8699

Szczegóły
Tytuł 8699
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8699 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8699 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8699 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

KEN FOLLETT urodzi� si� w 1949 roku w Cardiff. Po uko�czeniu studi�w filozoficznych na University College w Londynie podj�� prac� jako reporter w ma�ej walijskiej gazecie. Publikowa� powie�ci sensacyjne pod pseudonimem. Jedenasta z kolei - "Ig�a" (1978) - przynios�a mu �wiatow� s�aw�. Kolejne tytu�y w dorobku Folletta, m.in. "Klucz do "Rebeki"" (1980), "Na skrzyd�ach or��w" (1983), "Filary Ziemi" (1989), "Uciekinier" (1995), "Trzeci bli�niak" (1996), "Zab�jcza pami��" (2000), "Kryptonim "Kawki"" (2001) oraz najnowszy thriller szpiegowski "Lot �my" (2002), utrwali�y jego pozycj� jako tw�rcy bestseller�w i przysporzy�y mu miliony czytelnik�w na ca�ym �wiecie. Tw�rczo�� pisarza by�a wielokrotnie adaptowana przez tw�rc�w filmowych. Opr�cz "Ig�y", na ekran kinowy przeniesiono "Wej�� mi�dzy lwy", a na podstawie "Klucza do "Rebeki"", "Na skrzyd�ach or��w" i "Trzeciego bli�niaka" powsta�y miniseriale telewizyjne. W serii LITERKA m.in.: James Clavell: KR�L SZCZUR�W Harlan Coben: NIE M�W NIKOMU, BEZ PO�EGNANIA, BEZ SKRUPU��W Jackie Collins: �ONY Z HOLLYWOOD II: NOWE POKOLENIE Liza Dalby: GeJSZA, OPOWIE�� MURASAKI Ken Follett: ZAB�JCZA PAMI��, KRYPTONIM "KAWKI" Frederick Forsyth: WETERAN Arthur Golden: WYZNANIA GEJSZY Jean-Christophe Grange: PURPUROWE RZEKI Denis Guedj: TWIERDZENIE PAPUGI Joseph Heller: PARAGRAF 22, CO� SI� STA�O, OSTATNI ROZDZIA�, CZYLI PARAGRAF 22 BIS Wei Hui: SZANGHAJSKA KOCHANKA Stephen King: ZIELONA MILA, CZTERY PORY ROKU, SKLEPIK Z MARZENIAMI, BEZSENNO��, Kr�lowa Noor, AUTOBIOGRAFIA Latifa: UKRADZIONA TWARZ Richard Mason: �WIAT SUZIE WONG Lan McEwan: POKUTA, NIEWINNI Anchee Min: CZERWONA AZALIA, DZIKI IMBIR, CESARZOWA ORCHIDEA Tony Parsons: MʯCZYZNA I CH�OPIEC, MʯCZYZNA I �ONA, ZA MOJE DZIECKO James Patterson: DOM PRZY PLA�Y, FIO�KI S� NIEBIESKIE Allison Pearson: NIE WIEM, JAK ONA TO ROBI Mario Puzo: CZWARTY K, RODZINA BORGI�W, G�UPCY UMIERAJ� Jean Sasson: KSIʯNICZKA, C�RKI KSIʯNICZKI SU�TANY Karla Schefter: AFGANKA Erich Segal: NAGRODY, AKTY WIARY Nicholas Sparks: NA RATUNEK, NA ZAKR�CIE, NOCE W RODANTHE Robert James Waller: CO SI� WYDARZY�O W MADISON COUNTY Stephen Vizinczey: W HO�DZIE DOJRZA�YM KOBIETOM Owen Whittaker: TATU� KEN FOLLETT ZAB�JCZA PAMI�� Z angielskiego prze�o�y� WITOLD NOWAKOWSKI Seria LITERKA WARSZAWA 2004 Tytu� orygina�u: CODE TO ZERO Copyright (c) Ken Follett 2000 All rights reserved Copyright (c) for the Polish edition by Wydawnictwo Albatros A. Kury�owicz 2000 Copyright (c) for the Polish translation by Witold Nowakowski 2000 Redakcja: Teresa Kowalewska Ilustracja na ok�adce: Jacek Kopalski Projekt graficzny ok�adki i serii: Andrzej Kury�owicz Wydanie przygotowane we wsp�pracy z Wydawnictwem Albatros A. Kury�owicz ISBN 83-88722-18-2 Wy��czny dystrybutor: Firma Ksi�garska Jacek Olesiejuk Kolejowa 15/17, 01-217 Warszawa tel./fax (22)-631-4832, (22)-632-9155, (22)-535-0557 www.olesiejuk.pl/www.oramus.pl WYDAWNICTWO ALEKSANDRA I ANDRZEJ KURY�OWICZ S.C adres dla korespondencji: skr. poczt. 55, 02-792 Warszawa 78 Warszawa 2004 Wydanie VII (III w tej edycji) Druk: Abedik S.A., Pozna� Z dziej�w astronautyki Start pierwszego ameryka�skiego satelity kosmicznego, Explorera 1, zaplanowany zosta� na �rod�, dwudziestego dziewi�tego stycznia 1958 roku. P�nym wieczorem przesuni�to go na dzie� nast�pny, z powodu - jak brzmia� oficjalny komunikat - "niesprzyjaj�cych warunk�w atmosferycznych". Widzowie zgromadzeni na przyl�dku Canaveral przyj�li to z du�ym zdziwieniem, gdy� na Florydzie panowa�a w�wczas pi�kna, s�oneczna pogoda. Rzecznik wojskowy stwierdzi� jednak, �e chodzi o gwa�towne wichry wiej�ce w g�rnych warstwach atmosfery. Nast�pnego dnia, z tych samych przyczyn, ponownie wstrzymano odliczanie. Rakiet� odpalono ostatecznie w pi�tek, trzydziestego pierwszego stycznia. ...od chwili powo�ania w 1947 roku. Centralna Agencja Wywiadowcza (...) wyda�a miliony dolar�w na szeroko zakrojony projekt poszukiwania lek�w i innych metod zmieniaj�cych ludzi w pos�uszne automaty. Pacjent - wbrew swojej woli -na dany rozkaz dzia�a�, m�wi� i ujawnia� najskrytsze tajemnice. Takie na rozkaz potrafi� o wszystkim zapomnie�. John Marks, The Search for the " Manchurian Candidate"; The CIA and Mind Control, 1979 CZʌ� PIERWSZA 05:00 Pocisk Jupiter C sta� na wyrzutni kompleksu numer dwadzie�cia sze��, na przyl�dku Canaveral. Dla zachowania pe�nej tajemnicy os�oni�ty by� grubym p��tnem, spod kt�rego wystawa� jedynie znany wszystkim ogon mi�dzykontynentalnej rakiety balistycznej Redstone. Reszta, schowana pod plandek�, wygl�da�a zupe�nie inaczej... Obudzi� si�, przepe�niony jakim� nieokre�lonym l�kiem. Gorzej - by� przera�ony. Serce wali�o mu jak m�otem, dysza� ci�ko i czu� b�l mocno napi�tego cia�a. Przypomina�o to okropny koszmar, z t� r�nic�, �e po przebudzeniu nie odczu� �adnej ulgi. Wiedzia�, �e zasz�o co� strasznego. Nie mia� poj�cia, co to by�o. Otworzy� oczy. W s�abym �wietle padaj�cym z s�siedniego pomieszczenia dostrzeg� dziwnie znajome, cho� z�owieszcze kszta�ty. Gdzie� w pobli�u kapa�a woda. Postanowi� si� uspokoi�. Prze�kn�� �lin�, wzi�� kilka g��bokich oddech�w i usi�owa� zebra� my�li. Le�a� na twardej posadzce. By�o mu zimno, bola�y go wszystkie mi�nie 11 i mia� kaca. Mdli�o go, pali�o w ustach i �omota�o w g�owie. Usiad� i zadygota�, przej�ty niewyt�umaczalnym strachem. Poczu� niemi�� wo� mokrej posadzki, umytej silnym �rodkiem dezynfekuj�cym. Zobaczy� szereg umywalek. By� w miejskiej toalecie. Skrzywi� si� z obrzydzeniem. Spa� na pod�odze w m�skim kiblu! Co mu si�, do diab�a, sta�o? By� w ubraniu... Mia� na sobie co� w rodzaju p�aszcza i ci�kie buciory. Instynktownie wiedzia�, �e to nie jego �achy. Poma�u zapanowa� nad nerwami. G��biej, gdzie� w �rodku, czai� si� inny strach, mniej histeryczny, a bardziej racjonalny. Dobrze wiedzia�, �e przydarzy�o mu si� co� okropnego. Potrzebowa� �wiat�a. Wsta� i wbi� wzrok w p�mrok w poszukiwaniu drzwi. Wyci�gn�� przed siebie r�ce, by nie wpa�� na jaki� przedmiot, i po chwili doszed� do �ciany. Sun�� jak �lepiec, ostro�nie macaj�c drog�. Dotkn�� zimnego szk�a i domy�li� si�, �e to lustro. Potem by� papierowy r�cznik i jaka� metalowa skrzynka. Pewnie suszarka albo co� w tym rodzaju. Wreszcie natrafi� na kontakt. W��czy� �wiat�o. Jasny blask zala� bia�e kafelkowe �ciany, betonow� pod�og� i rz�d toalet z szeroko otwartymi drzwiami. W k�cie le�a�a kupa �achman�w. Nie mia� poj�cia, jak tu si� znalaz�. Wyt�y� umys�. Co si� sta�o minionej nocy? Nie pami�ta�. U�wiadomi� sobie, �e nic nie pami�ta, i znowu wpad� w panik�. Zacisn�� z�by, �eby nie krzycze�. Wczoraj... przedwczoraj... nic. Jak si� nazywa�? Nawet tego nie wiedzia�. Odwr�ci� si� w stron� umywalek. Powy�ej by�o du�e lustro. Zobaczy� w nim brudnego, obszarpanego dziada o posklejanych w�osach, poczernia�ej twarzy i dziko wytrzeszczonych oczach. Przygl�da� mu si� przez chwil�. Wreszcie zrozumia� i odskoczy� ze zd�awionym okrzykiem, a dziad zrobi� to samo. Patrzy� na w�asne odbicie. 12 Nie potrafi� ju� d�u�ej zapanowa� nad przera�eniem. Rozdziawi� usta. - Kim jestem?! - krzykn�� dr��cym ze strachu g�osem. Sterta szmat drgn�a i przetoczy�a si� na bok. Ujrza� czyj�� g�ow�. - Jeste� ostatni� �ajz�, Luke - rozleg� si� niewyra�ny be� kot. - Lepiej si� uspok�j. Mia� wi�c na imi� Luke. By� wdzi�czny za t� wiadomo��. Samo imi� to wprawdzie niewiele, ale od czego� trzeba zacz��. Zerkn�� na kompana. Jego towarzysz by� omotany podartym tweedowym p�aszczem, przewi�zanym w pasie kawa�kiem zwyk�ego sznurka. Mia� m�od�, umorusan� twarz o cwanym wygl�dzie. Przeciera� oczy. - G�owa mnie boli - wymamrota�. - Kim jeste�? - spyta� Luke. - Pete. Tw�j kumpel. Nie poznajesz mnie? - Nie... - Luke prze�kn�� �lin�, �eby nie wpa�� w histe ri�. - Straci�em pami��! - Nic dziwnego. Wczoraj sam wychla�e� ca�� flaszk� w�dki. Cud, �e w og�le nie zg�upia�e�. - Pete obliza� usta. - Nic nie posmakowa�em. Pieprzony burbon... To przynajmniej wyja�nia, dlaczego mam kaca, pomy�la� Luke. - Dlaczego pi�em? Pete wybuchn�� ur�gliwym �miechem. - Jak to dlaczego? Po prostu po to, �eby si� upi�! Luke skrzywi� si� z niesmakiem. By� w��cz�g�, pijakiem i sypia� w m�skich szaletach. Dr�czy�o go pragnienie. Pochyli� si� nad umywalk�, odkr�ci� kurek z zimn� wod� i napi� si� prosto z kranu. Wytar� usta i znowu z obrzydzeniem popatrzy� w lustro. By� ju� o wiele spokojniejszy. Dzikie spojrzenie gdzie� znikn�o, zast�pione przez wyraz rozpaczy i niedowierzania. 13 Ujrza� twarz cz�owieka przed czterdziestk�, o ciemnych w�osach i niebieskich oczach. Nie nosi� w�s�w ani brody, jedynie kilkudniowy zarost. Przeni�s� wzrok na Pete'a. - Luke... i co dalej? - zapyta�. - Mam jakie� nazwisko? - Luke... co� tam. Nie jestem Duchem �wi�tym! - Jak si� tutaj znalaz�em? Ile to trwa? Dlaczego? Pete wsta�. - Pora na �niadanie - stwierdzi�. Luke te� by� g�odny. Nie pami�ta� nawet, czy ma przy sobie pieni�dze. Przeszuka� kieszenie w p�aszczu, marynarce i spodniach. Pusto. Nie znalaz� ani centa. Nie mia� portfela, nie mia� nawet chustki do nosa. �adnych poszlak. - Jestem sp�ukany - wymamrota�. - �artujesz - mrukn�� Pete. - Chod�. Ruszy� do drzwi, a Luke poszed� za nim. Prze�y� nast�pny szok, kiedy weszli do s�siedniego, rz�si�cie o�wietlonego pomieszczenia. By� w ogromnej �wi�tyni, pustej i dziwnie cichej. Na marmurowej posadzce sta� r�wny rz�d mahoniowych �awek, jakby w oczekiwaniu na upiorn� kongregacj�. Wok� olbrzymiej sali, na kamiennych zwie�czeniach filar�w, siedzieli dziwni rycerze, zbrojni we w��cznie i tarcze. Stra�nicy �wi�tego miejsca. Hen, nad ich g�owami, by� wysoko sklepiony sufit, ozdobiony b�yszcz�cymi o�miok�tami. Luke pomy�la� nagle, �e wpad� w r�ce tajemniczej sekty, odbieraj�cej ludziom pami��. - Co to za miejsce? - spyta� niemal szeptem. - Waszyngto�ska Union Station - odpar� Pete. Luke odetchn�� z ulg�. Wszystko nabra�o sensu. Teraz ju� widzia� kurz na �cianach, rozdeptan� gum� do �ucia na pod�odze, papierki po cukierkach i zgniecione pude�ka po papierosach. Zrobi�o mu si� g�upio. Znajdowa� si� na ogromnej stacji kolejowej, a poniewa� dopiero �wita�o, nie dotar� tu jeszcze rozgadany t�um pasa�er�w. Ba� si� zupe�nie niepotrzebnie, jak dziecko, kt�re widzi potwora w ciemnym pokoju. 14 Pete skierowa� si� w stron� luku z napisem "wyj�cie". Luke po�pieszy� za nim. - Hej, wy tam! - rozleg�o si� wo�anie. - Och... - j�kn�� Pete i ruszy� nieco szybciej. Przed nimi stan�� kr�py cz�owiek w obcis�ym mundurze kolejarza. Jego twarz by�a wykrzywiona gniewem. - Sk�d was wygna�o, obwiesie? - Ju� znikamy - wymamrota� pokornie Pete. Luke by� z�y na siebie, �e da� si� z�apa� grubemu kolejarzowi. Co gorsza, facet najwyra�niej nie zamierza� si� odczepi�. - Nocowali�cie tutaj? - burcza�, prawie depcz�c im po pi�tach. - Dobrze wiecie, �e to zabronione. Luke w�cieka� si� coraz bardziej. Nie lubi� by� pouczany niczym niesforny ucze�. Nie lubi�, chocia� zdawa� sobie spraw�, �e pope�ni� wykroczenie. Przecie� faktycznie spa� w tej cholernej toalecie... Zacisn�� z�by i przy�pieszy� kroku. - To nie przytu�ek! - �o��dkowa� si� kolejarz. - Jazda st�d, wa�konie! - wrzasn�� i pchn�� Luke'a. Luke odwr�ci� si� i popatrzy� mu prosto w oczy. - Nie dotykaj mnie - powiedzia�, sam zaskoczony gro�nym tonem swojego g�osu. Kolejarz stan�� jak wryty. - Wycho dzimy. Nie musisz nic wi�cej m�wi�. Zrozumia�e�? Kolejarz cofn�� si� z przestrachem. Pete z�apa� Luke'a za rami�. - Chod�my st�d. Luke poczu� wstyd. Kolejarz wprawdzie okaza� si� s�u�bist�, ale przecie� mia� pe�ne prawo wyrzuci� dw�ch w��cz�g�w z dworca. Nikt nie powinien mu grozi�. Min�li majestatyczn� bram�. Na zewn�trz by�o jeszcze ciemno. Na podje�dzie przed dworcem sta�o kilka zaparkowanych samochod�w, ale poza tym miasto wygl�da�o na ca�kiem puste. Panowa� przenikliwy zi�b. Luke mocniej zacisn�� po�y poszarpanego p�aszcza. By�a zima. Mro�ny poranek w Waszyngtonie. Prawdopodobnie stycze� lub luty. 15 Kt�rego roku? - przemkn�o mu przez g�ow�. Pete pewnym krokiem skr�ci� w lewo. Luke poszed� za nim. - Dok�d idziemy? - spyta�. - Do zakrystii przy H Street. Za darmo dadz� nam �niadanie. Trzeba tylko od�piewa� par� psalm�w. - Padam z g�odu. Za�piewam ca�e oratorium. Pete szybko szed� mocno kr�t� drog�, wiod�c� w�r�d tanich dom�w. Miasto wci�� spa�o. Okna by�y ciemne, zas�ony zaci�gni�te, wszystkie kioski i trafiki zamkni�te. Luke spojrza� w jedno z okien, zas�oni�te tani� firank�. Wyobrazi� sobie smacznie chrapi�cego cz�owieka, otulonego ko�dr�, z ciep�� �on� u boku. Poczu� uk�ucie zazdro�ci. Nie pasowa� do tego miejsca. Nale�a� do ma�ej grupki ludzi, kt�rzy o poranku przemierzaj� zimne ulice miasta, w czasie gdy ca�a reszta jego mieszka�c�w jeszcze �pi. Czasem kto� przemkn�� ulic� - cz�owiek w roboczym ubraniu, �piesz�cy do pracy, m�ody rowerzysta opatulony w szalik i r�kawice, samotna kobieta, pal�ca papierosa w jasno o�wietlonym wn�trzu autobusu. W jego g�owie k��bi�o si� od nat�oku pyta�. Od kiedy by� pijakiem? Czy pr�bowa� zerwa� z na�ogiem? Mo�e mia� jak�� rodzin�, u kt�rej m�g� znale�� pomoc? Gdzie pozna� Pete'a? Sk�d wzi�li w�dk�? Gdzie j� wypili? Pete nie przejawia� ch�ci do rozmowy, wi�c Luke musia� uzbroi� si� w cierpliwo��. Mo�e pogadaj�, kiedy zjedz� �niadanie? Doszli do ma�ego ko�ci�ka, wci�ni�tego bu�czucznie pomi�dzy kino i trafik�. Wsun�li si� bocznym wej�ciem i zeszli po schodach na d�. Znale�li si� w d�ugim, niskim pomieszczeniu. Krypta, pomy�la� Luke. W jednym k�cie sta�o pianino i niewielki pulpit, w drugim kuchnia, a po�rodku - trzy rz�dy topornych sto��w i �awy. Za sto�ami siedzia�o trzech w��cz�g�w; po jednym na ka�dej �awie. Pustym wzrokiem spogl�dali w przestrze�. Przy kuchni, ko�o garnka, krz�ta�a si� przysadzista kobieta. Siwobrody cz�owiek w koloratce uni�s� wzrok znad dzbanka z kaw�. 16 - Witam! Witam! - zawo�a� weso�o. - Chod�cie si� troch� ogrza�. Luke ostro�nie zerkn�� na niego. Nie by� pewien, czy ten entuzjazm nie jest tylko na pokaz. W krypcie rzeczywi�cie by�o ciep�o. Luke rozpi�� p�aszcz. - Dzie�doberek, pastorze Lonegan - powiedzia� Pete. - Byli�cie ju� tutaj? - zdziwi� si� duchowny. - Nie pami�tam waszych twarzy. - Ja jestem Pete. A to Luke. - Dwaj aposto�owie! - Rado�� Lonegana by�a ca�kiem szczera. - Jeszcze za wcze�nie na �niadanie, ale w�a�nie zaparzy�em kaw�. Jak kto� mo�e wstawa� o �wicie, brata� si� z �ebrakami i w dodatku ca�y czas mie� dobry humor? - zastanawia� si� Luke. Pastor nala� kawy do dw�ch grubych kubk�w. - Mleka i cukru? Luke nie wiedzia�, czy pija kaw� s�odzon� i z mlekiem. - Tak, prosz� - powiedzia� na wszelki wypadek. Wzi�� kubek i upi� �yk. Kawa by�a obrzydliwie s�odka i lepka. Chyba wi�c pijam czarn�, pomy�la�. Mimo to �apczywie wys�czy� zawarto�� kubka, �eby oszuka� g��d, czekaj�c na �niadanie. - Za chwil� si� pomodlimy - oznajmi� pastor. - A zanim sko�czymy, pani Lonegan sko�czy gotowa� swoj� s�ynn� owsiank�. Luke doszed� do wniosku, �e jego podejrzenia s� niesprawiedliwe. Pastor Lonegan naprawd� kocha� swoich bli�nich. Pete zasiad� na �awie, a Luke zaj�� miejsce obok i popatrzy� na niego. Do tej pory widzia� jedynie brudn� twarz i postrz�pione �achy. Teraz jednak zauwa�y�, �e Pete wcale nie wygl�da na pijaka. Nie mia� pop�kanych �y�ek na twarzy ani obwis�ej i z�uszczonej sk�ry, �adnych zadrapa� czy siniak�w... Mo�e by� jeszcze za m�ody. Ile naprawd� m�g� mie� lat? 17 Oko�o dwudziestu pi�ciu, doszed� w ko�cu do wniosku. Na policzku Pete'a, od prawego ucha a� do szcz�ki, ci�gn�o si� ciemne znami�. ��te z�by ledwie trzyma�y mu si� w ustach. Pewnie dlatego, �eby to ukry�, zapu�ci� w�sy. Dawno temu, kiedy bardziej dba� o w�asny wygl�d... Bi�a od niego jaka� dziko��. Luke wyczu� instynktownie, �e Pete nienawidzi �wiata. Mo�e za swoj� brzydot�, a mo�e za co� innego? S�dzi� pewnie, �e krajem rz�dz� ci, kt�rymi pogardza�: chi�scy imigranci, aroganccy Murzyni albo tajna klika dziesi�ciu bogaczy, kontroluj�cych ca�� gie�d�. - Co si� tak gapisz? - burkn�� Pete. Luke wzruszy� ramionami i nie odpowiedzia�. Na stole le�a�a gazeta, roz�o�ona na stronie z krzy��wk�, a obok ogryzek o��wka. Luke odruchowo wzi�� go do r�ki i zacz�� wpisywa� litery w wolne pola. Do krypty przybywali kolejni oberwa�cy. Pani Lonegan przynios�a stert� misek i �y�ki. Luke rozwi�za� ju� prawie ca�� krzy��wk�, z wyj�tkiem jednego has�a: "Niewielkie sio�o w Danii". Sze�� liter. Pastor Lonegan spojrza� mu przez rami�, zrobi� zdumion� min� i cicho powiedzia� do �ony: - "O, jak szlachetny duch zwichni�ty zosta�!". Luke natychmiast zrozumia� wskaz�wk� i wpisa� "hamlet". Sk�d to wiedzia�em? - zastanawia� si� w duchu. Prze�o�y� gazet� i spojrza� na dat�, wydrukowan� na pierwszej stronie. �roda, dwudziesty dziewi�ty stycznia 1958 roku. Poni�ej widnia� tytu�: "Ameryka�ski Ksi�yc wci�� uczepiony Ziemi". Zacz�� czyta�. Przyl�dek Canaweral, wtorek. Po serii k�opot�w technicznych sztab Marynarki Stan�w Zjednoczonych odwo�a� dzi� drug� pr�b� wystrzelenia rakiety kosmicznej Vanguard. Decyzja zapad�a dwa miesi�ce po spektakularnej katastrofie pierwszego Vanguarda, kt�ry eksplodowa� w dwie sekundy po odpaleniu. Nadziej� Ameryki w po�cigu za sowieckim Sputnikiem pozostaje ju� 18 tylko pocisk Jupiter, skonstruowany przez specjalist�w z US Army. Kto� uderzy� w klawisze pianina. Luke uni�s� g�ow�. Pani Lonegan zagra�a pierwsze takty dobrze znanej pie�ni. Wsp�lnie z m�em zacz�li �piewa� What a Friend we have in Jesus. Luke przy��czy� si� do ch�ru, szcz�liwy, �e wci�� pami�ta s�owa. Dziwnie by� pijakiem, pomy�la�. Umiem rozwi�zywa� krzy��wk� i znam religijne pie�ni, a nie mog� sobie przypomnie� imienia w�asnej matki. Mo�e lata na�ogu cz�ciowo zniszczy�y mi umys�? Jak mog�em na to pozwoli�? Kiedy sko�czyli �piewa�, pastor Lonegan odczyta� kilka werset�w z Biblii i pob�ogos�awi� wszystkich zebranych, m�wi�c im, �e na pewno dost�pi� odkupienia. Przyda�oby si�, duma� Luke. Mimo to nie pok�ada� jedynej wiary w Bogu. Najpierw chcia� ustali� swoj� prawdziw� to�samo��. Pastor zaintonowa� modlitw�, potem zn�w �piewali, a� wreszcie mogli stan�� w nied�ugiej kolejce. Ka�dy z nich dosta� od pani Lonegan misk� owsianki polanej syropem. Luke wzi�� dwie dok�adki. Czu� si� ju� znacznie lepiej. Kac mija�. Jednak przede wszystkim chcia� pozna� odpowiedzi na najprostsze pytania. Podszed� do pastora. - Widzia� mnie pan tu kiedy�? Straci�em pami��. Lonegan obrzuci� go uwa�nym spojrzeniem. - Chyba nie... Ale co tydzie� spotykam setki ludzi, wi�c mog� si� myli�. Ile masz lat? - Nie wiem - odpar� Luke. Poczu� si� bardzo g�upio. - Gdzie� ko�o trzydziestki, jak s�dz�. Nied�ugo jeste� w�� cz�g�. Takie �ycie wywiera pi�tno na cz�owieku. A ty wci�� jeszcze chodzisz r�wnym i spr�ystym krokiem, masz g�adk�, chocia� brudn� sk�r�, i radzisz sobie z krzy��wkami. Sko�cz z piciem, a wr�cisz do normalnego �ycia. Ilu ju� to s�ysza�o? - pomy�la� Luke. - Spr�buj� - obieca� pastorowi. 19 - Wr�� tu po pomoc, je�li b�dziesz w potrzebie. M�ody �ebrak, chyba niespe�na rozumu, od d�u�szej chwili pr�bowa� zwr�ci� uwag� Lonegana, monotonnie klepi�c go w rami�. Pastor odwr�ci� g�ow� w jego stron�. - Od kiedy mnie znasz? - zapyta� Luke Pete'a. - A bo ja wiem? Od jakiego� czasu. - Gdzie spali�my przedwczoraj? - Daj se spok�j. W ko�cu odzyskasz pami��. - Chcia�bym przynajmniej wiedzie�, sk�d pochodz�. - Przede wszystkim trzeba si� napi� piwa... - powiedzia� Pete po chwili wahania. - To pomaga w my�leniu. Ruszy� do drzwi, ale Luke z�apa� go za rami�. - Nie chc� piwa - burkn��. Pete najwyra�niej nie zamierza� mu pom�c w odkrywaniu jego przesz�o�ci. Mo�e si� ba�, �e straci kumpla? Trudno. Luke nie b�dzie dotrzymywa� mu towarzystwa. Mia� do za�atwienia du�o pilniejsze sprawy. - Wola�bym par� chwil sp�dzi� w samotno�ci - o�wiadczy�. - Bawisz si� w Gret� Garbo? - M�wi� powa�nie. - Kto� musi ci� pilnowa�. Sam nie dasz sobie rady. Przecie�, do diab�a, nawet nie pami�tasz daty swoich urodzin! - o�wiad czy� Pete. - Doceniam twoj� trosk�, ale jak na razie wcale mi nie pomagasz - odpar� Luke. Pete pokr�ci� g�ow�. - Chyba masz racj� - mrukn�� i odwr�ci� si� w stron� drzwi. - No to na razie. Mo�e si� kiedy� jeszcze spotkamy. - Mo�e... Kiedy Pete wyszed�, Luke potrz�sn�� d�oni� pastora Lonegana. - Dzi�kuj� za wszystko. - Mam nadziej�, �e znajdziesz to, czego szukasz - od powiedzia� pastor. Luke wspi�� si� na schody i wyszed� na ulic�. Pete sta� przy najbli�szej przecznicy. Rozmawia� z jakim� cz�owiekiem 20 w zielonym nieprzemakalnym p�aszczu i takiej samej czapce. Pewnie �ebrze: chc� par� groszy na piwo, pomy�la� Luke. Poszed� w przeciwnym kierunku i skr�ci� za najbli�szym rogiem Wci�� by�o ciemno. Luke'owi zmarz�y stopy. Nie mia� na nogach skarpetek. W�a�nie zacz�o �nie�y�, wi�c przyspieszy� kroku. Po kilku minutach zwolni�. Nie by�o przecie� powodu do po�piechu. Co za r�nica, czy b�dzie bieg�, czy szed�. wl�k� si� noga za nog�? Przystan��, a potem wszed� do taniej knajpy. Nie mia� w�asnego domu. 06:00 Wyrzutni� z trzech stron otacza�o rusztowanie, trzymaj�ce rakiet� w stalowym u�cisku. Ca�a konstrukcja , to nic wi�cej jak przerobiona wie�a wiertnicza, osadzona na dw�ch zestawach k�, je�d��cych po szerokich szynach. Chocia� wielka jak dom, tu� przed startem mia�a by� odholowana na odleg�o�� 100 metr�w. Elspeth obudzi�a si� pe�na obaw o Luke'a. Przez chwil� le�a�a w ��ku. Martwi�a si� o niego, jak ka�da kochaj�ca kobieta. Zapali�a nocn� lampk� i usiad�a. Pok�j w motelu mia� "kosmiczny" wystr�j. Lampa w kszta�cie rakiety i mn�stwo obrazk�w na �cianach, z wizerunkami I planet i ksi�yc�w na tle upstrzonego gwiazdami ciemnogranatowego nieba. Sam motel nosi� nazw� "Starlite" i by� jednym z setek podobnych przybytk�w, kt�re wyros�y na piaszczystych wydmach Cocoa Beach na Florydzie, dziesi�� kilometr�w na po�udnie od przyl�dka Canaveral. Zwyk�a reakcja na nag�y najazd turyst�w. Zdaniem w�a�ciciela kosmiczne gad�ety najlepiej oddawa�y atmosfer� tego czasu, ale Elspeth mia�a wra�enie, �e przysz�o jej nocowa� w pokoju dziesi�ciolatka. 22 Podnios�a s�uchawk� telefonu i zadzwoni�a do biura Anthony'ego Carrolla w Waszyngtonie. Nikt nie odbiera�. W domu Carrolla te� panowa�a cisza. Co si� sta�o? Zemdli�o j� ze strachu. A mo�e Anthony w�a�nie jedzie do pracy... - pomy�la�a, pr�buj�c si� uspokoi�. Z�apie go za p� godziny. Dojazd zajmowa� mu nie wi�cej ni� trzydzie�ci minut. Wzi�a prysznic. Przypomnia�a sobie, jak pierwszy raz spotka�a Luke'a i Anthony'ego. By�o to jeszcze przed wojn�. Oni studiowali w Harvardzie, a ona w Radcliffe. Obaj nale�eli do Harvard Glee Club. Luke �piewa� mi�ym barytonem, Anthony wspania�ym tenorem. A ona w tamtych latach dyrygowa�a ch�rem z Radcliffe, wi�c zorganizowa�a wsp�lny koncert. Luke i Anthony byli nieroz��czni. Stanowili przedziwn� par�. Obaj byli wysocy i wysportowani, ale na tym ko�czy�o si� ich podobie�stwo. Dziewcz�ta z Radcliffe wymy�li�y im przezwiska Pi�kny i Bestia. Luke by� Pi�kny, bo zawsze dobrze si� ubiera� i mia� lekko faluj�ce czarne w�osy. Anthony nie grzeszy� urod�, straszy� wielkim nosem i wydatn� szcz�k� i wci�� wygl�da�, jakby chodzi� w po�yczonych ubraniach, ale lubiano go za jego �ywio�owo�� i entuzjazm. Elspeth wysz�a z �azienki i w szlafroku usiad�a przed lustrem, �eby zrobi� makija�. Obok tuszu do rz�s po�o�y�a zegarek. Chcia�a dok�adnie widzie�, kiedy up�ynie p� godziny. Pierwszy raz odezwa�a si� do Luke'a w czasie "pogoni za majtkami". Pewnej nocy kilku ch�opc�w z Harvardu wtargn�o do akademika przez okienko w piwnicy. Jak to mo�liwe, �e przed dwudziestu laty martwi�y�my si� tylko o to, �e kto� nam skradnie majtki? - zastanawia�a si� Elspeth. Czy �wiat by� wtedy bardziej niewinny? Luke przypadkowo zajrza� do jej pokoju. Tak jak ona, studiowa� matematyk�. Mia� na twarzy mask�, lecz rozpozna�a go bez trudu, po jasnoszarej tweedowej marynarce i bawe�nianej chusteczce w czerwone grochy, wystaj�cej z g�rnej kieszeni. Sprawia� wra�enie lekko speszonego, jakby nagle zrozumia�, 23 �e to, co robi, jest beznadziejnie g�upie. Elspeth u�miechn�a si� i wskaza�a na komod�. - W g�rnej szufladzie - powiedzia�a. Wyj�� z niej �liczn� par� bia�ych koronkowych majteczek. Elspeth westchn�a z �alem, bo by�y dosy� drogie. Nast�pnego dnia zaprosi� j� na randk�. Pr�bowa�a o tym nie my�le�. �le spa�a, wi�c musia�a po�wi�ci� wi�cej czasu na makija�. Pudrem wyg�adzi�a policzki i r�ow� szmink� rozja�ni�a usta. Zrobi�a dyplom w Radcliffe, a mimo to w pracy ��dano od niej przede wszystkim tego, by wygl�da�a jak modelka. Uczesa�a si� starannie. Mia�a rudobr�zowe w�osy, modnie przystrzy�one do po�owy szyi, z ko�cami podwini�tymi do wewn�trz. Szybko w�o�y�a bawe�nian� sukienk� bez r�kaw�w w zielono-brunatne pr��ki i przepasa�a si� szerokim paskiem z ciemnej sk�ry. Min�o ju� dwadzie�cia dziewi�� minut od chwili, kiedy telefonowa�a do Anthony'ego. Dla zabicia czasu pomy�la�a o liczbie dwadzie�cia dziewi��. Liczba pierwsza - wi�c dzieli si� tylko przez jeden i sam� siebie. Poza tym ma�o ciekawa. Mo�na o niej powiedzie� tylko to, �e 29+2x2 daje liczb� pierwsz� dla ka�dej warto�ci x poni�ej dwudziestu o�miu. Policzy�a szybko: dwadzie�cia dziewi��, trzydzie�ci jeden, trzydzie�ci siedem, czterdzie�ci siedem, sze��dziesi�t jeden, siedemdziesi�t dziewi��, sto jeden, sto dwadzie�cia siedem... Podesz�a do telefonu i ponownie zadzwoni�a do biura Anthony'ego. Nie by�o odpowiedzi. 1941 Elspeth Twomey kocha�a Luke'a od chwili, kiedy j� poca�owa�. Wi�kszo�� ch�opc�w z Harvardu nie umia�a ca�owa�. Mia�d�yli usta dziewcz�tom napalonym ca�usem albo szczerzyli si� jak u dentysty. Poca�unek Luke'a, kt�ry mia� miejsce pi�� minut przed p�noc�, w cieniu g��wnego gmachu akademika Radcliffe, by� nami�tny i pe�en pasji, ale jednocze�nie delikatny. Elspeth czu�a, jak jego wargi muskaj� jej policzki, szyj� i powieki. W pewnej chwili Luke lekko dotkn�� jej ust koniuszkiem j�zyka, jakby pytaj�c: "Mog�?". Nie waha�a si� ani chwili. P�niej, kiedy ju� znalaz�a si� w swoim pokoju, popatrzy�a w lustro. - Chyba go kocham - szepn�a do swojego odbicia. By�o to p� roku temu. Od tamtej pory ich uczucie uleg�o pog��bieniu. Widywali si� niemal codziennie. Oboje dobrn�li ju� do ostatniego etapu studi�w. Spotykali si� na lunchu i godzinami wsp�lnie �l�czeli nad ksi��kami. W weekendy prawie si� nie rozstawali. Dziewcz�ta z Radcliffe na dyplomowym roku cz�sto wybiera�y sobie studenta z Harvardu albo m�odego profesora. �lub odbywa� si� zazwyczaj latem, potem miesi�c miodowy, 25 powr�t i przeprowadzka do w�asnego mieszkania. Pierwsza praca i - mniej wi�cej po roku - pierwsze dziecko. Luke jednak nigdy nie wspomnia� o ma��e�stwie. Siedzieli wtedy razem w barze Flanagana, k��c�c si� za wzi�cie z Bernem Rothstenem. Ben by� wysoki, mia� sumiaste czarne w�sy i ostre spojrzenie. Luke lew� r�k� odgarn�� kosmyk w�os�w opadaj�cy mu na oczy. Zawsze tak robi�. Ka�� ci go obci��, kiedy p�jdziesz do odpowiedzialnej pracy, pomy�la�a Elspeth. Ju� nie b�dziesz tak poci�gaj�cy. Szkoda. Bern by� komunist�, jak wielu student�w i profesor�w z Harvardu. - Masz ojca bankiera - powiedzia� z pogard�, zwracaj�c si� do Luke'a. - Sam te� zostaniesz bankierem. Nic dziwnego, �e kochasz kapitalizm. Elspeth zauwa�y�a, �e na szyi Luke'a pojawi� si� ciemny rumieniec. "Time" pisa� ostatnio du�o o jego ojcu. Pono� by� jednym z dziesi�ciu milioner�w, kt�rzy si� dorobili od czas�w Wielkiego Kryzysu. Luke jednak nie czu� wyrzut�w sumienia z tego powodu, �e mia� nieco szcz�cia. Kocha� swoj� rodzin� i nie lubi�, jak kto� krytykowa� ojca. - Bern, �le robisz, oceniaj�c ludzi po rodzicach! - zawo�a�a ze z�o�ci� Elspeth. - Zaw�d bankiera na og� bywa szanowany - stwierdzi� Luke. - Banki daj� ludziom zatrudnienie i pomagaj� im w za�o�eniu w�asnego interesu. - Zw�aszcza w tysi�c dziewi��set dwudziestym dziewi�tym roku... - Wszyscy pope�niamy b��dy. Czasami pomoc bywa nie w�a�ciwie skierowana. �o�nierz te� mo�e si� pomyli� i zabi� kogo� niewinnego, ale nikt nie nazwie go morderc�. Bern zrobi� nieszcz�liw� min�. Walczy� w wojnie hiszpa�skiej - by� starszy od innych student�w o trzy lub cztery lata - i widocznie pami�ta� jak�� swoj� tragiczn� pomy�k�. - Poza tym nie b�d� bankierem - oznajmi� Luke. Peg, dziewczyna Berna, wygl�da�a jak czupirad�o. Popiera�a 26 jego pogl�dy, lecz w jej wypowiedziach by�o mniej sarkazmu. Pochyli�a si� nad sto�em i zapyta�a: - A kim? - Naukowcem. - W jakiej dziedzinie? Luke wskaza� w g�r�. - Chc� bada� inne �wiaty. Bern za�mia� si� ur�gliwie. - Statki kosmiczne! Marzenia ma�ych ch�opc�w. Elspeth zn�w stan�a w obronie Luke'a: - Nie znasz si� na tym, wi�c po prostu nie zabieraj g�osu! Bern studiowa� literatur� francusk�. Jednak Luke nie przej�� si� zbytnio jego ironizowaniem. Wida� ju� przywyk� do kpin koleg�w ze swoich zainteresowa�. - Tak b�dzie - o�wiadczy� z przekonaniem. - I powiem wam co� jeszcze. Moim zdaniem nauka wi�cej zrobi dla ludzko�ci ni� wszyscy komuni�ci. Nawet za naszego �ycia. Elspeth skrzywi�a si�. Kocha�a Luke'a, ale ten ch�opak nie mia� zielonego poj�cia o polityce. - To zbyt proste - powiedzia�a. - Zdobycze nauki s� dost�pne jedynie dla wybra�c�w. - Nieprawda - zaprzeczy� Luke. - Parowce przyczyni�y si� do poprawy bytu zwyk�ych marynarzy, nie m�wi�c ju� o pasa�erach wielkich transatlantyk�w. - By�e� kiedy� w kot�owni takiego statku? - spyta� Bern. - By�em. Nikt tam nie cierpia� na szkorbut. Nagle jaka� pot�na posta� zamajaczy�a obok sto�u. - Halo, m�odzie�y! Macie do�� lat, �eby pi� alkohol w pub licznym lokalu? By� to Anthony Carroll. Wygl�da�, jakby ca�� noc przespa� w ubraniu. Obok niego sta�a dziewczyna. By�a tak pi�kna, �e Elspeth bezwiednie wyda�a pomruk zaskoczenia. Drobna, male�ka, w eleganckim czerwonym �akiecie i lu�nej czarnej sp�dnicy. Spod jej czerwonego kapelusika wymyka�y si� kosmyki ciemnych w�os�w. 27 - To Billie Josephson - przedstawi� j� Anthony. - Jeste� �yd�wk�? - zapyta� Bern Rothsten. By�a wyra�nie zdumiona tak obcesowym zachowaniem, ale odpowiedzia�a: - Tak. - Zatem mo�esz po�lubi� Anthony'ego, jednak nie wpuszcz� ci� do klubu. - Nie nale�� do takich klub�w! - zaprotestowa� Anthony. - Na pewno b�dziesz nale�a� - uspokoi� go Bern. - Na pewno. Luke wsta�, �eby si� przywita�, i niechc�cy tr�ci� biodrem w stolik. Przewr�ci� szklank�. Nigdy przedtem nie zachowywa� si� tak niezgrabnie. Elspeth natychmiast zrozumia�a, �e to widok panny Josephson tak na niego podzia�a�, i poczu�a uk�ucie zazdro�ci. - A to niespodzianka! - u�miechn�� si� czaruj�co. - Kiedy Anthony wspomnia�, �e pozna� kogo� o imieniu Billie, wyob razi�em sobie dziewcz� dwumetrowej wysoko�ci, o budowie si�aczki. Billie roze�mia�a si� weso�o i zaj�a miejsce obok niego. - Naprawd� mam na imi� Bilhah-wyja�ni�a.-To z Biblii. S�u��ca Jakuba i zarazem matka Daniela. Wychowa�am si� w Dallas, gdzie wszyscy wo�ali na mnie Billie-Jo. Anthony usiad� przy Elspeth. - �liczna, prawda? - spyta� cicho. Elspeth jednak dosz�a ju� do wniosku, �e Billie wcale nie jest taka pi�kna. Mia�a zbyt w�sk� twarz, ostry nos i ogromne, ciemnobr�zowe oczy. Ale oczywi�cie potrafi�a doskonale o siebie zadba� i pokaza� si� we w�a�ciwym �wietle. Czerwona szminka, kapelusik przekrzywiony na bakier, teksaski akcent i energiczne ruchy... W�a�nie opowiada�a jak�� przygod� z Teksasu, u�miechaj�c si� i marszcz�c brwi. Na jej twarzy malowa�a si� ca�a gama emocji. - Milutka - odpar�a Elspeth. - Jak to si� sta�o, �e dotychczas nigdy jej nie spotka�am? 28 - Jest ci�gle zaj�ta. Nie chodzi na zabawy. - To jak j� pozna�e�? - W muzeum Fogga. By�a w zielonym berecie i tego samego koloru p�aszczu z metalowymi guzikami. Wygl�da�a jak o�o wiany �o�nierzyk przed chwil� wyj�ty z pude�ka. Wed�ug mnie nie ma w niej nic z zabawki, pomy�la�a Elspeth. Mo�e by� niebezpieczna. W tej samej chwili Billie zachichota�a g�o�no po jakim� �arcie Luke'a i niby przypadkowo klepn�a go po r�ku. Pocz�tek flirtu? Elspeth postanowi�a przerwa� te karesy. - Zostajesz w mie�cie po capstrzyku? - zapyta�a. Dziewcz�ta z Radcliffe musia�y wraca� do akademika przed dziesi�t� wiecz�r. Je�li chcia�y nocowa� gdzie� indziej, musia�y wpisa� si� do ksi�gi i uzyska� specjalne zezwolenie. Czas ich powrotu by� dok�adnie notowany. Nie by�y jednak g�upie, wi�c rygorystycznie egzekwowany regulamin tylko pobudza� ich wyobra�ni�. - Powiedzia�am, �e dzi� sp�dz� noc u ciotki mieszkaj�cej w Ritzu... A ty co wymy�li�a�? - Nic. Zostawi�am otwarte okienko w piwnicy. Billie zni�y�a g�os i powiedzia�a: - Tak naprawd� b�d� u znajomych Anthony'ego, w Fenway. Anthony zrobi� niewinn� min�. - To przyjaciele mojej matki. Maj� ogromny apartament - powiedzia� do Elspeth. - Nie patrz tak na mnie. Mo�na im zaufa�. - Mam nadziej� - wycedzi�a znacz�co i z satysfakcj� zobaczy�a, �e Billie poczerwienia�a. - Ile nam zosta�o do filmu? - zapyta�a Luke'a. Popatrzy� na zegarek. - Musimy si� ju� zbiera�. Po�yczy� samoch�d na weekend, dziesi�cioletniego dwuosobowego forda model A, kt�ry wygl�da� troch� staro�wiecko w�r�d op�ywowych aut produkowanych we wczesnych latach czterdziestych. 29 Prowadzi� pewn� r�k� i wida� by�o, �e sprawia mu to przyjemno��. Elspeth zadawa�a sobie w duchu pytanie, czy nie by�a zbyt przykra dla Billie. No, mo�e troch�... - uzna�a w ko�cu, ale nie zamierza�a z tego powodu p�aka�. Poszli do kina Loew's State, na nowy film Hitchcocka, pod tytu�em "Podejrzenie". Kiedy zgas�y �wiat�a, Luke obj�� Elspeth, a ona po�o�y�a mu g�ow� na ramieniu. Troch� smutno jej by�o, �e wybrali krymina� o rozbitym ma��e�stwie. Przed p�noc� wr�cili do Cambridge i skr�cili w Memoria� Drive, do parku, sk�d wida� by�o ca�� rzek� Charles. Zatrzymali si� ko�o przystani. W samochodzie nie by�o ogrzewania, wi�c Elspeth postawi�a futrzany ko�nierz p�aszcza i przytuli�a si� do Luke'a. Rozmawiali o filmie. Elspeth uwa�a�a, �e w prawdziwym �yciu taka dziewczyna jak grana przez Joan Fontaine bohaterka - zastraszona i zdominowana przez puryta�skich rodzic�w - nigdy nie zapa�a�aby uczuciem do kogo� pokroju Cary Granta. - Ale� w�a�nie dlatego si� w nim zakocha�a! - zawo�a� Luke. - Bo by� niebezpieczny. - I przez to sta� si� dla niej atrakcyjny? - Oczywi�cie. Elspeth odwr�ci�a g�ow� i popatrzy�a na odbicie ksi�yca, dr��ce na falach rzeki. Billie Josephson te� by�a niebezpieczna. Luke wyczu� jej zniecierpliwienie i postanowi� zmieni� temat. - Dzisiaj profesor Davies z�o�y� mi propozycj�, �ebym pozosta� w Harvardzie. - Co mu odpowiedzia�e�? - �e zamierza�em przenie�� si� na Uniwersytet Columbia. "Po co? - zapyta�. - Zosta� tutaj". Wyja�ni�em mu, �e ca�a moja rodzina mieszka w Nowym Jorku. "Rodzina!" - fukn��. Czy�bym nie m�g� by� matematykiem tylko z tego powodu, �e chc� widywa� siostr�? Luke by� najstarszy z czworga dzieci. Matka pochodzi�a z Francji. Ojciec pozna� j� w Pary�u, pod koniec pierwszej 30 wojny �wiatowej. Luke bardzo kocha� swoich dw�ch nastoletnich braci i jedenastoletni� siostr�. - Davies jest kawalerem - przypomnia�a mu Elspeth. - �yje wy��cznie prac�. - My�la�a� kiedy� o dalszych studiach, zrobieniu magis terium? Wstrzyma�a oddech. - A powinnam? Chcia�, �eby razem trafili na Columbi�? - Jeste� lepsz� matematyczk� ni� niejeden ch�opak z Har- vardu. - Zawsze chcia�am pracowa� w Departamencie Stanu. - To oznacza przeprowadzk� do Waszyngtonu - mrukn�� Luke. Z pewno�ci� nie zaplanowa� tej rozmowy. Po prostu my�la� na g�os. To typowe dla m�czyzn, �e nigdy wcze�niej nie zastanawiaj� si� nad sprawami, kt�re w istotny spos�b mog� zawa�y� na ich �yciu. Wyra�nie posmutnia�, kiedy u�wiadomi� sobie, �e wkr�tce mieliby si� rozsta�. A przecie� rozwi�zanie by�o takie proste... - By�a� ju� kiedy� zakochana? - zapyta� nagle. Zaraz jednak doda�: - To bardzo osobista sprawa. Nie musisz odpowiada�. - Chc� odpowiedzie�. - Lubi�a z nim rozmawia� o mi�o� ci. - Prawd� powiedziawszy, by�am. Zerkn�a na jego twarz, o�wietlon� ksi�ycowym blaskiem i z zadowoleniem stwierdzi�a, �e si� skrzywi�. - Mia�am w�wczas siedemna�cie lat. W Chicago trwa� protest hutnik�w. W tamtych czasach bardzo interesowa�am si� polityk�. Przy��czy�am si� do strajkuj�cych, na ochotnika. Nosi�am listy i parzy�am kaw�. Moim zwierzchnikiem by� Largo. To w�a�nie w nim si� zakocha�am. - A on w tobie te�? - Nie! Dzi�ki Bogu... Mia� dwadzie�cia pi�� lat, wi�c uwa�a� mnie za smarkul�. Wprawdzie by� grzeczny i uprzejmy, ale 31 tak samo traktowa� wszystkich innych... - Zawaha�a si�, a potem doda�a: - Co prawda raz mnie poca�owa�. Nie by�a pewna, czy Luke powinien o tym wiedzie�, ale poczu�a ch�� do zwierze�. - Byli�my w pokoju sami... Pakowali�my ulotki. Powie dzia�am co� �miesznego, ju� nie pami�tam, co to by�o. Jack roze�mia� si� i zawo�a�: "Jeste� prawdziwym skarbem, Ellie". Zawsze skraca� imiona. Na ciebie te� by m�wi� Lou. Potem mnie poca�owa� prosto w usta. My�la�am, �e umr� z rozkoszy, a on, jakby nigdy nic, spokojnie powr�ci� do paczek. - Moim zdaniem by� w tobie zakochany. - Mo�liwe. - Nadal si� widujecie? Pokr�ci�a g�ow�. - Nie �yje. - Taki m�ody?! - Zabito go. - Elspeth z trudem powstrzymywa�a �zy, kt�re nagle nabieg�y jej do oczu. Nie chcia�a, by Luke my�la�, �e wci�� t�skni za przesz�o�ci�. - Dwaj policjanci, ju� po s�u�bie, wynaj�ci przez w�a�ciciela huty, pobili go na �mier� metalowym pr�tem. - Chryste Panie! - Luke popatrzy� na ni� ze wsp�czuciem. - Wszyscy w mie�cie wiedzieli, kto to zrobi�, jednak nikogo nie aresztowano. Wzi�� j� za r�k�. - Czytywa�em o czym� takim w gazetach, ale nigdy w to nie wierzy�em... - Taka jest prawda. �arna musz� si� kr�ci�. Ka�dy, kto stanie im na drodze, b�dzie zmia�d�ony. - M�wisz tak, jakby przemys� ci�ki niczym nie r�ni� si� od mafii. - Nie ma wielkiej r�nicy. W ka�dym razie dosta�am wtedy niez�� nauczk�, i to mi wystarczy�o. U�wiadomi�a sobie nagle, �e Luke zacz�� rozmow� o mi�o�ci, a ona - durna pa�a - przesz�a do polityki. 32 - A ty? - zapyta�a, �eby to naprawi�. - By�e� ju� zakochany? - Nie wiem - odpar� z wahaniem. - Czym naprawd� jest mi�o��? Typowa ch�opi�ca odpowied�. Poca�owa� j� i napi�cie zel�a�o odrobin�. Lubi�a go dotyka�, kiedy si� ca�owali. G�aska�a go po uszach, po podbr�dku, po w�osach i po karku. Za ka�dym razem lekko odchyla� g�ow� i przygl�da� jej si� z nieodgadnionym u�miechem. W takich chwilach Elspeth przypomina�a sobie s�owa szekspirowskiej Ofelii: "W twarz moj� oczy wlepi� tak badawczo, jak gdyby chcia� j� narysowa�". A potem nast�powa� drugi poca�unek. Elspeth by�a zadowolona, �e jej ch�opak wci�� jest przy niej. Luke westchn�� g��boko. - Nie wiem, jak to mo�liwe, �e ludzie w ma��e�stwie mog� sta� si� znudzeni sob� - powiedzia�. - Nie powinno si� tak dzia�. Uwielbia�a takie rozmowy. - Dzieci im przeszkadzaj� - odpar�a ze �miechem. - Chcia�aby� mie� dzieci? Serce Elspeth zacz�o bi� szybciej. Co to za pytanie? - Oczywi�cie. - Ja chcia�bym mie� czw�rk�. Tak samo jak jego rodzice, pomy�la�a. - Syn�w czy c�rki? - I syn�w, i c�rki. Na przemian. Zapad�a cisza. Elspeth ba�a si� cokolwiek powiedzie�. Luke milcza� d�ugo, a potem obrzuci� j� powa�nym spojrzeniem. - Jak by� si� wtedy czu�a? Z czworgiem dzieci? Tylko na to czeka�a. - Kocha�abym je, gdyby by�y twoje - odpar�a z radosnym u�miechem. Znowu j� poca�owa�. Wkr�tce zrobi�o si� zbyt zimno, �eby nadal siedzie� nad rzek�, wi�c niech�tnie wr�cili w stron� Radcliffe. 33 Na Harvard Square kto� zamacha� do nich z pobocza. - To Anthony? - spyta� Luke. Tak, pomy�la�a Elspeth. I oczywi�cie Billie. Luke zatrzyma� samoch�d. Anthony podszed� do okna. - Dobrze, �e was spotka�em - powiedzia�. - Potrzebuj� pomocy. Billie sta�a tu� za nim. Dygota�a z zimna i wygl�da�a na w�ciek��. - Co tu robicie? - zapyta�a Elspeth. - Wszystko si� pokr�ci�o. Moi znajomi z Fenway wyjechali na ca�y weekend. Na pewno pomylili daty. Billie nie mia�a gdzie si� podzia�. Nak�ama�a, �e sp�dzi noc u ciotki, przypomnia�a sobie Elspeth. Teraz nie mog�a wr�ci� do akademika, bo wszystko by si� wyda�o. - Zabra�em j� do domu - ci�gn�� Anthony. Mia� na my�li Cambridge House, gdzie mieszka� r�wnie� Luke. M�skie kwate ry w Harvardzie zawsze nazywano domami. - Pomy�la�em, �e prze�pi si� u nas, a my we dw�ch sp�dzimy t� noc w bibliotece. - Zwariowa�e�! - wyrwa�o si� Elspeth. - Robili�my to ju� kiedy� - uspokoi� j� Luke. - No dobrze, i co dalej? - zapyta� Anthony'ego. - Kto� nas widzia�. - Och, nie! - j�kn�a Elspeth. Nocna wizyta dziewczyny w m�skim pokoju stanowi�a powa�ne pogwa�cenie regulaminu. Winowajc�w najcz�ciej wyrzucano z uczelni. - Kto? - spyta� Luke. - Geoff Pidgeon i ca�a banda ch�opak�w. - Geoff jest w porz�dku. Kto jeszcze? - Nie wiem. By�o ciemno, a oni mieli ju� troch� w czubie. Rano chc� z nimi porozmawia�. Luke skin�� g�ow�. - Co teraz masz zamiar zrobi�? - Jeden z kuzyn�w Billie mieszka w Newport, na Rhode Island - odpar� Anthony. - Zawieziesz j� tam? 34 - To przecie� ponad dziewi��dziesi�t kilometr�w! - za wo�a�a Elspeth. - Godzina lub dwie jazdy - mrukn�� Anthony i u�miechn�� si� przepraszaj�co. - Luke...? - Nie ma sprawy. Elspeth wiedzia�a, �e Luke si� zgodzi. Musia� ratowa� przyjaciela, bez wzgl�du na konsekwencje. Tak mu dyktowa� honor. Mimo to nie potrafi�a zapanowa� nad z�o�ci�. - Dzi�ki - powiedzia� z ulg� Anthony. - Drobiazg - odpar� Luke. - To znaczy... niezupe�nie drobiazg, bo w aucie s� tylko dwa miejsca. Elspeth otworzy�a drzwi i wysiad�a. - Prosz� bardzo - burkn�a ponuro. Wstyd jej by�o, �e tak si� zachowuje, ale nie mog�a znie�� my�li, �e przez nast�pne dwie godziny Luke b�dzie sam na sam w ciasnym samochodzie z seksown� Billie Josephson. Luke chyba wyczu�, co si� dzieje, bo powiedzia�: - Wsiadaj z powrotem. Najpierw odwioz� ciebie. Postanowi�a, �e tym razem dor�wna mu szlachetno�ci�. - Nie trzeba - o�wiadczy�a. - Anthony mnie odprowadzi. A Billie lada chwila zamieni si� w sopel lodu. - Jak chcesz - westchn�� Luke. Nie za szybko si� zgodzi�? - przemkn�o przez g�ow� Elspeth. Billie cmokn�a j� w policzek. - Nie wiem, jak ci dzi�kowa� - powiedzia�a, po czym wsiad�a do samochodu i zamkn�a drzwi, nie patrz�c na An- thony'ego. Luke pomacha� im r�k� i odjecha�. Anthony i Elspeth przez chwil� spogl�dali za znikaj�cym w mroku autem. - Niech to szlag! - mrukn�a ze z�o�ci� Elspeth. 06:30 Na kad�ubie bia�ej rakiety wymalowane by�y ogromne czarne litery UE. By� to prymitywny rodzaj szyfru: H U N T S V I L E X 1 2 3 4 5 6 7 8 9 0 Wynika�o z niego, �e UE to pocisk numer dwadzie�cia dziewi��. Szyfr stosowany by� wy��cznie po to, �eby nikt nie wiedzia�, ile rakiet zosta�o wyprodukowanych. Dzie� wpe�za� ukradkiem do zimnego miasta. Ludzie wychodzili z dom�w, mru��c oczy i zaciskaj�c usta w podmuchach lodowatego wiatru. Szybko przemykali przez zmarzni�te ulice i znikali w ciep�ych, o�wietlonych przystaniach biur, sklep�w, hoteli i restauracji. Luke nie mia� dok�d p�j��. W jego oczach ka�de miejsce wygl�da�o tak samo. Mo�e za nast�pnym rogiem rozpoznam 36 co� znajomego? - my�la�. A mo�e co� mi si� przypomni? Zau�ek, gdzie sp�dzi�em m�ode lata, albo budynek, w kt�rym pracowa�em? Szed� wi�c, lecz ci�gle doznawa� rozczarowa�. Gdy nieco bardziej poja�nia�o, zacz�� si� przygl�da� spotykanym ludziom. Ka�dy z nich m�g� by� jego ojcem, siostr�, a nawet synem. Mia� nadziej�, �e kto� wreszcie obrzuci go zdumionym spojrzeniem, przystanie, we�mie w ramiona i zawo�a: "Luke, ch�opie, co si� z tob� dzia�o? Chod� ze mn�, pomog� ci!". Ale z drugiej strony... Rodzina mog�a go unika�. A je�li wyrz�dzi� jak�� krzywd� krewnym lub znajomym? A mo�e �yli w innym mie�cie? Po pewnym czasie zrozumia�, �e nie powinien liczy� na przychylno�� losu. Nikt nie poda mu pomocnej d�oni i sam te� nie znajdzie znajomego domu. �a�enie z g�ow� w chmurach do niczego go nie doprowadzi. Ale przecie� musia� by� jaki� spos�b ustalenia to�samo�ci! By� mo�e figurowa� na li�cie zaginionych. Wiedzia�, �e musz� istnie� takie listy, z dok�adnym rysopisem ka�dego delikwenta. Gdzie s� przechowywane? Na pewno na policji. Przypomnia� sobie, �e przed chwil� mija� posterunek. Zawr�ci� gwa�townie i wpad� na m�odzie�ca w o�iwkowozielonym nieprzemakalnym p�aszczu i takiej samej czapce. Mia� wra�enie, �e ju� si� gdzie� widzieli. M�odzieniec spojrza� na niego i przez kilka sekund wydawa�o si�, �e go rozpoznaje. Ale po chwili z zak�opotaniem odwr�ci� wzrok i odszed�. Luke westchn�� z gorycz� i pr�bowa� wr�ci� po w�asnych �ladach. By�o to trudne, bo w t� stron� szed� w�a�ciwie bez wytyczonego celu. S�dzi� jednak, �e na pewno wkr�tce trafi na policj�. Id�c, usi�owa� wydedukowa� co� wi�cej o sobie. Dostrzeg� wysokiego cz�owieka w szarym kapeluszu, z wyra�n� lubo�ci� Przypalaj�cego papierosa. Nie wywar�o to na nim �adnego wra�enia, doszed� wi�c do wniosku, �e nie pali�. Dobrze rozr�nia� stare i nowe samochody. Podoba�y mu si� sportowe, o op�ywowych kszta�tach. Lubi� auta i bez w�tpienia by� dobrym 37 kierowc�. Ma�o tego, zna� nawet wi�kszo�� marek. Tego wi�c nie zapomnia�, tak jak angielskiego. W szybie wystawowej widzia� odbicie w��cz�gi w nieokre�lonym wieku. Kiedy jednak spogl�da� na przechodni�w, bez trudu m�g� ich sklasyfikowa� wiekowo. Ten ma dwadzie�cia lat, ten trzydzie�ci, czterdzie�ci, a ten jeszcze wi�cej... W jaki� przedziwny spos�b jednych ocenia� jako m�odszych, a innych jako starszych od siebie. Dwudziestolatk�w uwa�a� za m�odszych. Czterdziestolatk�w za starszych. Tak wi�c sam by� prawdopodobnie gdzie� po�rodku. Te drobne zwyci�stwa nad amnezj� napawa�y go poczuciem triumfu. Tymczasem jednak zupe�nie si� zgubi�. Ze wstr�tem zauwa�y�, �e trafi� do dzielnicy tanich bud i sklepik�w. Stragany z ciuchami sta�y na ulicy obok punkt�w sprzeda�y u�ywanych mebli. Troch� dalej lombard, ma�a jad�odajnia i sklep spo�ywczy. Luk� zatrzyma� si� nagle i popatrzy� za siebie, zastanawiaj�c si�, kt�r�dy zawr�ci�. Dwadzie�cia metr�w z ty�u zn�w zobaczy� m�odzie�ca w zielonym p�aszczu i czapce, stoj�cego przed witryn� sklepu z telewizorami. �ledzi mnie? - przemkn�o mu przez my�l. �Ogon" zazwyczaj chodzi� sam, rzadko mia� ze sob� teczk� lub torb� z zakupami i najcz�ciej udawa� spacerowicza, kr���cego po mie�cie bez celu. Zielony dobrze pasowa� do tego opisu. �atwo to by�o sprawdzi�. Luke doszed� do najbli�szej przecznicy, przeszed� na drug� stron� i zawr�ci�. Na drugim ko�cu zn�w si� zatrzyma� i powoli popatrzy� na boki. Zielony p�aszcz by� dwadzie�cia metr�w za nim. Luke ponownie przeszed� przez ulic�. �eby nie wzbudza� podejrzenia, przygl�da� si� ka�dym drzwiom, jakby szuka� jakiego� adresu. W ten spos�b dotar� a� do punktu wyj�cia. P�aszcz ca�y czas szed� za nim. Luke wprawdzie nie mia� poj�cia, o co w tym wszystkim chodzi, lecz w jego sercu b�ysn�a iskierka nadziei. M�odzieniec musia� co� o nim wiedzie�. Mo�e nawet zna� jego nazwisko? 38 Uzna�, �e przyda si� jeszcze jedna pr�ba. Tym razem zamierza� wsi��� do autobusu i zmusi� tamtego, �eby zrobi� to samo. Mimo ca�ego podniecenia, kt�re go ogarn�o, odezwa� si� g�os rozs�dku: �Sk�d wiesz, jak sprawdzi�, czy jeste� �ledzony?". Dzia�a� zupe�nie instynktownie. Gdzie przeszed� takie wyszkolenie, zanim sta� si� w��cz�g�? Na to b�dzie czas p�niej, pomy�la�. W tej chwili potrzebowa� pieni�dzy na autobus. W kieszeniach nie mia� ani centa; wszystko wyda� na flaszk�. Ale z tym nie by�o najmniejszych k�opot�w. Fors� m�g� znale�� wsz�dzie: w kieszeni najbli�szego przechodnia, w sklepie i w taks�wce, w jakim� domu... Teraz patrzy� na �wiat ca�kiem innym wzrokiem. Tutaj sta� kiosk do obrabowania, tam sz�a torebka i kilka wypchanych portfeli... Zajrza� do ma�ej knajpki. Jaki� facet sta� za kontuarem, a kelnerka uwija�a si� mi�dzy stolikami. Takie samo dobre miejsce jak ka�de inne. Wszed� do �rodka. Zerkn�� na stoliki w poszukiwaniu zapomnianych napiwk�w. Nic z tego. W radiu rozleg� si� g�os spikera. Nadawano wiadomo�ci. �Eksperci od lot�w w kosmos uwa�aj�, �e Ameryka stoi przed ostatni� szans�, aby dogoni� Rosjan w wy�cigu o przej�cie kontroli nad przestrzeni� mi�dzyplanetarn�...". Cz�owiek za kontuarem w�a�nie parzy� kaw�. Z b�yszcz�cej maszyny buchn�� ob�ok pary. Luke wci�gn�� w nozdrza smakowity zapach. Co m�wi w��cz�ga po wej�ciu do knajpy? - Ma pan mo�e jakie� stare bu�ki? - zapyta� barmana. - Wyno� si� - powiedzia� m�czyzna. - I wi�cej nie wracaj. Luke mia� ochot� przeskoczy� przez kontuar i wyrwa� szuflad� kasy, ale by�by to chyba zbyt desperacki czyn, �eby zdoby� par� miedziak�w na autobus. Nagle jego wzrok pad� na niewielk� puszk� ze szczelin� na wieczku. �atwo j� by�o zgarn��. Na nalepce widnia� portret ma�ego dziecka i napis: "Pami�taj o tych, co nie widz�". Luke przesun�� si� nieco, 39 �eby zas�oni� puszk� przed wzrokiem go�ci i kelnerki. Teraz ju� tylko musia� odwr�ci� uwag� barmana. - Daj pan dziesi�taka... - Dostaniesz kopa w dup� - burkn�� tamten. Z trzaskiem odstawi� dzbanek i wytar� r�ce w fartuch. Musia� si� pochyli�, �eby przej�� pod klap� kontuaru, i na sekund� straci� Luke'a z oczu. ! W tej samej chwili puszka znikn�a w przepastnej kieszeni dziadowskiej kapoty. Wydawa�a si� zadziwiaj�co lekka, ale i w �rodku co� grzechota�o, wi�c nie by�a zupe�nie pusta. Barman wyprostowa� si�, z�apa� Luke'a za ko�nierz i wyprowadzi� go na zewn�trz. Luke nie stawia� oporu, a� do ostatniej chwili, kiedy na po�egnanie dosta� bolesnego kopniaka w ty�ek. Zapomniawszy o swojej roli, obr�ci� si� na pi�cie, got�w do walki. M�czyzna przestraszy� si� i po�piesznie znikn�� za drzwiami. Czego si� w�ciekasz? - spyta� sam siebie Luke. Przecie� �ebra�e�, a kiedy ci odm�wiono datku, zacz��e� si� stawia�. No dobrze, na kopniaka mo�e nie zas�u�y�e� - ale w ko�cu j okrad�e� niewidome dzieci! Pomy�la�, �e musi zapomnie� o godno�ci, odwr�ci� si� i odszed� jak pies z podkulonym ogonem. Skr�ci� w w�ski zau�ek, znalaz� jaki� kamie� i wy�adowa� ca�� z�o�� na puszce. P�k�a jak papier. W �rodku by�o nie wi�cej ni� dwa, trzy dolce, samymi drobniakami. Schowa� je do k