747

Szczegóły
Tytuł 747
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

747 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 747 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

747 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Karol Bunsch Ojciec i syn Powie�� z czas�w Mieszka I Tom 1-2 Wydanie sz�ste Wydawnictwo Literackie Krak�w 1960 Na dysku pisa� Franciszek Kwiatkowski. I Podpora Nie�atwa by�a odbudowa �wi�tego Cesarstwa Rzymskiego. Trzy korony na Ottonowej g�owie niezno�nym nieraz gniot�y j� ci�arem. Zatargi z Rzymem, nie sko�czona jeszcze walka z Bizancjum, w kt�rej podst�pni Grecy sarace�skimi si�ami krzy�owa� starali si� cesarskie zamiary, trzyma�y si�y i uwag� Ottona w Italii. W dalekim za� kraju wszystko, od rodziny pocz�wszy, wymaga�o twardej r�ki i ci�g�ej czujno�ci. Zawarta z Mieszkiem przyja��, przez kt�r� Otto stworzy� usi�owa� przeciwwag� rosn�cej pot�dze margraf�w a zarazem zyska� sprzymierze�ca przeciw gro�nej na�wczas Danii - wroga dla poga�skiego, weleckiego zwi�zku i wsp�zawodnika dla Czech�w - w �wietle b�yskawicy niespodzianego zwyci�stwa polskiego ksi�cia pod Cydzyn� ukaza�a cesarzowi drugie swe oblicze. W cieniu swych bor�w "przyjaciel" r�s� za szybko. Dochodzi�y cesarza s�uchy, �e za wyrzeczenie si� morawskich roszcze� uk�ada si� z Boles�awem Pobo�nym o woln� r�k� u uj�cia Odry, pozbawiaj�c Welet�w czeskiego poparcia, a z bratankiem cesarza, bawarskim Henrykiem, knuje przeciw Sasom. Wichmanowa wyprawa okaza�a, �e Mieszko nie my�li ci�aru walki z Weletami wzi�� na swe barki i odci��y� duka Hermana, do�� pysznego, by kaza� oddawa� sobie kr�lewskie honory, lecz zbyt s�abego, by nawet na rozkaz cesarski podj�� si� zniszczenia zatwardzia�ych pogan. Du�skich zb�jc�w z Jomsborga zdo�a� Mieszko si�� i pieni�dzem wci�gn�� w swoje s�u�by i uj�cie Odry, kt�re ko�ci� niezgody mi�dzy nim a Dani� by� mia�o, dla siebie zabezpieczy�. Zblad�y italskie troski cesarza przy tych my�lach i Otto po�piesza� do kraju, niepewny, co tam zastanie. M�ny i przebieg�y "sprzymierzeniec", rozj�trzony napa�ci�, rozzuchwalony zwyci�stwem, porwa� si� m�g� na czyny, zdolne zniweczy� prac� i dorobek Gerona. Cesarz z�yma� si� na siebie, i� sam stworzy� t� mo�liwo��, dziel�c spadek po Geronie mi�dzy sze�ciu nast�pc�w, by unikn�� wzrostu pot�gi, kt�ra jemu samemu gro�n� sta� si� mog�a, a ninie �a�owa� tego musia�. Gdy za� my�la�, co mo�e zaj��, je�li te si�y, kt�rych utrzymanie w ryzach mia� na celu, razem z Mieszkiem przeciw niemu si� obr�c�, przy�piesza� poch�d i niespokojnie wyczekiwa� wie�ci. Niepok�j jego jednak by� p�onny. Choroba przyku�a Mieszka do �o�a. Niebezpiecze�stwo �mierci min�o szybko, lecz gro�ba utraty ramienia trwa�a ca�e miesi�ce. Rana j�trzy�a si�, zatrute jadem cia�o d�wign�� si� nie pozwala�o. Drzema� ca�ymi dniami, by w ciszy nocnej snu� w niesko�czono�� czarne my�li, kt�rych pocz�tek si�ga� pami�tnej nocy nad Noteci�. Mieszko urodzi� si�, wychowa� i �y� dot�d w walce. Wcze�nie przesta� j� jednak uwa�a� jedynie za zabaw�, a nawet jak wi�kszo�� wsp�czesnych, za spos�b osi�gania takich czy innych dora�nych korzy�ci. W miar� jak dojrzewa� jego rozum, coraz lepiej pojmowa�, �e walka jedynie kl�sk� sko�czy� si� mo�e, gdy nie zmierza do okre�lonego celu, kt�ry zarazem kres jej stanowi� musi. Cel ten daleki i trudny mia� przed oczyma i zd��a� do niego ca�� sw� si��, uporem, chytro�ci� i m�stwem. Teraz, gdy le�a� z�o�ony niemoc�, zgn�bione chorob� cia�o dogn�bia�a obawa, �e cel przewy�sza jego si�y, �e w walce tej sam pozosta�. Bliski by� za�amania. Zna� i ocenia� z niechybn� trafno�ci� si�y, dzia�aj�ce w tym kot�owisku walki wszystkich przeciw wszystkim, lecz po raz pierwszy odczu� z niezmiern� wyrazisto�ci�, �e te si�y, jakie on powo�a� do �ycia, zawis�y na w�osie jego w�asnego �ycia, kt�rego omal�e nie przeci�a strza�a, przez byle pacho�ka wypuszczona. W zwyci�stwie swym poczu� upadek, w upadku sw� wielko�� i... samotno��. Nie podda� si� na swym �o�u bole�ci, jak nie podda� si� w b�otnistym klinie nad Odr�, w ow� noc kupaln�. Wiedzia�, �e w tym �wiecie okrutnym, w jakim �y� mu przysz�o, podda� si�, to zgin��. Tam wytrzyma� do �witu, kt�ry przez brata przyni�s� ocalenie i zwyci�stwo. Tutaj w noce bezsenne, walcz�c z chorob� i my�lami, czeka� �witu nie spodziewaj�c si� pomocy. A jednak przysz�a i cho� nie nios�a zwyci�stwa, da�a jednak si�� do walki i wytrzymania cios�w, jakie jeszcze na niego spa�� mia�y. Przysz�a tak niepostrze�enie i cicho, jak cicho wchodzi�a do jego komnaty Dobrawka w noce upalne, gdy spiek�ymi wargami w p�jawie, p�nie szepta� sam do siebie gorzkie s�owa. Ch�odnymi r�koma ociera�a jego okryte potem czo�o i poi�a odwarem zi�, po kt�rym sen koi� jego znu�on� dusz� i cia�o. Zjawia�a si� przy nim, jak dobroczynny cie� w skwarne po�udnie letnie, skoro jeno pos�ysza�a szept jego lub ruch niespokojny, zawsze pogodna i u�miechni�ta, cho� nieraz s�aniaj�ca si� ze znu�enia, nie tylko w�asny b�l i niepok�j przed nim kryj�c, lecz bacz�c najczujniej, by �adna z�a wie�� nie zburzy�a spokoju, kt�ry dzi�ki jej staraniom, z up�ywem czasu, wraca� pocz�� Mieszkowi wraz ze zdrowiem. Nie przygotowana na nie, przyjmowa�a Dobrawka troski i ciosy dla m�a przeznaczone, w mi�o�ci swej jedynie dla niego i trosce o przysz�o�� syna czerpi�c si�y, a w modlitwie szukaj�c rady w sprawach, kt�re o losie pa�stwa rozstrzygn�� mog�y. A trosk nie brak�o. Rozko�ysane zaj�ciami pod Cydzyn�, drzemi�ce dot�d si�y poga�stwa zdawa�y si� przez chwil� grozi� dzie�u nawr�cenia. Zacz�to wygania�, a miejscami i mordowa� duchownych, tak �e do znaczniejszych grod�w chroni� si� byli zmuszeni. Bli�sze kultur� i zrozumieniem chrze�cija�stwu rycerstwo Mieszkowe i mo�ni gdzieniegdzie w obronie porz�dku do starcia przyszli z posp�lstwem, kt�re wraz przyw�dc�w znalaz�o w kap�anach dawnych bog�w, ukrywaj�cych si� pod postaci� znachor�w, wr�bit�w i g�d�k�w. Ten i �w z dawnych ksi���t plemiennych, korzystaj�c z zam�tu i ubezw�adnienia Mieszka, niezapomnianych jeszcze swych roszcze� dochodzi� wypowiadaj�c pos�usze�stwo. Wzmog�y si� pograniczne napady, szczeg�lnie od strony Prusak�w i niedawno przy��czonych Pomorzan. Gro�ne poselstwo pozywa�o Mieszka do stawienia si� przed cesarzem, dla zdania sprawy ze starcia z Hodonem, cho� rzecz jasna by�a. Niew�tpliwie cesarz wiedzia� o zamierzonym napadzie, tote� niczego dobrego oczekiwa� od niego nie nale�a�o; nie wi�cej ni� od zaofiarowanej pomocy ze strony dziewierza, Boles�awa Pobo�nego, kt�ry podejmowa� si� swym wojskiem porz�dek w kraju przywr�ci�, w nadziei widocznie, �e w razie �mierci Mieszka, jako opiekun dziedzica, ca�ym zaw�adnie pa�stwem. Wiadomo�ci, jakie o stanie kraju pobieg�y do Rzymu, �adnej pomocy w opanowaniu trudno�ci nie przynios�y, a wzbudzi�y jedynie nieufno�� Apostolskiej Stolicy do trwa�o�ci i szczero�ci dzie�a nawr�cenia. By�oby nad czym g�ow� �ama� i samemu Mieszkowi, Dobrawka jednak, bior�c zadanie na siebie, wiedzia�a, �e bierze ci�ar ponad si�y. Drugi raz w �yciu modli�a si� o cud i drugi raz wys�uchana zosta�a. Odrzuci�a nieszczer� pomoc brata; pieni�dzmi u�agodzi�a cesarskich przyrzekaj�c, �e Mieszko stawi si�, gdy jeno wyzdrowieje. Do bawarskiego K��tnika poselstwo posz�o z wielkimi darami, by sobie pomoc i wstawiennictwo zapewni�. Przez Mieszkow� siostr�, Adelajd�, pozyska�a poparcie biskup�w, augsburskiego i ratyzbo�skiego, kt�rzy, znaj�c wp�yw Piast�wny na starego Gejz�, radzi byli przys�u�y� si� Bia�ej Knegini dla rozszerzenia swych wp�yw�w i przy�pieszenia nawr�cenia W�gier. Do Sobies�awa pobieg�y pos�y z wie�ci� o stanie kraju i pro�b� o pomoc. Sobies�aw od jednego zamachu �elazn� r�k� zdusi� poczynaj�cy si� udziela� i Mazowszu rozruch, odcinaj�c spodziewan� pomoc poga�stwu. Wytrzebi� doszcz�tnie wy�amuj�cych si� z pos�usze�stwa dawnych kniazi�w i straszliwie spustoszy� pruskie pogranicze posuwaj�c si� ku Pomorzu, gdzie starczy�o wie�ci o jego pochodzie i karach, jakie spada�y na opornych, by rozruch zgas�. Sama za� Dobrawka, wezwawszy mimowolnego sprawc� zamieszania, Stoigniewa, i przedstawiwszy mu skutki nieopatrznego poczynania, wraz z m�owskim brata�cem obje�d�a�a co bli�sze okolice, gdzie dzi�ki mi�o�ci, jak� u prostego ludu zyska� umia�a, i dzi�ki obecno�ci Stoigniewa, kt�ra przeczy�a pod�egaczom, poparcie poga�stwu od niego obiecuj�cym, z �atwo�ci� lud do spokoju i pos�usze�stwa doprowadzi� zdo�a�a; nie ucieka�a si� do przemocy, kt�ra jeno do wojny domowej mog�aby przywie��. Tote� gdy jesieni� Mieszko, wreszcie do zdrowia przychodz�c, opu�ci� �o�e i sam sprawy pa�stwa ujmowa� pocz�� w swe r�ce, s�uchaj�c raz w pogodny odwieczerz w sadach pozna�skiego dworca opowiadania o przebiegu spraw - patrzy� z pewnym zdziwieniem na wyn�dznia�e oblicze Dobrawki; ledwie m�g� uwierzy�, ile jej zawdzi�cza. Cho� surowy i niewylewny, nie m�g� si� oprze� wzruszeniu na my�l, jaki trud podj�� musia�a, by jego oszcz�dzi�, i przygarniaj�c j� rzek�: - Oto mi pomoc przysz�a, kt�rej si� nie spodziewa�em. Widz�, �e gdyby mnie nie sta�o, wam by rz�dy zostawi� mo�na. - B�g mnie od tego ustrze�e - odpar�a wzdychaj�c Dobrawka. - Nie�atwa to rzecz. - Nie�atwa! - powt�rzy� Mieszko i zamy�li� si�. Siedzieli w milczeniu. S�o�ce chyli�o si� ku zachodowi i lekki powiew ruszy� od rzeki: Z szelestem sp�ywa� od czasu do czasu na ziemi� zwi�d�y li��; czasem ci�ko uderzy�o, spadaj�c, zapomniane gdzie� na drzewie jab�ko lub stada wr�bli, uk�adaj�ce si� do snu w �ywop�ocie z g�ogu, dzikiej r�y i tarniny, podnosi�y nagle �wiergot ogromny. Z dala, od stajen dochodzi�y g�osy ch�opi�ce, a w�r�d nich wybija� si� jeden, kt�ry u�miech wywo�a� na twarz Dobrawki. - Nasz Bolko swojej dru�ynie przewodzi. Mo�e by�cie go widzie� chcieli? - Niechajcie! - rzuci� Mieszko. - Niech si� bawi, nied�ugo mu tego. Wszak�e wkr�tce postrzy�yny sprawi� mu trzeba i ju� go �wiat zabierze, by nie pu�ci� do zgonu. Dobrawka poblad�a. Twardy zwyczaj zabierze to dziecko, kt�re matczynemu sercu wci�� jeszcze zda�o si� niemowl�ciem, niezdolnym �y� bez jej opieki, pomocy, i czu�o�ci. Zda si�, �e dopiero co piersi� go w�asn� karmi�a, dopiero m�wi� uczy�a s�owami pacierza, a oto ju� �wiat wyci�ga po niego swe twarde r�ce. Ani si� obejrze�, a ju� nad nim �mier� zawi�nie; bo wojownikiem b�dzie i by� musi, a jej z uczu� matczynych jeno t�sknota zostanie i trwoga o niego. Mieszko, jakby wyczuwaj�c jej my�li, d�o� na jej d�oni po�o�y� i rzek�: - Nie buntujcie si�. Raczej pomy�lmy, kogo mu da� za piastuna. M�em Bolko by� musi i to niepo�lednim, je�li ud�wign�� ma to, co mu zostawi�. A mnie ju� p� wieku min�o i si�y nie te, co dawniej. Wrychle od niego pomocy a wyr�ki chcia�bym doczeka�. Dobrawka jeno westchn�a. Ca�e �ycie oto wyrzeka� si� musi tych, kt�rych sercem pragn�aby mie� przy sobie. Zazdro�ci�a prostym ludziom, �e wolni od t�sknoty �yj� razem, p�ki ich sama �mier� nie rozdzieli. Lecz i te my�li t�umi�a w sobie, uwa�aj�c je za grzeszne, i szuka�a zapomnienia w modlitwie i dobrych uczynkach. - O czym my�licie? - zapyta� po chwili Mieszko. - Gorzko mi czasem, panie! Ale nie dla szcz�cia ten �wiat stworzony, wi�c nie buntuj� si�, jeno si� modl� i krzepi� nadziej�, �e w lepszym �wiecie wszystkich, kt�rych kocham, mie� b�d� na wieki przy sobie! - Du�� si�� wam daje wiara - ozwa� si� Mieszko w zamy�leniu. Dobrawka co� odrzec zamierza�a, gdy nagle krzyki pachol�ce zbli�a� si� szybko zacz�y. Zaszele�ci�y krzewy w �ywop�ocie, a sp�oszone stada wr�bli z wielkim szumem frun�y na drzewa, utyskuj�c swarliwie nad zak��conym wypoczynkiem. Mniejsze, cho� jeszcze bardziej ha�a�liwe stado wyrostk�w, �ami�c ga��zie, dar�o si� przez �ywop�ot. Dobrawka wsta�a, by powstrzyma� najazd, przerywaj�cy wypoczynek m�a, gdy z g�stwy wynurzy� si� pierwszy Bolko, a za nim, jeden po drugim, jego towarzysze. Ujrzawszy ksi�stwo stan�li onie�mieleni, jedynie Bolko podbieg� witaj�c matk� serdecznie, a ojca z pow�ci�gliwym zaciekawieniem. Dobrawka, spojrzawszy na Bolka, na widok jego potarganych szatek, podrapanych, brudnych, i posiniaczonych r�k i twarzy, a� zakrzykn�a: - A c�e� ty, skrzacie, dzia�a� ze sob�? Jak strach na wr�ble wygl�dasz! Bolko, zapominaj�c o obecno�ci ojca, ze �miechem przytuli� si� do matki wo�aj�c: - Ady bitw� my toczyli pod Cydzyn�. Mszczujowego Jurka nawet pacho�cy do dom odnie�li, bo sam i�� nie udoli�. Ale my wygrali, a nini� je�ca idziemy traci� do rzeki. Dobrawka westchn�a wznosz�c oczy w g�r�, lecz Mieszko u�miechn�� si� i zagadn��: - A ty Kime� by� w tej bitwie? Bolko zarumieni� si� i odrzek� z pewnym oci�ganiem: - Ma�o nas jest, to naprz�d by�em strykiem �ciborem, a potem wami! A ninie jestem Stoigniew i Zbroz�o. Mieszko za�mia� si� i rzek�: - To ci i dru�yny nie trzeba, sam bitwy m�g�by� stacza�. Ch�opak zarumieni� si� zmieszany, lecz wraz odpar�: - C� bym za knia� by� bez dru�yny? - A inni si� nie przeciwili? - zapyta� Mieszko patrz�c na zarumienione twarze stoj�cych opodal, w milcz�cym uszanowaniu ch�opak�w. - Jak�e si� mog� przeciwi�?! Przecie to moi dru�ynnicy. Zreszt� by�em najm�niejszy, co sam Stoigniew przy�wiadczy� i nawet mi �oszaka podarowa�, karego ze strza�k�, po strykowym ogierze, a Jaskotel przyrzek�, �e mi go obje�dzi, jeno si� do cna z cydzy�skich ran wyli�e. - Widz� ci ja, �e� go i pr�bowa� - rzek� Mieszko patrz�c na poobijane Bolkowe kolana. Bolko zamilk�, milczeniem potwierdzaj�c przewinienie, gdy� na wyra�ny zakaz matki nie wolno mu by�o do koni przyst�powa�. Mieszko jednak doda� pob�a�liwie: - Skoro� zwyci�y�, to ci wybacz�, ale pomnij, �e czas wam obu: doro�niecie, to b�dziesz na nim je�dzi�. - Pozw�lcie chocia�, bym m�g� go karmi� - rzek� Bolko �a�o�nie. - Inaczej mnie za swego pana zna� nie b�dzie. - Patrzy� niespokojnie w oczy ojca. - Matki pro�! - rzek� Mieszko. - Pozwolicie, matulu? - prosi� Bolko przymilnie. - Pozwol� raz dnia, a wi�cej nie, boby� w stajni zamieszka� - odpar�a Dobrawka. - A teraz do�� zabawy: bierz swoj� dru�yn� i do kaplicy na wieczorn� modlitw�. Potem wieczerza i spa�! - A przyjdziecie, matulu, utuli� mnie na dobranoc? - spyta� szeptem, by inni nie s�yszeli. - Przyjd�! - rzek�a mi�kko, a gdy odbiegli w�r�d krzyk�w, doda�a: - Takie ci to jeszcze dziecko, a wyrywa si� od matki, cho� jej potrzebuje. - Dziecko! - przytakn�� Mieszko - ale chrobry jest. - Jak�eby inaczej?! Przecie to Piast�w krew i Przemy�lid�w! I nie tego si� boj�, by chrobry nie by�, jeno by mu tego serca, co ma dobre i mi�osierne, nie zatwardzili. - Twardn� od walki d�onie, twardnieje i serce. A walczy� b�dzie musia�, bodaj �ycie ca�e. Zamy�lili si� oboje. R�owy zmierzch szarza�, pas bor�w na widnokr�gu z g��bokiego fioletu przechodzi� w czer�. Dobrawka wsta�a m�wi�c: - Czas i na was spocz��, jeszcze�cie nie ze wszystkim silni. - Alem podpor� w was znalaz� - rzek� u�miechaj�c si� do niej w mroku. II Bli�niacy Tuman wstawa� z wilgotnych ��k i zalewisk nad Wis��. Odbicia zorzy gas�y, zawlekane zrazu zwiewn�, lecz coraz to bardziej g�stniej�c� zas�on� mg�y, kt�ra d�wiga�a si� niepostrze�enie z nagrzanych jeszcze ciep�ym, jesiennym s�o�cem mokrade� i w miar� jak ch��d wieczoru odbiera� ciep�o wodom, rozpe�za�a si� po ca�ym kraju coraz szerszymi smugami, kt�re w ko�cu zla�y si� w jedno, otulaj�c nadwi�la�sk� p�aszczyzn� bia�aw� zas�on�. Pod t� zas�on� wrza�o jednak �ycie i nie cich�y g�osy zbieraj�cego si� ju� poma�u do odlotu ptactwa. Ciemniejsze t�o nieba raz wraz przecina�y �wiszcz�cym lotem stada kaczek, kt�re przelatywa�y z jednych mokrade� na drugie lub ci�gn�y od niedalekiej rzeki na �erowisko. Nagle co� zak��ci�o beztrosk� ptasiego kr�lestwa, gdy� z �opotem skrzyde� i trwo�liwym kwakaniem podrywa� si� zacz�y stada, jedno po drugim, i umilk� gwar kaczych wiec�w. Natomiast w ciszy, jaka chwilowo obj�a opuszczon� cz�� ich dziedziny, s�ycha� by�o z dala odg�os taplania si� jakich� ziemnych istot po bagnie, a po chwili i g�osy ludzkie, kt�re zbli�a�y si� ku go�ci�cowi, wiod�cemu od Krakowa na Mazowsze. W mgle rozr�ni� mo�na ju� by�o dwie postacie; wyszed�szy na nietopielist�, cho� mokr� ��k�, szybciej posuwa� si� zacz�y, a dotar�szy do suchego go�ci�ca rzuci�y niesione na plecach brzemiona na ziemi�, dysz�c z utrudzenia. Resztki dziennego �wiat�a pozwala�y rozezna� twarze dw�ch wyrostk�w, tak do siebie podobnych, �e zgad�by� zaraz bez ochyby bli�niak�w i darmo szuka�, po czym odr�ni� jednego od drugiego. Te same p�owe, lekko wij�ce si� w�osy, te same b��kitne du�e oczy, te same proste nosy nad okrytymi ju� puchem czerwonymi ustami o psotnym wyrazie. Tym samym ruchem ocierali pot z uznojonych mimo ch�odu twarzy i te same g�osy rozleg�y si� w zapadaj�cym zmierzchu, gdy zrazu rozmawia�, a za chwil� k��ci� si� j�li, rzek�by�, i� k��ci si� kto� sam z sob�. - Wstawaj, Mi�osza! - rzek� pierwszy d�wigaj�c si� z westchnieniem. - Do dom jeszcze drogi k�s, a matu� wr�ci� kazali przed zachodem. - Id��e sam, kiedy� nag�y. Przed zachodem i tak nie wr�cisz, chyba przed jutrzejszym - odpar� drugi i roz�o�y� si� wygodniej. - Nawyci�ga�em si� n�g z b�ota od rana, to i wyprostowa� je musz�. - A wieczerz� nam zjedz� i zn�w przez ciebie na g�odno spa� p�jd�. Wstawaj, gni�ku, kiedy ka��! - krzykn�� wyrostek zwany Ot�ok�. - Co za� masz mi do rozkazywania - warkn�� Mi�osza, a w g�osie jego brzmia�a gro�ba. - Nazwiesz mnie jeszcze raz gni�kiem, to ci� ot�uk�, Wyt�oko! G�odny�, to �rej kaczki, co�my na�owili, widzisz go! Gni�kiem mnie b�dzie zwa�! - By� wiedzia�, �e� gni�ek; dwa razy nog� ruszy i ju� by le�a� jak baba w po�ogu. - Le��, bo mi si� chce, a nie pro�, bym wsta�, bo z ciebie flaki powytrz�sam, jeno s�owo powiesz. Ale Ot�oka nie rzek� s�owa, jeno paln�� Mi�osz� pi�ci� w grzbiet, a� zadudni�o, a ten, cho� niby znu�ony, skoczy� jak �bik i znowu rzek�by�, �e si� kto� bije sam ze sob�, tak si� sczepili jeden drugiego daremnie przem�c usi�uj�c. Pasowali si� z dziwn� zaciek�o�ci�, tak zacietrzewieni, i� nawet nie dos�yszeli odg�os�w kopyt zbli�aj�cych si� we mgle koni i oprzytomnieli dopiero, gdy jakie� pot�ne r�ce za karki ich pochwyciwszy postawi�y na nogi, a m�ski, m�odzie�czy g�os zawo�a�: - I�cie dwa koguty! Go�ciniec zawalili, �e przejecha� trudno. Oprzytomnieli obaj i rozjuszone twarze zwr�cili ku natr�towi, gotowi widocznie skoczy� mu do gard�a za nieproszone rozjemstwo, gdy nagle Ot�oka z przestrachem krzykn��: - Tar�o! Mi�osza za� patrzy� zmieszany na przyby�ego, kt�ry przybli�y� twarz w mroku do twarzy ch�opc�w i zawo�a�: - Ba! �em to was nie pozna� bez patrzenia! Mi�osza i Ot�oka! To si� dalej bijacie, jak od ko�yski. I dalej nie wiem, kt�ry jest kt�ry. W�sy wam rosn�, a rozumu nie przybywa. - I! nie, ino zmarzli my na kaczkach, co�my je na sid�a �owili. To ino dla rozgrzewki! - ozwa� si� jako� niepewnie czupurny zwykle Mi�osza. - A ty do dom chcesz jecha�? - zapyta�. - A gdzie bym za� jecha�?! - odpar� przyby�y, a gdy milczeli, patrz�c na siebie, rzek� ze z�o�ci�: - Tak mnie witacie?! Dam ja wam go�ci�ce! - Nie to; ino �e ojciec strasznie na ciebie ze�lony, kl�� si�, �e i przez pr�g nie pu�ci. - Rodzic? Na mnie?! - zakrzykn�� przyby�y i r�k� w czo�o si� uderzy�. - Prawda, �e�cie mnie za Tar�� wzi�li, a nic nie wiecie! Przeciem ja Krzesz, do dom wracam z wojny, na kt�rej si� leg�o biednemu Tarle. A by�by wr�ci�, toby ojciec jak najczestniejszego go�cia go przyj��, a s�siady sprasza�, by si� s�aw� jego pochwali�. Ch�opcy patrzyli z niedowierzaniem, zaciekawieniem, smutkiem, nie wiedz�c, o co pr�dzej pyta�, wszystkiego na raz dowiedzie� si� ��dni, lecz Krzesz zawo�a�: - Siadajcie na juczne! Jedziemy! Sam na konia skoczywszy tr�ci� go ostrog� i ruszy� z kopyta. Ch�opaki dopadli podwodnych i dogoniwszy go jechali jaki� czas w milczeniu. Dopiero gdy konie zn�w przesz�y w st�pa, Mi�osza zagadn��: - Pomi�uj! Przecie zdechn� z ciekawo�ci, nim zajedziemy. Powiadaj, jak by�o? Krzesz jednak milcza� zas�piony, a po chwili odpar�: - Wytrzymacie do domu. A co u was? - Ano, jak zawdy; tyle �e Wojs�aw i Degno u Sobies�awa na Mazowszu ju� wojuj�, ino my dwa i Dobrochna w domu ostali si�. I ojciec nas pu�ci� nie chc�; m�wi�, �e kto� na dziedzinie siedzie� musi, bo on si� starzeje. Musia�o na nas pa��! - Ju�ci si� starzeje! - doda� Ot�oka z gorycz�. - R�k� ma tward� a ci�k� jak drzewiej, tyle �e w�os mu pobiela�. I na nas dw�ch teraz si� krupi, kiedy my sami ostali. - Westchn�� ci�ko. - Dobrochna podrosn�� musia�a jako i wy? - zapyta� Krzesz. - Taka ona i Dobrochna - rzek� Mi�osza. - Ju�ci ro�nie z�e ziele! Z ojcem przeciwko nam trzyma! - doda� Ot�oka. Krzesz za�mia� si� i pop�dzi� konia, a po chwili na tle ciemniej�cego nieba dojrze� ju� mo�na by�o wynurzaj�ce si� z mg�y k�py drzew, w�r�d kt�rych, przytajone, le�a�o opole starego Tar�y i jego rodu. Gdy si� zbli�ali do dworca, ps�w kilka wypad�o ze szczekaniem, lecz poznawszy swoich skomle� i �asi� si� zacz�y. Starsze, kt�re pami�ta�y Krzesza, do piersi mu j�y skaka�, gdy zsiad�szy z konia i wodze ch�opakom oddawszy ku wej�ciu do dworca si� skierowa�; m�odsze, kt�re go nie zna�y, stoj�c z ty�u merda�y jednak zach�caj�co ogonami na znak, �e i one zawrze� przyja�� gotowe. Z psiej gromady powa�nie wyszed� ojciec rodu, stary Zb�j, na wyraju b�d�cy, gdy� w�ch mu ju� nie dopisywa�, i upewniwszy si�, �e swojak przyjecha�, wzruszonym okiem ponuro spojrza� na Krzesza i �ap� mu na kolanie po�o�y�. Powitanie przerwa�o otwarcie drzwi, wiod�cych z podcienia do sieni, w kt�rej na kominie p�on�� ogie�. W ciemno�ci wystrzeli� snop czerwonego blasku o�wietlaj�c nadchodz�cego Krzesza, na tle za� ognia ukaza� si� cie� jakiej� drobnej postaci, kt�ra dziecinnym jeszcze g�osem zawo�a�a: - Kto...? Tar�o! - krzykn�a jakby przestraszona i skoczy�a ku Krzeszowi, kt�ry na r�ce j� porwa� ca�uj�c. - Ojciec zaraz wr�c�. Nie mo�esz osta�; od �upana wie�� przysz�a, �e ci� do grodu maj� dostawi�. - Nie trap si�! - odpar� ze �miechem. - Cho�by chcieli, nie dam si�. - Ju�ci� widz�, �e� t�gi wojak, ale b�dziesz si� to z ojcem bi�?! - A cho�by! Ale nie trzeba, przeciem ja Krzesz! - Krzesz? - wykrzykn�a zdumiona. - Ady� podobny jak Mi�osza do Ot�oki, ani rozezna�. A, wr�ci�y te pr�niaki! - zawo�a�a patrz�c na zbli�aj�ce si� od stajni postacie ch�opc�w, zgi�tych pod tobo�ami. - Na go�ci�cu ich znalaz�em! - za�mia� si�. - Bili si� jako zawdy. - Id�cie ino do izby - krzykn�a ostro na ch�opak�w - da wam matula wieczerz�, a ojciec do�o��! O p�nocy u was s�o�ce zachodzi. - A niechby nie da�a! - mrukn�� Mi�osza. - Kiedy p�noc, czemu ty nie �pisz, skrzacie? - dorzuci� Ot�oka. Porwa�a si� ku nim, lecz pr�dko do domu wbiegli wo�aj�c od proga: - Matu�! Krzesz przyjecha�! Widno, niezbyt pewnie si� czuli i radzi byli odwr�ci� uwag� od siebie. Z komory wybieg�a kobieta ho�a, rumiana, ros�ej postawy, z jasnymi w�osami, w kt�rych nie zna� by�o poczynaj�cej si� siwizny, i Krzesza, kt�ry witaj�c pod nogi j� podj��, za g�ow� �ciska� i ca�owa� zacz�a. Zaledwie jednak zamienili kilka s��w, spyta�a: - A Tar�o gdzie? Taki� podobny do niego, a� mnie w sercu �cisn�o. - Poleg�! - odpar� Krzesz. Dagna oczy r�k� zakry�a i odwr�ciwszy si� bez s�owa, wesz�a do komory. Dobrochna zaraz za ni� skoczy�a, a Krzesz, zasmucony i znu�ony jazd�, usiad� na �awie przed kominem i w ogie� si� zapatrzy�. Ch�opaki zn�w nagabywa� go j�li o opowie��, lecz Krzesz odpar�: - Dajcie mi teraz spok�j! Lepiej je�� przynie�cie, bom zg�odnia�, a opowiada� b�d�, gdy ojciec wr�c� i matka si� wyp�acz�. Ch�opcy kopn�li si� za wieczerz�, gdy� im te� g��d si� przypomnia�, lecz w tej chwili psy zaszczeka�y jak na swojego, rozleg�y si� ci�kie kroki i w drzwiach stan�� stary Tar�o. Krzesz powsta� na powitanie i ku ojcu si� mia�, lecz stary odst�pi� od drzwi i bez s�owa r�k� na nie wskaza� wymownie. Krzeszowi �cisn�o si� serce, lecz zarazem gniew chwyci� za gard�o - za siebie i za Tar��, na t� surowo�� ojcowsk�, od kt�rej ju� odwyk� wojuj�c. Rzek� wi�c szybko, przyduszonym g�osem: - Chcecie, to wyjd�! By�cie jeno nie �a�owali. Lepiej prz�dzi pos�ucha�, ni� s�d wydawa� zawczasu! - Nie ja ci� s�dzi�em, a s�ucha� musia�em, �e syn m�j wywo�a�cem zosta� i ha�b� �ci�gn�� na r�d. - Nie s�dzi� mnie nikt, bo Krzesz jestem, nie Tar�o. A daliby bogowie Tarle, by wr�ci�, to by�cie te� musieli wys�ucha�, �e s�aw� wam, nie ha�b� przyni�s�. - Jako m�wisz? - zapyta� stary przybli�aj�c si� i patrz�c ze zdumieniem na Krzesza, jakby go pierwszy raz widzia�. - Licho nada�o, �e w�asnych dzieci cz�ek rozr�ni� nie mo�e. Dagna! - krzykn��. - Ostawcie matk�! Niech si� wyp�acze w komorze. Stary spojrza� pytaj�co na Krzesza, a ten rzek�: - P�acze po Tarle, bo poleg�! Stary poblad� i ci�ko opu�ci� si� na �aw�. Po chwili g�ow� do ognia odwr�ci�, bo wstydzi� si� �ez, kt�re gwa�tem cisn�y mu si� do oczu. W tej chwili k��c�c si� i poszturchuj�c wpadli do sieni Mi�osza z Ot�ok�, lecz widz�c, �e ojciec siedzi w milczeniu, sami umilkli. Stary jednak us�ysza� ich wej�cie i powstawszy rzek� g�osem, kt�ry stara� si� uczyni� surowym: - Je�� dawajcie Krzeszowi, bo zdro�ony pewnikiem. A jutro pogadamy, czemu�cie na przykazany czas wr�ci� nie po�pieli i ja sam skot obrz�dzi� musia�em. Ch�opcy, krzywi�c si�, brali si� niezdarnie st� zastawia�, tr�caj�c jeden drugiego, gdy z komory wysz�a Dagna, spokojna ju�, lecz z twarz� poblad�� i zaczerwienionymi oczyma. - Ostawcie, nicponie, sama zrobi� - rzek�a. St� r�cznikiem haftowanym nakry�a i po chwili siedzieli wszyscy za sto�em, jeno Dobrochna nie wysz�a z komory, gdzie wyp�akawszy si� za tym bratem, kt�ry j� pie�ci� najbardziej, z �alu usn�a. P�no w noc siedzieli s�uchaj�c opowie�ci o smutnych dziejach Tar�y i jego s�awnym ko�cu. Kury ju� pia�y, gdy stary, kt�ry siedzia� z g�ow� podpart�, zakrywaj�c twarz, wsta� i ozwa� si� nieswoim g�osem: - Bogowie mnie skarali, �em w�asnej krwi nie wierzy�. Spa� ju� id�cie, Krzesz zdro�ony by� musi. - Ale ojciec zmi�kli! - szepn�� zdziwiony Mi�osza do Ot�oki. - Ciekawo��, czy gdyby�my legli, te� by si� nad nami u�ali�?! - Ju�ci! najbardziej nad tob�! - A mo�e nad tob�? - sykn�� ze�lony Ot�oka. I bi� si� j�li na nowo, jeno �e bez s�owa, by nie zm�ci� uroczystego nastroju. Posiedzia� Krzesz dni par�, bogate go�ci�ce z �up�w rozda� krewniakom i swojakom, powa��sa� si� z ch�opakami, niedawne a ju� niepowrotnie minione czasy wspominaj�c, i poma�u o wyje�dzie przemy�liwa� pocz�� niech�tnie, gdy� dobrze mu by�o. Za w�asne m�stwo i za czyny Tar�y pu�cizn� mia� obj�� po Dziku, lecz nie �pieszy� si� osi��� tam w pustce, gdzie niedawno gromad� siedzieli weso��. Je�cy te� rozbiec si� musieli, gospodarstwo posz�o pewnie w zaniedbanie, a odbieranie ziem od niech�tnych Star��w nie u�miecha�o si� tak�e. Rad by te� by� cho� jednego z braci zabra� ze sob� i mie� swoj� dusz�, by s��w par� zamieni� z kim by�o, gdy przyjd� d�ugie wieczory zbli�aj�cej si� jesieni. Siedz�c raz przy miodzie po wieczerzy, rozpocz�� z ojcem o wyje�dzie, nie�mia�o zmierzaj�c, by starego wybada�, czyby braciom z nim jecha� nie pozwoli�. - Po prawdzie - m�wi� - to i wyr�ki z nich wiele nie macie, bo im �owy i wojaczka w g�owie, a swojak�w tu nie brak, co wam, jako staro�cie, pomoc wszelk� okaza� musz�. Mnie si� za� przydadz�, bo tam �owy i stra� - ca�a gospodarka, tyle �e byd�a i owiec troch� si� podchowa. A siedzie� samemu cni si�. Stary nawet nie bardzo skoczy�, czego si� Krzesz obawia�, lecz odpar� niech�tnie: - My�la�em, �e sam ostaniesz, a ty ostatnich dwu chcesz mi zabra�. Wygnam ja im z g�owy wojaczk� i �owy i pracy naucz�. A u ciebie rozpu�ciliby si� do reszty. Gada� szkoda, kto� na dziedzinie osta� musi. - Wr�c� przecie Degno i Wojs�aw, to kt�rego� osadzicie, gdy na was czas przyjdzie, ale jary z was jeszcze ch�op. - Wr�c� jako ty, albo i Tar�o! - doda� st�umionym g�osem. - Niech jeno wojaczka kt�remu zasmakuje, to mu i si� poci� nad p�ugiem czy z leziwem wi�cej nie chce. - Bo i po co! - rzuci� Krzesz lekko. - Je�ca przywiod�, niech si� poci, a co my w jednej wyprawie zyszczemy, tego�cie wy przez ca�e �ycie nie doszli. Dzikowe ziemie wi�ksze ni� ca�ego rodu naszego. Krzesz chybi�, bo stary ze�li� si�. Chwil� �u� gniew, gdy� nie chcia� z synem, kt�ry ju� od w�adzy jego odwyk� i wyjecha� mia� wkr�tce, ostro post�pi�, jednak krew mu uderzy�a do g�owy na Krzeszowe gadanie. - Pos�uchaj no! - rzek�. - Wojowali my i dawniej, gdy knia� wiciami zwo�a� na obron�. A potem wraca� ka�dy tam, gdzie siedzia�, i do pracy si� bra� czestnej. Przywi�z� co z �up�w, nie przywi�z�, zajedno, bo nie �y� z tego, jeno co ziemia da�a, w�asna rodowa, od praojc�w zasiedziana, a nie obca, co j� z r�ki do r�ki rzucacie jako dziewk� niewoln�, kiedy si� sprzykrzy. Raz knia� da, raz odbierze, jak mu wola, ale taka ziemia serca nie przywi��e i nie dziw, �e j� niewolnikiem obrabia� chcecie, bo trudno serce do tego mie�, co dzi� jest, a jutro nie b�dzie. A i drzewiej tacy byli, co �yli z �upu, ale ino wywo�a�ce, co ich z rodu wy�wiecili albo nieszcz�cie zagna�o do lasu. Ale ich zb�jami zwano i czci nie mieli, ani im w g�owie posta�o nad tych, co na swoim siedz�, si� wynosi�. A dzi� si� taki wojem mianuje i za lepszego ma, bodaj od w�asnego rodzica. Tu stary pi�ci�, co mia� jeszcze jak bochen, w st� trzasn��. - Ma ci kt�ry wi�cej krzepy, to miast p�ug g��biej w ziemi� wrazi�, morduje drugich. - Nie sierd�cie si�! - rzek� Krzesz pojednawczo, ale nie przekonany. - Zb�je i dzisiaj s�, ale knia� t�pi� ich ka�e, a my jego ludzie, nie dziw, �e dba o nas, bo tym dziedzin� w r�ku trzyma i od wroga broni. - Ju�ci trzyma, bo i wami da� wybiera od swoich, jak� mu si� podoba. Wygnali Piasty obcych, Popiel�w, co jako zdobywcy rz�dzili, a ninie sami tak rz�dzi� zaczynaj�. Za� m�odzi, cho�by ty, co z wolnych od wieka rod�w pochodz�, za pacho�k�w im s�u��, na r�wni z przyb��dami i nie jeno w smak im to, ale jeszcze za lepszych si� maj� od tych, co na swoim, z niczyjej �aski siedz� i �yj� ze swojego, bez krzywdy niczyjej. Pr�niaczy� si� wam chce i u�ywa� na tym, czego ojcowie nie mieli, a �yli. Lepsze wam obce napoje, szaty i bro�, obcy obyczaj i wiara. Zmiesza� si� troch� Krzesz, gdy� ochrzczony by�, a ojcu ba� si� przyzna�, ale po chwili odpar�: - Bodaj was! Pr�niaczymy! Cho�by pod Cydzyn�, co�my dwa dni i dwie noce prawie bez jad�a i spania Niemc�w prali, a� r�ce opada�y! Orali�cie kiedy tak d�ugo? Stary milcza�, a Krzesz ci�gn�� upewniaj�c si�: - Ju�ci wol� weleckiego konia ni� naszego chmyza, d�ugi norma�ski miecz od maczugi i grecki �uk od naszego. Wiele by�my wsk�rali nasz� broni� po ojcach przeciw Niemcom, co w �elazo przybrani. �eby Tar�o pancerz mia�, nie by�by zgin��. Stary milcza� ponuro, a Krzesz ci�gn��: - Knia� wie, co robi, �e dru�yn� trzyma, i wie, za co jej p�aci. A nam, �e wojaczka lepiej od orki smakuje, dziwne wam? We�cie do orki �rebaka, co go si�a rozpiera i do swobody nawyk�y, to wam uprz�e pozrywa, bo chce p�du u�y�, p�ki m�ody. A ten�e sam ora� wam b�dzie, gdy si� wyswawoli rok albo dwa. Albo jak go wywa�aszycie! Stary milcza� i nad czym� sumowa�. Wreszcie zacz��: - I drzewiej m�odzi inak na �wiat patrzyli ni� starzy, ale nie by�o tego, by wszystko, co stare, rzuca�, jak ninie. Nie przeciwi�bym si�, by �wiat przepatrzyli i nie od s�u�by ja kniaziowi. Ale temu, �e kt�ry wyjdzie, wraca� ju� nie chce. Sze�ciu was by�o, a, wida�, sam na staro�� ostan�. I wnuk�w nie ma po kim doczeka�, kiedy si� jeno w��czycie. Wzi��by� bia�k�, toby ci weselej by�o ni� z tymi wyrostkami. I w gospodarstwie wi�ksza wyr�ka, bo w domu siedzie� b�dzie, a nie w��czy� si� jako te nicponie. Krzesz niech�tnie ramionami wzruszy�, a stary mrukn��: - I dziewki wam te� nasze nie smakuj�. Tylko przywied� obc�, to ci� za syna zna� nie chc�. - �adnej mi nie potrzeba, bo doma siedzia� nie b�d� - odpar� Krzesz pos�pnie - a ch�opaka ze sob� bra� mog� wsz�dy. Dajcie cho� jednego! Nie utrzymacie ich i tak! Stary burkn�� niech�tnie: - Nie puszcz� �adnego. Wr�c� Wojs�aw i Degno, to ci ich przy�l�. Wsta� i cichcem podszed�szy do drzwi otworzy� je znienacka. Mi�osza i Ot�oka odskoczyli zmieszani. - Ciekawi�cie, co b�dzie? Wraz si� dowiecie! - krzykn��, i chwyciwszy ich za karki wywi�d� na podworzec i do k�od�wki zamkn��. Powr�ciwszy zapyta�: - Kiedy chcesz jecha�? - Jutro, za waszym zezwoleniem. - Dbasz ty o moje zezwolenie - mrukn�� stary. - Spa� id�, bo chcesz dwoma dniami w Krakowie stan��, tedy ruszy� musisz przed �witem. Cisza i ciemno�� ogarn�y wkr�tce Tar�owe obej�cie. Raz jeno psy zaszczeka�y, ale uspokoi�y si� zaraz, widno kto� sw�j wychodzi�. Noc by�a czarna, bezgwiezdna i do�� wietrzna, ale mimo to ko�o k�od�wki bystre oko rozr�ni�oby postacie, kt�re porozumiewa�y si� szeptem. Potem uspokoi�o si� wszystko a� do piania kogut�w. Za�wieci�y b�ony w oknach, ruch si� pocz�� w obej�ciu, siod�ano konie i lekko dopiero szarza�o, gdy stary Tar�o z Dagn� i Dobrochn� �egnali siedz�cego ju� na koniu Krzesza. Wyprowadzili go za bram� i chwil� stali patrz�c, a� znikn�� w szarym jeszcze mroku. Dagna ju� do byde�ka z Dobrochn� odesz�y, a stary, wzdychaj�c, skierowa� si� ku domowi. Po drodze co� sobie przypomnia�, zboczy� do loszku i otworzywszy drzwi zawo�a�: - Wychod�cie! Nikt mu nie odpowiedzia�, wi�c my�l�c, �e ch�opcy �pi�, wszed� do k�od�wki. Przy szarym �wietle chmurnego poranka ujrza�, �e loszek by� pusty. Zakl�� pod nosem i zatrzasn�wszy drzwi, odszed� do domu. Krzesz zrazu wypu�ci� konia, chc�c u�y� p�du, i lecia� czas d�u�szy, chwilami jeno zwalniaj�c, gdy przez niepewne mostki, na zd��aj�cych ku Wi�le strumieniach przeje�d�a� przysz�o lub droga, w�r�d bagnistych ��k wiod�ca, rozmok�a ju� by�a od pierwszych jesiennych opad�w. Dopiero gdy ko� mimo ch�odu zagrza� si�, Krzesz skr�ci� w ��czk� i pozwoli� popa�� si� rumakowi czekaj�c na brata i przypuszczaj�c, �e min�� go gdzie� nie dostrzeg�szy. Czeka� do�� d�ugo, tak i� zawr�ci� ju� chcia�, niespokojny, czy co� si� nie sta�o, cho� kraj by� bezpieczny i jeszcze ch�opcu znany, lecz gdy dosiad� konia, ujrza� z dala nadchodz�cego. Ch�opak ruszy� biegiem i za chwil� by� tu�. - Jeste� nareszcie! Nie wiedzia�em ju�, co poczyna�, wraca� si� czy dalej jecha�. M�wi�em, by� go�ci�cem szed�, a nie ��kami, na kr�tsze. No, siadaj i jedziemy, bo do�� czasu zmitr�y�em. Jechali jaki� czas obok siebie milcz�c. Ch�opak by� wyra�nie niespokojny; kr�ci� si� na siodle i przepatrywa� ka�dy gaik i krzak po drodze. Po chwili Krzesz zagadn��: - Mi�osza? Roztargniony ch�opak nie odrzek� nic, a Krzesz popatrzy� podejrzliwie, po czym krzykn��: - Ot�oka! Ch�opak drgn�� jak przebudzony i widocznie my�l�c o czym innym, zapyta�: - Czego? Krzesz konia wstrzyma� i rzek�: - Ty oszu�cie, my�la�e�, �e si� nie wyda?! Ch�opak zaczerwieni� si� i rzek�: - Co si� ma wyda�? - A �e� ty nie Mi�osza. �eby nie to, �e wraca� z�a wr�ba i �em ci� wbrew ojcu zabra�, tobym ci� odwi�z� z powrotem, do ukarania. Ale je�li my�lisz, �e l�ejsz� mam r�k� ni� stary, to� si� pomyli�! To rzek�szy uchwyci� ch�opca za kark, chc�c go z konia �ci�gn��, ale Ot�oka wywin�� si� jak piskorz i zeskoczywszy z siod�a krzykn��: - Ani mi si� wa� mnie tkn��, bo ci� no�em pchn� albo zbiegn� od ciebie. Nie na tom z domu uciek�, by mnie kto inny pra�. - Ty jucho! - p� �miej�c si� a p�gniewnie zawo�a� Krzesz. - Ojcu� umkn��, na mnie r�k� by� podni�s�, a Mi�osz� oszustwem ostawi�e�, byle samemu uj�� spod ojcowej r�ki. Takie ziele z ciebie? Id� do licha, gdzie ci� oczy ponios�. - Ju�ci p�jd�! - odpar� ch�opak zuchwale - ale Mi�osza ze mn�. A ty wracaj, jak chcesz czas zmitr�y�. Niech ci konie nogi po�ami�. - Co bzdurzysz? - spyta� niecierpliwie Krzesz. - Co s�yszysz! Albo nas obu we�miesz, albo �adnego, a do domu nie wr�cimy. Damy se rad� bez ciebie! - Co sobie dacie? Przecie Mi�osza osta�! - rzek� Krzesz zdziwiony. - Ju�ci, bo ty chcesz! Pu�ci�em go w nocy, jeno�my si� pobili i poszed� osobno. Pewnie jucha usn�� gdzie w krzach. Jak go najdziemy, to go tak spior�, �e przez miesi�c �acno go poznasz. - A niech was! - zakl�� Krzesz. - To ojca samego ostawi� chcecie? A wezm� was, to i mnie si� w domu nie pokazywa�. - E! - rzek� lekko Ot�oka - co ci ojciec zrobi�. A wr�c� Wojs�aw i Degno z Prus, to niech ojcu orz�. Prawie do tego, bo ch�opy silne a g�upie i nieruchawe. Przedtem na nas wszystko zganiali, ale nie b�dzie nas, to ich ojciec zaprz�c potrafi�. Krzesz za�mia� si�, a Ot�oka, korzystaj�c z tego, przyskoczy� i przymila� si� zacz��: - M�je� ty! ju�e nas we� obu; obaczysz, jak b�dzie dobrze. Mi�osza, cho� jest ch�op sprzeka i bitnik, ale weso�y, �e�my si� nieraz po ziemi tarzali od �miechu. Jeno go przy pysku kr�tko trzyma�, a b�dziesz mia� z nas pociech�. - Ju� ja was obu potrafi� trzyma�! - zagrozi� Krzesz. - Siadaj no na ko�, b�dzie, co b�dzie. - A z Mi�osz� co?! - Co ma by�?! Niech si� martwi sam. Wie, gdzie jedziemy, to nas najdzie. Do�� mitr�gi. Do Krakowa dwadzie�cia mil z ok�adem, ani na p�noc tam nie staniemy, a nie my�l� zaje�d�a� koni! Ruszyli i jechali sporo. S�o�ce ju� przeziera�o przez rzedniej�c� zas�on� chmur i Sandomierz �wieci� na wzg�rzu, gdy go mijali do grodu nie wst�puj�c. Ot�oka otwarcie rozgl�da� si� ju� za Mi�osz�, lecz daremnie. Coraz by� niespokojniejszy i par� razy usi�owa� zagadn�� Krzesza, co robi�. Ten jeno odburkn��, by robi�, co chce, a Mi�osza niech sobie radzi, kiedy na sw�j rozum wzi��. P�n� noc� zajechali do Krakowa, ju� po zawarciu bram, i przenocowali na podgrodziu. Ot�oka by� zmartwiony, a Krzesz z�y, ale gada� o powrocie i szukaniu Mi�oszy nie chcia�. Z rana wsta�, by u �upana si� zg�osi� i ludzi do str�y odebra�, kt�rych powie�� mia� ze sob�. Zebrawszy si� wo�a� na Ot�ok� chc�c mu gr�d pokaza�, lecz na pr�no. Ot�oka znikn��. III Troski Jordana Ku zimie si� ju� mia�o, gdy Mieszko, do zdrowia powr�ciwszy, ze zdwojon� gorliwo�ci� wzi�� si� do spraw, jakich niema�o nagromadzi�o si� w czasie jego choroby. Po�piesza� tym bardziej, �e wkr�tce wyjazd go czeka� do Kwedlinburga, na cesarskie rozjemstwo w sprawie z Hodonem. Burzy� si� Mieszko w zawzi�tej duszy, �e napadni�ty zdradziecko, sprawia� si� mia� ninie ze swego zwyci�stwa, lecz rozumia�, �e nie dor�s� jeszcze do walki z cesarzem i nie s�uszno��, lecz si�a prawem b�dzie. Gniew zachowa� do stosowniejszej pory, a tymczasem robi� wszystko, by wyj�� ze sprawy bez szkody. Z jednej strony przeto obwarowywa� pograniczne grody i wzmacnia� ich za�ogi, przesieki i do�y wilcze w pogranicznych lasach urz�dza�; rozpocz�� budow� wa�u obronnego nad Bobrem, od Krosna a� do Boles�awca, nad kt�rym kilkuset je�c�w, pr�cz miejscowej ludno�ci, pracowa�o, oraz �ci�ga� co t�szych woj�w ze swoich i obcych do dru�yny, zbroi� ich i �wiczy� co duchu. Z drugiej strony za� pos��w rozsy�a� do biskup�w, ksi���t i graf�w niemieckich, �yczliwo�� ich sobie kupuj�c, i przez zaufanych o stanie spraw zasi�ga� wie�ci. Najwa�niejsz� by�a, i� cesarz bardzo si� w ostatnich czasach posun�� i na zdrowiu podupad�, tak i� zmian spodziewa� si� by�o mo�na. Cho� syn jego ju� nast�pc� by� naznaczony, wiedzia� Mieszko, �e nie braknie niezadowolonych, a na ich czele i bawarskiego K��tnika, kt�ry sam po koron� d�o� zamierza� wyci�gn��, w czym mu Mieszko po cichu pomoc przyrzeka�. Boles�aw czeski te� pali� pod tym kot�em, z kt�rego na r�wni z Mieszkiem korzy�ci wyci�gn�� si� spodziewa�, a cho� nie mi�owali si� dziewierze, w tym przecie zgodni byli, �e zwierzchno�� cesarska i niemiecka przewaga nie w smak im sz�a. Wie�ci jednak o cesarskiej chorobie okaza�y si� przesadzone. Cesarz stan�� ju� w Niemczech i, jak zwykle, porz�dek jego nieobecno�ci� naruszony przywraca� pocz��. Nagradza�, kara� winnych, budowa� ko�cio�y i cho� sterany przesz�o trzydziestopi�cioletnim panowaniem, w sile wieku by� jeszcze i poci�gn�� m�g� d�ugo, cho� omdlenia chwyta�y go czasami. Widzia� tedy Mieszko, �e sprawa go nie minie. �owy wielkie zarz�dzi�, jak przed wypraw�, sam za�, par� jeno dni na nich zbawiwszy, do Poznania zjecha�, gdzie przyby� kaza� Jordanowi i co znaczniejszym panom, by si� z nimi naradzi� i wyda� zarz�dzenia, gdy� wyjazd nie ca�kiem nawet by� bezpieczny. Nie jeden to raz, zaproszeni przez margraf�w, s�owia�scy ksi���ta nie wracali z odwiedzin. Chocia� Mieszko nie s�dzi�, by sam cesarz zdrad� go chcia� wzi��, nie ufa� Hodonowi, kt�ry mia� wielu poplecznik�w, a wzorem innych margraf�w ze S�owianami w �rodkach przebiera� nie zwyk� i do�� mia� powod�w, by Mieszka jako zarazy nienawidzi�. Zebrali si�, jak przed waln� wypraw�, wszyscy, kt�rych sprawy nie zatrzyma�y, od starc�w siwow�osych do czternastoletniego bratanka Mieszkowego Stoigniewa. Przyby� nawet Sobies�aw, kt�ry na Pomorzu dot�d bawi�, i wie�� przywi�z� o �mierci Styrbjorna, Wichmanowego nast�pcy w Jomsborgu a Mieszkowego ho�downika. I biskup Jordan powr�ci� z Mi�dzyrzecza, gdzie przebywa� jeszcze po odbytym synodzie duchowie�stwa swej ogromnej diecezji. Przez czas swej choroby Mieszko raz go jeno widzia� przelotnie, zdziwi� si� przeto zmian�, jak� w nim zauwa�y�. Nie tylko �e posiwia� zupe�nie i pochyli� si�, lecz pe�ne zapa�u niegdy� jego oczy przygas�e jakie� by�y, a w mowie przebija�o si� zniech�cenie i znu�enie. Mieszko o zdrowie go zapyta�, a gdy Jordan odrzek� niech�tnie, �e zdrowy, wprost go zagadn��: - Tedy co innego wam dolega, bo widz�, �e zmienili�cie si� bardzo. - Nie chc� was, panie, narzekaniem nu�y�, bo w�asnych trosk macie zado��. Je�li �ask� mam u was, zezw�lcie, bym Ojca �wi�tego poprosi�, aby godniejszego na moje miejsce wyznaczy�, a ja bym w klasztorze chybionego �ywota spokojnie m�g� dokona�. Mieszko wsta� i po komnacie przechadza� si� w zamy�leniu. Po chwili zacz��: - Za dobrze was znam, bym m�g� s�dzi�, �e was zrazi�o chwilowe niepowodzenie. Ale cz�owiekiem jeno jeste�cie i znu�one cia�o czarne my�li chowa. Ma�o si� ich przeze mnie przewali�o, gdy mnie trucizna �ar�a?! A ninie, mimo �e nic mi si� na lepsze nie zmieni�o, ja�niej patrz� przed siebie, cho� i mojemu dzie�u ko�ca nie wida�, ani wiadomo, jaki b�dzie. Kto walczy, ten jeszcze nie przegra�! Rumieniec wybi� si� na szar� twarz Jordana, gdy odpar�: - Zawstydzacie mnie, panie! Ale ja widzia�em woj�w, kt�rych ze sob� zabra� zamierzacie. Cho� nie moje to dzie�o, widz�, �e�cie umieli przygotowa� ludzi do tych cel�w, do jakich wam potrzebni. A wy nie widzieli�cie moich, kt�rych na synodzie w Mi�dzyrzeczu ogl�da�em. Ja, widno, swego wojska przygotowa� nie umia�em i dlatego �aden w�dz ze mnie i czuj�, �e z�o�y� winienem ci�ar, kt�remu nie podo�am. - M�wcie jasno! - z pewnym zniecierpliwieniem rzuci� Mieszko. - Sami�cie rzekli, �e ludzkie dzie�a doskona�e nie s� i wszystkiemu nie uradzi. Ale przecie poprawi� si� da wiele, jeno r�k i g�owy nie opuszcza�. Widzieli�cie, jako ma��onka moja, cho� niewiasta jeno i do tych spraw nie nawyk�a, radzi� potrafi�a, gdym ja bezw�adny le�a�? - Wielka to pani i �wi�ta i nie r�wna� mi si� z ni�. B�g wam j� da� i B�g zachowa jak najd�u�ej. Bez niej moje dzie�o wniwecz by posz�o. - I moje te�! Lecz sami widzicie, co mo�e jedna s�aba niewiasta i bez tego wojska, o kt�rym m�wicie. Wiem ci ja co� nieco�, co wam dolega, ale m�wcie sami! Czasem, gdy cz�ek si� wy�ali, to ci�ar zrzuci z duszy. Ja tego nigdy nie umia�em, bo i nie by�o przed kim, ale dlatego ci�ej mi nieraz. Ale ja wiem, �e moje dzie�o, to moje �ycie i rzuci� bym go nie m�g�, jako i �ycia zby� bym nie potrafi�. Zali zasz�o co na synodzie, co by was do pracy zniech�ci�o?! - Nie. Jeno si�y policzy� mog�em, jakimi prac� mam prowadzi�, i wiera, nie by�o co liczy�. Starzy moi towarzysze, zniech�ceni tym, co si� sta�o po cydzy�skiej bitwie. M�odsi, gdy tylko poga�stwo g�ow� podnios�o, jeno o w�asnych g�owach my�leli, m�cze�skiej palmy zyska� nieradzi. Nie wzmocni�o to naszej powagi u ludu. Jako� wraca� im teraz na miejsca, z kt�rych zaraz uszli, gdy tylko ochrony nie sta�o? Z�y to pasterz, co jeno wtedy stado swe utrzyma� potrafi, gdy z�e psy z�by szczerz� wok� niego. Z waszych woj�w pod Cydzyn� nie ucieka� nikt. Zgin��, kto mia� zgin��, pozostali zwyci�yli. Smutny, lecz dumny u�miech zjawi� si� na twarzy Mieszka, gdy odpar�: - Drogie to by�o zwyci�stwo! Ale nie mo�e by�, by praca wasza ze wszystkim zawiod�a! Wszak�e znam ludzi i mi�dzy mo�nymi, kt�rzy ca�� dusz� do wiary nowej przylgn�li, siebie i mienie po�wi�ci� ju� gotowi. S� mi�dzy nimi, co szczerze Bogu s�u��, cho� mo�e i nie umiej�, jak by�cie chcieli. Nie m�wi�c, �e�cie i dla mnie k�s dzie�a wykonali i szacunek mam dla was, a dla pracy waszej uznanie. - Zwyci�stwo nigdy nie jest za drogie - rzek� Jordan. - Lepiej straci� i trzy �wierci wojska, a wygra�, ni� �wier� i przegra�. Nie mog� rzec, by nic z mej pracy nie osta�o, lecz to jak nic wobec tego, czegom si� �mia� spodziewa� - doda� ciszej. - A gdy prac� wzm�c by trzeba, ja w sobie si�y nie czuj� i przy sobie jej nie widz�. - Z waszych wychowank�w ju� przecie si�y nowe wyros�y. A z tych�e nic nie macie? Jordan milcza� przez chwil� i wyraz przykro�ci zjawi� si� na jego um�czonej twarzy. Widz�c, �e ksi��� czeka na odpowied�, ci�gn��: - Siebie gani nauczyciel, kt�ry uczni�w swych gani. Ju�ci wysz�o sporo i �wieckiego duchowie�stwa, i mnich�w z tych, co�cie mi powierzyli. Mnisi jeszcze nie gorsi od innych, zw�aszcza �e mam przed oczyma jeden wyj�tek, kt�ry ich wszystkich w ja�niejszych mi pozwala widzie� barwach. Ale �wieckie duchowie�stwo, �al si� Bo�e! Nie rozr�ni takiego od �wieckiego cz�eka ni strojem, ni �yciem. Swoich tu przy kapitule trzymam, jako w klasztorze, w karno�ci i ub�stwie. Ale ci, co pasterzami s� po kraju, �adnym nie s� wzorem dla powierzonych sobie ludzi. Kap�an powag� winien mie�, kt�ra z niego p�ynie, a nie jeno z w�adzy, kt�ra jest mu dana. Nie nasz zreszt� jedynie m�ody Ko�ci� ta choroba trapi, jeno to, od czego dojrza�y tylko s�abuje, niemowl� zgubi� mo�e. Mieszko si� zaduma�: - Szukacie takich, jak sami jeste�cie, co cel jeno maj� przed oczyma, a o sobie zapomnieli. Rzekli�cie mi raz, �e cnoty wymusi� nie mo�na. Ale ja wam m�wi�, �e mo�na wymusi� pos�usze�stwo. Wydajcie sw�j zakon, a ja dopilnuj� ju�, by go dochowano. Niech za z�amanie postu taki z�by straci, �ycie za rozpust�, to b�dzie cnotliwy, cho�by nie chcia�. Nie na to chudziak�w ksi�mi zwa� pozwalam, by si� pa�li, lecz by robili, co ka�ecie. Niech jeden i drugi za pija�stwo i kosterstwo odebrane ma ziemi� i w�adz�, a do wa��w i go�ci�c�w roboty p�jdzie pod batem, wraz inni przyk�adniejszy �ywot wie�� zaczn�. - Nie bardzo przystoi - rzek� Jordan - duchownych �wieckimi karami ok�ada�. - Nikt z pos�usze�stwa wyj�� nie mo�e! - rzek� twardo Mieszko. - Najcz�ciej zreszt� sama gro�ba wystarczy, a ma�o - to jeden czy drugi przyk�ad. Zrobi�, jak powiedzia�em, a wy swoim zapowiedzcie. Obaczycie, czy skutku nie b�dzie. - Kazali�cie, panie! - rzek� Jordan. Mieszko, widz�c wyraz strapienia na twarzy starca, by odwr�ci� jego my�l, zapyta�: - A o jakim to m�wili�cie przyk�adzie, kt�ry wam mnich�w �agodniej s�dzi� pozwala? U�miech istotnie zjawi� si� na twarzy Jordana, gdy odpowiedzia�: - M�ody to jeden brat i niedawno do nas przyszed�. Zrazu smutny by� bardzo i w modlitwach si� zapami�tywa�. Ale pobywszy uspokoi� si� i rzadko kt�ry tak ch�tny si� trafi, czy do pracy, czy do nauki, jak on. A przy tym mi�y ludziom i �agodny jako dziecko. Jeno �luby z�o�y� i wy�wi�cony zosta�, prosi� j��, by go w dziczy osadzi� samego, jako onych eremit�w w Egipcie, o kt�rych s�ysza�. Nie przeciwi�em si�, bo s�owo Bo�e wsz�dy brzmie� winno i cho� �a�owali go wszyscy, poszed�. Czasem si� zjawi� do sakrament�w i po s�l, bo m�wi, �e wszystko inne B�g mu daje w lesie. Gdy si� rozruch zacz�� i inni, co w rozproszeniu byli, zbiegli si�, on nie przyszed� i my�leli�my, �e zgin�� jako i niejeden inny, co zbiec nie zd��y�. Ali�ci wie�� s�ysza�em w Mi�dzyrzeczu, �e �yje, gdzie by�, i cho� go poga�skie gromady ubi� chcia�y, nie dali ludzie z najbli�szych osiedli, kt�rzy go za �wi�tego maj�, a poganie za czarownika, i powag� ma wielk�, kt�ra chyba z mi�o�ci jego ku Bogu i ludziom p�ynie, bo nie wiem, czy dwadzie�cia lat sobie liczy. - Taki jeden za wielu starczy. Widzicie tedy, �e zejdzie czasem tam, gdzie nie siane. - A cz�ciej nie zejdzie tam, gdzie ca�y trud i wszelkie nadzieje by�y - westchn�� Jordan. - Je�li ju� pozwalacie mi, panie, wygada� si�, to i wypowiem. Po nikim si� wi�cej nie spodziewa�em ni� po waszym bratanku i nikt mi te� nie zrobi� sro�szego zawodu. Zda�o mi si�, �e znam ludzi i umiem nimi kierowa�, i t� pewno�� on mi zburzy�. - M�wicie o Stoigniewie! Nigdy on wasz nie by�. Patrz� ja na niego nie wiedz�c, co wyro�nie. Sam los mu si� tak sk�ada, by niczyj by�. Matki niespe�na rozumu jakby nie mia�, ojciec zgin��, siostra uton�a. Na niewiasty ani spojrzy, z r�wie�nikami si� nie zadaje. Aby go przejrze�, trzeba zna� Zbroz��, kt�ry sam jeden wp�yw ma na niego. Przyjaciela jeno jednego mia� i - prawda! - prosi�, bym was zapyta�, co si� z Tunim sta�o, �e nie ma go w Trzemesznie? - Tuni do Rzymu pojecha�! - odpar� Jordan