41
Szczegóły |
Tytuł |
41 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
41 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 41 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
41 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Stefan �eromski "Ludzie bezdomni"
spis tre�ci
analiza utworu str. 2
tre�� str. 5
"Ludzie bezdomni" to pi�ta ksi��ka Stefana �eromskiego. Pisa� j�
w latach 1898-1899, ale wykorzysta� w niej do�wiadczenia i
obserwacje ca�ego dotychczasowego �ycia. Budulec �yciorysu Joasi
stanowi�y wspomnienia �eromskiego z: ( dzieci�stwa w zbiednia�ej
rodzinie szlacheckiej ze wsi Strawczyn, ( nauki w kieleckim
gimnazjum, ( okresu tu�aczki po cudzych domach, kiedy po �mierci
rodzic�w musia� zarobi� na �ycie korepetycjami. Atmosfer�
konspiracji w w�tkach Wiktora Judyma i Korzeckiego pozwoli�y mu
tak dobrze odmalowa� do�wiadczenia wyniesione z nauki w Szkole
Weterynaryjnej w Warszawie (1886r.), kiedy to wsp�tworzy�
intensywne �ycie ideowe �wczesnej m�odzie�y i dziesi�� lat
p�niej uczestnictwo w konspiracyjnych wieczorach organizowanych
przez PPS (m.in. ukrywa� w swoim mieszkaniu Pi�sudzkiego, by�
�ledzony i aresztowany). Cisy s� wiernym portretem Na��czowa roku
1890, kiedy to pracowa� tam jako guwerner. Doktor Judym ma sw�j
pierwowz�r w Wiktorze Tomaszu Janiszewskim, lekarzu stacji
klimatycznej w Zakopanem. ,"Starcy" (dyrektor, administrator,
kasjer i plenipotent sanatorium w Cisowie) to cz�ciowo osoby z
kierownictwa zak�adu w Na��czowie, a cz�ciowo ludzie z zarz�du
Muzeum Polskiego w Rapperswilu, gdzie pisarz pracowa� w latach
1894 - 1896. Inne postacie powie�ci te� maj� swoje pierwowzory:
( Korzecki to Edward Abramowski (ideolog sp�dzielczo�ci w
Polsce), ( Joasia to Oktawia Rodkiewiczowa (od 1892 r. �ona
�eromskiego). Materia�u do cytowanego w pami�tniku Joasi listu
Wac�awa dostarczy� list przes�any z zes�ania przez przyjaciela
pisarza, Wac�awa Machajskiego. Fabryka cygar to zak�ad Br(hna
przy ulicy Krochmalnej w Warszawie. �eromski odwiedza� D�brow�
G�rnicz�, by m�c opisa� warunki �ycia i pracy robotnik�w
Zag��bia, prosi� te� paryskich znajomych o dok�adne informacje
na temat domu noclegowego Chateau Rogue. Pisarz bardzo dok�adnie
przygotowywa� si� do pisania utworu, kt�ry w efekcie stanowi
efekt pasji poznawczej i pozytywistycznych przekona�, �e praca
pisarska musi ��czy� si� z rzeteln�, naukow� nieomal penetracj�
spo�ecznej rzeczywisto�ci i w�asnych przekona�.
Wydana w grudniu 1899 r. powie�� przyczyni�a si� do powrotu
problematyki spo�ecznej i narodowej w polskiej literaturze.
"Ludzie bezdomni" przynie�li �eromskiemu pozycj� "duchowego wodza
pokolenia". Sta� si� wielkim autorytetem moralnym dla
wsp�czesnych. Wywar� bezpo�redni wp�yw na spos�b my�lenia i
�ycia m�odych ludzi z pocz�tk�w XX w. �wiat przedstawiony
powie�ci
Akcja rozgrywa si� w wielu miejscach: Pary�u, Szwajcarii,
Wiedniu, Warszawie, Cisach oraz Zag��biu. Poprzez wspomnienia
Joasi Podborskiej przenosimy si� do Kielc, G�ogowa, Krawczyska
i M�karzyc ("Zwierzenia"). Poprzez list Wac�awa do siostry - a�
na Syberi�. Bohaterem zbiorowym s� mieszka�cy dzielnic n�dzy w
Warszawie i Zag��biu oraz wie�niacy z Cis�w. Na tym tle
umiejscowi� �eromski inteligencj�:
( Joann� Podborska (nauczycielk�), ( Tomasza Judyma (lekarza)
oraz ( Korzeckiego (in�yniera). Na dalszym planie znajduj� si�
lekarze warszawscy (dr Czernisz, �yd dr Chmielnicki) oraz
dyrektor Kalinowicz. Inteligencja dzieli si� na dwie grupy: (
ludzi pochodzenia szlacheckiego (pisarz obci��a ich
odpowiedzialno�ci� za krzywdy, kt�re ich przodkowie wyrz�dzili
ludowi) , ( z pochodzenia ch�op�w, kt�rzy dzi�ki ci�kiej pracy
uzyskali wykszta�cenie (�eromski przyznaje im naturalne prawo
"czynnego uczestnictwa w awangardzie post�pu"). Problematyka
powie�ci i spos�b jej przedstawienia
Tytu� powie�ci sygnalizuje tematyk� utworu, jest wieloznaczny i
wielofunkcyjny: w dos�ownym znaczeniu (oskar�enie porz�dku
spo�ecznego) wskazuje na bezdomno�� bohater�w: ( ludzi �wiata
n�dzy (�yj� w norach i budach, a nie w domach); (
wydziedziczonej Joasi, kt�ra nie ma w�asnego k�ta i �yje u
obcych; ( Wiktora, kt�ry tu�a si� z rodzina po �wiecie.
w znaczeniu metaforycznym rozumiany by� mo�e w kategoriach
kwalifikacji moralnych, jako: bezdomno�� spo�eczna ludzi, kt�rzy
opuszczaj� dom, bo umieraj� rodzice i zmuszeni s� i�� dalej o
w�asnych si�ach (Joasia) oraz tych, kt�rzy dzi�ki wykszta�ceniu
wznie�li si� ponad poziom w�asnego �rodowiska i �wiadomie je
odrzucaj�, ale nie mog� znale�� miejsca w nowym (Judym);
bezdomno�� pa�stwowa i narodowa dzia�aczy spiskowych,
romantycznych pielgrzym�w do wolnej ojczyzny (Leszczykowski, brat
Joasi Wac�aw, cz�owiek przynosz�cy bibu�� Korzeckiemu, Korzecki);
bezdomno�� w sensie egzystencjonalnym, obco�� cz�owieka w
�wiecie, niemo�no�� pogodzenia si� ze z�em, dekadentyzm,
ostateczne odrzucenie �wiata w akcie samob�jczym (Korzecki)
Jednocze�nie "Dom"(zazwyczaj symbol rodziny, spokoju i
stabilizacji) staje si� w powie�ci �eromskiego znakiem
oboj�tno�ci wobec krzywdy bli�niego (mieszkanie Czernisza,
Kalinowicza, Krzywos�da) i pokus�, kt�r� nale�y przezwyci�y�
("zakie�kuje we mnie wysch�e nasienie dorobkiewicza") "Ludzie
bezdomni" to:
powie�� psychologiczna - przedstawia stan my�li i uczucia
bohater�w; pokazuje jak zmienia si� mentalno�� cz�owieka pod
wp�ywem prze�y�. Dla oddania stan�w uczuciowych pisarz pos�uguje
si� symbolem; powie�� spo�eczna - ukazuje panoram� wsp�czesnego
autorowi spo�ecze�stwa, pe�nego kontrast�w i konflikt�w. �wiat
ludzi bogatych oboj�tnych wobec krzywdy spo�ecznej, �wiat klas
pracuj�cych pe�en n�dzy i cierpienia, a co za tym idzie,
zwyrodnienia i demoralizacji; powie�� prezentuj�ca r�norodne
problemy filozoficzne (koncepcja cz�owieka otwartego na wielo��
uzupe�niaj�cych si� kierunk�w humanizmu europejskiego. Odrzucenie
pogl�d�w Schopenchauera, polemika z nitzschenizmem, obawa przed
rewolucj�) pogl�dy Schopenchauera (istota ludzkiej egzystencji
bezrozumny pop�d niemo�liwy do zaspokojenia, poczucie bezsensu
�ycia, kontemplacja sztuki jako jedynej warto�ci sta�ej: t�sknoty
doktora Tomasza; motyw Wenus z Milo); pogl�dy Nietzschego (kult
�ycia, si�y i t�yzny biologicznej, nowa moralno�� nadludzi:
Judym o Karbowskim; Korzecki - cz�owiek jedyn� miara dobra i
z�a); pogl�dy Marksa (stosunki gospodarcze czynnikiem reguluj�cym
wszystkie procesy �ycia spo�ecznego, konflikt mi�dzy klas�
pracuj�c� a w�a�cicielami �rodk�w produkcji, konieczno��
spo�ecznego przewrotu); motywy sokratejskie i plato�skie (posta�
Korzeckiego; poj�cie dajmoniona; prawo do samob�jstwa); motywy
ewangeliczne (dyskusja u Kalinowicza: nakaz mi�o�ci bli�niego i
aposto�owania) Kompozycja
"Ludzie bezdomni" stanowi przyk�ad realistycznej powie�ci
m�odopolskiej ��cz�c elementy typowe dla r�nych pr�d�w
literackich : Realizm
konkretno�� miejsca i czasu akcji,
wierno�� przedstawienia szczeg��w �ycia i jego t�a,
koncepcja cz�owieka jako istoty spo�ecznej (program �yciowy
Judyma: praca organiczna i praca u podstaw), krytyczna
prezentacja stosunk�w spo�ecznych
Impresjonizm
opisy przyrody (zbudowane z barwnych plam, eksponuj� gr�
powietrza i �wiat�a, s� zapisem ulotnego wra�enia), psychika
g��wnych bohater�w (ukazana nie jako wyra�nie okre�lona,
zamkni�ta struktura, ale jako ci�g nastroj�w, wra�e� i
sprzecznych nieraz stan�w nie tworz�cych logicznej ca�o�ci),
kompozycja utworu (zbudowany z pojedy�czych punkt�w czasowych i
odr�bnych scen nie tworz�cych �a�cucha przyczynowo-skutkowego)
Naturalizm
opisy dzielnic n�dzy w Warszawie i Sosnowcu (drobiazgowo�� i
podkre�lanie brzydoty; eksponowanie biologicznego widzenia
�wiata) Ekspresjonizm
��czenie patosu, ekstatyczno�ci i deformacji,
gwa�towne kontrasty,
sk�onno�� do karykatury
Symbolizm
opis Wenus z Milo (t.1 rozdz.1) - rze�ba podziwiana w paryskim
muzeum; symbol rado�ci i urody �ycia "Rybak" (t.1 rozdz.1) -
obraz Puvis de Chavannes(a ukazuj�cy krzywd� spo�eczn�, kwiat
tuberozy (t.1 rozdz.8) - postawa i �ycie Karbowskiego; symbol
bezu�ytecznego pi�kna, motyw krzyku pawia (t.II rozdz. 11) -
powtarzaj�cy si� dwukrotnie wrzask ptaka przera�a Judyma
�wiadomego swej bezradno�ci w obliczu nieub�aganej �mierci
zabieraj�cej dzieln� kobiet� (Ole� Daszewski ju� niebawem
podzieli los "bezdomnych"), zako�czenie utworu i jego tytu� -
"rozdarta sosna" to symbol los�w Judyma i Joasi, ich rozterek i
cierpie�.
"Ludzie bezdomni"
Tomasz Judym wraca� przez Champs Elys�es z Lasku Bulo�skiego,
dok�d je�dzi� ze swej dzielnicy kolej� obwodow�. Szed� wolno,
noga za nog�, wyczuwaj�c coraz wi�kszy wskutek upa�u ci�ar
w�asnej marynarki i kapelusza. Istny potop blasku s�onecznego
zalewa� przestw�r. Nad odleg�ym widokiem gmach�w rzucaj�cych si�
w oczy od �uku Tryumfalnego wisia� r�owy py�ek, kt�ry ju� pocz��
w�era� si� niby rdza naw� w �liczne, jasnozielone li�cie
wiosenne, nawet w kwiatuszki paulowni. Ze wszystkich, zdawa�o
si�, stron p�yn�� zapach akacji. Na �wirze, doko�a pni�w, pod
budynkami: w rynsztokach le�a�y jej bia�e kwiatki z o�rodkiem
czenwonawym, jakby skrwawionym od uk�ucia �mierci. Py� bezlitosny
zasypywa� je niepostrze�enie. Zbli�a�a si� godzina spaceru
wielkiego �wiata i Pola drga� zaczyna�y od ruchu karet. Na
drewnianym bruku dudni� jednostajny �oskot jakby oddalona mowa
wielkiej fabryki. Przebiega�y pi�kne, l�ni�ce rumaki, migota�a
ich uprz��, pud�a, sprychy lekkich pojazd�w - i mkn�y, mkn�y,
mkn�y bez ustanku wio-senne stroje kobiece o barwach czystych,
rozmaitych i sprawiaj�cych rozkoszne wra�enie jakby natury
dziewiczej. Kiedy niekiedy wynurza�a si� z powodzi os�b jad�cych
twarz subtelna, wydelikacona, tak nie do uwierzenia pi�kna, �e
widok jej by� pieszczot� dla wzroku i nerw�w. Wyrywa� z piersi
t�skne westchnienie jak za szcz�ciem - i gin�� unosz�c je w
mgnieniu oka ze sob�. Judym znalaz� pad os�on� kasztan�w brzeg
wolnej �awy i z wielk� satysfakcj� usiad� tam w s�siedztwie
starej i w�satej nia�ki dwojga dzieci. Zdj�� kapelusz i wlepiwszy
wzrok w rzek� pojazd�w, wal�c� �rodkiem ulicy, z wolna wystyga�.
Na chodnikach przybywa�o coraz wi�cej os�b ubranych wykwintnie -
l�ni�cych cylindr�w, jasnych paltot�w i stanik�w. W pewnej
chwili stare babsko z chytrymi oczami wprowadzi�o mi�dzy strojny
t�um m�ode ko�l�tko z sier�ci� jak �nieg bielutk� Stado dzieci
post�powa�o za kozio�kiem uwielbiaj�c go gestami, oczyma i
tysi�cem okrzyk�w. Kiedy indziej ;wielki obdartus czerwony na
g�bie przelecia� jak fiksat, wywrzaskuj�c g�osem ochryp�ym
rezultat ostatniego biegu koni. I znowu spokojnie, r�wno, uroczo
p�yn�a rzeka ludzka na chodnikach, a �rodkiem rwa� jej nurt
bystry, uwie�czony pian� tkanin przecudnych, lekkich, w oddali
niebieskawo zielonych... Ka�dy rozpuszczony li�� rzuca� na bia�y
�wir z okr�g�ych kamyk�w wyra�ne odbicie swego kszta�tu. Cienie
te posuwa�y si� z wolna, jak ma�a wskaz�wka po bia�ej tarczy
zegara. Na �awkach by�o ju� pe�no, a tymczasem cie� opu�ci�
miejsce zaj�te przez Judyma i ust�pi� je roztapiaj�cej kaskadzie
s�o�ca. Naok� innego asilum nie by�o, wi�c doktor rad nierad
wsta� i powl�k� si� dalej ku placowi Zgody. Z niecierpliwo�ci�
wyczekiwa�, kiedy mo�na b�dzie przemkn�� si� wskro� istnego
odm�tu karet, powoz�w, doro�ek, bicykl�w i pieszych na zakr�cie
g��wnej fali p�dz�cej od bulwar�w w stron� P�l Elizejskich.
Wreszcie stan�� pod obeliskiem i poszed� w g��b ogrodu de
Tuileries. Tam by�o prawie pusto. Tylko nad nudnymi sadzawkami
bawi�y si� blade dzieci i w g��wnym szpalerze kilku m�czyzn
rozebranych do koszuli gra�o w tenisa. Min�wszy ogr�d Judym
zwr�ci� si� ku rzece z zamiarem w�drowania w cieniu mur�w na
placyk przed ko�cio�em Saint-Germain-1'Auxerrois i ogarni�cia bez
troski miejsca na imperialu. W owej chwili sta�o w jego my�li
puste kawalerskie mieszkanie a� na Boulevard Voltaire, gdzie od
roku nocowa�, i mierzi�o go pustk� swych �cian, banalno�ci�
sprz�t�w i nieprzezwyci�on�, cudzoziemsk� nud� wiej�c� z ka�dego
k�ta. Pracowa� mu si� nie chcia�o, i�� do kliniki - za nic na
�wiecie. Znalaz� si� na Quai du Louvre i z uczuciem b�ogo�ci w
karku i plecach zatrzyma� pod cieniem pierwszego kasztana
bulwaru. Ospa�ym wzrokiem mierzy� brudn�, prawie czarn� wod�
Sekwany. Gdy tak stercza� na podobie�stwo latarni, zapali�a si�
w nim my�l, jakby z zewn�trz wniesiona do wn�trza g�owy:
"Dlaczeg�, u licha, nic mia�bym p�j�� do tego Luwru?..." Skr�ci�
na miejscu i wszed� na wielki dziedziniec. W cieniach
przytulonych do grubego muru, w kt�re zanurzy� si� niby w g��bie
wody, dotar� do g��wnego wej�cia i znalaz� si� w ch�odnych salach
pierwszego pi�tra. Doko�a sta�y odwieczne pos�gi bog�w, jedne
wielko�ci niezwyk�ej, inne naturalnej, a wszystkie prawie z
nosami i r�koma uszkodzonymi w spos�b bezbo�ny. Judym nie zwraca�
uwagi na tych zdegradowanych w�adc�w �wiata. Czasami zatrzymywa�
si� przed kt�rym, ale przewa�nie w�wczas, gdy go uderzy� jaki�
zabawny despekt boskich kszta�t�w. Nade wszystko interesowa�a go
sprawa odpoczynku w doskona�ym ch�odzie i z dala ud wrzawy ulicy
paryskiej. Szuka� te� nie tyle arcydzie�, ile �awki, na kt�rej
by m�g� usi���. Zdyba� j� po d�ugiej w�dr�wce z sali do sali w
naro�nym zetkni�ciu si� dwu d�ugich galerii, przeznaczonym na
schronienie dla Wenus z wyspy Melos. W zak�tku tworz�cym jakby
niewielk� izb�, o�wietlon� jednym oknem, stoi na niewysokim
piedestale tors bia�ej Afrodyty. Sznur owini�ty czerwonym pluszem
nikomu do niej przyst�pu nie daje. Judym, widzia� ju� by� ten
cenny pos�g, ale nie zwraca� na� uwagi, jak na wszelkie w og�le
dzie�a sztuki. Teraz zdobywszy w cieniu pod �cian� wygodn�
�aweczk� j�� dla zabicia czasu patrze� w oblicze marmurowej
pi�kno�ci. G�owa jej zwr�cona by�a w jego stron� i martwe oczy
zdawa�y si� patrze�. Schylone czo�o wynurza�o si� z mroku i,
jakby dla obaczenia czego�, brwi si� zsun�y. Judym przygl�da�
si� jej nawzajem i wtedy dopiero ujrza� ma��, niewidoczn� fa�d�
mi�dzy brwiami, kt�ra sprawia, �e ta g�owa, �e ta bry�a Isamienna
w istocie - my�li. Z przenikliw� sil� spogl�da w mrok doko�a
le��cy i rozdziera go jasnymi oczyma. Zatopi�a je w skryto�ci
�ycia i do czego� w nim u�miech sw�j obraca. Wyt�ywszy rozum
nieograniczony i czysty, posiad�a wiadomo�� o wszystkim,
zobaczy�a wieczne dnie i prace na ziemi, noce i �zy, kt�re w ich
mroku p�yn�. Jeszcze z bia�ego czo�a bogini nie zd��y�a odej��
m�dra o tym zaduma, a ju� wielka rado�� dziewicza pachnie z jej
ust rozmarzonych. W u�miechu ich zamyka si� wyraz uwielbienia.
Dla mi�o�ci szcz�liwej. Dla uczestnictwa wolnego ducha i wolnego
cia�a w �yciu bezgrzesznej przyrody. Dla ostrej pot�gi zachwytu
zmys��w, kt�rego nie st�pi�y jeszcze ani praca, ani zgryzota,
siostry rodzone, siostry nieszcz�sne. U�miech bogini pozdrawia
nadchodz�cego z daleka. Oto zakocha�a si� w pi�knym �miertelniku
Adonisie... Cudne marzenia pierwszej mi�o�ci rozkwit�y w �onie
jej jako kwiat siedmioramienny amarylisa. Barki jej w�skie,
wysmuk�e, okr�g�e d�wign�y si� do g�ry. Dziewicze �ono dr�y od
westchnienia... D�ugi szereg wiek�w, kt�ry odtr�ci� jej r�ce,
kt�ry zrabowa� jej cia�o od piersi i zora� prze�liczne ramiona
szczerbami, nie zdo�a� go zniweczy�. Sta�a tak w p�mroku
"wynurzaj�ca si�", Anadiomene, niebia�ska, kt�ra roznieca mi�o��.
Obna�one jej w�osy zwi�zane by�y w pi�kny w�ze�, krobylos.
Pod�u�na, smag�a twarz tchn�a nieopisanym urokiem. Gdy Judym
wpatrywa� si� coraz uwa�niej w to czo�o zamy�lone, dopiero
zrozumia�, �e ma przed sob� wizerunek bogini. By�a to Afrodite,
ona sama, kt�ra si� by�a pocz�a z piany morskiej. I mimo woli
przychodzi�a na my�l nieskromna legenda o przyczynie onej piany
w�d za spraw� Uranosa. A przecie� nie by�a to Pandemos , nie by�a
nawet �ona Hefajstowa ani kochanka Anchizesa tylko jasny i dobry
symbol �ycia, c�rka nieba i dnia... Judym zaton�� w my�lach i nie
zwraca� uwagi na osoby, kt�re si� obok niego przesuwa�y. By�o ich
zreszt� ma�o. Ockn�� si� dopiero w�wczas, gdy us�ysza� w
s�siedniej sali kilka zda� wyrzeczonych po polsku. Zwr�ci� g�ow�
z �yw� niech�ci� w stron� tego d�wi�ku, pewny; �e zbli�a si� kto�
"z kolonii" kto�, co si�dzie przy nim i zabierze na w�asno��
minuty rozmy�lania o pi�knej Wenus. Zdziwi� si� mile, zobaczywszy
osoby "pozaparyskie". By�o ich cztery. Na przedzie sz�y dwie
panienki - podlotlki, z kt�rych starsza mog�a mie� lat
siedemna�cie, a druga by�a o jakie dwa lata m�odsza. Za nimi
ci�ko toczy�a si� dama niema�ej wagi, wiekowa, z siwymi w�osami
i du�� a jeszcze pi�kn� twarz�. Obok tej matrony sz�a panna
dwudziestokikuletnia, ciemna brunetka z niebieskimi oczami,
prze�liczna i zgrabna. Wszystkie stan�y przed pos�giem i w
milczeniu go rozpatrywa�y. S�ycha� by�o tylko ci�kie,
przyt�umione sapanie starej damy, szelest jedwabiu odzywaj�cy si�
za ka�dym ruchem podlotk�w i chrz�st kart B�deckera , kt�re
przewraca�a starsza panna. - Wszystko to pi�knie, moje serce -
rzek�a matrona do ostatniej - ale ja musz� usi���. Ani kroku!
Zreszt� warto popatrze� na t� imo��. Tak... jest tu nawet
�aweczka. Judym wsta� ze swego miejsca i wolno odszed� kilka
krok�w na bok, jak gdyby dla obejrzenia biustu z innej strony.
Te panie spojrza�y sobie w oczy z wyrazem pytania i przyciszy�y
rozmow�. Tylko najstarsza z panien, zaj�ta B�deckerem, nie
widzia�a Judyma Oty�a babcia energicznie usiad�a na �awce,
wyci�gn�a nogi ile si� da�o, i na jakie� szepty m�odych
towarzyszek odpowiada�a r�wnie� szeptem w�a�ciwym starym paniom,
kt�ry ma t� w�asno��, �e w razie potrzeby mo�e zast�pi�
telefonowanie na pewn� odleg�o��: - A, Polak nie Polak, Francuz
nie Francuz, Hiszpan czy Turek, to mi jest wszystko jedno. Niech
mu B�g da zdrowie za to, �e st�d wylaz�. Nogi mi odj�o z
kretesem... A teraz patrz jedna z drug� na t�, bo to przecie nie
byle co. Ju� j� cz�owiek raz widzia� dawnymi czasy. Jako� mi si�
wtedy inna wyda�a... - A bo to pewno inna... - rzek�a m�odsza z
turystek.
- Nie my�l no o tym, czy inna, czy nie inna, tylko si� przypatrz.
Spytaj� p�niej w salonie o tak� rzecz, a ty ni be, ni me...
Druga panienka bez zach�ty obserwowa�a Wenus w spos�b
zadziwiaj�cy. By�a to �niada blondynka z twarz� o cerze m�tnej,
smag�awej. Czo�o mia�a do�� w�skie, nosek prosty, wargi cienkie
i zawarte. Nie mo�na by�o okre�li�, czy jest �adna, czy brzydka.
Wywiera�a wra�enie �ni�cej czy rozmarzonej, bo powieki mia�a
prawie przymkni�te. Judyma zaciekawi�a ta twarz, wi�c stan�� i
nie znacznie j� �ledzi�. Patrza�a na marmurowe b�stwo od
niechcenia, a jednak z takim wyrazem, jakby go si� uczy�a na
pami��, jakby je spod oka wzrokiem ch�on�a. Kiedy niekiedy
w�skie i p�askie jej nozdrza rozszerza�y si� lekko od szybkiego
westchnienia. W pewnej chwili Judym zauwa�y�, �e powieki
spuszczone z nabo�e�stwem i dziewicz� skromno�ci� d�wign�y si�
oci�ale i �renice dot�d zakryte widz� nie tylko Wenus, ale i
jego samego. Zanim wszak�e zd��y� zobaczy� barw� tych oczu, ju�
si� skry�y pod rz�sami. Tymczasem najstarsza z panien odczyta�a
ca�y rozdzia� o historii pos�gu i zbli�y�a si� do pluszowego
sznura. Opar�szy na nim r�ce zacz�a przygl�da� si� rze�bie z
ciekawo�ci�, entuzjazmem i oddaniem si�, w�a�ciwym tylko
niewiastom. Mo�na by powiedzie�, �e w owej chwili przyst�powa�a
do zobaczenia Wenus z Milo. Oczy jej nie by�y w stanie nic pr�cz
pos�gu zauwa�y�, pragn�y i usi�owa�y zliczy� wszystkie
pi�kno�ci, wszystkie cechy d�uta Skopasa... o kt�rych m�wi�
B�decker, spami�ta� je i u�o�y� w g�owie systematycznie jak
czyst� bielizn� w kufrze podr�nym. By�y to oczy szczere a� do
naiwno�ci. Zar�wno jak ca�a twarz odzwierciedla�y subtelne cienie
my�li przechodz�cych, oddawa�y niby wierne echo ka�dy d�wi�k
duszy i wszystko m�wi�y bez wzgl�du na to, czy kto widzi lub nie
ich wyraz. Judym po kilkuminutowej obserwacji tej twarzy nabra�
przekonania, �e gdyby pi�kna panna pragn�a szczerze zatai�
otrzymane wra�enie, mowa oczu natychmiast je wyda. Sta� w cieniu
i przygl�da� si� grze uczu� przesuwaj�cych si� po jasnej twarzy.
Oto ma�o wiedz�ca ciekawo��... Oto pierwszy promyczek wra�enia
sunie si� po brwiach, przyciska rz�sy i zmierza ku wargom, a�eby
je zgi�� do mi�ego u�miechu. Te same uczucia, kt�re Judym przed
chwil� mia� w sobie, widzia� teraz na licach nieznajomej.
Sprawia�o mu to szczer� przyjemno��. Rad by by� zapyta�, czy si�
nie myli, i us�ysza� z pi�knych ust wynurzenie wra�e�. Nigdy
jeszcze w �yciu nie do�wiadcza� takiej ch�ci rozmawiania o sztuce
i s�uchania z pilno�ci�, co s�dzi o ulatuj�cych wra�eniach drugi
cz�owiek... Tymczasem �w drugi cz�owiek, zaj�ty statu�, na
�ledztwo ani na badacza �adnej uwagi nie zwraca�. - Pami�tam -
rzek�a dama w wieku - inn� grup� z marmuru. By�a to jaka� scena
mitologiczna. Geniusz czy amorek ze skrzyd�ami ca�uje �liczne
dziewcz�tko. Jest to mo�e cokolwiek niew�a�ciwe dla was, moje
sroki, ale tak pi�kne, tak urocze, tak agr�able, tak sensible.
Najstarsza z panien podnios�a g�ow� i, wys�uchawszy ca�ego zdania
z uwag�, rzek�a przerzucaj�c kartki : - Co� tu zauwa�y�am...
L'Amour et Psych�... Antoine Canova . Czy to nie to? - A mo�e i
Psyche. Tylko �e waham si�, czy wam to pokaza� - doda�a ciszej. -
W Pary�u! Jeste�my teraz w Pary�u! Musimy umoczy� wargi w
pucharze rozpusty... - szepn�a brunetka do starej damy w
sekrecie przed m�odszymi towarzyszkami. - A co mi� tam ty
obchodzisz! Ty sobie oczy wypatruj na wszelkie Amory malowane i
rze�bione, ale te oto... - Babcia my�li, �e my rozumiemy
cokolwiek...- rzek�a z przepyszn� min� najm�odsza. - Nie wiem
tylko, po co tyle czasu traci� na ogl�danie tych rozmaitych
korytarzy z obrazami, kiedy na ulicach jest tak bosko, taki
Pary�! - Ale�, Wando... - j�kn�a brunetka
- No, pani to rozumie, a ja zupe�nie nic! Co w tym jest
ciekawego? Wszelkie te muzea i zbiory zawsze maj� w sobie co� z
trupiarni, tylko �e s� jeszcze nudniejsze. Na przyk�ad... Cluny
. Jakie� do�y, pieczary, kawa�ki odrapanych mur�w, ceg�y, nogi,
r�ce, gnaty. . . - C� ty m�wisz?
- No wi�c nie? We�my Carnavalet . Piszczele, paskudne, zakurzone
truposze, stare rupiecie spod ko�cio��w. W dodatku trzeba ko�o
tego chodzi� z min� uroczyst�, nad�t�, obok ka�dej rzeczy sta�
kwadrans, udaj�c, �e si� patrzy. Albo i tutaj: obrazy, obrazy i
obrazy bez ko�ca. No i te figury... - Moje dziecko - wtr�ci�a
babka - s� to arcydzie�a, �e tak powiem. - Wiem, wiem...
arcydzie�a. Ale przecie� wszystkie obrazy s� do siebie podobne
jak dwie krople wody: wylakierowane drzewa i go�e panny z takimi
tutaj... - Wando! - krzykn�y wszystkie trzy towarzyszki z
przestrachem, ogl�daj�c si� doko�a. Judym nie wiedzia�, co czyni�
ze swoj� osob�. Rozumia�, �e nale�a�oby wyj��, aby nie s�ucha�
mowy os�b, kt�re nie wiedz�, �e jest Polakiem, ale �al mu by�o.
Czu� w sobie nie tylko ch��, ale nawet odwag� wmieszania si� do
tej rozmowy. Sta� bezradnie, wytrzeszczonymi oczyma patrz�c przed
siebie. - No to chod�my do tego Amora � Psyche... - rzek�a stara
dama d�wigaj�c si� z �aweczki. - Tylko gdzie to jest - wbij z�by
w �cian�... - Niech babcia nie zapomina, �e dzi� jeszcze raz
mia�y�my by� w tamtym prawdziwym Luwrze . - Cicho mi b�d�!
Czekajcie no... Gdzie� jest �w Canova? Pami�tam, byli�my tam z
Januarym... Sz�o si� jako�... Zaraz... - Je�eli panie pozwol�,
to wska�� im najbli�sz� drog� do Amora... to jest... Antoniego
Canovy...- rzek� dr Tomasz zdejmuj�c kapelusz i zbli�aj�c si�
w�r�d uk�on�w. Na d�wi�k mowy polskiej w jego ustach wszystkie
trzy dziewice odruchowo zbli�y�y si� do starej damy, jakby si�
przed zb�jc� chroni�y pod jej skrzyd�a. - Aa... - odezwa�a si�
babka wznosz�c g�ow� i mierz�c m�odego cz�owieka okiem do��
niech�tnym. - Dzi�kuj�, bardzo dzi�kuj�... - Panie daruj�, �e gdy
si� s�yszy... W Pary�u tak rzeczywi�cie... bardzo, bardzo rzadko
pl�t� Judym trac�c pewno�� n�g i j�zyka. - Pan stale w Pary�u? -
spyta�a ostro.
- Tak. Mieszkam tu od roku. Wi�cej ni� od roku, bo jakie�
pi�tna�cie miesi�cy... Nazywam si�... Judym Jako lekarz studiuj�
tutaj pewne... To jest w�a�ciwie... - Wi�c m�wi pan, �e jako
lekarz?...
- Tak jest - m�wi� dr Tomasz, obur�cz chwytaj�c si� w�tka
rozmowy, pomimo �e wyci�ga�a na wierzch kwestie tycz�ce si� jego
osoby, kt�rych nie znosi�. - Sko�czy�em medycyn� w Warszawie, a
obecnie pracuj� tutaj w klinikach, w dziedzinie chirurgii: - Mi�o
mi pozna� pana doktora... - cedzi�a dama do�� ozi�ble. - My
woja�ujemy, jak pan widzi, we czw�rk�, z k�ta w k�t. Niewadzka...
To moje dwie wnuczki, sieroty, Orsze�skie, a to ich i moja
najmilsza przyjaci�ka, panna Joanna Podborska. Judym k�ania� si�
jeszcze z wrodzonym pl�taniem si� n�g, gdy pani Niewadzka rzek�a
z akcentem �ywego interesu w tonie mowy: - Zna�am, tak nie myl�
si�, kogo� tego nazwiska, pana Judyma czy pann� Judym�wn�, na
Wo�yniu bodaj... zdaje si�, �e to tak, na Wo�yniu... A pan z ja-
kich okolic?
Dr Tomasz rad by by� udawa�, �e nie s�yszy tego pytania. Gdy
jednak pani Niewadzka zwr�ci�a ku niemu wejrzenie, m�wi�: - Ja
pochodz� z Warszawy, z samej Warszawy. I z bardzo byle jakich
Judym�w... - Dlaczeg� to?
- Ojciec m�j by� szewcem, a w dodatku lichym szewcem na Ciep�ej
ulicy. Na Ciep�ej ulicy... - powt�rzy� z k�uj�c� satysfakcj�.
Unikn�� wreszcie chwiejnego gruntu i grzecznych delikatno�ci, w
czym nie by� mocny i czego si� w przesadny spos�b obawia�. Panie
umilk�y i posuwa�y si� z wolna, r�wnolegle, szeleszcz�c sukniami.
- Bardzo si� ciesz�, bardzo... - m�wi�a spokojnie pani Niewadzka
- �e mia�am sposobno�� zawarcia tak mi�ej znajomo�ci. Wi�c pan
zbada� tutaj wszelkie dzie�a sztuki? Zapewne, mieszkaj�c stale,
w Pary�u... Jeste�my bardzo obowi�zane...
- Amor i Psyche b�dzie chyba w innym gmachu - rzek�a panna
Podborska. - Tak, w innym... Wyjdziemy na dziedziniec.
Gdy tam stan�li, pani Niewadzka zwr�ci�a si� do Judyma i z
imitacj� uprzejmo�ci rzek�a: - Tak ostro pan wymieni�
zatrudnienie swego ojca, �e czuj� si� prawdziwie upokorzon�.
Zechce mi pan wierzy�, �e nie zna�am intencji pytaniem o jakie�
tam koligacje sprawi� mu przykro�ci. Po prostu na��g starej baby,
kt�ra d�ugo �y�a i du�o ludzi na �wiecie widzia�a. Mi�o jest, to
prawda, zetkn�� si� z cz�owiekiem, kt�rego osoba m�wi o dawnych
rzeczach, ludziach, stosunkach, ale o ile� przyjemniej, o
ile�...przyjemniej... - Ojciec pana, ten szewc, robi� damskie
obuwie czy m�skie kamasze? - zapyta�a przymru�aj�c oczy m�odsza
z panien Orsze�skich. - Trzewiki, g��wnie trzewiki, w do��
odleg�ych jedna od drugiej chwilach przytomno�ci, najcz�ciej
bowiem robi� po pijanemu awantury, gdzie si� da�o. - No, to ju�
zupe�nie w g�owie mi si� nie mie�ci, jakim cudem pan zosta�
lekarzem, i do tego - w Pary�u! Panna Podborska cisn�a na
m�wi�c� spojrzenie pe�ne rozpaczliwego wstydu. - W tym, co nam
pan o sobie wyzna� - rzek�a stara jejmo�� - widz� du�o, du�o
odwagi. Doprawdy, �e po raz pierwszy zdarzy�o mi si� s�ysze� tak�
mow�. Prosz� pana doktora, jestem stara i r�nych ludzi
widzia�am. Ile razy zdarzy�o mi si� obcowa� z... indywiduami nie
nale��cymi do towarzystwa, z osobami... jednym s�owem, z lud�mi
pochodz�cymi ze stan�w zwanych - s�usznie czy nies�usznie, w to
nie wchodz� - gminem, to zawsze ci panowie usi�owali starannie
omin�� kwesti� swego rodowodu. Zna�am co prawda i takich - m�wi�a
jakby z pewnym zadumaniem - kt�rzy w jakim� okresie �ycia, zwykle
w m�odo�ci, przyznawali si� z emfaz� do swego stanu kmiecego czy
tam do czego�, a p�niej nie tylko �e ta ich demokratycznie-
che�pliwa prawdom�wno�� sz�a sobie na bory, na lasy, ale pr�cz
tego miejsce jej zajmowa�y jakie� herby przylepione do drzwiczek
karety, je�li j� fortuna postawi�a przede drzwiami mieszkania.
Judym u�miechn�� si� szyderczo, kilka krok�w szed� w milczeniu,
a p�niej zwr�ci� si� do panny Podborskiej z pytaniem: - Jakie�
wra�enie zrobi�a na pani Wenus z Milo ?
- Wenus... - rzek�a brunetka, jakby j� bo pytanie zbudzi�o ze snu
przykrego. Twarz jej obla� rumieniec, wnet znik� i skupi� si� w
prze�licznych ustach, kt�re nieznacznie drga�y.
- Ma calute�kie plecy poszarpane, jakby j� kto przez cztery dni
z rz�du pra� ekonomskim batem... rzek�a kategorycznie panna
Wanda. - Prze�liczna... - p�g�osem wym�wi�a panna Natalia,
zwracaj�c w stron� Judyma swe matowe oczy. Drugi raz doktor mia�
mo�no�� spojrze� w te oczy i znowu kr�tko go�ci�o we wszystkich
w�adzach jego duszy nieuchwytne zatrwo�enie. We wzroku tej
dziewczyny by�o co�, jakby zimny, niepo�yskuj�cy blask ksi�yca,
kiedy nad senn� ziemi� tarcza jego we mg�ach si� kryje. Panna
Podborska o�ywi�a si� i zaraz twarz jej ukaza�a wewn�trzne
wzruszenie. - Jaka� ona pi�kna! jaka� prawdziwa! Gdybym w Pary�u
mieszka�a, przychodzi�abym do niej... no, milion nie milion, ale
co tydzie�, �eby si� napatrze�. Grecy w og�le stworzyli �wiat
bog�w tak cudowny... Goethe... Us�yszawszy wyraz "Goethe" Judym
dozna� niesmaku, czyta� bowiem z tego poety co�, a nadto niegdy�.
Los zdarzy�, �e stara dama zatrzyma�a si� w przedsionku
prowadz�cym do sali "Amora i Psyche" i niemym makiem w du�ych
bladych oczach pyta�a Judyma o drog�. Kiedy si� znaleziono w
obliczu wyg�askanej grupy, owego malowid�a w bia�ym marmurze,
wszyscy umilkli. Judym ze smutkiem my�la�, �e w�a�ciwie rola jego
ju� si� sko�czy�a. Czu�, �e wyrwawszy si� z wiadomo�ci� o papie
z Ciep�ej nie mo�e towarzyszy� tym paniom i szuka� ich
znajomo�ci. Znowu w umy�le jego przesun�� si� pok�j "na Wolterze"
i stara, wstr�tna �ona concierge'a ze swymi wiekuistymi pytaniami
bez sensu. W chwili kiedy najbardziej nie wiedzia�, co czyni�,
i nie by� pewny, w jaki spos�b wypada si� rozsta�, pani Niewadzka
jakby zgaduj�c, o czym my�li, rzek�a: - Wybieramy si� do Wersalu
. Chcia�yby�my zobaczy� okolice, by� po drodze w S�vres , w
Saint-Clolzd... Te wartog�owy p�dzi�yby z miejsca na miejsce
dzie� i noc, a ja formalnie upadam. Czy je�dzi�e� pan do Wersalu?
Jak wygodniej? Kolej�? Pisz� tu o jakim� tramwaju pneumatycznym.
Czy to co lepszego ni� poci�g? - W Wersalu by�em dwa razy tym
w�a�nie tramwajem, kt�ry wyda� mi si� bardzo dogodny. Idzie
wprawdzie wolno, pewnie dwa razy wolniej ni� wagon kolejowy, ale
za to daje mo�no�� obserwowania okolicy i Sekwany. - A wi�c
jedziemy tramwajem! - zawyrokowa�a panna Wanda.
- O kt�rej�e godzinie wychodzi st�d ten c z u p i r a k?
- Nie pami�tam, prosz� pani, ale to tak �atwo si� dowiedzie�.
Stacja g��wna mie�ci si� tu� obok Luwru. Je�eli panie pozwol�...
- O! czyli� �mia�yby�my pana trudzi�...
- Ale dowie si� pan, co to szkodzi, moja babciu.
Pan tutejszy, pary�anin... - deklamowa�a panna Wanda odrobin�
parodiuj�c ton mowy Judyma. Tomasz k�aniaj�c si� odszed� i
zadowolony, jakby mu si� przytrafi�o co� nies�ychanie pomy�lnego,
bieg� p�dem ku stacji tramwajowej na Quai du Louvre. W mgnieniu
oka wyszuka� konduktora, wbi� sobie w g�ow� wszystkie godziny
oraz minuty i wraca� prostuj�c si� co chwila i poprawiaj�c
krawat... Kiedy zawiadamia� te panie o terminie odjazdu i
udziela� im wskaz�wek, jak si� kierowa� w Wersalu, panna Wanda
wypali�a: - A wi�c jedziemy do Wersalu. Bagatela! Do samego
Wersalu... Jedziemy tramwajem jakim� tam a pan z nami. Zanim
Judym zdo�a� zebra� my�li, doda�a: - Ju� babcia orzek�a, �e
malgr� tout mo�e pan jecha�...
- Wanda! - z rozpacz� prawie zgrzytn�a pani Niewadzka rumieni�c
si� jak dziewcz�tko Po chwili zwr�ci�a si� do Judyma i usi�owa�a
wywo�a� przyjazny u�miech na dr��ce jeszcze wargi: - Widzi pan,
co to za diabe� czubaty, cho� ju� dopomina si� o d�ug� sukni�...
- Czy istotnie pozwoli�yby panie towarzyszy� sobie do Wersalu? -
Nie �mia�abym prosi� pana, bo to mo�e przerwie zaj�cia, ale
by�oby nam bardzo przyjemnie. - Bynajmniej... By�bym wielce
szcz�liwy... Tak dawno... - b�ka� Judym - Panie, o dziesi�tej! -
rzek�a do niego panna
Wanda z palcem wzniesionym do g�ry i wykonywuj�c oczami ca�y
szereg plastycznych znak�w porozumienia. Doktor ju� lubi� t�
dziewczyn� zupe�nie jak dobrego kole�k�, z kt�rym mo�na papla�
bez miary o wszystkich rzeczach i niekt�rych innych. Trzy osoby
starsze od panny Wandy zachowywa�y niezgrabne milczenie. Judym
czu�, �e wtargn�� do towarzystwa tych pa�. Rozumia� sw� ni�szo��
spo�eczn� i to, �e jest w tej samej chwili szewskim synem tudzie�
aspirantem do "towarzystwa". Odr�nia� w sobie te obydwie
substancje i do krwi gryz� doln� warg�. Po obejrzeniu medalion�w
Davida d'Angers, z kt�rych kilka wnios�o do serc obecnych co� jak
gdyby modlitw�, wycofano si� z muzeum na dziedziniec, a stamt�d
na ulic�. Stara pani przywo�a�a fiakra i o�wiadczy�a swoim
pannom, �e jad� do sklep�w Judym po�egna� je z elegancj�, kt�rej
w tym w�a�nie momencie pierwszy raz w �yciu za�ywa� - i oddali�
si�. Na pi�trze omnibusu d���cego w stron� Vincennes wpad� w
g��bokie i misterne rozmy�lania. By�o to w jego �yciu zdarzenie
kapitalne, co� w rodzaju otrzymania patentu albo fabrykacji
pierwszej samoistnej recepty. Nigdy jeszcze nie zbli�a� si� do
takich kobiet. Mija� je tylko nieraz na ulicy, widywa� czasem w
powozach i marzy� o nich z nieugaszon� t�sknot�, w skryto�ci
ducha, do kt�rej nie ma przyst�pu my�l kontroluj�ca. Jak�e
cz�sto, b�d�c uczniem i studentem, zazdro�ci� lokajom ich prawa
przypatrywania si� tym istotom cielesnym, a przecie� tak podobnym
do cudnych kwiat�w zamkni�tych w czarownym ogrodzie. Zarazem
przysz�y mu na my�l jego kobiety: krewne, znajome, kochanki...
Ka�da mniej lub wi�cej podobna do m�czyzny z ruch�w, z
ordynarno�ci, z instynkt�w. My�l o tym by�a tak wstr�tn�, �e
przymkn�� oczy i z najg��bsz� rado�ci� s�ucha� szelestu sukien,
kt�rego jeszcze uszy jego by�y pe�ne. Ka�dy bystry ruch nogi
wysmuk�ych panien by� jak drgnienie muzyczne. Po�yski �licznych
mantylek, r�kawiczek, lekkich krez otaczaj�cych szyje, roznieca�y
w nim jakie� szczeg�lne, nie tyle nami�tne, ile estetyczne
wzruszenie. Nazajutrz wsta� wcze�niej ni� zwykle i z wielkim
krytycyzmem zbada� sw� garderob� we wszystkich jej postaciach.
Oko�o dziewi�tej wyszed� z domu, a �e czasu by�o jeszcze a�
nadto, postanowi� i�� piechot�. Przeciskaj�c si� w�r�d t�umu
rozmy�la� o dyskursie, jakim bawi� b�dzie te panie, uk�ada� w
my�li ca�e dialogi nad wyraz wdzi�czne, a nawet flirtowa� w
imaginacji, co a� do owej chwili poczytywa� by� za plugastwo.
Przy stacji tramwaj�w by�o pusto. Judym zatrzyma� si� pod jednym
z drzew i pe�en nie pokoju oczekiwa� przybycia wczorajszych
znajomych. Co chwila rozlega� si� ryk statk�w nurzaj�cych si� w
falach Sekwany, wrza� turkot omnibus�w na mostach i przyleg�ych
ulicach. Po tamtej stronie rzeki wybi�a gdzie� czystym d�wi�kiem
godzina dziesi�ta. Judym s�ucha� tego g�osu jakby uroczystego
s�owa zapewnienia, �e pi�kne istoty nie przyjd�, �e nie przyjd�,
�e nie przyjd� dlatego mianowicie, �e on ich oczekuje. On, Tomasz
Judym, Tomek Judym z Ciep�ej ulicy. Sta� tak, patrz�c na szar�,
ci�k� wod� i szepta� do siebie: - Ulica Ciep�a, ulica Ciep�a...
By�o mu nad wszelki wyraz g�upio, jako� niesmacznie i gorzko. W
dalekim kra�cu przelotnego wspomnienia snu� si� obraz brudnej
kamienicy... Podni�s� g�ow� i otrz�sn�� si�. Obok niego
przesuwali si� ludzie wszelkiego typu, a mi�dzy innymi w�drowny
herold "Intransigeanta" d�wigaj�cy na wysokim dr�gu tre��
ostatniego numeru tej gazety przyklejon� do poprzecznej deski.
W owej chwili roznosiciel spu�ci� og�oszenie na d�, wspar� si�
na jego kiju i gaw�dzi� ze znajomym. Tytu� gazety skojarzy� si�
w umy�le Judyma z przer�nymi my�lami, ,w kt�rych szeregu b��ka�o
si� uprzykrzone, niemi�e, bolesne prawie poj�cie: ulica Ciep�a,
ulica Ciep�a... O rodzinie swej, o warunkach, w jakich �ywot jej
up�ywa, my�la� w owej chwili niby o czym� niezmiernie obcym, niby
o typie pewnej familii ma�omieszcza�skiej, kt�ra n�dzn�
egzystencj� swoj� p�dzi�a za panowania kr�la Jana Kazimierza. Te
damy, kt�re zobaczy� dnia poprzedniego, sta�y si� dla� tak szybko
istotami bliskimi, siostrzanymi, przez wykwintno�� swych cia�,
sukien, ruch�w i mowy. �al mu by�o, �e nie przychodz�, i prawie
niezno�ni� na sam� my�l, �e mog� nie przyj�� wcale. Je�eli tak
b�dzie, to dlatego, �e z tych szewc�w wiedzie sw�j "rodow�d".
Postanowi� jecha� do Wersalu, uk�oni� si� im z daleka i
wymin��... C� go mog� obchodzi� jakie� panny z arystokracji "czy
tam z czego"? Chcia�by tylko zobaczy� raz jeszcze, przyjrze� si�,
jak toto chodzi, jak patrzy na byle obraz ciekawymi oczami...
"Ju�ci� - my�la� gapi�c si� na wod� - ju�ci� jestem cham, to nie
ma co..: Czyli� umiem si� bawi�, czym kiedy pomy�la� o tym, jak
nale�y si� bawi�? Grek po�ow� �ycia przep�dza� na umiej�tnej
zabawie. W�och �redniowieczny udoskonali� sztuk� pr�nowania, to
samo takie kobiety... Ja bym si� zabawi� na wycieczce, ale z kim?
Z kobietami mego stanu, z jakimi�, przypuszczam, pannami
<<miastowymi>>, ze studentkami, z bia�og�owami jednym s�owem, co
si� nazywa. Ale z tymi! To jest tak jakby wiek dziewi�tnasty,
podczas kiedy ja �yj� jeszcze z prapradziadkami na pocz�tku
osiemnastego. Nie posiadam sztuki rozmawiania, zupe�nie jakby
pisarz prowentowy chcia� uk�ada� dialogi � la Lukian dlatego, �e
umie pisa� pi�rem... Nie bawi�bym si�, tylko bym dba�, �eby nie
zrobi� czego� z szewska. Mo�e to i lepiej... Ach, jak to
dziwnie... Ka�da z tych bab tak jako� �ywo interesuje cz�owieka,
ka�da; nawet ta stara; to istota nowoczesna, wyobrazicielka tego,
co tytu�ujemy kultur�. A ja, c� ja... szewczyna..." - Nie
powiedzia�am, �e doktorek b�dzie ju� na nas czeka�! - zawo�a�a
tu� za nim panna Wanda. Judym odwr�ci� si� pr�dko i ujrza� przed
sob� wszystkie cztery znajome. Twarze ich by�y weso�e. W�r�d
mi�ej rozmowy panie wdrapa�y si� na imperial, Judym z precyzj�
windowa� tam babci�. Gdy si� znalaz�y tak wysoko, przed oczyma
ich ukaza�a si� ruchliwa to� Sekwany. P�dzi�a mi�dzy granitowymi
brzegi zdyszana, udr�czona, jakby w ostatnim wysi�ku robi�a
bokami. Nieczysta, zg�stnia�a, bura, prawie ciemna woda, w kt�rej
chlupa�y parostatki rycz�c co chwila, sprawia�a smutne wra�enie,
jak niewolnica, kt�rej szczup�e r�ce obracaj� ci�kie �arna. -
Jaka ma�a, jaka w�ska... - m�wi�a panna Joanna
- Phi!... wygl�da jak wnuczka Wis�y!
- Zupe�na karykatura Izary... - rzek�a panna Natalia.
To prawda! Panno Netko, pami�ta pani Izark�, Izuni�, nasz�
jasnozielon�, czyst� jak �za... - unosi�a si� panna Wanda. - Ech,
jak �za... - wtr�ci� Judym
- Co, nie wierzy pan! Babciu, ten pan formalnie wyzna�, �e nie
wierzy w czysto�� Izary. - Rzeczywi�cie, jaka� to okropna woda! -
m�wi�a wiekowa dama usi�uj�c zamaza� co pr�dzej ostatnie s�owa
panny Wandy, kt�re nie wiedzie� czemu wywo�a�y rumieniec jak
przelotny ob�oczek na twarzy panny "Netki". W chwili kiedy Judym
zamierza� spe�ni� co� statystycznie- uczonego o wodzie Sekwany,
tramwaj bekn�� przeci�gle i wyginaj�c swe wagony na zwrotnicach,
niby cz�onki d�ugiego cielska, posun�� si� wzd�u� brzegu czarnej
rzeki. Ga��zie kasztan�w z d�ugimi li��mi ko�ysa�y si� tu� obok
twarzy jad�cych. Sadza i ostre py�y miejskie w�ar�y si� ju� w
jasn� zielono�� mi�kkich powierzchni i ob��czy�y je z wolna jak
gdyby w �nied� rudaw�. Dzie� by� chmurny. Co chwila przemyka�y
si� nad okolic� ju� to g��bokie cienie ob�ok�w, ju� popielate
�wiat�o zas�pionego przedpo�udnia. Ale nikt na to uwagi nie
zwraca�, gdy� przyci�ga�y wszystk� domki z r�owego kamienia na
przedmiejskich ulicach. - C� to za kamienie? Co za kamienie,
panie, panie? - nastawa�a panna Wanda. Zanim jednak zd��y� zebra�
my�li, ju� mu da�a pok�j, z u�miechem zwracaj�c g�ow� w przeciwn�
stron�. Nad ogrodami, kt�re ze wzg�rza zbiega�y tam ku rzece,
unosi� si� i wype�nia� ca�e powietrze zapach r� upajaj�cy,
rozkoszny... Gdzieniegdzie mi�dzy drzewami wida� by�o ogromne
rabaty przebijaj�ce si� na zewn�trz zielonej zas�ony p�omieniem
p�sowej i ��tej barwy. Judym obserwowa� twarze swych pa�.
Wszystkie nie wy��czaj�c staruszki by�y jakby natchnione.
Zwraca�y si� mimo ch�ci w kierunku �r�d�a prze�licznej woni i z
przymkni�tymi powiekami, z u�miechem na wargach wci�ga�y j�
nozdrzami. Szczeg�lniej twarz panny Natalii przykuwa�a w owej
chwili jego uwag�. Ta istota, poch�oni�ta przez zapach r�any,
zdawa�a si� by� niby jasny motyl, dla kt�rego ten kwiat zosta�
stworzony i kt�ry sam jeden ma do niego tajemnicze prawo.
Spomi�dzy ogrod�w wydziera�y si� tu i �wdzie sczernia�e mury i
kominy fabryk, podobne do wstr�tnego kad�uba i obmierz�ych
cz�onk�w jakiego� paso�yta, kt�ry z brudu si� rodzi i nim �yje.
Nad wod� i daleko wzd�u� brzegu wlok�y si� domy przedmie�cia
biedne, ordynarne i ma�e. W pewnym miejscu otworzy� si� przed
wzrokiem, jak czelu��, sk�ad w�gla roztrz�saj�cy na s�siednie
�ciany, drzwi i okna sw�j czarny oddech. Daleko w przestrzeni
wida� by�o przymglony las Meudon. - C� pani si� najbardziej
podoba�o w Pary�u?- rzek� Judym do panny Natalii, kt�ra obok
niego siedzia�a. By�o to jedno z zapyta� przygotowanych jeszcze
wczoraj, jak lekcja. - W Pary�u? - m�wi�a rozci�gaj�c ten wyraz
z u�miechem na �licznych wargach. - Podoba mi si�, to jest
sprawia mi przyjemno��, wszystko... Ruch, �ycie... Jest to jak
burza! Na przyk�ad w okolicy Gare Saint-Lazare - nie wiem, jak
si� ta ulica nazywa gdy si� jedzie w powozie i gdy si� widzi tych
ludzi p�dz�cych trotuarami, te fale, fale... Hucz�ca pow�d�...
Raz widzia�am pow�d� okropn� u stryja, w g�rach. Woda nagle
wezbra�a... Wtedy chcia�o si� wo�a� na ni�: wy�ej, pr�dzej, le�!
Tu to samo...
- A pani? - zapyta� Judym pann� Wand�.
- Mnie... to samo... - m�wi�a pr�dko - a opr�cz tego Louvre.
Tylko nie ten malowany. Fe!.. Wa� pan, tamten. Teraz, rozumie
si�, skieruje pan swoje pytanie do "ciotki" Joasi, chocia� od nie
trzeba by�o zacz��, bo ona jest nauczycielk� i kochaneczk�. Widzi
jegomo�� - ma�a rzecz, a wstyd. Ot� ja panu powiem. Pannie Joasi
podoba si� primo "Rybak" secundo "My�l", trzecio "Wenus",
czwarto... Zreszt� nam si� wszystkim ogromnie podoba i "Rybak"
i "My�l"... Babci... - C� to za my�l?
- To pan tego nawet nie wie! A wiecie co... "My�l" wymalowana,
w nowym ratuszu. Z zamkni�tymi oczami, chuda, m�oda dla mnie
osobi�cie wcale nie�adna. - Ach, w ratuszu...
- W ratuszu, ach... Teraz "Rybak" w galerii jakiej to?..
- W�a�nie ciekawi jeste�my, w jakiej? O to nam tylko chodzi.. w
jakiej... - wtr�ci�a babka. - Zaraz... My�li babunia, �e takiego
g�upstwa nie wiem. O, przeprasza si� delikatnie szanown�
publiczno��: za Sekwan�, w tym ogrodzie, gdzie to woda i te
kaczki z czubami... - Luksemburskim... - szepn�a panna Natalia:
- W Ogrodzie Luksemburskim!
- Zna pan "Rybaka" Puvis de Chavannes'a?- rzek�a panna Podborska.
- "Rybaka"? nie przypominam sobie...
- Taki z pana znawca i pary�anin - drwi�a panna Wanda wydymaj�c
wargi ze - Albo� to ja jestem znawca i pary�anin? Ja jestem
pospolity chirurg... Kiedy to m�wi�, ukaza� mu si� obraz, o
kt�rym by�a mowa. Widzia� go przed rokiem i uderzony
niewypowiedzian� si�� tego arcydzie�a zachowa� je w pami�ci. Z
czasem wszystko, co stanowi samo malowid�o, szczeg�ln�
rozwiewno�� barw, rysunek figur i pejza�u, prostot� �rodk�w i
ca�� jakby fabu�� utworu, przywali�y inne rzeczy i zosta�o tylko
czuj�ce wiedzenie o czym� nad wszelki wyraz bolesnym. Wspomnienie
owo by�o jak m�tne echo czyjej� krzywdy, jakiej� ha�by
bezprzyk�adnej, kt�rej nie byli�my winni, a kt�ra przecie zdaje
si� wo�a� na nas z ziemi dlatego tylko, �e byli�my jej �wiadkami.
Panna Joanna, kt�ra rzuci�a pytanie o "Rybaka", siedzia�a na
ko�cu �awki za obydwiema panienkami i babci�. Czekaj�c odpowiedzi
wychyli�a si� troch� i uwa�nie przygl�da�a Judymowi. Ten, z
konieczno�ci, patrz�c w te oczy jasne, prawdziwie jasne,
podniecony ich wynurzeniem zachwytu, kt�re zast�powa�o w
zupe�no�ci tysi�c s��w opisu p��tna Puvis de Chavannes'a, zacz��
przypomina� sobie nawet barwy, nawet pejza�. Uniesienie tych oczu
zdawa�o si� przytacza� mu obraz, podpowiada� dawno zatarte
wra�enie. Tak, pami�ta�... Chudy cz�owiek, a w�a�ciwie nie
cz�owiek, lecz antropoid z przedmie�cia wielkiej stolicy, obros�y
k�akami, w koszuli, kt�ra si� na nim ze staro�ci rozlaz�a, w
portkach wisz�cych na spiczastych ko�ciach bioder, sta� znowu
przed nim ze sw� podrywk� zanurzon� w wod�. Oczy jego spoczywaj�
niby to na pa��kach trzymaj�cych siatk�, a jednak widz� ka�dego
cz�owieka, kt�ry przechodzi. Nie szukaj� wsp�czucia, kt�rego nie
ma. Ani si� �al�, ani p�acz�. "Oto jest po�ytek wasz ze
wszystkich si� moich, z ducha mojego..." - m�wi� do�y jego oczu
zapad�ych. Stoi tam ten wyobraziciel kultury �wiata, przera�aj�cy
produkt ludzko�ci. Judym przypomnia� sobie nawet uczucie
zdumienia, jakie go zdj�o, gdy s�ysza� i widzia� wra�enie innych
os�b przed tym obrazem. Skupia�y si� tam t�umy wielkich dam,
strojnych i pachn�cych dziewic, m�czyzn w "mi�kkie szaty
odzianych". I t�um ten wzdycha�. �zy ciche p�yn�y z oczu tych,
kt�rzy tam przyszli obarczeni �upami. Pos�uszni rozkazowi
nie�miertelnej sztuki przez chwil� czuli, jak �yj� i co stwarzaj�
na ziemi. - Tak - rzek� Judym - prawda, widzia�em ten obraz Puvis
de Chavannes'a w Galerii Luksemburskiej. Panna Joanna cofn�a si�
za rami� pani Niewadzkiej. Doktor ujrza� tylko jej bia�e czo�o
otoczone ciemnymi w�osami. - Jak tam panna Netka becza�a... Jak
becza�a!... szepn�a Judymowi panna Wanda prawie do ucha.-Zreszt�
my wszystkie... Mnie samej lecia�y z oczu �zy takie ogromne jak
groch z kapust�. - Ja nie mam zwyczaju... -
u�miechn�a si� panna Natalia. - Nie? - spyta� doktor, leniwie
mierz�c j� wzrokiem.
- Bardzo mi �al by�o tego cz�owieka, szczeg�lniej tych jego
dzieci, �ony... Wszystko to takie chude, jakby wystrugane z
patyk�w, podobne do suchych witek chrustu na pastwisku... -m�wi�a
rumieni�c si� a jednocze�nie z u�miechem przymykaj�c oczy. - Ten
"Rybak" zupe�nie podobny jest do Pana Jezusa, ale to jak dwie
krople wody. Niech babcia powie... - "Rybak"? A tak, podobny,
istotnie... - m�wi�a stara pani, zaj�ta rozpatrywaniem
krajobrazu. Tramwaj wjecha� w ulic� miasteczka S�vres i zatrzyma�
si� przed pi�trowym domem. Podr�ni z imperialu mogli zajrze�
wprost do numer�w austerii. Nie by� to widok dla panien. Pijany
�o�nierz, w kepi na bakier, obejmowa� wp� wstr�tn� dziewczyn�
i para ta wychyliwszy si� z okna robi�a do jad�cych ma�pie miny.
Na szcz�cie tramwaj pu�ci� si� w dalsz� drog�. Ledwie wydosta�
si� za ostatnie domy mie�ciny, na pust� i smutn� przestrze� w
szczerym polu, �ciemni�o si� raptem. Zerwa� si� ostry wiatr. Las
najbli�szy obl�k� si� w jak�� szar� ciemno�� i wkr�tce g�sty,
gruby deszcz sypn�� jak ziarno. W wagonach powsta�a panika. Smugi
deszczu, wdziera�y si� pod daszek tn�c z boku i zalewa�y �awki.
Wszystkie panie zbi�y si� w gromadk� i w miejscu najbardziej
zas�oni�tym otuli�y si� sukniami, ile mog�y. Judym po rycersku
os�ania� je od deszczu swoj� figur�. Gdy tak sta�, plecami
wsparty o por�cz, zauwa�y� wysuni�t� z g��bi mn�stwa skupionych
sukien czyj�� n�k�. Stopa w p�ytkim lakierowanym pantofelku na
wysokim obcasie wspiera�a si� o �elazny pr�t balustrady, a
wysmuk�a noga w czarnej, jedwabnej po�czosze ods�oni�ta by�a
daleko. Judym przemy�liwa�, komu nale�y przypisa� ten uroczy
widok. Poczytywa� go za wynik trafu i nieuwagi, tote� l�ka� si�
wznie�� oczy i tylko z cienia rz�s spe�nia� z�odziejstwo z
w�amaniem si� i premedytacj�. Poci�g wszed� w olbrzymi� alej�
wersalsk�. Rozros�e, odwieczne drzewa zas�oni�y nieco podr�nych
od deszczu Panie stara�y si� jako tako otrz�sn�� i wyg�adzi� swe
szaty. �liczna n�ka nie znika�a. Krople deszczu pryska�y na
b�yszcz�c� sk�r� str�caj�c niby uderzeniami palc�w lekki py� z
kr�tkiej przyszwy i gin�y w mi�kkim jedwabiu. Judym wiedzia� ju�
teraz, czyja to w�asno��. Podni�s� oczy na twarz panny Natalii
i uczu�, jak zatapiaj� si� w nim zimne k�y rozkoszy. Panienka
mia�a, jak zwykle, oczy spuszczone Czasami tylko jej brwi, dwie
linijki nieznacznie zgi�te, unosi�y si� nieco wy�ej, niby dwie
d�wignie ci�gn�ce do g�ry uparte powieki. Na wargach, z kt�rych
dolna by�a leciutko odchylona, sta� u�miech nieopisany, u�miech
pe�en jadu i swawoli. "Ach, tak..." - my�la� Judym przypatruj�c
si� tej twarzy szczeg�lnej Panna Natalia wyczu�a wzrok jego.
Barwa jej policzk�w przesz�a w blado��, kt�ra, zdawa�o si�,
roztopi�a w sobie u�mieli otaczaj�cy usta. W�wczas jeszcze
bardziej modrymi sta�y si� cienie doko�a zamkni�tych oczu i
ostrzejsz� linia chrz�stkowatego nosa. Tramwaj zajecha� do��
szybko na plac przed pa�acem wersalskim i podr�ni spiesznie
opu�cili jego obmok�� g�rn� platform�. Doktor zdoby� i utorowa�
dla swych towarzyszek miejsce w ma�ej budce stacyjnej, gdzie
wbi�o si� tyle os�b, �e literalnie trudno by�o poruszy� r�k�.
Zdarzy�o si�, �e doktor Tomasz sta� za plecami panien Joanny i
Natalii. Reszta pasa�er�w tramwaju t�ocz�c si� do budyneczku w
rejteradzie przed deszczem wprost z�o�y�a cia�o ostatniej z tych
panien na piersiach Judyma. Twarz jej znajdowa�a si� tu� obok
jego w�s�w. Rozstrz�pione przez mod� i deszcz p�owe w�osy panny
Natalii snu�y si� po jego twarzy, ustach, oczach, wywo�uj�c
wstrz�saj�ce dreszcze. W ca�ym zgromadzeniu panowa�o milczenie.
Przerywa� je tylko ci�ki oddech jakiego� astmatycznego grubasa.
Deszcz nieprzerwanymi strugami, z chlupaniem �cieka� z daszka i
zas�ania� otwarte drzwi jakby ciemn� kotar�. W pewnej chwili
panna Natalia usi�owa�a poruszy� si�, ale tylko lewym ramieniem
opar�a si� na barku Judyma. W�wczas jeszcze wyra�niej zarysowa�
si� przed jego rozmarzonymi oczyma profil jej twarzy. Chcia�a o
czym� m�wi�, ale tylko u�miechn�a si� pr�dko... W pewnej chwili
unios�a wiecznie spuszczonych powiek i przez moment czasu �mia�o,
badawczo, upajaj�co patrza�a mu w oczy. Tu� obok drzwi sta�a pani
Niewadzka. Mia�a najwi�cej ze wszystkich powietrza, a mimo to
dech jej by� ci�ki, a twarz mocno czerwona. - Wiecie wy, moje
pannice - rzek�a swym szeptem dono�nym - �e wola�abym mokn�� na
deszczu, ni� �yka� oddechy tych m a r s z a n d e w e n � w. -
Sk�d�e babcia wie, �e to s� marchands de vin ?
- Bagatela! - rzek�a staruszka b�yskaj�c wypuk�ymi oczyma. - Dm�
mi wprost na twarz dwie skwa�nia�e piwnice i jeszcze si� b�dzie
pyta�a, sk�d wiem... M�wi�a to do panny Wandy, ale Judym s�ysza�
ich rozmow�. Co do niego, to nie mia� wcale zamiaru przek�ada�
deszczu nad �cisk w lokalu tramwajowym, Rzek� jednak do pani
Niewadzkiej po polsku: - Mogliby�my rzeczywi�cie pr�dko przeby�
plac. To blisko.., Ale panie zmokn�... Nie mamy nawet parasola...
M�wi�c te s�owa poda� si� nieco naprz�d, jak gdyby mia� zamiar
wyprowadzi� starsz� pani� z t�umu. Wtedy ca�e jego cia�o zetkn�o
si� z cia�em panny Natalii, odzianym w delikatne, wiotkie suknie.
Rozp�omienionymi oczyma wpatrywa� si� w blade, zimne, kamienne
rysy twarzy o spuszczonych powiekach. Deszcz z wolna ustawa� i
tylko z rynny s�siedniego domu zlewa�a si� z nieustaj�cym g�o�nym
szelestem struga wady. Kilku m�czyzn uzbrojonych w parasole
wysun�o si� z domku. Wolnego miejsca przyby�o, a mimo to panna
Natalia przez zachwycaj�c� chwil� nie zmienia�a swej sytuacji.
Wreszcie i ona posu