7407
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 7407 |
Rozszerzenie: |
7407 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 7407 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 7407 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
7407 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
William Boyd
B��kitne popo�udnie
William Boyd (ur. 1952), prozaik angielski, jeden z czo�owych - obok
Davida Lodge'a i Barry'ego Unswortha - brytyjskich przedstawicieli tak
zwanej literatury �rodka. W Polsce ukaza�y si� wcze�niej dwie powie�ci tego
autora: Jak lody w s�o�cu i Pancernik.
Kay Fisher jest m�od� architektk�, mieszkank� Los Angeles, kt�r� los
zd��y� ju� bole�nie do�wiadczy�. Nieudane ma��e�stwo, �mier� dziecka,
zdrada wsp�lnika. Jakby tego by�o ma�o, w jej �yciu pojawia si� nagle
tajemniczy, starszy m�czyzna, podaj�cy si� za jej ojca. Mimo pewnych
opor�w kobieta daje si� wci�gn�� w gr� i wyrusza z nieznajomym w odkrywcz�
podr� do Lizbony. Podczas rejsu poznaje fascynuj�c� histori�, kt�ra
rozegra�a si� na pocz�tku wieku w bajkowej scenerii Filipin, histori�
naznaczon� seri� zagadkowych morderstw oraz wielk�, szalon� mi�o�ci�,
zdoln� przetrwa� dziesi�ciolecia.
William Boyd
B��kitne popo�udnie
Tytu� orygina�u The Blue Afternoon
Prze�o�y�a Ma�gorzata Dobrowolslka
2000
Susan po�wi�cam
Odsun�� grom, odgarn�� warstw� chmur
i kolosaln� iluzj� sklepienia.
Ale niebo wci�� belo niebieskie. Pragn�� tego, co nieuchwytne.
Chcia� widzie�. Chcia�, �eby oko, uwolnione od dotyku b��kitu,
ujrza�o niewidzialne powietrze....
Gdyby tak m�g� sobie zamiast tego wyobrazi�,
�e siedzi na kanapie, na tarasie.
Pod nim Morze �r�dziemne � szmaragd
zmieniaj�cy si� w prawdziwe �zmaragdy.
M�g�by patrze� na palmy, wachluj�ce si� w upale
zielonymi uszami. Na z�ote wino w kieliszku
i �lad parowca na wodzie, m�wi�c sobie; �To, co nuc� pod nosem,
to chyba rytm tej niebieskiej pantomimy�.
Wallace Stevens, �Krajobraz z �odzi��.
Prolog
Wci�� mam w pami�ci tamto popo�udnie, nied�ugo potem, jak wyruszyli�my w podr�.
Siedzieli�my
na pok�adzie w �agodnym s�o�cu otwartego Atlantyku. Dzie� by� przygaszony,
s�o�ce jakby za mg��,
komin statku odcina� si� od bladego, wodnistego b��kitu nieba. Spyta�am ojca,
jak to jest, kiedy si�
bierze n� i wbija go w �ywe, ludzkie cia�o. Odpowiedzia� po solennym namy�le:
- To zale�y, w jakie miejsce si� go wbija. Czasami jest tak, jakby n� wchodzi�
w glin� lub w wosk
modelarski. Kiedy indziej jakby w zimny pudding albo... albo zimnego, surowego
kurczaka.
Poduma� jeszcze chwil�, po czym si�gn�� do kieszeni p�aszcza i wyj�� skalpel.
Zdj�� ma�y sk�rzany
kapturek, ubezpieczaj�cy ostrze, i poda� mi smuk�y no�yk.
- We�. Zobacz sama.
Wzi�am od niego skalpel, nie wi�kszy od wiecznego pi�ra, ale znacznie ci�szy,
ni� si�
spodziewa�am. Ojciec spojrza� na st�, na resztki naszego lunchu: okrawek sera z
grub� ��t� sk�rk�,
misk� owoc�w, cztery jab�ka, zielony melon, kilka bu�ek.
- Zamknij oczy - powiedzia�. - Znajd� ci co�, jaki� dobry odpowiednik.
Zamkn�am oczy i uj�am mocno skalpel pomi�dzy kciuk i dwa palce. Poczu�am r�k�
ojca na swojej,
�agodny nacisk jego suchych, szorstkich palc�w. Uni�s� moj� r�k� i prowadzi�,
dop�ki wycelowane w
przestrze� ostrze nie natrafi�o na jak�� powierzchni�: tward�, a jednak
poddaj�c� si�.
- Zr�b naci�cie - powiedzia�. - Niewielkie. Naci�nij.
Nacisn�am. Czymkolwiek by�o to, co ci�am, poddawa�o si� �atwo, wi�c zag��bi�am
ostrze mniej wi�cej na cal - tak mi si� przynajmniej wydawa�o. Posz�o g�adko,
bez problemu.
- Nie otwieraj oczu. Jakie uczucie?
Zastanawia�am si� kilka sekund, nim odpowiedzia�am. Chcia�am, �eby wypad�o to
w�a�ciwie, precyzyjnie, naukowo.
- To by�o jak... Jak zimne mas�o, wiesz, takie z lod�wki. Albo pol�dwica. Jakby
si�
kroi�o delikatn� pol�dwic�.
- Widzisz? - powiedzia�. - Nie ma w tym nic zagadkowego, �adnego powodu do
pop�ochu.
Otworzy�am oczy i ujrza�am jego szerok� twarz, �miej�c� si� do mnie triumfalnie,
jakby odni�s� zwyci�stwo w sporze. Wyci�ga� przed siebie ods�oni�te lewe rami�.
R�kawy
koszuli i marynarki by�y podwini�te do �okcia. Na wypuk�o�ci mi�nia, sze�� cali
powy�ej
nadgarstka widnia�a w�ska, d�uga na dwa cale szczelina, z kt�rej s�czy�y si�
jasne p�cherzyki
krwi.
- Widzisz - powiedzia�. - To nie takie trudne. Pi�kne ci�cie. Pewny, r�wnomierny
nacisk, nawet ci r�ka nie zadr�a�a. I to z zamkni�tymi oczyma.
Jego twarz zmieni�a si� w tym momencie, przybieraj�c szczeg�lny wyraz smutku
pomieszanego z dum�.
- Wiesz co? - powiedzia�. - By�by z ciebie znakomity chirurg.
Los Angeles, 936
Z Bulwaru Zachodz�cego S�o�ca skr�ci�am w Micheltoreno, kieruj�c si� w stron�
placu
budowy. Dzie� by� pochmurny. Nier�wne, nerwowe podmuchy wiatru szarpa�y li��mi
m�odych palemek, kt�rymi firma budowlana obsadzi�a drog�, wydobywaj�c z nich
d�wi�k
przypominaj�cy grzechotanie. Zatrzyma�am si� pod numerem 2265 i od rafii wpad�
mi w oko
ten starszy go��. Tak naprawd� po raz pierwszy zwr�ci�am w�wczas na niego uwag�,
ale co�
mi m�wi�o, �e musia�am go tu widywa� ju� wcze�niej. Kiedy spostrzeg�, �e mu si�
przygl�dam, obejrza� najpierw swoje d�onie, a potem - co dziwniejsze -
zlustrowa� do��
nieporadnie podeszwy but�w, jak gdyby wdepn�� dopiero co w psi� kupk� czy
kawa�ek gumy
do �ucia. Nie znalaz�szy niczego, odwr�ci� si� i oddali� szparkim krokiem.
Nie zaprz�ta�am sobie tym g�owy. By� zaniedbany, robi� wra�enie zahukanego, mo�e
szuka�
jakiej� roboty. Zapewne nie zdawa� sobie sprawy, �e to ja jestem architektem -
takie sytuacje
wci�� si� powtarza�y. Zapomnia�am o wszystkim, zrzucaj�c buty i wci�gaj�c
kalosze.
Budowa prowadzona by�a na pochy�o�ci i po zesz�otygodniowych deszczach rozryta,
zmieszana z glin� ziemia by�a wilgotna �liska.
Ten ma�y dom, prawie na uko�czeniu, stoj�cy na stromym skrawku gruntu, stanowi�
ca�� moj�
przysz�o��. Niezale�nie od wszystkiego, czego mia�am w zwi�zku z nim do�wiadczy�
w przysz�o�ci,
za ka�dym razem, gdy go widzia�am, czu�am lekki dreszcz... czego? - chyba
mi�o�ci lub
jakiego� zbli�onego do niej uczucia. Wymarzy�am sobie ten dom, zaprojektowa�am,
nadzorowa�am jego budow�. Do ogrodzenia przybity by� naoczny dow�d tego faktu -
moja
wywieszka: �K. L. Fischer, architekt�. Ma�� niebiesk� tabliczk� szpeci� jedynie
�lad po
bezceremonialnym usuni�ciu nazwiska mojego by�ego wsp�lnika. Nie by�o ju� Eryka
Meyersena, tylko pasek czarnej farby na szyldziku. Gdybym tak umia�a r�wnie
�atwo
wymaza� z pami�ci wspomnienie naszej wsp�pracy! Meyersen i Fischer - pi�� lat
ob�udy,
k�amstw i perfidnych oszustw. Jedyn� pociech� by� dla mnie fakt, �e kt�rego�
dnia - nie
mia�am co do tego w�tpliwo�ci - dostanie to, na co zas�u�y�.
Przest�pi�am pr�g i znalaz�am si� w mrocznym holu. Z g�ry dobiega�o ha�a�liwe
walenie
m�ota i d�wi�k pi�y oraz entuzjastyczny tenor Larry�ego Rugoli - kierownika
budowy -
�piewaj�cego �Gdyby� by�a jedyn� dziewczyn� na �wiecie�. Jedno po drugim
obchodzi�am
pomieszczenia dolnej kondygnacji. Dom by� niewielki, pi�trowy, ukszta�towanie
terenu
precyzyjnie okre�la�o jego rozmiary. Na g�rze dwie sypialnie, �azienka i szeroki
ganek,
kt�remu nada�am do�� wymy�ln� nazw� �napowietrznego podestu�, na dole pok�j
dzienny z
aneksem jadalnym, kuchni� i wewn�trznym ogrodem. Od strony ulicy dom
przedstawia� si�
jako szereg p�askich, cementowych prostok�t�w, pokrytych kremowym stiukiem,
kt�re
rozst�powa�y si�, ukazuj�c szk�o b�d� pust� przestrze�, albo zachodzi�y na
siebie nieznacznie,
stwarzaj�c wra�enie oddalaj�cych si� segment�w. Podkre�leniem i przeciwwag�
surowej
geometrii tej kompozycji by�y dwie sosny, kt�re kaza�am pozostawi� na skraju
drogi.
Zestawienie s�katego, powykr�canego pnia sosny z g�adkimi, sk�panymi w s�o�cu
powierzchniami, na kt�rym cienie odcina�y si� ostr� lini�, stwarza�o wyj�tkowo
korzystny
efekt. Pierzeja od strony doliny zaprojektowana by�a w czystym tak zwanym stylu
mi�dzynarodowym: �ciany z litego szk�a, z mocnymi poziomami i nieregularnymi
pionami
stiukowych p�yt. Luka, kt�r� tworzy� napowietrzny podest, wygl�da�a, jak gdyby
r�ka
olbrzyma usun�a ca�y fragment budynku, ale sp�jno�� przestrzeni zosta�a
zachowana dzi�ki
masywnym, d�bowym belkom kratownicy.
Wewn�trz kr�lowa�a prostota. Niskie sufity, pod�ogi z d�bu koloru mas�a, gabloty
z drewna
l�kowego, szafy �cienne i boazerie, �ciany albo szklane, ukazuj�ce panoram�
okolicy, albo z
g�adkiego, p�owego stiuku. Tam gdzie widzia�am potrzeb� mi�kszej faktury, surowe
p�aszczyzny �agodzi� grubo tkany dywan barwy kreciego futerka. Wszystko to,
rzecz jasna,
powo�ywa�a do �ycia moja wyobra�nia, gdy sta�am po�r�d stos�w tarcicy,
z�ocistych,
wij�cych si� stru�yn, porozrzucanych narz�dzi, niemalowanych �cian, kabli
zwisaj�cych w
miejscach przysz�ych gniazdek. Wci�� jeszcze daleko nam by�o do idea�u.
- O, pani Fischer. - Larry zadudni� na schodach, wywijaj�c trzymanym w r�ku
m�otkiem
niczym gangsterskim sze�ciostrza�owcem. - Nie dostali�my tych boazerii. W
tartaku m�wi�,
�e nie mog� przyj�� tak du�ego zam�wienia bez depozytu got�wkowego - powiedzia�
z
nie�mia�ym, porozumiewawczym u�miechem.
- Ale mamy tam przecie� otwarty kredyt, na lito�� bosk�.
- Tu samu im powiedzia�em Oni na to, �e Meyrsen i Fischer tak, ale �aden
rachunek na K. L.
Fischer nie istnieje.
Odwr�ci�am si� na pi�cie, podesz�am do �ciany z walcowanego szk�a i spojrza�am w
dal.
Tereny s�siaduj�ce ze sztucznym zbiornikiem, po�o�one na p�noc od centrum
miasta, a na
wsch�d od Hollywoodu, pomi�dzy dwoma pasmami wzg�rz, ochrzczono pretensjonalnym
mianem Silver Lake. W�skie szutrowe drogi, biegn�ce w�r�d d�b�w i drzew
pieprzowych,
ko�owa�y i zatacza�y p�tle na kszta�t poziomic. Micheltoreno by�a jedn� z
najd�u�szych.
Ci�gn�a si�, wznosz�c si� i opadaj�c, wij�c i klucz�c, od Bulwaru Zachodz�cego
S�o�ca a�
do samego akwenu. Na szczycie otwiera� si� widok w obu kierunkach - wschodnim i
zachodnim - ale na tej wysoko�ci strome zbocza ogranicza�y panoram� rozrzuconego
w dole
miasta, si�gaj�cego miejscami a� po ocean, skrz�cy si� �wietlist� lini� na
horyzoncie.
Skupi�am ca�� uwag� na tym, co mia�am przed oczami. L�ni�ce dachy pojazd�w,
sun�cych w
d� i w g�r� Bulwaru, rzuca�y o�lepiaj�ce b�yski, ma�y cz�o wieczek rozwiesza�
na sznurze
wielki meksyka�ski koc, kobieta w kobaltowego koloru dwucz�ciowym kostiumie
opala�a
si� na krytym pap� dachu. Opar�am ko�ce palc�w o cieple szk�o i poczu�am, jak
drobne,
akustyczne wibracje wprawiaj� w dr�enie jego przezroczyst� g�ad�. Dziewczyna na
dachu
wciera�a sobie w okolice talii co�, co przypomina�o wygl�dem margaryn� Oleo.
Kiedy
odzyska�am spok�j, zapewni�am Larry�ego, �e pojad� do tartaku i osobi�cie
wszystko
wyja�ni�.
- W porz�dku. Ten starszy go�� zn�w tu by� i pyta� o pani�. Przynajmniej tak
s�dz�, �e to o
pani� chodzi�o.
- O czym ty m�wisz? Jaki starszy go��?
- Dopiero co wyszed�. Pyta�, czy pani nazywa si�, eee... zaraz, �ebym nie
pokr�ci�... Chyba
Carriscant. Aha, tak, panna Carriscant.
- Carriscant?
- Powiedzia�em, �e to jaka� pomy�ka. Tu jest tylko pani Fischer, a nie panna
Jaka�tam.
Zawsze si� tak nazywa�a, o ile mi... - Przerwa� i zacz�� si� przygl�da� mojej
chmurnej twarzy
z autentycznym - jak na Larry�ego - zatroskaniem. - Mam nadziej�, �e nie
zrobi�em... To
znaczy... - Nie. To dziwne... Nic, w porz�dku. Nie ma problemu.
2
Nazywam si� Kay Fischer. W czasie, gdy si� to dzia�o, by�am trzydziestodwuletni�
rozw�dk�,
uprawiaj�c� zaw�d architekta. Mia�am pi�� st�p i sze�� cali wzrostu (nadal mam
tyle),
matowe br�zowe w�osy i �ywe oczy te go samego koloru. A tak�e �adn�, okr�g��
buzi� i
przenikliwy umys�. Jak wi�kszo�� os�b, �wiadomych swojej przewagi intelektualnej
nad
zdecydowan� wi�kszo�ci� pokrewnych im ludzkich istot, bywa�am czasem nieco
okrutna. Za
du�o pali�am, nadu�ywa�am te� jad�a i napoju - zapewne dlatego, �e cz�ciej
bywa�o mi w
tym czasie smutno ni� weso�o. Wskutek tego moja niegdy� zgrabna figura sta�a si�
pulchna i
przysadzista. Ale by�o mi to oboj�tne. Najzupe�niej oboj�tne.
Wr�ci�am z tartaku, gdzie - po latach bezproblemowego korzystania z udogodnie�
kredytowych - musia�am zap�aci� dwie�cie dolar�w, aby otworzy� nowy rachunek.
Urz�dnicy, kt�rzy mieli ze mn� do czynienia, odk�d rozpocz�am praktyk�, z �alem
powo�ywali si� na przepisy i regulaminy, odsy�aj�c mnie do m�odego kierownika,
siedz�cego
w przeszklonym pomieszczeniu biurowym.
- Nie rozumie pan - zaatakowa�am tego szarego, mrugaj�cego oczyma osobnika - �e
to
Meyersen jest bankrutem, a przynajmniej b�dzie, kiedy z nim sko�cz�? -
grzmia�am,
uskrzydlona w�asn� brawur�.
- Przepisy s� przepisami - powtarza� kierownik, zr�cznie unikaj�c mojego wzroku,
tak �e
koniec ko�c�w potulnie zap�aci�am.
W domu zaparzy�am sobie dzbanek kawy. Moje mieszkanko znajdowa�o si� nieopodal
Laurel
Avenue, na jednym z nowszych osiedli zachodniej cz�ci Hollywoodu, nazwanym
bezwstydnie Escorialem w ho�dzie dla jego hiszpa�skich, kolonialnych korzeni.
Popijaj�c
mocny, smolisty napar, pogr��y�am si� na powr�t w rozpami�tywaniu zdrady Eryka
Meyersena. Dom Taylor�w w Pasadenie, centrum handlowe w Burbank... Trzy lata
pracy,
mojej pracy, nale�a�y teraz do Meyersena i jego nowej, hochsztaplerskiej firmy.
W nag�ym
przyp�ywie w�ciek�o�ci zadzwoni�am do swojego prawnika, George�a Fugala, ale
jego
automatyczna sekretarka poinformowa�a mnie, �e wyjecha� na weekend. Mimo
wszystko
kawa by�a dok�adnie taka jak trzeba, gor�ca i aromatyczna. Wypaliwszy jednego po
drugim
trzy picayuny, �eby si� jeszcze bardziej pod�adowa�, przemierza�am wojowniczym
krokiem
sw�j schludny pok�j.
Zdrowa funkcjonalno�� Escorialu nie pozostawia�a mi zbyt wielkiego pola manewru.
Ograniczy�am do minimum swoje potrzeby w zakresie umeblowania, a ozdobne,
spiralne
sztukaterie kaza�am zniwelowa� i pomalowa� na bia�o. Naprzeciw siebie ustawi�am
dwa
chromowane, kryte sk�r� fotele Breuera. Pomi�dzy nimi, na niebiesko��tym
dywaniku
Gertrudy Arndt, sta� szklany stolik do kawy. Pr�cz tego jedynym meblem w pokoju
by� m�j
st� kre�larski. Na �cianach nie by�o obraz�w, ksi��ki trzyma�am w sypialni.
Swoj� maksym�
� �rzeczy niezb�dne, nie luksusy� - zapo�yczy�am od Hannesa Meyera. Efekt by�,
moim
zdaniem, na tyle oszcz�dny i koj�cy, na ile to by�o mo�liwe do uzyskania w
willowym
osiedlu w Los Angeles.
W 963 roku po�rednik handlu nieruchomo�ciami wyburzy� apartamenty Escorialu, a
na ich
miejscu wzni�s� trzy nowe, paskudne bloki. W czasie, gdy tam mieszka�am,
najelegantsze
lokale (m�j do nich nie nale�a�) otacza�o b��kitne oczko niewielkiego basenu.
Kiedy
wychyli�am si� z kuchennego okna - co w�a�nie zrobi�am, p�ucz�c dzbanek do kawy
-
mog�am dostrzec jaskrawy tr�jk�t jego p�ytszego ko�ca. Popo�udniowe s�o�ce
roz�wietla�o
kryte dach�wk� dachy dom�w i mandarynkowe tynki �cian. Chaotyczne, odbite do
wody
blaski ta�czy�y na szklanych frontonach balkon�w.
Us�ysza�am plusk wody i d�wi�czny, radosny �miech dziewczyny. Nagle strasznie mi
si�
zachcia�o p�ywa�, zanurzy� si� w tym chlorowanym b��kicie, zmy� z siebie
Meyersena i
pomniejsze upokorzenia, kt�rych dozna�am w tartaku. Przesz�am do sypialni,
wybra�am
kostium k�pielowy i zrzuci�am sukienk�, kiedy m�j wzrok pad� na stoj�ce na
toaletce
lusterko, w kt�rym odbija�y si� moje uda i po�ladki. Dosz�am do wniosku, �e
lepiej b�dzie,
je�li raczej troch� popracuj�. Perspektywa znacznie wi�kszego upokorzenia -
gdyby
mieszka�cy Escorialu zobaczyli mnie w tym stroju - podzia�a�a jak zimny
prysznic.
Usiad�am przy desce kre�larskiej, ustawi�am lamp� i rozwin�am plany wewn�trznej
elewacji
domu przy Micheltoreno 2265. Moje kredo jako architekta by�o najprostsze, jakie
uda�o mi
si� wymy�li�. Wszystko sprowadza si� do przestrzeni - kt�r� ja lub m�j klient
chcemy
uzyska� - oraz tego, w jaki spos�b ta przestrze� ma by� ograniczona. Wyzwolenie,
kt�re
przynios�y ze sob� materia�y budowlane XX wieku, jeszcze wyra�niej ukaza�o,
jakie s�
priorytety naszego zawodu. Wyodr�bniona przestrze� sta�a si� wa�niejsza ni� to,
co j�
wyodr�bnia. Inni wyra�ali t� prawd� z wi�ksz� elokwencj�, ale dla mnie stiukowe
poszycia,
szklane bloki i zbrojony beton, bakelit i chrom, p�yta pil�niowa i aluminium
by�y
dobrodziejstwem o tyle, o ile s�u�y�y przestrzeni, kt�r� mia�y ogranicza�. Moim
drugim
kryterium by�a prostota. Zaprojektowa� i skonstruowa� przestrze�, stosuj�c
minimum
�rodk�w. Dom przy Micheltoreno zrodzi� si� w mojej wyobra�ni jako niewa�ka
budowla,
z�o�ona z powietrznych blok�w. Niekt�re mia�y si� znale�� pomi�dzy stiukowymi
�cianami
lub w przezroczystym zamkni�ciu szklanych p�aszczyzn, granice innych wyznacza�y
belki,
drewniane listwy i d�wigary balkon�w, jeszcze innych - organiczne kszta�ty
drzew, kt�re
poleci�am zostawi�, kiedy przygotowywano teren pod budow�.
M�j aktualny dylemat polega� na tym, �e chcia�am wbudowa� szaf� �cienn� w
najwi�kszej
sypialni, co wymaga�oby okrojenia powierzchni pokoju. Nie taki zn�w dramat w
skali
problem�w �wiata - ale pok�j nie mia�by ju� dok�adnie tych samych wymiar�w, co
ganek, na
kt�ry wychodzi�. Przestrze�, kt�r� zaprojektowa�am, harmonia, kt�rej pragn�am,
by�aby
nara�ona na kompromis. Bawi�am si� przez chwil� wymiarami, zanim rozwi�zanie
nasun�o
mi si� samo. Wbudowa� szaf�, po czym, jako jej odbicie, umie�ci� na ganku dwa
drewniane
s�upy � niecentryczne �podpory� kratownicy daszku. Ich funkcja by�aby
symboliczna, ale
symetria zachowana, ganek pozosta�by przestrzenn� replik� s�siaduj�cego z nim
pokoju. Jak
dot�d, znakomicie. Teraz zacz�am si� g�owi� nad ��kiem, kt�re pasowa�oby do
moich
niewa�kich. powietrznych blok�w
Z recepcji zadzwoni� portier.
- Pani Fischer, jaki� pan chce si� z pani� widzie�.
Spojrza�am na zegarek. Filip Brockway, m�j by�y m��, zjawi� si� przed czasem.
Wiedzia�am,
�e chce po�yczy� pieni�dzy. Oskar�y�am go o to, gdy tylko us�ysza�am w s�uchawce
jego
g�os, gdy zatelefonowa�, a on zaprzeczy� tak gwa�townie, �e nie mia�am ju�
�adnych
w�tpliwo�ci. Zarzeka� si�, �e chce si� ze mn� po prostu zobaczy�, wciskaj�c mi
jakie� g�odne
kawa�ki o �dawnych czasach�.
Mimo wszystko, id�c teraz korytarzem w stron� recepcji, my�la�am o Filipie bez
zbytniej
niech�ci. By� taki �adny, ze swoj� przystojn� twarz� s�abeusza, z ma�ym
dziewcz�cym nosem
i g�st� br�zow� czupryn�. Podrocz� si� z nim troch�, ka�� zabra� si� gdzie� na
koktajl, nim
ulegn� i po raz kolejny dam mu pieni�dze, �eby zostawi� mnie w spokoju.
Pchn�am wahad�owe drzwi, prowadz�ce do holu, i zobaczy�am cz�owieka z placu
budowy -
m�czyzn�, kt�ry dopytywa� si� o pann� Carriscant. By� stary, siwy, ale
barczysty i mocno
zbudowany. Mia� na sobie czarny garnitur, tak samo jak wtedy. �ciskaj�c przed
sob� filcowy
kapelusz niczym kierownic� samochodu, zrobi� trzy kroki w moim kierunku,
wpatruj�c si� we
mnie usilnie, jakby w oczekiwaniu sygna�u, �e go poznaj�. Jego rzucaj�ce si� w
oczy
onie�mielenie doda�o mi pewno�ci siebie.
- O co chodzi? - zapyta�am. - Dlaczego pan...
- Panna Carriscant?
- Nie, nie jestem pann� Carriscant.
Wyci�gn�� r�k� i - jakby dla upewnienia si� - dotkn�� przelotnym ruchem mojego
ods�oni�tego ramienia. Jego palce by�y suche, szorstkie, o mocno zgrubia�ym
nask�rku.
- Peter! - zawo�a�am w stron� portiera. - Ten pan wychodzi.
- Pani nazywa si� Kay Carriscant.
- Jestem Kay Fischer. Pope�nia pan irytuj�c� i nu��c� omy�k�, panie...
- Dobrze, dobrze. Kiedy� nazywa�a si� pani Kay Carriscant. Urodzi�a si� pani
dziewi�tego
stycznia tysi�c dziewi��set czwartego roku po po�udniu. Widzi pani, ja...
- Czy by�by pan uprzejmy zostawi� mnie w spokoju, panie Jak-panu-tam? Ten absurd
zaczyna by�...
- Nazywam si� Carriscant. Salvador Carriscant. Czy wie pani, kim jestem?
- Sk�d�e.
Cierpki, odpychaj�cy ton mojego g�osu, d�wi�cz�ca w nim jawna irytacja sprawi�y,
�e w
spojrzeniu m�czyzny pojawi� si� cie� smutku. Przez kr�tk� chwil� wida� by�o,
jak g��boko
jest dotkni�ty. To mnie zmi�kczy�o. �al mi si� zrobi�o tego cz�owieka, goni�cego
bez sensu
za jak�� pann� Carriscant.
- Czego pan chce? - zapyta�am nieco �agodniejszym tonem. - Kim pan jest?
Jego twarz si� skurczy�a. Skuli� si�, jakby go co� zak�u�o w �rodku. Przymkn��
oczy i zacisn��
wargi.
- Jestem twoim ojcem - powiedzia� z westchnieniem.
3
Filip przyj�� pi�� banknot�w, po dziesi�� dolar�w ka�dy, kt�re wr�czy�am mu od
niechcenia,
jakby to by�y papierosy. Staraj�c si� nie u�miecha�, zwin�� je i w�o�y� do
portfela z ciel�cej
sk�ry.
- Dzi�ki, Kay. Jestem twoim d�u�nikiem.
- Jasne, �e jeste�. Dwie�cie dolar�w plus procenty.
- Uhum, hm. To tylko pieni�dze.
- Tylko moje pieni�dze - roze�mia�am si�.
Mimo wszystko Filip by� dzisiaj uroczy, jak to tylko on potrafi�, i sprawia�o mi
to
przyjemno��. Siedzieli�my w barze �U Moo� - spelunce po�o�onej w centrum, przy
skrzy�owaniu Broadwayu i Trzeciej, lokalu, kt�ry Filip zna� i gdzie jego kredyt
sta� dobrze.
By�o to przedziwne miejsce, jedyna w swoim rodzaju mieszanina polinezyjskiej
idylli i
wioski rybackiej z okolic Nantucket. W przedsionku rozsuwa�o si� zas�on� z
paciork�w i
przechodzi�o przez mostek z bali drzewnych nad p�yn�cym strumieniem, aby znale��
si� w
ciemnej sali, z pianinem i kontuarem udekorowanym flagami sygna�owymi oraz
p�ywakami z
korka, barmani nosili pasiaste marynarskie podkoszulki i czerwone chusty na
szyjach. Bujne
k�py doniczkowych palm os�ania�y intymne kajutki, sklecone ze skrzy� i
wyrzuconych na
brzeg kawa�k�w drewna. Pod�wietlone rze�bione egzotyczne maszkary s�u�y�y za
kinkiety,
rzucaj�c m�tne, szkar�atnopomara�czowe �wiat�o na oprawne w bambus, zajmuj�ce
ca��
�cian� malowid�o, na kt�rym rejowy kliper umyka� przed lodowatym, wyciskaj�cym
�zy z
oczu wichrem. By�a to antyteza wszystkiego, co wyznawa�am jako architekt.
Wprawi�o mnie
to w szampa�ski humor. Fantazjowali�my z Filipem na temat porucze�, jakich Moo
mia�a
udziela� swojemu projektantowi wn�trz: �Czujesz? Co� jak Paul Gauguin spotyka
si� z Moby
Dickiem, no nie?�, �Gor�co i duchota, a przy tym ch�odek i prostota�, �Mokry sen
Nathaniela
Hawthome�a�. Na ka�dym stole umieszczono poz�acany elektryczny dzwonek, na
wypadek
gdyby kto� chcia� wezwa� kelnerk�. �Egzotyczne� pi�kno�ci - g�ra bez plec�w,
sp�dniczka z
trawy, kwiatek za uchem - tkwi�y naburmuszone w mroku za kontuarem, dogaduj�c
marynarzom. Filip wyci�gn�� r�k�, �eby nacisn�� guzik. Kostki jego d�oni otar�y
si� o moj�
pier�.
- Wygl�dasz inaczej, Kay. Jeste�... no wiesz... wi�ksza. Podoba mi si� to. Hm...
Do twarzy ci
z tym.
- To mia� by� komplement?
- Dobrze, wobec tego mo�e inaczej: Czy m�g�bym zosta� dzisiaj u ciebie na noc?
- Panna Peroxide nie b�dzie mia�a nic przeciwko temu?
- To nie fair. Wiesz, �e to dawno sko�czone.
- Nie, Filipie.
- Prosz�...
- Nie. - W moim g�osie pojawi� si� ten szczeg�lny, znu�ony ton, jakby echo
dawnych k��tni, i
Filip wiedzia�, �e nie powinien d�u�ej nalega�.
- Musz� i�� na stron� - powiedzia�, wstaj�c.
- Dla mnie jeszcze raz to samo.
Patrzy�am za nim, jak lekkim krokiem toruje sobie drog� mi�dzy stolikami. Jego
wysoka,
smuk�a sylwetka przegina�a si�, gdy mija� kelnerki i pij�cych, wysuwaj�c naprz�d
raz lewe.
raz prawe ramie, jak w ta�cu. Szkocki taniec, figura �sma... Dlaczego przysz�o
mi to do
g�owy? Z u�miechem przypomnia�am sobie blade, niemal bezw�ose cia�o Filipa, jego
smuk�e
kostki i ods�oni�te, napr�one �ci�gno Achillesa, jak u id�cej kocim krokiem
modelki. W
��ku by� sprawny, ale samolubny. Ukrywa� g�ow� w zgi�ciu mojej szyi, nie
podnosz�c
wzroku, nie patrz�c mi w oczy, dop�ki nie sko�czy�.
Zam�wi�am drinki dla nas obojga i powr�ci�am my�lami do cz�owieka imieniem
Salvador
Carriscant, kt�ry twierdzi�, �e jest moim ojcem.
Kiedy z�o�y� swoje niecodzienne o�wiadczenie, od razu powiedzia�am mu, �e m�j
ojciec nie
�yje, to go jednak by najmniej nie speszy�o. �cisn�� tylko moje przedrami�
jeszcze
gwa�towniej i powiedzia� mi�kko, ale z naciskiem:
- Tw�j ojciec stoi przed tob� tutaj i teraz, zdr�w i ca�y. Wiem, �e ci�
skrzywdzi�em, ale teraz
potrzebuj� twojego przebaczenia. Przebaczenia i pomocy.
Jeszcze raz zawo�a�am Petera i wyszarpn�am rami� z u�cisku Carriscanta.
Recepcjonista szybko podszed� do niego z ty�u i chwyci� go za �okcie, �ciskaj�c
je razem:
- Dobra, braciszku, wychodzimy.
- Pu�� mnie - powiedzia� Carriscant. - Trzymaj r�ce przy sobie, ostrzegam ci�.
Jaki� szczeg�lny ton w jego g�osie sprawi�, �e Peter go us�ucha�. Carriscant
wycofa� si� w
stron� bramy z ku tego �elaza, wci�� przygl�daj�c mi si� uporczywym, b�agalnym
spojrzeniem.
- Musimy porozmawia�, Kay - o�wiadczy�. - Wszystko si� wtedy wyja�ni.
Ostatnie s�owo wym�wi�: �wyha�ni�, z brytyjsk� manier�, i po raz pierwszy
dostrzeg�am u
niego �lad akcentu. Jego angielszczyzna by�a trudna do zlokalizowania, mia�a w
sobie ow�
nieco sztuczn� perfekcj� osoby stu procentowo dwuj�zycznej.
- Kay, to wszystko, o co ci� prosz�. - Mi�nie mu na brzmia�y i wydawa�o si�, �e
jego szeroka
twarz poczerwienia�a, jakby wysi�ek t�umienia w sobie tego, co mia� mi wyzna�,
rozsadza� go
od wewn�trz. Odwr�ci� si� i odszed� spiesznie wybetonowan� �cie�k� zdumiewaj�co
dziarskim krokiem, jak na osob� w tym wieku. Wkr�tce znikn�� po drugiej stronie
ulicy.
Filip pojawi� si� w tym samym momencie, co nasze drinki. Opad�szy na �aweczk�,
przesuwa�
si� tak d�ugo, a� jego udo zetkn�o si� z moim.
- Jutro jestem zaproszony na lunch nad brzegiem morza. Do Lisy van Baker.
Wybra�aby� si�
ze mn�?
- Przykro mi, ale nie mog�.
- Ale tam b�d� gwiazdy filmowe - powiedzia�, rozk�adaj�c r�ce i unosz�c brwi,
komicznie
zgorszony moim brakiem zainteresowania.
- Nie znosz� gwiazd filmowych.
- A jak� masz konkurencyjn� atrakcj�?
- Prawdziwe domowe jedzenie.
4
Patrzy�am, jak cienkie plastry obranych, wydr��onych jab�ek wpadaj� do
blaszanego
durszlaka. Ostry brzeg wys�u�onego no�yka wchodzi� w blado��lty mi��sz z
chrz�stem
przypominaj�cym ostro�ne kroki na zlodowacia�ym �niegu. Matka by�a ca�kowicie
poch�oni�ta t� czynno�ci�, precyzyjnie odmierzaj�c grubo�� ka�dego kr��ka. By�a
drobn�
kobiet�, skromn� i nie�mia��. Odk�d pami�tam, zawsze nosi�a tak� sam� fryzur�.
Jej w�osy
by�y zaczesane do ty�u i zwini�te w kok na bok od czubka g�owy po kark. Rysy
mia�a
pospolite, niczym si� niewyr�niaj�ce. Jedynie gdy wk�ada�a okulary, jej twarz
nabiera�a
nieco indywidualno�ci.
Mieszka�a w Long Beach z Rudolfem Fischerem - moim ojczymem. Stary
jednorodzinny domek mia� drewniane poszycie wyblak�ej kanarkowej barwy i
czterospadowy
dach, kryty gontem. Nowszym dodatkiem by� gara� na dwa samochody, zajmuj�cy
wi�kszo��
tego, co kiedy� by�o rachitycznym trawnikiem. Rz�d cyprys�w odgradza� posesj� od
identycznego domku w s�siedztwie, pomalowanego na cukierkowy r�. Tutaj si�
wychowa�am, ale urodzi�am si� zupe�nie gdzie indziej. Moim rodzinnym krajem by�a
Nowa
Gwinea, dawna kolonia niemiecka. Urodzona w Nowej Gwinei - wychowana w Long
Beach:
zawsze uwa�a�am to zestawienie za przejaw wielkiej niesprawiedliwo�ci losu.
Mojego
rodzonego ojca nie pami�ta�am w og�le. Rudolf - papcio - jak nazywali�my go
wszyscy,
matki nie wy��czaj�c, by� zawsze obecny w moim �yciu, ze swoj� du��, rumian�
twarz�,
k�dzierzawym, �ysiej�cym �bem i osobliw� naro�l� p�l cala poni�ej prawego k�cika
ust,
tward� i l�ni�c�, jak gdyby kto� wetkn�� tam wyssany cukierek. �Niczym Oliver
Cromwell -
mawia�. - Taki jestem i takiego mnie macie�. By� du�ym, rozro�ni�tym m�czyzn� o
towarzyskim usposobieniu, kt�rego jowialno�� maskowa�a s�aby charakter. Moja
schludna,
nie�mia�a mama stanowi�a w tym domu rzeczywisty o�rodek w�adzy, czemu ha�a�liwa,
zwalista, cz�api�ca obecno�� papcia zdawa�a si� zadawa� k�am. Tylko rodzina
orientowa�a
si�, jak jest naprawd�.
Papcio by� Amerykaninem w drugim pokoleniu, synem imigrant�w z Westfalii, kt�rzy
w �wiadomym akcie asymilacji przestali m�wi� po niemiecku, gdy tylko nauczyli
si� kleci�
podstawowe zdania po angielsku. Chcieli mie� pewno��, �e ich dzieci wyrosn� na
monoj�zycznych Amerykan�w. Moja matka, wed�ug jej w�asnych s��w, przesta�a m�wi�
po
niemiecku, kiedy za niego wysz�a. Zapewnia�a, �e teraz nawet �ni po angielsku.
Ale mnie
wci�� zdarza�o si� s�ysze� - kiedy si� nie pilnowa�a - jak nuci swoje ulubione
piosenki: �An
die ferne Geliebte� i �Es war, als hatt� der Himmel�.
Spojrza�am przez rami� w stron� saloniku. Papcio siedzia� w klubowym fotelu i
s�ucha� radia. Usta mia� otwarte, gotowe do �miechu. Mama starannie przek�ada�a
�y�k�
jab�eczne kr��ki na cienk� warstw� ciasta.
- Opowiedz mi o ojcu - poprosi�am.
- Papcio? Och, noga wci�� mu dokucza. Powiedzia�am...
- Nie. Chodzi mi o mojego ojca.
Op�uka�a r�ce pod kranem, zyskuj�c nieco czasu do namys�u, po czym rzuci�a mi
jedno z tych swoich czujnych, przenikliwych spojrze�. To w�a�nie w chwilach
zaskoczenia -
takich jak ta - dostrzega�am jej twardo�� i zaczyna�am rozumie�, sk�d wzi�� si�
ten rys w
moim w�asnym charakterze.
- Hugh - wym�wi�a cicho jego imi�, jak gdyby smakowa�a je niczym dziwny owoc,
egzotyczny deser. - O czym tu m�wi�? To by�o tak dawno.
M�j ojciec, Hugh Paget, angielski misjonarz i nauczyciel, spotka� i po�lubi�
matk�,
nauczycielk� Annalies� Leys, w 903 roku, w niemieckiej Nowej Gwinei. Ja
urodzi�am si� w
roku 904, a w dwa miesi�ce p�niej m�j ojciec ju� nie �y�, spopielony w po�arze.
Dwa lata
p�niej pani� Paget wraz z jej ma�� c�reczk� wzi�� pod swoje obszerne skrzyd�a
Rudolf
Fischer, owdowia�y kupiec z Los Angeles, importer w��kna kokosowego i konopi.
Firma
chlubi�a si�, �e siedemna�cie procent wycieraczek w po�udniowej Kalifornii
wykonanych jest
z w��kna dostarczanego przez Fischer Coir. Rudolf i Annaliesa pobrali si� w 907
roku i
osiedli w Long Beach.
- A jego rodzice, krewni? - rzuci�am od niechcenia, przetrz�saj�c kieszenie w
poszukiwaniu paczki papieros�w.
- Jego bliscy ju� nie �yli, kiedy go pozna�am. W Coventry by�a siostra Meredith.
A
mo�e w Ipswich? Przeprowadzali si� cz�sto. Korespondowa�y�my ze sob�, ale
kontakt si�
urwa�. - U�miechn�a si�. - Tak to wygl�da. Z pocz�tku starasz si� ze wszystkich
si� zachowa�
pami��. Przychodzi to coraz trudniej, �ycie pod��a swoim torem. Po pewnym
czasie...
- Masz jeszcze te listy?
- Nie s�dz�. Sk�d to zainteresowanie?
- Jestem ciekawa, po prostu. Cz�owiek zaczyna si� zastanawia� - wiesz, jak to
jest.
- Jasne. Ja te� o nim my�l�. - Posmutnia�a, wspominaj�c tego nieznajomego -
mojego
ojca.
Zapali�am papierosa.
- Czy mog�abym zobaczy� jego zdj�cie?
- Oczywi�cie. Kiedy?
- Teraz.
Hugh Paget sta� przed prostok�tnym budynkiem z blachy falistej, z dachem krytym
palmowymi li��mi; drewniane zwie�czenia w kszta�cie krzy�a umieszczono na obu
jego
ko�cach. Mia� na sobie drelichowy p�aszcz i p��cienne buty, chroni�ce przed
moskitami,
spodnie wetkn�� za cholewy. Na szyi widnia�a bia�a wst��ka koloratki. Patrz�c na
tego
szczup�ego, wysokiego m�czyzn� o zatartych rysach, zdawa�am sobie spraw�, �e
nawet
szk�o powi�kszaj�ce nie wydob�dzie z nich niczego, co przypomina�oby
indywidualna
fizjonomi�. Wiatr uni�s� mu kosmyk w�os�w z czo�a i fotografia utrwali�a to
rozwichrzenie
po wsze czasy. Zwodnicza my�l, ale wygl�da�o to jak wskaz�wka, klucz do
charakteru.
Entuzjazm, ch�opi�ce nieokrzesanie... Z w�a�ciwym sobie brakiem powodzenia
pr�bowa�am
wpasowa� jak�� osobowo�� w te nic nie m�wi�ce ramy.
Jasne w�osy. Jasne... Moje by�y ciemne.
Musia�y by� jakie� zdj�cia �lubne.
- M�wi�am ci, �e stracili�my wszystko w po�arze. Mia�am szcz�cie, �e to zdj�cie
by�o w kaplicy.
Na tym na razie poprzesta�am. Mama nie mia�aby zapewne nic przeciwko dalszym
pytaniom, ale musia�oby j� w ko�cu zastanowi�, co sprowokowa�o t� nag��
indagacj�.
W�wczas ona zacz�aby pyta�, a ja co jej mia�am odpowiedzie�? Na dobr� spraw�
nie
potrafi�am wyja�ni� mojego nieoczekiwanego zainteresowania postaci� ojca.
Dlaczego
zachowywa�am si� tak, jakby absurdalne wymys�y tego dziwaka mia�y co� wsp�lnego
z
prawd�? Kim by� Salvador Carriscant i czemu akurat mnie sobie upatrzy� na c�rk�?
Los
Angeles by�o pe�ne szale�c�w, ale, co do�� zastanawiaj�ce, Carriscant nie
wygl�da� na
cz�owieka szczeg�lnie niezr�wnowa�onego. Co m�g� wiedzie� na temat Hugh Pageta?
I
dlaczego pojawi� si� teraz, ponad trzydzie�ci lat po �mierci mojego ojca,
insynuuj�c, �e by� on
uzurpatorem... Powiedzia�am sobie, �e to jedna wielka bzdura, i niewiele
brakowa�o, a
opowiedzia�abym matce o dziwnym incydencie, ale przeszkodzi� mi przyjazd mojej
przyrodniej siostry Bruny z c�rkami Amy i Gret�. Niewielki dom nape�ni�y
teatralne, pe�ne
uwielbienia okrzyki papcia.
Mama wsun�a placek do piekarnika i starannie wytar�a r�ce w fartuch.
- Kiedy si� urodzi�am? - zapyta�am. - To znaczy, o jakiej porze dnia?
- Po po�udniu, oko�o wp� do pi�tej. Czemu pytasz?
- Po prostu by�am ciekawa.
- Podoba mi si� ten kostium, Kay - powiedzia�a, u�miechaj�c si� do mnie
nieznacznie.
- Wygl�dasz elegancko. Bardzo szykowny.
A wi�c temat by� zamkni�ty, tak czy inaczej. Podzi�kowa�am, pochwali�am w
rewan�u jej broszk� i razem posz�y�my do salonu.
5
Kiedy wk�ada�am klucz do zamka, rzuci� mi si� w oczy wystaj�cy spod drzwi r�g
koperty.
Przystan�am, wydoby�am j� stamt�d i w�o�y�am do kieszeni. Chocia� nie by�o
adresu,
wiedzia�am, �e to od Carriscanta. Wesz�am do �rodka, po�o�y�am list na biurku i
posz�am,
�eby nala� sobie ma�� whisky.
Czu�am, �e znajduj� si� na rozdro�u. Znacie to uczucie, kiedy cz�owiek niemal
fizycznie dostrzega przed sob� r�ne kierunki, w jakich mo�e potoczy� si� jego
�ycie, i zdaje
sobie spraw�, �e zadecyduje o tym wyb�r, kt�rego ma za chwil� dokona�. Wie, �e
nie b�dzie
odwrotu i �e nic nie b�dzie ju� takie, jak przedtem. Mog�am podrze� list bez
otwierania,
ignorowa� jego nadawc� w przysz�o�ci i wezwa� policj�, gdyby nadal mi si�
naprzykrza�.
Albo otworzy� go, przeczyta� i pozwoli�, by ten cz�owiek wci�gn�� mnie jeszcze
bardziej w
sw�j osobliwy �wiat i dziwn� obsesj� na punkcie naszego pokrewie�stwa.
Otworzy�am list.
Moja droga Kay,
Zastanawiasz si� pewnie, czy nie masz do czynienia z szale�cem. Wierz mi, �e tak
nie
jest. Jestem r�wnie zdrowy na umy�le, jak Ty. Musimy porozmawia� spokojnie, bez
po�piechu
i os�b postronnych. Nie b�d� Ci si� wi�cej narzuca�, chcia�em Ci� tylko
powiadomi�, �e
zatrzyma�em si� przy Olive Street 05. B�d� tam jeszcze tylko przez dziesi�� dni.
Prosz�,
skontaktuj si� ze mn�, mamy sobie tak wiele do powiedzenia.
dr Salvador Carriscant
Dokona�am wyboru.
6
Wynurzy�am si� z tunelu przy Trzeciej Ulicy i pojecha�am dalej Hill Street,
skr�caj�c w Pi�t�,
kt�ra zaprowadzi�a mnie na szczyt Bunker Hill, do Olive Street. Wida� st�d by�o
wysoki
gmach nowej siedziby w�adz miejskich, l�ni�cy biel� w jaskrawych �wiat�ach
reflektor�w. W
prze�witach mi�dzy starymi domami, ponad niezabudowanym terenem, miga�a w dali
rozjarzona strza�a d�ugiego na szesna�cie mil bulwaru Wilshire, toruj�cego sobie
drog� na
zach�d, w stron� oceanu. Na niebie widnia�y ostatnie, cynamonowe pasy
zachodz�cego
s�o�ca. Numer 05 przy Olive Street by� star� rezydencj� w stylu epoki kr�lowej
Anny,
zbudowan� prawdopodobnie w osiemdziesi�tych latach ubieg�ego stulecia. Budynek
by� mile
asymetryczny i nie tak bardzo prze�adowany ozdobami, jak zdarza�o mi si�
widywa�. Dach
kryty by� gontem u�o�onym w �rybi� �usk�, spor� wie�yczk� wie�czy�a kopu�a z
wygi�tym
piorunochronem. Kunsztownie rze�biony fryz okalaj�cej trzy czwarte domu werandy
by�
straszliwie poobijany i wygl�da� jak wystrz�piony brzeg papierowej serwetki.
Zakurzone
drzewo pieprzowe z hu�tawk� ze starej opony ros�o na skrawku ubitej ziemi, kt�ra
kiedy�
by�a trawnikiem. Dawna rezydencja pe�ni�a obecnie skromn� funkcj� domu
noclegowego dla
przyjezdnych robotnik�w. W oknie widnia�a tekturowa wywieszka z r�cznie
wykonanym
napisem: POKOJE, l dolar. Kilku m�czyzn siedzia�o na frontowych schodach, pal�c
papierosy. Byli niscy, br�zowi, czysto, cho� tanio ubrani. Pomy�la�am, �e to
Japo�czycy.
Podjecha�am bli�ej i zatrzyma�am si� przy kraw�niku. Sama dobrze nie
wiedzia�am, na co
czekam, ale czu�am potrzeb�, by chocia� na chwil� odwr�ci� role, poobserwowa� go
z
ukrycia, tak jak on obserwowa� mnie, nim przyst�pimy do tej donios�ej rozmowy, o
kt�r� tak
usilnie prosi�.
Carriscant pojawi� si� w bramie po jakich� czterdziestu minutach, ubrany w
obcis�y
niebieski p�aszcz o marynarskim kroju. Na g�owie mia� sw�j filcowy kapelusz.
Zostawi�am
samoch�d i pod��y�am za nim w stron� stacji kolejki linowej, kursuj�cej ze
szczytu wzg�rza
do po�o�onej w dole Hill Street. Uzna�am, �e niezbyt rzucam si� w oczy. W
marynarskich
spodniach, trenczu i naci�gni�tym na czo�o berecie mog�abym w�a�ciwie uchodzi�
za
m�czyzn�.
Carriscant wsiad� do ma�ego kremowego wagoniku i zaj�� miejsce na samym
przedzie.
Czeka�am do ostatniej chwili, w�lizguj�c si� tu� przed odjazdem i trzymaj�c si�
w pobli�u
drzwi. Poczu�am lekkie szarpni�cie i wagonik zacz�� zsuwa� si� po pochy�o�ci w
stron�
po�o�onych w dole ruchliwych ulic. Noc by�a tak pogodna, �e widzia�am �wiat�a w
Huntington Park i na Montebello, a jeszcze da lej na po�udnie - wielkie,
pomara�czowe �uny
p�l naftowych w Compton na terenach Dominguez�w. Szlam za Carriscantem, kt�ry
przeci��
Hill Street i zmierza� w kierunku Main Street. Na chodnikach panowa� spory ruch.
Po obu
stronach ulicy ci�gn�y si� kina, teatrzyki komedii, groszowe muzea, tanie
pasa�e handlowe i
strzelnice. W�r�d przechodni�w by�o wielu Meksykan�w i grupki marynarzy z koszar
marynarki wojennej w San Pedro. Carriscant zatrzyma� si� przed antykwariatem i
przez
chwil� przegl�da� zawarto�� wystawionych przed sklepem pude�. Odwr�ci�am si� do
restauracyjnej witryny i wbi�am wzrok w plastry nienaturalnie czerwonych stek�w,
roz�o�onych wachlarzem na wy�ci�ce z kruszonego lodu niczym t�uste, gumowe
karty do
gry. Carriscant ruszy� wreszcie dalej, kieruj�c si� w stron� jaskrawo
o�wietlonej, ca�onocnej
jad�odajni, gdzie zaj�� stolik przy ko�cu sali. Pospacerowa�am troch� pod oknem,
przygl�daj�c si�, jak sk�ada zam�wienie. Zauwa�y�am, �e nie zdj�� kapelusza.
Kiedy mia�am
rozpocz�� trzecie dyskretne okr��enie, dosz�am nagle do wniosku, �e dalsze
przeci�ganie
sprawy nie ma sensu. Pchn�am szklane drzwi i wesz�am do �rodka.
Nie wydawa� si� ani troch� zaskoczony moim widokiem, co mnie w pierwszej chwili
zirytowa�o. Na moment po�a�owa�am swojej impulsywno�ci. Uni�s� si� z krzes�a i
uchyli�
kapelusza przepisowym gestem. To przypomnia�o mu chyba, ze wci�� ma go na
g�owie, bo
zdj�� kapelusz ostro�nie i po�o�y� na wolnym krze�le obok siebie. Obur�cz,
powolnym
gestem, przyg�adzi� w�osy. Zaskoczy� mnie jego zm�czony, postarza�y wygl�d.
Jasne �wiat�a
w sali rzuca�y ostre cienie na jego twarz, pog��biaj�c wydatne bruzdy, kt�re
wygl�da�y teraz
niczym szramy. Usiad�am naprzeciw niego.
- Zam�wi� ci co� - powiedzia�.
- Nie, nie. Przysz�am, �eby si� z panem zobaczy�. Pa�ski list... Pisze pan, �e
potrzebuje pomocy.
- Potrzebuj�, to prawda. - U�miechn�� si� do mnie. - Sz�a� za mn� a� tutaj?
- Tak.
Za�mia� si� cicho.
- Kochana Kay.
Zignorowa�am to.
- Ma pan k�opoty?
- K�opoty? Niezupe�nie - odpowiedzia� po chwili namys�u, jak gdyby rozwa�a� to
s�owo w aspekcie semantycznym. - Ale potrzebuj� pomocy. Nie znam tutaj nikogo.
Absolutnie nikogo.
Kelner przyni�s� mu jego zam�wienie - du�y talerz ciemnego gulaszu o ciastowatej
konsystencji, z ziemniakami puree i czym�, co przypomina�o dyni�. Nim Carriscant
zabra� si�
do jedzenia, ostentacyjnie powybiera� przero�ni�te chrz�stk� kawa�ki mi�sa i
starannie je
pokroi� w kostk�.
- Wi�cej mi�sa jest u wr�bla na pi�cie - mrucza� gniewnie. - Takie jedzenie to
wstyd i
ha�ba. Nic tego nie usprawiedliwia, i to jeszcze w tym kraju. Gotowa�bym sobie
sam, ale w
domu noclegowym nie ma na to warunk�w.
- Lubi pan gotowa�? - Mia�am sobie za z�e te nieporadne pr�by nawi�zania
rozmowy,
ale czu�am si� w jego obecno�ci dziwnie niezr�cznie, jakbym przyjmuj�c jego
zaproszenie,
straci�a przewag�, kt�r� mia�am w naszych dotychczasowych spotkaniach. On -
przeciwnie -
wydawa� si� odpr�ony i u�miecha� si� do mnie �agodnie.
- Jestem kucharzem. Uwielbiam gotowa�.
- Nie rozumiem. Czy to pa�skie zaj�cie?
- Tak. A przynajmniej by�o nim przez ostatnich pi�tna�cie �at.
- W li�cie podpisa� si� pan �doktor�.
- Najpierw by�em lekarzem, potem kucharzem.
Niemal ze zgroz� patrzy�am, w jakim tempie opr�nia. sw�j talerz - energicznie i
w
skupieniu - jak gdyby obawia� si�, �e kto� mu go sprz�tnie sprzed nosa. Gdy
sko�czy�,
o�wiadczy�, �e jest zm�czony i nie ma ochoty na dalsz� rozmow�. Poszli�my wi�c w
stron�
stacji napowietrznej kolejki Angel Flight, kt�ra zawioz�a nas z powrotem na
Bunker Hill.
Milcza�, ale zauwa�y�am, �e rozgl�da si� wok� siebie niemal z l�kiem.
Kalejdoskop
wielkiego miasta, panuj�cy wok� harmider i blask nape�nia�y go respektem. W
rozproszonym �wietle elektrycznych latarni jego sk�ra nabra�a oliwkowego
odcienia, tak �e
m�g�by wr�cz uchodzi� za Meksykanina czy Latynosa. Zn�w pomy�la�am o ojcostwie,
kt�re
przyni�s� mi w podarunku. Ca�y pomys� wyda� mi si� absurdalny, W por�wnaniu z
jego
karnacj� moja sk�ra wydawa�a si� blada i bezbarwna. Wsp�lne nam obojgu ciemne
w�osy i
br�zowe oczy stanowi�y mizern� podstaw� do ustalenia ojcostwa.
Pod drzwiami domu noclegowego um�wili�my si�, �e spotkamy si� nazajutrz. Mali
ludzie nadal siedzieli na stopniach, tak jak ich zostawili�my godzin� wcze�niej.
Przypatrywali
mi si� ciekawie, bez wrogo�ci czy niech�ci.
- Sk�d tutaj tylu Japo�czyk�w? - zapyta�am po cichu.
Odwr�ci� si� i powiedzia� co� do siedz�cych na schodach m�czyzn w j�zyku,
kt�rego
nie rozpozna�am. Roze�miali si�, szczerze ubawieni.
- Japo�czyk�w? - powt�rzy� Carriscant tonem wyrzutu. - Ci ludzie s�
Filipi�czykami.
7
Siedzieli�my z Salvadorem Carriscantem na wyk�adanym listewkami siedzeniu.
Czerwony trolejbus toczy� si� z ha�asem przed siebie. Na wysoko�ci Sawtelle
przeci�li�my
bulwar Pico, kieruj�c si� na zach�d, w stron� Santa Monica. Na niekt�rych
odcinkach bulwar
by� poszerzany. Ca�e ci�gi ma�ych, parterowych sklep�w zosta�y zr�wnane z
ziemi�, aby
utworzy� nowy pas ruchu. Wkr�tce ka�dy b�dzie m�g� bez przeszk�d dojecha� nad
morze.
Mijaj�c pola fasoli, dotarli�my do ko�cowego przystanku przy Ocean Avenue i
poszli�my
dalej pieszo w stron� parku. Zn�w zauwa�y�am, �e nap�r t�umu, ha�as i jaskrawe
barwy
parasoli zdaj� si� r�wnocze�nie poci�ga� go i onie�miela�. Zatrzymywali�my si�
przy
japo�skich pasa�ach gier losowych, gdzie grano raczej o fanty ni� o pieni�dze,
mijali�my
nadbrze�ne kawiarnie i niezliczone falochrony, karuzele i diabelskie m�yny.
Powietrze
rozbrzmiewa�o krzykami dzieci i natr�tnym buczeniem motor�wek dowo��cych
w�dkarzy na
rybackie barki - stare szkunery bez maszt�w i klipery o drewnianych kad�ubach -
zakotwiczone oko�o stu jard�w od brzegu. Tylko ma�pia farma wywar�a na
Carriscancie
przygn�biaj�ce wra�enie. Ludzie otaczali klatki sze�ciokrotnym kordonem i
nie�atwo si� by�o
docisn��, �eby zobaczy�, co za atrakcja �ci�gn�a tutaj ten t�um. Gdy ujrza�
melancholijne
szympansy i znerwicowane, wyn�dznia�e gibony, siedz�ce w ciasno okratowanych
kojcach,
wyraz zaciekawienia na jego twarzy w jednej chwili ust�pi� miejsca niesmakowi.
Uj�� mnie
za �okie� i wyprowadzi� z t�umu.
- Co si� sta�o? - zapyta�am.
- Te ma�py w klatkach... Nie lubi� tego. - Przypomnia�y mi o kim�. - Chod�my co�
zje�� - zaproponowa�, zmieniaj�c temat. - Mam ochot� na ryb�.
Poszli�my do jednego z du�ych, nowo pobudowanych hoteli, o nazwie �Soyereign�,
kt�ry mia� og�lnie dost�pn� jadalni�. Carriscant zam�wi� makrel� z rusztu po
hiszpa�sku,
kt�r� spo�y� ze swoim zwyk�ym skupieniem.
- To jest �wie�e - przyzna� burkliwie. - Najlepsza rzecz, jak� do tej pory
jad�em w
Ameryce.
Dobre jedzenie u�mierzy�o gniew, jaki wzbudzi�a w nim ma�pia farma, i czu�am, �e
jego nastr�j zaczyna si� poprawia�.
- Przez wszystkie te lata nigdy nie mog�em naje�� si� ryb do syta - powiedzia� -
chocia� byli�my niedaleko od wybrze�a. - Sprzedawali�my wszystko, co z�owili�my.
Nie naciska�am, nie pyta�am, co mia� na my�li, m�wi�c o �wszystkich tych
latach�.
B�dzie do�� czasu, �eby go wysondowa�, poza tym mia�am nadziej�, �e sam mi
wszystko
opowie, kiedy uzna za stosowne. U�wiadomi�am sobie, �e ta przeja�d�ka nad morze
mia�a
s�u�y� po prostu dalszemu prze�amywaniu lod�w. Zupe�nie w stylu ojca
odbudowuj�cego
wi� ze swoj� od lat niewidzian� c�rk�. Moje milczenie, moja ma�om�wno��
stwarza�y po
temu odpowiedni klimat i widzia�am, �e m�czyzna jest zadowolony.
Nagle zada�am sobie pytanie, dlaczego w�a�ciwie mia�abym go uszcz�liwia�, sk�d
bierze si� moja otwarto�� na... na co? - na przyja��, na wi�, kt�ra si� mi�dzy
nami zaczyna�a
nawi�zywa�. Zna� moj� dat� urodzenia, ale czego to dowodzi�o? Wiedzia�, o jakiej
porze dnia
si� urodzi�am, ale m�g� to by� trafny domys�, fortunny strza�... W jego
post�powaniu ze mn�
by� jednak jaki� szczeg�lny rodzaj pewno�ci siebie, jakie� przekonanie, kt�rego
- czu�am to -
�aden oszust czy naci�gacz nie da�by rady podrobi�. Nie by�o to wymuszone, nie
usi�owa� mi
w ten spos�b zaimponowa�. W moim towarzystwie wydawa� si� odpr�ony, co z kolei
mia�o
relaksuj�cy wp�yw na mnie...
Podni�s� wzrok znad talerza i obdarzy� mnie kr�tkim, zdecydowanym u�miechem,
kt�ry na mgnienie oka pobru�dzi� jego szerok� twarz. By� mo�e, my�la�am, skoro
Rudolf
Fischer ponad wszelk� w�tpliwo�� nie jest moim ojcem, a Hugh Paget ma
substancjalno��
mitu, uchwyci�am si� zbyt mocno tego kandydata z krwi i ko�ci, tak atrakcyjnego
w swoim
cielesnym istnieniu, w swoim �tu i teraz�. By�a to szczeg�lna pokusa i
u�wiadomi�am sobie,
przygl�daj�c si� temu silnemu, przystojnemu, starszemu panu, �e nie jestem na
ni� tak
uodporniona, jak s�dzi�am.
Kiedy zapyta�am, czy chcia�by co� na deser, powiedzia�, �e woli jeszcze jedn�
ryb�.
Zam�wi� p�at kalifornijskiego tu�czyka z wody i spo�y� go powoli, delektuj�c si�
jego
smakiem, w czasie gdy ja jad�am lody i pali�am papierosa. Po drugiej rybie
zam�wi� koniak,
najta�szy, jaki mieli w lokalu. Dyskretnie oczy�ci� z�by wyka�aczk� (nosi� przy
sobie ich
ma�y pakiecik), po czym - o zgrozo - zacz�� sobie p�uka� usta koniakiem. Ni
st�d, ni zow�d
zacz�am papla�, zupe�nie nie w swoim stylu, pokrywaj�c rosn�ce zak�opotanie. On
s�ucha�
uprzejmie moich opowie�ci o Santa Monica, Venice i Malibu - takich, jakimi je
niegdy�
zna�am - ale przez ca�y czas widzia�am, jak s�czy brandy i - co gorsza -
s�ysza�am, jak z jego
ust dobywaj� si� st�umione odg�osy tych higieniczno-dentystycznych zabieg�w.
- ... autostrada Roosevelta jeszcze wtedy nie istnia�a - m�wi�am. - Teraz mo�na
objecha� ni� ca�e wybrze�e, a� po Oxnard. ale pami�tam, jak kiedy� wybrali�my
si� tam z
papciem - musia�am mie� wtedy ko�o dwunastu lat...
- Dwunastu?
- Tak, ja...
Zmarszczy� czo�o.
- Czyli gdzie� oko�o 96 roku?
- Mniej wi�cej. Dwana�cie czy trzyna�cie, co� ko�o tego. Jeden z klient�w papcia
-
pan J. W. Considine - mia� w Malibu dom. Musieli�my przeprawi� si� tam �odzi�
kursuj�c� z
nabrze�a w Santa Monica. To miejsce by�o naprawd� odci�te od �wiata w tamtych...
- Kay...
Umilk�am natychmiast. Zrozumia�am, �e mnie nie s�ucha�.
- Gdybym chcia� odszuka� kogo� w Kalifornii, jak powinienem si� do tego zabra�?
- To zale�y... Czy wiadomo, jak ten kto� si� nazywa?
- Paton Bobby. Mieszka w Kalifornii, to wszystko, co wiem. A przynajmniej
mieszka�.
Zdusi�am niedopa�ek papierosa.
- Paton Bobby. Jakie� dodatkowe informacje?
- Jest troch� starszy ode mnie. I jak s�dz�, by� kiedy� policjantem.
- To mo�e u�atwi� spraw�. Co� jeszcze?
- To wszystko.
Spojrza�am na niego. Wiedzia�am, �e nasze wsp�lne przedsi�wzi�cie, czymkolwiek
mia�o si� okaza�, rozpoczyna si� - nieodwo�alnie - w tej w�a�nie chwili.
- Czy mog� wiedzie�, jaki jest pow�d tych poszukiwa�?
U�miechn�� si� bladym, sennym u�miechem. Jego nastr�j zmieni� si� od chwili, gdy
wspomnia�am swoje dzieci�stwo, wypraw� do Malibu, m�j �wczesny wiek i dat�. To
przenios�o go wstecz - by� mo�e do tego miejsca, gdzie nigdy nie m�g� naje�� si�
ryb do syta
- i wci�� tam przebywa� my�lami.
- Przepraszam ci�, moja droga. Co m�wi�a�?
- Po co te poszukiwania?
Westchn��, spojrza� na sw�j pusty talerz, odwr�ci� widelec z�bami w d� i zn�w
spojrza� mi w oczy.
- Chyba mo�na by to uj�� w ten spos�b - powiedzia�, unosz�c brwi, z niewinnym
wyrazem twarzy - �e szukam zab�jcy.
8
Filip wypisa� czek z komiczn�, niewsp�miern� do tego faktu dum� i wr�czy� mi go
z
dworskim uk�onem.
- Dwie�cie dolar�w, p�atne na ��danie pani Kay Fischer - powiedzia� z u�miechem
na
ustach.
- A wi�c masz prac� - skonstatowa�am.
- I konto w banku. Sze�� tygodni roboty dla MGM. Jestem trzecim scenarzyst� w
�Czterech strzelbach dla Teksasu�.
- Pachnie sukcesem.
- Pachnie pieni�dzmi.
Siedzieli�my w moim biurze przy bulwarze Hollywood. Ze swojego okna widzia�am
trzy najwy�sze pi�tra Guaranty Building i zakurzone li�cie palm. Wynajmowa�am
trzy pokoje
nad hurtowni� odzie�y specjalizuj�c� si� w d�insach, ogrodniczkach i obuwiu
roboczym dla
pracownik�w przemys�u naftowego. Pok�j od strony bulwaru by� biurem, za nim
znaj