9639

Szczegóły
Tytuł 9639
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

9639 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 9639 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

9639 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Clive Cussler Paul Kemprecos ZAGINIONE MIASTO Przek�ad Maciej Pintara AMBER Tytu� orygina�u LOST CITY Redaktorzy serii MA�GORZATA CEBO-FONIOK ZBIGNIEW FONIOK Redakcja stylistyczna KRZYSZTOF BEREZA Redakcja techniczna ANDRZEJ WITKOWSKI Korekta KAMILA GONTARZ JOLANTA KUCHARSKA Ilustracja na ok�adce CRAIGWHITE Copyright � 2004 by Sandecker, RLLLP. By arrangement with Peter Lampack Agency, Inc. For the Polish edition Copyright � 2004 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o. ISBN 83-241-2083-1 Powie�ci CLIVE'A CUSSLERA w Wydawnictwie Amber: AFERA �R�DZIEMNOMORSKA ATLANTYDA ODNALEZIONA B��KITNE Z�OTO CERBER CYKLOP LODOWA PU�APKA NA DNO NOCY ODYSEJA TROJA�SKA OGNISTY L�D OPERACJA �HF� PODWODNI �OWCY PODWODNI �OWCY 2 PODWODNY ZAB�JCA POTOP SAHARA SKARB SMOK VIXEN03 WA� WIR PACYFIKU WYDOBY� �TITANICA� ZAB�JCZE WIBRACJE ZAGINIONE MIASTO Z�OTO INK�W Z�OTY BUDDA Prolog Alpy Francuskie, sierpie� 1914 Wysoko nad majestatycznymi o�nie�onymi g�rami Jules Fauchard walczy� o �ycie. Kilka minut wcze�niej jego samolot uderzy� w niewidzialn� �cian� powietrza z tak� si��, �e pilotowi zadzwoni�y z�by. Teraz wznosz�ce si� i opadaj�ce pr�dy miota�y lekk� maszyn� jak latawcem na sznurku. Fauchard zmaga� si� - i to skutecznie - z przyprawiaj�cymi o md�o�ci turbulencjami. Nauczyli go tego francuscy instruktorzy latania. W ko�cu wydosta� si� z niebezpiecznego rejonu i zacz�� rozkoszowa� spokojnym powietrzem. Nie zdawa� sobie sprawy, �e mog�o go to zgubi�. Kiedy ju� ustabilizowa� lot samolotu, uleg� najbardziej naturalnemu odruchowi - zamkn�� zm�czone oczy. Powieki zatrzepota�y i opad�y, jakby by�y z o�owiu. Umys� podryfowa� w mroczn� sfer� zupe�nej oboj�tno�ci. Broda osun�a mu si� na pier�. Palce rozlu�ni�y chwyt na dr��ku sterowym. Ma�a czerwona maszyna zachwia�a si� pijacko wperte de vitesse - utracie kierunku, jak to nazywali francuscy piloci - i przechyli�a si� na skrzyd�o w preludium korkoci�gu. Na szcz�cie ucho wewn�trzne Faucharda wyczu�o zmian� r�wnowagi i w jego drzemi�cym m�zgu odezwa� si� alarm. Poderwa� g�ow�, ockn�� si� i jeszcze ot�pia�y usi�owa� oprzytomnie�. Spa� zaledwie kilka sekund, ale przez ten czas samolot znacznie straci� wysoko�� i omal nie wpad� w strome nurkowanie. Krew pulsowa�a Fauchardowi w skroniach, serce wali�o, jakby mia�o wyskoczy� z piersi. We francuskich szko�ach latania uczono przysz�ych pilot�w, �eby dotykali ster�w tak lekko jak pianista klawiatury fortepianu. Godziny �wicze� przyda�y si� teraz Fauchardowi. Przestawi� stery delikatnie, �eby nie przesadzi� z kontr�, i ostro�nie wypoziomowa�. Zadowolony z udanego manewru wypu�ci� ustami wstrzymywane powietrze i wzi�� g��boki oddech. Arktyczne zimno zak�u�o go w p�uca jak od�amki szk�a. Ostry b�l wyrwa� go z letargu. Rozbudzi� si� zupe�nie i przywo�a� w my�lach magiczn� formu��, kt�ra wzmacnia�a jego determinacj� podczas tej desperackiej misji. Zmarzni�te wargi odm�wi�y pos�usze�stwa, gdzie� w g��bi siebie us�ysza� wyra�nie s�owa. Je�li zawiedziesz, zgin� miliony. Zacisn�� z�by utwierdzony w swym postanowieniu. Star� szron z gogli i wyjrza� z kokpitu. Alpejskie powietrze by�o przejrzyste jak czysty kryszta� i nawet najbardziej odleg�e szczeg�y krajobrazu rysowa�y si� bardzo wyra�nie. Rz�dy ostrych szczyt�w g�rskich ci�gn�y si� a� po horyzont. Na zielonych zboczach dolin przycupn�y male�kie wioski. Bia�e pierzaste ob�oki przypomina�y stosy �wie�o zebranej bawe�ny. Niebo mia�o intensywn� b��kitn� barw�. Zachodz�ce letnie s�o�ce r�owi�o �nieg na wierzcho�kach g�r. Fauchard ch�on�� zaczerwienionymi oczami pi�kno krajobrazu i nas�uchiwa� warkotu osiemdziesi�ciokonnego czterosuwowego silnika Gnom�, kt�ry nap�dza� samolot Morane-Saulnier N. Wszystko gra�o. Silnik pracowa� jak przed jego drzemk�, kt�ra o ma�y w�os nie poci�gn�a za sob� fatalnych skutk�w. Fauchard uspokoi� si�, ale zdarzenie zachwia�o jego pewno�ci� siebie. Ku w�asnemu zdumieniu zda� sobie spraw�, �e dozna� nieznanego mu dot�d uczucia. Tak, to by� strach. Nie przed �mierci�, lecz przed pora�k�. Wbrew jego �elaznej woli, bol�ce mi�nie przypomina�y mu, �e jest cz�owiekiem z krwi i ko�ci jak wszyscy inni. Odkryty kokpit ogranicza� ruchy, a w dodatku Fauchard mia� na sobie sk�rzany p�aszcz na futrze, pod nim gruby golf z szetlandzkiej we�ny i d�ugie kalesony. Szyj� os�ania� mu we�niany szalik, g�ow� i uszy sk�rzana pilotka. D�onie by�y chronione przez ocieplane sk�rzane r�kawice, a nogi przez futrzane buty wysokog�rskie z dobrej sk�ry. Mimo stroju polarnika Faucharda przenika�o lodowate zimno, kt�re os�abia�o jego czujno��. Sytuacja by�a niebezpieczna. Lot trudnym w pilotowaniu morane-saulnierem wymaga� pe�nej koncentracji. Czuj�c narastaj�ce zm�czenie, Fauchard za wszelk� cen� stara� si� zachowa� przytomno�� umys�u z charakterystycznym dla niego, nieugi�tym uporem, dzi�ki kt�remu sta� si� jednym z najbogatszych przemys�owc�w �wiata. O tym, �e jego determinacja nie os�ab�a, �wiadczy�o spojrzenie twardych szarych oczu i wysuni�ty do przodu podbr�dek. Fauchard mia� orli nos i z profilu przypomina� te drapie�ne ptaki, kt�rych g�owy widnia�y w jego herbie rodowym wymalowanym na ogonie samolotu. Zmusi� zdr�twia�e wargi do ruchu. Je�li zawiedziesz, zgin� miliony. Zamiast dono�nego g�osu, kt�ry wzbudza� l�k w europejskich o�rodkach w�adzy, z jego ust wydoby� si� skrzek. Ryk silnika i szum powietrza przep�ywaj�cego wzd�u� kad�uba zag�uszy� ten �a�osny d�wi�k. Ale Fauchard uzna�, �e nale�y mu si� nagroda. Si�gn�� do cholewy buta i wyci�gn�� srebrn� piersi�wk�. Otworzy� j� z trudem, bo przeszkadza�y mu grube r�kawice, i wypi� �yk. Wysokoprocentowy sznaps z winogron uprawianych w jego posiad�o�ci by� prawie czystym alkoholem. Mi�e ciep�o rozesz�o mu si� po gardle. Pokrzepiony poprawi� si� na siedzeniu, poruszy� palcami r�k i n�g i pochyli� do przodu. Gdy krew zn�w dop�yn�a do ko�czyn, pomy�la� o gor�cej szwajcarskiej czekoladzie i topionym serze czekaj�cych na niego po drugiej stronie g�r. Grube wargi pod g�stymi w�sami wykrzywi�y si� w ironicznym u�miechu. By� jednym z najbogatszych ludzi na �wiecie, a cieszy� si� na my�l o posi�ku wie�niaka. A co tam. Pogratulowa� sobie w duchu. By� skrupulatnym cz�owiekiem, starannie zaplanowa� ucieczk� i wszystko dzia�a�o jak w zegarku. Od dnia, w kt�rym przedstawi� swoje pogl�dy przed rad� familijn�, rodzina mia�a go na oku. Kiedy zastanawiali si�, co z nim zrobi�, znikn��. Odwr�ci� ich uwag� i dopisa�o mu szcz�cie. Udawa�, �e za du�o wypi�, i powiedzia� swojemu lokajowi, op�acanemu przez rodzin�, �e idzie spa�. Gdy wsz�dzie woko�o zapad�a cisza, wymkn�� si� z sypialni, a potem z zamku i dotar� do miejsca w lesie, gdzie zawczasu ukry� rower. Z drogocennym �adunkiem w plecaku dojecha� przez las na lotnisko. Tam czeka� ju� jego samolot zatankowany i gotowy do lotu. Fauchard wystartowa� o �wicie i dwa razy l�dowa� w odludnych miejscach, �eby wzi�� paliwo dostarczone przez jego najbardziej lojalnych s�u��cych. Opr�ni� piersi�wk�, po czym zerkn�� na kompas i zegar w kokpicie. Lecia� w�a�ciwym kursem i mia� tylko kilka minut sp�nienia. Ni�sze szczyty wy�aniaj�ce si� przed nim wskazywa�y, �e zbli�a si� do celu d�ugiej podr�y. Wkr�tce powinien by� w Zurychu. Zastanawia� si�, co powie papieskiemu emisariuszowi. Nagle wyda�o mu si�, �e z prawej strony poderwa�o si� do lotu stado sp�oszonych ptak�w. Spojrza� w tamtym kierunku i zobaczy� ze zgroz�, �e to strz�py poszycia samolotu. W skrzydle widnia�a kilkunastocentymetrowa dziura. Mog�o by� tylko jedno wyja�nienie - kto� do niego strzela�, a ryk silnika zag�uszy� huk broni. Instynktownie przechyli� maszyn� w lewo, potem w prawo. Skr�ca� jak jask�ka. Rozejrza� si� po niebie i zauwa�y� sze�� dwup�atowc�w. Lecia�y pod nim w szyku delta. Z niezwyk�ym spokojem Fauchard zgasi� silnik, jakby zamierza� podej�� do l�dowania bez nap�du jak szybowiec. Morane-saulnier run�� w d� niby kamie�. W normalnych okoliczno�ciach by�by to manewr samob�jczy, wystawi�by go na ogie� przeciwnik�w. Ale Fauchard rozpozna� atakuj�ce go dwup�atowce, aviatiki. Francuskiej konstrukcji budowane w Niemczech, nap�dzane rz�dowymi silnikami mercedesa. Wykorzystywano je g��wnie jako samoloty rozpoznawcze. Co wa�niejsze, karabin maszynowy zamontowany przed strzelcem pok�adowym pozwala� na prowadzenie ognia tylko do g�ry. Po kilkuset metrach opadania Fauchard znalaz� si� za szykiem aviatik�w. Wzi�� na cel najbli�sz� maszyn� i nacisn�� spust. Zaterkota� karabin maszynowy Hotchkiss i pociski smugowe trafi�y w ogon przeciwnika. Z ostrzelanego samolotu buchn�� dym i kad�ub stan�� w p�omieniach. Aviatik zacz�� opada� d�ug� spiral� ku ziemi. Kilkoma nast�pnymi seriami Fauchard str�ci� drug� maszyn� z tak� �atwo�ci�, jakby by� my�liwym poluj�cym na bezbronne ba�anty. Zestrzeli� dwa samoloty tak szybko, �e pozostali piloci zorientowali si� w sytuacji dopiero wtedy, gdy zobaczyli smugi czarnego dymu za spadaj�cymi maszynami. Wzorowy, r�wny szyk si� rozsypa�. Fauchard przerwa� atak. Przeciwnicy si� rozproszyli i element zaskoczenia, dzia�aj�cy na jego korzy��, znikn��. Poderwa� maszyn� stromo do g�ry. Przelecia�a trzysta metr�w, po czym znikn�a w rozleg�ej chmurze. Kiedy szara mg�a ukry�a jego samolot przed wrogami, Fauchard wyr�wna� lot i sprawdzi� uszkodzenie. Tak wiele tkaniny poszycia zosta�o zerwane, �e ods�oni� si� drewniany szkielet skrzyd�a. Fauchard zakl�� pod nosem. Mia� nadziej�, �e gdy wyskoczy z chmury, ucieknie aviatikom, wykorzystuj�c wi�ksz� szybko�� swojej maszyny. Ale uszkodzenie skrzyd�a odebra�o mu ten atut. Skoro nie m�g� uciec, musia� walczy�. Przeciwnicy mieli przewag� liczebn� i ogniow�, ale Fauchard lecia� jednym z najbardziej niezwyk�ych samolot�w swoich czas�w. Morane-saulnier, pierwotnie maszyna wy�cigowa, by� trudny w pilotowaniu, ale nieprawdopodobnie zwrotny. Reagowa� na najl�ejsze dotkni�cie ster�w. W epoce, gdy wi�kszo�� samolot�w mia�a co najmniej podw�jne skrzyd�a, morane-saulnier by� jednop�atowcem. Jego d�ugo�� od sto�kowego ko�paka �mig�a do tr�jk�tnego statecznika pionowego wynosi�a tylko sze�� metr�w i siedemdziesi�t centymetr�w, ale dzi�ki urz�dzeniu, kt�re mia�o dokona� prze�omu w walce powietrznej, by� niezwykle gro�ny. Saulnier opracowa� mechanizm synchronizuj�cy, kt�ry umo�liwia� prowadzenie ognia z karabinu maszynowego przez �mig�o. System wyprzedza� now� bro�, strzelaj�c� czasami nieregularnie, a poniewa� amunicja mog�a spowodowa� przerwanie ognia, �opaty �mig�a by�y chronione przed zab��kanymi pociskami przez metalowe deflektory. Fauchard przygotowa� si� do walki. Si�gn�� pod siedzenie i dotkn�� palcami zimnego metalu kasetki pancernej. Obok niej le�a� worek z purpurowego aksamitu. Fauchard wyci�gn�� go i po�o�y� na udach. Steruj�c kolanami, wyj�� z worka stalowy he�m rycerski i przesun�� palcami po rze�bionej powierzchni. Metal by� lodowato zimny, ale zdawa� si� promieniowa� ciep�em, kt�re rozchodzi�o si� po ca�ym ciele Faucharda. W�o�y� he�m na g�ow�. Pasowa� doskonale na sk�rzan� pilotk� i by� idealnie wywa�ony. Wygl�da� niezwykle. Zas�ona he�mu mia�a kszta�t ludzkiej twarzy, w�sy i orli nos przypomina�y w�sy i nos Faucharda. Ale ogranicza�a widoczno��, podni�s� j� wi�c na czo�o. Snopy promieni s�onecznych zacz�y przenika� przez os�aniaj�c� go chmur�. Przelecia� przez jasne pasma roz�wietlaj�ce jej brzegi i znalaz� si� w pe�nym blasku dnia. Aviatiki kr��y�y poni�ej jak stado g�odnych rekin�w wok� ton�cego statku. Ich piloci zauwa�yli morane'a i dwup�atowce zacz�y si� wznosi�. Prowadz�cy aviatik przemkn�� pod samolot Faucharda i zbli�y� si� tak, �e mia� go ju� w zasi�gu ognia. Fauchard szarpn�� mocno pas bezpiecze�stwa, �eby si� upewni�, czy jest ciasno zapi�ty. Potem poderwa� maszyn� i wykona� szerok� p�tl�. Zwisa� z kokpitu g�ow� w d� i dzi�kowa� w duchu francuskiemu instruktorowi za to, �e nauczy� go tego uniku. Doko�czy� manewr, wyr�wna� lot i znalaz� si� za aviatikami. Otworzy� ogie� do najbli�szego samolotu, ale przeciwnik znurkowa� pod stromym k�tem. Fauchard siedzia� mu na ogonie i czu� przyjemny dreszcz podniecenia, �e jest my�liwym, a nie zwierzyn�. Aviatik wyr�wna� lot i skr�ci� ostro, by podej�� do Faucharda od ty�u. Mniejszy samolot z �atwo�ci� dotrzyma� mu kroku. Aviatik znalaz� si� u wylotu szerokiej doliny. Fauchard zostawi� mu ma�o miejsca na manewr i przeciwnik wlecia� prosto w kotlin�. Fauchard nacisn�� spust hotchkissa. Oszcz�dza� amunicj� i strzela� kr�tkimi seriami. Aviatik robi� uniki w lewo i w prawo i pociski smugowe przelatywa�y po obu stronach samolotu. Zmniejszy� pu�ap, �eby si� znale�� poni�ej Faucharda i jego zab�jczej broni maszynowej. Fauchard zn�w spr�bowa� usi��� mu na ogonie i aviatik zszed� jeszcze ni�ej. Maszyny mkn�y nad polami z szybko�ci� stu sze��dziesi�ciu kilometr�w na godzin�. Lecia�y zaledwie pi�tna�cie metr�w nad ziemi�. Stada przera�onych kr�w rozprasza�y si� jak li�cie w podmuchach wiatru. W�ykuj�cy aviatik wci�� wymyka� si� Fauchardowi. Pag�rkowaty teren utrudnia� celowanie. W dole przesuwa�y si� pofa�dowane ��ki i porz�dnie utrzymane wiejskie domy. Pojawia�o si� coraz wi�cej gospodarstw. Fauchard zobaczy� dachy miasta na wprost przed sob� w zw�eniu doliny. Aviatik lecia� wzd�u� rzeki p�yn�cej zakolami przez �rodek doliny w kierunku miasta. Pilot trzyma� si� tak nisko, �e ko�a niemal dotyka�y wody. Na granicy miasta pojawi� si� osobliwy most z kamieni polnych spinaj�cy brzegi rzeki. Fauchard ju� zaciska� palec na spu�cie, gdy dostrzeg� cie�, kt�ry pojawi� si� wy�ej. Zerkn�� w g�r� i zobaczy� podwozie i kad�ub drugiego aviatika. Przeciwnik by� nieca�e pi�tna�cie metr�w nad nim. Opad� ni�ej, �eby zepchn�� go w d�. Fauchard zerkn�� na aviatika przed sob�. Dwup�atowiec zaczyna� si� wznosi�, �eby nie uderzy� w most. Przechodnie przechodz�cy na drug� stron� rzeki zobaczyli trzy nadlatuj�ce samoloty i rzucili si� do ucieczki. Stary zaspany ko� poci�gowy zaprz�ony do wozu stan�� d�ba po raz pierwszy od wielu lat, gdy aviatik przemkn�� kilka metr�w nad g�ow� wo�nicy. Dwup�atowiec lec�cy najwy�ej zni�y� si�, �eby zepchn�� mniejszy samolot na most. Ale Fauchard w ostatniej chwili �ci�gn�� dr��ek sterowy i ca�kowicie otworzy� przepustnic�. Morane-saulnier poderwa� si� i zmie�ci� mi�dzy mostem a aviatikiem. Stos siana na wozie rozprysn�� si� od uderzenia k� samolotu, ale Fauchard nie straci� kontroli nad maszyn� i wzbi� si� ponad dachy dom�w. Dwup�atowiec na jego ogonie wzni�s� si� sekund� po nim. Za p�no. Mniej zwrotny od jednop�atowca aviatik uderzy� w most i eksplodowa� w kuli ognia. Lec�cy na przodzie samolot te� wzbija� si� zbyt wolno i zawadzi� o wie�� ko�cieln�. Ostra iglica rozpru�a d� kad�uba i aviatik rozpad� si� w powietrzu na kawa�ki. - Z Bogiem! - krzykn�� ochryple Fauchard i zawr�ci� w kierunku doliny. W oddali pojawi�y si� dwa punkty. Zbli�a�y si� szybko. Rozpozna� ostatnie aviatiki. Skierowa� sw�j samolot pomi�dzy nadlatuj�ce maszyny i u�miechn�� si� szeroko. Chcia�, �eby jego krewni wiedzieli, co my�li o ich pr�bie zatrzymania go. By� ju� tak blisko, �e widzia� obserwator�w w przednich kokpitach. Ten z lewej uni�s� co�, co wygl�da�o jak laska i Fauchard zobaczy� b�ysk. Us�ysza� cichy trzask i dozna� wra�enia, �e kto� wbi� mu mi�dzy �ebra gor�cy pogrzebacz. Zmrozi�o go, gdy zda� sobie spraw�, �e obserwator w aviatiku pos�u�y� si� prostsz�, ale bardziej pewn� technik� - strzeli� do niego z karabinu. Mimo woli szarpn�� dr��ek sterowy i zesztywnia�y mu nogi. Samoloty min�y go z obu stron. Straci� w�adz� w d�oni trzymaj�cej dr��ek i jednop�atowiec zacz�� si� chwia�. Siedzenie zala�a ciep�a krew p�yn�ca z rany. W ustach czu� smak miedzi i mia� trudno�ci z koncentracj�. Zdj�� r�kawice, odpi�� pas bezpiecze�stwa i si�gn�� pod siedzenie. S�abn�cymi palcami wymaca� uchwyt kasetki, wyci�gn�� j� i po�o�y� na kolanach, potem umocowa� do nadgarstka ta�m� przewleczon� przez uchwyt. Zebra� resztk� si�, podni�s� si� i wychyli� z kokpitu. Przetoczy� si� przez kraw�d� i porwa� go p�d powietrza. Automatycznie poci�gn�� link� wyzwalaj�c�. Poduszka, na kt�rej siedzia�, otworzy�a si� i w g�rze wykwit�a czasza spadochronu. Ciemnia�o mu w oczach. Dostrzeg� jeszcze b��kitne jezioro i lodowiec. Zawiod�em. By� w szoku i prawie nie czu� b�lu, tylko z�o�� i g��boki smutek. Zgin� miliony. Wykaszla� krwaw� pian� i straci� przytomno��. Wisia� w uprz�y spadochronu i by� �atwym celem dla jednego z aviatik�w, kt�ry zawr�ci�. Nie poczu� nast�pnego trafienia. Pocisk karabinowy przebi� he�m i utkwi� w jego czaszce. S�o�ce odbija�o si� w he�mie, gdy opada� w d�, dop�ki g�ry nie wzi�y go w swoje obj�cia. Orkady, czasy wsp�czesne 1 Jodie Michaelson by�a w�ciek�a. Wcze�niej tego wieczoru ona i troje pozosta�ych uczestnik�w programu telewizyjnego Wygna�cy musieli przej�� w ci�kich butach po grubej linie rozci�gni�tej wzd�u� wysokiego na metr wa�u usypanego z kamieni. Zadanie nazywa�o si� �Pr�b� ogniow� wiking�w�. Po obu stronach liny p�on�y rz�dy pochodni, co dodawa�o dramatyzmu ryzykownemu pokazowi, cho� odleg�o�� od linii ognia wynosi�a dwa metry. Uj�cia z kamer robione z do�u stwarza�y wra�enie, �e spacer po linie jest du�o bardziej niebezpieczny ni� by� w rzeczywisto�ci. Ale ca�kowicie autentyczne by�y starania producent�w o to, �eby doprowadzi� uczestnik�w programu niemal do stosowania przemocy wobec rywali. Po sukcesie Rozbitk�w i Nieustraszonych programy typu reality-show mno�y�y si� jak grzyby po deszczu. Wygna�cy byli najnowszym widowiskiem tej kategorii. Po��czono w nich elementy obu s�ynnych program�w i dodano niekt�re z Jeny 'ego Springera. Zasada by�a prosta. Uczestnicy przez trzy tygodnie przechodzili r�ne pr�by. Ci, kt�rym si� nie powiod�o lub zostali wykluczeni w g�osowaniu przez pozosta�ych, musieli opu�ci� wysp� jako �wygna�cy�. Zwyci�zca mia� dosta� milion dolar�w i r�ne premie. Ich warto�� najwyra�niej zale�a�a od tego, jak bardzo uprzykrza� �ycie innym. Program uwa�ano za bardziej brutalny od poprzednich. Producenci stosowali r�ne sztuczki, �eby wzm�c napi�cie. W innych reality-show trwa�a zaci�ta rywalizacja, w Wygna�cach toczy�a si� jawna walka. Formu�a programu opiera�a si� cz�ciowo na zasadach szko�y przetrwania. Uczestnicy musieli poradzi� sobie z trudno�ciami �ycia �w plenerze�. Podczas gdy akcje innych reality-show tego rodzaju rozgrywa�y si� zwykle na tropikalnych wyspach z turkusow� wod� i ko�ysanymi wiatrem palmami, Wygna�c�w realizowano na Orkadach u wybrze�y Szkocji. Zawodnicy przybili do brzegu w replice okr�tu wiking�w. Powita�y ich morskie ptaki. Wyspa mia�a trzy kilometry d�ugo�ci, p�tora szeroko�ci i skalist� w wi�kszo�ci powierzchni� ze wzniesieniami i rozpadlinami powsta�ymi przed wiekami na skutek jakiego� kataklizmu. Tu i �wdzie ros�y s�kate drzewa. Wi�kszo�� scen kr�cono na pla�y z szorstkim piaskiem. Dni by�y tutaj do�� ciep�e, noce zimne, ale pokryte sk�rami sza�asy zapewnia�y dostateczne schronienie. Skalista wysepka by�a tak pozbawiona znaczenia, �e okoliczni mieszka�cy nazywali j� Drobin�. Doprowadzi�o to do zabawnej wymiany zda� mi�dzy producentem, Syem Parisem, a jego asystentem, Randym Andlemanem. Paris zareagowa� w typowy dla siebie spos�b. - Na lito�� bosk�! Nie mo�emy robi� programu przygodowego w miejscu nazywanym Drobina - wybuchn��. - Musimy wymy�li� inn� nazw�. Ju� wiem. - Rozpromieni� si� po chwili. - Czaszka! - Ale ta wysepka nie wygl�da jak czaszka - odpar� Andleman. - Raczej jak przypalone jajko sadzone. - Jest wystarczaj�ce podobie�stwo - powiedzia� Paris i odszed�. Jodie by�a �wiadkiem rozmowy. - Bardziej przypomina czaszk� g�upiego producenta seriali telewizyjnych - zauwa�y�a. Andleman u�miechn�� si�. Jedn� z pr�b by�o rozrywanie na kawa�ki i zjadanie �ywych krab�w, inn� nurkowanie w zbiorniku pe�nym w�gorzy. Takie wyczyny gwarantowa�y, �e widzowie wstrzymaj� oddech i b�d� ogl�dali nast�pne odcinki, �eby zobaczy�, co si� jeszcze wydarzy. Niekt�rych uczestnik�w wybrano najwyra�niej ze wzgl�du na ich agresywno�� i generalnie paskudny charakter. Ostateczne rozstrzygni�cie mia�o nast�pi� w nocy, gdy dwoje ostatnich zawodnik�w b�dzie polowa�o na siebie z noktowizorami i markerami paintballowymi. Pomys� zaczerpni�to z noweli Niebezpieczna zabawa. Zwyci�zca wygrywa� nast�pny milion dolar�w. Jodie pracowa�a jako instruktorka w klubie fitness w kalifornijskim hrabstwie Orange. Lu�ne ubranie maskowa�o jej kszta�ty, ale w bikini wygl�da�a zab�jczo. Mia�a d�ugie, jasne w�osy i by�a inteligentna, z czym musia�a si� kry�, �eby trafi� do programu. Ale nie zgodzi�a si� gra� roli s�odkiej idiotki, kt�r� wyznaczyli jej producenci. W ostatnim te�cie zawodnikom zadano pytanie, co to jest koncha: ryba, skorupa mi�czaka czy samoch�d? Jako stereotypowa g�upia blondynka, Jodie powinna odpowiedzie�, �e samoch�d. Jezu, pomy�la�a. Nie mog�abym z tym �y� po powrocie do cywilizacji. Nie zaliczy�a testu i producenci wyra�nie dali jej do zrozumienia, �e powinna zrezygnowa�. Nadarzy�a si� okazja pozbycia si� Jodie, gdy wpad� jej do oka popi� i nie przesz�a pr�by wiking�w. Pozostali cz�onkowie plemienia zebrali si� przy ognisku z powa�nymi minami i Sy Paris obwie�ci� dramatycznym tonem jej odej�cie z klanu do Walhalli. Jezu! Oddala�a si� teraz od grupy i w�cieka�a na siebie za to, �e odpad�a. Ale sz�a spr�ystym krokiem i by�a zadowolona, �e po kilku tygodniach sp�dzonych z tymi psycholami opu�ci wysp�. Podoba�o jej si� surowe pi�kno krajobrazu, ale mia�a ju� dosy� oszczerstw, manipulacji i podst�p�w, kt�re musia� cierpliwie znosi� ka�dy uczestnik programu dla w�tpliwej przyjemno�ci bycia tropion� zwierzyn�. Za �Wrotami do Walhalli�, �ukowym przej�ciem z plastikowych fiszbin�w, sta�a wielka przyczepa mieszkalna, w kt�rej kwaterowa�a ekipa telewizyjna. Podczas gdy uczestnicy programu sypiali w sk�rzanych sza�asach i �ywili si� robakami, realizatorzy korzystali z wszelkich wyg�d i jadali smakowite posi�ki. Kiedy kto� z zawodnik�w odpada� z rywalizacji, sp�dza� noc w przyczepie i nast�pnego ranka zabiera� go helikopter. Jodie spotka�a w drzwiach Andlemana. - Niefart - powiedzia�. By� r�wnym facetem, zupe�nym przeciwie�stwem swojego bezwzgl�dnego szefa. - W�a�nie, prawdziwy niefart. Gor�ce prysznice. Ciep�e �arcie. Kom�rki. - Cholera, mamy tutaj to wszystko. Rozejrza�a si� po komfortowej kwaterze. - Zauwa�y�am - mrukn�a. - Twoje ��ko jest tam. - Wskaza�. - Zr�b sobie drinka przy barku i pocz�stuj si� pasztetem z lod�wki. Jest super. Wyluzujesz si�. Wychodz�. Musz� pom�c Syowi. Rozgo�� si�. - Skorzystam z zaproszenia, dzi�ki. Jodie podesz�a do barku i zrobi�a sobie du�e martini Beefeater. Pasztet okaza� si� rzeczywi�cie pyszny. Nie mog�a si� doczeka� powrotu do domu. Byli uczestnicy programu zawsze wyst�powali w telewizyjnych talk-show i obgadywali tych, kt�rzy zostali na wyspie. �atwa forsa. Wyci�gn�a si� w wygodnym fotelu. Po kilku minutach wypity alkohol u�pi� j�. Obudzi�a si� przera�ona. We �nie s�ysza�a piskliwe wrzaski podobne do ptasich lub dzieci�cych, a w tle wo�ania i krzyki. Dziwne. Wsta�a, podesz�a do drzwi i zacz�a nas�uchiwa�. Zastanawia�a si�, czy Sy nie wymy�li� nowego sposobu na upokarzanie uczestnik�w programu. Mo�e kaza� im wykonywa� taniec dzikich wok� ogniska? Posz�a szybko �cie�k� prowadz�c� na pla��. Ha�as narasta�. Dzia�o si� co� bardzo niedobrego. Teraz s�ysza�a wyra�nie okrzyki strachu i b�lu, a nie podniecenia. Przyspieszy�a kroku i wypad�a przez �Wrota do Walhalli�. To, co zobaczy�a, przypomina�o scen� z tryptyku Boscha Ogr�d rozkoszy. Ekip� telewizyjn� i uczestnik�w programu atakowa�y odra�aj�ce stworzenia, p� ludzie, p� zwierz�ta. Przewraca�y swoje ofiary i rozszarpywa�y je pazurami i z�bami. Jodie zauwa�y�a upadaj�cego Sya, potem Randy'ego. Rozpozna�a kilka zakrwawionych, zmasakrowanych cia� le��cych na piasku. W migotliwym �wietle ognia dostrzeg�a, �e napastnicy maj� brudne, bia�e w�osy si�gaj�ce do ramion. Ich twarze... Czego� takiego nigdy dot�d nie widzia�a, wygl�da�y jak wykrzywione upiorne maski. Jedno ze stworze� unios�o do ust oderwan� ludzk� r�k�. Jodie nie wytrzyma�a i wrzasn�a. Drugi stw�r przerwa� uczt� i spojrza� na ni� �arz�cymi si� czerwono oczami. Mia�a ochot� zwymiotowa�, ale stworzenia ruszy�y w jej kierunku susami w p�przysiadzie. Rzuci�a si� do ucieczki. Jej pierwsz� my�l� by�a przyczepa mieszkalna, ale zachowa�a przytomno�ci umys�u na tyle, by zda� sobie spraw�, �e znajdzie si� w pu�apce. Pobieg�a w stron� wysokiego skalistego wzniesienia. Stwory �ciga�y j� jak psy my�liwskie. Potkn�a si� w ciemno�ci i wpad�a do szczeliny w ziemi. Nie wiedzia�a, �e to uratowa�o jej �ycie. Stworzenia zgubi�y trop. Upadaj�c, rozbi�a sobie g�ow� i straci�a przytomno��. Ockn�a si� na moment i wyda�o jej si�, �e s�yszy jakie� ostre g�osy i strza�y. Potem zn�w zemdla�a. Kiedy rano przylecia� helikopter, wci�� le�a�a nieprzytomna w rozpadlinie. Za�oga przeszuka�a wysp� i w ko�cu znalaz�a Jodie, ale dokona�a wstrz�saj�cego odkrycia. Wszyscy inni znikn�li. Monemvassia, Peloponez 2 W powtarzaj�cym si� koszmarnym �nie Angus MacLean by� koz�em tropionym przez g�odnego tygrysa z mrocznej d�ungli, kt�ry wpatrywa� si� w niego ��tymi �lepiami. Niski pomruk stawa� si� coraz g�o�niejszy, a� wreszcie wype�ni� mu uszy. Potem drapie�nik skoczy�. MacLean poczu� cuchn�cy oddech tygrysa i ostre pazury na szyi. Szarpn�� ko�nierzyk w daremnej pr�bie ucieczki. Jego �a�osne, przera�one beczenie zamieni�o si� w rozpaczliwy j�k i... obudzi� si� zlany zimnym potem. Dysza� ci�ko, zmi�ta po�ciel by�a wilgotna. Wsta� chwiejnie z w�skiego ��ka i otworzy� okiennice. Greckie s�o�ce zala�o bia�e �ciany pomieszczenia, kt�re kiedy� by�o cel� klasztorn�. W�o�y� szorty i T-shirt, wsun�� stopy w sanda�y i wyszed� na dw�r. Zamruga� oczami w blasku bij�cymi od szafirowego morza. Walenie serca usta�o. Wzi�� g��boki oddech i wci�gn�� w nozdrza podobny do woni perfum zapach dzikich kwiat�w rosn�cych wok� pi�trowego klasztoru. Zaczeka�, a� przestan� mu si� trz��� r�ce, i ruszy� na poranny spacer, kt�ry, jak si� o tym przekona�, by� remedium na jego zszarpane nerwy. Klasztor zbudowano w cieniu masywnej, wysokiej ska�y, nazywanej cz�sto w przewodnikach turystycznych Greckim Gibraltarem. MacLean wspi�� si� na szczyt �cie�k� biegn�c� wzd�u� kraw�dzi staro�ytnego muru. Przed wiekami mieszka�cy miasta le��cego w dole wycofywali si� za fortyfikacje, by broni� si� przed naje�d�cami. Z twierdzy, w kt�rej podczas obl�enia mog�a si� pomie�ci� ca�a miejscowa ludno��, pozosta�y tylko ruiny. Z pokruszonych fundament�w starego ko�cio�a bizantyjskiego na g�rze MacLean widzia� na odleg�o�� wielu kilometr�w. Na morzu pracowa�o kilka kolorowych kutr�w rybackich. Wok� panowa� pozorny spok�j. MacLean wiedzia�, �e jego poranny rytua� daje mu fa�szywe poczucie bezpiecze�stwa. Poszukuj�cy go ludzie nie ujawni� si�, dop�ki go nie zabij�. Przez jaki� czas kr��y� w�r�d ruin jak bezdomny duch, potem zszed� na d� i wr�ci� do jadalni znajduj�cej si� na pi�trze klasztoru. Pi�tnastowieczna budowla by�a jednym z dom�w go�cinnych prowadzonych przez w�adze greckie na terenie kraju. MacLean celowo przyszed� na �niadanie dopiero wtedy, gdy inni tury�ci wyruszyli ju� na zwiedzanie. M�ody m�czyzna sprz�taj�cy w kuchni u�miechn�� si� do niego. - Kali mera, doktorze MacLean. - Kali mera, Angelo - odpowiedzia� MacLean i postuka� palcem w g�ow�. - Zapomnia�e�? Nag�y blask rozja�ni� oczy Angela. - Tak, bardzo przepraszam, panie MacLean. - Nic si� nie sta�o. Wybacz, �e ci� obci��am dziwnymi pro�bami - odrzek� MacLean z mi�kkim szkockim akcentem. - Ale, jak ju� m�wi�em, nie chc�, �eby ludzie my�leli, �e potrafi� wyleczy� ich schorowane �o��dki. - Tak, oczywi�cie, panie MacLean. Rozumiem. Angelo przyni�s� misk� �wie�ych truskawek, melona, grecki jogurt z miejscowym miodem i orzechami w�oskimi oraz fili�ank� mocnej czarnej kawy. By� m�odym, trzydziestoparoletnim mnichem. Mieszka� w klasztorze, obs�ugiwa� go�ci i pe�ni� funkcj� recepcjonisty, dozorcy, szefa kuchni oraz gospodarza. Nosi� cywilne ubranie robocze, jedyn� oznak� jego przynale�no�ci do stanu duchownego stanowi� sznur od habitu zawi�zany lu�no w pasie. Mia� ciemne, kr�cone w�osy, by� przystojny, a jego twarz zazwyczaj rozja�nia� b�ogi u�miech. Obaj m�czy�ni bardzo si� zaprzyja�nili podczas tygodni sp�dzonych przez MacLeana w klasztorze. Codziennie, kiedy Angelo sko�czy� wydawa� �niadania, rozmawiali o wsp�lnym hobby, cywilizacji bizantyjskiej. MacLean by� naukowcem, doktorem chemii. Zaj�� si� studiami historycznymi, �eby si� oderwa� od intensywnej pracy zawodowej. Wiele lat temu jego zainteresowania przywiod�y go do Mistry, niegdy� centrum bizantyjskiego �wiata. Ruszy� na po�udnie Peloponezu i trafi� do Monemvassii. Do miasteczka prowadzi�a tylko jedna w�ska droga na grobli biegn�cej przez morze. Nazwa Monemvassia oznacza�a �jedn� bram� w murze, za kt�rym ci�gn�� si� labirynt uliczek i zau�k�w. MacLeana oczarowa�o to pi�kne miejsce. Przysi�g� sobie, �e kiedy� tutaj wr�ci. Nie spodziewa� si� wtedy, �e schroni si� tu, by ratowa� swoje �ycie. Projekt wygl�da� pocz�tkowo bardzo niewinnie. MacLean wyk�ada� chemi� na Uniwersytecie Edynburskim. Pewnego dnia zaproponowano mu prac� jego marze�, badania podstawowe, kt�re uwielbia�. Skorzysta� z oferty i wzi�� urlop na uczelni. Rzuci� si� w wir ci�kiej pracy, prowadzonej w ca�kowitej tajemnicy. Kierowa� jednym z kilku zespo��w badaj�cych enzymy, z�o�one bia�ka wywo�uj�ce reakcje biochemiczne. Naukowcy zatrudnieni przy Projekcie mieszkali w komfortowych kwaterach na g�uchej prowincji we Francji i mieli bardzo ograniczone kontakty ze �wiatem zewn�trznym. Jeden z koleg�w MacLeana por�wnywa� �artobliwie ich badania do �Projektu Manhattan�. MacLeanowi izolacja nie przeszkadza�a. By� kawalerem i nie mia� bliskich krewnych. Zreszt� niewielu jego koleg�w na ni� narzeka�o. �ycie w odosobnieniu rekompensowa�y wspania�e warunki pracy i astronomiczne wynagrodzenie. Potem pojawi�y si� problemy z Projektem. Kiedy MacLean i inni zacz�li zadawa� pytania, odpowiedziano im, �eby si� nie martwili. Odes�ano ich do domu i kazano czeka� na ocen� wynik�w ich bada�. MacLean pojecha� do Turcji, �eby bada� ruiny. Kiedy po kilku tygodniach wr�ci� do Szkocji, ods�ucha� automatyczn� sekretark�. By�o par� g�uchych telefon�w i dziwna wiadomo�� od dawnego kolegi. Naukowiec pyta�, czy MacLean czyta� informacje w gazetach, i prosi� o pilny kontakt. MacLean spr�bowa� si� z nim po��czy�, ale dowiedzia� si�, �e kolega zgin�� kilka dni wcze�niej w wypadku samochodowym spowodowanym przez pirata drogowego. P�niej, gdy MacLean sprawdza� swoj� poczt�, znalaz� grub� kopert� wys�an� przez owego naukowca kr�tko przed �mierci�. Koperta zawiera�a wycinki prasowe z opisami serii �miertelnych wypadk�w. MacLean przeczyta� je i ciarki przesz�y mu po plecach. Ofiarami byli wy��cznie naukowcy. Wszyscy pracowali z nim przy Projekcie. Kolega do��czy� do wycink�w kartk� z nagryzmolonym ostrze�eniem: Uciekaj, bo zginiesz! MacLean pragn�� wierzy�, �e to naprawd� by�y wypadki, cho� instynkt naukowca podpowiada� mu co innego. Kilka dni p�niej ci�ar�wka pr�bowa�a zepchn�� jego minicoopera z drogi. Jakim� cudem sko�czy�o si� na paru zadrapaniach. Ale MacLean rozpozna� w kierowcy ci�ar�wki jednego z milcz�cych ochroniarzy, kt�rzy pilnowali badaczy w laboratorium. Co za idiota ze mnie, pomy�la�. Wiedzia�, �e musi ucieka�. Ale dok�d? Przysz�a mu na my�l Monemvassia, popularne miejsce wakacyjne Grek�w z g��bi kraju. Wi�kszo�� zagranicznych turyst�w przyje�d�a�a tam tylko na jeden dzie�. I teraz by� w�a�nie tutaj. Kiedy zastanawia� si� nad wydarzeniami, kt�re go tu sprowadzi�y, podszed� do niego Angelo. Przyni�s� �International Herald Tribune�. Mnich musia� za�atwi� kilka spraw, ale mia� wr�ci� za godzin�. MacLean skin�� g�ow� i wypi� �yk aromatycznej kawy. Przejrza� w gazecie wiadomo�ci gospodarcze i polityczne, potem jego uwag� przyci�gn�� nag��wek: OCALONA KOBIETA �WIADKIEM ZAMORDOWANIA EKIPY TELEWIZYJNEJ I UCZESTNIK�W PROGRAMU PRZEZ POTWORY. Zdarzenie mia�o miejsce na wyspie z grupy Orkad�w u wybrze�y Szkocji. Zaintrygowany MacLean przeczyta� relacj� o nim. By�a kr�tka, ale kiedy sko�czy�, trz�s�y mu si� r�ce. M�j Bo�e, pomy�la�. Sta�o si� co� strasznego. Z�o�y� gazet� i wyszed� na zewn�trz. Stan�� w pra��cym s�o�cu i podj�� decyzj�. Wr�ci do domu i sprawdzi, czy uda mu si� przekona� kogo�, �e jego historia jest prawdziwa. Poszed� do bramy miasta i z�apa� taks�wk� do przystani promowej na grobli, gdzie kupi� bilet na wodolot do Aten na nast�pny dzie�. Potem wr�ci� do pokoju i spakowa� swoje rzeczy. Co dalej? Postanowi� trzyma� si� sta�ego programu dnia. Poszed� do kawiarnianego ogr�dka i zam�wi� zimn� lemoniad� w wysokiej szklance. Zatopi� si� w lekturze gazety i nagle zda� sobie spraw�, �e kto� do niego m�wi. Podni�s� wzrok i zobaczy� siw� kobiet� w szerokich poliestrowych spodniach w kwiaty i takiej samej bluzce. Sta�a przy jego stoliku z aparatem fotograficznym. - Przepraszam, �e przeszkadzam. - U�miechn�a si� s�odko. - M�g�by pan? M�j m�� i ja... Tury�ci cz�sto prosili MacLeana o zrobienie im zdj��. Wysoki i chudy, ze swymi niebieskimi oczami i szpakowat� czupryn� wyr�nia� si� wyra�nie w gronie spotykanych tu os�b, z regu�y Grek�w ni�szych od niego i maj�cych ciemniejsz� cer�. Przy pobliskim stoliku siedzia� m�czyzna i szczerzy� do niego w u�miechu wystaj�ce z�by. By� piegowaty i mocno zaczerwieniony od nadmiaru s�o�ca. MacLean skin�� g�ow� i wzi�� od kobiety aparat. Pstrykn�� kilka zdj�� i zwr�ci� go w�a�cicielce. - Bardzo dzi�kuj�! - powiedzia�a wylewnym tonem. - Nawet pan nie wie, ile to dla nas znaczy, mie� tak� pami�tk� w albumie z podr�y. - Amerykanie? - zapyta� MacLean. Pragnienie porozmawiania z kim� po angielsku okaza�o si� silniejsze ni� niech�� do wdawania si� w jakiekolwiek konwersacje. Angelo s�abo zna� angielski. - To a� tak si� rzuca w oczy? - Kobieta rozpromieni�a si�. - A przecie� bardzo si� staramy wtopi� w t�o... ��to-r�owy poliester zdecydowanie nie jest w greckim stylu, pomy�la� MacLean. M�� kobiety mia� na sobie bia�� bawe�nian� koszulk� bez ko�nierzyka i nosi� czarn� czapk� kapita�sk�, jakie kupuj� g��wnie tury�ci. - Przyp�yn�li�my wodolotem - powiedzia� m�czyzna, przeci�gaj�c samog�oski, wsta� z krzes�a i poda� MacLeanowi wilgotn� r�k�. - To dopiero by�a jazda, cholera. Anglik? MacLean zrobi� przera�on� min�. - Bro� Bo�e! Jestem Szkotem. - To co� jak ja. P� szkockiej, p� wody sodowej - odrzek� Amerykanin, u�miechaj�c si� szeroko. - Przepraszam, �e mieszam. Jestem z Teksasu. Pan pewnie my�la�, �e jeste�my z Oklahomy. MacLean nigdy nie m�g� zrozumie�, dlaczego wszyscy Teksa�czycy, kt�rych spotka� m�wili tak, jakby ich rozm�wcy mieli problemy ze s�uchem. - Nigdy nie przysz�oby mi to do g�owy - odpar�. - Mam nadziej�, �e dobrze si� bawicie. Ju� odchodzi�, ale zatrzyma� si�, bo kobieta zapyta�a, czy mogliby si� z nim sfotografowa�, poniewa� by� dla nich taki uprzejmy. MacLean pozowa� najpierw z ni�, potem z jej m�em. - Dzi�kuj� - powiedzia�a. Mia�a wi�cej og�ady ni� jej m��. MacLean dowiedzia� si� po chwili, �e Gus i Emma Harris s� z Houston. Gus pracowa� kiedy� w bran�y naftowej, a ona uczy�a historii w szkole, a teraz spe�ni�o si� marzenie jej �ycia; odwiedzi�a kolebk� cywilizacji. MacLean u�cisn�� im d�onie, przyj�� gor�ce podzi�kowania i oddali� si� w�sk� uliczk�. Szed� szybko, maj�c nadziej�, �e nie p�jd� za nim. Wr�ci� do klasztoru okr�n� drog�. Zamkn�� okiennice i w pokoju zrobi�o si� ciemno i ch�odno. Przespa� najgor�tsz� por� dnia, potem wsta� i ochlapa� twarz zimn� wod�. Wyszed� na dw�r zaczerpn�� �wie�ego powietrza i ku zaskoczeniu zobaczy� Harris�w - stali przy starej bia�ej kaplicy na dziedzi�cu klasztoru. Fotografowali klasztorny budynek. Na widok MacLeana u�miechn�li si� i pomachali do niego. Podszed� bli�ej i zaproponowa�, �e poka�e im sw�j pok�j. Jako�� wykonania ciemnej boazerii zrobi�a na nich wra�enie. Kiedy zn�w wyszli na dziedziniec, zapatrzyli si� na strome klify za klasztorem. - Musi by� stamt�d pi�kny widok - powiedzia�a Emma. - Trzeba si� troch� powspina�, �eby dotrze� na szczyt - ostrzeg� j� MacLean. - W domu cz�sto obserwuj� ptaki, wi�c jestem w dobrej formie. Gus te� ma lepsz� kondycj�, ni� na to wygl�da. - U�miechn�a si�. - Kiedy� gra� w futbol ameryka�ski, cho� dzi� mo�e trudno w to uwierzy�. - W Wy�szej Szkole Rolniczej i Mechanicznej w Teksasie - doda� Harris. - Od tamtej pory przyby�o mi troch� cia�a. Ale powiem panu, �e ch�tnie spr�bowa�bym tam wej��. - M�g�by pan pokaza� nam drog�? - spyta�a Emma. - Niestety jutro rano wyje�d�am - odrzek� MacLean. - Mam ju� bilet na wodolot. - Powiedzia� im, �e mog� sami wej�� na g�r�, je�li wyrusz� wcze�nie, zanim zrobi si� za gor�co. - Jest pan kochany. - Poklepa�a MacLeana po policzku jak matka. Podziwia� ich odwag�, gdy patrzy�, u�miechaj�c si� szeroko, jak odchodz� �cie�k� biegn�c� wzd�u� tamy od frontu klasztoru. Min�li Angela, kt�ry w�a�nie wraca� z miasta. Mnich pozdrowi� MacLeana, potem obejrza� si� na par� turyst�w. - Spotka� pan Amerykan�w z Teksasu? MacLean przesta� si� u�miecha� i zmarszczy� brwi. - Sk�d wiesz, kim s�? - Przyszli tu wczoraj rano, kiedy by� pan na spacerze - odrzek� Angelo i wskaza� stare miasto. - To ciekawe, bo zachowywali si� tak, jakby dzisiaj byli tu po raz pierwszy. Angelo wzruszy� ramionami. - Mo�e my te� b�dziemy zapominali o r�nych rzeczach, kiedy si� zestarzejemy. MacLean poczu� si� nagle jak nieszcz�sny kozio� ze swojego koszmarnego snu. �o��dek podszed� mu do gard�a. Przeprosi�, poszed� do swojego pokoju i nala� sobie solidn� porcj� ouzo. Jakie to by�oby �atwe. Wspi�liby si� na szczyt ska�y i poprosili go, �eby pozowa� do zdj�cia przy kraw�dzi urwiska. Jedno pchni�cie i spad�by na d�. Jeszcze jeden �miertelny wypadek. �aden wysi�ek. Nawet dla starej s�odkiej nauczycielki historii. Pogrzeba� w plastikowym worku, gdzie wk�ada� brudne rzeczy do prania. Na dnie le�a�a koperta z po��k�ymi wycinkami prasowymi. Roz�o�y� je na stole. Nag��wki r�ni�y si� troch� od siebie, ale tre�� by�a zawsze taka sama. NAUKOWIEC GINIE WWYPADKU SAMOCHODOWYM. NAUKOWIEC PRZEJECHANY PRZEZ PIRATA DROGOWEGO. NAUKOWIEC ZABIJA �ON�, POTEM SIEBIE. NAUKOWIEC GINIE NA NARTACH. Wszystkie ofiary pracowa�y przy Projekcie. MacLean przeczyta� kartk� od kolegi: Uciekaj, bo zginiesz! Potem do��czy� wycinek z �Herald Tribune� do innych i poszed� do recepcji klasztoru. Angelo przegl�da� stos rezerwacji. - Musz� wyjecha� - powiedzia� MacLean. Angelo zmartwi� si� wyra�nie. - Szkoda. Kiedy? - Jeszcze dzi�. - To niemo�liwe. Do rana nie ma wodolotu ani autobusu. - Musz� wyjecha� i chc� ci� prosi� o pomoc. Op�aci ci si� to. Oczy mnicha nagle posmutnia�y. - Zrobi�bym to z przyja�ni, nie dla pieni�dzy. - Przepraszam - powiedzia� MacLean. - Jestem troch� zdenerwowany. Angelo by� inteligentnym cz�owiekiem. - Chodzi o tych Amerykan�w? - Szukaj� mnie �li ludzie. Mogli wys�a� tych Amerykan�w, �eby mnie znale�li. By�em g�upi i zdradzi�em im, �e mam bilet na wodolot. Nie wiem, czy przyjechali tu sami. Kto� mo�e obserwowa� bram�. Angelo skin�� g�ow�. - Mog� przewie�� pana �odzi�. Potem b�dzie panu potrzebny samoch�d. - Mam nadziej�, �e co� zorganizujesz - odrzek� MacLean i wr�czy� Angelowi swoj� kart� kredytow�, kt�rej stara� si� dotychczas nie u�ywa�, �eby nie zostawia� �lad�w po sobie. Angelo zadzwoni� do wypo�yczalni samochod�w. Rozmawia� kilka minut, potem si� roz��czy�. - Wszystko za�atwione. Zostawi� kluczyki w �rodku. - Nie wiem, jak ci si� odwdzi�cz�. - Nie trzeba. Nast�pnym razem niech pan z�o�y du�� ofiar� na ko�ci�. MacLean zjad� lekk� kolacj� w ustronnej kawiarni. Przy�apa� si� na tym, �e zerka z obaw� na inne stoliki. Ale wiecz�r min�� bez przyg�d. W drodze powrotnej do klasztoru co chwila ogl�da� si� za siebie. Czekanie by�o koszmarem. Czu� si� w swoim pokoju jak w pu�apce. Ale pociesza� si�, �e �ciany maj� co najmniej trzydzie�ci centymetr�w grubo�ci, a drzwi wytrzyma�yby uderzenia taranem. Kilka minut po p�nocy us�ysza� ciche pukanie. Angelo wzi�� jego baga� i poprowadzi� go wzd�u� tamy do schod�w, kt�re wiod�y na kamienn� platform� w dole, u�ywan� przez p�ywak�w do nurkowania. W �wietle latarki MacLean zobaczy� ma�� motor�wk� przycumowan� do platformy. Wsiedli do �odzi. Angelo si�ga� ju� do cumy, gdy na schodach rozleg�y si� ciche kroki. - Nocny rejs? - zapyta�a s�odkim g�osem Emma Harris. - Chyba nie my�lisz, �e doktor MacLean wyjecha�by bez po�egnania? - odezwa� si� jej m��. Zaskoczony MacLean odzyska� po chwili mow�. - Co si� sta�o z pa�skim teksaskim akcentem, panie Harris? - Ach ten akcent... Musz� przyzna�, �e nie brzmia� zbyt autentycznie. - Nie przejmuj si�, kochanie. By� wystarczaj�co dobry, �eby oszuka� doktora MacLeana. Cho� musz� powiedzie�, �e mieli�my troch� szcz�cia. Siedzieli�my sobie w�a�nie w tamtej uroczej, ma�ej kawiarni, kiedy si� pan tam pojawi�. To by�o mi�e z pa�skiej strony, �e pozwoli� si� pan sfotografowa�. Dzi�ki temu mogli�my sprawdzi�, czy pa�ski wygl�d zgadza si� ze zdj�ciem w kartotece. Nie lubimy pope�nia� omy�ek. Jej m�� zachichota� dobrodusznie. - Przypomnia�o mi si� powiedzenie: �Wpadnij do mnie... - ... powiedzia� paj�k do muchy�. Oboje wybuchn�li �miechem. - Przys�a�a was firma - domy�li� si� MacLean. - To bardzo inteligentni ludzie - odrzek� Gus. - Wiedzieli, �e b�dzie pan wypatrywa� kogo� o wygl�dzie gangstera. - To b��d, kt�ry pope�nia mn�stwo ludzi - doda�a Emma z nut� smutku w g�osie. - Ale dzi�ki temu utrzymujemy si� w bran�y, prawda, Gus? No, c�. Wycieczka po Grecji by�a wspania�a. Wszystko, co dobre, musi si� jednak kiedy� sko�czy�. Angelo s�ucha� tej rozmowy z wyrazem zdziwienia na twarzy. Nie zdawa� sobie sprawy z niebezpiecze�stwa. Zanim MacLean zd��y� go powstrzyma�, wyci�gn�� r�k�, �eby odcumowa� motor�wk�. - Pa�stwo wybacz� - powiedzia� - ale musimy rusza�. To by�y jego ostatnie s�owa. Pistolet z t�umikiem wypali� cicho i czerwony j�zyczek ognia b�ysn�� w ciemno�ci. Angelo chwyci� si� za pier� i zacharcza�. Potem wypad� za burt�. - Zabicie mnicha przynosi pecha, moja droga - powiedzia� Gus do �ony. - Nie nosi� habitu - odrzek�a oboj�tnym tonem. - Sk�d mia�am wiedzie�, �e jest mnichem? W ich g�osach pobrzmiewa�y nieprzyjemne drwi�ce nuty. - Chod�my, doktorze - powiedzia� Gus do MacLeana. - Samoch�d czeka. Zawieziemy pana do samolotu firmy. - Nie zamierzacie mnie zabi�? - O, nie - odpar�a Emma zn�w tonem niewinnej turystki. - S� wobec pana inne plany. - Nie rozumiem... - Zrozumie pan, m�j drogi. Zrozumie pan. Alpy Francuskie 3 Lekki helikopter Aerospatiale Alouette, lec�c nad g��bokimi dolinami, na tle wysokich Alp wydawa� si� male�ki jak komar. Kiedy zbli�y� si� do g�ry z trzema nier�wnymi szczytami, Hank Thurston kt�ry siedzia� na przednim fotelu pasa�era, poklepa� w rami� m�czyzn� zajmuj�cego miejsce obok i wskaza� widok za szyb� kabiny. - To Le Dormeur - powiedzia� g�o�no, �eby jego s�siad us�ysza� go przez ha�as �opat rotora. - ��pioch�. Przypomina twarz cz�owieka �pi�cego na plecach. Thurston by� profesorem zwyczajnym glacjologii na Uniwersytecie Stanu Iowa. Cho� przekroczy� czterdziestk�, z jego twarzy promieniowa� ch�opi�cy entuzjazm. W Iowa by� zawsze g�adko ogolony i starannie ostrzy�ony, ale po paru dniach w terenie zaczyna� wygl�da� jak pilot lataj�cy w buszu. Nosi� lotnicze okulary przeciws�oneczne, pozwala� rosn�� swym ciemnym w�osom z siwymi pasmami i rzadko si� goli�, tote� brod� pokrywa� mu zwykle kilkudniowy zarost. - Licentia poetica - odrzek� Derek Rawlins. - Widz� czo�o, nos i podbr�dek. Mnie przypomina to g�r� �Starzec� w New Hampshire, zanim si� rozpad�a. Tylko tutaj profil jest bardziej poziomy ni� pionowy. Rawlins pisa� reporta�e dla magazynu �Outside�. Zbli�a� si� do trzydziestki, by� pe�en optymizmu, mia� starannie ostrzy�one blond w�osy, kr�tko przyci�t� brod� i wygl�da� na profesora college'u bardziej ni� Thurston. Krystalicznie czyste powietrze stwarza�o z�udzenie blisko�ci, wydawa�o si�, �e g�ra jest w odleg�o�ci wyci�gni�tego ramienia. Helikopter zatoczy� wok� niej kilka kr�g�w, potem przelecia� nad poszarpanym szczytem i opad� w kotlin� o �rednicy kilku kilometr�w. Na dnie niecki spoczywa�o niemal idealnie okr�g�e jezioro. Cho� by�o lato, na podobnej do zwierciad�a powierzchni unosi�y si� bry�y lodu wielko�ci volkswagena garbusa. - Lac du Dormeur - powiedzia� profesor. - Jezioro powsta�e podczas cofania si� lodowca w epoce lodowcowej i zasilane teraz wodami z lodowca. - To najwi�ksze martini z lodem, jakie kiedykolwiek widzia�em - odrzek� Rawlins. Thurston roze�mia� si�. - Jest przezroczyste jak d�in, ale nie znajdzie pan na dnie oliwek. Tamten wielki prostok�tny budynek wpuszczony w zbocze g�ry obok lodowca to elektrownia wodna. Najbli�sze miasto le�y po drugiej stronie �a�cucha g�rskiego. Helikopter przelecia� nad szerokim statkiem o solidnym wygl�dzie, zakotwiczonym blisko brzegu jeziora. Z pok�adu stercza�y d�wigi i borny prze�adunkowe. - Co si� tam dzieje? - pyta� Rawlins. - Jakie� badania archeologiczne - odpar� Thurston. - Musieli si� tu dosta� rzek� wyp�ywaj�c� z jeziora. - Sprawdz� to p�niej - powiedzia� Rawlins. - Mo�e dostan� od szefa podwy�k�, je�li wr�c� z dwoma reporta�ami, a koszty pozostan� takie jak jednego. - Zerkn�� przed siebie na szerokie pole lodowe, kt�re wype�nia�o przestrze� mi�dzy dwiema g�rami. - O rany! To musi by� nasz lodowiec. - Zgadza si�. La Langue du Dormeur. �J�zyk �piocha�. Helikopter przelecia� nad rzek� pe�n� kry, p�yn�c� przez szerok� dolin� do jeziora. Z obu stron do lodowca o zaokr�glonym szczycie przylega�y podn�a czarnych urwistych skalnych wzg�rz przypr�szonych �niegiem. Kraw�dzie pola lodowego by�y nier�wne w miejscach, gdzie opada�y do szczelin i w�woz�w. L�d mia� niebieskawy kolor i p�kni�cia na powierzchni niczym spalona s�o�cem ziemia. Rawlins pochyli� si� do przodu, �eby lepiej wszystko widzie�. - ��pioch� powinien p�j�� do lekarza. Ma wrzodziej�ce zapalenie jamy ustnej. - Jak pan powiedzia�, licentia poetica - odrzek� Thurston. - Niech pan si� trzyma. Zaraz b�dziemy l�dowa�. Helikopter przemkn�� nad kraw�dzi� czo�ow� lodowca i przechyli� si� w skr�cie. Chwil� p�niej p�ozy maszyny dotkn�y brunatnej trawy niedaleko brzegu jeziora. Thurston pom�g� pilotowi wy�adowa� kilka pude� i doradzi� Rawlinsowi, �eby rozprostowa� ko�ci. Reporter poszed� nad jezioro. Woda by�a niewiarygodnie spokojna. Powierzchni nie marszczy� �aden podmuch wiatru. Wydawa�o si�, �e mo�na po niej przej�� na drugi brzeg. Rawlins rzuci� do wody kamie�, by si� upewni�, �e jezioro nie jest zamarzni�te. Oderwa� wzrok od kolistych fal i spojrza� na statek zakotwiczony jakie� p� kilometra od brzegu. Natychmiast rozpozna� charakterystyczny turkusowy kolor kad�uba. Podczas podr�y reporterskich spotyka� ju� nieraz jednostki p�ywaj�ce tej barwy. Nawet bez czarnych liter NUMA na burcie wiedzia�by, �e statek nale�y do Narodowej Agencji Bada� Morskich i Podwodnych. Zastanawia� si�, co ekipa NUMA robi na tym odludziu tak daleko od najbli�szego oceanu. Z ca�� pewno�ci� by� tu materia� do reporta�u, jakiego si� zupe�nie nie spodziewa�, ale musia� z tym poczeka�. Thurston go wo�a�. Do helikoptera zbli�a� si� szybko w tumanie kurzu zdezelowany citroen 2CV. Ma�y samoch�d zatrzyma� si� z po�lizgiem obok �mig�owca. M�czyzna podobny do g�rskiego trolla wysiad� z niego, a raczej wy�oni� si� jak stworzenie wyklute ze zdeformowanego jaja. By� niski, mia� ciemn� cer�, czarn� brod� i d�ugie w�osy. - Wspaniale, �e pan wr�ci�, monsieur le professeur. - Potrz�sn�� d�oni� Thurstona. - A pan musi by� tym dziennikarzem, monsieur Rawlinsem. Nazywam si� Bernard LeBlanc. Witam. - Dzi�ki, doktorze LeBlanc - odrzek� Rawlins. - Nie mog�em si� doczeka�, kiedy tutaj przyjad�. Chcia�bym jak najpr�dzej zobaczy� wasz� zdumiewaj�c� prac�. - Wi�c chod�my - powiedzia� LeBlanc i chwyci� baga� reportera. - Fifi czeka. Rawlins rozejrza� si� dooko�a, jakby spodziewa� si� zobaczy� tancerk� z Follies Bergere. - Fifi? - zapyta�. Thurston z lekcewa��c� min� wskaza� kciukiem citroena. - Bernie tak nazywa sw�j samoch�d. LeBlanc uda� ura�onego. - A czemu nie mia�bym go nazywa� kobiecym imieniem? Fifi jest wierna i ci�ko pracuje. I na sw�j spos�b jest pi�kna. - To mi wystarczy - odrzek� Rawlins. Poszed� za LeBlankiem do samochodu i zaj�� miejsce z ty�u. Pud�a z prowiantem by�y ju� przymocowane do baga�nika dachowego. Thurston usiad� obok kierowcy i Fifi ruszy�a w kierunku g�ry wznosz�cej si� z prawej strony lodowca. Kiedy citroen zacz�� si� wspina� szutrow� drog�, helikopter uni�s� si� w powietrze, nad jeziorem nabra� wysoko�ci i znikn�� za szczytami. - Jest pan zorientowany w tym, co robimy w naszym obserwatorium podlodowcowym, mo