12397

Szczegóły
Tytuł 12397
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

12397 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 12397 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

12397 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Henry Miller U�MIECH U ST�P DRABINY Nic nie mog�o uja� blasku niezwyk�emu usmiechowi, kt�ry rysowa� si� na smutnej twarzy Augusta. Na arenie cyrkowej usmiech ten przybiera� w�asny charakter, oderwany, wyolbrzymiony, wyra�ajacy to, co niewypowiedziane. U st�p drabiny si�gajacej do ksi�yca August siada� zwykle pogra�onv w zadumie, z usmiechem zastyg�ym na twarzy, b�adzac myslami gdzies daleko. To udawanie ekstazy, doprowadzone do doskona�osci, wywiera�o zawsze na widowni wra�enie cze.fros wyjatkowo absurdalnego. Wielki faworyt publicznosci mia� w zanadrzu wiele sztuczek, ale ta by�a nieprzescigniona. Nigdy jeszcze �aden b�azen nie stara� si� przedstawi� cudu wniebowstapienia. Wiecz�r po wieczorze siedzia� tak czekajac, a� traci PO nosem siwa klacz, kt�rej srzywa spada�a do ziemi strumykami z�ota. Dotkniecie ciep�ego nyska k'aczv ra jego karku by�o jak po�esnalnv nocaJunek kochanki: budzi�o go delikatnie, tak �agodnie, jak rosa o�ywia ka�de zdzb�o trawy. W blasku reflektora le�a� swiat, w kt�rym August rod?,i� si� co wieczora na nowo. swiat ten obejmowa� jedynie te przedmioty, zwierz�ta i istoty, kt�re mieszcza si� w zaczarowanym kr�gu. St�, krzes�o, dywan; klacz, dzwonek, papierowa obr�cz; wieczna drabina, ksi�yc przybity gwozdziami do stropu, p�cherz koz�a. August i jego towarzysze umieli z ich pomoca odtworzy� co wiecz�r dramat wtajemniczenia i m�cze�stwa. Skapane w koncentrycznych kr�gach cieni wznosi�y si� amfiteatralnie rz�dy twarzy ludzkich, przedzielone tu i �wdzie pustymi miejscami, kt�re swiat�o reflektora liza�o z chciwoscia j�zyka szukajacego brakujacego z�ba. Muzykanci p�ywajacy w pyle i promieniach swiat�a magnezji przywar]! do swoich instrument�w jak zahipnotyzowani, cia�a ich ko�ysa�y si� niby trzciny w migotliwej grze swiate� i cieni. Cz�owiek z gutaperki zawsze fika� kozio�ki w takt przyt�umionego werbla na b�bnie, je�d�acego na oklep ekwilibryst� zawsze zapowiada�y fanfary na trabkach. Augustowi towarzyszy� przy jego �ama�cach raz cienki pisk skrzypiec, to zn�w drwiace tony klarnetu. Ale gdy nadchodzi�a chwila wpadni�cia w trans, muzykanci, jakby pod wp�ywem nagiego natchnienia, scigali Augusta skokami od jednej spirali wniebowzi�cia do drugiej, podobnie jak koniki przybite do platformy dziko rozp�dzonej karuzeli. Co wiecz�r nak�adajac szmink� August rozprawia� sam 'f, soba. Foki, bez wzgl�du na to, co musia�y robi�, zawsze zostawa�y fokami. Ko� zostawa� koniem, st� sto�em. Tymczasem August, pozostajac cz�owiekiem, musia� sta� si� czyms wi�cej: przyswoi� sobie moc bardzo szczeg�lnej istoty o bardzo szczeg�lnym darze. Mia� doprowadzi� ludzi do smiechu. Nie by�o trudno doprowadzi� ludzi do p�aczu czy nawet do smiechu: odkry� to ju� dawno, kiedy mu si� jeszcze nie sni�o, �e wstapi do cyrku. August mia� jednak wi�ksze aspiracje � pragna! nape�ni� swych widz�w radoscia, kt�ra okaza�aby si� niezniszczalna. W�asnie ta pasja kaza�a mu ongis po raz pierwszy usias� u st�p drabiny i udawa� ekstaz�. Czysty przypadek sprawi�, �e zapad� wtedy w stan podobny do transu � zapomnia�, co mia� dalej robi�. A gdy si� ockna�, nieco speszony i niezwykle na wszystko wyczulony, spostrzeg�, �e go �ywio�owo oklaskuja. Nast�pnego wieczoru powt�rzy� eksperyment, tym razem swiadomie, modlac si�, aby bezmyslny, ochryp�y smiech, kt�ry tak �atwo udawa�o mu si� wywo�ywa�, ustapi� miejsca najwy�szej radosci, jaka pragna� przekaza�. Ale co wieczora, mimo najwi�kszych wysi�k�w, oczekiwa�a go zawsz� taka sama burza oklask�w. Im wi�kszym powodzeniem cieszy�a si� ta ma�a scenka u st�r> drabiny, tym bardziej goraczkowa� si� August. Co wiecz�r smiech widowni bardziej zgrzyta� mu w uszach. W ko�cu sta� si� nie do zniesienia. A� jednego wieczora nagle zmieni� si� w drwiny i gwizdanie, po c?vm na aren� posypa�y si� kapelusze, ogryzki. a tak�e i twardsze przedmioty. August nie ockna� si� z transu, w kt�rv zn-nadl. Przez trzydziesci minut publicznos� czeka�a ciern�iwie; potem zacz�a si� nieookoir, c^ podejrzewa�, a� wreszcie napi�cie p�k�o w gwa�townym wybuchu szyderstwa. Gdy August przyszed� do przytomnosci w swojej garderobie, zdumia� si�, zobaczywszy pochylonego nad soba lekarza. Twarz i g�owa klowna pokryta by�a mn�stwem ran i si�c�w, krew zakrzep�a na szmince zmieniajac go do niepoznania. Wyglada� jak och�ap porzucony na klocu u rzeznika. Po nag�ym zerwaniu kontraktu August uciek� ze swego cyrkowego swiata. Nie chcac podejmowa� na nowo egzystencji klowna uda� si� na w�dr�wk�. P�yna� z fala, nieznany, nie rozpoznawany, posr�d milion�w tych, kt�rych nauczy� smia� si�. W sercu nie nosi� �alu do nikogo, tylko g��boki smutek. Toczy� z soba nieustanna walk�, aby powstrzyma� nap�ywajace do oczu �zy. Zrazu pogodzi� si� w duchu z ta nowa sytuacja. Ot po prostu � m�wi� sobie � to tylko z�e samopoczucie spowodowane nag�a zmiana d�ugotrwa�ego trybu �ycia. Ale gdy min�o wiele miesi�cy, zrozumia� stopniowo, �e op�akuje strat� czegos, co mu zosta�o odj�te -- nie mocy doprowadzania ludzi do smiechu, o nie! � o to nie dba� ju� wcale. Czegos innego, g��bszego, czegos, co by�o jego wy�aczna w�asnoscia. A� pewnego dnia sta�o si� dla niego jasne, �e ju� dawno, bardzo dawno nie zazna� stanu b�ogosci. To odkrycie wprawi�o go w takie dr�enie, �e nie m�g� si� doczeka�, kiedy znajdzie si� w swoim pokoju. Zamiast jednak pobiec co rychlej do hotelu, przywo�a� taks�wk�, i kaza� zawiez� si� na peryferie miasta. � Ale dokad mam jecha�? � dopytywa� si� kierowca. � Wszystko jedno, tam gdzie sa drzewa! �rzuci� niecierpliwie August. � Byle szybko, to bardzo pilne. Kolo jakiegos sk�adu wagla natrafili na samotne drzewo. August kaza� zatrzyma� samoch�d. � Czy to tutaj? � zapyta� kierowca nie wiedzac, o co chodzi. � Tak, i prosza mnie zostawi� w spokoju � odpowiedzia� August. D�ugo, chyba ca�a wiecznos�, wysila� sia, aby odtworzy� nastr�j podobny do tego, jaki stanowi� zwykle preludium wieczornego przedstawienia U st�p drabiny. Niestety swiat�o dzienne by�o bezlitosne, palace s�o�ce razi�o jego oczy. �Najlepiej posiedz� tu sobie, p�ki nie zapadnie ciemnos� � pomysla�. � Gdy wzejdzie ksi�yc, wszystko wr�ci do dawnego stanu." Szybko usna�, spa� ci�kim snem i sni�o mu SI�, �e znowu jest na arenie. Wszystko by�o tak jak zawsze, tyle tylko, �e nie dzia�o si� to w cyrku. Dach znik�, sciany uwali�y si� na boki. Nad nim, wysoko na niebie, swieci� prawdziwy ksi�yc, ksi�yc, kt�ry � zdawa�o si� � mkna� poprzez nieruchome chmury. Zamiast zwyk�ego kolistego amfiteatru �awek dooko�a wznosi�y si� �agodnie a� do samego nieba istne sciany z ludzkich twarzy. Nie by�o s�ycha� smiechu ani szeptu. Wisieli tam, ogromne mn�stwo widm, zawieszeni w bezbrze�nej przestrzeni, ka�dy z nich ukrzy�owany. Sparali�owany zgroza August zapomnia�, co mia� w�asciwie uczyni�. Po nieznosnym okresie niepewnosci, kiedy udawa�o mu si�, �e jest jeszcze okrutniej opuszczony i osamotniony, ni� by� kiedykolwiek sam Zbawiciel, rzuci� sia jak szalony, by uciec z areny. Ale z ka�dej strony wszystkie wyjscia by�y zatarasowane. W rozpaczy podbiegi do drabiny i zacza� si� na nia goraczkowo wdrapywa�. Wspina� si� i wspinal, a� mu zabrak�o tchu. Zatrzymawszy sia wi�c na chwila, zebra� si� na odwag�, otworzy� oczy i spojrza� doko�a. Naprz�d w d�. Podstawa drabiny by�a prawie niewidoczna, tak g��boko pod nim le�a�a ziemia. Potem spojrza� w g�ra, szczeble drabiny pi�trzy�y sia jeden nad drugim bez ko�ca, przebijajac chmury, przenikajac sam b��kit niebieski, na kt�rym Spoczywa�y gwiazdy. Drabina si�ga�a a� do ksi�yca. By� to ksi�yc, kt�ry le�a� poza gwiazdami, ksi�yc nies�ychanie odleg�y, praylepiony do najwy�szego sklepienia jak zamarzni�ty kra�ek. August zapia-ka�, a potern zaszlocha�. Jak s�abe echo zrazu powsciagane, ale stopniowo przechodzace w lament oceanu, dobieg�y do jego uszu j�ki i zawodzenia nieprzeliczonej rzeszy, kt�ra go otacza�a murem. - Okropne � wyszepta�. - - Jakby narodziny i smier� r�wnoczesnie. Jestem uwi�ziony w czys�cu. I zemdla�, spad� na wznak w nicos�. Odzyska� przytomnos� w chwili, gdy zda� sobie spraw�, �e ziemia zbli�a si� gwa�townie, aby go przyja� na swe �ono. To � wiedzia� dobrze �� b�dzie koniec Augusta, prawdziwy koniec, smier� smierci. I wtedy, jak b�ysk no�a, przemkn�o mu przez mysl wspomnienie. Pozosta�a mu ledwie sekunda, mo�e p� sekundy, i ju� go nie b�dzie. C� to takiego drgn�o w g��bi jego istoty, b�ysn�o jak stalowa klinga, po to tylko, aby poprzedzi� popadniecie w nie-pami��? Mysla� z taka szybkoscia, �e w znikomym u�amku sekundy, kt�ry mu jeszcze pozosta�, potrafi� dokona� przegladu ca�ego swego �ycia. Ale najwa�niejszej w �yciu chwili, klejnotu, wok� kt�rego skupia�y si� wszystkie istotne wydarzenia z przesz�osci, nie zdo�a� wskrzesi�. Samo jego objawienie spada�o W g�ab razem z nim. Gdy� wiedzia� teraz, �e kiedys, w pewnej chwili, wszystko zosta�o mu wyjasnione. A teraz, kiedy mia� umrze�, w ostatnim momencie �ycia, wydarto mu to, ten najwy�szy dar. Jak skapiec, z niepoj�ta chytroscia i pomys�owoscia, August potrafi� do-kaza� rzeczy niemo�liwej. Schwyciwszy w locie �w ostatni u�amek sekundy, kt�ry by� mu jeszcze dany, zacza� go dzieli� na niesko�czenie ma�e chwilki trwania. Zadno z doswiadcze� jego czterdziestoletniego �ycia, nawet wszystkie chwile radosci razem wzi�te, nie mog�y by� por�wnane ze zmys�owa rozkosza, kt�rej doznawa� gospodarzac oszcz�dnie rozszczepionymi na niesko�czenie drobne okruchy fragmentami tej eksplodujacej czastki sekundy. Ale gdy ju� posieka� t� ostatnia chwilk� na niesko�czenie drobne kawa�eczki, tak �e otoczy�y go niby bezmierna paj�czyna trwania, dokona� alarmujacego odkrycia, �e utraci� moc wspominania. Sta� si� nie zapisana karta. Nazajutrz, wyczerpany uczuciowo spustoszeniami wyrzadzonymi przez ten sen, August postanowi� pozosta� w pokoju. Dopiero pod wiecz�r za-krzatna� si� oko�o siebie. Ca�y dzie� sp�dzi� by� W ��ku, apatycznie igrajac mn�stwem wspomnie�, kt�re z jakiegos niewyt�umaczonego po- wodtf�-opad�y go jak plaga szara�czy. W ko�cu, znu�ony miotaniem si� w olbrzymim kotle wspomnie�, ubra� si� i wyszed� na miasto, aby zgubi� si� w t�umie. Z trudnoscia tylko uda�o mu si� uprzytomni� sobie nazw� miasta, po ulicach kt�rego spacerowa�. Na peryferiach natkna� si� na grup� cyrkowc�w, jedna z w�drownych trup, kt�re sp�dzaja �ycie na ko�ach. Serce zacz�o mu gwa�townie bi�. Podbieg� impulsywnie do jednego z woz�w, roulot-tes � ustawionych w krag � i niesmia�o wszed� po ma�ych schodkach opuszczonych z ty�u wozu. W�asnie mia� zapuka� do drzwi, gdy powstrzyma�o go r�enie konia tu� za jego plecami. W chwil� potem pysk ko�ski musna� jego grzbiet. G��boka rados� przenikn�a Augusta do g��bi. Objawszy ramionami kark zwierz�cia przem�wi� do� �agodnie, pieszczotliwie, jakby witajac dawno utraconego przyjaciela. Drzwi za jego plecami otworzy�y si� raptownie i rozleg� SI� g�os kobiety, st�umiony okrzyk zdumienia- August zaskoczony, niemal straciwszy g�ow�, wybaka�: � To tylko ja... August! � August? � powt�rzy�a jak echo kobieta. � Nie znam takiego. � Prosz� mi wybaczy� - - mamrota� przepraszajaco, �� Ju� chyba p�jd�. Odszed� zaledwie kilka krok�w, gdy us�ysza� wo�anie kobiety. � Hej, Auguscie! Wracaj! Czemu uciekasz? Zatrzyma� si� jak wryty, odwr�ci� si�, zawaha� przez chwil�, a potem usmiechna� si� szeroko. Bieg�a do niego z wyciagni�tymi r�koma. Ogarna�go lekki pop�och. Przez kr�tka chwil� mia� ochot� zawr�ci� na pi�cie i uciec. Ale by�o ju� za p�zno. Ramiona kobiety zamkn�y si� wok� niego, mocno go obejmujac. - August! August! � wo�a�a raz po raz. � �e te� ja ciebie nie pozna�am! Na te s�owa August zblad�. Po raz pierwszy w czasie jego b�akania si� ktos go rozpozna�, stana� przy nim. Kobieta wcia� jeszcze trzyma�a go jak w kleszczach. Ca�owa�a go to w jeden policzek, to w drugi, to w czoio, to w usta. August trzas� si� ca�y. - Czy m�g�bym dosta� kawa�ek cukru? � poprosi�, gdy wreszcie zdo�a� si� oswobodzi�. � Cukru? - Tak, dla konia. Gdy kobieta szpera�a w wozie szukajac cukru, usadowi� si� wygodnie na schodkach. Ko� muska� mu kark mi�kkimi, dr�acymi chrapami. Dziwnym zbiegiem okolicznosci w�asnie w tym momencie ksi�yc wystrzeli� jak raca zza odleg�ych wierzcho�k�w drzew. Cudowny spok�j ogarna� Augusta. Przez par� sekund � nie trwa�o to d�u�ej � znajdowa� si� jakby w b�ogim, narkotycznym snie. Potem z wozu wypad�a kobieta, gdy zeskakiwa�a na ziemi�, jej szeroka sp�dnica dotkn�a ramienia Augusta. - Myslelismy, �e ju� nie �yjesz � powiedzia�a siadajac w trawie u jego st�p. � I wszyscy szukali ciebie � doda�a �ywo, podajac mu jeden kawa�ek cukru za drugim. S�ucha� w milczeniu jej paplania. Znaczenie s��w dociera�o do niego z wolna, bardzo powoli, jak gdy-by w�drujac do jego uszu z bardzo daleka. Poddawa� si� rozkosznemu uczuciu, rozchodzacemu si� po ca�ym ciele, gdy ciep�y, wilgotny'pysk ko�ski dotyka� wn�trza jego d�oni. Prze�ywa� znowu, bardzo intensywnie �w stan posredni, jakiego zwykle doswiadcza� co wiecz�r u st�p drabiny, okres pomi�dzy zapadni�ciem w b�ogostan i burza oklask�w, kt�re dochodzify zawsze do jego uszu jak huk odleg�ego grzmotu. Nawet przez mysl mu nie przesz�o, aby wr�ci� do hotelu po swoje nieliczne rzeczy. Rozpostar� koc na go�ej ziemi przy ognisku i, zamkni�ty w magicznym kr�gu k� i woz�w, le�a� bezsennie, wodzac oczyma za bladym biegiem ksi�yca. Gdy wreszcie zanikna� oczy, postanowi� ju�, �e przy�aczy si� do trupy. Wiedzia�, �e mo�e tym ludziom zaufa�, �e potrafia zachowa� w tajemnicy, kim on jest. Pomaganie przy ustawianiu namiotu, rozwijanie wielkich dywan�w, przesuwanie cyrkowych rekwizyt�w, pojenie i oporzadzanie koni, wykonywanie tysiaca innych drobnych funkcji i czynnosci, kt�rych od niego wymagano, wszystko to by�o dla Augusta zr�d�em niezmaconej radosci. Zatraci� si� z oddaniem w wykonywaniu czarnej roboty, kt�ra wype�nia�a mu ca�e dnie. Od czasu do czasu pozwala� sobie na luksus ogladania przedstawienia jako widz. Wtedy nowymi oczyma obserwowa� zr�cznos� i odwag� swoich towarzyszy w�dr�wki. Niema gra klown�w szczeg�lnie go ciekawi�a; pantomima, o wymowie bardziej dla niego zrozumia�ej teraz ni� w�wczas, gdy sam by� jednym z nich. Doznawa� uczucia swobody, kt�rego pozbawiony by� jako wykonawca. Jak�e dobrze by�o pozby� si� roli, pogra�y� si� bez reszty w sza-rzy�nie �ycia, sta� si� py�kiem, a mimo to... no tak, wiedzie�, �e jest si� wcia� jeszcze czastka tego wszystkiego, �e jest si� wcia� jeszcze u�ytecznym, mo�e nawet w ten spos�b bardziej u�ytecznym. Jakim�e egotyzmem by�o wyobra�anie sobie, �e skoro si� umie doprowadzi� ludzi do smiechu i do �ez, wyswiadcza si� im przez to wielkie dobrodziejstwo! Nie zbiera� ju� wi�cej oklask�w, nie by�o huragan�w smiechu, nie by�o pochlebstw. Dawano mu cos o wiele lepszego, o wiele bardziej pokrzepiajacego � usmiechy. Usmiechy wdzi�cznosci? Nie. Usmiechy uznania. Przyj�to go znowu jako istot� ludzka, akceptowano dla niego samego, za to � cokolwiek by to by�o- � co go wyr�nia�o, a r�wnoczesnie �aczy�o 7. bliznimi. Przypomina�o to drobna monet�, kt�ra, gdy cz�owiek jest w potrzebie, rozgrzewa serce tak, jak nigdy tego nie czynia grube banknoty. W ciep�e tych usmiech�w, kt�re zbiera� co dzie� jak dojrza�e ziarno, August o�ywi� si�, rozkwit� na nowo. Obdarzony niewyczerpanymi zasobami hojnosci, skory by� zawsze robi� wi�cej, ni� od niego wymagano. �adne �adanie, kt�re mu stawiano, nie by�o zbyt wyg�rowane � tak to teraz odczuwa�. Krzatajac si�. przy swoich zaj�ciach mrucza� ustawicznie pod nosem trzy s�owa: �d votre service". Wobec zwierzat nie ba� si� rn�-wi� tego g�osno, nie by�o potrzeby zataja� przed nimi tych prostych s��w. !tA votre service", przemawia� do klaczy zak�adajac jej na kark worek z obrokiem. Tak samo zwraca� si� do fok klepiac je po lsniacych grzbietach. Czasem te�, gdy potykajac si� wychodzi� z cyrkowego namiotu w rozjarzona gwiazdami noc, spoglada� w niebo jak gdyby usi�ujac przenikna� wzrokiem zas�on�, kt�ra chroni nasze oczy od chwa�y stworzenia, i mrucza� mi�kko i z szacunkiem: �A votre service, Grand Seigneur!" Jeszcze nigdy August nie doznawa� takiego spokoju, zadowolenia, trwa�ej radosci. W dni wyp�aty szed� do miasta ze swym skromnym zarobkiem i �azi� po sklepach szukajac podarunk�w dla dzieci � a tak�e dla zwierzat. Dla siebie tylko troch� tytoniu, nic wi�cej. Wtem, pewnego dnia, klown Antoine zachorowa�. August siedzia� przed, jednym z woz�w, �atajac par� starych spodni, kiedy mu o tym powiedziano. Wymamrota� kilka s��w wsp�czucia i dalej naprawia� spodnie. Zrozumia� oczywiscie natychmiast, �e to niespodziane wydarzenie dotyczy tak�e i jego. Nie by�o �adnych watpliwosci, �e poprosza go, aby zastapi� Antoine'a. Usi�owa� st�umi� podniecenie, kt�re nagle zacz�o w nim narasta�. Stara� si� spokojnie i trzezwo rozwa�y�, jakiej odpowiedzi udzieli, gdy do tego dojdzie. D�ugo czeka�, aby ktos do niego przyszed�, ale nikt si� nie pokaza�. Nikt inny nie m�g� zastapi� Antoine'a, tego by� pewny. C� wi�c ich powstrzymywa�o? W ko�cu wsta� i zacza� si� wa��sa�, jedynie po to, aby im przypomnie�, �e jest, aby mogli mu zada� to pytanie, gdy tylko zapragna. Ale nikt nie stara� si� nawiaza� z nim rozmowy. Wreszcie zdecydowa� si� sam prze�ama� lody. Bo niby dlaczego nie? Dlaczeg� by nie rniai za- ofiarowa� im swoich us�ug? Czu� si� taki silny, pe�en dobrej woli wobec wszystkich. Zosta� znowu klownem nie by�o dla niego niczym, absolutnie niczym. M�g� r�wnie dobrze w razie potrzeby by� sto�em, krzes�em, drabina. Nie domaga� si� dla siebie �adnych specjalnych przywilej�w; by� jednym z nich, by� got�w dzieli� ich troski i niepowodzenia. �- S�uchajcie no! � powiedzia� do dyrektora, gdy w ko�cu z�apa� go w jakims kacie. � Jestem got�w zastapi� dzis wiecz�r Antoine'a. Chyba... � zawaha� si� przez chwil� � ...chyba �e macie na oku kogo innego. � Nie, Auguscie, dobrze wiesz, �e nie ma nikogo pr�cz ciebie. Bardzo zacnie 7- twojej strony, �es si� zaofiarowa�... � No wi�c! � przerwa� niecierpliwie August. � Mo�e boicie si�, �e nie potrafi� ju� wyst�powa�? � O nie, ale� skad! To by�by dla nas wielki zaszczyt.... � O c� wi�c chodzi? � nalega� August niemal trz�sac si� z obawy, bo zrozumia� ju�, �e kieruje nimi takt i delikatnos�. �- Widzisz, to jest tak! � zac/a� dyrektor powoli i kanciasto jak zawsze. - - Rozmawialismy ju� o tym miedzy soba. Wiesz sam, jak z toba jest. Wi�c gdybys teraz zastapi� Antoine'a... Do licha! c� to ja wygaduj�! No, no, nie patrz tak na mnie! Pos�uchaj, ch�opie, co to ja mia�em powiedzie�... no tak, w�asnie... nie chcemy rozdrapywa� starych ran. Rozumiesz? August poczu�, �e �zy cisna mu si� do oczu. Z�apa� obie du�e d�onie dyrektora, �agodnie trzyma� je w swoich i rozp�yna� si� w milczacych podzi�kowaniach. - Pozw�lcie mi go dzis zastapi� - - prosi�. � Jestem do waszej dyspozycji, dop�ki b�dzie potrzeba,.tydzie�, miesiac, p� roku. Sprawi mi to tylko przyjemnos�, naprawd�! Nie odm�wicie mi tego, prawda? W par� godzin p�zniej August siedzia� przed lu- . strem studiujac swoja twarz. Mia� zwyczaj co wiecz�r przed na�o�eniem szmir.ki wpatrywa� si� przez d�uga chwil� w swoje odbicie w lustrze. By� te. jego spos�b przygotowywania si� do wyst�pu. Usiad�szy przed lustrem patrzy� na swoja smutna twarz, a potem nagle zaczyna� wymazywa� ten obraz � nak�ada� nowe oblicze, znane wszystkim i przyj�te powszechnie jako twarz Augusta. Prawdziwego Augusta nie zna� nikt, nawet jego przyjaciele, gdy� s�awa uczyni�a z niego samotnika. Siedzac tak, ogarni�ty wspomnieniami tysi�cy takich wieczor�w przed lustrem, August zaczyna� rozumie�, �e �ycie na uboczu, ten �ywot zazdrosnie strze�ony jako w�asny, ta tajemna egzystencja, kt�ra mia�a chroni� jego osobowos�, nie by�a wcale �yciem, nie by�a w rzeczy samej niczym, nawet cieniem �ycia. Zacza� naprawd� �y� dopiero od dnia, w kt�rym przy�aczy� si� do trupy, od chwili, gdy wzia� si� do najni�szych pos�ug. Owo tajne �ycie rozwia�o si� prawie bez jego wiedzy. Sta� si� znowu cz�owiekiem takim jak inni, pope�niajacym wszystkie te niedorzeczne, b�ahe, konieczne uczynki co inni � i by� dzi�ki temu szcz�sliwy, dni jego by�y wype�nione trescia. Dzis w nocy wystapi nie jako August, s�ynny w ca�ym swiecie klown, lecz jako Antoine, o kt�rym nikt nie s�ysza�. Nie majac ani g�osnego nazwiska, ani s�awy, Antoine przyjmowany by� co wieczora jako cos zupe�nie naturalnego, oczywistego. Burzliwe oklaski nie �egna�y go, gdy schodzi� z areny; ludzie po prostu usmiechali si� pob�a�liwie nie okazujac jego sztuce wi�cej uznania ni� zadziwiajacym popisom tresowanych fok. W tym momencie niepokojaca mysl zburzy�a jego marzenia. W�asnie to swoje puste �ycie osobiste stara� si� dotychczas zawsze ukry� za wszelka cen� przed oczyma publicznosci. Ale co b�dzie, jesli dzis wieczorem ktos go pozna, rozpozna w nim klowna Augusta? To by�aby katastrofa! Nigdy ju� nie m�g�by zazna� chwili spokoju, scigano by go z miasta do miasta, zmuszano do t�umaczenia si� z dziwnego zachowania, nalegano, aby z powrotem zaja� nale�ne sobie miejsce posr�d wielkich gwiazd. Niejasno przeczuwa�, �e kto wie, czy nie oskar�ono by go wr�cz o zamordowanie Augusta. August sta� si� bo�yszczem, nale�a� do ca�ego swiata, kto wie, do czego si� posuna w dr�czeniu go... Zapukano do drzwi. Ktos zajrza�, aby zobaczy�, czy wszystko w porzadku. Po paru s�owach August zapyta�, jak si� ma Antoine. � Lepiej, mam nadziej�? � Nie! � odparf tamten z troska, � Wyglada na to, �e stan jego si� pogarsza. Nikt nie wie, co mu w�asciwie dolega. Mo�e wpadniesz do niego na chwil� przed wyjsciem na aren�, dobrze? � Ale� naturalnie � odpar� August. � Za par� minut tam b�d�. � I charakteryzowa� si� dalej. Gdy August przyszed� do niego, Antoine prze- wraca� si� w goraczce. Schylajac si� naci chorym August uja� jego wilgotna od potu d�o� i cicho powiedzia�: - Biedaku! Czy m�g�bym ci w czyms pom�c? Antoine wpatrywa� si� w niego t�po przez d�uga chwil�. Patrzy� z wyrazem twarzy cz�owieka przygladajacego si� swemu odbiciu w lustrze. August powoli zrozumia�, co dzieje si� w m�zgu chorego. � To ja, August �� odezwa� si� �agodnie. � Wiem! � wyszepta� Antoine � To ty... ale to m�g�bym r�wnie dobrze by� ja. Nikt nie zauwa�y�by r�nicy. A ty jestes wielki, podczas gdy ja nigdy nie by�em nikim. � W�asnie sam o tym mysla�em przed chwila � wyzna� August z zatroskanym usmiechem. � To zabawne, prawda? Odrobina t�ustej szminki, wyd�ty p�cherz, smieszny str�j � jak ma�o trzeba, aby zamieni� si� w nikogo! Oto czym jest ka�dy z nas, nikim. A r�wnoczesnie ka�dym. Nie nas ludzie oklaskuja, lecz siebie samych. Musz� zaraz is�, ale najpierw, m�j drogi, powiem ci cos, czego dowiedzia�em si� dopiero niedawno... By� soba, tylko soba, to wielka rzecz. Ale jak tego do-kaza�, jak tego dopia�? Ach, to najtrudniejsza sztuczka. Trudnos� polega w�asnie na tym, �e nie wymaga to �adnego wysi�ku. Po prostu nie trzeba chcie� by� tym czy owym, wielkim czy ma�ym, zr�cznym czy niezr�cznym... rozumiesz? Robisz, co ci wpada w r�k�, ale robisz to ch�tnie, bien enten-du. Bo nie ma rzeczy niewa�nej. Nie ma. Zamiast smiechu i oklask�w otrzymujesz usmiechy. Drobne usmiechy zadowolenia, i tyle! Ale to w�asnie jes"t wszystkim � to wi�cej, ni� ktos m�g�by pragna�. Odwalasz czarna robot�, uwalniasz ludzi od ich ci�ar�w, To im daje szcz�scie, ale ciebie czyni to o wiele bardziej szcz�sliwym, rozumiesz? Naturalnie musisz to wszystko robi�, rzec by mo�na, niepostrze�enie. Nie wolno nigdy dopusci�, aby zrozumieli, jaka ci to sprawia przyjemnos�. Jesli raz si� w tym po�apia, poznaja tw�j sekret, przepad�es. B�da ci� nazywa� egoista, cho�bys stawa� dla nich na g�owie. Mo�esz robi� dla nich wszystko, mo�esz dos�ownie zabija� si� w jarzmie, dop�ki nie podejrzewaja, �e to oni ciebie obdarzaja (Jajac ci rados�, kt�rej nigdy bys nie m�g� zgotowa� sam sobie... Ale dos� tego, Antoine, nie mia�em zamiaru d�ugo si� nad tym rozwodzi�. W ka�dym razie dzis wieczorem to ty mnie obdarowujesz. Dzis wieczorem mog� by� soba b�dac toba. To nawet lepiej ni� by� samym soba, compm? Tu zamilk�, bo gdy wypowiada� swoja ostatnia mysl, nagle przyszed� mu do g�owy genialny pomys�. Nie m�g� jednak natychmiast podzieli� si� nim z Antoine'em. By�o z tym zwiazane pewne ryzyko, mo�e nawet pewne niebezpiecze�stwo. Ale nie chcia� teraz o tym mysle�. Musia� si� spieszy�, sprawdzi� to w praktyce mo�liwie jak najszybciej... mo�e jeszcze nawet tego wieczoru. � S�uchaj, Antoine � rzuci� niemal opryskliwie, zbierajac si� do odejscia. � Wystapi� dzisiaj, a mo�e te� i jutro, ale potem lepiej, �ebys wsta� i sam wzia� si� do roboty. Nie mam ochoty zosta� znowu klownem, rozumiesz? Wpadn� do ciebie^ jutro rano. Mam ci jeszcze cos do powiedzenia, cos, co ci� rozrusza. Umilk� na chwil�, odchrzakna� i doda�: � Zawsze chcia�es by� kims, h�? Pami�taj 0 tym! Chodzi mi po g�owie pewien pomys�, od ciebie zale�y, jak go wykorzystasz. No, na razie badz zdr�w i dobranoc. Poklepa� Antoine'a szorstko po ramieniu, jak gdyby chcac go skrzepi�. Zmierzajac do drzwi uchwyci� wzrokiem s�aby cie� usmiechu na wargach chorego. Zamkna� cicho drzwi za soba 1 stapajac na palcach wyszed� w mrok nocy. Gdy nucac pod nosem zda�a� w kierunku wielkiego namiotu, mys], kt�ra ow�adn�a nim przed chwila, zacz�a si� krystalizowa�. Trudno mu by�o doczeka� si� chwili wyst�pu, tak bardzo pali� si�, aby wprowadzi� w �ycie sw�j plan. �Dzis � m�wi� sobie w duchu dr�ac z niecierpliwosci � dam takie przedstawienie, jakiego jeszcze swiat nie widzia�. Poczekajcie tylko, moi mili, poczekajcie no, a� August wam poka�e, co umie." Doprowadzi� si� do stanu tak szalonego podniecenia, �e gdy wreszcie przy wt�rze paru piskliwych ton�w skrzypiec wyskoczy� w swiat�o reflektor�w, bryka� jak zbzikowany kozio�. Od chwili gdy stopy jego dotkn�y trocin areny, wszystko by�o czysta improwizacja. O �adnym z tych dzikich, wariackich sus�w i �ama�c�w nigdy przedtem nawet nie pomysla� ani te� tym bardziej ich nie pr�bowa�. Sta� si� wymazana tablica, na kt�rej wypisa� teraz niezatartymi literami imi� Antoine'a. Gdyby tylko Antoine by� przy tym obecny, gdyby m�g� by� swiadkiem w�asnego debiutu jako wielkiej gwiazdy! W par� minut August zorientowa� si�, �e trzyma publicznos� w garsci. A przecie� on dopiero � m�wiac obrazowo � zacza� si� rozgrzewa�. ~~ Poczekajcie, poczekajcie no, moi drodzy � mrucza� pod nosem miotajac si� na arenie. � To jeszcze nic, Antoine dopiero si� rodzi, nawet jeszcze nie zacza� kopa� n�kami. Po wst�pnej scence otoczy� go natychmiast t�um podnieconych cyrkowc�w. Znalaz� si� tam i dyrektor. � Chyba zwariowa�es? � by�y pierwsze jego s�owa. � Chcesz zupe�nie zniszczy� Antoine'a? � Nic si� nie b�jcie � odpar� August rozpromieniony radoscia. � Ja robi� Antoine'a. Cierpli- . wosci! Zapewniam was, �e wszystko sko�czy si� dobrze. � Przecie� to ju� jest zanadto dobre, w�asnie dlatego gderam. Po tym przedstawieniu Antoine b�dzie sko�czony. Brak�o czasu na wi�cej s��w. Trzeba by�o opr�ni� aren� dla akrobat�w. Trupa by�a nieliczna, wszyscy musieli pomaga�. Gdy znowu przysz�a pora na wyst�py klown�w, wybuch�y przeciag�e oklaski. Ledwie August wysuna� g�ow�, publicznos� urzadzi�a mu burzliwa owacj�. Wo�ano: �Antoine, Antoine!" Krzyczano, tupano nogami, gwizdano, klaskano w r�ce z radosci. �Dawajcie nam Antoine'a!" W�asnie w tej fazie wieczornego przedstawienia Antoine mia� zwykle wyst�p solowy, dos� ograny numer, z kt�rego ostatnie tchnienie inwencji tw�rczej ulotni�o si� ju� bardzo dawno. Ogladajac t� oklepana scenk� co wiecz�r, August przemysliwa� niejednokrotnie, jak zmieni�by w tym ka�dy zwrot, gdyby musia� gra� to sam. I oto znalaz� si� teraz w sytuacji odgrywajacego kaWafy, kt�re tak cz�sto pr�bowa�, czasem nawet we snie. Czu� si� bardzo podobnie jak mistrz, kt�ry k�adzie ostatnie dotkni�cie p�dzla na portrecie porzuconym przez niedba�ego ucznia. Z wyjatkiem samego przedmiotu nie zosta�o w tym nic z orygina�u. Cz�owiek zaczyna� od niewielkich retusz�w tu i �wdzie, a ko�czy� na stworzeniu czegos zupe�nie nowego. August zabra� si� do tego jak natchniony maniak. Nie byio nic do stracenia. Przeciwnie, wszystko mo�na by�o wygra�. Ka�dy nowy wywijas czy grymas oznacza� nowe �ycie dla Antoine'a. Udoskonalajac numer punkt po punkcie, August notowa� sobie w g�owie szczeg�y, aby wyjasni� p�zniej Antoine'owi dok�adnie, jak ma odtwarza� jego osiagni�cia. Fika� kozio�ki, jak gdyby by� jednoczesnie trzema r�nymi istotami: mistrzem Augustem, Augustem jako Antoine'em i Antoine'em jako Augustem. A poza i ponad nimi unosi�a si� czwarta, kt�ra z czasem skrystalizuje si� i stanie bardziej wyrazna; Antoine jako Antoine. Oczywiscie ten nowo zrodzony Antoine, Antoine in excel-sis. Im wi�cej mysla� o tym Antoinie {zadziwiajace by�o, na ile rozwa�a� m�g� sobie pozwoli� b�aznujac), tym bardziej bra� pod uwag� granice mo�liwosci osoby, kt�ra odtwarza�. To o Antoinie mysla�, nie o Auguscie. August nie �y�. Nie mia� najmniejszej ochoty widzie� go wskrzeszonym jako s�ynnego na ca�y swiat Antoine'a. Zale�a�o mu tylko na jednym, aby uczyni� Antoine'a tak s�awnym, by nikt ju� nigdy nawet nie wspomnia� o Auguscie. Nazajutrz rano gazety pe�ne by�y pochwa� dla Antoine'a. August wyjasni� naturalnie sw�j plan dyrektorowi przed udaniem si� na spoczynek poprzedniej nocy. Ustalono, �e powezmie si� wszelkie srodki ostro�nosci, aby zachowa� ca�a spraw� w tajemnicy. Skoro nikt pr�cz cz�onk�w trupy nie wiedzia� o chorobie Antoine'a i skoro sam Antoine wcia� jeszcze nie mia� poj�cia o wspania�ej przysz�osci, jaka mu przygotowywano, widoki by�y raczej pomyslne. August nie m�g� si� oczywiscie doczeka� obiecanej wizyty u Antoine'a. Postanowi� nie pokazywa� . mu gazet od razu, lecz po prostu zawiadomi� go, czego spodziewa si� dokaza� w ciagu tych paru dni, kiedy Antoine b�dzie niezdolny do pracy. Musia� go przekona�, zanim wyjawi mu pe�ni� swego osiagni�cia, inaczej bowiem Antoine'a m�g�by sp�oszy� sukces zdobyty bez �adnego w�asnego wysi�ku. Wszystko to August przepowiada� sobie punkt po punkcie przed udaniem si� do wozu Antoine^a. Ani na chwil� nawet nie przysz�o mu do g�owy, �e to, co chcia� zaproponowa�, by�o dla Antoine'a nie do przyj�cia. Wstrzymywa� si� prawie do popo�udnia, w nadziei, �e w tej porze Antoine b�dzie w odpowiednim nastroju do rozmowy. Wreszcie wyruszy� z radoscia w duszy. By� pewny, �e potrafi przekona� Antoine'a, i� spuscizna, kt�ra mu przekazuje, s�usznie mu si� nale�y. �Ostatecznie � m�wiJ sobie w duchu � ja go tylko leciutko popycham. �ycie pe�ne jest ma�ych kruczk�w, z kt�rych musimy korzysta�. Nikomu nie uda si� zrobi� kariery ca�kiem samodzielnie, bez �adnej pomocy." Zrzuciwszy ten ci�ar z piersi zacza� niemal biec. �Nie oszukuj� go ani nie ograbiam � snu� dalej swoje rozwa�ania. �� Zawsze pragna� by� s�awnym, teraz jest s�awny! albo b�dzie nim za tydzie�. Antoine b�dzie Antoine'em... tylko b�dzie nim jeszcze bardziej ni� dotychczas. Ot i wszystko! Czasem trzeba w�asnie tylko takiego ma�ego przypadku, kaprysu losu, jakiegos popchni�cia skadcis i oto � jestes w pe�nym blasku, u szczytu powodzenia." W tym momencie przypomnia� sobie, jak sam nagle sta� si� s�awny. C� w�asciwie mia� z tym wsp�lnego on, August? To, co by�o raczej przypadkiem, okrzykni�to z dnia na dzie� jako przeb�ysk geniuszu. Jak ma�o rozumia�a publicznos�! Jak ma�o rozumie ka�dy, co znaczy los. By� klownem to by� pionkiem w r�kach losu. �ycie na arenie cyrkowej to pantomima sk�adajaca si� z upadk�w, policzk�w, kopniak�w � nie ko�czacego si� kozio�kowania i kopania. W�asnie za pomoca tej haniebnej szopki zdobywa si� �aski u publicznosci. Ulubiony klown! Jego specjalnym przywilejem jest odtwarza� b��dy, szale�stwa, g�upoty, wszystkie nieporozumienia gn�biace rodzaj ludzki. By� uosobieniem niedorzecznosci to cos, co mo�e poja� naj-t�pszy g�upek. Nic nie rozumie�, kiedy wszystko jest jasne jak s�o�ce; nie umie� si� po�apa� na �adnym tricku, cho�by ci go pokazywano setki razy; szuka� drogi po omacku, gdy wszystkie znaki wskazuja w�asciwy kierunek; upiera� si�, aby otworzy� drzwi, mimo �e oznaczone sa napisem �N i e- bezpiecze�stw o!"; wpada� g�owa w lustro zamiast je obejs� doko�a; zaglada� w wylot lufy strzelby, nabitej strzelby! � ludziom nigdy si�nie sprzykrza te nonsensy, poniewa� przez wieki istoty ludzkie przemierza�y wszystkie z�e drogi, poniewa� przez wieki wszelkie ich poszukiwania i dopytywania prowadzi�y je zawsze w slepa uliczk�. Mistrz niedorzecznosci ma ca�y czas za swoja domen�. Kapituluje jedynie w obliczu wiecznosci... W toku tych dziwnych rozmysla� ujrza� przed soba w�z Antoine'a. Zdziwi� si� troch�, nie bardzo wiedzac dlaczego, gdy zobaczy� dyrektora idacego mu na spotkanie, widocznie od Jo�a chorego. A jeszcze wi�ksze by�o jego zdziwienie, gdy dyrektor podni�s� r�k�, dajac mu znak, .aby si� zatrzyma�. Wyraz jego twarzy wzbudzi� w Auguscie wyrazne zaniepokojenie. Stana� pos�usznie, oczekujac, co powie tamten. Znalaz�szy si� o par� krok�w od Augusta, dyrektor nagle podni�s� ramiona w g�r�, gestem rozpaczy i rezygnacji. Nie trzeba by�o s��w, August poja�, o co chodzi. - Ale kiedy to si� sta�o? � zapyta�, gdy ju� zrobili razem kilka krok�w. - Zaledwie par� minut temu. Ot tak, ca�kiem niespodziewanie. Na moich r�kach. - Nic nie rozumiem � mrukna� August. � C o te� mog�o go zabi�? Wcale nie by� a� tak chory wczoraj wieczorem, gdy z nim rozmawia�em. � W�asnie � przyzna� tamten. To �w�asnie" zabrzmia�o tak dziwnie, �e August drgna�. - Chyba nie myslicie?... � tu urwa�; to by�oby zbyt fantastyczne, nie chcia� nawet dopusci� tej mysli. Ale w sekund� potem mimo to wybuchna�: � Chyba nie myslicie, �e... � i znowu si� za- jakna� � ...chyba nie chcecie powiedzie�, �e si� dowiedzia�?... � A w�asnie! August znowu zadr�a�. � Gdyby mnie ktos zapyta� o moje skromne zdanie � ciagna� dyrektor tym samym chrapliwym tonem � powiedzia�bym, �e umar�, bo mu p�k�o serce. Zatrzymali si� obaj raptownie. � S�uchaj no � odezwa� si� dyrektor � to nie twoja wina. Nie bierz sobie tego zbytnio do serca. Wiem dobrze, wszyscy to wiemy, �e jestes ca�kiem niewinny. W ka�dym razie jedno jest pewne, An-toine nigdy nie zosta�by wielkim klownem. On ju� dawno dal za wygrana. � Mrukna� jeszcze cos pod nosem, a potem doda� z westchnieniem: � Pytanie tylko, jak wyt�umaczymy wczorajsze przedstawienie? Trudno b�dzie teraz ukry� prawd�, zgadzasz si� chyba ze mna? Kto si� liczy� z tym, �e on nagle umrze? Zapad�a chwila milczenia, a potem August powiedzia� cicho: � Jesli nie macie nic przeciwko temu, chcia�bym zosta� przez chwil� sam. � Zgoda! � rzek� dyrektor. � Zastan�w si� nad tym sam. Jest jeszcze czas... �� Nie doko�czy� na co. G��boko wstrzasni�ty, przyt�oczony, August pow�drowa� w kierunku miasta. Szed� dos� d�ugo, bez jednej mysli w g�owie, odczuwajac tylko g�uchy, dr�twy b�l w ca�ym ciele. W ko�cu usiad� na tarasie jakiejs kawiarenki i zam�wi� kieliszek wina. Nie, stanowczo nigdy nie liczy� si� z taka ewen-tualnoscia. Jeszcze jeden psikus losu. Jedno by�o teraz zupe�nie jasne � albo musi sta� si�. znowu Augustem, albo Antoine'em. Nie m�g� ju� d�u�e-j zosta� anonimem. Zacza� mysle� o Antoinie, O tym Antoinie, kt�rego rol� gra� minionej nocy. Czy b�dzie w stanie odrobi� to znowu dzis wiecz�r, cho�by w przybli�eniu z taka sama werwa i zapa�em? Zapomnia� zupe�nie o Antoinie, kt�ry le�a� zimny i martwy w swoim wozie. Nie zdajac sobie z tego sprawy zaja� miejsce Antome'a. Powtarza� jego rol� pedantycznie, analizujac ja, rozbierajac na CZ�sCI, sklejajac na nowo, ulepszajac tu i �wdzie... robi� to wcia� na nowo, przechodzac od jednego numeru programu do drugiego, od jednej widowni do drugiej, wiecz�r po wieczorze, w jednym miescie po drugim. A potem nagle oprzytomnia�. Gwa�townie wyprostowa� si� na krzesle, zacza� m�wi� do siebie z pasja: � A wi�c masz znowu zosta� klownem, co? Jeszcze ci ma�o? Zabi�es Augusta, zamordowa�es Antoine'a... na kogo teraz kolej? Nie dalej jak dwa dni temu by�es jeszcze cz�owiekiem szcz�sliwym, wolnym. Dzis znowu wpad�es w potrzask, a na dobitek sta�es si� morderca. I ty sobie wyobra�asz, �e majac nieczyste sumienie potrafisz doprowadzi� ludzi do smiechu? O nie, tego ju� za du�o! Uderzy� pi�scia w marmurowy blat stolika, jak gdyby chcac przekona� samego siebie o powadze swoich s��w. � Wielka kreacja wczoraj. A dlaczego? Bo nikt nie podejrzewa�, �e cz�owiek, kt�ry odni�s� ten sukces, to s�ynny August. Oklaskiwali talent, geniusz wykonawcy. Nikt si� niczego nie domysla�. swietne. Pe�ny triumf. Q. E. D. Zn�w poderwa� si� jak ko� szarpni�ty w�dzid�em. � Jak to � Q. E. D.? A wi�c to tak! To dlatego August tak si� pali�, aby zastapi� Antoine'a! Nigdy nie zale�a�o mu ani krztyny na tym, czy Antoine zostanie gwiazda, czy nie, prawda? Tak czy nie? Augustowi chodzi�o tylko o to, aby si� upewni�, �e s�awa, kt�ra stworzy�, rzeczywiscie nale�y do niego. August z�apa� si� na przyn�t�, jak rybka. Pfuj! Spluna� z niesmakiem. , Z podniecenia tak mu zasch�o w gardle, �e klas-sna� w r�ce i zam�wi� nowa szklank� wina. � M�j Bo�e! � podja� swoje rozwa�ania, zwil�ywszy podniebienie � �e te� cz�owiek mo�e zastawia�'sam na siebie takie pu�apki! Szcz�sliwy dzis. nieszcz�sliwy jutro. Co za g�upiec! co za g�upiec ze mnie! � Przez chwil� zastanawia� si� ca�kiem trzezwo. � No c�, jedno tylko rozumiem teraz dobrze � moje szcz�scie by�o prawdziwe, ale niezas�u�one. Musz� je odzyska�, ale tym razem rzetelnie. Musz� czepi� si� go oburacz jak cennego skarbu. Musz� si� nauczy� by� szcz�sliwym jako August, jako klown, kt�rym jestem. Pociagna� �yk wina, po czym otrzasna� si� jak pies. � Mo�e to moja ostatnia szansa, musz� zacza� jeszcze raz od samego poczatku. � I ja� zastanawia� si� nad nowym imieniem dla siebie. Ta �amig��wka poch�on�a go ca�kowicie. � Tak � podja� po chwili zda�ywszy ju� zapomnie� imi�, na kt�re si� zdecydowa�. � Wymysl� cos nowego, cos zupe�nie nowego. Jesli nawet nie da mi to szcz�scia, b�dzie mnie to przynajmniej trzyma� w gotowosci. Mo�e Ameryka Po�udniowa... Postanowienie, by zacza� wszystko od nowa, by�o tak silne, �e niemal biegiem wr�ci� do weso�ego miasteczka. Od razu uda� si� na poszukiwanie dyrektora. � Ju� si� zdecydowa�em � oswiadczy� zadyszany. � Odchodz� natychmiast. Wyje�d�am daleko, bardzo daleko, gdzie nikt nie b�dzie mnie m�g� pozna�. Zaczn� wszystko od poczatku. � A to dlaczego? � wykrzykna� wielkolud. � Czemu chcesz zaczyna� od nowa, skoros ju� zdoby� s�aw�? � Nie rozumiesz mnie, ale mimo to ci powiem. Dlatego, �e tym razem chc� by� szcz�sliwy. � Szcz�sliwy? Nie rozumiem. Jak to szcz�sliwy? � Bo klown zwykle bywa szcz�sliwy tylko wtedy, gdy jest kims innym. A ja nie chc� by� nikim, tylko soba. � Nic z tego nie rozumiem... Pos�uchaj mnie, Auguscie... � Jak myslisz � przerwa� mu August wykr�cajac nerwowo palce �- dlaczego ludzie smieja si� i p�acza ogladajac nas na arenie? � M�j drogi ch�opie, co to ma z tym wsp�lnego? To czysto teoretyczne pytanie. Pom�wmy rozsadnie. Wr��my do rzeczywistosci. � W�asnie odkry�em ja przed chwila � rzek� powa�nie August. � Rzeczywistos�! To w�asciwe okreslenie. Teraz ju� wiem, kim jestem, czyni jestem i co musz� robi�. Oto rzeczywistos�. A to, co wy nazywacie rzeczywistoscia, to trociny; rozsypuje si�, przelatuje przez palce. - Kochany Auguscie � zacza� tamten, jak gdy-by mitygujac kogos, kto straci� rozum � za du�o si� nad tym g�owisz. Na twoim miejscu wr�ci�bym do miasta i napi�bym si� czegos. Nie podejmuj teraz �adnych decyzji. Poczekaj... � Nie! � rzek� August stanowczo. � Nie chc� ani pociechy, ani rady. Ju� si� zdecydowa�em. � I wyciagna� r�k�. na po�egnanie. � Jak sam chcesz � powiedzia� olbrzym garbiac si� z rezygnacja. � A wi�c to naprawd� rozstanie? � Tak � odpar� August � to rozstanie... na zawsze! Znowu wyruszy� w swiat, tym razem zmierzajac do samych jego trzewi. Gdy zbli�a� si� do miasta, przysz�o mu do g�owy, �e ma w kieszeni zaledwie par� sous. Za kilka godzin poczuje g��d. Potem zzi�bnie, a jeszcze p�zniej, jak zwierz�ta w polu, zwinie si� w k��bek na ziemi czekajac na pierwsze promienie s�o�ca. Nie wiedzia�, dlaczego wola� is� przez miasto przemierzajac ka�da ulic� do ko�ca. M�g�by przecie� oszcz�dza� si�. �A gdybym tak istotnie kiedys dotar� do Ameryki Po�udniowej...? (Zacza� g�osno rozmawia� sam z soba) � Moga mina� lata. I jakim j�zykiem bym m�wi�? I dlaczego by mieli przyja� mnie, nie znanego nikomu cudzoziemca? Kto wie, czy tam w og�le jest cyrk. A jesli tak, maja z pewnoscia wJas-nych klown�w m�wiacych ich w�asnym j�zykiem. Doszed�szy do ma�ego parku, rzuci� si� na �awk�. �Trzeba to b�dzie staranniej przemysle� � nakazywa� sobie w duchu. � Nikt przecie� nie leci do Ameryki Po�udniowej ot tak, na �eb, na szyj�. M�j Bo�e! Nie jestem przecie� albatrosem! Jestem Augustem, cz�owiekiem o delikatnych stopach i �o�adku, kt�ry wymaga po�ywienia." Zacza� wylicza� jedna po drugiej wszystkie te w�asnie ludzkie cechy, kt�re odr�nia�y jego, Augusta, od ptak�w niebieskich i stworze� w morskich g��binach. Te medytacje zako�czy�y si� ostatecznie d�ugimi rozwa�aniami nad natura dw�ch cech czy przymiot�w, kt�re najwyrazniej odr�niaja swiat ludzki od kr�lestwa zwierzat, nad smiechem i �zami. Dziwne -� mysla� � �e on, kt�ry w tej dziedzinie czu� si� jak u siebie w domu, zastanawia si� nad tym jak jaki uczniak. �Przecie� nie jestem albatrosem!" �� Ta mysl, na pewno nie olsniewajaca, wraca�a raz po raz, gdy roztrzasa� sw�j dylemat, obracajac go w duchu na wszystkie strony. Mysl, �e nawet przy najbardziej bujnej wyobrazni nie mo�e uwa�a� siebie za albatrosa, cho� ani oryginalna, ani genialna, by�a mimo wszystko bardzo pocieszajaca, bardzo uspokajajaca dla Augusta. Ameryka Po�udniowa �co za nonsens! Problem nie polega� na tym, dokad si� uda� ani jak tam si� dosta�; problemem by�o... Pr�bowa� to sobie uzmys�owi� jakos -bardzo, bardzo prosto. Czy nie chodzi�o tu w�asnie o to, �e mo�e czu� si� dobrze takim, jakim by� � ani SI� nie robiac mniejszym, ani wi�kszym? B��dem jego by�o, �e wyszed� poza swoje granice. Nie wystarcza�o mu, �e doprowadza ludzi do smiechu, pr�bowa� jeszcze da� im rados�. Rados� jest darem od Boga. Czy� nie odkry� tego wyrzekajac si� siebie � robiac, co popad�o, jak to kiedys okresli�? August poczu�, �e wreszcie do czegos dochodzi. Jego prawdziwa tragedia, zaczyna� to rozumie�, kryla si� w tym, �e nie umia� przekaza� innym swego przeswiadczenia o istnieniu innego swiata, swiata le�acego poza ludzka ignorancja i s�aboscia, poza smiechem i �zami. W�asnie ta bariera czyni�a go na zawsze klownem, klownem Pana Boga, bo zaiste nie by�o nikogo na swiecie, komu m�g�by wy�uszczy� sw�j dylemat. I nagle olsni�a go mysl -- jakie� to by�o proste! � �e by� nikim czy kimkolwiek, czy ka�dym, nie przeszkadza mu by� samym soba. Gdyby by� rzeczywiscie klownem, powinien by� nim na wskros, od chwili gdy rano wstawa�, a� do chwili gdy zamyka� oczy do snu. Powinien by� klownem 0 ka�dej porze, za wynagrodzeniem lub te� z czystej radosci �ycia. Tak niezachwianie przekonany by� o madrosci tej idei, �e zapragna� zacza� od razu � bez charakteryzacji, bez kostiumu, nawet bez akompaniamentu piskliwych starych skrzypiec. Chciai by� tak ca�kowicie samym soba, �eby widnia�a jedynie gorejaca w nim teraz jak ogie� prawda. Jeszcze raz zamkna� oczy, aby pogra�y� si� w ciemnos�. Trwa) tak (fiugo, oddychajac cicho 1 spokojnie na dnie w�asnego bytu. Gdy w ko�cu otworzy� oczy, ujrza� swiat, z kt�rego zdj�ta zosta�a zas�ona. By� to swiat, kt�ry zawsze istnia� w jego sercu, zawsze got�w do ujawnienia si�, ale kt�ry o�ywa dopiero wtedy, gdy cz�owiek zaczyna �y� z nim w jednym rytmie. August by� tak g��boko wzruszony, �e nie wierzy� w�asnym oczom. Przetar� je grzbietem d�oni, tylko po to, aby spostrzec, �e wcia� jeszcze sa wilgotne od �ez radosci, kt�re wyla� nic o tym nie wiedzac. Wyprostowany jak struna, siedzia� wpatrzony prosto przed siebie, wysilajac si�, aby przyzwyczai� wzrok do tej wizji. Z g��bi jego istoty p�yna� nieustanny szept dzi�kczynienia. Podni�s� si� z �awki w chwili, gdy s�o�ce skapa�o ziemi� w ostatnich z�otych blaskach, W �y�ach t�tni�a mu energia i pragnienie. Odrodzony, zrobi� kilka krok�w naprz�d w magiczny swiat jasnosci. Instynktownie, jak ptak rozwija skrzyd�a, roz�o�y� ramiona we wszystko obejmujacym uscisku. Ziemia zapada�a w letarg pogra�ona w g��bokim fiolecie, kt�ry poprzedza zmrok. August zatoczy� si� z ekstazy jak pijany. �� Nareszcie! Nareszcie! � wykrzykna� lub zdawa�o mu si�, �e krzykna�, bo w rzeczywistosci krzyk jego by� tylko s�abym echem rozko�ysanej w nim ogromnej radosci. Jakis cz�owiek szed� ku niemu. M�czyzna w mundurze, uzbrojony w pa�k�. Augustowi wyda� si� on anio�em wybawienia. W�asnie mia� rzuci� si� w ramiona swego zbawcy, gdy chmura ciemnosci zwali�a go z n�g jak uderzenie m�ota. Bez jednego dzwi�ku osuna� si� u st�p policjanta. Nadbiegli dwaj przechodnie, kt�rzy byli swiadkami tej sceny. Przykl�kli i przewr�cili Augusta na wznak. Ku ich zdziwieniu, usmiecha� si�. By� to szeroki, seraficki usmiech, kipiacy p�cherzykami i t�tniacy strumykami krwi. Oczy szeroko rozwarte wpatrywa�y si� z niewiarygodna pogoda w cienki sierp ksi�yca, kt�ry w�asnie pojawi� si� na niebie. EPILOG Z wszystkich opowiada�, kt�re napisa�em, to jest mo�e najbardziej niezwyk�e. Zosta�o napisane specjalnie dla Fernanda Legera jako tekst do serii czterdziestu rysunk�w przedstawiajacych klown�w i cyrki.l Min�y ca�e miesiace po przyj�ciu zaproszenia Legera do napisania tego tekstu, zanim zdo�a�em cho�by tylko zabra� si� do niego. Mimo �e dano mi ca�kowita swobod�, czu�em si� skr�powany. Nigdy jeszcze nie pisa�em opowiadania niejako na zam�wienie. W m�zgu moim niemal obsesyjnie k��bi�y si� nazwiska Rouault, Miro, Chagall, Max Jacob, Seu-rat. Omal nie �a�owa�em, �e nie poproszono mnie o rysunki zamiast o tekst. Kiedys namalowa�em kilka akwarel klown�w, z kt�rych jedna nazwa�em Cyrk Medrano. M�wiono mi, �e przynajmniej jeden 1 Leger zmuszony by� odrzuci� m�j tekst jako nieodpowiedni i sam napisa� p�zniej tekst do swego uroczego albumu pt. Le Ciratie,z tych klown�w jest bardzo podobny do Marca Chagalla, cho� Chagalla nigdy nie spotka�em ani nawet nie widzia�em jego fotografii. Gdy si� z soba boryka�em, aby jakos to zacza�, wpad�a mi w r�ce ma�a ksia�eczka Wallace'a Fowlie i z celnym esejem o klownach Rouaulta. Kiedy si� zastanawia�em nad �yciem i dzie�em Rouaulta, co wywar�o na mnie silny wp�yw, przysz�o mi na mysl, jakim to klownem jestem ja sam, jakim klownem zawsze by�em. Mysla�em o mojej nami�tnosci do cyrku, zw�aszcza do tego, co si� okresla mianem ciraue intime, i o tym, jak g��boko pogrzebane musza by� w mojej swiadomosci wszystkie te doswiadczenia widza i milczacego wsp�uczestnika. Przypomnia�o mi si�, jak to � kiedy uko�czy�em szkol� srednia zapytano mnie, czym chcia�bym zosta�, a ja odpar�em: ,,klownem". Stan�o mi w pami�ci, jak wielu z moich starych przyjaci� przypomina�o swoim zachowaniem klown�w � i uswiadomi�em sobie, �e ich w�asnie lubi�em najbardziej. A p�zniej odkry�em, ku memu zaskoczeniu, �e wi�kszos� moich najbli�szych przyjaci� patrzy na mnie jak na klowna. I wtedy nagle uswiadomi�em sobie, jak wielki wp�yw wywar� na mnie tytu� ksia�ki Wallace'a Fowlie (pierwszej z przeczytanych przeze mnie jego ksia�ek): Clou>ns and Angels2. Balzac m�wi� do mnie ongis o anio�ach (w Louis Lambert), a po- 1 Wallace Fowlie, Jacob's Night (�Noc Jakubowa"), Sheed and Ward. N. J. 1947. 2 �Blazni i anio�owie". przez liczne dywagacje Fowlie'ego na temat klowna zyska�em nowy wglad w rol� klowna. Klowni i anio�owie tak cudownie nadaja si� wzajem dla siebie. A poza tym, czy� ja sam nie pisa�em w jednej z moich ksia�ek o Auguscie Angst i Guy de Creve- coeur? Kim�e� byli oni, te dwie udr�czone, zawiedzione, zdesperowane dusze, jak nie mna samym? I jeszcze jedno... najlepszy obraz, jaki kiedykolwiek namalowa�em, to g�owa klowna, kt�remu da�em dwoje ust, jedne dla radosci i jedne dla smutku. Usta radosne by�y w kolorze �ywego cynobru � by�y to usta spiewajace. (Wspominajac to, uswiadomi�em sobie nagle, �e ju� teraz nie spiewam!) Tymczasem otrzyma�em par� makiet od Legera. Jedna z nich przedstawia�a ko�ska g�ow�. W�o�y�em je do szuflady, zapomnia�em o nich zupe�nie i zabra�em si� do pisania. Dopiero sko�czywszy opowiadanie, uswiadomi�em sobie, skad wzia�em mego konia. Drabina, naturalnie, to dar Miro, a ksi�yc prawdopodobnie tak�e. (Obraz Miro Pies wyjacy do ksi�yca by! pierwszym jego obrazem, jaki oglada�em.) Zacza�em tedy od siebie samego, z mocnym przeswiad