12382

Szczegóły
Tytuł 12382
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

12382 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 12382 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

12382 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Mark Twain Cz�owiek, kt�ry zdemoralizowa� Hadleyburg I By�o to przed wielu laty. Hadleyburg s�yn�� w ca�ej okolicy jako najuczciwsze i najrzetelniejsze miasteczko na �wiecie. Reputacj� swoj� cieszy� si� ju� od trzech pokole� i by� z tego bardziej dumny ni� z czegokolwiek innego, co posiada�. Duma jego by�a tak wielka i tak dalece zale�a�o mu na zachowaniu swej reputacji, �e dzieci w ko�yskach uczono uczciwego post�powania. Nauki moralne by�y stopniami, po kt�rych prowadzono dziecko w latach przeznaczonych na wychowanie, aby wyros�o na nieskaziteln� jednostk�. W okresie kszta�towania si� charakteru z drogi m�odych ludzi usuwano wszelkie pokusy, byleby tylko uczciwo�� mog�a zakorzeni� si� w ich sercach i przenikn�� do szpiku ko�ci. S�siednie miasteczka zazdro�ci�y Hadleyburgowi tej zaszczytnej s�awy i udawa�y, �e drwi� sobie z dumy jego mieszka�c�w nazywaj�c j� pr�no�ci�. A jednak musiano uzna�, �e Hadleyburg jest w istocie miastem nieskazitelnym. Zazdro�nicy przyci�ni�ci do muru nie mogliby zaprzeczy�, �e samo pochodzenie z Hadleyburga starczy ju� za najlepsz� rekomendacj� dla m�odego cz�owieka poszukuj�cego odpowiedniego stanowiska z dala od rodzinnego miasta. Zdarzy�o si� jednak kiedy�, �e Hadleyburg mia� nieszcz�cie obrazi� pewnego przejezdnego cudzoziemca. Zrobi� to, by� mo�e, nie�wiadomie, nawet niechc�cy, poniewa�, jak wiadomo, sam sobie wystarcza� i nie dba� ani troch� o cudzoziemc�w i ich opini�. Co prawda, w tym jednym wypadku warto by�o zrobi� wyj�tek, bo w gr� wchodzi� cz�owiek zgorzknia�y i chciwy, kt�ry podczas swej dalszej ca�orocznej w�dr�wki zachowa� obraz� w pami�ci, po�wi�ci� wszystkie wolne chwile na obmy�lanie zemsty i zapewnienie sobie nale�ytej satysfakcji. Ka�dy obmy�lony przez niego plan by� dobry, ale �aden nie by� do�� mia�d��cy. Naj�agodniejszy nawet dotkn��by do �ywego wielu mieszka�c�w Hadleyburga, ale jemu chodzi�o o taki plan, kt�ry obj��by ca�e miasto i nie oszcz�dzi� w nim nikogo. W ko�cu b�ysn�a mu szcz�liwa my�l i nape�ni�a go z�o�liw� rado�ci�. Uku� natychmiast ca�y plan i powiedzia� sam do siebie: Oto co trzeba zrobi�! Zdemoralizuj� ca�e miasto. Po sze�ciu miesi�cach wr�ci� do Hadleyburga i o godzinie dziesi�tej wiecz�r zajecha� w lekkim powoziku do starego kasjera banku. Wyj�� z powozu worek, zarzuci� go sobie z trudem na plecy, przeszed� tak przez podw�rze i zastuka� do drzwi. G�os kobiecy odpowiedzia� "prosz�"; wszed� wi�c do mieszkania, z�o�y� worek w salonie za piecem i w te s�owa przem�wi� do starszej damy, kt�ra siedz�c przy lampie czyta�a "Misjonarza": - Prosz�, niech pani nie wstaje. Nie chc� pani przeszkadza�. O tak, teraz jest dobrze ukryty, nikt nie pozna�by, �e znajduje si� tutaj. Czy mog� na chwil� zobaczy� si� z m�em pani? - Nie. Wyjecha� do Brixton - odpowiedzia�a - i zapewne nie wr�ci przed ranem. - Bardzo pi�knie, prosz� pani, to nic nie szkodzi; chcia�em tylko zostawi� ten worek pod jego opiek�, a� do chwili gdy b�dzie m�g� go wr�czy� prawowitemu w�a�cicielowi, skoro ten si� odnajdzie. Jestem cudzoziemcem. M�� pani mnie nie zna. Przeje�d�am przez to miasteczko jedynie po to, aby wype�ni� obowi�zek, kt�ry od dawna le�y mi na sumieniu. Ale w�dr�wka moja dobieg�a oto ko�ca i odje�d�am st�d zadowolony, a nawet troch� dumny. Nie ujrzycie mnie wi�cej. Do worka przyczepiony jest list, kt�ry wam wszystko wyja�ni. Dobranoc pani! Starsza pani przestraszy�a si� tajemniczego, wysokiego przybysza i rada by�a, gdy odszed�. Ale obudzi�a si� w niej ciekawo��, podesz�a wi�c do worka, oderwa�a list i przeczyta�a, co nast�puje: "Og�osi� publicznie albo czyni� poszukiwania w drodze prywatnej. Zar�wno jedno, jak i drugie odpowiada mi. Worek ten zawiera dolary w z�ocie wagi stu sze��dziesi�ciu funt�w i czterech �ut�w." - Panie, zmi�uj si� nad nami! I drzwi niezamkni�te! Pani Richards dr��c na ca�ym ciele pobieg�a do drzwi, aby zamkn�� je na klucz. Potem spu�ci�a �aluzje i stan�a przera�ona, stroskana, zastanawiaj�c si� nad tym, co by mo�na by�o jeszcze zrobi�, aby zapewni� bezpiecze�stwo sobie i - pieni�dzom. Przez chwil� nas�uchiwa�a, czy nie nadchodz� z�odzieje. Potem zmog�a j� ciekawo��. Wr�ci�a do lampy i czyta�a dalszy ci�g listu: "Jestem cudzoziemcem, wracam teraz do mego kraju, aby w nim pozosta� na zawsze. Wdzi�czny jestem Ameryce za wszystko, co od niej otrzyma�em podczas mego d�ugiego pobytu pod jej sztandarem. Jednemu za� z jej obywateli, mieszka�cowi Hadleyburga, szczeg�lnie wdzi�czny jestem za uprzejmo��, jakiej dozna�em przed rokiem czy dwoma. W�a�ciwie za dwie uprzejmo�ci. Zaraz to wyja�ni�. By�em zawodowym graczem. M�wi�: by�em. Nale�a�em do graczy zrujnowanych. Przyszed�em do tego miasteczka w nocy, bez grosza w kieszeni. Prosi�em o wsparcie - po ciemku, bo wstydzi�em si� �ebra� w dzie�. Trafi�em na dobrego cz�owieka. Da� mi dwadzie�cia dolar�w, czyli w moim mniemaniu da� mi �ycie. Da� mi tak�e maj�tek, bo dzi�ki tym pieni�dzom sta�em si� pot�g� przy stole gry. A po drugie, s�owa, kt�re wypowiedzia� wtedy, pozosta�y w mej pami�ci do dzisiejszego dnia. S�owa te podbi�y mnie, zwyci�y�y i uratowa�y w ten spos�b resztki mej moralno�ci. Nie b�d� gra� ju� nigdy. I oto nie mam poj�cia, kim by� ten cz�owiek, ale chc�, aby go odnaleziono, i chc�, aby mu oddano te pieni�dze. Niech je podaruje komu� albo wyrzuci, albo zatrzyma sobie wedle w�asnej woli. Idzie mi tylko o to, aby wyrazi� wdzi�czno��, kt�r� �ywi� dla niego. Gdybym m�g� tu pozosta�, odnalaz�bym go sam. Ale to wszystko jedno, odnajd� go i tak. Miasto jest uczciwe, nieskazitelne i wiem, �e bez obawy mog� mu zaufa�. Ustalcie to�samo�� tego cz�owieka na podstawie s��w, kt�re w�wczas wypowiedzia�. Jestem przekonany, �e je zapami�ta�. A oto m�j projekt: je�eli wolicie wy�ledzi� go drog� prywatn�, uczy�cie to. Napiszcie do wszystkich, kogo mo�na bra� pod uwag�, powiadomcie ich o zawarto�ci niniejszego podarunku. Je�eli zg�osi si� kto� i powie: �Ja jestem tym cz�owiekiem, s�owa, kt�re wypowiedzia�em, by�y takie a takie�, przekonajcie si�, czy m�wi prawd�. W tym celu otw�rzcie worek. Znajdziecie w nim zapiecz�towan� kopert� zawieraj�c� te s�owa. Je�eli zdanie podane przez kandydata b�dzie zgodne z zawarto�ci� koperty, oddajcie mu pieni�dze bez dalszych pyta�, on to bowiem jest poszukiwanym przeze mnie cz�owiekiem. Gdyby�cie woleli prowadzi� poszukiwania publicznie, to og�o�cie list niniejszy w miejscowej gazecie i zaopatrzcie go w nast�puj�ce wskaz�wki: w pi�tek, od dzi� za dni trzydzie�ci, niechaj kandydat stawi si� w sali ratuszowej o �smej wieczorem i wr�czy kartk� z tre�ci� wypowiedzianych ongi� s��w w zapiecz�towanej kopercie wielmo�nemu panu Burgessowi (je�li �askawie zgodzi si� na to). Tam�e i w tym samym czasie niechaj pan Burgess zdejmie piecz�cie z worka, otworzy go i sprawdzi, czy tre�� kartki kandydata zgadza si� z napisem znajduj�cym si� w worku w zapiecz�towanej kopercie. Je�eli tak, niechaj wr�czy memu dobroczy�cy pieni�dze wraz z wyrazami serdecznej wdzi�czno�ci. To�samo�� jego nie b�dzie ulega�a w�tpliwo�ci." Pani Richards usiad�a dr��c lekko ze wzruszenia i szybko pogr��y�a si� w my�lach w rodzaju: "Co za dziwna historia!" i "Kto biednemu chleba nie �a�uje, ten nigdy na tym nie traci". Ach, gdyby to by� m�j m��! - my�la�a - bo jeste�my tak starzy i biedni, tak biedni!... Ale - ci�gn�a z westchnieniem - to nie by� m�j Edward. Nie, to nie on da� biednemu dwadzie�cia dolar�w. A wielka szkoda. Teraz to widz�! A potem z dreszczem: "Ale to s� pieni�dze szulera! Zdobyte za cen� grzechu! I tak nie mogliby�my ich tkn��. Wol� trzyma� si� od nich z dala, s� nieczyste". Przenios�a si� na krzes�o stoj�ce opodal. "Chcia�abym, �eby Edward ju� przyszed� i odni�s� je do banku. W ka�dej chwili mo�e wej�� z�odziej. To straszne, �e jestem tu sama z tymi pieni�dzmi". O jedenastej przyszed� pan Richards. W chwili gdy �ona jego m�wi�a: - Ach, jak�e rada jestem, �e� przyszed�! On zwr�ci� si� do niej w te s�owa: - Bardzo jestem zm�czony; po prostu goni� resztkami si�. Jakie� to straszne, �e jestem biedny i �e w moim wieku musz� jeszcze odbywa� te przekl�te podr�e! Wiecznie ora�, ora� w s�u�bie u innych, by� niewolnikiem, podczas gdy oni siedz� sobie wygodnie w domu, otoczeni bogactwem... - �a�uj� ci� z ca�ego serca, Edwardzie. Wiesz o tym. Ale pociesz si�, mamy nasze dobre imi�. - Tak, Mary. I to wystarcza. Nie zwracaj uwagi na to, co m�wi�em. By�o to chwilowe rozdra�nienie bez �adnego znaczenia. Poca�uj mnie, o, tu. Ju� wszystko przesz�o. Ju� nie b�d� si� skar�y�. C�e� ty dosta�a? Co jest w tym worku? �ona powiadomi�a go o wielkim sekrecie. Na chwil� zdumienie odj�o mu mow�. Potem rzek�: - Wi�c wa�y sto sze��dziesi�t funt�w? Czy wiesz, Mary, �e to jest czterdzie�ci tysi�cy dolar�w? Ale� to maj�tek! W ca�ym mie�cie nie ma dziesi�ciu ludzi, kt�rzy posiadaliby tyle pieni�dzy! Daj mi ten list! Szybko przebieg� go wzrokiem. - A to dopiero wypadek! Czysty romans. Jeden z tych, o kt�rych pisz� w ksi��kach, a kt�re w �yciu nigdy si� nie zdarzaj�. By� g��boko wzruszony, uradowany, promieniej�cy. Poklepa� sw� �on� po twarzy i powiedzia� �artobliwie: - C�, Mary, jeste�my bogaci, nie ma co! Wystarczy zakopa� pieni�dze i spali� list. A je�eli szuler wr�ci i zapyta nas o nie, odpowiemy mu: "M�j panie, co nam pan tu za brednie opowiada? Nigdy w �yciu nie s�yszeli�my ani o panu, ani o pana worku." - Wtedy spojrzy na nas jak g�upi... - Ty sobie �artujesz, a tymczasem pieni�dze s� jeszcze tutaj. Noc zapada i mog� si� zakra�� z�odzieje. - Racja, ale co dalej? Co mamy robi�? Czy przeprowadzi� poszukiwania drog� prywatn�? Nie, nie trzeba! To popsu�oby ca�y romans. Lepiej poda� do og�lnej wiadomo�ci. Pomy�l, jaka wrzawa si� podniesie! Zazdro�ci� nam b�d� wszystkie okoliczne miasta! Bo wiedz�, �e �aden cudzoziemiec nie zaufa�by im w podobnej sprawie. Tylko Hadleyburgowi! Dla nas to wielka wygrana. Ju� lec� do drukarni, inaczej b�dzie za p�no! - Zaczekaj chwilk�. Nie zostawiaj mnie samej z tym workiem. Edwardzie! Ale ju� go nie by�o. Nie na d�ugo jednak�e. W pobli�u domu spotka� redaktora i w�a�ciciela gazety. Wr�czy� mu dokument m�wi�c: - Tu jest co� dla ciebie, postaraj si� to zamie�ci�. - Mo�e ju� b�dzie za p�no, Richards, ale zobacz�. Richards i �ona jego nie mieli ochoty spa�; do p�nej nocy siedzieli przy stole i rozmawiali o fascynuj�cej tajemnicy. Przede wszystkim nasuwa�o si� pytanie, kim by� �w obywatel, kt�ry da� nieznajomemu dwadzie�cia dolar�w. Odpowied� by�a prosta: oboje wypowiedzieli j� jednocze�nie. - Barclay Goodson! - Tak - doda� Richards - tylko on m�g� to zrobi�. To jest w jego duchu. Nikt inny w ca�ym mie�cie. - I ka�dy, przynajmniej po cichu, musi to przyzna�. A oto od sze�ciu miesi�cy miasteczko odzyska�o sw�j w�a�ciwy charakter. Jest uczciwe, ciasne, samowolne i sk�pe. - Jest takie, za jakie on je uwa�a� a� do dnia swojej �mierci. A nie kry� si� ze swoim zdaniem, wypowiada� je publicznie. - Dlatego go nienawidzili. - Tak, ale nie dba� o to. Zdaje mi si�, �e by� najrzetelniej znienawidzonym cz�owiekiem w mie�cie, z wyj�tkiem pastora Burgessa. - No tak. Ale Burgess zas�u�y� na to. I nigdy ju� nie dostanie u nas parafii. �eby nie wiem jak pod�e by�o nasze miasteczko, to jednak wie jeszcze, jak oceni� takiego . Czy nie wydaje ci si� dziwne, Edwardzie, �e cudzoziemiec powierzy� pieni�dze Burgessowi? - T-tak, wydaje mi si�... To jest w�a�ciwie... - Co za w�a�ciwie? Czy ty wybra�by� go? - Mary, by� mo�e, �e nieznajomy zna go lepiej ni� nasze miasteczko. - Tym gorzej dla Burgessa! M�� wydawa� si� zmieszany i zwleka� z odpowiedzi�; �ona przygl�da�a mu si� bacznie. Wreszcie Richards odpowiedzia� z wahaniem, jak kto� przygotowany na to, �e nikt mu nie uwierzy: - Mary, Burgess nie jest z�ym cz�owiekiem. Mary by�a wi�cej ni� zdziwiona. - G�upstwa gadasz! - zawo�a�a. - On nie jest z�ym cz�owiekiem. Wiem o tym. Przyczyn� jego niepopularno�ci by�a tylko jedna sprawa, kt�ra narobi�a tyle ha�asu. - Rzeczywi�cie! Jedna sprawa! Jak gdyby nie do�� by�o tej jednej sprawy! - Dosy�, ju� dosy�. On wcale nie zawini�. - Co ty pleciesz! On nie zawini�? Ka�dy wie, �e by� winien! - Mary, daj� ci moje s�owo, �e by� niewinny. - Nie mog� w to uwierzy�. Nie wierz� w to. Sk�d wiesz? - Wyznam ci wszystko. Wstydz� si�, ale wyznam ci wszystko. By�em jedynym cz�owiekiem, kt�ry wiedzia� o jego niewinno�ci. Mog�em go uratowa� i... i... ach, wiesz przecie�, jaki nastr�j panowa� w mie�cie! Nie mia�em odwagi tego zrobi�. Wszyscy zwr�ciliby si� przeciwko mnie. Czu�em si� pod�y, nikczemnie pod�y, a jednak nie �mia�em. Nie zdoby�em si� na odwag�, aby stawi� im czo�o. Mary, zmieszana, milcza�a przez chwil�. A potem j�kaj�c si� powiedzia�a: - I ja... te�... te� nie s�dz�, �e� m�g� to wtedy uczyni�. Nie mo�na... to... to opinia publiczna, trzeba by� tak ostro�nym... tak... Wesz�a na niebezpieczn� drog� i - ugrz�z�a. Ale po chwili ci�gn�a dalej: - Wielka szkoda, �e si� tak sta�o. Ale c�, Edwardzie, nie mogli�my sobie pozwoli� na to, �eby... Naprawd� nie mogli�my... Ach, za nic nie chcia�abym, �eby� by� to w�wczas powiedzia�! - Straciliby�my, Mary, �yczliwo�� bardzo wielu ludzi, a wtedy, a wtedy... - Teraz najbardziej martwi mnie to, co te� on o nas my�li, Edwardzie. - On... on nie podejrzewa, �e mog�em go wtedy uratowa�. - Ach - zawo�a�a �ona z westchnieniem ulgi - jak�e si� z tego ciesz�! Skoro nie wie, �e mog�e� go uratowa�, to on... on... to jest daleko lepiej. Zreszt� mog�am si� sama domy�li�, �e nie wie, poniewa� stara si� zawsze by� z nami w przyja�ni, chocia� bynajmniej nie zach�camy go do tego. Niejednokrotnie ludzie szemrali na to w mojej obecno�ci. A Wilsonowie, Wilcoxowie i Harknessowie, czy nie dla n�dznej satysfakcji m�wi� do mnie: "Wasz przyjaciel Burgess"? Wiedz�, �e mnie to doprowadza do w�ciek�o�ci. Wola�abym, �eby si� nie upiera� przy tej swojej sympatii. Nie mog� zrozumie�, co j� w�a�ciwie wywo�uje? - Mog� ci to wyja�ni�. B�dzie to drugie wyznanie. Gdy ca�a sprawa by�a jeszcze �wie�a i miasto postanowi�o podda� go ha�bi�cej karze, sumienie tak mnie gryz�o, �e nie mog�em ju� wytrzyma�. Poszed�em wi�c do niego w tajemnicy i uprzedzi�em go o tym. Dzi�ki mnie wyjecha� z miasta i powr�ci� dopiero wtedy, gdy niebezpiecze�stwo ju� min�o. - Edwardzie! Gdyby miasto to wykry�o... - Przesta�. Dotychczas cierpn�, gdy o tym pomy�l�. �a�owa�em swego post�pku, ju� w chwili gdy go spe�nia�em. Ba�em si� powiedzie� o tym nawet tobie, by twarz twoja nie zdradzi�a nas przed kim�. Owej nocy nie spa�em wcale ze zmartwienia. Ale po kilku dniach przekona�em si�, �e nikt mnie nie podejrzewa. Wtedy poczu�em zadowolenie z mego post�pku. I dot�d jestem z tego zadowolony, Mary. Zadowolony z ca�ego serca. - I ja tak�e teraz. Straszne by�oby, gdyby si� z nim rozprawiono. Tak, ciesz� si� z tego, bo rzeczywi�cie powiniene� by� to zrobi�, wiem o tym. Ale, Edwardzie, pomy�l tylko, gdyby to wysz�o na jaw kt�rego� dnia! - Nie wyjdzie. - Dlaczego? - Poniewa� wszyscy s� przekonani, �e to Goodson. - Ach, oczywi�cie! - Na pewno. I na pewno on nic sobie z tego nie robi�. Przekonali biednego, starego Sawisberry, �eby do niego poszed� i zani�s� mu akt oskar�enia. Stary poszed�, piorunowa� - zrobi�, co mu kazali. Goodson obejrza� go od st�p do g��w, jak gdyby szuka� na nim miejsca najbardziej godnego pogardy, a potem tak mu powiedzia�: "Wi�c to ty jeste� przedstawicielem urz�du �ledczego, czy tak?" Sawisberry odpowiedzia�, �e istotnie jest czym� w tym rodzaju. "Hm, jak s�dzisz, czy oni ��daj� szczeg��w, czy te� wystarczy im, �e tak powiem, odpowied� og�lna?" "Je�eli b�d� ��dali szczeg��w, to ja powr�c�, panie Goodson, a tymczasem zanios� odpowied� og�ln�." "Doskonale. Powiedz im wi�c, �eby poszli do diab�a. Zdaje si�, �e ta odpowied� jest do�� og�lna. I jeszcze dam ci pewn� rad�, Sawlsberry. Jak b�dziesz wraca� po szczeg�y, we� ze sob� koszyk, �eby� mia� w czym zabra� do domu to, co z ciebie zostanie." - W sam raz podobne do Goodsona. Mo�na go po tym z �atwo�ci� pozna�. By� zarozumia�y pod jednym wzgl�dem: wydawa�o mu si�, �e nikt nie potrafi tak dobrze radzi� jak on. - To rozstrzygn�o spraw� i zbawi�o nas, Mary. Z czasem wszystko posz�o w niepami��. - Mam nadziej�, �e tak jest, m�j kochany. Wcale nie chc� o tym w�tpi�. I zn�w z zapa�em podj�li rozmow� na temat worka ze z�otem. Lecz po kr�tkim czasie w rozmowie zacz�y powstawa� pauzy, poniewa� m�wi�cy pogr��ali si� w g��bokiej zadumie. Potem przerwy nast�powa�y coraz cz�ciej. W ko�cu Richards zatopi� si� zupe�nie we w�asnych my�lach. Siedzia� tak do�� d�ugo, wpatruj�c si� b��dnie w pod�og�, a potem zacz�� podkre�la� swoje my�li kr�tkimi, nerwowymi ruchami r�ki, zdradzaj�cymi rozdra�nienie. Jednocze�nie i �ona jego wr�ci�a do swych rozmy�la�, a ruchy jej zdradza�y r�wnie� zak�opotanie. Wreszcie Richards, nie mog�c ju� usiedzie�, wsta� i zacz�� bezradnie przemierza� pok�j wielkimi krokami, zapuszczaj�c r�ce we w�osy, jak cz�owiek, kt�rego nagle obudzono ze snu. Ale w ko�cu doszed� wida� do jakiego� wniosku, bo bez s�owa w�o�y� kapelusz i wyszed� szybko z domu. Pani Richards nawet nie zauwa�y�a, �e zosta�a sama, i nie ruszy�a si� z krzes�a. Twarz jej wyra�a�a najg��bsze zamy�lenie. Od czasu do czasu szepta�a: - Nie w�d� nas na po... ale... ale jeste�my tak biedni, tak biedni!... Nie w�d� nas na... Ach, kt� by na tym ucierpia�? I nikt nigdy by si� nie dowiedzia�... Nie w�d�... G�os jej przeszed� w ciche mruczenie. Po chwili podnios�a oczy i szepn�a na wp� przera�ona, a na wp� rada: - Poszed�! Ale m�g� si� sp�ni�. O rety, m�g� si� sp�ni�... A mo�e nie. Mo�e przyszed� w por�. Podnios�a si� z krzes�a i stan�a w zamy�leniu, nerwowo zaciskaj�c d�onie. Dreszcz wstrz�sn�� jej cia�em i w gardle jej zasch�o. - Niech mi Pan B�g przebaczy - wyrzek�a z trudem. - Strach my�le� o takich rzeczach, ale, o Panie, jakie� z nas stworzenia! Jakie� dziwne stworzenia! Przykr�ci�a lamp� i skradaj�cym si� krokiem podesz�a do worka. Ukl�k�a przy nim wodz�c r�kami po wypuk�o�ciach i pieszcz�c je w upojeniu. W biednych, starych jej oczach pali� si� ogie�. Traci�a przytomno�� i odzyskiwa�a j�, aby szepta�: - Gdyby�my byli zaczekali! Ach, gdyby�my byli zaczekali! Cho� chwileczk�! O tej samej godzinie pan Cox szed� do domu, aby powiedzie� �onie o dziwnym zdarzeniu, jakie spotka�o pa�stwa Richards. Wnet zabrali si� z zapa�em do omawiania ca�ej sprawy. Zgodzili si� na to, �e jedynym cz�owiekiem w mie�cie, kt�ry m�g� poratowa� nieszcz�liwego cudzoziemca tak olbrzymi� sum� jak dwadzie�cia dolar�w, m�g� by� Goodson. Na tym rozmowa si� urwa�a i oboje pogr��yli si� w milczeniu. Pani Cox zacz�a wreszcie tak m�wi� sama do siebie: - Nikt nie zna tajemnicy pr�cz Richards�w... i nas... Nikt! M�� ockn�� si� z zamy�lenia, drgn�� i spojrza� na �on�. Porozumieli si� w tym spojrzeniu. Pani Cox zblad�a, a on po chwili wahania wsta� i rzuci� okiem na �on� i na kapelusz z wyrazem niemego zapytania. Pani Cox prze�kn�a �lin� raz i drugi, podnios�a nawet r�ce do gard�a, lecz w odpowiedzi kiwn�a g�ow�. Po sekundzie by�a ju� sama i mrucza�a co� do siebie. I oto zar�wno Richards, jak i Cox p�dzili przez puste ulice z dw�ch przeciwnych kra�c�w Hadleyburga. Zziajani, spotkali si� u wej�cia na schody do drukarni. Przy �wietle ma�ej lampki starali si� czyta� sobie z oczu. Cox szepn��: - Czy nikt pr�cz nas o tym nie wie? Odpowiedziano mu szeptem: - Ani �ywa dusza! Na honor! Ani jedna �ywa dusza!... - Je�eli nie jest za p�no, aby... Chcieli wej�� na schody, ale zatrzyma� ich jaki� ch�opak. Cox zapyta�: - Czy to ty, John? - Tak, psze-pana. - Mo�esz nie rozsy�a� rannego wydania ani w og�le �adnego. Czekaj, a� ci powiem... - Kiedy ju� rozes�a�em, psze-pana. - Rozes�a�e�? W s�owie tym zabrzmia�o bezgraniczne rozczarowanie. - Tak, panie. Od dzisiaj zmieniony zosta� rozk�ad jazdy dla Brixton i okolicznych miast. Musia�em, psze-pana, zanie�� gazet� o dwadzie�cia minut wcze�niej ni� zwykle. Trzeba si� by�o �pieszy�. Gdybym przyszed� o dwie minuty p�niej, to... Obaj m�czy�ni odwr�cili si� i odeszli nie czekaj�c ko�ca. Przez dziesi�� minut nie powiedzieli do siebie ani s�owa. Pierwszy przem�wi� Cox: - Nie mog� zrozumie�, co pana tkn�o, �eby tak p�dzi� do redakcji? Odpowied� brzmia�a raczej pokornie: - Teraz sam to widz�, ale nie spostrzeg�em si� jako�. A p�niej by�o ju� poniewczasie. Ale na przysz�y raz... - Niech diabli wezm� przysz�y raz! Z tysi�c lat poczekamy! Przyjaciele rozstali si� bez po�egnania i skierowali si� ku swym domom krokiem ludzi �miertelnie chorych. �ony a� podskoczy�y na ich widok i zapyta�y gwa�townie: - No i co? Gdy wyczyta�y odpowied� w ich oczach, opad�y z �alu na krzes�a nie czekaj�c na s�owa. W obu domach odby�a si� dyskusja z rodzaju "gor�cych". Co prawda dawniej te� bywa�y dyskusje, ale nigdy gor�ce, nigdy zbyt gwa�towne. Owej nocy jedna dyskusja by�a dos�ownym powt�rzeniem drugiej. Oto co m�wi�a pani Richards: - �eby� by� troch� zaczeka�, Edwardzie! �eby� si� by� zatrzyma�, aby zastanowi� si� przez chwil�! Ale nie! Musia�e� pop�dzi� prosto do drukarni i roznie�� to po ca�ym �wiecie... - Tam by�o powiedziane: "Opublikowa�"... - To nic. Powiedziane jest tak�e: "Je�eli wolicie, obierzcie drog� prywatn�." No, jest czy nie? - Przecie� nie m�wi�: nie. Tak, to prawda. Ale kiedy pomy�la�em, co to b�dzie za poruszenie i jaki honor dla Hadleyburga, kt�remu cudzoziemiec zaufa�... - Ach, doskonale znam to wszystko. Ale gdyby� si� zatrzyma� przez chwilk�, aby pomy�le� troch�, zobaczy�by�, �e nie mo�esz odnale�� w�a�ciwego cz�owieka, poniewa� le�y on w grobie, nie pozostawi� po sobie ani �ony, ani dzieci, ani �adnych krewnych. Gdyby za� pieni�dze dosta�y si� komu�, komu s� ogromnie potrzebne, a przy tym nikt nie by�by przez to pokrzywdzony, to... Urwa�a i zanios�a si� p�aczem. Richards pr�bowa� wymy�li� co� pocieszaj�cego. Wreszcie odezwa� si�: - Mary, mia�em przecie� jak najlepsze intencje. Musia�em tak zrobi� - wiemy o tym dobrze. Musimy przy tym pami�ta�, �e tak nam polecono zrobi�. - Polecono? Zawsze znajdzie si� polecenie, kiedy cz�owiek zrobi� g�upstwo i stara si� wykr�ci�. Zupe�nie tak samo polecono, aby pieni�dze dosta�y si� do nas w tak szczeg�lny spos�b, a na ciebie spada odpowiedzialno�� za to, �e� pomyli� wyroki Opatrzno�ci. A kto ci da� prawo? Pope�ni�e� nikczemno��, ot co! �wi�tokradcza samowola, kt�ra nie bardzo przystoi �agodnemu, pokornemu cz�owiekowi. - Ale�, wiesz przecie�, �e zar�wno nas, Mary, jak i ca�e miasteczko uczono od wczesnego dzieci�stwa, �e nie nale�y zastanawia� si� ani chwili przed spe�nieniem rzeczy uczciwej. Teraz post�powanie takie jest dla nas drug� natur�. - Ach, wiem, wiem o tym. Znam to wieczne �wiczenie si� i jeszcze raz �wiczenie si� w uczciwo�ci. Uczciwo�� od ko�yski chroniona przed pokusami, uczciwo�� mi�kka, s�aba, kt�ra si� nie umie oprze� pokusom. Przekonali�my si� o tym dzisiejszej nocy. B�g widzi, �e nigdy dot�d nie mia�am nawet najl�ejszego cienia w�tpliwo�ci co do mej niez�omnej, skamienia�ej uczciwo�ci, a teraz, teraz pod wp�ywem prawdziwej, wielkiej pokusy... Ach, Edwardzie, jestem pewna, �e uczciwo�� ca�ego miasta jest r�wnie krucha jak moja, r�wnie krucha jak twoja. Ca�e miasteczko jest ma�e, zaskorupia�e, ograniczone i pozbawione wszelkich zalet pr�cz tej os�awionej uczciwo�ci, kt�r� si� tak che�pi. Ale wierz� niez�omnie, �e je�eli zajdzie potrzeba podda� si� pr�bie wielkiej pokusy, to ca�a s�awa naszego miasta runie jak domek z kart. Widzisz, teraz wyspowiada�am ci si� ze swoich uczu� i czuj� si� lepiej. Jestem jednym wielkim zak�amaniem i by�am nim przez �ycie ca�e nawet nie domy�laj�c si� tego... - Mary, ja... no tak, czuj� bardzo podobnie jak ty, nawet na pewno. I mnie wydaje si� to dziwne, bardzo dziwne. Nie uwierzy�bym w to nigdy, nigdy. Nast�pi�o d�ugie milczenie. Oboje zatopili si� w rozmy�laniach. Pani Richards pierwsza przerwa�a cisz�. Spojrza�a na m�a. - Wiem, o czym my�lisz, Edwardzie - rzek�a. Richards by� zak�opotany jak cz�owiek przy�apany na gor�cym uczynku. - Wstydz� si� wyzna�, Mary, ale... - Nic nie szkodzi, m�j drogi, i ja my�la�am o tym samym. - Doprawdy? No, powiedz, o czym? - My�la�am o tym, �eby tak kto� m�g� zgadn��, co to by�y za s�owa, jakie Goodson powiedzia� nieznajomemu. - To szczera prawda. Czuj� si� winny i wstydz� si� tego. A ty? - Ja ju� przesz�am nad tym do porz�dku. Trzeba tu po�o�y� siennik. Musimy czuwa� nad workiem a� do rana, dop�ki nie otworz� banku. Ach, m�j drogi, gdyby�my nie pope�nili tego b��du! Po�o�yli siennik. Pani Richards m�wi�a dalej: - Ach, jak�e� to mo�e brzmie� owo: "Sezamie, otw�rz si�"... My�l� i my�l� nad tym, co to mog�a by� za uwaga. Ale chod� ju�. Musimy w ko�cu po�o�y� si�. - I spa�? - Nie, my�le�. - Tak, my�le�. W tym samym czasie pa�stwo Cox r�wnie� zako�czyli dyskusj� i po zawarciu zgody zabrali si� w�a�nie do my�lenia i my�lenia, wa�kowali wszystkie mo�liwo�ci, martwili si� i wysilali swe m�zgi, aby odgadn�� tre�� uwagi, jak� Goodson zrobi� nieszcz�liwemu n�dzarzowi. Owej z�otej uwagi, uwagi warto�ci czterdziestu tysi�cy dolar�w w z�ocie. Urz�d telegraficzny w Hadleyburgu by� dnia owego otwarty d�u�ej ni� zwykle dla tego oto powodu. Kierownik drukarni, gdzie drukowa�a si� gazeta Coxa, by� jednocze�nie przedstawicielem Zwi�zku Prasy. Rzec by mo�na, honorowym przedstawicielem, poniewa� w ci�gu roku nie zawsze uda�o mu si� dostarczy� trzydziestu s��w, kt�re by przyj�to do druku. Tym razem jednak sta�o si� inaczej. Na depesz� jego, donosz�c� o naj�wie�szej nowinie, nadesz�a natychmiast odpowied� nast�puj�ca: "Przes�a� ca�� spraw�, wszystkie szczeg�y. Tysi�c dwie�cie s��w." Olbrzymie zam�wienie! Kierownik drukarni wype�ni� je. By� najdumniejszym cz�owiekiem w Stanach. Nast�pnego ranka w porze �niadaniowej nazwa nieskazitelnego Hadleyburga by�a na ustach wszystkich, w ca�ej Ameryce od Montrealu do Zatoki Kalifornijskiej i od lodowc�w Alaski a� po gaje pomara�czowe na Florydzie. Miliony ludzi m�wi�y o nieznajomym i jego worku ze z�otem. Zastanawiano si�, czy odnajd� w�a�ciwego cz�owieka, i z upragnieniem oczekiwano nowych wiadomo�ci, kt�re mia�y rzecz wyja�ni�. II Miasteczko Hadleyburg obudzi�o si� zdumione sw� wszech�wiatow� s�aw�, wzruszone, uszcz�liwione, pr�ne. Nad wyraz pr�ne. Dziewi�tnastu najpowa�niejszych obywateli wraz z �onami wyleg�o na ulice. �ciskali si� wzajemnie za r�ce, rozpromienieni zamieniali z sob� znacz�ce u�miechy i powinszowania. M�wili sobie, �e to wprowadza do s�ownika nowe s�owo: "Hadleyburg", synonim nieskazitelno�ci, i �e przeznaczeniem jego jest �y� w s�ownikach po wieki wiek�w! A pomniejsi obywatele wraz z �onami tak�e wylegli na miasto i zachowywali si� umiej wi�cej tak samo. Ka�dy najpierw bieg� do banku, a�eby zobaczy� worek. Przed po�udniem jeszcze przyby�y zazdrosne i zgryzione t�umy z Brixton i innych pobliskich miast. Tego� po�udnia i nast�pnego dnia zjechali si� ze wszech stron reporterzy pragn�cy osobi�cie sprawdzi� istnienie worka i zwi�zan� z nim tajemnic�, aby raz jeszcze opisa� na nowo ca�e zdarzenie i utrwali� na zdj�ciach worek, domek Richardsa, bank, ko�ci� prezbiteria�ski, ko�ci� baptyst�w, skwer publiczny i ratusz, w kt�rym nast�pi� mia�o stwierdzenie to�samo�ci i wr�czenie pieni�dzy prawemu w�a�cicielowi, a wreszcie, aby fatalnie sportretowa� pa�stwa Richards, bankiera Pinkertona, kierownika drukarni Coxa, pastora Burgessa, naczelnika poczty i nawet Jacka Hallidaya, kt�ry by� poczciwym, nic nieznacz�cym w��cz�g�, wzgardzonym rybakiem i my�liwym, przyjacielem ulicznik�w i zab��kanych ps�w - typowym miejskim nicponiem. Ma�y, nikczemny, fa�szywie u�miechni�ty, uni�ony Pinkerton pokazywa� worek wszystkim przyby�ym i z rado�ci zaciera� �liskie r�ce rozwodz�c si� nad znan� z dawien dawna uczciwo�ci� miasteczka i jego �wietn� reputacj�, przypiecz�towan� ostatnim wypadkiem. Wyra�a� nadziej�, a nawet pragn�� wierzy� niez�omnie, �e przyk�ad ten znajdzie na�ladowc�w w ca�ej Ameryce, jak d�uga i szeroka, �e stanie si� epok� w dziejach odrodzenia moralnego. I tak dalej, i tak dalej... Pod koniec tygodnia wszystko ucich�o. Oszo�omienie dum� i rado�ci� ust�pi�o miejsca uczuciu s�odyczy i ciszy, rozkosznemu uczuciu g��bokiego, niewys�owionego i ci�g�ego zadowolenia. Na wszystkich twarzach malowa�o si� spokojne i �wi�tobliwe szcz�cie. A potem przysz�a wielka zmiana. Przysz�a tak stopniowo i powoli, �e z trudem zauwa�ono jej pocz�tek. By� mo�e nawet nie zauwa�ono by go wcale, gdyby nie Jack Halliday, kt�ry zawsze wszystko spostrzega� i zawsze kpi� sobie ze wszystkiego, co wpad�o mu w oko. Najpierw robi� drwi�ce uwagi na temat ludzi niewygl�daj�cych tak weso�o jak wczoraj lub przedwczoraj. Nast�pnie rozni�s� nowin�, �e nowy ich wygl�d coraz bardziej �wiadczy o zupe�nym smutku, a p�niej, �e zaczynaj� wygl�da� wprost na ludzi chorych. W ko�cu twierdzi�, �e wszyscy stali si� tak zamy�leni, roztargnieni i zgorzkniali, �e najwi�kszemu sk�pcowi m�g�by wyci�gn�� centa z kieszeni w spodniach ani na chwil� nie przerywaj�c jego zadumy. W tym mniej wi�cej czasie, w godzinach przeznaczonych na spoczynek, dziewi�tnastu najpowa�niejszych obywateli westchn�o, po czym przem�wi�o w nast�puj�ce s�owa: - Ach, co to mog�a by� za uwaga, kt�r� zrobi� Goodson? I natychmiast �ona obywatela odpowiada�a mu dr��c: - Ach, przesta�! Zn�w dr�czysz i suszysz sw�j m�zg tymi okropno�ciami! Przesta� o nich my�le�, na mi�o�� bosk�! Ale nast�pnej nocy zagadka zn�w m�czy�a tych samych m��w i zn�w odpowiadano im w podobny spos�b, ale s�abiej. Trzeciej za� nocy m�czy�ni powtarzali ju� swe zapytania gor�czkowo i nieprzytomnie. �ony ich kr�ci�y si� nerwowo, pr�bowa�y co� odpowiedzie�, ale s�owa wi�z�y im w gardle. A czwartej nocy odzyska�y mow� i wo�a�y z ut�sknieniem: - Ach, gdyby�my tylko mog�y zgadn��! Komentarze Hallidaya z dnia na dzie� stawa�y si� coraz dosadniejsze i bardziej ubli�aj�ce. Potrafi� on wkra�� si� wsz�dzie i wy�miewa� wszystkich mieszka�c�w miasta razem i ka�dego z osobna. Lecz by� on jedynym cz�owiekiem w ca�ym miasteczku, kt�ry �mia� si�. �miech jego rozlega� si� samotnie w�r�d g��bokiej, przygniataj�cej ciszy. Nikt inny nie u�miechn�� si� nawet. Halliday obnosi� na tr�jnogu pude�ko od cygar. Udawa�, �e posiada aparat fotograficzny, i zatrzymywa� przechodni�w stawiaj�c go przed nimi i m�wi�c: "Uwaga, prosz� o przyjemny wyraz twarzy." Ale nawet ten znakomity, jak na Hadleyburg, �art nie potrafi� usun�� zmarszczek z ponurych twarzy. Tak min�y trzy tygodnie. Pozosta� wi�c ju� tylko jeden tydzie� - ostatni. By�o to w sobot� wieczorem, po kolacji. Dawniej w sobot� wieczorem robiono zakupy, ulice pe�ne by�y zgie�ku, ruchu i weso�o�ci. Teraz by�y puste i wygl�da�y ponuro. Richards i jego �ona siedzieli w saloniku przygn�bieni i zamy�leni. Wesz�o to ju� w zwyczaj i powtarza�o si� co wiecz�r. Dawniejszy zwyczaj czytania, szyde�kowania, prowadzenia pogodnych rozm�w lub przyjmowania i sk�adania wizyt znik� zupe�nie. Zapomniano o nim, zdawa�o si�, �e ju� od wiek�w, a nie od dw�ch czy trzech tygodni. Teraz nikt nie rozmawia�, nikt nie czyta�, nikt nie sk�ada� wizyt. Wszyscy mieszka�cy miasteczka siedzieli po domach milcz�c, gryz�c si� i wzdychaj�c, a zw�aszcza usi�uj�c odgadn�� tre�� s�awetnej uwagi Goodsona. Listonosz przyni�s� list. Richards spojrza� nieprzytomnie na stemple i na adres nadawcy: by�y mu nieznane. Rzuci� list na st� i podj�� swoje beznadziejne rozmy�lania w miejscu, w kt�rym je przerwa�. Po dw�ch czy trzech godzinach �ona jego, zniech�cona, wsta�a, aby p�j�� do ��ka bez powiedzenia "dobranoc" (tak�e nowy zwyczaj), lecz zatrzyma�a si� przed listem. Popatrzy�a na� przez chwil� bez ciekawo�ci, otworzy�a go i zacz�a pobie�nie czyta�. Richards, siedz�c przy �cianie z brod� mi�dzy kolanami, us�ysza� nagle odg�os cia�a padaj�cego na ziemi�. Podbieg� wi�c do �ony, ale zatrzyma�a go m�wi�c: - Zostaw mnie sam�! Jestem zbyt szcz�liwa! Przeczytaj ten list! Czytaj! Us�ucha�. Po�era� list wzrokiem. Wszystko ta�czy�o mu przed oczyma. List pochodzi� z odleg�ego stanu, a oto co zawiera�: "Nie znacie mnie, ale to wszystko jedno. Mam wam co� do powiedzenia. W�a�nie przyjecha�em z Meksyku i w domu opowiedziano mi o tym zdarzeniu. Oczywi�cie, wy nie wiecie, kto zrobi� uwag�, ale ja wiem i jestem jedynym na �wiecie cz�owiekiem, kt�ry wie. Zrobi� j� Goodson. Zna�em go dobrze przed wielu laty. W�a�nie owej nocy przechodzi�em przez wasze miasteczko - by�em jego go�ciem a� do przyj�cia p�nocnego poci�gu. S�ysza�em, jak w ciemno�ciach powiedzia� to nieznajomemu. By�o to w Hale Alley. Rozmawia� ze mn� o tym przez ca�� drog�, a potem w domu przy papierosie. W trakcie rozmowy wspomina� o wielu mieszka�cach waszego miasteczka w spos�b dla wi�kszo�ci z nich bardzo niepochlebny, jednak o dwu czy trzech wypowiedzia� si� przychylnie, a mi�dzy nimi i o panu. Powiadam: przychylnie, nic wi�cej. Pami�tam jego powiedzenie, �e obecnie w miasteczku nie lubi nikogo, ani jednej osoby, ale wspomina� mi, �e pan wy�wiadczy� mu kiedy� wielk� przys�ug�, by� mo�e nie zdaj�c sobie nale�ycie sprawy z jej wagi, m�wi�, �e gdyby posiada� maj�tek, zapisa�by go przed �mierci� panu, innym za� mieszka�com daj�c po przekle�stwie na g�ow�. Je�eli wi�c pan odda� mu t� przys�ug�, w takim razie jest pan jedynym jego spadkobierc� i uprawnionym do odbioru worka ze z�otem. Wiem, �e mog� zaufa� uczciwo�ci i honorowi pa�skiemu, wobec czego odkryj� przed panem tre�� tej uwagi w g��bokim prze�wiadczeniu, �e je�li nie jest pan poszukiwanym cz�owiekiem, to sam pan poszuka i odnajdzie w�a�ciwego kandydata, aby d�ug wdzi�czno�ci biednego Goodsona za przys�ug�, kt�r� mu oddano, zosta� sp�acony. Oto tre�� uwagi: �Daleko ci do tego, aby� by� z�ym cz�owiekiem. Id� wi�c i popraw si�.� Howard L. Stephenson" - Ach, Edwardzie, pieni�dze s� nasze! Jak�e mu jestem wdzi�czna, ach, jak wdzi�czna! Poca�uj mnie, m�j kochany! Jak�e dawno nie ca�owali�my si�. A tak nam brakowa�o... pieni�dzy. A teraz jeste� wolny od Pinkertona i jego banku. Ju� nie jeste� niczyim niewolnikiem! Wydaje mi si�, �e mog�abym fruwa� z rado�ci! Para staruszk�w prze�y�a szcz�liwe p� godziny. Po dawnemu siedzieli na kanapce pieszcz�c si� wzajemnie. Wr�ci�y dawne dni, kt�re zacz�y si� przy konkurach i trwa�y bez zmiany a� do chwili, w kt�rej nieznajomy przyni�s� nieszcz�sne pieni�dze. Po pewnym czasie pani Richards rzek�a: - Ach, Edwardzie, jak�e si� szcz�liwie z�o�y�o, �e wy�wiadczy�e� temu biednemu Goodsonowi tak wielk� przys�ug�! Nigdy go nie lubi�am, a teraz go kocham! Jak�e pi�knie i delikatnie z twej strony, �e nigdy si� nie chwali�e� i nie wspomnia�e� mi o niej. I doda�a z lekkim �alem: - Chocia� powiniene� by� mi to powiedzie�, Edwardzie, mnie, twojej �onie. - Widzisz... j-ja... no tak... Mary, widzisz... - Przesta� ju� mrucze� i j�ka� si�. Opowiedz mi o tym, Edwardzie. Kocha�am ci� zawsze, a teraz jestem dumna z ciebie. Ka�dy jest przekonany, �e by�a tylko jedna dobra i szlachetna dusza w ca�ym mie�cie, a teraz wysz�o na jaw, �e to ty, Edwardzie!... Ale dlaczego mi nie odpowiadasz? - B-bo... b-bo... Mary... nie mog�! - Nie mo�esz? Dlaczego nie mo�esz? - Bo widzisz, on... no, tak, on kaza� mi obieca�, �e nie b�d� o tym m�wi� nikomu! �ona przyjrza�a mu si� bacznie i cedz�c s�owa rzek�a: - Kaza�... ci... obieca�?... Edwardzie, w jakim celu mi to powiedzia�e�? - Mary, czy pos�dzasz mnie o k�amstwo? Zmieszana zamilk�a na chwil�, a potem po�o�y�a d�o� na jego d�oni, m�wi�c: - Nie, nie. Zbyt daleko odst�pili�my od naszych zasad. Niech B�g nam to wybaczy. W ci�gu ca�ego swego �ycia nie splami�e� si� k�amstwem. Ale teraz, teraz, kiedy �ycie nasze zaczyna opiera� si� na ca�kiem nowych podstawach, my... my... Wzruszenie zatamowa�o jej mow�. Doko�czy�a z�amanym g�osem: - Nie w�d� nas na pokuszenie... My�l�, �e przyrzek�e� mu, Edwardzie. Niechaj tak b�dzie. Nie wracajmy ju� do tej sprawy. A teraz, kiedy wszystko ju� przesz�o, b�d�my zawsze szcz�liwi. Nie pora teraz na zmartwienia. Ale Edwardowi trudno by�o zastosowa� si� do s��w �ony i powstrzyma� my�li obracaj�ce si� doko�a pytania, jak� to przys�ug� wy�wiadczy� Goodsonowi; usi�owa� gwa�tem odgadn�� odpowied�. Ma��e�stwo prawie wcale nie spa�o tej nocy, ona, szcz�liwa i o�ywiona, on te� o�ywiony - ale mniej szcz�liwy. Mary snu�a plany, my�la�a ju� o tym, co zrobi z pieni�dzmi. Edward stara� si� odnale�� w pami�ci ow� przys�ug�. Z pocz�tku dr�czy�o go k�amstwo, jakiego dopu�ci� si� wobec Mary. Je�eli by�o ono istotnie k�amstwem. Po d�u�szym zastanowieniu pomy�la�: Przypu��my, �e by�o to k�amstwo. To i c� z tego? Czy to taka wielka rzecz? Czy� post�pki nasze nie s� stale k�amliwe? Wi�c dlaczego ba� si� k�amstwa? Przyjrzyjmy si� Mary. C� czyni�a wtedy, gdy ja bieg�em przez ulice w uczciwym zamiarze? Jakie� by�y jej uczucia? Lamentowa�a nad tym, �e nie zniszczyli�my dokument�w i nie zatrzymali�my pieni�dzy dla siebie. Czy kradzie� jest lepsza od k�amstwa? Gdy pod tym wzgl�dem sumienie przesta�o go dr�czy�, sprawa k�amstwa zesz�a na plan drugi pozostawiaj�c po sobie nawet pewne zadowolenie. Na pierwszy plan wyst�pi�a natomiast druga sprawa. Czy istotnie odda� jak�� przys�ug� Goodsonowi? Bardzo pi�knie, Stephenson powo�ywa� si� w li�cie na �wiadectwo samego Goodsona, a jakie� �wiadectwo mog�o by� lepsze od tego? Czy� nie by�o ono wprost dowodem, �e istotnie wy�wiadczy� mu przys�ug�? Oczywi�cie, tak. Wi�c i ten punkt by� za�atwiony. Nie, niezupe�nie. �achn�� si�, bo przypomnia� sobie, �e �w nieznajomy pan Stephenson mia� jednak odrobink� w�tpliwo�ci, czy dobroczy�c� by� w samej rzeczy Richards, czy te� kto� inny, i - o, zmi�ujcie si� nade mn� - zawierzy� honorowi Richardsa! I oto on sam ma zadecydowa�, czy pieni�dze zostan� u niego. A pan Stephenson nie w�tpi, �e je�li nie on jest poszukiwanym spadkobierc�, to w�a�ciwego odnajdzie. Ach, to ohydne! Postawi� cz�owieka w podobnej sytuacji! Czemu� Stephenson raczej nie przemilcza� swojej w�tpliwo�ci? W jakim celu wspomnia� o niej? Rozmy�la� dalej, jak to si� sta�o, �e w pami�ci Stephensona w�a�nie nazwisko Richardsa, a nie �adne inne, kojarzy�o si� z poszukiwan� osob�. Tak. To wygl�da bardzo dobrze. Faktem jest, �e w miar� jak rozmy�la�, wygl�da�o to coraz lepiej, a� wreszcie uros�o do znaczenia pozytywnego dowodu. A wtedy Richards usun�� ca�� spraw� ze swych my�li, instynkt bowiem m�wi� mu, �e skoro dow�d raz ustalono, to lepiej nie wraca� ju� do tej kwestii. Mia� teraz wszelkie powody, aby czu� si� doskonale, i tylko jeden ma�y szczeg�lik zaprz�ta� jeszcze jego uwag�: przys�ug� naturalnie wy�wiadczy�, to rzecz pewna, ale jaka to by�a przys�uga? Musi j� sobie przypomnie�. Wtedy osi�gnie ca�kowity spok�j sumienia. Wi�c my�la� i my�la�. Przychodzi�y mu do g�owy tuziny rozmaitych mo�liwych przys�ug, nawet prawdopodobnych przys�ug, ale �adna z nich nie by�a do�� wielka, �adna nie by�a warta takich pieni�dzy, warta maj�tku, kt�ry Goodson chcia� mu zapisa� w testamencie. A poza tym w og�le nie m�g� sobie przypomnie�, aby jak�� z tych przys�ug wy�wiadczy�. Jakiego rodzaju przys�uga mog�a wzbudzi� w cz�owieku tak niezwyk�� wdzi�czno��? Ach, zbawienie jego duszy! Niezawodnie to. Tak, przypomina sobie teraz, jak kiedy� postanowi� nawr�ci� Goodsona i jak pracowa� nad tym - chcia� ju� rzec trzy miesi�ce, ale po bli�szym rozpatrzeniu skr�ci� termin do jednego miesi�ca, potem do tygodnia, potem do dnia, a potem do niczego. Tak, przypomina sobie teraz, i to dziwnie wyra�nie, �e Goodson odes�a� go do stu piorun�w, �e kaza� mu si� zajmowa� w�asnymi sprawami. Powiedzia�, �e on nie wzdycha za tym, �eby si� dosta� do nieba razem z Hadleyburgiem. A, wi�c i ten wniosek przepad�. Nie, nie zbawi� duszy Goodsona. Ogarn�o go zniech�cenie. Jeszcze chwila i b�ysn�a mu nowa my�l: czy�by Goodsonowi uratowa� maj�tek? Nie, to na nic, on nie mia� �adnego maj�tku. Chyba �ycie? Ot� to! Oczywi�cie. Czemu� nie pomy�la� o tym wcze�niej? Teraz z pewno�ci� by� na w�a�ciwej drodze. Od tej chwili fantazja jego zacz�a ci�ko pracowa�. I oto w ci�gu dw�ch m�cz�cych godzin Richards zajmowa� si� ratowaniem Goodsonowi �ycia. Ratowa� je w rozmaity spos�b, z trudem, nara�aj�c si� na niebezpiecze�stwo, ratowa� je z powodzeniem, ale tylko do pewnego punktu; niestety, w chwili gdy by� ju� prawie pewien, �e wszystko zdarzy�o si� naprawd�, jaki� niepokoj�cy szczeg�lik obala� wiarygodno�� ca�ej historii. Na przyk�ad, gdy ratowa� Goodsona od utoni�cia. Podp�yn�� do niego, przyci�gn�� go do brzegu nieprzytomnego, gdzie t�um, kt�ry patrza� na ca�� t� scen�, przyj�� go owacj�. Ale kiedy wszystko ju� sobie obmy�li� i zaczyna� w�a�nie przypomina� sobie, jak to by�o, ca�a armia dyskwalifikuj�cych szczeg��w zala�a teren jego wyobra�ni. A wi�c: miasto wiedzia�oby o tym zdarzeniu, a przede wszystkim, wiedzia�aby Mary. Pami�� takiego wydarzenia �wieci�aby w nim jasno jak reflektor, a tymczasem w li�cie jest mowa o przys�udze, kt�r� odda� nie�wiadomie, "nie znaj�c jej ca�kowitej wagi". W tym miejscu przypomnia� te� sobie, �e nie umie p�ywa�. Aha, wi�c by�o jeszcze co�, o czym zapomnia� od samego pocz�tku: sz�o przecie� o przys�ug�, kt�r� wy�wiadczy� "nie zdaj�c sobie sprawy z ca�ej jej wagi". Ot� ma teraz zdobycz, po kt�r� �atwiej by�o si�gn�� ni� po wszystkie inne. Teraz jest pewien swego! Wreszcie znalaz� to, czego szuka�. Przed laty Goodson mia� si� �eni� z �adniutk� m�od� dziewczyn�, nazwiskiem Nancy Hewitt, lecz z takiego czy innego powodu ma��e�stwo ich rozchwia�o si�. Dziewczyna umar�a. Goodson zosta� starym kawalerem, z biegiem lat coraz bardziej zgry�liwym i coraz wi�ksz� pogard� obdarzaj�cym rodzaj ludzki. Wkr�tce po �mierci m�odej dziewczyny miasteczko wykry�o, tak mu si� przynajmniej zdawa�o, �e w �y�ach dziewczyny p�yn�a struga krwi murzy�skiej. Przez dobr� chwil� Richards opracowywa� w my�li szczeg�y tej sprawy i w ko�cu wyda�o mu si�, �e ju� je sobie przypomina. Po prostu zatar�y si� nieco w jego pami�ci, poniewa� tak d�ugo nie my�la� o nich. Majaczy�o mu si� mgliste wspomnienie, �e to on wykry� domieszk� krwi murzy�skiej, �e on odkry� to przed miastem, �e miasto u�wiadomi�o Goodsona, jak sprawy stoj�, i �e w ten spos�b uratowa� Goodsona od ma��e�stwa ze splamion� dziewczyn�, �e odda� mu t� wielk� przys�ug� nie znaj�c pe�nej jej wagi, w gruncie rzeczy nie wiedz�c nawet, �e j� w og�le wy�wiadczy�. Ale Goodson oceni�, jak bliski by� niebezpiecze�stwa, i dlatego m�wi� schodz�c do grobu, �e �yczy�by sobie mie� maj�tek, aby m�c pozostawi� go swemu dobroczy�cy. Teraz wszystko sta�o si� jasne, proste i zrozumia�e, a im wi�cej nad tym my�la�, tym stawa�o si� pewniejsze. W ko�cu, gdy u�o�y� si� do snu, zadowolony i szcz�liwy, przypomnia� sobie ca�� rzecz tak, jak gdyby zdarzy�a si� wczoraj. Nie przypomnia� sobie tylko, aby Goodson cho� raz wyrazi� mu swoj� wdzi�czno��. W tym samym czasie Mary zd��y�a wyda� sze�� tysi�cy dolar�w na w�asny domek i na nocne pantofle dla pastora, po czym pogr��y�a si� we �nie. Tej samej soboty listonosz odda� list ka�demu z dziewi�tnastu najpowa�niejszych obywateli w mie�cie - w sumie dziewi�tna�cie list�w. Nie znale�liby�cie mi�dzy tymi listami dwu jednakowych kopert lub dwu adres�w pisanych t� sam� r�k�. Ale zawarte w nich listy by�y, pr�cz jednego szczeg�u, zupe�nie do siebie podobne. By�y to kopie listu, jaki otrzyma� Richards, pisane tym samym charakterem pisma, wszystkie podpisane przez Stephensona, tylko na ka�dym z nich figurowa�o nazwisko innego adresata. Przez calutk� noc osiemnastu obywateli robi�o to samo, co w tym samym czasie robi� ich towarzysz niedoli, Richards. Mobilizowali ca�� swoj� energi�, aby przypomnie� sobie przys�ug� wy�wiadczon� nie�wiadomie Barclayowi Goodsonowi. W �adnym razie nie by�a to praca �atwa, niemniej jednak powiod�a si� ona wszystkim. A podczas gdy trwali w tej uci��liwej m�ce, �ony ich trawi�y nocne godziny na wydawaniu pieni�dzy, co by�o rzecz� niepomiernie �atwiejsz�. W ci�gu tej jednej nocy dziewi�tna�cie �on, wydaj�c przeci�tnie po siedem tysi�cy dolar�w, zu�y�o sto trzydzie�ci trzy tysi�ce dolar�w zamiast czterdziestu, kt�re zawiera� worek. Nast�pny dzie� by� dla Jacka Hallidaya niespodziank�. Zauwa�y�, �e na twarzach dziewi�tnastu najpowa�niejszych obywateli oraz na twarzach ich ma��onek malowa� si� zn�w spok�j i �wi�tobliwa b�ogo��. Nie umia� wyt�umaczy� sobie tego zjawiska ani wymy�li� docink�w, kt�re by ich szcz�cie przerwa�y lub zm�ci�y. Teraz on z kolei by� niezadowolony z �ycia. Domys�y jego, maj�ce na celu odkrycie prawdziwej przyczyny ich nag�ej szcz�liwo�ci, pada�y po bli�szym rozpatrzeniu we wszystkich instancjach. Gdy spotka� pani� Wilcox i spostrzeg� cich� ekstaz� rozlan� na jej twarzy, pomy�la�: Kotka jej si� okoci�a. Wszed� do jej domu i zapyta� o to kuchark�. Nic podobnego! Kucharka zauwa�y�a co prawda rado�� swej pani, ale nie zdo�a�a wykry� powodu. Gdy Halliday zobaczy� odbicie tej ekstazy na twarzy "�ledziobrzusia" Billsona (zdrobnienie przyj�te w Hadleyburgu), by� przekonany, �e jaki� s�siad Billsona z�ama� nog�. Ale po sprawdzeniu przekona� si�, �e nic podobnego nie zasz�o. Identyczna ekstaza malowa�a si� na twarzy Gregory'ego Yatesa i mog�a ona oznacza� tylko jedno - �mier� jego te�ciowej, ale i to okaza�o si� nieprawdziwe. A Pinkerton - no, Pinkerton cieszy� si� chyba dlatego tylko, �e uda�o mu si� zarobi� niespodzianie dziesi�� cent�w. I tak dalej, i tak dalej. W niekt�rych wypadkach domys�y pozosta�y w�tpliwe, w innych okazywa�y si� wprost fa�szywe. Wreszcie Halliday powiedzia� sobie tak: W ka�dym razie dziewi�tnastu obywateli Hadleyburga przebywa w tej chwili w si�dmym niebie. Nie wiem, jak to si� sta�o, wiem tylko, �e Opatrzno�� jest dzi� na urlopie. Pewien budowniczy z s�siedniego stanu za�o�y� by� w ostatnich czasach w tym ma�o obiecuj�cym miasteczku niewielkie przedsi�biorstwo. Od tygodnia ju� wisia� szyld na jego biurze, dot�d jednak nie zjawi� si� ani jeden klient. Zniech�cony architekt �a�owa� ju� swego przyjazdu, gdy nagle wszystko uleg�o zmianie. Przysz�a najpierw jedna, potem inne �ony najpowa�niejszych obywateli i powiedzia�y w zaufaniu: "Niech pan przyjdzie do nas od poniedzia�ku za tydzie�, ale prosz� nie wspomina� o tym nikomu a� do tego czasu. Mamy zamiar budowa�." Dnia tego otrzyma� jedena�cie zaprosze�. Wieczorem napisa� list do swej c�rki, aby zerwa�a ze swoim studentem: "Mo�esz wyj�� za m�� o ca�e niebo lepiej" - pisa�. Bankier Pinkerton i dwaj czy czterej mo�ni obywatele obiecywali sobie wytworne siedziby wiejskie, ale czekali jeszcze. Nale�eli do tego rodzaju ludzi, kt�rzy nie licz� wr�bli na dachu. Wilsonowie projektowali wielk� innowacj�: bal kostiumowy. Nie obiecywali jeszcze nic konkretnego, ale w zaufaniu m�wili bli�szym znajomym, �e my�l� w�a�nie urz�dzi� tak� zabaw� i �e prawdopodobnie odb�dzie si� "od poniedzia�ku za tydzie�", a je�li dojdzie do skutku, to "oczywi�cie jeste�cie pa�stwo zaproszeni". Ludzie, niezmiernie tym zdziwieni, m�wili jedni do drugich: "Biedni Wilsonowie, zwariowali chyba, przecie� nie sta� ich wcale na to." A spo�r�d dziewi�tnastu �on kilka tak powiedzia�o w sekrecie do swoich m��w: "To dobry pomys�. Przeczekamy ich marn� zabaw�, a wtedy my wyprawimy tak�, �e si� pochoruj� z zazdro�ci." W miar� jak dni up�ywa�y, rachunki przysz�ych szalonych wydatk�w ros�y, stawa�y si� coraz dziksze, coraz g�upsze, coraz rozrzutniejsze, coraz bardziej lekkomy�lne. Ka�da z os�b nale��cych do owej dziewi�tnastki nie tylko wyda�a ju� w my�lach swoje czterdzie�ci tysi�cy dolar�w, ale wpad�a w d�ugi, zanim zd��y�a wej�� w posiadanie cennego worka. Niekt�rzy nie poprzestali nawet na projektach wydawania pieni�dzy, lecz wydawali je ju� teraz. Kupowali dobra, hipoteki, folwarki, akcje, zbytkowne stroje, konie i r�ne inne rzeczy. P�acili z g�ry procent i zobowi�zywali si� zap�aci� ca�� sum� za dziesi�� dni. Kiedy pierwszy sza� min�� i ludzie otrze�wieli, Halliday zauwa�y�, �e na wielu twarzach zaczyna si� ukazywa� �miertelny niepok�j. By� zn�w zdumiony i nie wiedzia�, jak to sobie wyt�umaczy�. Kociaki u Wilcox�w nie zdech�y, bo nie urodzi�y si� wcale, nikt nie z�ama� nogi, nie uszczupli�o si� grono te�ciowych, nic w og�le nie zasz�o. Tajemnica nadal by�a nieprzenikniona. Nie on jeden by� zdumiony. Drugim by� pastor Burgess. Od kilku bowiem dni, gdziekolwiek si� wybiera�, wsz�dzie kto� szed� za nim albo ju� na niego czeka�. Gdy by� przez chwil� sam, zjawia� si� natychmiast kt�ry� z dziewi�tnastu obywateli, wsuwa� mu tajemniczo do r�ki kopert� i szepta� do ucha: "Otworzy� w sali ratuszowej w pi�tek wieczorem", po czym znika� jak winowajca. Pastor przypuszcza�, �e znajdzie si� co najwy�ej jeden pretendent do worka - a i to by�o w�tpliwe, skoro Goodson ju� umar�. Przez my�l mu nie przesz�o, �eby ca�e miasto ro�ci�o sobie do niego prawa. Ale kiedy nadszed� wreszcie �w wielki pi�tek, pastor Burgess znalaz� si� w posiadaniu dziewi�tnastu kopert. III Nigdy chyba sala ratuszowa nie wygl�da�a wspanialej. Stoj�ca w g��bi estrada by�a udrapowana jaskrawymi pasami sztandar�w. Wzd�u� �cian w r�nych odst�pach zawieszono festony z chor�gwi. Galeri� udekorowano flagami. Owini�to nimi r�wnie� podtrzymuj�ce j� kolumny. Wszystko to mia�o na celu wywo�anie jak najwi�kszego wra�enia na przyjezdnych; spodziewano si� liczneg