6277

Szczegóły
Tytuł 6277
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

6277 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 6277 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

6277 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Lucius Shepard Kapitulacja Ju� nie raz unosi� mnie nurt podobnych rzek; podczas kilkunastu rozmaitych wojen wdycha�em �w tropikalny od�r b�d�cy mieszanin� upa�u, gor�czki i ka�u; napotyka�em takie same sp�ywaj�ce z zielon� fal� rozd�te trupy; sto razy widzia�em po�wiartowane zw�oki drobnych, smag�ych m�czyzn i delikatnych kobiet. Jestem pierdzielonym turyst� wojennym. Mam na walizkach nalepki z Kambod�y, Nikaragui, Wietnamu, Laosu, Salwadoru i innych, nale��cych do tej samej ligi miejsc bez powrotu. Do�� tych bzdur, powtarzam sobie, twoja kolej, �eby si� zaj�� frontem wewn�trznym, gdzie wszyscy chrzani� wszystko. Mo�esz wypisywa� pogodne pierdo�y o pozbawionych aktorskiego talentu dziewuszkach ze zgrabnymi cyckami, pog��bione teksty o transcendencji i nowej fali konserwatywnych republikan�w, kt�rzy nie trac�c nigdy zwyci�skiego u�mieszku r�bi� opini� publiczn� od zakrystii. A jednak zawsze l�duj� w takim miejscu, gdziekolwiek w danym roku Takie Miejsce wypada i siedz�c nad basenem w Holiday Inn opijam si� "Absolutem" i przerzucam b�yskotliwymi pogaduchami z innymi p�g��wkami z mojej bran�y; ch�opakami z UPI czy AP, kosami z Reutera, a niekiedy z wpadaj�cym raz na jaki� czas superasem - twoim Wpisz-Nazwisko-Swego- Ulubionego-Nadymanego-Telewizyjnego-Obszczymura - rodzajem facia, kt�ry postawi kilka kolejek, beknie par� bana��w i b�dzie nawija� idiotyzmy w rodzaju: "No, Katanga to dopiero by�a p r a w d z i w a wojna", zanim podci�ty pow�druje na g�r�, �eby przedyktowa� trzy zroszone �zami kolumny humanitarnego zaanga�owania. Wierzy�em kiedy�, �e robi� to wszystko z przekonania, nie za� zb��kany b�d� te� powodowany perwersj�; teraz ju� nie jestem tego pewien. Kilka lat temu by�em w mie�cie Gwatemala: to taki bardziej s�oneczny Mordor z architektur� w stylu kolonialnym, popierduj�cymi czarnym dymem autobusami na rop� i prawdziwie spektakularn� dzielnic� slums�w, nazwan� w stylu lat dziewi��dziesi�tych Stref� Pi��. Wa��sa�em si� w ramach przygotowa� do wypichcenia kolejnego tragicznego kawa�ka o zaginionych i unika�em band z�owieszczo wygl�daj�cych hombres w toyotach bez numer�w rejestracyjnych. Pr�bowa�em sobie wm�wi�, �e m�j artyku� Wywrze Jaki� Wp�yw, gdy napatoczy� si� pewien m�j kumpel, Paul DeVries z Associated Press, powa�ny niedu�y go��, w kt�rym kochaj� si� wszystkie gwatemalskie dziewczyny, bo jest jasnow�osy, wra�liwy i pod ka�dym wzgl�dem stanowi zaprzeczenie m�skich si� miejscowych, w kt�rych wcze�nie rozwija si� sk�onno�� do piwnych bandzioch�w, broni kr�tkiej, tudzie� cz�stowania lewym sierpowym przedstawicielek s�abszej p�ci... Wi�c DeVries powiada: - Hej, Carl, zaci�gnijmy dupska do Sayaxche, s�ysza�em, �e by�a tam jaka� nawalanka. - Sayaxche? - pytam. - Co si� mog�o zdarzy� w Sayaxche? Sayaxche to dla mnie i dla DeVriesa anegdotyczna historia, zreszt� jedna z wieku. Razem obs�ugiwali�my te podw�rzowe wojenki od czterch lat i wypracowali�my wsp�lny j�zyk, zbudowany na robieniu sobie jajek ze wszystkiego, co si� na przytrafia. Nazywamy Sayaxche "Jednokurewskim miastem", takiej bowiem liczbie kr�lowych nocy daje utrzymanie. Monopolistka z Sayaxche nie jest towarem dla wybrednych: ma ospowat� twarz, kluchowate cielsko, plugaw� jadaczk� i bez przerwy wrzeszczy po pijacku. Samo miasto to po�o�ona na skraju d�ungli Peten dziura z hotelem, regionalnym oddzia�em banku, bielonymi budami, eksperymentalnym gospodarstwem rolnym, promem przewo��cym przez Rio de la Pasion cysterny zaopatruj�ce w paliwo fermy po�o�one w g��bi d�ungli, mas� zgni�ej zieleni, tudzie� g�oduj�cych Indian, kr�tko m�wi�c, Joseph Conradlandia. I co si� tam mo�e zdarzy�? - Daj sobie spok�j - m�wi� z pocz�tku DeVriesowi. Tylko �e, kapujecie, zaczynam mie� po uszy zaginionych, to znaczy, jaki co� takiego ma sens? - gdyby znikn�li za spraw� magii, wszyscy by tego ch�tnie pos�uchali, ale nast�pna tragedia, dalsze mi�dlenie �a�osnych, a ci�gn�cych si� w niesko�czono�� plot z Trzeciego �wiata... pieprzenie kotka, wi�c ko�czy si� na tym, �e wskakujemy z DeVriesem na DC-3 do Flores, potem godzinna jazda autobusem po pe�nej wykrot�w drodze gruntowej i oto jeste�my na miejscu: pijemy piwo i kurzymy na oszklonej werandzie turkusowego pude�ka nad rzek� zwanego hotelem Tropical, kt�ry ma trzydolarowe pokoje, karaluchy gigantycznych rozmiar�w i gdziekolwiek spojrze�, oprawne w ramki fotografie Don Julia, w�a�ciciela przybytku, obwieszonego z�otymi �a�cuchami go�cia o plamistej cerze, dumnie upozowanego ze strzelb� i rozmaito�ci� ubitej zwierzyny. S�uchaj�c wyjc�w i pohukuj�co-pogwizduj�cych ptak�w z d�ungli dooko�a, gapimy si� na mrocznozielone wiry Rzeki Nami�tno�ci i usi�ujemy wycisn�� jakie� informacje z Don Julia, kt�ry jednak nie s�ysza� o �adnej nawalance. Prawdziwy hart z tego Don Julia. Nienawidzi komuch�w. To jedna z owych patriotycznych duszyczek, co to w pijanym widzie wymachuje pot�n� pistol� i deklamuje: - Nikt mi tego nie odbierze! Komunista, kt�ry wlezie na moj� ziemi�, jest trupem! Zatem niew�tpliwie ��e nam w oczy, aby os�oni� swoich kumpli z tajnej policji. Wzrusza ramionami, proponuje nast�pne piwo i rusza polerowa� kulki, pozostawiaj�c mnie, DeVriesa i kanadyjsk� piel�gniark� o imieniu Sherril, kt�ra jedzie na po�udnie, gdzie zamierza pracowa� dla sandinist�w, przy g��wnej rozrywce wizualnej miasteczka, to jest przy obserwowaniu cystern staczaj�cych si� z promu tylko po to, aby ugrz�zn�� w gigantycznym wykrocie, artystycznie zlokalizowanym tam, gdzie ko�czy si� nabrze�e, a zaczyna stromy podjazd, wi�c ma�o kt�ra ci�ar�wka potrafi unikn�� wpadki. Przed po�o�onym po drugiej stronie ulicy bankiem, jednopi�trowym budynkiem z r�owego �elbetu, kilku uzbrojonych w SMG india�skich �o�nierzy w panterkach podpowiada kierowcy aktualnej ci�ar�wki w opa�ach sposoby na wykaraskanie si� z dziury. Optuj� za kombinacj� desek i piasku pod ko�ami z rozhu�taniem wozu w prz�d i w ty�. Kierowca, w k�opotach ju� od godziny z ok�adem, jest bliski p�aczu. - Ano, bombowo jak sto skurwysyn�w - powiadam do DeVriesa; jest o dziesi�� lat m�odszy ode mnie, a charakter naszych stosunk�w zosta� solidnie ugruntowany, wi�c mam prawo wyrazi� surow� ojcowsk� dezaprobat�. - Napotkali�my tu z�ot� �y�� materia�u dziennikarskiego. - Mo�e co� si� wykroi - m�wi DeVries. - Posiedzimy jeszcze troch� i przekonajmy si� co. - A czego w�a�ciwie, ch�opaki, szukacie? - pyta Sherril. Jest smuk�a, wysoka, przystojna, ma jasnorude w�osy, nie nosi stanika i czeka na faceta, kt�ry obieca� przewie�� j� ��dk� pod meksyka�sk� granic� i pokaza� ruiny Maj�w w Yaxchitlan. Ale jeszcze si� nie pojawi�, skoro za� mia� to uczyni� dwa dni temu, zapewne nie pojawi si� wcale. Sherril robi si� na zaanga�owan�-niezaanga�owan� i kobieco- niezale�n�, kapujecie: "Chc� si� sprawdzi� wobec rebeliant�w, aby m�c �y� ze sob�, a potem w Calgary czy gdzie tam wychowywa� moje dzieci tak, by kocha�y zwierz�ta i nie u�ywa�y brzydkich s��w". A ja, c�, zaczynam dochodzi� do wniosku, �e je�li jest na tyle durna, �eby po�eglowa� w g�r� Rzeki Zag�ady z jakim� obrzympalcem poznanym w jednym z bar�w Antiquy, to znajdzie w sobie do�� idealizmu, aby si� przespa� z takim przestrzelonym �urnalist� jak ja. Widz�, �e m�j repertuar cynicznych odzywek wywar� na niej wra�enie, no i zdecydowanie wyst�puje ten wzajemny magnetyzm. - Obi�o si� nam o uszy, �e by�y tu jakie� problemy - m�wi�. - Wsz�dzie masa �o�nierzy. - Ach, na pewno macie na my�li farm� - powiada. Wymieniamy z DeVriesem spojrzenia i pytamy jak jeden: - Co si� sta�o? - Nie wiem - m�wi Sherril - ale wczoraj by�o tam wielu �o�nierzy. Chyba jeszcze s�. Bo musieliby si� tu pojawi�, gdyby wracali. Farma, podobnie jak Sayaxche, to sprawa do pewnego stopnia anegdotyczna, cho� ten jednokurewski numer jest du�o �mieszniejszy. Kilka lat temu w cwanej hochsztaplerskiej zagrywce Banco Americano Desarollo - pierwszy w regionie bank rozwoju, a przez to najlepszy zawodnik w kanciarskiej ekonomicznej wolnoamerykance, kt�ra w ca�ej Ameryce �rodkowej utrzymuje status quo pomi�dzy szwadronami �mierci a nieludzk� n�dz� i w ten spos�b chroni USA przez komunizmem - wynegocjowa� kontrakt z �wczesnym szefem gwatemalskiego �apownictwa, prezydentem o nazwisku Ydigoras Fuentes. Kontrakt �w odst�powa� wieczyste prawa do eksploatacji z�� naftowych w Peten w zamian za co�, co litera umowy okre�la�a mianem dynamicznej polityki Stan�w Zjednoczonych, zorientowanej na reform� roln� i rozw�j agrarny; polityki, kt�ra - za welonem cudownie mglistych przyrzecze� - obiecywa�a w rzeczywisto�ci za�o�enie jednej farmy eksperymentalnej, w�a�nie w Sayaxche. Ten zatrudniaj�cy trzydziestu Gwatemalczyk�w obiekt uchodzi za okazowy model higieny i funkcjonalno�ci; reforma rolna i rozw�j agrarny s� nadal, o czym nie trzeba wspomina�, skryte za horyzontem. No wi�c jeste�my z DeVriesem napaleni, �eby pogalopowa� na farm� i zobaczy�, co jest grane, ale Sherril powiada, �e nie mamy szans... przynajmniej za dnia. Na szosie ustawiono blokad�. Ona jednak zna drog� i je�li zaczekamy do nocy, to nas zaprowadzi. Ot� sprawy maj� si� tak, �e czekaj�c na swego opiesza�ego przewodnika spikn�a si� z prawicowym wredem z Ciudad Guatemala, kt�ry mia� ranczo w dole rzeki - i okaza�a si� na tyle g�upia, �e posz�a z nim na spacer po d�ungli. Rozprawia� tylko o dyskotekach, cadillakach i rzeszy swoich panienek, wi�c wzi�a go za idiot�, nie zdaj�c sobie sprawy, �e tacy idioci bywaj� niebezpieczni. Kiedy si� do niej zacz�� dobiera�, musia�a ucieka�, �eby go zgubi� w d�ungli, i w ten spos�b odkry�a cycu� sekretny szlak do Zacney Experymentalney Farmy, kt�ra sprawia�a wra�enie srodze strze�onej. Wchodzi tu w gr�, u�wiadomili�my sobie, etyka dziennikarska. Czy dw�ch oblatanych w �wiecie facet�w powinno pozwoli�, by ta naiwna Kanadyjeczka wiod�a ich wprost we wrota piekie�, ryzykuj�c ca�o�� swej osoby i w og�le? Chyba nie. Ale to jest w�a�nie showbiznes, zgoda? Wi�c udaj�c, �e g�wno jest fio�kiem, m�wimy OK, kochanie, ale� zafundujemy sobie przygod�! Pijemy piwo i obserwujemy cysterny podryguj�ce i buksuj�ce w Wyrwie �mierci. No i czekamy nadej�cia nocy. O pierwszym zmierzchu udaj� si� z Sherril na przechadzk�, opowiadam jej smutne historie o �o�nierskim umieraniu i zostaj� nagrodzony za sw� bohatersk� przesz�o�� kilkoma g��bokimi, wilgotnymi poca�unkami, tudzie� stuprocentowym dowodem bezstanikowo�ci Sherril. - Bo�e! - m�wi sp�oniona i posikuj�ca z uciechy. - Bo�e, nigdy by mi do g�owy nie przysz�o, �e w tym okropnym miejscu spotkam kogo� takiego jak ty! Otwieraj� si� tu, pojmuj� z miejsca, olbrzymie mo�liwo�ci. Kto m�wi�, �e Kanadyjki nie umiej� ca�owa�? I w tym momencie ko�cz� si� �arty. Nie, �eby dotychczas by�o ich za du�o, ale to showbiz, no wi�c chcia�em, �eby�cie dotrzymali do tego momentu. Nie wiem, co mam wam w�a�ciwie powiedzie�. Prawdopodobnie wychodz� w tym wszystkim na faceta przystrojonego w poz� moralnej wy�szo�ci, ale to tylko mechanizm samoobrony. Kapujecie, tak si� przywyk�em roznami�tnia�, �eby zmusi� was do popatrzenia na mnie spod �ci�gni�tych brwi, jakby�cie mieli powiedzie�: "Interesuj�cy Okaz" albo "Bo�e, on naprawd� stoi przy swoim" albo (ziewni�cie) "Nudziarz; wi�c dobra, Zach�d chyli si� ku upadkowi, no i co z tego, mo�e wiesz, gdzie mogliby�my za�apa� si� na troch� Frajdy", albo "Jezu, to naprawd� straszne i w og�le, ale wcale nie chc� tego s�ucha�, tyram ca�e �ycie, gdy to farciarskie S�o�ce tacza si� po niebie ca�y dzie�, wi�c kiedy wieczorem wracam do domu, chc� zrzuci� buty, strzeli� zimne piwo i zazna� rozrywki". Wi�c co mam powiedzie�? Nie mog� z wami dyskutowa�. Albo g�wno was wszystko obchodzi, albo nie - i nic, co m�g�bym powiedzie�, nie zmieni waszych pogl�d�w. Skoro jednak po��dacie rozrywki, proponuj� spacer, dajmy na to, w okolicy Tololi, w Salwadorze, gdzie b�dziecie mogli zobaczy� intryguj�ce rezultaty polityki zagranicznej, w my�l kt�rej helikoptery Apache zrzucaj� na wioski dwadzie�cia ton bomb miesi�cznie, powielaj�c tym sposobem taktyk�, jak� stosowali�my w Wietnamie, aby unicestwi� ludowe poparcie dla Wietkongu (och, tak!) - w tym przypadku dla FMLN - i mimochodem czyni�c uciekinier�w z jednej pi�tej ca�ego narodu. By�by to spacer w najwy�szym stopniu ucieszny. Oto us�ane szkieletami, opustosza�e miasta! Oto, prosz� pa�stwa, kolekcja lewych d�oni, gnij�cych w koszu przed zbombardowanym ko�cio�em! Oto wioska beznogich! Je�li podoba�y si� wam Pola �mierci, zachwycicie si� Tolol�! Powa�nie, kochani, to wam utkwi w pami�ci. Ju� sam smr�d stanowi prawdziwe prze�ycie. Ale oddaj� si� dygresjom. Mo�e to fakt, �e w Stanach Zjednoczonych �atwo o poczucie moralnej wy�szo�ci nawet takim pojeba�com, jak ja. W takim przypadku s�dz�, �e powinienem szybko sko�czy� t� opowie��, aby�cie mogli wr�ci� do waszego kana�u z wideoklipami. Ruszyli�my zatem przez o�lizg�e nocne powietrze, pod��aj�c d�ungl� za doskonale kszta�tnym, przyodzianym w d�ins zadeczkiem Sherril. Dopiero po dw�ch godzinach har�wy, urozmaiconej przez ostro�ne podbie�ki i krwiopijcze moskity, dotarli�my do farmy, a dostrzeg�szy �wiat�a przebijaj�ce przez listowie podkradli�my si� do skraju d�ungli i rozp�aszczeni na brzuchach wyjrzeli�my spomi�dzy g�stych paproci. Kilkana�cie transporter�w z zamontowanymi na tyle M-sze��dziesi�tkami otacza�o kr�giem budynek z bia�ego stiuku: biuro farmy. �wiat�a okaza�y si� reflektorami, nakierowanymi na pole czego�, co sprawia�o wra�enie agawy... cho� B�g jeden wie, po co kto� mia�by uprawia� agaw�. Wida� by�o pi��dziesi�ciu albo sze��dziesi�ciu �o�nierzy, z kt�rych �aden nie mia� zbyt zadowolonej miny; rozrzuceni w wachlarz przed budynkiem, stali w pe�nej gotowo�ci, mierz�c z karabin�w w pole. To wszystko wydawa�o si� diablo dziwne. Nie wiem, co by�my zrobili. Prawdopodobnie nic. Bo w �adnym razie nie zamierza�em podchodzi� bli�ej. Wr�ciliby�my pewnie do miasta i sprokurowali jakie� poszlakowe doniesienie. Nie dano nam jednak wolnego wyboru. Po kilku minutach us�ysza�em za plecami charakterystyczny odg�os odbezpieczanej broni automatycznej, a potem wyg�aszan� po hiszpa�sku instrukcj�, by�my roz�o�ywszy ramiona legli twarzami do ziemi. Kilka chwil p�niej, postawieni szarpni�ciem na nogi, o�lepieni �wiat�em latarek, zostali�my - mimo okrzyk�w Americanos! Americanos! - brutalnie pop�dzeni przez grupk� �o�nierzy ku budynkowi biura. Pod jego drzwiami rozpo�ciera� si� jeden z typowych �rodkowoameryka�skich widoczk�w: spoczywaj�cy w pyle rz�d podziurawionych kulami nagich cia�. Pop�dzani przez �o�nierzy, nie zdo�ali�my si� im dobrze przyjrze�. Sherril pr�bowa�a oponowa�, ale popycha�em j� przed sob�, szeptem nakazuj�c milczenie. W budynku natkn�li�my si� na kolejny typowy element �rodkowoameryka�ski, czyli, prosz� pa�stwa, sadystycznego oficera, w tym przypadku majora o nazwisku Pedroza, kt�ry zaszed�by wysoko w konkursie na sobotw�ra genera�a Noriegi: ospowata cera i co� lekko orientalnego w rysach. Z ta�cz�cymi w duszy wizjami szpicrut i pa�ek do baseballu popatrzy� na nas marzycielsko, a jego oczy d�u�ej zatrzyma�y si� na Sherril. Mo�e si� wydawa�, �e je�li chodzi o majora, wyci�gam wnioski zbyt pochopnie, ale to tylko z�udzenie. Doszed� do wysokiej szar�y w jednej z najbardziej niemoralnych i brutalnych armii �wiata, a trudno o takie osi�gni�cie bez morza krzywd na sumieniu. Mia� w twarzy t� okrutn� �wi�toszkowato�� cz�owieka, kt�ry zadawa� tortury i czerpa� z tego przyjemno��. Podobnych ludzi charakteryzuje swoista flegma, oci�a�o��, rodzaj leniwego wdzi�ku prze�artego drapie�nika z d�ungli, kt�ry zabija zbyt cz�sto i ze zbyt wielk� �atwo�ci�. Nie pope�ni wobec nich pomy�ki nikt, kto chocia� raz widzia� ich w dzia�aniu. Ich wyst�pne sk�onno�ci s� r�wnie widoczne jak obwieszone baretkami i medalami piersi. Pedroza zada� nam kilka pyta� i gotowa� si� ju�, jak s�dz�, do obr�bki fizycznej, gdy do pokoju wkroczy� pi��dziesi�ciokilkuletni m�czyzna, srebrnow�osy i nobliwy. Na jego widok dozna�em ogromnej ulgi. By� to Duncan Shellgrave, wiceprezes banku rozwoju. Przyja�ni�em si� z jego bratankiem, w kt�rego domu w Ciudad Guatemala zatrzymywa�em si� kilka razy. - Co tu si�, u diab�a, dzieje, Duncan? - zapyta�em, maj�c nadziej�, �e agresywno�� uwierzytelni mnie cho� troch� w sferze psychicznej. - Tylko si� nie denerwuj, Carl - odpar� i po hiszpa�sku powiedzia� majorowi, �e si� wszystkim zajmie. Major westchn�� z pow�tpiewaniem, powiedzia�: - Jak pan sobie �yczy - i Shellgrave przeprowadzi� nas do przyleg�ego gabinetu - bia�ego pokoju z matowym szk�em w oknach i klimatyzowanym ch�odkiem. - Mamy niewielki problem - powiedzia� Shellgrave, zaszczycaj�c nas najlepszym ze swych "kredytu nie przyznano" u�mieszk�w i daj�c do zrozumienia, �e powinni�my zaj�� krzes�a. - Obawiam si�, �e musicie tutaj przesiedzie�. W przeciwnym razie major Pedroza b�dzie nader poirytowany. By�y dwa sk�adane krzes�a; pozostawi�em je Sherril i DeVriesowi, a sam przysiad�em na skraju biurka. - Co za problem? - zapyta�em. Kolejny u�miech i r�ce roz�o�one w ge�cie wyra�aj�cym bezradno��. Powinienem opowiedzie� wam pewn� historyjk�, aby zilustrowa� charakter Shellgrave'a. Tydzie� po rewolucji nikaragua�skiej, kt�r� obs�ugiwa�em dla kilku lewicowych szmat, przeje�d�a�em przez Ciudad Guatemala, gdzie napatoczy�em si� na bratanka Shellgrave'a, a �w zaproponowa� kolacj� u stryjaszka. S�dzi�, �e wys�uchanie g�wnotoku dotycz�cego stanu spraw w Managui przyda mu si� jak cholera. No wi�c poszli�my do domu w typowo ameryka�skim paranoicznym stylu - z psami obronnymi, je��cym si� od pot�uczonego szk�a wysokim murem i mas� zabezpiecze� elektronicznych - a kiedy Shellgrave us�ysza�, �e jad� prosto z Managui, oznajmi�: - Dobry Bo�e! Masz szcz�cie, �e �yjesz. Wyrzynaj� tam ludzi na ulicach. Wiedzia�em, �e nic takiego absolutnie nie ma miejsca, lecz kiedy pr�bowa�em Shellgrave'a o tym przekona�, przyoblek� twarz w �agodny u�miech i stwierdzi�: - Musia�e� nie zauwa�y�. Prawdopodobnie manipulowano tob� tak, �eby� nie trafi� w g�szcz wydarze�. Upewnia�em go, �e w�azi�em wsz�dzie; nie jestem frajerskim fanem sandinist�w, lecz jak na rewolucj�, ta wystartowa�a zupe�nie czysto i nie dzia�o si� nic z rzeczy, jakie sugerowa� Shellgrave. Mimo to nie zdo�a�em go przekona�. Fakt, i� wr�ci�em w�a�nie z Managui, wydawa� mu si� zupe�nie pozbawiony znaczenia. Swych informator�w z CIA darzy� najwy�szym zaufaniem, mnie - �adnym. Danie wiary temu, co m�wi�em, nie odpowiada�o przyj�tym przeze� za�o�eniom, wi�c jej nie dawa�. Nie udawa� g�uchego ani idioty. Po prostu mi nie wierzy�. Ludzie pokroju Shellgrave'a, a znajdziecie ich w ca�ej Ameryce �aci�skiej, maj� dar silnej wiary; wiedz�, �e dysponuj� prawid�owym obrazem spraw wa�nych, panoram�, a zatem wszelkie docieraj�ce do nich informacje, kt�re obraz ten podwa�aj�, musz� by� lewe. Rozkwitaj� na micie realpolitik, basuj� tym, kt�rzy ich �ci�gn�li, no i maj� czyste sumienie. To naprawd� przera�aj�cy ludzie. Mo�e nie tak przera�aj�cy jak major Pedroza i plemi� mu podobnych, lecz - wedle mojej opinii - jednym do drugich brakuje niewiele. Wiedzia�em, �e nie ma sensu przyciska� go o szczeg�y; gapi�em si� na bia�e �ciany, pr�bowa�em rozweseli� Sherril mrugaj�c do niej i u�miechaj�c si�. DeVries zacz�� indagowa� Shellgrave'a, ale mu powiedzia�em: - Nie tra� czasu. Za te s�owa si� na mnie spieni�; odrzuci� z czo�a ten blond loczek, kt�ry doprowadza wszystkie dziewczyny z Uniwersytetu �wi�tego Karola do delirium i powiada: - Mo�e w tobie, cz�owieku, ju� wszystko si� wypali�o, ale we mnie wci�� nie. Tu, kapujesz, co� cuchnie i to zupe�nie mocno, kapujesz. Jakie� wielkie g�wno. Nie czujesz? - Ten facet - wskaza�em Shellgrave'a - za to nie odpowiada. Dla niego niebiosa to pok�j z widokiem na Wall Street. Nie wie, co to smr�d. Ze�ar� tak wielu ludzi, �e uwa�a to za normalne. Shellgrave ani na chwil� nie przesta� si� u�miecha�; w gruncie rzeczy m�g� by� zadowolony z charakterystyki, jak� wyg�osi�em. - Popatrz - powiedzia�em do DeVriesa. - Jest kurewsko pi�kny. Wie, �e imperium si� wali i �e jego �wi�ty obowi�zek polega na tym, aby tak d�ugo, jak mo�e, trzyma� si� ostatniego okrucha. Ale DeVries, niech go B�g ma w swojej opiece, by� entuzjast�; przyciska� Shellgrave'a, cho� bez sensownych rezultat�w. Strzelanina rozpocz�a si� mniej wi�cej dziesi�� minut od chwili, gdy�my weszli do bia�ego pokoju. Najpierw nad rozwibrowanym pomrukiem wentylator�w przypomina�o to odg�os strzelaj�cych kork�w, potem zadudni�o ci�sze �omotanie M- sze��dziesi�tek. Sherril poderwa�a si� na nogi, a Shellgrave powiedzia� jej z u�miechem, �eby si� nie denerwowa�a, bo wszystko jest w porz�dku. Wierzy� w to. Chcia�, �eby�my i my w to uwierzyli. Dla w�asnego dobra. - Wi�c co to jest? - zapyta�em. - Odg�osy Demokracji w Natarciu? Ze zdumieniem pokr�ci� g�ow�. By�em niepoprawny i po prostu nie wiedzia�, co ze mn� pocz��. Wrzaski wybuch�y jakie� trzy minuty po strzelaninie; Shellgrave zareagowa� na nie z r�wnym spokojem. Wsta�, spr�bowa� wyjrze� przez matowe szk�o, a kiedy poni�s� fiasko, ruszy� ku drzwiom, ale zatrzyma� si�. Po chwili jednak podszed� do nich i je zaryglowa�. - Nie przejmuj si� - powiedzia�em do niego. - Wszystko jest w porz�dku. Sherril spyta�a: - Co to jest? Co si� dzieje? Mia�a twarz barwy p��tna i nerwowo zaciera�a d�onie, a i mnie zaczyna�o mrozi�. DeVries r�wnie� wygl�da� na poruszonego. - Taa, co si� dzieje? - zapyta� Shellgrave'a, kt�ry z uniesion� i przechylon� na bok g�ow� sta� na �rodku pokoju jak cz�owiek nas�uchuj�cy dalekiego wo�ania. Wrzaski by�y rozdzieraj�ce i straszne, wrzaski najczystszej udr�ki i przera�enia; albo zag�usza�y znaczn� cz�� strza��w, albo te� nie strzela�o ju� tylu ludzi, co poprzednio. Potem kto� krzykn�� przy samym oknie, na co Shellgrave rzuci� si� do rega�u i otworzywszy go pocz�� pi�trzy� na biurku papiery. Podnios�em jeden arkusz i zanim wyrwa� mi go z d�oni, dostrzeg�em s�owo "mutagenny". Wci�� wierzy�em, �e prze�yjemy, moja wiara jednak s�ab�a i mo�e z tej przyczyny postanowi�em sko�czy� z trwaniem w niewiedzy. Pchn��em mocno Shellgrave'a, posy�aj�c go na pod�og�, i zacz��em kartkowa� akta. Zn�w mi spr�bowa� przeszkodzi�, wi�c kopn��em go w brzuch. DeVries i Sherril stan�li obok mnie. Nie bardzo mog�em co� z tych papier�w wykombinowa�, ale, jak si� zdawa�o, dotyczy�y realizowanego od dwudziestu lat projektu, kt�ry mia� jaki� zwi�zek z nowym rodzajem pokarmu i jego wp�ywem na tutejsz� wiosk� india�sk�. Mieszka�cy - okrutnie niedo�ywieni - prawdopodobnie obur�cz uchwycili si� mo�liwo�ci jedzenia tego g�wna. - Jezu Chryste! - powiedzia�a Sherril, gapi�c si� na jeden z dokument�w. - Co to jest? - zapyta�em. - Poczekaj! - Zacz�a wertowa� nast�pne papiery. Shellgrave j�kn��, powiedzia�: - To �ci�le tajne. - Tym, kt�ry teraz mu dokopa�, by� DeVries. Nast�pi� nag�y wzrost nat�enia ognia, jak gdyby fala bitwy nap�yn�a z powrotem. - Bo�e - powiedzia�a Sherril s�abo i osun�a si� na krzes�o Shellgrave'a. - Powiedz nam wreszcie, do cholery! - za��da� DeVries. - S�dz� - zacz�a i zaj�kn�a si�; dla uspokojenia zaczerpn�a powietrza. - Nie wierz� w to. - Patrzy�a na nas pustym wzrokiem. - Mutanci. Ten pokarm spowodowa� okropne zmiany w drugim pokoleniu. Degeneracj� tkanki m�zgowej. Dzieci tych, kt�rzy zacz�li je�� pokarm, s� idiotami. S� tu rzeczy dla mnie niezrozumia�e. Ale nast�pi�y tak�e zmiany w sk�rze i krwi. I my�l�... my�l�, �e stali si� istotami nocnymi. Ich oczy... - Z trudem prze�kn�a �lin�. - A teraz ich zabijaj�. Przestali dawa� pokarm, a oni mog� si� �ywi� tylko ro�lin�, jak� si� tu uprawia. Przykl�kn��em obok Shellgrave'a. - I teraz ci nieszcz�nicy pr�buj� ci si� dobra� do dupska. To oni s� na zewn�trz, nie? Mia� k�opoty z oddychaniem, ale zdoby� si� na skini�cie. Wskaza� papiery. - Spalcie je - wysapa�. - Mhm - odpar�em. - Jasna sprawa. Uderzy�a mnie nagle metaforyczno�� faktu, �e jeste�my oto w tym ch�odnym, bia�ym pokoju, odizolowani od wrzask�w, strza��w i potwornego umierania, jakie dzia�o si� teraz w wilgotnym gor�cu d�ungli. To by�o bardzo Ameryka�sko- Kontemplacyjne, to by�a klasyczna ameryka�ska sytuacja. Wszystkie moje lata zbierania opowie�ci grozy - opowie�ci, w kt�rych nie by�o nic z niesamowitego technologicznego horroru rozgrywaj�cego si� obecnie, cho� przecie� wyros�y z wyst�pk�w r�wnie diabolicznych - opowie�ci ko�cz�cych sw�j los w koszu na �mieci redaktora w jakim� mie�cie... przypuszczam, �e wszystkie te lata pozwoli�y mi w�wczas zrekapitulowa� w�asn� egzystencj�. By� to, rozumiecie, moment dla mnie szczeg�lnie znacz�cy. U�wiadomi�em sobie, �e okropno�� dziej�ca si� teraz na zewn�trz wsp�gra z wszystkimi innymi okropno�ciami, jakich by�em �wiadkiem. Jestem pewien, �e czytaj�c t� relacj� jako fikcj� literack� - a jest to jedyny spos�b, w jaki j� mog� opublikowa� - ten i �w stwierdzi, �e doklejaj�c do niej elementy science fiction trywializuj� prawdziw� rzeczywisto�� �rodkowoameryka�sk�. Tak jednak nie jest. To, co si� dzia�o, nie r�ni�o si� niczym od tysi�ca innych wydarze� zaistnia�ych w przeci�gu minionych, powiedzmy, stu pi��dziesi�ciu lat. Nie by� to wyj�tek, lecz r e g u � a. I przez brak kontrastu wobec innych okropie�stw unaocznia� odra�aj�cy charakter tej regu�y. Wyskoki United Fruit, szata�ski sadyzm ludzi takich, jak Torrijos, Somoza, D'aubisson i tysi�cy mniej ws�awionych kreatur, jatki, inwazje, groby masowe, wysypiska �mieci z wypi�trzonymi stosami sma��cych si� cia�, kanibalizm, gwa�ty i tortury na og�lnonarodow� skal�, a wszystko to skrz�tnie udokumentowane i skrz�tnie ignorowane... to, co dzia�o si� teraz, by�o tylko cz�stk� wi�kszej ca�o�ci, male�kim adagio w symfonii cierpie�, podtrzymywaniem zrakowacia�ej tradycji. Pojmowa�em, �e ktokolwiek z tej bitwy wyjdzie zwyci�sko, nie oka�e �urnalistom wielkiej wyrozumia�o�ci. Jeszcze wi�kszy refleks okaza� w tej kwestii DeVries. Wygrzeba� pistolet z papierowego uroczyska na biurku Shellgrave'a, uj�� sk�adane krzes�o, poleci� nam zmyka� ku drzewom, a potem cisn�� krzes�em w okno i usun�� pozosta�e we framudze u�amki matowego szk�a. Wykaraska�em si� na zewn�trz, pomog�em wyle�� Sherril i DeVriesowi, kt�ry �ciska� w d�oni plik dotycz�cych sprawy dokument�w. Po ch�odzie pokoju omal nie zakrztusi�em si� cuchn�cym upa�em. Zerkn�wszy na pole poza budynkiem zarz�du dostrzeg�em tuziny, nie, setki ciemnych, dziwacznie poskr�canych nagich postaci uwijaj�cych si� po�r�d agawy; cz�� z nich kl�cz�c obrywa�a li�cie, wsz�dzie te� wala�y si� cia�a, z kt�rych wiele wygl�da�o w blasku reflektor�w na zakrwawione. To jakby zdj�cie z polaroidu, kt�re, w ci�gu jakiej� sekundy wywo�ane w twej duszy, zamieszka w niej na zawsze, ostre w swej �redniowiecznej niesamowito�ci i brutalnym szczeg�le. Od drzew dzieli�o nas mo�e pi��dziesi�t metr�w i s�dzi�em, �e przeb�dziemy je bez przeszk�d, skoro wrzaski i strzelanina dochodzi�y z frontu budynku. Lecz z ty�u dolecia� mnie rozpaczliwy okrzyk i dojrza�em, �e wydobywaj�cego si� z okna Shellgrave'a �ci�ga w d� grupa poskr�canych postaci. Shellgrave mia� okrwawion� twarz. W nast�pnej chwili inne ciemne sylwetki znalaz�y si� obok mnie. Poniewa� reflektory by�y nakierowane na plantacj� i wok� nas panowa� mrok, nawet nie zdo�a�em przyjrze� si� napastnikom. Odnios�em tylko wra�enie, �e ich twarze pokrywa co�, co przypomina tward�, porowat� kor�, �e maj� w�ziutkie oczy i usta, a zamiast nosa zaledwie dziurki. Nawet jak na Indian byli drobni, skar�owaciali i z pewno�ci� niezbyt silni, bo cho� ze mnie samego nie krepus, to bez trudu odrzuci�em ich na boki. By�o ich jednak wielu i mam pewno��, �e zgin�liby�my, gdyby nie DeVries. Zacz�� strzela� z pistoletu Shellgrave'a, oni za� - jak gdyby �mier� stanowi�a dla nich wielk� pokus� - przestali ob�apia� mnie i Sherril, dobieraj�c si� do DeVriesa. Chwyci�em Sherril za rami� i pogna�em ku d�ungli. Pogr��yli�my si� w g�stwin� jakie� sze��dziesi�t czy siedemdziesi�t metr�w, kiedy us�ysza�em skowyt DeVriesa. Przyja�ni�em si� z nim od - jak m�wi�em - czterech lat, ale nasza przyja�� posz�a w diab�y, ust�puj�c miejsca panice, i bieg�em dalej z Sherril na holu, wpada�em w skaliste parowy, wspina�em na wzniesienia i potykaj�c si�, padaj�c, rycza�em ze strachu, ilekro� wyda�o mi si�, �e dostrzegam jaki� ruch. Musieli�my umyka� pi��, a mo�e sze�� minut, gdy po spektakularnym upadku i stoczeniu si� ze wzg�rza do po�owy zbocza przez paprocie i przegni�� �ci�k�, odkry�em wlot jaskini. Wapienne fundamenty d�ungli Peten s� wr�cz podziurkowane pieczarami, nie by�o to wi�c zdarzenie cudowne; wyzbyty tchu i �miertelnie zm�czony postrzega�em je wszak�e dok�adnie jako takie. Otw�r, w kt�rym na koniec zjazdu ze zbocza zwis�y moje nogi, by� w�ski najwy�ej kilkudziesi�ciocentymetrowej szeroko�ci i zaczopowany pn�czami, ale wyczuwa�em za nim wielk� pust� przestrze�. Oczy�ci�em wlot z pn�czy, uj��em Sherril za r�k� i wprowadzi�em j� do �rodka. Ch�odny zapach st�chlizny, skapuj�ca gdzie� w pobli�u woda. Unios�em zapalniczk� jak pochodni�, o�wietlaj�c fragment du�ej sklepionej galerii o bia�ych, i wyj�wszy rzucone tu i �wdzie wapienne woluty, g�adkich �cianach; przy jednej z nich spod brezentu wystawa� naro�nik skrzyni. Zgasi�em zapalniczk�, a kiedy po omacku dotar�em na miejsce, zapali�em j� znowu i zbada�em skrzynie - by�o ich cztery: wszystkie mia�y oznaczenia kodowe i napisy US AIR FORCE. Czu�o si� wyra�ny od�r smaru. - Co to jest? - zapyta�a Sherril. - Zaje�d�a to broni� - odpar�em. - Automaty, mam nadziej�. Dobra�em si� do jednej ze skrzy� i zacz��em podwa�a� deski, ale bez wi�kszych sukces�w. W�wczas gdzie� sprzed jaskini us�ysza�em ha�as - przez krzaki przedziera�o si� co� ci�kiego. W pobli�u wlotu spoczywa� wielki g�az i z nadziej�, �e zdo�amy zablokowa� nim wej�cie, po�pieszyli�my przez jaskini�, zanim jednak dotarli�my na miejsce, to co� zaczyna�o ju� wchodzi� do �rodka, przes�aniaj�c sob� w�t�� po�wiat� ksi�yca. Przywarli�my do �ciany obok wlotu. Do jaskini wkroczy� cie� - zbyt wielki, aby m�g� by� jednym z Indian - a z jego d�oni wystrzeli� snop �wiat�a. Dostrzeg�em panterk� i pistolet w kaburze, a wiedz�c, �e jedyna nasza szansa le�y w ataku, skoczy�em na przybysza, powalaj�c go na wznak. Sherril posz�a w moje �lady, i wbi�a palce w jego twarz. M�czyzna zakl�� po hiszpa�sku i pr�bowa� mnie zrzuci�, co pewnie by mu si� uda�o, gdyby nie przeszkadza�a mu Sherril. Zdo�a�em uchwyci� go za w�osy; waln��em jego g�ow� w ska�� i po trzecim uderzeniu zwiotcza�. Zsun��em si� z niego, �api�c powietrze. Sherril podnios�a latark� i o�wietli�a sflacza�� ospowat� twarz. To by� major Pedroza. Rzecz zaczyna�a trzyma� si� kupy - major prawdopodobnie ciu�a� bro� dla w�asnego ma�ego zamaszku lub te� czerpa� �adny zysk, sprzedaj�c go contrasom czy jakiej� innej grupie m�nych bojownik�w o wolno��. Je�li dotychczas nie mia�em czasu przetrawi� �mierci DeVriesa i ca�ej afery z ferm� eksperymentaln�, to w tej chwili odczu�em j� jak uderzenie, j� i wszystkie inne, jakie ogl�da�em przez lata, wszystkie bez najmniejszych efekt�w relacjonowane ponure historie. Chyba tak�e Sherril kierowa�y podobne motywy, gniew zrodzony z rozczarowania. Mia�a takie same jak ja kiedy� sk�onno�ci do wsp�czucia, prawdy, nadziei - i w ci�gu jednej jedynej nocy to wszystko zosta�o zniszczone. Pos�uguj�c si� no�em odebranym Pedrozie wyci��em pn�cza u wlotu jaskini i zabrali�my si� do kr�powania majora. Czu�em si� tak wyprany z emocji, jakbym pakowa� kawa� mi�sa. Przewr�ci�em go na brzuch i zwi�za�em mu r�ce na plecach; potem skr�powa�em nogi, ��cz�c je z p�tl� zaci�ni�t� mocno na szyi. Je�li zacznie si� szarpa�, najwy�ej si� udusi. By�em pewien jednego - cokolwiek stanie si� ze mn� i z Sherril, Pedroza umrze. Zapewne niekt�rzy mog� si� w tym dopatrze� nieuczciwo�ci. Przecie� nie wiem, kim tak naprawd� jest. Istotnie, mnie osobi�cie nie zrobi� nic. Lecz jak szczeg�owo dowiod�em wy�ej, nie m�g� by� niewini�tkiem. W gruncie rzeczy powinienem gotowa� si� teraz do wyko�czenia Shellgrave'a, prawdziwego czarnego charakteru dramatu, a przynajmniej symbolu prawdziwego �otrostwa. Pedrozowie nie mogliby zaistnie� bez Shellgrave'�w. Lecz major tak�e usatysfakcjonuje. Porwa�em koszul�, �eby zrobi� knebel, kt�ry wetkn��em mu w usta i zabezpieczy�em paskiem. Uporawszy si� z t� robot�, przepchn�li�my z Sherril g�az, �eby zablokowa� wej�cie, a potem siedz�c czekali�my na rozw�j wydarze�. �adne z nas nie m�wi�o wiele. My�la�em o porzuceniu DeVriesa i nawet �wiadomo��, �e nic nie mog�em pom�c, stanowi�a niewielk� pociech�. Widzia�em go oczyma wyobra�ni, jak strzela z pistoletu Shellgrave'a, dostrzeg�em kosmyk jasnych w�os�w i blad�, �ci�gni�t� twarz. Potem widzia�em, jak opada go t�um Indian, a wreszcie us�ysza�em jego krzyk. Powinienem by� przyzwyczajony do gwa�townej �mierci, poniewa� tyle razy w przesz�o�ci mia�em z ni� do czynienia, ale z t� nie mog�em si� �atwo pogodzi�. Mo�e by�em z DeVriesem bli�ej ni� mi si� zdawa�o, a mo�e jego �mier� po��czy�a si� z koszmarem sytuacji. Nie mia�em pewno�ci, co gra w duszy Sherril, lecz czu�em, �e nurty naszego my�lenia biegn� jako� r�wnolegle. Zacz�a dr�e� - w jaskini panowa�a wilgo� - wi�c otoczy�em j� ramieniem i przyci�gn��em do siebie. Zapyta�em, czy ju� jej lepiej, a ona odpar�a "Tak" i przywar�a do mnie mocniej. Jej czysty dziewcz�cy zapach os�abi� mnie i wprawi� w rozmarzenie. Niebawem j� poca�owa�em. Zrazu odsun�a si� i powiedzia�a: - Nie r�b tego... nie teraz. - Dobra - odpar�em spokojnie; w duszy by�em got�w pos�ucha�, ale wci�� trzyma�em d�o� na jej piersi. - Co robisz? - zapyta�a. - Nie wiem, po prostu musia�em ci� dotkn��. Zabra�em r�k�, ale po chwili przyci�gn�a j� na nowo i przycisn�a do piersi. Westchn�a z rozpacz�. - Te� chyba tego potrzebuj� - powiedzia�a. - Czy to nie dziwne? - Co masz na my�li? - Chcie� tego teraz. Czy to nie... - zachichota�a trwo�nie - ...wyst�pne albo co. - Zn�w chichot. - Wyst�pne. Wymawia�a to s�owo, jak gdyby nabra�o ca�kowicie nowego znaczenia, znaczenia, kt�re dopiero teraz zdolna jest poj��. Nie umia�em jej odpowiedzie�. Zn�w j� poca�owa�em i tym razem odda�a poca�unek; nied�ugo potem, roz�o�ywszy na skale nasze ubrania zamiast materaca, zacz�li�my si� kocha�. To by�a jedyna nadzieja, jedyna rzecz, jaka mog�a nas ocali� od wype�niaj�cych t�umnie nasze g�owy �lepych cieni i krwawych okrzyk�w - i w rezultacie kochali�my si� brutalnie, daj�c tym aktem raczej upust z�o�ci ani�eli mi�osierdziu. By�o w tym r�wnie� wzajemne zauroczenie, kt�re mieli�my jako kapita� wyj�ciowy, co�, co mog�o si� zdrowo rozwin��, lecz teraz - jak my�la�em - krzepione straw� tej groteskowej nocy, zakwitnie poskr�cane, mroczne i pozbawione przysz�o�ci. Ale jednocze�nie wykorzystuj�c zauroczenie mia�em zarazem uczucie, �e spos�b, w jaki oddaj� mu si� we w�adanie, uniemo�liwi mi odwr�t. Indianie odnale�li nas zapewne w�wczas, gdy�my si� kochali, bo us�ysza�em ich g�osy, gdy wychyn��em z �aru i chaosu, w jakim pogr��y�y si� nasze cia�a: g�osy, osobliwe �piewne szepty, dobiega�y nie z wlotu jaskini, lecz gdzie� z g�ry, co u�wiadomi�o mi, �e do naszej kryj�wki musi prowadzi� drugie wej�cie. Wcisn�li�my si� w ciuchy, a ja, z pomoc� no�a Pedrozy, zacz��em w�amywa� si� do skrzy�. Mia�em jego pistolet, pow�tpiewa�em jednak, czy to wystarczaj�ca artyleria. Pierwsza skrzynia zawiera�a rakiety przeciwpiechotne; nie mia�em poj�cia, jak si� ich u�ywa. W drugiej jednak znalaz�em M-szesnastki i pe�ne magazynki. Wcisn��em wi�c magazynek do jednego automatu i przygotowa�em si� do walki. By�em zaskoczony, �e nas dot�d nie zaatakowali, a gdy po kilku minutach nadal nie uczynili �adnego ruchu, o�wieci�em sklepienie latark� Pedrozy. Zanim odsun�li si� od wlotu zlokalizowanego w po�owie wysoko�ci sklepienia, dostrzeg�em ��te, rozjarzone �renice ich oczu; widok by� tak niepokoj�cy, �e omal nie upu�ci�em latarki. Przekaza�em j� Sherril i pos�a�em kr�tk� seri� w otw�r; cho� by� niewielki i stanowi� zaledwie szczelin�, m�g� okaza� si� dostatecznie du�y dla tych poskr�canych cia�. Znajdowa� si� na wysoko�ci kilkunastu metr�w. - Te papiery... - zapyta�em Sherril. - By�o tam co� o tym, czy mog� skaka� z du�ych wysoko�ci? Zamy�li�a si�. - Widzia�am co� o niskiej zawarto�ci wapnia. Ich ko�ci s� prawdopodobnie do�� kruche. - Mo�e przyjdzie im do g�owy, �eby spuszcza� si� na linach. - Mo�e, ale wedle dokument�w to s�... to zwierz�ta. Iloraz inteligencji poni�ej skali. Us�ysza�em zduszony odg�os i poleci�em Sherril skierowa� �wiat�o latarki na Pedroz�; mia� wytrzeszczone oczy i przekrwion� twarz. - Uwa�aj - poradzi�em mu po hiszpa�sku. - Zrobisz sobie kuku. Jego oczy by�y jeszcze bardziej w�ciek�e ni� oczy Indian. - S�dz�, �e nic si� nam nie stanie - powiedzia�a Sherril. - Je�li powstrzymamy ich do �witu, nic si� nam nie stanie. - Bo wiod� nocny tryb �ycia? - Mhm. Nie znosz� silnego �wiat�a. Mo�e pod os�on� listowia zdo�aj� wysiedzie� do rana, ale w po�udnie b�d� straszliwie cierpie�. - Latarka w jej d�oni zadr�a�a. - Zagrzebuj� si�. - Co? - zapyta�em. - Poruszaj� si� noc�, a kiedy nadchodzi dzie�, zagrzebuj� si� w ziemi, gdziekolwiek s� i �pi�... jak wampiry. U�pieni, prawie nie oddychaj�. - Chryste - powiedzia�em, niezdolny strawi� to, niezdolny poczu� odraz� jeszcze wi�ksz� od tej, kt�ra ju� we mnie by�a. Zerkn��em na Pedroz�; by� odpowiedzialny za wiele rzeczy. Sherril te� na niego patrzy�a i ze wzgardy, jaka odbija�a si� w jej twarzy poj��em, �e nawet gdyby mnie tu nie by�o, Pedroz� czeka�yby paskudne prze�ycia. Usiedli�my przy g�azie, podpieraj�c go plecami na wypadek, gdyby Indianie spr�bowali si� wedrze�; o�wietlali�my g�rny wlot i rozmawiali�my, �eby zag�uszy� nieustaj�c� i rozstrajaj�c� muzyk� ich g�os�w, kt�ra w niczym nie przypomina�a mowy, lecz by�a ledwie poszumem, w�druj�c� po jaskini melodi� bezlitosnego szale�stwa. Opowiada�em Sherril historie, nie takie jednak, jakie by�bym opowiada� w innych okoliczno�ciach. By�y to historie o wspania�ych, m�nych uczynkach, jakich by�em �wiadkiem, historie, w kt�rych wci�� �y�a nadzieja, historie daj�ce sztuce opowiadania historii dobre imi�, nie za� moje zwyk�e, przepojone niesmakiem opowiastki o Szata�skich Biznesmenach i ich og�lno�wiatowych szwindlach. Te historie stanowi�y najlepsz� cz�stk� mojego �ywota i nie w tym rzecz, i� ba�em si� �mierci, bo s�dzi�em, �e jednak z tego wyjdziemy; chodzi�o o to, �e ostatnie z mych g�upich idea��w oddawa�y ducha i wypowiada�y przed�miertne s�owo. Jakkolwiek przekonywa�em sam siebie, �e ju� dawno wyrzek�em si� idea��w, to jestem pewien, �e dopiero wtedy ostatecznie skapitulowa�em przed z�em tego �wiata. Tak samo by�o z Sherril. Rozprawia�a o piel�gniarstwie, jaki to wa�ny zaw�d, m�wi�a o domu i starych przyjacio�ach, ale wci�� gubi�a w�tek. Musia�em korygowa� j� pytaniami, jak gdyby jej stacja ucieka�a ze skali. Obserwowa�em jej twarz. By�a bardziej ni� �adna. Tak cholernie �adna, �e nie wierzy�em, jakim jestem szcz�ciarzem mog�c si� z ni� pokocha� - idiotyczne rozwa�ania. Mia�a zielone oczy z br�zowymi plamkami na t�cz�wkach i jedwabiste w�osy, ale najbardziej mi si� w niej podoba�o, �e wiedzia�a to samo co ja. Zmienia�a si� na mych oczach, twardnia�a, dowiadywa�a rzeczy, jakich nie powinna by�a dowiedzie� si� nigdy. Cholerna ha�ba, �e ta dobra dziewczyna musia�a tak m�odo zrozumie�, i� dobro� mo�na sobie pot�uc o kant dupy. S�uchaj�c jej wywod�w s�ysza�em jednocze�nie ob��kany za�piew plemienia, kt�re nas chcia�o zabi�, i st�kni�cia Pedrozy pragn�cego zwr�ci� na siebie uwag�. Nie mia�o to �adnego znaczenia. W jakim� sensie by�em niemal szcz�liwy stawiaj�c temu wszystkiemu czo�o, wiedz�c, jak kiepsko si� to mo�e sko�czy�, a przecie� wci�� potrafi�em patrze� na �adn� kobiet� i �ywi� jak�� nadziej�. Wiedzia�em, �e i to mo�e mi by� odebrane, ale przesta�em si� ba�. I te� si� uczy�em. Jakkolwiek w�wczas tego nie dostrzeg�em, uczy�em si�, �e mo�na pokocha� przez nienawi��, przez fakt, �e jest si� z kim� w tyglu chwil, gdy wszystko inne umiera i jedyne, co cz�owiekowi zostaje, to pr�bowa� prze�y�. A mo�e to nie by�a mi�o��, mo�e to by�o co�, co zast�puje mi�o�� tym, kt�rzy skapitulowali. Przed samym �witem Indianie zacz�li spada� ze szczeliny. W sumie skoczy�o jakich� dwudziestu, lecz l�dowanie prze�y�a najwy�ej jedna trzecia - niezdolna zreszt� do ruchu z powodu potrzaskanych ko�ci. Pierwszy skoczek mnie sp�oszy�, a z ust Sherril wyrwa� si� wrzask. P�niej jednak nie by�o to nawet dramatyczne, co najwy�ej �a�osne. Ranni pe�zli ku nam: rozwarte szczeliny ich ust ukazywa�y krwistoczerwone j�zyki, a osobliwie niedoko�czone twarze mia�y wyraz, kt�ry wyda� mi si� parodi� desperacji. Wyka�cza�em ich salwami z M-16. Nie wiem, dlaczego podejmowali kolejne pr�by, ani czemu w pewnej chwili przestali nap�ywa� jak lemingi. Mo�e tak skoki, jak zaniechanie stanowi�y etap ich w�asnej drogi ku kapitulacji. Zyskawszy pewno��, �e nast�pni ju� nie nadejd�, poodci�ga�em zw�oki w g��b jaskini, poza pole widzenia, za wyst�p; stara�em si� nie patrze� na trupy, ale mimo to dostrzeg�em kilka szczeg��w. Szcz�tkowe genitalia; lekko b��kitne zabarwienie sk�ry, jak gdyby cierpieli na sinic�; plecy wygi�te w kab��k, gruz�owate �opatki. By�y to zw�oki lekkie jak wysuszone trupki dzieci. Tego dnia s�o�ce wzesz�o kwadrans po pi�tej i wype�ni�o mglist� czerwon� po�wiat� szczelin� w kopule - w�skie z�owieszcze oko - lecz g�osy �piewa�y jeszcze jaki� czas potem. Pedroza b�aga� nas spojrzeniem; zla� si� w spodnie, biedaczysko. Obserwowali�my, jak wierci si� i mruczy; urz�dzili�my konkurs, kto wydob�dzie ze� najbardziej interesuj�cy odg�os, bior�c - na przyk�ad - n� i zachodz�c go od ty�u. Na koniec dali�my mu spok�j i rozmawiali�my, snuj�c plany, co zrobimy po opuszczeniu jaskini: omijaj�c Sayaxche ruszymy wprost do Flores, mo�e autostopem na wracaj�cej z d�ungli cysternie. Sherril popatrzy�a na mnie i zapyta�a: - Co zamierzasz robi� p�niej? - Nie zostan� w tych stronach. Stany... mo�e wr�c� do Stan�w. A ty? Nikaragua? Pokr�ci�a g�ow�. - Nie mam poj�cia. Mo�e dom. - Calgary? - Mhm. - Jak tam jest? Otwar�a usta, zamkn�a je, a potem si� roze�mia�a. - Nie wiem. - I po pauzie: - G�ry Skaliste, s� w pobli�u. Pomy�la�em o Skalistych, o ich czystej, ch�odnej prawo�ci, ich sosnowej ciszy, tak odmiennej od malarycznego zgie�ku, w kt�rym podr�owa�em przez te wszystkie lata. Wypowiedzia�em ich nazw� na g�os, a Sherril spojrza�a na mnie pytaj�co. - Tylko sprawdza�em, czy to dobrze brzmi - wyja�ni�em. Dopiero blisko po�udnia uznali�my, �e opuszczenie jaskini nie jest niebezpieczne. Podszed�em do Pedrozy i wyj��em mu knebel z ust. Aby przem�wi�, musia� obliza� wargi i przez kilka chwil porusza� szcz�kami. Potem powiedzia�: - Prosz�... ja... prosz�. - Prosz� o co? - zapyta�em. Jego oczy strzeli�y ku Sherril, potem ku mnie. - Nie zabijaj mnie - powiedzia�. - Mam pieni�dze, mog� ci pom�c. - Wcale nie zamierzam ci� zabija� - odpar�em. - Zamierzam zostawi� ci� tu skr�powanego. By� to test na jego reakcj�, sprawdzenie, czy ma jeszcze jakich� pozosta�ych przy �yciu sprzymierze�c�w; gdyby obla�, zamierza�em go zastrzeli�. Jego strach nie by� udawany, ogarn�o go prawdziwe przera�enie. Mamrota�, obiecuj�c niebo i ziemi�, przysi�ga� nam dopom�c. Tak go nienawidzi�em, nawet nie potrafi� wyrazi�, jak bardzo. Na nim skupi�a si� ca�a moja nienawi��. - M�g�bym ci� zastrzeli� - powiedzia�em. - Ale s�dz�, �e ci� tu po prostu zostawi�. Oczywi�cie, masz wyb�r. Je�li szarpniesz nogami naprawd� mocno, prawdopodobnie zdo�asz si� zabi�. - Pos�uchaj - zacz��. R�bn��em go w szcz�k� kolb� automatu; cios wykr�ci� mu g�ow� tak, �e z trudem uchroni� si� przed zaci�ni�ciem p�tli. Przemawia�em dalej, o�wiadczy�em, �e je�li wyzna swe grzechy, mo�e dam mu szans�. By�em bardzo przekonywaj�cy. Zrazu mia� opory, ale potem wyla� z siebie wszystkie wyst�pki: gwa�ty, masakry, tortury, dok�adnie to, czego si� spodziewa�em. Po spowiedzi wydawa� si� pusty, wyprany z mocy, jak gdyby krzepi�a go dot�d tylko skrywana wiedza o w�asnych zbrodniach. - Sto zdrowasiek - zaordynowa�em, czyni�c w powietrzu znak krzy�a. - Jezus ci przebaczy. Zacz�� co� m�wi�, ale zn�w wetkn��em mu w usta knebel. Sherril patrzy�a na niego zimnym i bezlitosnym wzrokiem. Poca�owa�em j� z zamiarem pocieszenia, podniesienia na duchu, ale zerkn�wszy na Pedroz� doszed�em do wniosku, �e ten poca�unek go zrani�. Zn�w j� poca�owa�em, dotkn��em jej piersi. Mocno zacisn�� oczy, a potem otworzy� je bardzo szeroko; szarpn�� si� lekko. Sherril wiedzia�a, do czego zmierzam, i a� si� pali�a; jej antypatia do majora by�a r�wnie silna jak moja. Roz�cielili�my ubrania na skale i kochali�my si� po raz drugi, ukazuj�c Pedrozie, jak rozkoszne mo�e by� �ycie, pozwalaj�c mu poj�� ca�y tragizm jego losu - i zn�w wydawa�o si�, �e to jedyna rzecz, jak� mo�emy zrobi�. Nic dla nas nie znaczy�, by� abstraktem, celem tak bezwarto�ciowo neutralnym jak prezydent. Przypadkowo kochali�my si� pod szczelin� w wapiennej skale i sko�ny snop przykurzonego s�onecznego blasku - jakie widuje si� strzelaj�ce z wysokich okien katedry - pad� na Sherril, maluj�c osobliwie z�ocist� mask� na jej oczach i nosie, kt�ra uczyni�a z jej twarzy �wietlist� tajemnic�. A to, co�my robili, wydawa�o si� tajemnicze i natchnione. Nie by�o to przedstawienie, lecz rytua�, jaki� rodzaj nienawistnych zabieg�w kultowych. Zachowywali�my si� bardzo cicho, a pod koniec nawet st�umili�my okrzyki - i ta cisza wzmacnia�a nasz� przyjemno��. Po wszystkim, cho� dobiega� mnie bulgoc�cy odg�os oddechu Pedrozy, by�o tak, jakby�my znale�li si� sam na sam z naszym bogiem w u�wi�conej kaplicy ciszy o �cianach bia�ych i ch�odnych jak wn�trze czaszki, kt�rej jeste�my bezcielesnymi my�lami. Mia�em w sobie bezgraniczn� czu�o��. Sk�pany w owej z�ocistej smudze, ol�niony, b�ogos�awiony w naszym zamierzeniu, pie�ci�em j�, ca�owa�em, przyjmowa�em jej poca�unki i pieszczoty. My�l�, �e byli�my w tej chwili szaleni, ale szale�stwem �wi�tych. U�miechni�ci do siebie, ubrali�my si� nie zwracaj�c uwagi na Pedroz�, kt�ry przyci�gn�� nasze spojrzenia dopiero wtedy, gdy zacz�li�my usuwa� g�az z wej�cia do jaskini. Pedroza wci�� b�aga� nas oczami, wi� si� ku nam, skamla�, wydawa� zd�awione, be�kotliwe odg�osy. Nie budzi� mego wsp�czucia. Zas�u�y� na wszystko, co mu szykowa� los. Pr�bowa� kiwa� g�ow� i mierz�c spojrzeniem w moj� bro� b�aga�, bym go zabi�. - Adios - powiedzia�em; to s�owo, kt�re znaczy "z Bogiem", jest w naszych bezbo�nych czasach ironicznym zwrotem j�zykowym. Zablokowali�my g�azem wej�cie do jaskini. Po kilku krokach stan�li�my jak wryci na widok tego, co ukaza�o si� naszym oczom. Ca�e zbocze przyleg�ego wzg�rza pokrywa�y mierz�ce po jakie� p�tora metra d�ugo�ci kopczyki z czarnoziemu. Pomi�dzy paprociami, pod spr�chnia�ymi k�odami i krzakami by�y ich setki. Jak przycz�ki migruj�cych mr�wek, kt�re widywa�em w Ameryce Po�udniowej. By� to koszmarny widok i na my�l o tych drobnych zdeformowanych cia�ach spoczywaj�cych sztywno pod przykryciem z ziemi, poczu�em md�o�ci i zawroty g�owy. Chyba powinienem by� okaza� mi�osierdzie i zastrzeli� je w ich legowiskach. Skrzynie w jaskini zawiera�y wystarczaj�c� dawk� �mierci. Lecz kto� m�g� us�ysze� strza�y, no a i ja sam wyros�em ju� z poj�� mi�osierdzia i pomocy humanitarnej. Wypad�em z tej gry. Nie by�em z tego dumny, ale przynajmniej pr�bowa�em, sp�dzi�em na pr�bach ca�e lata, gdy wi�kszo�� ludzi poddaje si� z g�ry. Mog�em tylko odej��. Oddalili�my si� wi�c od jaskini, Sayaxche, Gwatemali, tych �a�osnych, ma�ych istot ze szczelinami oczu i u�omnymi m�zgami w ich �nie z ziemi i koszmaru, od majora Pedrozy w ostatecznym bia�ym ko�ciele jego przera�enia, od ca�ego cholernego �wiata. A skoro nie by�o ju� �adnego miejsca, gdzie pragn�liby�my si� uda�, poszli�my tam razem. Czasem patrz� na Sherril, a ona spogl�da na mnie i zastanawiamy si� oboje, dlaczego wci�� ze sob� jeste�my. Nadal si� kochamy, ale nie wydaje si� sensowna sytuacja, gdy mi�o�ci udaje si� przetrwa� akt kapitulacji tak bezwarunkowej jak nasza, wi�c nieustannie oczekujemy, a� ujawni si� jaka� z�owroga mutacja, tw�r owej nocy w d�ungli za Sayaxche. Chyba dlatego nie mamy dzieci. Jednak zanadto si� nad tym nie zastanawiamy. �ycie jest s�odkie. Mamy fors�, �arcie, przysz�o��, chat� w Skalistych nie opodal Calgary, prac�, na kt�rej nam zale�y - cho� mo�e nie wykonujemy jej z tak� sam� pasj� jak kiedy�. Wspaniale jest kocha� si�, spacerowa�, wdycha� wiatr i obserwowa� s�o�ce na sosnach. Nie jeste�my tak naprawd� szcz�liwi, za du�o si� nam przydarzy�o, aby�my mogli kupi� ten kit; ale te� �adnemu z nas szcz�cie nie jest specjalnie potrzebne. By� szcz�liwym to zbyt ambitne zadanie, kiedy �wiat schodzi na psy, kiedy g�wniany potop got�w jest trysn�� z zadka natury