8067
Szczegóły |
Tytuł |
8067 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
8067 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 8067 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
8067 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Bohdan Petecki
W po�owie drogi
ROZDZIA� I
Ann Thorson usi�owa�a balansowa�, uginaj�c nogi w kolanach, ale �ci�gni�ta
pot�n�
si�� run�a na pod�og�, pokryt� w tym miejscu jedynie cienk� warstw� pianolitu.
Zd��y�a
wyrzuci� przed siebie ramiona i unie�� nieco g�ow�, kiedy statkiem targn�a nowa
seria
wstrz�s�w. Potton, kt�ry rozlu�ni� uchwyty swojego fotela chc�c przyj�� jej z
pomoc�,
polecia� do przodu, odbi� si� od �ciany tu� pod g��wnym ekranem neuraksa i
pochwyciwszy
por�cz siedzenia Batuzowa, zawis� w powietrzu. Jego nogi opisa�y szeroki �uk,
trafiaj�c po
drodze w prawy bark Leny Sakadze. Twarz Leny skurczy�a si� z b�lu, ale jej krzyk
zgin�� w
piekielnym jazgocie czujnik�w i zgrzycie pow�oki. Mog�o si� zdawa�, �e jakie�
gigantyczne
kleszcze dr� na w�skie pasy ca�y korpus rakiety.
Nag�e wszystko ucich�o. Jeszcze trwali bez ruchu, kurczowo zaciskaj�c palce na
por�czach i uchwytach, oszo�omieni i pot�uczeni, przygotowani na najgorsze.
Ekrany zaja�nia�y spokojnym, r�wnym blaskiem, b��kitne oko wariomatu wyp�yn�o
na �rodek tarczy, cyfry i linie w okienkach automat�w nawigacyjnych, kt�re przed
chwil�
p�dzi�y jak oszala�e stapiaj�c si� w migoc�ce pasy, zwolni�y, jaki� czas jeszcze
falowa�y,
wreszcie przystan�y.
Us�yszeli g�os pilota, Andrzeja Batuzowa. Ca�y czas podawa� wsp�rz�dne. Jego
s�owa ton�y dotychczas w straszliwym ha�asie.
- zero i osiem, dwadzie�cia jeden,
- zero i siedem, dwadzie�cia jeden,
- zero i sze��, dwadzie�cia,
- zero i pi��, dwadzie�cia,
- zero i cztery, dziewi�tna�cie,
- zero i cztery...
Automaty sterownicze wyr�wna�y tor lotu, jednak rakieta ospale, jakby niech�tnie
reagowa�a na ich manewry.
Zero i cztery - warto�� wychylenia przesta�a si� zmniejsza�.
- Zostaw, Andrzeju, nie trzeba - powiedzia�a Ann - jeste�my na torze.
Piotr por�wna� wskazania automat�w.
- Odrzuci�o nas o cztery stopnie od p�aszczyzny orbity l�dowania - powiedzia�.
Pochyli� si� nad pulpitem neuraksa Za chwil� w g��wnym ekranie ujrzeli obraz
kontrolny
w�z�owych po��cze� systemu nap�dowego i uk�adu nawigacyjnego statku.
- ��czno��?
- W porz�dku - odpowiedzia� Batuzow. - Kamery ca�e, rozrz�d dzia�a sprawnie.
- Poczekaj, pomog� ci - Potton wsta�, spojrza� podejrzliwie w okienka wska�nik�w
i
pochyli� si� nad Ann, ci�gle jeszcze kl�cz�c� na pod�odze. Podtrzyma� j�,
ulokowa� w fotelu
nawigatora i si�gn�� po paczuszk� z opatrunkiem uniwersalnym.
- Jak si� czujesz?
- Ju� dobrze, dzi�kuj� - Ann nadrabia�a min�, ale r�wnocze�nie zaciska�a wargi z
b�lu. By�a dotkliwie poturbowana, nad okiem twarz zaczyna�a ju� puchn��.
Lena Sakadze, cybernetyk, sekretarka naukowa Instytutu Kaukaskiego rozciera�a
dr�twiej�cy bark.
- Co to mog�o by�?
- Nie spuszcza�em wzroku z ekran�w - powiedzia� Andrzej. - Ani neuraks, ani
czujniki do ostatniego u�amka sekundy nie sygnalizowa�y �adnych przeszk�d.
Potem,
oczywi�cie, zacz�y si� miota� jak op�tane, ale my�l�, �e raczej pod wp�ywem
piekielnego
ta�ca statku, ni� jakichkolwiek impuls�w z zewn�trz.
- Ciekawa jestem, czy odczuli�cie to tak samo jak ja - odezwa�a si� Ann. - Kiedy
le�a�am na pod�odze wydawa�o mi si�, �e s�ysz� uderzenia w sp�d rakiety. Jakby z
do�u do
nas strzelano...
- Mo�e to by�y salwy powitalne. A ludzie m�wi�, �e na Marsie nie ma cywilizacji
-
za�artowa� Batuzow.
Nikt nie odpowiedzia�,
Potton spogl�da� w czarno-niebieskie ramki wska�nik�w i tarcz� wariomatu. Ann i
Lena odruchowo pochyli�y si� nad ekranami kamer, wycelowanych w powierzchni�
planety.
Horyzont wype�nia�a ogromna, wkl�s�a tarcza Marsa. Tylko niewielka jej cz��
b�yszcza�a w s�o�cu, jak gigantyczne, rogalikowate zwierciad�o. Ca�a niemal
widoczna
powierzchnia czwartej planety uk�adu s�onecznego ton�a w mroku.
Od trzech godzin przygotowywali si� do l�dowania. Od trzech godzin w czo�owych
ekranach b�yska�y sinozielone p�omienie, wyrywaj�ce si� z wylot�w silnik�w
hamuj�cych.
Ci�nienie na powierzchni Marsa jest dziesi�ciokrotnie mniejsze od ziemskiego. Na
skutek
ma�ej si�y przyci�gania g�sto�� atmosfery nie maleje z wysoko�ci� tak szybko,
jak na naszej
macierzystej planecie. Na wysoko�ci dwustu dwudziestu tysi�cy metr�w, na jakiej
lecia�a
teraz rakieta, ci�nienie atmosferyczne by�o znacznie wi�ksze ni� na tej samej
wysoko�ci nad
ziemi�. Dlatego z tak� uwag� �ledzi� kierownik ekspedycji, Piotr Potton,
astrofizyk, aparatur�
kontroln� silnik�w hamuj�cych.
- Trzeba by przeanalizowa� to, co si� nam przydarzy�o... - powiedzia�a
niezdecydowanym g�osem Ann.
- Konfrontacja? - podchwyci�a Lena. - Zaczynaj, Piotrze.
- P�niej. - Potton, wpatrzony w ekran, manewrowa� przyciskami w pulpicie
neuraksa.
- Za cztery minuty b�dziemy nad biegunem. Zeszli�my troch� za szybko w czasie
tego
ta�ca. Na nast�pnej orbicie mo�emy ju� by� za nisko. Popatrzcie w d�. Tutaj
b�dziemy
l�dowa�. Andrzeju, sprawdzi�e� wyrzutnie?
- Wszystko gotowe.
- Uwaga - b�d� podawa� czas.
Potton wpatrzy� si� w r�owy prostok�t z boku ekranu, w kt�rym widnia� model
planety. Doko�a sp�aszczonej kuli nawija�y si� czarnymi niteczkami kolejne
orbity drogi,
przemierzanej przez ich statek.
W momencie, kiedy wiruj�cy powoli model globu do tkn�� bia�ym biegunem
skrzy�owanych w �rodku pola wsp�rz�dnych, Piotr zacz�� liczy�:
- siedem,
- sze��,
- pi��,
- cztery,
- trzy...
Wtedy w�a�nie Potton szarpn�� czerwon� ga�k� regulacji ci�gu silnik�w
hamuj�cych.
Ekran poja�nia�, znikn�y pasma p�omieni buchaj�cych dotychczas z czo�owych
dysz. Statek,
jak gdyby pozbawiony nagle ci�aru, uni�s� si� lekko, nieznacznie zmieniaj�c
orbit�.
- jeden,
- zero,
- start!
W kabinie rozleg�o si� kr�tkie, g��bokie westchnienie, tak to us�yszeli. Przez
g��wny
ekran przemkn�a b��kitna smuga. Kopernik - tak� nazw� nosi�a rakieta na
�nie�nobia�ym,
helokoksowym dziobie - wystrzeli� stacjonarnego satelit� komunikacyjnego.
Zawieszony na
wysoko�ci stu kilometr�w nad baz� mia� im zapewni� nieprzerwan� ��czno��
telewizyjn� ze
stacjami na orbicie oko�oziemskiej. Program bada� by� wprawdzie obliczony na
pe�ni� lata,
poniewa� jednak jeden rok marsja�ski ma siedemset dni, ich po�o�enie wzgl�dem
Ziemi
musia�o zmieni� si� w tym okresie tak znacznie, �e bezpo�rednie po��czenie ze
stacjami
macierzystymi by�oby, je�li nie niemo�liwe, to w ka�dym razie bardzo utrudnione.
Piotr odepchn�� ponownie czerwon� r�czk� i silniki hamuj�ce podj�y przerwan�
prac�. Operacja nie by�a prosta - w czasie wystrzeliwania sond i satelit�w na
ma�ej wysoko�ci
trzeba wy��cza� automaty kontrolne uk�adu nawigacyjnego, termostaty i silniki
hamuj�ce.
Gazy wyrzucane z dysz dziobowych mog�yby zniekszta�ci� orbit� satelity. Z kolei
nie mo�na
by�o tak blisko powierzchni planety stopowa� generator�w hamuj�cych, nie
wy��czywszy
przedtem bezpiecznik�w, rakieta przedziera�a si� przez g�szcz cz�stek i automaty
same
blokowa�y wy��cznik uk�adu hamuj�cego.
Manewr przebieg� pomy�lnie. W ci�gu dw�ch sekund widzieli jeszcze w bocznym
wizjerze oddalaj�cy si� p�omie� dopalaczy steruj�cych satelity, potem min�li
biegun i lecieli
dalej nad p�kul� wschodni�, w o�lepiaj�cym blasku s�o�ca.
Piotr spojrza� na zegarek.
- Za trzy godziny l�dujemy - powiedzia� - przygotujcie si� do transmisji.
Codziennie od sze�ciu dni, to znaczy od dnia startu, o�rodek telewizyjny Agencji
Astronautycznej Narod�w Zjednoczonych przeprowadza� bezpo�rednie transmisje z
kabiny
Kopernika w programach ca�ej p�kuli wschodniej. Mieszka�cy drugiej p�kuli,
pogr��eni
wtedy we �nie, mogli ogl�da� retransmisje tych program�w w dowolnej porze dnia,
dzi�ki
sieci odbiornik�w, po��czonych systemem zwrotnych z automatyczn� stacj� zapis�w
krystalicznych, centralnej ziemskiej agencji informacyjnej.
Dochodzi�a godzina dwudziesta ziemskiego czasu �rodkowoeuropejskiego, zbli�a�
si�
wi�c termin codziennego programu. Andrzej Batuzow, pilot i �szef ��czno�ci�
Kopernika na
Ziemi, jeden z najzdolniejszych konstruktor�w zak�ad�w lotniczych w Madrasie,
sprawdza�
sterowanie kamer przed fotelami za�ogi. Na monitorze kontrolnym zmienia�y si�
obrazy
dziennika telewizyjnego.
- Siadaj, Ann - powiedzia� Piotr.
- Naprawd� nie wiem, o czym dzisiaj m�wi�... - Ann Thorson, szczup�a brunetka o
du�ych, pi�knych oczach i g�adkiej, matowej cerze, bada�a przy pomocy lusterka
guz nad
okiem, dzier��c w drugiej r�ce po�yczony od Leny grzebie�. W wieku dwudziestu,
o�miu lat
by�a ju� znanym i cenionym pracownikiem Instytutu Biochemii Ba�tyckiego O�rodka
Medycyny Kosmicznej.
Andrzej w��czy� pods�uch.
Z g�o�nika pod monitorem pop�yn�� g�os spikera telewizyjnego, prowadz�cego
dziennik. Ekran by� zasnuty dymem. W k��bach rudej pary ukazywa� si� co
kilkana�cie
sekund cieniutki b�ysk. Komentator relacjonowa� kolejny etap budowy wielkiego
kombinatu
chemicznego na Antarktydzie. By�a to sz�sta tego rodzaju inwestycja na tym
kontynencie,
dostarczaj�cym ju� czwart� cz�� �wiatowej produkcji koncentrat�w spo�ywczych z
chlorelli.
G�os z Ziemi by� czysty i dono�ny, mog�o si� wydawa�, �e m�wi kto� oddalony o
kilka krok�w:
- ...metod� remutacji plazmy. Nowe emitory fotonowe, najm�odsze pokolenie
popularnej rodziny laser�w, organizuj� czwarty stan materii w kierunku idealnie
zgodnym z
wol� budowniczych.
Spiker zrobi� pauz� i u�miechn�� si�.
- Komunikat Dzia�u Koordynacji Ksi�ycowego O�rodka Meteorologicznego: - dzi� w
nocy temperatura na p�kuli wschodniej b�dzie wynosi� siedemna�cie stopni.
Uprzedza si�
jednostki p�ywaj�ce, �e w zwi�zku z konieczno�ci� oczyszczenia �owisk na
Zachodnim
Atlantyku, w ci�gu najbli�szych sze�ciu godzin wia� b�d� wiatry o sile czterech
stopni, od
czterdziestego do dziesi�tego stopnia d�ugo�ci wschodniej.
Spiker od�o�y� kartk�.
- Komunikat astronawigacyjny podamy w nast�pnym wydaniu dziennika. -
U�miechn�� si� ponownie. - A teraz zapraszam pa�stwa na kolejn� wizyt� w kabinie
statku
Kopernik, kt�rego za�oga zatknie tej nocy proporzec Narod�w Zjednoczonych na
powierzchni Czerwonej Planety.
Na ekranie ukaza�a si� plansza wywo�awcza. B��kitna flaga i god�o Planety:
splecione,
kolorowe ko�a symbolizuj�ce kontynenty oraz stylizowane promienie s�oneczne,
za�amuj�ce
si� w otwartych d�oniach. Specjalnie dla nich wprowadzono do tego obrazu posta�
kosmonauty, opuszczaj�cego rakiet� z wi�zank� kwiat�w, rosn�cych w r�nych
ziemskich
klimatach.
Min�li r�wnik. Rakieta opuszcza�a si� stosunkowo szybko. Za kilka minut na
czo�owym ekranie mia� si� ukaza� pokryty jeszcze cienk� warstw� �niegu biegun
pomocny.
Powierzchnia planety nie by�a ju� tak bezkonturowa jak przed chwil�. Mo�na by�o
odr�ni�
ciemniejsze pasy, poro�ni�te zbadanymi przez kilkadziesi�t sond kosmicznych,
marsja�skimi
ro�linami.
Ann Thorson po�piesznie sko�czy�a toalet� i wzi�a si� do segregowania
kolorowych
negatyw�w widm cz�stek, wydalanych przez tutejsz� ro�linno��. Piotr poprawi� si�
w fotelu i
zmieni� po�o�enie g��wnego ekranu, by nie traci� go z pola widzenia w czasie
transmisji.
Lena u�miecha�a si� do Batuzowa, kt�ry obserwowa� lampk� sygnalizacyjn� w
pulpicie
swojej centrali komunikacyjnej.
Zap�on�o nik�e, ��te �wiate�ko.
- Uwaga, sygna� - powiedzia� Andrzej. Po chwili doda� szeptem: - M�w, Piotrze.
Potton u�miechn�� si� do kamery, przywita� widz�w i zrelacjonowa� im pokr�tce
drog� rakiety, przebyt� od czasu poprzedniej transmisji.
Nast�pnie Ann zademonstrowa�a wyniki swoich fotoanaliz i obieca�a pokaza� w
nast�pnej audycji oryginalne marsja�skie ro�liny. Podzieli�a si� z widzami
odkryciem nad
zielonymi pasmami - s�owo �zielonymi� zosta�o u�yte w znaczeniu symbolicznym -
wi�kszego ni� w pustynnych rejonach planety st�enia tlenu. Potwierdza�o to
hipotez�
m�wi�c� o istnieniu na Marsie pewnych - jak by�my to powiedzieli na Ziemi -
mikroklimat�w. Procent tlenu w tutejszej atmosferze jest bardzo nik�y,
szesna�cie razy
mniejszy od tego, jakim przywyk� oddycha� cz�owiek. Marsja�skie powietrze, to
g��wnie
azot i dwutlenek w�gla. Trudno sobie wyobrazi� istoty, kt�re mog�yby si� czu�
ukontentowane tak� mieszank�. Zreszt�, od dawna by�o ju� wiadomo, �e na Marsie
nie ma
�adnych wy�ej zorganizowanych zwierz�t.
Po Ann Thorson m�wi�a Lena.
Opisa�a wystrzelenie stacjonarnego satelity i przedstawi�a s�uchaczom system
��czno�ci mi�dzy ich przysz�� baz� na powierzchni planety a stacjami ziemskimi.
Nast�pnie skierowa�a obiektyw kamery w stron� ekranu.
- Ca�a nasza kabina - m�wi�a - jest zalana jaskrawym blaskiem. Z ekran�w bucha
�wiat�o podobne do p�omieni plazmowych automat�w spawalniczych. S�o�ce wygl�da�o
w
czasie naszej podr�y jak p�aska tarcza. W pr�ni nie dostrzega si� promieni,
nie wida� tak�e
korony s�onecznej. Po przeciwnej stronie - zmieni�a po�o�enie kamery - idealnie
czarne,
aksamitne niebo...
U�miechn�a si�.
- M�wiono kiedy�, �e najgro�niejszym wrogiem astronaut�w b�dzie obok cz�steczek
twardego promieniowania - monotonia. Trudno nam dzisiaj m�wi� o podr�ach
mi�dzygwiezdnych, ale mog� pa�stwa zapewni�, �e w czasie naszej wyprawy nie
nudzili�my
si� ani przez chwil�.
Rakieta lecia�a teraz nad biegunem i Andrzej skorzysta z tego, aby
zademonstrowa�
telewidzom jego �nie�n� czap�. Przy okazji om�wi� �rednie temperatury
marsja�skiej
atmosfery. Latem temperatura dochodzi do dwudziestu stopni. Zim� na ca�ej
p�kuli panuj�
dziewi��dziesi�ciostopniowe mrozy.
Kopernik obni�y� si� ju� do wysoko�ci siedemdziesi�ciu tysi�cy metr�w. Rakieta
min�a biegun. Za kilka minut mia�a ponownie przeci�� punkt, w kt�rym w czasie
poprzedniego okr��enia natrafi�a na przeszkody, jak�� grawitacyjn� �pralk�.
Andrzej
opowiedzia� ogl�dnie, co im si� przydarzy�o. �artuj�c, zademonstrowa� guz nad
okiem Ann.
Jeszcze raz spokojnie om�wi� system automatycznych bezpiecznik�w sterowniczych
rakiety.
W�a�nie chcia� odda� g�os Piotrowi, aby ten, jako szef ekspedycji, po�egna�
widz�w, kiedy
statkiem targn�� pot�ny wstrz�s. Amortyzatory ich foteli nie by�y w stanie
os�abi� uderzenia.
Z zerwanego przewodu tlenowego buchn�� strumie� gazu, pulpit neuraksa rozjarzy�
si�
sygna�ami alarmowymi. Rakieta przekozio�kowa�a w locie raz i drugi, gwa�townie
przyhamowuj�c, to znowu rw�c do przodu, gnana pe�n� moc� swoich szesnastu
silnik�w.
Ekran dziobowy p�on�� �wiat�em wybuch�w j�drowych, nad �luz� zawy�a ostrzegawczo
syrena termostatu. Straszliwe si�y od�rodkowe wgniata�y im g�owy i r�ce w
oparcie foteli, w
kabinie lata�y z szybko�ci� pocisk�w ci�kie przedmioty. Batuzow dostrzeg� k�tem
oka
zbli�aj�c� si� kamer� zdmuchni�t� przed chwil� ze stanowiska ko�o pulpitu
przek�adni. Statek
targn�� do przodu. Andrzej chcia� zas�oni� si� przed ciosem, ale nie pozwoli�a
na to
trzymaj�ca go jak w kleszczach si�a przy�pieszenia. Poczu� bolesne uderzenie i
straci�
przytomno��.
Na Ziemi, w pociemnia�ych ekranach telewizyjnych skaka�y przez jaki� czas
spl�tane
linie i rozb�yski, wreszcie pojawi�a si� ponownie plansza wywo�awcza. Po dobrej
chwili
oddano g�os spikerowi, kt�ry oznajmi�, �e transmisja zosta�a przerwana ze
wzgl�d�w
technicznych. We wszystkich instytutach i o�rodkach wsp�pracuj�cych przy
realizacji
program�w kosmicznych og�oszono stan pogotowia. W rzeczywisto�ci by� to alarm.
Poza transmisjami, przeznaczonymi dla publiczno�ci, sta�� ��czno�� ze statkiem
utrzymywa�y trzy bazy orbitalne, sprz�one z o�rodkami naziemnymi. Centralna
Rozdzielnia,
kt�ra w ostatnich latach rozros�a si� w du�e miasto, p�ywaj�ce po Oceanie
Indyjskim, og�osi�a
cisz� radiow�. Wszystkie obserwatoria, zespo�y satelit�w wzmacniaj�cych,
wszystkie
ksi�ycowe stacje przeka�nikowe, wycelowa�y swoje najczulsze anteny w miejsce,
sk�d
dobieg�y ostatnie sygna�y Kopernika.
W ci�gu kilkunastu sekund gigantyczne zwierciad�o Rozdzielni odbiera�o jeszcze
s�abe, zniekszta�cone echo automatycznego urz�dzenia namiarowego,
zainstalowanego przy
silnikach statku. Potem ucich�o i to.
Profesor Bo Loren, Sekretarz Naukowy Rady Astronautycznej Narod�w
Zjednoczonych, zwo�a� nadzwyczajn� sesj� Rady. Wezwano wszystkich specjalist�w,
kt�rzy
uczestniczyli w realizacji programu marsja�skiego.
Up�yn�o czterdzie�ci pi�� minut od momentu przerwania transmisji z pok�adu
Kopernika. Ogromna, amfiteatralna sala Pa�acu Astronaut�w pod Neapolem by�a
wype�niona
do ostatniego miejsca. Z trzydziestu dw�ch eskalator�w jeden tylko by� jeszcze w
ruchu.
Pozosta�e zatrzymano r�wnocze�nie z gongiem, obwieszczaj�cym pocz�tek obrad.
Kiedy Pawe� stan�� w bocznych drzwiach trzeciego pi�tra, Sekretarz ju�
przemawia�.
Usiad� w fotelu, w��czy� automat strojenia swojego fonoptyka i umie�ci� w
aparacie
wizyt�wk�, czarny kryszta�ek, opleciony miniaturow� anten�. W�r�d os�b
siedz�cych w
pobli�u nie dostrzeg� nikogo znajomego. Byli to prawdopodobnie in�ynierowie,
konstruktorzy i cybernetycy miejscowego o�rodka. Poczu� si� niepewnie, jak
zwykle w
towarzystwie ludzi, maj�cych bezpo�redni wp�yw na kszta�towanie materialnego
oblicza
�wiata, dla kt�rych wielkie systemy matematyczne i logiczne nie by�y �r�d�em
wiedzy o
cz�owieku, a jedynie tworzywem s�u��cym do konstruowania narz�dzi i metod jego
ekspansji
w Kosmosie. Luminarze nauki, kt�rych zna� przynajmniej z widzenia, siedzieli na
dole,
niedaleko sto�u prezydialnego. Oto Adam Rankon, syn Filipa Rankona, kierownika
pierwszej
sta�ej stacji ksi�ycowej. Jego ojciec zgin�� w czasie pr�bnego wodowania kabiny
wenusja�skiej na Pacyfiku. Adam Rankon by� pierwszym cz�owiekiem, kt�ry postawi�
stop�
na powierzchni �Planety mgie�� - Wenus. Ze strony pozosta�ych cz�onk�w za�ogi
by� to z
pewno�ci� gest symboliczny, ho�d, z�o�ony pami�ci jego ojca - chocia� Adam,
tw�rca
krzy�owego uk�adu nap�d�w antygrawitacyjnych, kt�ry to uk�ad zredukowa� ryzyko
zwi�zane z l�dowaniem w atmosferze praktycznie do zera, sam dobrze sobie na to
wyr�nienie zas�u�y�.
Obok niego siedzia� Lew Krotin, z bujn� bia�� czupryn� i r�wnie bia�� brod�.
Gdyby
cho� cz�� kr���cych o nim legend by�a prawd�, to Krotin z pewno�ci�
zas�ugiwa�by na
miano �rycerza astronautyki�. W ci�gu dwudziestu czterech lat nie opuszcza�
niemal
pracowni w laboratorium kaukaskim, gdzie bada� w�asno�ci aerodynamiczne i
termiczne
nowych, komponowanych przez siebie pow�ok statk�w kosmicznych. Jego dzieckiem
by�
helokoks, �Pow�oka Krotina�, z kt�rej zbudowano mi�dzy innymi korpus Kopernika.
Na oko
materia� sprawia� wra�enie najmniej odpowiedniego do powlekania nim statk�w,
pi�ciokrotnie szybszych od pierwszych rakiet ksi�ycowych. �nie�nobia�y helokoks
przypomina� sztywn� g�bk� o ogromnych porach lub nieregularny plaster, w kt�rym
mog�yby
gromadzi� zapasy jakie� monstrualnie wielkie pszczo�y. Nie spos�b by�o dotkn��
tej pow�oki
nieuzbrojon� r�k�. Niezwykle ostre strz�py najtwardszego ze wszystkich znanych
materia��w
przecina�y sk�r�, zanim w og�le poczu�o si� go pod palcami.
Lew Krotin, obecnie profesor aerodynamiki w Instytucie Kaukaskim po
opublikowaniu wynik�w do�wiadcze� stal si� z dnia na dzie� �wiatow� s�aw�.
Ogromne
poruszenie wywo�a� jego wywiad dla Agencji Astronautycznej, w kt�rym o�wiadczy�,
�e
zastrzega sobie prawo pilotowania pierwszej rakiety, powleczonej helokoksem.
Wszystkie
kluby astronawigator�w, zespo�y konstruktorskie, a przede wszystkim Zrzeszenie
Pilot�w,
podnios�y nieopisan� wrzaw�. Zarzucano Krotinowi fanfaronad�, sobkostwo - by�a
te� mowa
o �mentalno�ci ch�opca, bawi�cego si� w kosmonaut�.
Niech�tna postawa specjalist�w ust�pi�a miejsca niek�amanemu zainteresowaniu
dopiero po o�wiadczeniu nestora pilot�w przestrzennych, Teodora Botowa, u
kt�rego, jak si�
okaza�o. Lew Krotin od p�tora roku uczy� si� �po cichu� pilota�u.
Tote� kiedy dotar� na Ziemi� meldunek, �e rakieta �Wenus 9� wyl�dowa�a na
powierzchni planety po locie niemal dwukrotnie kr�tszym od dotychczasowych i �e
jej pilot
Lew Krotin potwierdza wyniki teoretycznych bada� konstruktora Lwa Krotina,
najzagorzalsi
wrogowie uczonego wystosowali do niego pe�ne szczerego szacunku i podziwu
depesze
gratulacyjne.
W drugim rz�dzie, zaraz za Krotinem, zauwa�y� Pawe� swojego profesora, Cortona,
kierownika Instytutu Historii Wsp�czesnej przy O�rodku Ba�tyckim. Pawe� Kulski,
adiunkt
tego, instytutu, �wie�o upieczony doktor historii, �kronikarz pr�ni� jak
nazywali go koledzy,
poczu� si� pewniej. Zreszt� rezerwa, z jak� Kulski odnosi� si� do
przedstawicieli nauk
technicznych, wynika�a w znacznej mierze z jego charakteru, pewnej nie�mia�o�ci.
Pawe�
nigdy nie by� pewien, czy jest przez nich w�a�ciwie rozumiany, poza tym jego
w�asne
osi�gni�cia wydawa�y mu si� znikome wobec dorobku znanych konstruktor�w i innych
obecnych w tej sali specjalist�w.
Uruchomi� aparatur� rejestruj�c� i zacz�� si� ws�uchiwa� w s�owa Sekretarza.
Bo Loren omawia� poszczeg�lne etapy realizacji programu marsja�skiego. W tej
chwili przekazywa� zebranym wst�pne wyniki bada� materia��w dostarczonych z
pok�adu
Kopernika. Doszed�szy do ostatniej transmisji telewizyjnej przerwa� i si�gn�� po
karafk� z
wod�. Po chwili z g�o�nik�w ponownie pop�yn�� jego r�wny, spokojny g�os:
- O�rodki naukowe, wykorzystuj�c wszystkie systemy komunikacyjne stoj�ce do
dyspozycji ludzko�ci, usi�uj� odzyska� ��czno�� z pierwszym statkiem
marsja�skim. Zrobimy
wszystko co w naszej mocy, �eby pom�c jego za�odze, o tym zapewnia� nie trzeba.
Depesze
tej tre�ci przes�ali�my przed rozpocz�ciem obrad do rodzin Leny Sakadze, Ann
Thorson,
Andrzeja Batuzowa i Piotra Pottona. Wierzymy, �e b�dziemy mogli powita� ich w
naszym
gronie z rado�ci� i szacunkiem, na jaki zas�u�yli. Sytuacja wymaga jednak
energicznego
dzia�ania. Musimy wzi�� pod uwag� wszystkie mo�liwe warianty tego, co spotka�o
za�og�
Kopernika.
Trzeba powiedzie� otwarcie - statek uleg� katastrofie, kt�rej rozmiary i skutki
nie s�
nam znane. �wiadkami wypadku byli wszyscy telewidzowie z p�kuli wschodniej.
Widzieli�my, �e nast�pi� w ostatniej fazie lotu, w warunkach, w kt�rych nic nie
zapowiada�o
zak��cenia przebiegu l�dowania. To w�a�nie jest dla nas najbardziej niepokoj�ce.
Analizuj�c
przyczyny katastrofy na podstawie sk�pych niestety danych, jakie posiadamy,
doszli�my do
wniosku, �e nale�y wykluczy� awari� silnik�w statku czy te� jakichkolwiek
wa�nych
urz�dze� pok�adowych. Dzi�ki kamerom telewizyjnym i innym �rodkom przekazu
obserwowali�my wesp� z za�og� wskazania czujnik�w neuraksa. Jest
przypuszczeniem nie
mieszcz�cym si� w granicach prawdopodobie�stwa, by neuraks, zesp�
najdoskonalszych ze
znanych ludzko�ci system�w elektronowego my�lenia, nie uprzedzi� o takiej awarii
uruchomieniem sygnalizator�w alarmowych. Z tych samych wzgl�d�w mo�emy wykluczy�
b��d nawigacji i b��d pilota�u.
Teoretycznie - ci�gn�� dalej Sekretarz - nie spos�b sobie tak�e wyobrazi�
przeszkody
zewn�trznej, kt�ra mog�aby uj�� uwagi neuraksa. Nie ulega jednak w�tpliwo�ci, �e
nie s� nam
jeszcze znane wszystkie si�y materii, kt�re ujawniaj� si� w przestrzeni
mi�dzyplanetarnej.
Trzeba wi�c, drog� eliminacji, przyj�� hipotez�, �e Kopernik natrafi� na nie
znan� naszej
nauce przeszkod�, kt�ra pozbawi�a go ��czno�ci z Ziemi� i zak��ci�a lot rakiety.
Nie chc� przedstawia� wszystkich prawdopodobnych skutk�w wypadku. By� mo�e
statek uleg� zniszczeniu, a jego za�oga zgin�a. By� mo�e w wyniku katastrofy
uszkodzona
zosta�a wy��cznie aparatura ��czno�ci. W pierwszym przypadku wszelka pomoc z
naszej
strony b�dzie bezskuteczna - w drugim - niepotrzebna, poniewa� korzystaj�c z
uniwersalnych
automat�w pok�adowych spraw� komunikacji za�oga pr�dzej czy p�niej rozwi��e
sama.
Musimy jednak wzi�� pod uwag� wariant trzeci. Musimy za�o�y�, �e statek uleg�
cz�ciowemu zniszczeniu, w ka�dym razie uszkodzeniu, kt�re uniemo�liwi mu powr�t
na
Ziemi�, a jego za�oga znalaz�a si� w trudnych do wyobra�enia warunkach, zdana
wy��cznie
na pomoc z naszej strony. Proponuj�, aby wykluczy� z naszych rozwa�a� wszystkie
inne
warianty jako bezprzedmiotowe.
W tej sytuacji - ko�czy� Bo Loren - jedynym skutecznym rozwi�zaniem wydaje si�
wys�anie w �lad za Kopernikiem drugiego Za�ogowego statku marsja�skiego. Oddaj�
g�os
kierownikowi Zespo�u Koordynacyjnego programu marsja�skiego - profesorowi
Georgiemu
Sakadze.
Ukazanie si� na m�wnicy wysokiego, szpakowatego m�czyzny, przyj�a sala cichym
szmerem. W tym momencie Kulski uzmys�owi� sobie, �e profesor Sakadze jest ojcem
Leny,
jednej z czworga os�b stanowi�cych za�og� Kopernika.
Praca Paw�a nie polega�a, rzecz prosta, na gromadzeniu i poddawaniu analizie
tego
rodzaju fakt�w. Nie da si� jednak zaprzeczy�, �e w�a�nie one by�y dla m�odego
historyka
najbardziej istotnymi przes�ankami roli i uroku wybranej przez niego ga��zi
wiedzy.
Georgi Sakadze m�wi� kr�tkimi zdaniami, zwi�le, niemal sucho. Jego zdaniem
statek
mo�na by wystrzeli� w kierunku Marsa w ci�gu kilku tygodni. Zaistnia�y jednak
okoliczno�ci
przemawiaj�ce za odroczeniem wyprawy. Zesp� techniczny programu opracowa�
mianowicie nowy system automatycznego bloku bezpiecze�stwa dla statk�w typu
Kopernika.
Podzespo�y tego systemu przechodz� obecnie pr�by, kt�re musz� jeszcze potrwa� co
najmniej
cztery miesi�ce. Wszystko wskazuje na to, �e nowy system b�dzie bardziej
skuteczny od tego,
jaki zastosowano w pierwszym poje�dzie marsja�skim. Powstaje wi�c pytanie: czy
ryzykowa� wys�anie rakiety wyposa�onej w system, kt�ry nie zda� ju� egzaminu w
wypadku
Kopernika, czy te�, decyduj�c si� na czteromiesi�czn� zw�ok�, da� za�odze
drugiego statku
wi�ksze szans�, poprzez zainstalowanie w nim nowej aparatury.
Pawe� zje�y� si� wewn�trznie. - Za cztery miesi�ce - pomy�la� - wynajd� znowu
co�
nowego.
Sakadze przerwa� na moment, rozejrza� si� po sali i powiedzia� zmienionym
g�osem:
- Wiecie wszyscy, �e tam jest moja c�rka. Ka�dy z nich zostawi� w�r�d nas
bliskich i
przyjaci�... Tak... Oczywi�cie - podj�� znowu normalnym g�osem - nie ma
pewno�ci, �e nasz
nowy system oka�e si� bardziej skuteczny wobec si�, kt�re spowodowa�y katastrof�
Kopernika. Wiem, �e warunki w jakich znajduje si� za�oga mog� by� bardzo trudne.
Nie
mo�na niestety wykluczy�, �e czteromiesi�czna zw�oka przekre�li szans� ratunku.
Tym niemniej s�dz�, �e mamy obowi�zek zapewnienia maksimum bezpiecze�stwa
wszystkim, kt�rzy lec� poza orbit� naszego globu. W Koperniku zastosowali�my
najlepszy ze
znanych nam wtedy system�w bezpiecze�stwa. Teraz dysponujemy bardziej
skutecznym.
B�dziemy go mie� za cztery miesi�ce. To, moim zdaniem, zobowi�zuje.
Sekretarz otworzy� dyskusj�.
Cz�onkowie Rady Astronautycznej, konstruktorzy, cybernetycy, lekarze, ka�dy ze
swojego miejsca, starali si� w kilkuminutowych wyst�pieniach zaj�� stanowisko
wobec
kluczowego problemu: wysy�a� statek ratowniczy jak najpr�dzej, kiedy tylko
b�dzie to
mo�liwe, czy te� czeka� na nowy system bezpiecze�stwa.
Kulski przys�uchiwa� si� ich rzeczowej, logicznej argumentacji z rosn�c�
niech�ci�.
Nagle na pulpicie jego fonoptyka zap�on�o ��te �wiate�ko.
Wy��czy� si� z sieci og�lnej i podni�s� s�uchawk�.
- Pawle - pozna� g�os swojego profesora - czy w najbli�szym czasie b�dziesz
bardzo
zaj�ty? Masz jakie� pilne prace?
Kulski przygotowa� do publikacji swoj� prac� doktorsk� i obecnie na dobr� spraw�
zastanawia� si� dopiero, kt�ry z poruszonych w niej problem�w wybra� jako temat
dalszych
bada�.
- O co chodzi, profesorze? - zapyta�.
- Odpowiedz mi najpierw.
- Nie, w tej chwili nie mam nic pilnego... ��ta lampka zgas�a. Aparat
automatycznie
przeszed� na odbi�r z sieci og�lnej.
- Zanim poddam wniosek pod g�osowanie, przedstawi� zebranym sk�ad Zespo�u
Koordynacyjnego, odpowiedzialnego za przygotowanie drugiego statku
marsja�skiego.
Przypominam, �e zgodnie z kodeksem astronautycznym, z tego zespo�u zostanie
wy�oniona
za�oga. W�r�d sze��dziesi�ciu nazwisk wymienionych przez Sekretarza Pawe�, z
najwi�kszym zdumieniem, us�ysza� swoje w�asne. Zrozumia� teraz rozmow� z
Cortonem.
Przycisn�� guzik w pulpicie i wybra� klawiszami numer miejsca profesora.
- Dzi�kuj� - powiedzia�. - B�d� si� czu� jak kopciuszek w�r�d tych wszystkich
znakomito�ci...
- Dobrze, dobrze - zabrzmia�o z g�o�nika - �ycz� powodzenia.
- Poza koleg� Kulskim - m�wi� Bo Loren, Pawe� poczu� nagle niemi�e ciep�o na
policzkach - wszyscy cz�onkowie Zespo�u Koordynacyjnego wypowiedzieli si� w
zako�czonej przed chwil� dyskusji. Opinie koleg�w s� w zasadzie zgodne z
wnioskiem
profesora Sakadze dotycz�cym odroczenia wyprawy ratunkowej. Zgodnie z
regulaminem
prosz� o przeg�osowanie wniosku. Przypominam, �e g�osuj� wy��cznie cz�onkowie
Zespo�u
Koordynacyjnego, spo�r�d kt�rych wy�oniona zostanie za�oga drugiego statku.
- Kto jest za odroczeniem wyprawy?
- Dzi�kuj�.
- Kto jest za wys�aniem wyprawy ratunkowej - najwcze�niej, jak to b�dzie
mo�liwe,
tak�e bez nowego systemu bezpiecze�stwa?
- Dzi�kuj�.
- Kto si� wstrzyma�?
- Dzi�kuj�.
Sekretarz pochyli� si� nad swoim pulpitem i wezwa� cybernetyka, kt�ry pe�ni�
dy�ur w
centrali kontaktowo-obliczeniowej. Po chwili otrzyma� wynik, wyprostowa� si� i
u�miechn��.
- Prosz� koleg�w - powiedzia� - cz�onkowie Zespo�u Koordynacyjnego wypowiedzieli
si� zgodnie z moimi przewidywaniami...
Kto� na wy�szym pi�trze zacz�� bi� brawo. Po chwili ca�a sala rozbrzmia�a
oklaskami.
Bo Loren ruchem r�ki poprosi� o cisz�.
- Podaj� wyniki g�osowania:
Sze��dziesi�t g�os�w pad�o za wys�aniem wyprawy ratunkowej najwcze�niej, jak to
b�dzie mo�liwe, bez uzupe�nienia zespo��w automatycznego bloku bezpiecze�stwa.
Za odroczeniem wyprawy - zero g�os�w.
Wstrzymuj�cych si� - zero.
Pawe� odetchn�� z ulg�. Poczu� si� zawstydzony. Nie ma �adnych racjonalnych
powod�w uwa�a� si� za obcego w�r�d tych ludzi, tak mu teraz bliskich.
- Zamykam obrady - powiedzia� Bo Loren.
Nikt nie ruszy� si� z miejsca. Sekretarz u�miechn�� si�.
- To wszystko - powiedzia� po chwili. - Dzi�kuj�.
ROZDZIA� II
To by�o morze, okrutne, bo nieruchome, chocia� przemieszczaj�ce si� z ka�dym ich
krokiem bezkonturowe cienie wydm dawa�y mu pozory �ycia. Bezpromienne s�o�ce
sta�o w
zenicie, naszyte na granatowy firmament; w�a�nie ten granat, dniem i noc�
roziskrzony
gwiazdami, a raczej jego martwy, matowy refleks upodabnia� pustyni� do
niemo�liwego,
bezwodnego morza. Wra�enie by�o niesamowite, bo piaszczyste garby, �wir, zwa�y
py�u,
wszystko, co ich otacza�o, mia�o w�a�ciwie barw� palonej ceg�y. �w granat
wyziera� gdzie� z
g��bi gruntu, tak w�a�nie jakby cienka, oleista warstwa czerwiem t�umi�a fale
p�ynnego,
niebieskiego bazaltu. Opu�cili rakiet� przed wschodem s�o�ca, kiedy ruchliwe
sto�ki
reflektor�w torowa�y im drog� w mro�nym mroku, daj�c mimo wszystko z�udzenie
czego�
znajomego. Ciemno�� jest wsz�dzie podobna, tylko obecno�� promieni �wiat�a daje
cz�owiekowi prawo wst�pu do obcych �wiat�w.
Z nadej�ciem dnia, a �wit wstaje tu bez przej�cia, gwa�towniej ni� na Ziemi w
strefie
r�wnikowej, raptem obla�o ich bezkresne, dwubarwne morze. Przez pierwsze minuty
stopy
odruchowo wzdraga�y si� przed �mielszym st�pni�ciem, szli jak po cienkim lodzie,
czekaj�c,
kiedy jego ruda, p�prze�roczysta pow�oka strzeli im pod nogami i zostan�
wessani przez
granatow� ma�, bez nadziei na ocalenie. By�a to jednak tylko pustynia,
niezno�na, zawiana
grubym pok�adem drobnoziarnistego py�u, w kt�rym z rzadka ciemnia�y �achy
ostrego �wiru
niby rumowiska starych ceglanych budowli.
Byli ju� na trzydziestym kilometrze. Natychmiast po opuszczeniu komory �luzowej
Kopernika wzi�li kurs na p�noc, tam sk�d przylecieli w ostatnim okr��eniu
planety.
Okr��eniu, kt�rego orbita zosta�a z�amana, jakby by�a cienk�, drewnian� obr�cz�.
Wzrok
przywyka� powoli do otoczenia, ust�pi� mimowolny l�k przed rozwieraj�c� si� pod
nimi
pozorn� g��bi�, kroczyli pewnie, z rosn�cym w miar� zm�czenia trudem d�wigaj�c
ci�kie
buty o metalowych podeszwach, wci�� g��biej pogr��aj�ce si� w pyle.
Ksi�yc. Tam chodzi si� naprawd� lekko. Poprawiaj�c niecierpliwym podrzutem pasy
stela�a butli tlenowych, Ann Thorson przypomnia�a sobie nagle swoj� pierwsz�
wypraw� z
bazy w kraterze Ptolomeusza. Trzy... nie, cztery lata temu. To by�o wspania�e,
te skokoloty,
kilku czy nawet kilkunastometrowe. Chwilami wydawa�o si� cz�owiekowi, �e
opuszcza
kabin� orbituj�cej rakiety. Oczywi�cie, wszyscy nowicjusze le�eli co kilka
krok�w. Wobec
znikomej si�y przyci�gania, owe gwa�towne upadki odczuwa�o si� jednak jak
l�dowanie na
stercie kostek pianolitowych albo poduszce powietrznej.
- Halo, Ann, co z tob�? - g�os Piotra przywo�a� j� do rzeczywisto�ci. Wysforowa�
si�
przed ni�, a raczej to ona zosta�a w tyle, bezwiednie pogr��aj�c si� w
przesz�o�ci.
- Nic, nic, id� - przy�pieszy�a kroku. Podchodz�c do niego usi�owa�a si�
u�miechn��,
on jednak zmierzy� j� tylko przelotnym spojrzeniem i bez s�owa ruszy� dalej.
Chwil� szli
milcz�c obok siebie, potem Ann znowu zacz�a zostawa� w tyle. Bola�y j�
wszystkie ko�ci.
Krzy� i ramiona, opi�te pasami, piek�y jak oparzone za ka�dym poruszeniem g�owy,
ka�dym
krokiem. Bielizna pod skafandrem zacz�a si� klei� do sk�ry, po szyi sp�ywa�
pierwszy
strumie� potu, tymczasem w krtani i ni�ej w okolicy serca tkwi� jeszcze
parali�uj�cy ch��d
nocy, pierwszych godzin marszu. Wy�adowane ogniwa nie zasila�y dostatecznie
wewn�trznej
sieci klimatyzacyjnej skafandr�w.
- Daleko jeszcze? - spyta�a bez sensu.
Potton nie odpowiedzia�. Zreszt� m�g� nie s�ysze�. Ich nadajniki nie spisywa�y
si�
najlepiej w �rodowisku atmosfery marsja�skiej. Przed startem m�wiono wprawdzie,
�e nie
by�oby �le wyposa�y� ekip� we wzmacniacze, podobne do tych, jakie stosuje si� na
Ksi�ycu.
Na przeszkodzie stan�� ich ci�ar, kt�ry nie odgrywa� �adnej roli w warunkach
minimalnej
si�y przyci�gania satelity, ale kt�ry tutaj w powa�nym stopniu kr�powa�by
swobod� ruch�w
grup badawczych.
- M�wi�a� co�? - wycelowa� w jej stron� sto�ek swojego he�mu.
- Pyta�am, czemu stan��e�?
- Odwr�ci� si�. Przez chwil� wodzi� zm�czonym wzrokiem po okolicy, wreszcie
powiedzia�:
- To musi by� w tej stronie... - zatoczy� r�k� szeroki �uk. Sam traci� ju�
chwilami
nadziej�, zaczyna�o w nim wzbiera� prze�wiadczenie, �e ca�y ich wysi�ek jest
tylko
oszukiwaniem si�, �e nie ma tutaj nic poza powtarzaj�cymi si� po kres horyzontu
kopulastymi
garbami. Nie my�la� ju� o Ziemi, o pozostawionych w rakiecie Lenie i Andrzeju.
Lenie,
nieprzytomnej jeszcze po kontuzji odniesionej w czasie katastrofy, i Andrzeju,
kt�ry z
obanda�owan� g�ow� i usztywnionym ramieniem usi�owa� teraz zapewne doprowadzi�
do
stanu u�ywalno�ci pok�adow� aparatur� energetyczn�. Wiedzia� tylko, �e musz� to
znale��, �e
nie wolno im wr�ci� z pustymi r�koma.
Mieli szcz�cie. Kopernik uderzy� w jak�� przeszkod�, kt�rej nie dostrzeg�a w
por�
pok�adowa aparatura alarmowa, i zosta� gwa�townie wybity z orbity lotu. Spadali
niemal
pionowo. Pow�oka rakiety rozgrza�a si� do dw�ch tysi�cy czterystu stopni,
przynajmniej na
tej wysoko�ci urwa� si� zapis termografu, i automat alarmowy neuraksa przerwa�
obwody
zasilaj�ce stosu. Znajdowali si� ju� tysi�c osiemset metr�w nad powierzchni�,
kiedy Potton
zdo�a� odpali� pierwsz� seri� ratunkowych �adunk�w antygrawitacyjnych. Na
nast�pne
zabrak�o ju� czasu. W ekranie czo�owym mign�y pasma spadochron�w,
wyszarpni�tych
przez ostatni� z rakiet.
Posz�y oczywi�cie w drzazgi, zanim zd��y�y si� rozwin��. Ludzie nie zdawali
sobie
sprawy z tego, co si� dzieje, dzia�ali pod�wiadomie, tocz�c rozpaczliw� walk� z
mia�d��cymi
si�ami od�rodkowymi.
Owa sp�niona seria rakiet i rozmiecione od razu w drobne strz�py spadochrony
uratowa�y jednak statek i za�og�. Kopernik, lec�c pionowo w d� z szybko�ci�
dwudziestokrotnie wi�ksz� od szybko�ci d�wi�ku, na u�amek sekundy przed
zetkni�ciem si� z
czerwon� pustyni� zadar� nagle dzi�b, sprasowa� ich w piekielnym �uku i
wyl�dowa� jak na
poligonie, ca�� swoj� boczn� p�aszczyzn� nacieraj�c na powierzchni� planety.
Skapotowa�
kilkana�cie razy, po czym zamar� w bezruchu, sze�� kilometr�w od punktu, w
kt�rym po raz
pierwszy dotkn�� gruntu Up�yn�o kilkana�cie minut zanim Piotr Potton, jako
pierwszy,
odzyska� przytomno��.
Wszystko to zdarzy�o si� zaledwie wczoraj. Teraz wydawa�o im si�, �e od
ostatniej
��czno�ci z bazami naziemnymi, ostatniej przerwanej katastrof� transmisji,
dziel� ich ju�
tygodnie. Szli, staraj�c si� nie my�le� o przysz�o�ci, brodzili w pyle
rudogranatowej pustyni,
koncentruj�c uwag� na linii horyzontu. Co kilkana�cie minut Potton przystawa� i
czeka� na
Ann. Podchodzi�a i u�miecha�a si� Przez pierwsze trzydzie�ci kilometr�w marszu
zamienili
mo�e cztery zdania.
Stos by� nieczynny. Przed ewentualn� pr�b� ponownego rozruchu nale�a�o sprawdzi�
rozrz�d, ch�odzenie, uk�ad zasilaj�cy, dziesi�tki kilometr�w kabli i - przede
wszystkim -
poch�aniacze promieniowania. Potton nie s�dzi�, by uda�o si� tego dokona� przed
up�ywem
tygodnia, dziesi�ciu dni. Wtedy dopiero b�d� mogli na�adowa� baterie ��czno�ci,
uzupe�ni�
zapas tlenu, uruchomi� pozosta�e zespo�y klimatyzacyjne i - co najwa�niejsze -
nawi�za�
kontakt z Ziemi�. Wszystko to zale�a�o od dop�ywu energii, kt�rej podstawowym
�r�d�em by�
stos. Ogniwa ocala�y, ich rezerwy energetyczne, wystarczaj�ce w zasadzie do
uruchomienia
nadajnika, nie by�y ju� w stanie zapewni� emitowanym sygna�om mocy niezb�dnej
dla
nawi�zania bezpo�redniej ��czno�ci z ksi�ycowymi, a tym bardziej orbitalnymi
stacjami
przeka�nikowymi. Fale grz�z�y po prostu w atmosferze Marsa, potrzebny by�
stacjonarny
satelita komunikacyjny. Ten, kt�rego wystrzelili wczoraj, wisia� teraz trzy
tysi�ce kilometr�w
dalej, nad hipotetycznym miejscem l�dowania. Odleg�o�� by�a za du�a.
Brak dop�ywu energii ze stosu odczuwali bole�nie nie tylko ze wzgl�du na utrat�
��czno�ci z Ziemi� Zmuszeni do oszcz�dnego gospodarowania rezerwami nie mogli
sobie
pozwoli� na pe�ne �adowanie baterii pok�adowego systemu komunikacyjnego. Thorson
i
Potton, opuszczaj�c rakiet�, um�wili si� z Batuzowem, �e ��czno�� radiow�
nawi��� jedynie
w ostateczno�ci. Z tych samych wzgl�d�w nie uzupe�niali ogniw swoich
kieszonkowych
aparacik�w nadawczo-odbiorczych. Gdyby nie to, Ann nie mia�aby powodu t�skni� do
ci�kich wzmacniaczy, wspominaj�c swoje pierwsze eskapady ksi�ycowe. Tak
jednak, jak
rzeczy mia�y si� w tej chwili, musieli do swych wbudowanych w g�owice he�m�w
mikrofon�w m�wi� bardzo g�o�no, je�eli nie wr�cz krzycze�. Im rzadsza atmosfera,
tym
gorzej czuj� si� w niej fale g�osowe.
Szli znowu obok siebie. W pewnym momencie Potton pochyli� si� i uj�� jej d�o�
mi�dzy swoje szorstkie, g�bczaste r�kawice. Odsun�a si�, �agodnie oswobadzaj�c
r�k�, i
potrz�sn�a g�ow�. Mia�o to zapewne oznacza�, �e nic jej nie jest, nie czuje
zm�czenia i nie
rozumie, dlaczego on usi�uje doda� jej otuchy.
Ich wyprawa stanowi�a przeciwie�stwo tego, co mo�na by nazwa� wielk�, radosn�
przygod� uczonych, dokonuj�cych pierwszego zwiadu na nieznanej planecie �adne z
nich nie
umia�o sobie nawet wyobrazi� si�, kt�re spowodowa�y katastrof� statku, a kt�rych
obecno��
usz�a uwagi najczulszych alarmowych �oczu� neuraksa. Ca�a ich teoretyczna
wiedza, poparta
wieloletnim do�wiadczeniem buntowa�a si� przeciw akceptacji takiego faktu. Z
faktami
trudno jednak polemizowa�.
Jedno wydawa�o si� pewne: czymkolwiek to by�o, wyja�nienia nale�a�o szuka�
tutaj,
na powierzchni planety. Gdyby sprawca przybywa� z obszaru systemu s�onecznego,
oboj�tnie
czy z jakiego� skupiska grawitacyjnego, czy z pozornej pr�ni, sondy kosmiczne i
radioteleskopy powinny by�y zarejestrowa� jego obecno��. Chyba �e pojawi� si� w
przestrzeni, jako echo pot�nego wybuchu radioaktywno�ci dos�ownie tu� przed
katastrof�.
Chocia�, je�eli zdo�a� u�pi� czujno�� neuraksa...
Tak czy owak trzeba by�o przeczesa� pustyni� w najwi�kszym mo�liwym promieniu
od punktu, nad kt�rym nast�pi�o zderzenie. Obecno�� pot�nych si�, sk�dkolwiek
by nie
pochodzi�y, w s�siedztwie ich bezbronnej, niezdolnej do startu rakiety stanowi�a
gro�b�,
kt�rej nie wolno by�o zlekcewa�y�. Si�y te mog�y przecie� reagowa� na materia�,
u�yty do
budowy statku. By� mo�e aktywizowa�y je pola, powstaj�ce w czasie pracy stosu.
Nale�a�o
tak�e zbada�, czy nat�enie tych p�l ma warto�� sta��, czy te� przechodz�c�
okresowe
przyp�ywy i odp�ywy mocy, a gdyby tak by�o, to jakie skutki dla za�ogi Kopernika
m�g�by
mie� wzrost ich aktywno�ci.
Z ust Ann wyrwa� si� g�uchy okrzyk. Stan�a jak wryta, zaciskaj�c kurczowo palce
na
ramieniu Pottona. On jednak dostrzeg� to ju� tak�e. W pierwszym odruchu si�gn��
do kabury
miotacza. By�a pusta. Awaria stosu pozbawi�a ich tak�e broni.
W odleg�o�ci dwustu metr�w, za grzbietem wydmy, kt�ra wy�oni�a si� przed chwil�
w
perspektywie pylistego morza, strzela� pionowo w g�r� s�up roz�arzonego
powietrza.
Stali chwil� bez ruchu, dwie ma�e, �mieszne figurki, rzucone na bezkresn�,
pokryt�
wielb��dzimi garbami wydm pustyni�. Wreszcie wolnym, odmierzonym krokiem bez
s�owa
skierowali si� w stron� szczeg�lnego wzg�rza.
Przeszed�szy kilkadziesi�t metr�w Potton zatrzyma� si� nagle. Czerwone oko
czujnika
promieniowania pod okapem he�mu zab�ys�o raz i drugi. W s�uchawkach odezwa� si�
charakterystyczny stukot Geigera. Zaterkota� kr�tko i zamilk�. Potton odczeka�
kilkana�cie
sekund, po czym ruchem r�ki nakaza� Ann pozosta� na miejscu, a sam post�pi�
kilka krok�w
do przodu. Przystan��. Uspokojony odwr�ci� si�, �eby przywo�a� towarzyszk�. W
tej samej
chwili nad okiem rozb�ys�o czerwone �wiate�ko, tu� przy uchu zawarcza� sygna�
licznika.
- Co u licha - mrukn��. - Zabawa w ciep�o - zimno?
K�tem oka pochwyci� nagle jak�� ciemn� plam� u podn�a rudej wydmy, w
odleg�o�ci oko�o stu metr�w. Przechodzili tamt�dy, tu� ko�o tego miejsca. To
ciemne ukry�o
si� przed ich wzrokiem za kt�rym� ze wzg�rz albo przegapili je po prostu,
wpatrzeni stale w
lini� horyzontu. Ruszy� szybko w tamt� stron�. Po chwili wahania Ann pod��y�a za
nim.
Stali nad brzegiem prostok�tnego wykopu. Ponad poziom pustyni wznosi� si� szczyt
zamontowanej w centralnym punkcie zag��bienia smuk�ej, sto�kowatej wie�yczki.
Wie�czy�a
j� przezroczysta kula wielko�ci pi�ki.
Po raz pierwszy w historii swojej rasy stan�� cz�owiek oko w oko z tworem obcej
cywilizacji. Co do tego nie mog�o by� w�tpliwo�ci. Rzecz osobliwa, w pierwszej
chwili
przyj�li to jako co� nader zwyczajnego, jak przyjmuje si� wie�� o jakim�
odkryciu lub
urodzeniu dziecka. Co�, czego w gruncie rzeczy wszyscy si� spodziewali.
Oczywi�cie, nie przypuszczali, �e to b�dzie ju� teraz, a tym bardziej tutaj, na
jednym z
najlepiej zbadanych kosmicznych s�siad�w Ziemi. W tej pozornej oboj�tno�ci by�o
zreszt�
co� wi�cej ni� proste spe�nienie d�ugo piastowanych nadziei. Bo przecie�,
chocia� nikt tego
nigdy nie powiedzia� na g�os, ca�a astronautyka jest niepokalanym p�odem
t�sknoty i uczucia
osamotnienia ziemian. Oczywi�cie, w innej sytuacji towarzyszy�yby tej chwili bez
por�wnania silniejsze emocje, g��bsze wzruszenia. Tak jak si� sprawy mia�y, na
refleksje nie
mieli po prostu czasu.
Potton zaczerpn�� gar�� �wiru i cisn�� w d�. Nic si� nie sta�o. Ziarenka
toczy�y si�
jeszcze, osiadaj�c u podstawy sto�ka, kiedy Ann zeskoczy�a do wykopu. Podesz�a
do kuli -
wznosi�a si� na wysoko�ci jej g�owy - i wyci�gn�a r�k�. W tym samym u�amku
sekundy
odskoczy�a, a raczej potoczy�a si� do ty�u, gwa�townie odepchni�ta. Z wie�yczki
wzbi� si�
pot�ny szum. Jednym skokiem Potton znalaz� si� na dole, ale zanim zdo�a�
dosi�gn�� Ann,
co� powali�o go na ziemi� i przygniot�o.
�ciany kuli rozchyla�y si� jak p�atki rozci�tej pomara�czy. Z jej wn�trza
wype�z�
pionowo w g�r� cienki, l�ni�cy pr�t. Piasek zawirowa� nagle, buchn�y chmury
py�u.
Us�yszeli g��bokie, dudni�ce brz�czenie. Zebra� si� do skoku, z nadludzkim
wysi�kiem
usi�uj�c przezwyci�y� spowijaj�cy ca�e cia�o ci�ar, targn�� si� w stron� Ann.
Na pr�no.
Dzia�anie parali�uj�cej si�y nie by�o bolesne, nie by�o nawet w gruncie rzeczy
przykre, po
prostu obezw�adniaj�ce, jakby w tym w�a�nie miejscu nast�pi�o nag�e
zwielokrotnienie
przyci�gania grawitacyjnego planety.
Raptem wszystko ucich�o. Potton odczu� tak� ulg�, �e odruchowo zanurzy� r�kawice
w piachu, jakby boj�c si� ulecie� w atmosfer�. Co� podobnego czuje alpinista,
zrzucaj�c z
grzbietu wy�adowany plecak. Wyprostowa� si�, rozejrza� nieufnie, obj�� Ann
ramieniem i
przygarn�� j� do siebie. Kl�cz�c obserwowali poczynania sto�kowatej konstrukcji.
Nie
ulega�o w�tpliwo�ci, �e maj� do czynienia z urz�dzeniem automatycznym, kt�re
reaguje na
ich obecno�� zgodnie z zainstalowanym programem.
Py� opada�. Sto�ek b�yszcza� teraz w s�o�cu, sp�ukany strumieniami piasku.
Wydawa�
si� wy�szy ni� przedtem, py� i �wir, zalegaj�ce dno wykopu, zosta�y dok�adnie
wydmuchane.
Ods�oni�a si� okr�g�a podstawa wie�yczki, wbudowana w kwadratow�, bia�� p�yt�.
Nagle ca�a
ta konstrukcja drgn�a i �agodnie sp�yn�a pod ziemi�. W p�ycie zia� kolisty
otw�r
p�torametrowej �rednicy.
Potton pochyli� si� i zajrza� ostro�nie do ods�oni�tego szybu. Pierwsz� rzecz�,
jaka
przyku�a jego uwag�, by�y proste, kwadratowe stopnie. W tej chwili nie dotar�a
do jego
�wiadomo�ci ca�a niezwyk�o�� owego odkrycia. Schody wiod�y do g��bokiej,
prostok�tnej,
jak si� zdawa�o, komory, kt�rej �ciany po�wi�ca�y bladym, r�owym blaskiem.
- Schodzimy? - Ann zbli�y�a si� do otworu. Pokr�ci� g�ow�.
- Nie. W ka�dym razie nie teraz.
Co minut�, p�torej, odzywa� si� Geiger, b�yska�o alarmowe �wiate�ko.
Cz�stotliwo�� sygna��w nie zmieni�a si� w czasie ruchu wie�yczki i burzy
py�owej.
Zatem to nie �w sto�kowaty automat by� sprawc� pojedynczych, ale silnych, o czym
�wiadczy�a intensywno��, rozb�ysk�w, atak�w twardego promieniowania.
Potton zna� okoliczno�ci, w jakich czujniki zachowywa�y si� podobnie. W
bezpo�rednim s�siedztwie pot�nych akcelerator�w j�drowych najwydatniejsze nawet
ekrany
absorpcyjne nie chroni� pomieszcze� laboratoryjnych przed inwazj� miliardowego
u�amka
rozp�dzonych cz�stek. Tam w�a�nie, co kilkadziesi�t sekund, aparaty alarmowe
sygnalizuj�
przelot zab��kanych odprysk�w �mierciono�nych strumieni. Jak d�ugo ich
cz�stotliwo��
utrzymywa�a si� w tych granicach, mo�na by�o spokojnie ignorowa� zrz�dliwe
pobekiwanie
czujnik�w. O ile jednak w laboratoriach wi�zki cz�stek, uj�te w pot�ne koryta
kierunkowe,
nie grozi�y �ywio�owym wybuchem aktywno�ci, o tyle tutaj charakter i dzia�anie
si�
ujawnianych rozb�yskami alarmowych lampek by�y wielk� niewiadom�.
- Wr�cimy z automatami - powiedzia� Potton. Ann spojrza�a na niego niepewnie,
wreszcie z nie tajonym �alem skin�a powoli g�ow�. Mia� racj�. Nie mogli
ryzykowa�
zapuszczania si� w g��b szybu, pozbawieni praktycznie ��czno�ci i �rodk�w
obrony. Poza tym
neuraks czerpa� energi� bezpo�rednio ze stosu Jak d�ugo ten ostatni nie
pracowa�, owa
najdoskonalsza z maszyn na�laduj�cych procesy my�lenia, by�a bezu�yteczna. Po
uruchomieniu stosu wr�c� tutaj, uzbrojeni w automaty, kt�re b�d� przekazywa�
neuraksowi
ich obserwacje. B�yskawicznie dzia�aj�ce analizatory pozwol� wyeliminowa�
niekt�re
pochopne wnioski jeszcze w trakcie rozpoznania. Pr�ba eksploracji bez pomocy
neuraksa
oznacza�aby po prostu strat� czasu.
A czas nagli�. Cz�stotliwo�� sygna��w �wiadczy�a, �e ze strony wie�yczki,
zamykaj�cej otw�r szybu, na razie przynajmniej nic za�odze Kopernika nie grozi.
Te same
sygna�y ostrzega�y jednak, �e potencjalne zagro�enie istnieje. Jego �r�de� nie
nale�a�o wi�c
szuka� w bezpo�rednim s�siedztwie wie�yczki, ale te� i nie nazbyt daleko.
Potton wspi�� si� niezgrabnie na brzeg wykopu i wyci�gn�� r�k� do Ann. W
momencie kiedy oboje stan�li na g�rze, rozleg�o si� znowu dudni�ce brz�czenie.
Wie�yczka
wraca�a do poprzedniego po�o�enia. R�wnocze�nie zamyka�a si� wie�cz�ca jej
wierzcho�ek
kula. Po up�ywie kilkunastu sekund wszystko wygl�da�o jak wtedy, kiedy pierwszy
raz stan�li
nad wykopem. Tylko oczyszczone starannie z piasku i �wiru dno zag��bienia
�wiadczy�o, �e
to, co przed chwil� prze�yli, wydarzy�o si� naprawd�, �e nie by�o tylko mira�em,
osobliwo�ci� marsja�skiej Sahary.
Stali bez ruchu spogl�daj�c nieufnie na stercz�cy z piachu sto�ek.
- Kto to zbudowa�? - spyta�a wreszcie Ann. Potton wzruszy� ramionami.
- Nie my - powiedzia�. - I nie Marsjanie. Up�yn�o ju� blisko dwie�cie lat od
definitywnego orzeczenia nauki na temat ewentualnej cywilizacji marsja�skiej.
Ewolucja
biologiczna na tej planecie nigdy nie wytworzy�a form, zdolnych do �wiadomego
dzia�ania.
- Go�cie - powiedzia�a cicho Ann.
- Co m�wisz?
- Nic takiego... - podnios�a g�os - powiedzia�am, �e to zbudowali nasi go�cie.
My�lisz,
�e ich spotkamy?
- My�l�, �e musimy jak najpr�dzej uruchomi� stos. - U�miechn�� si�. Nie by� to
u�miech pogodny. Ani dobrotliwy. Ann skuli�a ramiona, w nag�ym przyp�ywie l�ku.
- Nie chcesz chyba... - wykrztusi�a.
- Chod�my tam - przerwa�, wskazuj�c miejsce, z kt�rego bi� w g�r� drgaj�cy s�up
atmosfery.
Ziemia dudni�a g�ucho. Pot�ne basowe pianie opuszcza�o si� chwilami w regestry
niedost�pne dla ludzkiego ucha.
Z bliska wygl�da�o to jak osadzona pionowo, gigantyczna szklana rura, p�ynna,
pulsuj�ca szybkim, zmiennym rytmem. Jej podstaw� otacza�y ko�a, naniesione z
py�u,
podobne do fal rozchodz�cych si� po stoj�cej wodzie, w kt�