64
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 64 |
Rozszerzenie: |
64 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 64 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 64 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
64 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
TYTUL: Demony
AUTOR: Jan Brzechwa
OPRACOWAL : Adam Ciarcinski ([email protected])
----------------------------------------------------------------
---------
Klara by�a ol�niewaj�co pi�kna. Okre�lenie to, je�li nie ma
zatr�ca� zwyk�ym komuna�em, wymaga dok�adniejszych wyja�nie�.
Nie zamierzam na�ladowa� biskupa Agostino Nifo, kt�ry ze
smakowit� lubie�no�ci� opisywa� najskrytsze wdzi�ki Joanny
Arago�skiej. By�by to obraz k�amliwy i samochwalczy, gdy� nigdy
nie dost�pi�em szcz�cia ogl�danla Klary w jej ol�niewaj�cej, jak
mog�em si� domy�la�, nago�ci. I musz� wyzna�, �e domy�lno�� t�
posuwa�em do ostatecmych granic. Wizje nagiego cia�a Klary
wype�nia�y mi bezsenne noce, przybiera�y form� uporczywej
obsesji, by�y bezwstydnie wyraziste, doprowadza�y mnie do
ob��dnych uroje�. Kto nie prze�ywa� szczytowego napi�cia
nami�tno�ci, zdolnego popchn�� do akt�w samab�jczej lub te�
zbrodniczej desperacji, ten nie potrafi mnie zrozumie�.
Zwierzenia poni�sze przeznaczam dla os�b mojego pokroju, dla
nielicznych op�ta�c�w, nawiedzonych przez rozpaczliw�, bolesn�
psychoz� mi�o�ci. Przeznaczam je dla tych, kt�rym, tak jak mnie,
w straszliwej m�ce po��dania odm�wiono mi�osierdzia.
Powracam jednak do tematu, do opisu urody Klary i niechaj mnie
nikt nie pos�dza o za�lepienie. A zreszt�... Jakie� s� obiektywne
sprawdziany?
Jej twarz o mi�kkim, �agodnym owalu posiada�a zmienno�� rys�w
nieuchwytn� dla oka. By�o to zjawisko niewyt�umaczalne, kt�re
sprawia�o, �e �aden malarz nie umia� odda� wiernie osobliwego
charakteru tej twarzy, a ka�de zdj�cie, nawet migawkowe,
okazywa�o si� poruszone i niewyraziste.
Ze spojrze� Klary emanowa�o odczuwalne ciep�o. Zdawa�o si�, �e
jej oczy s� wype�nione substancj� promieniotw�rcz�. W�a�nie oczy.
Bowiem serce jej odznacza�o si� mro��cym ch�odem.
�uki brwi i ledwie dostrzegalne poruszenia k�cik�w ust posiada�y
wymow� wyrazistsz� od s��w. Mo�na z nich by�o wyczyta� utajone
reakcje na najdrobniejsze odchylenia w zachowaniu, mowie,
spojrzeniu, ge�cie. By�a na nie uwra�liwiona jak niekt�re ro�liny
na zmienno�� �wiat�a.
W�osy mia�a z�ociste, wpadaj�ce chwilami w rudawy odcie� i ta
sama z�ocisto�� okrywa�a jej r�ce i ramiona. Nos, pozbawiony
klasycznej pospolito�ci, z lekka zadarty, pe�en by� dziewcz�cego
zdziwienia i przekory. Patrz�c na� odczuwa�o si� ch��
przesuni�cia po jego grzbiecie ma�ym palcem. Tak, w�a�nie ma�ym
palcem. Kszta�t ucha i jego r�owa przezroczysto�� przypoznina�y
w�osk� kame�, cyzelowan� na oczach podr�nika przez kapryjskiego
artyst�.
Usta Klary tylko na poz�r pozbawione by�y wyrazu. Dopiero kiedy
si� rozchyla�y, zaczyna�y wabi� wilgotn� �wie�o�ci�, stawa�y si�
pe�ne obietnicy, przyprawia�y o zawr�t g�owy. Tak, dla ust Klary,
dla jednego poca�unku mo�na by�o zapomnie� o wszelkich wi�zach,
obowi�zkach, godno�ci.
Opis szczeg��w tej niepospolitej twarzy nie mo�e da� o niej
pe�nego wyobra�enia, tak jak z opisu nie mo�na pozna� fali ani
ob�oku na wietrze, ani lec�cego ptaka w ich nieustannym ruchu i
zmienno�ci.
O r�kach Klary m�wiono, �e... stworzone s� do gry na harfie, do
lepienia w glinie, do g�askania marmuru. M�wiono? Ja tak m�wi�em,
gdy� mimo wra�liwo�ci na pi�kno nie posiadam daru umiej�tnego
okre�lania go s�owami.
Ch�d jej by� powolny a p�ynny, jak gdyby chcia�a ukaza� w nim
wszystkie powaby swojej kibici, chocia� robi�a to nie�wiadomie.
By�a zreszt� ca�kowicie nie�wiadoma swojej urody i jej
oddzia�ywania. Tak do niej przywyk�a, �e przesta�a j� odczuwa�.
Beznami�tna i ch�odna, do powierzchowno�ci swej nie przywi�zywa�a
wagi, a to, co fascynowa�o m�czyzn, j� sam� niecierpliwi�o i
nape�nia�o uczuciem nudy. Mia�a zbyt rozleg�e zainteresowania
intelektualne. Pasjonowa�a si� bakteriologi�. Przed wojn�
pracowa�a pod kierunkiem profesora Turleja. Ca�e dnie sp�dza�a
w laboratorium. Urod� sw� traktowa�a jak z�o konieczne, kt�re
utrudnia i komplikuje jej �ycie, a moj� admiracj� przyjmowa�a
tylko dlatego, �e ceni�a mnie jako ornitologa, kt�rego prace
naukowe zyska�y do�� szeroki rozg�os. Ilekro� jednak pr�bowa�em
nak�oni� j� do wys�uchania moich wyzna�, jednym przewrotnym
zdaniem zmienia�a temat i kierowa�a rozmow� w stron� naszych
wsp�lnych zainteresowa� przyrodniczych. Jak�e cz�sto przeklina�em
w duszy ca�� moj� wiedz� i wszelk� nauk�, a zazdro�ci�em
Marianowi jego zawodu artysty.
Byli�my bli�niakami i osoby postronne dopatrywa�y si� w nas
uderzaj�cego podobie�stwa. Przypisuj� to jednak u�omnej ludzkiej
spostrzegawczo�ci, gdy� stanowili�my typy ca�kowicie odr�bne. O
ile ja odznacza�em si� pogod�, otwarto�ci� i weso�ym
usposobieniem, o tyle Marian �atwo poddawa� si� melancholii, by�
mrukliwy i ma�om�wny, unika� towarzystwa. Podczas rozmowy z nim
odnosi�o si� wra�enie, �e my�lami jest nieobecny. I chocia�
��czy�a nas bliska braterska za�y�o�E� nie potrafi�bym twierdzi�,
te zna�em go lepiej ni� kogokolwiek z przyjaci� lub chocia�by
przygodnych znajomych. Odnosi�em si� do niego jak do m�odszego
brata, otacza�em go opiek�, stara�em si� u�atwi� mu egzystencj�.
W przeciwie�stwie do mnie Marian nie budzi� sympatii. Ceniono
jego talent, ale zarzucano mu egoizm i niewdzi�czno�� w stosunku
do mnie. Powiedzia�bym, �e mia� w sobie co� z �a�osnej, a
r�wnocze�nie odpychaj�cej osobowo�ci Van Gogha. Obrazy Mariana,
wystawiane w Pary�u, w Hadze, w Monte Carlo, wywo�ywa�y
najbardziej kontrowersyjne opinie. Obok entuzjastycznych recenzji
ukazywa�y si� w prasie s�owa pot�pienia, a nawet szyderstwa, W
moim przekonaniu Marian by� genialny, tote� nie szcz�dzi�em
pieni�dzy na zaspokojenie jego potrzeb. Szczeg�lny m�j podziw
budzi�y miniatury na ko�ci s�oniowej w stylu malarstwa
staroperskiego. Materia�, kt�ry mu do tego s�u�y�, poch�ania�
znaczne sumy, zw�aszcza �e Marian przy najmniejszym potkni�ciu
depta� albo rozbija� m�otkiem kosztowne kr��ki ko�ci s�oniowej.
Pozory podobie�stwa opiera�y si� wi�c tylko na zbli�onych rysach
twarzy, g��wnie za� na barwie g�osu oraz intonacjach, kt�rych
rzekomo nie spos�b by�o odr�ni�. Tyle tylko, �e ja m�wi�em
swobodniej, sk�adniej i szybciej ni� Marian, kt�ry wys�awia� si�
z pewnym trudem i jakby rozmy�lnym niedbalstwem. W ka�dym razie
zdarza�o si�, �e dalsi znajomi brali Mariana za mnie, ale - co
musi wyda� si� dziwne - nigdy nie przytrafi�o mi si�, aby mnie
wzi�to za Mariana.
Klar� poznali�zny r�wnocze�nie w do�� szczeg�lnych
okoliczno�ciach. Podczas obl�enia Warszawy, pod koniec wrze�nia
1939 roku, przemykali�my si� ulic� Pozna�sk�, opodal domu, w
kt�ry ugodzi�a niemiecka bomba. Z zawalonych piwnic wychodzili
ludzie obsypani py�em, biali jak widma. Nie wszyscy ocaleli.
Pomagali�my przy wydobywaniu z gruz�w zabitych i rannych. W
jednym z piwnicznych korytarzy natkn�li�zny si� na kobiet�
przywalon� belk�. Dawa�a jeszcze oznaki �ycia. Wynie�li�my j� na
ulic�. Pokryta warstw� szarego py�u, wygl�da�a jak mumia. Gdy
nie�li�my j� do punktu opatrunkowego, odzyska�a przytomno��. Nie
odnios�a wi�kszych obra�e�, mia�a tylko z�aman� r�k� i
prawdopodobnie zgniecione �ebra. Sanitariuszki obmy�y j�, lekarz
uj�� r�k� w �ubki i na�o�y� banda�e. O gipsie nie by�o mowy. Tak
poznali�my Klar�.
Pod koniec roku spotka�em j� w kawiarni "Boccaccio". Siedzia�a
w towarzystwle adwokata Romanowskiego, z kt�rym niegdy�
przemierza�ezn Tatry i kt�ry podczas wspinaczki wyratowa� mnie
z ci�kiej opresji. Podszed�em, �eby si� z nim przywita�. Klary
nie pozna�em. Romanowski mnie przedstawi�.
- To przecie� pan - powiedzia�a Klara - a raczej jeden z pan�w.
Wtedy s�dzi�am, �e dwoi mi si� w oczach. Byli�cie tak do siebie
podobni. Zapewne bracia. Mam wobec pan�w nie sp�acony d�ug
wdzi�czno�ci.
Nie poznawa�em jej w dalszym ci�gu. Ta ol�niewaj�co pi�kna
kobieta niczym nie przypomina�a zasypanej, zmaltretowanej istoty,
wydobytej z gruz�w.
Dopiero po d�u�szej chwill przypomnia�em sobie wydarzenie na
Pozna�skiej. Wi�c to by�a ona? Ta pi�kno��! Wraz z Marianem
przywr�cili�my �wiatu ten klejnot, kt�ry mia� nas p�niej
por�ni�?
Gdy po pewnym czasie Romanowski przesiad� si� na chwil� do
s�siedniego stolika, powiedzia�em na wp� �artem:
- Czy pani wierzy w mi�o�� od pierwszego wejrzenia?
Klara wybuchn�a �miechem.
- W og�le nie wierz� w mi�o��. Nigdy jej nie prze�ywa�am. Jestem
zimn� intelektualistk�, chocia� Pawe� nazywa mnie wr�cz
czarownic�.
- Chyba czarodziejk�...
- Nie, w�a�nie czarownic�. Wied�m�, kt�ra je�dzi na miotle i na
�ysej G�rze warzy truj�ce zio�a. Ale nie s�dz�, abym by�a a� tak
interesuj�ca. Pawe� jest po prostu pochlebc�.
Do kawiarni weszli dwaj �andarmi. Przeszli wolno pomi�dzy
stolikami, zatrzymali si� przy mnie i za��dali dokument�w.
Pokaza�em jednemu z nich dow�d osobisty. Wpatrywa� si� w Klar�
i nie og��daj�c dowodu rzuci� go na stolik, potem szepn�� co�
swemu towarzyszowi i obaj przez d�u�sz� chwil� bezczelnie
przygl�dali si� Klarze.
Krew uderzy�a mi do g�owy, zacisn��em palce na marmurowej
popielniczce. Otrze�wi� mnie g�os Klary:
- B�agam pana... Czy pan oszala�?
Kiedy �andarmi wyszli, powiedzia�em:
- Tak. Oszala�em.
Zrozumia�ezn, �e truj�ce ziele czarownicy dosta�o mi si� do krwi.
Opowiedzia�em Marianowi o naszym spotkaniu i nazajutrz poszli�my
razem z wizyt� do Klary. Mieszka�a u ciotki, korpulentnej i
gadatliwej paniusi, uczesanej w pretensjonalne loczki. Rodzice
Klary pozostali w Wilnie, gdzie jej ojciec by� profesorem
uniwersytetu. Podzieli� p�niej los innych swoich koleg�w.
Ciotka, pani Antonina, przyj�a nas kolacj� i kaza�a nieustannie
zachwyca� si� Klar�.
- Jej matka te� by�a taka pi�kna. Kiedy mieszka�a w Nicei ksi���
Jusupow przyjecha� specjalnie, �eby na ni� spojrze�. Mog�a zrobi�
karier�, ale nie s�ucha�a mnie i wyszta za m�� za geologa.
Rozumiecie, panowie? Za geologa. O, Klara nie zrobi takiego
g�upstwa. Klara to brylant czystej wody, kt�ry wymaga wyj�tkowej
oprawy. Po wojnie obowi�zkowo zawioz� j� do Pary�a. Niech sobie
wybije z g�owy te bakterie. Zrobi� z niej wielk� pani�, b�dzie
mieszka�a na Riwierze i je�dzi�a Rolls-Roycem. A tu w Polsce
tylko si� zmarnuje. Tak jak jej matka.
Klara mitygowa�a pani� Antonin�, obraca�a w �art jej nietaktown�
paplanin�, patrzy�a na ni� b�agalnym wzrokiem, wreszcie nie
wytrzymala i rzek�a niespodziewanie ostrym tonem:
- Do�� ju�, ciociu, do��. To wszystko jest nie do zniesienia.
Pani Antonina zamilk�a ura�ona.
Odczuwa�em g��bokie za�enowanie, �e Klara, ta kobieta o urodzie
godnej p�dzla Renoira, musi ogania� si� przed naporem bana�u i
pospolito�ci.
Rozmowa nie klei�a si�, zw�aszcza �e Marian siedzia� zamy�lony
i milcz�cy, a moje pojednawcze s�owa brzmia�y fa�szywie. Umiem
by� w towarzystwie zajmuj�cy i b�yskotliwy, ale tym razem
wszystko, co m�wi�em, wydawa�o mi si� niezr�czne. Klara mnie
onie�miela�a, czu�em si� sparali�owany, jak gdyby niewidzialna
r�ka zakre�li�a magiczny kr�g. Z wolna tracilem w�adz� nad
w�asnym umys�em i sercem.
Zbli�a�a si� godzina policyjna. Dopiero podczas po�egnania, w
przedpokoju, Marian wycedzi� swoje pierwsze i jedyne zdanie:
- Pani twarz nadaje si� do miniatury. Pozowanie wymaga
wytrwa�o�ci.
Przyjrza� si� Klarze mru��c oczy, po czym doda�:
- Tak... B�d� pani� malowa�.
Jego s�owa zabrzmia�y zbyt protekcjonalnie i �askawie, a przy tym
narzuca�y z g�ry postanowienie, kt�re jednak Klara skwitowa�a
milcz�cym skini�ciem g�owy.
Zna�em styl bycia i obyczaje Mariana, ale teraz jego ton wyda�
mi si� ra��cy.
- Spyta�by� przynajmniej, czy panna Klara si� zgadza -
powiedzia�em.
Marian spojrza� na mnie z pogardliwym zdziwieniem, jak gdyby
uwa�a�, �e nie doceniam jego wspania�omy�lnego gestu. To on robi�
�ask� Klarze, on -wielki artysta. Ile� by�o pychy w tym jednym
spojrzeniu!
2
Um�wi�em si� z Klar� po po�udniu w "Simie". Przedwojenna
snobistyczna kawiarnia przyswoi�a sobie skr�t dawnej nazwy
"Sztuka i Moda". Teraz roi�o si� w niej od ludzi rozmaitego
pokroju i autoramentu. W�r�d sta�ych bywalc�w mo�na tu by�o
zauwa�y� artyst�w i handlarzy walut, panie zajmuj�ce si� wymian�
stuz�ot�wek i damy lekkiego prowadzenia, konspirator�w i
ukrywaj�cych si� oficer�w, agent�w Gestapo i wzbogaconych
kombinator�w. Poprzez gwar rozm�w, brz�k fili�anek i kieliszk�w
przedziera�y si� d�wi�ki muzyki. To Panufnik i Lutos�awski grali
na dwa fortepiany stare szlagiery. W przerwach koncertu recytowa�
wiersze Mariusz Maszy�ski. Starali si� �y� i prze�y�, ufni w
szybkie zwyci�stwo aliant�w. Beztroski na poz�r gwar, muzyka i
�miechy mia�y w sobie co� z czarnej mszy, co� z determinacjl
skaza�c�w, przypomina�y dramatyczn� uczt� w czasie zarazy. Po�owa
z tych ludzi w ci�gu nast�pnych lat okupacji zamilk�a na zawsze.
Teraz sztuczn� weso�o�ci� i nadmiernym zgie�kiem zag�uszali w
sobie l�k i groz�.
Wpatrywa�em si� w Klar� obezw�adniony jej magicznym
oddzia�ywaniem. Wszystko, co m�wi�em, by�o niezr�czne i opaczne.
Gesty r�k nie odpowiadaly s�owom, chyba tylko oczy wyra�a�y
napi�cie moich uczu�.
Od trzech miesi�cy znajdowa�em si� pod urokiem Klary. Opanowa�a
moje my�li do tego stopnia, �e nie dostrzega�em ani wojny, ani
okupacji i jej niebezpiecze�stw. Stracilem instynkt
samozachowawczy, poczucie czasu i rzeczywisto�ci. Mi�o�� i
po��danie wprawi�y mnie w stan maniakalny, odbiera�y sen,
wytr�ca�y z r�wnowagi. Wszystko poza nieustannym pragnieniem
widzenia Klary przesta�o istnie�. Przyjaciele z konspiracji
zacz�li ode mnie stroni�, wkr�tce kontakt z nimi si� urwa�, ale
zda�em sobie z tego spraw� dopiero p�niej, w obozie. Jak lunatyk
wystawa�em godzinami pod domem Klary, szukaj�c przypadkowego na
poz�r spotkania... Wierzy�em, �e mnie zaczarowa�a. By�em ap�tany
czy mo�e po prostu chory z nami�tno�ci.
- Klaro, nie mog� bez ciebie �y� - powiedzia�em wreszcie,
mieszaj�c �y�eczk� kaw� tak gwa�townie, �e wylewa�a si� na
spodek. - Kocham ci� do nieprzytomno�ci, jeste� jedynym sensem
mego istnienia, jeste� dla mnie powietrzem i �wiat�em... Bez
ciebie dusz� si�, gin�...
- Przyrzek�e� nie m�wi� ze mn� wi�cej na ten temat. Tylko pod tym
warunkiem spotka�am si� z tob�.
- Klaro, zmi�uj si�... Przecie� widzisz, jak straszliwie si�
m�cz�.
- Nie ma w tym mojej winy. Opami�taj si�, pomy�l, jest wojna,
ludzie gin�, Gestapo szaleje. Nie czas teraz na takie g�upstwa.
We� si� w gar��. Najlepiej, je�li przestaniemy si� widywa�.
Zawo�aj kelnerk�, chc� st�d wyj��.
Przez nast�pne dni Klara odmawia�a spotkania ze mn�. I zn�w
wystawa�em pod jej domem, narzuca�em si�, traci�em poczucie
godno�ci. Przysi�ga�em jej, �e powstrzymam si� od mi�osnych
wyzna�, �ebra�em o lito��. I zn�w Klara godzi�a si� na spotkanie.
Pr�bowa�em pozyska� j� ciekawymi opowiadaniami o wyprawach
naukowych, o niezwyk�ych obyczajach i w�a�ciwo�ciach r�nych
rodzaj�w ptak�w. Wieczory sp�dza�em na lekturze ksi��ek, aby
wynajdywa� tematy do interesuj�cych rozm�w. Ale skoro tylko
dostrzega�em w oczach Klary b�ysk przychy�no�ci, nast�powa�o
za�amanie. Zn�w ponawia�em wyznania, burz�c sklecone z takim
wysi�kiem zaufanie do moich obietnic!
Najgorsze jednak by�y noce. Prowadzi�em z Klar� urojone dialogi,
osi�ga�em urojone zwyci�stwa, tuli�em j� nag� w ramionach.
Rorgor�czkowany, na wp� przytomny, prze�ywa�em w wyobra�ni
upragnione rozkosze. Odczuwa�em w m�zgu mu�ni�cia ob��du. Nad
ranem zapada�em w sen r�wny �mierci, a po paru godzinach budzi�em
si� ze �ci�ni�tym sercem.
Zastanawia�em si� nad moim stanem. Zdawa�em sobie spraw� z
erotycznej psychozy, kt�rej ulega�em wbrew rozs�dnej analizie jej
bezsensu, i snu�em coraz to nowe niedorzeczne zamys�y.
Klara nie chcia�a si� ze mn� widywa�. Nie mog�a znie�� mojej
natarczywo�ci. Czaty na ulicy by�y daremne. Mariana kto�
ostrzeg�, �eby si� mia� na baczno�ci, gdy� pod domem Klary
wystaje agent Gestapo. To mnie brano za agenta.
Gdy telefonowa�em, Klara odk�ada�a s�uchawk�. Gdy dzwoni�em do
drzwi, pani Antonina o�wiadcza�a przez �a�cuch, �e Klara wysz�a
i nie wiadomo kiedy wr�ci.
Doprowadzony do rozpaczy, napisa�em do niej list pe�en brutalnych
zarzut�w i zniewag. Potem listownie b�aga�em j� o przebaczenie,
�ebra�em �aski, posy�a�em kwiaty, kt�rych nie przyjmowa�a.
Od czasu do czasu udawa�o mi si� dopa�� j� na ulicy albo przez
podstawione osoby zwabi� do kawiarni. Wtedy znowu powtarza�y si�
te same sceny. Klara by�a ch�odna i nieprzejednana, a ja
zalewa�em j� potokiem natarczywych, rozpaczliwych i
beznadziejnych wyzna�. Wydawa�o mi si� niepodobie�stwem, aby tak
gor�ce uczucie nie mia�o w ko�cu skruszy� jej oboj�tno�ci.
Po ka�dorazowym starciu sz�a szybkim krokiem do domu, a przy
po�egnaniu z obra�liwym zniecierpliwieniem wyrywa�a d�o�, do
kt�rej przywiera�em w d�ugotrwa�ym poca�unku.
By�a bezlitosna, nieub�agana. Twarda i zimna jak kamie�.
Zazdro�ci�em owym stuprocentowym m�czyznom, kt�rzy, trafiaj�c
na op�r ze strony kobiety, ust�puj� bez walki. Odwracaj� si� na
pi�cie i szukaj� szcz�cia gdzie indziej.
Marian od dawna wyprowadzi� si� z domu. Tak dalece zaanga�owa�
si� w sprawy konspiracji, �e, aby nie nara�a� matki i mnie,
zmieni� zameldowanie, nazwisko i dokumenty. Mieszka� u r�nych
przyjaci� i niezmiernie rzadko pokazywa� si� w domu. Zachowa�
jedynie ��czno�� telefoniczn�. Pewnego dnia wpad�, �eby zabra�
resztki ko�ci s�oniowej. Znajdowa� wida� czas na swoj� sztuk�,
kt�ra stanowi�a jego najwi�ksz� pasj�.
Nieobecno�� Mariana pozbawi�a mnie zaufanego powiernika.
Pozosta�a mi tylko matka. Obserwowa�a moje udr�ki, ale przez
dyskrecj� nie zadawa�a pyta�. Z czasem jednak sam j�
wtajemniczy�em w moj� nieszcz�liw� mi�o�� i nieraz prosi�em, aby
telefonowa�a do Klary. Pani Antonina dawa�a si� wzi�� na ten
podst�p i prosi�a Klar� do telefonu. Dzi�ki temu mia�em mo�no��
wym�c na niej kr�tk� rozmow� albo nawet obietnic� spotkania.
Zobaczy�a si� ze mn� po owym obel�ywym li�cie. Nie czu�a si� nim
dokni�ta. Przeciwnie, tonem pe�nym wyrozumia�o�ci powiedzia�a:
- M�czyma, kt�ry naprawd� kocha, nie potrafi�by tak napisa� do
ukochanej kobiety. Przez ciebie przemawia gorycz i gniew. To nie
s� dobre uczucia. Nie powiniene� blu�ni�.
Blu�ni�? Tak! Mia�a prawo przemawia� do mnie w ten spos�b, skoro
uczyni�em j� swoim b�stwem.
- Klaro - odrzek�em - cokolwiek si� stanie, b�d� kocha� ci�
zawsze. I b�d� czeka� a� do �mierci. Czy mi wierzysz?
- Wierz� ci i wcale nie lekcewa�� twoich uczu�. Czekaj. Kto wie,
co nam �ycie jeszcze przyniesie.
Zdawa�o si�, �e s�owa te m�wi�a bez ob�udy, ale niedaleka
przysz�o�� wykaza�a ich fa�sz.
Pewnej niedzieli spotka�em w "Boccaccio" Paw�a Romanowskiego.
Czeka� na Klar�. Pi� w�dk� i r�ce trz�s�y mu si� z podniecenia.
Odnios�em wra�enie, �e jest pijany albo ma gor�czk�.
Spogl�da� nerwowo na zegarek, stop� wybija� pod sto�em potr�jny
takt. Wreszcie powiedzia� zduszonym g�osem:
- Ta kobieta doprowadza mnie do szale�stwa. Zabij� j� albo
siebie.
Klara nie przysz�a. Zostawi�em Paw�a i przez jaki� czas jeszcze
czeka�em na ulicy. Byli�my obaj ofiarami tej samej udr�ki.
Po kilku dniach dowiedzia�em si�, �e Pawe� otru� si� luminalem.
Przez cztery dni le�a� bez przytomno�ci w szpitalu Ujazdowskim.
Wreszcie uda�o si� go odratowa�. Gdy przyszed�em go odwiedzi�,
wyzna� mi s�abym g�osem:
- Tutejszy ordynator to zacno�ci cz�owiek. Powiedzia� mi, �e
je�li znajd� si� w opresji, b�dzie m�g� mnie zawsze co najmniej
miesi�c przetrzyma� w szpitalu. On mia� co innego na my�li... Ale
ty wiesz... Tylko nie m�w nic Klarze.
Pawe� mia� pod oczami si�ce do po�owy twarzy. M�wi� z trudem. Po
chwili przerwy rzek� z rozdra�nieniem:
- Ona ma jak�� psychicm� skaz�... To nie jest kobieta normalna.
Widzi �wiat poprzez okulary mikroskopu. Cz�owiek jest dla niej
tylko powi�kszonym mikrobem. Dlatego pasjonuje si� bakteriologi�.
Do ludzi ma wstr�t, wierz mi. W tym jej pi�knym kszta�cie nie ma
nic ludzkiego. Czarownica, po prostu czarownica.
Patrz�c na Paw�a i s�uchaj�c jego s��w, czu�em, jak lodowate ig�y
przeszywaj� mi m�zg. Zrozumia�em, �e jestem na granicy podobnej
depresji. Ogarn�o mnie pragnienie ratowania si� za wszelk� cen�.
Nie wolno by�o doprowadzi� si� do kompletnego rozprz�enia
nerw�w. Najgorsze by�y noce. Postanowi�em unika� tych nocy,
podczas kt�rych sam siebie torturowa�em ob��dnymi urojeniami.
3
W Warszawie w okresie okupacji rozpowszechni�y si� potajemne domy
gry. Nie jest wykluczone, �e Niemcy mieli tam swoich konfident�w
i mo�e dlatego tolerowali ich istnienie. W ka�dym razie rzadko
zdarza�y si� wsypy, chocia� kluby czynne by�y po godzinie
policyjnej i gra trwa�a przez ca�e noce do rana.
Za studenckich czas�w karty stanowi�y moj� wielk� nami�tno��.
Kilkakrotnie zgra�em si� jednak do nitki, a raz o ma�o nie
doprowadzi�em ojca do ruiny. Wtedy poprzysi�g�em sobie nie siada�
nigdy wi�cej do zielonego stolika. Przez wie�e lat trzyma�em si�
twardo danego ojcu przyrzeczenia.
Teraz nadszed� prze�omowy moment. Zrozumia�em, �e nami�tno�� do
Klary mog� zwalczy� tylko przy pomocy innej, r�wnie silnej
nami�tno�ci.
Jeden z moich dawnych znajomych, Jerzy Podbie��o, zamo�ny niegdy�
szlagon i gracz, wysiedlony przez Niemc�w z maj�tku, prowadzi�
w swoim obszernym warszawskim mieszkaniu klub bryd�owy. Dost�p
do niego mieli wy��cznie ludzie dobrze mu znani oraz wprowadzeni
przez nich go�cie.
Obok partii bryd�a zawsze organizowa�y si� dwa lub trzy stoliki
pokera. To by� w�a�nie m�j �ywio� i moja nami�tno��. Sta�em si�
codziennym bywalcem klubu i w kartach znajdowa�em ca�kowite
zapomnienie. Bezsennie sp�dzane noce przesta�y by� m�czarni�,
przeciwnie, przynosi�y ukojenie moim starganym nerwom.
Zapami�tywa�em si� w grze i oddawa�em si� we w�adanie kart.
Kto sam nie jest graczem, ten nigdy nie pojmie, na czym polega
ich szata�ska magia. Najbardziej zr�wnowa�ony racjonalista musi
po pewnym czasie podda� si� jej nieub�aganemu oddzia�ywaniu.
Niech sobie m�drkowie przywo�uj� do pomocy teori� wielkich liczb,
teori� prawdopodobie�stwa, wszystkie mo�liwe filozofie �wiata.
My, gracze, wiemy, �e �adna z nich nie potrafi wyt�umaczy�
osobliwych fenomen�w, objawiaj�cych si� w uk�adach kart, w ich
przemy�lnej z�o�liwo�ci, w cyklicznych passach i depassach.
Jestem przyrodnikiem, wyznawc� empiriokrytycyzmu i dialektycznego
pojmowania zjawisk. A mimo to, albo mo�e w�a�nie dlatego,
przyj��em za pewnik, �e diabelskie si�y w tym jednym jedynym
wypadku dochodz� do g�osu.
R�ne istniej� wersje o powstaniu kart. Wynalezienie ich
przypisuje si� Chaldejczykom, Egipcjanom, �ydom, Cyganom.
Najbli�si jednak prawdy s� ci, kt�rzy je przypisuj� diab�u. I
chocia� rozum odrzuca t� my�l jako niedorzeczn�, sama rozbie�no��
w dociekaniach badaczy nadaje jej pozory prawdopodobie�stwa.
Nigdy nie przyzna�bym si� do takiej ma�oduszno�ci, gdybym przez
szereg lat nie do�wiadcza� na sobie stale i zawsze jednakowo
z�o�liwej igraszki pi�ciu kart.
Czy mo�na w spos�b logiczny i rozs�dny wyt�umaczy� uporczywe
pojawianie si� dw�ch si�demek w kilkudziesi�ciu kolejnych
rozdaniach? Czy mo�na poj��, dlaczego jedna z dokupowanych kart,
w dziewi�ciu wypadkach na dziesi��, jest si�demk� pik? Dlaczego
si�demka jest zawsze pierwsz� z otrzymywanych w rozdaniu kart?
Dlaczego kombinacja z trzech czy nawet czterech si�demek musi za
ka�dym razem przynie�� przegran�?
To ja w�a�nie od lat by�em ofiar� tych przekl�tych uk�ad�w i nie
zdarza�o si�, abym zdo�a� unikn�� ich wyrafinowaneJ
przewrotno�ci.
Tylko gracz mo�e mnie zrozumie� i dla graczy przeznaczam te
wynurzenia.
M�g�by kto� podejrzewa�, �e zbyt gwa�towne nami�tno�ci
doprowadzi�y mnie do zachwiania r�wnowagi umys�owej. Takie
pos�dzenie by�oby bezpodstawne. Wprawdzle dozna�em silnego szoku
w wypadku samochodowym, ale wszystkie p�niejsze badania wykaza�y
ca�kowit� r�wnowag� psychiczn�.
Tak wi�c noce sp�dza�em w klubie. Nad ranem wraca�em do domu
�miertelnie znu�ony i zasypia�em twardym snem. Nie n�ka�y mnie
ju� wyczerpuj�ce erotyczne wizje. W moich snach przewija�y si�
postacie przeistoczone w asy, walety, dziewi�tki. Niezliczone
kombinacje figur, honor�w i blotek roi�y si� w u�pionej
wyobra�ni. Nami�tno�� gracza bra�a powoli g�r� nad niezaspokojon�
nami�tno�ci� m�czyzny.
M�j ojciec by� wzi�tym architektem. Swoje znaczne dochody lokowa�
w nieruchomo�ciach. Ale dopiero po jego �mierci dowiedzieli�my
si�, jak poka�ny maj�tek nam pozostawi�. Podczas okupacji w miar�
potrzeby sprzedawali�my place rozsiane na dalekim Mokotowie, na
�oliborzu, na Pradze. Mog�em wi�c pozwoli� sobie na bo, �eby gra�
i przegrywa�. A przegrywa�em stale. Stale pada�em ofiar�
fatalnych si�demek, kt�re prze�ladowa�y mnie i pastwi�y si� nade
mn� jak paj�k nad much�.
Grywa�em zazwyczaj w partii, do kt�rej nale�a� pewien adwokat z
Siedlec oraz szpakowaty pan, podaj�cy si� za rotmistrza, a tak�e
w�a�ciciel baru kawowego i znany warszawski ksi�garz.
Sk�ad partii nie by� oczywi�cie sta�y. Partnerzy si� zmieniali.
Niezmienna by�a tylko moja depassa i nieprzezwyci�ony pech.
Z asowym fulem trafia�em na cztery si�demki, z czterema
si�demkami przegrywa�em do czterech walet�w. Si�demki w walce ze
mn� �wi�ci�y swoje tryumfy. I nie tylko one. Szczeg�lnie utkwi�o
mi w pami�ci jedno spotkanie. Dosta�em cztery asy z r�ki. Dwaj
partnerzy uporczywie przebijali otwarcie. Moje przebicie by�o
ostatnie. Obaj dokupili po dwie karty, a wi�c tym razem musia�em
wygra�. W puli pi�trzy� si� stos banknot�w. Zagra�em z najwy�szej
stawki. Rotmistrz odpad�, ale mecenas przebi�. Doda�em, gdy� nie
lubi� pastwi� si� nad partnerem. I wtedy ujrza�em na stole
wy�o�onego pokera. A wi�c ten szaleniec z trzema kartami w
kolorze wytrwa� pomimo wysokich przebitek do ko�ca. I wygra�!
Niefortunne spotkania podsyca�y jeszcze bardziej moj� pasj� gry.
Czu�em niemal namacalnie, jak demon hazardu zapuszcza we mnie
swoje macki, doprowadza nerwy do stanu najwy�szego napi�cia, a
z zapadni�ciem zmierzchu ci�gnie za w�osy do klubu.
Teraz Klara zaniepokoi�a si� moim pozornym zoboj�tnieniem.
Zagra�a w niej zapewne zwyk�a kobieca pr�no��. Niespodziewanie
zadzwoni�a, �ebym przyszed� w po�udnie na Pu�awsk� do baru
kawowego. W rozmowie z ni� by�em sarkastycznie b�yskotliwy,
stara�em si� okazywa� jej galanteri� bez dawnej sentymentalnej
wylewno�ci, trzyma�em si� na wodzy, aby jej nie sp�oszy�. Ale
wewn�trznie znowu dygota�em z po��dania.
Zaprosi�ezn j� na przek�sk� do ma�ej restauracyjki na rogu
Pu�awskiej i Malczewskiego. Wypili�my po par� w�dek. Wp�yw
alkoholu, a zw�aszcza obecno�� Klary wprawi�a mnie w stan
nienaturalnej weso�o�ci. Opowiada�em jej beztrosko zmy�lone
historie o ptakach, kt�re z mi�o�ci rozpruwaj� sobie pier� i
z�eraj� w�asne serce. M�wi�em te� o moich nocnych eskapadach, o
magii kart, o tyranii si�demek. Zbyt przejrzyste aluzje obraca�em
w �art i oboje �miali�my si� z tych bzdurnycb opowiada�.
Po wyj�ciu z restauracyjki szli�my ulic� Pu�awsk�. Na placu u
wylotu ulicy Szustra ujrzeli�my karuzel�. Rozochocony
zaproponowa�em Klarze przeja�d�k� na drewnianych koniach. Klara
kategorycznie odm�wi�a. Karuzela sta�a nieruchoma, gdy� letni,
gor�cy dzie� i wczesna po�udniowa pora nie zach�ca�y nikogo do
zawrotnej jazdy. Wobec tego wr�czy�em banknot w�a�cicielowi
karuzeli i sam z fantazj� dosiad�em rumaka. Maszyneria ruszy�a
i oto wirowa�em w ko�o posy�aj�c Klarze poca�unki. Sta�a na
chodniku i �mia�a si� weso�o, gdy� robi�em g�upie miny, a po�y
marynarki rozwiewa�y mi si� na wietrze jak pokraczne skrzyd�a.
Udawa�em ptaka, kt�ry po�era samego siebie.
Naraz na placu powsta� pop�och, Ze wszystkich stron zajecha�y
budy. Wyskoczyli z nich esesmani i zacz�a si� �apanka. Ludzie
pouciekali do bram, znik�a Klara, ulotni� si� w�a�ciciel
karuzeli. Esesmani, wymachuj�e rozpylaczami, zagarniali
wszystkich, kto nie zd��y� uciec. Wrzeszczeli, popychali kolbami
opiesza�ych przechodni�w i wpychali ich brutalnie do bud.
Kr�ci�em si� na karuzeli z przera�eniem w sercu, bez mo�no�ci
zatrzyznania si� ani ucieczki.
Jeden z esesman�w podbieg� do karuzeli i krzycza� z w�ciek�o�ci�:
- Halt! Halt!
Obraca�em si� jednak dalej, obejmuj�c kurczowo drewniany �eb.
- Halt! Halt! - wrzeszcza� esesman i parokrotnie wystrzeli� z
pistoletu, celuj�c we mnie.
Po kwadransie budy, za�adowane lud�mi, zacz�y odje�d�a�. Esesman
strzeli� jeszcze dwukrotnie w moim kierunku, machn�� r�k� i
wskoczy� do samochodu. Na opustosza�ym placu zosta�em sam jeden
na wiruj�cej karuzeli.
Up�yn�o sporo czasu, zanim wystraszeni przechodnie wylegli zn�w
na ulic�. Niebawem ukaza�a si� r�wnie� Klara. Sta�a oparta o mur
i chusteczk� wyciera�a twarz. Plac znowu zape�ni� si� lud�mi. W
s�siednich ulicach odbywa� si� ju� normalny ruch, a ja wci��
wirowa�em na karuzeli, z rozwianymi w�osami i dojmuj�cym szumem
w g�owie. Nikt nie zwraca� na mnie uwagi, tylko Klara wyci�ga�a
r�ce i dawa�a mi rozpaczliwe znaki. By�em przekonany, �e
w�a�cicael karuzeli pad� ofiar� �apanki i nikt ju� nigdy nie
zatrzyma tej piekielnej maszynerii. Wreszcie jednak zjawi� si�
tak�e i on. Karuzela zacz�a zwalnia� obroty, potem zatrzyma�a
si�. Zszed�em na ziemi� zataczaj�c si� jak pijany. Klara
podbieg�a do mnie i w tym w�a�nie momencie dosta�em gwa�townycb
torsji. Wymiotowa�em na jej bia�� bluzk�, nie mog�c w �aden
spos�b opanowa� md�o�ci. Klara wyciera�a si� po�piesznie, z
grymasem obrzydzenia. Zatrzyma�a przeje�d�aj�c� riksz� i
odjecha�a.
Po tej �a�osnej przygodzie czu�em si� pogrzebany w jej oczach.
Wszystko by�o stracone. Zamach samob�jczy Paw�a mniej by�
kompromituj�cy ni� moje wymioty.
W klubie gra�em tego dnia po wariacku, bluffowa�em bez sensu.
Upiera�em si� przy damie karowej i pozbywaj�c si� wszelkich szans
dokupywa�em do niej cztery r�ne karty. Rano wr�ci�em zgrany do
domu i zapad�em w sen pe�en koszmar�w. �ni� mi si� wielki paj�k,
kt�ry wysysa� ze mnie krew, Mia� siedem pikowych n�g i g�ow�
Klary.
W po�udnie obudzi� mnie osobliwy go��. Matka wprowadzi�a go do
mego pokoju, chocia� jeszcze le�a�em w ��ku.
- Pan m�wi, �e ma do ciebie jak�� niezwykle wa�n� spraw�.
Pozna�em w nim bywalca klubu. By� to starszy jegomo��, cierpi�cy
na astm�, niepozorny, o bezbarwnej twarzy. Podawa� si� za
pracownika elektrowni. Grywa� w taniego bryd�a, ale potrafi� te�
godzinami kibicowa� przy pokerze. Sam nigdy do pokera nie siada�.
- To dla mnie za droga zabawa - mawia�, gdy nam zabrak�o pi�tego
i zapraszali�my go do gry.
Po wyj�ciu matki usiad�, przysun�� krzes�o do mojego ��ka i
powiedzia� poufnym tonem:
- Przyszed�em, �eby wyjawi� panu ca�� prawd�. Do waszego klubu
wcisn�li si� szulerzy.
Wiadomo�� ta wyda�a mi si� nieprawdopodobna, gdy� Podbie��o
przyjmowa� u siebie tylko ludzi znanych albo z powa�nej
rekomendacji.
- Sk�d pan to wie? - zapyta�em.
- St�d, �e sam jestem szulerem. Ale tamci oszukali mnie przy
podziale. Dlatego postanowi�em ich wsypa�.
- Kt� to s� ci szulerzy? - zapyta�em z niedowierzaniem.
- Rotmistrz i mecenas. Ani pierwszy nie jest rotmistrzem, ani
drugi adwokatem. To tylko tak si� m�wi dIa wzbudzenia zaufania.
Trzeba panu wiedzie�, �e szulerzy nigdy nie dzia�aj� w pojedynk�.
Ten, co rozdaje karty, podrzuca drugiemu odpowiednie kombinacje,
a kibic pomaga. Daje um�wione znaki.
Po tym wst�pie m�j dziwny go�� wyj�� z kieszeni tali� kart i
ujawni� mi wszystkie szulerskie chwyty, na poz�r proste, ale
wymagaj�ce wielkiej zr�czno�ci. Ten, co rozdaje karty, nigdy nie
wchodzi do gry. To odsuwa podejrzenia. Wsp�lnicy pocz�tkowo
udaj�, �e si� nie znaj� wzajemnie. Po uroczystej prezentacji
pocz�tkowo uchylaj� si� od uczestniczenia w tej samej partii.
Trzeba ich prosi�, namawia�. Te skomplikowane manewry maj� u�pi�
czujno�� graczy. Po czym wsp�praca ich przebiega bez zak��ce�.
O wizycie szulera opowiedzia�em Podbielle. Sytuacja by�a
skomplikowana. Zdemaskowanie szuler�w i usuni�cie ich z klubu
uznali�my za zbyt ryzykowne. Mogli przez zemst� nas�a� Gestapo.
Podobny wypadek zdarzy� si� w klubie Elny Gistaedt. Uchroni�o j�
szwedzkie obywatelstwo.
Trzeba wi�c by�o pogodzi� si� z obecno�ci� szuler�w. Siada�em z
nimi do pokera, patrzy�em im na r�ce, nie zdo�a�em jednak
zauwa�y� nic podejrzanego. Obra�em wi�c inny system. Wchodzi�em
do gry tylko wtedy, gdy karty rozdawa�em ja albo ksi�garz. W
rezultacie zacz��em wygrywa�, chocia� si�demkl prze�ladowa�y mnie
nadal. Prawd� m�wi�c, te igraszki z szulerami obudzi�y we mnie
now� odmian� nami�tno�ci. Pasjonowa�em si� dodatkowo zmy�ln�
metod� przechytrzania oszust�w.
Po co to wszystko opowiadam? Czy mo�na zag�uszy� mi�o�� i
zaspokoi� nienasycony g��d serca przy pomocy magii kart, w
dodatku gdy j� wspomagaj� szulerskie sztuczki?
T�sknota dr�czy�a mnie ze zdwojon� si��. Nie mog�em d�u�ej
panowa� nad sob�. Poszed�em kt�rego� dnia do Klary, ukl�k�em
przed ni� i przylgn��em ustami do jej st�p. Klara sta�a wynios�a
i niewzruszona.
4
Jesieni� 1941 roku Marian, po kilku tygodniach milczenia, zjawi�
si� niespodziewanie p�nym popo�udniem.
Matka dr�a�a z niepokoju o niego, nie mog�a wi�c ukry� wzruszenia
i z wypiekami na twarzy krz�ta�a si� przy nim, okazuj�c mu
przesadn� czu�o��. Marian by� ma�om�wny jak zwykle. Dopiero gdy
wr�czy�em mu jego cz�� ze sprzedanego ostatnio placu, z
zadowoleniem schowa� do kieszeni plik "g�rali", o�ywi� si� i
weso�e iskierki zamigota�y mu w oczach.
- Niemcy zaj�li Kij�w - powiedzia� po chwili i znowu spowa�nia�.
Matka zacz�a go wypytywa� o jego sprawy. Gdzie znieszka, gdzie
jada, czy nie zanadto si� nara�a?
Odpowiada� wymijaj�co i nagle, jakby chodzi�o o rzecz bez
znaczenia, rzuci� mimochodem:
- Ach, prawda... Chcia�em was zawiadomi� �e jutro rano jest m�j
�lub... O �smej u Wizytek. Mama nie musi tak wcze�nie si� zrywa�,
ale ty przyjd�, b�dziesz moim �wiadkiem.
Wiadomo�� ta by�a tak nieoczekiwana, �e matka a� podskoczy�a na
krze�le:
- �enisz si�? W tych czasach? Z kim?
- Wiktor j� zna - powiedzia� Marian wskazuj�c na mnie. - To Klara
Popielska.
Oniemia�em. Matka zagryz�a doln� warg�, a twarz jej wyra�a�a tak�
konsternacj�, w oczach by�o tyle przera�enia, �e Marian zerwa�
si� od sto�u i zamacha� r�k�, jak gdyby chcia� usun��
niewidzialn� zapor�.
- Mamo! Okupacja to nie tylko walka i wyczekiwanie na lepsz�
przysz�o��. Ludzie musz� pracowa�, uczy� si�, kocha�, zak�ada�
rodziny. Musz� mie� zwyk�y dzie� powszedni. Taka jest normalna
biologiczna konieczno��. Bimber i karty to nie jest droga do
przetrwania.
Spogl�da�em na brata, kt�ry by� rzekomo bli�niaczo do mnie
podobny, z uczuciem wzbieraj�cej nienawi�ci. Nie wiem, co
malowa�o si� na mojej twarzy, gdy matka zawo�a�a:
- Wiktorzel B�agam ci�l Bo�e m�j, Bo�e!
- Dobrze - powiedzia�em z udanyun spokojem. - B�d� jutro na
�lubie.
Po tych s�owach wyszed�em do �azienki i d�ugo zlewa�em sobie
g�ow� zimn� wod�. Zrezygnowa�em z p�j�cia do klubu. Demon gry na
pr�no usi�owa� zapu�ci� we mnie swoje szpony.
Po �lubie pani Antonina wyprawi�a skromne weselne �niadanie.
Przynios�em kwiaty i dwie butelki francuskiego szampana.
Zachowywa�em kamienny spok�j, a raczej moje serce zamieni�o si�
w kamie�.
Opr�cz os�b najbli�szych obecna by�a Zuzanna, m�oda lekarka,
przyjaci�ka Klary, oraz daleka jej krewna, Guga, �adna i
zalotna, ale niezno�nie krzykliwa. Wreszcie - Pawe� Romanowski.
Jego twarz, blada i pos�pna, odznacza�a si� typowo m�sk� urod�.
Patrz�c na niego odnosi�o si� wra�enie, �e jest to cz�owiek mocny
i pewny siebie. Ja jeden zna�em s�aby, nieodporny charakter
Paw�a. Tego dnia jego �wietne obycie towarzyskie pozwoli�o mu
zachowa� si� swobodnie i niewymuszenie. Brylowa� przy stole,
dowcipkowa�, wyg�osi� b�yskotliwy toast, ale wszystko, co m�wi�,
przepojone by�o sarkazmem. Nie chcia�o si� po prostu wierzy�, �e
Klara mog�a go odtr�ci�, tak bardzo g�rowa� nad Marianem, kt�ry
przy nim wydawa� si� nieokrzesanym prowincjuszem. Wobec Paw�a ja
tak�e odczuwa�em swoj� niezr�czno��. Sili�em si� na dowcip,
stara�em si� emablowa� Gug�, ale w niczym nie mog�em zachowa�
umiaru i z przesadnej egzaltacji wpada�em w p�askie bana�y. Na
szcz�cie wszyscy byli troch� wstawieni i moje nieudolne popisy
gin�y w og�lnym gwarze.
Klara, zar�owiona, promienna, na ten dzie� pozby�a si� swego
wrodzonego ch�odu. Sta�a si� jaka� dziewcz�ca i ludzka.
Zachwycaj�ca. Patrz�c na ni� chcia�o si� j� posi��� lub umrze�.
Wymieni�em z Paw�em spojrzenia i zrozumieli�my si� bez s��w.
Gdy wstali�my od sto�u, Klara zaprosi�a nas na kaw� do swego
pokoju. I tu przed naszymi oczami roztaczy� si� cud. Na �cianie
wisia�o kilkana�cie miniatur, dok�adnie - czterna�cie, a ka�da
z nich przedstawia�a wizerunek Klary, za ka�dym razem innej.
Dopiero w komplecie oddawa�y osobliw� zmienmo�� rys�w tej
zadziwiaj�cej twarzy, kt�rej syntez� uda�o si� Marianowi utrwali�
niemal genialnie. Por�wnanie z Coswayem czy Isabeyem by�oby tu
nie na miejscu. Zamarli�my w podziwie. Nawet gadatliwa pani
Antonina, nawet ha�a�liwa Guga w milczeniu przygl�da�y si�
areydzie�om, kt�re nazwa�bym Galeri� Klary. Zrozumia�em, �e tak
niepospolity artysta m�g� zaw�adn�� jej sercem.
- To wszystko jest nieudane - rzek� Marian stropiony naszym
milcz�cym podziwem. - Musz� zacz�� od pocz�tku. Spr�buj� teraz
malowa� na porcelanie.
Widzia�em jego twarz, a r�wnocze�nie moj� w�asn�, odbit� w
lustrze. Byli�my w tym momencie uderzaj�co do siebie podobni. Ale
Klara patrzy�a na Mariana.
Przypomnia�y mi si� jej okrutne s�owa:
- Czekaj. Kto wie, co nam �ycie jeszcze przyniesie...
Ju� wtedy, gdy to m�wi�a, musia�a by� zakochana w Marianie.
Czy wierzycie w demony? Czy mo�e wierzy� w demony przyrodnik,
racjonalista i empiryk?
A jednak demom pokierowa� moj� r�k�. Porwa�em ze sto�u butelk�
benedyktyna i z ca�ych si� ugodzi�em ni� w sam �rodek Galerii
Klary. Rozleg� si� brz�k t�uczonego szk�a i pla�ni�cia
spadaj�cych miniatur. G�sty likier sp�ywa� po �cianie. K�tem oka
zd��y#em jeszcze dojrze� osuwaj�c� si� na fotel matk�.
Odepchn��em Klar�, wyrwa�em si� z r�k Paw�a i zostawiaj�c za sob�
czyje� wo�ania i krzyki, wybieg�em na ulic�. Zdyszany wpad�em do
klubu. By�em prawdopodobnie kompletnie pijany.
Rotmistrz i mecenas, cedz�c kaw�, czekali na partner�w, Zawo�a�em
prowokuj�co:
- Pan�wie szulerzy! Wyzywam was na ostr� gr�. Proponuj�
dwudziestomarkowego pokera. Macie szans�, bo jestem kompletnie
pijany.
- Wida� to - rzek� spokojnie rotmistrz. - Tylko dlatego nie
dostanie pan ode mnie po pysku.
- Kruk krukowi oka nie wykole - powiedzia�em z nonszalancj� i
kaza�em przynie�� karty. Podbie��o, aby za�agodzi� przykry
incydent, usiad� z nami do gry. Zdemaskowani przeze mnie szulerzy
zrezygnowali widocznie z podejrzanych chwyt�w i grali ka�dy na
w�asn� r�k�.
Si�demki osaczy�y mnie jak zwykle, ale tym razem sprzymierzy�y
si� ze mn�. Z dw�ch par uk�ada�y si� w fule, roi�y si� po trzy
i po cztery, przynosz�c mi za ka�dym razem wygran�. Demon gry
zl�k� si� widocznie, �e mog� wymkn�� si� spod jego w�adzy, jak
to by�o dnia poprzedniego. Przede mn� r�s� stos banknot�w, na
kt�rych mi nie zale�a�o. Przegra�em najwi�ksz� stawk� mojego
�ycia.
Oko�o p�nocy poszed�em do kredensu zam�wi� kaw�. By� to du�y,
ponury pok�j, zape�niony ci�kimi meblami w stylu gda�skim. Na
jednej ze �cian wisia�a w rz�dach cenna kolekcja porcelanowych
i fajansowych talerzy. Pali�y si� tylko boczne kinkiety. Zaszyty
w najdalszy k�t, nad szklank� w�dki siedzia� Marian. W pierwszej
chwili nie pozna�em go, tak by� zmieniony. Nie potrafi�bym opisa�
tej twarzy ze skamienia�ym, bolesnym grymasem, z obwis�� doln�
warg� i martwym spojrzeniem, jak u trupa. Widok Mariana w klubie,
gdzie nigdy dot�d nie bywa�, w porze, na kt�r� przypada�a jego
noc po�lubna, obudzi� we mnie najgorsze przeczucia. Czy�by
przyszed� porachowa� si� ze mn� za m�j niepoczytalny, pijacki
wybryk? Jednak szklany jego wzrok nie wyra�a� gniewu. Skin�� na
mnie i wskaza� krzes�o stoj�ce obok. Przez chwil� milczeli�my
obaj, patrz�c sobie w oczy:
- Wytrze�wia�e�? - spyta� Marian.
- Tak, wytrze�wia�em.,. Nienawidzisz mnie? Zachowa�em si� jak
ch�ystek.
- Niewa�ne. Wszystko jest niewa�ne. Id� w twoje �lady. Staczanie
si� rozpoczynam od klubu.
Znowu zapad�o milczenie.
- Marian, czy sta�o si� co� z�ego? Powiedz. Przecie� co� musia�o
si� sta�.
- Nie, nie teraz... Nie pytaj... To wszystko jest straszne...
Okropne... Mo�na oszale�... Nie d��y�em do ma��e�stwa... Ze
wzgl�du na ciebie... ale znasz Klar�... by�a piekielnie
zasadnicza. Nic bez �lubu. Zgodzi�bym si� na wszystko... Zrobi�a
ze mnie szmat�.
- Wi�c co zasz�o mi�dzy wami? - spyta�em dr��c z niepokoju i
zniecierpliwienia, aby dowiedzie� si� prawdy.
- B�agam ci�, nie pytaj... Mo�e kiedy indziej... Teraz nie
mog�... Uciek�em, widzisz. To by�o potworne. Musz� zebra� my�li.
Opr�ni� szklank� i poszed� po nast�pn�. Zauwa�y�em, �e chwieje
si� na nogach. Zawo�a�em:
- Marian! Dosy�! Nie pij ju� wi�cej. B�dzie ci gorzej.
- Nie mo�e by� gorzej, ni� jest.
- Ale Klara! - zawo�a�em - Co z Klar�?
- Jest wolna. Wracaj do swoich kart. P�niej tam przyjd�.
W tym momencie u drzwi frontowych rozleg�y si� gwa�towne dzwonki.
Gwar dobiegaj�cy z s�siednich pokoj�w ucich�. W drzwiach
zobaczy�em mundury i czapki gestapowc�w.
Jedno kopni�cie hitlerowskiego buta unicestwi�o w jednej chwili
demona nami�tno�ci i demona gry.
5
O kacetach pisa�o si� ju� wiele. Tu� po wojnie dwa zeszyty moich
zezna� z pobytu w O�wi�cimiu pos�u�y�y prokuraturze jako materia�
dowodowy w procesie norymberskim, a potem w procesie Hoessa.
Dzia�a�em w obozowym ruchu oporu, dzi�ki czemu lepiej od innych
pozna�em ca�y tragizm obozowego �ycia i �mierci, ca�y mechanizm
ludob�jstwa.
Teraz pragn� wspomnie� jedynie losy mego brata Mariana.
Jego za�amanie psychiczne post�powa�o tak niewiarygodnie szybko,
�e ju� po dw�ch miesi�cach, pomimo najwi�kszych moich wysi�k�w
i stara�, sta� si� cieniem cz�owieka. Sypiali�my na jednej
pryczy, pod jednym kocem, i �ar�y nas te same wszy. "Eine Laus -
dein Tod." Zdobywa�em dla Mariana dodatkowe porcje zupy,
oddawa�em mu w�asny chleb, �eby go jak najd�u�ej utrzyma� przy
�yciu. Korzystaj�c z naszego bli�niaczego podobie�stwa, wzi��em
na siebie wyznaczon� znu kar� ch�osty. Od jugos�owia�skich
towarzyszy wy�ebra�em dla niego ciep�e skarpetki. Stara�em si�
wszelkimi si�ami podtrzyma� go na duchu, aczkolwiek prosi�, �ebym
si� nim nie zajmowa�, gdy� nie ma po co �y�. Spogl�da� na swoje
delikatne r�ce artysty, odmro�one i ca�e w ranach.
- My�l o sobie. Ze mnie ju� nic nie b�dzie.
A ja? Tak, ja chcia�em przetrwa�. Rozstanie Mariana z Klar�
obudzi�o we mnie nowe nadzieje. Pami�ta�em jej s�owa:
- Czekaj... Kto wie, co nam �ycie jeszcze przyniesie?
Pr�bowa�em raz i drugi wyci�gn�� Mariana na zwierzenia. Nie by�em
w stanie dociec, co mog�o zaj�� mi�dzy nim i Klar�, jaki dramat
kry� si� w ich jednodniowym ma��e�stwie.
Moje natarczywe pytania wywo�ywa�y w nim zniecierpliwienie i
rozpacz.
- Wiktor, nie dr�cz mnie, Czy ci nie do�� apeli, piec�w, tych
nieludzkich okropno�ci? Jeszcze musisz zadawa� mi dodatkowe
tortury? Przesta�em istnie� jako cz�owiek. Nie mam wczoraj ani
jutra. Moje �ycie dobiega ko�ca. Daremne twoje wysi�ki. Ja nie
ch�� �y�. Rozumiesz?
Nie dawa� si� ratowa�. Przyjmowa� ciosy z samob�jcz� bierno�ci�.
Nie stawia� im oporu. Gin�� samochc�c.
Spo�r�d os�b, wygarni�tych owej pami�tnej nocy z klubu, w tym
samym bloku znalaz� si� mecenas, kt�ry wkr�tce, dzi�ki �wietnej
znajomo�ci niemieckiego, zdoby� sobie wygodn� funkcj�. Przez
d�ugi czas gra� ze �mierci�, oszukiwa� j� i wygrywa�. Dopom�g�
mi te� w umieszczeniu Mariana w bloku szpitalnym, czyli tak
zwanym rewirze. Drugi m�j wierny przyjaciel -rotmistrz, okaza�
si� do�wiadczonym majstrem stolarskim i pracowa� przy budowie
nowego baraku. Dobrych fachowcbw w jakim� sensie ceniono, a
raczej oszcz�dzano. Dostawa�em od niego codziennie �y�k� pokostu,
ohydnego w smaku, ale cennego ze wzgl�du na zawarto�� t�uszczu.
Nieszcz�sny Marian, niestety, nie m�g� go prze�kn��, podczas gdy
ja robi�em wszystko, co mo�liwe, �eby prze�y�. Klara jak dobry
duch dodawa�a mi wytrwa�o�ci, a my�li o niej podtrzymywa�a we
mnie s�abn�ce si�y psychiczne.
�udzi�ezn si� nadziej�, �e moje bli�niacze podobie�stwo do
Mariana pozwoli mi go zast�pi� w jej sercu. Ulegaj�c tym
mrzonkom, nie czu�em wyrzut�w sumienia. Przecie� rozstali si� bez
mojej winy i miejsce przy Klarze by�o wolne.
W po�owie lutego Marian podpad� jednemu z esesman�w, kt�ry
skatowa� go, a potem kaza� obla� wod� i postawi� na mrozie. Gdy
moje komando wr�ci�o z pracy na obiad, dowiedzia�em si� od
mecenasa, �e Marian znalaz� jeszcze w sobie do�� si�, by dowlec
si� do drut�w i na nich zako�czy� obozowe m�czarnie. Tak umar�
m�j ukochany brat, a polska sztuka straci�a jednego z
najwi�kszych swoich artyst�w.
Dzi�ki sprytowi mecenasa i staraniom rotmistrza uda�o mi si�
przy��czy� do grupy stolarzy. Odt�d pracowa�em pod dachem, co
chroni�o przed zimnym wichrem, �niegiem i deszczem. Za drobne
wyroby z drzewa dostawali�my od kucharza dok�adk� z dna kot�a,
gdzie zupa by�a najg�stsza. Do zupy dolewali�my zawsze troch�
pokostu. Okraszona w ten spos�b zawiera�a b�d� co b�d� nieco
wi�cej kalorii. Kapo, przekupiony przez nas par� but�w, kt�re
przemyci� mecenas, patrza� przez palce na ubywaj�cy stale pokost.
W wolnych chwilach grywa�em z rotmistrzem w ko�ci, misternie
wyci�te z drzewa. Stawk� w grze by�o jedno "sztachni�cie".
Rotmistrz nie potrafi� oprze� si� pokusie. I tutaj tak�e zacz��
szachrowa�. Przy�apa�em go, jak zr�cznie podmienia� kostk� na
inn�, ukryt� w r�kawie. Mia�a z jednego boku wbity kawa�ek
u�amanej szpilki, dzi�ki czemu m�j niepoprawny szuler za ka�dym
razem wyrzuca� sz�stk�.
Tak dzia�o si� w obozie. Dzisiaj, po zdobyciu przy mojej pomocy
niezb�dnych kwalifikacji, rotmistrz zajmuje odpowiedzialne
stanowisko w jednym z przedsi�biorstw budowlanych. Jest
powszechnie szanowany i, jak twierdzi, kart u�ywa wy��cznie do
zabawy z dzie�mi. Ma ich dwoje, a ja jestem chrzestnym ojcem
jednego z nich. Nasz przyjaciel mecenas nie do�y� ko�ca wojny,
chocia� wielu skaza�c�w uratowa� od �mierci. Demon gry nie
przyszed� mu w niedoli z pomoc�.
Wybieg�em nieco naprz�d, m�wi�c o p�niejszych losach moich
przyjaci�. A tymczasem nasze �ycie obozowe przebiega�o ze
zmiennym szcz�ciem. Wymaga�o sprytu, odwagi, przemy�lno�ci,
szybkiej orientacji. Najlepiej udawa�o si� to rotmistrzowi.
Potrafi� w ka�dej sytuacji zmyli� czujno�� esesman�w, blokowych,
kap�w, aby zorganizonva� nieco �ywno�ci. Mieli�my zawsze
dodatkowe porcje chleba, a cz�sto nawet cebul�, kawa�ek kie�basy
i papierosy. By� niewyczerpany w najzuchwalszych pomys�ach i dba�
o swoich pupil�w jak dobry szef. Raz jeden tylko oberwa�. Straci�
wtedy prawe oko i kilka z�b�w.
Ja bra�em wielokrotnie pot�ne ci�gi. Skoro jednak �yj� i nie
dozna�em �adnego kalectwa, mog� przypisa� to wyj�tkowemu
szcz�ciu. Przecie� sp�dzi�em w O�wi�cimiu prawie trzy i p�
roku.
Po Powstaniu Warszawskim przyby� do naszego lagru transport
nowych wi�ni�w. Postawa ich mog�a budzi� wiele zastrze�e�, ale
byli�my przede wszystkim spragnieni wiadomo�ci o samym powstaniu,
o Warszawie, o losach naszych bliskich. Katakt z nowo przyby�ymi
pocz�tkowo by� utrudniony, jednak my, starzy wi�niowie, wsz�dzie
mieli�my swoich ludzi.
Po kilku dniach mecenas kaza� mi przyj�� wieczorem na ty�y
jednego z blok�w, gdzie mo�na by�o bezpiecznie ukry� si� za
stosem desek.
- Wiktor, to ja - us�ysza�em w ciemno�ciach znajomy g�os. -
Poznajesz mnie? Pawe�.
To by� Pawe� Romanowski.
D�ugo �ciskali�my sobie r�ce. Pa�dziernikowy ch��d wyda� mi si�
ciep�ym powiewem.
- Pawe�, m�w... Co z matk�? Co z Klar�?
- Maj� ci� za umar�ego. Klara po �mierci Mariana stawa�a na
g�owie, �eby ci� st�d wydosta�... Przez dyrektora "Bristolu"
dotar�a do samego Fischera... Obieca� jej... A potem o�wiadczy�,
�e ju� za p�no... Matce dor�czono urn� z twoimi prochami..,
�yjesz, Wiktor, �yjesz! Niech ci� dotkn�... Sk�ra i ko�ci... O,
Bo�e...
- Ale co z Klar�?
- Mog� ci powiedzie�, je�li chcesz. W zesz�ym roku pobrali�my
si�...
- Ty z Klar�?
- S�uchaj, to by�o potworne. Po-twor-ne... Uciek�em od niej...
Rozumiesz? Marzy�em o niej lata... I uciek�em...
Pobrali si�? Uciek� od niej? Wi�c Klara �yje! Klara jest wolna!
Ta my�l doda�a mi skrzyde�, je�li w og�le mo�na m�wi� o
skrzyd�ach na dnie takiego upodlenia. Ptaki, wyp�aszane przez
dymy krematori�w, rzadko zjawia�y si� na naszym niebie.
W pobli�u rozleg�y si� niemieckie przekle�stwa, szczekanie ps�w,
pad�y strza�y, b�ysn�o �wiat�o latarki elektrycznej.
- Ucieka�!
Rozbiegli�my si� w r�ne strony. Przy wej�ciu do bloku dosta�em
desk� po g�owie. By�o to najmniejsze z�o, jakie mog�o mnie
spotka�, chocia� wtedy zdawa�o mi si�, �e mam rozp�atan� czaszk�.
Przez nast�pne dni szuka�em spotkania z Paw�em. Nie wiedzia�em,
w kt�rym jest bloku, a znalezienie w�r�d tysi�cy cieni tego
jednego cienia - nie by�o �atwe.
M�j m�zg dr��y�o pal�ce pragnienie poznania prawdy, spot�gowane
w dodatku przez b�l i gor�czk�. A wi�c ju� drugi opu�ci� Klar�
zaraz po �lubie. Przecie� zar�wno Marian, jak i Pawe� szaleli z
mi�o�ci do niej. Tak samo jak ja. Pawe� nazwa� j� czarownic�. Ale
O�wi�cim wybi� mi z g�owy niedorzeczne wyobra�enia o demonach,
czarach, o magii kart. Piek�o, kt�re tu pozna�em, by�o gorsze od
wszystkiego, co zdo�a� wymy�li� obskurantyzm �redniowiecza razem
z inkwizycj� i paleniem na stosie. Czarownica? To wcielenie
ch�odnego, uwodzicielskiego pi�kna? Moja Klara? Oni obaj, Marian
i Pawe�, postradali rozum. Nap�r nami�tno�ci, a potem jej nag�e
roz�adowanie musia�o wywo�a� w nich taki szok.
Ja jeden przetrzymam wszystko. Mog� bi� we mnie gromy i kl�ski,
pa�ki kap�w i ciosy moralne. Ja przetrwam i dobrn� do Klary, czy
b�dzie to ogr�d udr�cze�, czy kraina rozkoszy. Ja czekam. "Kto
wie, co nam �ycie jeszcze przyniesie."
Wreszcie spotka�em Paw�a. Przypadkiem, w latrynie. Ledwie si�
trzyma� na nogach. Wypruwa�a z niego �ycie biegunka, ta mordercza
choroba obozowa. My, starzy wi�niowie, wiedzieli�my, �e w takim
wypadku trzeba przez par� dni powstrzyma� si� ca�kowicie od
jedzenia. On nie m�g� opanowa� g�odu i dlatego musia� zgin��.
Powiedzia�em mu o tym. Odrzek� mi z rezygnacj� w g�osie:
- Ja nie jestem silnym cz�owiekiem. W normalnych warunkach mog�em
udawa� silnego. Ale tu? Zobaczysz mnie w grupie muzu�man�w,
id�cych do pieca.
Obieca�em mu, �e pom�wi� z mecenasem, aby postara� si� go zabra�
do siebie, do magazynu. Potem pomog�em mu przej�� kilkana�cie
metr�w. Osun�� si� na ziemi�. Zapada� zmierzch i d�� silny
wicher, sypi�c g�stym, lepkim �niegiem. Na dwa kroki nic nie by�o
wida�. Ka�dej chwili m�g� wyrosn�� przed nami esesman, ale mnie
obchodzi�o tylko jedno:
- Pawe�, nie wiem, kiedy si� zn�w spotkamy... Mo�e nigdy...
Zaklinam ci�... Powiedz mi ca�� prawd� o Klarze... Otw�rz oczy,
nie umieraj, s�yszysz?
Krzycza�em mu prost