niej, tul�c do pod�ogi suchy �eb i d�ugi bury pysk. Zrobi� w�a�nie p� drogi, gdy pi�kne d�wi�ki zacz�y zamiera�. �� Graj dalej � szepn�� m�czyzna niskim, nerwowym g�osem. �. Graj dalej, nie przerywaj. Kobieta odwr�ci�a g�ow�, zobaczy�a psa waruj�cego opodal i na nowo podj�a melodi�. M�czyzna nie spuszcza� wzroku z Kazana, lecz jego ju� nic nie mog�o powstrzyma�. Sun�� bli�ej i bli�ej, a� wreszcie wyci�gni�tym pyskiem dotkn�� sukni le��cej na pod�odze. Raptem znieruchomia�. Kobieta zacz�a �piewa�. Kaza� s�ysza� raz Indiank� z plemienia Gree nuc�c� przed swoim wigwamem; s�ysza� te� dzik� - melodi� �Pie�ni karibu" 1, lecz nie zna� r�wnie mi�ej nuty jak ta, kt�ra p�yn�a obecnie. Zapomnia� o obecno�ci swego pana. Ostro�nie, by nie sp�oszy� kobiety, uni�s� ci�ki �eb. Wtedy napotka� b��kitne oczy i wida� wyczyta� w nich zach�t�, gdy� z�o�y� g�ow� na jej kolanach. Zn�w uczu� pieszczot� jej r�ki i przymkn�� powieki z g��bokim westchnieniem. Pie�� umilk�a. Zabrzmia� natomiast cichy, trzepotliwy d�wi�k, niby �miech i p�acz zarazem. M�czyzna kaszln��. � Lubi�em zawsze tego starego �otra, ale nie my�la�em, �e potrafi si� tak zachowa�! � rzek�, a w jego glosie pies pochwyci� dr��c� nut�. NA DALEK� PӣNOC Dla Kazana nadesz�y teraz pi�kne dni. T�skni� co prawda do wielkich bor�w i kopnych zasp. Brakowa�o mu codziennego wysi�ku, z jakim utrzymywa� w karbach dziki zaprz�g pobratymc�w, i d�ugich w�dr�wek przez o�nie�one barren2. Brakowa�o dono�nych koosz, koosz, hoo-jah wo�nicy, ostrego trzasku ci�tego bicza i ' skomle� sfory, �wiadcz�cych 0 wsp�lnym trudzie. Lecz mia� co�, co mu zast�powa�o wszystko inne. Co�, co nawiedza�o pokoje 1 unosi�o si� w powietrzu nawet w nieobecno�ci pana i pani. Wsz�dy, gdziekolwiek przesz�a, odnajdywa� zbawienny lek na sw� t�sknot�. By�a to wo� kobiety i dzi�ki niej Kaza� zamiast wy� nocami do gwiazd, skomli� tylko po cichu. Nie by� ju� samotny, gdy� kt�rej� nocy wa��sa� si� poty po domu, a� znalaz� pewne drzwi; gdy za� kobieta rankiem wysz�a z pokoju, zobaczy�a go skulonego u progu swej sypialni. Przykucn�a wnet obok i pochylona, mimo woli i Karibu � renifer p�nocnoameryka�ski. t Barren � pustkowia w p�nocnej Kanadzie pokryte jeziorami i bagnami. 9 okry�a psa fal� rozpuszczonych w�os�w. Potem ju� zawsze k�ad�a mu przed drzwiami derk�, �eby mia� na czym spocz��. Nocami Kaza� czu� teraz stale jej obecno�� po drugiej stronie drzwi � i by� rad. My�la� te� coraz cz�ciej o swej pani, a coraz rzadziej wspomina� dzik� p�noc. Lecz pewnego dnia nadszed� pocz�tek wielkich zmian. W domu powsta� ruch i gwar niezwyk�y, a kobieta zwraca�a mniej uwagi na czworono�nego ulubie�ca. Kaza� czu� si� nieswojo. W�szy� w powietrzu i z uporem bada� twarz pana. A� pewnego ranka bardzo wcze�nie na�o�ono mu obro�� i przytwierdzono do niej �a�cuch. Lecz dopiero wyszed�szy w �lad za panem na ulic�, Kazar* pocz�� si� wszystkiego domy�la�. Chc� go gdzie� odprawi�. Siad� wi�c i zdecydowanie nie da� si� ruszy� z miejsca. � Chod�, Kaza�! � namawia� m�czyzna. � No chod��e, stary! Pies skuli� si� i pokaza� bia�e k�y, Oczekiwa� teraz gwizdu bicza lub ciosu pa�ki, ale nie nadesz�o ani jedno, ani drugie. Pan parskn�� �miechem i skr�ci� ku domowi. Gdy wyszli ponownie, obok, z d�oni� na �bie Kazana, kroczy�a kobieta. Nieco p�niej ona w�a�nie nam�wi�a go, by skoczy� przez ciemny otw�r do mrocznego wn�trza wagonu, i ona zwabi�a go w najdalszy k�t, gdzie pan umocowa� �a�cuch do �elaznego k�ka w �cianie. Potem kobieta i m�czyzna wyszli roze�miani niby dzieci, a Kaza� le�a� d�ugie godziny milcz�cy i napr�ony, nas�uchuj�c monotonnego turkotu k�. Parokrotnie turkot ustawa� i na zewn�trz rozbrzmiewa�y g�osy. Wreszcie Kaza� us�ysza� znajomy d�wi�k mowy; wtedy szarpn�� �a�cuch i zaskomli�. Zamkni�te drzwi rozsun�y si� skrzypi�c. D� �rodka wlaz� jaki� cz�owiek nios�cy latarni�, a za nim pan Kazana. Lecz pies nie zwa�a� na nich; natomiast nie odrywa� oczu od nocnej ciemno�ci widocznej przez kwadratowy otw�r. Gdy tylko �a�cuch pozwoli� mu na pewn� swobod� ruch�w, Kaza� jednym susem znalaz� si� 10 na zewn�trz, lecz tam, nie widz�c nikogo, zesztywnia� ca�y i pocz�� gorliwie w�szy�. W g�rze mruga�y gwiazdy, te same, do kt�rych tylokrotnie wy�, a ciemny pier�cie� lasu zamyka� widnokr�g. Pr�no jednak pies szuka� znajomej woni. Thorpe us�ysza� niski, �a�osny skowyt psa. W�wczas wzi�� od konduktora latarni� i o�wietli� ni� �eb Kazana, jednocze�nie lu�niej ujmuj�c �a�cuch. W tej chwili z ciemnej dali buchn�o wo�anie. Odezwa�o si� poza nimi i Kaza� skr�ci� w miejscu tak gwa�townie, �e niedbale trzymany �a�cuch wypad� z r�ki m�czyzny. Pies dojrza� b�ysk wielu �wiate� i raz jeszcze dobieg� go krzyk: � Kaza�! Kaza�! Kaza�! Porwa� si� z miejsca jak strza�a. Thorpe, id�c w �lad za nim, chichota� rado�nie. � Ach, stary rozb�jniku! Gdy Thorpe dotar� wreszcie do o�wietlonego peronu stacji, znalaz� Kazana waruj�cego u n�g kobiety. Izabela Thorpe u�miechn�a si� do m�a z triumfuj�cym wyrazem oczu. � Wygra�a�! � �mia� si� i zna� po nim by�o, �e jest rad. � Postawi�bym w zak�ad ostatniego dolara, �e nasz diabe� nie poleci na �adne wo�anie. Odt�d nale�y do ciebie! Kaza�, zmieni�e� pana! Spowa�nia� nagle, gdy kobieta pochyli�a si� chc�c uj�� �a�cuch. � Jest twoj� w�asno�ci�, Izo, ale pozw�l mi go pilnowa�, nim nie nabior� absolutnej pewno�ci. Daj mi �a�cuch. Nie dowierzam mu nawet teraz. To istny wilk! Widzia�em na w�asne oczy, jak jednym szarpni�ciem szcz�k urwa� cz�owiekowi d�o�! Widzia�em, jak jednym ci�ciem k��w rozdar� tchawic� innego psa! Kaza� jest z�o�liwy i nieobliczalny, jakkolwiek zachowywa� si� po bohatersku w czasie ostatniej wyprawy i uratowa� mi �ycie. Nie dowierzam mu jednak. Prosz�, daj mi �a�cuch... Urwa� raptownie. Kaza� skoczy� na nogi, rycz�c jak dzika bestia. �ci�gn�� wargi ukazuj�c bia�e k�y. 11 � Kark mu zesztywnia�; Thorpe, krzykn�wszy ostrzegawczo, po�o�y� d�o� na kolbie rewolweru. Kaza� nie zwa�a� na g�os i ruchy pana. Z mroku wy�oni�a si� nowa posta� i sta�a teraz w jarz�cym kolisku latarni. By� to Mac Cready, przewodnik, maj�cy odprowadzi� Thorpa wraz z �on� do obozowiska nad rzek� Red, gdzie Thorpe zawiadywa� budow� nowej transkontynentainej linii kolejowej. Mac Cready by� wysokiego wzrostu, mia� siln� budow� i g�adko ogolon� twarz. Szcz�ki mia� masywne o brutalnym zarysie i patrza� na Iz� wzrokiem r�wnie niemal p�omiennym jak wzrok Kazana. Bia�o-czerwony kaptur zsun�� si� z g�owy kobiety i mi�kko leg� na ramionach. Odblask latarni migota� w ci�kich zwojach jej w�os�w. Policzki mia�a rumiane, oczy, zwr�cone w stron� przybysza, modre jak kwiat baknisz, a l�ni�ce niby diamenty. Mac Cready b�yskawicznie zmieni� wyraz twarzy. D�o� Izy opad�a na �eb Kazana. Po raz pierwszy pies zdawa� si� nieczu�y na to dotkni�cie. W dalszym ci�gu szczerzy� k�y, a w jego piersi hucza� z�owieszczy grzmot. Kobieta szarpn�a �a�cuchem. � Le�e�, Kaza�! � zakomenderowa�a ostro. Na d�wi�k jej g�osu pies zmi�k�. �� Le�e�! � powt�rzy�a raz jeszcze i przesun�a mu d�oni� po g�owie. Kaza� przywarowa� do jej st�p. Jednak nadal szczerzy� z�by. Thorpe obserwowa� go badawczo. Dziwi�a go �miertelna nienawi�� bij�ca z oczu psa. Przeni�s� wzrok na przewodnika. Mac Cready rozwin�� sw�j d�ugi bicz. Twarz jego mia�a wyraz skupionej uwagi. Raptem pochyli� si� naprz�d, opar�szy na kolanach d�onie obu r�k, i przez chwil� zapomnia� bodaj nawet o tym, �e spogl�daj� na niego b��kitne oczy Izy. � Hoo-koosz, Pedro! W cwa�! By�y to s�owa komendy u�ywanej jedynie w Kr�lewskiej Konnej Policji. Kaza� ani drgn��. Mac Cready wyprostowa� si� i paln�� z bata, jakby z fuzji strzeli�. 12 � W cwa�, Pedro! W cwa�! Pomruk w gardle Kazana przeszed� w chrapliwe warczenie, lecz �aden mi�sie� nie drgn��. Mac Cready zwr�ci� si� do Thorpa: � Przysi�g�bym, �e zna�em tego psa! � rzek�. � Je�li to Pedro, to on jest z�y! Thorpe uj�� w d�o� �a�cuch. Jedynie kobieta dostrzeg�a wyraz, kt�ry przemkn�� po twarzy przewodnika. Mimo woli drgn�a. Przed p�godzin�, gdy poci�g stan�� w Le Pas, poda�a temu cz�owiekowi r�k� i przerazi�a si� wtedy r�wnie� mowy jego oczu. Jednak przypomnia�a sobie w por� wszystko^ cokolwiek m�� jej opowiada� o le�nych ludziach. Pokocha�a ich na �lepo; na wiar� wielbi�a szorstk� m�sko�� i uczciwo�� oraz wspania�omy�lno�� serc. Tote� u�miechn�a si� raptem w stron� przewodnika, zwalczaj�c strach i antypati�. � Nie lubi pana! � �artowa�a. � Mo�e by�cie si� jednak zaprzyja�nili? I podczas kiedy Thorpe nadal �ciska� koniec �a�cucha, przyci�gn�a psa bli�ej. Pochyli�a si�. nad nim. Mac Cready stan�� tu�, plecami obr�cony do in�yniera. Schylona g�owa Izy znalaz�a si� prawie przy jego wargach. Widzia� rumieniec policzk�w i rozkoszne wyd�cie ust, z jakim gromi�a warcz�cego psa. Thorpe gotowa� si� targn�� �a�cuchem, je�li Kaza� wyka�e ch�� ataku. Lecz Mae Cready nie patrza� na wilczura. Jego oczy nie schodzi�y z twarzy kobiety. � Pani jest bardzo odwa�na! � rzek�. � Ja nie o�mieli�bym si� na co� podobnego! Urwa�by mi: ratr-mi� jak nic! Wzi�� latarni� z d�oni Thorpa i skierowa� si� ku w�skiej �cie�ce wydeptanej w bok od g��wnego szlaku. Opodal, ukryty w zwartej g�stwie drzew szpilkowych, le�a� ob�z opuszczony przez in�yniera par� tygodni temu; Zamiast jednego namiotu, u�ywanego w swoim czasie przez Thorpa i przewodnika, sta�y obecnie dwa. Mi�dzy nimi p�on�� du�y ogie�. Tu� 13 przy ogniu widnia�y d�ugie, w�skie sanie, a poza �wietlnym kr�giem Kaza� dostrzeg� mgliste zarysy i l�ni�ce �lepia sfory poci�gowej. Wilczur zesztywnia� wnet i oboj�tnie da� si� uwi�za� do sa�. Raz jeszcze wr�ci� do rodzinnych bor�w i obejmowa� komend� nad dzik� zgraj�. Jego pani �mia�a si� i klaska�a w r�ce, uradowana niezwyk�� malowniczo�ci� otoczenia, kt�re mia�o sta� si� odt�d t�em jej codziennego �ycia. Thorpe odrzuci� skrzyd�o namiotu i wprowadzi� �on� do wn�trza. Iza nie obejrza�a si� nawet. Nie przem�wi�a do Kazana ani s�owa. Pies zaskomli� i zwr�ci� krwawe �lepia w stron� Mac Cready'ego. Wewn�trz namiotu Thorpe m�wi�: � Ogromnie �a�uj�, �e stary Jackpine nie wraca razem z nami, Izo. Przywi�d� mnie tutaj, lecz �adne zakl�cia ani pieni�dze nie mog� go nak�oni� do dalszej w��cz�gi. Jest Indianinem i nale�y do misji tutejszej. Da�bym miesi�czn� pensj�, �eby ci pokaza�, jak on si� obchodzi z psami. Nie jestem zbyt pewien tego Mac Cready'ego. Agent Kompanii � twierdzi, �e to morowy ch�op i zna lasy na wylot. Ale psy nie lubi� obcych! Kaza� b�dzie na� warcza� ca�� drog�. Kaza� us�ysza� teraz g�os kobiety i sta� jak pos�g, chciwie �owi�c mi�e d�wi�ki. Nie zauwa�y� wcale, �e Mac Cready zbli�a si� do� z ty�u. G�os przewodnika zabrzmia� ostro niby strza�: � Pedro! Kaza� b�yskawicznie przypad� do ziemi, niby ci�ty biczem. � Pozna�em ciebie jednak, co, stary diable? � sykn�� Mac Cready z twarz� widmowo bia�� w �wietle ognia. � Zmieni�e� imi�, wyros�e�, a ja ci� jednak pozna�em! 1 Kompania Zatoki Hudsona (Hudson's Bay Com-pany) � utworzona w 1S70 r. angielska sp�ka handlowa dla importowania do Anglii futer i sk�r z Ameryki P�nocnej. 14 MAC CREADY P�ACI D�UG Mac Cready siedzia� przy ogniu pogr��ony w ponurym milczeniu. Jedynie chwilami i na kr�tko przestawa� obserwowa� psa. Po up�ywie pewnego czasu � przekonany, �e Thorpe i Iza poszli spa� � uda� si� do swego namiotu i wr�ci� nios�c flaszk� w�dki. W ci�gu nast�pnej p�godziny raz po raz hojnie poci�ga� ognistego p�ynu. Potem wsta� i siad� na sankach, tu� poza d�ugo�ci� �a�cucha Kazana. � Pozna�em ci�, stary draniu! � powt�rzy�, a w jego oczach zna� ju� by�o wp�yw w�dki. � Ciekaw jestem, kto ci nada� nowe imi� i w jaki spos�b trafi�e� w jego r�ce! Ho, ho, gdyby� tylko umia� gada�...! Z wn�trza namiotu zabrzmia� d�wi�k g�osu, a wnet potem buchn�� �wie�y, perlisty �miech. Mac Cready wypr�y� si� jak struna. Fala krwi zala�a mu twarz. Wsta�, chowaj�c flaszk� do kieszeni kurtki. Z wolna okr��y� ogie�, st�paj�c na palcach zbli�y� si� do drzewa rosn�cego tu� przy namiocie i przylgn�� do� ca�ym cia�em. Trwa� tak d�ug� chwil�, nas�uchuj�c. Gdy wreszcie oderwa� si� od pnia, mia� w oczach p�omie� ob��kania. Dopiero po p�nocy skry� si� we w�asnym namiocie. Ciep�o ognia rozmarzy�o psa i Kaza� z wolna przymkn�� �lepia. Drzema� niespokojnie, maj�c m�zg pe�en ruchliwych widziade�. . Czasem �ni� walk� i wtedy gro�nie szcz�ka� k�ami. To zn�w zdawa�o mu si�, �e chce skoczy� ku swej pani lub zabi� przewodnika, a �a�cuch go nie puszcza. Czu� na g�owie mi�kki dotyk r�ki kobiecej i s�ysza� �agodny g�os nuc�cy znajom� pie��, wi�c dr�a� i dygota� jak owego wieczora, gdy zobaczy� Iz� po raz pierwszy. Raptem obraz si� zmieni�. Kaza� gna� na czele wspania�ej sfory sze�ciu ps�w, wprz�gni�ty w sanie Kr�lewskiej Konnej Policji, a jego pan wo�a� na� �Pedro"! Potem widzia� ob�z. Pan by� m�ody i mia� mi�� twarz, a teraz w�a�nie pomaga� wysi��� z sa� 15 jakiemu� cz�owiekowi, kt�rego r�ce spina�y na przedzie dziwaczne, czarne obr�czki. Min�o par� chwil czy par� godzin. Pedro le�a� przy wielkim ogniu, a na wprost niego siedzia� pan, maj�c za plecami namiot. I oto z namiotu wyszed� �w cz�owiek bez kajdan ju�, nios�c w d�oni ci�k� maczug�. Pies us�ysza� g�uchy trzask pa�ki opadaj�cej na czaszk� pana i ten g�os zbudzi� go ze snu. Skoczy� na r�wne nogi warcz�c i je��c sier��. Ogie� wygas� i ob�z by� zatopiony w mrocznej ciszy poprzedzaj�cej: �wit. Poprzez opon� ciemno�ci Kaza� zobaczy� przewodnika. Mac Cready tkwi� zn�w tu� obok namiotu Izy. Pies wiedzia� ju� teraz, �e jest to w�a�nie �w cz�owiek, kt�ry nosi� kiedy� na r�kach czarne obr�czki, a potem zn�ca� si� nad nim przez d�ugie tygodnie, bij�c go batem i kijem. Mac Cready us�ysza� warczenie psa i szybko wr�ci� ku ognisku. Pocz�� gwizda� z udan� weso�o�ci�, z�o�y� za jeden stos osmolone g�ownie, roz�arzy� p�omie� i wreszcie g�o�nym wo�aniem zbudzi� Iz� i Thorpa. Po chwili oboje wyszli z namiotu. Rozpuszczone w�osy Izy w z�otych skr�tach opada�y jej na ramiona i plecy. Siad�szy na saniach obok Kaza-na, pacz�a je rozczesywa�. Mac Cready podszed� tu�, przewracaj�c tobo�y i szukaj�c czego� w �adunku sa�. Niby przypadkiem jedna z jego r�k uton�a na mgnienie w g�stwie z�otych splot�w. Thorpe by� w�a�nie odwr�cony plecami, a Iza ledwie wyczu�a zuchwa�� pieszczot�. Jedynie Kaza� dostrzeg� ruch r�ki, gmeranie zakrzywionych, palc�w we w�osach kobiety i p�omie� nami�tno�ci w oczach przewod^- nika. Pies szybciej od rysia zebra� si� w sobie i skoczy�. Mac Cready w sam� por� da� susa wstecz, a Kaza�, osi�gn�wszy koniec �a�cucha, zosta� szarpni�ty w ty� tak gwa�townie, �e run�� na wznak, jednocze�nie przewracaj�c Iz�. W�a�nie w tej chwili Thorpe odwr�ci� si�. Pewny, �e wilczur skoczy� na �on�, oniemia� na razie i milcz�c pom�g� jej wsta�. Stwierdzi�, 16 /c nic jej nie jest, i gor�czkowo zacz�� maca� po "i'ku szukaj�c rewolweru. Lecz bro� wraz z fute-I i�em zosta�a w namiocie, natomiast w �niegu le�a� bicz przewodnika; Thorpe porwa� go ob��kany dzik� pasj�. Skoczy� w stron� Kazana. Pies przywar-owa� milcz�c, nie pr�buj�c nawet ucieczki lub obrony, .'i'dynie raz w �yciu Kaza� zosta� zmasakrowany tak � i rasznie jak teraz; jednak ani nie skomli�, ani nie 1 ircza�. Raptem Iza rzuci�a si� naprz�d i uchwyci�a biczy-Ico podniesione nad g�ow� m�a. - Dosy�! Dosy�! � krzykn�a i Thorpe mimo woli zni�y� bicz ku ziemi. Wtedy szepn�a mu na ucho � o�, czego Mac Cready nie dos�ysza�. In�ynier zdziwi� si� najwidoczniej, spojrza� woko�o m�tnym wzroki rm i wreszcie wszed� w �lad za �on� do namiotu. Tu przystan�li oboje. - - Kaza� nie rzuci� si� na mnie! � szepn�a ko-bieta dr��cym g�osem, blada ze wzruszenia. � Ten � lowiek sta� za mn�! � ci�gn�a dalej, �ciskaj�c r .imi� m�a. � Czu�am, �e mnie dotkn��, i w tej Chwili w�a�nie Kaza� skoczy�! Nie mnie chcia� n/jry��! Chcia� ugry�� tego cz�owieka! To... z�y cz�owiek! Niemal p�acz�c�, Thorpe serdecznie wzi�� w raniona. � Dziwne jest to, co m�wisz! � rzek�. � Ale jednak mo�liwe: Mac Cready wspomina� nawet, �e /na tego psa. Mo�e zn�ca� si� nad mm kiedy�, a Ka-Itn to zapami�ta�. Trzeba b�dzie t� spraw� wy�wietli�. Lecz na razie obiecaj mi, �e si� nie zbli�ysz do Kazana. Iza da�a m�owi ��dan� obietnic�. Gdy razem wy-Bli z namiotu, Kaza� uni�s� ku g�rze kosmaty �eb. / pyska kapa�a mu krew, a jedno oko mia� zamkni�te spuchlizn�. Iza za�ka�a kr�tko, lecz nie zbli�a�a �u; do� wcale. Ale pies wiedzia�, �e to pani po�o�y�a |cnniec biciu, tote� zaskomli� cicho i parokrotnie lorzy� ogonem w �nieg. I �� Szara Wilczyca 17 Nigdy jeszcze nie czu� si� tak nieszcz�liwy jak w ci�gu d�ugich, ci�kich godzin owego dnia, gdy Wytycza� szlak id�c na czele zaprz�gu. Jedno oko i tnia� zamkni�te i pe�ne �aru; w ca�ym ciele czu� j tn�k�. Lecz nie fizyczny b�l zni�a� mu �eb ku ziemi i pozbawia� wspania�e cielsko b�yskawicznej pr�no�ci ruch�w. Przede wszystkim cierpia� duch. Kaza� by� z�amany moralnie. Pami�ta� jeszcze dawne ciosy kija Mac Cready'ego; pami�ta� razy bicza, jakie mu dzi� zada� Thorpe. W g�osach m�czyzn brzmia�a dla� nuta gro�by i nienawi�ci. Lecz najbardziej cierpia� z powodu Izy. Trzyma�a si� wci�� w oddaleniu, nigdy nie podchodz�c bli�ej, a w czasie odpoczynk�w spogl�da�a na� raz po raz dziwnym, niezrozumia�ym wzrokiem, nie odzywaj�c si� wcale. Os�dzi�, �e i ona r�wnie� gotowa jest go uderzy�. Wi�c czaj�c si� od-j pe�z� tak daleko od ognia, jak mu na to pozwoli�a] linka, i przywarowa� w �niegu. Z�amany na duchu,] mia� r�wnie� z�amane serce i tej nocy, skulony, wj najg�stszym mroku, cierpia� samotnie. Nikt nie po-j dejrzewa�, co si� dzieje w duszy psa. Interesowa�aJ si� nim zreszt� tylko Iza. Nie zbli�a�a si� do� co* prawda, pomna obietnicy, lecz obserwowa�a go ukradkiem, szczeg�lnie wtedy, gdy Kaza� �ledzi� wzrokiem Mac Cready'ego. Noc�, gdy Thorpe wraz z �on� znik� w namiocie^ zacz�� sypa� �nieg, a efekt, jaki to zjawisko wywar�o na przewodniku, zdziwi� Kazana. Mac Cready zdradza� wyra�ny niepok�j i raz po raz poci�ga� z flaszk: �yk w�dki. W blasku ognia twarz czerwienia�a mu coraz silniej, a ilekro� spogl�da� w kierunku, w kt�rym spa�a Iza, bia�e z�by b�yska�y mu w okrutnyrri u�miechu. Co chwila zbli�a� si� do namiotu i nas�u� chiwa�. Dwukrotnie pochwyci� uchem jaki� ruch Za drugim razem by�o to g��bokie westchnienie 1hov-pa. Mac Cready wr�ci� do ogniska i uni�s� twarz ki niebu. �nieg pr�szy� tak g�sto, �e w jednej chwi| bia�y puch zlepi� mu oczy. Wtedy Mac Cready sk( czy� w las i zacz�� bada� szlak pozostawiony pra 18 paroma godzinami. Wy��obienia p��z i odciski rakiet * gin�y ju� niemal w zaspach. Jeszcze godzina i zniknie wszelki dow�d, �e kto� t�dy przeszed�. Do rana �nieg zasypie ob�z i zd�awi nawet resztki ognia, je�li nie b�d� podsyca� go starannie. Mac Cready zn�w poci�gn�� z flachy. Be�kota� spro�ne s�owa. Kurzy�o mu si� ze �ba. Serce jego wali�o jak m�ot, lecz serce psa zabi�o jeszcze silniej, gdy ujrza�, �e cz�owiek ma w r�ku kij! Przewodnik opar� pa�k� o drzewo. Potem wzi�� z sa� latarni�, zapali� j� i zbli�y� si� do namiotu Thorpa. � Hej, Thorpe! � zawo�a� p�g�osem. � Hej, Thorpe, czy s�yszysz?! Odpowiedzia�o mu milczenie. S�ycha� by�o tylko r�wny oddech �pi�cych. Mac Cready uchyli� skrzyd�o i zawo�a� nieco g�o�niej: � Thorpe! W dalszym ci�gu nikt si� nie odzywa�. Mac Cready wsun�� latarni� do wn�trza namiotu i spojrza� w je-k'o g��b. B�ysk �wiat�a pad� na z�ote w�osy Izy, rozsypane obok g�owy m�a, i przewodnik wpi� si� w nie oczyma p�on�cymi jak w�gle. Zreszt� dostrzeg� w czas, �e in�ynier si� budzi. Wtedy wycofa� si� n;cznie, opu�ci� skrzyd�o namiotu i raz jeszcze zawo�a�: � Thorpe! Tym razem Thorpe odpowiedzia�: � Halo! Mac Cready, czy to ty? Mac Cready pochyli� si� i wyszepta� cicho: - Tak, to ja! Prosz� wyj�� na chwil�. W lesie i lej� si� dziwne rzeczy! Nie trzeba budzi� pani! Odst�pi� wstecz i czeka�. W chwil� p�niej Thorpe wyszed� z namiotu. Mac Cready wskaza� r�k� pobli-i g�szcz. - R�cz�, �e kto� w�szy wok� obozu! � rzek�. � i llakiety �nie�ne � rodzaj nart; obr�cze z drzewa itane paskami ze sk�ry. Przysi�g�bym, �e widzia�em cz�owieka, gdy przed chwil� zbiera�em chrust! Dzisiejsza noc nadaje si� �wietnie do kradzie�y ps�w. Prosz� wzi�� latarni�. Je�li mnie wzrok nie myli�, znajdziemy �wie�e �lady! Wr�czy� in�ynierowi latarni�, a sam uj�� ci�k� pa�k�. W gardle Kazana wezbra�o g�uche warkni�cie, lecz zd�awi� je w zarodku. Chcia� przestrzec swego pana, chcia� skoczy� na d�ugo�� �a�cucha, lecz wiedzia�, �e je�li to uczyni, wr�c� i zabij� go. Le�a� wi�c dygoc�c i piszcz�c cicho. Bacznie �ledzi� wzrokiem obu m�czyzn, a gdy mu znikli z oczu, towarzyszy� irn s�uchem i my�l�. Wreszcie zn�w pos�ysza� bliski chrz�st �niegu. Nie zdziwi� si� bynajmniej widz�c, �e Mac Cready wraca sam. Spodziewa� si� tego nawet. Wiedzia�, co znaczy kij w r�ku tego draba. Mac Cready wygl�da� okropnie. Robi� teraz wra�enie potwora. W g�szczu zgubi� czapk� i nadchodzi� z go�� g�ow�. �mia� si� zwierz�cym, chrapliwym rechotem, a Kaza� warowa� w �niegu nieruchomy, gdy� cz�owiek nadal mia� w d�oni kij. Rzuci� go zreszt� zaraz i post�pi� w kierunku namiotu. Uchyli� skrzyd�o i zajrza� do wn�trza. Iza spa�a. Mac Cready wszed� cicho niby ry� i powiesi� latarni� na gwo�dziu wbitym w s�up. Jego kroki i ruchy nie zbudzi�y kobiety, tote� zb�j sta� przez d�ug� chwil� i patrzy�, patrzy�... Na zewn�trz Kaza�, skulony w g�stym mroku, pr�bowa� powi�za� w jedno szereg dziwacznych wydarze�, kt�rych by� �wiadkiem. Dlaczego jego pan i Mac Cready poszli do lasu? Dlaczego pan nie wr�ci�? Ten namiot nale�y do pana, wi�c dlaczego Mac Cready tam wszed�? Kaza� naje�y� sier�� na grzbiecie i czujnie obserwowa� namiot. W pewnej chwili dostrzeg� na p��tnie wysoki cie� i porwa� si� na nogi. Cie� zgi�� si� nagle i jednocze�nie buchn�� przeni- j kliwy wrzask. W jego rozpaczliwym brzmieniu Kaza� rozpozna� g�os Izy i wnet da� szalonego susa. Wstrzyma�a go obro�a, d�awi�c w gardle dziki ryk. Widzia� teraz, jak cienie k��bi� si� walcz�c. Okrop- 20 ny krzyk brzmia� raz po raz. Iza wo�a�a imi� m�a i wo�a�a jego imi�: � Kaza�! Kaza�! Skoczy� ponownie i run�� na grzbiet. Skoczy� raz, drugi i trzeci, a rzemie� obro�y r�n�� mu szyj� jak �elazo. Znieruchomia� na chwil�, kurczowo �api�c powietrze. Cienie wci�� walczy�y stoj�c, to zn�w le��c. Kaza� rykn�� i ca�ym ci�arem raz jeszcze cisn�� si� w przestrze�. Ogniwo �a�cucha prze�arte rdz� p�k�o z trzaskiem. Kilka skok�w i Kaza� wpad� do namiotu. Z g�uchym warkni�ciem porwa� Mac Cready'ego za gard�o. Pierwszy chwyt jego pot�nych szcz�k zada� �mier�, lecz on o tym nie wiedzia�. Wiedzia� tylko, �e walczy o swoj� pani�. Mac Cready krzykn�� strasznie i zacharcza�, jakby si� zach�ysn�� �kaniem. Pad� na wznak, a Kaza� wpi� g��biej k�y w szyj� wroga; w pysku czu� ciep�� krew. Kobieta wo�a�a na� teraz. Szarpa�a go za kud�aty kark, lecz on przez d�u�szy czas nie chcia� pu�ci� zdobyczy. Gdy wreszcie rozlu�ni� szcz�ki, Iza spojrza�a w d� na Mac Cready'ego i zakry�a oczy r�kami. Potem pad�a na pos�anie. Le�a�a zupe�nie cicho. Twarz i r�ce mia�a okropnie zimne, a Kaza� liza� je czule. Przytuli� si� do niej blisko i tylko od czasu do czasu zwraca� gro�ny pysk w stron� martwego zb�ja. Nie m�g� poj��, dlaczego pani si� nie rusza. Min�o sporo czasu, nim wreszcie Iza drgn�a. Otworzy�a oczy. D�oni� musn�a kark psa. Na zewn�trz zachrz�ci� �nieg. To nadchodzi� pan Kazana i pies, przej�ty na nowo obaw� raz�w, wyjrza� ukradkiem. Tak, to by� Thorpe, wyra�nie widoczny w �wietle ognia, a w r�ku trzyma� kij. Kroczy� wolno, omal�e pada� za ka�dym ruchem, twarz mia� ca�� we krwi. Lecz nie wypuszcza� z r�k kija. Jak�e okropnie b�dzie go teraz bi� za to, �e skrzywdzi� Mac Cready'ego. Kaza� w�lizn�� si� pod skrzyd�o namiotu i pomkn�� w mroczny g�szcz. Tam, dobrze ukryty, spojrza� . wstecz i zaskomli� przej�ty mi�o�ci� i �alem. Lecz po tym, co uczyni�, b�d� go przecie katowa� stale. Nawet ona zechce si� nad nim zn�ca�! Odwr�ci� si� od ognia i zwr�ci� kud�aty �eb w kierunku le�nych ost�p�w. Tam nie m�g� go dosi�gn�� bicz ani kij. Tam nikt go nie znajdzie. Zawaha� si� przez mgnienie oka. Po czym r�wnie przebiegle jak te dzikie istoty, kt�rych by� pobratymcem, da� nurka w ciemn� dal. WOLMY Wiatr zawodzi� p�aczliwie po�r�d wierzcho�k�w drzew, gdy Kaza�, lgn�c ku ziemi, pomkn�� w tajemnicz� i mroczn� g�stwin� boru. Przez d�ugie godziny czai� si� w pobli�u obozowiska, nie spuszczaj�c zaognionych �lepi z namiotu, w kt�rym zasz�a ta okropna rzecz. Wiedzia� dobrze, co znaczy �mier�. Wyczuwa� j� z o wiele wi�kszej odleg�o�ci ni� cz�owiek. W�szy� j� w powietizu. Jej zimne tchnienie bi�o z namiotu, a on by� tego przyczyn�. Warowa� na brzuchu w zimnym �niegu i dygota� wstrz�sany ostrym dreszczem. Trzy czwarte psa, b�d�ce w nim, skomli�y p�aczliwie, podczas gdy wilcza krew dawa�a zna� o sobie ponurym b�yskiem oczu i m�ciwym l�nieniem bia�ych k��w. Thorpe trzykrotnie wychodzi� z namiotu i wo�a� g�o�no: � Kaza�! Kaza�! Kaza�! Za ka�dym razem kobieta wychodzi�a r�wnie�. W �wietle ognia pies widzia� jej z�ote w�osy, sp�ywaj�ce po ramionach i plecach w takim samym nie�adzie, jak wtedy, gdy pod namiotem skoczy� do gard�a Mac Cready'ego. Oczy mia�a nadal pe�ne grozy, a twarz bia�� jak p��tno. Za trzecim razem ona tak�e wo�a�a: �Kaza�! Kaza�! Kaza�!" i wszystko, co w nim by�o psiego, dygota�o rado�nie na d�wi�k wielbionego g�o- su. Omal nie pod pe�zn�� bli�ej, got�w nawet przyj�� kar�. Jednak obawa przed biciem okaza�a si� silniej-, wi�c pozosta� w ukryciu, le��c bez ruchu go-ilzina za godzin�, a� ob�z zamilk�, cienie kobiety i m�czyzny znik�y i ogie� opad� w d�, wcielony w w�gle i popi�. Wtedy Kaza� ostro�nie wype�z� z g�stego mroku, lun�� na brzuchu w stron� sa�. Tu� za nimi, ukryty w�r�d chaszczy, le�a� trup cz�owieka, kt�rego zagryz�. Thorpe go tam umie�ci� i przykry� cia�o der�. Kaza� przywarowa� do ziemi z nosem wsuni�tym miedzy przednie �apy i podni�s� oczy na namiot. Mia� zamiar nie spa�, tylko czuwa�, by zemkn�� w las za pierwszym objawem �ycia ze strony ludzi. Lecz z wypalonego ogniska bi�a fala ciep�a i powieki psa cic;�ko opad�y. Raz i drugi ockn�� si� w por�, szeroko otwieraj�c oczy; za trzecim razem uni�s� powieki tylko na wp� i zn�w je zamkn��. Spi�� skomli� cicho, a wspania�e mi�nie jego bark�w i n�g drga�y wyra�nie, podczas gdy wzd�u� bu-rego grzbietu przebiega�o nerwowe dr�enie. Gdyby go Thorpe w tej chwili ujrza�, odgad�by bez w�tpie-niia, �e pies �ni. A Iza, kt�rej z�ota g�owa spoczywa�a bezw�adnie na ramieniu m�a, umia�aby nawet odgadn��, co za obrazy przep�ywaj� przez m�zg Ka-zana. We �nie Kaza� ponownie dawa� susa przerywaj�c dwo �a�cucha. Nerwowo szcz�kn�� k�ami niby stalow� zawor� i ten d�wi�k go zbudzi�. Skoczy� na r�wne nogi, a w�os na jego grzbiecie sta� sztywno Jak szczotka i z�by l�ni�y w mroku niby bia�e no�e. 1 ' kn�� si� w sam� por�. W namiocie panowa� ruch. I 'an ju� wsta�. Pies pomkn�� cwa�em w g�stwin� drzew i leg� na >gu sp�aszczony, czujny, wystawiaj�c jedynie �eb za sosnowego pnia. Wiedzia�, �e pan mu nie dani.je. Otrzyma� ju� przecie straszne ci�gi, gdy sko-Ozy� na przewodnika, i jedynie wstawiennictwo ko-biety oszcz�dzi�o mu dalszych katuszy. A teraz roz- 23 ihi � szarpa� gardziel Mac Cready'ego. Zada� mu �mier�, i wi�c nie mo�e si� spodziewa� mi�osierdzia! Nawet ' Iza nie ocali go tym razem! Kaza� �a�owa�, �e jego pan wr�ci� po rozprawie z przewodnikiem. Gdyby zosta� w lesie, on i Iza stanowiliby nieroz��czn� par� przyjaci�. Ona by go lubi�a! Ona lubi�a go zawsze! Tote� nie odst�pi�by jej na krok, a w potrzebie da�by za ni� �ycie. Lecz obecno�� m�czyzny zmienia�a porz�dek rzeczy; m�czyzna znaczy� tyle co kij i bicz! Thorpe wyszed� z namiotu nios�c w d�oni fuzj�. Brzask szarza� ju� na wschodniej po�aci nieba. W chwil� p�niej kobieta ukaza�a si� r�wnie�, w p�aszczu z�otych w�os�w, i uj�a m�a pod rami�. Potem przem�wi�a par� s��w, a Thorpe odrzuci� g�ow� wstecz i zacz�� wo�a�: � Kaza�! Kaza�! Ka-a-zan! Kazana przebieg� dreszcz. Cz�owiek pr�bowa� g zwabi� z powrotem, a w r�ku mia� rzecz, kt�ra za bija! � Kaza�! Ka-a-azan! � wo�a� Thorpe coraz dono�niej. Kaza� cofn�� si� wstecz w�owym ruchem. Wi� dzia�, �e bro� w d�oni cz�owieka zabija nie tylk z bliska, lecz r�wnie dobrze na odleg�o��. Raz jeszcz zwr�ci� �eb w stron� kobiety i pisn�� maj�c w oczac t�sknot� i �al. Porzuca� j� na zawsze. Czu� w sercu b�l, kt� jakkolwiek nie pochodzi� od ciosu bicza ni kija, ni by� zrodzony przez g��d czy mr�z � dokucza� bar dziej ni� jakakolwiek fizyczna m�ka. Kazanowi chcia �o si� odrzuci� �eb wstecz i wy� na bory i �niegi na1 sw� t�sknot� i samotno�ci�. A w obozie zabrzmia� dr��cy g�os kobiety: � Uciek�?! G�os m�czyzny r�wnie� dr�a� lekko: � Tak, uciek�! On widzia�, gdy ja by�em �lepy! Da�bym rok �ycia, byle cofn�� to wczorajsze bicie! On ju� nie wr�ci! "1 24 � Wr�ci! � krzykn�a Iza niemal z p�aczem. � Nie porzuci mnie! On mnie, kocha� pomimo ca�ej swej dziko�ci! I wiedzia�, �e ja go tak�e kocham! On wr�ci! � S�uchaj! � szepn�� Thorpe. Z g��bi boru nadlecia�o d�ugie, �a�osne wycie. By�o to po�egnanie Kazana. Kaza� umilk� i siedzia� przez d�ugi czas bez ruchu. Ch�on�� powiew swobody w powietrzu i bacznie obserwowa� ciemne ost�py le�ne, rozja�niane teraz pochodem �witu. Od dnia, gdy zakupili go handlarze i wprz�g�szy do sa� p�dzali uci��liwymi szlakami nad rzek� Mackenzie, niejednokrotnie my�la� o swobodnym bytowaniu w�r�d puszcz i pusty� �nie�nych, K<ly wilcza krew t�skni�a do wolno�ci. Nigdy jednak nic o�mieli� si� uciec. Obecnie wi�c by� podniecony do szpiku ko�ci. Nie widzia� w pobli�u bata ani kija; nic czu� obecno�ci cz�owieka, kt�remu nauczy� si� nie dowierza� od szczeni�ctwa, a kt�rego z czasem nienawidzi�. �wiartka wilczej krwi stworzy�a jego niedol�; bicz i pa�ka, zamiast wyrabia� w nim uleg-lo��, pot�gowa�a wrodzon� dziko��. Cz�owiek by� mu sze najgorszym wrogiem. Niejednokrotnie kona� i nawie pod ulew� raz�w. Uwa�ano, �e jest �z�y", i nie szcz�dzono go nigdy, przy lada okazji i bez oka-|i nawet tn�c batem lub �omoc�c kijem. Pod g�- n futrem nosi� od m�odu sie� szram i blizn. Nikt nie darzy� go sympati� ani przyja�ni�. Pierw-i w �yciu istot�, kt�ra pieszczotliwie pog�adzi�a mu i przem�wi�a do� �agodnie, by�a Iza. Lecz m�-zna, pan b�lu i �mierci, stan�� mi�dzy ni� a nim, /. Kaza� warkn�� g�ucho, obna�y� k�y i pok�uso-lcniwie w g��b puszczy. /, nastaniem dnia przyby� na brzeg moczar�w. Czu� ien niepok�j, kt�rego �wiat�o nie by�o w stanie 111.owicie rozproszy�. Nareszcie by� wolny. W po- i rzu nie m�g� z�owi� �adnej woni, kt�ra by mu 25 przypomnia�a znienawidzon� przemoc. Lecz r�wnocze�nie nie umia� w nim wykry� zapachu sa�, ps�w, ognia i jad�a, kt�re jak daleko si�ga�a pami��, stanowi�y zawsze nieod��czn� cz�� jego bytowania. Wko�o panowa�a wielka cisza. Mokrad�a le�a�y w kotlinie mi�dzy dwoma g�rskimi grzbietami, a po bokach ros�y drzewa szpilkowe tak zwart� g�stwin�, �e ziemia by�a prawie wolna od zasp, a dzie� szarza� niby zacz�tek brzasku. Kaza� odczuwa� coraz silniej brak dw�ch czynnik�w: towarzyszy zaprz�gu i jad�a. Tego ostatniego brak�o zar�wno wilczej cz�stce jego �wiadomo�ci, jak i psiej; do sfory t�skni� ju� wy��cznie pies. Lecz i wilk pragn�� obecno�ci gromady. Instynkt m�wi� mu, �e gdzie� w milcz�cych moczarach drga �ycie, by za� je wywo�a�, nale�y tylko siad�szy w �niegu wy� nad sw� niedol�. Parokrotnie co� mu drgn�o w g��bi pot�nej piersi, podesz�o do gard�a i zako�czy�o si� �a�osnym piskiem. By� to wilczy zew, nie wyzwolony jeszcze z psich wi�z�w. Jad�o przysz�o mu �atwiej ni� g�os. Oko�o po�udnia zdoby� pod wykrotem wielkiego kr�lika i zadusi� go. �wie�e mi�so i krew by�y stanowczo lepsze ni� zamarzni�ta ryba lub ospa sk�po okraszona je�kim sad�em � tote� udana uczta nape�ni�a go wielk� ufno�ci�. Tego samego popo�udnia kilkakrotnie tropi� kr�liki i zabi� jeszcze dwa. Dotychczas nie zna� rozkoszy nieskr�powanych �ow�w i mordu, tote� zabija� wi�cej,, ni� m�g� spo�y�. Przyjemno�� psu�a mu jedynie zbyt wielka bezbronno�� tej zwierzyny. Nie stawia�a �adnego oporu i umiera�a zbyt �atwo. By�a co prawda delikatna i smaczna, lecz zaspokoiwszy g��d, zapragn�� godniej-szych przeciwnik�w. Kaza� nie przemyka� si� teraz trwo�nie po�r�d chaszczy ani nie szuka� os�ony w zwartym igliwiu. Wysoko ni�s� bury �eb, sier�� na karku sta�a mu sztywno, ogon puszy� si� dziarsko niby wilcza kita. Pies by� got�w do czynu. D��y� na p�noco-zach�d. 26 Mami� go zew m�odzie�czych dni sp�dzonych nad rzek� Mackenzie. Rzeka ta by�a oddalona o tysi�ce mil. Tego dnia napotka� w �niegu znaczn� ilo�� trop�w karibu i �osi oraz obro�ni�tych futrem rysich lap. Pod��y� raz �ladem lisa, a szlak wywi�d� go na polan� otoczon� g�stwin� jode�, gdzie �nieg by� ubi�y i zbryzgany krwi�. Wala� si� tu �eb sowy, pola-tywa�o par� pi�r, le�a�y skrzyd�a i strz�py wn�trzno�ci. Kaza� obw�cha� wszystko i zrozumia�, �e nie tylko on jeden poluje w tych stronach. Pod wiecz�r znalaz� �lady wielce podobne do tych, jakie sam pozostawia�. By�y zupe�nie �wie�e i bi�a z nich ciep�a wo�, a� dozna� zn�w ochoty, aby si��� w �niegu, podnie�� �eb ku g�rze i pos�a� w prze-Ntrze� t�skny zew wilczy. W miar� jak g�stnia�y cienie nocy po�r�d kolumnady pni, ta ch�� stawa�a nie w nim coraz natarczywsza. Przewa��sa� si� ca�y d/.ie�, jednak wcale nie czu� znu�enia. Noc z dala od ludzi kry�a w sobie nowy i niezwyk�y urok. Wilcza krew szala�a w jego �y�ach. Niebo migota�o tysi�cem gwiazd. Ksi�yc �wstawa�. Wreszcie Kaza� siad� w �niegu, uni�s� �eb ku wierzcho�kom drzew i wilk przem�wi� w nirn wyj�c przeci�gle, ponuro, K�osem, kt�ry w cich� noc p�yn�� o par� mil. Sko�czy� wy� i przez d�ugi czas trwa� nas�uchuj�c. Odnalaz� w sobie zdolno�� wydobywania nowych od-<�i-ni d�wi�k�w i to podwoi�o jego pewno�� siebie. Spodziewa� si�, �e otrzyma odpowied�, dozna� jednak rozczarowania. B�r milcza�. Poprzednio Kaza� szed� i md wiatr, wi�c dopiero na jego zew ogromny �o� po-iwa� si� w g�stwie przed nirn, �omoc�c rogami po koronach w szalonej ucieczce. Kaza� zawy� jeszcze dwukrotnie, nim ruszy� / miejsca, i za ka�dym razem w�asny g�os stawa� mc dla� �r�d�em b�ogich wra�e�. Wreszcie dotar� do �itnp urwistego stoku i porzucaj�c mokrad�a zacz�� <��!<: pi�� na szczyt wzg�rza. Tam ksi�yc i gwiazdy / lawa�y si� p�on�� bli�ej. Z wierzcho�ka garbu spoj-t.':i� na le��c� po drugiej stronie r�wnin�, po�r�d 27 kt�rej migota�a tafla zakrzep�ego jeziora. Z tej srebrnej tarczy rzeka umyka�a kr�t� lini�, gin�c w�r�di gaj�w ni�szych i mniej zwartych ni� b�r porastaj�cy] moczary. j Raptem mi�nie w nim zesztywnia�y, a krew zawrza�a. Z daleka, z r�wniny, pop�yn�� g�os. By� to jego g�os, pie�� wilcza. Kaza� k�apn�� szcz�kami, bia�e k�y b�ysn�y w mroku. Z g��bi piersi odezwa�o si� warkni�cie. Chcia� da� odpowied�, jednak wrodzony instynkt kaza� mu milcze�. Ten instynkt, dar; dziko�ci, bra� go w swe przemo�ne w�adanie. W powietrzu, w szepcie wierzcho�k�w drzew, w l�nieniu; gwiazd i ksi�yca by�a mowa, kt�ra pod�wiadomie?' k�ad�a mu w m�zg, �e to, co s�yszy, jest g�osem! wilczym, lecz nie wilczym zewem. ;< Zew nadszed� w godzin� p�niej, czysty i wyra�ny^ Na pocz�tku by�o to samo: j�kliwe wycie, zako�czo-cj ne jednak fal� kr�tkich, urywanych d�wi�k�w, kt�^ re doprowadzi�y krew Kazana niemal do stanu wrze-l nia. Teraz instynkt da� mu pozna�, i� jest to w�a�cw we wezwanie, has�o �owc�w. Wieszczono wsp�lni wypraw� po zdobycz. W chwil� p�niej zew roze brzmia� na nowo, lecz tym razem od st�p zbocza nadbieg�a jedna odpowied�, a potem gdzie� z tak daleka, �e Kaza� ledwo ten d�wi�k odr�ni� � druga. Gromada ��czy�a si� na �owy; jednak Kaza� tkwi! w miejscu, wstrz�sany tylko cz�stym, kr�tkim dreszczem. Nie czu� l�ku, ale nie mia� ochoty us�ucha� we zwania. G�rski garb by� dla niego grani� dziel�cs dwa �wiaty. Po jednej stronie le�a� kraj zupe�nie nowy, dziwaczny i pozbawiony ludzi. Po drugie; istnia�y jeszcze niewidzialne wi�zy. Raptem, zwraca; j�c g�ow� wstecz, Kaza� obj�� wzrokiem pust� prze? strze� pogr��on� w ksi�ycowym blasku i zaskomli �a�o�nie. Teraz przem�wi� w nim pies. Tam zosta� jego pani! S�ysza� niemal jej g�os; czu� mi�kki doty r�ki. Widzia� u�miech oczu, ten u�miech, kt�ry njj da� rado�� i ciep�o. Przyzywa�a go spoza sza�ca b< 28 r�w, wi�c szarpa�y nim dwa sprzeczne uczucia: ch��, pomkn�� wstecz, do niej, oraz pragnienie, aby biec w d�, na spotkanie burych pobratymc�w. � jednocze�nie z �agodn� twarzyczk� Izy widzia� :ne oblicza m�skie i r�ce dzier��ce kije lub bicze. Wraz z jej g�osem s�ysza� �wiat rzemieni i czu� na barkach bolesne razy. I>lugi czas trwa� na szczycie wzg�rza stanowi�-,i) miedz� graniczn�. Wreszcie jednak po raz ostat-pojrza� na mokrad�a, zawr�ci� i pocz�� schodzi� I 11 r�wninie. Tej nocy przemyka� si� wci�� opodal �owieckiej i omady, lecz nie zbli�a� si� do niej zbytnio. Stano- 11 o to dla� szcz�liw� okoliczno��. Nosi� w sobie cze zbyt siln� wo� sfory i ludzi. Wilki rozdar�yby - na strz�py. Naczelnym instynktem g�uszy jest i lynkt samozachowawczy. By� mo�e, wp�yw wielu <>le� dzikich przodk�w kaza� psu raz po raz ta- � si� w �niegu, tam w�a�nie, gdzie najg�ciej 11 nia�y �lady burych pobratymc�w. Tymczasem stado ubi�o karibu nad brzegiem je- lora i ucztowa�o potem niemal do brzasku. Kaza� t�sa� si� w pobli�u, maj�c wiatr w oczy. Wo� ;a i dymi�cej krwi �echta�a mu nozdrza, a czujne y �owi�y chwilami trzask ko�ci. Lecz instynkt tza� si� silniejszy ni� pokusa. Dopiero o pe�nym dniu, gdy stado rozproszy�o si� � roko i daleko po ca�ej r�wninie, Kaza� odwa�nie izy� na plac mordu. Znalaz� tam jedynie udeptan� n�, rud� od krwi, zas�an� odpryskami gnat�w, tkami wn�trzno�ci i strz�pami twardej sk�ry, mu jednak wystarczy�o, wi�c wytarza� si� do-Inie w�r�d pozosta�ych szcz�tk�w, nawet tr�c iie pysk, i ca�y dzie� pozosta� w pobli�u opusz-inej rze�ni, syc�c futro specyficzn� woni�. Tej nocy, gdy ksi�yc i gwiazdy ukaza�y si� ponownie, Kaza� wyzby� si� wahania i trwogi, usiad� niegu i uni�s�szy �eb da� zna� o sobie. Stado polowa�o i teraz. Zreszt� by�a to bodaj no- 29 wa zgraja przyby�a z po�udnia i goni�ca tropem �ani karibu w stron� zakrzep�ej tafli jeziora. Noc zdarzy�a si� niemal r�wnie jasna jak dzie� i ze skraju g�stwiny Kaza� dojrza� najpierw �ani� mkn�c� w odleg�o�ci �mier� mili. Gromada, licz�ca oko�o tuzina zwierz�t, rozwin�a si� w�a�nie w fatalny kszta�t podkowy, przy czym dwie czo�owe bestie gna�y niemal w r�wnej linii ze zwierzyn�. Kaza� szczekn�� ostro i wypad� cwa�em na zalan� ksi�ycem przestrze�. Znajdowa� si� akurat na drodze �ani i mkn�� ku niej b�yskawicznie szybko. �ania dojrza�a go w odleg�o�ci dwustu jard�w i skr�ci�a w prawo, wpadaj�c wprost w otwarte szcz�ki { prowodyra. Kaza� i drugi przewodnik nadbiegli jed- j nocze�nie. Ostre k�y rozdar�y gard�o ofiary. W tej] chwili reszta zgrai zala�a ich niby fala i �ania run�a w �nieg, przygniataj�c sob� psa. Kaza� wpi� g��boko j z�by w mi�so i sier��. Czu� na sobie znaczny ci�ar, J lecz nie rozlu�nia� chwytu. By�a to jego pierwsza i powa�na zdobycz. Krew w nim p�on�a. Warcza� < przez zaci�ni�te szcz�ki. Dopiero gdy �ania przesta�a drga�, pies wyswobodzi� si� spod jej piersi i przednich n�g. W po�udnie i upolowa� kr�lika, tote� nie czu� g�odu. Siad� wi�c I w �niegu opodal i czeka�, podczas gdy dzika zgraja I rwa�a i dar�a �wie�e mi�so. Po chwili zbli�y� si� nieco, wsun�� �eb mi�dzy dwa jedz�ce wilki i jako intruz, oberwa� wnet ci�cie k�ami. Gdy Kaza� cofa� si� z wolna, nie mog�c si� jeszcze zdecydowa� na rozpocz�cie walki z dzikimi bra�mi,: wielki, bury kszta�t wypad� spomi�dzy gromady i skoczy� wprost do gard�a psa. Ten zd��y� jeszcze odparowa� cios bokiem i przez chwil� oba zwierz�ta przewala�y si� po �niegu w �miertelnych zapasach. Porwa�y si� zreszt� na nogi, nim odg�osy zwady odci�gn�y reszt� wilk�w od uczty. Z wolna zatacza�y kr�gi, jeden wok� drugiego, obna�ywszy bia�e k�y i je��c w�os na burych karkach. Ponury rz�d widz�w opasa� je ciasnym koliskiem. 30 Dla Kazana nie by�o w tym nic nowego. Wiele razy przygl�da� si� takim pojedynkom siedz�c w milcz�cym kr�gu towarzyszy. Niejednokrotnie sam walczy� o �ycie wewn�trz areny. Tak przecie za�atwia�y porachunki psy poci�gowe. Je�li cz�owiek nie wkroczy� w por�, dzier��c bicz lub kij, rezultatem bywa�a zawsze �mier�. Tylko jeden z walcz�cych m�g� zachowa� �ycie. Czasem konali obaj. Tu nie by�o wida� cz�owieka, jedynie ponury rz�d demon�w z bia�ymi k�ami, gotowych porwa� w strz�py tego z zapa�nik�w, kt�ry runie pierwszy. Kaza� by� obcy. Nie obawia� si� jednak zdradzieckiej napa�ci widz�w. Jedyne wielkie prawo wilczej zgrai nakazywa�o w tym wypadku uczciw� gr�. Tote� pies mia� oczy tylko dla wielkiego przewodnika, kt�ry mu rzuci� wyzwanie. Rami� przy ramieniu toczyli nadal ko�em. Tu, gdzie przed chwil� szcz�ka�y paszcze i k�y chrz�ci�y o ko��, panowa�a teraz wielka cisza. Kundle z po�udnia o mi�kkich �apach i trwo�liwych sercach warcza�yby i skomli�y w podnieceniu, lecz Kaza� i jego przeciwnik milczeli uparcie, nastawiwszy uszu ku przodowi zamiast tuli� je wstecz i pu�ciwszy bujne ogony na wol� wiatru. Raptem wilk zada� cios z szybko�ci� b�yskawicy; jego szcz�ki zwar�y si� jak stalowy potrzask. Chybi�y o cal. W tym mgnieniu Kaza� k�ami rozci�� mu bok. I zn�w wirowali uparcie, l�ni�c krwawymi �lepiami, marszcz�c wargi tak silnie, �e niemal wcale nie by�o ich zna�. A potem Kaza� skoczy� usi�uj�c wykona� �miertelny chwyt za krta� � i chybi�. Zn�w tylko o cal. Lecz wilk, jak to poprzednio uczyni� pies, wyzyskuj�c moment rozdar� mu bok tak g��boko, �e krew pop�yn�a wzd�u� �apy i zabarwi�a �nieg. Pal�cy b�l tej rany przekona� Kazana, �e jego wr�g jest mistrzem walki w pojedynk�. Wi�c pies przywarowa� chytrze brzuchem, gard�em niemal dotykaj�c �niegu. By� to wojenny manewr, ulubiony od szczeni�ctwa. 31 \v cze dwukrotnie opisa� ko�o, a Kaza� wirowa� ; gCu, �ledz�c wroga spod opuszczonych powiek. ..ilK- sjjOczy� po raz wt�ry, a Kaza� wyrzuci� pysk ku g�rze, pewien, �e uda mu si� wykona� �w �miertelny cfcwyt u nasady przednich �ap. Szcz�ki jego z�owi�y jedynie powietrze. Dziki zwierz z lekko�ci� kota prZesadzi� cia�o przeciwnika. Kaza�, rozw�cieczony niepowodzeniem, warkn�� i jedny*11 susem wpad� na wilka. Pier� uderzy�a 0 pierL. Szcz�kn�y k�y i pies, pr�c wroga ca�ym ji, oswobodzi� pysk i si�gn�� zn�w do gard�a, ponownie o w�os, a nim zdo�a� och�on��, wil-pogr��y�y si� ju� w jego karku. po raz pierwszy w �yciu uczu� b�l i groz� ~ii=s�:iei �mierci. Z olbrzymim wysi�kiem uni�s� �eb 1 szcz�k11^ z�bami na o�lep. Jego paszcza chwyci�a J przednia *ape- wilka tuz P�d piersi�. Rozleg� si� chro- } bot ko�ci i skrzyp ci�tych mi�ni, a przez ponury | kr�g widz�w przesz�a fala nerwowego napi�cia. Je- I den lub drugi z walcz�cych musia� teraz pa�� lada j ttiornerA wi^c gromada dzikich bestii oczekiwa�a tego UpadkU) maj�cego by� sygna�em kani