1153
Szczegóły |
Tytuł |
1153 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1153 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1153 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1153 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Ma�gorzata Musierowicz
Ida sierpniowa
Wydawnictwo Akapit Press, Pozna� 1996 r.
korekta Anna Koczaska
�roda, 1 sierpnia 1979
1.
Ida Borejko nie by�a �adna - niestety.
Szczerze m�wi�c uchodzi�a za brzydactwo.
Do�� wysoka na swoje pi�tna�cie lat, nieprzeci�tnie chuda, garbi�a plecy, �eby ukry� biust, wskutek czego jej sylwetka przypomina�a pa��k zako�czony od do�u ko�cistymi nogami o du�ych stopach, a od g�ry - k�dzierzaw�, p�omiennierud� rozczochran� strzech�, skutecznie kryj�c� oczy, szyj�, barki i �opatki. Spod tej szalonej fryzury wida� by�o niekiedy jaki� fragment twarzy o bardzo jasnej cerze i licznych piegach, w�r�d kt�rych �wieci�y ma�e zielone oczy i du�e bia�e z�by
z lekkim przodozgryzem.
S� osoby, na kt�rych odzie� le�y zawsze jak ulana, szalik nigdy nie wylezie im z ko�nierzyka bluzki, zamek od sp�dnicy nie p�knie
w chwili, najmniej odpowiedniej, a guziki nie oderw� si� od p�aszcza nawet w czasie huraganu. Ida nie nale�a�a do grona tych szcz�liwc�w. Cokolwiek wci�gn�a na grzbiet - zawsze wygl�da�a jednakowo niedbale, a jej stroje mia�y tajemnicze i nieodparte tendencje do zwisania, wleczenia si� lub powiewania.
Wczesnym popo�udniem w sierpniu Ida Borejko w�drowa�a w�a�nie alej� Wielkopolsk� odziana w powiewaj�cy prochowiec, kt�rego pasek jednym ko�cem tkwi�c w szlufce, drugim p�awi� si� w ka�dej niemal ka�u�y. Pada� drobny dokuczliwy deszcz. Odkryta g�owa Idy �wieci�a w mglistym powietrzu jak z�otoczerwona kula, a go�e �ydki by�y ksi�ycowo blade i pokryte g�si� sk�rk�.
Ida by�a wyra�nie ponura.
Co� w jej sylwetce i ruchach kaza�o si� domy�la�, �e ma do�� takiego �ycia, �e przepe�nia j� bunt i ��dza odmiany, a �wiat ca�y budzi
w niej wy��cznie dezaprobat�. R�ce wbi�a w kieszenie p�aszcza, g�ow� wysun�a naprz�d i, przekraczaj�c ka�u�e jak bocian, gniewnie zmierza�a w stron� ulicy Nad Wierzbakiem.
W nowym bloku mieszka� tu stryj J�zef Borejko. Ku niemu w�a�nie kierowa�a swe kroki chuda krewniaczka. Kiedy ostrym rzutem ramienia wpar�a si� w futryn� drzwi na trzecim pi�trze, postronny obserwator m�g�by s�dzi�, �e rudow�osa pannica zamierza skorzysta� z colta ukrytego w kieszeni prochowca. Ale Ida �ywi�a zamiary pokojowe. Mia�a tylko bardzo z�y humor - a z�y humor przejawia� si� u niej o wiele jaskrawiej ni� u zwyk�ych nudziarzy.
Wszystko u Idy przejawia�o si� o wiele jaskrawiej.
Przepe�nia�y j� zwykle uczucia skrajne i gwa�towne. Przesadza�a we wszystkim. A najciekawsz� cech� tej niebanalnej panny by�o �aknienie intensywno�ci. Poniewa�, jak dot�d, pozbawiona by�a prze�y� szczeg�lnie porywaj�cych, Ida pod�wiadomie ubarwia�a sobie t� monotonn�, szar� egzystencj�, dramatyzuj�c wszystkie wydarzenia
i pozwalaj�c wyobra�ni modelowa� je odpowiednio do potrzeb.
Na �cianie po prawej stronie drzwi biela� guzik dzwonka. Ida przytkn�a do� palec i zadzwoni�a jak na alarm.
Czy przyciskaj�c guzik dzwonka, my�li si� kiedykolwiek o dalekich nast�pstwach tej czynno�ci?
Ida my�la�a akurat o zapachu, kt�ry dociera� zza drzwi a� na klatk� schodow�. By� to s�odki, cukrowo-owocowy aromat, stanowi�cy najlepszy dow�d, �e ciotka Felicja jest w domu i dzia�a.
Istniej� przynajmniej dwa potoczne pogl�dy na temat ludzkich los�w. Jeden m�wi, �e wszystko, co zdarzy� si� ma w naszym �yciu, zapisane jest gdzie� w g�rze i zdarzy� si� musi, cho�by�my nie wiadomo jak si� starali odmieni� bieg swego przeznaczenia. Drugi pogl�d przepe�nia wiara w istnienie serii zaz�biaj�cych si� chaotycznie przypadk�w;
z pogl�dem pierwszym ��czy go przekonanie, �e na uk�ad przypadk�w cz�owiek te� nie ma zbyt wielkiego wp�ywu. Tak czy inaczej, Ida sta�a oto przed drzwiami i po raz trzeci przyciska�a dzwonek. Ostre sygna�y wywo�a�y wreszcie z kuchni ciotk� Felicj�. Ida wcale jeszcze nie wiedzia�a, �e mia�o to po�rednio spowodowa� niespodziewan� odmian� losu.
2.
- Co� takiego! -powiedzia�a ciotka Felicja, ukazuj�c si� w otwartych drzwiach. Atletyczne jej kszta�ty opi�te by�y fartuchem z falbankami, g�ow� o nieco ko�skiej szcz�ce otacza�a wykrochmalona bia�a chustka. Ciotka wygl�da�a jak zwykle przytulnie, majestatycznie i dostatnio. - Co ty tu robisz?! Przecie� wyjechali�cie wszyscy do Czaplinka?!
- Wyjechali�my. Ale ja ju� wr�ci�am - odrzek�a Ida g�osem pe�nym ukrytych znacze� i cisn�a w przej�ciu prochowiec na jakie� przydro�ne krzese�ko.
- Sama?
- Sama.
- Ale dlaczego? - dziwi�a si� ciotka, zamykaj�c drzwi wej�ciowe, wieszaj�c prochowiec Idy i wiod�c j� sam� w stron� kuchni. - Chod�my tu, bo musz� miesza�.
- A co ciocia miesza?
- Wi�nie, Idu�. Wi�nie.
Pusty �o��dek Idy skr�ci� si� nagle kurczowo. A wi�c to konfitury wi�niowe pachnia�y tak mocno, gor�co i s�odko!
Wielkie nieba! Ale� dobrze trafi�a!
Ciotka sta�a ju� przed kuchenk�, niewzruszona jak g�ra. Delikatnie uj�a w d�o� du�� srebrn� �y�k� i pomiesza�a powoli w dw�ch ci�kich sagankach.
- Siadaj, Idu� - zach�ci�a, zmniejszaj�c p�omie� pod sagankami. By�y one pe�ne ciemnoczerwonej, l�ni�cej konfitury, kt�ra od czasu do
czasu wznosi�a si� lekko i wydawa�a z purpurowej g��bi ciche Rykni�cie. Przed Id�, na d�bowym stole, po�yskiwa�y rz�dy wype�nionych, stygn�cych ju� s�oik�w. Ich otwory szczelnie obci�ga� potrzaskuj�cy celofan, przewi�zany mocnym cienkim szpagatem.
- �e te� si� cioci tak chce... -westchn�a Ida i zatroszczy�a si� nagle: - A nie za s�odkie te konfitury? - Ju� samo s�owo "konfitury" spowodowa�o, �e musia�a prze�kn�� �lin�. Od trzech dni �ywi�a si� suchym chlebem i topionymi serkami najpodlejszego gatunku. Ta w�a�nie okoliczno�� odnowi�a w niej uczucia rodzinne i sk�oni�a do z�o�enia wizyty w domu stryjostwa.
Ciotka bez s�owa na�o�y�a do miseczki gor�cych, szklistych wi�ni. Da�a te� Idzie wielki kubek herbaty z wi�niowym sokiem. I uzupe�ni�a to wszystko pulchn� bu�eczk� z wi�niami - rumian�, chrupi�c�
i jeszcze ciep��.
Ida rzuci�a si� na jedzenie jak hiena.
- Wczasy namiotowe - mrukn�a z pe�nymi ustami. - Wczasy namiotowe, hy, hy, hy.
Podczas gdy ona jad�a, ciotka zawo�a�a na herbat� swego m�a,
a stryja Idy, w sypialni obok regeneruj�cego si�y poobiedni� drzemk�. Wkr�tce pojawi� si� w ciep�ej kuchni, poziewuj�c, drapi�c si� w kark i klepi�c po piersi.
- O, Idzia - zauwa�y� z wielkim zdziwieniem. - Cze��, ma�a. Co robisz w Poznaniu? Nie podoba�o ci si� nad Jeziorem Drawskim?
- Nie podoba�o - odpar�a Idzia, z bulgotem prze�ykaj�c herbat�.
- Z jakiego powodu?
- Z trzech powod�w. Z powodu mojej siostry Gabrieli. I z powodu mojej siostry Nutrii. I z powodu mojej siostry Pulpecji.
- Tak? �e co na przyk�ad?
- O, przyk�ad�w mam bez liku - odrzek�a Ida z silnym
rozdra�nieniem. - Pulpa jest potwornie rozpuszczonym bachorem, kt�rego musia�am bezustannie pilnowa�. �eby si� nie utopi�. Nutria zn�w ma mani� na mycie si� kilka razy dziennie, w jeziorze jej za zimno, wi�c naturalnie kto� musi nosi� jej wod� do namiotu
i zagrzewa� na butanie. Kto by� tym kim�? Domowy kopciuszek, czyli ja. Wiecznie wyzyskiwana. Je�li za� chodzi o Gabriel�, to, niestety, ojciec jest kompletnie za�lepionym wcieleniem subiektywizmu.
Stryjostwo spojrzeli po sobie w os�upieniu. To ich wzi�o. Kompletnie za�lepione wcielenie subiektywizmu!
- M�wisz o swoim ojcu, a moim bracie? -upewni� si� stryj J�zeczek.
- O nim.
- A... kogo dotyczy owo za�lepienie? - bada� stryj.
- Janusza Pyziaka. To jest ch�opak Gabrieli. Przyjecha� za ni� specjalnie, a ojciec uzna�, �e to zadziwiaj�cy zbieg okoliczno�ci spotka� pyziaka akurat na naszym polu namiotowym. Potem, gdzie by si� cz�owiek nie ruszy�, zawsze wpada� na Gab� ca�uj�c� si� z Januszem. Ale oiciec uparcie twierdzi, �e Pyziak ceni w Gabusi warto�ci jej intelektu.
- A nie ceni? - spyta� stryj.
- Bo�e!!! - powiedzia�a Ida, zataczaj�c oczami.
- Widz�, �e jeste� rozgoryczona - zauwa�y� stryj z pewn� uciech�. Ida zareagowa�a na to stwierdzenie z niespodziewan� gwa�towno�ci�.
- Ja?! - krzykn�a, uderzaj�c pi�ci� w st�. - Rozgoryczona? Dlaczego bym mia�a by� rozgoryczona? Czy dlatego, �e jestem brzydka
i nikt specjalnie dla mnie nie przyje�d�a do Czaplinka? To mia� stryj na my�li? - jej zielone oczka zdawa�y si� iskrzy� jak lampki elektryczne, Poza tym wygl�da�a, jakby oczekiwa�a odpowiedzi.
Stryj J�zeczek pocz�� gor�czkowo my�le�, jak by tu pocieszy� bratanic�. By� on ojcem osiemnastoletniej Joanny i nienowe mu si� wydawa�y objawy demonstrowane przez Id�. By� poza tym pe�en najlepszej woli.
- Nie przejmuj si�, Idu� - powiedzia� pocieszaj�co. -Jeste� naprawd�... przystojna. Mo�e nieco za szczup�a... ale masz mas� wdzi�ku i tego... no...
Ida oklap�a jak stygn�cy suflet.
- Mdli mnie ju� od tych zdawkowych s��w pocieszenia - powiedzia�a nienawistnie. - Lepiej by stryjek nic nie m�wi�, naprawd�. Nie ci�gnijmy ju� tego tematu, kr�puj�cego dla wszystkich. Tak czy inaczej... wr�ci�am do Poznania, bo w namiocie nie mo�na by�o ju� wytrzyma�.
- Tylko mieszczuchy i cieplaje - rzek� stryj g�osem zmienionym - nie mog� wytrzyma� na �onie natury. Nie ma przyjemniejszych wakacji ni� namiotowe.
- Rzeczywi�cie - odpar�a Ida z gryz�cym sarkazmem. - Wszystko mokre: �piw�r, koce, materace, odzie� i buty. �adnego towarzystwa, bo tata specjalnie wybra� ustronne pustkowie, �eby odpocz�� od wielkomiejskiego gwaru. Paru �ysych w�dkarzy, to wszystko.
- Cudowne warunki! - zapali� si� stryj. - M�wisz, �e gdzie to jest?
W Czaplinku?
- Gdzie tam - burkn�a Ida. - Daleko za Czaplinkiem, w zupe�nej g�uszy, na najbardziej prymitywnym polu namiotowym. Nie ma tam nawet sklepu, po byle co trzeba je�dzi� do Czaplinka. A kto je�dzi� oczywi�cie?
- Ty, oczywi�cie - odgad� stryj, sil�c si� na wsp�czucie.
- Oczywi�cie nie ja, tylko Gaba. Bo jest starsza i m�drzejsza. Ale
i o mnie nie zapomniano. Mog�am zmywa� garnki. I nosi� wod�. I to mia�y by� wakacje! Wi�c kiedy w sobot� obudzi�am si� w �piworze zalanym deszczem i potem nie mog�am w�o�y� d�ins�w, bo by�y ca�kiem sztywne z wilgoci i zimna... nie wytrzyma�am i wybuchn�am. Powiedzia�am, �e wracam do domu. Rodzice zrobili awantur�... zacz�y si� krzyki...
- Idu� - rzek� stryj. - Twoi rodzice s� ostatnimi osobami na tym globie, kt�re urz�dza�yby awantur� z krzykami. Kto krzycza�?!
Ida chrz�kn�a.
- No, wi�c niech b�dzie, �e ja. I co z tego. Przynajmniej us�yszeli kilka s��w prawdy. Wyjecha�am porannym autobusem i...
- Czekaj, wyjecha�a� w sobot�? To co ty robi�a� przez te cztery dni?
- Jak to, co robi�am! Jak to, co robi�am! - zdenerwowa�a si�
Ida. - Co ja w og�le mog�am robi�?! Na zmian� spa�am i moczy�am si�
w gor�cej wodzie. Przecie� ja stamt�d wr�ci�am ci�ko chora! Bol� mnie nerki, w uchu mi strzyka, serce mi bije...
- Jak bije, to dobrze - rzek� stryj z powag�. - Gdyby przesta�o, to ja te� bym si� zacz�� niepokoi�.
- Bardzo �mieszne! -wybuchn�a Ida. -M�wi� stryjowi powa�nie, �e
z moim zdrowiem jest �le!
- Nic nowego - rzek� stryj.
- Prosz�?
- Zawsze by�a� hipochondryczk�.
- J�zeczku, daj jej spok�j...
- Felicjo, nie bro� jej. Przecie� widzisz, �e narozrabia�a, a teraz si� zaczyna �ama�. Niech si� troch� podenerwuje - spojrza� na Id� surowo. - Czy uzna�a� za stosowne przeprosi� rodzic�w? - spyta� irytuj�cym tonem s�dziego.
Ida napcha�a w usta konfitur i milcza�a dyplomatycznie, ze Wzgard�.
- Ubm - zrozumia� stryj. - To ju� wiem, jaki b�dzie tw�j nast�pny
krok. Poprosisz mnie o po�yczk�.
- Kto, ja? - prychn�a Ida, kt�ra w�a�nie mia�a taki zamiar. - Na
pewno nie. Op�ywam w got�wk�. -Mia�a przy sobie osiem pi��dziesi�t
i ani grosza wi�cej.
Stryj popatrza� jej w oczy i u�miechn�� si� z niedowierzaniem.
W rzeczy samej. Ida nigdy dot�d nie op�ywa�a w co� takiego jak
got�wka. Co wi�cej, nikt w jej rodzinie nie op�ywa�.
- Zarabiasz mo�e jako�? - spyta� stryj z paskudnie wszystkowiedz�cym u�mieszkiem.
Ten u�miech przes�dzi� spraw�.
- A co stryj my�la�? - odpali�a Ida z w�ciek�o�ci�. - Oczywi�cie, �e
zarabiam! I mo�e si� stryj nie obawia�, nigdy w �yciu nie poprosi�abym stryja o pieni�dze! Nigdy! Nigdy!
3.
Nie wiedzia�a, �e w�a�nie wkroczy�a na decyduj�cy zakr�t swego �ycia.
Nast�pnym bowiem jej posuni�ciem musia�o by� znalezienie pracy zarobkowej. Wybuja�a ambicja nie pozwoli�a oczywi�cie pannie Borejko zwr�ci� si� z pro�b� o pieni�dze do rodzic�w. Wyjecha�a wi�c
z Czaplinka autobusem PKS, nie p�ac�c za bilet, i dopiero w Poznaniu zaopatrzy�a si� w par� z�otych, sprzedaj�c zesz�oroczne podr�czniki
w antykwariacie na Starym Rynku. Zamierza�a wyjedna� u stryja po�yczk� d�ugoterminow�, ale po tym, co us�ysza�a dzisiaj, wola�aby umrze� z g�odu ni� prosi� o cokolwiek tego szyderc�.
Nie tylko ambicj� mia�a Ida wybuja��. Up�r te�. Wszystkie w�a�ciwie cechy jej charakteru - i te dobre, i te z�e - by�y silnie wybuja�e. Szarpa�y ni� uczucia o wielkiej mocy, a nieszcz�cie polega�o na tym, �e Ida zupe�nie nie umia�a ich ukrywa�.
Nami�tnie pragn�a spotka� cz�owieka, kt�ry by wreszcie j� zrozumia� do g��bi jej istoty - i obdarzy� przyja�ni� lub uczuciem. Lecz pragnienie to, zbyt silne, skazywa�o Id� na wieczne rozczarowania. Nie mia�a przyjaci�ki - ani w szkole, ani na podw�rzu. Na drobne nawet uchybienie ewentualnej kandydatki, na ka�d� najniewinniejsz� plotk�, z�o�liwo�� - Ida reagowa�a silnym oburzeniem, rozpacz�
i pot�pieniem bez granic, wyrzucaj�c winowajczyni� ze swego serca. Kt�ra zreszt� przyjaci�ka znios�aby takie wybuchy uczu� na zmian�
z wyrzutami i s�owami pogardy!
Podobnie, je�li nie gorzej, rzecz si� mia�a z ch�opcami. Zesz�ego roku niejaki Waldzio nie�mia�o ubiega� si� o wzgl�dy Idy, lecz rych�o �ycie postawi�o go w obliczu pr�by: Ida zachorowa�a na �wink�. Nareszcie mog�a si� poczu� naprawd� chora! Tote� prze�y�a �wink� tak intensywnie, jakby to by�y co najmniej suchoty lub d�uma. A Waldzio tymczasem przesta� j� odwiedza�. Ba� si� zarazi� niemi�� chorob� dzieci�c� i jak poszed�, tak nie wr�ci� ju� nigdy. Mo�e epidemia �winki, zataczaj�ca w�r�d Borejk�w coraz szersze kr�gi, przerazi�a go naprawd�, a mo�e po prostu pos�u�y�a za pretekst do odzyskania swobody. Tak czy inaczej, Ida wzgardzi�a niecnym Waldusiem
i przenios�a czym pr�dzej swe wzgl�dy na koleg� z klasy, Klaudiusza Krzy�anowskiego. Niestety, czeka�o j� nowe rozczarowanie. Od pocz�tku Klaudiusz interesowa� si� bardziej bibliotek� pana Borejki ni� jego c�rk�. Mimo szczerych wysi�k�w Idy sprawa nie posuwa�a si� naprz�d ani troch�, a straszliwy koniec nast�pi� pr�dzej, ni� mog�a przypuszcza�. W czerwcu tego roku oboje z Klaudiuszem chwalebnie sko�czyli swoj� �sm� klas� i r�wnie chwalebnie dostali si� do Liceum numer dwana�cie. Kiedy razem odczytali w sekretariacie list� przyj�tych, Ida, ucieszona nad �ycie perspektyw� wsp�lnych lat na szkolnej �awie, ju� z rozp�du rzuca�a si� Klaudiuszowi na szyj� - wtedy, ach, nigdy nie zapomni tego okropnego momentu, Klaudiusz odskoczy� jak oparzony, zawo�a�: "O Bo�e, Ida, odczep si� ode mnie ze swoimi czu�o�ciami!" - i r�czym k�usem pobieg� do wyj�cia, by odt�d nie pokaza� si� ju� u Borejk�w ani razu.
Stryj J�zeczek nie gada� od rzeczy, nazywaj�c Id� hipochondryczk�. Przypisywanie sobie urojonych chor�b by�o oczywist� konsekwencj� wspania�ego zdrowia Idusi, jej przesadnego usposobienia i przede wszystkim - pal�cej potrzeby uzyskania czyjegokolwiek wsp�czucia. Od popadni�cia w lekomani� ustrzeg� Id� wy��cznie zdrowy rozs�dek mamy.
Teraz jednak mama mok�a w zimnym namiocie na odleg�ym o dwie�cie kilometr�w od Poznania pustym polu namiotowym. I nie
by�o nikogo, kto by Id� przytuli� i powiedzia� jej, �e za�ycie pi�ciu tabletek aspiryny mo�e by� szkodliwe. Zmarzni�ta i pogr��ona
w fatalnym nastroju Ida tkwi�a w swym prochowcu nad kuchennym sto�em. Ju� chcia�a �ykn�� t� ko�sk� dawk� leku, gdy nagle ol�ni�a j� my�l, �e z�e samopoczucie niekoniecznie musi by� spowodowane pocz�tkami pneumonii. By� mo�e przyczyn� by� zwyk�y g��d. Od�o�y�a paczk�
z aspiryn� i zdj�a p�aszcz. Potem za� raz jeszcze zacz�a przeszukiwa� kuchenne szafki, by sprawdzi�, czy nie znajdzie si� tam jednak czego� do jedzenia.
By�o w czym szuka�. Mieszkanie Borejk�w po�o�one na parterze starej kamienicy, w �r�dmie�ciu Poznania, sk�ada�o si� z trzech r�nej wielko�ci pokoj�w, obszernej kuchni i takiej�e �azienki. Kuchnia by�a wysoka, ciemnawa, zaopatrzona w liczne szafy �cienne, zabudowy, zakamarki, skrytki i za�omki. W przyleg�ym pomieszczeniu urz�dzono spi�arni�. Na szerokich p�kach sta�y tam s�oje wecka i twisty,
w kt�rych mama Borejko zapasteryzowa�a ju� lub zamarynowa�a na zim� plony tegorocznego lata.
Ida zapali�a �wiat�o pod wysokim sufitem kuchni i zajrza�a do spi�arni, pas�c oczy pe�n� gam� barw migoc�cych w s�oikach. Zielony szpinak, niebieska kapusta, porzeczki czarne i czerwone, ��te czere�nie i taka� fasolka szparagowa. Mo�na by pomy�le�, �e w tym domu nikt nigdy nie b�dzie g�odny.
A jednak Ida g�odowa�a - i to ju� od czterech dni - i nie �mia�a si�gn�� po zimowe zapasy. Zaprawy by�y �wi�tym tabu dla czterech si�str Borejko i ich ojca-�asucha. Mama zabrania�a im z ca�� moc� naruszania �elaznych zapas�w witamin, dop�ki nie nasta�y zimowe ch�ody.
Teraz, wzdychaj�c nad swoj� s�abo�ci�, Ida wzi�a w d�o� s�oik
z konfitur� truskawkow�, potrzyma�a go przez chwil�, poliza�a przykrywk� - i wreszcie, zwalczywszy pokus�, odstawi�a z powrotem na p�k�. Wysz�a ze spi�arni krokiem bohaterki i raz jeszcze rzuci�a si� do kuchennych szafek.
W kredensie, w jakim� zapomnianym k�cie, znalaz�a wreszcie celofanow� torebk� z resztk� makaronu kolanka i paczk� zupy fasolowej w proszku. Z tych dw�ch sk�adnik�w ugotowa�a paskudn� szar� bryj� i wyla�a j� na talerz. Usiad�a na jednej z dwu �aw przy szerokim, drewnianym stole, kt�ry, zwykle oblepiony licznymi cz�onkami rodziny, teraz wydawa� si� zupe�nie innym meblem. Zreszt� ca�e mieszkanie wydawa�o si� teraz zupe�nie innym mieszkaniem -puste pokoje, nieruchome firanki, b�yszcz�ce pod�ogi, g�adko pos�ane ��ka oraz u�o�one starannie ksi��ki, kiecki i zabawki by�y w domu Borejk�w czym� zupe�nie niezwyk�ym. Niezwyk�a by�a te� cisza. Niedawno trwa� tu bezustanny ruch i gwar, przychodzili liczni go�cie do wszystkich cz�onk�w rodziny, dzwoni� telefon, gwizda� czajnik, w kt�rym bez ustanku kto� gotowa� wod� na herbat�; w jednym pokoju rycza�
tranzystor Nutrii, w drugim dudni� telewizor, a w trzecim koledzy Gabrysi prowadzili g�o�ne dyskusje.
- A do mnie nikt nie dzwoni, nikt mnie nie odwiedza, nikt si� nie interesuje nawet moim zdrowiem - powiedzia�a Ida, a g�os jej odbi� si� echem od �cian przestronnej kuchni. - Ale to nic, to nic. Ja si� nie b�d� nad sob� u�ala�.
�ykn�a zupy fasolowej. Brrr.
Gdyby tu teraz umar�a, cia�o jej zgni�oby zapewne do szcz�tu, zanim ktokolwiek by sobie o Idzie przypomnia�. Ale to nic. Ona jest twarda i dzielna. Twarda i dzielna. Teraz b�dzie czyta� gazet� i mo�e znajdzie co� w og�oszeniach "Nauka" lub "Praca". I na pewno nie b�dzie p�aka� nad swoj� samotno�ci�.
Poci�gn�a nosem. �ykn�a fasol�wki i przewr�ci�a drug� stron� gazety "G�os Wielkopolski" sprzed dw�ch dni. Kto wie, mo�e znajdzie jaki� anons o doskonale p�atnej a niefatyguj�cej pracy.
Przewa�a�y kusz�ce oferty dla pomocy domowych. Ale tego rodzaju zaj�cie dla dumnej Idy by�o czym� nie do pomy�lenia. Mia�a trudno�ci ze sprz�tni�ciem po sobie samej, g�upawe zaj�cia gospodarskie srodze j� upokarza�y. C� wi�c m�wi� o takiej pracy dla kogo� obcego! Udzielanie korepetycji z matematyki - co sugerowa�o kolejne og�oszenie - r�wnie� Idzie nie odpowiada�o; to raczej jej samej takowe by si� przyda�y.
- Pilnie potrzebna pani towarzysz�ca starszej osobie - przeczyta�a
z kolei i gwa�townie prze�kn�a makaron. - O, sekund�! To by chyba by�o niez�e. Paszkiet, Krasi�skiego 10a. Ha! Nie do wiary!
4.
Ulica Krasi�skiego by�a jedn� z przecznic Roosevelta - arterii, przy kt�rej sta�a kamienica Idy. Od swojego domu do naro�nika Krasi�skiego Ida mia�a najwy�ej dwadzie�cia metr�w. Wygl�da�o to na prawdziwe zrz�dzenie losu.
Na dworze by�o jako� dziwnie. Deszcz co prawda nie pada�, ale nie dawa� o sobie zapomina�: ci�kie chmury pos�pnie zwisa�y nad dachami - coraz ni�ej. Wilgotne powietrze, pachn�ce mg�� i dymem, przesyca�a niezwyk�a srebrzysta po�wiata, w kt�rej wszystko zdawa�o
traci� naturalne barwy. Z wolna robi�o si� coraz ciemniej - cho� min�a zaledwie godzina czwarta.
W�sk� i szar� ulic� Krasi�skiego spowija� letargiczny bezruch. Ani iednego przechodnia, dziecka z rowerkiem, samochodu czy cho�by bezpa�skiego kota. W zaro�ni�tych ogr�dkach nie drgn�a nawet ga��zka, nie za�wierka� wr�bel. Dwa rz�dy pojedynczych staro�wieckich dom�w z wie�yczkami, pi�terkami i balkonami z kutego �elaza - wszystko to ton�o w srebrnej, zamglonej szaro�ci.
Ida sz�a g�adk� jezdni� jak we �nie, rozgl�daj�c si� na boki
w poszukiwaniu domu numer dziesi��. Znalaz�a go wreszcie blisko skrzy�owania z ulic� Mickiewicza. Budynek ten by� dziwaczny, nieregularny, z oknami o �ukowatych szczytach, wie�yczk� i kilkoma wej�ciami. Zdeptany trawnik z dwoma niewysokimi starymi drzewami otacza� dom, oddzielaj�c go od rozkopanej ulicy. Na chodniku pi�trzy�y si� jakie� rury, zwa�y ziemi, paliki, tablice ostrzegawcze i grube kable. Al� ca�y wykop sprawia� wra�enie obiektu z dawna opuszczonego i nie tkni�tego od miesi�cy ludzk� r�k�.
Z przeci�g�ym skowytem wypad� sk�de� niesamowicie kud�aty kundel
o cienkich n�kach. Zakr�ci� si� w k�ko, usiad�, podni�s� pysk ku niebu i zawy� - upiornie a przejmuj�co.
Ida poczu�a na plecach nag�y lodowaty dreszcz.
Zawaha�a si�.
Dom numer dziesi�� wygl�da� zdecydowanie odstraszaj�co. Na pierwszym pi�trze kto� zapali� �wiat�o - okno, os�oni�te purpurow� kotar�, rzuci�o w mgliste powietrze pasmo krwawego blasku. Ida mimo woli wyobrazi�a sobie, �e kto� tam w�a�nie dusi kogo� poduszk�, zadr�a�a
i pomy�la�a, �e lepiej p�jdzie do domu.
By�aby to z pewno�ci� uczyni�a, gdyby nie zaburcza�ojej w �o��dku.
Przecie� wci�� by�a nieludzko g�odna.
"No nie, nie przesadzajmy -pomy�la�a sobie. -Dom jak dom, nawet ca�kiem mi�y i po staro�wiecku przytulny..."
Pies znowu zawy� jak upi�r, ale Ida postanowi�a go zignorowa�. Nie namy�laj�c si� d�u�ej - �eby si� przypadkiem nie rozmy�li� - przeby�a k�adk� nad wykopem, przesz�a kilka krok�w po p�kolistej �cie�ce
i dotar�a do wej�cia z numerem 10a.
5.
W�skie schodki o skrzypi�cych stopniach prowadzi�y na wysoki parter. Spory drewniany podest poprzedza� szerokie dwuskrzyd�owe drzwi, osadzone w rze�bionej futrynie. Pachnia�o tu past� do pod�ogi i kaw�, a tak�e jakim� roso�kiem. Ida odruchowo prze�kn�a �lin�
i w tym momencie struchla�a, bo zza drzwi mieszkania numer jeden da� si� s�ysze� okropny krzyk:
- Nie! Nie! Zostawcie mnie! Zostawcie!
Hukn�y rozg�o�nie jakie� drzwi, wstrz�saj�c drewnian� pod�og� parteru. Gdzie� bli�ej st�umiony bas oznajmi� grobowym tonem:
- Zn�w si� ten g�upek zamkn�� od �rodka.
Dr��c lekko, Ida zrobi�a krok do ty�u, by dyskretnie znikn��
z podejrzanego miejsca. Lecz w tej samej chwili jedno skrzyd�o drzwi raptownie si� otwar�o i przera�ona panna Borejko stan�a nos w nos
z ma�� rumian� staruszk� o siwej czuprynce, przystrzy�onej a la Maria D�browska.
- A panna tu czego? - spyta�a szybko, mierz�c Id� spojrzeniem taksuj�cym i podejrzliwym.
By�a ubrana w d�ug� czarn� peleryn� z kapturem. S�owa wychodzi�y
z jej ust pr�dko i okr�g�o, a pomarszczone r�ce by�y w ci�g�ym ruchu - to strzepywa�y py�ek z peleryny, to poprawia�y wycieraczk� pod progiem, to zn�w podci�ga�y opadaj�cy kaptur.
- No? Czego panna stoi pod drzwiami i pods�uchuje? - przynagli�a staruszka gro�nie.
Ida sp�on�a rumie�cem oburzenia.
- Ja?! Ja... chcia�am tylko zadzwoni�...
- Ciekawe po co - surowo odrzek�a staruszka i przetar�a r�kawem b�yszcz�c� tabliczk� ko�o dzwonka.
- W sprawie og�oszenia... z gazety.
Staruszka zamar�a, zatai�a dech, unieruchomi�a pracowite d�onie -
i tylko jej siwe brwi unios�y si� do po�owy r�owego czo�a.
- Panie Karolku! - wrzasn�a znienacka, nie spuszczaj�c oka
z dziewczyny. - Pan tu pozwoli!
Z g��bi mieszkania nap�yn�a najpierw wo� roso�u z kury, potem zapach tytoniu fajkowego, wreszcie da�o si� s�ysze� powolne ci�kie st�panie.
- Co tam znowu? - rzek� z ciemno�ci ponury bas.
Pstrykni�cie. Zapali�o si� �wiat�o i ukaza�o stoj�cego po�rodku przedpokoju �ysego olbrzymiego starca o niezadowolonym obliczu. Starszy pan mia� podpuchni�te, b�yszcz�ce i ciemne oczy, ukryte pod zwisaj�cymi brwiami; opuchni�t� d�oni� g�adzi� siwe w�sy, sponad kt�rych wyrasta� srogi nos o l�ni�cym koniuszku.
- H�? - spyta� z niezadowoleniem na widok chudej dziewczyny dr��cej
w progu. - A to kto?
- Z og�oszenia - dziarsko zaraportowa�a staruszka. - Wyrzuci� j�?
- A czemu Basia mia�aby j� wyrzuca�? - zirytowa� si� starszy pan.
- No bo dot�d wyrzucali�my te wszystkie z og�oszenia.
- My? - fukn�� starzec. - Ja wyrzuca�em. Nie Basia.
- No tak, pan wyrzuca�, panie Karolku.
Pan Karolek westchn�� pot�nie jak chory hipopotam.
- Nieszcz�sne podskubane indywidua - wyrazi� si� ze wstr�tem. -Jak ju� mam na kogo� patrze� przez p� dnia, to niech to chocia� nie b�dzie nieszcz�sne indywiduum, oto jakie mam �yczenie.
Ida zastanowi�a si� uczciwie, czy okre�lenie "nieszcz�sne indywiduum" mo�na odnie�� do jej osoby - i dosz�a do wniosku, �e tak.
- To przepraszam - b�kn�a, wycofuj�c si� niezgrabnie.
- Wejd� no, panna, tu! - hukn�� pan Karolek. - Przecie� m�wi�em, �eby wesz�a!
- A wcale nie - wtr�ci�a staruszka tonem u�ci�lenia.
- Basia niech si� nie wtr�ca, dobrze?! Panna niech wchodzi, a Basia niech wychodzi.
- Niby czemu? - k��tliwie zaoponowa�a staruszka. - W�a�nie �e nie wyjd�. Zostan� i dopilnuj�, �eby pan Karolek nie strzeli� jakiego� g�upstwa.
Najwidoczniej pozycja Basi w tym domu by�a bardzo mocna. Pan Karolek zamamrota� co� pod nosem, jakby si� ba� g�o�niej wyrazi� niezadowolenie. Staruszka tymczasem cofn�a si� do przedpokoju, ostentacyjnie zdj�a okrycie i umie�ci�a je na b�yszcz�cym wieszaku. Jej mina zdradza�a ciekawo�� i nieugi�t� wol� uczestniczenia
w dalszych wypadkach.
Ida ju� si� zbiera�a w sobie, by przekroczy� pr�g - gdy nagle ko�o jej lewej �ydki smyrgn�� mokry i szorstki, ow�osiony przedmiot. Co� zimnego przejecha�o w p�dzie po jej kolanie i - podczas gdy Ida wydawa�a z siebie mimowolny wrzask - przedmiot �w, jak czarna kula na czterech patyczkach, przemkn�� po pod�odze przedpokoju, po czym znikn�� za jakimi� uchylonymi drzwiami.
- Lucyper! - krzykn�a Basia, tupi�c sporym czarnym kamaszem. - Ile razy ci m�wi�am, �eby� nie laz� do kuchni!
Pies, kt�ry uprzednio wy� pod oknem, wystawi� skruszony i szpetny pysk zza drzwi, zrobi� zeza, machn�� czerwonym ozorem i przedrepta� potulnie na wycieraczk� u�o�on� w k�cie.
- Lucyper nie gryzie - niech�tnie wyja�ni�a Basia, widz�c jak Ida si� p�oszy. - Niech panna wchodzi, jak ju� koniecznie musi. Trudno.
Pan Karolek wykona� prawic� zach�caj�cy kr�lewski gest. Ida wesz�a wreszcie do przedpokoju i zamkn�a za sob� drzwi.
6.
Przedpok�j by� pi�knym wykwitem architektury dziewi�tnastowiecznej. Stanowi� centralny punkt mieszkania - sze�cioro drzwi prowadzi�o ze� do sze�ciu r�nych pomieszcze�, roz�o�onych symetrycznie przy trzech jego bokach. Ka�da linia i ka�da p�aszczyzna mia�y tu sens,
a wszystko razem stanowi�o harmonijn� ca�o�� o pi�knych proporcjach. Niestety, najwyra�niej niedawno kto� obdarzony specyficznym gustem podj�� decyzj� pomalowania �cian na kolor zabielanej zupy pomidorowej. Odcie� pod�ogi przypomina� buraczki. Przedpok�j
obwieszony by� kotwiczkami ze sztucznego bursztynu i pseudoafryka�skimi maskami z czarnego plastyku.
Natomiast pok�j, do kt�rego wprowadzono Id�, reprezentowa� smak zgo�a odmienny. By� spokojnym staro�wieckim gabinetem, uchylone drzwi prowadzi�y na werand�. W oknach wisia�y ciemne portiery, pod �cianami sta�y szafy biblioteczne, smakowicie wy�adowane po brzegi. Tu
i �wdzie na pociemnia�ej tapecie da� si� dostrzec jaki� sztych
z Napoleonem albo po��k�a fotografia grupy student�w przed Collegium Maius. Z przykurzonego sufitu zwisa�a nisko lampa z porcelanowym kloszem. Powietrze przesyca� zapach fajkowego dymu i nik�a wo� kurzu pokrywaj�cego ksi��ki. Pod jedn� ze �cian sta�o pot�ne politurowane biurko, w �cianie przeciwleg�ej widnia�y zamkni�te drzwi z b�yszcz�c� mosi�n� klamk�. Po�rodku, przy stoliku nakrytym do podwieczorku, pi�trzy� si� masyw wytartego fotela o wysokim oparciu.
Starszy pan spocz�� na tym meblu z westchnieniem ulgi.
- No, s�ucham - rzek�, wskazuj�c Idzie krzes�o i okrywaj�c sobie
nogi kocem. W pokoju panowa� ch��d.
- To ja s�ucham - odwa�y�a si� Ida, kt�ra wobec faktu, �e nikt jej nie zabi�, nabra�a nagle wigoru. - Przeczyta�am og�oszenie
i przysz�am. Wi�cej nie mam nic do powiedzenia.
- Pyskata czy co� - mrukn�� starzec do siebie i zamilk� na
d�u�sz� chwil�.
- Og�oszenie zamie�ci�a moja c�rka - wyja�ni� wreszcie. - Wyjecha�a
z m�em na jedn� z tych kosztownych i snobistycznych wycieczek �r�dziemnomorskich. Pojechali na miesi�c. Uznali, �e jest mi potrzebna osoba do towarzystwa. Nie mam poj�cia, sk�d im si� wzi��
ten pomys�.
- St�d, �e pan Karolek marudzi� - odezwa�a si� z progu staruszka.
Sta�a sobie najspokojniej, oparta o futryn�, i pracowicie co� szyde�kowa�a, przytrzymuj�c pod pach� k��bek granatowej w��czki.
- Ja marudzi�em? Ja? Niech no Basia nie opowiada takich rzeczy.
- Marudzi� pan Karolek! Narzeka�! A to, �e mu nudno, a to, �e go samego w domu zostawiaj�... tak jakbym ja si� wcale nie liczy�a.
Pan Karolek najwyra�niej trafi� na w�a�ciw� ripost�.
- Basia si� liczy, ale w sensie negatywnym - odpar� z lekkim o�ywieniem. - Moje zdrowie stale dzi�ki Basi podupada.
- Hi-hi-hi - za�mia�a si� staruszka ironicznie. - Na spacery nie chodzi, bez przerwy kopci fajk�, to nie dziwota, �e chory.
Zepsu�a starszemu panu humor.
- Czy ja m�wi�em, �e jestem chory? - spyta� z w�ciek�o�ci�. - Nie,
niczego podobnego nie m�wi�em. To mnie w�a�nie wp�dza do grobu, te
ci�g�e Basi insynuacje.
Zapewne owa wymiana zda� rozwin�aby si� w normaln� k��tni�,
gdyby - w�a�nie w chwili gdy Basia nabiera�a tchu - w przedpokoju nie zabrz�cza� ostry dzwonek.
-Telefon! - rykn�� pan Karolek, przyk�adaj�c obie d�onie do ust jakby znajdowa� si� w sercu puszczy.
Pani Basia ani drgn�a, natomiast zza zamkni�tych drzwi, tych
z mosi�n� klamk�, zakrzycza� zrozpaczony, �ami�cy si�, st�umiony g�os.
- Zostawcie mnie w spokoju! Przecie� m�wi�em! Nie ma mnie! Po prostu mnie nie ma!
- Nie ma go. Przecie� m�wi� - powt�rzy� szyderczo starszy pan
w stron� Basi, na co ona natychmiast pod��y�a do przedpokoju, gdzie
telefon wci�� dzwoni� uparcie. Staruszka podnios�a s�uchawk�
i odezwa�a si� sucho:
- Kto tam?
Przez chwil� s�ucha�a w milczeniu.
- Nie, nie - powiedzia�a.
Zn�w milczenie.
- A, ja tam nie wiem. M�wi, �e go nie ma. Co? A prosz� bardzo, do
widzenia - od�o�y�a z trzaskiem s�uchawk� i wr�ci�a do gabinetu, wzruszaj�c ramionami.
- Kto? - spyta� pan Karolek.
- A ona, ona - gderliwie odpar�a Basia.
- Co� podobnego -mrukn�� starszy pan i zbulwersowany si�gn�� po fajk�, spogl�daj�c przy tym na zamkni�te drzwi. - No c�. Niech nam Basia zrobi wreszcie kawy. Panna pija kaw�?
- Ja wszystko pijam - skwapliwie odpowiedzia�a Ida, W jej sercu zatli�a si� nie�mia�a nadzieja, �e mo�e dadz� je��.
- Kto dzwoni�? - krzykn�� nagle zza drzwi st�umiony g�os.
- Paulina! - zawo�a� pan Karolek, os�aniaj�c usta d�oni�. Przez chwil� by�o cicho.
Dzi�ki temu Ida wyra�nie pos�ysza�a z przyleg�ego pokoju odg�os wolnych krok�w oddalaj�cych si� po skrzypi�cej pod�odze. J�kn�y spr�yny jakiego� mebla, jakby kto� rzuci� si� na� w rozpaczy. Da� si� s�ysze� cichy szloch, a mo�e tylko g��bokie westchnienie -
i wreszcie za drzwiami zapanowa� ca�kowity spok�j.
7.
Ciastka, kt�re Basia poda�a do kawy, by�y najsmaczniejszymi ptysiami domowej roboty, jakie zdarzy�o si� Idzie mie� w ustach.
A do tego w ma�ych szklanych czarkach podano wyrafinowan� konfitur�
z r�y - jedyn� rzecz�, jak� Ida mog�aby jej zarzuci�, by�a znikoma ilo�� tego specja�u. Ju� cho�by dla tych wyszukanych i nies�ychanych frykas�w panna Borejko zosta�aby tu ch�tnie przez ca�e �ycie. �
Starszy pan patrza� na ni� z rosn�c� przychylno�ci�. Powiedzia�, �e
podoba mu si� zdrowy, i�cie ko�ski apetyt, z jakim "panna" zajada. Mi�o jest widzie� nareszcie przy posi�ku kogo� normalnego, o co bynajmniej nie�atwo w tym domu. Zapyta� wreszcie, czy "panna" jest iu� zdecydowana zatrudni� si� jako jego, Karolka Paszkieta, dama do towarzystwa. Jego zi��, Fred, zostawi� na ten cel specjalne fundusze.
Ida chcia�a zapyta�, co pan Paszkiet rozumie przez "specjalne fundusze", ale delikatno�� uczu� wraz z pysznym ptysiem zamkn�y jej usta. U�miechn�a si� tylko i skin�a g�ow�.
- A wi�c tak? - spyta� pan Paszkiet. -To dobrze. Ten dorobkiewicz ma i tak za wiele pieni�dzy. Niech�e cho� raz znajd� si� w dobrych r�kach.
- No, no - zauwa�y�a Basia, przechodz�c przez pok�j z tac� wy�adowan� po brzegi.
- No co? - spyta� cierpko pan Paszkiet.
Staruszka by�a najwyra�niej podobnego zdania o Fredzie, bo tym razem poprzesta�a na cmokni�ciu i wzruszeniu lewym ramieniem. Podesz�a
z tac� do zamkni�tych drzwi.
- Podwieczorek! - zawo�a�a, przyk�adaj�c do nich ucho.
- Dajcie mi spok�j! - wrzasn�� g�os z g��bi tajemniczego pokoju.
- Co, podwieczorku nie chcesz?! - gro�nie krzykn�a Basia.
- Nie!!!
- No to nie! - z oburzeniem powiedzia�a staruszka i kr�c�c g�ow� zawr�ci�a do kuchni.
Starszy pan ze zniecierpliwieniem spojrza� na zamkni�te drzwi.
- Jest po prostu bezczelny -mrukn��. - Nie powinien tak si� odnosi� do Basi - pomilcza� chwil�. - No, ja to co innego - rzek� wreszcie pod w�sem. - Ja mog� na ni� poha�asowa�, bo si� lubimy. Kobiecina jest niezno�na, ale w ko�cu ju� niem�oda. -Tu pan Karolek wyprostowa� si� z min� m�odzika. - Pami�ta mnie jeszcze jako studenta - westchn��. - No, tak, ale odbiegli�my od naszych spraw. Wi�c jak, zgadza si� panna?
Ida kiwn�a energicznie rud� g�ow�.
- A co b�d� robi�? - spyta�a.
- A bo ja wiem - zastanowi� si� pan Paszkiet.
- Dotrzymywa� panu towarzystwa.
- No tak. Poczyta� mi panna mo�e. Czy co�.
- Prosz� mi m�wi� ty - zaproponowa�a Ida.
- A to wypada? - upewni� si� starszy pan. - Ile masz lat?
- Pi�tna�cie.
- No, to mo�e jeszcze wypada. A grasz w garibaldk�?
- Tak.
- A w remika?
- Te�.
- A w szachy?
- Podobno nie�le.
- A jak z inteligencj� u ciebie?
- Pochlebiam sobie, �e nie najgorzej - odpar�a Ida ju� ca�kiem �mia�o, na co starszy pan za�mia� si� i klepn�� w kolano.
- No, dobrze - rzek� wreszcie. - Mo�e nie b�dzie to takie nudne, jak
my�la�em. Inteligencja, wiesz, to niezmiernie wa�na zaleta u damy do towarzystwa.
- Zw�aszcza p�atnej - zauwa�y�a Ida niby to od rzeczy, lecz z ukryt� my�l�. Pan Paszkiet jednak�e nie poj�� aluzji.
- Przyjd� jutro po po�udniu - poleci�. - Powiedzmy o czwartej. Popo�udnia s� najnudniejsz� rzecz�, jak� znam.
8.
P�nym wieczorem tego samego dnia Ida siedzia�a przy kuchennym stole, pi�a mleko i jad�a such� bu�k� z kwaszonym og�rkiem, na kt�re to produkty wyda�a a� pi�� z�otych ze swych ostatnich o�miu. Ja�owo�� posi�ku okrasza�a sobie my�l� o tym, co kupi za pieni�dze zarobione
u pana Paszkieta. Na razie, co prawda, nie mia�a o nich �adnego poj�cia. Nie spyta�a w ko�cu, kiedy ujrzy cho� cz�� swego honorarium i jaka b�dzie jego wysoko��. Duma nie pozwala�a jej przyzna� si� panu Paszkietowi do swych obecnych tarapat�w finansowych. Co do pana Karolka, d�entelmen ten, najwyra�niej przywyk�y do nieliczenia si�
z groszem, usun�� jakby kwesti� rachunk�w z pola swej uwagi.
zreszt� sprawy pieni�ne zesz�y w umy�le Idy na dalszy plan. Jej ciekawo�� zosta�a zaatakowana przez tajemnic� uwi�zionego
w zamkni�tym pokoju nieszcz�nika. Kim by�? - przemy�liwa�a, gubi�c si� w my�lach. - Dlaczego nie chcia� wyj�� ze swego dobrowolnego uwi�zienia. a mo�e... mo�e ona. Ida, mog�aby mu pom�c? Mo�e kryje si� za tym jaka� romantyczna tragedia?
Zjad�a do ko�ca kwaszonego og�rka, splun�a do zlewu, napi�a si� wody i zacz�a nerwowo chodzi� po kuchni. By�a tak podekscytowana, �e nie mog�a znale�� sobie miejsca. Posz�a do pokoju, potem zn�w wr�ci�a do kuchni, zajrza�a do �azienki, odkr�ci�a kran i zaraz go zamkn�a, pos�ucha�a radia, to zn�w wy��czy�a je gwa�townie - i wreszcie poj�a, �e nie uspokoi si�, dop�ki komu� nie opowie, co jej si�
przydarzy�o.
Komu jednak mia�aby opowiada�?
Ach! Aniela Kowalik!
Oto by�a osoba, kt�ra mog�a Id� zrozumie�.
Aniela nale�a�a wprawdzie do licznego grona przyjaci�ek Gabrieli, ale udziela�a odrobiny zainteresowania tak�e i Idusi. Nie by� to wszak�e jedyny pow�d, dla kt�rego Ida odczu�a potrzeb� pogaw�dki
z Aniel�. Przecie� przez ca�y ubieg�y rok dzielna ta dziewczyna pracowa�a jako pomoc domowa, zarabiaj�c na �ycie i ucz�c si� jednocze�nie w Liceum Poligraficznym.
Tak, numer Anieli by� w notatniku ko�o telefonu. Ida zadzwoni�a od razu. Czeka�o j� jednak rozczarowanie.
- Aniela wyjecha�a do ojca, do �eby - wyja�ni� g�os doktora Kowalika na drugim ko�cu linii. Doktor Kowalik by� krewnym Anieli. - Zabra�a ze sob� moj� �on� i dzieci, a tak�e par� os�b z tej waszej Dyskusyjnej Grupy ESD. Powiedzia�a, �e Grupa odb�dzie tam sympozjum na temat odpoczynku czy co� takiego.
- A, to ja wiem. Ale kiedy oni wracaj�, panie doktorze?
- Poj�cia nie mam, dziecko.
- To przepraszam. Dobranoc.
- Chwileczk�, Ida, ajak tam twoje zdrowie? Jakzwykle �le? - spyta� doktor Kowalik z powag�.
- Tak, bez zmian - odpar�a Ida �a�obnie.
- A jak si� czuje mama? - doktor Kowalik by� tym w�a�nie chirurgiem-cudotw�rc�, kt�ry w styczniu ubieg�ego roku operowa� mam� Borejko po perforacji wrzodu �o��dka.
- Mama czuje si� znakomicie, panie doktorze - odpowiedzia�a Ida
zgodnie z prawd�. - Kiedy j� ostatnio widzia�am, jad�a na �niadanie paprykarz rybny.
- Nie! - przerazi� si� chirurg.
- Ale� tak, w dodatku pod namiotem. Ja przestrzega�am, ale mnie tam nikt nie s�ucha. Uwa�aj� mnie, panie doktorze, za hipochondryczk�
i moje zdanie maj� za nic, za nic - u�ali�a si� Ida. - No, to nie b�d� ju� pana zanudza�. Dzi�kuj� i do widzenia.
Od�o�y�a s�uchawk� i popad�a w ci�k� zadum�. Jakie� to smutne.
W gruncie rzeczy, po pi�tnastu latach �ycia na tej planecie, nie ma do kogo zadzwoni�. Nie ma do kogo si� uda� - ani z rado�ci�, ani ze zmartwieniem, ani nawet po prostu z ciekaw� nowin�.
Czy�by by�o we mnie co� odpychaj�cego? - pomy�la�a ze strachem
i zwiewna wizja Klaudiusza przep�yn�a przez jej pami��.
Czy�by rzeczywi�cie mia�a w sobie si�� odstr�czaj�c� ka�dego, kto si� do niej zbli�y?
Nawet siostry od niej stroni�. Nawet rodzice z niej kpi�.
Nie interesuj� si� czy szcz�liwie dojecha�a z tego cholernego Czaplinka. To oczywiste. Kochaj� j� najmniej ze wszystkich swoich c�rek. Dlaczego? Czy dlatego, �e ona, Ida, kocha ich tak mocno? Najmocniej ze wszystkich?
"No tak, no tak - my�la�a sobie Ida, tkwi�c beznadziejnie przy pustym stole, w pustej kuchni pustego mieszkania. -Francuzi m�wi�, �e zawsze jest kto�, kto ca�uje, i kto�, kto nadstawia policzek. A ja? Ja nadstawiam oba policzki. I bez rezultatu. Bez rezultatu".
Czwartek, 2 sierpnia
1.
Wi�ksza cz�� nocy przesz�a Idzie na czytaniu. Zacz�a czyta� po k�pieli - kt�rej wci�� jeszcze nie mia�a do�� po strasznych dw�ch tygodniach sp�dzonych na polu namiotowym. Le��c w ��ku si�gn�a po prostu na p�k� Gabrysi i trafi�a na zaczytany egzemplarz "Dziwnych los�w Jane Eyre". Zanim si� obejrza�a, by�a ju� w po�owie tomu,
a zegar wskazywa� p�noc.
Ida skonstatowa�a to brze�kiem �wiadomo�ci. Ksi��ka poch�on�a j� do tego stopnia, �e biedaczka zapomnia�a nawet o g�odzie, kt�ry dokuczliwie szarpa� jej �o��dek. Na policzkach mia�a malinowe wypieki, w ustach paznokie� kciuka, a w wyobra�ni szare blanki Thornfieid Hali, wronie gniazda na pot�nych drzewach cierniowych
i zmys�owy u�miech pana Rochestera. O, biedna Jane!
Jak�e bardzo Ida jej wsp�czu�a!
O trzeciej niepostrze�enie zasn�a -przy zapalonej lampie, z czo�em
wspartym o stronic� 271. Spa�a jak pod narkoz�, a obudzi�a si� oko�o dziesi�tej rano.
Rozs�dna panienka, je�liby nawet dopu�ci�a do podobnej orgii czytelniczej, teraz wsta�aby i zacz�a pracowicie sp�dza� dzie�. Ale nie Ida. Ida posz�a tylko umy� z�by, stwierdzi�a po drodze, �e za oknem leje deszcz, a w pokoju jest smutny ch��d, ponownie zapali�a lamp� nad tapczanem, wskoczy�a pod ko�dr�, otuli�a si� po uszy
i przelecia�a dalsze pi��dziesi�t stron - z tak� pasj�, jakby od tego zale�a�o jej �ycie.
Lektur� przerwa�a, gdy poczu�a, �e jej �o��dek te� si� przecie� obudzi�. Przypomnia�a sobie, �e z rzeczy jadalnych posiada tylko zimny wczorajszy makaron. Zgasi�a lamp�, otuli�a si� ciep�ym szlafrokiem taty, wzi�a czule swoj� "Jane Eyre" pod pach� i posz�a do kuchni. Tu zagotowa�a troch� wody, by przynajmiej napi� si� czego� gor�cego. Kiedy szuka�a cukru, natkn�a si� na plastykow� torb� pe�n� butelek po pepsi. Uradowana obliczy�a, �e gdyby je sprzeda� - czysty zysk wyni�s�by oko�o czterdziestu z�otych.
Ju� chcia�a p�dzi� do sklepu, gdy pan Rochester wyjrza� do niej
z kart ksi��ki i poci�gn�� ku sobie, jak magnes przyci�ga opi�ki. Sprawa butelek sta�a si� absolutnie niewa�nym szczeg�em. Ida zdj�a z p�ki puszk� z cukrem, po czym prze�ywszy chwil� wahania, szybko si�gn�a po jak najmniejszy s�oik z fasolk� szparagow�.
Po dziesi�ciu minutach, rozczochrana i bosa, siedzia�a z ksi��k� przy kuchennym stole i czytaj�c bez wytchnienia, p�g�bkiem pojada�a
�niadanie. Sk�ada�o si� ono z pocukrzonego wrz�tku, zimnego makaronu i ciep�ej fasolki.
O drugiej po po�udniu szlocha�a nad ostatni� stron� powie�ci. By�a
w stanie godnym po�a�owania. Serce jej bi�o nier�wno, nogi sta�y si� sine i zimne, a w brzuchu zn�w si� czai�a g�odowa pustka.
Sprawa butelek wyp�yn�a sama przez si�.
2.
Deszcz la� obrzydliwie. Ida schowana pod starym parasolem mamy, pogna�a w g�r� ulicy Roosevelta. Przy D�browskiego, na rogu, mie�ci� si� w podziemiach rozleg�y sklep "Delikates�w". Od kilku lat, co prawda, tytu� "Delikatesy" zdj�to cichcem ze sklepowego szyldu, co by�o najzupe�niej zrozumia�e dla ka�dego, kto musia� zaopatrywa� si� w tei plac�wce. Ale - cho� pozbawiona tre�ci i legalno�ci - nazwa pachn�ca dobrobytem utrzymywa�a si� wci�� w �wiadomo�ci nie trac�cych nadziei klient�w.
Ida stan�a w kolejce do stoiska z napojami i wy��czy�a si�
z rzeczywisto�ci, wszystkie my�li oddaj�c tej dzielnej Jane
i kochanemu Rochesterowi. Nawet kiedy kto� kichn�� jej prosto w kark, nie zwr�ci�a na to szczeg�lnej uwagi.
Dopiero nosowe: -Ach! Przepraszam! -z czym� si� jej skojarzy�o.
Odwr�ci�a si�.
Klaudiusz... Tak, to by� on.
I tu imaginacja sp�ata�a Idzie g�upiego figla. Mianowicie wci�� nie chcia�a powr�ci� z Thornfieid Hali. A raczej nawet jakby przenosi�a tam Klaudiusza, pod te cierniowe drzewa i mury pokryte bluszczem... zaraz, czy one rzeczywi�cie by�y pokryte bluszczem?
Rozstrzygaj�c t� kwesti� gapi�a si� na Klaudiusza szcz�liwymi oczami, za� twarz jej, rozja�niona u�miechem i przysnuta mgie�k� roztargnienia, mia�a wyraz do�� szalony.
Klaudiusz zadrepta� w miejscu, wytar� nos i schowa� chustk�. Nie bardzo wiedzia�, jak si� zachowa�. Niepewny u�miech zadr�a� na jego pulchnych ustach. Klaudiusz by� �adnym ch�opcem. Uroda jego by�a romantyczna i poci�gaj�ca: mia� �wietliste szare oczy o marzycielskim wejrzeniu, kszta�tny nos i wysoko sklepion� czaszk� pokryt� jasnymi jagni�cymi loczkami. Jego podbr�dek zarysowany by� mi�kko i �agodnie, a wok� ust dawa� si� dostrzec wyraz bezbronnej wra�liwo�ci.
Ida otrz�sn�a si�, zamruga�a oczami i ju� by�a z powrotem
w Poznaniu, przy ulicy D�browskiego, w PRL, w dwudziestym wieku. Klaudiusz wci�� u�miecha� si� niepewnie, co mia�o pokry� ogarniaj�ce go uczucie paniki. Idzie wyda�o si� wszak�e, �e je�li kto� si� do niej u�miecha a� tak cz�sto i d�ugotrwale, to znaczy, �e chce wyrazi� rado�� ze spotkania. Objawy sympatii spotyka�y Id� tak rzadko, �e ka�dy u�miech, skierowany pod jej adresem, przyjmowa�a jak bezcenny skarb. A c� dopiero u�miech Klaudiusza! Szczodra jej natura odpowiedzia�a natychmiast spontaniczn� serdeczno�ci�.
- Tak si� ciesz�, �e ci� widz�! - powiedzia�a z ca�ego serca
i pog�aska�a Klaudiusza po ramieniu obleczonym w cienki sweterek. - Nawet nie wieszJak bardzo! S�uchaj, czy ty lubisz ksi��ki o mi�o�ci? Ja w�a�nie... -tu urwa�a, widz�c zbyt ju� wyra�nie pop�och na drogiej twarzy. - To jest, chcia�am powiedzie�, �e... przezi�bi�e� si�, biedaku. To dlatego, �e za lekko si� ubierasz. Na taki deszcz! Jak chcesz, to wst�p do mnie, po�ycz� ci deszczowiec. Strasznie dawno
u nas nie by�e�... to jest... -zapl�ta�a si� znowu, bo Klaudiusz zacz�� ogl�da� si� na boki. - To jest... s�ucham?
Ostatnie s�owo skierowa�a do ekspedientki, kt�ra ju� po raz trzeci zapyta�a j�, czego sobie �yczy.
- Ee, te butelki-odpowiedzia�a nieuwa�nie i wr�czy�a sprzedawczyni ca�� torb�, zwracaj�c si� zn�w do Klaudiusza. Lecz nie znalaz�a go na miejscu, m�odzieniec bowiem wycofywa� si� wolno w stron� wyj�cia.
- Poczekaj, ju� lec� - rzuci�a w jego stron� pogodn� informacj�, po
czym, zapominaj�c o butelkach i nale�no�ci za nie pospieszy�a za ch�opcem.
- Chwileczk�! - krzykn�a za ni� ekspedientka, lecz Ida nie wzi�a
tego do siebie. Znalaz�a si� w�a�nie przy Klaudiuszu i chwyci�a go mocno za r�kaw.
- Prz-przepraszam ci�... ale bardzo si� spiesz� - wyj�ka� Klaudiusz
z nerwowym u�miechem przypominaj�cym grymas. - Nie mog� si�
sp-sp�ni�... ani sekundy.
- Oj, to czekaj, p�jdziemy razem - weso�o powiedzia�a Ida, wci�� nie�wiadoma faktu, �e wedle prawa Newtona ka�de dzia�anie wywo�uje przeciwdzia�anie. Natomiast Klaudiusz zachowywa� si� tak, jakby by�
w pe�ni �wiadom, �e im pr�dzej st�d odejdzie, tym mniej b�dzie mia� k�opot�w.
- N-nie kr�puj si� mn� - powiedzia�, rozgl�daj�c si� bezradnie. -Przecie�... co� tam kupujesz.
Do Idy dotar�o nagle, �e Klaudiusz znowu chce si� jej pozby�. Straci�a oddech. Zielone oczy, zazwyczaj niewielkie, powi�kszy�y si� teraz i zaokr�gli�y z roz�alenia, a dr��ce usta wygi�y si�
w podk�wk�.
- Dlaczego? - spyta�a bez �ladu jakiejkolwiek dyplomacji. - Ja ci� przecie� tak bardzo lubi�!
W nast�pnej chwili gotowa by�a sobie Odgry�� j�zyk za to upokarzaj�ce wyznanie. Oczy Klaudiusza wyrazi�y pop�och - nie mo�na by�o b��dnie odczyta� ich wyrazu. D�awi�c si� ze wstydu, Ida odwr�ci�a si� na pi�cie i odesz�a bez s�owa. Nawet gdyby si� obejrza�a, nie ujrza�aby nikogo - wzrok jej zas�oni�Y �zy prawdziwego b�lu. To nic, �e sprawa obiektywnie by�a b�aha. Kiedy si� ma pi�tna�cie lat, cierpi si� mocniej.
Ida ustawi�a si� ponownie w kolejce i sta�a tak bezmy�lnie oko�o pi�ciu minut, nim wreszcie dotar�a przed oblicze ekspedientki, kt�ra lito�ciwie wcisn�a jej w zimn� d�o� par� monet i pust� torb�.
Zacna kobieta nie wiedzia�a nawet, �e zapewnia pannie Borejko
wy�ywienie na trzy dni.
3.
Punktualnie o czwartej po po�udniu bardzo smutna Ida sta�a przed drzwiami z metalow� tabliczk� "Karol Paszkiet" i apatycznie naciska�a guzik dzwonka, bez �ladu zainteresowania czytaj�c ozdobne literki na s�siedniej, z�ocistej tabliczce. Uk�ada�y si� one w napis: "Fred
i Janina Fr�czakowie".
- A, to ty - skonstatowa�a staruszka z siw� czupryn�, pojawiaj�c si�
w progu na fali ob��kanego szczekania psa Lucypera. Najwidoczniej
i ona postanowi�a nie zaszczyca� Idy tytu�em "panna". Wycelowa�a
w dziewczyn� �wawe spojrzenie oczu wype�nionych nieufno�ci� - No
chod�, pan Karolek ju� czeka.
Pan Paszkiet, odziany w aksamitn� br�zow� kurtk�, okryty kocem
po szyj�, siedzia� w fotelu zgarbiony jak puchacz i nawet nie spojrza� na wchodz�c�. Za oknem wida� by�o tylko rz�sisty deszcz. Drzwi na werand� by�y starannie zamkni�te. Pok�j wydawa� si� mroczny i obcy. Idzie nagle zachcia�o si� p�aka�. Odchrz�kn�a.
- Dzie� dobry - powiedzia�a sm�tnie, podchodz�c bli�ej fotela.
- Dzie� dobry - pos�pnym g�osem odpowiedzia� pan Paszkiet. - Prosz� siada�. Chocia� w�a�ciwie nie wiem, po co. Nie mam ochoty
widzie� nikogo. Nikogo.
Ida nie mia�a poj�cia, co odpowiedzie�. Milcza�a.
- Na rozmow� te� nie mam ochoty - ci�gn�� ponuro starszy pan, wpieraj�c nieruchome spojrzenie w przeciwleg�� �cian�. - Wi�c nie
wiem, co dzi� b�dziemy robi�.
- Mo�e... zagramy w garibaldk�? - zaproponowa�a Ida i z zak�opotania wbi�a paznokcie w d�onie.
- E tam - rzek� pan Paszkiet. Ida dok�adnie rozumia�a jego stanowisko.
- Mo�e pogaw�dzimy? - zaproponowa�a beznadziejnym tonem.
- Ano, mo�emy. Tak, mo�emy. Chcia�bym wiedzie�, jak si� nazywasz.
- Nazywam si� Borejko. Ida.
- Ida? Rzadkie imi� - stwierdzi� pan Paszkiet bez zainteresowania.
- To z powodu Id Marcowych. Urodzi�am si� bowiem pi�tnastego marca,
a m�j ojciec jest filologiem klasycznym.
- Aha! Filologiem klasycznym! -pan Paszkiet z lekkim o�ywieniem
zwr�ci� si� do staruszki, stoj�cej czujnie przy drzwiach. - No
i widzi Basia. Filologiem klasycznym.
- To ona tak m�wi - znacz�cym tonem zauwa�y�a staruszka.
- Basia pomstuje, �e jestem �atwowierny i lekkomy�lny - wyja�ni� starszy pan, nabieraj�c nieco werwy. - M�wi, �e powinienem sprawdzi� twoje dokumenty. By� mo�e jeste� - tak twierdzi Basia - cz�onkini� m�odzie�owego gangu albo przynajmniej dzieckiem pary w�amywaczy. Za kilka dni znikniesz, a wtedy te zbiry przyjd� tu z kompletem podrobionych kluczy. Poder�n� nam gard�a, a potem dobior� si� do kasy Freda. Basiu, niech Basia nie daje mi znak�w. Ida i tak wie, �e Fred ma jak�� kas�. Ka�dy ma jak�� tam kas�...
- Ja nie mam - wtr�ci�a szybko Ida.
- ...ale to jeszcze nie dowodzi, �e musimy by� wobec siebie nieufni.
Niech ju� Basia nie mruga, na lito�� Bosk�, bo zrobi si� Basi z tego jaki� nerwowy tik.
Zdeklarowana antypatia staruszki nie by�a dla Idy zaskoczeniem.
"Takie ju� moje szcz�cie" -pomy�la�a zrezygnowana i wyj�a z torebki legitymacj�.
- Daj spok�j, dziecko. W moim wieku mo�na si� ju� nie obawia�
bandyt�w - rzek� pan Paszkiet grobowym g�osem. - Schowaj ten �wistek, nie b�d� go ogl�da�.
- A ja obejrz� - o�wiadczy�a sztywno Basia i obra�onym kroczkiem przydrepta�a spod drzwi. - Sam pan Karolek o siebie nie zadba, to ja zadbam. - Odpisa�a numer legitymacji oraz wszystkie dane Idy, ��cznie z adresem i dat� urodzenia. Po czym odda�a jej dokument.
Pan Paszkiet by� ju� my�lami przy innym temacie.
- Ciekaw jestem - powiedzia� - jak nazwa�by