8051

Szczegóły
Tytuł 8051
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8051 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8051 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8051 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ARKADIUSZ NIEMIRSKI PAN SAMOCHODZIK I... SKARBY WIKING�W TOM II OFICYNA WYDAWNICZA WARMIA ROZDZIA� PIERWSZY PRZES�UCHUJEMY TA�M� � GDZIE PRZETRZYMYWANY JEST STEFAN? � DETEKTYW OD ZABYTK�W � KTO LUBI LODY? � WIKI�SKIE I S�OWIA�SKIE �ODZIE � NERWOWA KAREN � TELEFON DO PORYWACZY � ZO�KA �LEDZI RZEPK� � ODKRYCIE PAW�A � WYJAZD DO ELBL�GA � NAPAD I PO�CIG � KTO NAS PODS�UCHUJE? � POZNAJ� DREWICZA-LARSENA � ROZMOWA NA MOLO � REWELACJE SIER�ANTA JANIAKA W surowym wn�trzu posterunku policji we Fromborku zapanowa�a cisza. Z g�o�nika taniego i mocno zu�ytego radiomagnetofonu znajduj�cego si� na biurku sier�anta Janiaka ni�s� si� matowy g�os m�odego cz�owieka: - Mamo... Eryku... to ja, Stefan... nie martwcie si� o mnie... jestem zdr�w... chcia�bym ju� wr�ci� na �Conquistadora�... t�skni� za wami... Nagranie si� urwa�o. Min�o kilka dni od porwania syna Karen Petersen. Ta bogata Dunka przyjecha�a do naszego kraju, aby na pok�adzie luksusowego jachtu �Conquistador� szuka� skarb�w ukrytych na dnie polskiego Ba�tyku. Szcz�liwym trafem jej starszy syn odkry� star� s�owia�sk� �ajb� zagrzeban� w mule Zalewu Wi�lanego. Emocji nie by�o jednak ko�ca! Wcze�niej porwano m�odszego z braci, Stefana, urzeczywistniaj�c tym samym pogr�ki ludzi pragn�cych za wszelk� cen� odci�gn�� Karen od w�d Zalewu. Mieli�my do czynienia z zawodowcami nie rzucaj�cymi s��w na wiatr. Niewykluczone, �e byli to cudzoziemcy wsp�pracuj�cy z naszym starym znajomym Jerzym Batur�. Rado�� ze znaleziska przeplata�a si� zatem z minorowymi nastrojami panuj�cymi nie tylko w�r�d Du�czyk�w, ale i w ekipie �Havamala�, na kt�rym oficjalnie go�cili�my z Paw�em w charakterze konsultant�w i obserwator�w. Odnalaz�szy na dnie Zalewu wrak d�bowej �odzi mogli�my teraz pom�c Karen w odzyskaniu syna. Na szcz�cie dzielnie znosi�a t� sytuacj�. Lubi�em j�, wi�c postanowi�em zrobi� wszystko, aby Stefan wr�ci� na jacht ca�y i zdr�w. Uwa�a�em, �e to jeszcze nie koniec przyg�d, a dopiero pocz�tek. Wiele spraw nie zosta�o przecie� wyja�nionych, a pyta� by�o wi�cej ni� odpowiedzi. Nie wiedzia�em na przyk�ad, jak� rol� odgrywa� Batura? Kim by� tajemniczy obserwator z wie�y ko�cio�a i najprawdopodobniej bordo landroverem z fa�szyw� tablic� rejestracyjn� i pal�cy chesterfieldy. Czy to ten sam osobnik podaj�cy si� za pracownika Ministerstwa Kultury i Sztuki, kt�ry ju� dwa razy ubieg� mnie w poszukiwaniach adresu pana Andrzeja, instruktora elbl�skiego klubu p�etwonurk�w �Akwalung�? Pan Andrzej chcia� mi opowiedzie� o dziwnej historii, jaka rozegra�a si� na wodach Zatoki Gda�skiej rok temu, kiedy to jego podopieczni, trzej nastoletni ch�opcy odkryli co� na dnie Ba�tyku, a potem zostali przep�dzeni i nastraszeni przez nieznanych sprawc�w podaj�cych si� za funkcjonariuszy pa�stwowych. Niestety, na pok�adzie �Havamala� znajdowa� si� z�odziej, kt�ry ukrad� list. Kim by�? Cz�owiekiem Batury? Wszystko wskazywa�o, �e by�a nim panna Ania, pracownik Centralnego Muzeum Morskiego w Gda�sku, osoba nadzoruj�ca z urz�du ca�� operacj�, ale o dziwo znaj�ca naszego przeciwnika Batur�. A� trudno by�o w to uwierzy�, ale Zo�ka oraz in�ynier Kurski, kolega naszej pani archeolog, widzieli j� wysiadaj�c� z volvo Jerzego. Mia�o to miejsce w dw�ch r�nych miejscach, a wi�c nie mog�o by� mowy o przypadku. Milczeniem chcia�em zatem doprowadzi� t� odwa�n� kobiet� do za�amania. Je�li by�a szpiegiem Batury - to niech cierpi, je�li by�a niewinna - powinna by� spokojna Sami widzicie, �e o ko�cu przyg�d nie mog�o by� mowy Cofn��em ta�m� raz jeszcze. - Ci�g�e przes�uchiwanie kasety nic nie da - wymamrota� znudzonym g�osem sier�ant Janiak po kolejnym, dwunastym przes�uchaniu. W przeciwie�stwie do mnie nie widzia� sensu w nieustannym odtwarzaniu nagrania. Ja jednak postanowi�em wys�ucha� go raz jeszcze. - Mamo... Eryka... to ja, Stefan... nie martwcie si� o mnie... jestem zdr�w... chcia�bym ju� wr�ci� na �Conquistadora�... t�sknie za wami... W drugim planie nagrania wyra�nie s�ysza�em natr�tny odg�os ptasich popiskiwa�. - S�yszycie? - zapyta�em. - Co to za ptaki? - Mam! - zawo�a�a podniecona Zo�ka. - Stefana przetrzymuj� na brzegu morza. To krzyk mew s�ycha� w tle nagrania! - Brawo! - pochwali�em j�. - Do trzynastu razy sztuka! - zauwa�y� dowcipnie Pawe�. - Ale wydaje mi si�, �e to nie mewy ani rybitwy. - Rzeczywi�cie - zgodzi� si� z nami sier�ant. - To mog� by� kormorany. Tysi�ce tych ptaszysk sta�o si� prawdziw� plag� na Mierzei Wi�lanej. Tak, to mog� by� kormorany! A potem chrz�kn�� i spojrza� na mnie ze szczerym podziwem. - Teraz widz�, �e pan jeste� wielki detektyw. Wstyd si� przyzna�, ale nie od razu wyczu�em, �e pan jeste� ten od zabytk�w. Zw� go Panem Samochodzikiem i podobno rozwi�za� wiele zagadek, a tak�e znalaz� wiele skarb�w. - Sk�d pan to wszystko wie? - zapyta�em nieco speszony. - Syn mi o panu opowiedzia�. Teraz ma dwadzie�cia osiem lat, �on� i dw�jk� dzieci. Tylko patrze�, jak nied�ugo moje wnuki zaczn� czyta� przygody o pa�skich wyczynach. Podobno nawet i we Fromborku rozwi�za� pan jak�� zagadk�* [Przedstawiono to w tomie Zagadki Fromborka.]. Chodzi�o o rubiny czy co� takiego. - O tak! - zawo�a�a Zo�ka. - Wujek jest wielkim detektywem. - Nie przesadzaj, ma�a - zrobi�o mi si� g�upio, bo nie lubi�em przechwala� si� swoimi osi�gni�ciami. Szukanie skarb�w czy tropienie przest�pc�w wywo��cych za granic� skarby kultury narodowej by�o przecie� moj� prac� i hobby. Poza tym przechwa�ki by�y dobre dla tych, kt�rzy nie zaznali smaku sukcesu. Niemniej jednak by�o mi przyjemnie, �e kto� pami�ta�, co zrobi�em w mie�cie Kopernika ponad dwadzie�cia lat temu. Zmieni�em temat, gdy� w roli gwiazdora nie czu�em si� najlepiej. By�em w swoim �ywiole, kiedy nikt nie zwraca� na mnie uwagi. - Czy co� wiadomo na temat wynajmu tego opla, kt�rym porwano Stefana? - Jeszcze nie - poinformowa� policjant. - I nie ma landrovera z takimi numerami rejestracyjnymi, kt�re pan poda�. Musia� mie� fa�szywe tablice. Opu�cili�my posterunek policji we Fromborku i spacerkiem wr�cili�my do portu. Ju� pi�ty dzie� przysz�o nam sp�dzi� w mie�cie Kopernika towarzysz�c ekipie wydobywaj�cej zagrzeban� w mulistym dnie Zalewu Wi�lanego ��d� z XI lub XII wieku. Pogoda nam dopisywa�a. By�o s�onecznie i ciep�o. To by�o wielkie odkrycie i chocia� celem operacji �Skarby wiking�w� by�o znalezienie norma�skiego statku spoczywaj�cego na dnie Ba�tyku, to s�owia�ska ��d� le��ca niedaleko wej�cia do portu we Fromborku radowa�a nasze serca stokrotnie. Nawet Jorgensen nie wydawa� si� by� rozgoryczony faktem, �e to nie on dokona� odkrycia, cel handlowy przedsi�wzi�cia zosta� bowiem osi�gni�ty. Jorgensen uzyska� rozg�os jako producent jacht�w i sonar�w, bo co chwila odwiedzali Frombork wys�annicy stacji telewizyjny i radiowych oraz dziennikarze prasowi. Towarzyszy�y nam spojrzenia tysi�ca pasa�er�w wsiadaj�cych i wysiadaj�cych z promu i wodolotu. Dla u�atwienia prac wej�cie na wschodnie nabrze�e zosta�o zagrodzone czerwono-bia�ym szlabanem i opatrzone specjalnym znakiem zakazuj�cym wst�pu osobom nieupowa�nionym... Faktem by�o, �e wszyscy solidnie pracowali�my pomagaj�c ekipie zawodowych p�etwonurk�w wsp�pracuj�cych z ekip� Centralnego Muzeum Morskiego, za� nagrod� za nasz trud by� coraz to bardziej okaza�y widok kad�uba �odzi. Na szcz�cie mu� dobrze zakonserwowa� d�bowa ��d�, wi�c lada dzie� spodziewali�my si� ujrze� j� w ca�ej okaza�o�ci. Porywacze Stefana Petersena nie odzywali si�. Nastroje na �Conquistadorze� nie by�y wi�c najlepsze i ba�em si�, �e moja stara znajoma Karen Petersen nie wytrzyma d�u�ej napi�cia zwi�zanego z oczekiwaniem i zacznie si� przy pr�bie pierwszego kontaktu z kidnaperami uk�ada�. To mog�a by� specjalna taktyka porywaczy: zmi�kczy� Karen i zgarn�� poka�ny okup. Mimo woli moje my�li wci�� powraca�y do listu skradzionego na �Havamalu�. Niestety, pr�ba ustalenia miejsca pobytu autora listu spali�a na panewce. Ekipa klubu wyjecha�a nad Morze �r�dziemne, za� tajemniczy z�odziej, jak g�osi� ostatni komunikat policji w Elbl�gu, ukrad� teczk� z niekt�rymi aktami personalnymi. Na szcz�cie policja mia�a nadziej� po��czy� si� z kierownictwem klubu w Grecji dzi�ki pomocy agencji turystycznej za�atwiaj�cej ten wyjazd, a po powrocie ekipy do hotelu z zaj�� na morzu przeprowadzi� rozmow� z samym panem Andrzejem. Liczy�em tak�e w duchu na Marczaka. Niezmordowany by�y dyrektor naszego departamentu wr�ci� ju� do stolicy po kr�tkiej wizycie we Fromborku. Mia� mn�stwo znajomo�ci w Warszawie, a przecie� to kto� na wy�szym szczeblu musia� zatwierdzi� sk�ad ekipy �Havamala�. Skoro na jachcie oficjalnie przebywa�a panna Ania, a by� to szpieg naszego przeciwnika Batury, to kto wyrazi� zgod� na udzia� pani archeolog w operacji? Albo m�wi�c inaczej: od kogo wysz�a propozycja w��czenia panny Ani w sk�ad ekipy? Przecie� Centralne Muzeum Morskie w Gda�sku dysponowa�o wieloma fachowcami od bada� podwodnych. Inna dziwna sprawa wynika�a z faktu, �e w miejscu, w kt�rym spoczywa�a stara drewniana ��d� Batura szuka� czego� rok temu. Tak przynajmniej twierdzi�a jego wsp�pracowniczka, pi�kna aktorka Luiza, kt�ra przy��czy�a si� do naszej ekipy. Czy chodzi�o o zagrzebany w mule bezwarto�ciowy dla Jerzego kad�ub �odzi? I dlaczego nie chcia�, aby Karen Petersen przyp�yn�a tutaj? Jako� nie mog�em uwierzy� w to, �e Batura zosta� amatorem-poszukiwaczem starych drewnianych �odzi. Zak�adaj�c jednak, �e tak by�o w istocie, nasuwa�o si� wiele w�tpliwo�ci. Po pierwsze, jak zlokalizowa� po�o�enie �odzi? Po drugie, w jaki spos�b chcia� wyci�gn�� j� z wody na oczach ca�ego Fromborka? Wreszcie, co zamierza� z ni� zrobi�? Aby doprowadzi� do stanu muzealnego ��d�, kt�ra przele�a�a pod wod� setki lat, potrzeba by�o wiele czasu i wysi�ku konserwator�w. To nie by�o zaj�cie dla Batury i w�tpi�em, aby znalaz� na ni� kupca? Co innego z�oty kielich czy naszyjnik, a co innego kilkumetrowej d�ugo�ci d�bowa ��d�. Wracali�my do portu mocno podnieceni. Nasze podejrzenia, �e syna Karen Petersen porywacze przetrzymywali w jakim� miejscu nad brzegiem morza, mog�y by� istotn� wskaz�wk�. Za wszelk� cen� zakaza�em moim wsp�pracownikom dzielenia si� naszym odkryciem z kimkolwiek. - Nie uwierz� pa�stwo - przywita� nas magister Rzepka, kiedy zbli�yli�my do mola, na kt�rym mie�ci� si� prowizoryczny sztab - ale ��d� mo�e mie� dziesi�� metr�w d�ugo�ci! Jorgensen i panna Ania znajdowali si� na �Havamalu�, Luiza za�ywa�a s�onecznej k�pieli na miejskiej pla�y tu� za bosmanatem, za� magister Rzepka na wschodnim falochronie przegl�da� zdj�cia i pierwsze raporty przygotowane przez nasz� pani� archeolog. Towarzyszy�a mu rudow�osa pani Iwona, pracownik Centralnego Muzeum Morskiego z Gda�sku, a wi�c kole�anka panny Ani. - Odkryte dot�d statki s�owia�skie s� przeci�tnie mniejsze od skandynawskich, co zgadza si� z danymi �r�de� opisowych - wyja�nia�a. - Na terenie Polski znaleziono ju� kilka takich statk�w. Najd�u�szy, bo mierz�cy prawie osiemna�cie metr�w, znaleziono w Brze�nie. R�wnie� we Fromborku odkryto statek o d�ugo�ci ponad siedemnastu metr�w. Nie jeste�cie wiec pierwszymi odkrywcami w mie�cie Kopernika. Najmniejszy by� statek z Mechlinka o d�ugo�ci przekraczaj�cej dziewi�� metr�w. - A jak wielkie by�y statki skandynawskie? - zapyta� magister. - Statek z Gokstad mia� ponad dwadzie�cia trzy metry d�ugo�ci, ale zdarza�y si� i mniejsze okazy, jak chocia�by d�ugi na prawie dziesi�� metr�w statek z Kwalsund. Statki skandynawskie by�y przewa�nie wi�ksze. Jednak�e s�owia�skie w�a�nie dzi�ki mniejszym rozmiarom, p�ytszemu zanurzeniu i wi�kszej zwrotno�ci niejednokrotnie odnosi�y zwyci�stwa nad nieprzyjacielem. Niezale�nie od ma�ych jednostek posiadali S�owianie i du�e okr�ty bior�ce udzia� przede wszystkim w dalekich wyprawach, na przyk�ad w ekspedycji na Konunghel�, le��c� na zachodnim wybrze�u Szwecji, w 1136 roku. - A wy co macie takie miny, jakby�cie wpadli na jaki� trop? - zapyta� nieoczekiwanie magister Rzepka przygl�daj�c si� nam uwa�nie. - My? - Zo�ka uda�a zdziwion�. - I gdzie tak chodzicie nieustannie? - Na lody - odpar�a. - Uwielbiamy lody. - Lody - mrukn�� niezadowolony magister Rzepka �ypi�c na nas podejrzliwym wzrokiem. - I kto w to uwierzy? - Przepraszam, o czym pa�stwo rozmawiaj�? - spyta�a pani Iwona. - Magister Rzepka uwa�a, �e si� lenimy, kiedy inni w pocie czo�a pracuj� nad wrakiem - odezwa�em si�. - I ma racj�. - Teraz na mnie kolej - o�wiadczy� magister i wsta�. - Id�. Zawi�za� buty i zrobi� pierwszy krok w stron� miasta. - Dok�d to? - zapyta� Pawe�. - Na lody - odpowiedzia� z przek�sem i odwr�ci� si� do nas plecami. Popatrzyli�my na siebie z u�miechem. - Zazdro�� nie rado�� - rzek�em. - Nie mo�e nasz magister po prostu sprowadzi� tej swojej Ewy do Fromborka? - zauwa�y�a Zo�ka odprowadzaj�c Rzepk� wzrokiem. - Semestr si� sko�czy�, wi�c nie ma ju� zaj�� na uczelni. - To fakt - mrukn��em i zerkn��em na wschodnie nabrze�e. Zza rogu budynku bosmanatu od strony katedry wyskoczy�a Karen. - Tomasz! - krzykn�a i zacz�a i�� szybkim, nerwowym krokiem w nasz� stron�. We tr�jk� wyszli�my Dunce na spotkanie opuszczaj�c studiuj�c� podwodne zdj�cia i dokumentacj� pani� Iwon�. Spotkali�my si� przed budynkiem bosmanatu. - Tomasz! - ca�a si� trz�s�a. - Dzwonili porywacze! Jaki� jegomo�� zadzwoni� do bosmanatu i m�wi� po angielsku. - Ale to nie by� Anglik? - zapyta�em. - Taki sam syn Albionu jak ty i ja! - prychn�a. - M�wi� s�abo po angielsku, a jego akcent zdradza�, �e m�g� to by� tw�j rodak. Spojrzeli�my po sobie wymownie: Batura? - Ale pewno�ci nie mam! - dorzuci�a. - A my wiemy, gdzie porywacze mog� trzyma� Stefana! - Doprawdy? - zignorowa�a t� wiadomo��. - Prawdopodobnie przetrzymuj� go w jakim� domku nad brzegiem morza. Podejrzewamy, �e musz� mie� kryj�wk� gdzie� na Mierzei Wi�lanej: - Du�o jest takich domk�w na polskim wybrze�u? - zakpi�a i zaraz spojrza�a na moich wsp�pracownik�w podejrzliwie. - Czy mo�emy pogada� na osobno�ci? - Wybacz, Karen, ale nie mog� mie� tajemnic przed moj� ekip� - zaprotestowa�em. - Dzia�amy razem i je�li chcesz z nami wsp�pracowa�, musisz zaufa� ca�ej naszej tr�jce. - No dobra - rzek�a podnieconym g�osem. - Porywacze ��daj� okupu! Dzi� w nocy. A to oznacza, �e ju� nied�ugo ujrz� Stefana. Lepiej przysta� na ich warunki i da� spok�j poszukiwaniom na w�asn� r�k�. Poza tym gdzie chcesz go znale��? Nie zamierzasz chyba przeszuka� ka�dego domu na Mierzei Wi�lanej? Pokr�ci�em z niezadowoleniem g�ow�. - Pami�taj, �e nie popieram uk�adania si� z bandytami - rzek�em surowo. - Sier�ant Janiak ostrzega� ci�, aby� trzyma�a si� od nich z daleka. - Mam czeka�, a� co� zrobi� Stefanowi? - krzykn�a. - Oszala�e�?! Po prostu pojedziemy do najbli�szego banku i pobierzemy dziesi�� tysi�cy dolar�w, a potem odbierzemy ch�opaka. - Nie podoba mi si� to, Karen. Powinni�my uda� si� na policj�. - Akurat! - �achn�a si�. - Zrobi� dok�adnie co innego. Za pi�tna�cie minut mam zadzwoni� pod wskazany przez porywaczy numer po kolejne instrukcje. Niestety, ten automat na ty�ach bosmanatu jest nieczynny. - Zadzwo� z bosmanatu. - Oszala�e�? A je�li kto� nas pods�ucha? Ten bosman i jego pracownicy wci�� w�sz� i pods�uchuj�. Czuje, �e mnie nie lubi�. Poza tym bandyci nie �artowali ostrzegaj�c, aby nikogo nie wtajemnicza� w ich plany. W przeciwnym razie stanie si� co� z�ego Stefanowi. - A ja? - zrobi�em wielkie oczy. - A w�a�ciwie my? Nas wtajemniczy�a�. - Wy to co innego - machn�a r�k�. - Tylko do was mam zaufanie. Westchn�wszy ci�ko zapali�em papierosa nie wiedz�c, co pocz��. - Musimy zadzwoni� z miasta - rzek�a podenerwowana biern� postaw�. - Poczekaj - przypomnia�em sobie. - Pawe� ma telefon kom�rkowy. - Mam, ale nie dzia�a - wtr�ci� oschle. - Trzeba zadzwoni� z rynku. - Wi�c popierasz zamiary Karen? - zdziwi�em si�. - Pieni�dze trzeba pobra�, aby u�pi� czujno�� porywaczy, a potem znaj�c instrukcje wymy�limy, jak zastawi� pu�apk�. Ju� mia�em odej��, kiedy r�ka Paw�a spocz�a na moim ramieniu. - Jeszcze jedno, szefie - zacz�� tajemniczo. - Je�li magister Rzepka opu�ci� w nocy jacht, aby zadzwoni� do swojej narzeczonej, to nie m�g� tak szybko wr�ci� z tej eskapady. - A czemu to? - Bo telefon na ty�ach bosmanatu jest przecie� uszkodzony, a najbli�szy dzia�aj�cy automat znajduje si� dopiero na rynku. To odkrycie odebra�o nam na chwil� mow�. - Przechadzka na rynek i z powrotem zaj�aby mu przynajmniej pi�tna�cie minut. A magister wr�ci� po nieca�ych dziesi�ciu. - Wniosek? - Nie dzwoni� z automatu. - Sugerujesz, �e w og�le nie dzwoni�? - zada�em to pytanie wiedz�c ju�, o co Paw�owi chodzi�o. - A mo�e u�ywa telefonu kom�rkowego? - krzykn�a Zo�ka. Ten podniecony g�os Zo�ki na chwil� zwr�ci� na nas uwag� pani Iwony. R�wnie� Karen wydawa�a si� poirytowana przed�u�aj�c� si� rozmow� konspirator�w, za jakich pewnie nas uwa�a�a. - Porozmawiamy o tym p�niej - rzuci�em w stron� wsp�pracownik�w i ci�gn�c Karen w stron� katedry ruszy�em dziarskim krokiem. - Musimy si� �pieszy�! Z telefonu kom�rkowego Paw�a nici, ale na rynku jest czynny automat. Po dziesi�ciu minutach byli�my ju� na rynku i weszli�my do restauracji nieopodal kina �Fregata�. Jaki� m�ody cz�owiek ubrany w wytarte d�insy i czarn� sk�rzan� kurtk� rozmawia� nami�tnie i zanosi�o si�, �e pogaw�dka potrwa jeszcze co najmniej kwadrans. Prawdopodobnie gaworzy� ze swoj� ukochan� nie licz�c si� z czasem i z innymi lud�mi. Ale my nie mieli�my czasu. Do wyznaczonej godziny telefonu zosta�o nam bowiem p�torej minuty. Wtedy to Karen gro�nie tupn�a nog� na m�odzie�ca. W ten spos�b chcia�a da� do zrozumienia, aby natychmiast sko�czy� rozmow�. Nie zrobi�o to jednak wra�enia na m�odym cz�owieku. Ot, spojrza� na ni� lekcewa��co i wymamrota� pod nosem co� niezrozumia�ego. - Je�li w ci�gu trzydziestu sekund nie od�o�ysz tej s�uchawki - grozi�a ch�opakowi - to daje s�owo honoru, �e oberwiesz. Ale ten wcale nie reagowa�. Pow�d by� prosty: nie zna� angielskiego. Wzruszy� jedynie ramionami, co jeszcze bardziej rozw�cieczy�o Karen. Do wyznaczonego kontaktu pozosta�o nam bowiem pi��dziesi�t sekund. Postanowi�em przej�� ster w swoje r�ce. - M�ody cz�owieku - zacz��em nie�mia�o. - Ta pani musi wykona� bardzo wa�ny telefon i jak tylko sko�czy b�dziesz m�g� sobie dalej rozmawia�. To naprawd� bardzo wa�na sprawa. - Ja te� mam bardzo wa�n� spraw� - rzek� zblazowanym tonem przerywaj�c na chwil� rozmow�. - Nie mog� nam�wi� dziewczyny, aby posz�a dzisiaj ze mn� na dyskotek�. Odczep si� pan i ju�! Karen ze z�o�ci zacisn�a pi�ci. Nie dziwi�em si� jej reakcji. Stefanowi zagra�a�o �miertelne niebezpiecze�stwo, a tu jaki� smarkacz m�wi� o dyskotece. Nagle Karen w�o�y�a r�k� do kieszeni, wyj�a z niej zmi�ty zielony banknot i bez s�owa przyklei�a do spoconego czo�a m�odzie�ca. Ten z wra�enia zaniem�wi� i wyba�uszy� szeroko oczy. - Zr�b sobie, ch�opcze, przerw� i skocz na podw�jnego cheesburgera w �McDonald�s� - powiedzia�a to g�osem, w kt�rym przebija�a pewno�� siebie i nonszalancja. I nie znaj�cy angielskiego ch�opak zrozumia�, o co chodzi�o kobiecie. - A jak sko�czysz, wr�� tutaj i namawiaj dalej swoj� ukochan� na dyskotek�. Ch�opak obejrza� dok�adnie banknot i zadowolony ruszy� w kierunku wyj�cia. - Trzeba by�o tak od razu - mrukn�� pod nosem i wyszed� na zewn�trz wierz�c �wi�cie, �e przed chwil� spotka� wariat�w. - Sam widzisz, Tomaszu, �e pieni�dz potrafi zdzia�a� wszystko - powiedzia�a Karen. - Mam inne zdanie na ten temat - b�kn��em. Ale nie by�a to odpowiednia pora na roztrz�sanie podobnych kwestii. Nie namy�laj�c si� d�u�ej Karen si�gn�a po s�uchawk� i wykr�ci�a jaki� numer. Po chwili wyprostowa�a si� i zacz�a m�wi� dr��cym g�osem: - M�wi Karen Petersen. Dzwoni� zgodnie z umow�. S�ucha�a uwa�nie, potakuj�c co pewien czas energicznie g�ow�. - Mam tyle pieni�dzy - rzek�a zdecydowanym g�osem do s�uchawki. - Jeszcze dzisiaj pojad� do banku w Elbl�gu. Ale czy Stefan jest ca�y i zdr�w? Przez p� minuty s�ucha�a uwa�nie, a nast�pnie odwiesi�a s�uchawk�. - I co? - zapyta�em. - Stefan ma si� dobrze - rzek�a ci�ko wzdychaj�c. - No i rzecz jasna chc� pieni�dzy. I to dzisiaj. Musimy pojecha� do Elbl�ga, Tomaszu. Natychmiast! - Zaraz - powstrzyma�em j�. - Pomijaj�c fakt, �e nie popieram twojej decyzji, to ciekawi mnie, w jaki spos�b przeka�esz im okup? - O dziewi�tnastej zadzwoni� do bosmanatu i podadz� numer, pod kt�ry mam zadzwoni�. I nie radz� sprawdza� numer�w, bo dzwoni� z automat�w. �Pr�ny trud� - jak wyja�ni� porywacz. Ruszamy zatem do Elbl�ga po pieni�dze! Jazda, Tomasz! Tylko zadzwoni� jeszcze do m�a, bo mo�e si� przyda� w razie problem�w w banku. - A gdzie jest teraz? - spyta�em oburzony. - Za�atwia co� w Warszawie - rzuci�a Karen wykr�caj�c numer. Zostawiwszy wiadomo�� na sekretarce udali�my si� z powrotem do portu. Ju� mieli�my wsi��� do Rosynanta, kiedy zatrzyma� nas Pawe� z Zo�k�. Szybko zrelacjonowali�my im przebieg rozmowy z porywaczami. Byli podnieceni, ale sami mieli nam r�wnie� co� do powiedzenia. - Kiedy poszli�cie na rynek, Zo�ka ulotni�a si� z portu id�c �ladem naszego magistra. - I co? - zapyta�em zaciekawiony. - Magister Rzepka poszed� do ko�cio�a - poinformowa�a Zo�ka. - A po dziesi�ciu minutach wyszed� blady jak prze�cierad�o. - Hm... to ciekawe, ale w ko�cu ka�dy mo�e odwiedza� ko�ci�. - Pan �artuje, szefie - zaprotestowa� Pawe�. - Magister Rzepka i modlitwa? - Mo�emy go sami o to zapyta� - podskoczy�a Karen widz�c wychodz�cego w�a�nie zza budynku bosmanatu magistra. By� zdenerwowany. - Co� pana gryzie, magistrze? - zapyta�em, kiedy chcia� nas min�� bez s�owa. - Gor�co - odpowiedzia� niech�tnie, ale zatrzyma� si�. - Jak smakowa�y lody? - zapyta�a Zo�ka. - I co s�ycha� u Ewy? - Nie wiem - b�kn��. - Nie ma jej w domu. By� mo�e b�d� musia� opu�ci� was na kilka dni. - A co pan porabia� w ko�ciele? - nie namy�laj�c si� zapyta� Pawe�. Wydawa�o mi si�, �e magister Rzepka drgn��, ale zaraz spojrza� na nas poczciwie. - Niestety, ale odnosz� wra�enie, �e chcecie odci�gn�� mnie od niekt�rych spraw - rzek� ponuro. - Chcia�em zobaczy�, co to za ko�ci�, w kt�rym cz�onek naszej ekipy obrywa po g�owie. Mam prawo wiedzie� o wszystkim, co tu si� dzieje! I w dodatku mnie �ledzicie. Nie�adnie, nie�adnie. - Magister Rzepka ma racj� - rzek�em bij�c si� w pier�. - Zachowujemy si� niegrzecznie. Musimy by� lojalni w stosunku do ka�dego cz�onka naszej ekipy. - Dok�d si� wybieracie? - zmieni� temat magister spogl�daj�c na Karen przebieraj�c� ze zniecierpliwienia nogami. - Ma�a przeja�d�ka po okolicy - sk�ama�a. - Je�li jedziecie do Elbl�ga, to jad� z wami. Musz� zd��y� na najbli�szy poci�g. - Niestety, jedziemy w przeciwnym kierunku - rzuci�em. - Ale przecie� ma pan stacj� kolejow� naprzeciwko portu. I wsiedli�my z Karen do Rosynanta, aby przerwa� dalsz� rozmow�. Chcieli�my za wszelk� cen� utrzyma� nasz� wypraw� w tajemnicy, za� intuicja podpowiada�a, �e nasz kolega z fundacji nie by� z nami do ko�ca szczery. Zatoczyli�my zatem wok� Fromborka ko�o, poruszaj�c si� pocz�tkowo wzd�u� brzegu Zalewu w kierunku wschodnim. Zaraz jednak bocznymi uliczkami skierowali�my si� na p�noc do drogi E-503 prowadz�cej do Elbl�ga przez Tolkmicko. Szosa by�a tutaj w�ska, kr�ta i niebezpieczna z pofa�dowanym silnie asfaltem us�anym dziurami. Prowadzi�a przez lekko pag�rkowaty i wyludniony teren stanowi�cy cz�� Parku Krajobrazowego nazwanego Wzniesieniem Elbl�skim. To okolica raczej surowa, drzemi�ca w wakacyjnym s�o�cu i s�onawym oddechu Zalewu. Kilkana�cie razy musia�em zwalnia� na licznych zakr�tach, aby nie uderzy� w kt�re� z przydro�nych drzew g�sto rozsypanych wzd�u� ca�ej trasy. Nie by�o mowy o du�ej szybko�ci, co radowa�o mnie, gdy� lubi�em bezpieczn� i spokojn� jazd�. Nie spodoba�o si� to jednak Karen, kt�ra wci�� nalega�a, abym przy�piesza� na prostszych odcinkach. By�em jednak ostro�ny i ze �redni� pr�dko�ci� czterdziestu kilometr�w na godzin� dojechali�my do Elbl�ga po trzech kwadransach. Bez trudu odszukali�my bank na ulicy Hetma�skiej i za�atwili�my wszystkie formalno�ci. A potem zadowolona Karen zapakowa�a pieni�dze do reklam�wki i wyszli�my z banku zmierzaj�c do zaparkowanego po drugiej stronie ulicy jeepa. Co pewien czas rozgl�dali�my si� czujnie w obawie przed z�odziejaszkami. W dzisiejszych czasach za jedn� setn� sumy, kt�r� Karen w tej chwili dysponowa�a, mo�na by�o nie tylko oberwa� po g�owie, ale nawet straci� �ycie. Szybko podeszli�my do jeepa i ju� mieli�my wgramoli� si� do jego wn�trza, kiedy podbiegi do nas z boku m�czyzna. By� to wysoki typ ubrany w d�insy i sportow�, jasn� koszulk�, za� naci�gni�ta na g�ow� kominiarka maskowa�a twarz. Wszystko odby�o si� szybko i niespodziewanie. M�czyzna wystrzeli� z gazowego pistoletu do Karen i wyrwa� jej reklam�wk�. Nie zrobi�em nawet kroku, gdy strzeli� ponownie, rym razem w moim kierunku. Piek�cy b�l zaatakowa� nozdrza, ale na szcz�cie lecznicze okulary ochroni�y oczy. Z�odziej natychmiast znikn�� w bocznej uliczce. S�ysza�em krzyki ludzi, okropny kaszel zwijaj�cej si� na chodniku Karen i pisk samochodowych opon. Mokre od �ez oczy piek�y niemi�osiernie, ale potrafi�em dostrzec samoch�d, do kt�rego wsiada� m�czyzna. To by� bordo landrover. Postanowi�em za wszelk� cen� dogoni� intruza. Piek�ce oczy nie mog�y by� sprzymierze�cem w tym bezsensownym po�cigu, ale by�em to winien Karen. A mo�e ch�� zaimponowania kobiecie okaza�a si� silniejsza od zdrowego rozs�dku? Zostawiaj�c j� sam� na ulicy ruszy�em za landroverem. Dostrzeg�em jeszcze wybiegaj�cego z banku ochroniarza si�gaj�cego po pistolet, ale jego reakcja by�a jak przys�owiowa musztarda po obiedzie. Landrover kierowa� si� w stron� alei Grunwaldzkiej. Nie dojechawszy do skrzy�owania, z uwagi na czerwone �wiat�o, ostro skr�ci� w prawo. Dojecha� do Rycerskiej i znowu na czerwonych �wiat�ach musia� skr�ci� w prawo. Jecha�em za nim w odleg�o�ci trzydziestu metr�w. Zaraz jednak przy�pieszy� na g��wnej ulicy Starego Miasta. I znowu czerwone �wiat�a uniemo�liwi�y z�odziejowi ucieczk� w kierunku trasy wylotowej na Tolkmicko i Braniewo. Skr�ci� zatem w prawo w okolice Teatru Dramatycznego, gdzie zrobi� trzy razy k�ko na ograniczonym zabudowaniami obszarze. Pomy�la�em zatem, �e prawdziwy teatr rozgrywaj�cy si� na elbl�skich ulicach tworzy�em ja sam wraz ze z�odziejem dziesi�ciu tysi�cy dolar�w. Potem landrover wykorzysta� zmian� �wiate� i ruszy� ostro na p�noc. Po dziesi�ciu minutach znale�li�my si� na peryferiach Elbl�ga, gdzie droga stawa�a si� z ka�d� chwil� gorsza. Z�odziej kierowa� si� na p�noc. O ile pewniej czu�bym si� teraz w moim starym wehikule, z kt�rym wi�za�o mnie tyle� wspania�ych i fascynuj�cych przyg�d. I chocia� nie mog�em powiedzie�, �e jeep nale�y do z�ych samochod�w, to jednak prowadz�c to nowoczesne cacko motoryzacji czu�em si� w jakim� sensie pokrzywdzony i gorszy. Poza tym wehiku� posiada� o wiele wi�cej zalet przydatnych w pracy detektywa, ale przede wszystkim by� szybszy. Ten po�cig nie mia� �adnych cech brawury. Kierowca landrovera musia� bowiem liczy� si� z warunkami na trasie. Siedzia�em mu zatem na ogonie got�w jecha� za nim tak d�ugo, a� wreszcie sko�czy mu si� benzyna. Niestety przez przyciemniane szyby landrovera nie mog�em dostrzec z�odzieja. Zastanawia�em si�, sk�d wiedzia�, �e wybierzemy si� z Karen do banku? Chyba, �e by� to porywacz, kt�remu Karen zdradzi�a nazw� banku, z kt�rego mia�a pobra� pieni�dze. W pewnym momencie z�odziej zniecierpliwiony moj� nieprzejednan� postaw� przy�pieszy�. Na terenie przyleg�ym do Kady�skiego Lasu, granicz�cym z rezerwatem buk�w, skr�ci� na Zaj�czkowo. Na szcz�cie dogoni�em go tu� przed skrzy�owaniem z tras� E-508, dwa kilometry za Majewem. By�a to szersza, betonowa i jak na z�o�� pusta szosa, na kt�rej z�odziej m�g� spr�bowa� brawurowej ucieczki. Skr�ci� zatem w prawo kieruj�c si� na Elbl�g, nie ryzykuj�c ucieczki na wsch�d w stron� granicy polsko-rosyjskiej. Zwi�kszy� szybko�� i zacz�� oddala� si� ode mnie. W odpowiedzi na to nacisn��em peda� gazu uzyskuj�c pr�dko�� stu pi��dziesi�ciu kilometr�w na godzin�. Ale uciekinier wci�� zwi�ksza� szybko��. Osi�gn�wszy zawrotn� na tej drodze pr�dko�� stu osiemdziesi�ciu kilometr�w dogoni�em go wreszcie. Nie pr�bowa� �adnej sztuczki znanej z film�w sensacyjnych, jak na przyk�ad zepchni�cia mnie na pobocze. Jechali�my zatem obok siebie i czu�em autentyczny strach �ciskaj�c dr��c� kierownic� spoconymi r�kami. Raptem landrover gwa�townie zahamowa�! Odruchowo zrobi�em to samo, ale z�odziej by� ju� z ty�u. Jego manewr ca�kowicie mnie zaskoczy�. Najcz�ciej kierowca uciekaj�cego pojazdu dusi peda� gazu ile wlezie pr�buj�c oddali� si� od goni�cego i mowy nie ma o hamowaniu. Ale zaraz zrozumia�em, dlaczego tak post�pi�. Mniej wi�cej dwie�cie metr�w przede mn� zauwa�y�em policyjny radiow�z i stoj�cego na �rodku szosy policjanta. W tym czasie landrover najspokojniej w �wiecie skr�ci� w boczn� drog� wrzynaj�c� si� w bukowy las. Wyhamowa�em ostro, a� z p�ki pospada�y na pod�og� klamoty. Zatrzyma�em si� dziesi�� metr�w przed policjantami. Natychmiast zda�em im relacj� o napadzie, jaki mia� miejsce niedawno przed bankiem. Nieufni funkcjonariusze po��czyli si� z komend� w Elbl�gu, gdzie potwierdzono moje s�owa. - Nie m�g� pan tak od razu? - z pretensj� w g�osie odezwa� si� jeden z mundurowych. - M�wi�em, ale panowie nie dawali wiary - rzek�em z gorycz�. - A teraz z�odziej odjecha� i szukaj wiatru w polu. - Ob�awa jest ju� zorganizowana - pocieszy� mnie. - No i rzecz jasna musi pan z�o�y� zeznania w komendzie. Niestety, ale musia�em pojecha� do Elbl�ga. W mrocznym korytarzu komendy czeka�a na mnie Karen. Na szcz�cie dzia�anie gazu �zawi�cego ust�pi�o i moja znajoma czu�a si� o wiele lepiej. By�a jednak zdenerwowana podst�pem porywaczy. Karen przywita�a mnie serdecznie, lecz m�j wzrok natychmiast natrafi� na oty�ego jegomo�cia w jasnym garniturze, pal�cego nerwowo marlboro. By� pi��dziesi�cioletnim m�czyzn� o czerwonej twarzy i bystrym spojrzeniu. - Poznaj mojego m�a, Tomaszu - rzek�a. - Tomasz jest polskim detektywem tropi�cym przest�pc�w dzie� sztuki. - Drewicz-Larsen - przedstawi� si� wyci�gaj�c spocon� r�k�. Patrzy� na mnie z lekkim politowaniem, wzrokiem podszytym zazdro�ci� o �on�. - Jako� nie wygl�da pan na detektywa. I w dodatku nie upilnowa� pan Karen. - Mamy do czynienia z dobrze zorganizowan� band� - mrukn��em z niech�ci�. - A pan? - Co ja? - Pan tak�e nie upilnowa� �ony. Pan Drewicz-Larsen speszy� si�, co odebra�em jako zado��uczynienie za lekcewa��cy ton, kt�rym mnie przywita�. Nie ukrywam, �e cz�owiek ten nie przypad� mi do gustu, ale ze wzgl�du na Karen nie chcia�em dopu�ci� do konfliktu. Na szcz�cie Karen przysz�a mi z pomoc�: - A w�a�nie! Gdzie by�e�, kiedy mog�e� by� potrzebny? - Interesy - rzuci� niedbale w jej stron�. - Dzisiaj zarobi�em fortun�! - Co mi po fortunie, kiedy porywacze nadal przetrzymuj� Stefana? - A sk�d mog�em wiedzie�, �e zamierzasz si� z nimi uk�ada�? Takie sprawy zostaw mnie, a nie detektywom-amatorom. Z niesmakiem przyj��em jego bezczelno��. - Twoj� wiadomo�� nagran� na sekretarce ods�ucha�em godzin� temu wracaj�c z Warszawy - m�wi� dalej. - Po��czy�em si� z bankiem i wtedy powiedzieli o napadzie. Nie namy�laj�c si� od razu pojecha�em na policj�. Z pokoju wyszed� m�ody policjant w mundurze komisarza. - Pa�stwo s� wolni - rzek� ch�odno. - I radz� nie uk�ada� si� wi�cej z porywaczami. Popatrzy� na nas z niech�ci� i po�egna� obiecuj�c informowa� na bie��co o wynikach �ledztwa. Zawiedzeni wyszli�my z budynku komendy i udali�my si� do samochod�w. Pan Drewicz-Larsen przyjecha� czarnym, l�ni�cym mercedesem, wi�c sta�o si� jasne, �e powrotn� drog� musia�em odby� sam. Jednak zanim ruszy�em, dokona�em pewnego odkrycia. Ot� zbieraj�c z pod�ogi Rosynanta r�ne przedmioty, kt�ry pospada�y podczas hamowania na szosie do Elbl�ga, moja r�ka otar�a si� o dziwny przedmiot przytwierdzony pod siedzeniem. Zdumiony si�gn��em po niego. W d�oni trzyma�em ma�y, czarny przedmiot przypominaj�cy mikrofon z ma�ym magnesem. Nie ulega�o w�tpliwo�ci, �e by�a to �pluskwa�. A zatem pods�uchiwano nas! Natychmiast poczu�em fal� gor�ca przeszywaj�c� cia�o i nie namy�laj�c si� d�u�ej z powrotem przytwierdzi�em przedmiot pod siedzenie. W drodze do Fromborka gor�czkowo zastanawia�em si�, kto nas pods�uchiwa� i jakie korzy�ci mo�emy wyci�gn�� z faktu, �e o tym wiemy. Jeszcze raz musia�em przyzna�, �e przysz�o nam zmierzy� si� z nie lada przeciwnikiem, kt�ry dysponowa� najnowocze�niejsz� aparatur� i by� zdecydowany na wszystko. Do portu dotarli�my po osiemnastej. Na miejscu okaza�o si�, �e Jorgensen zaproponowa� na dzisiejszy wiecz�r ognisko na pla�y znajduj�cej si� w s�siedztwie portu. Przygotowano zatem kie�baski i zebrano chrust. Wcze�niej poprosi�em Karen i jej m�a, aby nie opowiadali o naszych przygodach, na co zgodzili si� bez s�owa. Oczywi�cie natychmiast opowiedzia�em o wszystkim Zo�ce i Paw�owi. Postanowili�my zrobi� jak najszybciej narad�, ale najpierw czeka�o nas �obowi�zkowe� ognisko. Siedz�c wok� wzbijaj�cych si� w g�r� ��tych j�zor�w ognia i strzelaj�cych ga��zi czu�em, �e atmosfera w naszej ekipie nie by�a najlepsza. Pomimo zaawansowania prac nad wydobyciem �odzi wszyscy byli troch� zm�czeni nawa�em prac i upa�em za dnia. Towarzystwo rozbi�o si� na kilka grup. Anna rozmawia�a z pani� Iwon�, Jorgensen opowiada� o swoich przygodach Luizie, a ja z Paw�em i Zo�k� �ciskaj�c� Wikusia tworzyli�my ma�o zabawny kwartet. Brakowa�o magistra Rzepki, kt�ry wsiad� do poci�gu i wyjecha� na dwa dni, a tak�e braci bli�niak�w pozostaj�cych na jachcie oraz pa�stwa Petersen zm�czonych prze�yciami dzisiejszego dnia. Dopiero Pawe� poproszony o zagranie kilku �eglarskich piosenek nieco o�ywi� atmosfer�. Pomog�o tak�e piwo zaserwowane przez naszego kapitana. Potem rozmawiali�my o skarbach Ba�tyku i konserwacji wrak�w. Ale moje my�li wci�� powraca�y do wydarze� dzisiejszego dnia. Postanowi�em skorzysta� z okazji i wymkn�� si� na molo, aby w spokoju zebra� my�li. Zapali�em papierosa wpatruj�c si� w ciemne, szumi�ce fale Zalewu, w kt�rych ksi�yc zdawa� si� przegl�da� niczym beztroski Narcyz. O�wietlone �Havamal� i �Conquistador� strzeg�y wej�cia do portu z dw�ch stron, za� po wodzie nios�y si� rozmowy uczestnik�w ogniska. W pewnym momencie poczu�em na plecach czyj� wzrok. Gwa�townie si� obr�ci�em i w ksi�ycowym �wietle ujrza�em Ann�. - Nie lubi pan towarzystwa, Panie Samochodzik? - zapyta�a cicho. Nie od razu odpowiedzia�em. W ksi�ycowym �wietle posta� dziewczyny sta�a si� stokro� pi�kniejsza od najbardziej zmys�owej rze�by, jak� w �yciu widzia�em. - Czasami wybieram samotno�� - b�kn��em po chwili. - I prosz� ju� przesta� z tym Samochodzikiem. Nie lubi� tego przezwiska. - Dlaczego? - zapyta�a zdumiona. - To taki zabawny pseudonim. Nie skomentowa�em tego. Zacisn��em nerwowo z�by i patrzy�em spokojnie na jej intryguj�c� twarz. - Wiem, �e pan mnie podejrzewa - rzek�a spokojnym, troch� melancholijnym g�osem. - Doprawdy? - jej szczery ton mnie rozbroi�. Pomy�la�em nawet, czy aby na pewno mam racj� zaliczaj�c nasz� pani� archeolog w poczet wsp�pracownik�w Batury. - A czemu� tak pani uwa�a? - Prosz� si� ze mnie nie nabija� - rzek�a z przek�sem. - Na twarzach macie wypisan� intryg�. Nawet magister Rzepka zarazi� si� wasz� podejrzliwo�ci�. - O ile uznamy, �e jest poczciwym magistrem. - No widzi pan! - rzek�a z pretensj� w g�osie. - Podejrzewa pan wszystkich, a sam wypuszcza si� w nieznane z pani� Petersen. Czy mo�na wiedzie�, gdzie byli�cie? Wasz powr�t nie nale�a� do szcz�liwych. - Ja i moja stara znajoma mamy kilka swoich tajemnic. - Tajemnice pasuj� do pana, to fakt - �achn�a si�. Zamiast k��liwej riposty pos�a�em czaruj�cy u�miech, czym musia�em j� rozw�cieczy�. By� mo�e dosz�oby do ma�ej sprzeczki, gdyby pod bosmanat nie zajecha� policyjny radiow�z. Ujrzeli�my sier�anta Janiaka, kt�ry r�k� dawa� znaki, aby�my podeszli. - Czy co� ju� wiadomo, sier�ancie? - zapyta�em, kiedy zatrzymali�my si� przed bosmanatem. - Pewnie chce mi pan udzieli� nagany za wsp�prac� z pani� Petersen? Ale musi pan wiedzie�, �e to kobieta szalona, zdolna do wszystkiego, wi�c wola�em mie� j� na oku ni� zostawi� na pastw� porywaczy. - O czym pan m�wi, Panie Samochodzik? - zdziwi�a si� Anna. - Pan Tomasz wyja�ni to pani - odpowiedzia� sier�ant z ulg� i zaraz zwr�ci� do mnie. - Pod Elbl�giem znaleziono porzucony bordo landrover. Mia� pan racj�, �e tablice rejestracyjne s� fa�szywe. Uwa�amy, �e ten samoch�d przyby� z zagranicy. Sapn�� i spojrza� na mnie badawczo. - I jeszcze co�. Musi pan wiedzie�, �e Andrzej W., nasz instruktor p�etwonurk�w, nie przebywa w Grecji. - �e co? - rozdziawi�em usta zaskoczony kolejn� rewelacj�. - Policja nawi�za�a kontakt z kierownictwem klubu �Akwalung� nurkuj�cego na Peloponezie. Prosz� sobie wyobrazi�, �e nasz instruktor nie tylko z nimi nie pojecha�, ale na tydzie� przed wyjazdem nie zg�osi� si� w klubie. Przepad�. I co pan na to? ROZDZIA� DRUGI JAK KONSERWUJE SI� �ODZIE? � SKARBY BA�TYKU � CZY JESTEM ZAZDROSNY? � ZO�KA MA D�UGI J�ZYK � DZIWNA KARTECZKA � NARADA � W�AMANIE DO KLUBU � W POTRZASKU � PAN INCOGNITO � TELEFON DO MARCZAKA � CO ZNALAZ�EM W WAZONIKU? � POLICJA � NA ULICY BOLES�AWA CHROBREGO � DOMEK NA MIERZEI Przyjemnie by�o siedzie� przy ognisku w lipcow� noc. By�o ciep�o, �wieci� ksi�yc, a fale szumia�y, jakby chcia�y ukoi� nas do snu. Po�o�y�em na piasku gitar�, aby do�o�y� do ogniska wi�cej ga��zi. - Kapitanie, kiedy wyp�yniemy na Ba�tyk? - zapyta�a Luiza. Od ponad kwadransa wypytywa�a Jorgensena o dalsze plany operacji. Ten wzruszy� jedynie ramionami i odpowiedzia�: - To zale�y od Anny. - Pa�skim zadaniem, kapitanie Jorgensen, jest jedynie penetracja dna sonarem - powiedzia�a Anna. - Wydobyciem wraka i jego p�niejsz� konserwacj� zajmujemy si� my: Centralne Muzeum Morskie. Mo�e pan �mia�o wyruszy� w dalszy rejs. - Bez pani? - O nie! Wed�ug umowy p�yn� z panem, ale prosz� jeszcze zosta� kilka dni we Fromborku. By� mo�e uda si� wydoby� ��d� do ko�ca tygodnia. - Tak d�ugo? - zmartwi�a si� Zo�ka. - Nie mo�na u�y� d�wigu? - Nie jest to takie proste, moja ma�a - za�mia�a si� Anna. - Z drewnem, kt�re przele�a�o na dnie setki lat nale�y post�powa� niezwykle ostro�nie. - To prawda - o�ywi�a si� pani Iwona. - Napisa�am prac� magistersk� na temat konserwacji d�ubanki d�bowej znalezionej w Lewinie Brzeskim. Musicie wiedzie�, �e konserwacja drewna to ci�ka i �mudna praca, kosztowna i d�ugotrwa�a. Drewno przebywaj�ce d�ugi okres pod wod� zostaje ni� maksymalnie nasycone. W momencie wydobycia zabytk�w na powierzchni� s�o�ce i wiatr wywo�uj� parowanie wody, kt�ra opuszczaj�c pory drewna powoduje za�amanie si� jego struktury i rozpad fizyczny. Dlatego woda zawarta w tkance drzewnej musi by� usuni�ta i zast�piona specjalnym preparatem. Najcz�ciej u�ywa si� do tego celu polietylenu glikolu. Drewniany wrak opryskuje si�, poddaje k�pieli albo smaruje takim preparatem do czasu, a� woda zostanie usuni�ta z tkanki drzewnej. Na koniec wrak zostaje wysuszony. Ca�y ten proces trwa wiele lat. - Tak d�ugo? - zdziwi�a si� Zo�ka. - Niestety tak. Nie licz�c prac zwi�zanych z okre�leniem wieku wraka. Najcz�ciej stosuje si� metod� radiow�glow� i dendrochronologiczn�. Zwiedzaj�c Centralne Muzeum Morskie tury�ci nie zdaj� sobie sprawy, �e ogl�dane eksponaty przez wiele lat stanowi�y obiekt ogromnego wysi�ku konserwator�w i naukowc�w. - Obecnie �atwiej jest zlokalizowa� le��ce na dnie wraki, ni� je wydobywa� - zauwa�y� milcz�cy od pewnego czasu szef. - Wydobycie wraka i jego konserwacja kosztuje maj�tek. - Pan Tomasz ma racj� - rzek�a Anna. - Tylko w rejonie Zatoki Gda�skiej znajduje si� cmentarzysko ponad dwustu wrak�w. Kilkana�cie z nich zosta�o zlokalizowanych, a ich pozycje naniesione na mapy wykonane przez pracownik�w Centralnego Muzeum Morskiego. Niedaleko wej�cia do portu gda�skiego spoczywa na g��boko�ci siedemnastu metr�w hanzeatycka fregata sprzed dwustu lat z �adunkiem miedzi i beczkami smo�y. Cztery mile od Red�owa odkryto statek z XVIII wieku, wype�niony porcelanowymi wyrobami. Ko�o Ku�nicy na niewielkiej g��boko�ci le�� dwa frachtowce z winem i sze��dziesi�cioma tonami likieru. Ko�o Dar�owa na g��boko�ci trzydziestu metr�w zlokalizowano du�� jednostk� pasa�ersk�, a na redzie ko�obrzeskiej sze�� wrak�w. Centralne Muzeum Morskie dysponuje zatem map� wrak�w, ale jeszcze du�o czasu up�ynie, zanim wszystkie zostan� wydobyte. - A wiele zostanie jeszcze odkrytych! - wtr�ci� Jorgensen. - Dno Ba�tyku nie stanowi mo�e takiej atrakcji dla poszukiwaczy skarb�w jak inne morza �wiata, ale sztormy i huragany s� tutaj tak samo gro�ne jak na otwartych wodach. Kr�tka fala ba�tycka mo�e by� gro�niejsza ni� niejedno bujanie na oceanach. Najlepiej wiedz� o tym ci wszyscy, kt�rych poch�on�y fale tego morza. Zupe�nie nie wiem, dlaczego traktowane jest przez poszukiwaczy po macoszemu? Poza tym Ba�tyk doskonale konserwuje wraki. Dzieje si� tak z powodu niskiego zasolenia i niskiej temperatury w�d Ba�tyku*. [Najgro�niejszym wrogiem drewnianych kad�ub�w spoczywaj�cych na dnie m�rz jest �robak okr�towy� Teredo navalis, po polsku zwany �widrakiem. W ci�gu kilku lub kilkunastu lat potrafi doszcz�tnie zniszczy� drewniany kad�ub. Wskutek tego zagro�enia �aden po�o�ony w strefie przybrze�nej Morza �r�dziemnego wrak nie os�oni�ty mu�em, piaskiem lub w�asnym �adunkiem nie zdo�a� przetrwa� do naszych czas�w. Niska temperatura Ba�tyku (przeci�tnie 6-8� Celsjusza) wyeliminowa�o �widraka i inne drobnoustroje niszcz�ce drewno, za� niski stopie� zasolenia (6-8 promil) ogranicza niekorzystne dla przetrwania przedmiot�w metalowych procesy chemiczne i elektrochemiczne. Wraki na skalistym dnie nie musz� by� jednak skazane na zag�ad�. Chroni� je: g��boko�� i mineralna pow�oka, zwana konkrecj�, tworz�ca ponad wrakiem pancerz odporny na r�ne procesy zachodz�ce w g��binach.] - Cz�sto jednak wraki spotykane na Ba�tyku nie zawieraj� skarb�w, o jakich marz� poszukiwacze pa�skiego pokroju, kapitanie - rzek� pan Tomasz. - W ich wn�trzach mo�na spodziewa� si� raczej przedmiot�w o warto�ciach archeologicznych i historycznych. - Tak by�o z wrakiem szwedzkiego okr�tu wojennego �Solen�, jaki zaton�� podczas wielkiej bitwy morskiej nad Oliw� stoczonej w 1627 roku pomi�dzy eskadr� szwedzk� a polskimi statkami - doda�a Anna. - Naszym p�etwonurkom uda�o si� dotrze� do zasypanego piaskiem wraka i wydoby� z niego mi�dzy innymi kilka dzia�, kule armatnie i osprz�t okr�towy. - R�ne mog� by� skarby tkwi�ce we wrakach statk�w, to fakt - o�ywi� si� Jorgensen. - Czy m�wi wam co� nazwisko Claes Bergwall? Ten poszukiwacz wrak�w odnalaz� spoczywaj�cy na dnie Ba�tyku na g��boko�ci sze��dziesi�t metr�w statek �J�nk�ping�. Przewozi� on w 1916 roku szampan i koniak dla carskich wojsk stacjonuj�cych w Finlandii. Trzydzie�ci siedem kilometr�w na zach�d od fi�skiego portu Rauma zosta� zaatakowany przez niemieck� ��d� podwodn� i poszed� na dno. Cztery tysi�ce butelek szampana, jakie spoczywaj� w jego dobrze zakonserwowanym kad�ubie, to setki milion�w dolar�w, gdy� szampan ten to znakomity �Heidsieck� rocznik 1907. Ze wzgl�du na ma�e zasolenie morza korki pozosta�y nienaruszone. Podobno otwarciu butelki towarzyszy g�o�ny �strza��, a smakosze zgodnie okre�laj� szampan jako znakomity. - Poszukiwanie zatopionych statk�w musi by� ekscytuj�cym prze�yciem - westchn�a Luiza. - Musimy jak najszybciej pop�yn�� na otwarte morze. - Nie nale�y jednak zapomina�, �e Ba�tyk to nie tylko obiekt poszukiwa� wrak�w - wtr�ci� pan Tomasz. - To przede wszystkim wielkie �owisko. To wyp�ukiwane przez fale jantarowe z�oto, czyli popularny bursztyn. To wreszcie tysi�ce ton amunicji chemicznej i bry�y iperytu* [Na dnie Ba�tyku spoczywa 60 tysi�cy ton amunicji chemicznej z okresu drugiej wojny �wiatowej. Stare bomby zawieraj� g��wnie iperyt, zwany te� gazem musztardowym, i arszenik. Iperyt cz�sto tworzy bry�y przypominaj�ce drewno lub kawa�ki bursztynu. W polskiej strefie ekonomicznej znajduje si� ponad 16 zlokalizowanych obiekt�w (m.in. na p�nocny wsch�d od Helu spoczywa okr�t wype�niony iperytem, za� w pobli�u s�upskich pla� �adunki zalegaj� na g��boko�ci 40 metr�w) oraz zanieczyszczenia przemys�owe i rolnicze. Wystarczy przytoczy� motto z m�dro�ci ludu wybrze�a: Chcesz mie� wrzody? - wejd� do wody! * [Ska�eniu ulegaj� przede wszystkim organizmy �yj�ce w Ba�tyku, a niebezpiecze�stwo pot�guje zjawisko akumulacji. Prawie wszystkie nieczysto�ci pozostaj� na miejscu, gdy� wskutek ma�ego kontaktu mi�dzy Ba�tykiem a otwartym oceanem na ca�kowit� wymian� wody potrzeba 30-50 lat. Tysi�ce ton tych zwi�zk�w s� sp�ukiwane z p�l (nieterminowe i nadmierne nawo�enie) oraz zawarte w odchodach ludzi i zwierz�t (zw�aszcza gnojowica z wielkich ferm), detergenty, dymy elektrowni i samochod�w powoduj� przenawo�enie Ba�tyku. G��wnym trucicielem jest jednak przemys� wszystkich region�w kraju.] I tak gaworzyli�my przy ognisku zapominaj�c o up�ywaj�cym czasie. Kilka minut po tym jak szef opu�ci� ognisko Anna wsta�a i bez s�owa posz�a za nim. Musia�em przyzna�, �e towarzystwo tej brunetki, pomimo wszelkich uprzedze� w stosunku do niej, odpowiada�o mi. By�a to �adna i - co najwa�niejsze - m�dra dziewczyna. Kiedy odesz�a, zrobi�o mi si� troch� przykro. Powiod�em wzrokiem ponad g�owami towarzystwa w kierunku molo. Widzia�em spaceruj�cego pana Tomasza, ogie� zapalniczki, kiedy przypala� papierosa i wiedzia�em, �e Pan Samochodzik nie pr�nuje. Anna zmierza�a prosto na molo i przez chwil� z�apa�em si� na tym, �e jestem chyba o ni� zazdrosny. Jorgensen jakby zauwa�y� moje poruszenie i �ypn�� dyskretnie w tamtym kierunku. Pewnie sam si� zastanawia�, jak� spraw� mo�e mie� Anna do pana Tomasza. Wkr�tce ujrzeli�my policyjny radiow�z i sier�anta Janiaka. Pan Tomasz z Ann� wyszli mu na spotkanie. Przez chwil� rozmawiali, a potem policjant odjecha�. By�a ju� p�na pora, wi�c Jorgensen zaproponowa� zako�czenie ogniska, a nast�pnie - nie licz�c si� z innymi - ruszy� pod bosmanat ciekaw wie�ci, jakie sier�ant przywi�z� ze sob� do portu. Zasypali�my wi�c dogasaj�ce ognisko i ruszyli�my w tamt� stron�. - Prosz� sobie wyobrazi� - m�wi� podekscytowanym g�osem pan Tomasz - �e instruktor p�etwonurk�w, pan Andrzej, ten sam, kt�ry napisa� do mnie list, wcale nie pojecha� do Grecji na zgrupowanie. Na tydzie� przed wyjazdem najzwyczajniej w �wiecie przepad�. Przez chwil� zapanowa�o milczenie. Pierwszy przerwa� cisz� zamy�lony Jorgensen: - Hm... dziwne... bardzo dziwne. - A ci trzej ch�opcy, kt�rzy rok temu znale�li na dnie Zatoki co� wa�nego, pojechali na zgrupowanie? - zapyta�a Zo�ka. - Ch�opcy? - zapyta�a zdziwiona Anna. - O czym ty m�wisz? - Pan Andrzej w li�cie wspomnia� o trzech ch�opcach, kt�rzy... I wtedy Zo�ka ugryz�a si� w j�zyk. Przecie� nikt poza nasz� tr�jk� nie wiedzia�, �e znali�my tre�� list u. Pan Tomasz specjalnie prosi� o zachowanie tego w tajemnicy, a Zo�ka najzwyczajniej w �wiecie sypn�a si�. Natychmiast poczerwienia�a i b�agaj�cym o wybaczenie wzrokiem spojrza�a na szefa. Ten u�miechn�� si� kwa�no i pogrozi� dziewczynie palcem. - A to �adne rzeczy! - wykrzykn�a Anna patrz�c na pana Tomasza z wyrzutem. - Sk�ama� pan m�wi�c, �e nie czyta� listu. Od razu wiedzia�am, �e pan co� ukrywa przed nami. K�amca! Teraz pan Tomasz poczerwienia�. Nazwanie przez kobiet� k�amc� musia�o go zdenerwowa�, ale czy� tego samego nie m�g� szef powiedzie� o Annie? To przecie� ona spotyka�a si� z Batur�! Na wszelki wypadek szef wybra� milczenie. - Tomasz! - wtr�ci� si� Jorgensen. - Wyt�umacz wszystkim, o co chodzi? Szef ci�ko westchn��, zdj�� okulary i przez chwil� przeciera� je kawa�kiem koszuli, jakby mu zaparowa�y. - Bo w�a�ciwie to ja nie przeczyta�em listu do ko�ca - zacz�� wyja�nia� z zak�opotaniem. - Ot, tylko kilka lu�nych zda�. Nic wi�cej. - Ale nie raczy�e� nam o tym powiedzie� - zgromi� go kapitan. - Nie licz�c twoich ludzi. - Nie oni ukradli mi list. - Pan Samochodzik nie ma do nas zaufania - prychn�a Anna. - Nie tylko zna� tre�� listu, ale i wprowadzi� nas w b��d t�umacz�c, �e nie zna nawet jego autora. To mo�e teraz powie nam, kim s� owi trzej ch�opcy, o kt�rych wspomnia�a Zo�ka? Jaki maj� zwi�zek z nasz� operacj�? I co takiego znale�li na dnie Zatoki? Jako pracownik Centralnego Muzeum Morskiego... - Anna ma racj�, Tomasz! - popar� j� Jorgensen. - Ukrywanie prawdy nic nie da - westchn�� ci�ko szef. - Z�odziej listu zna bowiem jego tre�� i wie, �e je�li do tej pory nie wspomina�em o kilku szczeg�ach zwi�zanych z listem, to czyni�em tak specjalnie, aby utrzymywa� go w niepewno�ci. Poza tym prawda nie mo�e zaszkodzi� uczciwym uczestnikom operacji. Spojrza�em na Ann�, ale z jej zawzi�tego wyrazu twarzy nie mog�em niczego wyczyta�. - Do rzeczy, Tomasz - niec