6817

Szczegóły
Tytuł 6817
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

6817 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 6817 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

6817 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ROZPACZLIWY KRZYK �WIADOMO�CI R.D. Zimmerman Przek�ad Katarzyna Molek-Szpilka ORBITA Tytu� orygina�u MIND-SCREAM Redaktor prowadz�cy Taida Za�uska-Szopa Redaktor Jolanta Kaszkur Redaktor techniczny Andrzej Copyright � 1989 by R.D. Zimmerman Published in the U.S. by Donald I. Fine, Inc. � Copyright for the Polish edition by �Orbita", Warszawa 1993 ISBN 83-7034-119-5 PROLOG Idealna cisza p�nej nocy wyrwa�a j� z koszmarnego snu. Le��c nieruchomo dos�ysza�a nagle odg�os mi�kkich, skradaj�cych si� krok�w. Zn�w zapanowa�a cisza. Kosmyk siwych w�os�w opad� jej na czo�o. Mru��c oczy usi�owa�a cokolwiek dostrzec w nik�ym �wietle lampki nocnej. Kto� by� w sypialni. � Gdzie ja jestem? Nie w domu: przecie� tam nie ma ��ka z metalow� ram�. Mo�e to ��ko szpitalne? Zaraz, a ta �adna szafka z ciemnego drewna z mosi�nymi uchwytami? A du�e, ma sywne krzes�o obite zniszczon� wzorzyst� tkani n�, kt�r� przecie� sama wybiera�am? Wi�c sk�d si� to wzi�o, w tym zimnym, ma�ym pokoju z pod�og� pokryt� brzydkim linoleum? Jak... Us�ysza�a cichy szelest, poczu�a, �e kto� opar� si� o por�cz ��ka. Zn�w zapanowa�a cisza. Po chwili dobieg� do niej odg�os przyt�umionego, chrapliwego oddechu. Kto to? Tak, teraz wy ra�nie to czu�a; jest tu kto�, kto w�lizgn�� si� do jej pokoju i myszkuje kryj�c si� w ciemno�ci. � O Bo�e � my�la�a w panice. � Przecie� jestem samotn�, bezbronn�, star� kobiet�. Po winnam wsta�, uciec, ale nie jestem w stanie si� ? poruszy�. Co si� ze mn� dzieje? Dlaczego moje mi�nie s� tak bezw�adne? Spr�bowa�a podeprze� si� na �okciu. Dobrze, jeszcze troch�... i jeszcze. Gdy odwr�ci�a si� na plecy, dostrzeg�a w mroku wysok�, ciemn� sylwetk� m�czyzny. � Kto to... kto...? � wyszepta�a g�ucho. M�czyzna zbli�y� si� szybko i po�o�y� r�k� na jej ustach. Wypr�y�a si�, pr�buj�c krzykn��, lecz uciskaj �ca d�o� uniemo�liwi�a jak�kolwiek obron�. Potrz�sn�a gwa�townie g�ow� i w tym momencie poczu�a, jak m�czyzna plastrem zakleja jej usta. Nie mog�a juz krzycze�. � Wszystko w porz�dku, nie b�j si�, jestem twoim przyjacielem. O Bo�e! Pomocy! Czu�a paniczny strach. Oddycha�a przez nos, a jednocze�nie usi�owa�a otworzy� usta, lecz plaster trzyma� si� mocno. Pr�bowa�a podnie�� g�ow�, lecz m�czyzna pchn�� j� delikatnie na poduszk�. � Odpr� si�. Jeste� w specjalnym domu � powiedzia�, trzymaj�c w r�ku ma�� fiolk�. � Jestem twoim przyjacielem. � Co si� tu dzieje? Nie! Nie znam tego cz�o wieka � pomy�la�a. � Id� sobie st�d! Precz! Ten obcy m�czyzna na pewno zamierza mnie zabi�! � Nie b�j si� � us�ysza�a mi�kki g�os. � To nie b�dzie bola�o. Chwyci� j� za lewy nadgarstek i poczu�a, jak zaciska si� na nim silna d�o�. Pr�bowa�a si� odsun��, lecz zesztywnia�e cia�o nawet nie drgn�o. Nieznajomy uni�s� r�kaw jej nocnej koszuli, ods�aniaj�c coraz wy�ej rami�. O Bo�e, on chce... 6 W ciemno�ciach dostrzeg�a kawa�ek gumowej opaski, ko�ysz�cy si� w jego r�ce. Gdy pochyli�a si�, serce zamar�o jej ze strachu. � Nie. Nie r�b mi nic z�ego. Prosz�! Spod plastra wydosta� si� st�umiony g�os: � Nnn...ie! Nie zwracaj�c na to uwagi zacisn�� gumow� opask� wok� jej ramienia. � O Bo�e � my�la�a. � Kto to jest? Co on chce zrobi�? Dlaczego nie mog� si� poruszy�? Delikatnie naciska� jej r�k�, pr�buj�c co� wyczu�. � To obrzydliwe! Przesta� mnie dotyka�! Przesta�! Szybkim ruchem otworzy� ma�e opakowanie. W �rodku by� tampon, kt�rym dok�adnie wytar� jej rami�. � To nie ma najmniejszego sensu! Nic nie rozumia�a, dop�ki nie ujrza�a w jego r�ku strzykawki. � Zastrzyk? Co to? Gdzie ja jestem? Powin nam jak najszybciej si� st�d wydosta� � my�la�a w panice. � Musz� uciec! Z wysi�kiem unios�a lew� r�k� i wysun�a j� za ��ko. � O Bo�e! Prawie nie mog� si� porusza�. Ale musz�. Musz� uciec. � Spokojnie � krzykn��, przytrzymuj�c jej r�k�. Szybko i sprawnie przebi� ig�� jej zwi�d�� sk�r�. Potem zwolni� ucisk gumowej opaski i wstrzykn�� jaki� p�yn. O Bo�e! Zn�w spr�bowa�a si� poruszy�, lecz cia�o by�o ci�kie... takie ci�kie. Poczu�a, �e robi si� jej gor�co. Krew w �y�ach sta�a si� wrz�ca. � O Bo�e! � j�kn�a. B�yskawicznie wyci�gn�� strzykawk� i si�gn�� do jej szyi, szukaj�c t�tna. Czu�a, �e ci�nienie podnosi si� jej gwa�townie i rozsadza �y�y z nieludzk� si��. Spojrza�a w d�. Zobaczy�a, jak rytmicznie zaciskaj� si� i rozprostowuj� palce jej prawej r�ki. Ca�e cia�o zgina�o si� i dr�a�o. Nie mog�a tego opanowa�. To samo dzia�o si� z jej nog�. Ca�a prawa strona dr�a�a, p�on�a, dr�twia�a. Tak. To parali�! Nic ju� nie czu�a! Spojrza�a na nieznajomego. Odchodzi�. Cofa� si�. Co... Nagle wyci�gn�� r�k�, chwyci� za r�g plastra i jednym szarpni�ciem zerwa� go, kalecz�c jej wargi. Krzykn�a. W jej g�owie nast�pi� jaki� wybuch. Otworzy�a oczy. Ujrza�a jakie� �wiat�o, kt�re natychmiast zacz�o znika�. Westchn�a. Nie mog�a z�apa� tchu. Zamruga�a. � Wi�cej �wiat�a! Chc� widzie�! Prosz�! Oddycha�a z najwy�szym trudem.. Wyt�y�a wzrok. Tak. Jest tam. Widzia�a go wyra�nie. Mo�e ten cz�owiek m�g�by jej pom�c, mo�e m�g�by... Odchodzi, wymyka si� drzwiami. Opuszcza j�. � Nie! ^Wracaj! Potrzebuj� twojej pomocy. Musisz... Nagle jej cia�em targn�� gwa�towny wstrz�s. Chcia�a zawy� z b�lu, kt�ry rozsadza� jej czaszk�. Nagle wszystko znikn�o. Co� zacz�o kapa�... a potem... Rozdzia� 1 Nina i Alex nie wsp�yli ze sob� od dw�ch miesi�cy; bali si� zar�wno infekcji, jak i orgazmu. Nale�a�o z wielu powod�w zachowa� ostro�no��. Prawie przed dziesi�ciu laty Nina dwukrotnie poroni�a, a teraz by�a zn�w w ci��y. Mia�a czterdzie�ci dwa lata, wi�c zdawa�a sobie spraw�, �e jest to ostatnia, niepowtarzalna szansa i dlatego oboje z Alexem postanowili zachowa� pow�ci�gliwo��. � Tutaj, czujesz? � zapyta�a z u�miechem. Wyci�gni�ta na kanapie Nina Trenton, przystojna blondynka o wyrazistej twarzy, uj�a r�k� m�a i po�o�y�a j� na swym brzuchu. � To tutaj � pomy�la�a � w�a�nie tutaj. Zamkn�a niebieskie oczy i zamy�li�a si�. Ta ma�a os�bka rosn�ca w jej wn�trzu to prawdziwy cud. Teraz wszystko jest w porz�dku, lecz przed siedmioma tygodniami zacz�a mie� regularne skurcze i szyjka macicy rozszerzy�a si� niepokoj�co. Lek, kt�ry przepisa� jej lekarz, zahamowa� te objawy. Musia�a jednak, zgodnie z zaleceniem, le�e� oko�o czterech godzin dziennie i wystrzega� si� seksu. Do ko�ca ci��y zosta�o tylko pi�� tygodni, wi�c Nina �ywi�a nadziej�, �e nie urodzi przedwcze�nie. Na razie nie wolno jej by�o opuszcza� domu, ale ju� od przysz�ego tygodnia b�dzie mog�a wi�cej si� rusza�. � Czujesz? To jest jej pupa. W odpowiedzi us�ysza�a ch�opi�cy �miech Ale-xa, tak samo rozbrajaj�cy, jak w�wczas, gdy poznali si� szesna�cie lat temu. � Niewiele si� zmieni� � pomy�la�a. � Jedynie �lady siwizny w ciemnych w�osach i podkr��one oczy �wiadcz� 0 jego wieku i pracowitym �yciu prawnika. To nic, �e nie jest ju� taki m�ody, ale uwielbia biegi 1 dzi�ki nim utrzymuje si� w zupe�nie dobrej formie. Wkr�tce ja te� zaczn� zn�w biega�. � Jeste� pewna? � pog�adzi� delikatnie jej brzuch. � Tak, wiem. Po�o�na pokaza�a mi, jak mo� na odr�ni� jej g��wk� od pupy. Roze�mia� si�, a Nina podnios�a jego r�k� i poca�owa�a. B�d� mieli malutk� dziewczynk�, kt�rej czarno-bia�e zdj�cie z ultrasonografu przyczepione by�o do lod�wki. Cieszy�a si�, �e nie pracuje ju� w firmie reklamowej i �e przenie�li si� z Chicago do ma�ej Mendoty w stanie Wisconsin. Ojciec jej, cierpi�cy na chorob� Alzenheimera, mia� tu �wietn� ca�odobow� opiek� i leczy� go najlepszy specjalista w kraju. Mieszkali blisko niego i Nina mog�a widywa� si� z nim codziennie. Dobrze zrobili przenosz�c si� do Mendoty. By�o co� uspokajaj�cego i stabilnego w tym otoczonym farmami niewielkim mie�cie, po�o�onym malowniczo nad rzek�. Nawet du�y wiktoria�ski dom, w kt�rym mieszkali, dawa� jej poczucie pewno�ci, �e nie ma ju� powrotu do dawnego �ycia. Nina, le��ca od kilku godzin na br�zowej kanapie w salonie, przysun�a si� do kl�cz�cego obok 10 Alexa. Obj�a go i poca�owa�a lekko, potem mocniej. Czu�a jego delikatne r�ce na swych nabrzmia�ych piersiach. � O Bo�e. Jak ja ci� pragn� � powiedzia� cicho. Przytuli�a si� do niego i szepn�a: � M�wisz o kim�, kto nie mo�e nawet do strzec swoich st�p. Odsun�� si� nieco. U�miechaj�c si� powiedzia�: � Kocham ci�. Poca�owa� j� w czubek nosa. � Kocham ci�, kocham. Zawsze w taki serdeczny i mi�y spos�b okazywa� swoje uczucia. By�a szcz�liwa i dumna ze swej zaawansowanej ci��y: przecie� dwie poprzednie sko�czy�y si� poronieniem. �wiadomo�� istniej�cego ryzyka przygn�bia�a j� i niepokoi�a, chocia� opieku�czy i kochaj�cy Alex przekonywa� j�, �e tym razem wszystko dobrze si� sko�czy. Gdy wi�c w czwartym miesi�cu ci��y badania ultrasonograficzne i genetyczne da�y dobre wyniki, Nina uspokoi�a si� i uwierzy�a, �e urodzi zdrow� c�reczk�. Czu�a jego wzrok na sobie. Wpatrywa� si� w ni� zach�annie. � Nie � pomy�la�a. � Nie mo�emy tego robi�. Poca�owa�a go w policzek i delikatnie odsun�a. � Kochanie, widz�, �e potrzebny ci zimny prysznic lub d�ugi bieg. Ci�gle patrzy� na ni�, po czym wzi�� g��boki oddech i westchn��: � My�l�, �e i jedno, i drugie. � Przepraszam, to ju� nie potrwa d�ugo. Wy trzymasz? 11 Przymkn�� oczy i odpowiedzia�: � Z trudem. Wsta�, zostawiaj�c Nin� opart� na poduszkach. Patrzy�a, jak ubrany w ciemnoniebieski dres szed� przez salon w stron� du�ego holu ze schodami prowadz�cymi w g�r�. Usiad� na dolnym stopniu i w�o�y� buty do biegania. Nina przesun�a si� najdalej jak mog�a w stron� okna, sk�d widzia�a ciemne niebo. Dochodzi�a �sma. Ko�czy� si� ciep�y marcowy dzie�. Robi�o si� ch�odno. � My�lisz, �e powiniene� dzi� biega�? � zapy ta�a. � Jest �lisko. � Nie martw si�. Wiesz, �e ju� raz na wiosen nym lodzie skr�ci�em sobie kostk� i nie chc� zrobi� tego znowu. Stan�� w drzwiach, rozlu�niaj�c mi�nie n�g. � Wr�c� nied�ugo. Pobiegn� tylko do parku. Dobrze si� czujesz? Potrzebujesz mo�e czego�? � Nie, dzi�kuj� � odpowiedzia�a i si�gn�a r�k� po zdj�cia le��ce na stoliku. � Zajm� si� albumem. Widz�c, �e przygl�da si� jej uwa�nie doda�a: � Czuj� si� zupe�nie dobrze. � Jeste� pewna? � Oczywi�cie. Id� ju� biega�. � Wr�c� najp�niej za p� godziny. �- Za trzyma� si� i doda�: � Zobaczycz, wszystko b�dzie dobrze. � Tak � przytakn�a. Wierzy�a w to tym bardziej, im bli�szy by� termin porodu. � Ko cham ci�. Wyszed�. Dobieg� j� odg�os otwieranych i zamykanych drzwi, a potem krok�w na schodach. Wybieg� w ch�odny marcowy wiecz�r. 12 Pod g�ow� pod�o�y�a sobie poduszk� i usadowi�a si� wygodnie, trzymaj�c w r�ku plik fotografii. Nie porz�dkowa�a zdj�� przez ostatnich kilka lat i teraz ogl�da�a z ciekawo�ci� te najnowsze. Chcia�a je umie�ci� w czerwonym sk�rzanym albumie. Znalaz�a fotografie swego ojca z czas�w, gdy by� zdrowy i mieszkali jeszcze w starym rodzinnym domu. Dostrzeg�a r�wnie� zdj�cie Alexa z ubieg�orocznego maratonu. Z u�miechem przygl�da�a si� swoim licznym fotografiom, na kt�rych dumnie pokazywa�a brzuch. By�a szcz�liwa, gdy przesta�a si� mie�ci� w starych d�insach, gdy przybra�a na wadze i zacz�a odczuwa� b�l piersi. Roze�mia�a si� patrz�c na jedno ze zdj��. Kiedy� by�a taka szczup�a, a teraz? Nagle poczu�a gwa�towny skurcz w dole brzucha i coraz silniejszy b�l w okolicach krzy�a. Upu�ci�a zdj�cia. Oddycha�a z trudem i mocno przygryz�a wargi. Jej macica kurczy�a si�, wywo�uj�c przenikliwy b�l. Krzykn�a, nie rozumiej�c, co si� sta�o. Nic podobnego nie zdarzy�o si� jej dot�d. Poprzednim razem skurcze nie by�y a� tak silne i bolesne. Jak d�ugo to potrwa? Kiedy wr�ci Alex? � pomy�la�a, patrz�c przez okno. Rozdzia� 2 ??\w -:'? '??"?�I - V.. � Ach! � wykrzykn�� John Morton i otworzy� szeroko oczy. Dysz�c ci�ko, pochyli� si� do przodu. Rozejrza� si� wok�. Kanapa. Telewizor. Mikey, jego syn, siedz�cy po turecku i ogl�daj�cy ulubiony program � animowany film o robotach. Kilka oprawionych w ramki zdj��. Kuchenne drzwi. Starszy pan otar� pot z pomarszczonego czo�a i opad� na oparcie fotela. Serce bi�o mu gwa�townie, a mi�nie klatki piersiowej napi�te by�y jak postronki. � Odpr� si� � pomy�la� � to by� sen, tylko sen. Po prostu zdrzemn��em si� w fotelu i mia�em straszny sen � by�em �ywcem pogrzebany. Na szcz�cie to nieprawda. Jestem u siebie w domu i �yj�. W p�ny marcowy wiecz�r Morton, jeden z dwu przedsi�biorc�w pogrzebowych w Men-docie, znajdowa� si� w swoim mieszkaniu nad Zak�adem Pogrzebowym Ridgewood, kt�rego by� w�a�cicielem. Chc�c otrz�sn�� si� po przebytym �nie postanowi� sprawdzi�, co si� dzieje z niedawno przywiezionym cia�em, le��cym w podziemiach. Obejrza� si� na Mikey'a, m�odego m�czyzn� z prostymi w�osami, siedz�cego blisko ekranu telewizora. 14 � Mikey nie zauwa�y mojej nieobecno�ci � pomy�la� Morton. Postanowi� zej�� szybko do pracowni, w kt�rej by�y przygotowywane i balsamowane zw�oki, i natychmiast ?wr�ci�. Z du�ego trzypokojowego apartamentu, zajmuj�cego r�g pierwszego pi�tra kamienicy, wy szed� do holu. Dr��cymi palcami wymaca� kontakt. Zamigota�o jarzeniowe �wiat�o. Opieraj�c si� o por�cz kr�tych schod�w, przeszed� obok wysokich okien przys�oni�tych udrapowanymi zas�onami ze z�otego brokatu. Znalaz� si� w wysokim na dwa pi�tra pomieszczeniu, z biurkiem i ozdobnymi ro�linami umieszczonymi po�rodku. Podszed� do jasnozielonych drzwi. Otworzy� je i skierowa� si� do tylnych schod�w. Zszed� do pomieszczenia w podziemiu, tworz�cego d�ug� dobrze o�wietlon� galeri�, biegn�c� wzd�u� wschodniej �ciany budynku. Sta�y w nim rz�dy trumien. Przy jednej ze �cian znajdowa� si� aparat do czyszczenia but�w z czarn� i czerwon� past�. Morton wyci�gn�� z kieszeni klucz, otworzy� ci�kie drzwi i wszed� do pracowni. Na pochy�ym stole le�a�o oty�e cia�o agenta ubezpieczeniowego przykryte prze�cierad�em, z unieruchomion� na ceramicznym postumencie g�ow�. Morton g��boko odetchn��. Dzi�ki Bogu, on John Morton jest �ywy, a ten gruby m�czyzna wygl�da tak, jakby �ycie dawno z niego uciek�o, z cia�em nas�czonym ju� formalin�, aby zapobiec rozk�adowi. Powinno le�e� tak do jutra, do odwiedzin rodziny, po czym Morton z synem b�d� mogli je odwie�� i otrzyma� nast�pne pi�� tysi�cy dolar�w. Mia� nadziej�, �e do jutrzejszego wieczora wystarczy mu br�zowego p�ynu. � Oby wystarczy�o � pomy�la�. � Nie chc� mie� �adnych 15 i tf k�opot�w ani problem�w � zadr�a�, czuj�c jak ogarnia go l�k. Wysoki, niem�ody ju� John Morton sta� obok zlewu obudowanego szafkami wygl�daj�cymi na kuchenne. Pracownia mie�ci�a si� w podziemiach domu pogrzebowego, w kt�rym mieszka� i pracowa� od ponad czterdziestu lat. � Nic dziwnego, �e jestem zm�czony� my�la�, patrz�c na po��k�e �ciany, ochlapane zlewozmywaki, pojemniki pe�ne skalpeli, prob�wek z krwi�, �elu naftowego i strzykawek. � Nic dziwnego, �e mam coraz straszniejsze sny, �e moje r�ce dr��, a w plecach doskwiera piek�cy b�l. Tak, widzia� mn�stwo zw�ok, dawno ju� pochowanych i zapomnianych. Wiele ci�kiej pracy wymaga�o mycie ich, balsamowanie i ubieranie. Z czasem sta�o si� to dla niego zbyt wyczerpuj�ce. Z ka�dym rokiem coraz bardziej si� pochyla� i chud�. Gdyby nie ofiarna pomoc Mikey'a, nie by�by w stanie wykonywa� tej pracy. � W�� fartuch Mikey, przesu� si�. Dobrze. Zawsze nak�adaj r�kawice. Teraz po�� t� starsz� pani� na stole. M�ody m�czyzna dzia�a� jak automat. Silny jak maszyna, lojalny i bezwzgl�dnie pos�uszny, pozwala� Mortonowi kierowa� sob� i my�le� za siebie. � To dobry ch�opak, ten m�j syn � pomy�la� Morton. � Mikey nie zawsze post�puje jak nale �y, ale przecie� nie ma w tym jego winy. Jest za to ch�opcem o tak dobrym sercu, jak nikt. Morton bardzo kocha� swoje jedyne dziecko, kt�re urodzi�o si�, gdy oboje z �on� mieli oko�o czterdziestki i dawno stracili nadziej�, �e kiedy� zostan� rodzicami. Min�o od tej pory trzydzie�ci jeden lat. W tym czasie nigdy nie rozstawa� si� z synem. Biedny dzieciak, oszukany przez natur�. Nawet teraz Morton ci�gle czu� si� wobec niego winny. Czy� jednak nie robi wszystkiego, co w jego mocy? Oczywi�cie. Przede wszystkim mia� na wzgl�dzie dobro Mikey'a, decyduj�c si� na udzia� w tym interesie. Robi wszystko, co mo�e, aby mu pcm�c, by przed�u�y� cho� o kilka lat jego �ycie. Tak, chodzi�o o pieni�dze, kt�re dotychczas wystarcza�y jedynie na utrzymanie dzia�alno�ci firmy. Ale teraz zarabiaj� wi�cej i wkr�tce b�d� mogli st�d odej��. Gdy on i Mikey stan� si� wolni, odlec� jak para ptak�w, porzucaj�c wilgotne i zimne Wisconsin dla suchego, gor�cego Meksyku. � O tak � zaduma� si� � zabezpieczona przysz�o�� Mikey'a, a ja na emeryturze. Ju� nawet jest oferta kupna domu pogrzebowego. Ich �ycie wkr�tce si� zmieni. Wczesnym popo�udniem Morton i Mikey odebrali cia�o agenta ubezpieczeniowego ze szpitala. Najp�niej jutro powinno zosta� oddane do kostnicy. Wszystkie cia�a, kt�re przysy�ano do Mor-tona � zaj�cie si� ka�dym z nich przynosi�o mu okr�g�e pi�� tysi�cy dolar�w � nale�a�y do os�b zmar�ych przypuszczalnie na atak serca. Ta cz�sta przyczyna �mierci tym razem nie zaniepokoi�a Mortona. Kt� m�g�by w�tpi�, �e ten oty�y m�czyzna z okr�g�� twarz�, podw�jnym podbr�dkiem i wielkim brzuchem m�g� umrze� na co� innego? Mo�na to by�o znacznie wcze�niej przewidzie�. Przy pomocy syna, Morton przetransportowa� cia�o m�czyzny do pracowni, przygoto^ wst�pnie, umy� i tak zostawi�. Jutro pomo�e mu go ubra� w elegant 16 garnitur. Potem uczesze w�osy i zrobi makija�, aby zamaskowa� blado�� twarzy. Wszystko b�dzie gotowe, gdy przyb�d�: wdowa, c�rka, zi��, kt�ry przejmie po zmar�ym agencj� ubezpieczeniow�, i syn mieszkaj�cy w Milwaukee. B�d� zagubieni, zap�akani, wyb�kaj� kilka s��w, rzuc� kilka przera�onych spojrze� na upudrowane cia�o, wiedz�c, �e za kilka godzin ten m�czyzna, jego garnitur i buty zamieni� si� w gar�� popio�u. Marcowe s�o�ce ju� dawno zasz�o. Morton spojrza� na zegarek. Si�dma trzydzie�ci. � Ju� czas na nast�pny zastrzyk � pomy�la�. � A potem, dok�adnie za dwana�cie godzin, nast�pny. Tego haita�skiego roztworu wystarczy wy��cznie na t� i na nast�pn� dawk�. Z bia�ej, podniszczonej szafki na instrumenty, kt�rej szuflady wy�o�one by�y r�cznikami, Morton wyj�� stetoskop. Nast�pnie zsun�� prze�cierad�o przykrywaj�ce cia�o m�czyzny i przy�o�y� zimny metalowy kr��ek do jego nagiej piersi. Wstrzyma� oddech i zacz�� si� ws�uchiwa�. Nie by�o �adnych oznak �ycia. Przesuwa� b�yszcz�cy kr��ek w g�r�, w d� i w poprzek klatki piersiowej. Niczego nie s�ysza�. Potem przy�o�y� go do szyi. � To jest tylko nast�pne cia�o � my�la�. � Ten cz�owiek jest po prostu nast�pnym... � O Bo�e, co to? Przycisn�� mocniej stetoskop. Co oznacza ten d�wi�k, jakby kto� wyciska� wod� z g�bki? Morton wystraszy� si� i gwa�townie pochyli� nad badanym. Tu! Zaraz, nie... Przesuwa� nerwowo stetoskop. Teraz nic nie s�ysza�. Odetchn��. Oczywi�cie nic nie powinien s�ysze�. � Dzi�ki Bogu � pomy�la�. Zdj�� stetoskop i po�o�y� na stole obok urz�dzenia do balsamo- wania. Zastanawia� si� przez chwil�, jak� dawk� p�ynu zastosowa� dla tak du�ego cia�a, aby nie przedawkowa�. Mimo wszystko nie by� pewny specyfiku produkowanego w prymitywnym laboratorium, cho� do tej pory nigdy nie zdarzy�y si� komplikacje. Jego wyliczenia zawsze okazywa�y si� poprawne. Szybko podszed� do wisz�cej na �cianie kuchennej szafki, wyj�� strzykawk� i zerwa� sterylne opakowanie. Nast�pnie si�gn�� na najwy�sz� p�k� po ma�� fiolk�. Wprawnym ruchem przek�u� gumowy kapturek i zacz�� nape�nia� strzykawk� br�zowym roztworem. W tym momencie poczu� gor�co, jakby kto� przy�o�y� mu do cia�a roz�arzone �elazo... � Och! Mi�nie lewej r�ki Mortona, w kt�rej trzyma� fiolk�, skurczy�y si� i zesztywnia�y. Utraci� nad nimi kontrol�. Palce w artretycznym skurczu wygi�y si� groteskowo jakby sterowane z zewn�trz. Poczu�, �e nimi nie w�ada, �e zaciskaj� si� na szklanej fiolce, a potem rozprostowuj�. � O nie, nie � szepn�� b�agalnie, widz�c, jak fiolka wy�lizguje si� z d�oni i spada. � Nie, musz� j� zatrzyma�, musz� z�apa� � my�la�. Rzuci� si� do przodu. Jego stare cia�o by�o jednak zbyt sztywne, zbyt powolne. � Nie! Fiolka przelecia�a w powietrzu i roztrzaska�a si� na kawa�ki o wy�o�on� kafelkami pod�og�. Przera�ony Morton sta� bezradnie i patrzy�, jak br�zowy p�yn sp�ywa przez kratk� �ciekow�. � Dobry Bo�e � pomy�la�. � Co ja zrobi� z tym m�czyzn� i jego rodzin�, kt�ra przyb�dzie tu jutro? 18 Rozdzia� 3 Alex przebieg� nie wi�cej ni� dziesi�� metr�w i zatrzyma� si�. Sta� w grz�skim marcowym �niegu czuj�c, jak przemakaj� mu buty, i patrzy� na widniej�c� po drugiej stronie ulicy wielk� ��toceglast� bry�� domu pogrzebowego. Przed laty by�a to rezydencja potentata drzewnego, a teraz ostatni przystanek dla zmar�ych. Alex s�dzi�, �e szybko przywyknie do tego s�siedztwa, ale tak si� nie sta�o. Chocia� min�y miesi�ce od czasu, gdy przeprowadzili si� do Mendoty, wci�� odczuwa� l�k, �e blisko�� �mierci mo�e przynie�� mu pecha. Nagle dostrzeg�, �e w domu pogrzebowym zapalaj� si� �wiat�a. Wysoka, zawsze elegancka posta� pana Mortona przesun�a si� wzd�u� rz�du okien. Wzi�� g��boki oddech i ruszy� w stron� budynku. Kr��y�y pog�oski, �e dom pogrzebowy ma zosta� sprzedany i zamieniony na klub dla dziewcz�t i kobiet. Nikt z mieszka�c�w Leaf Street tego nie chcia�. Woleli cichy dom pogrzebowy od ha�a�liwego klubu, z parkingiem pe�nym samochod�w i dzieciak�w. S�siedzi wiedzieli, �e Alex jest prawnikiem, wi�c poprosili go, aby porozmawia� o tym z panem Mortonem, a on nigdy nie potrafi� odm�wi�. 20 Poprawi� r�k� w�osy i obejrza� si� w stron� swego domu � du�ej wiktoria�skiej willi z czerwonej ceg�y. Oczywi�cie Nina mia�a racj�, �e tego wieczoru nie powinien biega�. By�o zbyt du�o lodu na �cie�kach. � Wst�pi� na chwil� do pana Mortona, a potem szybko wr�c� do domu � postanowi�. Chcia� mie� za sob� spraw�, z za�atwieniem kt�rej zwleka� od tygodnia. Przeskoczy� ma�� stert� �niegu i przeszed� przez w�sk� ulic� na b�yszcz�cy od lodu parking. G�rne okna domu pogrzebowego by�y jasno o�wietlone. � To na pewno mieszkanie pana Mortona i jego odizolowanego od �wiata syna � pomy�la�. Potem zauwa�y� te� migotliwe �wiat�o w podziemu. Mo�e to jarzeni�wki w pracowni Mortona? Chyba tak. Zapewne tam przygotowuj� cia�a. By� mo�e w przysz�o�ci dziewcz�ta z klubu postawi� tam sto�y do ping-ponga, w��cz� radia... � Bo�e � pomy�la� Alex. � Kto przy zdrowych zmys�ach chcia�by w tym domu mieszka�, �mia� si�, kocha�, uczy�? W kilka sekund p�niej przeszed� obok gara�u na ty�ach budynku. Dzisiaj nie mia� ochoty na rozmow�, ale powinien j� odby�. Powinien? Alex potrz�sn�� g�ow�. Maj�c ju� ponad czterdziestk� nie potrafi� odmawia�, podobnie jak jego ojciec, W�och o mi�kkim sercu. By� pewien, �e to si� kiedy� �le dla niego sko�czy, cho� ostatnio radzi� sobie nieco lepiej z nadmiarem obowi�zk�w. Dobrze, �e przeprowadzili si� tutaj. Dawniej opieka nad ojcem Niny poch�ania�a im mn�stwo czasu. Dopiero gdy umie�cili go w instytucie, zapewniaj�c opiek� najlepsz� z mo�liwych, odetchn�li. Po czternastu latach ma��e�stwa zostali 21 wreszcie uwolnieni od ci�g�ej troski o niego. Problem ojca zosta� rozwi�zany, a oni mogli wyprowadzi� si� z wielkiego miasta. A teraz Nina nosi�a w sobie szcz�cie, kt�re �jak s�dzili � nigdy ich nie spotka. � Zabawne � pomy�la� � b�d� jednak ojcem. Obszed� dooko�a budynek i dotar� do bocznych drzwi. Nie m�g� znale�� dzwonka, wi�c zapuka�. Odpowiedzi nie by�o. Alex odwr�ci� si�, popatrzy� przed siebie i stwierdzi�, �e by�oby tu znacznie sympatyczniej, gdyby zamiast parkingu pozosta� ogr�d. Znowu zapuka� i zawo�a�: � Halo! � Mo�e Morton jest zaj�ty? � pomy�la�. � Mo�e usuwa krew z martwych cia�, aby po tem nape�ni� je formalin� lub innym konser wuj�cym roztworem? Mo�e robi zw�okom maki ja�? Ciekawe, czy jest jaka� substancja, kt�r� wstrzykuje si� w twarz, aby nada� jej pozory �ycia? Albo... � Przesta�, jeste� �mieszny. Nie zastanawiaj si� nad tym � powiedzia� do siebie i energicznie otworzy� zewn�trzne drzwi, po czym przekr�ci� ga�k� i popchn�� nast�pne drewniane. � Panie Morton? � zawo�a�. Stoj�c jedn� nog� na �liskim zewn�trznym stopniu, drug� na br�zowej wyk�adzinie ma�ego przedpokoju z w�skimi schodami prowadz�cymi w g�r� i w d�, czu� jak owiewaj� go podmuchy zimnego powietrza. � Halo? Panie Morton? Wszed� do �rodka i odruchowo zatrzasn�� drzwi, odcinaj�c dop�yw ch�odu. Przez moment sta� nieruchomo, ale po chwili uzna�, �e przecie� nie ma najmniejszego powodu, by zachowywa� 22 si� tak cicho i spokojnie. � To nie jest mieszkanie prywatne � pomy�la� � dlatego... Z do�u dobieg� go g�os brzmi�cy jak zdarta p�yta. Pan Morton? To musi by� on. Z brzmienia s��w, przerywanych chwilami ciszy, domy�li� si�, �e rozmawia przez telefon. Do�� gwa�towna rozmowa dotyczy�a niew�tpliwie spraw zawodowych. Mo�e rozmawiaj� o zw�okach? Alex zacz�� schodzi� w d�. � Skoro ju� wszed�em � postanowi� � trzeba za�atwi� spraw�, kt�r� mi powierzono. To wn�trze nie wygl�da na zak�ad pogrzebowy i tam na dole na pewno nie jest strasznie. Jest tu nawet przytulnie. Pod�oga wy�o�ona �adn� br�zow� wyk�adzin�, �ciany pokryte tapet� w z�oto-zielone wzory. Wszystko w porz�dku � powtarza� sobie. Odetchn�� g��boko staraj�c si� rozlu�ni�. Oczywiste jest, �e nie znajdzie si� w kostnicy, gdzie cia�a zmar�ych le�� rz�dami obok siebie. Najprawdopodobniej b�dzie tam kilka gustownych biurek i pi�knych urn. Reprezentacyjne pomieszczenie, podobne do salonu samochodowego. Morton ma klas�. � Halo? � krzykn��, a jego s�owa odbi�y si� echem w pustej klatce schodowej. Stoj�c nieruchomo spogl�da� na chi�sk� waz� umieszczon� na palisandrowym postumencie, ustawionym na pode�cie schod�w. Odpowiedzi nie by�o. Morton wci�� rozmawia� podniesionym g�osem. � Ten starszy cz�owiek musi by� g�uchy, je�li do tej pory mnie nie us�ysza� � pomy�la� Alex. Szybko otrz�sn�� si� z ogarniaj�cych go zn�w w�tpliwo�ci i zacz�� schodzi� w d�. � Dlaczego jestem taki zdenerwowany? C� z�ego mog�oby mnie spotka�? 23 Morton krzycza� do telefonu: � Musisz natychmiast to przynie��! Alex cofn�� si�. O czym on m�wi? O zw�okach? Mia� ochot� zawr�ci� i wymkn�� si� niepostrze�enie. Nie, zaszed� ju� zbyt daleko. Salon �a�obny, czy cokolweik to by�o, znajduje si� tu� obok i zaraz w dobrze o�wietlonym pomieszczeniu spotka pana Mortona. � Powiedzia�em ci, �e upu�ci�em ostatni� fiol k� � us�ysza� g�os dobiegaj�cy z do�u. � Wszyst ko, co mam, to p� strzykawki. To nie wystarczy do jutra rana. On jest du�y, ju� ci m�wi�em. Alexowi zasch�o w gardle, nie m�g� wykrztusi� ani s�owa. Zda� sobie spraw�, �e wpl�ta� si� w jak�� paskudn� histori�. Powinien wcze�niej da� zna� Mortonowi, �e znajduje si� tu� obok. Nie chcia� przecie� tego s�ysze�. � B�dzie z nami koniec, m�wi� ci. Je�li jego rodzina przyjdzie jutro rano i kt�re� z nich... � Morton przerwa� i zaraz doda�: � Nie chcemy przecie�, �eby zainteresowa�a si� tym policja. Spotkajmy si� za dwadzie�cia minut w parku. Alexowi wydawa�o si� przez chwil�, �e jego nogi zrobione s� z lepkiej gliny i nigdy nie oderwie ich od schod�w. Z najwy�szym trudem podni�s� jedn� stop�, potem drug� i jak najciszej zacz�� si� wycofywa�. �Wszystko b�dzie dobrze � pomy�la�. � Musz� tylko porusza� si� powoli i ostro�nie. Jednak ciekawe, co tam si� dzieje? Zapewne nic szczeg�lnego. Co jednak znaczy�a rozmowa o fiolce i policji? Z pewno�ci� Morton nie m�wi� o zw�okach. A mo�e jednak rozmowa dotyczy�a zmar�ej osoby, kt�rej rodzina ma przyj�� jutro, albo... albo... Stopy Alexa zacz�y porusza� si� szybciej, zbyt 24 szybko. Wycofuj�c si� zapomnia� o pode�cie i pr�bowa� stan�� na stopniu, kt�rego nie by�o. Straci� r�wnowag�. Chcia� oprze� si� o �cian� pokryt� zielono-z�ot� tapet�, ale nie uda�o mu si�. Poczu�, jak upada na podest, a odrzucona do ty�u prawa r�ka zawadza o polisandrowy postument. Le��c na boku dojrza� ko�ysz�c� si� chi�sk� waz�. � Cholera � mrukn��. Powinien j� przytrzyma�, �eby nie spad�a i nie rozbi�a si� z hukiem na setki ma�ych kawa�k�w. Je�li jego obecno�� zostanie wykryta przez Mor-tona, b�dzie musia� wyt�umaczy� si� z tego, co tutaj robi. Trzeba b�dzie odkupi� waz�. P� le��c na pode�cie obr�ci� si�, pr�buj�c j� uchwyci�, wyci�gn�� r�k� i z�apa�... nog�, czyj�� nog�! � Co...? � Alex wytrzeszczy� oczy. Sta� nad nim niewysoki m�czyzna, trzymaj�c w obu r�kach waz�. Jego twarz o �nie�nobia�ej sk�rze sprawia�a wra�enie, jakby nigdy nie widzia�a �wiat�a dziennego. Mia� wysokie czo�o, p�ask� twarz i blisko osadzone oczy. M�g� mie� oko�o trzydziestki. � Z�apa�em � powiedzia� m�ody m�czyzna, �miej�c si� z zadowoleniem. � Tatusiu, z�a pa�em! Alex uni�s� si� i przywar� do �ciany. To by� syn Mortona. Widzia� wiele razy, jak poruszaj�c si� powoli pomaga ojcu zdejmowa� trumny z karawanu. To by� na pewno syn Mortona, chory na zesp� Downa. � Tatusiu, z�apa�em � krzykn�� znowu. Pr�buj�c podnie�� si� z pod�ogi, Alex us�ysza� dobiegaj�ce z do�u pytanie: � Mikey? 25 ff W tej samej chwili Alex zobaczy� wysokiego, siwego pana Mortona, kt�ry pojawi� si� u do�u schod�w, trzymaj�c w r�ku strzykawk�. Starszy m�czyzna patrzy� na niego z przera�eniem. � Co... Co si� tu dzieje? Mikey podni�s� do g�ry waz�. � Z�apa�em! Morton mru��c oczy przygl�da� si� Alexowi. � Mieszka pan po przeciwnej stronie ulicy, tak? � Tak � odpowiedzia� Alex. Nie wiedzia�, jak rozpocz�� rozmow� i wybrn�� z niezr�cznej sytuacji, lecz po chwili odezwa� si� swym g��bokim dono�nym g�osem prawnika: � Wiele os�b z naszego s�siedztwa prosi�o mnie, abym... � Od jak dawna jest pan tutaj? � przerwa� mu Morton. Pewno�� siebie Alexa nagle znikn�a. � Od niedawna, z ca�� pewno�ci� od niedaw na. Wyszed�em pobiega� i zobaczy�em, �e pali si� u pana �wiat�o... � Czy jest z panem �ona... albo kt�ry� z s� siad�w? � Nie, przyszed�em sam � odrzek� i od razu po�a�owa� swoich s��w. Morton spojrza� na syna. � Mikey, czy byli�cie tu razem, gdy rozma wia�em przez telefon? Powoli, jakby obawiaj�c si�, �e robi co� z�ego, Mikey pokiwa� twierdz�co g�ow� i podni�s� do g�ry waz�. � Ja... ja z�apa�em! � Dobry ch�opiec, dobry ch�opiec � powie- 26 dzia� Morton. � Ale teraz pobawimy si� w co� innego. Odstaw waz� i chwy� tego cz�owieka. No ju�, z�ap go i przytrzymaj. Zanim Alex poj��, co si� dzieje, Mikey zrobi� dok�adnie to, o co prosi� ojciec. Poczu�, jak dwa silne ramiona zacisn�y si� na nim. � To �mieszne � pomy�la�. � Mia�em tylko porozmawia� o sprzeda�y domu pogrzebowego. To wszystko jest nieporozumieniem. Spr�bowa� si� uwolni�. Spojrza� w d� i zobaczy� bia�e d�onie Mikey'a wczepione w jego piersi. � Co do diab�a...? Zobaczy�, jak Morton trzymaj�c ostro�nie w prawej r�ce strzykawk� wchodzi na schody. � Przyszed�em tylko na s�siedzk� pogaw� dk� � powiedzia� Alex. -� Czego pan chce do diab�a! Starszy m�czyzna podni�s� strzykawk� do g�ry. � Nie mam innego wyj�cia � odrzek�. � Co to znaczy? Jako prawnik chcia� porozmawia�, wyja�ni� sw� obecno��, lecz instynkt nakaza� mu ucieczk�. Przy kolejnej pr�bie uwolnienia si�, Mikey nawet nie drgn��. Im bardziej Alex usi�owa� wyrwa� si� z u�cisku, tym mocniej Mikey go trzyma�. � Futbol � krzykn�� Mikey i za�mia� si� ob��ka�czo. � W porz�dku � uspokoi� go Morton i pod szed� bli�ej. Alex wpatrywa� si� w strzykawk�. � Bo�e � pomy�la�. � Co tu si� dzieje? Pr�bowa� stop� odepchn�� si� od �ciany. � To wszystko nie powinno si� zdarzy�, przecie� 27 znalaz�em si� tu dlatego, �e jestem jedynym prawnikiem w s�siedztwie. Cholera! Jeszcze raz pr�buj�c si� uwolni�, potr�ci� nog� postument i stoj�ca na nim waza spad�a, roz-strzaskuj�c si� z hukiem. � Co robisz � krzykn�� Alex � czego ode mnie chcesz? Morton wszed� na podest i zbli�y� do niego twarz o pomarszczonej, obwis�ej sk�rze. Alex cofn�� g�ow�. Z ca�ych si� pr�bowa� uwolni� praw� r�k�, lecz nie m�g�. � Do diab�a, kto by pomy�la�, �e Mikey jest taki silny. Nagle poczu�, jak sztywne palce Mortona usi�uj� rozerwa� jego bluz�, jak rozszarpuj� j�, ods�aniaj�c klatk� piersiow�. � O Bo�e � krzykn��, miotaj�c g�ow� na wszystkie strony. � Przesta�! Ogarn�� go strach, �y�y nabrzmia�y krwi�. Pr�bowa� stawi� op�r, ale Morton przygni�t� go do ramienia Mikey'a. Zacz�� si� d�awi�. Ponowi� pr�b� u volnienia si�, lecz i tym razem nic to nie da�o. Ujrza� nagle b�yszcz�c� ig�� strzykawki wymierzon� w sw� pier�. � Nie! � krzykn��. Morton wbi� ig��. Ostrze, jak ��d�o pszczo�y, przebi�o sk�r� i zag��bi�o si� pomi�dzy �ebra. Alex spojrza� w d�. Ig�a przenikaj�c g��boko w klatk� piersiow� skierowana by�a... O Bo�e, nie... w jego serce! B�agalnym wzrokiem spojrza� na Mortona. Jego twarz by�a zaci�ta i z�a. � Us�ysza�e� zbyt wiele � wycedzi� przez zaci�ni�te z�by, wstrzykuj�c ciemny p�yn prosto w pulsuj�ce serce. Alex poczu� uderzeniowe dzia�anie leku. Zacz�� krzycze�. Morton wyci�gn�� ig��. Jeszcze raz 28 pr�buj�c si� uwolni�, j�kn�� z wysi�kiem. Jego cia�o dr�a�o i dygota�o, jakby dotkn�� przewodu wysokiego napi�cia. Przez moment poczu� ulg�, lecz po chwili zn�w rozpocz�y si� drgawki. Wydawa�o mu si�, �e oczy wychodz� mu z orbit, a j�zyk wpada do gard�a. � O Bo�e, nie � pr�bowa� krzykn��, lecz nie m�g� wydoby� g�osu. Gdzie�, jakby z oddali, us�ysza� s�owa: � Dobrze Mikey, chod�my... Resztk� �wiadomo�ci Alex poczu�, �e czyje� r�ce popychaj� go i zmuszaj� do poruszania si�. Wszystkie mi�nie prawej strony cia�a mia� skurczone i zesztywnia�e. Krzycza� z b�lu, lecz �aden d�wi�k nie wydobywa� si� z jego ust. Otworzy� oczy. Otacza�a go ciemno��, poczu� ch��d. Znajdowa� si� na zewn�trz budynku. Pochylony, z obola�� klatk� piersiow� i �ci�ni�tym gard�em, z wysi�kiem pr�bowa� posuwa� si� do przodu. Byle do domu, byle tylko dotrze� do domu! Powoli wyprostowa� si�, spojrza� w g�r� i zobaczy� gwiazdy. Z najwy�szym trudem, krok po kroku, ruszy� opieraj�c si� r�k� o �cian� z ��tej ceg�y. Teraz szybko do Niny! Szybko do dziecka! Wyszed� zza rogu i ujrza� �wiat�a swego domu. � Biegnij � krzycza� bezg�o�nie do siebie. � Biegnij! Rozdzia� 4 Skurcze, kt�re wprawi�y Nin� w przera�enie, usta�y. Powoli odwr�ci�a si� na bok, pod�o�y�a dwie poduszki pod brzuch i czeka�a, co b�dzie dalej. Nagle zadzwoni� telefon stoj�cy na biurku w odleg�ym ko�cu salonu. Znowu to samo � pomy�la�a. � Alex zapomnia� rozci�gn�� kabel telefoniczny na ca�� d�ugo�� i postawi� aparat blisko kanapy. Telefon zad�wi�cza� raz i drugi, ale pr�bowa�a to zignorowa�. � A mo�e dobrze by�oby si� z kim� skontaktowa�? � pomy�la�a. � Szczeg�lnie teraz nie powinnam by� sama. Gdy telefon zadzwoni� trzeci raz, podnios�a si� i opu�ci�a nogi na pod�og�. Przy czwartym dzwonku wsta�a, zastanawiaj�c si�, czy skurcze nie by�y sygna�em rozpoczynaj�cego si� porodu. Twarz Niny, o angielsko-skandynawskim typie urody, wyra�a�a niepok�j. Delikatnie g�adz�c brzuch szepn�a: � Poczekaj. Jeszcze chwil�, kochanie, poczekaj. � Patrz�c na telefon doda�a: � Ty te� poczekaj. By�a pewna, �e telefonuje kto� z przyjaci�. Tylko przyjaciele wiedzieli, �e trzeba czeka� 30 d�ugo, bardzo d�ugo. Telefon stale dzwoni�. Osiem. Dziewi��. Nina potrz�sn�a g�ow�. Wprawdzie powinna le�e�, chcia�a jednak z kim� porozmawia�, powiedzie�, co si� przed chwil� dzia�o. Powoli przesz�a do saloniku, znajduj�cego si� mi�dzy salonem a jadalni�. Zatrzyma�a si� przy biurku i ostro�nie usiad�a na krze�le. Odetchn�a g��boko, odrzuci�a do ty�u g�ste blond w�osy i podnios�a s�uchawk�. � Halo? � Coraz wolniej si� poruszasz � us�ysza�a g��boki m�ski g�os. � Mia�em zamiar czeka� tylko do pi��dziesi�tego sygna�u. Nina poczu�a wielk� ulg�. By� to doktor Dun-deen, lekarz ojca i dyrektor Instytutu Bada� i Opieki nad Przewlekle Chorymi. Jej ojciec ju� od roku przebywa� w tym instytucie, b�d�cym cz�ci� g��wnego szpitala Mendoty. � Nic na to nie poradz�, jestem przecie� w za awansowanej ci��y. Tego popo�udnia dzwoni�a do Dundeena, gdy� w nadchodz�cym tygodniu zamierza�a opu�ci� dwie lub trzy wizyty u ojca. Teraz mog�a wychodzi� jedynie do swego lekarza. � Jak si� czujesz? � zapyta� Dundeen, kt�ry znaj�c histori� chor�b w jej rodzinie doradza�, jak unikn�� niebezpiecze�stw, zwi�zanych z ci� ��. � Czy m�� jest z tob�? � Wyszed� pobiega�, lecz zaraz wr�ci. � W porz�dku. Nie martw si� niczym, niech on si� wszystkim zajmie. Czy mog� ci w czym� pom�c? Sekretarka m�wi�a mi, �e dzwoni�a�, ale nie mog�em wcze�niej oddzwoni�. � Nic nie szkodzi. Wiedzia�a, �e Dundeen pracowa� po dwana�cie, 31 i czterna�cie godzin na dob� i zwykle kontaktowa� si� z ni� p�nym wieczorem. � Chcia�am panu powiedzie�, �e w przysz�ym tygodniu nie b�d� mog�a codziennie widywa� si� z ojcem i niepokoj� si�, �e... Poczu�a nag�y b�l w krzy�u, zacz�a szybko oddycha�. Nast�pny skurcz. J�kn�a cicho i przygryz�a wargi. � Powinnam le�e� i mierzy� czas pomi�dzy skurczami � pomy�la�a. � Ach! B�l nasili� si�. Ten skurcz by� mocniejszy. �ciskaj�c w jednej r�ce s�uchawk�, a drug� obejmuj�c brzuch j�kn�a: � O Bo�e, Alex wracaj! Wracaj... Us�ysza�a w s�uchawce zaniepokojony g�os: � Nino, dobrze si� czujesz? Jeste� tam? Zanim zdo�a�a odpowiedzie�, rozleg�o si� walenie pi�ci� w drzwi. Poruszy�a si� klamka, kto� pr�bowa� je pchn��. Alex! Jest wspania�y, ale taki roztargniony, zapomnia� przenie�� telefon, a teraz okazuje si�, �e nie ma kluczy. Kiedy wreszcie nauczymy si�, �e nie musimy zamyka� wszystkiego, tak jak w Chicago? Przerywanym z b�lu g�osem powiedzia�a: � Doktorze Dundeen. Alex wraca, jest przy drzwiach! O Bo�e to ju� mo�e by�... Mam nast�p ne skurcze. � Zacznij mierzy� czas � poradzi� jej spokoj nie. � Je�li skurcze nie min�, zawiadom swego lekarza. Gdyby� potrzebowa�a mojej pomocy, to dzwo�. Dawno ju� nie odbiera�em porod�w, lecz co� o tym wiem. Wychodz� teraz z biura, ale sekretarka mo�e mnie w ka�dej chwili przywo �a�. O twoim ojcu porozmawiamy jutro. Zadzwo� najlepiej rano. � 32 Nina ale podniesiona na duchu, podzi�kowa�a, od�o�y�a s�uchawk�, obj�a r�kami brzuch i zamkn�a oczy. Mo�e to niestrawno��? A mo�e gwa�towne ruchy dziecka? Nie, to na pewno co� powa�nego, bardzo powa�nego. Walenie do drzwi nie ustawa�o. � Alex, ju� id� � krzykn�a. Skurcze ust�pi�y r�wnie nagle, jak si� pojawi�y. Wsta�a ostro�nie, przesz�a przez salon i wesz�a do du�ego holu. Odpocz�a chwil�, opieraj�c si� o por�cz schod�w. To nie by� Alex! By� to kto� wy�szy, szczuplejszy, lekko przygarbiony. � Kto tam? � zapyta�a. Czy kiedykolwiek pozb�dzie si� podejrzliwo�ci cz�owieka z du�ego miasta? Tutaj w Mendocie, le��cej o trzy godziny jazdy na p�noc od Chicago, ludzie otwierali drzwi nie odczuwaj�c l�ku przed obcymi. � To ja, John Morton, s�siad z przeciwka, prosz� mnie wpu�ci�. Nina ju� chcia�a otworzy� drzwi, lecz zreflektowa�a si�. Przecie� nie zna tego cz�owieka. Zaledwie kilka razy pozdrowi�a go na ulicy, gdy szed� z synem. Czego on chce? Po co przyszed� i to o tej porze? Dlaczego sam pr�bowa� wej�� do �rodka? � Przecie� jestem w Mendocie � skarci�a si� w my�lach. � Nie powinnam si� ba�. To s�siad. Oczywi�cie, �e musz� go wpu�ci�. Podesz�a do drzwi, przekr�ci�a jedn� r�k� mosi�n� zapadk�, obracaj�c jednocze�nie drug� r�k� ga�k�. Mo�na by tych czynno�ci unikn��, gdyby oboje z Alexem nie przywi�zywali ci�gle jeszcze takiej wagi do zamykania drzwi. � Co pana...? 33 W tym momencie wiedzia�a ju�, �e sta�o si� co� z�ego. Dostrzeg�a to w ciemnych oczach go�cia, kt�ry najwyra�niej nie przyszed� ze zwyk�� s�siedzk� wizyt�. Morton, s�aniaj�c si� na nogach, dygota�, wy�amywa� sobie palce, a w jego szeroko otwartych oczach widnia�a groza. Przera�ona cofn�a si� o krok. � Pani Hale, ja... ja... Chwyci� r�k� jej nadgarstek, potem przymkn�wszy oczy, powiedzia�: � Zdarzy�o si� co� okropnego! Nina nosi�a panie�skie nazwisko Trenton, jednak nie sprostowa�a b��du. � O co chodzi? Co si� sta�o? Widz�c strach maluj�cy si� na jego twarzy, wyszarpn�a r�k� z u�cisku i cofn�a si�. � Czy mog� panu w czym� pom�c? Otworzy� usta, lecz nie m�g� wydoby� g�osu. Bezradnie st�pa� w miejscu, wskazuj�c dr��c� r�k� w stron� ulicy. Nina z trudem dostrzeg�a ciemny kszta�t rysuj�cy si� na �niegu. � Pani... pani... m��... � Co? � zapyta�a nic nie rozumiej�c. Spojrza�a ponownie i zobaczy�a le��c� po przeciwnej stronie ulicy skulon� posta�, kt�r� zna�a lepiej ni� swoj� w�asn�. Nie mog�a w to uwierzy�, nie chcia�a! � Alex? � zawaha�a si� i powt�rzy�a: � Alex? Morton kiwa� g�ow�: � Ja... ja... zobaczy�em jak bieg� w stron� domu. Zacz��... po...tyka� si�. Trzyma� si� za klatk� piersiow�, a potem... Nina rzuci�a si� przed siebie. � Nie! 34 � My�l�, �e... to mog�o by� serce � powie dzia� Morton pr�buj�c j� zatrzyma�. � Mo�na tak s�dzi� ze sposobu, w jaki upad�. Wezwa�em karetk� pogotowia i ja... Odepchn�wszy go wyskoczy�a na zewn�trz. Podtrzymuj�c r�koma brzuch bieg�a przez �liski podest. � Alex! � krzykn�a, a jej oddech w wieczor nym ch�odzie zmieni� si� b�yskawicznie w par�. Zostawi�a starszego- m�czyzn� m�wi�cego bez�adnie o tym, jak stara� si� ratowa� Alexa, jak cuci� go tam na �niegu... O czym on m�wi? Przecie� Alex jest zdr�w i nigdy mnie nie zostawi! Szczeg�lnie teraz, tu� przed porodem. Przecie� spodziewamy si� dziecka. Po tylu latach jestem w ci��y! � Alex! Jej krzyk zapali� �wiat�a we wszystkich oknach. Ludzie wybiegli z dom�w. Jednocze�nie s�ycha� by�o sygna� nadje�d�aj�cej karetki. Sygna� mniej przera�liwy od rozpaczliwego krzyku Niny. � Pani Hale! � us�ysza�a g�os zza plec�w. � Niech pani uwa�a na schody! Nie zwracaj�c uwagi na ostrze�enie, chwyci�a za por�cz stromych schod�w. Tam w brudnym marcowym �niegu le�a�o co�, co by�o jej m�em. Le�a� bez �ycia, jak stos niepotrzebnych �achman�w. Nie, o Bo�e, nie! Biedny Alex. � Alex! Ogarni�ta przera�eniem ruszy�a w d�, podtrzymuj�c r�k� brzuch. Szlochaj�c -wyci�gn�a rami�, jakby chc�c przygarn�� m�a mimo dziel�cej ich przestrzeni. Musia�a go dosi�gn��, zatrzyma� na zawsze! AAS 35 Tylko kilka stopni dzieli�o j� od ko�ca schod�w, kiedy jej prawa stopa po�lizgn�a si� na cienkiej warstwie lodu. Straci�a r�wnowag�. Jak przy je�dzie kolejk� w weso�ym miasteczku skurczy�a si� wewn�trznie w przewidywaniu tego, co mia�o nast�pi�. Jej prawa noga wygi�a si� nienaturalnie. Nie znajduj�c �adnego punktu oparcia Nina run�a do przodu. � Ach! � krzykn�a. Zanim upad�a na ziemi�, zdo�a�a si� skuli� i otoczy� lewym ramieniem brzuch. Dziecko! Wyci�gn�a praw� r�k�, aby powstrzyma� uderzenie. Sekund� p�niej r�ka napotka�a twardy betonowy chodnik, �ami�c si� pod ci�arem cia�a. Z ca�ej si�y odchyli�a si� do ty�u i obr�ci�a tak, aby nie upa�� na brzuch. Uda�o si�! Prawe rami� uderzy�o o ziemi�, potem g�owa, w ko�cu plecy. Na twarzy Niny malowa�a si� rozpacz. Przera�liwy b�l przenikn�� jej cia�o. Ogarn�a j� ciemno��, coraz g��bsza, tak g��boka, jak czer� wieczornego nieba nad jej g�ow�. Czu�a przyt�aczaj�cy smutek i l�k. Nie mog�c zobaczy� m�a, j�kn�a: � Alex! Kilka minut p�niej, le��ca w �niegu Nina u�wiadomi�a sobie, �e cz�owiek z wyj�cego ambulansu podbieg� najpierw do niej, �yj�cej przecie�, a nie do Alexa. Rozdzia� 5 Mikey siedzia� na niebieskim, "wyposa�onym w dodatkowe k�ka, rowerze i ko�ysa� si� rytmicznie na boki. W prawo, w lewo, w prawo, w lewo. Chcia� si� przekona�, jak d�ugo potrafi utrzyma� rower w r�wnowadze, zanim boczne k�ko oprze si� o ziemi�. Poch�oni�ty zabaw�, zagryz� usta. � Nie�le � ucieszy� si�, lecz nagle rower przechyli� si� mocniej i run�� wraz z nim na bok. � Trudno, spr�buj� jeszcze raz � pomy�la�. By�o ju� ca�kiem ciemno, a Mikey samotnie czeka� w parku. Co jaki� czas, mru��c oczy, rozgl�da� si� wok�, lecz nie m�g� nikogo dostrzec. Nie by� zupe�nie pewien, z jakiego powodu si� tutaj znalaz�. Pr�bowa� przypomnie� sobie, co powiedzia� ojciec. � Czeka�? Tak, mam czeka� w�a�nie tu, aby w ten spos�b mu pom�c. U�miechn�� si� i pog�adzi� po s�abym zaro�cie na policzkach. Lubi� pomaga�; odgarnia� �nieg, przenosi� ci�kie rzeczy, lecz najbardziej cieszy�a go praca w podziemiach zak�adu, a zw�aszcza przeprowadzanie test�w. Usiad� zn�w na rower i zacisn�� d�o� w pi��, tak jak go uczy� ojciec. To trzeba robi� tak: skoncentrowa� si�, a potem pi�ci� uderza� w klatk� piersiow�. Albo nale�y 37 silnie �cisn�� r�k� fa�d sk�ry po wewn�trznej stronie ud. Mikey spr�bowa� to zrobi�. � Ach! � krzykn��. � To boli � pomy�la�, lecz po chwili u�miech n�� si�. � Boli, bo przecie� ojciec nauczy� mnie, jak to robi�. W ten spos�b mu pomagam, a ja to bardzo lubi�. Us�ysza� nagle narastaj�cy przenikliwy d�wi�k syreny. Przestraszy� si� i chcia� natychmiast uciec do domu. Nigdy jednak nie sprzeciwi� si� ojcu, wi�c i teraz postanowi� czeka�. � Dlatego tu jestem � u�wiadomi� sobie. � Musz� odebra� paczuszk�. Potem szybko wr�c� na rowerze do domu, a po drodze zobacz�, co tam si� sta�o. A musia�o si� sta� co� naprawd� niezwyk�ego. Ha�as nasila� si�. S�ysza� tr�bi�ce samochody i st�umione okrzyki. Z dala od strony Leaf Street widzia� pulsuj�ce �wiat�o. Domy�la� si�, �e jest tam du�o ludzi i chcia�by si� w�r�d nich znale��. Czy�by co� z�ego wydarzy�o si� w tym du�ym czerwonym domu? � Je�li to jaka� zabawa to mo�e powinienem tam p�j��? � pomy�la�. � Mo�e tym razem pozwol� mi bawi� si� ze sob�? Przecie� mieszkaj� tam tacy mili ludzie. M�czyzna i jasnow�osa kobieta, kt�ra zawsze na powitanie macha do mnie r�k�. Mikey przesta� ko�ysa� si� na rowerze. � Je�li tam si� bawi�, to dlaczego ja jestem tutaj? � nie m�g� sobie przypomnie�. � Zaraz, co takiego ojciec kaza� mi zrobi�? Co mi powiedzia�? Zacz�� ko�ysa� si� coraz mocniej. � Nigdy nie pozwala mi odchodzi� tak daleko od domu, a nagle... Czy ojciec ma tu przyj��? Na kogo ja czekam? 38 Mikey patrzy� na ma�e k�ka roweru, kt�re na zmian� dotyka�y ziemi, na ciemne niebo raz za razem rozb�yskuj�ce �wiat�em. S�ysza� dobiegaj�ce z oddali g�osy. � Tak ciemno, a ja jestem tu sam bez ojca! Rozejrza� si� dooko�a. W ciemnym parku nie by�o nikogo. Widzia� kilka �awek, drzewa i rzek�. Przesta� ko�ysa� si� na rowerze i spojrza� przez rami�. Lubi� rzek�. Czasami przychodzi� tu z ojcem, bawi� si� rzucaj�c do wody ma�e ga��zki i patrzy�, jak odp�ywaj�. Lubi� przygl�da� si� �odziom. � Czy nie odszed�em zbyt daleko od domu? � pomy�la�. � Ojciec by�by z�y, gdyby o tym wiedzia�. Za�mia� si�. � On b�dzie si� bardzo gniewa�, bo jestem sam w nocy nad wod�, ale te b�yski na niebie s� takie �adne. Us�ysza� nagle odg�os krok�w na �liskim chodniku. Obejrza� si� i ujrza� zmierzaj�c� w jego kierunku wysok� posta�. W sekund� p�niej z ciemno�ci wynurzy� si� m�czyzna ubrany w czarny p�aszcz. W r�ku trzyma� torb�. Mikey zmru�y� oczy, zacisn�� usta i przyjrza� mu si� uwa�nie. � Dobry wiecz�r, Mikey. � Hej � odpowiedzia� mi�kko. Zmarszczy� brwi i wpatrywa� si� w nieznajo mego. � Kim on jest? � Nie poznajesz mnie? Mikey potrz�sn�� g�ow�. M�czyzna wyda� mu si� znajomy, lecz nie rozpoznawa� go. � Nic si� nie b�j. Nieznajomy obrzuci� wzrokiem Mikey'a i jego rower. � Tw�j ojciec jest w domu? Mikey wzruszy� ramionami, odwr�ci� si� 39 i spojrza� w stron� roz�wietlonego czerwieni� nieba. � Tak, wiem � powiedzia� nerwowo m� czyzna. � Maj� tam jakie� k�opoty. � To zabawa! Zn�w zabrzmia� w powietrzu wysoki, wibruj�cy g�os syreny. Dobiega� od strony miasta i stawa� si� coraz g�o�niejszy. M�czyzna w po�piechu zwr�ci� si� do Mi-key'a: � Musz� ju� i��. Wyci�gn�� br�zow� torb�. � Masz. Daj to swojemu ojcu. B�d� ostro�ny. Tam w �rodku jest szklana butelka. Poradzisz sobie? Mikey patrzy� w stron� miasta. Ha�as narasta�. P�on�o wiele �wiate�. � Jakie to interesuj�ce � pomy�la�. � Mikey � krzykn�� m�czyzna. � Oddaj torb� ojcu. Uwa�aj. Wcisn�� mu niewielki pakunek. Mikey odruchowo schwyci� go i na moment odwr�ci� si� w stron�, z kt�rej dobiega� gwar. W sekund� p�niej w miejscu, gdzie sta� nieznajomy ubrany w d�ugi czarny p�aszcz, nie by�o nikogo. Mikey rozejrza� si� wok� i gdzie� daleko zobaczy� znikaj�c� w mroku posta�. � Do widzenia � krzykn�� i pomacha� r�k�. Ha�as stawa� si� coraz wyra�niejszy. Mikey zobaczy� migaj�ce czerwone �wiat�a, kt�re przesuwa�y si� szybko wzd�u� drogi i mostu nad rzek�. Nie my�l�c o tym, �e trzyma pod pach� br�zow� torb�, nacisn�� peda�y i ruszy� w kierunku jaskrawych �wiate�, w stron�, z kt�rej dobiega�o przenikliwe wycie syren. Rozdzia� 6 By� koniec sierpnia, p�ne gor�ce lato. Min�o p� roku od chwili, gdy ostatni raz widzia�a Alexa, a jej dziecko ma ju� sze�� miesi�cy. Jecha�a do Instytutu Bada� i Opieki nad Przewlekle Chorymi, gdy nagle ogarn�a j� fala wspomnie�. Przypomnia�a sobie, jak wieziono j� karetk� pogotowia do g��wnego szpitala w Mendocie. Pami�ta odczuwany w�wczas dotkliwy b�l fizyczny i nie mniej dotkliwy niepok�j 0 Alexa. Pami�ta, jak po wyj�ciu jej z karetki na podje�dzie szpitala spojrza�a w okno pokoju ojca przebywaj�cego tu� obok w instytucie. By� to niezwyk�y splot wydarze�. Ojciec zamkni�ty w szpitalnym pokoju, ona le��ca na noszach 1 Alex... Przypomnia�a sobie, jak unieruchomiono jej r�k� w plastikowej szynie, w��czono monitor sprawdzaj�cy rytm serca u dziecka i stwierdzono, �e jego �ycie jest zagro�one. Zapami�ta�a jeszcze pochylaj�ce si� nad ni� obce twarze. A przecie� wci�� przywo�ywa�a Alexa. Potem dano jej narkoz�, a w chwil� p�niej zrobiono cesarskie ci�cie i na �wiat przysz�a dwu i p�kilogramowa dziewczynka. Po przebudzeniu rozp�aka�a si� ze szcz�cia na widok tej ma�ej istotki. Zaraz jednak zacz�a 41 .- V b�aga�, aby powiedziano jej, co si� dzieje z Ale-xem. Nikt nie podszed� do niej, a po chwili dzia�anie lek�w sprawi�o, �e zn�w zapad�a w g��boki sen. Nast�pnego dnia obudzi�a si� w tym samym miejscu. Obok niej le�a�a c�reczka, o d�ugich paluszkach, pe�nej tryskaj�cej zdrowiem buzi i ma�ym nosku. Oczy mi