41

Szczegóły
Tytuł 41
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

41 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 41 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

41 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Stefan �eromski "Ludzie bezdomni" spis tre�ci analiza utworu str. 2 tre�� str. 5 "Ludzie bezdomni" to pi�ta ksi��ka Stefana �eromskiego. Pisa� j� w latach 1898-1899, ale wykorzysta� w niej do�wiadczenia i obserwacje ca�ego dotychczasowego �ycia. Budulec �yciorysu Joasi stanowi�y wspomnienia �eromskiego z: ( dzieci�stwa w zbiednia�ej rodzinie szlacheckiej ze wsi Strawczyn, ( nauki w kieleckim gimnazjum, ( okresu tu�aczki po cudzych domach, kiedy po �mierci rodzic�w musia� zarobi� na �ycie korepetycjami. Atmosfer� konspiracji w w�tkach Wiktora Judyma i Korzeckiego pozwoli�y mu tak dobrze odmalowa� do�wiadczenia wyniesione z nauki w Szkole Weterynaryjnej w Warszawie (1886r.), kiedy to wsp�tworzy� intensywne �ycie ideowe �wczesnej m�odzie�y i dziesi�� lat p�niej uczestnictwo w konspiracyjnych wieczorach organizowanych przez PPS (m.in. ukrywa� w swoim mieszkaniu Pi�sudzkiego, by� �ledzony i aresztowany). Cisy s� wiernym portretem Na��czowa roku 1890, kiedy to pracowa� tam jako guwerner. Doktor Judym ma sw�j pierwowz�r w Wiktorze Tomaszu Janiszewskim, lekarzu stacji klimatycznej w Zakopanem. ,"Starcy" (dyrektor, administrator, kasjer i plenipotent sanatorium w Cisowie) to cz�ciowo osoby z kierownictwa zak�adu w Na��czowie, a cz�ciowo ludzie z zarz�du Muzeum Polskiego w Rapperswilu, gdzie pisarz pracowa� w latach 1894 - 1896. Inne postacie powie�ci te� maj� swoje pierwowzory: ( Korzecki to Edward Abramowski (ideolog sp�dzielczo�ci w Polsce), ( Joasia to Oktawia Rodkiewiczowa (od 1892 r. �ona �eromskiego). Materia�u do cytowanego w pami�tniku Joasi listu Wac�awa dostarczy� list przes�any z zes�ania przez przyjaciela pisarza, Wac�awa Machajskiego. Fabryka cygar to zak�ad Br(hna przy ulicy Krochmalnej w Warszawie. �eromski odwiedza� D�brow� G�rnicz�, by m�c opisa� warunki �ycia i pracy robotnik�w Zag��bia, prosi� te� paryskich znajomych o dok�adne informacje na temat domu noclegowego Chateau Rogue. Pisarz bardzo dok�adnie przygotowywa� si� do pisania utworu, kt�ry w efekcie stanowi efekt pasji poznawczej i pozytywistycznych przekona�, �e praca pisarska musi ��czy� si� z rzeteln�, naukow� nieomal penetracj� spo�ecznej rzeczywisto�ci i w�asnych przekona�. Wydana w grudniu 1899 r. powie�� przyczyni�a si� do powrotu problematyki spo�ecznej i narodowej w polskiej literaturze. "Ludzie bezdomni" przynie�li �eromskiemu pozycj� "duchowego wodza pokolenia". Sta� si� wielkim autorytetem moralnym dla wsp�czesnych. Wywar� bezpo�redni wp�yw na spos�b my�lenia i �ycia m�odych ludzi z pocz�tk�w XX w. �wiat przedstawiony powie�ci Akcja rozgrywa si� w wielu miejscach: Pary�u, Szwajcarii, Wiedniu, Warszawie, Cisach oraz Zag��biu. Poprzez wspomnienia Joasi Podborskiej przenosimy si� do Kielc, G�ogowa, Krawczyska i M�karzyc ("Zwierzenia"). Poprzez list Wac�awa do siostry - a� na Syberi�. Bohaterem zbiorowym s� mieszka�cy dzielnic n�dzy w Warszawie i Zag��biu oraz wie�niacy z Cis�w. Na tym tle umiejscowi� �eromski inteligencj�: ( Joann� Podborska (nauczycielk�), ( Tomasza Judyma (lekarza) oraz ( Korzeckiego (in�yniera). Na dalszym planie znajduj� si� lekarze warszawscy (dr Czernisz, �yd dr Chmielnicki) oraz dyrektor Kalinowicz. Inteligencja dzieli si� na dwie grupy: ( ludzi pochodzenia szlacheckiego (pisarz obci��a ich odpowiedzialno�ci� za krzywdy, kt�re ich przodkowie wyrz�dzili ludowi) , ( z pochodzenia ch�op�w, kt�rzy dzi�ki ci�kiej pracy uzyskali wykszta�cenie (�eromski przyznaje im naturalne prawo "czynnego uczestnictwa w awangardzie post�pu"). Problematyka powie�ci i spos�b jej przedstawienia Tytu� powie�ci sygnalizuje tematyk� utworu, jest wieloznaczny i wielofunkcyjny: w dos�ownym znaczeniu (oskar�enie porz�dku spo�ecznego) wskazuje na bezdomno�� bohater�w: ( ludzi �wiata n�dzy (�yj� w norach i budach, a nie w domach); ( wydziedziczonej Joasi, kt�ra nie ma w�asnego k�ta i �yje u obcych; ( Wiktora, kt�ry tu�a si� z rodzina po �wiecie. w znaczeniu metaforycznym rozumiany by� mo�e w kategoriach kwalifikacji moralnych, jako: bezdomno�� spo�eczna ludzi, kt�rzy opuszczaj� dom, bo umieraj� rodzice i zmuszeni s� i�� dalej o w�asnych si�ach (Joasia) oraz tych, kt�rzy dzi�ki wykszta�ceniu wznie�li si� ponad poziom w�asnego �rodowiska i �wiadomie je odrzucaj�, ale nie mog� znale�� miejsca w nowym (Judym); bezdomno�� pa�stwowa i narodowa dzia�aczy spiskowych, romantycznych pielgrzym�w do wolnej ojczyzny (Leszczykowski, brat Joasi Wac�aw, cz�owiek przynosz�cy bibu�� Korzeckiemu, Korzecki); bezdomno�� w sensie egzystencjonalnym, obco�� cz�owieka w �wiecie, niemo�no�� pogodzenia si� ze z�em, dekadentyzm, ostateczne odrzucenie �wiata w akcie samob�jczym (Korzecki) Jednocze�nie "Dom"(zazwyczaj symbol rodziny, spokoju i stabilizacji) staje si� w powie�ci �eromskiego znakiem oboj�tno�ci wobec krzywdy bli�niego (mieszkanie Czernisza, Kalinowicza, Krzywos�da) i pokus�, kt�r� nale�y przezwyci�y� ("zakie�kuje we mnie wysch�e nasienie dorobkiewicza") "Ludzie bezdomni" to: powie�� psychologiczna - przedstawia stan my�li i uczucia bohater�w; pokazuje jak zmienia si� mentalno�� cz�owieka pod wp�ywem prze�y�. Dla oddania stan�w uczuciowych pisarz pos�uguje si� symbolem; powie�� spo�eczna - ukazuje panoram� wsp�czesnego autorowi spo�ecze�stwa, pe�nego kontrast�w i konflikt�w. �wiat ludzi bogatych oboj�tnych wobec krzywdy spo�ecznej, �wiat klas pracuj�cych pe�en n�dzy i cierpienia, a co za tym idzie, zwyrodnienia i demoralizacji; powie�� prezentuj�ca r�norodne problemy filozoficzne (koncepcja cz�owieka otwartego na wielo�� uzupe�niaj�cych si� kierunk�w humanizmu europejskiego. Odrzucenie pogl�d�w Schopenchauera, polemika z nitzschenizmem, obawa przed rewolucj�) pogl�dy Schopenchauera (istota ludzkiej egzystencji bezrozumny pop�d niemo�liwy do zaspokojenia, poczucie bezsensu �ycia, kontemplacja sztuki jako jedynej warto�ci sta�ej: t�sknoty doktora Tomasza; motyw Wenus z Milo); pogl�dy Nietzschego (kult �ycia, si�y i t�yzny biologicznej, nowa moralno�� nadludzi: Judym o Karbowskim; Korzecki - cz�owiek jedyn� miara dobra i z�a); pogl�dy Marksa (stosunki gospodarcze czynnikiem reguluj�cym wszystkie procesy �ycia spo�ecznego, konflikt mi�dzy klas� pracuj�c� a w�a�cicielami �rodk�w produkcji, konieczno�� spo�ecznego przewrotu); motywy sokratejskie i plato�skie (posta� Korzeckiego; poj�cie dajmoniona; prawo do samob�jstwa); motywy ewangeliczne (dyskusja u Kalinowicza: nakaz mi�o�ci bli�niego i aposto�owania) Kompozycja "Ludzie bezdomni" stanowi przyk�ad realistycznej powie�ci m�odopolskiej ��cz�c elementy typowe dla r�nych pr�d�w literackich : Realizm konkretno�� miejsca i czasu akcji, wierno�� przedstawienia szczeg��w �ycia i jego t�a, koncepcja cz�owieka jako istoty spo�ecznej (program �yciowy Judyma: praca organiczna i praca u podstaw), krytyczna prezentacja stosunk�w spo�ecznych Impresjonizm opisy przyrody (zbudowane z barwnych plam, eksponuj� gr� powietrza i �wiat�a, s� zapisem ulotnego wra�enia), psychika g��wnych bohater�w (ukazana nie jako wyra�nie okre�lona, zamkni�ta struktura, ale jako ci�g nastroj�w, wra�e� i sprzecznych nieraz stan�w nie tworz�cych logicznej ca�o�ci), kompozycja utworu (zbudowany z pojedy�czych punkt�w czasowych i odr�bnych scen nie tworz�cych �a�cucha przyczynowo-skutkowego) Naturalizm opisy dzielnic n�dzy w Warszawie i Sosnowcu (drobiazgowo�� i podkre�lanie brzydoty; eksponowanie biologicznego widzenia �wiata) Ekspresjonizm ��czenie patosu, ekstatyczno�ci i deformacji, gwa�towne kontrasty, sk�onno�� do karykatury Symbolizm opis Wenus z Milo (t.1 rozdz.1) - rze�ba podziwiana w paryskim muzeum; symbol rado�ci i urody �ycia "Rybak" (t.1 rozdz.1) - obraz Puvis de Chavannes(a ukazuj�cy krzywd� spo�eczn�, kwiat tuberozy (t.1 rozdz.8) - postawa i �ycie Karbowskiego; symbol bezu�ytecznego pi�kna, motyw krzyku pawia (t.II rozdz. 11) - powtarzaj�cy si� dwukrotnie wrzask ptaka przera�a Judyma �wiadomego swej bezradno�ci w obliczu nieub�aganej �mierci zabieraj�cej dzieln� kobiet� (Ole� Daszewski ju� niebawem podzieli los "bezdomnych"), zako�czenie utworu i jego tytu� - "rozdarta sosna" to symbol los�w Judyma i Joasi, ich rozterek i cierpie�. "Ludzie bezdomni" Tomasz Judym wraca� przez Champs Elys�es z Lasku Bulo�skiego, dok�d je�dzi� ze swej dzielnicy kolej� obwodow�. Szed� wolno, noga za nog�, wyczuwaj�c coraz wi�kszy wskutek upa�u ci�ar w�asnej marynarki i kapelusza. Istny potop blasku s�onecznego zalewa� przestw�r. Nad odleg�ym widokiem gmach�w rzucaj�cych si� w oczy od �uku Tryumfalnego wisia� r�owy py�ek, kt�ry ju� pocz�� w�era� si� niby rdza naw� w �liczne, jasnozielone li�cie wiosenne, nawet w kwiatuszki paulowni. Ze wszystkich, zdawa�o si�, stron p�yn�� zapach akacji. Na �wirze, doko�a pni�w, pod budynkami: w rynsztokach le�a�y jej bia�e kwiatki z o�rodkiem czenwonawym, jakby skrwawionym od uk�ucia �mierci. Py� bezlitosny zasypywa� je niepostrze�enie. Zbli�a�a si� godzina spaceru wielkiego �wiata i Pola drga� zaczyna�y od ruchu karet. Na drewnianym bruku dudni� jednostajny �oskot jakby oddalona mowa wielkiej fabryki. Przebiega�y pi�kne, l�ni�ce rumaki, migota�a ich uprz��, pud�a, sprychy lekkich pojazd�w - i mkn�y, mkn�y, mkn�y bez ustanku wio-senne stroje kobiece o barwach czystych, rozmaitych i sprawiaj�cych rozkoszne wra�enie jakby natury dziewiczej. Kiedy niekiedy wynurza�a si� z powodzi os�b jad�cych twarz subtelna, wydelikacona, tak nie do uwierzenia pi�kna, �e widok jej by� pieszczot� dla wzroku i nerw�w. Wyrywa� z piersi t�skne westchnienie jak za szcz�ciem - i gin�� unosz�c je w mgnieniu oka ze sob�. Judym znalaz� pad os�on� kasztan�w brzeg wolnej �awy i z wielk� satysfakcj� usiad� tam w s�siedztwie starej i w�satej nia�ki dwojga dzieci. Zdj�� kapelusz i wlepiwszy wzrok w rzek� pojazd�w, wal�c� �rodkiem ulicy, z wolna wystyga�. Na chodnikach przybywa�o coraz wi�cej os�b ubranych wykwintnie - l�ni�cych cylindr�w, jasnych paltot�w i stanik�w. W pewnej chwili stare babsko z chytrymi oczami wprowadzi�o mi�dzy strojny t�um m�ode ko�l�tko z sier�ci� jak �nieg bielutk� Stado dzieci post�powa�o za kozio�kiem uwielbiaj�c go gestami, oczyma i tysi�cem okrzyk�w. Kiedy indziej ;wielki obdartus czerwony na g�bie przelecia� jak fiksat, wywrzaskuj�c g�osem ochryp�ym rezultat ostatniego biegu koni. I znowu spokojnie, r�wno, uroczo p�yn�a rzeka ludzka na chodnikach, a �rodkiem rwa� jej nurt bystry, uwie�czony pian� tkanin przecudnych, lekkich, w oddali niebieskawo zielonych... Ka�dy rozpuszczony li�� rzuca� na bia�y �wir z okr�g�ych kamyk�w wyra�ne odbicie swego kszta�tu. Cienie te posuwa�y si� z wolna, jak ma�a wskaz�wka po bia�ej tarczy zegara. Na �awkach by�o ju� pe�no, a tymczasem cie� opu�ci� miejsce zaj�te przez Judyma i ust�pi� je roztapiaj�cej kaskadzie s�o�ca. Naok� innego asilum nie by�o, wi�c doktor rad nierad wsta� i powl�k� si� dalej ku placowi Zgody. Z niecierpliwo�ci� wyczekiwa�, kiedy mo�na b�dzie przemkn�� si� wskro� istnego odm�tu karet, powoz�w, doro�ek, bicykl�w i pieszych na zakr�cie g��wnej fali p�dz�cej od bulwar�w w stron� P�l Elizejskich. Wreszcie stan�� pod obeliskiem i poszed� w g��b ogrodu de Tuileries. Tam by�o prawie pusto. Tylko nad nudnymi sadzawkami bawi�y si� blade dzieci i w g��wnym szpalerze kilku m�czyzn rozebranych do koszuli gra�o w tenisa. Min�wszy ogr�d Judym zwr�ci� si� ku rzece z zamiarem w�drowania w cieniu mur�w na placyk przed ko�cio�em Saint-Germain-1'Auxerrois i ogarni�cia bez troski miejsca na imperialu. W owej chwili sta�o w jego my�li puste kawalerskie mieszkanie a� na Boulevard Voltaire, gdzie od roku nocowa�, i mierzi�o go pustk� swych �cian, banalno�ci� sprz�t�w i nieprzezwyci�on�, cudzoziemsk� nud� wiej�c� z ka�dego k�ta. Pracowa� mu si� nie chcia�o, i�� do kliniki - za nic na �wiecie. Znalaz� si� na Quai du Louvre i z uczuciem b�ogo�ci w karku i plecach zatrzyma� pod cieniem pierwszego kasztana bulwaru. Ospa�ym wzrokiem mierzy� brudn�, prawie czarn� wod� Sekwany. Gdy tak stercza� na podobie�stwo latarni, zapali�a si� w nim my�l, jakby z zewn�trz wniesiona do wn�trza g�owy: "Dlaczeg�, u licha, nic mia�bym p�j�� do tego Luwru?..." Skr�ci� na miejscu i wszed� na wielki dziedziniec. W cieniach przytulonych do grubego muru, w kt�re zanurzy� si� niby w g��bie wody, dotar� do g��wnego wej�cia i znalaz� si� w ch�odnych salach pierwszego pi�tra. Doko�a sta�y odwieczne pos�gi bog�w, jedne wielko�ci niezwyk�ej, inne naturalnej, a wszystkie prawie z nosami i r�koma uszkodzonymi w spos�b bezbo�ny. Judym nie zwraca� uwagi na tych zdegradowanych w�adc�w �wiata. Czasami zatrzymywa� si� przed kt�rym, ale przewa�nie w�wczas, gdy go uderzy� jaki� zabawny despekt boskich kszta�t�w. Nade wszystko interesowa�a go sprawa odpoczynku w doskona�ym ch�odzie i z dala ud wrzawy ulicy paryskiej. Szuka� te� nie tyle arcydzie�, ile �awki, na kt�rej by m�g� usi���. Zdyba� j� po d�ugiej w�dr�wce z sali do sali w naro�nym zetkni�ciu si� dwu d�ugich galerii, przeznaczonym na schronienie dla Wenus z wyspy Melos. W zak�tku tworz�cym jakby niewielk� izb�, o�wietlon� jednym oknem, stoi na niewysokim piedestale tors bia�ej Afrodyty. Sznur owini�ty czerwonym pluszem nikomu do niej przyst�pu nie daje. Judym, widzia� ju� by� ten cenny pos�g, ale nie zwraca� na� uwagi, jak na wszelkie w og�le dzie�a sztuki. Teraz zdobywszy w cieniu pod �cian� wygodn� �aweczk� j�� dla zabicia czasu patrze� w oblicze marmurowej pi�kno�ci. G�owa jej zwr�cona by�a w jego stron� i martwe oczy zdawa�y si� patrze�. Schylone czo�o wynurza�o si� z mroku i, jakby dla obaczenia czego�, brwi si� zsun�y. Judym przygl�da� si� jej nawzajem i wtedy dopiero ujrza� ma��, niewidoczn� fa�d� mi�dzy brwiami, kt�ra sprawia, �e ta g�owa, �e ta bry�a Isamienna w istocie - my�li. Z przenikliw� sil� spogl�da w mrok doko�a le��cy i rozdziera go jasnymi oczyma. Zatopi�a je w skryto�ci �ycia i do czego� w nim u�miech sw�j obraca. Wyt�ywszy rozum nieograniczony i czysty, posiad�a wiadomo�� o wszystkim, zobaczy�a wieczne dnie i prace na ziemi, noce i �zy, kt�re w ich mroku p�yn�. Jeszcze z bia�ego czo�a bogini nie zd��y�a odej�� m�dra o tym zaduma, a ju� wielka rado�� dziewicza pachnie z jej ust rozmarzonych. W u�miechu ich zamyka si� wyraz uwielbienia. Dla mi�o�ci szcz�liwej. Dla uczestnictwa wolnego ducha i wolnego cia�a w �yciu bezgrzesznej przyrody. Dla ostrej pot�gi zachwytu zmys��w, kt�rego nie st�pi�y jeszcze ani praca, ani zgryzota, siostry rodzone, siostry nieszcz�sne. U�miech bogini pozdrawia nadchodz�cego z daleka. Oto zakocha�a si� w pi�knym �miertelniku Adonisie... Cudne marzenia pierwszej mi�o�ci rozkwit�y w �onie jej jako kwiat siedmioramienny amarylisa. Barki jej w�skie, wysmuk�e, okr�g�e d�wign�y si� do g�ry. Dziewicze �ono dr�y od westchnienia... D�ugi szereg wiek�w, kt�ry odtr�ci� jej r�ce, kt�ry zrabowa� jej cia�o od piersi i zora� prze�liczne ramiona szczerbami, nie zdo�a� go zniweczy�. Sta�a tak w p�mroku "wynurzaj�ca si�", Anadiomene, niebia�ska, kt�ra roznieca mi�o��. Obna�one jej w�osy zwi�zane by�y w pi�kny w�ze�, krobylos. Pod�u�na, smag�a twarz tchn�a nieopisanym urokiem. Gdy Judym wpatrywa� si� coraz uwa�niej w to czo�o zamy�lone, dopiero zrozumia�, �e ma przed sob� wizerunek bogini. By�a to Afrodite, ona sama, kt�ra si� by�a pocz�a z piany morskiej. I mimo woli przychodzi�a na my�l nieskromna legenda o przyczynie onej piany w�d za spraw� Uranosa. A przecie� nie by�a to Pandemos , nie by�a nawet �ona Hefajstowa ani kochanka Anchizesa tylko jasny i dobry symbol �ycia, c�rka nieba i dnia... Judym zaton�� w my�lach i nie zwraca� uwagi na osoby, kt�re si� obok niego przesuwa�y. By�o ich zreszt� ma�o. Ockn�� si� dopiero w�wczas, gdy us�ysza� w s�siedniej sali kilka zda� wyrzeczonych po polsku. Zwr�ci� g�ow� z �yw� niech�ci� w stron� tego d�wi�ku, pewny; �e zbli�a si� kto� "z kolonii" kto�, co si�dzie przy nim i zabierze na w�asno�� minuty rozmy�lania o pi�knej Wenus. Zdziwi� si� mile, zobaczywszy osoby "pozaparyskie". By�o ich cztery. Na przedzie sz�y dwie panienki - podlotlki, z kt�rych starsza mog�a mie� lat siedemna�cie, a druga by�a o jakie dwa lata m�odsza. Za nimi ci�ko toczy�a si� dama niema�ej wagi, wiekowa, z siwymi w�osami i du�� a jeszcze pi�kn� twarz�. Obok tej matrony sz�a panna dwudziestokikuletnia, ciemna brunetka z niebieskimi oczami, prze�liczna i zgrabna. Wszystkie stan�y przed pos�giem i w milczeniu go rozpatrywa�y. S�ycha� by�o tylko ci�kie, przyt�umione sapanie starej damy, szelest jedwabiu odzywaj�cy si� za ka�dym ruchem podlotk�w i chrz�st kart B�deckera , kt�re przewraca�a starsza panna. - Wszystko to pi�knie, moje serce - rzek�a matrona do ostatniej - ale ja musz� usi���. Ani kroku! Zreszt� warto popatrze� na t� imo��. Tak... jest tu nawet �aweczka. Judym wsta� ze swego miejsca i wolno odszed� kilka krok�w na bok, jak gdyby dla obejrzenia biustu z innej strony. Te panie spojrza�y sobie w oczy z wyrazem pytania i przyciszy�y rozmow�. Tylko najstarsza z panien, zaj�ta B�deckerem, nie widzia�a Judyma Oty�a babcia energicznie usiad�a na �awce, wyci�gn�a nogi ile si� da�o, i na jakie� szepty m�odych towarzyszek odpowiada�a r�wnie� szeptem w�a�ciwym starym paniom, kt�ry ma t� w�asno��, �e w razie potrzeby mo�e zast�pi� telefonowanie na pewn� odleg�o��: - A, Polak nie Polak, Francuz nie Francuz, Hiszpan czy Turek, to mi jest wszystko jedno. Niech mu B�g da zdrowie za to, �e st�d wylaz�. Nogi mi odj�o z kretesem... A teraz patrz jedna z drug� na t�, bo to przecie nie byle co. Ju� j� cz�owiek raz widzia� dawnymi czasy. Jako� mi si� wtedy inna wyda�a... - A bo to pewno inna... - rzek�a m�odsza z turystek. - Nie my�l no o tym, czy inna, czy nie inna, tylko si� przypatrz. Spytaj� p�niej w salonie o tak� rzecz, a ty ni be, ni me... Druga panienka bez zach�ty obserwowa�a Wenus w spos�b zadziwiaj�cy. By�a to �niada blondynka z twarz� o cerze m�tnej, smag�awej. Czo�o mia�a do�� w�skie, nosek prosty, wargi cienkie i zawarte. Nie mo�na by�o okre�li�, czy jest �adna, czy brzydka. Wywiera�a wra�enie �ni�cej czy rozmarzonej, bo powieki mia�a prawie przymkni�te. Judyma zaciekawi�a ta twarz, wi�c stan�� i nie znacznie j� �ledzi�. Patrza�a na marmurowe b�stwo od niechcenia, a jednak z takim wyrazem, jakby go si� uczy�a na pami��, jakby je spod oka wzrokiem ch�on�a. Kiedy niekiedy w�skie i p�askie jej nozdrza rozszerza�y si� lekko od szybkiego westchnienia. W pewnej chwili Judym zauwa�y�, �e powieki spuszczone z nabo�e�stwem i dziewicz� skromno�ci� d�wign�y si� oci�ale i �renice dot�d zakryte widz� nie tylko Wenus, ale i jego samego. Zanim wszak�e zd��y� zobaczy� barw� tych oczu, ju� si� skry�y pod rz�sami. Tymczasem najstarsza z panien odczyta�a ca�y rozdzia� o historii pos�gu i zbli�y�a si� do pluszowego sznura. Opar�szy na nim r�ce zacz�a przygl�da� si� rze�bie z ciekawo�ci�, entuzjazmem i oddaniem si�, w�a�ciwym tylko niewiastom. Mo�na by powiedzie�, �e w owej chwili przyst�powa�a do zobaczenia Wenus z Milo. Oczy jej nie by�y w stanie nic pr�cz pos�gu zauwa�y�, pragn�y i usi�owa�y zliczy� wszystkie pi�kno�ci, wszystkie cechy d�uta Skopasa... o kt�rych m�wi� B�decker, spami�ta� je i u�o�y� w g�owie systematycznie jak czyst� bielizn� w kufrze podr�nym. By�y to oczy szczere a� do naiwno�ci. Zar�wno jak ca�a twarz odzwierciedla�y subtelne cienie my�li przechodz�cych, oddawa�y niby wierne echo ka�dy d�wi�k duszy i wszystko m�wi�y bez wzgl�du na to, czy kto widzi lub nie ich wyraz. Judym po kilkuminutowej obserwacji tej twarzy nabra� przekonania, �e gdyby pi�kna panna pragn�a szczerze zatai� otrzymane wra�enie, mowa oczu natychmiast je wyda. Sta� w cieniu i przygl�da� si� grze uczu� przesuwaj�cych si� po jasnej twarzy. Oto ma�o wiedz�ca ciekawo��... Oto pierwszy promyczek wra�enia sunie si� po brwiach, przyciska rz�sy i zmierza ku wargom, a�eby je zgi�� do mi�ego u�miechu. Te same uczucia, kt�re Judym przed chwil� mia� w sobie, widzia� teraz na licach nieznajomej. Sprawia�o mu to szczer� przyjemno��. Rad by by� zapyta�, czy si� nie myli, i us�ysza� z pi�knych ust wynurzenie wra�e�. Nigdy jeszcze w �yciu nie do�wiadcza� takiej ch�ci rozmawiania o sztuce i s�uchania z pilno�ci�, co s�dzi o ulatuj�cych wra�eniach drugi cz�owiek... Tymczasem �w drugi cz�owiek, zaj�ty statu�, na �ledztwo ani na badacza �adnej uwagi nie zwraca�. - Pami�tam - rzek�a dama w wieku - inn� grup� z marmuru. By�a to jaka� scena mitologiczna. Geniusz czy amorek ze skrzyd�ami ca�uje �liczne dziewcz�tko. Jest to mo�e cokolwiek niew�a�ciwe dla was, moje sroki, ale tak pi�kne, tak urocze, tak agr�able, tak sensible. Najstarsza z panien podnios�a g�ow� i, wys�uchawszy ca�ego zdania z uwag�, rzek�a przerzucaj�c kartki : - Co� tu zauwa�y�am... L'Amour et Psych�... Antoine Canova . Czy to nie to? - A mo�e i Psyche. Tylko �e waham si�, czy wam to pokaza� - doda�a ciszej. - W Pary�u! Jeste�my teraz w Pary�u! Musimy umoczy� wargi w pucharze rozpusty... - szepn�a brunetka do starej damy w sekrecie przed m�odszymi towarzyszkami. - A co mi� tam ty obchodzisz! Ty sobie oczy wypatruj na wszelkie Amory malowane i rze�bione, ale te oto... - Babcia my�li, �e my rozumiemy cokolwiek...- rzek�a z przepyszn� min� najm�odsza. - Nie wiem tylko, po co tyle czasu traci� na ogl�danie tych rozmaitych korytarzy z obrazami, kiedy na ulicach jest tak bosko, taki Pary�! - Ale�, Wando... - j�kn�a brunetka - No, pani to rozumie, a ja zupe�nie nic! Co w tym jest ciekawego? Wszelkie te muzea i zbiory zawsze maj� w sobie co� z trupiarni, tylko �e s� jeszcze nudniejsze. Na przyk�ad... Cluny . Jakie� do�y, pieczary, kawa�ki odrapanych mur�w, ceg�y, nogi, r�ce, gnaty. . . - C� ty m�wisz? - No wi�c nie? We�my Carnavalet . Piszczele, paskudne, zakurzone truposze, stare rupiecie spod ko�cio��w. W dodatku trzeba ko�o tego chodzi� z min� uroczyst�, nad�t�, obok ka�dej rzeczy sta� kwadrans, udaj�c, �e si� patrzy. Albo i tutaj: obrazy, obrazy i obrazy bez ko�ca. No i te figury... - Moje dziecko - wtr�ci�a babka - s� to arcydzie�a, �e tak powiem. - Wiem, wiem... arcydzie�a. Ale przecie� wszystkie obrazy s� do siebie podobne jak dwie krople wody: wylakierowane drzewa i go�e panny z takimi tutaj... - Wando! - krzykn�y wszystkie trzy towarzyszki z przestrachem, ogl�daj�c si� doko�a. Judym nie wiedzia�, co czyni� ze swoj� osob�. Rozumia�, �e nale�a�oby wyj��, aby nie s�ucha� mowy os�b, kt�re nie wiedz�, �e jest Polakiem, ale �al mu by�o. Czu� w sobie nie tylko ch��, ale nawet odwag� wmieszania si� do tej rozmowy. Sta� bezradnie, wytrzeszczonymi oczyma patrz�c przed siebie. - No to chod�my do tego Amora � Psyche... - rzek�a stara dama d�wigaj�c si� z �aweczki. - Tylko gdzie to jest - wbij z�by w �cian�... - Niech babcia nie zapomina, �e dzi� jeszcze raz mia�y�my by� w tamtym prawdziwym Luwrze . - Cicho mi b�d�! Czekajcie no... Gdzie� jest �w Canova? Pami�tam, byli�my tam z Januarym... Sz�o si� jako�... Zaraz... - Je�eli panie pozwol�, to wska�� im najbli�sz� drog� do Amora... to jest... Antoniego Canovy...- rzek� dr Tomasz zdejmuj�c kapelusz i zbli�aj�c si� w�r�d uk�on�w. Na d�wi�k mowy polskiej w jego ustach wszystkie trzy dziewice odruchowo zbli�y�y si� do starej damy, jakby si� przed zb�jc� chroni�y pod jej skrzyd�a. - Aa... - odezwa�a si� babka wznosz�c g�ow� i mierz�c m�odego cz�owieka okiem do�� niech�tnym. - Dzi�kuj�, bardzo dzi�kuj�... - Panie daruj�, �e gdy si� s�yszy... W Pary�u tak rzeczywi�cie... bardzo, bardzo rzadko pl�t� Judym trac�c pewno�� n�g i j�zyka. - Pan stale w Pary�u? - spyta�a ostro. - Tak. Mieszkam tu od roku. Wi�cej ni� od roku, bo jakie� pi�tna�cie miesi�cy... Nazywam si�... Judym Jako lekarz studiuj� tutaj pewne... To jest w�a�ciwie... - Wi�c m�wi pan, �e jako lekarz?... - Tak jest - m�wi� dr Tomasz, obur�cz chwytaj�c si� w�tka rozmowy, pomimo �e wyci�ga�a na wierzch kwestie tycz�ce si� jego osoby, kt�rych nie znosi�. - Sko�czy�em medycyn� w Warszawie, a obecnie pracuj� tutaj w klinikach, w dziedzinie chirurgii: - Mi�o mi pozna� pana doktora... - cedzi�a dama do�� ozi�ble. - My woja�ujemy, jak pan widzi, we czw�rk�, z k�ta w k�t. Niewadzka... To moje dwie wnuczki, sieroty, Orsze�skie, a to ich i moja najmilsza przyjaci�ka, panna Joanna Podborska. Judym k�ania� si� jeszcze z wrodzonym pl�taniem si� n�g, gdy pani Niewadzka rzek�a z akcentem �ywego interesu w tonie mowy: - Zna�am, tak nie myl� si�, kogo� tego nazwiska, pana Judyma czy pann� Judym�wn�, na Wo�yniu bodaj... zdaje si�, �e to tak, na Wo�yniu... A pan z ja- kich okolic? Dr Tomasz rad by by� udawa�, �e nie s�yszy tego pytania. Gdy jednak pani Niewadzka zwr�ci�a ku niemu wejrzenie, m�wi�: - Ja pochodz� z Warszawy, z samej Warszawy. I z bardzo byle jakich Judym�w... - Dlaczeg� to? - Ojciec m�j by� szewcem, a w dodatku lichym szewcem na Ciep�ej ulicy. Na Ciep�ej ulicy... - powt�rzy� z k�uj�c� satysfakcj�. Unikn�� wreszcie chwiejnego gruntu i grzecznych delikatno�ci, w czym nie by� mocny i czego si� w przesadny spos�b obawia�. Panie umilk�y i posuwa�y si� z wolna, r�wnolegle, szeleszcz�c sukniami. - Bardzo si� ciesz�, bardzo... - m�wi�a spokojnie pani Niewadzka - �e mia�am sposobno�� zawarcia tak mi�ej znajomo�ci. Wi�c pan zbada� tutaj wszelkie dzie�a sztuki? Zapewne, mieszkaj�c stale, w Pary�u... Jeste�my bardzo obowi�zane... - Amor i Psyche b�dzie chyba w innym gmachu - rzek�a panna Podborska. - Tak, w innym... Wyjdziemy na dziedziniec. Gdy tam stan�li, pani Niewadzka zwr�ci�a si� do Judyma i z imitacj� uprzejmo�ci rzek�a: - Tak ostro pan wymieni� zatrudnienie swego ojca, �e czuj� si� prawdziwie upokorzon�. Zechce mi pan wierzy�, �e nie zna�am intencji pytaniem o jakie� tam koligacje sprawi� mu przykro�ci. Po prostu na��g starej baby, kt�ra d�ugo �y�a i du�o ludzi na �wiecie widzia�a. Mi�o jest, to prawda, zetkn�� si� z cz�owiekiem, kt�rego osoba m�wi o dawnych rzeczach, ludziach, stosunkach, ale o ile� przyjemniej, o ile�...przyjemniej... - Ojciec pana, ten szewc, robi� damskie obuwie czy m�skie kamasze? - zapyta�a przymru�aj�c oczy m�odsza z panien Orsze�skich. - Trzewiki, g��wnie trzewiki, w do�� odleg�ych jedna od drugiej chwilach przytomno�ci, najcz�ciej bowiem robi� po pijanemu awantury, gdzie si� da�o. - No, to ju� zupe�nie w g�owie mi si� nie mie�ci, jakim cudem pan zosta� lekarzem, i do tego - w Pary�u! Panna Podborska cisn�a na m�wi�c� spojrzenie pe�ne rozpaczliwego wstydu. - W tym, co nam pan o sobie wyzna� - rzek�a stara jejmo�� - widz� du�o, du�o odwagi. Doprawdy, �e po raz pierwszy zdarzy�o mi si� s�ysze� tak� mow�. Prosz� pana doktora, jestem stara i r�nych ludzi widzia�am. Ile razy zdarzy�o mi si� obcowa� z... indywiduami nie nale��cymi do towarzystwa, z osobami... jednym s�owem, z lud�mi pochodz�cymi ze stan�w zwanych - s�usznie czy nies�usznie, w to nie wchodz� - gminem, to zawsze ci panowie usi�owali starannie omin�� kwesti� swego rodowodu. Zna�am co prawda i takich - m�wi�a jakby z pewnym zadumaniem - kt�rzy w jakim� okresie �ycia, zwykle w m�odo�ci, przyznawali si� z emfaz� do swego stanu kmiecego czy tam do czego�, a p�niej nie tylko �e ta ich demokratycznie- che�pliwa prawdom�wno�� sz�a sobie na bory, na lasy, ale pr�cz tego miejsce jej zajmowa�y jakie� herby przylepione do drzwiczek karety, je�li j� fortuna postawi�a przede drzwiami mieszkania. Judym u�miechn�� si� szyderczo, kilka krok�w szed� w milczeniu, a p�niej zwr�ci� si� do panny Podborskiej z pytaniem: - Jakie� wra�enie zrobi�a na pani Wenus z Milo ? - Wenus... - rzek�a brunetka, jakby j� bo pytanie zbudzi�o ze snu przykrego. Twarz jej obla� rumieniec, wnet znik� i skupi� si� w prze�licznych ustach, kt�re nieznacznie drga�y. - Ma calute�kie plecy poszarpane, jakby j� kto przez cztery dni z rz�du pra� ekonomskim batem... rzek�a kategorycznie panna Wanda. - Prze�liczna... - p�g�osem wym�wi�a panna Natalia, zwracaj�c w stron� Judyma swe matowe oczy. Drugi raz doktor mia� mo�no�� spojrze� w te oczy i znowu kr�tko go�ci�o we wszystkich w�adzach jego duszy nieuchwytne zatrwo�enie. We wzroku tej dziewczyny by�o co�, jakby zimny, niepo�yskuj�cy blask ksi�yca, kiedy nad senn� ziemi� tarcza jego we mg�ach si� kryje. Panna Podborska o�ywi�a si� i zaraz twarz jej ukaza�a wewn�trzne wzruszenie. - Jaka� ona pi�kna! jaka� prawdziwa! Gdybym w Pary�u mieszka�a, przychodzi�abym do niej... no, milion nie milion, ale co tydzie�, �eby si� napatrze�. Grecy w og�le stworzyli �wiat bog�w tak cudowny... Goethe... Us�yszawszy wyraz "Goethe" Judym dozna� niesmaku, czyta� bowiem z tego poety co�, a nadto niegdy�. Los zdarzy�, �e stara dama zatrzyma�a si� w przedsionku prowadz�cym do sali "Amora i Psyche" i niemym makiem w du�ych bladych oczach pyta�a Judyma o drog�. Kiedy si� znaleziono w obliczu wyg�askanej grupy, owego malowid�a w bia�ym marmurze, wszyscy umilkli. Judym ze smutkiem my�la�, �e w�a�ciwie rola jego ju� si� sko�czy�a. Czu�, �e wyrwawszy si� z wiadomo�ci� o papie z Ciep�ej nie mo�e towarzyszy� tym paniom i szuka� ich znajomo�ci. Znowu w umy�le jego przesun�� si� pok�j "na Wolterze" i stara, wstr�tna �ona concierge'a ze swymi wiekuistymi pytaniami bez sensu. W chwili kiedy najbardziej nie wiedzia�, co czyni�, i nie by� pewny, w jaki spos�b wypada si� rozsta�, pani Niewadzka jakby zgaduj�c, o czym my�li, rzek�a: - Wybieramy si� do Wersalu . Chcia�yby�my zobaczy� okolice, by� po drodze w S�vres , w Saint-Clolzd... Te wartog�owy p�dzi�yby z miejsca na miejsce dzie� i noc, a ja formalnie upadam. Czy je�dzi�e� pan do Wersalu? Jak wygodniej? Kolej�? Pisz� tu o jakim� tramwaju pneumatycznym. Czy to co lepszego ni� poci�g? - W Wersalu by�em dwa razy tym w�a�nie tramwajem, kt�ry wyda� mi si� bardzo dogodny. Idzie wprawdzie wolno, pewnie dwa razy wolniej ni� wagon kolejowy, ale za to daje mo�no�� obserwowania okolicy i Sekwany. - A wi�c jedziemy tramwajem! - zawyrokowa�a panna Wanda. - O kt�rej�e godzinie wychodzi st�d ten c z u p i r a k? - Nie pami�tam, prosz� pani, ale to tak �atwo si� dowiedzie�. Stacja g��wna mie�ci si� tu� obok Luwru. Je�eli panie pozwol�... - O! czyli� �mia�yby�my pana trudzi�... - Ale dowie si� pan, co to szkodzi, moja babciu. Pan tutejszy, pary�anin... - deklamowa�a panna Wanda odrobin� parodiuj�c ton mowy Judyma. Tomasz k�aniaj�c si� odszed� i zadowolony, jakby mu si� przytrafi�o co� nies�ychanie pomy�lnego, bieg� p�dem ku stacji tramwajowej na Quai du Louvre. W mgnieniu oka wyszuka� konduktora, wbi� sobie w g�ow� wszystkie godziny oraz minuty i wraca� prostuj�c si� co chwila i poprawiaj�c krawat... Kiedy zawiadamia� te panie o terminie odjazdu i udziela� im wskaz�wek, jak si� kierowa� w Wersalu, panna Wanda wypali�a: - A wi�c jedziemy do Wersalu. Bagatela! Do samego Wersalu... Jedziemy tramwajem jakim� tam a pan z nami. Zanim Judym zdo�a� zebra� my�li, doda�a: - Ju� babcia orzek�a, �e malgr� tout mo�e pan jecha�... - Wanda! - z rozpacz� prawie zgrzytn�a pani Niewadzka rumieni�c si� jak dziewcz�tko Po chwili zwr�ci�a si� do Judyma i usi�owa�a wywo�a� przyjazny u�miech na dr��ce jeszcze wargi: - Widzi pan, co to za diabe� czubaty, cho� ju� dopomina si� o d�ug� sukni�... - Czy istotnie pozwoli�yby panie towarzyszy� sobie do Wersalu? - Nie �mia�abym prosi� pana, bo to mo�e przerwie zaj�cia, ale by�oby nam bardzo przyjemnie. - Bynajmniej... By�bym wielce szcz�liwy... Tak dawno... - b�ka� Judym - Panie, o dziesi�tej! - rzek�a do niego panna Wanda z palcem wzniesionym do g�ry i wykonywuj�c oczami ca�y szereg plastycznych znak�w porozumienia. Doktor ju� lubi� t� dziewczyn� zupe�nie jak dobrego kole�k�, z kt�rym mo�na papla� bez miary o wszystkich rzeczach i niekt�rych innych. Trzy osoby starsze od panny Wandy zachowywa�y niezgrabne milczenie. Judym czu�, �e wtargn�� do towarzystwa tych pa�. Rozumia� sw� ni�szo�� spo�eczn� i to, �e jest w tej samej chwili szewskim synem tudzie� aspirantem do "towarzystwa". Odr�nia� w sobie te obydwie substancje i do krwi gryz� doln� warg�. Po obejrzeniu medalion�w Davida d'Angers, z kt�rych kilka wnios�o do serc obecnych co� jak gdyby modlitw�, wycofano si� z muzeum na dziedziniec, a stamt�d na ulic�. Stara pani przywo�a�a fiakra i o�wiadczy�a swoim pannom, �e jad� do sklep�w Judym po�egna� je z elegancj�, kt�rej w tym w�a�nie momencie pierwszy raz w �yciu za�ywa� - i oddali� si�. Na pi�trze omnibusu d���cego w stron� Vincennes wpad� w g��bokie i misterne rozmy�lania. By�o to w jego �yciu zdarzenie kapitalne, co� w rodzaju otrzymania patentu albo fabrykacji pierwszej samoistnej recepty. Nigdy jeszcze nie zbli�a� si� do takich kobiet. Mija� je tylko nieraz na ulicy, widywa� czasem w powozach i marzy� o nich z nieugaszon� t�sknot�, w skryto�ci ducha, do kt�rej nie ma przyst�pu my�l kontroluj�ca. Jak�e cz�sto, b�d�c uczniem i studentem, zazdro�ci� lokajom ich prawa przypatrywania si� tym istotom cielesnym, a przecie� tak podobnym do cudnych kwiat�w zamkni�tych w czarownym ogrodzie. Zarazem przysz�y mu na my�l jego kobiety: krewne, znajome, kochanki... Ka�da mniej lub wi�cej podobna do m�czyzny z ruch�w, z ordynarno�ci, z instynkt�w. My�l o tym by�a tak wstr�tn�, �e przymkn�� oczy i z najg��bsz� rado�ci� s�ucha� szelestu sukien, kt�rego jeszcze uszy jego by�y pe�ne. Ka�dy bystry ruch nogi wysmuk�ych panien by� jak drgnienie muzyczne. Po�yski �licznych mantylek, r�kawiczek, lekkich krez otaczaj�cych szyje, roznieca�y w nim jakie� szczeg�lne, nie tyle nami�tne, ile estetyczne wzruszenie. Nazajutrz wsta� wcze�niej ni� zwykle i z wielkim krytycyzmem zbada� sw� garderob� we wszystkich jej postaciach. Oko�o dziewi�tej wyszed� z domu, a �e czasu by�o jeszcze a� nadto, postanowi� i�� piechot�. Przeciskaj�c si� w�r�d t�umu rozmy�la� o dyskursie, jakim bawi� b�dzie te panie, uk�ada� w my�li ca�e dialogi nad wyraz wdzi�czne, a nawet flirtowa� w imaginacji, co a� do owej chwili poczytywa� by� za plugastwo. Przy stacji tramwaj�w by�o pusto. Judym zatrzyma� si� pod jednym z drzew i pe�en nie pokoju oczekiwa� przybycia wczorajszych znajomych. Co chwila rozlega� si� ryk statk�w nurzaj�cych si� w falach Sekwany, wrza� turkot omnibus�w na mostach i przyleg�ych ulicach. Po tamtej stronie rzeki wybi�a gdzie� czystym d�wi�kiem godzina dziesi�ta. Judym s�ucha� tego g�osu jakby uroczystego s�owa zapewnienia, �e pi�kne istoty nie przyjd�, �e nie przyjd�, �e nie przyjd� dlatego mianowicie, �e on ich oczekuje. On, Tomasz Judym, Tomek Judym z Ciep�ej ulicy. Sta� tak, patrz�c na szar�, ci�k� wod� i szepta� do siebie: - Ulica Ciep�a, ulica Ciep�a... By�o mu nad wszelki wyraz g�upio, jako� niesmacznie i gorzko. W dalekim kra�cu przelotnego wspomnienia snu� si� obraz brudnej kamienicy... Podni�s� g�ow� i otrz�sn�� si�. Obok niego przesuwali si� ludzie wszelkiego typu, a mi�dzy innymi w�drowny herold "Intransigeanta" d�wigaj�cy na wysokim dr�gu tre�� ostatniego numeru tej gazety przyklejon� do poprzecznej deski. W owej chwili roznosiciel spu�ci� og�oszenie na d�, wspar� si� na jego kiju i gaw�dzi� ze znajomym. Tytu� gazety skojarzy� si� w umy�le Judyma z przer�nymi my�lami, ,w kt�rych szeregu b��ka�o si� uprzykrzone, niemi�e, bolesne prawie poj�cie: ulica Ciep�a, ulica Ciep�a... O rodzinie swej, o warunkach, w jakich �ywot jej up�ywa, my�la� w owej chwili niby o czym� niezmiernie obcym, niby o typie pewnej familii ma�omieszcza�skiej, kt�ra n�dzn� egzystencj� swoj� p�dzi�a za panowania kr�la Jana Kazimierza. Te damy, kt�re zobaczy� dnia poprzedniego, sta�y si� dla� tak szybko istotami bliskimi, siostrzanymi, przez wykwintno�� swych cia�, sukien, ruch�w i mowy. �al mu by�o, �e nie przychodz�, i prawie niezno�ni� na sam� my�l, �e mog� nie przyj�� wcale. Je�eli tak b�dzie, to dlatego, �e z tych szewc�w wiedzie sw�j "rodow�d". Postanowi� jecha� do Wersalu, uk�oni� si� im z daleka i wymin��... C� go mog� obchodzi� jakie� panny z arystokracji "czy tam z czego"? Chcia�by tylko zobaczy� raz jeszcze, przyjrze� si�, jak toto chodzi, jak patrzy na byle obraz ciekawymi oczami... "Ju�ci� - my�la� gapi�c si� na wod� - ju�ci� jestem cham, to nie ma co..: Czyli� umiem si� bawi�, czym kiedy pomy�la� o tym, jak nale�y si� bawi�? Grek po�ow� �ycia przep�dza� na umiej�tnej zabawie. W�och �redniowieczny udoskonali� sztuk� pr�nowania, to samo takie kobiety... Ja bym si� zabawi� na wycieczce, ale z kim? Z kobietami mego stanu, z jakimi�, przypuszczam, pannami <<miastowymi>>, ze studentkami, z bia�og�owami jednym s�owem, co si� nazywa. Ale z tymi! To jest tak jakby wiek dziewi�tnasty, podczas kiedy ja �yj� jeszcze z prapradziadkami na pocz�tku osiemnastego. Nie posiadam sztuki rozmawiania, zupe�nie jakby pisarz prowentowy chcia� uk�ada� dialogi � la Lukian dlatego, �e umie pisa� pi�rem... Nie bawi�bym si�, tylko bym dba�, �eby nie zrobi� czego� z szewska. Mo�e to i lepiej... Ach, jak to dziwnie... Ka�da z tych bab tak jako� �ywo interesuje cz�owieka, ka�da; nawet ta stara; to istota nowoczesna, wyobrazicielka tego, co tytu�ujemy kultur�. A ja, c� ja... szewczyna..." - Nie powiedzia�am, �e doktorek b�dzie ju� na nas czeka�! - zawo�a�a tu� za nim panna Wanda. Judym odwr�ci� si� pr�dko i ujrza� przed sob� wszystkie cztery znajome. Twarze ich by�y weso�e. W�r�d mi�ej rozmowy panie wdrapa�y si� na imperial, Judym z precyzj� windowa� tam babci�. Gdy si� znalaz�y tak wysoko, przed oczyma ich ukaza�a si� ruchliwa to� Sekwany. P�dzi�a mi�dzy granitowymi brzegi zdyszana, udr�czona, jakby w ostatnim wysi�ku robi�a bokami. Nieczysta, zg�stnia�a, bura, prawie ciemna woda, w kt�rej chlupa�y parostatki rycz�c co chwila, sprawia�a smutne wra�enie, jak niewolnica, kt�rej szczup�e r�ce obracaj� ci�kie �arna. - Jaka ma�a, jaka w�ska... - m�wi�a panna Joanna - Phi!... wygl�da jak wnuczka Wis�y! - Zupe�na karykatura Izary... - rzek�a panna Natalia. To prawda! Panno Netko, pami�ta pani Izark�, Izuni�, nasz� jasnozielon�, czyst� jak �za... - unosi�a si� panna Wanda. - Ech, jak �za... - wtr�ci� Judym - Co, nie wierzy pan! Babciu, ten pan formalnie wyzna�, �e nie wierzy w czysto�� Izary. - Rzeczywi�cie, jaka� to okropna woda! - m�wi�a wiekowa dama usi�uj�c zamaza� co pr�dzej ostatnie s�owa panny Wandy, kt�re nie wiedzie� czemu wywo�a�y rumieniec jak przelotny ob�oczek na twarzy panny "Netki". W chwili kiedy Judym zamierza� spe�ni� co� statystycznie- uczonego o wodzie Sekwany, tramwaj bekn�� przeci�gle i wyginaj�c swe wagony na zwrotnicach, niby cz�onki d�ugiego cielska, posun�� si� wzd�u� brzegu czarnej rzeki. Ga��zie kasztan�w z d�ugimi li��mi ko�ysa�y si� tu� obok twarzy jad�cych. Sadza i ostre py�y miejskie w�ar�y si� ju� w jasn� zielono�� mi�kkich powierzchni i ob��czy�y je z wolna jak gdyby w �nied� rudaw�. Dzie� by� chmurny. Co chwila przemyka�y si� nad okolic� ju� to g��bokie cienie ob�ok�w, ju� popielate �wiat�o zas�pionego przedpo�udnia. Ale nikt na to uwagi nie zwraca�, gdy� przyci�ga�y wszystk� domki z r�owego kamienia na przedmiejskich ulicach. - C� to za kamienie? Co za kamienie, panie, panie? - nastawa�a panna Wanda. Zanim jednak zd��y� zebra� my�li, ju� mu da�a pok�j, z u�miechem zwracaj�c g�ow� w przeciwn� stron�. Nad ogrodami, kt�re ze wzg�rza zbiega�y tam ku rzece, unosi� si� i wype�nia� ca�e powietrze zapach r� upajaj�cy, rozkoszny... Gdzieniegdzie mi�dzy drzewami wida� by�o ogromne rabaty przebijaj�ce si� na zewn�trz zielonej zas�ony p�omieniem p�sowej i ��tej barwy. Judym obserwowa� twarze swych pa�. Wszystkie nie wy��czaj�c staruszki by�y jakby natchnione. Zwraca�y si� mimo ch�ci w kierunku �r�d�a prze�licznej woni i z przymkni�tymi powiekami, z u�miechem na wargach wci�ga�y j� nozdrzami. Szczeg�lniej twarz panny Natalii przykuwa�a w owej chwili jego uwag�. Ta istota, poch�oni�ta przez zapach r�any, zdawa�a si� by� niby jasny motyl, dla kt�rego ten kwiat zosta� stworzony i kt�ry sam jeden ma do niego tajemnicze prawo. Spomi�dzy ogrod�w wydziera�y si� tu i �wdzie sczernia�e mury i kominy fabryk, podobne do wstr�tnego kad�uba i obmierz�ych cz�onk�w jakiego� paso�yta, kt�ry z brudu si� rodzi i nim �yje. Nad wod� i daleko wzd�u� brzegu wlok�y si� domy przedmie�cia biedne, ordynarne i ma�e. W pewnym miejscu otworzy� si� przed wzrokiem, jak czelu��, sk�ad w�gla roztrz�saj�cy na s�siednie �ciany, drzwi i okna sw�j czarny oddech. Daleko w przestrzeni wida� by�o przymglony las Meudon. - C� pani si� najbardziej podoba�o w Pary�u?- rzek� Judym do panny Natalii, kt�ra obok niego siedzia�a. By�o to jedno z zapyta� przygotowanych jeszcze wczoraj, jak lekcja. - W Pary�u? - m�wi�a rozci�gaj�c ten wyraz z u�miechem na �licznych wargach. - Podoba mi si�, to jest sprawia mi przyjemno��, wszystko... Ruch, �ycie... Jest to jak burza! Na przyk�ad w okolicy Gare Saint-Lazare - nie wiem, jak si� ta ulica nazywa gdy si� jedzie w powozie i gdy si� widzi tych ludzi p�dz�cych trotuarami, te fale, fale... Hucz�ca pow�d�... Raz widzia�am pow�d� okropn� u stryja, w g�rach. Woda nagle wezbra�a... Wtedy chcia�o si� wo�a� na ni�: wy�ej, pr�dzej, le�! Tu to samo... - A pani? - zapyta� Judym pann� Wand�. - Mnie... to samo... - m�wi�a pr�dko - a opr�cz tego Louvre. Tylko nie ten malowany. Fe!.. Wa� pan, tamten. Teraz, rozumie si�, skieruje pan swoje pytanie do "ciotki" Joasi, chocia� od nie trzeba by�o zacz��, bo ona jest nauczycielk� i kochaneczk�. Widzi jegomo�� - ma�a rzecz, a wstyd. Ot� ja panu powiem. Pannie Joasi podoba si� primo "Rybak" secundo "My�l", trzecio "Wenus", czwarto... Zreszt� nam si� wszystkim ogromnie podoba i "Rybak" i "My�l"... Babci... - C� to za my�l? - To pan tego nawet nie wie! A wiecie co... "My�l" wymalowana, w nowym ratuszu. Z zamkni�tymi oczami, chuda, m�oda dla mnie osobi�cie wcale nie�adna. - Ach, w ratuszu... - W ratuszu, ach... Teraz "Rybak" w galerii jakiej to?.. - W�a�nie ciekawi jeste�my, w jakiej? O to nam tylko chodzi.. w jakiej... - wtr�ci�a babka. - Zaraz... My�li babunia, �e takiego g�upstwa nie wiem. O, przeprasza si� delikatnie szanown� publiczno��: za Sekwan�, w tym ogrodzie, gdzie to woda i te kaczki z czubami... - Luksemburskim... - szepn�a panna Natalia: - W Ogrodzie Luksemburskim! - Zna pan "Rybaka" Puvis de Chavannes'a?- rzek�a panna Podborska. - "Rybaka"? nie przypominam sobie... - Taki z pana znawca i pary�anin - drwi�a panna Wanda wydymaj�c wargi ze - Albo� to ja jestem znawca i pary�anin? Ja jestem pospolity chirurg... Kiedy to m�wi�, ukaza� mu si� obraz, o kt�rym by�a mowa. Widzia� go przed rokiem i uderzony niewypowiedzian� si�� tego arcydzie�a zachowa� je w pami�ci. Z czasem wszystko, co stanowi samo malowid�o, szczeg�ln� rozwiewno�� barw, rysunek figur i pejza�u, prostot� �rodk�w i ca�� jakby fabu�� utworu, przywali�y inne rzeczy i zosta�o tylko czuj�ce wiedzenie o czym� nad wszelki wyraz bolesnym. Wspomnienie owo by�o jak m�tne echo czyjej� krzywdy, jakiej� ha�by bezprzyk�adnej, kt�rej nie byli�my winni, a kt�ra przecie zdaje si� wo�a� na nas z ziemi dlatego tylko, �e byli�my jej �wiadkami. Panna Joanna, kt�ra rzuci�a pytanie o "Rybaka", siedzia�a na ko�cu �awki za obydwiema panienkami i babci�. Czekaj�c odpowiedzi wychyli�a si� troch� i uwa�nie przygl�da�a Judymowi. Ten, z konieczno�ci, patrz�c w te oczy jasne, prawdziwie jasne, podniecony ich wynurzeniem zachwytu, kt�re zast�powa�o w zupe�no�ci tysi�c s��w opisu p��tna Puvis de Chavannes'a, zacz�� przypomina� sobie nawet barwy, nawet pejza�. Uniesienie tych oczu zdawa�o si� przytacza� mu obraz, podpowiada� dawno zatarte wra�enie. Tak, pami�ta�... Chudy cz�owiek, a w�a�ciwie nie cz�owiek, lecz antropoid z przedmie�cia wielkiej stolicy, obros�y k�akami, w koszuli, kt�ra si� na nim ze staro�ci rozlaz�a, w portkach wisz�cych na spiczastych ko�ciach bioder, sta� znowu przed nim ze sw� podrywk� zanurzon� w wod�. Oczy jego spoczywaj� niby to na pa��kach trzymaj�cych siatk�, a jednak widz� ka�dego cz�owieka, kt�ry przechodzi. Nie szukaj� wsp�czucia, kt�rego nie ma. Ani si� �al�, ani p�acz�. "Oto jest po�ytek wasz ze wszystkich si� moich, z ducha mojego..." - m�wi� do�y jego oczu zapad�ych. Stoi tam ten wyobraziciel kultury �wiata, przera�aj�cy produkt ludzko�ci. Judym przypomnia� sobie nawet uczucie zdumienia, jakie go zdj�o, gdy s�ysza� i widzia� wra�enie innych os�b przed tym obrazem. Skupia�y si� tam t�umy wielkich dam, strojnych i pachn�cych dziewic, m�czyzn w "mi�kkie szaty odzianych". I t�um ten wzdycha�. �zy ciche p�yn�y z oczu tych, kt�rzy tam przyszli obarczeni �upami. Pos�uszni rozkazowi nie�miertelnej sztuki przez chwil� czuli, jak �yj� i co stwarzaj� na ziemi. - Tak - rzek� Judym - prawda, widzia�em ten obraz Puvis de Chavannes'a w Galerii Luksemburskiej. Panna Joanna cofn�a si� za rami� pani Niewadzkiej. Doktor ujrza� tylko jej bia�e czo�o otoczone ciemnymi w�osami. - Jak tam panna Netka becza�a... Jak becza�a!... szepn�a Judymowi panna Wanda prawie do ucha.-Zreszt� my wszystkie... Mnie samej lecia�y z oczu �zy takie ogromne jak groch z kapust�. - Ja nie mam zwyczaju... - u�miechn�a si� panna Natalia. - Nie? - spyta� doktor, leniwie mierz�c j� wzrokiem. - Bardzo mi �al by�o tego cz�owieka, szczeg�lniej tych jego dzieci, �ony... Wszystko to takie chude, jakby wystrugane z patyk�w, podobne do suchych witek chrustu na pastwisku... -m�wi�a rumieni�c si� a jednocze�nie z u�miechem przymykaj�c oczy. - Ten "Rybak" zupe�nie podobny jest do Pana Jezusa, ale to jak dwie krople wody. Niech babcia powie... - "Rybak"? A tak, podobny, istotnie... - m�wi�a stara pani, zaj�ta rozpatrywaniem krajobrazu. Tramwaj wjecha� w ulic� miasteczka S�vres i zatrzyma� si� przed pi�trowym domem. Podr�ni z imperialu mogli zajrze� wprost do numer�w austerii. Nie by� to widok dla panien. Pijany �o�nierz, w kepi na bakier, obejmowa� wp� wstr�tn� dziewczyn� i para ta wychyliwszy si� z okna robi�a do jad�cych ma�pie miny. Na szcz�cie tramwaj pu�ci� si� w dalsz� drog�. Ledwie wydosta� si� za ostatnie domy mie�ciny, na pust� i smutn� przestrze� w szczerym polu, �ciemni�o si� raptem. Zerwa� si� ostry wiatr. Las najbli�szy obl�k� si� w jak�� szar� ciemno�� i wkr�tce g�sty, gruby deszcz sypn�� jak ziarno. W wagonach powsta�a panika. Smugi deszczu, wdziera�y si� pod daszek tn�c z boku i zalewa�y �awki. Wszystkie panie zbi�y si� w gromadk� i w miejscu najbardziej zas�oni�tym otuli�y si� sukniami, ile mog�y. Judym po rycersku os�ania� je od deszczu swoj� figur�. Gdy tak sta�, plecami wsparty o por�cz, zauwa�y� wysuni�t� z g��bi mn�stwa skupionych sukien czyj�� n�k�. Stopa w p�ytkim lakierowanym pantofelku na wysokim obcasie wspiera�a si� o �elazny pr�t balustrady, a wysmuk�a noga w czarnej, jedwabnej po�czosze ods�oni�ta by�a daleko. Judym przemy�liwa�, komu nale�y przypisa� ten uroczy widok. Poczytywa� go za wynik trafu i nieuwagi, tote� l�ka� si� wznie�� oczy i tylko z cienia rz�s spe�nia� z�odziejstwo z w�amaniem si� i premedytacj�. Poci�g wszed� w olbrzymi� alej� wersalsk�. Rozros�e, odwieczne drzewa zas�oni�y nieco podr�nych od deszczu Panie stara�y si� jako tako otrz�sn�� i wyg�adzi� swe szaty. �liczna n�ka nie znika�a. Krople deszczu pryska�y na b�yszcz�c� sk�r� str�caj�c niby uderzeniami palc�w lekki py� z kr�tkiej przyszwy i gin�y w mi�kkim jedwabiu. Judym wiedzia� ju� teraz, czyja to w�asno��. Podni�s� oczy na twarz panny Natalii i uczu�, jak zatapiaj� si� w nim zimne k�y rozkoszy. Panienka mia�a, jak zwykle, oczy spuszczone Czasami tylko jej brwi, dwie linijki nieznacznie zgi�te, unosi�y si� nieco wy�ej, niby dwie d�wignie ci�gn�ce do g�ry uparte powieki. Na wargach, z kt�rych dolna by�a leciutko odchylona, sta� u�miech nieopisany, u�miech pe�en jadu i swawoli. "Ach, tak..." - my�la� Judym przypatruj�c si� tej twarzy szczeg�lnej Panna Natalia wyczu�a wzrok jego. Barwa jej policzk�w przesz�a w blado��, kt�ra, zdawa�o si�, roztopi�a w sobie u�mieli otaczaj�cy usta. W�wczas jeszcze bardziej modrymi sta�y si� cienie doko�a zamkni�tych oczu i ostrzejsz� linia chrz�stkowatego nosa. Tramwaj zajecha� do�� szybko na plac przed pa�acem wersalskim i podr�ni spiesznie opu�cili jego obmok�� g�rn� platform�. Doktor zdoby� i utorowa� dla swych towarzyszek miejsce w ma�ej budce stacyjnej, gdzie wbi�o si� tyle os�b, �e literalnie trudno by�o poruszy� r�k�. Zdarzy�o si�, �e doktor Tomasz sta� za plecami panien Joanny i Natalii. Reszta pasa�er�w tramwaju t�ocz�c si� do budyneczku w rejteradzie przed deszczem wprost z�o�y�a cia�o ostatniej z tych panien na piersiach Judyma. Twarz jej znajdowa�a si� tu� obok jego w�s�w. Rozstrz�pione przez mod� i deszcz p�owe w�osy panny Natalii snu�y si� po jego twarzy, ustach, oczach, wywo�uj�c wstrz�saj�ce dreszcze. W ca�ym zgromadzeniu panowa�o milczenie. Przerywa� je tylko ci�ki oddech jakiego� astmatycznego grubasa. Deszcz nieprzerwanymi strugami, z chlupaniem �cieka� z daszka i zas�ania� otwarte drzwi jakby ciemn� kotar�. W pewnej chwili panna Natalia usi�owa�a poruszy� si�, ale tylko lewym ramieniem opar�a si� na barku Judyma. W�wczas jeszcze wyra�niej zarysowa� si� przed jego rozmarzonymi oczyma profil jej twarzy. Chcia�a o czym� m�wi�, ale tylko u�miechn�a si� pr�dko... W pewnej chwili unios�a wiecznie spuszczonych powiek i przez moment czasu �mia�o, badawczo, upajaj�co patrza�a mu w oczy. Tu� obok drzwi sta�a pani Niewadzka. Mia�a najwi�cej ze wszystkich powietrza, a mimo to dech jej by� ci�ki, a twarz mocno czerwona. - Wiecie wy, moje pannice - rzek�a swym szeptem dono�nym - �e wola�abym mokn�� na deszczu, ni� �yka� oddechy tych m a r s z a n d e w e n � w. - Sk�d�e babcia wie, �e to s� marchands de vin ? - Bagatela! - rzek�a staruszka b�yskaj�c wypuk�ymi oczyma. - Dm� mi wprost na twarz dwie skwa�nia�e piwnice i jeszcze si� b�dzie pyta�a, sk�d wiem... M�wi�a to do panny Wandy, ale Judym s�ysza� ich rozmow�. Co do niego, to nie mia� wcale zamiaru przek�ada� deszczu nad �cisk w lokalu tramwajowym, Rzek� jednak do pani Niewadzkiej po polsku: - Mogliby�my rzeczywi�cie pr�dko przeby� plac. To blisko.., Ale panie zmokn�... Nie mamy nawet parasola... M�wi�c te s�owa poda� si� nieco naprz�d, jak gdyby mia� zamiar wyprowadzi� starsz� pani� z t�umu. Wtedy ca�e jego cia�o zetkn�o si� z cia�em panny Natalii, odzianym w delikatne, wiotkie suknie. Rozp�omienionymi oczyma wpatrywa� si� w blade, zimne, kamienne rysy twarzy o spuszczonych powiekach. Deszcz z wolna ustawa� i tylko z rynny s�siedniego domu zlewa�a si� z nieustaj�cym g�o�nym szelestem struga wady. Kilku m�czyzn uzbrojonych w parasole wysun�o si� z domku. Wolnego miejsca przyby�o, a mimo to panna Natalia przez zachwycaj�c� chwil� nie zmienia�a swej sytuacji. Wreszcie i ona posu