Eddings David - Rubinowy rycerz

Szczegóły
Tytuł Eddings David - Rubinowy rycerz
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Eddings David - Rubinowy rycerz PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Eddings David - Rubinowy rycerz PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Eddings David - Rubinowy rycerz - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 DAVIDEDDINGS RUBINOWY RYCERZ Księga druga dziejów Elenium Przeło˙zyła: Maria Duch Strona 2 Tytuł oryginału: The Ruby Knight Data wydania polskiego: 1993 r. Data pierwszego wydania oryginalnego: 1990 r. Strona 3 Młodemu Mike’owi (schowaj si˛e gdzie´s w samochodzie) i Peggy (co si˛e stało z moimi balonami?) Strona 4 PROLOG Historia rodu Sparhawka z kronik Zakonu Rycerzy Pandionu W dwudziestym piatym ˛ stuleciu hordy Othy, cesarza Zemochu, w swoim mar- szu na zachód najechały zachodni obszar Eosii, pustoszac ˛ ogniem i mieczem kró- lestwa Elenów. Otha parł naprzód niezwyci˛ez˙ ony, a˙z w ko´ncu doszło do osta- tecznego spotkania z połaczonymi ˛ armiami królestw Zachodu, wspieranymi przez oddziały Rycerzy Ko´scioła, na rozległej, spowitej dymami równinie nad jeziorem Randera. Powiadaja,˛ z˙ e na tym polu bitwy w centralnej Lamorkandii walka trwała kilkadziesiat˛ dni i nocy. Zemoscy naje´zd´zcy zostali odparci i zmuszeni do ucieczki w kierunku własnej granicy. Eleni odnie´sli całkowite zwyci˛estwo, ale ich armie liczyły swoich zabitych na tysiace, ˛ a wi˛ecej ni˙z połowa spo´sród Rycerzy Ko´scioła poległa w bitwie. Kiedy zm˛eczeni zwyci˛ezcy powrócili do swych domów, musieli stawi´c czoło wrogowi jeszcze gro´zniejszemu. Nastał głód, jedno z najcz˛estszych nast˛epstw wojny. Kl˛eska głodu w Eosii zawładn˛eła z˙ yciem całych pokole´n, z czasem powodujac ˛ wyludnienie kontynentu. To z kolei doprowadziło do rozpadu ładu społecznego i w królestwach Zachodu zapanował polityczny chaos. Baronowie jedynie z tytułu byli nadal lennikami swych królów. Ich prywatne wa´snie cz˛esto przeradzały si˛e w straszliwe, lokalne wojny. Coraz s´mielej poczynali sobie te˙z zbójcy. Tak miały si˛e sprawy a˙z do poczatku ˛ dwudziestego siódmego stulecia. W tych burzliwych czasach u bram klasztoru w Demos stanał ˛ młodzieniec pra- gnacy ˛ zosta´c członkiem naszego zakonu. Nauczyciele niemal od pierwszej chwili poznali si˛e na nim. Spostrzegli, z˙ e młody kandydat o imieniu Sparhawk jest czło- wiekiem nieprzeci˛etnym. Szybko prze´scignał ˛ w umiej˛etno´sciach innych nowicju- szy, a nawet młodszych rycerzy. Wyró˙zniał si˛e nie tylko sprawno´scia˛ fizyczna,˛ ale był równie˙z obdarzony wyjatkow ˛ a˛ bystro´scia˛ umysłu. Nauczyciel sekretów ze szczególna˛ przyjemno´scia˛ obserwował łatwo´sc´ , z jaka˛ młodzieniec zgł˛ebiał tajni- ki magii, cho´c leciwy Styrik wymagał od niego daleko wi˛ecej, ni˙z zwykł to czyni´c w przypadku rycerzy Zakonu Pandionu. Patriarcha Demos tak˙ze był pod wra˙ze- niem jego inteligencji i dzi˛eki niemu pan Sparhawk, nim zdobył ostrogi, nabył równie˙z biegło´sci w prowadzeniu zawiłych dysput filozoficznych i teologicznych. 4 Strona 5 Mniej wi˛ecej w tym samym czasie, gdy pana Sparhawka pasowano na ryce- rza, w Cimmurze na króla Elenii koronowano młodego Antora i wkrótce, dzi˛eki zrzadzeniu ˛ losu, koleje z˙ ycia obu młodych ludzi splotły si˛e z soba˛ nierozerwalnie. Król Antor był młodzie´ncem z natury pop˛edliwym, a nawet lekkomy´slnym. Coraz s´mielsze poczynania zbójców w pobli˙zu północnych granic królestwa doprowa- dziły do tego, z˙ e zapominajac ˛ o ostro˙zno´sci młody monarcha stanał ˛ na czele słabo wyszkolonej armii i wyruszył na te tereny, by wypleni´c zbójectwo ze szcz˛etem. Kiedy wie´sc´ o tym dotarła do Demos, mistrz Zakonu Pandionu wysłał natych- miast na północ oddział rycerzy, aby wesprze´c króla. Sparhawk był w´sród nich. W krótkim czasie król Antor stracił panowanie nad sytuacja.˛ Chocia˙z nikt nie mógł zarzuci´c mu braku odwagi, to niedostatek do´swiadczenia sprawiał, z˙ e cz˛e- sto popełniał taktyczne i strategiczne bł˛edy. Niepomny na poczucie solidarno´sci mi˛edzy baronami północnych marchii, którzy trudnili si˛e rozbojem, cz˛esto pro- wadził swoich ludzi przeciwko jednemu z nich nie baczac ˛ na to, i˙z najpewniej inni po´spiesza˛ swojemu pobratymcowi z pomoca.˛ Na domiar złego wojska króla Antora, zdziesiatkowane ˛ w bitwach, były n˛ekane niespodziewanymi podjazdami. Król, s´lepy i głuchy na wszystko, parł jednak z uporem naprzód, a baronowie Pół- nocy ochoczo ponawiali wypady na tyły i skrzydła jego armii, zadajac ˛ dotkliwe straty. Taka˛ sytuacj˛e zastał pan Sparhawk i pozostali rycerze Zakonu Pandionu po do- tarciu do terenów, na których toczyły si˛e walki. Wojownicy, którzy tak dotkliwie n˛ekali armi˛e młodego króla, stanowili w wi˛ekszo´sci słabo wyszkolony i niezdy- scyplinowany motłoch, rekrutujacy ˛ si˛e spo´sród członków lokalnych band. Wobec nowego układu sił baronowie wycofali si˛e, aby przemy´sle´c dalsze poczynania. Nadal mieli przewag˛e liczebna,˛ jednak˙ze nie mogli lekcewa˙zy´c sprawno´sci bojo- wej rycerzy Zakonu Pandionu. Kilku z nich, rozochoconych poprzednimi zwyci˛e- stwami, ponaglało swoich pobratymców do ponownego ataku, ale starsi i rozsad- ˛ niejsi byli przeciwni zbyt pochopnym decyzjom, zalecajac ˛ ostro˙zno´sc´ . Wielu ba- ronów prawdopodobnie z˙ ywiło narastajace ˛ przekonanie, z˙ e droga do tronu Elenii stoi przed nimi otworem. Gdyby król Antor poległ w bitwie, jego korona z łatwo- s´cia˛ mogła przypa´sc´ w udziale temu, kto b˛edzie na tyle silny, by wyrwa´c ja˛ z rak ˛ swoich kompanów. Pierwszy atak baronów na połaczone ˛ siły Zakonu Rycerzy Pandionu i oddzia- ły króla Antora był próba,˛ majac ˛ a˛ na celu sprawdzenie sił i odwagi Rycerzy Ko- s´cioła oraz królewskich wojów. Wydawało si˛e, z˙ e połaczone˛ armie broniły si˛e jedynie, wi˛ec baronowie ponawiali ataki z coraz wi˛eksza˛ siła,˛ a˙z w ko´ncu doszło do wielkiej bitwy w pobli˙zu granic z Pelosia.˛ Gdy tylko stało si˛e jasne, z˙ e na- pastnicy rzucili do walki wszystkie swoje oddziały, pandionici odpowiedzieli ze swoja˛ zwykła˛ zaci˛eto´scia.˛ Postawa obronna, która˛ przyj˛eli w czasie pierwszych próbnych ataków, okazała si˛e jedynie podst˛epem, majacym ˛ na celu wciagni˛ ˛ ecie baronów do walnej bitwy. 5 Strona 6 Przez znaczna˛ cz˛es´c´ wiosennego dnia trwała za˙zarta walka. Pó´znym popołu- dniem, w jasnych promieniach sło´nca, król Antor pozostał bez swej stra˙zy przy- bocznej. Stracił konia i zmuszony był zewszad ˛ odpiera´c ataki, jednak˙ze postano- wił nie oddawa´c tanio swojego z˙ ycia. W tym momencie do walki właczył ˛ si˛e pan Sparhawk. Szybko utorował sobie drog˛e do króla i obaj, wsparci o siebie plecami, w stylu tak starym jak sama historia wojen, stawili czoło nieprzyjaciołom. Po- łaczenie ˛ brawury króla Antora z umiej˛etno´sciami pana Sparhawka pozwalało im trzyma´c napastników na odległo´sc´ klingi dopóki, nieszcz˛es´liwym zrzadzeniem ˛ lo- su, nie złamał si˛e miecz dzielnego pandionity. Z triumfalnymi okrzykami napast- nicy, chcac ˛ obu rycerzy pozbawi´c z˙ ycia, otoczyli ich i napierali coraz mocniej. Okazało si˛e jednak, i˙z popełnili fatalna˛ w skutkach pomyłk˛e my´slac, ˛ z˙ e zwyci˛e- stwo jest w zasi˛egu r˛eki. Pan Sparhawk wyrwał jednemu z poległych krótka,˛ bojowa˛ włóczni˛e o szero- kim ostrzu i natarł na szeregi wroga. Punktem kulminacyjnym potyczki był mo- ment, w którym przewodzacy ˛ atakowi smagłolicy baron rzucił si˛e na dotkliwie poranionego Antora i padł ugodzony włócznia˛ Sparhawka. Smier´ ´ c barona znacz- nie osłabiła ducha walki jego ludzi, którzy wycofali si˛e i ostatecznie uciekli z pola bitwy. Król Antor był niemal s´miertelnie ranny, pan Sparhawk niewiele l˙zej. W za- padajacym ˛ zmierzchu obaj rycerze wyczerpani padli obok siebie na zbroczona˛ krwia˛ ziemi˛e. Nie sposób dociec, o czym w ciagu ˛ owego wieczoru rozmawiali, jako z˙ e to, co mi˛edzy nimi zaszło, na zawsze pozostało tajemnica.˛ Wiemy jedy- nie, z˙ e w pewnej chwili zamienili si˛e swym or˛ez˙ em. Król Antor przekazał miecz władców Elenii panu Sparhawkowi, a w zamian przyjał ˛ od niego bojowa˛ włócz- ni˛e, która˛ rycerz uratował mu z˙ ycie. Do ko´nca swych dni król darzył t˛e prosta˛ bro´n szczególnymi wzgl˛edami. Około północy ranni dostrzegli w ciemno´sciach zbli˙zajace˛ si˛e s´wiatło pochod- ni. Nie wiedzac, ˛ wróg to czy przyjaciel, pod´zwign˛eli si˛e na nogi, ostatkiem sił przygotowujac ˛ si˛e do obrony. Jednak˙ze przybysz nie był Elenem, lecz Styricz- ka˛ odziana˛ w biała˛ szat˛e. Niewiasta, której twarz była niewidoczna spod kaptu- ra, w milczeniu opatrzyła im rany. Nast˛epnie s´piewnym głosem wyrzekła kilka słów i ofiarowała dwa pier´scienie, które po wsze czasy miały symbolizowa´c ich przyja´zn´ . Zgodnie z przekazem, w chwili gdy je otrzymali, owalne kamienie osa- dzone w pier´scieniach były czyste jak diamenty, ale splamione ich wspólna˛ krwia˛ po dzi´s dzie´n pozostały ciemnoczerwone niczym rubiny. Tajemnicza Styriczka nie odezwała si˛e ju˙z wi˛ecej. Odeszła w mrok nocy, a jej biała szata połyskiwała w s´wietle ksi˛ez˙ yca. Kiedy mglisty poranek rozja´snił ciemno´sci, stra˙z przyboczna Antora wespół z kilkoma rycerzami Zakonu Pandionu odnalazła obu rannych. Zostali zło˙zeni na nosze i przetransportowani do Demos, do siedziby naszego zakonu. Wracali do zdrowia przez kilka miesi˛ecy i nim nadszedł czas powrotu, byli ju˙z przyjaciółmi. 6 Strona 7 Nie s´pieszac ˛ si˛e wrócili do stolicy królestwa Antora, do Cimmury, a tam władca wydał zdumiewajace ˛ o´swiadczenie. Ogłosił, z˙ e od tej pory pan Sparhawk, rycerz Zakonu Pandionu, b˛edzie jego obro´nca,˛ Obro´nca˛ Korony, i dopóki oba ich rody nie wygina,˛ dopóty jego potomkowie, z tym samym tytułem, b˛eda˛ słu˙zy´c wład- com Elenii. W owym czasie dwór królewski w Cimmurze pełen był intryg, jednak widok surowego oblicza pana Sparhawka ostudził nieco zwa´snione strony. Po kilku nie- udanych próbach skaptowania go do którego´s ze stronnictw, dworzanie z niezado- woleniem doszli do wniosku, z˙ e Obro´nca Korony jest nieprzekupny. A co wi˛ecej, przyjaciel króla, rycerz Zakonu Pandionu, został wkrótce jego powiernikiem i oso- bistym doradca.˛ Jak ju˙z wspominali´smy, pan Sparhawk obdarzony był wyjatkow ˛ a˛ bystro´scia˛ umysłu. Z łatwo´scia˛ przejrzał intrygi ró˙znych dworskich urz˛edników i zwrócił na nie uwag˛e swojego mniej przebiegłego przyjaciela. W ciagu ˛ roku dwór króla Antora został w zdumiewajacy ˛ sposób oczyszczony z korupcji dzi˛eki temu, z˙ e panu Sparhawkowi udało si˛e narzuci´c własne surowe zasady moralne całemu otoczeniu. Coraz wi˛ekszy niepokój ró˙znych politycznych ugrupowa´n budził jednak fakt rosnacego ˛ znaczenia Zakonu Pandionu. Król Antor był gł˛eboko wdzi˛eczny nie tylko panu Sparhawkowi, ale równie˙z całemu bractwu zakonnemu, którego człon- kiem był Obro´nca Korony. Monarcha wraz ze swoim przyjacielem cz˛esto odwie- dzał Demos, by zasi˛egna´ ˛c rady mistrza naszego zakonu, a wi˛ekszo´sc´ politycznych decyzji cz˛es´ciej była podejmowana w murach klasztoru ni˙z w sali posiedze´n rady, gdzie dworzanie ustalajac ˛ kierunki królewskiej polityki bardziej mieli na wzgl˛e- dzie swoje własne interesy ni˙z dobro pa´nstwa. ˛ w s´rednim wieku pan Sparhawk o˙zenił si˛e i wkrótce z˙ ona powiła mu B˛edac syna. Zgodnie z wola˛ Antora dziecku nadano imi˛e Sparhawk, zapoczatkowuj ˛ ac ˛ tradycj˛e, która przetrwała a˙z po dzie´n dzisiejszy. Gdy młody Sparhawk osiagn ˛ ał ˛ odpowiedni wiek, przybył do siedziby naszego zakonu, aby zdoby´c wykształcenie stosowne do pozycji, która˛ miał w przyszło´sci zaja´ ˛c. Młodzieniec ten i syn An- tora, nast˛epca tronu, ku zadowoleniu obu ojców, jeszcze w dzieci´nstwie bardzo si˛e zaprzyja´znili, gwarantujac ˛ tym samym, z˙ e wi˛ez´ mi˛edzy monarcha˛ i Obro´nca˛ Korony nie zostanie zerwana. Pełne chwały z˙ ycie króla Antora dobiegało ko´nca. Spoczywajac ˛ na ło˙zu s´mier- ci, król przekazał rubinowy pier´scie´n i krótka˛ włóczni˛e o szerokim ostrzu swoje- mu synowi; w tym samym czasie s˛edziwy pan Sparhawk przekazał swój rubinowy pier´scie´n i królewski miecz swojemu synowi. Ten obyczaj tako˙z przetrwał do dnia dzisiejszego. W´sród prostego ludu Elenii panuje przekonanie, z˙ e dopóki rodzin˛e królewska˛ i ród Sparhawka łaczy´˛ c b˛edzie przyja´zn´ , dopóty w królestwie b˛edzie panował do- brobyt, a złe siły nie zbli˙za˛ si˛e do jego granic. Jak w wielu przesadach, ˛ tak i w tym tkwiło ziarenko prawdy. Potomkowie pana Sparhawka równie˙z byli nieprzeci˛etny- 7 Strona 8 mi lud´zmi. Oprócz tradycyjnego wyszkolenia rycerzy Zakonu Pandionu pobierali tak˙ze staranne wykształcenie w sztuce rzadzenia ˛ pa´nstwem i dyplomacji, aby jak najlepiej sprosta´c swoim dziedzicznym obowiazkom. ˛ W ostatnich czasach pojawił si˛e jednak˙ze pewien rozd´zwi˛ek mi˛edzy rodzina˛ królewska˛ a rodem Sparhawka. Słabowity król Aldreas, zdominowany przez swo- ja˛ ambitna˛ siostr˛e i prymasa Cimmury, zaofiarował panu Sparhawkowi ni˙zsza,˛ a nawet do pewnego stopnia uwłaczajac ˛ a˛ jego pozycji funkcj˛e opiekuna ksi˛ez˙ - niczki Ehlany - – prawdopodobnie w nadziei, z˙ e Obro´nca Korony poczuje si˛e tym tak ura˙zony, i˙z zrzeknie si˛e swoich dziedzicznych praw. Jednak˙ze pan Sparhawk powa˙znie potraktował swoje nowe obowiazki. ˛ Zajał ˛ si˛e wykształceniem dziecka, które pewnego dnia miało zosta´c królowa˛ Elenii, starajac ˛ si˛e nauczy´c ja˛ wszyst- kiego, co mogłoby by´c jej potem pomocne w sprawowaniu władzy. Kiedy stało si˛e oczywiste, z˙ e pan Sparhawk dobrowolnie nie zrzeknie si˛e swo- jego stanowiska, Aldreas, za namowa˛ swojej siostry i prymasa Anniasa, skazał rycerza na zesłanie do królestwa Rendoru. Po s´mierci króla Aldreasa na tron wstapiła ˛ jego córka Ehlana. Na wie´sc´ o tym pan Sparhawk powrócił do Cimmury. Zastał młoda˛ władczyni˛e zło˙zona˛ s´miertelna˛ choroba.˛ Ehlan˛e utrzymywało przy z˙ yciu zakl˛ecie rzucone przez styricka˛ czaro- dziejk˛e, Sephreni˛e, czar nie mógł jednak zachowa´c swej mocy dłu˙zej ni˙z przez rok. Po naradzie mistrzowie czterech zakonów Rycerzy Ko´scioła postanowili pod- ja´˛c wspólne działania w celu zdobycia leku na chorob˛e królowej Ehlany, by przy- wróci´c jej zdrowie i władz˛e, a skorumpowanemu prymasowi Anniasowi pokrzy- z˙ owa´c plany zdobycia tronu arcyprałata. Ostatecznie mistrzowie alcjonitów, cy- rinitów i genidianitów polecili swoim najlepszym rycerzom towarzyszy´c pandio- nitom panu Sparhawkowi i jego przyjacielowi z dzieci´nstwa, panu Kaltenowi — w poszukiwaniu lekarstwa, które uzdrowi nie tylko królowa,˛ ale i całe jej króle- stwo, zagro˙zone w swym bycie przez s´miertelna˛ chorob˛e władczyni. A oto jak si˛e sprawy maja˛ w istocie. Przywrócenie zdrowia miło´sciwej Ehlanie jest sprawa˛ niezmiernej wagi nie tylko dla Elenii, ale i innych królestw, jako z˙ e nie ulega watpliwo´ ˛ sci, i˙z wraz z obj˛eciem tronu arcyprałata przez prymasa Anniasa w królestwach Eosii zapanuje niepokój, a przecie˙z nasz odwieczny wróg, Otha z Zemochu, ju˙z czeka u wschodnich granic, gotowy wykorzysta´c ka˙zda˛ oznak˛e chaosu. Jednak˙ze próba odszukania lekarstwa dla bliskiej s´mierci królowej mo˙ze okaza´c si˛e zbyt trudna nawet dla Obro´ncy Korony i jego dzielnych towarzyszy. Módlmy si˛e, bracia, za powodzenie ich misji, albowiem je˙zeli poniosa˛ kl˛esk˛e, cała˛ Eosi˛e ogarna˛ wojny, a nasza cywilizacja przestanie istnie´c. Strona 9 CZE˛S´ C ´ I Jezioro Randera Strona 10 Rozdział 1 Było dobrze po północy. G˛esta, szara mgła wypełzła znad rzeki Cimmury, wy- mieszała si˛e z wszechobecnym dymem dobywajacym ˛ si˛e z tysi˛ecy kominów i otu- liła miasto, zacierajac ˛ kontury wyludnionych ulic. Pomimo to Sparhawk, rycerz Zakonu Pandionu, zachowywał si˛e bardzo ostro˙znie, kryjac ˛ si˛e, gdy tylko mógł, w gł˛ebokim mroku. Pochodnie otoczone bladymi, t˛eczowymi aureolami bez wi˛ek- szego powodzenia próbowały o´swietli´c l´sniace ˛ od wilgoci ulice, po których o tej porze nie wał˛esał si˛e nikt obdarzony cho´cby odrobina˛ zdrowego rozsadku. ˛ Spar- hawk szedł wzdłu˙z ledwie majaczacych ˛ w g˛estym mroku domów. Bardziej ni˙z oczom ufał swoim uszom, jako z˙ e w t˛e ciemna˛ noc słuch o wiele lepiej ni˙z wzrok potrafił ostrzec przed zbli˙zajacym ˛ si˛e niebezpiecze´nstwem. To nie był najodpowiedniejszy czas na spacery. W ciagu ˛ dnia Cimmura nie była bardziej niebezpieczna ni˙z inne miasta, ale w nocy jej uliczki zamieniały si˛e w d˙zungl˛e, w której silniejszy po˙zera słabszego czy nieostro˙znego. Sparhawk do tych ostatnich nie nale˙zał. Pod swoim prostym, podró˙znym płaszczem miał kol- czug˛e, u pasa zwisał mu ci˛ez˙ ki miecz, w dłoni trzymał krótka˛ włóczni˛e bojowa˛ o szerokim ostrzu. Co wi˛ecej, swymi umiej˛etno´sciami przewy˙zszał ka˙zdego pie- szego rozbójnika, a na dodatek w tym momencie wszystko w nim wrzało. Ponury m˛ez˙ czyzna o złamanym nosie niemal pragnał, ˛ aby jaki´s głupiec odwa˙zył si˛e go zaatakowa´c. Sparhawk sprowokowany potrafił by´c zupełnie nieobliczalny, a ostat- nimi czasy wiele rzeczy go dra˙zniło. Rycerz był s´wiadom tego, i˙z zajmował si˛e nie cierpiac ˛ a˛ zwłoki sprawa.˛ Wie- dział, z˙ e chwilowa satysfakcja, jakiej dostarczyłaby mu potyczka z przygodnymi bandytami, nie powinna wzia´ ˛c góry nad poczuciem odpowiedzialno´sci. Jego bla- da, bliska s´mierci królowa milczaco ˛ z˙ adała ˛ od Obro´ncy Korony absolutnej wier- no´sci. Nie mo˙ze jej zawie´sc´ , umierajac˛ przypadkowa˛ s´miercia˛ w jakim´s błotni- stym rynsztoku. Z pewno´scia˛ nie przysłu˙zyłby si˛e tej, której poprzysiagł ˛ broni´c. Dlatego te˙z poruszał si˛e ostro˙znie, stawiajac ˛ stopy ciszej, ni˙zby to robił płatny morderca. Gdzie´s przed soba,˛ w oddali, dostrzegł zamglone, dr˙zace ˛ s´wiatło pochodni i dobiegł go odgłos miarowych kroków. Zaklał ˛ pod nosem i ukrył si˛e w cuchna- ˛ 10 Strona 11 cym zaułku. Obok przemaszerowało sze´sciu m˛ez˙ czyzn w zroszonych mgła˛ czerwonych mundurach. Ka˙zdy niósł długa˛ pik˛e oparta˛ na ramieniu. — To jest to miejsce na ulicy Ró˙z — aroganckim tonem mówił oficer — w którym pandionici próbuja˛ ukry´c swoje bezbo˙zne praktyki. Oczywi´scie wie- dza,˛ z˙ e ich obserwujemy, ale nasza obecno´sc´ ogranicza ich ruchy pozwalajac ˛ jego wielebno´sci, prymasowi Anniasowi, na swobod˛e działania. — Znamy powody, poruczniku — powiedział znudzonym głosem kapral. — Zajmujemy si˛e tym ju˙z od roku. — Ach, tak. . . — Porucznik najwyra´zniej si˛e speszył. — Chciałem si˛e tylko upewni´c, z˙ e wiecie, o co chodzi. — Tak jest — odparł beznami˛etnie kapral. — Zaczekajcie tutaj — rozkazał oficer, starajac ˛ si˛e nada´c swojemu chłopi˛e- cemu głosowi szorstkie brzmienie. — Rozejrz˛e si˛e. — Odszedł gło´sno uderzajac ˛ obcasami o wilgotny bruk. — Co za osioł! — mruknał ˛ kapral do swoich towarzyszy. — Daj spokój, kapralu — rzekł stary, siwowłosy gwardzista. — Płaca˛ nam za słuchanie rozkazów, wi˛ec swoje opinie zachowajmy dla siebie. Róbmy, co do nas nale˙zy, a oficerom pozostawmy wygłaszanie opinii. Kapral odburknał ˛ co´s skwaszony. — Byłem wczoraj w pałacu — powiedział. — Prymas Annias wezwał do sie- bie b˛ekarta Lycheasa, a ten głupiec koniecznie chciał i´sc´ z eskorta.˛ Nie uwierzycie, ale porucznik omal nie lizał butów szczeniakowi. — Tak, to porucznicy potrafia˛ robi´c najlepiej. — Stary wiarus wzruszył ramio- nami. — To urodzeni lizusi, a poza tym b˛ekart jest przecie˙z ksi˛eciem regentem. Nie jestem co prawda pewien, czy dzi˛eki temu jego buty lepiej smakuja,˛ ale po- rucznikowi pewnie i tak zesztywniał j˛ezyk. ´ eta prawda. — Kapral roze´smiał si˛e. — Ale byłby chyba zaskoczony, — Swi˛ gdyby królowa wyzdrowiała i okazało si˛e, z˙ e płaszczył si˛e na darmo? — Oby tak si˛e nie stało, kapralu — odezwał si˛e inny z gwardzistów. — Je- z˙ eli królowa si˛e obudzi i przejmie skarbiec z powrotem, Annias nie b˛edzie miał pieni˛edzy na z˙ ołd dla nas za nast˛epny miesiac.˛ — Zawsze przecie˙z prymas mo˙ze si˛egna´ ˛c do ko´scielnej szkatuły. — Bez s´cisłego rozliczenia si˛e nie mo˙ze. Hierarchia z Chyrellos wyciska z funduszy ko´scielnych ile tylko si˛e da. — W porzadku!˛ — zawołał zza mgły młody oficer. — Zajazd pandionitów jest tu˙z przed nami. Zwolniłem trzymajacego ˛ wart˛e z˙ ołnierza, a wi˛ec chod´zmy zaja´ ˛c nasze miejsce. — Słyszeli´scie — powiedział kapral. — Ruszamy. Gwardzi´sci odmaszerowali, niknac ˛ we mgle. 11 Strona 12 Sparhawk u´smiechnał ˛ si˛e w ciemno´sci. Rzadko miał okazj˛e przysłuchiwa´c si˛e zwykłej rozmowie nieprzyjaciół. Od dawna podejrzewał, z˙ e gwardzistami pryma- sa powodowała bardziej chciwo´sc´ ni´zli pobo˙zno´sc´ czy poczucie lojalno´sci. Wy- szedł z zaułka, ale natychmiast cofnał ˛ si˛e bezszelestnie, poniewa˙z znów dobiegł go odgłos zbli˙zajacych˛ si˛e kroków. Nie wiadomo dlaczego puste zwykle noca˛ ulice Cimmury roiły si˛e od ludzi. Kroki były gło´sne, a wi˛ec ktokolwiek to był, nie starał si˛e nikogo s´ledzi´c. Sparhawk silniej zacisnał ˛ dło´n na krótkim drzewcu włóczni. Z mgły wyłonił si˛e m˛ez˙ czyzna w ciemnym chałacie, z du˙zym koszem na ramieniu. Wygladał ˛ na zwykłego tragarza, ale nie mo˙zna było mie´c co do tego pewno´sci. Sparhawk odczekał, a˙z przejdzie i kiedy odgłos kroków ucichł w odda- li, ponownie wyszedł na ulic˛e. Szedł ostro˙znie, mi˛ekkie podeszwy jego butów nie czyniły wiele hałasu na mokrym bruku, a okr˛econy ciasno szary płaszcz tłumił dzwonienie kolczugi. Przeszedł na druga˛ stron˛e pustej ulicy, aby omina´ ˛c smug˛e dr˙zacego, ˛ z˙ ółtego s´wiatła lamp, dobywajac ˛ a˛ si˛e wraz z pijackimi s´piewami z otwartych drzwi karcz- my. Przeło˙zył włóczni˛e do lewej dłoni i jeszcze mocniej naciagn ˛ ał˛ na czoło kaptur, by osłoni´c twarz przed zamglonym s´wiatłem. Przystanał.˛ Nasłuchiwał wpatrujac ˛ si˛e w g˛esta˛ mgł˛e. Zda˙ ˛zał w kierunku wschodniej bramy, ale nie trzymał si˛e s´ci´sle kierunku. Łatwo ustali´c cel, do które- go zmierzaja˛ ludzie idacy ˛ prosto przed siebie, a dzi˛eki temu nietrudno ich schwy- ta´c. Sparhawk musiał opu´sci´c miasto niepostrze˙zenie, nawet je˙zeli miałoby to za- ja´˛c mu cała˛ noc. Gdy ju˙z nabrał pewno´sci, z˙ e ulica jest pusta, ruszył dalej trzy- majac ˛ si˛e w jak najgł˛ebszym mroku. Pod s´ciana˛ domu na rogu, pod zamglona˛ pochodnia˛ rzucajac ˛ a˛ pomara´nczowe s´wiatło, siedział obdarty z˙ ebrak. Oczy prze- słaniał mu banda˙z, a nogi i r˛ece pokrywały rany wygladaj ˛ ace˛ na prawdziwe. Spar- hawk doskonałe wiedział, z˙ e nie jest to najodpowiedniejsza na z˙ ebranie pora, a za- tem ten człowiek musiał tu by´c w innym celu. Wtem na ulic˛e, tu˙z obok miejsca, w którym stał pandionita, spadła dachówka. — Lito´sci! — zawołał zdesperowanym głosem z˙ ebrak, chocia˙z mi˛ekkie obu- wie Sparhawka nie czyniło hałasu. — Dobry wieczór, ziomku — powiedział cicho rosły rycerz przechodzac ˛ na druga˛ stron˛e ulicy. Wrzucił kilka monet do miski z˙ ebraczej. — Dzi˛ekuj˛e, hojny panie. Niech Bóg ma ci˛e w swej opiece. — Nie powiniene´s okazywa´c, z˙ e mnie widzisz, ziomku — przypomniał mu Sparhawk. — Skad ˛ niby masz wiedzie´c, czy jestem panem? — Pó´zno ju˙z — usprawiedliwiał si˛e z˙ ebrak — i jestem troch˛e s´piacy. ˛ Czasami si˛e zapominam. — To du˙ze niedopatrzenie. Przykładaj si˛e lepiej do pracy. A tak przy oka- zji, pozdrów ode mnie Platima. — Platim był budzacym ˛ groz˛e grubasem, który z˙ elazna˛ r˛eka˛ rzadził ˛ s´wiatem złoczy´nców w Cimmurze. ˙Zebrak uniósł banda˙ze i patrzył na Sparhawka szeroko otwartymi oczyma. Ku 12 Strona 13 swojemu zdumieniu rozpoznał go. — I powiedz swojemu przyjacielowi na dachu, z˙ eby si˛e tak nie goraczkował ˛ — dodał Sparhawk. — Niech lepiej uwa˙za, gdzie stapa. ˛ Ta dachówka, która˛ ostat- nio zrzucił, omal mnie nie trafiła. — On jest nowy. — Zebrak ˙ westchnał. ˛ — Musi si˛e jeszcze wiele nauczy´c, dostojny panie. — Tak, musi — przyznał rycerz. — Mo˙ze mógłby´s mi pomóc, ziomku. Talen opowiadał mi o ober˙zy w pobli˙zu wschodnich murów miasta. Zdaje si˛e, z˙ e jest tam poddasze, które ober˙zysta czasami wynajmuje. Wiesz mo˙ze, gdzie to jest? — To w zaułku Kozioro˙zca, dostojny panie. Szyld przypomina ki´sc´ winogron. Nie sposób go przegapi´c. — Zebrak˙ przymru˙zył oczy. — A gdzie ostatnio podzie- wa si˛e Talen? Dłu˙zszy czas ju˙z go nie widziałem. — Chyba zajał ˛ si˛e nim ojciec. — Nie wiedziałem, z˙ e Talen miał ojca. Ten chłopak daleko zajdzie, je´sli go przedtem nie powiesza.˛ Jest chyba najlepszym złodziejem w Cimmurze. — Wiem, kilka razy zw˛edził mi sakiewk˛e. — Sparhawk wrzucił jeszcze kil- ka monet do miski. — B˛ed˛e wdzi˛eczny, je´sli zachowasz dla siebie fakt, i˙z mnie dzisiejszej nocy widziałe´s, ziomku. — Nigdy ci˛e nie widziałem, dostojny panie. — Zebrak ˙ wyszczerzył z˛eby w u´smiechu. — A ja nigdy nie widziałem ciebie i twojego przyjaciela z dachu. — A wi˛ec obu nam jest to na r˛ek˛e. — Te˙z tak uwa˙zam. Powodzenia w interesach. — Nawzajem. Sparhawk u´smiechnał ˛ si˛e i ruszył w dół ulicy. Krótkie spotkanie z przedsta- wicielem gorszej cz˛es´ci społeczno´sci Cimmury jeszcze raz si˛e opłaciło. Chocia˙z Platim nie był przyjacielem w dosłownym tego słowa znaczeniu, to jednak on i złoczy´ncy, którymi rzadził, ˛ bywali wielce pomocni. Sparhawk skr˛ecił w jaka´ ˛s uliczk˛e, aby upewni´c si˛e, czy niezdarny złodziej nie s´ledzi go, poda˙˛zajac ˛ za nim po dachach. Jak zawsze, gdy był sam, tak i teraz my´sli rycerza pow˛edrowały w kierun- ku królowej. Znał Ehlan˛e jako dziecko, potem nie widywał jej przez dziesi˛ec´ lat, które sp˛edził na wygnaniu w Rendorze. Wreszcie po dziesi˛eciu latach zobaczył władczyni˛e siedzac ˛ a˛ na tronie otoczonym diamentowym kryształem. Na samo wspomnienie tej sceny s´ciskało mu si˛e serce. Zaczynał z˙ ałowa´c, z˙ e nie skorzy- stał z okazji, która nadarzyła mu si˛e wcze´sniej tej nocy, i nie zabił prymasa An- niasa. Truciciele zasługuja˛ na pogard˛e, ale ten, kto otruł królowa,˛ naraził si˛e na s´miertelne niebezpiecze´nstwo. Sparhawk zawsze wyrównywał swoje rachunki. Wtem usłyszał za soba˛ szybkie kroki, wi˛ec ukrył si˛e w bramie. Zamarł w bez- ruchu. Było ich dwóch. 13 Strona 14 — Widzisz go nadal? — szepnał ˛ jeden do drugiego. — Nie. Mgła g˛estnieje coraz bardziej. My´sl˛e, z˙ e jest tu˙z przed nami. — Jeste´s pewien, z˙ e to pandionita? — Gdy popracujesz tu równie długo jak ja, nauczysz si˛e ich rozpoznawa´c. To kwestia tego, jak chodza˛ i trzymaja˛ ramiona. Na pewno jest pandionita.˛ — Co robi na ulicy o tej porze? — Tego wła´snie mamy si˛e dowiedzie´c. Prymas chce mie´c dokładne raporty o ich wszelkich ruchach. — Ogarnia mnie lekki niepokój na my´sl, z˙ e w t˛e mglista˛ noc skradamy si˛e za pandionita.˛ Oni wszyscy posługuja˛ si˛e czarami i potrafia˛ wyczu´c czyja´ ˛s obecno´sc´ . Nie chciałbym, aby jego miecz zatopił si˛e w moich trzewiach. Czy ty w ogóle widziałe´s jego twarz? — Nie. Miał naciagni˛˛ ety kaptur, wi˛ec twarz była ukryta w cieniu. Obaj skradali si˛e ulica˛ nie zdajac ˛ sobie zupełnie sprawy z faktu, z˙ e ich z˙ ycie zawisło na włosku. Gdyby który´s z nich przyznał, z˙ e widział twarz Sparhawka, obaj byliby martwi. W tych sprawach Sparhawk był bardzo pragmatyczny. Od- czekał, a˙z kroki ucichna˛ w dali, skierował si˛e do skrzy˙zowania i skr˛ecił w boczna˛ uliczk˛e. W ober˙zy nie było nikogo poza wła´scicielem, drzemiacym ˛ z nogami na stole i r˛ekoma zało˙zonymi na brzuchu. Ober˙zysta był m˛ez˙ czyzna˛ t˛egim, nie ogolonym, odzianym w brudny kitel. — Dobry wieczór, ziomku — zagadnał ˛ go Sparhawk. Ober˙zysta otworzył jedno oko. — Bardziej pasowałoby: dzie´n dobry — mruknał. ˛ Sparhawk rozejrzał si˛e dookoła. Ta ober˙za była typowym miejscem, gdzie zbierało si˛e pospólstwo. Niska, belkowana powała pociemniała od dymu, w gł˛e- bi izby stał szeroki szynkwas. Stołki i ławy były mocno sfatygowane, a trocin pokrywajacych ˛ podłog˛e nie zmiatano i nie wymieniano od miesi˛ecy. — Zdaje si˛e, z˙ e to spokojna noc — zauwa˙zył rycerz. — Zawsze jest spokojnie o tej porze, przyjacielu. Czego sobie z˙ yczysz? — Masz arcja´nskie czerwone? — Arcium słynie ze swej winoro´sli. Nikomu nigdy nie zbraknie czerwonego arcja´nskiego. — Ober˙zysta z pełnym znu˙zenia westchnieniem wstał i nalał wina do pucharu. — Pó´zna˛ por˛e wybrałe´s sobie na przechadzki, przyjacielu — zauwa- z˙ ył, podajac ˛ rycerzowi puchar, który — jak Sparhawk dostrzegł — od dawna nie był myty. — Słu˙zba nie dru˙zba. — Pandionita wzruszył ramionami. — Pewien znajomy powiedział mi, z˙ e masz tu na górze poddasze. Ober˙zysta spojrzał na niego spod oka podejrzliwie. — Nie wygladasz ˛ na kogo´s, kto miałby do załatwienia nie cierpiacy ˛ zwłoki interes na poddaszu — rzekł. — Czy ten twój znajomy ma imi˛e? 14 Strona 15 — Nie takie, które chciałby podawa´c do publicznej wiadomo´sci. — Sparhawk pociagn ˛ ał˛ t˛egi łyk wina. Okazało si˛e wyjatkowo ˛ po´slednie. — Przyjacielu, nie znam ci˛e i nie podoba mi si˛e twoje nazbyt pa´nskie obej´scie. Dopij wino i id´z stad!˛ Chyba z˙ e potrafisz przypomnie´c sobie jakie´s odpowiednie imi˛e. — Mój znajomy pracuje dla człowieka o imieniu Platim. Pewnie słyszałe´s o nim. — Platim musi by´c spłukany. — Ober˙zysta spojrzał z nieco wi˛ekszym zainte- resowaniem. — Nie wiedziałem, z˙ e ma co´s wspólnego ze szlachetnie urodzony- mi. . . oczywi´scie poza okradaniem ich. Sparhawk wzruszył ramionami. — Ma wobec mnie pewne zobowiazania ˛ — mruknał. ˛ Zaro´sni˛ety m˛ez˙ czyzna wcia˙ ˛z patrzył podejrzliwie. — Ka˙zdy mo˙ze wyciera´c sobie buzi˛e Platimem — stwierdził. — Ziomku — rzekł Sparhawk bezbarwnym głosem i odstawił puchar — to zaczyna by´c nudne. Albo wejdziemy na twoje poddasze, albo pójd˛e rozejrze´c si˛e za stra˙zami. Jestem pewien, z˙ e bardzo ich zainteresuje twój szynk. Ober˙zysta spos˛epniał. — To ci˛e b˛edzie kosztowało pół srebrnej korony — zdecydował wreszcie. — W porzadku. ˛ — Nawet nie zamierzasz si˛e potargowa´c? — Troch˛e mi si˛e s´pieszy. Nast˛epnym razem mo˙zemy posprzecza´c si˛e o cen˛e. — Zdaje si˛e, z˙ e bardzo zale˙zy ci na opuszczeniu miasta, przyjacielu. Nie za- biłe´s chyba nikogo dzisiejszej nocy ta˛ włócznia? ˛ — Jeszcze nie — powiedział Sparhawk spokojnie. Ober˙zysta gło´sno przełknał˛ s´lin˛e. — Poka˙z mi pieniadze ˛ — za˙zadał. ˛ — Oczywi´scie, ziomku. A potem pójdziemy na gór˛e rozejrze´c si˛e po okolicy. — Musimy by´c ostro˙zni. Przy tej mgle nie sposób dostrzec nadchodzacych ˛ stra˙zników. — Zajm˛e si˛e tym. — Tylko bez zabijania! Ta karczma jest całkiem miła, dzi˛eki niej mam co wło˙zy´c do garnka. A je˙zeli kto´s zabije tu stra˙znika, b˛ed˛e musiał ja˛ zamkna´ ˛c. — Nie martw si˛e, ziomku. Nie mam zamiaru nikogo zabija´c dzisiejszej nocy. Poddasze było zakurzone i sprawiało wra˙zenie rzadko u˙zywanego. Ober˙zysta ostro˙znie otworzył okno w szczytowej s´cianie i usiłowa´c co´s dojrze´c w g˛estym oparze. Za jego plecami Sparhawk zaszeptał po styricku i uwolnił zakl˛ecie. Wy- czuł tam, we mgle, obecno´sc´ człowieka. — Ostro˙znie — powiedział cicho. — Nadchodzi stra˙znik. — Nikogo nie widz˛e. 15 Strona 16 — Słysz˛e go — rzekł Sparhawk. Nie było potrzeby wdawa´c si˛e w zawiłe wyja´snienia. — Masz dobry słuch, przyjacielu. Czekali obaj w ciemno´sci, dopóki zaspany stra˙znik nie przeszedł mimo i nie zniknał ˛ we mgle. — Pomó˙z mi. — Ober˙zysta d´zwignał ˛ jeden koniec ci˛ez˙ kiej belki na parapet. — Przerzucimy ja˛ na mur i przejdziesz po niej. Potem rzuc˛e ci koniec tej liny. Jest tu umocowana, a wi˛ec b˛edziesz mógł si˛e po niej ze´slizna´ ˛c. Przesun˛eli belk˛e nad uliczka˛ przylegajac ˛ a˛ do muru otaczajacego ˛ miasto. — Dzi˛eki, ziomku — rzekł Sparhawk. Wspiał ˛ si˛e na belk˛e i centymetr po centymetrze, ostro˙znie dotarł do jej ko´nca. Potem złapał zwój liny, która wyłoniła si˛e z mglistej ciemno´sci. Spu´scił ja˛ z muru i zsunał ˛ si˛e na dół. Po chwili był ju˙z za miastem. Lina znikn˛eła wessana we mgł˛e i dobiegł go odgłos wciaganej ˛ belki. — Bardzo sprytne — mruknał ˛ do siebie, oddalajac ˛ si˛e chyłkiem od miejskich murów. — Musz˛e zapami˛eta´c to miejsce. Mgła troch˛e utrudniała okre´slenie kierunku, ale trzymajac ˛ si˛e majaczacego ˛ po lewej stronie muru mógł mniej wi˛ecej zorientowa´c si˛e, dokad ˛ idzie. Ostro˙znie stawiał kroki. Noc była spokojna i panujaca ˛ dookoła cisza zwielokrotniłaby ka˙zdy uczyniony nierozwa˙znie hałas. Wtem przystanał. ˛ Instynkt nigdy go nie zawodził. Wiedział, z˙ e jest obserwo- wany. Powoli wyciagn ˛ ał ˛ miecz z pochwy uwa˙zajac, ˛ aby nie zadzwonił. Z mie- czem w jednej, a włócznia˛ w drugiej r˛ece stał usiłujac ˛ wzrokiem przebi´c mgł˛e i ciemno´sci nocy. Wreszcie to ujrzał: Ledwie z˙ arzyło si˛e w ciemno´sci. Było tak słabe, z˙ e wi˛ek- szo´sc´ ludzi nie zwróciłaby na to uwagi. Ognik zbli˙zył si˛e i rycerz stwierdził, z˙ e miał zielonkawy odcie´n. Sparhawk zamarł w bezruchu i czekał. Przez mgł˛e szła jaka´s posta´c, niewyra´zna, ale rzeczywista. Wydawało si˛e, z˙ e jest odziana w czarna˛ szat˛e z kapturem, spod którego saczył ˛ si˛e ów słaby blask. Posta´c była do´sc´ wysoka i sprawiała wra˙zenie nienaturalnie chudej, prawie szkie- letu. Sparhawkiem wstrzasn ˛ ał˛ zimny dreszcz. Zamruczał po styricku, poruszajac ˛ palcami na r˛ekoje´sci miecza i drzewcu włóczni. Uniósł włóczni˛e i uwolnił zakl˛e- cie. Zakl˛ecie było stosunkowo proste i miało pomóc w zidentyfikowaniu maja- czacego ˛ we mgle kształtu. Sparhawk z trudem si˛e opanował, by nie krzykna´ ˛c ze zgrozy, gdy poczuł zło emanujace ˛ z postaci ukrytej w mroku. Cokolwiek to było, nie było istota˛ ludzka.˛ Po chwili z mroków nocy dobiegł go upiorny, metaliczny chichot. Posta´c za- wróciła i oddaliła si˛e. Szła pokracznie, jakby jej kolana zginały si˛e do tyłu. Rycerz nie ruszył si˛e z miejsca, dopóki wra˙zenie zła nie odpłyn˛eło. Czymkolwiek to było, odeszło. — Zastanawiam si˛e, czy to nie jest kolejna niespodzianeczka Martela — mruknał ˛ Sparhawk pod nosem. Martel był renegatem, wykl˛etym rycerzem Za- 16 Strona 17 konu Pandionu. On i Sparhawk niegdy´s przyja´znili si˛e, ale to było dawno temu. Teraz Martel pracował dla prymasa Anniasa i to wła´snie on dostarczył trucizn˛e, która˛ Annias omal nie zabił królowej. Sparhawk bezszelestnie poda˙ ˛zał dalej, nadal trzymajac ˛ w pogotowiu miecz i włóczni˛e. W ko´ncu dostrzegł pochodnie znaczace ˛ zamkni˛eta˛ wschodnia˛ bram˛e miasta i dzi˛eki nim ustalił, z˙ e cel, do którego zmierzał, jest ju˙z blisko. Nagle usłyszał za soba˛ ciche sapanie, przypominajace ˛ odgłosy wydawane przez w˛eszacego ˛ psa. Ponownie dobiegł go metaliczny chichot. Przeszukał po- s´piesznie zakamarki pami˛eci w poszukiwaniu lepszego okre´slenia. To był nie tyle chichot, co rodzaj po´swistywania; d´zwi˛ek je˙zacy ˛ włosy na głowie. Jeszcze raz dotarło do niego uczucie wszechogarniajacego ˛ zła i odpłyn˛eło znowu. Sparhawk skr˛ecił nieznacznie, oddalajac ˛ si˛e od murów i zamglonych pochodni przy miejskiej bramie. Po blisko pi˛etnastu minutach ujrzał majaczacy ˛ tu˙z przed nim zarys siedziby Zakonu Pandionu. Poło˙zył si˛e na mokrym od mgły torfie i poczał ˛ ponownie splata´c zakl˛ecie pe- netrujace. ˛ Uwolnił je i czekał. Nic. Wstał, schował miecz i ostro˙znie ruszył naprzód. Siedziba zakonu, przypomi- najaca ˛ swoim wygladem ˛ warowny zamek, była jak zawsze obserwowana. Gwar- dzi´sci prymasa, przebrani za brukarzy, obozowali niedaleko głównej bramy. Wo- kół ich namiotów ostentacyjnie uło˙zono piramidy z kamieni słu˙zacych ˛ do budowy drogi. Sparhawk obszedł obozowisko, skierował si˛e do tylnej s´ciany zamczyska i ostro˙znie ruszył przez gł˛eboka,˛ naszpikowana˛ palami fos˛e. Lina, po której zsunał˛ si˛e na dół opuszczajac ˛ siedzib˛e zakonu, nadal dyndała ukryta za krzakami. Szarpnał ˛ ja˛ kilkakrotnie upewniajac ˛ si˛e, z˙ e jej górny koniec nadal mocno si˛e trzyma. Nast˛epnie zatknał ˛ włóczni˛e za pas, ujał ˛ lin˛e w dłonie i pociagn ˛ ał ˛ mocno w dół. Z góry dobiegł go zgrzyt haka wbitego w kamienny mur. Rozpoczał ˛ wspinacz- k˛e. — Kto tam jest? — usłyszał nad soba˛ ostry głos. Brzmiał młodzie´nczo i zna- jomo. Zaklał ˛ pod nosem. Wtem poczuł, z˙ e kto´s szarpie lin˛e. — Bericie, nie ruszaj! — rzucił, wspinajac ˛ si˛e co sił. — Pan Sparhawk? — zapytał zdumiony nowicjusz. — Nie szarp liny. Te pale, tam poni˙zej, sa˛ bardzo ostre. — Pomog˛e, dostojny panie. — Dam sobie rad˛e. Tylko nie rusz tego haka — mruknał ˛ Sparhawk. Berit chwycił go za rami˛e i pomógł wdrapa´c si˛e na mur. Rycerz, mokry od potu, dy- szał ci˛ez˙ ko. Wspinaczka po linie, kiedy ma si˛e na sobie kolczug˛e, wymaga sporo wysiłku. 17 Strona 18 Berit był wielce obiecujacym ˛ nowicjuszem w Zakonie Pandionu. Wysoki, solidnie zbudowany młodzieniec, odziany w kolczug˛e i prosty płaszcz, dzier˙zył w dłoni ci˛ez˙ ki topór bitewny. Był dobrze wychowany, tote˙z nie zadawał z˙ adnych pyta´n, chocia˙z oczy płon˛eły mu ciekawo´scia.˛ Sparhawk spojrzał w dół, na dziedzi- niec klasztoru. W dr˙zacym ˛ blasku pochodni ujrzał Kurika i Kaltena. Obaj przypa- sywali miecze, a odgłosy dobiegajace ˛ ze stajni s´wiadczyły, i˙z siodłano im wła´snie konie. — Nie oddalajcie si˛e! — zawołał. — Sparhawku, co ty tam robisz? — spytał zdumiony Kalten, pot˛ez˙ ny, jasno- włosy m˛ez˙ czyzna w czarnej zbroi pandionity. — Sprawdzałem, czy nadaj˛e si˛e na włamywacza — odparł rosły rycerz oschle. — Zosta´ncie tam. Zaraz do was zejd˛e. Bericie, chod´z ze mna.˛ — Powinienem pełni´c wart˛e, dostojny panie Sparhawku. — Wy´slemy kogo´s, z˙ eby ci˛e zastapił. ˛ Sprawa jest powa˙zna. — Sparhawk po- prowadził go do kamiennych schodów wiodacych ˛ z murów na dziedziniec. — Gdzie byłe´s, Sparhawku? — dopytywał si˛e nerwowo Kurik, gdy znale´zli si˛e na dole. Giermek Sparhawka był jak zwykle ubrany w skórzany długi kaftan bez r˛ekawów, a jego muskularne ramiona i barki połyskiwały w pomara´nczowym s´wietle pochodni rozja´sniajacych ˛ dziedziniec. Mówił przyciszonym głosem, tak jak zwykle rozmawiaja˛ ludzie noca.˛ — Musiałem i´sc´ do katedry — rzekł Sparhawk spokojnie. — Czy˙zby´s si˛e nagle stał pobo˙zny? — zapytał Kalten z niedowierzaniem. — Niezupełnie. Pan Tanis umarł. Jego duch odwiedził mnie około północy. — Pan Tanis? — Kalten był wyra´znie poruszony. — Tak, jeden z dwunastu rycerzy, którzy towarzyszyli Sephrenii podczas rzu- cania zakl˛ecia na Ehlan˛e. Jego duch, nim oddał mateczce swój miecz, polecił mi uda´c si˛e do krypty pod katedra.˛ — I poszedłe´s? Noca? ˛ — To była nie cierpiaca ˛ zwłoki sprawa. — Co tam robiłe´s? Pladrowałe´ ˛ s grobowce? Czy to tym sposobem zdobyłe´s t˛e włóczni˛e? — Niezupełnie — rzekł Sparhawk. — Otrzymałem ja˛ od króla Aldreasa. — Aldreasa? — Wła´sciwie od jego ducha. Zagubiony pier´scie´n jest ukryty w drzewcu. — Sparhawk zmienił temat. — A dokad ˛ wy si˛e teraz wybieracie? — Szuka´c ciebie — wyja´snił Kurik wzruszajac ˛ ramionami. — A skad ˛ wiedzieli´scie, z˙ e opu´sciłem klasztor? — Zagladałem ˛ do ciebie kilka razy — powiedział giermek. — My´slałem, z˙ e wiesz, i˙z mam taki zwyczaj. — Ka˙zdej nocy? 18 Strona 19 — Najmniej trzykrotnie — potwierdził Kurik. — Robiłem to co noc od cza- sów twojego dzieci´nstwa — z wyjatkiem ˛ lat, które sp˛edziłe´s w Rendorze. Dzisiej- szej nocy, kiedy zajrzałem do twej celi za pierwszym razem, mówiłe´s przez sen. Za drugim razem — tu˙z po północy — nie zastałem ciebie. Zniknałe´ ˛ s. Rozejrza- łem si˛e dookoła, a gdy nigdzie ci˛e nie znalazłem, zbudziłem Kaltena. — My´sl˛e, z˙ e powinni´smy obudzi´c pozostałych — rzekł Sparhawk pos˛epnie. — Aldreas to i owo mi powiedział i musimy podja´ ˛c konkretne decyzje. — Złe wie´sci? — zapytał Kalten. — Trudno oceni´c. Bericie, powiedz tym nowicjuszom ze stajni, aby zastapili ˛ ci˛e na murach. To mo˙ze zaja´ ˛c nam troch˛e czasu. Zebrali si˛e w komnacie mistrza Vaniona, w południowej wie˙zy. Sparhawk, Be- rit, Kalten i Kurik, a tak˙ze Bevier, rycerz Zakonu Cyriników z Arcium, Tynian, ry- cerz Zakonu Alcjonu z Deiry, i Ulath, wspaniały rycerz Zakonu Genidianu z Tha- lesii. Tych trzech — najdzielniejszych z dzielnych rycerzy — przysłały bratnie zakony, aby towarzyszyli Sparhawkowi i Kaltenowi, poniewa˙z uznano, i˙z przy- wrócenie zdrowia królowej Ehlanie jest sprawa˛ jednako wa˙zna˛ dla wszystkich. Sephrenia, drobna, krucha, ciemnowłosa Styriczka, która wtajemniczała rycerzy Zakonu Pandionu w sekrety magii, siedziała przy kominku razem z mała,˛ mo˙ze pi˛ecioletnia˛ dziewczynka,˛ niemowa,˛ zwana˛ Flecik. Przy oknie przecierał zaspane oczy Talen. Chłopak miał zdrowy sen i nie lubił, gdy go budzono przed s´witem. Vanion, mistrz Zakonu Rycerzy Pandionu, siedział za stołem pełniacym ˛ równie˙z rol˛e biurka. Jego komnata była wygodna i przytulna, miała niski, belkowany strop i poka´zny kominek, na którym zawsze płonał ˛ ogie´n. Jak zwykle na gzymsie ko- minka stał parujacy ˛ imbryczek Sephrenii. Vanion, wyrwany ze snu w s´rodku nocy, nie wygladał ˛ najlepiej. Mistrz o su- rowym, zatroskanym obliczu, ubrany był w prosta,˛ biała˛ szat˛e styricka˛ z samo- działu. Sparhawk obserwował, jak z biegiem lat w jego nauczycielu i przyjacielu zachodziły powolne i nad wyraz osobliwe zmiany. W miar˛e upływu czasu mistrz Zakonu Rycerzy Pandionu, jedna z podpór Ko´scioła, coraz bardziej upodabniał si˛e do Styrika. Obowiazkiem ˛ Sparhawka, jako Elena i Rycerza Ko´scioła, było po- wiadomienie władz ko´scielnych o poczynionych obserwacjach. Zdecydował jed- nak tego nie czyni´c. Lojalno´sc´ wobec Ko´scioła była jedna˛ sprawa,˛ przykazaniem bo˙zym. Lojalno´sc´ wobec Vaniona była zupełnie innej, bardziej osobistej natury. Mistrz miał twarz poszarzała˛ ze zm˛eczenia, a r˛ece mu nieznacznie dr˙zały. Najwyra´zniej brzemi˛e przej˛ete od Sephrenii, na które składały si˛e miecze trzech zmarłych rycerzy, cia˙ ˛zyło mu bardziej, ni˙z si˛e tego spodziewał. Zakl˛ecie, którego Sephrenia u˙zyła w sali tronowej i które utrzymywało przy z˙ yciu królowa,˛ wy- magało uczestnictwa dwunastu rycerzy Zakonu Pandionu. Wiadomo było, z˙ e ci rycerze b˛eda˛ kolejno umiera´c, a ich duchy dostarcza˛ miecze Sephrenii. Po s´mier- ci ostatniego z dwunastu zbrojnych m˛ez˙ ów czarodziejka równie˙z b˛edzie musiała poda˙ ´ ˛zy´c do Domu Smierci. Poprzedniego wieczoru Vanion nakłonił Sephreni˛e, 19 Strona 20 aby przekazała mu otrzymane wcze´sniej miecze. Ale to nie fizyczny ci˛ez˙ ar broni sprawiał, i˙z brzemi˛e tak go przytłaczało. Wiazały ˛ si˛e z tym i inne sprawy, których Sparhawk nie był si˛e w stanie nawet domy´sli´c. Vanion bardzo nalegał, aby cza- rodziejka przekazała mu miecze, starał si˛e racjonalnie umotywowa´c swa˛ decyzj˛e, ale Sparhawk w duchu podejrzewał, i˙z głównym powodem była ch˛ec´ oszcz˛edze- nia Sephrenii. Sparhawk wierzył, z˙ e pomimo wszelkich surowych zakazów, jakie obowiazywały ˛ w ich zakonie, Vanion kochał t˛e drobna,˛ krucha˛ niewiast˛e, któ- ra od pokole´n kształciła całe zast˛epy pandionitów w sekretach styrickiej magii. Wszyscy rycerze Zakonu Pandionu kochali i wielbili Sephreni˛e. Sparhawk miał wra˙zenie, i˙z Vanion w swej miło´sci i uwielbieniu posunał ˛ si˛e o krok dalej. Zauwa- z˙ ył równie˙z, z˙ e i Sephrenia zdawała si˛e darzy´c mistrza specjalnymi wzgl˛edami, wykraczajacymi ˛ o wiele dalej poza uczucia, jakimi nauczyciele obdarzaja˛ swoich uczniów. O czym´s takim Rycerz Ko´scioła powinien niezwłocznie powiadomi´c hierarchi˛e w Chyrellos. Ale i tym razem Sparhawk postanowił tego nie czyni´c. — Po co zebrali´smy si˛e o tej niezwykle wczesnej porze? — odezwał si˛e Va- nion słabym głosem. — Chcesz sama mu o tym powiedzie´c, mateczko? — zapytał Sparhawk Seph- reni˛e. Styriczka w białej szacie westchn˛eła i odwin˛eła z płótna długi przedmiot, któ- ry okazał si˛e kolejnym mieczem rycerza Zakonu Pandionu. — Tanis odszedł do Domu Smierci´ — rzekła smutno do Vaniona. — Tanis? Kiedy to si˛e stało? — pytał Vanion głosem pełnym udr˛eki. — Jak wnosz˛e, niedawno. — Czy to dlatego zebrali´smy si˛e dzisiejszej nocy? — mistrz zwrócił si˛e do Sparhawka. — Niezupełnie. Pan Tanis, zanim udał si˛e ze swoim mieczem do Sephrenii, zło˙zył mi wizyt˛e — a raczej uczynił to jego duch. Powiedział, z˙ e kto´s z kryp- ty królewskiej w katedrze chce si˛e ze mna˛ widzie´c. Poszedłem wi˛ec do katedry, gdzie stanałem ˛ przed duchem Aldreasa. Król wyjawił mi par˛e spraw i dał to. — Sparhawk odkr˛ecił. drzewce włóczni i wytrzasn ˛ ał ˛ ze schowka rubinowy pier´scie´n. — A wi˛ec to tu ukrył go Aldreas — powiedział Vanion. — Chyba był ma- ˛ drzejszy, ni˙z my´sleli´smy. Rzekłe´s, z˙ e wyjawił ci par˛e spraw. O czym mówił? — O tym, z˙ e został otruty. Prawdopodobnie ta˛ sama˛ trucizna,˛ która˛ podali Ehlanie. — Czy to był Annias? — zapytał ponuro Kalten. — Nie. — Sparhawk potrzasn ˛ ał ˛ głowa.˛ — To była ksi˛ez˙ niczka Arissa. — Jego rodzona siostra? — wykrzyknał ˛ Bevier. — To potworne! — Bevier, szczupły młodzieniec o oliwkowej cerze i kruczoczarnej czuprynie, pochodził z Arcium i jak ka˙zdy Ark miał wpojone surowe zasady moralne. — Arissa to prawdziwy potwór — przyznał Kalten. — Nie nale˙zy do osób, które toleruja˛ najmniejsze przeszkody na swojej drodze. Jak jednak˙ze udało jej si˛e 20