7294
Szczegóły |
Tytuł |
7294 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7294 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7294 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7294 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Adam Bahdaj
Podr� za jeden u�miech
Data wydania: 1973
Wydanie IV
SPIS TRE�CI
SPIS TRE�CI......................... 2
ROZDZIA� PIERWSZY.................... 3
ROZDZIA� DRUGI...................... 15
ROZDZIA� TRZECI...................... 27
ROZDZIA� CZWARTY.................... 39
ROZDZIA� PI�TY...................... 53
ROZDZIA� SZ�STY..................... 67
ROZDZIA� SI�DMY..................... 84
ROZDZIA� �SMY...................... 108
ROZDZIA� DZIEWI�TY.................... 126
ROZDZIA� DZIESI�TY.................... 138
ROZDZIA� JEDENASTY................... 153
ROZDZIA� PIERWSZY
Poznajcie najpierw Dudusia F�ferskiego, mojego ciotecznego brata � po�al
si� Bo�e. Wierzcie mi, gdyby to ode mnie zale�a�o, Dudu� nigdy nie by�by moim
ciotecznym bratem ani nawet dalekim kuzynem. Ale c�, jest synem mojej rodzo-
nej ciotki, wi�c przepad�o. Tak mnie los skara�. Najwi�cej cierpi� z tego powodu
w szkole. Chodzimy bowiem do jednej klasy, a gdy tylko co� przeskrobi�, zaraz
s�ysz� kazanie: �Jeste� nie przygotowany, jeste� le�, bierz przyk�ad z
ciotecznego
brata". Albo: �Dudu� wczoraj dosta� pi�tk� z fizyki, a ty co?" I tak Dudu�
F�ferski
prze�laduje mnie od pierwszej klasy.
Nic wi�c dziwnego, �e postanowi�em co� nieco� napisa� o nim, �eby ludzie
wiedzieli, co to za jeden.
Oto on:
wzrost� 167
waga � 64
oczy � niebieskie jak u niewinnej panienki
znaki szczeg�lne � krostka na ko�cu nosa
Pr�cz tego Dudu� jest po prostu Dudusiem i gdyby nawet mia� sto osiem-
dziesi�t centymetr�w wzrostu, to te� zosta�by F�ferskim. Biedna ta ciocia Benia,
kocha go, bo gdyby go nie kocha�a, to ju� dawno zmieni�aby nazwisko, mimo �e
wuj Waldek otrzyma� ostatnio Z�oty Krzy� Zas�ugi za budow� kombinatu petro-
chemicznego w P�ocku.
A teraz mo�e troch� o sobie... Zreszt�, po co o sobie pisa�? I tak poznacie
mnie podczas naszej d�ugiej podr�y. A podr� zapowiada si� interesuj�co.
Najpierw �jeszcze w maju � by�a narada familijna.
Zeszli si� u nas na kawie moi rodzice, rodzice Dudusia, babcia F�ferska i cio-
cia Anka, ta najm�odsza z si�str mojej mamy i najbardziej przeze mnie lubiana.
Wypili dwa litry kawy, p� butelki koniaku, zjedli ca�� bombonierk� od Wedla
i uradzili, �e na wakacje wyje�d�amy na wysp� Wolin, do Mi�dzywodzia.
Wszystko obmy�lili planowo i cybernetycznie (ulubione powiedzonko mojego
taty). Aleja od razu wiedzia�em, �e z tej cybernetyki nic dobrego nie wyniknie.
W po�owie czerwca mama z cioci� Beni� i z m�odszymi dzie�mi wyjecha�y
do Mi�dzywodzia, �eby dzieci jesieni� nie chorowa�y na migda�ki. Ja i Dudu� zo-
stali�my do ko�ca roku szkolnego w Warszawie. Czekali�my prawdopodobnie na
to, �eby Dudu� przyni�s� same pi�tki, a babcia F�ferska mog�a do mnie zatelefo-
nowa�: �Widzisz, Poldek, Dudu� ma same pi�tki, a ty co? Zmie� si�, ch�opcze, bo
co z ciebie wyro�nie?"
Do tej pory nie zastanawia�em si� nigdy, co ze mnie wyro�nie, bo gdybym si�
zastanawia�, to nic by ze mnie nie wyros�o. Ale to niewa�ne. Najwa�niejsze, �e
m�j tata zaraz po zako�czeniu roku szkolnego powinien nas zawie�� do Mi�dzy-
wodzia, gdzie mieli�my wdycha� �wie�e powietrze, nabiera� si� na rok nast�pny,
hartowa� cia�o w lodowatej wodzie i uodporni� organizm na rozmaite choroby
i bakterie.
Tymczasem tat�, kt�ry wszystko obmy�li� planowo i cybernetycznie, wezwa-
no nagle do huty �Florian". Ca�a cybernetyka wzi�a w �eb. Nie mia� nas kto od-
wie��. Wynik� z tego kosmiczny ba�agan. Rodzinka w proszku. Mama z cioci�
Beni� i z m�odszymi dzie�mi wdychaj� jod w Mi�dzywodziu, tata naprawia co�
w hucie �Florian", wujek F�ferski buduje kombinat petrochemiczny w P�ocku,
Dudu� rozkoszuje si� pi�tkami u babci F�ferskiej, a ja w domu z cioci� Ank�
rozmy�lamy � co robi�?
Po kr�tkiej naradzie doszli�my do wniosku, �e nale�y zadzwoni� do wuja F�-
ferskiego. Dosta� niedawno Z�oty Krzy� Zas�ugi, wi�c powinien co� wymy�li�.
Po dw�ch godzinach wydzwaniania z�apali�my go w dziale zaopatrzenia.
Oto rozmowa:
CIOCIA ANKA: Przyje�d�aj natychmiast, bo kto� musi odwie�� ch�opc�w.
WUJEK: Przecie� Staszek mia� ich odwie��.
CIOCIA: Staszek wyjecha� do huty �Florian".
WUJEK: Nie rozumiem, dlaczego wyjecha� do huty �Florian", skoro mia� ich
odwie��.
CIOCIA: Ja te� nie rozumiem, ale nic na to nie poradz�. B�dziesz musia� ich
odwie�� do Mi�dzyzdroj�w.
WUJEK: Czy nasi s� w Mi�dzyzdrojach?
CIOCIA: Wybacz, wszystko mi si� ju� pomiesza�o. W Mi�dzywodziu, oczy-
wi�cie.
WUJEK: Kobieto, mnie tu wszystko wali si� na g�ow�, a ty chcesz, �ebym ich
odwozi�.
CIOCIA: Ja nie chc�, tylko kto� musi.
WUJEK: To odwie� ich ty.
CIOCIA: Weso�y jeste�. To ty radzi�e�, �eby jechali tak daleko do Mi�dzyz-
droj�w.
WUJEK: (krzyczy) Mi�dzywodzia.
CIOCIA: (krzyczy) Niech b�dzie Mi�dzywodzia. I tak wszystko jedno.
WUJEK: Co wszystko jedno?
CIOCIA: W og�le.
WUJEK: To si� samo przez si� rozumie...
W tym miejscu co� w s�uchawce chrypn�o, a uprzejma telefonistka powie-
dzia�a, �e przerwano rozmow� ze wzgl�d�w technicznych. Ciocia ruchem niezde-
cydowanym od�o�y�a s�uchawk�.
� To si� rozumie samo przez si� � powt�rzy�a przedrze�niaj�c wuja. � Je-
mu co� tam wali si� na g�ow�, a ja b�d� musia�a odwozi� was do Mi�dzyzdroj�w.
� Do Mi�dzywodzia � poprawi�em.
� Tak � skin�a z rezygnacj� r�k�. � Czy oni nie rozumiej�, �e jestem
strasznie zaj�ta?
Oczywi�cie, ciocia Anka by�a okropnie zaj�ta. Nigdy nie mog�a doczeka� si�
pi�tej godziny, kiedy pod dom na nowiutkiej �jawie" zaje�d�a� Franek Szajba,
obrotowy �Legii", cz�onek kadry narodowej i reprezentant Polski w koszyk�wce.
Mia� sto dziewi��dziesi�t osiem wzrostu i pisali o nim w �Przegl�dzie Sporto-
wym", �e strzela kosze z zamkni�tymi oczami. Ciocia Anka chodzi�a sta�e na
treningi, na mecze, a w domu puszcza�a p�yt� �Gdy mi ciebie zabraknie" w wy-
konaniu Reny Rolskiej i wzdycha�a.
Czy w takiej sytuacji ciocia Anka mog�a nas odwie�� do Mi�dzywodzia? Kto
wtedy czeka�by na Szajb�, wzdycha� i puszcza� �Gdy mi ciebie zabraknie"?
� Co ja teraz z wami zrobi�? � zapyta�a ciocia �a�osnym g�osem.
� Kto by si� tym przejmowa� � powiedzia�em, bo �al mi si� zrobi�o jej
i Szajby. � Wujek Waldek dosta� Krzy� Zas�ugi, to m�dry.
Ciocia od razu powesela�a.
� No tak, jeste�cie ju� prawie doro�li. Czterna�cie lat, ho, ho!
� Damy sobie, ciociu, rad�.
� My�l�, �e nie b�d� musia�a was odwozi�.
� Oczywi�cie, pojedziemy sami. Dla mnie to mi�ta prysn�� z Warszawy do
Szczecina poci�giem, a potem autobusem do Mi�dzywodzia.
� Ty, Poldek, jeste� przecie� taki zaradny. Boj� si� tylko o Dudusia.
� Przecie� on ma same pi�tki � wtr�ci�em z przek�sem.
� Tak, ale okropny fajt�apa. Pami�taj, Poldeczku, opiekuj si� nim, bo on taki
nie�yciowy.
� Spokojna g�owa. Ciocia kupi bilety, a my ju� sami walniemy si� tam, gdzie
trzeba.
Poci�g pospieszny do Szczecina odje�d�a� z Dworca G��wnego o si�dmej
trzydzie�ci. Oznacza�o to, �e o pi�tej powinienem si� zerwa� na r�wne nogi. Za-
miast mnie zerwa�a si� jednak ciocia Anka. Zacz�a mnie okropnie tarmosi� i za-
nim wsta�em, by�a ju� pi�ta trzydzie�ci.
� Czy nie zapomnia�e� czego�? � zapyta�a przy �niadaniu ciocia.
Chwilowo nie mog�em sobie przypomnie�, czy czego� nie zapomnia�em, gdy�
by�em jeszcze strasznie zaspany. Dopiero p�niej przypomnia�em sobie, �e si� nie
spakowa�em.
Zacz��em si� pakowa�.
Mama zostawi�a mi na kartce spis rzeczy, kt�re mam ze sob� zabra�. Gdybym
jednak chcia� to wszystko zabra�, musia�bym za�adowa� p� wagonu towarowego.
Postanowi�em wi�c zapakowa� si� systemem harcerskim. Po�o�y�em na pod�odze
plecak, otworzy�em szaf� i zacz��em wrzuca� rzeczy, kt�re uwa�a�em za niezb�d-
ne. Okaza�o si� jednak, �e i tych niezb�dnych rzeczy jest za du�o. Wrzuci�em
wi�c tylko jedn� zmian� bielizny, ciep�y sweter, r�cznik, myd�o, szczoteczk� do
z�b�w, k�piel�wki, latark� i wa��wk� na jeden dzie�. Potem wskoczy�em w stare
d�insy, naci�gn��em harcersk� bluz�, przypi��em do pasa fink� i poczu�em si� tak
szcz�liwy, jakbym ju� by� w Szczecinie, ba, w Mi�dzywodziu.
Dopiero Dudu� popsu� mi humor.
Przyszed� punktualnie o sz�stej. Gdy go zobaczy�em, oniemia�em z przera�e-
nia.
� Nie jad� z nim! � zawo�a�em.
� Ale�, Poldziu, dlaczego? � zapyta�a ciocia.
� Nie jad�. Niech ciocia na niego popatrzy.
Wstyd by�o na niego spojrze�. Picu�, lalu� do kwadratu: buciki z noskami
w szpic tak l�ni�y, �e mo�na si� by�o w nich przejrze�, spodnie d�ugie tak
zapra-
sowane, �e o kanty mo�na by�o si� skaleczy�, koszula jak �nieg bia�a i do tego
b��kitna muszka w bia�e groszki.
� Cz�owieku, dok�d ty si� wybierasz? � zawo�a�em zrozpaczony.
� Jak to: dok�d? � zdziwi� si�. � Przecie� jedziemy z cioci� Ani� do Mi�-
dzywodzia.
� A ja my�la�em, �e ty idziesz na bal do ksi�cia Walii.
� Nie �artuj. I pospiesz si�, bo si� sp�nimy. Podni�s� z ziemi co�, co mnie
najbardziej przerazi�o � walizk� z ciel�cej sk�ry, oblepion� rozmaitymi hotelo-
wymi nalepkami. Zdawa�o mi si� przez chwil�, �e przyjecha� z Honolulu. A on
przecie� przyszed� od babci F�ferskiej. Chcia�em mu co� powiedzie�, ale uprze-
dzi�a mnie ciocia Ania.
� Ach � westchn�a bole�nie. � Dudusiu, zapomnia�am ci powiedzie�, �e
nie mog� odwie�� was do Mi�dzywodzia. Mam w�a�nie egzaminy na uniwersyte-
cie.
�Tak � pomy�la�em � egzaminy, kt�re maj� sto dziewi��dziesi�t osiem
wzrostu i rzucaj� kosze z zamkni�tymi oczami". Nie mog�em jednak zasypa� cio-
ci, wi�c powiedzia�em jakby nigdy nic:
� No tak, ciocia jest bardzo zaj�ta, twojemu ojcu wszystko wali si� na g�ow�,
m�j wyjecha� do huty �Florian", a my jeste�my ju� prawie doro�li. Nie martw si�,
odstawi� ci� ca�ego do mamy, tylko zdejm t� muszk�, bo mi si� zdaje, �e� po�kn��
motyla.
Dudu� zblad� i lekko zatrz�s� portkami.
� To my... to my... pojedziemy sami � wymamrota�.
� Nie sami � zaznaczy�em mimo woli � tylko z podr�nymi. Ca�a Warsza-
wa wyje�d�a.
� A babcia nic o tym nie wie. Mo�e ja do niej zatelefonuj�.
Tego jeszcze brakowa�o. Teraz ja zblad�em. By�em bowiem pewny, �e jak bab-
cia F�ferska dowie si�, �e ciocia nie jedzie z nami, to zemdleje i nie pozwoli.
� Nie telefonuj do babci � powiedzia�em � bo babcia ma s�abe serce i mo�e
si� zdenerwowa�.
� Tak, tak � podchwyci�a moj� my�l ciocia Anka. � Nie mo�na denerwo-
wa� starszej osoby. Jestem przekonana, �e dacie sobie sami rad�.
� To si� wie � zawo�a�em ochoczo. � Mamy ju� przecie� bilety... Ciocia
odprowadzi nas na poci�g, za�aduje do przedzia�u, a reszta to przecie� mi�ta.
No,
nie martw si�, stary. � Klepn��em Dudusia i zrobi�em tak� min�, jakby�my ju�
byli na dworcu.
Dudu� jednak nie przesta� si� martwi�. Mia� min� zas�pionego jamnika i ci�-
gle poprawia� muszk�.
Okaza�o si� r�wnie�, �e nie ma dla nas bilet�w.
� Wybaczcie � t�umaczy�a si� ciocia � wczoraj by�am tak strasznie zaj�ta,
�e nie zd��y�am nawet p�j�� do fryzjera. Ale to przecie� g�upstwo. Odwioz� was
na dworzec i tam kupimy bilety.
�Jaka mi�a ta ciocia Anka. Dla niej to wszystko g�upstwo" � pomy�la�em.
Jednak Dudu� by� innego zdania. Zblad� jeszcze bardziej i zezuj�c na krost� na
ko�cu nosa, dorzuci�:
� Tak, ale babcia m�wi�a, �e na ten poci�g obowi�zuj� miejsc�wki.
� S� te� wagony bez miejsc�wek.
� Ale podobno teraz ogromny t�ok.
� Dla dw�ch m�odych ludzi zawsze znajdzie si� miejsce. � Ciocia spojrza�a
na zegarek i zawo�a�a: � My gadu, gadu, a tu ju� sz�sta pi�tna�cie. Musimy i��.
Dudu� podni�s� upstrzon� nalepkami walizk�, ja zarzuci�em na ramiona ple-
cak, a ciocia Anka ni st�d, ni zow�d podbieg�a do okna. Na dole rozleg� si� bo-
wiem dobrze mi znany warkot motoru. By�em pewny, �e to Franek Szajba zatrzy-
ma� si� pod nasz� bram�. Nie myli�em si�. Wkr�tce kto� zadzwoni�, a gdy ciocia
otworzy�a drzwi, zobaczyli�my wszyscy dwumetrowego (bez dwu centymetr�w)
obrotowego �Legii" i reprezentanta Polski we w�asnej osobie.
Ciocia zupe�nie o nas zapomnia�a, a Szajba w og�le nas nie zauwa�y�, jakby-
�my byli bo�ymi kr�wkami siedz�cymi na rododendronie.
� Nie spodziewa�am si�, �e przyjedziesz tak wcze�nie � westchn�a ciocia
rado�nie.
Szajba nie westchn��, bo obrotowemu z �Legii" nie wypada wzdycha�.
U�miechn�� si� tylko i rzuci� od niechcenia:
� Taka �adna pogoda. Mo�e pojedziemy nad Wis��?
Wtedy ciocia przypomnia�a sobie o nas.
� Niestety nie mog�. Musz� ch�opc�w odwie�� na dworzec i wyekspediowa�
nad morze.
Szajba spojrza� na nas z obrzydzeniem.
� Czy oni nie mog� sami pojecha�? Przecie� to ju� tacy wielcy kawalerowie.
Fundnij im taks�wk� i po krzyku.
Tymczasem nie by�o jeszcze po krzyku: ciocia zacz�a si� �ama�, nie wiedz�c,
czy ma jecha� z Frankiem Szajba nad Wis��, czy z nami na dworzec. Okropnie
nie lubi�, jak ludzie si� �ami� i wahaj�.
� To mi�ta � powiedzia�em. � Ciocia nam fundnie taks�wk� i rzeczywi�cie
po krzyku.
� A jak nie dostaniemy bilet�w? � wtr�ci� Dudu�.
Chcia�em go kopn�� w kostk�. Jak mo�na co� podobnego m�wi� przy re-
prezentacyjnym obrotowym z �Legii"? Ale go nie kopn��em, gdy� ciocia nagle
przypomnia�a sobie, �e skoro jedziemy poci�giem do Szczecina, potrzebne nam
s� na podr� pieni�dze. Pobieg�a czym pr�dzej do swego pokoju, a gdy wr�ci�a,
po�o�y�a na stole banknot pi��setz�otowy.
� Mam nadziej�, �e to wam wystarczy. Tylko b�agam, uwa�ajcie, �eby�cie
nie zgubili.
W Dudusia wst�pi� duch przekory.
� Ja sam nie jad� � powiedzia� przez nos, tak jak to zwykli m�wi� wszyscy
F�ferscy.
� Dlaczego, Dudusiu? � zapyta�a ciocia Anka.
� Bo jak zgubimy pieni�dze, to zaraz b�dzie na mnie.
� Masz babo placek � westchn�� zniecierpliwiony Szajba. � Daj� im pie-
ni�dze, a oni jeszcze grymasz�.
Dudu� zas�pi� si�.
� Mo�e jednak zadzwoni� do babci...
� Chcesz j� koniecznie zdenerwowa�?
� I napisz� do P�ocka, �eby mnie tata odwi�z�.
� Cz�owieku! � zawo�a�em. � Wujkowi wszystko wali si� na g�ow�, ma
pe�ne r�ce roboty, a ty wyprawiasz takie hece.
� Bo jestem pewny, �e nie b�dzie miejsc�wek.
� Jack London je�dzi� na dachach transameryka�skich ekspres�w i te� by�o
dobrze � wtr�ci�em. Wstyd mi by�o wobec Szajby, za Dudusia i za siebie. Co on
sobie o nas pomy�li?
Cioci te� by�o wstyd. Roz�o�y�a szeroko r�ce, westchn�a po raz trzeci.
� Jak uwa�acie, moi drodzy, jak uwa�acie.
Ja w ka�dym razie uwa�a�em, �e trzeba jecha�. Powiedzia�em to g�o�no i tr�-
ci�em �okciem Dudusia, w kt�rym wci�� jeszcze tkwi� duch przekory. Prawdopo-
dobnie nie chcia�, �eby ciocia pojecha�a z Frankiem Szajb� nad Wis��.
Szajba raczy� u�miechn�� si� do mnie.
� No prosz�, to mi si� podoba. Ch�opiec z decyzj�.
� Nie mam ochoty siedzie� d�u�ej w Warszawie � doda�em ze z�o�ci�. �
A ty r�b, co chcesz. I powiem ci, �e jeste� okropny lalu� i oferma.
Dudu� poczerwienia� nagle. Oczy b�ysn�y mu gniewnie.
� No dobrze � cisn�� przez z�by. � Niech ci b�dzie, jedziemy, ale jak b�dzie
jaka� wsypa, to pami�taj, przez ciebie. � Porwa� cud-walizk� i pierwszy wyszed�
z mieszkania.
Ciocia zawo�a�a za nim:
� Je�eli masz ochot�, to zadzwo� jeszcze do babci! Okaza�o si�, �e Dudu� nie
mia� ju� ochoty zadzwoni� do babci F�ferskiej. Zbieg� szybko na d�, uginaj�c
si�
pod ci�arem wypchanej walizki i jeszcze czego�, co dopiero teraz zauwa�y�em:
lotniczej torby podr�nej, kt�ra obija�a si� o jego kolana. Wygl�da� jak pasa�er
pierwszej klasy luksusowego okr�tu. A ja?... Ja � jak tramp. Mia�em tylko lek-
ki plecak. Pr�cz tego przedsmak dalekiej podr�y i dw�ch cudownych miesi�cy
nad Ba�tykiem. Cieszy�em si�, �e wyje�d�amy bez eskorty, a ciocia Anka b�dzie
mog�a sp�dzi� p� dnia nad Wis�� z najs�awniejszym koszykarzem w Polsce.
� Czym ci to babcia tak wypcha�a walizk�? � zapyta�em Dudusia w taks�w-
ce.
Dwie minuty milcza� obra�ony. Po dw�ch minutach odpar� p�g�bkiem:
� Tym, co mamusia napisa�a w li�cie.
� I wszystko ci si� zmie�ci�o?
� Musieli�my z babci� siada� na walizce, �eby si� zamkn�a.
� A co masz w tej torbie?
� Jedzenie.
� Dla siebie?
� Nie, dla nas obu, bo babcia powiedzia�a, �e ciocia Anka na pewno zapomni
kupi� dla ciebie i b�dziesz czeka�, a� ci� kto� pocz�stuje.
� To babcia nie zgad�a. Mam dwa kotlety, cztery jajka na twardo i jeszcze
m�g�bym ci� nakarmi�. A ty chyba wieziesz dla ca�ej rodziny, bo tam podobno s�
trudno�ci z aprowizacj�.
Nie zrozumia� �artu. Wyd�� tylko wargi i prychn��:
� Phi! Mama pisa�a, �e tam wszystko mo�na dosta�. Nawet szynk� i pol�-
dwic�.
� I pieczone go��bki w ananasowym sosie.
� O tym mama nie pisa�a � odpar� powa�nie i zamy�li� si� g��boko. Mia�
znowu min� zak�opotanego jamnika, z uporem zezowa� na koniec krostowatego
nosa. Po chwili zapyta�: � Kto to by� ten wysoki pan u cioci Anki?
Dudu� wyra�a� si� zawsze bardzo wytwornie i m�wi� jak doros�y. Mimo to
nie zrozumia�em jego pytania. W g�owie mi si� nie mie�ci�o, �eby kto� m�g� nie
zna� Franka Szajby, o kt�rym pisali w �Przegl�dzie Sportowym", �e strzela kosze
z zamkni�tymi oczami.
� O kim m�wisz? � zapyta�em.
� O tym, co proponowa� cioci spacer nad Wis��.
� Cz�owieku, to przecie� Franek Szajba, najlepszy obrotowy w Polsce.
� Obrotowy? Czy to jaki� nowy zaw�d?
� Ciemna masa. To przecie� fenomenalny koszykarz.
� Wybacz, ale nie interesuj� si� sportem. Czy to jej narzeczony?
� Chyba tak, bo ciocia stale tylko wzdycha i puszcza �Gdy mi ciebie zabrak-
nie".
� O�eni si� z ni�?
� Chyba nie, bo nie ma czasu. Stale chodzi na treningi i mecze, i do tego ma
motor.
Dudu� rzuci� mi pogardliwe spojrzenie.
� Czy to mu przeszkadza?
� Cz�owieku, gdyby� ty mia� motor, to mo�e chcia�oby ci si� �eni�?
Dudu� zamy�li� si�.
� Wiesz, nie zastanawia�em si� nad tym.
My�la�em, �e teraz si� zastanowi, ale nie zd��y�, bo w�a�nie zatrzymali�my si�
przed dworcem. Dudu� z trudem wytaszczy� z taks�wki cud-walizk� z barwnymi
nalepkami, ja za� zap�aci�em taks�wkarzowi i pchn�li�my si� na dworzec. Do
hallu weszli�my w�a�nie w momencie, kiedy podawano przez g�o�niki, �e �poci�g
pospieszny do Szczecina podstawiaj� na tor trzeci przy peronie drugim".
� Babcia mia�a racj� � powiedzia� przez nos Dudu�.
� Dlaczego w�a�nie babcia? � zapyta�em.
� Bo powiedzia�a, �e z wami to nigdy nic nie wiadomo, a ciocia Anka jest
najbardziej lekkomy�ln� osob� pod s�o�cem.
Istotnie, babcia F�ferska mia�a racj�. To, co ujrzeli�my na dworcu, przecho-
dzi�o wszelkie wyobra�enie. Zw�aszcza t�ok. Wygl�da�o tak, jakby ca�a Warszawa
wyje�d�a�a w tym dniu i tym poci�giem nad morze. Ludzie mieli nieprzytomne
oczy, krzyczeli, biegali i dzielili si� na dwie cz�ci: doro�li szukali dzieci,
a dzieci
szuka�y doros�ych i nikt nikogo nie m�g� znale��.
My na szcz�cie nie musieli�my nikogo szuka�, ale mimo to zdawa�o si�, �e
jeste�my zgubieni. Nie mieli�my przecie� bilet�w, tymczasem nasz poci�g sta�
ju� na peronie, a wok� niego � jak to cz�sto pisz� w gazetach � dzia�y si�
dantejskie sceny.
� Co to s� dantejskie sceny? � zapyta�em mimo woli Dudusia.
M�j cioteczny brat, po�al si� Bo�e, spojrza� na mnie jak na nieuka i wyja�ni�
rzeczowo:
� Alighieri Dante, najwi�kszy poeta w�oski. �y� w latach tysi�c dwie�cie
sze��dziesi�t pi��, tysi�c trzysta dwadzie�cia jeden. Napisa� �Bosk� komedi�",
w kt�rej opisuje sceny w piekle. St�d utar�o si� potoczne powiedzenie � dan-
tejskie sceny. � Potem doda� cierpko: � Ale to przecie� nie ma nic wsp�lnego
z nasz� sytuacj�. Wydaje mi si�, �e jednak dzisiaj nie wyjedziemy do Szczecina.
� Do odwa�nych �wiat nale�y! � rzuci�em g�rnolotnie, a potem dos�ownie
rzuci�em si� w t�um, by dobrn�� do kasy.
Przed kas� wi� si� d�ugi w�� czekaj�cych pasa�er�w. Panowa� taki t�ok, �e
trudno by�o stwierdzi�, kto stoi w kolejce, a kto nie stoi. Stan��em wi�c blisko
okienka i zacz��em udawa�, �e stoj� ju� od dawna. Nie uda�o mi si� jednak. Jaki�
starszy pan zawo�a�, �ebym stan�� tam, gdzie trzeba, i w og�le nauczy� si�
porz�d-
ku. Jaka� pani uj�a si� za mn�. Kto� jeszcze wtr�ci�, �e mu poci�g odejdzie,
je�eli
wykupi� przed nim bilet. Tak si� okropnie zacz�li k��ci�, �e nie spostrzegli,
kiedy
znalaz�em si� z Dudusiem przed okienkiem.
� Dwa zni�kowe do Szczecina! � zawo�a�em zdyszany.
� Kt�ra klasa? � zapyta�a kasjerka.
� Mo�e by� druga. Nam wszystko jedno. Kasjerka wyj�a z szafki dwa bilety,
a ja tymczasem zwr�ci�em si� do Dudusia:
� Dawaj fors�.
Dudu� zrobi� zdziwione oczy i jeszcze bardziej podobny by� do jamnika.
� Jak� fors�?
� No te pi�� st�w.
� Przecie� ty zabra�e� te pieni�dze.
� Ja? Ty� chyba z byka spad�.
� Przecie� tobie ciocia da�a.
� A ja my�la�em, �e tobie.
� A ja jestem przekonany, �e w�a�nie tobie � powiedzia� Dudu� z przek�-
sem. Chcia� jeszcze co� dorzuci�, ale nie zd��y�, bo w�a�nie w tej chwili
kasjerka
rzuci�a przede mnie dwa bilety.
� Dwie�cie szesna�cie sze��dziesi�t � doda�a urz�dowym tonem.
Zacz��em b�yskawicznie przeszukiwa� kieszenie, lecz wiadomo, gdy si� cze-
go� szuka b�yskawicznie, to na pewno si� nie znajdzie. Zw�aszcza gdy z ty�u
odzy-
waj� si� uprzejme g�osy: �Nie mogli wcze�niej przygotowa� pieni�dzy!" �Co si�
tam grzebiesz?" �Niech pani sprzedaje, bo poci�g mi odjedzie, do jasnej Anielki"
itp.
C� mog�em zrobi�? Chwilowo skapitulowa�em. Odeszli�my z Dudusiem na
bok i jeszcze raz dok�adnie przeszuka�em kieszenie. Nie znalaz�em nic pr�cz le-
gitymacji szkolnej, kilku drobnych monet, kt�re zosta�y po zap�aceniu taks�wki,
sznurka, starych bilet�w tramwajowych i okruszyn po chlebie. Dudu� sta� z boku
i patrzy� na mnie jak kat na skaza�ca.
� Babcia mia�a racj� � powiedzia� ni st�d, ni zow�d. � U was w rodzinie
straszny ba�agan.
Tej zniewagi nie mog�em jednak pu�ci� p�azem. Prychn��em mu prosto
w twarz:
� U nas ba�agan, ale i tak nie chcia�bym by� wnukiem twojej babci, kt�ra ma
zawsze racj�, ani synem twojego ojca, kt�ry dosta� Z�oty Krzy� Zas�ugi. A
zreszt�
jestem przekonany, �e to w�a�nie ty wzi��e� pieni�dze od cioci Anki. Przeszukaj
kieszenie!
Powiedzia�em to tak ostro, �e Dudu� nie mrugn��, nawet nie pisn��, tylko
grzecznie zacz�� przetrz�sa� kieszenie swoich eleganckich spodni z elany. Pi��-
setki jednak nie znalaz�.
� Zgubi�e� � oskar�a� mnie nikczemnie.
� To ty zgubi�e� � natar�em. � A teraz jeszcze na mnie zwalasz.
� F�ferscy nigdy nie gubi� pieni�dzy. Babcia mia�a racj�.
� S�uchaj � zawo�a�em gniewnie, bo ju� do�� mia�em tego gadania �je�eli
jeszcze raz powiesz: �babcia mia�a racj�", to ci urw� t� twoj� picusiowat�
muszk�.
Gro�ba poskutkowa�a. Dudu� skrzywi� si�, prze�kn�� �lin� i powiedzia� potul-
nie:
� Czy to wypada k��ci� si� przy ludziach?
Nie wypada�o, zw�aszcza �e wok� nas zebra� si� ju� spory t�umek ciekaw-
skich i jeszcze chwila, a zacz�liby si� zak�ada�, kto komu pierwszy dosunie albo
podbije oko. Nie lubi�em zbiegowiska. Zabra�em plecak i wyszed�em przed dwo-
rzec. Przy postoju taks�wek rozgrywa�y si� dantejskie sceny. By�em jednak tak
zrozpaczony, �e nie zwraca�em na to uwagi. Znalaz�em zaciszne miejsce pod be-
tonowym ogrodzeniem, usiad�em na plecaku i zamy�li�em si� tak g��boko, �e zu-
pe�nie zapomnia�em o Dudusiu. Przypomnia�em sobie o nim dopiero wtedy, gdy
us�ysza�em jego g�os:
� Co robimy?
�mieszne pytanie. Pi�� st�wek wyparowa�o jak kamfora, a on pyta � co ro-
bimy?
� Nic.
� Przecie� nie mo�na robi� nic.
� A ja w�a�nie chc� robi� nic.
� Jak uwa�asz. Ja w ka�dym razie wracam do domu. � Dudu� z trudem
podni�s� cud-walizk�, zarzuci� na rami� lotnicz� torb�, spojrza� na mnie
pytaj�co:
� A ty?
� Cz�owieku � zawo�a�em � nie ma g�upich. Chcesz, �eby mi do ko�ca
�ycia wymawiali w domu, �e zrujnowa�em rodzin�.
Powiedzia�em to mocno i z takim przekonaniem, �e na jamnikowatej twarzy
Dudusia pojawi� si� wyraz zainteresowania.
� W takim razie co zamierzasz robi�?
Do tej pory nic nie zamierza�em, ale w tej chwili ni st�d, ni zow�d wpad� mi
genialny pomys�.
� Wiesz co � rzuci�em � pojedziemy do Mi�dzywodzia autostopem.
Dudu� nie zblad�, jak przypuszcza�em, ani nie u�miechn�� si� z przek�sem,
tylko stukn�� si� w czo�o.
� Poldek, ty masz chyba gor�czk�. Przecie� nie mamy karty ani pieni�dzy,
ani nie uko�czyli�my osiemnastu lat.
� A Jack London mia�?
� Jack London �y� w innych czasach.
� Tak, i zje�dzi� ca�e Stany Zjednoczone, cho� nie mia� ani grosza przy duszy.
I z San Francisco pcha� si� na dachu a� do Nowego Jorku, a nikogo si� nie pyta�
o kart�.
Zabi�em mu porz�dnego �wieka. Zmarszczy� czo�o, zacz�� trze� palcem krost-
k� na ko�cu nosa.
� Niez�y pomys� � szepn�� po chwili � tylko co powiedz� rodzice?
� Rodzice b�d� pewni, �e jeste� w domu u babci.
� A babcia?
� Babcia b�dzie pewna, �e jeste� u rodzic�w.
Dudu� pokr�ci� z niedowierzaniem g�ow�.
� Tak, ale jak d�ugo oni b�d� pewni?
� A my tymczasem b�dziemy w drodze...
Tak mi si� spodoba� ten pomys�, �e zamiast si� martwi�, wyci�gn��em z kie-
szeni plecaka kawa� chleba i kotlet, prze�ama�em na p� i poda�em Dudusiowi.
� Wtrz��nijmy co� nieco�, to zaraz nam si� wyklaruje.
Dudu� z obrzydzeniem spojrza� na siekany kotlet, tak jakby w torbie mia� tylko
pieczone kuropatwy i p�etwy rekina.
� Nie chcesz, to nie. Sam zjem.
Dudu� �ama� si�. Z roztargnieniem tar� koniec nosa i przest�powa� z nogi na
nog�.
� S�uchaj, jak d�ugo jechaliby�my do Mi�dzywodzia?
� To zale�y od komunikacji, ale zdaje mi si�, dwa, trzy dni. Jeden skok do
Gda�ska, drugi do Koszalina, a potem ju� blisko. Na trzeci dzie� murowanie je-
ste�my w Mi�dzywodziu.
� A jak nas przymkn�?
� Kto?
� Milicja.
� Za co?
� �e bez karty jedziemy autostopem.
� Je�eli tak my�lisz, to lepiej wracaj do babci i k�aniaj si� ode mnie
tatusiowi.
ROZDZIA� DRUGI
W ka�dym ch�opcu tkwi �y�ka awanturnicza. Jestem pewny, �e we mnie tkwi
takich �y�ek niezliczona ilo��. Dlatego mam pewne trudno�ci w szkole i w do-
mu. W Dudusiu natomiast �y�ka awanturnicza by�a zupe�nie znikoma. Gdyby�my
jednak dodali to, co tkwi we mnie, i to � co w Dudusiu, starczy�oby zapewne
jeszcze dla trzech czternastolatk�w. Dlatego prawdopodobnie Dudu� F�ferski �
mimo b��kitnej muszki i kant�w na spodniach � zdecydowa� si� pojecha� ze mn�
autostopem do Mi�dzywodzia.
Z Dworca G��wnego pojechali�my tramwajem na plac Dzier�y�skiego, tam
przesiedli�my si� w autobus, kt�ry jecha� na Bielany, a z Bielan znowu tramwajem
pchn�li�my si� do M�ocin.
Dzie� by� pogodny, ciep�y, jak gdyby pan Wicherek z Telewizji specjalnie dla
nas zam�wi� w Pa�stwowym Instytucie Meteorologicznym. Nic, tylko bezchmur-
ne niebo i �piew ptak�w w przydro�nych zaro�lach. Usiedli�my wi�c przy szosie
gda�skiej, w cieniu przydro�nej topoli, i zrobili�my rachunek.
Ja � jak ju� wspomnia�em � mia�em tylko troch� drobnych. Naliczy�em te-
go co� cztery z�ote dziesi�� groszy. Sytuacj� finansow� ratowa� jednak Dudu�.
Opr�cz dwudziestu z�otych, kt�re da�a mu babcia na drog�, posiada� jeszcze ksi�-
�eczk� PKO, a na ksi��eczce dwie�cie czterdzie�ci z�otych. Podsumowali�my
szybko. Razem by�o dwie�cie sze��dziesi�t cztery z�ote i dziesi�� groszy, je�eli
te dziesi�� groszy mia�o jakie� znaczenie.
� Kupa forsy! � zawo�a�em uradowany. � Gdyby Jack London podczas
swej podr�y po stanie Missisipi mia� tyle pieni�dzy, dojecha�by na pewno do
Teksasu.
� Czy to nam wystarczy? � zapyta� zawsze przezorny Dudu�.
� Cz�owieku, mo�emy wali� na koniec �wiata.
� Tak, ale te pieni�dze przeznaczy�em na wielki atlas historyczny.
� Nie martw si�. Zwr�c� ci moj� cz��. A jak wuj Waldek dostanie premi� za
wybudowanie kombinatu petrochemicznego, to ci jeszcze dosoli ze dwa patyki.
� To s� pieni�dze od babci.
� A, niech b�d� nawet od ministra. Czy to ma jakie� znaczenie?
Wzruszy� tylko ramionami. Czu�em, �e nie potrafi� go przekona�, wi�c doda-
�em:
� Pomy�l, cz�owieku, przypu��my, �e razem zgubili�my te pi��set z�otych,
ile wypada�oby na ciebie? Dwie�cie pi��dziesi�t, prawda?
Dudu� zaprotestowa�:
� Daj� ci s�owo, �e to nie ja zgubi�em.
� Ja te� nie � �achn��em si� �ywo.
� W takim razie kto?
Byliby�my si� znowu pok��cili, wi�c wola�em przerwa� t� ja�ow� gadanin�.
� Niech ci b�dzie. Funduj� ci ca�� wypraw�, bo jestem pewny, �e nie wydamy
wszystkiego, a zreszt� rodzina Wanatowicz�w zawsze mia�a gest.
� A ty zawsze jeste� taki hojny, kiedy nie masz pieni�dzy.
� Mniejsza o to. Najwa�niejsze, �eby�my jeszcze dzisiaj dojechali do Gda�-
ska.
W ten spos�b sko�czy�em dyskusj� o naszych zasobach finansowych, a �e
takich i tym podobnych dyskusji w czasie podr�y mieli�my bez liku, poprzestan�
na tym, �e w ko�cu Dudu� zgodzi� si� na wsp�ln� kas�.
Najwa�niejsza by�a jednak sama technika podr�owania autostopem. Jako zu-
pe�nie zieloni autostopowicze, nie mieli�my o niej poj�cia. Wyobra�a�em sobie,
�e to zupe�nie proste. Stajesz na szosie, podnosisz do g�ry �ap�, a kierowca,
jak
anio�ek ze skrzyde�kami, podje�d�a, k�ania si� uprzejmie i zapytuje, dok�d ci�
podwie��.
Tymczasem na autostopowicza czeka siedem plag egipskich, zanim jedna roz-
dryndzona ci�ar�wka raczy zatrzyma� si� na szosie. Musisz mie� nerwy jak po-
stronki, zdrowie jak kulturysta, wol� jak �wi�ty Franciszek z Asy�u, a przebie-
g�o�� dziesi�ciu przekupek, �eby� ujecha� przynajmniej dziesi�� kilometr�w. Lu-
dzie za kierownic� zamiast skrzyde� maj� rogi i ogony z chwostem, a przy tym tak
niewyparzone pyski i tak plugaw� mow�, �e uszy wi�dn�. Na szcz�cie mnie uszy
nigdy nie wi�dn�, ale przyznam si�, zanim z�apali�my pierwszego �przewo�nika",
kilkakrotnie by�em ju� na skraju rozpaczy.
Nie wspominam oczywi�cie o Dudusiu. M�j cioteczny brat � po�al si� Bo-
�e � �mia� mniema�, �e kierowcy b�d� go prosi�, by raczy� zaszczyci� ich w�z
swoj� osob�. Co za zwyczaje! Stoi elegant z walizk� oblepion� nalepkami hoteli
z ca�ego �wiata, spodnie w kant, muszka jak barwny motyl, a tymczasem kierow-
ca nawet na� nie spojrzy, tylko doda gazu, a na po�egnanie wypu�ci dymek z rury
wydechowej. Skandal. Nie mo�na si� dziwi�, �e Dudu� F�ferski chcia� wraca� do
babci.
Na szcz�cie znalaz� si� jeden sprawiedliwy. Zdarzy�o si� to wieczorem,
w momencie kiedy chcia�em powiedzie� Dudusiowi, �e babcia jednak mia�a ra-
cj�. .. Z daleka zobaczy�em zbli�aj�cego si� �stara". Wywlok�em si� z rowu, z
re-
zygnacj� wyci�gn��em r�k�, jakbym prosi� o ja�mu�n�. Nie patrz�c na drynd�,
czeka�em, kiedy mnie minie. Tymczasem us�ysza�em, �e w�z hamuje, zatrzymuje
si� przy mnie... i ze zdumieniem zobaczy�em, jak z szoferki wychyla si� czyja�
opalona g�ba, u�miechaj� si� czyje� niebieskie oczy. My�la�em, �e to sen. Ale,
daj� s�owo, to nie by� sen ani nawet z�udzenie, po prostu m�ody, uprzejmy kie-
rowca.
� Dok�d to, kolego? � zawo�a�.
� Do Gda�ska.
� Do Gda�ska to nie dojedziemy. Mog� ci� podrzuci� do Grudzi�dza.
� Dobre i to! � zawo�a�em tak g�o�no i rado�nie, �e Dudu�, kt�ry w stanie
zupe�nego zw�tpienia drzema� pod topol�, zerwa� si� nagle i z�apa� za cud-
walizk�
z ciel�cej sk�ry.
Na jego widok kierowca zach�ysn�� si� �miechem. Widocznie bardzo mu si�
spodoba�a b��kitna muszka w bia�e groszki i jamnikowate wejrzenie.
� A ten co, na wyst�py?
� Nie � odpar�em ze wstydem. Nic mi innego nie przysz�o do g�owy, wi�c
paln��em: � On do cioci na imieniny.
� Kolega?
� Nie... Ot, przyp�ta� si� po drodze.
Kierowca ze zdumieniem kr�ci� g�ow�.
� Ho, ho, z tak� walizk� do cioci na imieniny. My�la�em, �e przez t� piekieln�
walizk� zostaniemy znowu na lodzie, a raczej na szosie, ale kierowca skin�� na
mnie.
� Masz taki mi�y u�miech, �e trudno ci odm�wi�. Pakujcie si�, niech strac�.
Wpakowali�my si� pospiesznie do szoferki: ja oniemia�em ze szcz�cia, Du-
du� oniemia�y z przera�enia. Musz� zaznaczy�, �e szoferka nie by�a przeznaczona
ani dla jego elanowych spodni, ani bia�ej popelinowej koszuli, nie m�wi�c o
musz-
ce w groszki. Siedzenie wyszmelcowane l�ni�o od zakrzep�ej ropy, a na �cianach
le�a�a gruba warstwa kurzu.
Dudu� wsun�� si� jak anio�ek do piekielnej bramy i tak usiad�, jakby nie chcia�
w og�le dotkn�� siedzenia. Najch�tniej zosta�by w stanie niewa�ko�ci i wisia�
jak kosmonauta w swej kabinie. Ale c�, ziemia ma swoje fizyczne prawa. Wi�c
Dudu� � chc�c nie chc�c � dotyka� kantami swych spodni p��tna szoferskiej
�awy. Nie wygl�da� wcale na trampa ani na autostopowicza, w�a�ciwie to w og�le
nie wygl�da�.
Kierowca od razu znalaz� temat do rozmowy.
� To kolega na imieniny cioci? � zacz�� weso�o, gdy�my tylko ruszyli.
Dudu� spojrza� na mnie b�agalnie. Zrozumia�em, �e wzywa pomocy, wi�c od-
rzek�em za niego:
� Tak... w�a�nie na imieniny.
� Z walizeczk� pe�n� prezent�w, co? A nie sta� by�o kolegi na poci�g?
� Niestety, zgubi� pieni�dze albo go kto� okrad� � fantazjowa�em �ykaj�c
ci�ko �lin�.
Kierowca gwizdn�� cicho.
� No prosz�, takie dzisiaj czasy.
� Zlitowa�em si� nad nim, bo sam nie da�by sobie rady � doda�em przera-
�ony tym, co m�wi�.
Dudu� j�kn�� przeci�gle i pos�a� mi nienawistne spojrzenie. Kierowca jeszcze
raz gwizdn�� przez z�by.
� No prosz�, takie nieszcz�cie, a� go zatka�o. C� to, kolega nie potrafi sam
odpowiada�?
� Tak � rzuci�em pospiesznie � on ma b��dy w wymowie... jest bardzo
upo�ledzony...
Tego ju� Dudu� nie wytrzyma�.
� Nie jestem upo�ledzony! � zawo�a�. � I nie jad� na imieniny cioci ani nie
wioz� dla niej prezent�w. Jestem jego ciotecznym bratem � wskaza� na mnie �
i wcale nie zgubi�em pieni�dzy ani mi nie ukradli, tylko on zgubi�.
Oniemia�em, struchla�em. By�em pewny, �e kierowca zatrzyma w�z i nas wy-
sadzi. On jednak ani nie zatrzyma� wozu, ani nas nie wysadzi�, tylko zacz�� si�
tak serdecznie �mia�, �e a� boki zrywa�. A gdy sko�czy� si� �mia�, spojrza� na
nas ubawiony.
� No, koledzy, przyznajcie si�, pewno nawiali�cie z domu?
Chcia�em si� przyzna�; bo c� mi to szkodzi�o, ale Dudu� mnie uprzedzi�.
� To wszystko przez Poldka � j�kn��. � To on ma takie fantastyczne po-
mys�y.
� No, no � kpi� kierowca � podiwanili�cie walizk� rodzic�w i chodu. Ro-
zumiem. ..
� Wcale�my nie podiwanili, tylko tatu� mija po�yczy�.
� Mowa.
� Tatu� jest in�ynierem-chemikiem i pracuje przy budowie kombinatu petro-
chemicznego w P�ocku.
� I dosta� Z�oty Krzy� Zas�ugi � doda�em mimo woli.
� A wy zwiewacie z domu. Nie bujajcie, nie bujajcie � �artowa� kierow-
ca. � Ja te� nieraz zwiewa�em. Nie wiem tylko, czy daleko zajedziecie. Lepiej
�apcie pierwszy w�z do Warszawy i wracajcie.
My�la�em, �e teraz zatrzyma �stara" i wysadzi nas w szczerym polu, ale on
tymczasem zapali� papierosa. Nie patrz�c ju� na nas, zacz�� nuci� jaki�
szlagier.
Mia� niski, �adny g�os, a gdy �piewa�, mru�y� wpatrzone w szos� oczy i u�miecha�
si�.
Jechali�my przez mazowieck� ziemi�. S�o�ce ju� zachodzi�o. Czerwon� ba-
ni� wisia�o nad polami. Wok� by�o srebrzy�cie od faluj�cego �yta. Zielone k�py
drzew z�oci�y si� w s�o�cu, a �star" pru� naprz�d, a� szumia�o mi w uszach melo-
di� wspania�ej muzyki.
Dudusiowi prawdopodobnie nie szumia�o. Siedzia� nieruchomo jak mumia
egipska i my�la� o wygniecionych spodniach i poplamionej koszuli. Ja natomiast
o niczym nie my�la�em. By�o mi dobrze. Czu�em, �e zaczyna si� wspania�a po-
dr�. ..
Kierowca mia� w repertuarze kilka najnowszych szlagier�w z programu ra-
diowego. �piewa� coraz g�o�niej, jak gdyby chcia� nas zabawi�: �Pusf wsiegda
budiet so�nce", potem �Do twista nie trzeba nam lakierk�w", potem �Tbilisi",
a na ko�cu �Gdy mi ciebie zabraknie, gdy zabraknie mi ciebie".
Od razu przypomnia�a mi si� ciocia Anka i Szajba, kt�ry strzela� kosze z za-
mkni�tymi oczami. Pomy�la�em sobie: �Jak to dobrze, �e mia�em taki fantastycz-
ny pomys�. Teraz ciocia nie ma z nami k�opotu ani my z cioci� i wszyscy jeste�my
zadowoleni opr�cz Dudusia. No, ale Dudu� w og�le si� nie liczy, bo nie ma fan-
tazji".
Gdy nasz mi�y wybawca sko�czy� �piewa�, zaznaczy�em ot tak sobie:
� �adny szlagier, co? To moja ciocia stale puszcza go na adapterze i wzdycha
do Franka Szajby.
Kierowca o�ywi� si� nagle.
� Tego z �Legii"?
� Tego samego, co strzela kosze z zamkni�tymi oczami. To narzeczony na-
szej cioci. Ma sto dziewi��dziesi�t osiem centymetr�w. Szkoda, �e nie ur�s�
jesz-
cze, by�by r�wny rachunek.
� Fenomenalny � cmokn�� kierowca. � Widzia�em go ostatnio na meczu z
�Realem". M�wi� ci, koncert gry.
Przez nast�pne dwadzie�cia kilometr�w rozmawiali�my tylko o Franku Szaj-
bie. Opowiedzia�em mu, jak kiedy� Szajba nie przyszed� o pi�tej, a ciocia Ania
przez dwa dni nic nie robi�a, tylko puszcza�a �Gdy mi ciebie zabraknie", a potem
d�ugo pisa�a list i prosi�a mnie, �ebym ten list zani�s� Frankowi na treningi. I
jak
ja by�em ogromnie ciekawy, co w tym li�cie napisa�a. I rozklei�em kopert� nad
par�, ale w ostatniej chwili zamkn��em oczy i nie przeczyta�em, bo pomy�la�em,
�e to �wi�stwo czyta� cudze listy. A potem, jak ciocia Anka prosi�a mnie, �ebym
�ledzi� Szajb� po treningach, a ja ca�y wiecz�r jak Sherlock Holmes chodzi�em za
najlepszym koszykarzem.
� I co, pewno poszed� do drugiej cioci? � przerwa� mi w tym miejscu kie-
rowca.
� Ale sk�d! � zawo�a�em z oburzeniem. � Poszed� na poczt� i przez godzi-
n� i dwadzie�cia dwie minuty pisa� list.
� Do twojej cioci?
� Zgad� pan, bo na drugi dzie� ciocia dosta�a ten list i by�a taka szcz�liwa,
�e
go poca�owa�a. I od tej pory ju� si� nie gniewali, tylko razem chodzili na
treningi.
I zdaje mi si�, �e dlatego teraz jedziemy z panem.
Nie zajechali�my jednak daleko. Za zakr�tem ukaza� si� nagle w�z na�adowa-
ny sianem. Ale to nie by�o najwa�niejsze ani najgorsze. Najgorsze dopiero nast�-
pi�o. W�z sta� na �rodku szosy, a wo�nica, jak gdyby nigdy nic, przymocowywa�
do wozu latarni�. Kierowca pochyli� si� nad kierownic�, zacz�� gwa�townie hamo-
wa�. Rozp�dzony �star" zata�czy� na szosie, buja� si� od rowu do rowu. Zdawa�o
mi si�, �e wpadniemy prosto na siano, ale na szcz�cie w ostatniej chwili
kierowca
skr�ci� i znale�li�my si� w rowie.
Dudu� ockn�� si� z kompletnego odr�twienia. Zapyta� zaspanym g�osem:
� Co si� sta�o?
Nikt nie udzieli� mu odpowiedzi: kierowca wyskoczy� z szoferki i sypn�� tak
rozkoszn� wi�zank� �ycze�, �e wo�nicy zwi�d�y uszy. Ale to wcale nie zmieni�o
naszego po�o�enia. �Star" dwoma ko�ami tkwi� w g��bokim rowie, przechylony
jak wal�ca si� buda, a my zamiast do Grudzi�dza zajechali�my nie wiem dok�d.
� No, koledzy � powiedzia� kierowca, kiedy nieco och�on�� z pierwsze-
go gniewu � wpakowali�my si� porz�dnie przez tego ma�orolnego parafiana. �
Roz�o�y� szeroko r�ce. � Umar� w butach. Do rana nikt mnie st�d nie wyci�gnie.
Prze�pi� si� w szoferce, a wy musicie poszuka� jakiego� noclegu.
� �adna perspektywa � wyszepta� blady jak p��tno Dudu�. � Pierwszy
skok do Gda�ska � doda� z przek�sem.
� Cz�owieku! � zawo�a�em. � Czy ja jestem odpowiedzialny za wypadki
drogowe? Ciesz si�, �e wyszli�my z tej kraksy ca�o.
� Spodnie mi si� wymi�y � j�kn��.
Oto ca�y Dudu� F�ferski. �ycie nasze przed chwil� wisia�o na w�osku, a on
o swoich spodniach. By�em pewny, �e za chwil� rozp�acze si�, a ca�y ten przykry
wypadek zwali na moj� rodzin�. Lecz Dudu� nie rozp�aka� si�. Wyci�gn�� z szo-
ferki walizk� i torb� i stan�� tak bezradnie, �e zamiast niego ja powinienem si�
rozp�aka�. Potem zapyta�:
� W�a�ciwie gdzie my jeste�my?
� Pod P�o�skiem � wyja�ni� kierowca. � Do miasta jeszcze jakie� pi�tna-
�cie kilometr�w. Ale lepiej zrobicie, je�eli p�jdziecie polami. Tam po drodze
musi
by� jaka� wie�. � Pokaza� w nieokre�lonym kierunku, a my, chc�c nie chc�c, ru-
szyli�my przed siebie.
Nie�atwo jest i�� przed siebie, je�li si� nie wie dok�d. Noc ju� zapad�a. Nie
by�o nic wida� pr�cz bia�ej koszuli Dudusia i nic s�ycha� pr�cz jego ci�kiego
sa-
pani�. A wok� pusto i gro�nie. Mo�na si� domy�li�, �e nie uszli�my daleko,
je�li
Dudu� musia� siada� z babci� na walizce, �eby j� domkn��. Po kilkudziesi�ciu
krokach j�kn�� i postawi� walizk� na drodze.
� Dok�d my w�a�ciwie idziemy? � zapyta�.
� Przed siebie � odpar�em zniecierpliwiony.
� Je�eli idziemy przed siebie, to mo�emy doj�� nie wiadomo gdzie.
� A dok�d chcesz doj��?
Dudu� ziewn�� rozkosznie.
� Jestem okropnie �pi�cy. Czy tu jest w okolicy jaka� gospoda lub hotel?
Parskn��em �miechem.
� Dla szanownego pana zam�wi� zaraz pok�j z �azienk�.
� Nie �artuj � westchn�� j�kliwie. � Chcia�bym si� umy�, wyczy�ci� sobie
spodnie i zmieni� koszul�, bo mi si� lepi do plec�w.
� Zaraz zadzwonimy na pokojow�.
� Z tob� to w og�le nie mo�na powa�nie rozmawia�.
Nie widzia�em jego jamniczej g�by, ale zdawa�o mi si�, �e obrazi� si� na mnie,
bo znowu podni�s� walizk� i ruszy� chwiejnym krokiem. Pomy�la�em, �e gdyby
go teraz zobaczy�a babcia F�ferska, to zemdla�aby z przera�enia. Na szcz�cie
by�o tak ciemno, �e nikt nie m�g� go zobaczy�. Przez chwil� rozkoszowa�em si�
my�l�: �Ta cud-walizka tak mu da w ko��, �e ju� nigdy nie wybierze si� w po-
dr�". Potem jednak po�a�owa�em go. B�d� co b�d� towarzysz podr�y. Podnio-
s�em wi�c z ziemi patyk i zastopowa�em Dudusia. Przeci�gn�li�my patyk przez
uchwyt walizki i ruszyli�my w dalsz� drog�, nios�c mi�dzy sob� skarb rodziny
F�ferskich.
Szli�my dalej i nic nie wskazywa�o na to, �eby�my mieli doj�� do wsi. Zupe�ne
pustkowie. Mo�na powiedzie� � Sahara. Piaszczysta droga wiod�a przez ugory
poro�ni�te z rzadka krzakami. Nad nami wisia�o wysokie, przepastne niebo �
ciemne i bezgwiezdne. W trawach cyka�y koniki polne, a w dali co� pohukiwa�o.
Mo�e puszczyk, a mo�e mi si� tylko tak zdawa�o.
Ogarnia� mnie powoli strach i mia�em wra�enie, �e zgubili�my drog�. Ale jak
mo�na zgubi� co�, o czym nie ma si� zielonego poj�cia.
Dudu� zatrzyma� si� gwa�townie.
� Wybacz mi, ale ja ju� dalej nie id�.
C� mia�em robi�? Wybaczy�em mu. Przysz�o mi to bez trudu, bo sam by�em
porz�dnie zm�czony.
� W takim razie robimy biwak � powiedzia�em zuchwale.
� Co? � zdziwi� si� Dudu�. � Tutaj? W szczerym polu?
� A gdzie chcesz?
� My�la�em, �e znajdziemy jaki� nocleg.
� Jak mo�emy znale��, kiedy nie chcesz i�� dalej, a zreszt� nie wiadomo, czy
dalej nie b�dzie tak samo, jak tutaj.
Zrzuci�em z ulg� plecak, wyj��em latark� i przy�wiecaj�c rozejrza�em si� do-
ko�a. Nic, tylko piach, sucha trawa i ja�owce. Poczu�em si� troch� jak Robinson
Kruzoe na bezludnej wyspie, a troch� jak Jack London na dachu p�dz�cego po-
ci�gu. Chwil� sta�em bezradnie. Dudu� sta� bezradnie do kwadratu i tak stali�my,
nie wiedz�c, co robi�. D�u�szy czas nie robili�my nic i by�o okropnie g�upio.
Nie nale�� do ch�opc�w l�kliwych, ale przyznam si�, trz�s�em portkami na
sam� my�l, �e sp�dzimy noc na tym pustkowiu. Dudu� te� trz�s� portkami. I tak
trz�li�my razem, �eby by�o ra�niej. Dopiero gdy przypomnia�em sobie, jak w�-
drowcy p�nocy rozbijali namiot w�r�d huraganowej burzy �nie�nej, zrobi�o mi
si� l�ej. Tutaj przynajmniej nie by�o �nie�ycy ani nie wy�y wilki, ani �lina nie
zamarza�a, zanim wypluta upad�a na ziemi�.
Wzi��em si� �wawo do roboty. Znalaz�em zaciszne miejsce os�oni�te g�stym
ja�owcem, narwa�em suchej trawy, wymo�ci�em legowisko i zacz��em wci�ga�
gruby we�niany sweter.
Dudu� spojrza� na mnie zgorszony.
� Nie wk�adasz na noc pi�amy?
W tym jednym pytaniu tkwi� ca�y F�ferski. Roze�mia�em si� g�o�no, bo c�
mog�em odpowiedzie�.
� K�adziemy si�! � zawo�a�em.
Dudu� sta� jak sparali�owany.
� Tutaj?
� Mo�esz gdzie indziej, je�li ci si� nie podoba.
� A gdzie mo�na wymy� z�by?
� W Warszawie.
Dudu� wzruszy� ramionami.
� Nie rozumiem, jak mo�na po�o�y� si� nie myj�c z�b�w. Je�eli nie myje si�
z�b�w, bakterie atakuj� szkliwo, szkliwo p�ka i mo�na dosta� pr�chnicy.
� To niech dostan�.
� I w og�le to niehigienicznie.
� Zamknij si� i umyj za mnie.
Po�o�y�em si� na suchej trawie, nogi starym zwyczajem traperskim w�o�y-
�em do plecaka i spojrza�em w g�r�. Nade mn� rozci�ga�o si� czyste ju� niebo,
gwiazdy zamigota�y w ciemno�ci. By�o ich coraz wi�cej, jak gdyby sypa�y si�
z czarnej czelu�ci. Zapachnia�o mi suchym ja�owcem i trawami. I wszystko za-
wirowa�o w g�owie: ciocia Anka, Szajba, t�um na dworcu, weso�y kierowca, w�z
pe�en siana, ciemne �wiece ja�owc�w i gwiazdy, gwiazdy.
I nic ju� wi�cej nie pami�tam, bo zasn��em.
Obudzi�o mnie beczenie kozy. Chwilowo nie wiedzia�em, gdzie jestem. Otwo-
rzy�em najpierw jedno oko, potem drugie i nad sob� zobaczy�em bia�� br�dk�,
potem rogi, wreszcie ca�� koz�. Nie mog�em poj��, sk�d si� ta koza tutaj wzi�-
�a. Nigdy nie mia�em zwyczaju sprowadza� kozy do mieszkania. Przetar�em oczy
i dopiero wtedy poj��em ca�� sytuacj�. Przypomnia�em sobie, �e od wczoraj po-
dr�ujemy autostopem.
Widok by� zdumiewaj�cy: nade mn� bia�a koza, obok mnie Dudu�, a nad na-
mi czyste niebo i �piew ptak�w. Zupe�nie jak w opowiadaniach Jacka Londona.
Dudu� spa� oczywi�cie w pasiastej pi�amie. Mia� nie umyte z�by � co pozna�em
po jego niezadowolonej minie i po bakteriach, kt�re niszczy�y szkliwo.
Zerwa�em si�, przeci�gn��em rozkosznie. Przez chwil� ws�uchiwa�em si�
w �piew makol�gwy i czy�yk�w, a potem pe�en dobrych my�li zawo�a�em:
� Och, jak jest pi�knie!
I by�o naprawd� pi�knie. Poranny wiatr szumia� w ja�owcach, na trawach wi-
sia�a g�sta rosa. A dalej by� sosnowy las. Pnie sosen czerwieni�y si� w
delikatnym
�arze wschodz�cego s�o�ca. Niebo by�o czyste, wysokie, przepastne i bardzo we-
so�e.
Przez nast�pny kwadrans budzi�em Dudusia. Dudu� nie chcia� uwierzy�, �e
sp�dzi� noc na biwaku. Mrucza� przez sen:
� Babciu, jeszcze minutk�. Babciu, zlituj si� nade mn�. Babciu, przecie� wa-
kacje. ..
�mia�em si� z jego babciowania, lecz do�� mia�em u�erania si� z zaspanym
F�ferskim. Zawo�a�em wi�c pe�nym g�osem:
� Dudu�, kto� ukrad� walizk�!
Zerwa� si� w jednej chwili. Parskn��em jeszcze g�o�niejszym �miechem, bo
oto mia�em przed sob� zupe�nie innego Dudusia. Nie pozosta�o nic z jego wro-
dzonej elegancji i szyku. Sta� przede mn� w wymi�tej pi�amie, rozczochrany,
z twarz� usmarowan� i oblepion� piaskiem. Jednym s�owem, nie Dudu� F�ferski,
tylko straszyd�o.
� Gdzie walizka? � zawo�a�.
Walizka by�a tam, gdzie by� powinna, a na walizce porzucone w nie�adzie
ubranie Dudusia.
� G�upie �arty � powiedzia� szcz�kaj�c z�bami. � I... i jestem pewien, �e
przez ciebie dostan� zapalenia p�uc, bo mnie k�uje w boku.
� Popatrz, jak pi�knie � powiedzia�em pojednawczo.
Dudu� skrzywi� si�.
� Pi�knie, pi�knie! Ko�ci mnie bol� i je�eli nabawi� si� reumatyzmu, to
wszystko przez ciebie.
� B�dziesz mnie przynajmniej pami�ta� do ko�ca �ycia � za�artowa�em.
Dudu� nie zna� si� na �artach. Skrzywi� si� p�aczliwie, zakaszla�, jakby w ten
spos�b chcia� mnie jeszcze bardziej oskar�y�.
� Mam chrypk� i gard�o mnie boli.
� Wymie� od razu wszystkie choroby, a na drugi raz nie �pij w pi�amie, bo
to bardzo niezdrowo. Teraz, bratku, rozruszajmy si� troch�. Ko�ci si� zasta�y.
Zacz��em skaka� i wymachiwa� r�kami. Wygl�da�o to zapewne jak taniec wo-
jenny Siuks�w albo Czarnych St�p. Na koniec machn��em pot�nego koz�a i zna-
laz�em si� w g�stych krzakach ja�owca.
Dudu� wci�� jeszcze trz�s� si� w swojej pasiastej pi�amie, jak zdychaj�ca ze-
bra. �al mi si� zrobi�o, �e to takie niewydarzone i nie potrafi cieszy� si�
pi�knym
porankiem, wi�c z�apa�em go za r�ce i razem zacz�li�my wirowa� wok� krzak�w.
Gdy go wreszcie rozrusza�em, pozwoli�em sobie zauwa�y�:
� Jestem strasznie g�odny. Zjad�bym konia z kopytami.
Oczywi�cie, nie zjad�em konia z kopytami ani kozy z rogami, tylko wyj��em
z plecaka �a�osne resztki mojego prowiantu. By�o jeszcze jedno jajko, p�
kotleta
i kromka czerstwego chleba. Spa�aszowa�em to w oka mgnieniu.
Dudu� patrzy� na mnie zgorszony.
� Zwyczaje dzikich ludzi. Najpierw jedz�, a p�niej dopiero si� myj�.
� Jestem dziki, dziki, dziki! � zawo�a�em. � Je�eli chcesz, to mog� upiec
ci� na ro�nie i spa�aszowa� bez musztardy.
Dudu� uda�, �e nie s�yszy.
� Przepraszam ci� bardzo, czy m�g�by� mnie wreszcie poinformowa�, gdzie
tutaj mo�na si� porz�dnie umy�?
� Informacji udziela si� mi�dzy dwunast� a czternast�. A je�eli chodzi o my-
cie, to b�dziemy mieli sposobno�� wyk�pa� si� w Mi�dzywodziu. Teraz trzeba si�
spieszy�, �eby z�apa� jaki� �rodek lokomocji do Gda�ska.
Na tym zako�czyli�my porann� dyskusj� na temat mycia si� i w og�le higie-
ny. Dudu� by� niepocieszony. Przypuszcza� bowiem, �e za chwil� wypadn� mu
wszystkie z�by i oblez� go najpaskudniejsze insekty. W kiepskim nastroju zabra�
si� do �niadania. Nareszcie otworzy� lotnicz� torb�, w kt�rej znajdowa�y si� wy-
twory sztuki kulinarnej rodziny F�ferskich. Czego tam nie by�o! Ciel�cinka na
zimno, udko kurze, kanapki z szynk� i pol�dwic�, karp w galarecie, kilka rodza-
j�w sera, termos z gor�c� herbat� i pyszny placek z wi�niami. Pyszny dla
Dudusia,
lecz nie dla mnie, bo Dudu�, niezwykle skupiony, wyj�� z torby serwetk�, roz�o-
�y� j� na piasku i z tajemniczym u�miechem zabra� si� do konsumowania dar�w
kuchni babci F�ferskiej.
� Smacznego � powiedzia�em, pe�en nadziei, �e cioteczny brat raczy za-
uwa�y� moj� obecno�� i uwzgl�dni� m�j apetyt.
Ten skin�� tylko g�ow�. Potem powiedzia� rzeczowo:
� Ro�niemy, musimy dobrze si� od�ywia�. Uczeni obliczyli, �e w naszym
wieku potrzeba dwu tysi�cy czterystu kalorii dziennie. Jak my�lisz, na ile mi to
wystarczy?
� To zale�y.
� Od czego?
� Czy b�dziesz sam jad�, czy si� podzielisz.
� Przecie� ju� zjad�e� �niadanie.
� Zjad�em dopiero sze��dziesi�t kalorii.
� Jak na posi�ek poranny, to ci wystarczy. � Wbi� z�by w udko kurcz�cia
i dorzuci� ot tak sobie: � W�a�ciwie gdzie my jeste�my?
� Pod P�o�skiem, na �onie natury.
� A mieli�my by� w Gda�sku.
� Jestem pewny, �e dzisiaj jeszcze tam wyl�dujemy.
Po �niadaniu, z�o�onym z tysi�ca dwustu kalorii, w Dudusia wst�pi� nowy
duch. Przebra� si� szybko w swoje galowe ubranie, zawi�za� muszk� i poprosi�,
�ebym mu pom�g� zamkn�� walizk�. Potem ruszyli�my w nieznanym kierunku.
Po drodze powiedzia�em F�ferskiemu:
� Stary, je�eli chcesz dojecha� do Mi�dzywodzia, to musisz mnie s�ucha�.
Autostop to nie podr� z wycieczk� orbisowsk� do Z�otych Piask�w. Tu trzeba
mie� m�d�ek elektronowy i kombinowa�, bo jak nie b�dziemy kombinowa�, to
nie zajedziemy nawet do P�o�ska.
Dudu� wys�ucha� w skupieniu.
� Pami�taj � dorzuci�em � �eby� nie odstawia� takich numer�w jak wczo-
raj. Je�eli ja m�wi�, �e masz b��d w wymowie � to masz, je�eli m�wi�, �e jeste�
upo�ledzony � to jeste�.
� Wypraszam sobie! � zaprotestowa�.
� Mo�esz sobie wyprasza�, ale to niczego nie zmieni.
� Babcia m�wi�a, �e ty masz zbyt rozwini�t� wyobra�ni� i dlatego bujasz
czasami jak naj�ty.