8067

Szczegóły
Tytuł 8067
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8067 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8067 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8067 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Bohdan Petecki W po�owie drogi ROZDZIA� I Ann Thorson usi�owa�a balansowa�, uginaj�c nogi w kolanach, ale �ci�gni�ta pot�n� si�� run�a na pod�og�, pokryt� w tym miejscu jedynie cienk� warstw� pianolitu. Zd��y�a wyrzuci� przed siebie ramiona i unie�� nieco g�ow�, kiedy statkiem targn�a nowa seria wstrz�s�w. Potton, kt�ry rozlu�ni� uchwyty swojego fotela chc�c przyj�� jej z pomoc�, polecia� do przodu, odbi� si� od �ciany tu� pod g��wnym ekranem neuraksa i pochwyciwszy por�cz siedzenia Batuzowa, zawis� w powietrzu. Jego nogi opisa�y szeroki �uk, trafiaj�c po drodze w prawy bark Leny Sakadze. Twarz Leny skurczy�a si� z b�lu, ale jej krzyk zgin�� w piekielnym jazgocie czujnik�w i zgrzycie pow�oki. Mog�o si� zdawa�, �e jakie� gigantyczne kleszcze dr� na w�skie pasy ca�y korpus rakiety. Nag�e wszystko ucich�o. Jeszcze trwali bez ruchu, kurczowo zaciskaj�c palce na por�czach i uchwytach, oszo�omieni i pot�uczeni, przygotowani na najgorsze. Ekrany zaja�nia�y spokojnym, r�wnym blaskiem, b��kitne oko wariomatu wyp�yn�o na �rodek tarczy, cyfry i linie w okienkach automat�w nawigacyjnych, kt�re przed chwil� p�dzi�y jak oszala�e stapiaj�c si� w migoc�ce pasy, zwolni�y, jaki� czas jeszcze falowa�y, wreszcie przystan�y. Us�yszeli g�os pilota, Andrzeja Batuzowa. Ca�y czas podawa� wsp�rz�dne. Jego s�owa ton�y dotychczas w straszliwym ha�asie. - zero i osiem, dwadzie�cia jeden, - zero i siedem, dwadzie�cia jeden, - zero i sze��, dwadzie�cia, - zero i pi��, dwadzie�cia, - zero i cztery, dziewi�tna�cie, - zero i cztery... Automaty sterownicze wyr�wna�y tor lotu, jednak rakieta ospale, jakby niech�tnie reagowa�a na ich manewry. Zero i cztery - warto�� wychylenia przesta�a si� zmniejsza�. - Zostaw, Andrzeju, nie trzeba - powiedzia�a Ann - jeste�my na torze. Piotr por�wna� wskazania automat�w. - Odrzuci�o nas o cztery stopnie od p�aszczyzny orbity l�dowania - powiedzia�. Pochyli� si� nad pulpitem neuraksa Za chwil� w g��wnym ekranie ujrzeli obraz kontrolny w�z�owych po��cze� systemu nap�dowego i uk�adu nawigacyjnego statku. - ��czno��? - W porz�dku - odpowiedzia� Batuzow. - Kamery ca�e, rozrz�d dzia�a sprawnie. - Poczekaj, pomog� ci - Potton wsta�, spojrza� podejrzliwie w okienka wska�nik�w i pochyli� si� nad Ann, ci�gle jeszcze kl�cz�c� na pod�odze. Podtrzyma� j�, ulokowa� w fotelu nawigatora i si�gn�� po paczuszk� z opatrunkiem uniwersalnym. - Jak si� czujesz? - Ju� dobrze, dzi�kuj� - Ann nadrabia�a min�, ale r�wnocze�nie zaciska�a wargi z b�lu. By�a dotkliwie poturbowana, nad okiem twarz zaczyna�a ju� puchn��. Lena Sakadze, cybernetyk, sekretarka naukowa Instytutu Kaukaskiego rozciera�a dr�twiej�cy bark. - Co to mog�o by�? - Nie spuszcza�em wzroku z ekran�w - powiedzia� Andrzej. - Ani neuraks, ani czujniki do ostatniego u�amka sekundy nie sygnalizowa�y �adnych przeszk�d. Potem, oczywi�cie, zacz�y si� miota� jak op�tane, ale my�l�, �e raczej pod wp�ywem piekielnego ta�ca statku, ni� jakichkolwiek impuls�w z zewn�trz. - Ciekawa jestem, czy odczuli�cie to tak samo jak ja - odezwa�a si� Ann. - Kiedy le�a�am na pod�odze wydawa�o mi si�, �e s�ysz� uderzenia w sp�d rakiety. Jakby z do�u do nas strzelano... - Mo�e to by�y salwy powitalne. A ludzie m�wi�, �e na Marsie nie ma cywilizacji - za�artowa� Batuzow. Nikt nie odpowiedzia�, Potton spogl�da� w czarno-niebieskie ramki wska�nik�w i tarcz� wariomatu. Ann i Lena odruchowo pochyli�y si� nad ekranami kamer, wycelowanych w powierzchni� planety. Horyzont wype�nia�a ogromna, wkl�s�a tarcza Marsa. Tylko niewielka jej cz�� b�yszcza�a w s�o�cu, jak gigantyczne, rogalikowate zwierciad�o. Ca�a niemal widoczna powierzchnia czwartej planety uk�adu s�onecznego ton�a w mroku. Od trzech godzin przygotowywali si� do l�dowania. Od trzech godzin w czo�owych ekranach b�yska�y sinozielone p�omienie, wyrywaj�ce si� z wylot�w silnik�w hamuj�cych. Ci�nienie na powierzchni Marsa jest dziesi�ciokrotnie mniejsze od ziemskiego. Na skutek ma�ej si�y przyci�gania g�sto�� atmosfery nie maleje z wysoko�ci� tak szybko, jak na naszej macierzystej planecie. Na wysoko�ci dwustu dwudziestu tysi�cy metr�w, na jakiej lecia�a teraz rakieta, ci�nienie atmosferyczne by�o znacznie wi�ksze ni� na tej samej wysoko�ci nad ziemi�. Dlatego z tak� uwag� �ledzi� kierownik ekspedycji, Piotr Potton, astrofizyk, aparatur� kontroln� silnik�w hamuj�cych. - Trzeba by przeanalizowa� to, co si� nam przydarzy�o... - powiedzia�a niezdecydowanym g�osem Ann. - Konfrontacja? - podchwyci�a Lena. - Zaczynaj, Piotrze. - P�niej. - Potton, wpatrzony w ekran, manewrowa� przyciskami w pulpicie neuraksa. - Za cztery minuty b�dziemy nad biegunem. Zeszli�my troch� za szybko w czasie tego ta�ca. Na nast�pnej orbicie mo�emy ju� by� za nisko. Popatrzcie w d�. Tutaj b�dziemy l�dowa�. Andrzeju, sprawdzi�e� wyrzutnie? - Wszystko gotowe. - Uwaga - b�d� podawa� czas. Potton wpatrzy� si� w r�owy prostok�t z boku ekranu, w kt�rym widnia� model planety. Doko�a sp�aszczonej kuli nawija�y si� czarnymi niteczkami kolejne orbity drogi, przemierzanej przez ich statek. W momencie, kiedy wiruj�cy powoli model globu do tkn�� bia�ym biegunem skrzy�owanych w �rodku pola wsp�rz�dnych, Piotr zacz�� liczy�: - siedem, - sze��, - pi��, - cztery, - trzy... Wtedy w�a�nie Potton szarpn�� czerwon� ga�k� regulacji ci�gu silnik�w hamuj�cych. Ekran poja�nia�, znikn�y pasma p�omieni buchaj�cych dotychczas z czo�owych dysz. Statek, jak gdyby pozbawiony nagle ci�aru, uni�s� si� lekko, nieznacznie zmieniaj�c orbit�. - jeden, - zero, - start! W kabinie rozleg�o si� kr�tkie, g��bokie westchnienie, tak to us�yszeli. Przez g��wny ekran przemkn�a b��kitna smuga. Kopernik - tak� nazw� nosi�a rakieta na �nie�nobia�ym, helokoksowym dziobie - wystrzeli� stacjonarnego satelit� komunikacyjnego. Zawieszony na wysoko�ci stu kilometr�w nad baz� mia� im zapewni� nieprzerwan� ��czno�� telewizyjn� ze stacjami na orbicie oko�oziemskiej. Program bada� by� wprawdzie obliczony na pe�ni� lata, poniewa� jednak jeden rok marsja�ski ma siedemset dni, ich po�o�enie wzgl�dem Ziemi musia�o zmieni� si� w tym okresie tak znacznie, �e bezpo�rednie po��czenie ze stacjami macierzystymi by�oby, je�li nie niemo�liwe, to w ka�dym razie bardzo utrudnione. Piotr odepchn�� ponownie czerwon� r�czk� i silniki hamuj�ce podj�y przerwan� prac�. Operacja nie by�a prosta - w czasie wystrzeliwania sond i satelit�w na ma�ej wysoko�ci trzeba wy��cza� automaty kontrolne uk�adu nawigacyjnego, termostaty i silniki hamuj�ce. Gazy wyrzucane z dysz dziobowych mog�yby zniekszta�ci� orbit� satelity. Z kolei nie mo�na by�o tak blisko powierzchni planety stopowa� generator�w hamuj�cych, nie wy��czywszy przedtem bezpiecznik�w, rakieta przedziera�a si� przez g�szcz cz�stek i automaty same blokowa�y wy��cznik uk�adu hamuj�cego. Manewr przebieg� pomy�lnie. W ci�gu dw�ch sekund widzieli jeszcze w bocznym wizjerze oddalaj�cy si� p�omie� dopalaczy steruj�cych satelity, potem min�li biegun i lecieli dalej nad p�kul� wschodni�, w o�lepiaj�cym blasku s�o�ca. Piotr spojrza� na zegarek. - Za trzy godziny l�dujemy - powiedzia� - przygotujcie si� do transmisji. Codziennie od sze�ciu dni, to znaczy od dnia startu, o�rodek telewizyjny Agencji Astronautycznej Narod�w Zjednoczonych przeprowadza� bezpo�rednie transmisje z kabiny Kopernika w programach ca�ej p�kuli wschodniej. Mieszka�cy drugiej p�kuli, pogr��eni wtedy we �nie, mogli ogl�da� retransmisje tych program�w w dowolnej porze dnia, dzi�ki sieci odbiornik�w, po��czonych systemem zwrotnych z automatyczn� stacj� zapis�w krystalicznych, centralnej ziemskiej agencji informacyjnej. Dochodzi�a godzina dwudziesta ziemskiego czasu �rodkowoeuropejskiego, zbli�a� si� wi�c termin codziennego programu. Andrzej Batuzow, pilot i �szef ��czno�ci� Kopernika na Ziemi, jeden z najzdolniejszych konstruktor�w zak�ad�w lotniczych w Madrasie, sprawdza� sterowanie kamer przed fotelami za�ogi. Na monitorze kontrolnym zmienia�y si� obrazy dziennika telewizyjnego. - Siadaj, Ann - powiedzia� Piotr. - Naprawd� nie wiem, o czym dzisiaj m�wi�... - Ann Thorson, szczup�a brunetka o du�ych, pi�knych oczach i g�adkiej, matowej cerze, bada�a przy pomocy lusterka guz nad okiem, dzier��c w drugiej r�ce po�yczony od Leny grzebie�. W wieku dwudziestu, o�miu lat by�a ju� znanym i cenionym pracownikiem Instytutu Biochemii Ba�tyckiego O�rodka Medycyny Kosmicznej. Andrzej w��czy� pods�uch. Z g�o�nika pod monitorem pop�yn�� g�os spikera telewizyjnego, prowadz�cego dziennik. Ekran by� zasnuty dymem. W k��bach rudej pary ukazywa� si� co kilkana�cie sekund cieniutki b�ysk. Komentator relacjonowa� kolejny etap budowy wielkiego kombinatu chemicznego na Antarktydzie. By�a to sz�sta tego rodzaju inwestycja na tym kontynencie, dostarczaj�cym ju� czwart� cz�� �wiatowej produkcji koncentrat�w spo�ywczych z chlorelli. G�os z Ziemi by� czysty i dono�ny, mog�o si� wydawa�, �e m�wi kto� oddalony o kilka krok�w: - ...metod� remutacji plazmy. Nowe emitory fotonowe, najm�odsze pokolenie popularnej rodziny laser�w, organizuj� czwarty stan materii w kierunku idealnie zgodnym z wol� budowniczych. Spiker zrobi� pauz� i u�miechn�� si�. - Komunikat Dzia�u Koordynacji Ksi�ycowego O�rodka Meteorologicznego: - dzi� w nocy temperatura na p�kuli wschodniej b�dzie wynosi� siedemna�cie stopni. Uprzedza si� jednostki p�ywaj�ce, �e w zwi�zku z konieczno�ci� oczyszczenia �owisk na Zachodnim Atlantyku, w ci�gu najbli�szych sze�ciu godzin wia� b�d� wiatry o sile czterech stopni, od czterdziestego do dziesi�tego stopnia d�ugo�ci wschodniej. Spiker od�o�y� kartk�. - Komunikat astronawigacyjny podamy w nast�pnym wydaniu dziennika. - U�miechn�� si� ponownie. - A teraz zapraszam pa�stwa na kolejn� wizyt� w kabinie statku Kopernik, kt�rego za�oga zatknie tej nocy proporzec Narod�w Zjednoczonych na powierzchni Czerwonej Planety. Na ekranie ukaza�a si� plansza wywo�awcza. B��kitna flaga i god�o Planety: splecione, kolorowe ko�a symbolizuj�ce kontynenty oraz stylizowane promienie s�oneczne, za�amuj�ce si� w otwartych d�oniach. Specjalnie dla nich wprowadzono do tego obrazu posta� kosmonauty, opuszczaj�cego rakiet� z wi�zank� kwiat�w, rosn�cych w r�nych ziemskich klimatach. Min�li r�wnik. Rakieta opuszcza�a si� stosunkowo szybko. Za kilka minut na czo�owym ekranie mia� si� ukaza� pokryty jeszcze cienk� warstw� �niegu biegun pomocny. Powierzchnia planety nie by�a ju� tak bezkonturowa jak przed chwil�. Mo�na by�o odr�ni� ciemniejsze pasy, poro�ni�te zbadanymi przez kilkadziesi�t sond kosmicznych, marsja�skimi ro�linami. Ann Thorson po�piesznie sko�czy�a toalet� i wzi�a si� do segregowania kolorowych negatyw�w widm cz�stek, wydalanych przez tutejsz� ro�linno��. Piotr poprawi� si� w fotelu i zmieni� po�o�enie g��wnego ekranu, by nie traci� go z pola widzenia w czasie transmisji. Lena u�miecha�a si� do Batuzowa, kt�ry obserwowa� lampk� sygnalizacyjn� w pulpicie swojej centrali komunikacyjnej. Zap�on�o nik�e, ��te �wiate�ko. - Uwaga, sygna� - powiedzia� Andrzej. Po chwili doda� szeptem: - M�w, Piotrze. Potton u�miechn�� si� do kamery, przywita� widz�w i zrelacjonowa� im pokr�tce drog� rakiety, przebyt� od czasu poprzedniej transmisji. Nast�pnie Ann zademonstrowa�a wyniki swoich fotoanaliz i obieca�a pokaza� w nast�pnej audycji oryginalne marsja�skie ro�liny. Podzieli�a si� z widzami odkryciem nad zielonymi pasmami - s�owo �zielonymi� zosta�o u�yte w znaczeniu symbolicznym - wi�kszego ni� w pustynnych rejonach planety st�enia tlenu. Potwierdza�o to hipotez� m�wi�c� o istnieniu na Marsie pewnych - jak by�my to powiedzieli na Ziemi - mikroklimat�w. Procent tlenu w tutejszej atmosferze jest bardzo nik�y, szesna�cie razy mniejszy od tego, jakim przywyk� oddycha� cz�owiek. Marsja�skie powietrze, to g��wnie azot i dwutlenek w�gla. Trudno sobie wyobrazi� istoty, kt�re mog�yby si� czu� ukontentowane tak� mieszank�. Zreszt�, od dawna by�o ju� wiadomo, �e na Marsie nie ma �adnych wy�ej zorganizowanych zwierz�t. Po Ann Thorson m�wi�a Lena. Opisa�a wystrzelenie stacjonarnego satelity i przedstawi�a s�uchaczom system ��czno�ci mi�dzy ich przysz�� baz� na powierzchni planety a stacjami ziemskimi. Nast�pnie skierowa�a obiektyw kamery w stron� ekranu. - Ca�a nasza kabina - m�wi�a - jest zalana jaskrawym blaskiem. Z ekran�w bucha �wiat�o podobne do p�omieni plazmowych automat�w spawalniczych. S�o�ce wygl�da�o w czasie naszej podr�y jak p�aska tarcza. W pr�ni nie dostrzega si� promieni, nie wida� tak�e korony s�onecznej. Po przeciwnej stronie - zmieni�a po�o�enie kamery - idealnie czarne, aksamitne niebo... U�miechn�a si�. - M�wiono kiedy�, �e najgro�niejszym wrogiem astronaut�w b�dzie obok cz�steczek twardego promieniowania - monotonia. Trudno nam dzisiaj m�wi� o podr�ach mi�dzygwiezdnych, ale mog� pa�stwa zapewni�, �e w czasie naszej wyprawy nie nudzili�my si� ani przez chwil�. Rakieta lecia�a teraz nad biegunem i Andrzej skorzysta z tego, aby zademonstrowa� telewidzom jego �nie�n� czap�. Przy okazji om�wi� �rednie temperatury marsja�skiej atmosfery. Latem temperatura dochodzi do dwudziestu stopni. Zim� na ca�ej p�kuli panuj� dziewi��dziesi�ciostopniowe mrozy. Kopernik obni�y� si� ju� do wysoko�ci siedemdziesi�ciu tysi�cy metr�w. Rakieta min�a biegun. Za kilka minut mia�a ponownie przeci�� punkt, w kt�rym w czasie poprzedniego okr��enia natrafi�a na przeszkody, jak�� grawitacyjn� �pralk�. Andrzej opowiedzia� ogl�dnie, co im si� przydarzy�o. �artuj�c, zademonstrowa� guz nad okiem Ann. Jeszcze raz spokojnie om�wi� system automatycznych bezpiecznik�w sterowniczych rakiety. W�a�nie chcia� odda� g�os Piotrowi, aby ten, jako szef ekspedycji, po�egna� widz�w, kiedy statkiem targn�� pot�ny wstrz�s. Amortyzatory ich foteli nie by�y w stanie os�abi� uderzenia. Z zerwanego przewodu tlenowego buchn�� strumie� gazu, pulpit neuraksa rozjarzy� si� sygna�ami alarmowymi. Rakieta przekozio�kowa�a w locie raz i drugi, gwa�townie przyhamowuj�c, to znowu rw�c do przodu, gnana pe�n� moc� swoich szesnastu silnik�w. Ekran dziobowy p�on�� �wiat�em wybuch�w j�drowych, nad �luz� zawy�a ostrzegawczo syrena termostatu. Straszliwe si�y od�rodkowe wgniata�y im g�owy i r�ce w oparcie foteli, w kabinie lata�y z szybko�ci� pocisk�w ci�kie przedmioty. Batuzow dostrzeg� k�tem oka zbli�aj�c� si� kamer� zdmuchni�t� przed chwil� ze stanowiska ko�o pulpitu przek�adni. Statek targn�� do przodu. Andrzej chcia� zas�oni� si� przed ciosem, ale nie pozwoli�a na to trzymaj�ca go jak w kleszczach si�a przy�pieszenia. Poczu� bolesne uderzenie i straci� przytomno��. Na Ziemi, w pociemnia�ych ekranach telewizyjnych skaka�y przez jaki� czas spl�tane linie i rozb�yski, wreszcie pojawi�a si� ponownie plansza wywo�awcza. Po dobrej chwili oddano g�os spikerowi, kt�ry oznajmi�, �e transmisja zosta�a przerwana ze wzgl�d�w technicznych. We wszystkich instytutach i o�rodkach wsp�pracuj�cych przy realizacji program�w kosmicznych og�oszono stan pogotowia. W rzeczywisto�ci by� to alarm. Poza transmisjami, przeznaczonymi dla publiczno�ci, sta�� ��czno�� ze statkiem utrzymywa�y trzy bazy orbitalne, sprz�one z o�rodkami naziemnymi. Centralna Rozdzielnia, kt�ra w ostatnich latach rozros�a si� w du�e miasto, p�ywaj�ce po Oceanie Indyjskim, og�osi�a cisz� radiow�. Wszystkie obserwatoria, zespo�y satelit�w wzmacniaj�cych, wszystkie ksi�ycowe stacje przeka�nikowe, wycelowa�y swoje najczulsze anteny w miejsce, sk�d dobieg�y ostatnie sygna�y Kopernika. W ci�gu kilkunastu sekund gigantyczne zwierciad�o Rozdzielni odbiera�o jeszcze s�abe, zniekszta�cone echo automatycznego urz�dzenia namiarowego, zainstalowanego przy silnikach statku. Potem ucich�o i to. Profesor Bo Loren, Sekretarz Naukowy Rady Astronautycznej Narod�w Zjednoczonych, zwo�a� nadzwyczajn� sesj� Rady. Wezwano wszystkich specjalist�w, kt�rzy uczestniczyli w realizacji programu marsja�skiego. Up�yn�o czterdzie�ci pi�� minut od momentu przerwania transmisji z pok�adu Kopernika. Ogromna, amfiteatralna sala Pa�acu Astronaut�w pod Neapolem by�a wype�niona do ostatniego miejsca. Z trzydziestu dw�ch eskalator�w jeden tylko by� jeszcze w ruchu. Pozosta�e zatrzymano r�wnocze�nie z gongiem, obwieszczaj�cym pocz�tek obrad. Kiedy Pawe� stan�� w bocznych drzwiach trzeciego pi�tra, Sekretarz ju� przemawia�. Usiad� w fotelu, w��czy� automat strojenia swojego fonoptyka i umie�ci� w aparacie wizyt�wk�, czarny kryszta�ek, opleciony miniaturow� anten�. W�r�d os�b siedz�cych w pobli�u nie dostrzeg� nikogo znajomego. Byli to prawdopodobnie in�ynierowie, konstruktorzy i cybernetycy miejscowego o�rodka. Poczu� si� niepewnie, jak zwykle w towarzystwie ludzi, maj�cych bezpo�redni wp�yw na kszta�towanie materialnego oblicza �wiata, dla kt�rych wielkie systemy matematyczne i logiczne nie by�y �r�d�em wiedzy o cz�owieku, a jedynie tworzywem s�u��cym do konstruowania narz�dzi i metod jego ekspansji w Kosmosie. Luminarze nauki, kt�rych zna� przynajmniej z widzenia, siedzieli na dole, niedaleko sto�u prezydialnego. Oto Adam Rankon, syn Filipa Rankona, kierownika pierwszej sta�ej stacji ksi�ycowej. Jego ojciec zgin�� w czasie pr�bnego wodowania kabiny wenusja�skiej na Pacyfiku. Adam Rankon by� pierwszym cz�owiekiem, kt�ry postawi� stop� na powierzchni �Planety mgie�� - Wenus. Ze strony pozosta�ych cz�onk�w za�ogi by� to z pewno�ci� gest symboliczny, ho�d, z�o�ony pami�ci jego ojca - chocia� Adam, tw�rca krzy�owego uk�adu nap�d�w antygrawitacyjnych, kt�ry to uk�ad zredukowa� ryzyko zwi�zane z l�dowaniem w atmosferze praktycznie do zera, sam dobrze sobie na to wyr�nienie zas�u�y�. Obok niego siedzia� Lew Krotin, z bujn� bia�� czupryn� i r�wnie bia�� brod�. Gdyby cho� cz�� kr���cych o nim legend by�a prawd�, to Krotin z pewno�ci� zas�ugiwa�by na miano �rycerza astronautyki�. W ci�gu dwudziestu czterech lat nie opuszcza� niemal pracowni w laboratorium kaukaskim, gdzie bada� w�asno�ci aerodynamiczne i termiczne nowych, komponowanych przez siebie pow�ok statk�w kosmicznych. Jego dzieckiem by� helokoks, �Pow�oka Krotina�, z kt�rej zbudowano mi�dzy innymi korpus Kopernika. Na oko materia� sprawia� wra�enie najmniej odpowiedniego do powlekania nim statk�w, pi�ciokrotnie szybszych od pierwszych rakiet ksi�ycowych. �nie�nobia�y helokoks przypomina� sztywn� g�bk� o ogromnych porach lub nieregularny plaster, w kt�rym mog�yby gromadzi� zapasy jakie� monstrualnie wielkie pszczo�y. Nie spos�b by�o dotkn�� tej pow�oki nieuzbrojon� r�k�. Niezwykle ostre strz�py najtwardszego ze wszystkich znanych materia��w przecina�y sk�r�, zanim w og�le poczu�o si� go pod palcami. Lew Krotin, obecnie profesor aerodynamiki w Instytucie Kaukaskim po opublikowaniu wynik�w do�wiadcze� stal si� z dnia na dzie� �wiatow� s�aw�. Ogromne poruszenie wywo�a� jego wywiad dla Agencji Astronautycznej, w kt�rym o�wiadczy�, �e zastrzega sobie prawo pilotowania pierwszej rakiety, powleczonej helokoksem. Wszystkie kluby astronawigator�w, zespo�y konstruktorskie, a przede wszystkim Zrzeszenie Pilot�w, podnios�y nieopisan� wrzaw�. Zarzucano Krotinowi fanfaronad�, sobkostwo - by�a te� mowa o �mentalno�ci ch�opca, bawi�cego si� w kosmonaut�. Niech�tna postawa specjalist�w ust�pi�a miejsca niek�amanemu zainteresowaniu dopiero po o�wiadczeniu nestora pilot�w przestrzennych, Teodora Botowa, u kt�rego, jak si� okaza�o. Lew Krotin od p�tora roku uczy� si� �po cichu� pilota�u. Tote� kiedy dotar� na Ziemi� meldunek, �e rakieta �Wenus 9� wyl�dowa�a na powierzchni planety po locie niemal dwukrotnie kr�tszym od dotychczasowych i �e jej pilot Lew Krotin potwierdza wyniki teoretycznych bada� konstruktora Lwa Krotina, najzagorzalsi wrogowie uczonego wystosowali do niego pe�ne szczerego szacunku i podziwu depesze gratulacyjne. W drugim rz�dzie, zaraz za Krotinem, zauwa�y� Pawe� swojego profesora, Cortona, kierownika Instytutu Historii Wsp�czesnej przy O�rodku Ba�tyckim. Pawe� Kulski, adiunkt tego, instytutu, �wie�o upieczony doktor historii, �kronikarz pr�ni� jak nazywali go koledzy, poczu� si� pewniej. Zreszt� rezerwa, z jak� Kulski odnosi� si� do przedstawicieli nauk technicznych, wynika�a w znacznej mierze z jego charakteru, pewnej nie�mia�o�ci. Pawe� nigdy nie by� pewien, czy jest przez nich w�a�ciwie rozumiany, poza tym jego w�asne osi�gni�cia wydawa�y mu si� znikome wobec dorobku znanych konstruktor�w i innych obecnych w tej sali specjalist�w. Uruchomi� aparatur� rejestruj�c� i zacz�� si� ws�uchiwa� w s�owa Sekretarza. Bo Loren omawia� poszczeg�lne etapy realizacji programu marsja�skiego. W tej chwili przekazywa� zebranym wst�pne wyniki bada� materia��w dostarczonych z pok�adu Kopernika. Doszed�szy do ostatniej transmisji telewizyjnej przerwa� i si�gn�� po karafk� z wod�. Po chwili z g�o�nik�w ponownie pop�yn�� jego r�wny, spokojny g�os: - O�rodki naukowe, wykorzystuj�c wszystkie systemy komunikacyjne stoj�ce do dyspozycji ludzko�ci, usi�uj� odzyska� ��czno�� z pierwszym statkiem marsja�skim. Zrobimy wszystko co w naszej mocy, �eby pom�c jego za�odze, o tym zapewnia� nie trzeba. Depesze tej tre�ci przes�ali�my przed rozpocz�ciem obrad do rodzin Leny Sakadze, Ann Thorson, Andrzeja Batuzowa i Piotra Pottona. Wierzymy, �e b�dziemy mogli powita� ich w naszym gronie z rado�ci� i szacunkiem, na jaki zas�u�yli. Sytuacja wymaga jednak energicznego dzia�ania. Musimy wzi�� pod uwag� wszystkie mo�liwe warianty tego, co spotka�o za�og� Kopernika. Trzeba powiedzie� otwarcie - statek uleg� katastrofie, kt�rej rozmiary i skutki nie s� nam znane. �wiadkami wypadku byli wszyscy telewidzowie z p�kuli wschodniej. Widzieli�my, �e nast�pi� w ostatniej fazie lotu, w warunkach, w kt�rych nic nie zapowiada�o zak��cenia przebiegu l�dowania. To w�a�nie jest dla nas najbardziej niepokoj�ce. Analizuj�c przyczyny katastrofy na podstawie sk�pych niestety danych, jakie posiadamy, doszli�my do wniosku, �e nale�y wykluczy� awari� silnik�w statku czy te� jakichkolwiek wa�nych urz�dze� pok�adowych. Dzi�ki kamerom telewizyjnym i innym �rodkom przekazu obserwowali�my wesp� z za�og� wskazania czujnik�w neuraksa. Jest przypuszczeniem nie mieszcz�cym si� w granicach prawdopodobie�stwa, by neuraks, zesp� najdoskonalszych ze znanych ludzko�ci system�w elektronowego my�lenia, nie uprzedzi� o takiej awarii uruchomieniem sygnalizator�w alarmowych. Z tych samych wzgl�d�w mo�emy wykluczy� b��d nawigacji i b��d pilota�u. Teoretycznie - ci�gn�� dalej Sekretarz - nie spos�b sobie tak�e wyobrazi� przeszkody zewn�trznej, kt�ra mog�aby uj�� uwagi neuraksa. Nie ulega jednak w�tpliwo�ci, �e nie s� nam jeszcze znane wszystkie si�y materii, kt�re ujawniaj� si� w przestrzeni mi�dzyplanetarnej. Trzeba wi�c, drog� eliminacji, przyj�� hipotez�, �e Kopernik natrafi� na nie znan� naszej nauce przeszkod�, kt�ra pozbawi�a go ��czno�ci z Ziemi� i zak��ci�a lot rakiety. Nie chc� przedstawia� wszystkich prawdopodobnych skutk�w wypadku. By� mo�e statek uleg� zniszczeniu, a jego za�oga zgin�a. By� mo�e w wyniku katastrofy uszkodzona zosta�a wy��cznie aparatura ��czno�ci. W pierwszym przypadku wszelka pomoc z naszej strony b�dzie bezskuteczna - w drugim - niepotrzebna, poniewa� korzystaj�c z uniwersalnych automat�w pok�adowych spraw� komunikacji za�oga pr�dzej czy p�niej rozwi��e sama. Musimy jednak wzi�� pod uwag� wariant trzeci. Musimy za�o�y�, �e statek uleg� cz�ciowemu zniszczeniu, w ka�dym razie uszkodzeniu, kt�re uniemo�liwi mu powr�t na Ziemi�, a jego za�oga znalaz�a si� w trudnych do wyobra�enia warunkach, zdana wy��cznie na pomoc z naszej strony. Proponuj�, aby wykluczy� z naszych rozwa�a� wszystkie inne warianty jako bezprzedmiotowe. W tej sytuacji - ko�czy� Bo Loren - jedynym skutecznym rozwi�zaniem wydaje si� wys�anie w �lad za Kopernikiem drugiego Za�ogowego statku marsja�skiego. Oddaj� g�os kierownikowi Zespo�u Koordynacyjnego programu marsja�skiego - profesorowi Georgiemu Sakadze. Ukazanie si� na m�wnicy wysokiego, szpakowatego m�czyzny, przyj�a sala cichym szmerem. W tym momencie Kulski uzmys�owi� sobie, �e profesor Sakadze jest ojcem Leny, jednej z czworga os�b stanowi�cych za�og� Kopernika. Praca Paw�a nie polega�a, rzecz prosta, na gromadzeniu i poddawaniu analizie tego rodzaju fakt�w. Nie da si� jednak zaprzeczy�, �e w�a�nie one by�y dla m�odego historyka najbardziej istotnymi przes�ankami roli i uroku wybranej przez niego ga��zi wiedzy. Georgi Sakadze m�wi� kr�tkimi zdaniami, zwi�le, niemal sucho. Jego zdaniem statek mo�na by wystrzeli� w kierunku Marsa w ci�gu kilku tygodni. Zaistnia�y jednak okoliczno�ci przemawiaj�ce za odroczeniem wyprawy. Zesp� techniczny programu opracowa� mianowicie nowy system automatycznego bloku bezpiecze�stwa dla statk�w typu Kopernika. Podzespo�y tego systemu przechodz� obecnie pr�by, kt�re musz� jeszcze potrwa� co najmniej cztery miesi�ce. Wszystko wskazuje na to, �e nowy system b�dzie bardziej skuteczny od tego, jaki zastosowano w pierwszym poje�dzie marsja�skim. Powstaje wi�c pytanie: czy ryzykowa� wys�anie rakiety wyposa�onej w system, kt�ry nie zda� ju� egzaminu w wypadku Kopernika, czy te�, decyduj�c si� na czteromiesi�czn� zw�ok�, da� za�odze drugiego statku wi�ksze szans�, poprzez zainstalowanie w nim nowej aparatury. Pawe� zje�y� si� wewn�trznie. - Za cztery miesi�ce - pomy�la� - wynajd� znowu co� nowego. Sakadze przerwa� na moment, rozejrza� si� po sali i powiedzia� zmienionym g�osem: - Wiecie wszyscy, �e tam jest moja c�rka. Ka�dy z nich zostawi� w�r�d nas bliskich i przyjaci�... Tak... Oczywi�cie - podj�� znowu normalnym g�osem - nie ma pewno�ci, �e nasz nowy system oka�e si� bardziej skuteczny wobec si�, kt�re spowodowa�y katastrof� Kopernika. Wiem, �e warunki w jakich znajduje si� za�oga mog� by� bardzo trudne. Nie mo�na niestety wykluczy�, �e czteromiesi�czna zw�oka przekre�li szans� ratunku. Tym niemniej s�dz�, �e mamy obowi�zek zapewnienia maksimum bezpiecze�stwa wszystkim, kt�rzy lec� poza orbit� naszego globu. W Koperniku zastosowali�my najlepszy ze znanych nam wtedy system�w bezpiecze�stwa. Teraz dysponujemy bardziej skutecznym. B�dziemy go mie� za cztery miesi�ce. To, moim zdaniem, zobowi�zuje. Sekretarz otworzy� dyskusj�. Cz�onkowie Rady Astronautycznej, konstruktorzy, cybernetycy, lekarze, ka�dy ze swojego miejsca, starali si� w kilkuminutowych wyst�pieniach zaj�� stanowisko wobec kluczowego problemu: wysy�a� statek ratowniczy jak najpr�dzej, kiedy tylko b�dzie to mo�liwe, czy te� czeka� na nowy system bezpiecze�stwa. Kulski przys�uchiwa� si� ich rzeczowej, logicznej argumentacji z rosn�c� niech�ci�. Nagle na pulpicie jego fonoptyka zap�on�o ��te �wiate�ko. Wy��czy� si� z sieci og�lnej i podni�s� s�uchawk�. - Pawle - pozna� g�os swojego profesora - czy w najbli�szym czasie b�dziesz bardzo zaj�ty? Masz jakie� pilne prace? Kulski przygotowa� do publikacji swoj� prac� doktorsk� i obecnie na dobr� spraw� zastanawia� si� dopiero, kt�ry z poruszonych w niej problem�w wybra� jako temat dalszych bada�. - O co chodzi, profesorze? - zapyta�. - Odpowiedz mi najpierw. - Nie, w tej chwili nie mam nic pilnego... ��ta lampka zgas�a. Aparat automatycznie przeszed� na odbi�r z sieci og�lnej. - Zanim poddam wniosek pod g�osowanie, przedstawi� zebranym sk�ad Zespo�u Koordynacyjnego, odpowiedzialnego za przygotowanie drugiego statku marsja�skiego. Przypominam, �e zgodnie z kodeksem astronautycznym, z tego zespo�u zostanie wy�oniona za�oga. W�r�d sze��dziesi�ciu nazwisk wymienionych przez Sekretarza Pawe�, z najwi�kszym zdumieniem, us�ysza� swoje w�asne. Zrozumia� teraz rozmow� z Cortonem. Przycisn�� guzik w pulpicie i wybra� klawiszami numer miejsca profesora. - Dzi�kuj� - powiedzia�. - B�d� si� czu� jak kopciuszek w�r�d tych wszystkich znakomito�ci... - Dobrze, dobrze - zabrzmia�o z g�o�nika - �ycz� powodzenia. - Poza koleg� Kulskim - m�wi� Bo Loren, Pawe� poczu� nagle niemi�e ciep�o na policzkach - wszyscy cz�onkowie Zespo�u Koordynacyjnego wypowiedzieli si� w zako�czonej przed chwil� dyskusji. Opinie koleg�w s� w zasadzie zgodne z wnioskiem profesora Sakadze dotycz�cym odroczenia wyprawy ratunkowej. Zgodnie z regulaminem prosz� o przeg�osowanie wniosku. Przypominam, �e g�osuj� wy��cznie cz�onkowie Zespo�u Koordynacyjnego, spo�r�d kt�rych wy�oniona zostanie za�oga drugiego statku. - Kto jest za odroczeniem wyprawy? - Dzi�kuj�. - Kto jest za wys�aniem wyprawy ratunkowej - najwcze�niej, jak to b�dzie mo�liwe, tak�e bez nowego systemu bezpiecze�stwa? - Dzi�kuj�. - Kto si� wstrzyma�? - Dzi�kuj�. Sekretarz pochyli� si� nad swoim pulpitem i wezwa� cybernetyka, kt�ry pe�ni� dy�ur w centrali kontaktowo-obliczeniowej. Po chwili otrzyma� wynik, wyprostowa� si� i u�miechn��. - Prosz� koleg�w - powiedzia� - cz�onkowie Zespo�u Koordynacyjnego wypowiedzieli si� zgodnie z moimi przewidywaniami... Kto� na wy�szym pi�trze zacz�� bi� brawo. Po chwili ca�a sala rozbrzmia�a oklaskami. Bo Loren ruchem r�ki poprosi� o cisz�. - Podaj� wyniki g�osowania: Sze��dziesi�t g�os�w pad�o za wys�aniem wyprawy ratunkowej najwcze�niej, jak to b�dzie mo�liwe, bez uzupe�nienia zespo��w automatycznego bloku bezpiecze�stwa. Za odroczeniem wyprawy - zero g�os�w. Wstrzymuj�cych si� - zero. Pawe� odetchn�� z ulg�. Poczu� si� zawstydzony. Nie ma �adnych racjonalnych powod�w uwa�a� si� za obcego w�r�d tych ludzi, tak mu teraz bliskich. - Zamykam obrady - powiedzia� Bo Loren. Nikt nie ruszy� si� z miejsca. Sekretarz u�miechn�� si�. - To wszystko - powiedzia� po chwili. - Dzi�kuj�. ROZDZIA� II To by�o morze, okrutne, bo nieruchome, chocia� przemieszczaj�ce si� z ka�dym ich krokiem bezkonturowe cienie wydm dawa�y mu pozory �ycia. Bezpromienne s�o�ce sta�o w zenicie, naszyte na granatowy firmament; w�a�nie ten granat, dniem i noc� roziskrzony gwiazdami, a raczej jego martwy, matowy refleks upodabnia� pustyni� do niemo�liwego, bezwodnego morza. Wra�enie by�o niesamowite, bo piaszczyste garby, �wir, zwa�y py�u, wszystko, co ich otacza�o, mia�o w�a�ciwie barw� palonej ceg�y. �w granat wyziera� gdzie� z g��bi gruntu, tak w�a�nie jakby cienka, oleista warstwa czerwiem t�umi�a fale p�ynnego, niebieskiego bazaltu. Opu�cili rakiet� przed wschodem s�o�ca, kiedy ruchliwe sto�ki reflektor�w torowa�y im drog� w mro�nym mroku, daj�c mimo wszystko z�udzenie czego� znajomego. Ciemno�� jest wsz�dzie podobna, tylko obecno�� promieni �wiat�a daje cz�owiekowi prawo wst�pu do obcych �wiat�w. Z nadej�ciem dnia, a �wit wstaje tu bez przej�cia, gwa�towniej ni� na Ziemi w strefie r�wnikowej, raptem obla�o ich bezkresne, dwubarwne morze. Przez pierwsze minuty stopy odruchowo wzdraga�y si� przed �mielszym st�pni�ciem, szli jak po cienkim lodzie, czekaj�c, kiedy jego ruda, p�prze�roczysta pow�oka strzeli im pod nogami i zostan� wessani przez granatow� ma�, bez nadziei na ocalenie. By�a to jednak tylko pustynia, niezno�na, zawiana grubym pok�adem drobnoziarnistego py�u, w kt�rym z rzadka ciemnia�y �achy ostrego �wiru niby rumowiska starych ceglanych budowli. Byli ju� na trzydziestym kilometrze. Natychmiast po opuszczeniu komory �luzowej Kopernika wzi�li kurs na p�noc, tam sk�d przylecieli w ostatnim okr��eniu planety. Okr��eniu, kt�rego orbita zosta�a z�amana, jakby by�a cienk�, drewnian� obr�cz�. Wzrok przywyka� powoli do otoczenia, ust�pi� mimowolny l�k przed rozwieraj�c� si� pod nimi pozorn� g��bi�, kroczyli pewnie, z rosn�cym w miar� zm�czenia trudem d�wigaj�c ci�kie buty o metalowych podeszwach, wci�� g��biej pogr��aj�ce si� w pyle. Ksi�yc. Tam chodzi si� naprawd� lekko. Poprawiaj�c niecierpliwym podrzutem pasy stela�a butli tlenowych, Ann Thorson przypomnia�a sobie nagle swoj� pierwsz� wypraw� z bazy w kraterze Ptolomeusza. Trzy... nie, cztery lata temu. To by�o wspania�e, te skokoloty, kilku czy nawet kilkunastometrowe. Chwilami wydawa�o si� cz�owiekowi, �e opuszcza kabin� orbituj�cej rakiety. Oczywi�cie, wszyscy nowicjusze le�eli co kilka krok�w. Wobec znikomej si�y przyci�gania, owe gwa�towne upadki odczuwa�o si� jednak jak l�dowanie na stercie kostek pianolitowych albo poduszce powietrznej. - Halo, Ann, co z tob�? - g�os Piotra przywo�a� j� do rzeczywisto�ci. Wysforowa� si� przed ni�, a raczej to ona zosta�a w tyle, bezwiednie pogr��aj�c si� w przesz�o�ci. - Nic, nic, id� - przy�pieszy�a kroku. Podchodz�c do niego usi�owa�a si� u�miechn��, on jednak zmierzy� j� tylko przelotnym spojrzeniem i bez s�owa ruszy� dalej. Chwil� szli milcz�c obok siebie, potem Ann znowu zacz�a zostawa� w tyle. Bola�y j� wszystkie ko�ci. Krzy� i ramiona, opi�te pasami, piek�y jak oparzone za ka�dym poruszeniem g�owy, ka�dym krokiem. Bielizna pod skafandrem zacz�a si� klei� do sk�ry, po szyi sp�ywa� pierwszy strumie� potu, tymczasem w krtani i ni�ej w okolicy serca tkwi� jeszcze parali�uj�cy ch��d nocy, pierwszych godzin marszu. Wy�adowane ogniwa nie zasila�y dostatecznie wewn�trznej sieci klimatyzacyjnej skafandr�w. - Daleko jeszcze? - spyta�a bez sensu. Potton nie odpowiedzia�. Zreszt� m�g� nie s�ysze�. Ich nadajniki nie spisywa�y si� najlepiej w �rodowisku atmosfery marsja�skiej. Przed startem m�wiono wprawdzie, �e nie by�oby �le wyposa�y� ekip� we wzmacniacze, podobne do tych, jakie stosuje si� na Ksi�ycu. Na przeszkodzie stan�� ich ci�ar, kt�ry nie odgrywa� �adnej roli w warunkach minimalnej si�y przyci�gania satelity, ale kt�ry tutaj w powa�nym stopniu kr�powa�by swobod� ruch�w grup badawczych. - M�wi�a� co�? - wycelowa� w jej stron� sto�ek swojego he�mu. - Pyta�am, czemu stan��e�? - Odwr�ci� si�. Przez chwil� wodzi� zm�czonym wzrokiem po okolicy, wreszcie powiedzia�: - To musi by� w tej stronie... - zatoczy� r�k� szeroki �uk. Sam traci� ju� chwilami nadziej�, zaczyna�o w nim wzbiera� prze�wiadczenie, �e ca�y ich wysi�ek jest tylko oszukiwaniem si�, �e nie ma tutaj nic poza powtarzaj�cymi si� po kres horyzontu kopulastymi garbami. Nie my�la� ju� o Ziemi, o pozostawionych w rakiecie Lenie i Andrzeju. Lenie, nieprzytomnej jeszcze po kontuzji odniesionej w czasie katastrofy, i Andrzeju, kt�ry z obanda�owan� g�ow� i usztywnionym ramieniem usi�owa� teraz zapewne doprowadzi� do stanu u�ywalno�ci pok�adow� aparatur� energetyczn�. Wiedzia� tylko, �e musz� to znale��, �e nie wolno im wr�ci� z pustymi r�koma. Mieli szcz�cie. Kopernik uderzy� w jak�� przeszkod�, kt�rej nie dostrzeg�a w por� pok�adowa aparatura alarmowa, i zosta� gwa�townie wybity z orbity lotu. Spadali niemal pionowo. Pow�oka rakiety rozgrza�a si� do dw�ch tysi�cy czterystu stopni, przynajmniej na tej wysoko�ci urwa� si� zapis termografu, i automat alarmowy neuraksa przerwa� obwody zasilaj�ce stosu. Znajdowali si� ju� tysi�c osiemset metr�w nad powierzchni�, kiedy Potton zdo�a� odpali� pierwsz� seri� ratunkowych �adunk�w antygrawitacyjnych. Na nast�pne zabrak�o ju� czasu. W ekranie czo�owym mign�y pasma spadochron�w, wyszarpni�tych przez ostatni� z rakiet. Posz�y oczywi�cie w drzazgi, zanim zd��y�y si� rozwin��. Ludzie nie zdawali sobie sprawy z tego, co si� dzieje, dzia�ali pod�wiadomie, tocz�c rozpaczliw� walk� z mia�d��cymi si�ami od�rodkowymi. Owa sp�niona seria rakiet i rozmiecione od razu w drobne strz�py spadochrony uratowa�y jednak statek i za�og�. Kopernik, lec�c pionowo w d� z szybko�ci� dwudziestokrotnie wi�ksz� od szybko�ci d�wi�ku, na u�amek sekundy przed zetkni�ciem si� z czerwon� pustyni� zadar� nagle dzi�b, sprasowa� ich w piekielnym �uku i wyl�dowa� jak na poligonie, ca�� swoj� boczn� p�aszczyzn� nacieraj�c na powierzchni� planety. Skapotowa� kilkana�cie razy, po czym zamar� w bezruchu, sze�� kilometr�w od punktu, w kt�rym po raz pierwszy dotkn�� gruntu Up�yn�o kilkana�cie minut zanim Piotr Potton, jako pierwszy, odzyska� przytomno��. Wszystko to zdarzy�o si� zaledwie wczoraj. Teraz wydawa�o im si�, �e od ostatniej ��czno�ci z bazami naziemnymi, ostatniej przerwanej katastrof� transmisji, dziel� ich ju� tygodnie. Szli, staraj�c si� nie my�le� o przysz�o�ci, brodzili w pyle rudogranatowej pustyni, koncentruj�c uwag� na linii horyzontu. Co kilkana�cie minut Potton przystawa� i czeka� na Ann. Podchodzi�a i u�miecha�a si� Przez pierwsze trzydzie�ci kilometr�w marszu zamienili mo�e cztery zdania. Stos by� nieczynny. Przed ewentualn� pr�b� ponownego rozruchu nale�a�o sprawdzi� rozrz�d, ch�odzenie, uk�ad zasilaj�cy, dziesi�tki kilometr�w kabli i - przede wszystkim - poch�aniacze promieniowania. Potton nie s�dzi�, by uda�o si� tego dokona� przed up�ywem tygodnia, dziesi�ciu dni. Wtedy dopiero b�d� mogli na�adowa� baterie ��czno�ci, uzupe�ni� zapas tlenu, uruchomi� pozosta�e zespo�y klimatyzacyjne i - co najwa�niejsze - nawi�za� kontakt z Ziemi�. Wszystko to zale�a�o od dop�ywu energii, kt�rej podstawowym �r�d�em by� stos. Ogniwa ocala�y, ich rezerwy energetyczne, wystarczaj�ce w zasadzie do uruchomienia nadajnika, nie by�y ju� w stanie zapewni� emitowanym sygna�om mocy niezb�dnej dla nawi�zania bezpo�redniej ��czno�ci z ksi�ycowymi, a tym bardziej orbitalnymi stacjami przeka�nikowymi. Fale grz�z�y po prostu w atmosferze Marsa, potrzebny by� stacjonarny satelita komunikacyjny. Ten, kt�rego wystrzelili wczoraj, wisia� teraz trzy tysi�ce kilometr�w dalej, nad hipotetycznym miejscem l�dowania. Odleg�o�� by�a za du�a. Brak dop�ywu energii ze stosu odczuwali bole�nie nie tylko ze wzgl�du na utrat� ��czno�ci z Ziemi� Zmuszeni do oszcz�dnego gospodarowania rezerwami nie mogli sobie pozwoli� na pe�ne �adowanie baterii pok�adowego systemu komunikacyjnego. Thorson i Potton, opuszczaj�c rakiet�, um�wili si� z Batuzowem, �e ��czno�� radiow� nawi��� jedynie w ostateczno�ci. Z tych samych wzgl�d�w nie uzupe�niali ogniw swoich kieszonkowych aparacik�w nadawczo-odbiorczych. Gdyby nie to, Ann nie mia�aby powodu t�skni� do ci�kich wzmacniaczy, wspominaj�c swoje pierwsze eskapady ksi�ycowe. Tak jednak, jak rzeczy mia�y si� w tej chwili, musieli do swych wbudowanych w g�owice he�m�w mikrofon�w m�wi� bardzo g�o�no, je�eli nie wr�cz krzycze�. Im rzadsza atmosfera, tym gorzej czuj� si� w niej fale g�osowe. Szli znowu obok siebie. W pewnym momencie Potton pochyli� si� i uj�� jej d�o� mi�dzy swoje szorstkie, g�bczaste r�kawice. Odsun�a si�, �agodnie oswobadzaj�c r�k�, i potrz�sn�a g�ow�. Mia�o to zapewne oznacza�, �e nic jej nie jest, nie czuje zm�czenia i nie rozumie, dlaczego on usi�uje doda� jej otuchy. Ich wyprawa stanowi�a przeciwie�stwo tego, co mo�na by nazwa� wielk�, radosn� przygod� uczonych, dokonuj�cych pierwszego zwiadu na nieznanej planecie �adne z nich nie umia�o sobie nawet wyobrazi� si�, kt�re spowodowa�y katastrof� statku, a kt�rych obecno�� usz�a uwagi najczulszych alarmowych �oczu� neuraksa. Ca�a ich teoretyczna wiedza, poparta wieloletnim do�wiadczeniem buntowa�a si� przeciw akceptacji takiego faktu. Z faktami trudno jednak polemizowa�. Jedno wydawa�o si� pewne: czymkolwiek to by�o, wyja�nienia nale�a�o szuka� tutaj, na powierzchni planety. Gdyby sprawca przybywa� z obszaru systemu s�onecznego, oboj�tnie czy z jakiego� skupiska grawitacyjnego, czy z pozornej pr�ni, sondy kosmiczne i radioteleskopy powinny by�y zarejestrowa� jego obecno��. Chyba �e pojawi� si� w przestrzeni, jako echo pot�nego wybuchu radioaktywno�ci dos�ownie tu� przed katastrof�. Chocia�, je�eli zdo�a� u�pi� czujno�� neuraksa... Tak czy owak trzeba by�o przeczesa� pustyni� w najwi�kszym mo�liwym promieniu od punktu, nad kt�rym nast�pi�o zderzenie. Obecno�� pot�nych si�, sk�dkolwiek by nie pochodzi�y, w s�siedztwie ich bezbronnej, niezdolnej do startu rakiety stanowi�a gro�b�, kt�rej nie wolno by�o zlekcewa�y�. Si�y te mog�y przecie� reagowa� na materia�, u�yty do budowy statku. By� mo�e aktywizowa�y je pola, powstaj�ce w czasie pracy stosu. Nale�a�o tak�e zbada�, czy nat�enie tych p�l ma warto�� sta��, czy te� przechodz�c� okresowe przyp�ywy i odp�ywy mocy, a gdyby tak by�o, to jakie skutki dla za�ogi Kopernika m�g�by mie� wzrost ich aktywno�ci. Z ust Ann wyrwa� si� g�uchy okrzyk. Stan�a jak wryta, zaciskaj�c kurczowo palce na ramieniu Pottona. On jednak dostrzeg� to ju� tak�e. W pierwszym odruchu si�gn�� do kabury miotacza. By�a pusta. Awaria stosu pozbawi�a ich tak�e broni. W odleg�o�ci dwustu metr�w, za grzbietem wydmy, kt�ra wy�oni�a si� przed chwil� w perspektywie pylistego morza, strzela� pionowo w g�r� s�up roz�arzonego powietrza. Stali chwil� bez ruchu, dwie ma�e, �mieszne figurki, rzucone na bezkresn�, pokryt� wielb��dzimi garbami wydm pustyni�. Wreszcie wolnym, odmierzonym krokiem bez s�owa skierowali si� w stron� szczeg�lnego wzg�rza. Przeszed�szy kilkadziesi�t metr�w Potton zatrzyma� si� nagle. Czerwone oko czujnika promieniowania pod okapem he�mu zab�ys�o raz i drugi. W s�uchawkach odezwa� si� charakterystyczny stukot Geigera. Zaterkota� kr�tko i zamilk�. Potton odczeka� kilkana�cie sekund, po czym ruchem r�ki nakaza� Ann pozosta� na miejscu, a sam post�pi� kilka krok�w do przodu. Przystan��. Uspokojony odwr�ci� si�, �eby przywo�a� towarzyszk�. W tej samej chwili nad okiem rozb�ys�o czerwone �wiate�ko, tu� przy uchu zawarcza� sygna� licznika. - Co u licha - mrukn��. - Zabawa w ciep�o - zimno? K�tem oka pochwyci� nagle jak�� ciemn� plam� u podn�a rudej wydmy, w odleg�o�ci oko�o stu metr�w. Przechodzili tamt�dy, tu� ko�o tego miejsca. To ciemne ukry�o si� przed ich wzrokiem za kt�rym� ze wzg�rz albo przegapili je po prostu, wpatrzeni stale w lini� horyzontu. Ruszy� szybko w tamt� stron�. Po chwili wahania Ann pod��y�a za nim. Stali nad brzegiem prostok�tnego wykopu. Ponad poziom pustyni wznosi� si� szczyt zamontowanej w centralnym punkcie zag��bienia smuk�ej, sto�kowatej wie�yczki. Wie�czy�a j� przezroczysta kula wielko�ci pi�ki. Po raz pierwszy w historii swojej rasy stan�� cz�owiek oko w oko z tworem obcej cywilizacji. Co do tego nie mog�o by� w�tpliwo�ci. Rzecz osobliwa, w pierwszej chwili przyj�li to jako co� nader zwyczajnego, jak przyjmuje si� wie�� o jakim� odkryciu lub urodzeniu dziecka. Co�, czego w gruncie rzeczy wszyscy si� spodziewali. Oczywi�cie, nie przypuszczali, �e to b�dzie ju� teraz, a tym bardziej tutaj, na jednym z najlepiej zbadanych kosmicznych s�siad�w Ziemi. W tej pozornej oboj�tno�ci by�o zreszt� co� wi�cej ni� proste spe�nienie d�ugo piastowanych nadziei. Bo przecie�, chocia� nikt tego nigdy nie powiedzia� na g�os, ca�a astronautyka jest niepokalanym p�odem t�sknoty i uczucia osamotnienia ziemian. Oczywi�cie, w innej sytuacji towarzyszy�yby tej chwili bez por�wnania silniejsze emocje, g��bsze wzruszenia. Tak jak si� sprawy mia�y, na refleksje nie mieli po prostu czasu. Potton zaczerpn�� gar�� �wiru i cisn�� w d�. Nic si� nie sta�o. Ziarenka toczy�y si� jeszcze, osiadaj�c u podstawy sto�ka, kiedy Ann zeskoczy�a do wykopu. Podesz�a do kuli - wznosi�a si� na wysoko�ci jej g�owy - i wyci�gn�a r�k�. W tym samym u�amku sekundy odskoczy�a, a raczej potoczy�a si� do ty�u, gwa�townie odepchni�ta. Z wie�yczki wzbi� si� pot�ny szum. Jednym skokiem Potton znalaz� si� na dole, ale zanim zdo�a� dosi�gn�� Ann, co� powali�o go na ziemi� i przygniot�o. �ciany kuli rozchyla�y si� jak p�atki rozci�tej pomara�czy. Z jej wn�trza wype�z� pionowo w g�r� cienki, l�ni�cy pr�t. Piasek zawirowa� nagle, buchn�y chmury py�u. Us�yszeli g��bokie, dudni�ce brz�czenie. Zebra� si� do skoku, z nadludzkim wysi�kiem usi�uj�c przezwyci�y� spowijaj�cy ca�e cia�o ci�ar, targn�� si� w stron� Ann. Na pr�no. Dzia�anie parali�uj�cej si�y nie by�o bolesne, nie by�o nawet w gruncie rzeczy przykre, po prostu obezw�adniaj�ce, jakby w tym w�a�nie miejscu nast�pi�o nag�e zwielokrotnienie przyci�gania grawitacyjnego planety. Raptem wszystko ucich�o. Potton odczu� tak� ulg�, �e odruchowo zanurzy� r�kawice w piachu, jakby boj�c si� ulecie� w atmosfer�. Co� podobnego czuje alpinista, zrzucaj�c z grzbietu wy�adowany plecak. Wyprostowa� si�, rozejrza� nieufnie, obj�� Ann ramieniem i przygarn�� j� do siebie. Kl�cz�c obserwowali poczynania sto�kowatej konstrukcji. Nie ulega�o w�tpliwo�ci, �e maj� do czynienia z urz�dzeniem automatycznym, kt�re reaguje na ich obecno�� zgodnie z zainstalowanym programem. Py� opada�. Sto�ek b�yszcza� teraz w s�o�cu, sp�ukany strumieniami piasku. Wydawa� si� wy�szy ni� przedtem, py� i �wir, zalegaj�ce dno wykopu, zosta�y dok�adnie wydmuchane. Ods�oni�a si� okr�g�a podstawa wie�yczki, wbudowana w kwadratow�, bia�� p�yt�. Nagle ca�a ta konstrukcja drgn�a i �agodnie sp�yn�a pod ziemi�. W p�ycie zia� kolisty otw�r p�torametrowej �rednicy. Potton pochyli� si� i zajrza� ostro�nie do ods�oni�tego szybu. Pierwsz� rzecz�, jaka przyku�a jego uwag�, by�y proste, kwadratowe stopnie. W tej chwili nie dotar�a do jego �wiadomo�ci ca�a niezwyk�o�� owego odkrycia. Schody wiod�y do g��bokiej, prostok�tnej, jak si� zdawa�o, komory, kt�rej �ciany po�wi�ca�y bladym, r�owym blaskiem. - Schodzimy? - Ann zbli�y�a si� do otworu. Pokr�ci� g�ow�. - Nie. W ka�dym razie nie teraz. Co minut�, p�torej, odzywa� si� Geiger, b�yska�o alarmowe �wiate�ko. Cz�stotliwo�� sygna��w nie zmieni�a si� w czasie ruchu wie�yczki i burzy py�owej. Zatem to nie �w sto�kowaty automat by� sprawc� pojedynczych, ale silnych, o czym �wiadczy�a intensywno��, rozb�ysk�w, atak�w twardego promieniowania. Potton zna� okoliczno�ci, w jakich czujniki zachowywa�y si� podobnie. W bezpo�rednim s�siedztwie pot�nych akcelerator�w j�drowych najwydatniejsze nawet ekrany absorpcyjne nie chroni� pomieszcze� laboratoryjnych przed inwazj� miliardowego u�amka rozp�dzonych cz�stek. Tam w�a�nie, co kilkadziesi�t sekund, aparaty alarmowe sygnalizuj� przelot zab��kanych odprysk�w �mierciono�nych strumieni. Jak d�ugo ich cz�stotliwo�� utrzymywa�a si� w tych granicach, mo�na by�o spokojnie ignorowa� zrz�dliwe pobekiwanie czujnik�w. O ile jednak w laboratoriach wi�zki cz�stek, uj�te w pot�ne koryta kierunkowe, nie grozi�y �ywio�owym wybuchem aktywno�ci, o tyle tutaj charakter i dzia�anie si� ujawnianych rozb�yskami alarmowych lampek by�y wielk� niewiadom�. - Wr�cimy z automatami - powiedzia� Potton. Ann spojrza�a na niego niepewnie, wreszcie z nie tajonym �alem skin�a powoli g�ow�. Mia� racj�. Nie mogli ryzykowa� zapuszczania si� w g��b szybu, pozbawieni praktycznie ��czno�ci i �rodk�w obrony. Poza tym neuraks czerpa� energi� bezpo�rednio ze stosu Jak d�ugo ten ostatni nie pracowa�, owa najdoskonalsza z maszyn na�laduj�cych procesy my�lenia, by�a bezu�yteczna. Po uruchomieniu stosu wr�c� tutaj, uzbrojeni w automaty, kt�re b�d� przekazywa� neuraksowi ich obserwacje. B�yskawicznie dzia�aj�ce analizatory pozwol� wyeliminowa� niekt�re pochopne wnioski jeszcze w trakcie rozpoznania. Pr�ba eksploracji bez pomocy neuraksa oznacza�aby po prostu strat� czasu. A czas nagli�. Cz�stotliwo�� sygna��w �wiadczy�a, �e ze strony wie�yczki, zamykaj�cej otw�r szybu, na razie przynajmniej nic za�odze Kopernika nie grozi. Te same sygna�y ostrzega�y jednak, �e potencjalne zagro�enie istnieje. Jego �r�de� nie nale�a�o wi�c szuka� w bezpo�rednim s�siedztwie wie�yczki, ale te� i nie nazbyt daleko. Potton wspi�� si� niezgrabnie na brzeg wykopu i wyci�gn�� r�k� do Ann. W momencie kiedy oboje stan�li na g�rze, rozleg�o si� znowu dudni�ce brz�czenie. Wie�yczka wraca�a do poprzedniego po�o�enia. R�wnocze�nie zamyka�a si� wie�cz�ca jej wierzcho�ek kula. Po up�ywie kilkunastu sekund wszystko wygl�da�o jak wtedy, kiedy pierwszy raz stan�li nad wykopem. Tylko oczyszczone starannie z piasku i �wiru dno zag��bienia �wiadczy�o, �e to, co przed chwil� prze�yli, wydarzy�o si� naprawd�, �e nie by�o tylko mira�em, osobliwo�ci� marsja�skiej Sahary. Stali bez ruchu spogl�daj�c nieufnie na stercz�cy z piachu sto�ek. - Kto to zbudowa�? - spyta�a wreszcie Ann. Potton wzruszy� ramionami. - Nie my - powiedzia�. - I nie Marsjanie. Up�yn�o ju� blisko dwie�cie lat od definitywnego orzeczenia nauki na temat ewentualnej cywilizacji marsja�skiej. Ewolucja biologiczna na tej planecie nigdy nie wytworzy�a form, zdolnych do �wiadomego dzia�ania. - Go�cie - powiedzia�a cicho Ann. - Co m�wisz? - Nic takiego... - podnios�a g�os - powiedzia�am, �e to zbudowali nasi go�cie. My�lisz, �e ich spotkamy? - My�l�, �e musimy jak najpr�dzej uruchomi� stos. - U�miechn�� si�. Nie by� to u�miech pogodny. Ani dobrotliwy. Ann skuli�a ramiona, w nag�ym przyp�ywie l�ku. - Nie chcesz chyba... - wykrztusi�a. - Chod�my tam - przerwa�, wskazuj�c miejsce, z kt�rego bi� w g�r� drgaj�cy s�up atmosfery. Ziemia dudni�a g�ucho. Pot�ne basowe pianie opuszcza�o si� chwilami w regestry niedost�pne dla ludzkiego ucha. Z bliska wygl�da�o to jak osadzona pionowo, gigantyczna szklana rura, p�ynna, pulsuj�ca szybkim, zmiennym rytmem. Jej podstaw� otacza�y ko�a, naniesione z py�u, podobne do fal rozchodz�cych si� po stoj�cej wodzie, w kt�