6301
Szczegóły |
Tytuł |
6301 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
6301 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 6301 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
6301 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Marcin Wolski
Na �ywo
Nogi Belli charakteryzuje przedziwna g�adko��, kt�ra w
naturze wyst�puje zazwyczaj jedynie na pupie dziecka. I to
nie ka�dego. Czasami, gdy ca�uj� jej �ydki, kiedy sun�
ustami po ich doskona�ej powierzchni, mijam zgi�cia przy
kolanie, po czym na udach zwalniam niczym wytrawny alpinista
przed ostatnim szturmem na szczyt, to zastanawiam si�, czy
panna Ybaldia przypadkiem nie poleruje swoich ko�czyn? B�d�c
zawodowo zainteresowany twarzami, w wypadku Belli znajduj�
si� w niezwyk�ym estetycznym rozdarciu - nie wiem, co ma
pi�kniejsze? Jest spe�nionym snem czterdziestoletniego
m�czyzny, kt�remu jeszcze niedawno wydawa�o si�, �e ma
wszystko za sob�.
Mamy ciep�y sierpniowy wiecz�r, od kwadransa jeste�my
razem. Bella, zapakowana w puszysty szlafrok, ju� mi
podsun�a swoj� czaruj�c� st�pk�. Tak to si� zawsze musi
zaczyna� - pieszczot� palc�w, penetracj� j�zykiem r�owych
cie�ninek mi�dzy nimi, leciutkim ugryzieniem tego
najukocha�szego, najmniejszego.
Nie musimy si� �pieszy�. Nareszcie nie musimy si�
�pieszy�. Mamy przed sob� ca�y d�ugi weekend.
- Nie b�d� ci� potrzebowa� do poniedzia�ku - powiedzia�
szef wyruszaj�c do swego starego domu w g�rach. - Jestem
zm�czony.
Rzeczywi�cie, ostatnio nie wygl�da za dobrze. Worki pod
oczami upodabniaj� go do starego, chorego lemura. Coraz
cz�ciej zdarza mu si� wybucha� gniewem, a raz, kiedy
my�la�, �e go nie widz�, p�aka�. Czasami zastanawiam si�,
czy brzemi�, kt�re wzi�� na swoje barki, nie jest
przypadkiem zbyt ci�kie?
Prawie p� roku czeka�em na okazj� zabrania Belli na moje
ranczo. Nasz romans, od pierwszego spotkania na koktajlu w
ambasadzie francuskiej, sk�ada� si� z setki bardzo kr�tkich,
cho� fascynuj�cych odcink�w.
Konieczno�� dyspozycyjno�ci wobec szefa powoduje, �e
�a�cuch, po kt�rym poruszam si� wok� niego, jest bardzo
kr�tki. W ka�dej chwili mog� spodziewa� si� szarpni�cia i
wezwania do gabinetu, kaplicy czy sali bilardowej. Na
dodatek jako osoba publiczna musz� strzec si� w�cibskich
dziennikarzy, fotoamator�w i opozycyjnych polityk�w. Ba, m�j
zwi�zek z m�od� t�umaczk� musz� ukrywa� przed szefem, kt�ry
jest purytaninem i nie przyjmuje do wiadomo�ci mej separacji
z Barbar�.
- Przyzwoici ludzie musz� by� stanu �onatego lub
duchowego - twierdzi. - Jak mo�esz pozwala�, Juan, �eby
matka twych dzieci przebywa�a na sta�e za granic�.
Szef nie przyjmuje do wiadomo�ci, �e to Barbara mnie
rzuci�a (co prawda, sam nie by�em w tej sprawie bez grzechu)
i obecnie odpowiada jej status konkubiny kr�la sardynek
("Je�li nie masz �usek na oczach, jedz wy��cznie sardynki
firmy Mediterane") czy innych �yletek ("najlepszych dla
m�czyzny"). Je�li idzie o Carolin� i Mercedes, dziewczynki
przebywaj� w ekskluzywnej szkole w Gstad i s�dz�c po ich
rzadkich telefonach, zupe�nie nie doskwiera im brak ojca.
Inna sprawa, �e nasza konspiracja z Bell� ma swoj�
podniecaj�c� stron�. Nigdy przedtem nie przypuszcza�em, �e
mi�o�� potajemna mo�e dostarcza� takich przyjemno�ci. "Kto
nigdy nie �lizga� si� na brzytwie, ten nie mo�e powiedzie�,
�e jest prawdziwym m�czyzn�" - powiadaj� Chi�czycy-
masochi�ci.
I tak to mniej wi�cej wygl�da.
Kiedy owej pierwszej nocy kocha�em si� z Bell� na
schodach przeciwpo�arowych rezydencji ambasadora Francji, a
tu� za �cian� m�j szef wyg�asza� przem�wienie o naszych
wielowiekowych zwi�zkach z ojczyzn� Catherine Deneuve (te�
by�a zaproszona), nie przypuszcza�em, �e s� to jeszcze
ca�kiem komfortowe warunki. Od tego czasu bowiem zdarzy�o mi
si� pie�ci� pi�knonog� t�umaczk� w windzie, na stole
bilardowym, obok si�owni szefa, na dachu rezydencji tu�
poni�ej flagi (modl�c si�, �eby nie wyszed� ksi�yc), w
baga�niku pancernego rolls-royce'a, na dnie suchego basenu,
w schowku na szczotki, w mikroskopijnej �azieneczce przy
sali konferencyjnej (st�uk�em wtedy czo�em kryszta�owe
lustro). Tylko w wyj�tkowych wypadkach umawiali�my si� w
hotelu lub u mnie w domu. Do siebie mnie nie zaprasza�a ze
wzgl�du na p�sparali�owan� matk� staruszk�, kt�ra w dodatku
cierpia�a na bezsenno��.
Dotar�em do sedna, odurzony szale�stwem zapach�w i
wilgoci�, przesun��em si� ku g�rze, przez cudowny taras
brzucha, �agodnie dolin� mi�dzy piersiami stromymi jak Sopki
Mand�urii, ku szyi. Bella otworzy�a si� ca�a. Teraz ju�
pragn�a mnie szybko. Pod��yli�my wi�c we dwoje ku
spe�nieniu. Przekozio�kowali�my po dywanie, a� run�a
stoj�ca lampa o kszta�cie kariatydy i zgas� telewizor,
kt�rego kabel utraci� ��czno�� z kontaktem.
- Tak, tak, Juan, teraz, ty wariacie, ty sukinsynu...
Bior�c pod uwag� moje stanowisko, nie by�y to komplementy
wyszukane, ale w Belli jednako kocha�em jej zewn�trzn�
subtelno�� i wewn�trzn� wulgarno��. Teraz zreszt� przebi�em
si� przez obie warstwy docieraj�c do banalnego, ale
fascynuj�cego o�rodka.
�rodek by� gor�cy, �ywy, �ar�oczny, gotowy wyci�gn�� ze
mnie dusz�. Zawy�em:
- Och, suko, suczusiu, zwierzaczku!
I by�o po wszystkim. Poca�owa�em Bell� w kark i poszed�em
do �azienki, zostawiaj�c j� rozmarzon�, rozszerzon�,
przegi�t� przez wa�ek, kt�ry spad� z otomany pragn�c
aktywnie uczestniczy� w naszych zapasach.
Mam fart - pomy�la�em przypatruj�c si� mej twarzy,
szczup�ej, bladej, na m�j gust o zbyt wydatnym nosie i
g��bokich bruzdach wok� ust, by uchodzi� za przystojn�. -
Lepiej p�no ni� wcale.
W w�sach zacz�y ju� srebrzy� mi si� pierwsze siwe w�osy,
podobnie by�o na skroniach, a przedzia�ek coraz
niebezpieczniej upodabnia� si� do tonsury.
- Jest B�g na ziemi! Jest, je�li stworzy� dla mnie Bell�.
Po tylu zmarnowanych latach z Barbar�, po nieudanym g�upim
romansie z t� wariatk� Christ�. Do tej pory nie mam poj�cia,
czy samob�jczy strza� w "Hotelu Excelsior" pad� z mego
powodu... Bella by�a rekompensat�, zado��uczynieniem. By�a
wszystkim.
�e co� nie jest zupe�nie w porz�dku, zorientowa�em si�
wracaj�c do pokoju. Lampa zn�w sta�a w pozycji pionowej, a
moje ubranie z�o�one w kostk� le�a�o na krze�le.
- Dobry wiecz�r, senior Castillo, prosz� wybaczy� mi
naj�cie, ale niestety, s�u�ba nie dru�ba. - M�wi�cym by�
niski, �ysy jak cebula facet o �widruj�cych oczkach i
brodawce, kt�ra upodoba�a sobie zag��bienie obok jego
krzywego nosa. Rzuci�em okiem na Bell�; przykryta
prze�cierad�em siedzia�a na kanapie, ale nie wydawa�a si�
ani przera�ona, ani zak�opotana.
- Porucznik Ybaldia prosi�a, abym nie ujawnia� si� od
razu - ci�gn�� intruz - tote� pozwoli�em sobie zaczeka� w
bibliotece, zanim... hm... w ko�cu te� niekiedy bywam
m�czyzn�.
- Porucznik Ybaldia?
U�miechn�a si� niewinnie.
- Co tak si� g�upio patrzysz? Ka�dy gdzie� pracuje. I
cudownie, kiedy mo�na ��czy� przyjemne z po�ytecznym.
- Porucznik Ybaldia - powt�rzy�em i usiad�em rozgl�daj�c
si� za papierosem. Cz�owiek-cebula pocz�stowa� mnie cygarem.
- Mog�a� mnie przynajmniej uprzedzi�...
- Nie chcia�am ci robi� przykro�ci. Zaraz by� pomy�la�,
�e wsp�yjemy s�u�bowo - powiedzia�a.
- A nie?
- Kocham ci�, Juan.
Musia�em mie� niedowierzaj�cy wyraz twarzy, bo przybysz
wyszczerzy� si� do mnie w spos�b, kt�ry niekt�rzy denty�ci
mogliby uzna� za u�miech.
- Radzi�bym wierzy� Belli, senior Castillo - rzek�. - To
bardzo porz�dna dziewczynka, zw�aszcza od czasu, kiedy nie
pracuje w obyczaj�wce.
Powoli odzyskiwa�em pewno�� siebie.
- Co to znaczy? - podnios�em g�os. - To jaka� prowokacja!
Jakim prawem wtargn�� pan do mej posiad�o�ci?
- Ale� drogi senior Castillo, jako historyk prawa wie
pan, �e na pewnym szczeblu w�adzy prawo nabiera przedziwnej
rozci�g�o�ci. Inaczej potraktuje biednego komiwoja�era,
inaczej sekretarza g�owy pa�stwa. Ale do rzeczy. Pozwoli�em
sobie zak��ci� pa�ski romantyczny wypoczynek...
- Jeszcze si� nie przedstawi�e�, Manuelu - przerwa�a mu
Bella.
- Rzeczywi�cie. A zatem pu�kownik Manuel Lopez z Wydzia�u
Specjalnego...
- Nie musi podawa� mi pan swojego �yciorysu - warkn��em.
- W ko�cu sam wysy�a�em decyzje w sprawie pa�skiego awansu z
podpu�kownika na pu�kownika.
- Jestem niezmiernie wdzi�czny. A skoro tak dobrze nam
si� rozmawia, czy m�g�bym sobie nala� wina?
Nie protestowa�em, czu�em si� podle. �wiadomo��, �e nie
by�em mi�o�ci� panny Ybaldia, ale jedynie zadaniem,
upokorzy�a mnie. Nala�em r�wnie� sobie, wino mia�o
nieprzyjemny, cierpki smak. Poniewa� sta�em jedynie w
r�czniku na biodrach, Lopez poda� mi szlafrok. Okry�em si�
nim, zapali�em cygaro. Je�li zdecydowali si� zdekonspirowa�
Bell�, sprawa naprawd� musi by� wa�na.
I rzeczywi�cie by�a.
Prawdopodobnie gdyby akta Cristobala Sabroniego
przegl�da� inny pracownik Wydzia�u Studi�w i Analiz, a nie
Diego Merito przezywany przez koleg�w mend�, moje seksualne
kontakty z pann� Ybaldia mog�yby si� rozwija� bez przeszk�d.
Niestety, Merito nie zwyk� odwala� roboty po �ebkach i
ju� po kr�tkiej lekturze �yciorysu Sabroniego zacz��
zastanawia� si� nad zaskakuj�c� wymow� dat. Cristobal
Sabroni, zamo�ny przedsi�biorca z Santa Cruz, urodzi� si� 10
stycznia 1927 roku. 25 grudnia roku 1952 wst�pi� w zwi�zki
ma��e�skie z Mari� Espinosa, 3 marca 1954 urodzi� si� jego
jedyny syn, Carlos, 7 wrze�nia 1961 roku uczestniczy� w
katastrofie lotniczej w Andach i nale�a� do si�demki tych
szcz�liwc�w, kt�rzy j� prze�yli. �adnych obra�e� nie
odnie�li tylko on i jeszcze jeden pasa�er. Jeszcze jeden!!!
Wreszcie 2 pa�dziernika roku ubieg�ego Sabroni zosta� obrany
prezesem Po�udniowego Konsorcjum... Cholera.
W przeb�ysku genialno�ci Merito pochwyci� za "Who is
who". Niesamowite! Dane drugiego pasa�era, kt�ry bez szwanku
opu�ci� p�on�cego boeinga, pokrywa�y si� z �yciorysem
Sabroniego.
Te� urodzi� si� 10 stycznia tego� samego roku. Tego
samego dnia o�eni� si�, jego syn jedynak r�wnie� pojawi� si�
w identycznym terminie, tyle �e nie w Santa Cruz, a w
stolicy. Rosn�ce podniecenie Merito by�o o tyle uzasadnione,
�e astrologicznym bli�niakiem przedsi�biorcy by� nie byle
kto. 2 pa�dziernika, kiedy Cristobal zosta� zatwierdzony
przez Rad� Konsorcjum na stanowisko szefa, t�umy wiwatowa�y
na cze�� tego drugiego, tego w�a�nie dnia obranego
Prezydentem Republiki. Moim szefem.
Nie powiem, �ebym s�ucha� rewelacji pu�kownika Lopeza z
oboj�tno�ci�. Daleko jednak by�o mi do fascynacji. Nie
pojmowa�em, czemu zdumiewaj�ca, ale jednak przypadkowa
zbie�no�� fakt�w zak��ci�a "weekend mego �ycia".
- Merito by� uparty - opowiada� Lopez. - Zacz��
poszukiwa� dalszych zbie�no�ci...
- I znalaz� je?
- Mn�stwo. Kiedy ma�y Cristobal przechodzi� �wink�,
chorowa� na ni� nasz p�niejszy "ojciec ojczyzny", kiedy
kole�anka w VI b ukruszy�a mu z�b, pa�ski pryncypa� straci�
p� jedynki podczas meczu w rugby. Jednego dnia stracili
cnot�. Prezydent ze swoj� nauczycielk� angielskiego, a
Sabroni w ma�ym burdeliku, na kt�ry zrzucili si� we tr�jk� z
kolegami...
- Czyli pewne r�nice istniej� - zauwa�y�em.
- Jedynie pod wzgl�dem dekoracji. Merito zestawi� 279
analogii w �yciorysach naszych bohater�w. Oczywi�cie, nie
mia� wszystkich danych. Od kiedy aktualny prezydent zosta�
senatorem, dla szczebla reprezentowanego przez Merito sta�y
si� one niedost�pne. M�g� korzysta� jedynie z informacji
nag�o�nionych przez media. Ale wystarczy�o! Pami�ta pan, co
sta�o si� 5 marca...?
- Nie mam poj�cia.
- Jeste� paskudny, tego wieczora poznali�my si� na
koktajlu w ambasadzie francuskiej - zaszczebiota�a Bella.
- Rzeczywi�cie, ale chyba nie o nas pu�kownikowi chodzi.
Ju� wiem! Podczas dyskusji na schodach z ambasadorem Rosji
pan prezydent potkn�� si� i wywichn�� kostk�. Niegro�nie
zreszt�.
- I prosz� sobie wyobrazi�, �e o tej samej godzinie na
Avenida del Sol w Santa Cruz samoch�d potr�ci� wychodz�cego
z lokalu Sabroniego. Te� lekko wstawionego. Efekt...
- Zwichni�cie kostki?
- Naturalnie.
Wszystko to wygl�da�o zbyt groteskowo, �eby by�o realne.
A jednak by�o, ja w szlafroku, pu�kownik, Bella, czerwie�
zachodz�cego s�o�ca...
- Oczywi�cie, gdyby chodzi�o tu jedynie o psychotroniczn�
ciekawostk�, nie o�mielibym si� odrywa� pana od zaj�� -
Lopez dramatycznym gestem wychyli� kolejny kieliszek. - Sam
zaniepokoi�em si�, kiedy dotar�em do operacji "Storczyk".
Zmarszczy�em brwi.
- Wiem, wiem - u�miechn�� si� Lopez. - Top secret. Tajne,
�amane przez poufne. Pe�na informacja znana jest tylko
pi�ciu ludziom. No i Belli... A zatem mo�emy rozmawia�
spokojnie.
Wiem, ile rozterek i waha� poprzedzi�o decyzj� mego szefa
w sprawie "Storczyka". Naturalnie, decyzj� ustn�. Pami�tam,
byli�my wtedy w czw�rk�. Szef, minister bezpiecze�stwa,
Kreol o szarej twarzy bezsennego ogara i czarnow�osy, zda
si� z samych �y� i mi�ni utkany, szef jednostki specjalnej
"Sigma".
- Uwa�acie, �e wymaga tego dobro pa�stwa. Prawdopodobnie
macie racj� - powiedzia� prezydent.
- Blasco Herrera jest wrogiem republiki, morderc�,
terroryst�, a przy okazji legend� i ojcem duchowym miejskiej
partyzantki, podobno ma poplecznik�w na najwy�szych
szczeblach - m�wi� minister. - Jego likwidacja b�dzie
operacj� szybk�, tani�, a dzi�ki planowi "Storczyk"
stuprocentowo bezpieczn�.
- Ale Herrera przebywa w Hawanie!
- Wiem, �e z fa�szywym paszportem wkr�tce wybiera si� do
Nowego Orleanu. Pewnych rozrywek komunistyczna Kuba nie jest
w stanie dostarczy� mu w dostatecznym wyborze.
- Chcecie zabi� go na terenie Stan�w Zjednoczonych?
- On ju� nie �yje, panie prezydencie - zauwa�y� z
u�miechem szef jednostki "Sigma".
Blasco Herrera pog�adzi� si� po doklejonych bokobrodach i
przez opalizuj�ce okulary rzuci� okiem dooko�a. Faceci z
ochrony skin�li g�owami.
- Wszystko w porz�dku.
Przeszed� dwa metry po trotuarze i znik� w �rodku
jednopi�trowego baraczku. Olbrzymi Murzyn, kt�ry otworzy� mu
drzwi, poprowadzi� go do pozbawionego okien gabineciku. Oczy
Herrery rozb�ys�y. Na fotelu siedzia�o "Zjawisko". Bujne
w�osy w puklach spada�y na ramiona. Nic nie os�ania�o
monumentalnych piersi. "Zjawisko" u�miechn�o si�
ods�aniaj�c z�by r�wne i bia�e jak Antarktyda na Bo�e
Narodzenie. Reszta cia�a ton�a w mroku. Czy by�a r�wnie
zachwycaj�ca?
Goryle wsun�li si� do wn�trza i zbli�yli z zamiarem
obmacania "Zjawiska".
- Za drzwi! - warkn�� Blasco. Wdusi� cygaro w kaszmirowy
dywan i rozpinaj�c marynark� ruszy� do przodu.
- Wsta�, skarbe�ko.
Luksus za tysi�c dolar�w wsta�. Dreszcz emocji
zelektryzowa� terroryst�. To nie by�o przereklamowane. To
by�o niewiarygodne. Poni�ej pasa arcykobieta zmieni�a si� w
superm�czyzn�. Carramba! Wash and go!
- Na ��ko - warkn�� rozkazuj�co.
Hermafrodyta ulegle skin�� g�ow�. Ale cofn�� si� tylko
nieznacznie i zacz�� masowa� sw�j obfity biust. Herrera
obliza� mi�siste usta.
- Na ��ko! - powt�rzy�.
Zjawisko nie zareagowa�o. Blasca ow�adni�tego
podnieceniem dodatkowo pobudzi�a furia.
- Naucz� ci� pos�usze�stwa, malutki!
Wzrok hermafrodyty uciek� gdzie� w bok. Herrera pod��y�
za nim i dostrzeg� le��cy ko�o ��ka pejcz. W�a�ciwy
przedmiot na w�a�ciwym miejscu! Pochyli� si�, aby go
podnie�� i wtedy to si� sta�o.
Niedosz�y partner zarzuci� mu b�yskawicznym ruchem na
krta� stalowy drut, dot�d ukryty w d�oni i szarpn��.
- Pu�apka! - przemkn�o przez g�ow� Herrerze, a potem
ostry drut przeci�� mu krta�.
Murzyn uni�s� s�uchawk� w automacie telefonicznym
wisz�cym na korytarzu hoteliku.
- "Storczyk" �ci�ty - zameldowa�.
W tym samym czasie Ignacjo Ruiz, wiceprezes Konsorcjum
Po�udniowego, szed� po �wie�o wylanym betonowym fundamencie
Nowego Super-Mercado w Santa Cruz. Mimo ci�kiego dnia i
przebytej drogi odczuwa� zadowolenie. Du�e zadowolenie.
Usuni�cie Sabroniego i przej�cie po nim szefostwa Konsorcjum
by�o kwesti� godzin. Jeszcze tylko ten ksi�gowy dostarczy
kopie um�w z "Brasilian Fruits" i po Sabronim.
- By� g�wniarzem i zdechnie jak g�wniarz - mrukn�� do
siebie Ruiz.
Zapad� zmierzch, a wraz z nim nadci�gn�� przyjazny ch��d.
- Jutro obudz� si� innym cz�owiekiem, tylko gdzie ten
cholerny ksi�gowy? Mia� tu by� od kwadransa.
Na temat przysz�ego snu don Ignacja zdecydowanie odmienne
zdanie mia� m�czyzna siedz�cy obok filaru buduj�cego si�
magazynu. Nie zamierza� jednak wyra�a� go w s�owach.
Nie�piesznie uni�s� bro� z celownikiem optycznym. Dobr� bro�
kupion� w Port of Spain. Snajper przez kr�tk� chwil�
rozkoszowa� si� obserwowaniem bezbronnej ofiary.
- Dorodny tapir, samiec - mrukn�� bezd�wi�cznie. - Adios!
- i poci�gn�� za spust.
Fontanna krwi na kamizelce i wyraz zdumienia na twarzy
Ruiza wykwit�y r�wnocze�nie. Nie by�o potrzeby drugiego
strza�u. Snajper doskoczy� do ofiary. Ignacjo nie �y�, a
beton by� jeszcze �wie�y. Wystarczy�o wcisn�� cia�o do
wykopu, uruchomi� betoniark�, potem si�gn�� po szlauch, aby
sp�uka� �lady krwi...
- Co pan tu robi, senior? - us�ysza� naraz gderliwy g�os.
Stra�nik! Carramba! Przecie� mia�o go nie by�. Snajper
odwr�ci� si� gwa�townie i po�lizn�� na mokrym betonie.
Polecia� w ty� puszczaj�c bro�. Straszliwe uk�ucie b�lu.
- Stalowa kotwa - pomy�la� - przebi�a mi prawe p�uco...
- Co pan tu robi, senior? - powt�rzy� stra�nik, kt�ry
wprawdzie wzi�� pieni�dze za nieobecno�� i mia� i�� si�
napi�, ale zasn�� i teraz gorliwo�ci� chcia� nadrobi� swoj�
nieudolno��.
- Sta�o si� co� panu? Zaraz zadzwoni� po pomoc. Ju�
lec�...
Akcja "Storczyk" powiod�a si�. Nie odnaleziono nigdy
cia�a Herrery. Jego goryle zgin�li tego samego dnia w
wypadku samochodowym. W Hawanie nikt nawet nie pisn��, �e
terrorysta opu�ci� Rajsk� Wysp�.
Gorzej posz�o Sabroniemu. Ranny snajper bez wahania
ujawni�, kto zleci� mu mokr� robot�.
Cristobal mia� dodatkowego pecha. Po zamieszkach w
india�skich pueblach na zachodzie gubernator Santa Cruz
og�osi� stan wyj�tkowy. Obowi�zywa�y prawa wyj�tkowe i s�dy
dora�ne.
W sprawie zab�jstwa wiceprezesa Konsorcjum nie by�o
w�tpliwo�ci ani okoliczno�ci �agodz�cych - zbrodnia z
premedytacj�, pope�niona z niskich pobudek, przy z�amaniu
zawodowej lojalno�ci. Kara �mierci zosta�a orzeczona
jednog�o�nie i mia�a zosta� wykonana przed up�ywem miesi�ca.
Lopez sko�czy� swoj� opowie�� i zn�w nala� sobie wina.
Wyra�nie uwzi�� si�, by zniszczy� moje zapasy, tak jak
przeku� t�czow� ba�k� mojego romansu.
- I c� pan na to?
Wzruszy�em ramionami:
- Nie powie pan chyba, �e egzekucja na Sabronim mo�e mie�
wp�yw na �ycie pana prezydenta?
Nerwowy tik przebieg� przez brunatn� twarz pu�kownika.
- Gdybym nie by� tego pewien, nie znalaz�bym si� tutaj.
Podobnie jak pan bliski by�em zlekcewa�enia raportu Merito.
Kiedy go otrzyma�em, do egzekucji pozosta� nieca�y tydzie�,
ale gdy przypomnia�em sobie o "Storczyku" i por�wna�em
daty... Zgodzi�em si� na eksperyment.
- Do licha, jaki eksperyment?
- Przedwczoraj nakarmili�my Sabroniego silnym �rodkiem
przeczyszczaj�cym. Wiedzieli�my, �e pan prezydent po
po�udniu ma wyst�pienie w senacie.
- Niesamowite!
Przed oczami stan�� mi natychmiast obraz szefa
przerywaj�cego w p� zdania wyst�pienie dotycz�ce reformy
administracyjnej i zbiegaj�cego z trybuny.
- Zarz�d� przerw�! - rzuci� mi zbola�ym tonem, znikaj�c w
drzwiach.
Po kwadransie, kiedy wr�ci� z toalety, czu� si� �wietnie
i m�g� paln�� nawet trzy przem�wienia. Nasz lekarz nie mia�
poj�cia, co mog�o spowodowa� nag�� niedyspozycj�.
- Czy to ci� wreszcie przekona�o? - w��czy�a si� Bella. -
Pu�kownik jest pewien, �e prezydent zginie. A w�a�nie
wr�ci�o pismo z odmow� u�askawienia Sabroniego...
- Cristobal Sabroni! - nareszcie mi si� przypomnia�o. -
Oczywi�cie, by� kto� taki na li�cie trzy dni temu, ale
prezydent mia� akurat z�y humor i nie u�askawi� nikogo...
Przekle�stwo! Wystarczy�o odezwa� si� do mnie wcze�niej.
- Wtedy jeszcze nie mieli�my poj�cia, �e obaj s�, jak
m�wi� eksperci - "incydentalnym przyk�adem wzmocnionego
bli�niactwa astrologicznego"... Niemniej nie mo�na dopu�ci�
do egzekucji.
Zamy�li�em si�. Zna�em szefa nie od dzi� i nie mie�ci�a
mi si� w g�owie mo�liwo�� powiedzenia mu prawdy. A jakie
mia�em inne wyj�cie? Dla mnie, protegowanego prezydenta, oba
mo�liwe warianty oznacza�y kl�sk� - zbyt szybko wyros�em,
otacza�a mnie za du�a nienawi��, abym m�g� wr�ci� tam, sk�d
wyszed�em. W moim interesie by�o, �eby Sabroni �y�...
- Wiemy - odezwa� si� zn�w Lopez - �e posiada pan wieli
dar.
- Jaki?
- Umiej�tno�� fa�szowania podpis�w... Jeszcze kiedy by�
pan studentem, prowadzono �ledztwo, ale... - dorzuci� szybko
widz�c, �e marszcz� brwi - nie kontynuujmy tego tematu.
Wiemy, �e potrafi podrobi� pan podpis szefa. Posiadam ju�
w�a�ciwy formularz.
B�ysn�o mi znajome z�ociste god�o Kancelarii.
- Potem trzeba b�dzie dokona� jeszcze paru drobnych
szachrajstw w archiwach i odpowiednich biurach, ale bior� to
na siebie. Najwa�niejsze, aby jutro nad ranem kat nie
spe�ni� swojej powinno�ci.
- P�jdziesz na to? - agatowe oczy Isabelli nieomal
poparzy�y moje �renice.
- Dajcie mi jeszcze kwadrans.
Zgodzili si� bez s�owa.
Od pewnego czasu na ranczo mia�em zainstalowan� ko�c�wk�
komputera. Bez wi�kszego trudu posprawdza�em potrzebne
informacje. Najpierw przywo�a�em akta Lopeza (Manuel Lopez -
52 lata, pu�kownik s�u�b specjalnych - fotografia en face,
plus dwa p�profile - �yciorys, zakres obowi�zk�w, stopnie
utajnienia). Tak samo post�pi�em z Isabell� Ybaldia (lat 25,
panna, porucznik wydzia�u III...). Wszystko w porz�dku.
P�niej przejrza�em jeszcze dossier Sabroniego. I po��czy�em
si� z archiwum referatu do spraw u�askawie�. Tak. Nie mia�em
najmniejszych podstaw do obaw. Przez moment odczuwa�em nawet
pokus� zadzwonienia do szefa, ale odrzuci�em j�.
- W porz�dku - powiedzia�em wracaj�c do livingu - gdzie
mam podpisa�?
Lopez wyci�gn�� odpowiedni formularz.
- Prosz� jeszcze zwr�ci� uwag� na aneks - powiedzia� z
naciskiem.
"Zamieniaj�c kar� �mierci na do�ywotnie, bezwarunkowe
uwi�zienie, zaleca si� Wydzia�owi do Spraw Wi�ziennictwa
umieszczenie skazanego w osobnej celi pod specjalnym
nadzorem, ze stawk� �ywieniow� "Q" i klauzul� zgodn� z
zarz�dzeniem 354 �amane przez 122 (*93)".
- Co to za zarz�dzenie?
- Wi�zie� obj�ty t� klauzul� - Lopez podrapa� si� w
sw� brodaw� - nie podlega amnestiom i ustawowemu
zmniejszeniu kary po odbyciu 10 lat odsiadki. Chodzi o to,
senior Castillo, �eby�my go mieli na oku. Na zawsze.
- A je�li prezydent sko�czy sw� kadencj� albo umrze?
- Je�li sko�czy, zastanowimy si�, co dalej z Sabronim. A
je�li umrze...? C�, Sabroni automatycznie umrze razem z
nim.
Nagle Lopez zacz�� si� �pieszy�. Nic dziwnego, od Santa
Cruz dzieli�o go ponad 250 mil i je�li chcia� zd��y� przed
egzekucj�, powinien nie zwleka�.
- Zrobi� pan wielk� rzecz, don Juanie. Szkoda, �e nie
b�dzie tego na kartach historii naszego kraju - powiedzia�
schodz�c do samochodu.
Na ko�cu j�zyka mia�em ju� pro�b�, �eby zabra� ze sob�
pann� Ybaldia, ale Isabella od dobrej p� godziny gdzie� si�
zaszy�a.
Gdy wr�ci�em do livingu, siedzia�a po turecku na kanapie
i s�czy�a drinka.
- I co teraz?
Zapad�o mi�dzy nami milczenie d�ugie i ci�kie.
Podejrzewam, �e by�o ci�sze ni� kamie� grobowy �azarza.
Wszelako �azarz zmartwychwsta�, a my chyba nie mieli�my
podobnej szansy.
By�o smutno, pusto, g�upio. Mia�em ochot� zawo�a� do
Belli "Wyno� si�!" Nie zrobi�em tego. Przeciwnie, w��czy�em
muzyk�. Mo�e chcia�em zag�uszy� beznadziej�.
Nala�a mi drinka.
Prze�kn��em go jednym haustem.
Po winie wypitym z Lopezem lekko tylko rozcie�czona
whisky mi�o zapiek�a w gardle.
- Chcesz, �ebym sobie posz�a? - zapyta�a nieoczekiwanie,
patrz�c mi w oczy.
- A ty chcesz? - odpar�em.
Naraz rozwi�za� si� jej j�zyk.
- Wiem, Juan, nie powinnam, nie powinnam tego robi�, ale
kiedy w Departamencie Ochrony zlecono mi opiek� nad
Kancelari�, nie zna�am ci�, nie wiedzia�am, �e si� w tobie
zakocham. Nie wierzysz mi? I absolutnie masz prawo nie
wierzy�. Kocham ci� w�a�nie za twoj� uczciwo��, Juan. I
chyba rzeczywi�cie powinnam odej�� pierwsza. A wiesz
dlaczego? Dopiero przy tobie zrozumia�am, �e mog� by� inna.
Poj�am ca�y bezsens mojego dotychczasowego �ycia. Wiesz,
by�am ambitna. Chyba za bardzo. Nie chc� si�
usprawiedliwia�, ale �ycie mnie nie rozpieszcza�o. Matka
wychowa�a mnie bez ojca. Sama. W�a�ciwie od czasu, kiedy
si�gn� pami�ci�, pe�ni�am w domu obowi�zki m�czyzny.
Musia�am by� twarda. Ale wyrwa�am si� z biedy. Uko�czy�am
szko��, college, odnios�am sukcesy pracuj�c w policji.
M�czyzn traktowa�am instrumentalnie. I z dnia na dzie�
upewnia�am si�, �e mi�o�� nie istnieje. Oczywi�cie,
wiedzia�am, �e kiedy� znajd� sobie m�a, kogo� takiego jak
Sabroni lub Ruiz, bogatego przedsi�biorc� z zaawansowan�
chorob� wie�cow�. Ale dlaczego ty...
Oczywi�cie, nie wierzy�em w ani jedno jej s�owo. A
przecie� s�ucha�em ich z prawdziw� przyjemno�ci�. Nikt dot�d
tak do mnie nie m�wi�.
- Juan! Prosz�, nie kochaj mnie! Pozw�l jedynie, bym ja
ci� kocha�a - raptownie pochwyci�a moj� r�k� i przytkn�a j�
do ust. W jej oczach dostrzeg�em dwie grube �zy.
Mi�k�em.
Rozwi�za�a m�j szlafrok. Ca�owa�a moje piersi, brzuch,
potem zesz�a jeszcze ni�ej. Zn�w ogarnia�o mnie szale�stwo. I
cho� ci�gle nie wiedzia�em, czy to eksplozja nami�tno�ci,
czy perfekcjonizm zawodowej kochanki, by�o mi bardzo dobrze.
Nawet nie wiem, jak znale�li�my si� w sypialni. By�em
nie�le pijany i podniecony. Padli�my na wielkie, solidne
metalowe �o�e o sienniku twardym, pachn�cym traw� i
szale�stwem.
Chcia�em zagarn�� j� pod siebie. Odsun�a mnie
energicznie.
- Teraz ja! - zawo�a�a. Policzki jej p�on�y. Szkar�at
podniecenia ogarnia� jej ramiona, schodz�c ku jej piersiom.
Brodawki wr�cz grozi�y eksplozj�. Mia�a mnie ca�ego.
Wypr�y�em si�, robi�c prawie mostek, r�kami chwyci�em
por�czy ��ka s�u��cego paru pokoleniom Castill�w... Szczyt
nadchodzi�.
- Klik, klak!
- Co to by�o?
Nag�y ch��d otoczy� moje przeguby.
- Klak, klik.
Tym razem sta�o si� to z moimi nogami.
Szarpn��em si�. Cholera.
Nie mog�em si� ruszy�.
Bella zeskoczy�a z ��ka.
- Co ty robisz? Dlaczego? - w mgnieniu oka wytrze�wia�em
i och�on��em.
Jej pi�kna twarz nagle poblad�a, �renice zw�zi�y si�.
- Przesta� si� wyg�upia�! - powt�rzy�em.
- Musz�, Juan - powiedzia�a beznami�tnie. - Musz�!
Zesz�a do livingu, przez otwarte drzwi widzia�em, jak si�
ubiera. Jak wci�ga rajstopy, zapina stanik...
- Co to za �arty?
- To nie s� �arty, Juan - m�wi�a mechanicznie, powa�nie.
- Po prostu nie ma innego wyj�cia.
- Ale o czym ty m�wisz? Przyjd� natychmiast i zdejmij te
kajdanki! Sk�d wzi�a� a� cztery pary...?
- To jest zadanie, Juan. Normalne zadanie jak ka�de inne
- s�owa wypowiada�a beznami�tnie, ni to do siebie, ni to do
mnie. - Wiesz, Lopez nie dojedzie do wi�zienia w Santa Cruz.
Jego samoch�d eksploduje ju� za 55 minut na najmniej
ucz�szczanym odcinku drogi.
- Co m�wisz?!
- To najta�szy spos�b zamachu na prezydenta, Juan. Mo�na
powiedzie�, "egzekucja per procura".
- Kim ty jeste�, Bella? Dla kogo pracujesz?
Zapali�a papierosa i wesz�a zn�w do sypialni.
- Jestem �o�nierzem. �o�nierzem Frontu Wyzwolenia i
Odnowy.
- Front, od kiedy zabrak�o Herrery, jest w rozsypce.
- Herrera �yje! We mnie.
- Bzdura!
- Oczywi�cie, nie mog�e� tego sprawdzi� w banku danych.
Ale ja jestem jedyn� naturaln� c�rk� Diego Herrery... Nie
jestem do niego podobna?!
Teraz rzeczywi�cie wygl�da�a na rewolucyjn� egeri�.
Zrozumia�em, �e moja sytuacja wygl�da bardzo kiepsko.
- Kiedy zdechnie tw�j szef, ten tyran, zacznie si�
anarchia, ba�agan, my zaczekamy. A gdy przyjdzie w�a�ciwy
moment, a nar�d dojrzeje do rewolucji, zejdziemy z g�r,
wyjdziemy z kana��w, wielotysi�czni, niezwyci�eni...
- Nie wyg�upiaj si�, Isabello!
- Jestem prawd� - powiedzia�a szorstko. - Jestem prawd�,
tak jasn� jak twoja �mier�.
- Chcesz mnie zabi�? Oszala�a�. Jak?
- Po�rednio... Teraz p�jd� po kanistry. Zawczasu
zaopatrzy�am si� w benzyn�. Stary drewniany dom sp�onie jak
pochodnia. Nikt nie b�dzie nic podejrzewa�.
- Zw�aszcza, gdy znajd� zw�glone zw�oki przykute
kajdankami do �o�a. My�lisz, �e nie dowiedz� si�, �e tu
by�a�...?
Na moment jakby straci�a rezon.
- Tak, to rzeczywi�cie jest problem - westchn�a. - Ale
poradzimy sobie. Zdaje si�, �e mia�e� tu gdzie� bro�
my�liwsk�. Mieli�my polowa� na kapibary...
Wybieg�a z pokoju. Mia�em bardzo ma�o czasu. Ale
dostrzeg�em pewn� szans�. Od dziecka zna�em tajniki tego
wielkiego �o�a, wiedzia�em, �e pr�ty, do kt�rych przyku�a
kajdanki, s� wkr�cane. Pr�bowa�em je poruszy� ko�cami
palc�w, ani drgn�y. Jeszcze raz, jeszcze raz. Jeden ruszy�.
R�wnocze�nie s�ysza�em, jak Isabella wraca z broni�, jak
przetrz�sa ca�y dom w poszukiwaniu naboj�w. Ca�e szcz�cie,
�e nigdy nie pozostawiam broni za�adowanej. Kln�c cicho
przeszuka�a kredens, wyrzucaj�c wszystko na pod�og�, potem
spenetrowa�a sie�, wreszcie skierowa�a si� ku drewutni.
Mog�em m�wi� "Ciep�o, ciep�o". Ale wola�em nie u�atwia� jej
zadania. Wykr�cony pr�t z cichym brzd�kiem uderzy� o �cian�,
ale uchwyci�em go, zanim spad� pod ��ko. Zsun��em
bransoletki. Jedn� r�k� mia�em woln�, teraz kolej na drugi
pr�t. Cholera, ani drgn��! Szarpn��em mocniej obur�cz. Gwint
nie odkr�cany od dawna zastyg� na dobre...
Trzasn�y drzwi. Wraca�a. Us�ysza�em, jak szcz�ka�a
�amana dubelt�wka. Teraz nie mia�em szans. Ale... umie�ci�em
pr�t na dawnym miejscu. I le�a�em nagi wypr�ony jak Iksion
lub cz�owiek-schemat z rysunku Leonarda da Vinci.
Wesz�a ze strzelb� w d�oni, ale twarz jej pozostawa�a
spokojna. Jak u zawodowego kata.
- Pomodli�e� si�? - spyta�a.
- Tak. A czy jako skazaniec m�g�bym mie� ostatni� pro�b�,
Bello?
- �artujesz?
- Nie sta� ci� na to?
- Mam mo�e doko�czy� rozpocz�te dzie�o? - parskn�a
wskazuj�c na moj� omdla��, kompromituj�co male�k� m�sko��.
- Tylko mnie poca�uj.
Na jej twarzy odbi�o si� niedowierzanie.
- Wiem, �e to dla ciebie nie ma �adnego znaczenia -
szepta�em - ale ja... ja naprawd� czu�em do ciebie...
Mia�a troch� g�upi wyraz twarzy. Zawaha�a si�. Potem
odstawi�a dubelt�wk�.
- To mog� dla ciebie zrobi�. Momentami by�e� naprawd�
niez�y.
Poca�owa�a mnie w usta. To nie by� filmowy poca�unek.
Nasze wargi by�y suche, bez wilgoci i ciep�a. Ale kiedy
unosi�a g�ow�, wymierzy�em cios. W pi�ci mia�em drug�
po��wk� kajdanek. - Masz!
Celowa�em w skro�. Ale nie mog�em dobrze si� zamachn��.
Cios okaza� si� s�aby. Kajdanki tylko rozora�y jej policzek.
W oczach Belli zdumienie zmiesza�o si� z w�ciek�o�ci�. Mia�a
jeszcze szanse. Mog�a skoczy� ku dubelt�wce. Mog�a zrobi�
du�o rzeczy, ale nie zrobi�a tego. Chcia�a mnie zabi�.
Natychmiast, udusi�. Uczu�em jej pazury na swoim gardle.
By�em jednak na to przygotowany. Porwa�em nastawiony lu�no
pr�t, uderzy�em raz, drugi. Osun�a si� na po�ciel, a ja
wali�em, wali�em, nie bacz�c, �e kajdanki w�eraj� mi si� w
drugi przegub. Przesta�em, kiedy g�owa panny Ybaldia
przypomina�a krwisty befsztyk.
U�ywaj�c �mierciono�nego pr�tu jako lewarka wy�ama�em
drugi pr�t i uwolni�em lew� r�k�. Z nogami posz�o mi jeszcze
�atwiej. W torbie Isabelli znalaz�em kluczyki.
Potem zadzwoni�em do Wydzia�u Specjalnego i poprosi�em o
numer do auta Lopeza. Pu�kownik by� bardzo zdziwiony, kiedy
kaza�em mu natychmiast wysi��� i ucieka�. Us�ucha� jednak. W
dwie minuty potem fontanna ognia wytrysn�a z jego forda. Po
kwadransie Lopez zadzwoni� do mnie, �e zarekwirowa� jaki�
w�z i �e ma zamiar dojecha� do Santa Cruz na czas i bez
przeszk�d.
- Ale co si� sta�o, na lito�� bosk�? - pyta�.
- B�dzie jeszcze czas na opowiadanie.
Wy��czy�em mego kom�rkowca i popatrzy�em w stron�
sypialni. Ca�y czas mia�em nadziej�, �e za chwil� koszmar
pry�nie, �e zn�w b�dzie upalne s�odkie popo�udnie...
Nie mog�em zdoby� si� na wej�cie do sypialni. Zamykaj�c
drzwi zobaczy�em tylko nog� Belli. Nog� przedziwnej
g�adko�ci, kt�ra w naturze wyst�puje zazwyczaj jedynie na
pupie dziecka. I to nie ka�dego.
Spa�em d�ugo. Obudzi�em si� dopiero p�nym popo�udniem
nast�pnego dnia. Sen mia�em ci�ki, pozbawiony zwid�w,
majacze�. Przypomina� przejazd przez mroczny, duszny tunel.
Odczuwa�em g��d i zszed�em do bistra po�o�onego vis-a-vis
mego sto�ecznego mieszkania. Po drodze kupi�em gazety. �adna
nie odnotowa�a wydarze� z poprzedniego wieczoru. Nie
wspominano o po�arze rancza sekretarza stanu w gabinecie
G�owy Pa�stwa (benzyna okaza�a si� �wietn� podpa�k�) ani o
zw�glonych zw�okach kobiecych znalezionych w ruinie. Nie
mia�em �adnych problem�w z wyciszeniem sprawy. Sporo pom�g�
telefon Lopeza do lokalnej policji.
Teraz czu�em si� dziwnie. Przera�aj�co normalnie. I
pusto. Jak po amputacji niezwykle wa�nego organu - tyle �e
nie wiadomo, do czego niezb�dnego. najwa�niejsze, �e mia�em
to za sob�. Od poniedzia�ku zaczyna� si� normalny kierat.
Marzy�em o poniedzia�ku.
Zjad�em par� hamburger�w, popi�em piwem i wr�ci�em do
siebie. Ko�o windy min�a mnie s�siadka, para szczup�ych,
zgrabnych, dwudziestoletnich n�g. Bolesny skurcz. W
mieszkaniu zn�w mnie to dopad�o. Do diab�a! Wszystko
przypomina�o mi Isabell�. Jej grzebie� zostawiony w
�azience. Jej zdj�cia, listy kre�lone w po�piechu. Nie
mog�em tego wytrzyma�. Zabra�em si� metodycznie do
desisabellizacji - spali�em w kominku zdj�cia, jej koszul�
nocn�, listy. Spali�em nawet m�j wiersz napisany do niej po
pijaku i serwetk� z ambasady francuskiej, na kt�rej po raz
pierwszy zapisa�a mi sw�j numer. Tak, to chyba by�o
wszystko. Potem zn�w usn��em. �wietny, wypr�bowany spos�b -
uciczka w sen.
Ko�o dziesi�tej wieczorem obudzi� mnie telefon.
Pomy�la�em, �e to prezydent. Ale nie, dzwoni� aparat
miejski.
- S�ucham, Castillo.
W pierwszej chwili nie pozna�em Lopeza, by� tak
zdenerwowany, �e g�os mu si� �ama�, m�wi� bez�adnie,
powtarza� si�...
Sabroni by� got�w na �mier�. Kiedy przed �witem do jego
celi zapuka� naczelnik wi�zienia, skazaniec zaniepokoi� si�
jedynie nieobecno�ci� ksi�dza. Przed podr� w wieczno��
zamierza� si� wyspowiada� (cho� od dawna niewierz�cy,
uwa�a�, �e to nie zaszkodzi).
Gdy po pierwszych s�owach zrozumia�, �e chodzi o
u�askawienie, na moment zg�upia�, potem zacz�� krzycze� z
rado�ci, wiwatowa� na cze�� prezydenta, uca�owa� nawet
stra�nika. Dopiero po dobrych kilkunastu minutach naczelnik
m�g� odczyta� aneks aktu �aski.
- �e co? - Cristobal s�ucha� nie bardzo pojmuj�c.
- Wasza kara zosta�a zamieniona na do�ywocie...
- Nie!!!
- B�dziecie mieli pojedyncz�, osobn� cel�...
- Nie, nie, nie mo�ecie mi tego zrobi�. Do�ywocie,
sam...? Ja... ja mam klaustrofobi�, panie naczelniku...
B�agam!
Nag�y wybuch t�umaczono szokiem. Przyby�y lekarz
zaaplikowa� Sabroniemu zastrzyk uspokajaj�cy.
- To minie - orzek� - wyst�pi�a bardzo emocjonalna
reakcja. Ale w ko�cu cz�owiek prze�y� niema�y stres.
Sabroni nie zjad� tego dnia ani �niadania, ani obiadu,
odm�wi� spo�ycia kolacji.
- G�od�wki mu si� zachcia�o! - podenerwowany naczelnik
zadzwoni� do Lopeza. Pu�kownik, tkni�ty z�ym przeczuciem,
kaza� postawi� przy celi Cristobala dodatkowego stra�nika,
�ledz�cego dzie� i noc zachowanie wi�nia.
Za p�no!
Nim specjalny stra�nik dotar� do celi, dozorca podni�s�
alarm. Sabroni powiesi� si� na kracie, wykorzystuj�c sznur
zrobiony z podartego prze�cierad�a. Gdy otworzono drzwi, by�
ju� siny. Martwy! Z upiornie wysuni�tym j�zykiem i ka�u��
�ajna.
- Kiedy to by�o? - wrzasn��em do Lopeza.
- �mier� nast�pi�a jakie� p� godziny temu.
- Prosz� nie odk�ada� s�uchawki!
Chwyci�em mojego kom�rkowca i wystuka�em numer telefonu w
g�rskiej willi szefa. Nikt nie odpowiada�. Niedobrze.
Wystuka�em zatem kod specjalnej ��czno�ci, kt�ry pozwala� na
po��czenie si� z prezydentem w ka�dej chwili. Cisza. Rany
boskie! A wi�c teza o bli�niactwie astrologicznym by�a
prawdziwa. I to w najbardziej ponurej z mo�liwych wersji.
Naraz ze s�uchawki Lopeza dobieg� wrzask. Zbli�y�em j� do
ucha.
- Castillo, w��cz kana� centralny telewizji.
Natychmiast!!!
W��czy�em i zd�bia�em.
Na stanowisku spikerskim siedzia� nasz prezydent. Flag� i
god�o powieszono niechlujnie, co zdradza�o najwy�szy
po�piech.
M�j szef m�wi� chaotycznie i nerwowo. S�dz�c po grubej
warstwie potu na czole, przemawia� od kilkunastu minut.
W�a�nie ko�czy�.
- Tak wi�c, Narodzie, wype�ni� do ko�ca wszelkie
zobowi�zania wyp�ywaj�ce z moich deklaracji wyborczych. I
niech nikt si� nie �udzi, �e powstrzyma mnie w p� kroku.
Niech �yje Republika!
Sko�czy�, pojawi�a si� plansza centralnego programu.
Nie zwracaj�c uwagi na wrzaski Lopeza, po��czy�em si� z
dyrektorem telewizji. By� przera�ony. Bardziej piszcza� ni�
odpowiada� na moje pytania.
- Niczego nie rozumiem, don Castillo! P� godziny temu
helikopter prezydencki wyl�dowa� na dachu studia numer 5.
Pilotowa� go sam przyw�dca... Wszed� do studia i za��da� od
nas natychmiast czasu antenowego, m�wi�, �e bior�c pod uwag�
krytyczn� sytuacj� kraju, musi wyg�osi� or�dzie.
- Mia� przygotowany tekst?
- M�wi� bez kartki.
- A kto mu towarzyszy�?
- Nikt. Ochrona nie mia�a poj�cia, �e opu�ci� rezydencj�.
- A co powiedzia�?
Pisk prezesa sta� si� jeszcze cichszy:
- Sporo. Powiedzia�, �e przejmuje pe�n� odpowiedzialno��
za dzia�ania administracji, zadeklarowa� zniesienie od
poniedzia�ku bezrobocia, podniesienie przeci�tnej p�acy do
10 tysi�cy peset�w miesi�cznie, odebranie naszym s�siadom
przygranicznych prowincji i przy�pieszone wybory
parlamentarne.
- Ale� to szale�stwo - wykrztusi�em - pe�ne szale�stwo.
- Identyczna jest opinia doktora Rafaelli, kt�ry dzwoni�
ju� w trakcie programu. Prezydent zwariowa�.
- Nie s�dz�...
- Co pan nie s�dzi?
Wy��czy�em aparat. Nagle ogarn�� mnie dziwny ch��d. Tak,
wszystko by�o teraz jasne. Wszystko. Dope�ni� si� los
astrologicznego bli�niaka. Oczywi�cie, z drobn� r�nic�.
Sabroni pope�ni� samob�jstwo. Prezydent te�. Tylko jak
przysta�o na m�a stanu, by�o to samob�jstwo polityczne.
P� roku to za kr�tki czas, aby zapomnie�, prawdopodobnie
zreszt� nigdy nie zapomn� Isabelli, jej u�miechu niewinnego
dziecka, jej oczu ognistej kotki.
P� roku to jednak do�� du�o, aby spr�bowa� u�o�y� sobie
�ycie na nowo. Nie mia�em czego szuka� w Po�udniowej
Ameryce. Podzie�kowa�em za prac� szybciej ni� afera z
prezydentem dobieg�a ko�ca.
Nowy Jork mimo zimy potrafi by� mi�ym miastem. Z okien
mego gabinetu widz� kr� na Rzece Wschodniej. Widz� samoloty
podrywaj�ce si� znad lotniska im. Kennedy'ego.
Uda�o mi si� znale�� prac� w Organizacji Narod�w
Zjednoczonych w dziale zajmuj�cym si� problemami
demograficznymi. Dzi�ki temu mam dost�p do olbrzymiej
dokumentacji. R�wnie� do danych personalnych. Jestem coraz
bardziej pewien, �e przypadek bli�niactwa prezydenta i
Sabroniego nie jest odosobniony. �e ka�dy z nas ma jakiego�
astrologicznego bli�niaka. To t�umaczy�oby wiele rzeczy w
naszych �yciorysach. Bli�niacy mog� oczywi�cie �y� w r�nych
krajach, na r�nych kontynentach... Ale s�.
Je�li kiedy� uda nam si� ich poujawnia�, skomputerowa�
pary, uzyskamy mo�liwo�� sterowania lud�mi na skal�, jaka
si� nie �ni�a nikomu w historii. Jedno mnie tylko martwi, �e
gdzie� w Moskwie, Pekinie albo Berlinie kto� m�g� w tym
samym czasie wpa�� na analogiczny pomys� zaw�adni�cia
�wiatem. Kto? M�j astrologiczny bli�niak.
MARCIN WOLSKI
Cz�owiek-orkiestra i fantastyki, i radiokabaretu, i
telewizyjnej oraz prasowej satyry. Urodzony w 1947 roku w
�odzi historyk z wykszta�cenia, poeta i prozaik, tw�rca
program�w "60 minut na godzin�" i "Polskie zoo". Powie�ci SF
("Agent Do�u", "Pi�ty odcie� zieleni", "Bogowie jak ludzie",
"Korektura", a wcze�niej "Neomatriarchat" i "�winka" -
sfilmowana). Zbiory opowiada� SF ("Tragedia Nimfy 8 ",
"Antyba�nie", "Ba�nie dla bezsennych").
Drukowali�my nast�puj�ce opowiadania MW: "Zadziwiaj�cy
przypadek fascynacji" ("F" 3/83), "Wariant autorski" ("F"
5/85), "Telefon zaufania" ("F" 4/89), "Omdlenie" ("NF"
8/92). Ze wszystkich tych tekst�w, podobnie jak i z
drukowanego obecnie opowiadania wygl�da do nas twarz autora
pogodnego i solidnego, z pomys�ami, kt�rego najwi�ksz�
ambicj� jest rozerwa� czytelnika oraz od czasu do czasu
ods�oni� mu sekretne mechanizmy polityki i historii.