7335

Szczegóły
Tytuł 7335
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7335 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7335 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7335 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Robert Rankin Ksi�ga prawd ostatecznych The book of ultimate truths T�umaczy�: Pawe� Wieczorek Wydawnictwo Zysk i S-ka Pozna� 1997 Ksi��k� t� dedykuj� Freddy�emu Merkury - staremu kumplowi z Ealing School of Art. Fred, uczyni�e� �wiat weselszym i odszed�e� na zawsze, nie oddawszy mi trzech funciak�w, kt�re po�yczy�e� w tysi�c dziewi��set siedemdziesi�tym drugim. Stary, brakuje nam ciebie. Wst�p W dawnych czasach mia� wiele wciele�. A mo�e jeszcze wi�cej. Kr��y� po Ziemi jako Nostradamus, ojciec kr�la Artura Uther Pendragon, hrabia Cagliostro i Rodrigo Borgia - cho� najprawdopodobniej w innej kolejno�ci. Zna� siedemna�cie j�zyk�w, gra� w strza�ki z Dalajlam� i dzieli� �piw�r z Rasputinem, Albertem Einsteinem, Lawrence�em z Arabii i George�em Formbym. Cieszy� si� bosk� czci� we wschodnim Acton, a kiedy� wspi�� si� na Mount Everest w bon�urce i pumpach po to tylko, by wygra� zak�ad z Oscarem Wilde�em. Odby� podr� na Wenus w towarzystwie George�a Adamskiego, wynalaz� na nowo okaryn�, a jego kuk�a zosta�a spalona przez Cech Mieszczek Chiswick. By� mistrzem fechtunku, wy�mienitym kucharzem, podr�nikiem, poet�, malarzem, stygmatykiem, guru dla niejednego guru i nienawidzi� Buda Abbotta. Umia� otworzy� z�bami puszk� sardynek, zapali� o podbr�dek zapa�k�, �apa� na lasso byczki, prowadzi� parow�z i nuci� wszystkie utwory duetu Gilbert and Sullivan, nie popadaj�c w za�enowanie ani nie wybuchaj�c p�aczem. By� prymusem w Oksfordzie, roztrwoni� trzy fortuny, posiad� tysi�c kobiet, narkotyzowa� si� w najdziwniejszy spos�b, dusz� zaprzeda� rock�n�rollowi i niewiele brakowa�o, by A. Einsteinowi sprz�tn�� sprzed nosa Nagrod� Nobla. Mia� zakaz wst�pu do wszystkich chi�skich bark�w makaronowych w zachodnim Londynie i zmar� bez grosza, w dziewi��dziesi�tym roku �ycia, w pewnym pensjonacie w Hastings. Nazywa� si� Hugo Artemis Solon Saturnicus Reginald Arthur Rune i nigdy si� nie nudzi�. Napisa� ponad osiem milion�w genialnych s��w. Jego autohagiografia: Najwspanialszy cz�owiek wszechczas�w, jest kronik� �ywota wielkiej osobowo�ci, cz�owieka unikaj�cego naszej codzienno�ci, lekcewa��cego prawa zwyk�ego obywatela, drwi�cego z obowi�zuj�cych konwencji, ponownego wynalazcy okaryny i �miertelnego wroga Buda Abbotta. By� wybitnym w�r�d wybitnych, od kt�rych a� roi�o si� w jego epoce. K�ad� si� przeogromnym cieniem na wszelkie modne miejsca swoich czas�w. By� zaufanym kr�l�w i przest�pc�w, papie�y i zawodowych bokser�w, latarnik�w i sprzedawc�w damskiej bielizny, wynalazc�w i wyrzutk�w. Rzecz dziwna - dzi� popad� w niemal ca�kowite zapomnienie. Jego g��wne dzie�o: Ksi�ga prawd ostatecznych, dawno znikn�o z ksi�garskich p�ek. British Library w og�le neguje istnienie takiej publikacji. Smith�s nie jest w stanie jej sprowadzi�, a opublikowane niedawno wydanie prywatne okaza�o si� wysokiej klasy oszustwem, sp�odzonym przez - podaj�cego si� za biografa Rune�a - niejakiego Sir Johna Rimmera, ukrywaj�cego si� przed urz�dnikami podatkowymi a� w Kalifornii. Ksi�ga prawd ostatecznych to opus magnum Rune�a, encyklopedia zebranej przez niego wiedzy. Mistrz wyja�nia w niej dok�adnie - w zrozumia�ych dla laika s�owach - jak to naprawd� jest w �yciu. Wyja�nia, dlaczego za ka�dym razem, kiedy z�o�y�e� naprawiany toster, zostaj� ci dwie drobne �rubki. Gdzie podziewaj� si� �rubokr�ty z ��tymi r�czkami. Dlaczego w�zki z supermarket�w gromadz� si� przy mostach nad kana�ami. Sk�d termos wie, jak odr�ni� to, co ma nie wystygn��, od tego, co ma si� nie ogrza�. Dlaczego aspiryna odnosi jedynie przypadkowe sukcesy. Sk�d si� bior� wyboje na jezdni, gdzie znikaj�, gdy ju� przez nie przejecha�e�, i dlaczego s� tam zawsze, kiedy przeje�d�asz. Wyja�nia mit prania �na sucho�. Metod� wr�enia z psich odchod�w. W jaki spos�b swetry firmy Arran rosn�, kiedy �pisz. Dlaczego niemo�liwe jest by� pierwszym w kolejce na poczcie i wiele, wiele innych spraw. W ci�gu ca�ego jego burzliwego �ycia Si�y Ciemno�ci, n�kaj�ce go pod wieloma ludzkimi postaciami - m��w, kt�rym przyprawi� rogi, pierwszego wynalazcy okaryny, Cechu Mieszczek Chiswick czy Towarzystwa Akceptacji Buda Abbotta - stale pr�bowa�y przeszkodzi� mu w ujawnieniu prawd ostatecznych. Nale�a�oby doda� jeszcze posiadaczy nieruchomo�ci i pensjonat�w, w�a�cicieli chi�skich bar�w makaronowych w zachodnim Londynie, mleczarzy, krawc�w, szewc�w, producent�w artyku��w dla magik�w, agent�w biur podr�y oraz hurtownik�w win. Wszyscy oni kierowali si� - jak mawia� Rune - �przedziwn� poronion� zasad�, �e Mistrz ma p�aci� rachunki tak samo jak mot�och�. Mimo sta�ego zagro�enia zamachami i procesami, Hugo Rune nigdy nie obawia� si� m�wi�, wymienia� nazwisk ani wyci�ga� oskar�y cielsko palca. Jego skromnym celem by�o pomna�anie posiadanej przez ludzko�� wiedzy oraz osobiste doprowadzenie do pokoju na �wiecie. KSI�GA PRAWD OSTATECZNYCH MUSI WI�C ZOSTA� PONOWNIE OPUBLIKOWANA DLA DOBRA NAS WSZYSTKICH Obchody Dnia Pokoju Cornelius Murphy by� zbyt m�ody, aby pami�ta� Dzie� Pokoju, dlatego te� poprosi� wujka Briana, aby mu wszystko o nim opowiedzia�. - No c�, synu - zacz�� wuj, sadowi�c si� wygodnie na otomanie i ss�c ustnik fajki. - Co by� chcia� wiedzie�? - By�y flagi? - Flagi? - Wuj wyj�� z ust wiekow� fajk� z g��wk� z morskiej pianki i wypu�ci� k��b dymu. - Oj by�y, synu, i to jakie. Wszelkich kszta�t�w i kolor�w. Ca�a Sprite Street przypomina�a nabity znaczkami klaser. Wsz�dzie �opota�y sztandary Zjednoczonego Kr�lestwa, a ja wraz z twoj� ciotk� wywiesili�my z okien rolki papieru toaletowego, kt�re rozwin�y si� w si�gaj�ce niemal ulicy proporce. - A ciasta? - Ciasta? Oj by�y, i to jakie. Stara Ma Riley upiek�a placek w kszta�cie pa�acu Buckingham, a dziewczyny z pralni bu�eczki w kszta�cie znak�w zwyci�stwa, okr�t�w bojowych, lw�w i tygrys�w. Pami�tam nawet jedn� specjalnie przypieczon�, kt�ra przed przeci�ciem wygl�da�a dok�adnie jak cygaro Winstona Churchilla. - Ojej. - Cornelius opl�t� kolana ramionami. - A ta�ce, wujku? Ludzie ta�czyli? - Ta�ce? - Wuj zamacha� energicznie fajk�. - Oj, ta�czyli�my, i to jak, synu. Ta�czyli�my ca�� noc. Z kopalni przysz�y dwie orkiestry d�te, z tubami, tr�bkami i wielkimi b�bnami. Ta�czyli�my, a� zabola�y nas nogi, a potem ta�czyli�my dalej. Opad� plecami na oparcie, jakby samo wspominanie tamtych wydarze� wyzu�o go z si�. - A by�y ropuchy, wujku Brianie? Zestaw pyta� wyczerpa� si� i Cornelius natychmiast straci� zainteresowanie ca�� spraw�. - Ropuchy? Oj by�y, i to jakie, synu. Wielkie jak psy. Ta�czy�y, �piewa�y i gra�y na kobzach. W�a�nie wtedy Cornelius po raz pierwszy w �yciu zetkn�� si� z szale�stwem, a poniewa� by� jedynie dzieckiem, zrobi�o ono na nim spore wra�enie. 1 W szatni unosi� si� zapaszek przepoconych tenis�wek, spoconych cia� i nie mytych ty�k�w. Nie chcia� znikn��, cho� odpowiedzialni za jego powstanie ch�opcy byli ju� m�odymi m�czyznami i poszli w �wiat szuka� szcz�cia. �wiat�o sierpniowego s�o�ca przebija�o si� przez wysokie okna bez szczeg�lnego entuzjazmu. Muska�o puste szafki, nie u�ywane wieszaki i �uszcz�c� si� farb�. Nie zainteresowa�o si� w og�le samotnym indywiduum, siedz�cym na niskiej �aweczce stoj�cej przy oknie. Dlaczeg� mia�oby to robi�? S�o�ce ma wszak znacznie ciekawsze rzeczy do roboty, i to w miejscach du�o bardziej interesuj�cych. To samo dotyczy�o osobnika na �aweczce. Nazywa� si� Cornelius Murphy i by� doskona�ym materia�em na bohatera epos�w. Cornelius by� wysokim m�odzie�cem, jego tykowaty korpus by� nieproporcjonalnie d�ugi. Ko�czyny dynda�y nieporadnie i zdawa�y si� nie wiedzie�, co ze sob� zrobi�. Decyzj�, co robi�, podj�a ju� natomiast ciemna szopa na jego g�owie. W�osy postanowi�y zbuntowa� si� przeciwko wszelkiej dyscyplinie i u�o�y� w gro�ne fale. Zale�nie od chwilowego nastroju, rozchodzi�y si� we wszelkie mo�liwe strony. Cornelius mia� czo�o, kt�re kiedy� pewnie b�dzie szlachetne, delikatny orli nos, bystre szare oczy i szerokie, stworzone do u�miechu usta. W tej chwili nie u�miecha�y si� jednak. Przekr�ci� zegarek na nadgarstku i sprawdzi� godzin�. Min�o w�a�nie wp� do dziesi�tej rano. Czeka� na niego �wiat. Wsta�, przeci�gn�� si� i wysun�� do przodu skoczniejsz� nog�. Otworzy� drzwi i przygotowa� si� do ucieczki. W tym momencie drog� zast�pi� mu kr�py wuefista. - Pracownia! - wrzasn�� nauczyciel. Zaopatrzona w irch� d�o� wo�nego bez trudu si�ga�a we wszystkie zak�tki okien pracowni, by�y wi�c czyste. Sierpniowe s�o�ce wpada�o przez nie z przyjemno�ci�. Czas pokry� patyn� upstrzone efektami nieudanych eksperyment�w chemicznych mahoniowe sto�y robocze, kt�re �wieci�y si� niczym pokryte grub� warstw� politury. Kasetka w edwardia�skim stylu kry�a zdaj�cy si� mruga� aparat, dzi�ki kt�remu ponad wszelk� w�tpliwo�� mo�na by�o udowodni� prawo Boyle�a. N�ci�y swym widokiem palniki Bunsena, szalki Petriego i stojaki do prob�wek. W szufladzie le�a� papierek lakmusowy i duma�, jak si� przebarwi�. Przy biurku pod oknem siedzia� blady m�czyzna w ciemnym garniturze. Czu� si� zap�dzony w kozi r�g. Nazywa� si� Insparrow i piastowa� funkcj� inspektora do spraw zatrudnienia m�odzie�y. Na barkach tego bladego i wychudzonego m�czyzny spoczywa�a ogromna odpowiedzialno��, by ka�demu opuszczaj�cemu szko�� ch�opcu, jeszcze przed ko�cem roku szkolnego, znale�� pe�noetatow� prac�, i pan Insparrow realizowa� sw� misj� jak op�tany. Trzeba zreszt� przyzna�, �e rzeczywi�cie by� op�tany. Dzi�ki jego opieku�czej d�oni szko�a cieszy�a si� znakomit� reputacj� i to od pe�nych pi�ciu lat. Dotychczas udawa�o mu si� dopilnowa�, by ka�dy ch�opiec wszed� na odpowiedni� drog� �ycia, a udawa�o mu si� to dzi�ki zastosowaniu pewnej metody, kt�ra - cho� nie wywiedziona z przes�anek religijnych - by�a skuteczna. Spad�a ona na niego niczym o�lepiaj�ce objawienie jeszcze w dzieci�stwie. Gra� wtedy w �Szcz�liwe rodziny� i zastanawia� si�, dlaczego opisane na kartkach i nie bardzo. Wtedy tak szcz�liwe, podczas gdy jego w�asna prawda. Bum! Jak grom z jasnego nieba. Zrozumia�, �e wszystko opiera si� na nazwiskach i wykonywanych przez dane osoby zawodach. Jedno i drugie jest magicznie po��czone! Pan P�czek jest piekarzem, a pan M�ka m�ynarzem. To wszystko. By�o to tak oczywiste, �e a� dziwne, i� nikt przed nim tego nie odkry�. Je�eli chcesz by� w �yciu szcz�liwy, musisz znale�� zaj�cie, zaczynaj�ce si� na t� sam� liter�, co twoje nazwisko. Jakie to proste! Z pocz�tku nieco si� zmartwi�, poniewa� w owym czasie pragn�� z ca�ego serca zosta� rabusiem kolejowym. Potem nieco si� przerazi�. My�l, �e tylko on posiad� podobn� wiedz�, nieco go przyt�acza�a, skoro ju� j� jednak posiad�, nie by�o dla� drogi odwrotu. Jego przysz�o�� zosta�a wyznaczona. Zostanie panem Insparrowem, inspektorem do spraw zatrudnienia m�odzie�y, i przyczyni si� do szcz�cia tysi�cy m�odzie�c�w. Przez ostatnie pi�� lat to w�a�nie robi�. Co prawda, niejeden rodzic wielce si� dziwi�, dowiedziawszy si�, jak� to prac� pan Insparrow wybra� dla jego latoro�li. Zdawa�o si� nawet, �e niekt�rzy reagowali bardzo nerwowo - m�wili co� o zarzucanych na ga��zie sznurach, wspominali o smole i pierzu, najcz�ciej jednak udawa�o si� inspektorowi pacyfikowa� nawet najsilniejsze wybuchy rodzicielskiego gniewu. Tym, kt�rzy pozostawali g�usi na jego gro�ne monologi o straszliwym stygmacie spo�ecznym, kt�ry z pewno�ci� spadnie na nich, gdy przeszkodz� w�asnemu dziecku w otrzymaniu znakomitej pracy i ska�� je tym samym na czy�ciec stania w kolejce po zasi�ek, wspomina� o �cianie wstydu, na kt�rej po wsze czasy widnie� b�d� wyryte wielkimi literami nazwiska burzycieli wspania�ej reputacji szko�y. Wi�kszo�� rodzic�w by�a jednak bezgranicznie wdzi�czna, �e ich politowania godni ch�opcy dostawali w og�le jak�� prac�. Pan Insparrow przewraca� dokumenty wyj�te z pot�nej, opas�ej kartonowej teczki. Na jej ok�adce napisane by�o wielkimi, czerwonymi literami CORNELIUS MURPHY. Cornelius sko�czy� w�a�nie ostatni rok nauki i obmierz�e ch�opaczysko ci�gle pozostawa�o bez pracy. Dla pana Insparrowa to jakby spe�nienie si� koszmarnego scenariusza. Kiedy galopuj�cy zegar odmierza� ostatnie chwile nauki Murphy�ego, pan Insparrow zadzwoni� do jego ojca i odby� z nim gor�czkow� rozmow�. Obaj panowie zgodzili si�, �e Cornelius pozostanie w szkole do czasu, a� uda si� za�atwi� sprawy jak nale�y. Murphy senior okaza� si� po prostu barbakanem si�y i fortec� moralno�ci. Stwierdzi�, �e nie m�g�by znie�� my�li, i� syn kala dobre imi� jego w�asnej Alma Mater, sumienie nie pozwoli�oby mu jednak na dwulicowo��. Zaproponowa� wi�c wznios�y kompromis. Cornelius pozostanie w szkole, a� uda si� znale�� dla niego prac� z prawdziwego zdarzenia. W trakcie oczekiwania - aby nie ucierpia�a reputacja szko�y - powinien zosta� zatrudniony w jakim� charakterze i otrzymywa� pensj�. Na przyk�ad jako asystent inspektora do spraw zatrudnienia m�odzie�y. Panu Insparrowowi spodoba� si� ten pomys�. Od tamtej pory min�� miesi�c, w trakcie kt�rego inspektor coraz rzadziej widywa� Corneliusa Murphy�ego. Dzi� nadszed� czwarty dzie� wyp�aty i pan Insparrow got�w by� da� wiele, aby okaza� si� ostatnim. Otworzy�y si� drzwi i mocno pchni�ty Cornelius wpad� do pracowni. - Siadaj - powiedzia� pan Insparrow, nie podnosz�c g�owy znad papier�w. Cornelius wybra� krzes�o przy samych drzwiach. - Tutaj. - Po��k�y od nikotyny palec wskaza� na krzes�o przed biurkiem. Cornelius, pow��cz�c nogami, podszed� i ha�a�liwie zaj�� miejsce. U�miechn�� si� do pana Insparrowa, ten jednak nie odwzajemni� u�miechu. Dzieli� ich metr blatu i ponad dziewi�tna�cie milion�w kilometr�w. Pan Insparrow przybra� stanowcz� min� i w dalszym ci�gu przewraca� le��ce przed nim kartki. Czyni� to powoli i starannie. Bez odrobiny zniecierpliwienia. Cornelius obserwowa� inspektora. Spostrzeg�, �e jego uszy, tak pod�wietlone s�onecznym �wiat�em, �e niemal przezroczyste, bardzo przypominaj� par� ludzkich embrion�w, blaszki �upie�u za� na lewym ramieniu odwzorowuj� uk�ad gwiazd w Wielkiej Nied�wiedzicy. Zauwa�y� r�wnie�, �e pochodz�cy od nikotyny soczysty pomara�cz na ko�cach palc�w jest niemal identyczny z kolorem stosowanym przez francuskiego malarza Saint-Martina, kt�ry dla osi�gni�cia tego efektu korzysta� z mielonych kawa�k�w serca Ludwika XIV. Nie usz�o te� uwagi Corneliusa, �e kropla potu nad lew� brwi� pana Insparrowa jest jakby miniatur� ca�ego wszech�wiata. Inspektor w dalszym ci�gu przewraca� kartki. Od czasu do czasu podnosi� g�ow�, by spojrze� na Corneliusa i z pow�tpiewaniem kr�ci� g�ow�. Irytowa�o to nieco Corneliusa, poniewa� jednak che�pi� si� tym, �e jest w stanie przefrun�� przez ka�d� rozmow� z panem Insparrowem bez wypowiedzenia cho�by jednego s�owa, powstrzymywa� si� od komentarza. Po pewnym czasie pan Insparrow rozpar� si� wygodnie w fotelu, g��boko westchn�� i wbi� wzrok w Murphy�ego. - No to niez�y bigos - stwierdzi�. Cornelius z namaszczeniem skin�� g�ow�. - Wiesz, co mi przychodzi na my�l, kiedy widz� takiego m�odzie�ca jak ty? Cornelius pokr�ci� g�ow�. Nie wiedzia�. Wcale go to nie obchodzi�o. - My�l� tak samo jak nasz s�awny John Bradford, kiedy ujrza� prowadzonych na �mier� skaza�c�w: �Jak �atwo, bez pomocy Boga, i mnie mog�o to dosi�gn��. Cornelius mi�o si� u�miechn�� i wsta�, by z bosk� pomoc� odej��. - Siadaj! - Cornelius usiad�. - My�l� - ci�gn�� pan Insparrow, �ciskaj�c p�atek ucha (gdyby by�o ludzkim embrionem, sko�czy�oby si� to dla niego co najmniej uszkodzeniem m�zgu)-my�l�: �C� m�g�bym uczyni� dla tego niewdzi�cznego wyrostka?� Cornelius ziewn��. - Sied� prosto, ch�opcze. Cornelius z niech�ci� zacz�� wype�nia� polecenie. Jego w�osy dokona�y pozaplanowego rzutu na bakburt�. Zdecydowanym ruchem przeni�s� je wi�c na sterburt�. - Oto twoje akta. - Pan Insparrow tr�ci� dowody grzechu. - Opowie�� o nieszcz�ciu. Sta�e nieobecno�ci. �adnego zaanga�owania. Kiepskie wyniki egzamin�w. Stracone szans�. Zignorowane dobre rady. �adnej pr�by ust�pienia i poprawy. Wype�ni�e� formularz zg�oszeniowy, kt�ry ci da�em? Cornelius pami�ta� ten formularz - zrobi� z niego samolocik. Wspominano w nim o �monta�u maszyn�, ale gwiazda montowania maszyn nie p�on�a zbyt jasno na prywatnym firmamencie Corneliusa. - Podejrzewam, �e go zgubi�e�. Cornelius skin�� g�ow�. - G�o�niej! Cornelius g�o�niej skin�� g�ow�. - Na ile rozm�w wst�pnych ci� wys�a�em? Cornelius zacz�� w milczeniu liczy� na palcach. - Na siedem! Cornelius pomy�la�, �e to mo�e si� zgadza�. Nie zamierza� si� spiera�. Pan Insparrow sam dla siebie odczyta� list�. �Mechanik, marynarz-handlowiec, motorniczy kolejki podmiejskiej, murarz nagrobk�w, motocyklista-goniec, mediator ma��e�ski, model m�ski�. Ka�dy z tych zawod�w by� jakby stworzony dla Murphy�ego. Co dzia�o si� z tym ch�opakiem? Czy�by nie pozwala� sobie pom�c? Pan Insparrow pokr�ci� g�ow�. Jeszcze nigdy nie spotka� ch�opca, kt�ry tyle razy bez powodzenia przyst�powa�by do rozm�w kwalifikacyjnych. Kiedy jednak - nie wiadomo kt�ry ju� raz - przyjrza� si� uwa�nie powodom odmowy przyj�cia Murphy�ego, musia� przyzna�, �e trudno obwinia� wysokiego m�odzie�ca. Uznano, �e �zbyt dobrze si� wys�awia�, aby pracowa� jako motocyklista-goniec, jest �zbyt wyrafinowany�, aby zosta� mediatorem ma��e�skim, �zbyt szorstki� na m�skiego modela, �zbyt delikatny� na mechanika. I tak dalej. - Nic z tego nie rozumiem. - Pan Insparrow kolejny raz pokr�ci� g�ow�. - Pos�a�em ci� na siedem rozm�w kwalifikacyjnych. Wiem, �e robi�e�, co mog�e�, wszyscy bowiem, kt�rzy z tob� rozmawiali, dzwonili do mnie i chwalili ci� jako znakomitego go�cia. Ka�dy jednak zaczyna� w kt�rym� momencie podle przeprasza�, �e z powodu jakiego� niedorzecznego drobiazgu nie mo�e ci� zatrudni�. Jak mo�na by� �zbyt wysokim� na murarza nagrobk�w? Cornelius wzruszy� ramionami. Podejrzewa�, �e mo�e to mie� zwi�zek z przeci�tn� wysoko�ci� p�yt nagrobkowych. - Po prostu nie rozumiem tego - kontynuowa� pan Insparrow. - Twoje wyniki szkolne s� przera�aj�ce, ale brylujesz podczas rozm�w kwalifikacyjnych. Brylujesz, jednak nikt nie chce ci� zatrudni�. To niez�y bigos i nie ma co do tego najmniejszej w�tpliwo�ci. Cornelius przytakn�� w my�li. Pan Insparrow przyci�gn�� ku sobie d�ugie pude�ko z fiszkami, po�lini� palec i zacz�� przerzuca� zawarto��. Cornelius zauwa�y�, �e drewniany uchwyt na ko�cu sznurka do podnoszenia i opuszczania �aluzji w oknie ma kszta�t �o��dzia. Musia�a to by� pozosta�o�� po wierze w to, �e d�b, ulubione drzewo Boga Piorun�w, mo�e uchroni� przed uderzeniem b�yskawicy. - Aha! - Pan Insparrow wyci�gn�� z pude�ka kart� i zamacha� ni� wysoko. - Bo�e drogi! - U�miechn�� si� do Corneliusa, kt�remu zrobi�o si� nieswojo. - Mam! Oto bilet. - Popatrzy� na Corneliusa zw�onymi oczami. - Wiesz, co tu mam? Cornelius pokr�ci� g�ow�. - Jeste� pewien? Cornelius skin�� g�ow�. Pan Insparrow zachichota�. - Na pewno jeste� pewien? Cornelius ponownie skin�� g�ow�. Pan Insparrow ponownie zachichota�. - Jeste� pewien, �e na pewno jeste� pewien? Cornelius podrapa� si� po g�owie, wzniecaj�c kolejny bunt armii w�os�w. - Znakomicie, rewelacyjnie. - Inspektor do spraw zatrudnienia m�odzie�y wyj�� z teczki formularz. Wype�ni� go wiecznym pi�rem. Osuszy� bibu��. Z�o�y� i wsun�� do koperty. Zaklei� j�. Wielkimi, drukowanymi literami napisa� z przodu nazwisko i adres. Osuszy� czarne litery bibu�� i poda� swe dzie�o Corneliusowi Murphy�emu. - Prosz�. Nie zgub tego. Id� prosto pod adres na kopercie i zapytaj o monsieur Messidora. B�d� sob�. Rozumiesz? Nie staraj si� przesadnie dobrze wypa��. B�d� jedynie sob�. Cornelius patrzy� lekko oszo�omiony. - Znakomicie! - pisn�� pan Insparrow. - To jest to! Id� ju�, zadzwoni� i zapowiem ci�. Cornelius wsta�, przewracaj�c krzes�o. Zazwyczaj by�o to kwitowane lodowatym spojrzeniem, ale tym razem sta�o si� inaczej. Pan Insparrow rykn�� �miechem i zn�w powt�rzy�: - Znakomicie! Cornelius zawaha� si� przez moment, nim wyci�gn�� praw� d�o�. Pan Insparrow r�wnie� chwil� si� zawaha�, w ko�cu wsun�� w ni� stanowi�cy wyp�at� Corneliusa pliczek banknot�w. Cornelius podzi�kowa� skinieniem g�owy, a pan Insparrow klasn�� w d�onie. Nim Cornelius dotar� do drzwi, inspektor zacz�� sprz�ta� biurko. Zanim m�odzieniec zd��y� przej�� przez boisko i wyj�� na ulic�, inspektor wyci�gn�� nogi na blacie i wyj�� z kieszeni papierosy. *** S�o�ce pada�o na szyb� w oknie pracowni. Na zewn�trz, na kupie koksu, siedzia� emerytowany kocur i marzy� o Clarze Bow. Nim zadzwoni� telefon, popielniczka by�a pe�na, a paczka szlug�w pusta. Monsieur Messidor m�wi� z ci�kim francuskim akcentem. Z zachwytem stwierdzi�, �e jeszcze nigdy nie spotka� podobnego ch�opca. Ch�opca, kt�ry dzi�ki b�yskotliwej osobowo�ci i pora�aj�cej inteligencji ma w niedalekiej przysz�o�ci zapewnion� s�aw�. Nie wiedzia�, jak dzi�kowa� panu Insparrowowi za mo�liwo�� poznania kogo� takiego. Mo�liwo�� szkolenia tak utalentowanego ch�opca to zaszczyt, kt�ry mo�na por�wna� jedynie z zaszczytem otrzymania Legii Honorowej. Pan Insparrow wzi�� g��boki wdech i westchn�� z bezbrze�n� ulg�. - Nareszcie! - Niestety - kontynuowa� monsieur M. - z przykro�ci� musz� stwierdzi�, �e mistrz Murphy jest zbyt utalentowany, aby zosta� mimem. Pan Insparrow zakry� twarz d�o�mi i zacz�� pochlipywa�. W znajduj�cej si� niedaleko szko�y budce telefonicznej Cornelius Murphy delikatnie odwiesi� s�uchawk�. Dok�adnie tak samo jak siedem razy wcze�niej. Je�eli doliczy� s�awetn� jedenastogodzinn� konferencj� na szczycie, to osiem. - �wiat czeka! - powiedzia� pan mistrz mimiki, Murphy. �wiat rzeczywi�cie czeka�. 2 W lecie 1967 roku Hugo Rune wyg�osi� seri� wyk�ad�w w Rondo Hatton Memoria� Hali w Brentford, w zachodnim Londynie. Zosta�y one sfilmowane, niestety nieznane jest miejsce, gdzie obecnie znajduje si� ten historyczny materia�. Zachowa�y si� na szcz�cie transkrypty wyk�ad�w, a s� to dokumenty fascynuj�ce. Ukazuj� nie tylko niew�tpliwy geniusz Rune�a, ale tak�e jego zadziwiaj�c� charyzm� oraz niezawodn� umiej�tno�� oczarowywania s�uchaczy. TRANSKRYPT Z WYK�AD�W HUGONA RUNE�A. WYK�AD SI�DMY. PRAWDY UNIWERSALNE: Wy chcecie je pozna�. Ja ju� je znam. Rune pojawia si� na wype�nionej po brzegi sali z ponadgodzinnym op�nieniem. Siedzi w wy�cie�anym palankinie, niesiony centralnym przej�ciem przez krocz�ce powoli cztery miejscowe Kr�lowe Maja. Na przedzie tego pochodu akolita Rizla wymachuje kadzielnic�. Aplauz jest og�uszaj�cy. Rune zostaje delikatnie wniesiony na scen� i usadzony na stercie poduszek. T�um wyje: Hu-go, Hu-go! Po pi�ciominutowej owacji na stoj�co, Rune, kt�ry chyba j� przespa�, podnosi d�o�, aby uciszy� zebranych. Aula milknie. Akolita Rizla odchrz�kuje i rozpoczyna wyk�ad. Rune cicho pochrapuje. Ludzko�ci! Oto s�owa Hugona Rune�a, kt�re przekaza� jego sekretarz Rizli. Dzisiejszego dnia obdarz� was moj� wiedz�. Aby�cie stali si� tacy jak ja. Niech tak si� stanie. Niech s�owo zostanie wypowiedziane. Zaczn� od wyja�nienia istoty wszech�wiata. Wszech�wiat to miejsce bardzo ciche, bardzo spokojne, eteryczne i pe�ne wolnej przestrzeni. Aby zrozumie� wszech�wiat oraz swoje w nim miejsce, nale�y by� takim jak wszech�wiat. (Liczne kiwni�cia g��w). O wiele za d�ugo znosili�my czcz� gadanin� siwobrodych naukowc�w, m�wi�cych o �rozszerzaj�cym si� wszech�wiecie�. Wedle tych uczonych g��w, wszech�wiat jest dzieckiem Wielkiego Wybuchu. Nie m�wiono, kto lub co wyzwoli�o �w tytaniczny wybuch ani co si� dzia�o p� godziny przed nim. (�miech). Takie drobiazgi nie interesuj� naszych siwobrodych przyjaci�. Uznali, �e Wielki Wybuch by� i koniec. Wi�cej - zacz�li twierdzi�, �e w jego efekcie rozszerza si� nie tylko wszech�wiat, ale tak�e przestrze� jako taka! (Gwa�towny �miech, szydercze okrzyki). Wiecie, co m�wi� takim jak oni? M�wi�: Tere fere kuku, strzela baba z raku! (Oklaski. Okrzyki: �Brawo!�) Tak w�a�nie m�wi�. Je�eli bowiem przestrze� si� rozszerza, rozszerza� si� tak�e musz� zawieraj�ce j� atomy i moleku�y. Gdyby si� tak nie dzia�o, ca�a materia zamieni�aby si� w gaz. Je�eli wi�c w tym samym czasie wszystko si� rozszerza, to wzgl�dnie zachowuje swe rozmiary. Nie istnieje wszak nic, wzgl�dem czego mo�na by zmierzy� stopie� rozszerzania si�. (Oklaski). Tak wi�c nale�y stwierdzi�, �e kosmos znajduje si� w stanie wiecznego bezruchu. Niezmiennie od chwili jego stworzenia. Wszech�wiat nigdzie nie zmierza. Stoi w bezruchu! (Burzliwe oklaski. Okrzyki: �Brawo, Hugo!� i �Ma facet oko!�) W ten spos�b dochodz� do sprawy siedzenia w bezruchu, czyli tego, co - jak bystrzejsi spo�r�d was z pewno�ci� zauwa�yli - w�a�nie czyni�. Aby znale�� si� w stanie jedno�ci ze Statycznym Kosmosem nale�y osi�gn�� stan idealnego bezruchu. Stan ten znany jest pod nazw� apatii. (Westchnienia). S�owo APATIA pochodzi z j�zyka atlantyckiego. A-PA-TIA. A oznacza NA, PA - PO, TIA - PRA. NA-PO-PRA, czyli NAUKA O POSZUKIWANIU PRAWDY. Jest to trudna droga i niewielu ma odwag� na ni� wst�pi�. Apath, czyli �cz�owiek szukaj�cy prawdy�, musi narzuci� sobie dyscyplin� i rygorystycznie unika� jakichkolwiek form aktywno�ci, zar�wno psychicznej, jak i fizycznej. Musi by� przygotowany do d�ugotrwa�ego siedzenia - je�li trzeba, nawet przez lata - a� osi�gnie odpowiedni stan umys�u i do�wiadczy ol�nienia. Jego otoczenie musi z po�wi�ceniem zaspokaja� jego potrzeby. (Pomruki niezadowolenia ze strony damskiej cz�ci audytorium. M�skie: �Ciii!�) Apath musi umie� obroni� si� przed lenistwem. Lenistwo bowiem to cecha podst�pna i sprowadzaj�ca na manowce, spotykana u jednostek niegodziwych, odmawiaj�cych zaspokajania potrzeb Apath. Odpierajmy lenistwo z nale�ytym mu zdecydowaniem. Je�eli zauwa�ymy je u �ony albo matki, nie �a�ujemy kilku raz�w kijem. (Ze strony cz�onki� Cechu Mieszczek Chiswick okrzyki: �Ha�ba!�. Gwizdy z balkonu). S�dz�, �e nawet tysi�c raz�w kijem nie by�oby za wiele po to, aby m�czyzna m�g� osi�gn�� stan Kosmicznej �wiadomo�ci, absolutn� pogod� ducha, idealny spok�j i harmoni�, bezgraniczn� wiedz� i wszechogarniaj�ce zrozumienie. (Okrzyki: �Powiesi� go!� Na scenie l�duje damski but.) Dla kogo� takiego nie b�dzie rzeczy niemo�liwych. Po osi�gni�ciu stanu jedno�ci z wszech�wiatem, jego wiedza stanie si� absolutna, jego s�owo boskim prawem, autorytet za� niepodwa�alny. C� wi�c zdro�nego w tym, �e ��da paru kij�w dla wa�koni�cej si� po�owicy? (Cz�onkinie Cechu Mieszczek wdzieraj� si� na scen�, rozp�tuje si� regularna bitwa. Akolita Rizla pada znokautowany damsk� torebk�). KONIEC TRANSKRYPTU Osnow� naszego bytu tworz� niewidzialne linie. Poruszamy si� po nich bez przerwy. Kr��ymy mi�dzy domem a szko��. Pomi�dzy domem a prac�, domem a miejscami rozrywek. Tu i tam, i licho wie gdzie jeszcze. Niekt�rzy z nas tkaj� ma�e g�ste paj�czyny, inni oplataj� �wiat. Istot� tego wszystkiego rozumiej� jedynie Bogowie. Cornelius w�drowa� w�a�nie wzd�u� niewidocznej linii, ��cz�cej jego szko�� z barem �N�ki Mojej �onki�. Ostatnio by�a to linia dobrze przeze� wydeptana. W barze �N�ki Mojej �onki� podawano przyzwoit� wy�erk� za przyst�pn� cen�. By�a tam te� pewna niew�tpliwa atrakcja wzrokowa, kt�ra stanowi�a znakomit� reklam� lokalu. Lokal sta� si� wkr�tce miejscem odwiedzanym regularnie przez ci�ko pracuj�cych m�czyzn o przera�aj�co wielkich ty�kach. Facet�w tych ��czy�o zami�owanie do ma�ych gazetek o wielkich nag��wkach, przyzwoitej i niedrogiej wy�erki oraz kszta�tnych p�cin. Bar sta� si� istn� fabryk� pieni�dzy, wi�c w�a�ciciel, restaurator Ridout, postanowi� otworzy� niewielk� sie� podobnych jad�odajni - pojawi�y si� bary �N�ki Mojej Siostrzyczki�, �N�ki Mojej Bratanicy� oraz �N�ki Mojej Mamu�ki� (tu jedzenie podawano na w�zkach). Niestety, nie�le rozwijaj�ce si� imperium run�o, gdy pan Ridout przekroczy� granice dobrego smaku i otworzy� dla �wiata �N�ki Mojej Kochanki�. To nieprzemy�lane przedsi�wzi�cie przyp�aci� zreszt� rozwodem. Rozw�d sko�czy� si� dla niego nie najlepiej. Cornelius zachodz�c do baru, siada� zawsze na miejscu przy oknie, st�d roztacza� si� doskona�y widok na ca�y lokal i ulic�. Miejsce to rezerwowa�a dla niego �ona w�a�ciciela, darz�ca Murphy�ego szczeg�ln� sympati�. Kiedy wr�ci� z budki telefonicznej, by�o w dalszym ci�gu wolne. Zam�wi� kolejny sandwicz z bekonem i fili�ank� herbaty. - Ju� si� robi, skarbie. - Pi�kna kobieta, zawodz�c nieco, pobieg�a spe�ni� jego �yczenie. Cornelius zauwa�y�, �e myszka na jej prawym udzie ma kszta�t Isle of Lyonesse. Wytar� palcem kropl� rosy na szybie i wyjrza� na ulic�. Szykowa�o si� co� wa�nego. Czu� to. Nagle drzwi otworzy�y si� z j�kiem i do baru wszed� Tuppe, cz�api�c niczym kaczka. Ni�s� br�zow� papierow� torb�. Tuppe wygl�da� jak ma�a p�kata beczu�ka. Nawet w�r�d ludzi niskich by� zdecydowanie najmniejszy. Zdarza�o si�, �e i kar�y przygl�daj�c mu si�, pyta�y: �Co to za kurdupel?� Zarabia� niez�y grosz, grywaj�c w reklam�wkach dzieci, jego umys� jednak od zawsze zajmowa� si� wy�szymi sprawami. Doskonale zdawa� sobie spraw�, �e jest znakomitym materia�em na bohatera epos�w. By� najlepszym przyjacielem Corneliusa i teraz, orientuj�c si� po nogach za�o�onych w charakterystyczny spos�b jedna na drug�, kierowa� swe drobne stopki ku stolikowi Murphy�ego. By�a �onka, nios�ca w�a�nie wysokiemu m�odzie�cowi drugie �niadanie, przesz�a nad Tuppem, z�apa�a krzes�o i pchn�a je w kierunku Corneliusa. Cornelius pom�g� swemu towarzyszowi na nie si� wdrapa�. - Witaj, Tuppe. - Witaj, Corneliusie. Jest w nich bekon? - spyta� Tuppe, wskazuj�c na sandwicze. Cornelius zaoferowa� mu zawarto�� swojego talerza. - Jak najbardziej. Cz�stuj si� bez �enady. Tuppe natychmiast skorzysta� z hojno�ci przyjaciela. - Nie odm�wi�bym te� ma�ej herbatki - zauwa�y�. Cornelius zam�wi� jeszcze jedn� herbat�. - Mam nadziej�, �e wypijesz j� na miejscu. - Dowcipni� z ciebie jak zawsze. - Tuppe zacz�� zajada�. - Czy m�g�bym zapyta�, co kryje ten tajemniczy w�r? - Cornelius wskaza� na le��c� na stole torb�. - Ryba w stanie hibernacji. W trakcie eksperymentu. Cornelius zmieni� temat. Nie przepada� za rybami. - Ten b�cwa� Insparrow podj�� dzi� kolejn� pr�b� zatrudnienia mnie. - Na pohybel jemu i wszystkim jego czynom - powiedzia� Tuppe, przeci�gaj�c przez szpar� mi�dzy przednimi z�bami sk�rk� z bekonu. - Rozumiem, �e dosta�e� od niego pensj�. - Oczywi�cie. - Pok�j wi�c z tob�. - Tuppe chrupa� bekon, Cornelius popija� herbat�. Po chwili Tuppe robi� to samo. - �wietne n�ki ma ta by�a �onka. A� do samej ziemi. Cornelius uni�s� brew. - Przepraszam, przepraszam, ale wiesz, jak jest. Cornelius wiedzia�. Przyjaciele naprawd� si� rozumieli. Ca�kowicie. - Jak tata? - zapyta� Tuppe po chwili milczenia. - Trudno go wyci�gn�� z szopy. - A mama? - Pod skrzyd�ami lekarzy. - No a ty? - Zdr�w od st�p do g��w, ale co� mnie �wierzbi i nijak nie mog� si� tego pozby�. - Masz na my�li te sprawy, kt�re stanowi� osnow� epos�w? Te� to czuj�. - Wiem. - S�dz� - powiedzia� Tuppe, wyci�gaj�c z kieszeni przemianowany na chusteczk� skraj koszuli i wycieraj�c nim usta - �e jest to najlepsze z mo�liwych zako�czenie naszego pobytu tutaj i powinni�my gdzie indziej poszuka� przyg�d. Tak te� zrobili. *** Ponad szko�� oraz �N�kami Mojej �onki� wznosi�o si� wzg�rze Star Hill. Wype�nia�o ono znacz�c� cz�� krajobrazu i zajmowa�o ca�e sze�� kwadrat�w na sztabowej mapie. Star Hill nale�a�o do gminy i dolne partie jego zboczy zosta�y przeznaczone do cel�w rekreacyjnych. Kopano tu pi�k�, odbywa�y si� pikniki oraz festyny sportowe. Ros�y te� g�ry �mieci. Zalesiony �rodek wzg�rza zarezerwowano dla rowerzyst�w, ptasich gniazd oraz m�odych amator�w wolnej mi�o�ci. M�czy�ni w nieprzemakalnych p�aszczach bawili si� tu w chowanego z policjantkami w cywilu. Szczyt, kt�ry wedle danych z punktu triangulacyjnego znajdowa� si� mniej wi�cej sto metr�w nad poziomem morza, promieniowa� magi�. W ciep�e noce przybywali tu na ta�ce miejscowi Wiccansi z obna�onymi ko�czynami, w zaro�lach harcowa�y lisy, w ukryciu przed ludzkim wzrokiem kwit�y rzadkie orchidee, a wiatr zawsze wia� ze wschodu. Betonowy cok�, wzniesiony przez rad� miejsk� w 1935 roku, upami�tnia� miejsce, w kt�rym dok�adnie trzysta lat wcze�niej pochowano doczesne szcz�tki pastora Matthew Kempa. Pastor otrzyma� pozwolenie na poch�wek w najwy�szym miejscu okolicy od samego arcybiskupa Canterbury - na dodatek w pozycji pionowej, g�ow� w d�. Argumentowa�, �e kiedy w Dniu Zmartwychwstania zabrzmi d�wi�k tr�b a ca�y �wiat obr�ci si� do g�ry nogami, on jako pierwszy wydostanie si� na zewn�trz i stanie na nogach. Betonowy cok� wie�czy�a grawerowana miedziana mapa dystryktu. Rozchodz�ce si� promieni�cie strza�ki informowa�y obserwatora o kierunkach i odleg�o�ciach, dziel�cych wzg�rze od miejsc tak egzotycznych jak Nepal, Tasmania, delta Nilu, Portugalia czy Penge. Miedziana mapa zosta�a przymocowana do betonowego coko�u dzi�ki metalurgicznej technologii z lat trzydziestych dwudziestego wieku. Szkoda, �e zosta�a zapomniana, dzi�ki niej bowiem p�yta zdecydowanie opiera�a si� nawet najbardziej pomys�owym pr�bom oderwania jej i sprzedania na z�om. Betonowy cok� z r�wnie stoickim spokojem opiera� si� ca�emu repertuarowi �rodk�w wybuchowych wymy�lonych przez liczne pokolenia m�odych pirotechnik�w. Zar�wno cok�, jak i mapa trwa�y niewzruszone. Pozbawieni wszelkiego szacunku dowcipnisie chichotali namy�l o przekle�stwach padaj�cych z ust duchownego, gdy po us�yszeniu archanielskich tr�b podejmie pr�b� wydostania si� na wolno��. Cornelius i Tuppe szli powoli w g�r� Star Hill. Niewidoczne linie, kt�re wyznacza�y ich byt, zla�y si� teraz w jedn�. Sta�y si� otaczaj�c� wzg�rze spiral�. Znika�y przy cokole i tyle by�o je wida�. Drug� cz�� wspinaczki Tuppe odby� na barkach wysokiego przyjaciela. Kiedy dotarli na miejsce, Cornelius zdj�� go z ramion i posadzi� na miedzianej mapie. Wypolerowana mied� b�yszcza�a sobie, mimo to minionego wieczoru prze�y�a szczeg�lnie zmasowany atak. W pobliskich krzakach le�a� jeszcze wygas�y palnik acetylotlenowy. Obaj kandydaci na bohater�w odetchn�li z ulg�. Cornelius pr�bowa� spacyfikowa� sw� czupryn�, a Tuppe kilka razy kopn�� cok� malutkimi obcasikami i pog�aska� niesion� w d�oniach br�zow� papierow� torb�. Wok� rozpo�ciera� si� dobrze im znany �wiat. Na p�nocy rozci�ga� si� kana� Grand Union, za nim za� rozpo�ciera�y si� tereny przemys�owe. Na zachodzie widoczne by�y ch�opskie pola stykaj�ce si� z fragmentem autostrady w miejscu, gdzie zawraca�y autobusy i rozci�ga� si� sznur sklep�w. Na po�udniu znajdowa� si� rozleg�y, poddawany rewaloryzacji teren, przeci�ty jedynie resztkami zbudowanego w epoce wiktoria�skiej ci�gu dom�w. Sze�� budynk�w, z kt�rych jeden stanowi� rezydencj� Murphych. Wsch�d zdominowa�a zabezpieczona p�otem i obstawiona ostrzegawczymi tablicami sze��dziesi�ciometrowa skarpa, opadaj�ca na pole golfowe. Cho� w tej chwili nie ma w owej skarpie niczego szczeg�lnie ciekawego, p�niej jednak odegra niezwykle istotn� rol�. - Jak ryba? - spyta� Cornelius, kt�rego denerwowa�a blisko�� zwierz�cia. Tuppe zajrza� do torby. - Ciii - odpar�. - Zdech�a, co Tuppe? Tuppe potakn��. - S�dz�c po wygl�dzie - tak. - Po co wi�c by�o ca�e to gadanie o hibernacji i eksperymencie? Tuppe zby� go machni�ciem r�ki. - S�ysza�e� kiedy� o Polgarze Bezprecedensowym? - Tym z Wieprzowego Cyrku Polgara? - Dok�adnie tym samym. Przed wieloma laty m�j ojciec je�dzi� z nim w tras� i zajmowa� si� pokazami specjalnymi. Polgar mia� szereg przebojowych numer�w. Pokazywa� �piewaj�c� Owc� z Sudbury, Toby�ego - �wini� M�drca, Niezwyk�� Parad� Pracowitych Pche�. Ostatni numer - odegranie z udzia�em tresowanych insekt�w obl�enia Rorke�s Drift - by� pono� czym� bardzo niezwyk�ym. - Ale najbardziej pami�ta si� jego Wieprzowy Cyrk. - Zgadza si�. Obje�d�a� z nim r�ne wioski. �winie nauczone by�y wchodzenia po drabinie, spacerowania po linie i wykonywania magicznych sztuczek. W ka�dym miejscu sprzedawa� komu� przynajmniej jednego wieprza. - Nie by�o to chyba zbyt rozs�dne. - Oj, by�o. �winie by�y znakomicie wytresowane i kiedy Polgar opuszcza� miejscowo��, uderza� w dzwonek, a sprzedana �winia wy�azi�a z zagrody nowego w�a�ciciela i wraca�a do niego. Przez jaki� czas proceder ten udawa� si� znakomicie, w ko�cu jednak Polgar musia� sp�dzi� pewien czas w odosobnieniu na koszt Jej Kr�lewskiej Mo�ci. Kiedy wyszed� na wolno��, okaza�o si�, �e �wi�skie sztuczki straci�y urok dla wi�kszo�ci klient�w. - Ale co z t� ryb�? - Wnukiem Polgara jest Zack Polgar. Ten od Zwierzak�w Zacka w g�rze ulicy. - Znam ten sklep. - M�ody Polgar jest d�entelmenem posiadaj�cym pewien ekstrawagancki talent. Po�wi�ci� si� stworzeniu chimery. - Wielokrotnie przechodzi�em obok jego sklepu i musz� przyzna�, �e jak na m�j gust, stwory widoczne przez lepi�ce si� od brudu okna s� odrobin� zbyt mityczne. - Jak najbardziej, a to, co powiedzia�e� o oknach, daje pewien obraz w�a�ciciela. - Obchodzi si� ostro�nie z ka�dym groszem? - Tak �ciska ty�ek, �e a� piszczy. - Rozumiem. - Ta ryba w torbie to jego ostatni tw�r. Bezbo�na hybryda wiewi�rki i pstr�ga. Jego zamiarem by�o stworzenie jadalnej ryby, kt�ra karmi�aby si� �o��dziami, a spa�a w zimie, kiedy i tak nikomu nie chce si� wychodzi� na dw�r i zagl�da� do stawu z rybami. - Ten Polgar musi by� niez�ym bystrzakiem, ale dostrzegam w jego rozumowaniu jedn� czy wr�cz nawet dwie skazy. - Skazy? - Zgadza si�. Po pierwsze, mamy teraz pe�ni� lata a nie sezon hibernacyjny. - Zwr�ci�em mu na to uwag�, powiedzia� jednak, �e da mi pi�taka, je�eli zabior� ryb� na �wie�e powietrze, aby sprawdzi�, czy za�nie. Ryby nigdy nie zasypiaj�, gdyby wi�c ta zasn�a, p� bitwy by�oby wygrane. Przynajmniej je�eli chodzi o koleg� Polgara. - W ten spos�b dochodzimy do skazy numer dwa. Czy by�e� uprzejmy zwr�ci� uwag� na to, �e ryba wyj�ta z wody rzadko rozkwita? - Nie. Wola�em wzi�� pi�taka. - Na twoim miejscu zrobi�bym to samo. Mo�e j� zakopiemy? - Tutaj? To niezbyt eleganckie wobec pastora Kempa. Tuppe wyrzuci� przedziwny tw�r z torebki na kolana. Cornelius lustrowa� go z niesmakiem. - Czy to s� n�ki? - spyta�. - Na to wygl�da. Ma przera�aj�ce z�by. Chcesz zobaczy�? - Dzi�kuj�, nie. - Jak sobie �yczysz. - Tuppe wzi�� ryb� za ogon i zacz�� j� obw�chiwa�. - My�lisz, �e taka ryba nadawa�aby si� do jedzenia? Cornelius przyklepa� d�oni� w�osy i energicznie pokr�ci� g�ow�. - W tych miejscach, kt�re ma z wiewi�rki, na pewno nie. Wyrzu� to, Tuppe. Nie lubi� ryb i to niezale�nie od tego, czy maj� futro czy pi�ra, czy s� sma�one czy hibernowane. - No c�, tak trzeba b�dzie zrobi�. Przepraszam, rybe�ko. - Tuppe rzuci� wodn� anomali� za siebie, wytar� palce w papierow� torb� i stan�� na miedzianej mapie. Cornelius obj�� przyjaciela ramieniem i zacz�li si� wpatrywa� w przestrze� na wschodzie, kolejny raz zadaj�c sobie milcz�ce pytanie, jakie niespodzianki szykuje im los. S�o�ce rzuca�o na ziemi� ich cienie, a by�y one niezwykle dziwne. Cho� stali tak, �e ich g�owy znajdowa�y si� na jednym poziomie, d�ugo�� cieni bardzo si� r�ni�a. Cie� Corneliusa by� taki jak zawsze - kanciasty i zwie�czony spl�tanym proporcem, cie� Tuppego wyci�ga� si� jednak w niemal dwa razy d�u�szy odcinek. Cho� ma�y cz�owieczek sta� spokojnie, jego cie� falowa� i wi� si� niczym �ywy stw�r, skr�caj�cy si� w niewyobra�alnych m�kach. Ka�dy ptak, kt�ry ujrza� to zjawisko, natychmiast przestawa� �piewa�. W�oski na karku Corneliusa Murphy�ego stan�y d�ba i nagle poczu� strach. Gwa�townie odwr�ci� si�, zrzucaj�c nieomal Tuppego ze �liskiej mapy. Niczego jednak nie dostrzeg�. - Rany! - wrzasn�� Tuppe, walcz�c o utrzymanie r�wnowagi. - Co si� sta�o? - Nie wiem. - Cornelius podrapa� si� w brod�. Za miesi�c albo dwa b�dzie musia� si� ogoli�. - Ptaki. - Przy�o�y� d�o� do ucha. Ptaki zn�w �piewa�y. Wzdrygn�� si�. - Wracajmy na d�. Robi si� zimno. - Zimno? - Tuppe spojrza� zdziwiony na przyjaciela. Wysoki m�odzieniec odwr�ci� si� i zacz�� schodzi� zboczem. - Corneliusie, zaczekaj na mnie! W trawie, w miejscu, gdzie cie� Tuppego robi� dzikie harce, futrzasta ryba obudzi�a si� z drzemki, k�apn�a przera�aj�cymi z�bami i pow�drowa�a przed siebie w poszukiwaniu czworono�nego obiadu. 3 Cornelius i Tuppe zeszli ze wzg�rza. Rozstali si� w miejscu, gdzie zawracaj� autobusy. Tuppe wr�ci� do �Zwierzak�w Zacka�, staraj�c si� ubra� w pozory prawdy wymy�lon� w�a�nie histori� o spotkaniu z obro�cami praw zwierz�t i odebraniu mu przez nich si�� futerkowej ryby. Prawdy, kt�ra pozwala�aby mu domaga� si� odszkodowania. Cornelius zatrzyma� si� przy budce telefonicznej, aby zadzwoni� do pana Insparrowa. I tym razem m�wi� g�osem Murphy�ego seniora. - M�j syn ma z�amane serce - zacz�� przemow� do inspektora do spraw zatrudnienia m�odzie�y. - Tak bardzo chcia� dosta� t� prac� mima. Jest okropnie rozstrojony. - Strasznie mi przykro - odpar� Insparrow z pewno�ci� strapiony - zapewniam jednak, �e nie spoczn�, p�ki nie zapewni� pa�skiemu synowi solidnego zatrudnienia. Cornelius obawia� si�, i� inspektor spe�ni obietnic�. Czu�, �e ma ju� do�� pana Insparrowa. - Postanowi�em wys�a� ch�opca z miasta - ci�gn��. - Potrzebuje kilku tygodni odpoczynku. Prosz� by� tak uprzejmym i przes�a� pieni�dze na pokrycie dziesi�ciu dni jego wakacji. - S�ucham? - Uwa�am, �e jest pan bezpo�rednio odpowiedzialny za pogorszenie si� stanu jego zdrowia. Te sta�e rozczarowania, dawanie mu nadziei i niszczenie jej. Nie jest obecnie w stanie uczestniczy� w kolejnych rozmowach kwalifikacyjnych. - Przykro mi, ale nie mog� zgodzi� si� na przekazanie mu pieni�dzy. - W takim razie porozmawiam bezpo�rednio z dyrektorem. Jeste�my w tej samej lo�y. Prosz� si� nie obawia�, on z pewno�ci� jako� rozwi��e ten problem. Pan Insparrow zamilk� na d�u�sz� chwil�. - Nie s�dz�, aby warto by�o zawraca� szefowi g�ow� tak� bagatel�. - W g�osie pana Insparrowa by�o co�, co nasuwa�o skojarzenie: �zatracona dusza�. - �yczy pan sobie czek got�wkowy? - By�oby znakomicie. Mam nadziej�, �e wkr�tce b�dziemy mieli przyjemno�� zn�w porozmawia�. - Prosz� jak najserdeczniej pozdrowi� ode mnie Corneliusa i przekaza� mu moj� nadziej�, i� wkr�tce wr�ci do zdrowia. - Oczywi�cie, przeka��. Do widzenia, panie Insparrow. - Do widzenia, panie Murphy. Cornelius odwiesi� s�uchawk�. To by�o zbyt �atwe. Nie sprawia�o mu to przyjemno�ci. Z drugiej strony nie sprawia�a mu tak�e przyjemno�ci banalno�� bezrobocia. Jego wyobra�nia tryska�a wielkimi planami. Wyrwanie od pana Insparrowa kilku funciak�w i paradowanie bez celu po ulicy nie by�o a� tak atrakcyjne. Oczywi�cie, �e nie zamierza� i�� na etat i siedzie� w jakim� biurze od dziewi�tej do pi�tej - w ko�cu by� materia�em na eposy. M�odzie�cem o szczeg�lnych talentach. Zdolnym przenicowa� �wiat. Niestety �wiat nie raczy� tego zauwa�y�. �mieciarze opr�niali pojemniki przed �N�kami Mojej �onki�. - Cze��, Corneliusie! - zawo�ali rado�nie. - Cze��, �mieciarce! - odkrzykn�� nasz m�odzieniec. - Nie zapomnij wystawi� swojego pojemnika. - Nie zapomn�. Kiedy Cornelius dotar� do domu, pojemniki na �mieci by�y ju� wystawione. Dom, w kt�rym mieszka�, znajdowa� si� przy Moby Dick Terrace numer 23. Numer dwadzie�cia trzy by� pierwszym domem w szeregu, numer trzydzie�ci trzy ostatnim, ale wi�cej o tym potem. Cornelius podni�s� pokryw� pojemnika na �mieci przed frontowymi drzwiami swego domu. Pojemnik jak zwykle by� pusty - cotygodniowy dow�d matczynej umiej�tno�ci konserwacji oraz przerobu produkowanych przez Murphych �mieci. Co raz przekroczy�o progi tego domu, nie opuszcza�o ich ju� nigdy, nawet je�li nie zosta�o zjedzone czy wykorzystane. Z ekologicznego punktu widzenia matka by�a bez zarzutu. Jej system by� do�� prosty. Kupowa�a jedynie produkty nie opakowane i przynosi�a je do domu w antycznej torbie. �wie�e mi�so, owoce i warzywa. Czego nie da�o si� kupi� bez opakowania, wytwarza�a sama. Mas�o, d�em i herbat�. Czego wi�cej potrzeba do �ycia? Codzienna gazeta taty s�u�y�a jako podpa�ka do pieca oraz do podcierania ty�k�w. Reklam�wki adresowano na nowo i odsy�ano bez znaczka do nadawcy. Obierki z ziemniak�w sz�y do kompostownika. Znoszone ubrania przeznaczano na cele dobroczynne. Nic si� nie przemkn�o przez g�st� sie�, nic nie trafia�o do pojemnika na �mieci. Ka�dego roku w Bo�e Narodzenie �mieciarze pukali do drzwi, aby podarowa� pani Murphy pude�ko czekoladek i bukiet kwiat�w. Corneliusowi jak dotychczas zawsze udawa�o si� pozosta� oboj�tnym na pomys�owo�� matki. Uwa�a�, �e przynajmniej po�owa ludno�ci Anglii pracuje przy produkcji, sprzeda�y lub wywo�eniu jako �mieci kompletnie bezu�ytecznych przedmiot�w i by� zdania, �e gdyby ka�dy zachowywa� si� jak matka, tryby spo�ecze�stwa przesta�yby si� obraca�. Cornelius widzia� oczyma wyobra�ni pot�n� fal� bezrobocia, anarchi� i chaos. Kraj nawiedzi�yby zarazy i zniszczenie, na niebie pojawi�oby si� czterech je�d�c�w. Na dodatek prac� straciliby wszyscy przemili �mieciarze. Cornelius zacz�� grzeba� w kieszeniach. Znalaz� list zapraszaj�cy go do monsieur Messidora i wrzuci� go do pojemnika. Wni�s� w ten spos�b sw�j drobny wk�ad w ocalenie �wiata. Przekr�ci� klucz w zamku i po cichu wkroczy� do odziedziczonego po przodkach domu. Nie by�, z grubsza m�wi�c, szczery wobec rodzic�w, je�li chodzi o jego �sytuacj� zawodow��, uzna� wi�c, �e zamiast koncypowania wyja�nie� wczesnego �powrotu z pracy�, lepiej b�dzie przekra�� si� cichcem do swojego pokoju. Kiedy jednak skrada� si� ku schodom, do jego uszu dotar�y dochodz�ce z frontowego saloniku odg�osy gor�cej debaty. Cornelius ukl�k� i przy�o�y� ucho do dziurki od klucza. - A ja w dalszym ci�gu twierdz�, �e nale�y ch�opcu powiedzie� - m�wi� tata. - A ja uwa�am, �e nie nale�y - odpar�a jego ekologicznie bez zarzutu mama. - Ale ta tak rzadka mutacja w jego strukturze chromosomalnej mo�e uratowa� �wiat. - Wszystko czego potrzebuje, to programu emerytalnego i perspektyw. - Pomijasz sedno, kobieto. - Nie m�w do mnie �kobieto�. To ty nosisz peruk�. - To nie peruka. To element poprawiaj�cy fryzur�. Poza tym, ty te� masz nie swoje piersi. - Moje piersi nie s� tematem tej dyskusji. - Ani moja �ysinka. - Twoja �ysina jest symboliczna. - Co symbolizuje? - �yse spojrzenie na �wiat. - A kto sprawi�, �e takie si� sta�o? Ty i twoje wypchane skarpetkami piersi. - Wygl�daj� matczynie. Daj� poczucie ciep�a i opieku�czo�ci. Ch�opiec tego potrzebuje. Poza tym przyda�oby mu si� strzy�enie. - Nie powinien si� strzyc. Ma burz� w�os�w. Wszyscy s�awni ludzie maj� burz� w�os�w. - Ty nie masz. - Ja nie jestem s�awny. - Nie powinnam by�a wychodzi� za ciebie za m��. Moja matka mia�a racj�. - Nie mia�a� matki. - Oczywi�cie, �e mia�am matk�. By�a podpor� lokalnej spo�eczno�ci. - Jest wytworem twojej wyobra�ni. Nie mia�a� matki i dobrze o tym wiesz. - Ale co z ch�opcem? - Nale�y mu powiedzie�. - Nie mo�emy tego zrobi�. Z�o�yli�my przysi�g�. Nie wolno nam mu tego powiedzie�. Sam dowie si� prawdy o sobie, kiedy nadejdzie odpowiedni czas. - Materia� na eposy - westchn�� tata. - Je�eli chodzi o... - Cornelius bez pukania otworzy� drzwi i wpad� do salonu. Tata siedzia�, czytaj�c gazet� i poci�ga� g�o�no nosem. Mama robi�a co� na drutach, chyba dla marynarzy. - O! Co, skarbie? - spyta�a zaskoczona. - O, o! - Wcze�nie wr�ci�e�. Mi�o sp�dzi�e� wiecz�r? - Wiecz�r? Zegar na kominku wybi� dziesi�t�. Cornelius zauwa�y�, �e �wiat�a w pokoju s� zapalone, a zas�ony zasuni�te. Popatrzy� na sw�j zegarek - wskazywa� to samo, co zegar na kominku. Tata wychyli� si� zza gazety. - Co si� sta�o?