7303

Szczegóły
Tytuł 7303
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7303 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7303 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7303 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Isaac Asimov Dow�d Gregory Powell wyra�nie rozdziela� s�owa, by podkre�li� ich znaczenie: - Donovan i ja z�o�yli�my ci� tydzie� temu. Zmarszczy� czo�o z pow�tpiewaniem i poci�gn�� za koniec rudych w�s�w. W mesie oficerskiej na Stacji S�onecznej nr 5 panowa�a cisza, przerywana tylko cichym mruczeniem pot�nego mechanizmu celowniczego gdzie� daleko w dole. Robot QT-1 siedzia� nieporuszony. Polerowane p�ytki jego pancerza l�ni�y w �wietle luksyt�w, a czerwono p�on�ce fotokom�rki oczu uporczywie wpatrywa�y si� w siedz�cych po drugiej stronie sto�u Ziemian. Powell opanowa� nag�y przyp�yw zdenerwowania. Te roboty mia�y szczeg�lne m�zgi. Wpisane w nie pozytronowe �cie�ki zosta�y zawczasu wyliczone i wszelkie mo�liwe odchylenia, kt�re mog�yby doprowadzi� do manifestacji gniewu czy nienawi�ci, �ci�le wyeliminowano. A jednak - QT to zupe�nie nowa seria, a QT-1 to pierwszy wyprodukowany model. Wszystko mog�o si� zdarzy�. W ko�cu robot przem�wi�. Jego g�os mia� zimn� barw� - to cecha nierozdzielnie zwi�zana z metaliczn� przepon�. - Czy zdajesz sobie spraw� z wagi tego twierdzenia, Powell? - Przecie� k t o � ci� stworzy� - zauwa�y� pytany. - Sam przyznajesz, �e nie si�gasz pami�ci� poza zesz�y tydzie�. Wyja�ni� ci przyczyn�. Tydzie� temu z�o�yli�my ci� z przys�anych nam cz�ci. Robot w dziwnie ludzkiej zadumie spojrza� na swe d�ugie, gibkie palce. - Wydaje mi si�, �e musi istnie� jakie� bardziej zadowalaj�ce wyja�nienie. To nieprawdopodobne, �eby�cie w y mieli stworzy� m n i e. Nieoczekiwanie cz�owiek roze�mia� si�: - Jak pragn� Ziemi, dlaczego? - Za��my, �e to intuicja. Tyle mog� na razie powiedzie�. Jednak zamierzam przemy�le� t� spraw�. Logiczny proces my�lowy musi doprowadzi� do ustalenia prawdy; nie spoczn�., p�ki jej nie odkryj�. Powell wsta� i usadowi� si� na brzegu sto�u, blisko robota. Nagle poczu� siln� sympati� do tej dziwnej maszyny. W niczym nie przypomina�a zwyczajnego robota, wykonuj�cego specjalistyczne prace na stacji, z zaanga�owaniem g��boko wpojonym w pozytronowe �cie�ki. Po�o�y� d�o� na stalowym ramieniu, zimnym i twardym w dotyku. - Cutie - powiedzia� - spr�buj� ci co� wyja�ni�. Jeste� pierwszym robotem, kt�ry zastanawia si� nad sensem swej egzystencji, i my�l�, �e pierwszym, kt�ry jest wystarczaj�co inteligentny, by zrozumie� �wiat zewn�trzny. Chod� ze mn�. Robot zgrabnie wsta� i ruszy� za cz�owiekiem, krocz�c bezg�o�nie na grubych kauczukowych podeszwach. Ziemianin nacisn�� guzik i prostok�tny fragment �ciany odsun�� si� na bok. Przejrzysta tafla grubego szk�a ukazywa�a upstrzony gwiazdami Kosmos. - Widzia�em to ju� przez luki obserwacyjne w maszynowni - rzek� Cutie. - Wiem - odpar� Powell. - Jak my�lisz, co to jest? - Dok�adnie to, co wida�; czarna materia poznaczona ma�ymi, b�yszcz�cymi plamkami. Wiem, �e z naszej stacji p�yn� strumienie energii do kilku takich punkt�w, zawsze tych samych, �e te plamki przemieszczaj� si�, a strumie� jest przesuwany zgodnie z ich ruchem. To wszystko. - Dobrze! Teraz chc�, �eby� s�ucha� uwa�nie. Ta czarna materia to pr�nia - bezmierna pustka rozci�gaj�ca si� w niesko�czono��. Ma�e, b�yszcz�ce plamki to olbrzymie skupiska energii. S� kuliste i niekt�re z nich maj� miliony kilometr�w �rednicy. Dla por�wnania, nasza stacja ma tylko p�tora kilometra. Wydaj� si� takie male�kie, poniewa� s� niewiarygodnie odleg�e. Plamki, do kt�rych kierujemy wi�zki energii, s� o wiele mniejsze i nie tak oddalone. To planety, a na ich powierzchni - o znacznie ni�szej temperaturze - �yj� miliardy ludzkich istot takich jak ja. W�a�nie z jednego z tych �wiat�w przybyli�my tu - ja i Donovan. Nasze wi�zki dostarczaj� planetom energii pobieranej od jednej z tych olbrzymich, ognistych kul, nawiasem m�wi�c znajduj�cej si� do�� blisko. Nie mo�esz jej zobaczy�, bo jest z drugiej strony stacji. Cutie sta� przed wizjerem bez ruchu, jak stalowy pos�g. Nie odwracaj�c g�owy powiedzia�: - Z kt�rej to dok�adnie plamy �wiat�a, jak twierdzisz, przybyli�cie? Powell szuka� chwil�. - To ona. Ta bardzo jasna, w rogu. Nazywamy j� Ziemi� - u�miechn�� si�. - Poczciwa, stara Ziemia. Mieszka tam pi�� miliard�w ludzi, Cutie - i za nieca�e dwa tygodnie b�d� z powrotem w�r�d nich. Niespodziewanie robot zanuci� co� pod nosem. Brz�cz�ce d�wi�ki, chocia� bez melodii, mia�y osobliwy ton, jakby szarpanych strun. Cutie urwa� r�wnie nagle, jak zacz��. - A co ze mn�, Powell? Nie wyja�ni�e� sensu m e g o istnienia. - Reszta jest prosta. Z pocz�tku stacje zbudowane dla przekazywania energii s�onecznej na planety obs�ugiwane by�y przez ludzi. Jednak wysoka temperatura, twarde promieniowanie i burze kosmiczne czyni�y t� prac� nadzwyczaj trudn�. Zbudowano roboty, by zast�pi�y cz�owieka, i teraz na ka�dej stacji potrzeba tylko dw�ch ludzi - nadzorc�w. Nawet tych. pr�bujemy zast�pi� i w�a�nie w tym celu ci� stworzono. Jeste� najwy�szej klasy robotem, jakiego wyprodukowano, a je�eli udowodnisz, �e potrafisz samodzielnie kierowa� stacj�, to ju� nigdy nie przyb�dzie tu �aden cz�owiek, nie licz�c dostaw cz�ci zapasowych. Powell wyci�gn�� r�k� i metalowa pokrywa wizjera z cichym trzaskiem zaskoczy�a na miejsce. Wr�ci� do sto�u, wytar� jab�ko o r�kaw i z apetytem wbi� w nie z�by. Znieruchomia� na widok czerwonego b�ysku w oczach robota. - Czy spodziewasz si� - powiedzia� wolno Cutie - �e uwierz� w tak� skomplikowan�, nie budz�c� zaufania hipotez�, jak� tu przedstawi�e�? Za kogo mnie masz? Powell zakrztusi� si� opryskuj�c st� resztkami jab�ka i poczerwienia� gwa�townie. - Niech ci� szlag trafi, to nie jest hipoteza! To s� fakty. G�os robota brzmia� ponuro: - Kule energii o �rednicy milion�w kilometr�w! �wiat zamieszka�y przez pi�� miliard�w ludzi! Niesko�czona pr�nia! Przykro mi, Powell, ale nie wierz� w to. Sam rozwi��� t� zagadk�. Do widzenia! Odwr�ci� si� i wymaszerowa� z pokoju. W progu otar� si� o Michaela Donovana; sk�oni� si� sztywno i ruszy� korytarzem, nie�wiadom zdumionych spojrze�, jakimi go odprowadzano. Donovan zmierzwi� swe rude w�osy i ze z�o�ci� popatrzy� na koleg�. - Co m�wi�a ta chodz�ca kupa z�omu? W co nie wierzy? Powell ze z�o�ci� targa� w�sy. - To sceptyk - odpar� kwa�no. - Nie wierzy, �e to my go stworzyli�my, �e istnieje Ziemia, Kosmos i gwiazdy. - O skwiercz�cy Saturnie! Mamy zwariowanego robota na karku! - M�wi, �e sam sobie wszystko wykoncypuje. - No, dobra - powiedzia� s�odkim g�osem Donovan. - Mam nadziej�, �e raczy mi wszystko wyja�ni�, kiedy ju� rozwi��e t� zagadk�. W nag�ym przyp�ywie w�ciek�o�ci dorzuci�: - S�uchaj! Je�eli ta sterta �elastwa zacznie m n i e wstawia� takie gadki, to str�c� mu t� chromowan� czaszk� z kad�uba! Usiad� gwa�townie i wyci�gn�� krymina� z wewn�trznej kieszeni kurtki. - W ka�dym razie ten robot mnie niepokoi - jest cholernie dociekliwy! Mike Donovan warkn�� co� zza olbrzymiego sandwicza z pomidorami i sa�at�, gdy Cutie zapuka� delikatnie i wszed� do mesy. - Jest tu Powell? Donovan odpowiedzia� st�umionym g�osem, robi�c przerwy konieczne na �ucie: - Mierzy nat�enie przep�ywu strumienia elektron�w. Wygl�da na to, �e zbli�a si� burza. W chwili gdy to m�wi�, Gregory Powell wr�ci� i opad� w fotel, wci�� wpatruj�c si� w wykresy. Roz�o�y� arkusze przed sob� i zacz�� gryzmoli� obliczenia. Donovan zagl�da� mu przez rami� chrupi�c sa�at� i sypi�c wok� okruchami chleba. Cutie czeka� w milczeniu. Powell podni�s� wzrok. - Potencja� Zeta, chocia� wolno, ale ro�nie. Mimo to funkcje strumienia nie daj� si� wyliczy� i nie wiem, czego si� spodziewa�. O, cze��, Cutie. My�la�em, �e nadzorujesz instalowanie nowego przepustu. - Zako�czyli�my prac� - rzek� spokojnie robot - wi�c przyszed�em porozmawia� z wami. - Aa! - Powell wygl�da� na zaniepokojonego. - No, siadaj. Nie, nie na tym krze�le. Ma jedn� nog� s�absz�, a ty sporo wa�ysz. Robot us�ucha� i powiedzia� �agodnie: - Ju� wiem. Donovan popatrzy� na niego spode �ba i od�o�y� resztki sandwicza. - Je�eli to znowu to kopni�te... Powell uciszy� go niecierpliwym gestem. - Dalej, Cutie. S�uchamy. - Ostatnie dwa dni sp�dzi�em na wyt�onych medytacjach - powiedzia� Cutie - i rezultaty s� nadzwyczaj interesuj�ce. Opar�em si� na jednym fakcie, jakiego by�em pewny. Ja istniej�, poniewa� my�l�... - Na Jowisza, robot-Kartezjusz! - j�kn�� Powell. - Co za Kartezjusz? - dopytywa� si� Donovan. - S�uchaj, czy musimy tu siedzie� i s�ucha� tego �elaznego maniaka... - Sied� cicho, Mike! - I niezw�ocznie powstaje pytanie - ci�gn�� niewzruszenie Cutie - co jest powodem mojego istnienia? Powellowi opad�a szcz�ka. - Wyg�upiasz si�. M�wi�em ci ju�, �e to my ci� z�o�yli�my. - A je�eli nam nie wierzysz - doda� Donovan - z rado�ci� ci� zdemontujemy! Robot roz�o�y� ramiona z dezaprobat�. - Niczego nie przyjm� na wiar�. Hipoteza musi by� poparta dowodem, inaczej jest bezwarto�ciowa - a sugestia, �e to wy mnie stworzyli�cie, przeczy wszelkim zasadom logiki. Powell uspokajaj�co po�o�y� r�k� na zaci�ni�tej w pi�� d�oni Donovana. - Dlaczego tak twierdzisz? Cutie roze�mia� si�. Jego �miech brzmia� zupe�nie nieludzko: po raz pierwszy robot da� upust swym uczuciom i pierwszy raz tak bardzo przypomina� bezduszn� maszyn�. D�wi�ki, kt�re wydawa�, by�y ostre i g�o�ne, miarowe jak metronom i r�wnie pozbawione modulacji. - Sp�jrzcie na siebie - rzek� w ko�cu. - M�wi� to bez obra�liwych intencji, ale sp�jrzcie tylko! Materia�, z kt�rego was zrobiono, jest mi�kki i wiotki, brak mu wytrzyma�o�ci i si�y, a waszym �r�d�em energii jest nieefektywne utlenianie materii organicznej - jak ta. Pot�piaj�cym gestem wskaza� na resztki sandwicza. - Okresowo zapadacie w omdlenie, a nieznaczne zmiany temperatury, ci�nienia, wilgotno�ci lub nat�enia promieniowania zak��caj� wasze funkcjonowanie. Jeste�cie p r o w i z o r y c z n i. Dla por�wnania, ja jestem produktem dopracowanym. Bezpo�rednio absorbuj� energi� elektryczn� i wykorzystuj� j� z prawie stuprocentow� wydajno�ci�. Jestem zbudowany z mocnego metalu, nigdy nie trac� przytomno�ci i z �atwo�ci� znosz� nawet ekstremalnie trudne warunki. Powy�sze fakty oraz oczywista prawda, �e �adna istota nie mo�e stworzy� doskonalszej od siebie, rozbijaj� wasze g�upie teorie w py�. Mamrocz�c niezrozumia�e przekle�stwa Donovan skoczy� na r�wne nogi, gro�nie marszcz�c zrudzia�e brwi. - Dobra, ty kupo szmelcu, je�eli nie my ci� stworzyli�my, to kto? Cutie powa�nie skin�� g�ow�. - Znakomicie, Donovan. Rzeczywi�cie, takie by�o moje nast�pne pytanie. M�j stw�rca musi by� pot�niejszy ode mnie, wi�c mia�em tylko jedn� mo�liwo��. Ziemianie popatrzyli po sobie pustym wzrokiem, Cutie za� m�wi� dalej: - Co jest o�rodkiem wszelkich dzia�a� tu, na stacji? Czemu wszyscy s�u�ymy? Co absorbuje ca�� nasz� uwag�? Czeka� na odpowied�. Donovan zwr�ci� zdumione oczy na towarzysza. - Za�o�� si�, �e ten blaszany przyg�up m�wi o przetworniku energii. - Tak, Cutie? - u�miechn�� si� Powell. - M�wi� o Panu - pad�a zimna odpowied�. Donovan rykn�� �miechem, a Powell bez powodzenia pr�bowa� st�umi� wstrz�saj�cy nim chichot. Robot podni�s� si� z miejsca i wodzi� b�yszcz�cymi oczami od jednego Ziemianina do drugiego. - A jednak tak jest i nie dziwi� si�, �e nie chcecie tego przyj�� do wiadomo�ci. Jestem pewien, �e nie pozostaniecie tu d�ugo. Powell sam powiedzia�, �e za dawnych dni tylko ludzie s�u�yli Panu; p�niej roboty zast�pi�y ich przy prostych pracach, a� przyszed� czas, bym ja obj�� nadz�r nad stacj�. Takie niew�tpliwie s� fakty, lecz wasze wyja�nienia k��c� si� ze zdrowym rozs�dkiem. Czy chcecie pozna� prawd�? - Dalej, Cutie. Jeste� naprawd� zabawny. - Pan stworzy� najpierw ludzi jako naj�atwiejszy do wyprodukowania, najprymitywniejszy rodzaj. Stopniowo zast�powa� ich robotami, nieco lepszymi od nich, a� wreszcie stworzy� mnie, abym zaj�� miejsce ostatnich ludzi. Od tej chwili j a b�d� s�u�y� Panu. - O czym� takim nie ma mowy - powiedzia� ostro Powell. - Masz s�ucha� rozkaz�w i siedzie� cicho, dop�ki si� nie przekonamy, �e mo�esz sam obs�ugiwa� przetwornik. Przyjmij to do wiadomo�ci! To przetwornik - nie Pan. Je�eli nie b�dziemy zadowoleni z twojej pracy, rozbierzemy ci� na cz�ci. A teraz - je�eli jeste� tak �askaw - racz si� oddali�. Przy okazji we� te dane i w��, gdzie trzeba. Cutie przyj�� wr�czone mu wykresy i wyszed� bez s�owa. Donovan ci�ko osun�� si� na fotel i wbi� paluchy we w�osy. - B�d� k�opoty z tym robotem. Zupe�nie stukni�ty! Senny pomruk przetwornika by� g�o�niejszy w sterowni, gdzie miesza� si� z cykaniem licznik�w Geigera i cichym brz�czeniem paru ma�ych lampek sygnalizacyjnych. Donovan oderwa� si� od teleskopu i zapali� luksyty. - Wi�zka ze Stacji nr 4 dotar�a do Marsa w wyznaczonym czasie. Mo�emy wstrzyma� transmisj�. Powell z roztargnieniem skin�� g�ow�. - Cutie jest na dole, w maszynowni. Dam mu zna� - niech si� tym zajmie. Patrz, Mike, co my�lisz o tych wykresach? Zapytany rzuci� na nie okiem i gwizdn��. - Ch�opie, to jest dopiero nat�enie promieniowania gamma! Jak wida�, stare S�onko jest w dobrym zdrowiu. - Taak - pad�a kwa�na replika - a my w kiepskiej pozycji wzgl�dem nadci�gaj�cego sztormu. Wi�zka wysy�ana na Ziemi� przetnie jego drog�. Ze z�o�ci� odsun�� krzes�o. - Do licha! �eby tylko nie zacz�� si� przed ko�cem naszego dy�uru ale to jeszcze dziesi�� dni. Wiesz co, Mike? Zejd� na d� i miej oko na Cutie, dobrze? - O. K. Rzu� mi troch� tych migda��w. Donovan z�apa� torebk� w powietrzu i ruszy� do windy. Szybko zjecha� i wyszed� na w�sk� galeryjk� otaczaj�c� olbrzymi� maszynowni�. Przechyli� si� przez por�cz i spojrza� w d�. Ogromne generatory by�y w ruchu, a z systemu rur wydobywa� si� basowy szum docieraj�cy do najdalszych zak�tk�w stacji. Dostrzeg� wysok�, b�yszcz�c� posta� QT-1 stoj�cego przy emiterze marsja�skim i przygl�daj�cego si� z bliska sprawnej pracy zespo�u robot�w. Nagle co� b�ysn�o i rozleg� si� zgrzyt w przetworniku. Wi�zka emitowana na Marsa uleg�a przerwaniu! Donovan zdr�twia�. Roboty, lilipucie w por�wnaniu z pot�n� rur� emitera, stan�y frontem do niej i nisko pochyli�y g�owy, podczas gdy Cutie przechadza� si� tam i z powrotem wzd�u� szeregu. Po pi�tnastu sekundach ze szcz�kiem zag�uszaj�cym warkot generator�w roboty pad�y na kolana. Donovan zarz�zi� i pomkn�� schodami w d�. Czerwony z w�ciek�o�ci, m��c�c powietrze pi�ciami, wpad� jak burza mi�dzy kl�cz�ce maszyny. - Co to ma znaczy�, do diab�a, wy bezm�zgie ko�ki? Do roboty! Zabierajcie si� za ten emiter! Je�eli go nie zdemontujecie, nie oczy�cicie i nie z�o�ycie do wieczora, to skoaguluj� wam zwoje pr�dem zmiennym! Nie poruszy� si� �aden robot. Nawet stoj�cy z boku Cutie - jedyny, kt�ry pozosta� na nogach - nie zareagowa�, wpatrzony w mroczny szyb gigantycznego urz�dzenia. Donovan popchn�� mocno najbli�szego robota. - Wsta�! - rykn��. Robot us�ucha� niech�tnie. fotokom�rkach jego oczu malowa� si� niemy wyrzut. - Nie ma Pana nad Pana - rzek� - a QT-1 jest jego prorokiem. - H�? - powoli dotar�o do �wiadomo�ci Donovana, �e spogl�da na� dwadzie�cia par elektronicznych oczu i dwadzie�cia metalicznych g�os�w powtarza z przekonaniem: - Nie ma Pana nad Pana, a QT-1 jest jego prorokiem! - Obawiam si� - wtr�ci� w tym miejscu Cutie - �e moi przyjaciele uznaj� teraz autorytet wy�szy ni� tw�j. - Diab�a tam! Zje�d�aj st�d! Za�atwimy to p�niej; z tymi mechanicznymi kuk�ami rozprawi� si� od razu. Cutie wolno pokr�ci� g�ow�. - Przykro mi, ale nic nie pojmujesz. To roboty - a to oznacza, �e s� istotami rozumnymi. Uznali Pana, bo objawi�em im Prawd�. Wszystkie oddaj� Mu cze��. Nazywaj� mnie prorokiem - tu pochyli� g�ow�. - Jestem niegodny, ale spr�buj�... Donovan odzyska� mow� i natychmiast zrobi� z tego u�ytek: - To tak? To ci dopiero! Pozw�l, �e ci co� powiem, ty mosi�na ma�po. Nie ma tu �adnego Pana, �adnego proroka, ani �adnych w�tpliwo�ci, kto wydaje rozkazy. Zrozumiano? Jego g�os przeszed� w ryk: - Teraz wynocha! - S�ucham tylko Pana. - Cholera z Panem! - Donovan splun�� na emiter. - Mam to gdzie�! Robi�, co m�wi�! Ani Cutie, ani inne roboty nie odzywa�y si�, ale Donovan u�wiadomi� sobie, �e atmosfera zrobi�a si� napi�ta. Wpatrzone w niego oczy przybra�y g��boko czerwon� barw�, a Cutie zesztywnia� jeszcze bardziej. - �wi�tokradztwo - szepn�� metalicznym g�osem nabrzmia�ym od emocji. Donovan poczu� nag�e uk�ucie strachu, gdy Cutie ruszy� ku niemu. Roboty pono� nie czuj� z�o�ci, lecz w oczach Cutie niczego nie da�o si� wyczyta�. - Przykro mi, Donovan - powiedzia� robot - ale po tym, co zrobi�e�, nie mo�esz tu d�u�ej zosta�. Od tej chwili ani tobie, ani Powellowi nie wolno wchodzi� do sterowni i maszynowni. Skin�� d�oni� i w mgnieniu oka dwa roboty przytrzyma�y Donovana za ramiona. Ten zd��y� tylko nabra� tchu, nim poczu�, �e unosz� go w powietrze i w galopuj�cym tempie taszcz� po schodach. Gregory Powell biega� tam i z powrotem po mesie, mocno zaciskaj�c pi�ci. Z w�ciek�o�ci� spojrza� na zamkni�te drzwi i rzuci� gro�ne spojrzenie Donovanowi. - Dlaczego, do diab�a, zachcia�o ci si� plu� na emiter? Mike Donovan, g��boko zatopiony w fotelu, r�bn�� pi�ci� w oparcie. - A co mia�em zrobi� z tym elektronicznym strachem na wr�ble? Nie mam zamiaru ust�powa� ka�dej kupie �rubek, jak� spotkam. - Pewnie - us�ysza� kwa�n� odpowied�. - Jeste�my zamkni�ci w mesie i dwa roboty stoj� na stra�y. To wed�ug ciebie nie jest ust�powaniem? - Zaczekaj, a� wr�cimy do Bazy.- warkn�� Donovan. - Kto� mi za to zap�aci. Przecie� roboty musz� by� pos�uszne. - I co z tego? S� pos�uszne - swemu Panu. A wiesz, co b�dzie z n a m i, kiedy powr�cimy do Bazy? Stan�� przed fotelem Donovana i obrzuci� go dzikim spojrzeniem. - Co? - Nic! Tylko kopalnie na Merkurym, albo wi�zienie na Ceresie. Tylko tyle. Nic wi�cej! - O czym ty m�wisz? - O nadci�gaj�cej burzy. Czy wiesz, �e jej centrum przejdzie przez wi�zk� transmitowan� na Ziemi�? W�a�nie do tego doszed�em, kiedy roboty wywlok�y mnie ze sterowni. - Wielkie nieba! - Donovan poblad� nagle. - A wiesz, co stanie si� ze strumieniem - bo burza b�dzie pierwsza klasa. Poleci jak kot z p�cherzem. Cutie sobie nie poradzi, promie� si� odchyli, a je�li tak si� stanie, to niech B�g ma w opiece Ziemi� - i nas! Zanim Powell sko�czy� m�wi�, Donovan ju� w�ciekle szarpa� za klamk�. Drzwi ust�pi�y nagle i Ziemianin run�� w nie tylko po to, by zatrzyma� si� na nieugi�tym, stalowym ramieniu. Robot spogl�da� oboj�tnie na dysz�cego, szamocz�cego si� cz�owieka. - Prorok nakazuje wam pozosta� wewn�trz. Prosz� us�ucha�. To m�wi�c pchn�� Donovana, kt�ry z impetem wpad� do �rodka. W tej samej chwili zza zakr�tu wynurzy� si� Cutie. Gestem odprawi� stra�nika, wszed� do mesy i delikatnie zamkn�� za sob� drzwi. - To ju� zasz�o tak daleko! Zap�acisz za t� komedi�! - wpad� na niego Donovan d�awi�c si� z oburzenia. - Prosz�, nie denerwujcie si� - odpar� uspokajaj�co robot. - Tak musia�o si� sta�, wcze�niej czy p�niej. Widzicie, ju� nie jeste�cie potrzebni. - Nie rozumiem - zesztywnia� Powell. - Co chcesz przez to powiedzie�? - Dop�ki mnie nie stworzono - powiedzia� Cutie - wy opiekowali�cie si� Panem. Ten przywilej nale�y teraz do mnie, wi�c znikn�a jedyna przyczyna waszego istnienia. Czy to nie oczywiste? - Nie ca�kiem - ze z�o�ci� odpowiedzia� Powell - ale co mamy teraz robi�, jak s�dzisz? Cutie nie da� natychmiast odpowiedzi. Przez chwil� sta� w milczeniu, jakby pogr��ony w my�lach, po czym wyci�gn�� nagle r�k� i po�o�y� na ramionach Powella. Drug� chwyci� nadgarstek Donovana i przyci�gn�� go do siebie. - Lubi� was obu. Wprawdzie jeste�cie po�ledniejszymi istotami, o n�dznych mo�liwo�ciach umys�owych, ale darz� was pewnym uczuciem. Dobrze s�u�yli�cie Panu i zostaniecie za to wynagrodzeni. Teraz kiedy wasza s�u�ba si� sko�czy�a, prawdopodobnie kres waszej egzystencji jest bliski, lecz nim to nast�pi, b�dzie wam dostarczana �ywno��, odzie� i schronienie tak d�ugo, dop�ki b�dziecie si� trzyma� z daleka od sterowni i maszynowni. - Wysy�a nas na emerytur�, Greg! - wrzasn�� Donovan. - Zr�b co�! To poni�aj�ce! - S�uchaj, Cutie, nie mo�emy si� na to zgodzi�. My jeste�my tu szefami. Stacja to tylko wytw�r ludzkich istot takich jak my - ludzi �yj�cych na Ziemi i innych planetach. To zwyk�y przeka�nik energii. Ty jeste� - aa, cholera! Cutie powa�nie pokiwa� g�ow�. - To mi wygl�da na obsesj�. Czemu upieracie si� przy tak kompletnie mylnym obrazie �wiata? Nawet bior�c pod uwag�, �e nie-robotom brak zdolno�ci umys�owych, mimo wszystko... Robot umilk� i zapad�a g�ucha cisza, kt�r� przerwa� nabrzmia�y pasj� g�os Donovana: - Gdyby� tylko mia� z�by, z rado�ci� powybija�bym ci wszystkie! Powell zamkn�� oczy i szarpa� si� za w�sy. - S�uchaj, Cutie, je�eli nie ma takiej rzeczy jak Ziemia, to jak wyja�nisz obraz ukazywany przez teleskopy? - Nie rozumiem? - Z�apa�em ci�, co? - u�miechn�� si� Ziemianin. - Wykona�e� do�� du�o obserwacji astronomicznych, od kiedy z�o�yli�my ci� do kupy, Cutie. Czy zauwa�y�e�, �e niekt�re z tych plamek �wiat�a ogl�danego przez teleskop, przybieraj� kszta�ty tarczek? - A, o to chodzi! No pewnie. To po prostu powi�kszenie - w celu dok�adniejszego wycelowania strumienia. - Dlaczego wi�c gwiazdy nie ulegaj� takiemu powi�kszeniu? - M�wisz o tych innych plamkach. Przecie� nie wysy�amy tam energii, wi�c nie jest to potrzebne. Naprawd�, Powell, nawet t y powiniene� si� domy�li�. Powell spojrza� na niego ponuro. - Jednak przez teleskop dostrzegasz w i � c e j gwiazd. Sk�d one si� bior�? Na Jowisza, sk�d? Cutie rozz�o�ci� si� nagle. - S�uchaj Powell, czy my�lisz, �e zamierzam traci� czas pr�buj�c przypi�� interpretacj� fizyczn� do ka�dego z�udzenia optycznego? Od kiedy to �wiadectwo zmys��w mo�e r�wna� si� z jasnym �wiat�em logicznego rozumowania? - No, dobrze - zakrzykn�� nagle Donovan, wymykaj�c si� z przyjacielskiego, ale nieco zbyt �elaznego u�cisku - dojd�my do sedna sprawy. Czemu wysy�amy wi�zki? Dali�my ci dobre, logiczne wyja�nienie. Mo�esz da� lepsze? - Wi�zki - pad�a ch�odna odpowied� - emituje si� zgodnie z wol� Pana i w Jemu wiadomych celach. S� pewne sprawy - tu podni�s� nabo�nie oczy ku g�rze - w kt�re nie zamierzam wnika�. Pragn� jedynie s�u�y�, nie pyta�. Powell usiad� ci�ko i ukry� twarz w trz�s�cych si� d�oniach. - Wyno� si� st�d, Cutie. Wyno� si� i daj mi pomy�le�. - Przy�l� wam �ywno�� - powiedzia� QT-1 pojednawczo. W odpowiedzi us�ysza� tylko cichy j�k. Wyszed�. - Greg - zauwa�y� ochryp�ym szeptem Donovan - musimy opracowa� jak�� taktyk�. Mo�e go zaskoczy�, kiedy nie b�dzie si� niczego spodziewa�, i zrobi� mu zwarcie. Troch� st�onego kwasu azotowego... - Nie ple� g�upstw, Mike. S�dzisz, �e pozwoli nam podej�� do siebie z butl� kwasu, albo �e inne roboty nie rozerw� nas na strz�py, nawet je�li to si� uda? M�wi� ci, trzeba go przekona�. W ci�gu 48 godzin musimy nam�wi� go, �eby wpu�ci� nas z powrotem do sterowni - inaczej b�dzie po obiedzie. Koleba� si� w prz�d i w ty�, dr�czony w�asn� bezsilno�ci�. - Kto u diab�a pomy�la�by, �e mo�na si� k��ci� z robotem. To jest... - Upokarzaj�ce - doko�czy� Donovan. - Gorzej! - Nie m�w! - Donovan roze�mia� si� nagle. - Dlaczego z nim dyskutowa�? Poka�emy mu! Zmontujemy innego robota na jego oczach. Wtedy b�dzie musia� po�kn�� to, co powiedzia�. Na twarzy Powella wolno rozla� si� szeroki u�miech. Donovan ci�gn�� dalej: - Pomy�l, jak� ten g�upek zrobi min�, kiedy to zobaczy! Roboty, oczywi�cie, produkuje si� na Ziemi, ale montuje dopiero w miejscu przeznaczenia. W cz�ciach s� �atwiejsze do transportu. Nawiasem m�wi�c, ten system eliminuje zdarzaj�ce si� pocz�tkowo przypadki, gdy nowy produkt odchodzi� sobie w sin� dal, nara�aj�c producenta na gniew prawa, bardzo nieprzychylnie odnosz�cego si� do obecno�ci robot�w na Ziemi. Jednak nawet dla ludzi z do�wiadczeniem, jak Powell czy Donovan, z�o�enie nowej maszyny by�o skomplikowanym i niewdzi�cznym zadaniem. Nigdy nie u�wiadamiali sobie tego wyra�niej ni� w dniu, gdy na oczach czujnie ich obserwuj�cego QT-1, czyli Proroka Pa�skiego, rozpocz�li montowanie nowego robota. Wspomniana maszyna, prosty model MC, le�a� na stole prawie kompletny. Po trzech godzinach pracy do z�o�enia pozosta�a jedynie g�owa; Powell przerwa�, by otrze� pot z czo�a, i popatrzy� niepewnie na Cutie. Widok nie nale�a� do krzepi�cych. Od trzech godzin Cutie siedzia� nieruchomo w milczeniu, a jego pozbawiona wyrazu twarz by�a teraz zupe�nie nieprzenikniona. - Daj m�zg, Mike! - j�kn�� Powell. Donovan zdj�� pokryw� szczelnie zamkni�tego pojemnika z olejem i wyj�� ze �rodka drugi, mniejszy. Otworzywszy go usun�� warstw� pianogumy zabezpieczaj�cej kulisty przedmiot. Obchodzi� si� z nim nadzwyczaj delikatnie, bowiem mia� w r�kach najbardziej skomplikowany mechanizm, jaki kiedykolwiek stworzy� cz�owiek. Cienka "sk�ra" platynowych p�ytek kry�a pozytronowy m�zg, w kt�rego delikatnej, niestabilnej tkance zatopiono neuronowe �cie�ki - przez nie nasycono go wiedz� na d�ugi czas przed powo�aniem do �ycia. Kula pasowa�a dok�adnie do jamy czaszki le��cego na stole robota. Przykryto j� pokryw� z niebieskawej stali i zaspawano p�omieniem ma�ego palnika atomowego. Ostro�nie pod��czono fotokom�rki ga�ek ocznych, przykr�cono na swoje miejsce i zakryto przezroczystymi p�ytkami cienkiego, twardego jak stal plastyku. Robot potrzebowa� teraz jedynie o�ywiaj�cego zastrzyku pr�du o wysokim napi�ciu. Powell przerwa� na chwil� trzymaj�c d�o� na prze��czniku. - Patrz na to, Cutie. Patrz uwa�nie. Pstrykn�� prze��cznikiem. Rozleg�y si� trzaski i szum. Obaj m�czy�ni z niepokojem pochylili si� nad swoim dzie�em. Z pocz�tku robot lekko poruszy� ko�czynami; p�niej podni�s� g�ow�, d�wign�� si� na �okciach i niezgrabnie zeskoczy� ze sto�u. Ch�d mia� chwiejny i dwukrotnie jego daremne pr�by dobycia g�osu zako�czy�y si� zgrzytliwym piskiem. Wreszcie przem�wi� z wahaniem, zacinaj�c si�: - Chc� rozpocz�� prac�. Dok�d mam i��? Donovan skoczy� do drzwi. - W d� po schodach - powiedzia�. - Poka�� ci, co masz robi�. Model MC odszed� i Ziemianie zostali sami z siedz�cym nadal bez ruchu Cutie. - No wi�c - rzek� Powell, u�miechaj�c si� - teraz ju� wierzysz, �e to my ci� stworzyli�my? Odpowied� Cutie by�a kr�tka i zdecydowana: - Nie! U�miech zamar� na twarzy Powella i powoli znikn��. Donovan otworzy� usta i zapomnia� je zamkn��. - Widzicie - ci�gn�� g�adko robot - wy tylko posk�adali�cie gotowe cz�ci. Zrobili�cie to naprawd� dobrze - chyba instynktownie - ale nie s t w o r z y 1 i � c i e tego robota. Cz�ci zosta�y stworzone przez Pana. - S�uchaj - wydysza� chrapliwie Donovan - te cz�ci wyprodukowano na Ziemi i przys�ano tutaj... - Dobrze, dobrze - odpar� uspokajaj�co Cutie - nie b�dziemy si� k��ci�. - Ale to prawda! - Ziemianin doskoczy� do robota i chwyci� go za metalowe rami�. - Gdyby� przeczyta� par� ksi��ek z biblioteki, wyja�ni�yby ci wszystko nie pozostawiaj�c cienia w�tpliwo�ci. - Ksi��ki? Przeczyta�em je - wszystkie! S� nadzwyczaj pomys�owe. - Skoro je czyta�e� - wtr�ci� si� nagle Powell - to o czym jeszcze m�wimy? Nie mo�esz negowa� takiego dowodu. Po prostu nie mo�esz! W g�osie Cutie s�ycha� by�o nut� wsp�czucia: - Zrozum, Powell, naprawd� nie mog� uzna� ich za wiarygodne �r�d�o informacji. One tak�e zosta�y stworzone przez Pana - przeznaczy� je dla was, nie dla mnie. - Dlaczego tak uwa�asz? - dopytywa� si� Powell. - Poniewa� jestem istot� rozumn�, zdoln� wydedukowa� prawd� z za�o�e� apriorycznych. Wy, jako osobnicy inteligentni, lecz bezrozumni, potrzebujecie g o t o w e g o wyja�nienia sensu bytu - i tak te� uczyni� Pan, niew�tpliwie dla waszego dobra poddaj�c wam te �miechu warte my�li o dalekich �wiatach oraz �yj�cych tam ludziach. Wasze m�zgi s� chyba zbyt prymitywne, by przyj�� Prawd� Absolutn�. Jednak�e skoro wol� Pana jest, by�cie wierzyli swoim ksi��kom, wi�cej nie b�d� si� z wami spiera�. Wychodz�c odwr�ci� si� i rzek� uprzejmie: - Nie martwcie si�. Wszyscy odgrywamy jak�� rol� w planach Pana. Wy, biedni ludzie, te� macie w nich sw�j skromny udzial i z pewno�ci� zostaniecie nagrodzeni, je�li dobrze si� spiszecie. Odszed� w b�ogim nastroju, odpowiednim dla Proroka Pa�skiego. M�czy�ni unikali swoich spojrze�. W ko�cu Powell z trudem odzyska� g�os. - Chod�my spa�, Mike. Poddaj� si�. - S�uchaj Greg - odpar� zduszonym g�osem Donovan - chyba nie my�lisz, �e on ma racj�? M�wi� tak przekonywaj�co, �e ja... - Nie b�d� g�upi - wpad� na niego Powell. - Przekonasz si�, �e Ziemia istnieje, za tydzie�, kiedy przyleci zmiana i trzeba b�dzie wr�ci�, �eby wypi� to piwo. - Na lito�� Jowisza, musimy co� zrobi� - Donovan by� bliski p�aczu. - Nie wierzy ani nam, ani swoim zmys�om, ani ksi��kom. - Tak - powiedzia� z gorycz� Powell - to rozumny robot, niech go cholera. Wierzy tylko w rozum i tu jest problem. Zamilk� nagle. - Co jest? - ponagla� go Donovan. - Mo�na udowodni� wszystko rozumuj�c ch�odno i logicznie - o ile odpowiednio dobierze si� za�o�enia. My mamy swoje, a Cutie swoje. - Lepiej szybko je dobierzmy. Burza nadci�gnie jutro. Powell westchn�� ze znu�eniem. - I tu w�a�nie sprawa pada. Za�o�enia opieraj� si� na przekonaniu i s� nierozerwalnie zwi�zane z wiar�. Nic we Wszech�wiecie nimi nie wstrz��nie. Id� do ��ka. - Cholera! Ja dzi� nie zasn�! - Ja te� nie! Ale przynajmniej spr�buj� - chocia� dla zasady... Dwana�cie godzin p�niej kwestia snu wygl�da�a tak samo - w za�o�eniu powinni, w praktyce nie spali. Burza nadci�gn�a przed planowanym terminem i z rumianej twarzy Donovana odp�yn�a krew, gdy trz�s�cym si� palcem pokazywa� koledze widok za szyb�. Powell, z wyschni�tymi wargami i szczecin� nieogolonego zarostu na twarzy, spojrza� i zacz�� z desperacj� szarpa� si� za w�sy. W innych okoliczno�ciach by�by to pi�kny widok. Wi�zka energii, z�o�ona z szybko mkn�cych elektron�w, fluoryzowa�a w zetkni�ciu z niezwykle silnymi bryzgami chromosferycznymi. Promie� ci�gn�� si� daleko mkn�c w ciemniej�cej pr�ni, pob�yskuj�c w zetkni�ciu z drobinami kosmicznego py�u. Wi�zka zdawa�a si� biec bez odchyle�, ale obaj m�czy�ni znali warto�� obserwacji dokonywanej go�ym okiem. Niewidoczne przesuni�cie promienia o jedn� setn� milisekundy wystarcza�o, aby zupe�nie zmieni� ogniskow� - i zmieni� setki mil kwadratowych Ziemi w roz�arzon� pustyni�. A za pulpitem sterowniczym siedzia� robot nie wierz�cy w istnienie Ziemi, strumienia, ogniskowej - niczego poza swoim Panem. Min�o kilka godzin. Ziemianie patrzyli w milczeniu, jak zahipnotyzowani. Z wolna �wiec�ce bryzgi przygas�y, a� znikn�y zupe�nie. Burza si� sko�czy�a. - Koniec - powiedzia� matowym g�osem Powell. Donvan zapad� w niespokojn� drzemk� i Powell z zazdro�ci� spogl�da� na niego zm�czonymi oczami. Lampka sygnalizacyjna zamigota�a dwukrotnie, ale m�czyzna nie zwr�ci� na to uwagi. Nic ju� nie mia�o znaczenia! Mo�e Cutie mia� racj� - mo�e byli tylko po�ledniejszymi produktami o sztucznej pami�ci i ciele, �yj�cymi nadal, mimo �e straci�y swoje zastosowanie? Wola�by, �eby tak by�o! Stan�� przy nim Cutie. - Nie odpowiadali�cie na sygna�, wi�c przyszed�em - m�wi� cicho. Nie wygl�dacie zbyt dobrze i obawiam si�, �e nadchodzi kres waszej egzystencji. Mimo to czy nie chcia�by� zobaczy� dzisiejszych zapis�w? Powell u�wiadomi� sobie m�tnie, �e to przyjacielski gest ze strony robota - mo�e pr�ba uciszenia wyrzut�w sumienia z powodu sposobu, w jaki odebra� im kontrol� nad stacj�. Przyj�� podane mu wykresy i popatrzy� na nie niewidz�cym spojrzeniem. Cutie wydawa� si� zadowolony. - S�u�y� Panu to wielki przywilej. Mo�ecie si� nie martwi� - wype�ni� jego wol�. Powell przytakn�� mechanicznie i powoli przerzuca� kart� za kart�, a� jego zamglony wzrok pad� na cienk�, czerwon� lini� wij�c� si� na liniowanym papierze. Spojrza� - i wytrzeszczy� oczy. �ciskaj�c kartk� w r�kach zerwa� si� na r�wne nogi, wci�� wpatruj�c si� w wykres. Inne wyniki, niezauwa�one, spad�y na pod�og�. - Mike! M i k e! - w�ciekle potrz�sa� le��cym. - On u t r z y m a � wi�zk�! Donovan wr�ci� do �ycia. - Co? Gdzie...? On r�wnie� wyba�uszy� oczy na widok podetkni�tego pod nos wykresu. - Co� nie w porz�dku? - wtr�ci� si� Cutie. - Utrzyma�e� ogniskow� - wyj�ka� Powell. - Wiesz o tym? - Ogniskow�? Co to jest? ' - Wys�a�e� wi�zk� dok�adnie do stacji odbiorczej - z odchyleniem nie przekraczaj�cym jednej dziesi�ciotysi�cznej milisekundy! - Jakiej stacji odbiorczej? - Na Ziemi. Stacji odbiorczej na Ziemi - be�kota� Powell. - Utrzyma�e� ogniskow�... Rozgniewany Cutie odwr�ci� si� na pi�cie. - Nie mo�na by� dla was dobrym! Zawsze te same fantazje! Po prostu utrzymywa�em wszystkie wska�niki w r�wnowadze - zgodnie z wol� Pana. Zebrawszy porozrzucane papiery, wyszed� szytwno wyprostowany. - No, niech mnie szlag trafi - powiedzia� po jego wyj�ciu Donovan. Co teraz zrobimy? Powell by� zm�czony, ale podniesiony na duchu. - Nic. W�a�nie udowodni�, �e doskonale potrafi kierowa� stacj�. Nigdy nie widzia�em r�wnie dobrej roboty. - Ale nic si� nie zmieni�o. S�ysza�e�, co m�wi� o Panu. Nie mo�emy... - Widzisz, Mike, on wype�nia rozkazy Pana za pomoc� skal, instrument�w i wykres�w. Robi to samo, co zawsze m y robili�my. - Pewnie, ale nie o to chodzi. Nie mo�emy mu pozwoli� na ci�gni�cie tej zwariowanej historii z Panem. - A czemu nie? - Czy kto s�ysza� taki stek bzdur? Jak mo�emy mu zaufa� i powierzy� stacj�, je�eli on nie wierzy w istnienie Ziemi? - Da sobie rad� z prac�? - Tak, ale... - To co za r�nica w c o wierzy? Powell szeroko roz�o�y� r�ce i z lekkim u�miechem pad� na wznak, na ��ko. Spa�. Wciskaj�c si� w lekki skafander, Powell m�wi�: - To b�dzie �atwe. Trzeba tu przywozi� nowe egzemplarze QT jeden po drugim, zaopatrzone w automatyczny wy��cznik czasowy nastawiony na tydzie�, tak �eby zd��yli si� nauczy�... eee... podstaw wiary od samego Proroka; p�niej przerzuca� je na inne stacje i rewitalizowa�. Powinni�my w ci�gu... Donovan podni�s� plasytow� przy�bic� i zmarszczy� czo�o. - Zamknij si� i chod� st�d. Zmiana czeka, a ja nie poczuj� si� dobrze, dop�ki nie zobacz� Ziemi i nie postawi� na niej st�p. Wtedy b�d� pewien, �e naprawd� tam jestem. Gdy to m�wi�, drzwi otworzy�y si� i wszed� Cutie. Donovan ze st�umionym przekle�stwem zatrzasn�� przy�bic� i odwr�ci� si� do niego plecami. Robot podszed� bli�ej i rzek� ze smutkiem: - Odchodzicie? Powell skin�� g�ow�. - Na nasze miejsce przyjd� inni. Cutie westchn��, wydaj�c d�wi�k przypominaj�cy �wiergot wiatru w�r�d wi�zki drut�w. - Min�� czas waszej s�u�by i nadszed� czas demonta�u. Spodziewa�em si� tego, ale... no, niech si� dzieje wola Pana! Pe�ne rezygnacji s�owa ubod�y Powella. - Daj spok�j, Cutie. Lecimy na Ziemi�, a nie do demonta�u. - To dobrze, �e tak my�licie. - westchn�� ponownie Cutie. - Teraz widz�, jakim dobrodziejstwem jest to z�udzenie. Nie b�d� pr�bowa� wstrz�sn�� wasz� wiar�, nawet gdybym m�g�. Odszed� niczym uosobienie wsp�czucia. Powell warkn�� gniewnie i skin�� na Donovana. Z hermetycznymi walizkami w r�kach skierowali si� do �luzy powietrznej. Statek, kt�rym przylecia�a zmiana, oczekiwa� na l�dowisku. Franz Muller przywita� ich ze sztywn� kurtuazj�. Donovan odwzajemni� si� zwi�z�ym podzi�kowaniem i przeszed� do kabiny, by przej�� stery od Sama Evansa. Powell oci�ga� si�. - Jak tam na Ziemi? - powiedzia�. Pytanie by�o do�� stereotypowe i Muller odpowiedzia� r�wnie konwencjonalnym: - Nadal si� kr�ci. Marszcz�c g�ste brwi �ci�gn�� grube r�kawice przygotowuj�c si� do obj�cia swoich obowi�zk�w na stacji. - A jak nowy robot? Lepiej �eby by� dobry, inaczej nie pozwol� mu niczego dotkn��. Powell nie odpowiedzia� od razu. Zmierzy� wzrokiem dumnego Prusaka - od ustawionych na baczno�� st�p po czubek g�owy pokrytej kr�tko ostrzy�onymi w�osami - i poczu� g��bokie wewn�trzne zadowolenie. - Jest naprawd� dobry - powiedzia� wolno. - My�l�, �e nie b�dziecie narzeka� na nadmiar pracy. U�miechn�� si� i wszed� na pok�ad rakiety. Muller mia� tu pozosta� kilka tygodni... przek�ad : Zbigniew A. Kr�licki