6277
Szczegóły |
Tytuł |
6277 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
6277 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 6277 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
6277 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Lucius Shepard
Kapitulacja
Ju� nie raz unosi� mnie nurt podobnych rzek; podczas
kilkunastu rozmaitych wojen wdycha�em �w tropikalny od�r
b�d�cy mieszanin� upa�u, gor�czki i ka�u; napotyka�em takie
same sp�ywaj�ce z zielon� fal� rozd�te trupy; sto razy
widzia�em po�wiartowane zw�oki drobnych, smag�ych m�czyzn i
delikatnych kobiet. Jestem pierdzielonym turyst� wojennym.
Mam na walizkach nalepki z Kambod�y, Nikaragui, Wietnamu,
Laosu, Salwadoru i innych, nale��cych do tej samej ligi
miejsc bez powrotu. Do�� tych bzdur, powtarzam sobie, twoja
kolej, �eby si� zaj�� frontem wewn�trznym, gdzie wszyscy
chrzani� wszystko. Mo�esz wypisywa� pogodne pierdo�y o
pozbawionych aktorskiego talentu dziewuszkach ze zgrabnymi
cyckami, pog��bione teksty o transcendencji i nowej fali
konserwatywnych republikan�w, kt�rzy nie trac�c nigdy
zwyci�skiego u�mieszku r�bi� opini� publiczn� od zakrystii.
A jednak zawsze l�duj� w takim miejscu, gdziekolwiek w danym
roku Takie Miejsce wypada i siedz�c nad basenem w Holiday
Inn opijam si� "Absolutem" i przerzucam b�yskotliwymi
pogaduchami z innymi p�g��wkami z mojej bran�y; ch�opakami
z UPI czy AP, kosami z Reutera, a niekiedy z wpadaj�cym raz
na jaki� czas superasem - twoim Wpisz-Nazwisko-Swego-
Ulubionego-Nadymanego-Telewizyjnego-Obszczymura - rodzajem
facia, kt�ry postawi kilka kolejek, beknie par� bana��w i
b�dzie nawija� idiotyzmy w rodzaju: "No, Katanga to dopiero
by�a p r a w d z i w a wojna", zanim podci�ty pow�druje na
g�r�, �eby przedyktowa� trzy zroszone �zami kolumny
humanitarnego zaanga�owania. Wierzy�em kiedy�, �e robi� to
wszystko z przekonania, nie za� zb��kany b�d� te� powodowany
perwersj�; teraz ju� nie jestem tego pewien.
Kilka lat temu by�em w mie�cie Gwatemala: to taki
bardziej s�oneczny Mordor z architektur� w stylu
kolonialnym, popierduj�cymi czarnym dymem autobusami na rop�
i prawdziwie spektakularn� dzielnic� slums�w, nazwan� w
stylu lat dziewi��dziesi�tych Stref� Pi��. Wa��sa�em si� w
ramach przygotowa� do wypichcenia kolejnego tragicznego
kawa�ka o zaginionych i unika�em band z�owieszczo
wygl�daj�cych hombres w toyotach bez numer�w
rejestracyjnych. Pr�bowa�em sobie wm�wi�, �e m�j artyku� Wywrze
Jaki� Wp�yw, gdy napatoczy� si� pewien m�j kumpel, Paul
DeVries z Associated Press, powa�ny niedu�y go��, w kt�rym
kochaj� si� wszystkie gwatemalskie dziewczyny, bo jest
jasnow�osy, wra�liwy i pod ka�dym wzgl�dem stanowi
zaprzeczenie m�skich si� miejscowych, w kt�rych wcze�nie
rozwija si� sk�onno�� do piwnych bandzioch�w, broni kr�tkiej,
tudzie� cz�stowania lewym sierpowym przedstawicielek
s�abszej p�ci...
Wi�c DeVries powiada:
- Hej, Carl, zaci�gnijmy dupska do Sayaxche, s�ysza�em,
�e by�a tam jaka� nawalanka.
- Sayaxche? - pytam. - Co si� mog�o zdarzy� w Sayaxche?
Sayaxche to dla mnie i dla DeVriesa anegdotyczna
historia, zreszt� jedna z wieku. Razem obs�ugiwali�my te
podw�rzowe wojenki od czterch lat i wypracowali�my wsp�lny
j�zyk, zbudowany na robieniu sobie jajek ze wszystkiego, co
si� na przytrafia. Nazywamy Sayaxche "Jednokurewskim
miastem", takiej bowiem liczbie kr�lowych nocy daje
utrzymanie. Monopolistka z Sayaxche nie jest towarem dla
wybrednych: ma ospowat� twarz, kluchowate cielsko, plugaw�
jadaczk� i bez przerwy wrzeszczy po pijacku. Samo miasto to
po�o�ona na skraju d�ungli Peten dziura z hotelem,
regionalnym oddzia�em banku, bielonymi budami,
eksperymentalnym gospodarstwem rolnym, promem przewo��cym
przez Rio de la Pasion cysterny zaopatruj�ce w paliwo fermy
po�o�one w g��bi d�ungli, mas� zgni�ej zieleni, tudzie�
g�oduj�cych Indian, kr�tko m�wi�c, Joseph Conradlandia. I co
si� tam mo�e zdarzy�?
- Daj sobie spok�j - m�wi� z pocz�tku DeVriesowi.
Tylko �e, kapujecie, zaczynam mie� po uszy zaginionych,
to znaczy, jaki co� takiego ma sens? - gdyby znikn�li za
spraw� magii, wszyscy by tego ch�tnie pos�uchali, ale
nast�pna tragedia, dalsze mi�dlenie �a�osnych, a ci�gn�cych
si� w niesko�czono�� plot z Trzeciego �wiata... pieprzenie
kotka, wi�c ko�czy si� na tym, �e wskakujemy z DeVriesem na
DC-3 do Flores, potem godzinna jazda autobusem po pe�nej
wykrot�w drodze gruntowej i oto jeste�my na miejscu: pijemy
piwo i kurzymy na oszklonej werandzie turkusowego pude�ka
nad rzek� zwanego hotelem Tropical, kt�ry ma trzydolarowe
pokoje, karaluchy gigantycznych rozmiar�w i gdziekolwiek
spojrze�, oprawne w ramki fotografie Don Julia, w�a�ciciela
przybytku, obwieszonego z�otymi �a�cuchami go�cia o
plamistej cerze, dumnie upozowanego ze strzelb� i
rozmaito�ci� ubitej zwierzyny. S�uchaj�c wyjc�w i
pohukuj�co-pogwizduj�cych ptak�w z d�ungli dooko�a, gapimy
si� na mrocznozielone wiry Rzeki Nami�tno�ci i usi�ujemy
wycisn�� jakie� informacje z Don Julia, kt�ry jednak nie
s�ysza� o �adnej nawalance. Prawdziwy hart z tego Don Julia.
Nienawidzi komuch�w. To jedna z owych patriotycznych
duszyczek, co to w pijanym widzie wymachuje pot�n� pistol�
i deklamuje:
- Nikt mi tego nie odbierze! Komunista, kt�ry wlezie na
moj� ziemi�, jest trupem!
Zatem niew�tpliwie ��e nam w oczy, aby os�oni� swoich
kumpli z tajnej policji. Wzrusza ramionami, proponuje
nast�pne piwo i rusza polerowa� kulki, pozostawiaj�c mnie,
DeVriesa i kanadyjsk� piel�gniark� o imieniu Sherril, kt�ra
jedzie na po�udnie, gdzie zamierza pracowa� dla sandinist�w,
przy g��wnej rozrywce wizualnej miasteczka, to jest przy
obserwowaniu cystern staczaj�cych si� z promu tylko po to,
aby ugrz�zn�� w gigantycznym wykrocie, artystycznie
zlokalizowanym tam, gdzie ko�czy si� nabrze�e, a zaczyna
stromy podjazd, wi�c ma�o kt�ra ci�ar�wka potrafi unikn��
wpadki. Przed po�o�onym po drugiej stronie ulicy bankiem,
jednopi�trowym budynkiem z r�owego �elbetu, kilku
uzbrojonych w SMG india�skich �o�nierzy w panterkach
podpowiada kierowcy aktualnej ci�ar�wki w opa�ach sposoby
na wykaraskanie si� z dziury. Optuj� za kombinacj� desek i
piasku pod ko�ami z rozhu�taniem wozu w prz�d i w ty�.
Kierowca, w k�opotach ju� od godziny z ok�adem, jest bliski
p�aczu.
- Ano, bombowo jak sto skurwysyn�w - powiadam do
DeVriesa; jest o dziesi�� lat m�odszy ode mnie, a charakter
naszych stosunk�w zosta� solidnie ugruntowany, wi�c mam
prawo wyrazi� surow� ojcowsk� dezaprobat�. - Napotkali�my tu
z�ot� �y�� materia�u dziennikarskiego.
- Mo�e co� si� wykroi - m�wi DeVries. - Posiedzimy
jeszcze troch� i przekonajmy si� co.
- A czego w�a�ciwie, ch�opaki, szukacie? - pyta Sherril.
Jest smuk�a, wysoka, przystojna, ma jasnorude w�osy, nie
nosi stanika i czeka na faceta, kt�ry obieca� przewie�� j�
��dk� pod meksyka�sk� granic� i pokaza� ruiny Maj�w w
Yaxchitlan. Ale jeszcze si� nie pojawi�, skoro za� mia� to
uczyni� dwa dni temu, zapewne nie pojawi si� wcale. Sherril
robi si� na zaanga�owan�-niezaanga�owan� i kobieco-
niezale�n�, kapujecie: "Chc� si� sprawdzi� wobec
rebeliant�w, aby m�c �y� ze sob�, a potem w Calgary czy
gdzie tam wychowywa� moje dzieci tak, by kocha�y zwierz�ta i
nie u�ywa�y brzydkich s��w". A ja, c�, zaczynam dochodzi�
do wniosku, �e je�li jest na tyle durna, �eby po�eglowa� w
g�r� Rzeki Zag�ady z jakim� obrzympalcem poznanym w jednym z
bar�w Antiquy, to znajdzie w sobie do�� idealizmu, aby si�
przespa� z takim przestrzelonym �urnalist� jak ja. Widz�, �e
m�j repertuar cynicznych odzywek wywar� na niej wra�enie, no
i zdecydowanie wyst�puje ten wzajemny magnetyzm.
- Obi�o si� nam o uszy, �e by�y tu jakie� problemy -
m�wi�. - Wsz�dzie masa �o�nierzy.
- Ach, na pewno macie na my�li farm� - powiada.
Wymieniamy z DeVriesem spojrzenia i pytamy jak jeden:
- Co si� sta�o?
- Nie wiem - m�wi Sherril - ale wczoraj by�o tam wielu
�o�nierzy. Chyba jeszcze s�. Bo musieliby si� tu pojawi�,
gdyby wracali.
Farma, podobnie jak Sayaxche, to sprawa do pewnego stopnia
anegdotyczna, cho� ten jednokurewski numer jest du�o
�mieszniejszy. Kilka lat temu w cwanej hochsztaplerskiej
zagrywce Banco Americano Desarollo - pierwszy w regionie
bank rozwoju, a przez to najlepszy zawodnik w kanciarskiej
ekonomicznej wolnoamerykance, kt�ra w ca�ej Ameryce
�rodkowej utrzymuje status quo pomi�dzy szwadronami �mierci
a nieludzk� n�dz� i w ten spos�b chroni USA przez komunizmem
- wynegocjowa� kontrakt z �wczesnym szefem gwatemalskiego
�apownictwa, prezydentem o nazwisku Ydigoras Fuentes.
Kontrakt �w odst�powa� wieczyste prawa do eksploatacji z��
naftowych w Peten w zamian za co�, co litera umowy okre�la�a
mianem dynamicznej polityki Stan�w Zjednoczonych,
zorientowanej na reform� roln� i rozw�j agrarny; polityki,
kt�ra - za welonem cudownie mglistych przyrzecze� -
obiecywa�a w rzeczywisto�ci za�o�enie jednej farmy
eksperymentalnej, w�a�nie w Sayaxche. Ten zatrudniaj�cy
trzydziestu Gwatemalczyk�w obiekt uchodzi za okazowy model
higieny i funkcjonalno�ci; reforma rolna i rozw�j agrarny
s� nadal, o czym nie trzeba wspomina�, skryte za horyzontem.
No wi�c jeste�my z DeVriesem napaleni, �eby pogalopowa�
na farm� i zobaczy�, co jest grane, ale Sherril powiada, �e
nie mamy szans... przynajmniej za dnia. Na szosie ustawiono
blokad�. Ona jednak zna drog� i je�li zaczekamy do nocy, to
nas zaprowadzi. Ot� sprawy maj� si� tak, �e czekaj�c na
swego opiesza�ego przewodnika spikn�a si� z prawicowym
wredem z Ciudad Guatemala, kt�ry mia� ranczo w dole rzeki -
i okaza�a si� na tyle g�upia, �e posz�a z nim na spacer po
d�ungli. Rozprawia� tylko o dyskotekach, cadillakach i
rzeszy swoich panienek, wi�c wzi�a go za idiot�, nie zdaj�c
sobie sprawy, �e tacy idioci bywaj� niebezpieczni. Kiedy si�
do niej zacz�� dobiera�, musia�a ucieka�, �eby go zgubi� w
d�ungli, i w ten spos�b odkry�a cycu� sekretny szlak do
Zacney Experymentalney Farmy, kt�ra sprawia�a wra�enie
srodze strze�onej.
Wchodzi tu w gr�, u�wiadomili�my sobie, etyka
dziennikarska. Czy dw�ch oblatanych w �wiecie facet�w
powinno pozwoli�, by ta naiwna Kanadyjeczka wiod�a ich
wprost we wrota piekie�, ryzykuj�c ca�o�� swej osoby i w
og�le? Chyba nie. Ale to jest w�a�nie showbiznes, zgoda?
Wi�c udaj�c, �e g�wno jest fio�kiem, m�wimy OK, kochanie,
ale� zafundujemy sobie przygod�! Pijemy piwo i obserwujemy
cysterny podryguj�ce i buksuj�ce w Wyrwie �mierci. No i
czekamy nadej�cia nocy. O pierwszym zmierzchu udaj� si� z
Sherril na przechadzk�, opowiadam jej smutne historie o
�o�nierskim umieraniu i zostaj� nagrodzony za sw� bohatersk�
przesz�o�� kilkoma g��bokimi, wilgotnymi poca�unkami, tudzie�
stuprocentowym dowodem bezstanikowo�ci Sherril.
- Bo�e! - m�wi sp�oniona i posikuj�ca z uciechy. - Bo�e,
nigdy by mi do g�owy nie przysz�o, �e w tym okropnym miejscu
spotkam kogo� takiego jak ty!
Otwieraj� si� tu, pojmuj� z miejsca, olbrzymie
mo�liwo�ci. Kto m�wi�, �e Kanadyjki nie umiej� ca�owa�?
I w tym momencie ko�cz� si� �arty. Nie, �eby dotychczas
by�o ich za du�o, ale to showbiz, no wi�c chcia�em, �eby�cie
dotrzymali do tego momentu. Nie wiem, co mam wam w�a�ciwie
powiedzie�. Prawdopodobnie wychodz� w tym wszystkim na
faceta przystrojonego w poz� moralnej wy�szo�ci, ale to
tylko mechanizm samoobrony. Kapujecie, tak si� przywyk�em
roznami�tnia�, �eby zmusi� was do popatrzenia na mnie spod
�ci�gni�tych brwi, jakby�cie mieli powiedzie�: "Interesuj�cy
Okaz" albo "Bo�e, on naprawd� stoi przy swoim" albo
(ziewni�cie) "Nudziarz; wi�c dobra, Zach�d chyli si� ku
upadkowi, no i co z tego, mo�e wiesz, gdzie mogliby�my
za�apa� si� na troch� Frajdy", albo "Jezu, to naprawd�
straszne i w og�le, ale wcale nie chc� tego s�ucha�, tyram
ca�e �ycie, gdy to farciarskie S�o�ce tacza si� po niebie
ca�y dzie�, wi�c kiedy wieczorem wracam do domu, chc�
zrzuci� buty, strzeli� zimne piwo i zazna� rozrywki". Wi�c
co mam powiedzie�? Nie mog� z wami dyskutowa�. Albo g�wno
was wszystko obchodzi, albo nie - i nic, co m�g�bym
powiedzie�, nie zmieni waszych pogl�d�w. Skoro jednak
po��dacie rozrywki, proponuj� spacer, dajmy na to, w okolicy
Tololi, w Salwadorze, gdzie b�dziecie mogli zobaczy�
intryguj�ce rezultaty polityki zagranicznej, w my�l kt�rej
helikoptery Apache zrzucaj� na wioski dwadzie�cia ton bomb
miesi�cznie, powielaj�c tym sposobem taktyk�, jak�
stosowali�my w Wietnamie, aby unicestwi� ludowe poparcie dla
Wietkongu (och, tak!) - w tym przypadku dla FMLN - i
mimochodem czyni�c uciekinier�w z jednej pi�tej ca�ego
narodu. By�by to spacer w najwy�szym stopniu ucieszny. Oto
us�ane szkieletami, opustosza�e miasta! Oto, prosz� pa�stwa,
kolekcja lewych d�oni, gnij�cych w koszu przed
zbombardowanym ko�cio�em! Oto wioska beznogich! Je�li
podoba�y si� wam Pola �mierci, zachwycicie si� Tolol�!
Powa�nie, kochani, to wam utkwi w pami�ci.
Ju� sam smr�d stanowi prawdziwe prze�ycie.
Ale oddaj� si� dygresjom. Mo�e to fakt, �e w Stanach
Zjednoczonych �atwo o poczucie moralnej wy�szo�ci nawet takim
pojeba�com, jak ja. W takim przypadku s�dz�, �e powinienem
szybko sko�czy� t� opowie��, aby�cie mogli wr�ci� do waszego
kana�u z wideoklipami.
Ruszyli�my zatem przez o�lizg�e nocne powietrze, pod��aj�c
d�ungl� za doskonale kszta�tnym, przyodzianym w d�ins
zadeczkiem Sherril. Dopiero po dw�ch godzinach har�wy,
urozmaiconej przez ostro�ne podbie�ki i krwiopijcze moskity,
dotarli�my do farmy, a dostrzeg�szy �wiat�a przebijaj�ce
przez listowie podkradli�my si� do skraju d�ungli i
rozp�aszczeni na brzuchach wyjrzeli�my spomi�dzy g�stych
paproci. Kilkana�cie transporter�w z zamontowanymi na tyle
M-sze��dziesi�tkami otacza�o kr�giem budynek z bia�ego stiuku:
biuro farmy. �wiat�a okaza�y si� reflektorami, nakierowanymi
na pole czego�, co sprawia�o wra�enie agawy... cho� B�g
jeden wie, po co kto� mia�by uprawia� agaw�. Wida� by�o
pi��dziesi�ciu albo sze��dziesi�ciu �o�nierzy, z kt�rych
�aden nie mia� zbyt zadowolonej miny; rozrzuceni w wachlarz
przed budynkiem, stali w pe�nej gotowo�ci, mierz�c z
karabin�w w pole. To wszystko wydawa�o si� diablo dziwne.
Nie wiem, co by�my zrobili. Prawdopodobnie nic. Bo w
�adnym razie nie zamierza�em podchodzi� bli�ej. Wr�ciliby�my
pewnie do miasta i sprokurowali jakie� poszlakowe
doniesienie. Nie dano nam jednak wolnego wyboru. Po kilku
minutach us�ysza�em za plecami charakterystyczny odg�os
odbezpieczanej broni automatycznej, a potem wyg�aszan� po
hiszpa�sku instrukcj�, by�my roz�o�ywszy ramiona legli
twarzami do ziemi. Kilka chwil p�niej, postawieni
szarpni�ciem na nogi, o�lepieni �wiat�em latarek, zostali�my
- mimo okrzyk�w Americanos! Americanos! - brutalnie
pop�dzeni przez grupk� �o�nierzy ku budynkowi biura. Pod
jego drzwiami rozpo�ciera� si� jeden z typowych
�rodkowoameryka�skich widoczk�w: spoczywaj�cy w pyle rz�d
podziurawionych kulami nagich cia�. Pop�dzani przez
�o�nierzy, nie zdo�ali�my si� im dobrze przyjrze�. Sherril
pr�bowa�a oponowa�, ale popycha�em j� przed sob�, szeptem
nakazuj�c milczenie. W budynku natkn�li�my si� na kolejny
typowy element �rodkowoameryka�ski, czyli, prosz� pa�stwa,
sadystycznego oficera, w tym przypadku majora o nazwisku
Pedroza, kt�ry zaszed�by wysoko w konkursie na sobotw�ra
genera�a Noriegi: ospowata cera i co� lekko orientalnego w
rysach. Z ta�cz�cymi w duszy wizjami szpicrut i pa�ek do
baseballu popatrzy� na nas marzycielsko, a jego oczy d�u�ej
zatrzyma�y si� na Sherril.
Mo�e si� wydawa�, �e je�li chodzi o majora, wyci�gam
wnioski zbyt pochopnie, ale to tylko z�udzenie. Doszed� do
wysokiej szar�y w jednej z najbardziej niemoralnych i
brutalnych armii �wiata, a trudno o takie osi�gni�cie bez
morza krzywd na sumieniu. Mia� w twarzy t� okrutn�
�wi�toszkowato�� cz�owieka, kt�ry zadawa� tortury i czerpa�
z tego przyjemno��. Podobnych ludzi charakteryzuje swoista
flegma, oci�a�o��, rodzaj leniwego wdzi�ku prze�artego
drapie�nika z d�ungli, kt�ry zabija zbyt cz�sto i ze zbyt
wielk� �atwo�ci�. Nie pope�ni wobec nich pomy�ki nikt, kto
chocia� raz widzia� ich w dzia�aniu. Ich wyst�pne sk�onno�ci
s� r�wnie widoczne jak obwieszone baretkami i medalami
piersi.
Pedroza zada� nam kilka pyta� i gotowa� si� ju�, jak
s�dz�, do obr�bki fizycznej, gdy do pokoju wkroczy�
pi��dziesi�ciokilkuletni m�czyzna, srebrnow�osy i nobliwy.
Na jego widok dozna�em ogromnej ulgi. By� to Duncan
Shellgrave, wiceprezes banku rozwoju. Przyja�ni�em si� z
jego bratankiem, w kt�rego domu w Ciudad Guatemala
zatrzymywa�em si� kilka razy.
- Co tu si�, u diab�a, dzieje, Duncan? - zapyta�em, maj�c
nadziej�, �e agresywno�� uwierzytelni mnie cho� troch� w
sferze psychicznej.
- Tylko si� nie denerwuj, Carl - odpar� i po hiszpa�sku
powiedzia� majorowi, �e si� wszystkim zajmie.
Major westchn�� z pow�tpiewaniem, powiedzia�:
- Jak pan sobie �yczy - i Shellgrave przeprowadzi� nas do
przyleg�ego gabinetu - bia�ego pokoju z matowym szk�em w
oknach i klimatyzowanym ch�odkiem.
- Mamy niewielki problem - powiedzia� Shellgrave,
zaszczycaj�c nas najlepszym ze swych "kredytu nie przyznano"
u�mieszk�w i daj�c do zrozumienia, �e powinni�my zaj��
krzes�a. - Obawiam si�, �e musicie tutaj przesiedzie�. W
przeciwnym razie major Pedroza b�dzie nader poirytowany.
By�y dwa sk�adane krzes�a; pozostawi�em je Sherril i
DeVriesowi, a sam przysiad�em na skraju biurka.
- Co za problem? - zapyta�em.
Kolejny u�miech i r�ce roz�o�one w ge�cie wyra�aj�cym
bezradno��.
Powinienem opowiedzie� wam pewn� historyjk�, aby
zilustrowa� charakter Shellgrave'a. Tydzie� po rewolucji
nikaragua�skiej, kt�r� obs�ugiwa�em dla kilku lewicowych
szmat, przeje�d�a�em przez Ciudad Guatemala, gdzie
napatoczy�em si� na bratanka Shellgrave'a, a �w zaproponowa�
kolacj� u stryjaszka. S�dzi�, �e wys�uchanie g�wnotoku
dotycz�cego stanu spraw w Managui przyda mu si� jak cholera.
No wi�c poszli�my do domu w typowo ameryka�skim paranoicznym
stylu - z psami obronnymi, je��cym si� od pot�uczonego szk�a
wysokim murem i mas� zabezpiecze� elektronicznych - a kiedy
Shellgrave us�ysza�, �e jad� prosto z Managui, oznajmi�:
- Dobry Bo�e! Masz szcz�cie, �e �yjesz. Wyrzynaj� tam
ludzi na ulicach.
Wiedzia�em, �e nic takiego absolutnie nie ma miejsca,
lecz kiedy pr�bowa�em Shellgrave'a o tym przekona�,
przyoblek� twarz w �agodny u�miech i stwierdzi�:
- Musia�e� nie zauwa�y�. Prawdopodobnie manipulowano tob�
tak, �eby� nie trafi� w g�szcz wydarze�.
Upewnia�em go, �e w�azi�em wsz�dzie; nie jestem frajerskim
fanem sandinist�w, lecz jak na rewolucj�, ta wystartowa�a
zupe�nie czysto i nie dzia�o si� nic z rzeczy, jakie
sugerowa� Shellgrave. Mimo to nie zdo�a�em go przekona�.
Fakt, i� wr�ci�em w�a�nie z Managui, wydawa� mu si� zupe�nie
pozbawiony znaczenia. Swych informator�w z CIA darzy�
najwy�szym zaufaniem, mnie - �adnym. Danie wiary temu, co
m�wi�em, nie odpowiada�o przyj�tym przeze� za�o�eniom, wi�c
jej nie dawa�. Nie udawa� g�uchego ani idioty. Po prostu mi
nie wierzy�. Ludzie pokroju Shellgrave'a, a znajdziecie ich
w ca�ej Ameryce �aci�skiej, maj� dar silnej wiary; wiedz�,
�e dysponuj� prawid�owym obrazem spraw wa�nych, panoram�, a
zatem wszelkie docieraj�ce do nich informacje, kt�re obraz
ten podwa�aj�, musz� by� lewe. Rozkwitaj� na micie
realpolitik, basuj� tym, kt�rzy ich �ci�gn�li, no i maj�
czyste sumienie. To naprawd� przera�aj�cy ludzie. Mo�e nie
tak przera�aj�cy jak major Pedroza i plemi� mu podobnych,
lecz - wedle mojej opinii - jednym do drugich brakuje
niewiele.
Wiedzia�em, �e nie ma sensu przyciska� go o szczeg�y;
gapi�em si� na bia�e �ciany, pr�bowa�em rozweseli� Sherril
mrugaj�c do niej i u�miechaj�c si�.
DeVries zacz�� indagowa� Shellgrave'a, ale mu
powiedzia�em:
- Nie tra� czasu.
Za te s�owa si� na mnie spieni�; odrzuci� z czo�a ten
blond loczek, kt�ry doprowadza wszystkie dziewczyny z
Uniwersytetu �wi�tego Karola do delirium i powiada:
- Mo�e w tobie, cz�owieku, ju� wszystko si� wypali�o, ale
we mnie wci�� nie. Tu, kapujesz, co� cuchnie i to zupe�nie
mocno, kapujesz. Jakie� wielkie g�wno. Nie czujesz?
- Ten facet - wskaza�em Shellgrave'a - za to nie
odpowiada. Dla niego niebiosa to pok�j z widokiem na Wall
Street. Nie wie, co to smr�d. Ze�ar� tak wielu ludzi, �e
uwa�a to za normalne.
Shellgrave ani na chwil� nie przesta� si� u�miecha�; w
gruncie rzeczy m�g� by� zadowolony z charakterystyki, jak�
wyg�osi�em.
- Popatrz - powiedzia�em do DeVriesa. - Jest kurewsko
pi�kny. Wie, �e imperium si� wali i �e jego �wi�ty obowi�zek
polega na tym, aby tak d�ugo, jak mo�e, trzyma� si�
ostatniego okrucha.
Ale DeVries, niech go B�g ma w swojej opiece, by�
entuzjast�; przyciska� Shellgrave'a, cho� bez sensownych
rezultat�w.
Strzelanina rozpocz�a si� mniej wi�cej dziesi�� minut od
chwili, gdy�my weszli do bia�ego pokoju. Najpierw nad
rozwibrowanym pomrukiem wentylator�w przypomina�o to odg�os
strzelaj�cych kork�w, potem zadudni�o ci�sze �omotanie M-
sze��dziesi�tek. Sherril poderwa�a si� na nogi, a Shellgrave
powiedzia� jej z u�miechem, �eby si� nie denerwowa�a, bo
wszystko jest w porz�dku. Wierzy� w to. Chcia�, �eby�my i my
w to uwierzyli. Dla w�asnego dobra.
- Wi�c co to jest? - zapyta�em. - Odg�osy Demokracji w
Natarciu?
Ze zdumieniem pokr�ci� g�ow�. By�em niepoprawny i po
prostu nie wiedzia�, co ze mn� pocz��.
Wrzaski wybuch�y jakie� trzy minuty po strzelaninie;
Shellgrave zareagowa� na nie z r�wnym spokojem. Wsta�,
spr�bowa� wyjrze� przez matowe szk�o, a kiedy poni�s�
fiasko, ruszy� ku drzwiom, ale zatrzyma� si�. Po chwili
jednak podszed� do nich i je zaryglowa�.
- Nie przejmuj si� - powiedzia�em do niego. - Wszystko
jest w porz�dku.
Sherril spyta�a:
- Co to jest? Co si� dzieje?
Mia�a twarz barwy p��tna i nerwowo zaciera�a d�onie, a i
mnie zaczyna�o mrozi�. DeVries r�wnie� wygl�da� na
poruszonego.
- Taa, co si� dzieje? - zapyta� Shellgrave'a, kt�ry z
uniesion� i przechylon� na bok g�ow� sta� na �rodku pokoju
jak cz�owiek nas�uchuj�cy dalekiego wo�ania.
Wrzaski by�y rozdzieraj�ce i straszne, wrzaski
najczystszej udr�ki i przera�enia; albo zag�usza�y znaczn�
cz�� strza��w, albo te� nie strzela�o ju� tylu ludzi, co
poprzednio. Potem kto� krzykn�� przy samym oknie, na co
Shellgrave rzuci� si� do rega�u i otworzywszy go pocz��
pi�trzy� na biurku papiery. Podnios�em jeden arkusz i zanim
wyrwa� mi go z d�oni, dostrzeg�em s�owo "mutagenny".
Wci�� wierzy�em, �e prze�yjemy, moja wiara jednak s�ab�a
i mo�e z tej przyczyny postanowi�em sko�czy� z trwaniem w
niewiedzy. Pchn��em mocno Shellgrave'a, posy�aj�c go na
pod�og�, i zacz��em kartkowa� akta. Zn�w mi spr�bowa�
przeszkodzi�, wi�c kopn��em go w brzuch.
DeVries i Sherril stan�li obok mnie. Nie bardzo mog�em
co� z tych papier�w wykombinowa�, ale, jak si� zdawa�o,
dotyczy�y realizowanego od dwudziestu lat projektu, kt�ry
mia� jaki� zwi�zek z nowym rodzajem pokarmu i jego wp�ywem
na tutejsz� wiosk� india�sk�. Mieszka�cy - okrutnie
niedo�ywieni - prawdopodobnie obur�cz uchwycili si�
mo�liwo�ci jedzenia tego g�wna.
- Jezu Chryste! - powiedzia�a Sherril, gapi�c si� na
jeden z dokument�w.
- Co to jest? - zapyta�em.
- Poczekaj! - Zacz�a wertowa� nast�pne papiery.
Shellgrave j�kn��, powiedzia�:
- To �ci�le tajne. - Tym, kt�ry teraz mu dokopa�, by�
DeVries.
Nast�pi� nag�y wzrost nat�enia ognia, jak gdyby fala
bitwy nap�yn�a z powrotem.
- Bo�e - powiedzia�a Sherril s�abo i osun�a si� na
krzes�o Shellgrave'a.
- Powiedz nam wreszcie, do cholery! - za��da� DeVries.
- S�dz� - zacz�a i zaj�kn�a si�; dla uspokojenia
zaczerpn�a powietrza. - Nie wierz� w to. - Patrzy�a na nas
pustym wzrokiem. - Mutanci. Ten pokarm spowodowa� okropne
zmiany w drugim pokoleniu. Degeneracj� tkanki m�zgowej.
Dzieci tych, kt�rzy zacz�li je�� pokarm, s� idiotami. S� tu
rzeczy dla mnie niezrozumia�e. Ale nast�pi�y tak�e zmiany w
sk�rze i krwi. I my�l�... my�l�, �e stali si� istotami
nocnymi. Ich oczy... - Z trudem prze�kn�a �lin�. - A teraz
ich zabijaj�. Przestali dawa� pokarm, a oni mog� si� �ywi�
tylko ro�lin�, jak� si� tu uprawia.
Przykl�kn��em obok Shellgrave'a.
- I teraz ci nieszcz�nicy pr�buj� ci si� dobra� do
dupska. To oni s� na zewn�trz, nie?
Mia� k�opoty z oddychaniem, ale zdoby� si� na skini�cie.
Wskaza� papiery.
- Spalcie je - wysapa�.
- Mhm - odpar�em. - Jasna sprawa.
Uderzy�a mnie nagle metaforyczno�� faktu, �e jeste�my oto
w tym ch�odnym, bia�ym pokoju, odizolowani od wrzask�w,
strza��w i potwornego umierania, jakie dzia�o si� teraz w
wilgotnym gor�cu d�ungli. To by�o bardzo Ameryka�sko-
Kontemplacyjne, to by�a klasyczna ameryka�ska sytuacja.
Wszystkie moje lata zbierania opowie�ci grozy - opowie�ci, w
kt�rych nie by�o nic z niesamowitego technologicznego
horroru rozgrywaj�cego si� obecnie, cho� przecie� wyros�y z
wyst�pk�w r�wnie diabolicznych - opowie�ci ko�cz�cych sw�j
los w koszu na �mieci redaktora w jakim� mie�cie...
przypuszczam, �e wszystkie te lata pozwoli�y mi w�wczas
zrekapitulowa� w�asn� egzystencj�. By� to, rozumiecie,
moment dla mnie szczeg�lnie znacz�cy. U�wiadomi�em sobie, �e
okropno�� dziej�ca si� teraz na zewn�trz wsp�gra z
wszystkimi innymi okropno�ciami, jakich by�em �wiadkiem.
Jestem pewien, �e czytaj�c t� relacj� jako fikcj� literack�
- a jest to jedyny spos�b, w jaki j� mog� opublikowa� - ten
i �w stwierdzi, �e doklejaj�c do niej elementy science
fiction trywializuj� prawdziw� rzeczywisto��
�rodkowoameryka�sk�. Tak jednak nie jest. To, co si� dzia�o,
nie r�ni�o si� niczym od tysi�ca innych wydarze�
zaistnia�ych w przeci�gu minionych, powiedzmy, stu
pi��dziesi�ciu lat. Nie by� to wyj�tek, lecz r e g u � a.
I przez brak kontrastu wobec innych okropie�stw unaocznia�
odra�aj�cy charakter tej regu�y. Wyskoki United Fruit,
szata�ski sadyzm ludzi takich, jak Torrijos, Somoza,
D'aubisson i tysi�cy mniej ws�awionych kreatur, jatki,
inwazje, groby masowe, wysypiska �mieci z wypi�trzonymi
stosami sma��cych si� cia�, kanibalizm, gwa�ty i tortury na
og�lnonarodow� skal�, a wszystko to skrz�tnie udokumentowane
i skrz�tnie ignorowane... to, co dzia�o si� teraz, by�o
tylko cz�stk� wi�kszej ca�o�ci, male�kim adagio w symfonii
cierpie�, podtrzymywaniem zrakowacia�ej tradycji.
Pojmowa�em, �e ktokolwiek z tej bitwy wyjdzie zwyci�sko,
nie oka�e �urnalistom wielkiej wyrozumia�o�ci. Jeszcze
wi�kszy refleks okaza� w tej kwestii DeVries. Wygrzeba�
pistolet z papierowego uroczyska na biurku Shellgrave'a,
uj�� sk�adane krzes�o, poleci� nam zmyka� ku drzewom, a
potem cisn�� krzes�em w okno i usun�� pozosta�e we framudze
u�amki matowego szk�a. Wykaraska�em si� na zewn�trz,
pomog�em wyle�� Sherril i DeVriesowi, kt�ry �ciska� w d�oni
plik dotycz�cych sprawy dokument�w. Po ch�odzie pokoju omal
nie zakrztusi�em si� cuchn�cym upa�em. Zerkn�wszy na pole
poza budynkiem zarz�du dostrzeg�em tuziny, nie, setki
ciemnych, dziwacznie poskr�canych nagich postaci uwijaj�cych
si� po�r�d agawy; cz�� z nich kl�cz�c obrywa�a li�cie,
wsz�dzie te� wala�y si� cia�a, z kt�rych wiele wygl�da�o w
blasku reflektor�w na zakrwawione. To jakby zdj�cie z
polaroidu, kt�re, w ci�gu jakiej� sekundy wywo�ane w twej
duszy, zamieszka w niej na zawsze, ostre w swej
�redniowiecznej niesamowito�ci i brutalnym szczeg�le. Od
drzew dzieli�o nas mo�e pi��dziesi�t metr�w i s�dzi�em, �e
przeb�dziemy je bez przeszk�d, skoro wrzaski i strzelanina
dochodzi�y z frontu budynku. Lecz z ty�u dolecia� mnie
rozpaczliwy okrzyk i dojrza�em, �e wydobywaj�cego si� z okna
Shellgrave'a �ci�ga w d� grupa poskr�canych postaci.
Shellgrave mia� okrwawion� twarz. W nast�pnej chwili inne
ciemne sylwetki znalaz�y si� obok mnie.
Poniewa� reflektory by�y nakierowane na plantacj� i wok�
nas panowa� mrok, nawet nie zdo�a�em przyjrze� si�
napastnikom. Odnios�em tylko wra�enie, �e ich twarze pokrywa
co�, co przypomina tward�, porowat� kor�, �e maj� w�ziutkie
oczy i usta, a zamiast nosa zaledwie dziurki. Nawet jak na
Indian byli drobni, skar�owaciali i z pewno�ci� niezbyt
silni, bo cho� ze mnie samego nie krepus, to bez trudu
odrzuci�em ich na boki. By�o ich jednak wielu i mam pewno��,
�e zgin�liby�my, gdyby nie DeVries. Zacz�� strzela� z
pistoletu Shellgrave'a, oni za� - jak gdyby �mier� stanowi�a
dla nich wielk� pokus� - przestali ob�apia� mnie i Sherril,
dobieraj�c si� do DeVriesa. Chwyci�em Sherril za rami� i
pogna�em ku d�ungli. Pogr��yli�my si� w g�stwin� jakie�
sze��dziesi�t czy siedemdziesi�t metr�w, kiedy us�ysza�em
skowyt DeVriesa.
Przyja�ni�em si� z nim od - jak m�wi�em - czterech lat,
ale nasza przyja�� posz�a w diab�y, ust�puj�c miejsca
panice, i bieg�em dalej z Sherril na holu, wpada�em w
skaliste parowy, wspina�em na wzniesienia i potykaj�c si�,
padaj�c, rycza�em ze strachu, ilekro� wyda�o mi si�, �e
dostrzegam jaki� ruch. Musieli�my umyka� pi��, a mo�e sze��
minut, gdy po spektakularnym upadku i stoczeniu si� ze
wzg�rza do po�owy zbocza przez paprocie i przegni�� �ci�k�,
odkry�em wlot jaskini.
Wapienne fundamenty d�ungli Peten s� wr�cz podziurkowane
pieczarami, nie by�o to wi�c zdarzenie cudowne; wyzbyty tchu
i �miertelnie zm�czony postrzega�em je wszak�e dok�adnie
jako takie. Otw�r, w kt�rym na koniec zjazdu ze zbocza
zwis�y moje nogi, by� w�ski najwy�ej
kilkudziesi�ciocentymetrowej szeroko�ci i zaczopowany
pn�czami, ale wyczuwa�em za nim wielk� pust� przestrze�.
Oczy�ci�em wlot z pn�czy, uj��em Sherril za r�k� i
wprowadzi�em j� do �rodka. Ch�odny zapach st�chlizny,
skapuj�ca gdzie� w pobli�u woda. Unios�em zapalniczk� jak
pochodni�, o�wietlaj�c fragment du�ej sklepionej galerii o
bia�ych, i wyj�wszy rzucone tu i �wdzie wapienne woluty,
g�adkich �cianach; przy jednej z nich spod brezentu wystawa�
naro�nik skrzyni. Zgasi�em zapalniczk�, a kiedy po omacku
dotar�em na miejsce, zapali�em j� znowu i zbada�em skrzynie
- by�o ich cztery: wszystkie mia�y oznaczenia kodowe i
napisy US AIR FORCE. Czu�o si� wyra�ny od�r smaru.
- Co to jest? - zapyta�a Sherril.
- Zaje�d�a to broni� - odpar�em. - Automaty, mam
nadziej�.
Dobra�em si� do jednej ze skrzy� i zacz��em podwa�a�
deski, ale bez wi�kszych sukces�w. W�wczas gdzie� sprzed
jaskini us�ysza�em ha�as - przez krzaki przedziera�o si� co�
ci�kiego. W pobli�u wlotu spoczywa� wielki g�az i z
nadziej�, �e zdo�amy zablokowa� nim wej�cie, po�pieszyli�my
przez jaskini�, zanim jednak dotarli�my na miejsce, to co�
zaczyna�o ju� wchodzi� do �rodka, przes�aniaj�c sob� w�t��
po�wiat� ksi�yca. Przywarli�my do �ciany obok wlotu. Do
jaskini wkroczy� cie� - zbyt wielki, aby m�g� by� jednym z
Indian - a z jego d�oni wystrzeli� snop �wiat�a. Dostrzeg�em
panterk� i pistolet w kaburze, a wiedz�c, �e jedyna nasza
szansa le�y w ataku, skoczy�em na przybysza, powalaj�c go na
wznak. Sherril posz�a w moje �lady, i wbi�a palce w jego
twarz. M�czyzna zakl�� po hiszpa�sku i pr�bowa� mnie
zrzuci�, co pewnie by mu si� uda�o, gdyby nie przeszkadza�a
mu Sherril. Zdo�a�em uchwyci� go za w�osy; waln��em jego
g�ow� w ska�� i po trzecim uderzeniu zwiotcza�. Zsun��em si�
z niego, �api�c powietrze. Sherril podnios�a latark� i
o�wietli�a sflacza�� ospowat� twarz. To by� major Pedroza.
Rzecz zaczyna�a trzyma� si� kupy - major prawdopodobnie
ciu�a� bro� dla w�asnego ma�ego zamaszku lub te� czerpa�
�adny zysk, sprzedaj�c go contrasom czy jakiej� innej
grupie m�nych bojownik�w o wolno��.
Je�li dotychczas nie mia�em czasu przetrawi� �mierci
DeVriesa i ca�ej afery z ferm� eksperymentaln�, to w tej
chwili odczu�em j� jak uderzenie, j� i wszystkie inne,
jakie ogl�da�em przez lata, wszystkie bez najmniejszych
efekt�w relacjonowane ponure historie. Chyba tak�e Sherril
kierowa�y podobne motywy, gniew zrodzony z rozczarowania.
Mia�a takie same jak ja kiedy� sk�onno�ci do wsp�czucia,
prawdy, nadziei - i w ci�gu jednej jedynej nocy to wszystko
zosta�o zniszczone.
Pos�uguj�c si� no�em odebranym Pedrozie wyci��em pn�cza u
wlotu jaskini i zabrali�my si� do kr�powania majora. Czu�em
si� tak wyprany z emocji, jakbym pakowa� kawa� mi�sa.
Przewr�ci�em go na brzuch i zwi�za�em mu r�ce na plecach;
potem skr�powa�em nogi, ��cz�c je z p�tl� zaci�ni�t� mocno
na szyi. Je�li zacznie si� szarpa�, najwy�ej si� udusi.
By�em pewien jednego - cokolwiek stanie si� ze mn� i z
Sherril, Pedroza umrze. Zapewne niekt�rzy mog� si� w tym
dopatrze� nieuczciwo�ci. Przecie� nie wiem, kim tak naprawd�
jest. Istotnie, mnie osobi�cie nie zrobi� nic. Lecz jak
szczeg�owo dowiod�em wy�ej, nie m�g� by� niewini�tkiem. W
gruncie rzeczy powinienem gotowa� si� teraz do wyko�czenia
Shellgrave'a, prawdziwego czarnego charakteru dramatu, a
przynajmniej symbolu prawdziwego �otrostwa. Pedrozowie nie
mogliby zaistnie� bez Shellgrave'�w. Lecz major tak�e
usatysfakcjonuje. Porwa�em koszul�, �eby zrobi� knebel,
kt�ry wetkn��em mu w usta i zabezpieczy�em paskiem.
Uporawszy si� z t� robot�, przepchn�li�my z Sherril g�az,
�eby zablokowa� wej�cie, a potem siedz�c czekali�my na
rozw�j wydarze�.
�adne z nas nie m�wi�o wiele. My�la�em o porzuceniu
DeVriesa i nawet �wiadomo��, �e nic nie mog�em pom�c,
stanowi�a niewielk� pociech�. Widzia�em go oczyma wyobra�ni,
jak strzela z pistoletu Shellgrave'a, dostrzeg�em kosmyk
jasnych w�os�w i blad�, �ci�gni�t� twarz. Potem widzia�em,
jak opada go t�um Indian, a wreszcie us�ysza�em jego krzyk.
Powinienem by� przyzwyczajony do gwa�townej �mierci,
poniewa� tyle razy w przesz�o�ci mia�em z ni� do czynienia,
ale z t� nie mog�em si� �atwo pogodzi�. Mo�e by�em z
DeVriesem bli�ej ni� mi si� zdawa�o, a mo�e jego �mier�
po��czy�a si� z koszmarem sytuacji.
Nie mia�em pewno�ci, co gra w duszy Sherril, lecz czu�em,
�e nurty naszego my�lenia biegn� jako� r�wnolegle. Zacz�a
dr�e� - w jaskini panowa�a wilgo� - wi�c otoczy�em j�
ramieniem i przyci�gn��em do siebie. Zapyta�em, czy ju� jej
lepiej, a ona odpar�a "Tak" i przywar�a do mnie mocniej. Jej
czysty dziewcz�cy zapach os�abi� mnie i wprawi� w
rozmarzenie. Niebawem j� poca�owa�em. Zrazu odsun�a si� i
powiedzia�a:
- Nie r�b tego... nie teraz.
- Dobra - odpar�em spokojnie; w duszy by�em got�w
pos�ucha�, ale wci�� trzyma�em d�o� na jej piersi.
- Co robisz? - zapyta�a.
- Nie wiem, po prostu musia�em ci� dotkn��.
Zabra�em r�k�, ale po chwili przyci�gn�a j� na nowo i
przycisn�a do piersi. Westchn�a z rozpacz�.
- Te� chyba tego potrzebuj� - powiedzia�a. - Czy to nie
dziwne?
- Co masz na my�li?
- Chcie� tego teraz. Czy to nie... - zachichota�a
trwo�nie - ...wyst�pne albo co. - Zn�w chichot. - Wyst�pne.
Wymawia�a to s�owo, jak gdyby nabra�o ca�kowicie nowego
znaczenia, znaczenia, kt�re dopiero teraz zdolna jest poj��.
Nie umia�em jej odpowiedzie�. Zn�w j� poca�owa�em i tym
razem odda�a poca�unek; nied�ugo potem, roz�o�ywszy na skale
nasze ubrania zamiast materaca, zacz�li�my si� kocha�. To
by�a jedyna nadzieja, jedyna rzecz, jaka mog�a nas ocali� od
wype�niaj�cych t�umnie nasze g�owy �lepych cieni i krwawych
okrzyk�w - i w rezultacie kochali�my si� brutalnie, daj�c
tym aktem raczej upust z�o�ci ani�eli mi�osierdziu. By�o w
tym r�wnie� wzajemne zauroczenie, kt�re mieli�my jako
kapita� wyj�ciowy, co�, co mog�o si� zdrowo rozwin��, lecz
teraz - jak my�la�em - krzepione straw� tej groteskowej
nocy, zakwitnie poskr�cane, mroczne i pozbawione
przysz�o�ci. Ale jednocze�nie wykorzystuj�c zauroczenie
mia�em zarazem uczucie, �e spos�b, w jaki oddaj� mu si� we
w�adanie, uniemo�liwi mi odwr�t.
Indianie odnale�li nas zapewne w�wczas, gdy�my si�
kochali, bo us�ysza�em ich g�osy, gdy wychyn��em z �aru i
chaosu, w jakim pogr��y�y si� nasze cia�a: g�osy, osobliwe
�piewne szepty, dobiega�y nie z wlotu jaskini, lecz gdzie� z
g�ry, co u�wiadomi�o mi, �e do naszej kryj�wki musi
prowadzi� drugie wej�cie. Wcisn�li�my si� w ciuchy, a ja, z
pomoc� no�a Pedrozy, zacz��em w�amywa� si� do skrzy�. Mia�em
jego pistolet, pow�tpiewa�em jednak, czy to wystarczaj�ca
artyleria. Pierwsza skrzynia zawiera�a rakiety
przeciwpiechotne; nie mia�em poj�cia, jak si� ich u�ywa.
W drugiej jednak znalaz�em M-szesnastki i pe�ne magazynki.
Wcisn��em wi�c magazynek do jednego automatu i przygotowa�em
si� do walki. By�em zaskoczony, �e nas dot�d nie
zaatakowali, a gdy po kilku minutach nadal nie uczynili
�adnego ruchu, o�wieci�em sklepienie latark� Pedrozy.
Zanim odsun�li si� od wlotu zlokalizowanego w po�owie
wysoko�ci sklepienia, dostrzeg�em ��te, rozjarzone �renice
ich oczu; widok by� tak niepokoj�cy, �e omal nie upu�ci�em
latarki. Przekaza�em j� Sherril i pos�a�em kr�tk� seri� w
otw�r; cho� by� niewielki i stanowi� zaledwie szczelin�,
m�g� okaza� si� dostatecznie du�y dla tych poskr�canych
cia�. Znajdowa� si� na wysoko�ci kilkunastu metr�w.
- Te papiery... - zapyta�em Sherril. - By�o tam co� o
tym, czy mog� skaka� z du�ych wysoko�ci?
Zamy�li�a si�.
- Widzia�am co� o niskiej zawarto�ci wapnia. Ich ko�ci
s� prawdopodobnie do�� kruche.
- Mo�e przyjdzie im do g�owy, �eby spuszcza� si� na
linach.
- Mo�e, ale wedle dokument�w to s�... to zwierz�ta.
Iloraz inteligencji poni�ej skali.
Us�ysza�em zduszony odg�os i poleci�em Sherril skierowa�
�wiat�o latarki na Pedroz�; mia� wytrzeszczone oczy i
przekrwion� twarz.
- Uwa�aj - poradzi�em mu po hiszpa�sku. - Zrobisz sobie
kuku.
Jego oczy by�y jeszcze bardziej w�ciek�e ni� oczy Indian.
- S�dz�, �e nic si� nam nie stanie - powiedzia�a Sherril.
- Je�li powstrzymamy ich do �witu, nic si� nam nie stanie.
- Bo wiod� nocny tryb �ycia?
- Mhm. Nie znosz� silnego �wiat�a. Mo�e pod os�on�
listowia zdo�aj� wysiedzie� do rana, ale w po�udnie b�d�
straszliwie cierpie�. - Latarka w jej d�oni zadr�a�a. -
Zagrzebuj� si�.
- Co? - zapyta�em.
- Poruszaj� si� noc�, a kiedy nadchodzi dzie�, zagrzebuj�
si� w ziemi, gdziekolwiek s� i �pi�... jak wampiry. U�pieni,
prawie nie oddychaj�.
- Chryste - powiedzia�em, niezdolny strawi� to, niezdolny
poczu� odraz� jeszcze wi�ksz� od tej, kt�ra ju� we mnie
by�a.
Zerkn��em na Pedroz�; by� odpowiedzialny za wiele rzeczy.
Sherril te� na niego patrzy�a i ze wzgardy, jaka odbija�a
si� w jej twarzy poj��em, �e nawet gdyby mnie tu nie by�o,
Pedroz� czeka�yby paskudne prze�ycia.
Usiedli�my przy g�azie, podpieraj�c go plecami na
wypadek, gdyby Indianie spr�bowali si� wedrze�;
o�wietlali�my g�rny wlot i rozmawiali�my, �eby zag�uszy�
nieustaj�c� i rozstrajaj�c� muzyk� ich g�os�w, kt�ra w
niczym nie przypomina�a mowy, lecz by�a ledwie poszumem,
w�druj�c� po jaskini melodi� bezlitosnego szale�stwa.
Opowiada�em Sherril historie, nie takie jednak, jakie by�bym
opowiada� w innych okoliczno�ciach. By�y to historie o
wspania�ych, m�nych uczynkach, jakich by�em �wiadkiem,
historie, w kt�rych wci�� �y�a nadzieja, historie daj�ce
sztuce opowiadania historii dobre imi�, nie za� moje zwyk�e,
przepojone niesmakiem opowiastki o Szata�skich Biznesmenach i
ich og�lno�wiatowych szwindlach. Te historie stanowi�y
najlepsz� cz�stk� mojego �ywota i nie w
tym rzecz, i� ba�em si� �mierci, bo s�dzi�em, �e jednak z
tego wyjdziemy; chodzi�o o to, �e ostatnie z mych g�upich
idea��w oddawa�y ducha i wypowiada�y przed�miertne s�owo.
Jakkolwiek przekonywa�em sam siebie, �e ju� dawno wyrzek�em
si� idea��w, to jestem pewien, �e dopiero wtedy ostatecznie
skapitulowa�em przed z�em tego �wiata.
Tak samo by�o z Sherril. Rozprawia�a o piel�gniarstwie,
jaki to wa�ny zaw�d, m�wi�a o domu i starych przyjacio�ach,
ale wci�� gubi�a w�tek. Musia�em korygowa� j� pytaniami, jak
gdyby jej stacja ucieka�a ze skali. Obserwowa�em jej twarz.
By�a bardziej ni� �adna. Tak cholernie �adna, �e nie
wierzy�em, jakim jestem szcz�ciarzem mog�c si� z ni�
pokocha� - idiotyczne rozwa�ania. Mia�a zielone oczy z
br�zowymi plamkami na t�cz�wkach i jedwabiste w�osy, ale
najbardziej mi si� w niej podoba�o, �e wiedzia�a to samo co
ja. Zmienia�a si� na mych oczach, twardnia�a, dowiadywa�a
rzeczy, jakich nie powinna by�a dowiedzie� si� nigdy.
Cholerna ha�ba, �e ta dobra dziewczyna musia�a tak m�odo
zrozumie�, i� dobro� mo�na sobie pot�uc o kant dupy.
S�uchaj�c jej wywod�w s�ysza�em jednocze�nie ob��kany
za�piew plemienia, kt�re nas chcia�o zabi�, i st�kni�cia
Pedrozy pragn�cego zwr�ci� na siebie uwag�. Nie mia�o to
�adnego znaczenia. W jakim� sensie by�em niemal szcz�liwy
stawiaj�c temu wszystkiemu czo�o, wiedz�c, jak kiepsko si�
to mo�e sko�czy�, a przecie� wci�� potrafi�em patrze� na
�adn� kobiet� i �ywi� jak�� nadziej�. Wiedzia�em, �e i to
mo�e mi by� odebrane, ale przesta�em si� ba�. I te� si�
uczy�em. Jakkolwiek w�wczas tego nie dostrzeg�em, uczy�em
si�, �e mo�na pokocha� przez nienawi��, przez fakt, �e jest
si� z kim� w tyglu chwil, gdy wszystko inne umiera i jedyne,
co cz�owiekowi zostaje, to pr�bowa� prze�y�. A mo�e to nie
by�a mi�o��, mo�e to by�o co�, co zast�puje mi�o�� tym,
kt�rzy skapitulowali.
Przed samym �witem Indianie zacz�li spada� ze szczeliny.
W sumie skoczy�o jakich� dwudziestu, lecz l�dowanie prze�y�a
najwy�ej jedna trzecia - niezdolna zreszt� do ruchu z powodu
potrzaskanych ko�ci. Pierwszy skoczek mnie sp�oszy�, a z ust
Sherril wyrwa� si� wrzask. P�niej jednak nie by�o to nawet
dramatyczne, co najwy�ej �a�osne. Ranni pe�zli ku nam:
rozwarte szczeliny ich ust ukazywa�y krwistoczerwone j�zyki,
a osobliwie niedoko�czone twarze mia�y wyraz, kt�ry wyda�
mi si� parodi� desperacji. Wyka�cza�em ich salwami z M-16.
Nie wiem, dlaczego podejmowali kolejne pr�by, ani czemu w
pewnej chwili przestali nap�ywa� jak lemingi. Mo�e tak
skoki, jak zaniechanie stanowi�y etap ich w�asnej drogi ku
kapitulacji. Zyskawszy pewno��, �e nast�pni ju� nie nadejd�,
poodci�ga�em zw�oki w g��b jaskini, poza pole widzenia, za
wyst�p; stara�em si� nie patrze� na trupy, ale mimo to
dostrzeg�em kilka szczeg��w. Szcz�tkowe genitalia; lekko
b��kitne zabarwienie sk�ry, jak gdyby cierpieli na sinic�;
plecy wygi�te w kab��k, gruz�owate �opatki. By�y to zw�oki
lekkie jak wysuszone trupki dzieci.
Tego dnia s�o�ce wzesz�o kwadrans po pi�tej i wype�ni�o
mglist� czerwon� po�wiat� szczelin� w kopule - w�skie
z�owieszcze oko - lecz g�osy �piewa�y jeszcze jaki� czas
potem. Pedroza b�aga� nas spojrzeniem; zla� si� w spodnie,
biedaczysko. Obserwowali�my, jak wierci si� i mruczy;
urz�dzili�my konkurs, kto wydob�dzie ze� najbardziej
interesuj�cy odg�os, bior�c - na przyk�ad - n� i zachodz�c
go od ty�u.
Na koniec dali�my mu spok�j i rozmawiali�my, snuj�c
plany, co zrobimy po opuszczeniu jaskini: omijaj�c Sayaxche
ruszymy wprost do Flores, mo�e autostopem na wracaj�cej z
d�ungli cysternie.
Sherril popatrzy�a na mnie i zapyta�a:
- Co zamierzasz robi� p�niej?
- Nie zostan� w tych stronach. Stany... mo�e wr�c� do
Stan�w. A ty? Nikaragua?
Pokr�ci�a g�ow�.
- Nie mam poj�cia. Mo�e dom.
- Calgary?
- Mhm.
- Jak tam jest?
Otwar�a usta, zamkn�a je, a potem si� roze�mia�a.
- Nie wiem. - I po pauzie: - G�ry Skaliste, s� w pobli�u.
Pomy�la�em o Skalistych, o ich czystej, ch�odnej
prawo�ci, ich sosnowej ciszy, tak odmiennej od malarycznego
zgie�ku, w kt�rym podr�owa�em przez te wszystkie lata.
Wypowiedzia�em ich nazw� na g�os, a Sherril spojrza�a na
mnie pytaj�co.
- Tylko sprawdza�em, czy to dobrze brzmi - wyja�ni�em.
Dopiero blisko po�udnia uznali�my, �e opuszczenie jaskini
nie jest niebezpieczne. Podszed�em do Pedrozy i wyj��em mu
knebel z ust. Aby przem�wi�, musia� obliza� wargi i przez
kilka chwil porusza� szcz�kami. Potem powiedzia�:
- Prosz�... ja... prosz�.
- Prosz� o co? - zapyta�em.
Jego oczy strzeli�y ku Sherril, potem ku mnie.
- Nie zabijaj mnie - powiedzia�. - Mam pieni�dze, mog� ci
pom�c.
- Wcale nie zamierzam ci� zabija� - odpar�em. - Zamierzam
zostawi� ci� tu skr�powanego.
By� to test na jego reakcj�, sprawdzenie, czy ma jeszcze
jakich� pozosta�ych przy �yciu sprzymierze�c�w; gdyby obla�,
zamierza�em go zastrzeli�. Jego strach nie by� udawany,
ogarn�o go prawdziwe przera�enie. Mamrota�, obiecuj�c niebo
i ziemi�, przysi�ga� nam dopom�c. Tak go nienawidzi�em,
nawet nie potrafi� wyrazi�, jak bardzo. Na nim skupi�a si�
ca�a moja nienawi��.
- M�g�bym ci� zastrzeli� - powiedzia�em. - Ale s�dz�, �e
ci� tu po prostu zostawi�. Oczywi�cie, masz wyb�r. Je�li
szarpniesz nogami naprawd� mocno, prawdopodobnie zdo�asz si�
zabi�.
- Pos�uchaj - zacz��.
R�bn��em go w szcz�k� kolb� automatu; cios wykr�ci� mu
g�ow� tak, �e z trudem uchroni� si� przed zaci�ni�ciem
p�tli. Przemawia�em dalej, o�wiadczy�em, �e je�li wyzna swe
grzechy, mo�e dam mu szans�. By�em bardzo przekonywaj�cy.
Zrazu mia� opory, ale potem wyla� z siebie wszystkie
wyst�pki: gwa�ty, masakry, tortury, dok�adnie to, czego si�
spodziewa�em. Po spowiedzi wydawa� si� pusty, wyprany z
mocy, jak gdyby krzepi�a go dot�d tylko skrywana wiedza o
w�asnych zbrodniach.
- Sto zdrowasiek - zaordynowa�em, czyni�c w powietrzu
znak krzy�a. - Jezus ci przebaczy.
Zacz�� co� m�wi�, ale zn�w wetkn��em mu w usta knebel.
Sherril patrzy�a na niego zimnym i bezlitosnym wzrokiem.
Poca�owa�em j� z zamiarem pocieszenia, podniesienia na
duchu, ale zerkn�wszy na Pedroz� doszed�em do wniosku, �e
ten poca�unek go zrani�. Zn�w j� poca�owa�em, dotkn��em jej
piersi. Mocno zacisn�� oczy, a potem otworzy� je bardzo
szeroko; szarpn�� si� lekko. Sherril wiedzia�a, do czego
zmierzam, i a� si� pali�a; jej antypatia do majora by�a
r�wnie silna jak moja. Roz�cielili�my ubrania na skale i
kochali�my si� po raz drugi, ukazuj�c Pedrozie, jak
rozkoszne mo�e by� �ycie, pozwalaj�c mu poj�� ca�y tragizm
jego losu - i zn�w wydawa�o si�, �e to jedyna rzecz, jak�
mo�emy zrobi�. Nic dla nas nie znaczy�, by� abstraktem,
celem tak bezwarto�ciowo neutralnym jak prezydent.
Przypadkowo kochali�my si� pod szczelin� w wapiennej
skale i sko�ny snop przykurzonego s�onecznego blasku - jakie
widuje si� strzelaj�ce z wysokich okien katedry - pad� na
Sherril, maluj�c osobliwie z�ocist� mask� na jej oczach i
nosie, kt�ra uczyni�a z jej twarzy �wietlist� tajemnic�. A
to, co�my robili, wydawa�o si� tajemnicze i natchnione. Nie
by�o to przedstawienie, lecz rytua�, jaki� rodzaj
nienawistnych zabieg�w kultowych. Zachowywali�my si� bardzo
cicho, a pod koniec nawet st�umili�my okrzyki - i ta cisza
wzmacnia�a nasz� przyjemno��. Po wszystkim, cho� dobiega�
mnie bulgoc�cy odg�os oddechu Pedrozy, by�o tak, jakby�my
znale�li si� sam na sam z naszym bogiem w u�wi�conej kaplicy
ciszy o �cianach bia�ych i ch�odnych jak wn�trze czaszki,
kt�rej jeste�my bezcielesnymi my�lami. Mia�em w sobie
bezgraniczn� czu�o��. Sk�pany w owej z�ocistej smudze,
ol�niony, b�ogos�awiony w naszym zamierzeniu, pie�ci�em j�,
ca�owa�em, przyjmowa�em jej poca�unki i pieszczoty. My�l�,
�e byli�my w tej chwili szaleni, ale szale�stwem �wi�tych.
U�miechni�ci do siebie, ubrali�my si� nie zwracaj�c uwagi
na Pedroz�, kt�ry przyci�gn�� nasze spojrzenia dopiero
wtedy, gdy zacz�li�my usuwa� g�az z wej�cia do jaskini.
Pedroza wci�� b�aga� nas oczami, wi� si� ku nam, skamla�,
wydawa� zd�awione, be�kotliwe odg�osy. Nie budzi� mego
wsp�czucia. Zas�u�y� na wszystko, co mu szykowa� los.
Pr�bowa� kiwa� g�ow� i mierz�c spojrzeniem w moj� bro�
b�aga�, bym go zabi�.
- Adios - powiedzia�em; to s�owo, kt�re znaczy "z
Bogiem", jest w naszych bezbo�nych czasach ironicznym
zwrotem j�zykowym.
Zablokowali�my g�azem wej�cie do jaskini.
Po kilku krokach stan�li�my jak wryci na widok tego, co
ukaza�o si� naszym oczom. Ca�e zbocze przyleg�ego wzg�rza
pokrywa�y mierz�ce po jakie� p�tora metra d�ugo�ci kopczyki
z czarnoziemu. Pomi�dzy paprociami, pod spr�chnia�ymi
k�odami i krzakami by�y ich setki. Jak przycz�ki
migruj�cych mr�wek, kt�re widywa�em w Ameryce Po�udniowej.
By� to koszmarny widok i na my�l o tych drobnych
zdeformowanych cia�ach spoczywaj�cych sztywno pod
przykryciem z ziemi, poczu�em md�o�ci i zawroty g�owy. Chyba
powinienem by� okaza� mi�osierdzie i zastrzeli� je w ich
legowiskach. Skrzynie w jaskini zawiera�y wystarczaj�c�
dawk� �mierci. Lecz kto� m�g� us�ysze� strza�y, no a i ja
sam wyros�em ju� z poj�� mi�osierdzia i pomocy humanitarnej.
Wypad�em z tej gry. Nie by�em z tego dumny, ale przynajmniej
pr�bowa�em, sp�dzi�em na pr�bach ca�e lata, gdy wi�kszo��
ludzi poddaje si� z g�ry. Mog�em tylko odej��. Oddalili�my
si� wi�c od jaskini, Sayaxche, Gwatemali, tych �a�osnych,
ma�ych istot ze szczelinami oczu i u�omnymi m�zgami w ich
�nie z ziemi i koszmaru, od majora Pedrozy w ostatecznym
bia�ym ko�ciele jego przera�enia, od ca�ego cholernego
�wiata. A skoro nie by�o ju� �adnego miejsca, gdzie
pragn�liby�my si� uda�, poszli�my tam razem.
Czasem patrz� na Sherril, a ona spogl�da na mnie i
zastanawiamy si� oboje, dlaczego wci�� ze sob� jeste�my.
Nadal si� kochamy, ale nie wydaje si� sensowna sytuacja, gdy
mi�o�ci udaje si� przetrwa� akt kapitulacji tak
bezwarunkowej jak nasza, wi�c nieustannie oczekujemy, a�
ujawni si� jaka� z�owroga mutacja, tw�r owej nocy w d�ungli
za Sayaxche. Chyba dlatego nie mamy dzieci. Jednak zanadto
si� nad tym nie zastanawiamy. �ycie jest s�odkie. Mamy
fors�, �arcie, przysz�o��, chat� w Skalistych nie opodal
Calgary, prac�, na kt�rej nam zale�y - cho� mo�e nie
wykonujemy jej z tak� sam� pasj� jak kiedy�. Wspaniale jest
kocha� si�, spacerowa�, wdycha� wiatr i obserwowa� s�o�ce na
sosnach. Nie jeste�my tak naprawd� szcz�liwi, za du�o si�
nam przydarzy�o, aby�my mogli kupi� ten kit; ale te�
�adnemu z nas szcz�cie nie jest specjalnie potrzebne. By�
szcz�liwym to zbyt ambitne zadanie, kiedy �wiat schodzi na
psy, kiedy g�wniany potop got�w jest trysn�� z zadka natury