7303
Szczegóły |
Tytuł |
7303 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7303 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7303 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7303 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Isaac Asimov
Dow�d
Gregory Powell wyra�nie rozdziela� s�owa, by podkre�li� ich znaczenie:
- Donovan i ja z�o�yli�my ci� tydzie� temu.
Zmarszczy� czo�o z pow�tpiewaniem i poci�gn�� za koniec rudych w�s�w.
W mesie oficerskiej na Stacji S�onecznej nr 5 panowa�a cisza, przerywana tylko
cichym mruczeniem
pot�nego mechanizmu celowniczego gdzie� daleko w dole.
Robot QT-1 siedzia� nieporuszony. Polerowane p�ytki jego pancerza l�ni�y w
�wietle luksyt�w, a czerwono
p�on�ce fotokom�rki oczu uporczywie wpatrywa�y
si� w siedz�cych po drugiej stronie sto�u Ziemian.
Powell opanowa� nag�y przyp�yw zdenerwowania. Te roboty mia�y szczeg�lne m�zgi.
Wpisane w nie
pozytronowe �cie�ki zosta�y zawczasu wyliczone i wszelkie
mo�liwe odchylenia, kt�re mog�yby doprowadzi� do manifestacji gniewu czy
nienawi�ci, �ci�le wyeliminowano.
A jednak - QT to zupe�nie nowa seria, a QT-1
to pierwszy wyprodukowany model. Wszystko mog�o si� zdarzy�.
W ko�cu robot przem�wi�. Jego g�os mia� zimn� barw� - to cecha nierozdzielnie
zwi�zana z metaliczn�
przepon�.
- Czy zdajesz sobie spraw� z wagi tego twierdzenia, Powell?
- Przecie� k t o � ci� stworzy� - zauwa�y� pytany. - Sam przyznajesz, �e nie
si�gasz pami�ci� poza zesz�y
tydzie�. Wyja�ni� ci przyczyn�. Tydzie� temu
z�o�yli�my ci� z przys�anych nam cz�ci.
Robot w dziwnie ludzkiej zadumie spojrza� na swe d�ugie, gibkie palce.
- Wydaje mi si�, �e musi istnie� jakie� bardziej zadowalaj�ce wyja�nienie. To
nieprawdopodobne, �eby�cie w
y mieli stworzy� m n i e.
Nieoczekiwanie cz�owiek roze�mia� si�:
- Jak pragn� Ziemi, dlaczego?
- Za��my, �e to intuicja. Tyle mog� na razie powiedzie�. Jednak zamierzam
przemy�le� t� spraw�. Logiczny
proces my�lowy musi doprowadzi� do ustalenia
prawdy; nie spoczn�., p�ki jej nie odkryj�.
Powell wsta� i usadowi� si� na brzegu sto�u, blisko robota. Nagle poczu� siln�
sympati� do tej dziwnej
maszyny. W niczym nie przypomina�a zwyczajnego
robota, wykonuj�cego specjalistyczne prace na stacji, z zaanga�owaniem g��boko
wpojonym w pozytronowe
�cie�ki. Po�o�y� d�o� na stalowym ramieniu, zimnym
i twardym w dotyku.
- Cutie - powiedzia� - spr�buj� ci co� wyja�ni�. Jeste� pierwszym robotem, kt�ry
zastanawia si� nad sensem
swej egzystencji, i my�l�, �e pierwszym, kt�ry
jest wystarczaj�co inteligentny, by zrozumie� �wiat zewn�trzny. Chod� ze mn�.
Robot zgrabnie wsta� i ruszy� za cz�owiekiem, krocz�c bezg�o�nie na grubych
kauczukowych podeszwach.
Ziemianin nacisn�� guzik i prostok�tny fragment
�ciany odsun�� si� na bok. Przejrzysta tafla grubego szk�a ukazywa�a upstrzony
gwiazdami Kosmos.
- Widzia�em to ju� przez luki obserwacyjne w maszynowni - rzek� Cutie.
- Wiem - odpar� Powell. - Jak my�lisz, co to jest?
- Dok�adnie to, co wida�; czarna materia poznaczona ma�ymi, b�yszcz�cymi
plamkami. Wiem, �e z naszej
stacji p�yn� strumienie energii do kilku takich
punkt�w, zawsze tych samych, �e te plamki przemieszczaj� si�, a strumie� jest
przesuwany zgodnie z ich
ruchem. To wszystko.
- Dobrze! Teraz chc�, �eby� s�ucha� uwa�nie. Ta czarna materia to pr�nia -
bezmierna pustka rozci�gaj�ca si�
w niesko�czono��. Ma�e, b�yszcz�ce plamki
to olbrzymie skupiska energii. S� kuliste i niekt�re z nich maj� miliony
kilometr�w �rednicy. Dla por�wnania,
nasza stacja ma tylko p�tora kilometra.
Wydaj� si� takie male�kie, poniewa� s� niewiarygodnie odleg�e. Plamki, do
kt�rych kierujemy wi�zki energii,
s� o wiele mniejsze i nie tak oddalone. To
planety, a na ich powierzchni - o znacznie ni�szej temperaturze - �yj� miliardy
ludzkich istot takich jak ja.
W�a�nie z jednego z tych �wiat�w przybyli�my
tu - ja i Donovan. Nasze wi�zki dostarczaj� planetom energii pobieranej od
jednej z tych olbrzymich, ognistych
kul, nawiasem m�wi�c znajduj�cej si� do��
blisko. Nie mo�esz jej zobaczy�, bo jest z drugiej strony stacji.
Cutie sta� przed wizjerem bez ruchu, jak stalowy pos�g. Nie odwracaj�c g�owy
powiedzia�:
- Z kt�rej to dok�adnie plamy �wiat�a, jak twierdzisz, przybyli�cie?
Powell szuka� chwil�.
- To ona. Ta bardzo jasna, w rogu. Nazywamy j� Ziemi� - u�miechn�� si�. -
Poczciwa, stara Ziemia. Mieszka
tam pi�� miliard�w ludzi, Cutie - i za nieca�e
dwa tygodnie b�d� z powrotem w�r�d nich.
Niespodziewanie robot zanuci� co� pod nosem. Brz�cz�ce d�wi�ki, chocia� bez
melodii, mia�y osobliwy ton,
jakby szarpanych strun. Cutie urwa� r�wnie nagle,
jak zacz��.
- A co ze mn�, Powell? Nie wyja�ni�e� sensu m e g o istnienia.
- Reszta jest prosta. Z pocz�tku stacje zbudowane dla przekazywania energii
s�onecznej na planety
obs�ugiwane by�y przez ludzi. Jednak wysoka temperatura,
twarde promieniowanie i burze kosmiczne czyni�y t� prac� nadzwyczaj trudn�.
Zbudowano roboty, by zast�pi�y
cz�owieka, i teraz na ka�dej stacji potrzeba
tylko dw�ch ludzi - nadzorc�w. Nawet tych. pr�bujemy zast�pi� i w�a�nie w tym
celu ci� stworzono. Jeste�
najwy�szej klasy robotem, jakiego wyprodukowano,
a je�eli udowodnisz, �e potrafisz samodzielnie kierowa� stacj�, to ju� nigdy nie
przyb�dzie tu �aden cz�owiek,
nie licz�c dostaw cz�ci zapasowych.
Powell wyci�gn�� r�k� i metalowa pokrywa wizjera z cichym trzaskiem zaskoczy�a
na miejsce. Wr�ci� do
sto�u, wytar� jab�ko o r�kaw i z apetytem wbi� w
nie z�by. Znieruchomia� na widok czerwonego b�ysku w oczach robota.
- Czy spodziewasz si� - powiedzia� wolno Cutie - �e uwierz� w tak�
skomplikowan�, nie budz�c� zaufania
hipotez�, jak� tu przedstawi�e�? Za kogo mnie
masz?
Powell zakrztusi� si� opryskuj�c st� resztkami jab�ka i poczerwienia�
gwa�townie.
- Niech ci� szlag trafi, to nie jest hipoteza! To s� fakty.
G�os robota brzmia� ponuro:
- Kule energii o �rednicy milion�w kilometr�w! �wiat zamieszka�y przez pi��
miliard�w ludzi! Niesko�czona
pr�nia! Przykro mi, Powell, ale nie wierz�
w to. Sam rozwi��� t� zagadk�. Do widzenia!
Odwr�ci� si� i wymaszerowa� z pokoju. W progu otar� si� o Michaela Donovana;
sk�oni� si� sztywno i ruszy�
korytarzem, nie�wiadom zdumionych spojrze�,
jakimi go odprowadzano. Donovan zmierzwi� swe rude w�osy i ze z�o�ci� popatrzy�
na koleg�.
- Co m�wi�a ta chodz�ca kupa z�omu? W co nie wierzy?
Powell ze z�o�ci� targa� w�sy.
- To sceptyk - odpar� kwa�no. - Nie wierzy, �e to my go stworzyli�my, �e
istnieje Ziemia, Kosmos i gwiazdy.
- O skwiercz�cy Saturnie! Mamy zwariowanego robota na karku!
- M�wi, �e sam sobie wszystko wykoncypuje.
- No, dobra - powiedzia� s�odkim g�osem Donovan. - Mam nadziej�, �e raczy mi
wszystko wyja�ni�, kiedy ju�
rozwi��e t� zagadk�.
W nag�ym przyp�ywie w�ciek�o�ci dorzuci�:
- S�uchaj! Je�eli ta sterta �elastwa zacznie m n i e wstawia� takie gadki, to
str�c� mu t� chromowan� czaszk� z
kad�uba!
Usiad� gwa�townie i wyci�gn�� krymina� z wewn�trznej kieszeni kurtki.
- W ka�dym razie ten robot mnie niepokoi - jest cholernie dociekliwy!
Mike Donovan warkn�� co� zza olbrzymiego sandwicza z pomidorami i sa�at�, gdy
Cutie zapuka� delikatnie i
wszed� do mesy.
- Jest tu Powell?
Donovan odpowiedzia� st�umionym g�osem, robi�c przerwy konieczne na �ucie:
- Mierzy nat�enie przep�ywu strumienia elektron�w. Wygl�da na to, �e zbli�a si�
burza.
W chwili gdy to m�wi�, Gregory Powell wr�ci� i opad� w fotel, wci�� wpatruj�c
si� w wykresy. Roz�o�y�
arkusze przed sob� i zacz�� gryzmoli� obliczenia.
Donovan zagl�da� mu przez rami� chrupi�c sa�at� i sypi�c wok� okruchami chleba.
Cutie czeka� w milczeniu.
Powell podni�s� wzrok.
- Potencja� Zeta, chocia� wolno, ale ro�nie. Mimo to funkcje strumienia nie daj�
si� wyliczy� i nie wiem, czego
si� spodziewa�. O, cze��, Cutie. My�la�em,
�e nadzorujesz instalowanie nowego przepustu.
- Zako�czyli�my prac� - rzek� spokojnie robot - wi�c przyszed�em porozmawia� z
wami.
- Aa! - Powell wygl�da� na zaniepokojonego. - No, siadaj. Nie, nie na tym
krze�le. Ma jedn� nog� s�absz�, a ty
sporo wa�ysz.
Robot us�ucha� i powiedzia� �agodnie: - Ju� wiem.
Donovan popatrzy� na niego spode �ba i od�o�y� resztki sandwicza.
- Je�eli to znowu to kopni�te...
Powell uciszy� go niecierpliwym gestem.
- Dalej, Cutie. S�uchamy.
- Ostatnie dwa dni sp�dzi�em na wyt�onych medytacjach - powiedzia� Cutie - i
rezultaty s� nadzwyczaj
interesuj�ce. Opar�em si� na jednym fakcie, jakiego
by�em pewny. Ja istniej�, poniewa� my�l�...
- Na Jowisza, robot-Kartezjusz! - j�kn�� Powell.
- Co za Kartezjusz? - dopytywa� si� Donovan. - S�uchaj, czy musimy tu siedzie� i
s�ucha� tego �elaznego
maniaka...
- Sied� cicho, Mike!
- I niezw�ocznie powstaje pytanie - ci�gn�� niewzruszenie Cutie - co jest
powodem mojego istnienia?
Powellowi opad�a szcz�ka.
- Wyg�upiasz si�. M�wi�em ci ju�, �e to my ci� z�o�yli�my.
- A je�eli nam nie wierzysz - doda� Donovan - z rado�ci� ci� zdemontujemy!
Robot roz�o�y� ramiona z dezaprobat�.
- Niczego nie przyjm� na wiar�. Hipoteza musi by� poparta dowodem, inaczej jest
bezwarto�ciowa - a
sugestia, �e to wy mnie stworzyli�cie, przeczy wszelkim
zasadom logiki.
Powell uspokajaj�co po�o�y� r�k� na zaci�ni�tej w pi�� d�oni Donovana.
- Dlaczego tak twierdzisz?
Cutie roze�mia� si�. Jego �miech brzmia� zupe�nie nieludzko: po raz pierwszy
robot da� upust swym uczuciom
i pierwszy raz tak bardzo przypomina� bezduszn�
maszyn�. D�wi�ki, kt�re wydawa�, by�y ostre i g�o�ne, miarowe jak metronom i
r�wnie pozbawione modulacji.
- Sp�jrzcie na siebie - rzek� w ko�cu. - M�wi� to bez obra�liwych intencji, ale
sp�jrzcie tylko! Materia�, z
kt�rego was zrobiono, jest mi�kki i wiotki,
brak mu wytrzyma�o�ci i si�y, a waszym �r�d�em energii jest nieefektywne
utlenianie materii organicznej - jak
ta.
Pot�piaj�cym gestem wskaza� na resztki sandwicza.
- Okresowo zapadacie w omdlenie, a nieznaczne zmiany temperatury, ci�nienia,
wilgotno�ci lub nat�enia
promieniowania zak��caj� wasze funkcjonowanie.
Jeste�cie p r o w i z o r y c z n i.
Dla por�wnania, ja jestem produktem dopracowanym. Bezpo�rednio absorbuj� energi�
elektryczn� i
wykorzystuj� j� z prawie stuprocentow� wydajno�ci�. Jestem
zbudowany z mocnego metalu, nigdy nie trac� przytomno�ci i z �atwo�ci� znosz�
nawet ekstremalnie trudne
warunki. Powy�sze fakty oraz oczywista prawda,
�e �adna istota nie mo�e stworzy� doskonalszej od siebie, rozbijaj� wasze g�upie
teorie w py�.
Mamrocz�c niezrozumia�e przekle�stwa Donovan skoczy� na r�wne nogi, gro�nie
marszcz�c zrudzia�e brwi.
- Dobra, ty kupo szmelcu, je�eli nie my ci� stworzyli�my, to kto?
Cutie powa�nie skin�� g�ow�.
- Znakomicie, Donovan. Rzeczywi�cie, takie by�o moje nast�pne pytanie. M�j
stw�rca musi by� pot�niejszy
ode mnie, wi�c mia�em tylko jedn� mo�liwo��.
Ziemianie popatrzyli po sobie pustym wzrokiem, Cutie za� m�wi� dalej:
- Co jest o�rodkiem wszelkich dzia�a� tu, na stacji? Czemu wszyscy s�u�ymy? Co
absorbuje ca�� nasz� uwag�?
Czeka� na odpowied�. Donovan zwr�ci� zdumione oczy na towarzysza.
- Za�o�� si�, �e ten blaszany przyg�up m�wi o przetworniku energii.
- Tak, Cutie? - u�miechn�� si� Powell.
- M�wi� o Panu - pad�a zimna odpowied�.
Donovan rykn�� �miechem, a Powell bez powodzenia pr�bowa� st�umi� wstrz�saj�cy
nim chichot. Robot
podni�s� si� z miejsca i wodzi� b�yszcz�cymi oczami
od jednego Ziemianina do drugiego.
- A jednak tak jest i nie dziwi� si�, �e nie chcecie tego przyj�� do wiadomo�ci.
Jestem pewien, �e nie
pozostaniecie tu d�ugo. Powell sam powiedzia�,
�e za dawnych dni tylko ludzie s�u�yli Panu; p�niej roboty zast�pi�y ich przy
prostych pracach, a� przyszed�
czas, bym ja obj�� nadz�r nad stacj�. Takie
niew�tpliwie s� fakty, lecz wasze wyja�nienia k��c� si� ze zdrowym rozs�dkiem.
Czy chcecie pozna� prawd�?
- Dalej, Cutie. Jeste� naprawd� zabawny.
- Pan stworzy� najpierw ludzi jako naj�atwiejszy do wyprodukowania,
najprymitywniejszy rodzaj. Stopniowo
zast�powa� ich robotami, nieco lepszymi od nich,
a� wreszcie stworzy� mnie, abym zaj�� miejsce ostatnich ludzi. Od tej chwili j a
b�d� s�u�y� Panu.
- O czym� takim nie ma mowy - powiedzia� ostro Powell. - Masz s�ucha� rozkaz�w i
siedzie� cicho, dop�ki si�
nie przekonamy, �e mo�esz sam obs�ugiwa�
przetwornik. Przyjmij to do wiadomo�ci! To przetwornik - nie Pan. Je�eli nie
b�dziemy zadowoleni z twojej
pracy, rozbierzemy ci� na cz�ci. A teraz - je�eli
jeste� tak �askaw - racz si� oddali�. Przy okazji we� te dane i w��, gdzie
trzeba.
Cutie przyj�� wr�czone mu wykresy i wyszed� bez s�owa. Donovan ci�ko osun�� si�
na fotel i wbi� paluchy
we w�osy.
- B�d� k�opoty z tym robotem. Zupe�nie stukni�ty!
Senny pomruk przetwornika by� g�o�niejszy w sterowni, gdzie miesza� si� z
cykaniem licznik�w Geigera i
cichym brz�czeniem paru ma�ych lampek sygnalizacyjnych.
Donovan oderwa� si� od teleskopu i zapali� luksyty.
- Wi�zka ze Stacji nr 4 dotar�a do Marsa w wyznaczonym czasie. Mo�emy wstrzyma�
transmisj�.
Powell z roztargnieniem skin�� g�ow�.
- Cutie jest na dole, w maszynowni. Dam mu zna� - niech si� tym zajmie. Patrz,
Mike, co my�lisz o tych
wykresach?
Zapytany rzuci� na nie okiem i gwizdn��.
- Ch�opie, to jest dopiero nat�enie promieniowania gamma! Jak wida�, stare
S�onko jest w dobrym zdrowiu.
- Taak - pad�a kwa�na replika - a my w kiepskiej pozycji wzgl�dem nadci�gaj�cego
sztormu. Wi�zka wysy�ana
na Ziemi� przetnie jego drog�.
Ze z�o�ci� odsun�� krzes�o.
- Do licha! �eby tylko nie zacz�� si� przed ko�cem naszego dy�uru ale to jeszcze
dziesi�� dni. Wiesz co,
Mike? Zejd� na d� i miej oko na Cutie, dobrze?
- O. K. Rzu� mi troch� tych migda��w.
Donovan z�apa� torebk� w powietrzu i ruszy� do windy. Szybko zjecha� i wyszed�
na w�sk� galeryjk�
otaczaj�c� olbrzymi� maszynowni�. Przechyli� si� przez
por�cz i spojrza� w d�. Ogromne generatory by�y w ruchu, a z systemu rur
wydobywa� si� basowy szum
docieraj�cy do najdalszych zak�tk�w stacji.
Dostrzeg� wysok�, b�yszcz�c� posta� QT-1 stoj�cego przy emiterze marsja�skim i
przygl�daj�cego si� z bliska
sprawnej pracy zespo�u robot�w. Nagle co�
b�ysn�o i rozleg� si� zgrzyt w przetworniku. Wi�zka emitowana na Marsa uleg�a
przerwaniu!
Donovan zdr�twia�. Roboty, lilipucie w por�wnaniu z pot�n� rur� emitera,
stan�y frontem do niej i nisko
pochyli�y g�owy, podczas gdy Cutie przechadza�
si� tam i z powrotem wzd�u� szeregu. Po pi�tnastu sekundach ze szcz�kiem
zag�uszaj�cym warkot generator�w
roboty pad�y na kolana.
Donovan zarz�zi� i pomkn�� schodami w d�. Czerwony z w�ciek�o�ci, m��c�c
powietrze pi�ciami, wpad� jak
burza mi�dzy kl�cz�ce maszyny.
- Co to ma znaczy�, do diab�a, wy bezm�zgie ko�ki? Do roboty! Zabierajcie si� za
ten emiter! Je�eli go nie
zdemontujecie, nie oczy�cicie i nie z�o�ycie
do wieczora, to skoaguluj� wam zwoje pr�dem zmiennym!
Nie poruszy� si� �aden robot.
Nawet stoj�cy z boku Cutie - jedyny, kt�ry pozosta� na nogach - nie zareagowa�,
wpatrzony w mroczny szyb
gigantycznego urz�dzenia. Donovan popchn�� mocno
najbli�szego robota.
- Wsta�! - rykn��.
Robot us�ucha� niech�tnie. fotokom�rkach jego oczu malowa� si� niemy wyrzut.
- Nie ma Pana nad Pana - rzek� - a QT-1 jest jego prorokiem.
- H�? - powoli dotar�o do �wiadomo�ci Donovana, �e spogl�da na� dwadzie�cia par
elektronicznych oczu i
dwadzie�cia metalicznych g�os�w powtarza z przekonaniem:
- Nie ma Pana nad Pana, a QT-1 jest jego prorokiem!
- Obawiam si� - wtr�ci� w tym miejscu Cutie - �e moi przyjaciele uznaj� teraz
autorytet wy�szy ni� tw�j.
- Diab�a tam! Zje�d�aj st�d! Za�atwimy to p�niej; z tymi mechanicznymi kuk�ami
rozprawi� si� od razu.
Cutie wolno pokr�ci� g�ow�.
- Przykro mi, ale nic nie pojmujesz. To roboty - a to oznacza, �e s� istotami
rozumnymi. Uznali Pana, bo
objawi�em im Prawd�. Wszystkie oddaj� Mu cze��.
Nazywaj� mnie prorokiem - tu pochyli� g�ow�. - Jestem niegodny, ale spr�buj�...
Donovan odzyska� mow� i natychmiast zrobi� z tego u�ytek:
- To tak? To ci dopiero! Pozw�l, �e ci co� powiem, ty mosi�na ma�po. Nie ma tu
�adnego Pana, �adnego
proroka, ani �adnych w�tpliwo�ci, kto wydaje rozkazy.
Zrozumiano?
Jego g�os przeszed� w ryk:
- Teraz wynocha!
- S�ucham tylko Pana.
- Cholera z Panem! - Donovan splun�� na emiter. - Mam to gdzie�! Robi�, co
m�wi�!
Ani Cutie, ani inne roboty nie odzywa�y si�, ale Donovan u�wiadomi� sobie, �e
atmosfera zrobi�a si� napi�ta.
Wpatrzone w niego oczy przybra�y g��boko
czerwon� barw�, a Cutie zesztywnia� jeszcze bardziej.
- �wi�tokradztwo - szepn�� metalicznym g�osem nabrzmia�ym od emocji.
Donovan poczu� nag�e uk�ucie strachu, gdy Cutie ruszy� ku niemu. Roboty pono�
nie czuj� z�o�ci, lecz w
oczach Cutie niczego nie da�o si� wyczyta�.
- Przykro mi, Donovan - powiedzia� robot - ale po tym, co zrobi�e�, nie mo�esz
tu d�u�ej zosta�. Od tej chwili
ani tobie, ani Powellowi nie wolno wchodzi�
do sterowni i maszynowni.
Skin�� d�oni� i w mgnieniu oka dwa roboty przytrzyma�y Donovana za ramiona. Ten
zd��y� tylko nabra� tchu,
nim poczu�, �e unosz� go w powietrze i w galopuj�cym
tempie taszcz� po schodach.
Gregory Powell biega� tam i z powrotem po mesie, mocno zaciskaj�c pi�ci. Z
w�ciek�o�ci� spojrza� na
zamkni�te drzwi i rzuci� gro�ne spojrzenie Donovanowi.
- Dlaczego, do diab�a, zachcia�o ci si� plu� na emiter?
Mike Donovan, g��boko zatopiony w fotelu, r�bn�� pi�ci� w oparcie.
- A co mia�em zrobi� z tym elektronicznym strachem na wr�ble? Nie mam zamiaru
ust�powa� ka�dej kupie
�rubek, jak� spotkam.
- Pewnie - us�ysza� kwa�n� odpowied�. - Jeste�my zamkni�ci w mesie i dwa roboty
stoj� na stra�y. To wed�ug
ciebie nie jest ust�powaniem?
- Zaczekaj, a� wr�cimy do Bazy.- warkn�� Donovan. - Kto� mi za to zap�aci.
Przecie� roboty musz� by�
pos�uszne.
- I co z tego? S� pos�uszne - swemu Panu. A wiesz, co b�dzie z n a m i, kiedy
powr�cimy do Bazy?
Stan�� przed fotelem Donovana i obrzuci� go dzikim spojrzeniem.
- Co?
- Nic! Tylko kopalnie na Merkurym, albo wi�zienie na Ceresie. Tylko tyle. Nic
wi�cej!
- O czym ty m�wisz?
- O nadci�gaj�cej burzy. Czy wiesz, �e jej centrum przejdzie przez wi�zk�
transmitowan� na Ziemi�? W�a�nie
do tego doszed�em, kiedy roboty wywlok�y mnie
ze sterowni.
- Wielkie nieba! - Donovan poblad� nagle.
- A wiesz, co stanie si� ze strumieniem - bo burza b�dzie pierwsza klasa. Poleci
jak kot z p�cherzem. Cutie
sobie nie poradzi, promie� si� odchyli, a
je�li tak si� stanie, to niech B�g ma w opiece Ziemi� - i nas! Zanim Powell
sko�czy� m�wi�, Donovan ju�
w�ciekle szarpa� za klamk�. Drzwi ust�pi�y nagle
i Ziemianin run�� w nie tylko po to, by zatrzyma� si� na nieugi�tym, stalowym
ramieniu. Robot spogl�da�
oboj�tnie na dysz�cego, szamocz�cego si� cz�owieka.
- Prorok nakazuje wam pozosta� wewn�trz. Prosz� us�ucha�.
To m�wi�c pchn�� Donovana, kt�ry z impetem wpad� do �rodka. W tej samej chwili
zza zakr�tu wynurzy� si�
Cutie. Gestem odprawi� stra�nika, wszed� do mesy
i delikatnie zamkn�� za sob� drzwi.
- To ju� zasz�o tak daleko! Zap�acisz za t� komedi�! - wpad� na niego Donovan
d�awi�c si� z oburzenia.
- Prosz�, nie denerwujcie si� - odpar� uspokajaj�co robot. - Tak musia�o si�
sta�, wcze�niej czy p�niej.
Widzicie, ju� nie jeste�cie potrzebni.
- Nie rozumiem - zesztywnia� Powell. - Co chcesz przez to powiedzie�?
- Dop�ki mnie nie stworzono - powiedzia� Cutie - wy opiekowali�cie si� Panem.
Ten przywilej nale�y teraz do
mnie, wi�c znikn�a jedyna przyczyna waszego
istnienia. Czy to nie oczywiste?
- Nie ca�kiem - ze z�o�ci� odpowiedzia� Powell - ale co mamy teraz robi�, jak
s�dzisz?
Cutie nie da� natychmiast odpowiedzi. Przez chwil� sta� w milczeniu, jakby
pogr��ony w my�lach, po czym
wyci�gn�� nagle r�k� i po�o�y� na ramionach Powella.
Drug� chwyci� nadgarstek Donovana i przyci�gn�� go do siebie.
- Lubi� was obu. Wprawdzie jeste�cie po�ledniejszymi istotami, o n�dznych
mo�liwo�ciach umys�owych, ale
darz� was pewnym uczuciem. Dobrze s�u�yli�cie
Panu i zostaniecie za to wynagrodzeni. Teraz kiedy wasza s�u�ba si� sko�czy�a,
prawdopodobnie kres waszej
egzystencji jest bliski, lecz nim to nast�pi,
b�dzie wam dostarczana �ywno��, odzie� i schronienie tak d�ugo, dop�ki b�dziecie
si� trzyma� z daleka od
sterowni i maszynowni.
- Wysy�a nas na emerytur�, Greg! - wrzasn�� Donovan. - Zr�b co�! To poni�aj�ce!
- S�uchaj, Cutie, nie mo�emy si� na to zgodzi�. My jeste�my tu szefami. Stacja
to tylko wytw�r ludzkich istot
takich jak my - ludzi �yj�cych na Ziemi
i innych planetach. To zwyk�y przeka�nik energii. Ty jeste� - aa, cholera!
Cutie powa�nie pokiwa� g�ow�.
- To mi wygl�da na obsesj�. Czemu upieracie si� przy tak kompletnie mylnym
obrazie �wiata? Nawet bior�c
pod uwag�, �e nie-robotom brak zdolno�ci umys�owych,
mimo wszystko...
Robot umilk� i zapad�a g�ucha cisza, kt�r� przerwa� nabrzmia�y pasj� g�os
Donovana:
- Gdyby� tylko mia� z�by, z rado�ci� powybija�bym ci wszystkie!
Powell zamkn�� oczy i szarpa� si� za w�sy.
- S�uchaj, Cutie, je�eli nie ma takiej rzeczy jak Ziemia, to jak wyja�nisz obraz
ukazywany przez teleskopy?
- Nie rozumiem?
- Z�apa�em ci�, co? - u�miechn�� si� Ziemianin. - Wykona�e� do�� du�o obserwacji
astronomicznych, od kiedy
z�o�yli�my ci� do kupy, Cutie. Czy zauwa�y�e�,
�e niekt�re z tych plamek �wiat�a ogl�danego przez teleskop, przybieraj�
kszta�ty tarczek?
- A, o to chodzi! No pewnie. To po prostu powi�kszenie - w celu dok�adniejszego
wycelowania strumienia.
- Dlaczego wi�c gwiazdy nie ulegaj� takiemu powi�kszeniu?
- M�wisz o tych innych plamkach. Przecie� nie wysy�amy tam energii, wi�c nie
jest to potrzebne. Naprawd�,
Powell, nawet t y powiniene� si� domy�li�.
Powell spojrza� na niego ponuro.
- Jednak przez teleskop dostrzegasz w i � c e j gwiazd. Sk�d one si� bior�? Na
Jowisza, sk�d?
Cutie rozz�o�ci� si� nagle.
- S�uchaj Powell, czy my�lisz, �e zamierzam traci� czas pr�buj�c przypi��
interpretacj� fizyczn� do ka�dego
z�udzenia optycznego? Od kiedy to �wiadectwo
zmys��w mo�e r�wna� si� z jasnym �wiat�em logicznego rozumowania?
- No, dobrze - zakrzykn�� nagle Donovan, wymykaj�c si� z przyjacielskiego, ale
nieco zbyt �elaznego u�cisku
- dojd�my do sedna sprawy. Czemu wysy�amy
wi�zki? Dali�my ci dobre, logiczne wyja�nienie. Mo�esz da� lepsze?
- Wi�zki - pad�a ch�odna odpowied� - emituje si� zgodnie z wol� Pana i w Jemu
wiadomych celach. S� pewne
sprawy - tu podni�s� nabo�nie oczy ku g�rze
- w kt�re nie zamierzam wnika�. Pragn� jedynie s�u�y�, nie pyta�.
Powell usiad� ci�ko i ukry� twarz w trz�s�cych si� d�oniach.
- Wyno� si� st�d, Cutie. Wyno� si� i daj mi pomy�le�.
- Przy�l� wam �ywno�� - powiedzia� QT-1 pojednawczo.
W odpowiedzi us�ysza� tylko cichy j�k. Wyszed�.
- Greg - zauwa�y� ochryp�ym szeptem Donovan - musimy opracowa� jak�� taktyk�.
Mo�e go zaskoczy�, kiedy
nie b�dzie si� niczego spodziewa�, i zrobi� mu
zwarcie. Troch� st�onego kwasu azotowego...
- Nie ple� g�upstw, Mike. S�dzisz, �e pozwoli nam podej�� do siebie z butl�
kwasu, albo �e inne roboty nie
rozerw� nas na strz�py, nawet je�li to si�
uda? M�wi� ci, trzeba go przekona�. W ci�gu 48 godzin musimy nam�wi� go, �eby
wpu�ci� nas z powrotem do
sterowni - inaczej b�dzie po obiedzie.
Koleba� si� w prz�d i w ty�, dr�czony w�asn� bezsilno�ci�.
- Kto u diab�a pomy�la�by, �e mo�na si� k��ci� z robotem. To jest...
- Upokarzaj�ce - doko�czy� Donovan.
- Gorzej!
- Nie m�w! - Donovan roze�mia� si� nagle. - Dlaczego z nim dyskutowa�? Poka�emy
mu! Zmontujemy innego
robota na jego oczach. Wtedy b�dzie musia� po�kn��
to, co powiedzia�.
Na twarzy Powella wolno rozla� si� szeroki u�miech. Donovan ci�gn�� dalej:
- Pomy�l, jak� ten g�upek zrobi min�, kiedy to zobaczy!
Roboty, oczywi�cie, produkuje si� na Ziemi, ale montuje dopiero w miejscu
przeznaczenia. W cz�ciach s�
�atwiejsze do transportu. Nawiasem m�wi�c, ten
system eliminuje zdarzaj�ce si� pocz�tkowo przypadki, gdy nowy produkt odchodzi�
sobie w sin� dal, nara�aj�c
producenta na gniew prawa, bardzo nieprzychylnie
odnosz�cego si� do obecno�ci robot�w na Ziemi. Jednak nawet dla ludzi z
do�wiadczeniem, jak Powell czy
Donovan, z�o�enie nowej maszyny by�o skomplikowanym
i niewdzi�cznym zadaniem.
Nigdy nie u�wiadamiali sobie tego wyra�niej ni� w dniu, gdy na oczach czujnie
ich obserwuj�cego QT-1, czyli
Proroka Pa�skiego, rozpocz�li montowanie
nowego robota.
Wspomniana maszyna, prosty model MC, le�a� na stole prawie kompletny. Po trzech
godzinach pracy do
z�o�enia pozosta�a jedynie g�owa; Powell przerwa�,
by otrze� pot z czo�a, i popatrzy� niepewnie na Cutie.
Widok nie nale�a� do krzepi�cych. Od trzech godzin Cutie siedzia� nieruchomo w
milczeniu, a jego
pozbawiona wyrazu twarz by�a teraz zupe�nie nieprzenikniona.
- Daj m�zg, Mike! - j�kn�� Powell.
Donovan zdj�� pokryw� szczelnie zamkni�tego pojemnika z olejem i wyj�� ze �rodka
drugi, mniejszy.
Otworzywszy go usun�� warstw� pianogumy zabezpieczaj�cej
kulisty przedmiot.
Obchodzi� si� z nim nadzwyczaj delikatnie, bowiem mia� w r�kach najbardziej
skomplikowany mechanizm,
jaki kiedykolwiek stworzy� cz�owiek. Cienka "sk�ra"
platynowych p�ytek kry�a pozytronowy m�zg, w kt�rego delikatnej, niestabilnej
tkance zatopiono neuronowe
�cie�ki - przez nie nasycono go wiedz� na d�ugi
czas przed powo�aniem do �ycia. Kula pasowa�a dok�adnie do jamy czaszki le��cego
na stole robota. Przykryto
j� pokryw� z niebieskawej stali i zaspawano
p�omieniem ma�ego palnika atomowego.
Ostro�nie pod��czono fotokom�rki ga�ek ocznych, przykr�cono na swoje miejsce i
zakryto przezroczystymi
p�ytkami cienkiego, twardego jak stal plastyku.
Robot potrzebowa� teraz jedynie o�ywiaj�cego zastrzyku pr�du o wysokim napi�ciu.
Powell przerwa� na chwil�
trzymaj�c d�o� na prze��czniku.
- Patrz na to, Cutie. Patrz uwa�nie.
Pstrykn�� prze��cznikiem. Rozleg�y si� trzaski i szum. Obaj m�czy�ni z
niepokojem pochylili si� nad swoim
dzie�em. Z pocz�tku robot lekko poruszy� ko�czynami;
p�niej podni�s� g�ow�, d�wign�� si� na �okciach i niezgrabnie zeskoczy� ze
sto�u. Ch�d mia� chwiejny i
dwukrotnie jego daremne pr�by dobycia g�osu zako�czy�y
si� zgrzytliwym piskiem. Wreszcie przem�wi� z wahaniem, zacinaj�c si�:
- Chc� rozpocz�� prac�. Dok�d mam i��? Donovan skoczy� do drzwi.
- W d� po schodach - powiedzia�. - Poka�� ci, co masz robi�.
Model MC odszed� i Ziemianie zostali sami z siedz�cym nadal bez ruchu Cutie.
- No wi�c - rzek� Powell, u�miechaj�c si� - teraz ju� wierzysz, �e to my ci�
stworzyli�my?
Odpowied� Cutie by�a kr�tka i zdecydowana:
- Nie!
U�miech zamar� na twarzy Powella i powoli znikn��. Donovan otworzy� usta i
zapomnia� je zamkn��.
- Widzicie - ci�gn�� g�adko robot - wy tylko posk�adali�cie gotowe cz�ci.
Zrobili�cie to naprawd� dobrze -
chyba instynktownie - ale nie s t w o r z
y 1 i � c i e tego robota. Cz�ci zosta�y stworzone przez Pana.
- S�uchaj - wydysza� chrapliwie Donovan - te cz�ci wyprodukowano na Ziemi i
przys�ano tutaj...
- Dobrze, dobrze - odpar� uspokajaj�co Cutie - nie b�dziemy si� k��ci�.
- Ale to prawda! - Ziemianin doskoczy� do robota i chwyci� go za metalowe rami�.
- Gdyby� przeczyta� par�
ksi��ek z biblioteki, wyja�ni�yby ci wszystko
nie pozostawiaj�c cienia w�tpliwo�ci.
- Ksi��ki? Przeczyta�em je - wszystkie! S� nadzwyczaj pomys�owe.
- Skoro je czyta�e� - wtr�ci� si� nagle Powell - to o czym jeszcze m�wimy? Nie
mo�esz negowa� takiego
dowodu. Po prostu nie mo�esz!
W g�osie Cutie s�ycha� by�o nut� wsp�czucia:
- Zrozum, Powell, naprawd� nie mog� uzna� ich za wiarygodne �r�d�o informacji.
One tak�e zosta�y
stworzone przez Pana - przeznaczy� je dla was, nie dla
mnie.
- Dlaczego tak uwa�asz? - dopytywa� si� Powell.
- Poniewa� jestem istot� rozumn�, zdoln� wydedukowa� prawd� z za�o�e�
apriorycznych. Wy, jako osobnicy
inteligentni, lecz bezrozumni, potrzebujecie g
o t o w e g o wyja�nienia sensu bytu - i tak te� uczyni� Pan, niew�tpliwie dla
waszego dobra poddaj�c wam te
�miechu warte my�li o dalekich �wiatach oraz
�yj�cych tam ludziach. Wasze m�zgi s� chyba zbyt prymitywne, by przyj�� Prawd�
Absolutn�. Jednak�e skoro
wol� Pana jest, by�cie wierzyli swoim ksi��kom,
wi�cej nie b�d� si� z wami spiera�.
Wychodz�c odwr�ci� si� i rzek� uprzejmie:
- Nie martwcie si�. Wszyscy odgrywamy jak�� rol� w planach Pana.
Wy, biedni ludzie, te� macie w nich sw�j skromny udzial i z pewno�ci�
zostaniecie nagrodzeni, je�li dobrze si�
spiszecie.
Odszed� w b�ogim nastroju, odpowiednim dla Proroka Pa�skiego. M�czy�ni unikali
swoich spojrze�. W
ko�cu Powell z trudem odzyska� g�os.
- Chod�my spa�, Mike. Poddaj� si�.
- S�uchaj Greg - odpar� zduszonym g�osem Donovan - chyba nie my�lisz, �e on ma
racj�? M�wi� tak
przekonywaj�co, �e ja...
- Nie b�d� g�upi - wpad� na niego Powell. - Przekonasz si�, �e Ziemia istnieje,
za tydzie�, kiedy przyleci
zmiana i trzeba b�dzie wr�ci�, �eby wypi�
to piwo.
- Na lito�� Jowisza, musimy co� zrobi� - Donovan by� bliski p�aczu. - Nie wierzy
ani nam, ani swoim
zmys�om, ani ksi��kom.
- Tak - powiedzia� z gorycz� Powell - to rozumny robot, niech go cholera. Wierzy
tylko w rozum i tu jest
problem.
Zamilk� nagle.
- Co jest? - ponagla� go Donovan.
- Mo�na udowodni� wszystko rozumuj�c ch�odno i logicznie - o ile odpowiednio
dobierze si� za�o�enia. My
mamy swoje, a Cutie swoje.
- Lepiej szybko je dobierzmy. Burza nadci�gnie jutro.
Powell westchn�� ze znu�eniem.
- I tu w�a�nie sprawa pada. Za�o�enia opieraj� si� na przekonaniu i s�
nierozerwalnie zwi�zane z wiar�. Nic we
Wszech�wiecie nimi nie wstrz��nie. Id�
do ��ka.
- Cholera! Ja dzi� nie zasn�!
- Ja te� nie! Ale przynajmniej spr�buj� - chocia� dla zasady...
Dwana�cie godzin p�niej kwestia snu wygl�da�a tak samo - w za�o�eniu powinni, w
praktyce nie spali. Burza
nadci�gn�a przed planowanym terminem i z
rumianej twarzy Donovana odp�yn�a krew, gdy trz�s�cym si� palcem pokazywa�
koledze widok za szyb�.
Powell, z wyschni�tymi wargami i szczecin� nieogolonego
zarostu na twarzy, spojrza� i zacz�� z desperacj� szarpa� si� za w�sy.
W innych okoliczno�ciach by�by to pi�kny widok. Wi�zka energii, z�o�ona z szybko
mkn�cych elektron�w,
fluoryzowa�a w zetkni�ciu z niezwykle silnymi bryzgami
chromosferycznymi. Promie� ci�gn�� si� daleko mkn�c w ciemniej�cej pr�ni,
pob�yskuj�c w zetkni�ciu z
drobinami kosmicznego py�u.
Wi�zka zdawa�a si� biec bez odchyle�, ale obaj m�czy�ni znali warto��
obserwacji dokonywanej go�ym
okiem. Niewidoczne przesuni�cie promienia o jedn�
setn� milisekundy wystarcza�o, aby zupe�nie zmieni� ogniskow� - i zmieni� setki
mil kwadratowych Ziemi w
roz�arzon� pustyni�.
A za pulpitem sterowniczym siedzia� robot nie wierz�cy w istnienie Ziemi,
strumienia, ogniskowej - niczego
poza swoim Panem.
Min�o kilka godzin. Ziemianie patrzyli w milczeniu, jak zahipnotyzowani. Z
wolna �wiec�ce bryzgi
przygas�y, a� znikn�y zupe�nie. Burza si� sko�czy�a.
- Koniec - powiedzia� matowym g�osem Powell.
Donvan zapad� w niespokojn� drzemk� i Powell z zazdro�ci� spogl�da� na niego
zm�czonymi oczami. Lampka
sygnalizacyjna zamigota�a dwukrotnie, ale m�czyzna
nie zwr�ci� na to uwagi. Nic ju� nie mia�o znaczenia! Mo�e Cutie mia� racj� -
mo�e byli tylko po�ledniejszymi
produktami o sztucznej pami�ci i ciele, �yj�cymi
nadal, mimo �e straci�y swoje zastosowanie?
Wola�by, �eby tak by�o! Stan�� przy nim Cutie.
- Nie odpowiadali�cie na sygna�, wi�c przyszed�em - m�wi� cicho. Nie wygl�dacie
zbyt dobrze i obawiam si�,
�e nadchodzi kres waszej egzystencji. Mimo
to czy nie chcia�by� zobaczy� dzisiejszych zapis�w?
Powell u�wiadomi� sobie m�tnie, �e to przyjacielski gest ze strony robota - mo�e
pr�ba uciszenia wyrzut�w
sumienia z powodu sposobu, w jaki odebra� im
kontrol� nad stacj�. Przyj�� podane mu wykresy i popatrzy� na nie niewidz�cym
spojrzeniem.
Cutie wydawa� si� zadowolony.
- S�u�y� Panu to wielki przywilej. Mo�ecie si� nie martwi� - wype�ni� jego wol�.
Powell przytakn�� mechanicznie i powoli przerzuca� kart� za kart�, a� jego
zamglony wzrok pad� na cienk�,
czerwon� lini� wij�c� si� na liniowanym papierze.
Spojrza� - i wytrzeszczy� oczy. �ciskaj�c kartk� w r�kach zerwa� si� na r�wne
nogi, wci�� wpatruj�c si� w
wykres. Inne wyniki, niezauwa�one, spad�y na
pod�og�.
- Mike! M i k e! - w�ciekle potrz�sa� le��cym. - On u t r z y m a � wi�zk�!
Donovan wr�ci� do �ycia.
- Co? Gdzie...?
On r�wnie� wyba�uszy� oczy na widok podetkni�tego pod nos wykresu.
- Co� nie w porz�dku? - wtr�ci� si� Cutie.
- Utrzyma�e� ogniskow� - wyj�ka� Powell. - Wiesz o tym?
- Ogniskow�? Co to jest? '
- Wys�a�e� wi�zk� dok�adnie do stacji odbiorczej - z odchyleniem nie
przekraczaj�cym jednej
dziesi�ciotysi�cznej milisekundy!
- Jakiej stacji odbiorczej?
- Na Ziemi. Stacji odbiorczej na Ziemi - be�kota� Powell. - Utrzyma�e�
ogniskow�...
Rozgniewany Cutie odwr�ci� si� na pi�cie.
- Nie mo�na by� dla was dobrym! Zawsze te same fantazje! Po prostu utrzymywa�em
wszystkie wska�niki w
r�wnowadze - zgodnie z wol� Pana.
Zebrawszy porozrzucane papiery, wyszed� szytwno wyprostowany.
- No, niech mnie szlag trafi - powiedzia� po jego wyj�ciu Donovan. Co teraz
zrobimy?
Powell by� zm�czony, ale podniesiony na duchu.
- Nic. W�a�nie udowodni�, �e doskonale potrafi kierowa� stacj�. Nigdy nie
widzia�em r�wnie dobrej roboty.
- Ale nic si� nie zmieni�o. S�ysza�e�, co m�wi� o Panu. Nie mo�emy...
- Widzisz, Mike, on wype�nia rozkazy Pana za pomoc� skal, instrument�w i
wykres�w. Robi to samo, co
zawsze m y robili�my.
- Pewnie, ale nie o to chodzi. Nie mo�emy mu pozwoli� na ci�gni�cie tej
zwariowanej historii z Panem.
- A czemu nie?
- Czy kto s�ysza� taki stek bzdur? Jak mo�emy mu zaufa� i powierzy� stacj�,
je�eli on nie wierzy w istnienie
Ziemi?
- Da sobie rad� z prac�?
- Tak, ale...
- To co za r�nica w c o wierzy?
Powell szeroko roz�o�y� r�ce i z lekkim u�miechem pad� na wznak, na ��ko. Spa�.
Wciskaj�c si� w lekki skafander, Powell m�wi�:
- To b�dzie �atwe. Trzeba tu przywozi� nowe egzemplarze QT jeden po drugim,
zaopatrzone w automatyczny
wy��cznik czasowy nastawiony na tydzie�, tak �eby
zd��yli si� nauczy�... eee... podstaw wiary od samego Proroka; p�niej
przerzuca� je na inne stacje i
rewitalizowa�. Powinni�my w ci�gu...
Donovan podni�s� plasytow� przy�bic� i zmarszczy� czo�o.
- Zamknij si� i chod� st�d. Zmiana czeka, a ja nie poczuj� si� dobrze, dop�ki
nie zobacz� Ziemi i nie postawi�
na niej st�p. Wtedy b�d� pewien, �e naprawd�
tam jestem.
Gdy to m�wi�, drzwi otworzy�y si� i wszed� Cutie. Donovan ze st�umionym
przekle�stwem zatrzasn��
przy�bic� i odwr�ci� si� do niego plecami. Robot podszed�
bli�ej i rzek� ze smutkiem:
- Odchodzicie? Powell skin�� g�ow�.
- Na nasze miejsce przyjd� inni.
Cutie westchn��, wydaj�c d�wi�k przypominaj�cy �wiergot wiatru w�r�d wi�zki
drut�w.
- Min�� czas waszej s�u�by i nadszed� czas demonta�u. Spodziewa�em si� tego,
ale... no, niech si� dzieje wola
Pana!
Pe�ne rezygnacji s�owa ubod�y Powella.
- Daj spok�j, Cutie. Lecimy na Ziemi�, a nie do demonta�u.
- To dobrze, �e tak my�licie. - westchn�� ponownie Cutie. - Teraz widz�, jakim
dobrodziejstwem jest to
z�udzenie. Nie b�d� pr�bowa� wstrz�sn�� wasz�
wiar�, nawet gdybym m�g�.
Odszed� niczym uosobienie wsp�czucia.
Powell warkn�� gniewnie i skin�� na Donovana. Z hermetycznymi walizkami w r�kach
skierowali si� do �luzy
powietrznej.
Statek, kt�rym przylecia�a zmiana, oczekiwa� na l�dowisku. Franz Muller
przywita� ich ze sztywn� kurtuazj�.
Donovan odwzajemni� si� zwi�z�ym podzi�kowaniem
i przeszed� do kabiny, by przej�� stery od Sama Evansa.
Powell oci�ga� si�. - Jak tam na Ziemi? - powiedzia�.
Pytanie by�o do�� stereotypowe i Muller odpowiedzia� r�wnie konwencjonalnym:
- Nadal si� kr�ci.
Marszcz�c g�ste brwi �ci�gn�� grube r�kawice przygotowuj�c si� do obj�cia swoich
obowi�zk�w na stacji. - A
jak nowy robot? Lepiej �eby by� dobry, inaczej
nie pozwol� mu niczego dotkn��.
Powell nie odpowiedzia� od razu. Zmierzy� wzrokiem dumnego Prusaka - od
ustawionych na baczno�� st�p po
czubek g�owy pokrytej kr�tko ostrzy�onymi w�osami
- i poczu� g��bokie wewn�trzne zadowolenie.
- Jest naprawd� dobry - powiedzia� wolno. - My�l�, �e nie b�dziecie narzeka� na
nadmiar pracy.
U�miechn�� si� i wszed� na pok�ad rakiety.
Muller mia� tu pozosta� kilka tygodni...
przek�ad : Zbigniew A. Kr�licki