7165
Szczegóły |
Tytuł |
7165 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7165 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7165 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7165 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
BU�YCZOW KIR
�URAW W GAR�CI
Bazar by� niedu�y: trzy szeregi krytych
stragan�w i niezbyt obszerny plac, na kt�-
rym z zaprz�onych woz�w sprzedawano
kartofle i kapust�.
Przeszed�em przez targ, odbieraj�c defila-
d� baniek z mlekiem, garnuszk�w ze �mieta-
n� i dzbank�w brunatnego miodu, mijaj�c
tace z agrestem, miski z czarnymi porzeczka-
mi i bor�wkami, stosiki grzyb�w i sterty ja-
rzyn. Towary by�y o�wietlone promieniami
s�o�ca, a ich w�a�ciciele kryli si� w tak g��-
bokim cieniu, �e trzeba by�o podej�� bli�ej,
aby ich w og�le dostrzec.
Ta kobieta zdumia�a mnie sw� obco�ci�,
oderwaniem od tego powszedniego, codzien-
nego �wiata bazarowych handlarzy.
Zobaczy�em i, jak to si� cz�sto zdarza, na-
tychmiast wymy�li�em jej dom, �ycie, ota-
czaj�cych j� ludzi. Uzna�em, �e przyjecha�a
z zagubionego w lasach starowierskiego chu-
toru, gdzie jej ojciec, ponury i ciemny, ale
sprytny starzec przewodzi� kilku staruszkom.
Tam te� mieszka�a jej matka, t�ga, leniwa,
ze spuchni�tymi nogami.
W przeciwie�stwie do innych handlarek
nikogo nie zaczepia�a, nie zachwala�a swoje-
go towaru � kosza wielkich jaj i wczesnych
pomidor�w, u�o�onych obok wagi w zgrabn�
piramidk�, niczym kamienne kule przy sta-
ro�wieckiej armacie.
Mia�a na sobie wyp�owia�� sukienk� z nie-
bieskiego kretonu, ods�aniaj�c� szczup�e,
opalone r�ce. Patrzy�a ponad g�owami mija-
j�cych j� ludzi, jakby g��boko si� nad czym�
zastanawiaj�c. Nie dojrza�em koloru w�os�w
i oczu, gdy� zawi�za�a na g�owie bia�� chu-
stk�, kt�ra na podobie�stwo daszka os�ania�a
jej twarz. Je�li kt�ry� z kupuj�cych podcho-
dzi� do niej � u�miecha�a si�. U�miech by�
nie�mia�y, lecz ufny.
Kobieta poczu�a m�j wzrok i odwr�ci�a si�
szybko, jak sp�oszona sarna. Spu�ci�em oczy.
Nie, ona nigdy nie by�a w starowierskiej
sadybie. I wcale nie dlatego, �e w tych oko-
licach nie ma wielkich bor�w, �e niewielkie
sp�achetki lasu, ci�gn�ce si� wzd�u� p�ytkich
rzeczu�ek i nad brzegami bagnistych jezior,
poprzedzielane s� polami i ��kami. Po prostu
ka�dy skrawek gruntu by� tu z dawien
dawna zagospodarowany i o starowierskich
osiedlach nikt nawet nie s�ysza�. Nie, nie dla-
tego: na jej szyi wisia� na cienkim rzemyku
wypolerowany kawa�ek bursztynu, a nie
krzy�yk.
A wi�c mieszka w odleg�ej wsi, a jej m��,
zwalisty i silny hulaka, pos�a� j�, aby sprze-
da�a nazbierane przez tydzie� jaja i dojrza�e
akurat pomidory. Potem przepije przywie-
zione pieni�dze i w przyp�ywie skacowanej
skruchy kupi za pozosta�e grosze chusteczk�
dla najm�odszej c�rki...
Zapragn��em us�ysze� jej g�os. Nie mog�em
odej��, zanim go nie us�ysz�. Zbli�y�em si�
i staraj�c si� zajrze� jej w oczy, poprosi�em
0 dziesi�� jaj. Wprawdzie ciocia Alona nic
mi nie wspomina�a o jajach, kaza�a mi tylko
kupi� na obiad ze dwa kilo m�odych kartofli
1 troch� szczypiorku, ale...
Patrzy�em na szczup�e r�ce z d�ugimi,
smuk�ymi palcami. Na serdecznym palcu pra-
wej r�ki dostrzeg�em cienk� z�ot� obr�czk�.
Mia�em racj�, jest zam�na.
� Ile p�ac�? � zapyta�em patrz�c jej w
twarz (oczy mia�a jasne, chyba szare).
� Rubel � powiedzia�a kobieta, zwijaj�c
z gazety tutk� i ostro�nie uk�adaj�c w niej
jaja.
Wzi��em zawini�tko. Jaja by�y wielkie, po-
d�u�ne i r�owawe.
� Z daleka je pani przywioz�a? � zapy-
ta�em.
� Z daleka.
Nie patrzy�a na mnie.
� Dzi�kuj� � powiedzia�em. � B�dzie tu
pani jutro?
� Nie wiem.
G�os mia�a niski, przyt�umiony, nawet nie-
co schrypni�ty i ka�de s�owo wymawia�a tak
wyra�nie, jakby rosyjski j�zyk nie by� jej j�-
zykiem ojczystym.
Kiedy wr�ci�em do domu, ciocia Alona nie
da�a si� przekona�, �e na targu zabrak�o m�o-
dych kartofli, ale wzi�a jaja i zanios�a je do
kuchni. Po chwili zawo�a�a stamt�d:
� Kola, co� ty kupi�? Przecie� to nie s�
kurze jaja.
� A jakie? � zapyta�em.
� Pewnie kacze... Ile da�e�?
� Rubla.
Wszed�em do kuchni. Ciocia Alona u�o�y�a
jaja na talerzu i teraz istotnie wygl�da�y ja-
ko� dziwnie. Powiedzia�em jednak:
� Najzwyczajniejsze w �wiecie jajka, cio-
ciu. Kurze.
Ciocia Alona skroba�a marchew. Roz�o�y�a
r�ce � w jednej trzyma�a marchewk�, w
drugiej n�. Ca�a jej poza zdawa�a si� m�-
wi�: �Niechaj ci b�dzie..."
Ciocia Alona jest moj� jedyn� �yj�c� krew-
n�. Ju� od pi�ciu lat co roku obiecywa�em
przyjecha� do niej, ci�gle zwodzi�em i nagle
przyjecha�em. Sta�o si� to nie tyle z powodu
g�upiej i niepotrzebnej moskiewskiej k��tni,
fiaska moich plan�w, ile wskutek nag�ego l�-
ku, �e nieub�agany czas mo�e kt�rego� dnia
zabra� mi cioci� Alon�, kt�ra pisze d�ugie,
szczeg�owe listy, pe�ne staromodnych roz-
wa�a� i utyskiwa� na pogod�, regularnie
przysy�a kartki z �yczeniami na �wi�ta i na
urodziny, zaopatruje mnie co roku w s�oiki
z domowymi konfiturami i nie daje po sobie
pozna�, �e czuje si� dotkni�ta moimi czczymi
obietnicami.
Kiedy przyjecha�em, ciocia Alona nie od
razu uwierzy�a w swoje szcz�cie. Wiem, �e
potrafi�a wsta� w nocy i podej�� do mojego
��ka, aby si� przekona�, �e nie znikn��em.
Dzieci nie mia�a, m�� poleg� na froncie, ko-
cha�a mnie wi�c bardziej, ni� na to zas�ugi-
wa�em.
Nie up�yn�� jeszcze tydzie� od mego przy-
jazdu do cichego miasteczka na skraju las�w
i p�l, gdy przekonawszy si� po raz kt�ry�
z rz�du, �e nie potrafi� odpoczywa�, zacz��em
t�skni� do swego codziennego, �le urz�dzone-
go �ycia, do grzbiet�w ksi��ek Wolfsona
i Trepietowa na g�rnej p�ce rega�u i do swej
zaocznej, bezsensownej teraz polemiki z ich
tezami. K��tnia, kt�ra kaza�a mi tu przyje-
cha�, zacz�a z wolna przybiera� swe istotne,
skromne wymiary. No, powiedzmy, nie po-
jad� do Chorogu, powiedzmy, odejd� z insty-
tutu. I co si� przez to zmieni? B�dzie inne,
ni�mal takie samo laboratorium, niemal takie
same dyskusje i konflikty. A odjecha� teraz,
kiedy ciocia Alona ju� zawczasu martwi si�,
�e pozostaj�ce mi jeszcze dwa tygodnie up�y-
n� zbyt szybko, by�oby z mojej strony okru-
cie�stwem.
� Pewnie nigdy nie widzia�e� kurzych
jaj � powiedzia�a ciocia Alona. � Czym
was w tej Moskwie karmi�?
� Najlepsz� metod� rozstrzygni�cia na-
szego sporu jest usma�enie dw�ch jajek �
odpar�em id�c do pokoju, gdzie wzi��em
z p�ki stary numer �Literatury Zagranicz-
nej".
Przed kolacj� przypomnia�em cioci o swej
pro�bie.
� Mo�e lepiej b�dzie, jak skocz� do skle-
pu i kupi� zwyk�e jajka? � powiedzia�a cio-
cia.
� Co to, to nie. Zaryzykujemy.
Ciocia Alona postawi�a przede mn� talerz
z jajecznic�, nala�a sobie esencji z imbryczka,
kt�ry wyj�a spod nader sfatygowanej, lecz
wci�� jeszcze imponuj�cej watowanej lali,
dola�a wrz�tku z samowara i od�upa�a
szczypcami r�wniutk� kostk� cukru. Udawa-
�a, �e moje jajeczne eksperymenty zupe�nie
jej nie interesuj�, ale gdy ju� zamierza�em
zabra� si� do jedzenia, nie wytrzyma�a:
� Na twoim miejscu � powiedzia�a �
ograniczy�abym si� do herbaty.
Ciocia usma�y�a mi jaja sadzone. ��tka
by�y wielkie i wypuk�e, niczym po��wki doj-
rza�ych jab�ek. Pomy�la�em, �e warto by�oby
obliczy� ich wsp�czynnik energii powierzch-
niowej.
� Nie zapomnij posoli� � przypomnia�a
ciocia, s�dz�c, �e oblecia� mnie strach. W jej
g�osie zabrzmia�a ironia. Poprawi�a okulary,
kt�re zawsze zje�d�a�y jej na czubek nosa. �
Nie b�j si�.
Jajecznica smakowa�a niemal tak, jak
prawdziwa, cho� nie ulega�o w�tpliwo�ci, �e
pi�kna nieznajoma sprzeda�a mi zamiast ku-
rzych jakie� inne, nie znane w naszych oko-
licach jaja. Postanowi�em wi�c zrobi� cioci
Alonie przyjemno�� i zapyta�:
� A jak wygl�daj� jajka cietrzewi?
� Dlaczego pytasz tylko o cietrzewie? Po-
za nimi istniej� s�onki, g�uszce, a nawet �u-
rawie i or�y. Wszystkie ptaki znosz� jaja. �
Ciocia Alona przez wiele lat uczy�a w szkole
i jej pouczaj�cy ton mo�na by�o potraktowa�
jako skrzywienie zawodowe.
� S�usznie � nie poddawa�em si�. �
Strusie, s�owiki, a nawet dziobaki. Ale z pun-
ktu widzenia konsumenta najwa�niejsz� w�a-
�ciwo�ci� jajek jest ich warto�� od�ywcza
i smak. A ta jajecznica jest wr�cz znakomi-
ta.
Kiedy zrobi�o si� ciemno, nagle wsta�em
zza sto�u i ruszy�em na spacer. W parku od-
szuka�em �aweczk� stoj�c� opodal kr�gu ta-
necznego. Siedzia�em tam, pali�em i patrzy-
�em z �yczliw� pob�a�liwo�ci� na ch�opc�w
i dziewcz�ta, ta�cz�cych przy d�wi�kach s�a-
biutkiej, ale nader powa�nie traktuj�cej swo-
je obowi�zki orkiestry. Sw� �yczliwo�� posu-
n��em tak daleko, �e omal nie pok��ci�em si�
z jakim� poirytowanym staruszkiem, kt�ry
pi�tnowa� stroje i fryzury ch�opak�w z takim
ferworem, i� pomy�la�em, �e pewnie przy-
chodzi tu co wiecz�r, popychany niemal
dzieci�cym negatywizmem. Staraj�c si� sk�o-
ni� staruszka do wi�kszej tolerancji, nagle
przerazi�em si�, �e oto sta�em si� o wiele bli�-
szy jemu ni� tej dzieciarni i �e broni� nie ich,
lecz samego siebie sprzed dwudziestu lat.
A ch�opcy, kt�rzy stali w pobli�u i s�yszeli
nasz� dyskusj�, nadal rozmawiali o swoich
sprawach i tak�e byli wobec nas pob�a�liwi.
C� z tego, �e mog� wyobrazi� sobie, jak gro-
madzi si� �adunek elektryczny w chmurze
niewidzialnej za ��tym blaskiem latar�, jak
zal�ni�a bezd�wi�czna b�yskawica nad tea-
tralnie pod�wietlonymi drzewami i �e widz�
energi�, kt�ra zmusza kropelk� rosy przykle-
jon� do oparcia �awki, aby przybiera�a kszta�t
kulki? Po prostu nauczy�em si� drobiazgu zu-
pe�nie tym ch�opakom niepotrzebnego: ener-
gia napi�cia powierzchniowego wody �
wci�� ten prze�laduj�cy mnie WEP � o tem-
peraturze 20� Celsjusza wynosi 72,5 erga na
centymetr kwadratowy. Tak to wygl�da na-
prawd�. Ch�opcy s� w lepszej sytuacji ni�
gderliwy staruszek, bo niekt�rzy z nich po-
znaj� jeszcze t� i inne liczby. Poznaj� i po-
kochaj�, wzlec� w niebo w pogoni za sinymi
�urawiami chmur. A starzec ju� niczego nie
pokocha.
� Warto by ich ostrzyc do go�ej sk�ry �
upiera� si� starszy pan. � Bo inaczej w tych
kud�ach wszy im si� zal�gn�.
Wala Dmitriew zgin�� tej wiosny, mierz�c
WEP w chmurze burzowej. On r�wnie� mia�
d�ugie w�osy si�gaj�ce do ramion i akurat te-
go dnia personalny wezwa� go na pogadank�
na temat wygl�du, jaki przystoi m�odemu
pracownikowi nauki.
Wsta�em i odszed�em bez s�owa.
2
Ciocia Alona, podwin�wszy pod siebie nogi
w grubych we�nianych skarpetach � przed
deszczem dokucza� jej reumatyzm � siedzia-
�a na wgniecionej kanapie i czyta�a �Ann�
Karenin�". Obok niej le�a� doskonale zna-
ny � od mosi�nych zameczk�w do wytarte-
go b��kitnego aksamitu ok�adek � lecz przez
dwadzie�cia lat dok�adnie zapomniany gruby
album ze zdj�ciami.
� Pami�tasz � zapyta�a ciocia Alona. �
Porz�dkowa�am dzi� skrzyni� i przypadkiem
wpad� mi w r�ce. Dawniej lubi�e� go ogl�da�.
Siada�e� na tej kanapie i zaczyna�e� wypyty-
wa�: �A dlaczego wujek ma takie pagony?
A jak si� wabi� ten pies?..."
Po�o�y�em ci�ki album na stole w kr�gu
�wiat�a rzucanym przez pomara�czowy aba-
�ur z fr�dzlami i spr�bowa�em wyobrazi� so-
bie, co w nim zobacz�. Nie potrafi�em przy-
pomnie� sobie niczego.
Album otworzy� si� tam, gdzie mi�dzy
grubymi arkuszami kartonu le�a�a paczuszka
p�niejszych zdj��, dla kt�rych na kartach
zabrak�o ju� miejsca. Na samym wierzchu zo-
baczy�em w�asne. Le�a�em nagusie�ki na
brzuchu, z zadowolonym u�miechem na g�u-
piutkim pyszczku, zupe�nie nie podejrzewa-
j�c, jakie przej�cia gotuje mi podst�pny los.
Rozpozna�em si� w tym niemowlaku tylko
dlatego, �e identyczn� fotografi�, nieodmien-
nie rozczulaj�c� leciwe krewne i znajome,
mia�em u siebie w Moskwie. Potem natkn�-
�em si� na grupowy portret z podpisem �Pia-
tigorsk, 1953", z kt�rego u�miecha�y si� do
mnie nie najm�odsze ju� nauczycielki uwiecz-
nione na tle bujnej ro�linno�ci. By�a w�r�d
nich r�wnie� ciocia Alona. Na fotografiach
rozpozna�em par� znajomych twarzy, ale
wi�kszo�� to byli nieznajomi � cioci koledzy
z pracy, s�siedzi i ich dzieci.
Znacznie ciekawsze by�o przegl�danie od
pocz�tku w�a�ciwego albumu. M�j pradzia-
dek siedzia� w fotelu, prababcia sta�a obok
z r�k� wspart� na jego ramieniu. Pradziadek
mia� na sobie studencki tu�urek i wygl�da�
tak, �e zacz��em podejrzewa�, i� siedzi w
kr�lewskiej pozie nie z nadmiaru pychy, lecz
dlatego, �e jest malutki, szczuplutki i pod
ka�dym innym wzgl�dem ust�puje �onie. To
przekonanie bra�o r�wnie� pocz�tek w le-
gendach rodzinnych. Teraz ju� wiedzia�em, �e
na nast�pnej stronie ujrz� t� sam� par� �
pradziadka i prababci� � ale ju� jako ludzi
leciwych, solidnych, w innym ubraniu, oto-
czonych dzie�mi, a nawet wnukami, w�r�d
kt�rych sta�a ciocia Alona oznaczona bia�ym
krzy�ykiem. Sama kiedy� postawi�a ten krzy-
�yk, aby nie pomyli� si� z innymi przedsta-
wicielami tego samego pokolenia rodziny Ti-
chonow�w. Dalej by�y zdj�cia mojej mamy;
i cioci Alony � sp�dnice do kostek i sznuro-
wane trzewiczki. By�y bardzo do siebie po-
dobne i czym� najwyra�niej zachwycone.
Ciekawe, w jaki spos�b fotografowi uda�o si�
wzbudzi� w nich zachwyt? Te zdj�cia pocho-
dzi�y sprzed rewolucji.
� Kto to jest, bo zapomnia�em..:
Ciocia Alona od�o�y�a �Ann� Karenin�",
wsta�a z kanapy i pochyli�a si� nade mn�.
M�j narzeczony � powiedzia�a. � Na-
turalnie nie znasz go. Po rewolucji mieszka�
w Wo�ogdzie, zosta� tam jak�� wa�n� figur�.
A w�wczas, w szesnastym roku, uchodzi� za
mojego narzeczonego. W tej chwili nie wiem
ju� dlaczego. Pami�tam tylko, �e bardzo
mnie to peszy�o. Tych tutaj te� nie znasz. To
lekarze z naszego szpitala powiatowego przed
wyruszeniem na front poci�giem sanitarnym.
Drugi z prawej stoi m�j wujek Siemion. Po-
wiadaj� ludzie, �e by� znakomitym lekarzem,
mia� z�ote r�ce. W�r�d takich w�a�nie po-
wiatowych lekarzy, musz� ci powiedzie�, zda-
rzali si� cudowni ludzie. Mojego wujka zna�
sam Czech�w z czas�w, kiedy wsp�lnie zwal-
czali epidemi� cholery.
� A co si� potem z nim sta�o?
� Zgin�� w dziewi�tnastym roku.
Wujek mia� surowy wyraz twarzy, czapk�
nisko nasuni�t� na czo�o, a szynel le�a� na
nim tak �le, �e by�o oczywiste, i� z magazy-
nu pobra� pierwszy z brzegu.
� A gdzie jego narzeczona? � ci�gn�a
ciocia Alona. � Mia�a na imi� bodaj�e Ma-
sza i wspania�e zielonkawe oczy. Opowia-
dano, �e po �mierci Siemiona przez dwa dni
by�a jak skamienia�a. A potem znik�a i nikt
odt�d jej nie widzia�.
� Mo�e gdzie� wyjecha�a?
� Nie. Wiem, �e zgin�a. Ona bez niego
nie mog�a �y�. � Ciocia Alona kartkowa�a
album. � Aha, jest tutaj.
Nie wiadomo czemu narzeczona wujka Sie-
miona sfotografowa�a si� oddzielnie.
Po��k�e ze staro�ci zdj�cie by�o naklejone
na karton, na kt�rym u do�u wyt�oczono
adres i nazwisko fotografa. Masza mia�a na
sobie ciemn� sukni� z wysokim stoj�cym ko�-
nierzykiem, czepek z czerwonym krzy�em
i tak�� opask� na r�ku.
Zna�em j�.
Zna�em nie tylko dlatego, �e widzia�em
dwadzie�cia lat temu w tym albumie, a mo�e
nawet s�ysza�em ju� co� o jej losach. Nie,
widzia�em j� wczoraj na targu. To znaczy, �e
nie zgin�a... Co za brednie! Kobieta na zdj�-
ciu nie u�miecha�a si�. Patrzy�a powa�nym
wzrokiem � ludzie na starych fotografiach
s� zawsze powa�ni, gdy� w owych czasach fo-
tografia wymaga�a d�ugiego na�wietlania
i u�miech nie utrzymywa� si� na twarzy.
Wybierali si� do fotografa w Wo�ogdzie wszy-
scy razem. Zaczyna� si� rok 1917. Masza
sp�ni�a si� i przybieg�a, kiedy fotograf za-
biera� ju� kasety. A doktor Tichonow, nie-
m�ody, brzydki, m�dry, z�ote r�ce, nam�wi�
siostr� Mari� do sfotografowania si� oddziel-
nie. Dla niego. Jedno zdj�cie wzi�� ze sob�,
drugie zostawi� w domu. I nic po tych lu-
dziach nie zosta�o, je�li nie liczy� strz�pka
ich �ycia utrwalonego w pami�ci cioci Alony,
a teraz r�wnie� i w mojej pami�ci. Tyle, �e
po wielu latach Masza ponownie przysz�a na
�wiat w tych okolicach.
Ciocia Alona w s�siednim pokoju d�ugo
przewraca�a si� z boku na bok, mrucza�a co�
pod nosem, szele�ci�a kartami ksi��ki. Gdzie�
daleko ujada�y psy i od czasu do czasu nasz
Szarik w��cza� si� swoim urywanym szcze-
kaniem do ich odleg�ego ch�ru. Uliczk� prze-
mkn�� motocykl bez t�umika i nie zd��y� je-
szcze ucichn�� �oskot jego motoru, gdy moto-
cyklista zawr�ci� i znowu przejecha� pod
oknami widocznie po to, abym m�g� nacie-
szy� si� znakomit� prac� jego maszyny. �Ba-
zyli � dobieg� z s�siedniego podw�rka wy-
soki kobiecy g�os � je�li nie zdob�dziesz
dziecku rakietki do badmintona, to w og�le
nie wiem, do czego ty si� mo�esz nadawa�".
Popatrzy�em na zegarek. Za dwadzie�cia pier-
wsza. Najlepsza pora na dyskusje o badmin-
tonie.
...Li�cie jab�oni rosn�cej pod oknem by�y
czarne, lecz niejednakowo czarne. R�ne na-
sycenie czerni stwarza�o pozory g��bi obrazu,
tym bardziej �e zewn�trzne li�cie przepusz-
cza�y odrobink� gwiezdnego blasku. Na cie-
mnoszarym, jedwabistym niebie p�nocnego
lata gwiazdy wci�� nie mog�y si� rozpali�
i drgaj�ce li�cie gasi�y ich nik�y blask. Jedna
gwiazda zdo�a�a jednak przebi� listowie swym
promieniem i nabieraj�c si�y dotar�a po jego
�cie�ce do samego okna. Lekki blask ws�czy�
si� do pokoju, g�stniej�c pod sufitem, migo-
c�c, jakby gwie�dzie by�o ciasno. Nale�a�o
w�a�ciwie wsta� i sprawdzi�, co si� dzieje, ale
cia�o odmawia�o jakiegokolwiek wysi�ku.
��ko zacz�o si� z wolna ko�ysa�, jak to by-
wa we �nie, ale wiedzia�em, �e nie �pi� i na-
wet s�ysz�, jak Bazyli usprawiedliwia si�
przed �on�, zwalaj�c win� na kogo�, kto obie-
ca�, ale nie dotrzyma�. Kobieta z rynku we-
sz�a do pokoju, przy czym uda�o jej si� nie
potr�ci� zas�onki w oknie, nie skrzypn��
drzwiami. By�a bardzo dziwnie ubrana. Ja-
sny, d�ugi worek, gdzieniegdzie pocerowany,
z wyci�ciami na g�ow� i r�ce, si�ga� jej do
kolan. Nogi by�y bose i brudne. Kobieta przy-
�o�y�a palec do ust i skin�a w stron� po-
koiku cioci Alony. Nie chcia�a jej widocznie
budzi�. Kobieta mia�a na imi� Lusz. To by�o
dziwne imi�, bardzo �atwe do wyszeptania.
Wyda�o mi si� jakby puszyste.
...Nie chcia�em zanurza� si� �ladem Lusz
w czelu�ci jaskini, gdy� w jej ciemno�ci kry-
�o si� co� strasznego, niebezpiecznego, nawet
bardziej strasznego i niebezpiecznego dla
Lusz ni� dla mnie, to co� bowiem mog�o j�
zatrzyma� na zawsze. Lusz wyci�gn�a d�u-
g�, szczup�� r�k� i mocno uj�a m�j przegub
silnymi palcami. Trzeba by�o si� spieszy�, a
nie my�le� o niebezpiecze�stwie.
Zgubi�em Lusz w korytarzu o�wietlonym
m�tnymi pochodniami, kt�re pali�y si� tam
ju� tak d�ugo, �e strop na dwa palce pokryty
by� czarn� sadz�. Nie mog�em jednak wej��
do sali, gdzie by�o znacznie wi�cej �wiat�a,
gdy� w�wczas nie spe�ni�bym obietnicy...
� Dlaczego nie �pisz? � zapyta�a ciocia
Alona zza �ciany. � Zga� �wiat�o.
By�em jej wdzi�czny za wyprowadzenie
mnie z jaskini, ale l�k o Lusz pozosta� i od-
powiadaj�c cioci Alonie: �ju� gasz�", rozu-
mia�em doskonale, �e wprawdzie wizyta ko-
biety przywidzia�a mi si�, ale odnalaz�bym
Lusz i spr�bowa� wyprowadzi� j� z jaskini,
gdyby ciocia mi nie przeszkodzi�a.
Jeszcze par� razy tej nocy trafia�em do
podziemia i wci�� od nowa szed�em koryta-
rzem, zatrzymuj�c si� przed o�wietlon� sal�
i przeklinaj�c siebie za to, �e nie mog� prze-
kroczy� kr�gu �wiat�a. Lusz nie spotka�em.
Obudzi�em si� rozbity i przepe�niony irracjo-
nalnym l�kiem o kobiet�, kt�ra znalaz�a si�
tam, sk�d nikt jeszcze nie wyszed�.
� Jak ci si� spa�o? � ciocia Alona wesz�a
do pokoju i zacz�a podlewa� pelargoni� sto-
j�c� na parapecie. � Mia�e� dobre sny?
Dla cioci Alony sny r�wna�y si� niemal
wyprawie do kina. Ja natomiast �ni� rzadko
i natychmiast wszystko zapominam. Zesko-
czy�em z kanapki, kt�ra j�kn�a wszystkimi
spr�ynami.
� P�jdziesz na grzyby?
� Nie, pow��cz� si� po mie�cie.
� Tylko nie kupuj jajek � roz�mia�a si�
ciocia Alona. � Jeszcze wczorajszych nie do-
jad�e�.
W godzin� p�niej by�em ju� na targu. Mi-
n��em rz�d baniek z mlekiem, garnk�w
z twarogiem i miodem, miednic z agrestem
i porzeczkami. Znajomej kobiety nie by�o, bo
nie mog�o by�.
Nast�pnego ranka � �eby si� nie zmarno-
wa�y � ciocia Alona ugotowa�a mi dwa jaj-
ka na mi�kko. Oko�o po�udnia na pla�y za
miejskim parkiem poczu�em raczej ni� us�y-
sza�em brz�czenie w g�owie i zobaczy�em, jak
po niebie w�r�d chmur p�ynie wyspa. Patrzy-
�em na ni� jednak nie z do�u, jakby nale�a�o,
lecz z g�ry. Patrzy�em na niedbale z��te po-
le, na stoj�ce kr�giem lepianki otoczone wy-
sok�, pochylon� gdzieniegdzie palisad�. Lusz
wybieg�a z chatynki pod uschni�te drzewo,
na kt�rym wisia� cz�owiek, i zacz�a kiwa� r�-
k�, abym jak najszybciej zszed� z g�ry. Nie
mog�em jednak zej��, poniewa� by�em w do-
le, na pla�y, a wyspa lecia�a w�r�d chmur.
Tu� obok dzieciaki gra�y w siatk�wk� pasia-
st� dzieci�c� pi�k�, a przy kiosku z lemo-
niad� i lodami kto� zapewnia� sprzedawczy-
ni�, �e na pewno zwr�ci butelk�. Patrzy�em
z g�ry na oddalaj�c� si� wysp�, gdzie zupe�-
nie ju� male�ka figurka Lusz wybieg�a na
pole, a ci, kt�rzy na ni� czyhali, wyskakiwa-
li w�a�nie zza palisady. Potem zasn��em i spa-
�em chyba ze dwie godziny, bo gdy si� obu-
dzi�em, s�o�ce sta�o ju� w zenicie, spieczone
plecy bola�y, kiosk by� zamkni�ty, siatkarze
przep�yn�li na przeciwleg�y brzeg i tam ko-
pali swoj� pasiast� pi�k�.
M�j zaw�d nauczy� mnie wi�za� przyczy-
ny ze skutkami. W domu wyj��em z kuchen-
nej szafki pozosta�e jaja, prze�o�y�em je do
pude�ka po butach i zanios�em do swojego
pokoju. Ustawi�em pude�ko na szafie, aby kot
si� do niego nie dobra�. Postanowi�em zabra�
jaja do Moskwy i pokaza� znajomemu biolo-
gowi, kt�ry robi� do�wiadczenia z meksyka�-
skimi narkotykami. Inna rzecz, �e to by�o
do�� dawno, jakie� pi�� lat temu, i laborato-
rium mog�o tymczasem zmieni� temat.
Ale m�j pomys� przesta� by� aktualny ju�
nast�pnego dnia. Obudzi� mnie g�o�ny ha�as.
Kot spad� z szafy wraz z pude�kiem. Na pod-
�odze, po�yskuj�c w uko�nych promieniach
porannego s�o�ca, rozlewa�a si� ka�u�a roz-
chlapanych bia�ek i ��tek przemieszanych
ze skorupami. Kot, zupe�nie nie speszony
upadkiem, skrada� si� w moim kierunku.
Przewiesi�em g�ow� przez kraw�d� ��ka
i zobaczy�em, �e w t�. sam� stron�, z oczywi-
stym zamiarem ukrycia si� w ciemnym k�-
cie, drepce puszyste, bardzo r�owe piskl�,
wi�ksze od kurczaka, z d�ugim cienkim dziob-
kiem i pomara�czowymi, szczud�owatymi no-
gami.
� St�j! � krzykn��em na kota, ale sp�ni-
�em si�.
Kot schwyta� piskl� i natychmiast odsko-
czy� od wyci�gni�tej r�ki, aby samemu nie
dosta� si� do mojej niewoli. Na parapecie za-
trzyma� si�, bezczelnie b�ysn�� dzikimi zielo-
nymi oczami i znikn��. Zanim wygrzeba�em
si� z po�cieli i podbieg�em do okna, po kocie
nie by�o nawet �ladu. Gapi�em si� t�po na
rozbite jaja i na le��ce obok pude�ko po bu-
tach. Najprawdopodobniej kot us�ysza�, jak
piskl� zaczyna wykluwa� si� ze skorupy, za-
interesowa� si� i wskoczy� na szaf�.
� Co tam si� sta�o? � zapyta�a ciocia Alo-
na zza �ciany. � Z kim wojujesz?
� Tw�j kot wszystko zaprzepa�ci�.
Ciocia Alona nie uwierzy�a w niezwyk�ego
kurczaka. Powiedzia�a, �e mi si� przy�ni�o,
i doda�a: �Nie trzeba by�o wynosi� jajek
z kuchni. Tam nic by si� im nie sta�o".
Nigdy do tej pory nie zdarzy�o mi si� wi-
dywa� r�owych kurczak�w wykluwaj�cych
si� z jaj i wywo�uj�cych sny na jawie. W do-
datku istnia�a jeszcze pi�kna nieznajoma, kt�-
rej obecno�� pot�gowa�a zagadkowo�� ca�ej
tej historii.
Postanowi�em mo�liwie jak najdok�adniej
przeszuka� ogr�dek, kt�ry tak �a�o�nie skur-
czy� si� od czas�w mojego dzieci�stwa. W�w-
czas wydawa� mi si� ogromny i dziewiczy
niczym d�ungla, w kt�rej mo�na zab��dzi�.
A okaza�o si�, �e rosn� w nim � i to w du-
�ej ciasnocie � zaledwie dwa krzaki bzu,
krzywa jab�o�, daj�ca cioci Alonie kwa�ne
dziczki na marmolad�, i par� krzew�w ja�mi-
nu pod parkanem. Natomiast bli�ej domu,
gdzie dociera�o �wiat�o s�oneczne, bujnie roz-
ros�y si� kwiaty i trawy � floksy, z�ocienie,
lilie i wiele jeszcze innych na po�y zdzicza-
�ych rezydent�w dawnych klomb�w lub ra-
batek, niekiedy przypadkowych przybysz�w
z s�siednich sad�w i ogrod�w � z g�stej mu-
rawy i zaro�li pio�unu strzela�y ku g�rze k�-
dzierzawe czapki marchwi, parasolowate
kwiaty kopru i nawet samotny, kwitn�cy
krzak ziemniaka. Na jego li�ciu znalaz�em
strz�pek r�owego puchu.
Przynios�em puch do domu, w�o�y�em go
do koperty i zaklei�em. Je�eli nauka zna ta-
kie ptaki, odrobina r�owego puchu powinna
wystarczy� do identyfikacji.
� Na targ? � zapyta�a domy�lnie ciocia
Alona widz�c, �e czyszcz� buty. � Przecie�
tam jest mn�stwo kurzu.
� Wybieram si� na spacer � odpar�em;
3
T� kobiet� spotka�em dopiero na pi�ty
dzie�. Przez ca�y ten czas chodzi�em na targ
jak do pracy. I to nie raz, ale trzy, cztery,
pi�� razy dziennie. Handlarki ju� mnie po-
znawa�y, a ja r�wnie� niemal wszystkie zna-
�em z widzenia. Na pi�ty dzie� zobaczy�em
j� i natychmiast pozna�em, chocia� tym ra-
zem nie mia�a chustki i jej twarz, obramo-
wana ci�kimi, jasnymi w�osami, dziwnie si�
zmieni�a, z�agodnia�a i ju� nie kojarzy�a si�
z osad� staroobrz�dowc�w ani z okrutnym
i chciwym m�em. Od rzeki wia� ostry,
ch�odny wiatr, narzuci�a wi�c na ramiona
czarn� chustk� w r�e. Oczy mia�a zielone
i ostre brwi na wypuk�ym czole. Mia�a te�
pe�ne, ale niezbyt czerwone wargi i ci�kawy
podbr�dek, nieco psuj�cy owal twarzy.
Nie od razu mnie spostrzeg�a, gdy� akurat
obs�ugiwa�a klient�w. Tym razem le�a� przed
ni� stos wielkich, czerwonych jab�ek, a do jej
straganu ustawi�a si� d�uga kolejka.
Przywyk�em ju� do tego, �e na pr�no wy-
patrywa�em jej na targu, i dlatego w pierw-
szej chwili jej obecno�� uzna�em za dalszy
ci�g sennych majak�w, w kt�rych nosi�a imi�
Lusz.
Aby nieco si� uspokoi�, odszed�em w cie�
i stamt�d obserwowa�em, jak sprzedaje jab�-
ka. Patrzy�em, jak stawia odwa�niki na szal-
ce i czasami zbli�a je do oczu, jakby by�a
kr�tkowzroczna lub te� nie mia�a nawyku po-
s�ugiwania si� ci�arkami; jak zawsze doda-
je co najmniej jedno jab�ko, aby szala z owo-
cami wyra�nie przewa�a�a; jak chowa pieni�-
� dze do p�askiej, wytartej portmonetki i jak
wydobywa z niej reszt�, starannie j� przeli-
czaj�c. Kiedy stos jab�ek na straganie zma-
la�, ja r�wnie� zaj��em miejsce w kolejce.
Przede mn� sta�y trzy osoby. Kobieta nadal
nie widzia�a mnie.
� Poprosz� o kilogram � powiedzia�em,
kiedy przysz�a moja kolej. Kobieta nie unio-
s�a nawet oczu. � Dzie� dobry � doda�em.
� Ma�o bierzesz, m�ody cz�owieku � po-
wiedzia�a staruszka, odchodz�ca akurat od
straganu z pe�n� torb�. � We� wi�cej, �ona
ci podzi�kuje.
� Nie mam �ony � odpar�em.
Kobieta podnios�a wzrok. Nareszcie ze-
ehcia�a mnie pozna�!
� Pami�ta mnie pani? � zapyta�em.
� Dlaczego mam nie pami�ta�? Pami�tam.
Szybko rzuci�a aa szalk� trzy jab�ka, kt�re
wa�y�y prawie p�tora kilograma.
� Rubel � powiedzia�a.
� Bardzo dzi�kuj�, ale tu jest znacanie
wi�cej ni� kilogram.
Bez po�piechu grzeba�em w kieszeniach
szukaj�c pieni�dzy.
� A jajek dzisiaj nie ma?
� Jajek nie ma � powiedzia�a kobieta. �
Mia�am je wtedy przez przypadek, bo nor-
malnie jajek nie sprzedaj�.
� A daleko pani mieszka?
� M�ody cz�owieku � powiedzia� m�czy-
zna w uniformie urz�dnika powiatowego,
sk�adaj�cym si� z p��ciennej czapki i zbyt
ciep�ego jak na t� pogod� lu�nego garnitu-
ru. � Za�atw spraw� i �egnaj, ko�czy mi si�
przerwa obiadowa.
� Mieszkam daleko st�d � powiedzia�a
kobieta.
M�czyzna odsun�� mnie �okciem.
� Prosz� trzy kilo, tylko jak najwi�kszych.
Mo�na pomy�le�, �e pani nie zale�y na klien-
^ cie.
� D�ugo tu pani jeszcze b�dzie? � zapy-
ta�em.
� Zaraz panu zapakuj� � powiedzia�a ko-
bieta � bo tak niewygodnie b�dzie nie��.
� Najpierw prosz� mnie obs�u�y� � po-
Y wiedzia� m�czyzna w p��ciennej czapce.
� Prosz� go obs�u�y� � powiedzia�em. �
Moja przerwa obiadowa dopiero si� zaczyna.
Kiedy m�czyzna odszed�, kobieta wzi�a
ode mnie jab�ka, po�o�y�a je na straganie i za-
cz�a zwija� torb� z gazety.
� A jab�ka te� s� niezwyk�e? � zapyta-
�em.
� Dlaczego niezwyk�e?
� Bo jaja nie by�y kurze.
� Ale� co pan m�wi!... Je�li nie smako-
wa�y, mog� zwr�ci� pieni�dze.
Si�gn�a po portmonetk�.
� Wcale nie mam pretensji, tylko po pro-
stu jestem ciekaw, od jakiego ptaka pocho-
dz�...
� Kupuje pan? � rozleg� si� g�os z ty-
�u. � Czy tylko tak sobie pan stoi?
Odszed�em, stan��em w cieniu, wyj��em
z torebki jab�ko, wytar�em je chusteczk�
i ugryz�em. Kiedy obraca�em owoc w r�ku,
napotka�em jej wzrok. U�miechn��em si�
przyja�nie, daj�c jej w ten spos�b do zrozu-
mienia, �e nie jestem gro�ny. Ona r�wnie�
si� u�miechn�a, ale by� to u�miech tak nie-
�mia�y, �e a� �a�osny. Zrozumia�em, �e lepiej
by�oby odej��, oszcz�dzi� jej przykro�ci, ale
nie potrafi�em oderwa� n�g od ziemi. Zwy-
czajnie ba�em si�, �e ju� jej nigdy nie zoba-
cz�.
Ruchy kobiety utraci�y swobod�, sta�y si�
powolne i niezr�czne. Zdawa�a si� umy�lnie
odwleka� moment, kiedy odejdzie ostatni
klient i ja zn�w do niej podejd�.
Jab�ko by�o soczyste i s�odkie. Takie u nas
nie rosn�, a sadownicy amatorzy pojawiaj�
si� na targu ze swymi owocami najwcze�niej
w sierpniu. Wyda�o mi si�, �e jab�ko pachnie
ananasem. Wyci�gn��em z ogryzka pestk�.
By�a to jedyna pestka w tym jab�ku. D�uga,
ostra, kanciasta. To nie by�o jab�ko.
Zobaczy�em, �e kobieta wysypa�a z kosza
ostatnie owoce, przeliczy�a pieni�dze i za-
mkn�a portmonetk�. W�wczas zbli�y�em si�
do niej i powiedzia�em p�g�osem:
� Lusz.
Kobieta drgn�a, portmonetka upad�a na
stragan. Chcia�a j� podnie��, ale r�ka zawis�a
w powietrzu, znieruchomia�a, zamar�a, jakby
w oczekiwaniu ciosu.
� Przepraszam � powiedzia�em � prze-
praszam. Nie chcia�em pani przestraszy�.
� Nazywam si� Maria Paw�owna. � Jej
g�os by� senny i g�uchy, a s�owa wyuczone
na pami��, jakby ju� od dawna czeka�a na
t� chwil� i w l�ku przed jej nieub�aganym
nadej�ciem nieustannie przepowiada�a odpo-
wied�. � Nazywani si� Maria Paw�owna.
� �wi�ta prawda � rozleg� si� g�os z ty-
�u. By� cichy i pe�en w�ciek�o�ci. � Maria
Paw�owna. A co, interesuje to pana?...
Niewysoki, leciwy ju� m�czyzna z ciemn�
ogorza�� twarz�, w wyp�owia�ej, zniszczonej
czapce le�nika odsun�� mnie i nakry� d�o�mi
palce Marii Paw�owny.
� Spokojnie, Masza, spokojnie. Ludzie
patrz�. � Wpija� si� we mnie tak w�cie-
k�ym wzrokiem bia�awych oczu, �e pomy�la-
�em: �Gdyby nie by�o doko�a ludzi, na pew-
no by mnie uderzy�".
� Przepraszam � powiedzia�em. � Nie
s�dzi�em...
� On przyszed� po mnie? � zapyta�a Ma-
sza prostuj�c si�, lecz nie wypuszczaj�c r�ki
le�nika.
� Co za pomys�y! Przecie� s�yszysz, �e
cz�owiek przeprasza... Zaraz pojedziemy do
domu. Nikt ci nie zrobi krzywdy.
� No to ju� p�jd� � powiedzia�em.
� Id�.
Nie zd��y�em jednak odej�� daleko, gdy
le�nik mnie dop�dzi�.
� Jak j� nazwa�e�? � zapyta�.
� Lusz. Jako� tak przypadkiem wysz�o.
�� Przypadkiem, powiadasz?
� Przy�ni�o si�.
M�wi�em mu szczer� prawd� i nie wiedzia-
�em, czym wobec tych ludzi zawini�em, ale
zawini�em na pewno i to zmusza�o mnie do
potulnego odpowiadania na pytania le�nika.
� Imi� si� przy�ni�o?
� Widzia�em Mari� Paw�own� ju� wcze-
�niej. Kilka dni temu.
� Gdzie?
� Tutaj, na bazarze.
Le�nik rozmawia� ze mn�, a jednocze�nie
zerka� w stron� straganu, gdzie kobieta trz�-
s�cymi si� r�koma wi�za�a puste koszyki,
zbiera�a papier, uk�ada�a odwa�niki na szal-
ce wagi.
� I co dalej?
� By�em tu kilka dni temu i kupi�em dzie-
si�� jajek.
� Siergieju Iwanowiczu! � zawo�a�a ko-
bieta � trzeba zda� wag�.
� Zaraz pomog�.
Kto to jest? M��? W�tpliwe, on przecie�
jest co najmniej dwa, a mo�e trzy razy od
niej starszy. Ale z pewno�ci� nie ojciec. W
tych okolicach dzieci nie zwracaj� si� do ojca
tak oficjalnie.
Le�nik nawyra�niej nie chcia� mnie traci�
z oczu.
� Trzymaj � powiedzia�, podaj�c mi szal-
k� z odwa�nikami. Sam wzi�� wag�. Maria
Paw�owna nios�a puste koszyki. Stara�a si�
i�� tak, aby mi�dzy nami znajdowa� si� Sier-
giej Iwanowicz.
� Masza � zapyta� le�nik � sprzedawa-
�a� jajka?,
Nie odpowiedzia�a.
� Przecie� ci zabroni�em. Zabroni�em.
� Chcia�am kupi� maszynk� do golenia.
Tak� ze spr�yn�. Nie potrzebujecie?
-� Idiotka � powiedzia� le�nik.
Zatrzymali�my si� przed wej�ciem do kan-
toru.'
� Wejd� � zwr�ci� si� do mnie.
� Ja te� � powiedzia�a Masza.
� Poczekasz. Nic ci si� nie stanie. Pe�no
ludzi doko�a.
Masza jednak posz�a z nami i kiedy zwra-
cali�my wag� zaspanej dy�urnej, sta�a w mil-
czeniu pod �cian� oklejon� plakatami, kt�re
przekonywa�y o szkodliwo�ci much i bruce-
lozy.
� Oddam wam pieni�dze � powiedzia�a
Masza, kiedy wyszli�my, i poda�a le�nikowi
portmonetk�.
� Zostaw sobie � odpar� Siergiej Iwano-
wicz. Stan�li�my w cieniu za biurowym ba-
rakiem. Le�nik zerkn�� wyczekuj�co na mnie,
zapraszaj�c w ten spos�b do kontynuowania
opowie�ci.
� Jaja by�y niezwyk�e �- powiedzia-
�em. � Wi�ksze od kurzych i r�owawe..;
Potem przy�ni� mi si� sen, a w�a�ciwie zacz�-
�em majaczy� na jawie. I w tym p�nie zo-
baczy�em Mari� Paw�own�, kt�ra tam mia�a
na imi� Lusz.
� Tak � powiedzia� le�nik.
By� strapiony i zdenerwowany. Nienawi��,
z jak� pocz�tkowo na mnie patrzy�, teraz zni-
k�a. By�em dla niego cz�owiekiem k�opotli-
wym, ale niegro�nym.
� Przed bram� stoi motocykl � powie-
dzia� le�nik do Maszy. � Pojedziemy? A mo-
�e chcesz wst�pi� do sklepu?
� Wybiera�am si� do apteki, ale lepiej b�-
dzie p�j�� innym razem.
� Jak chcesz. � Le�nik popatrzy� na
mnie. � A pan tu na urlopie? � zrobi� si�
nagle niezwykle uprzejmy.
� Tak.
� Tak my�la�em, bo jako� dawniej nie
spotyka�em tu pana. �egnam.
� Do widzenia.
Odeszli. Masza o p� kroku za nim. Garbi-
�a si� mo�e dlatego, �e kr�powa�a si� swego
wzrostu. Na nogach mia�a bardzo porz�dne,
drogie pantofle z troch� ju� startymi obcasa-
mi.
Zrozumia�em, �e nigdy ju� ich nie zobacz�,
i ruszy�em szybkim krokiem w kierunku wyj-
�cia z bazaru. Dop�dzi�em ich tu� za bram�.
� Zaczekajcie � powiedzia�em.
Le�nik odwr�ci� si�, a potem gestem na-
kaza� Maszy, �eby sz�a do motocykla.
� Siergieju Iwanowiczu, prosz� mi tylko
powiedzie�, co to za ptak. Przecie� widzia�em
piskl�.
Masza przywi�zywa�a puste koszyki do ba-
ga�nika.
� Piskl�?
� No tak, r�owe, szczud�onogie, z d�ugim
dziobem.
� A diabli go wiedz�. Mo�e potworek si�
wyk�u�. Od tej, jak j� tam, radiacji... W og�le
to jajka s� zwyczajne.
Le�nik ju� nie wydawa� si� silny ani gro�-
ny. Jako� skurczy� si�, postarza� i chyba na-
wet zmala�.
� I jab�ka te� s� zwyczajne?
� A po co niby mieliby�my tru� ludzi?
� Takie owoce tu nie rosn�.
� Zwyczajne, dobre jab�ka. Po prostu ta-
ki gatunek.
Ruszy� w stron� motocykla. Masza ju� sie-
dzia�a w przyczepie.
Z bramy bazaru wyszed� m�czyzna podob-
ny do arbuza. W r�ku ni�s� siatk� z dwoma
arbuzami. Arbuzy by�y wczesne, przywie-
zione z po�udnia przez m�odego ch�opaka
o orientalnej urodzie, zamy�lonego i roztarg-
nionego, niczym wielki matematyk z winie-
tki w czasopi�mie �Rozrywki umys�owe".
Sprzedawa� te arbuzy na wag� z�ota i dlatego
ludzie kupowali je niech�tnie, chocia� mieli
na nie wielk� ochot�.
� Siergiej?! � rykn�� arbuzopodobny
grubas. � Kop� lat!
Le�nik skrzywi� si� na widok znajomego.
� Jak leci, jak polowanko? � grubas po-
stawi� siatk� na ziemi i arbuzy natychmiast
potoczy�y si� jak �ywe. Pop�dzi� za nimi. �
Ju� od dawna si� do was wybieramy � za-
wo�a� � ale cz�owiek ma tyle spraw na g�o-
wie...
Odszed�em. Z ty�u rozleg� si� warkot mo-
tocykla. Najwidoczniej le�nik nie mia� ocho-
ty na rozmow�. Motocykl wyprzedzi� mnie.
Masza odwr�ci�a si� przytrzymuj�c d�oni�
w�osy. Unios�em r�k� po�egnalnym gestem.
Kiedy motocykl skry� si� za zakr�tem, za-
trzyma�em si�. Mi�o�nik arbuz�w akurat prze-
chodzi� ulic�. Dopad�em go przed wej�ciem
do sklepu.
� Przepraszam � powiedzia�em. � Pan,
jak s�ysza�em, r�wnie� jest my�liwym.
� Witam, ciesz� si�, bardzo si� ciesz� �
grubas postawi� siatk� na chodniku, a ja po-
mog�em mu z�owi� arbuzy, kt�re zn�w zacz�-
�y ucieka�. Rozmawiaj�c przytrzymywali�my
nerwow� siatk� nogami.
� Polowanie jest moj� prawdziw� pasj� ��
o�wiadczy� grubas. � A nie polowa�em ju�
od dw�ch lat. Wyobra�a pan sobie? Pan przy-
jezdny?
� Na urlopie. Je�li dobrze zrozumia�em,
wybiera si� pan...
� Do Siergieja? Koniecznie musz� go od-
wiedzi�! Cisza, pi�kna natura, ani �ywej du-
szy na wiele kilometr�w doko�a. Wspania�y
cz�owiek, prawdziwy rosyjski charakter, ro-
zumie pan? Tylko pije. Och, jak on pije! Ale
to r�wnie� cecha charakteru, rozumie pan?,
Samotno��, tylko on i pies...
� Wydawa�o mi si�, �e by� z �on�.;?
� Czy�by? Nie zauwa�y�em. Pewnie ko-
go� podwozi�. A jak on zna las, zwyczaje
zwierz�t, ptak�w!... Zna nawet botaniczne na-
zwy ro�lin. Nie uwierzy�by pan. Nigdzie si�
pan nie spieszy? Ja r�wnie�. To znaczy, ku-
pimy co� i p�jdziemy do mnie, zjemy razem
obiad. Mam nadziej�, �e pan nie odm�wi...
4
Do wsi Sieliszcze dojecha�em autobusem.
Stamt�d jak�� przygodn� ci�ar�wk� do Le-
snowki, a dalej pieszo poln� dr�k�, zaro�ni�-
t� mi�dzy koleinami bujn� traw�, a nawet
niskimi krzaczkami. Najwyra�niej rzadko ni�
je�d�ono. Dr�ka wdrapywa�a si� na pokryte
sosnami wzg�rki, gdzie spod suchego igliwia
wy�ania�y si� widoczne z daleka kapelusze
j�drnych borowik�w. Potem opada�a mi�dzy
bagienka i w koleinach pokazywa�a si� wo-
da, a na poboczach ros�a zielona trawa,
upstrzona gdzieniegdzie czarnymi punkcika-
mi jag�d.
Wystarczy�o zatrzyma� si� na moment, a
ju� rozw�cieczone komary rzuca�y si� na od-
kryte przeguby r�k i spocon� szyj�. Na
wzg�rkach dop�dza�y mnie �lepaki, kt�re
brz�cza�y nad g�ow�, sjtraszy�y, ale nie k�-
sa�y.
.Trudno powiedzie�, abym by� zawo�anym
my�liwym. W ka�dym razie uda�o mi si� wy-
�ebra� od cioci Alony dubelt�wk� jej nie-
boszczyka m�a, znalaz�em troch� naboj�w
i stary plecak, do kt�rego wrzuci�em jakie�
konserwy, koc, szczotk� do z�b�w. Ta maska-
rada nie by�a przeznaczona dla gajowego,
lecz raczej mia�a wprowadzi� w b��d cioci�
Alon�, kt�rej powiedzia�em, �e um�wi�em si�
na polowanie ze starym znajomym spotka-
nym przypadkowo na ulicy.
Trudno by�oby mi rozs�dnie wyt�umaczy�
i jej, i komukolwiek innemu, i mnie same-
mu wreszcie, dlaczego przyczepi�em si�
do pulchniutkiego mi�o�nika arbuz�w, po-
czciwego Wiktora Donatowicza, smakosza �y-
j�cego marzeniami o polowaniach, podr�ach
i o innych bohaterskich przedsi�wzi�ciach,
kt�re tak przyjemnie planowa�, �e ju� nie
warto realizowa�. Zjad�em u niego smaczny
obiad, nadskakiwa�em tak samo pulchniutkiej
i dobrodusznej ma��once, wynudzi�em si� jak
mops, ale zdoby�em adres gajowego. Czym
wyt�umaczy� moje post�powanie? Mi�o�ci�
cd pierwszego wejrzenia? A mo�e fascynacj�
tajemniczymi zjawiskami? By�y przecie� sny
na jawie, r�owe kurcz�ta, dziwne jab�ka,
przera�enie kobiety, kt�ra reagowa�a na nie-
codzienne imi� Lusz, by� gniew gajowego...
Zwyk�� ciekawo�ci� cz�owieka, kt�ry nie po-
trafi wypoczywa� i dlatego wymy�la sobie
zaj�cia daj�ce poz�r dzia�ania? Mo�e zawini-
�o tu przyzwyczajenie do szufladkowania albo
mo�e wreszcie ucieczka od w�asnych proble-
m�w wymagaj�cych rozwi�zania i ch�� od-
* wleczenia tych rozwi�za�? �adna z tych'
przyczyn nie usprawiedliwia�a ani nawet nie
t�umaczy�a mego g�upiego post�powania, a
jednocze�nie wszystkie one razem wzi�te
sk�oni�y mnie do udania si� na poszukiwanie
�pi�cej kr�lewny, kwiatu paproci i diabli
jeszcze wiedz� czego. Na swoj� obron� mog�
powiedzie� tylko to, �e rusza�em jednak z
ci�kim sercem, gdy� by�em go�ciem nie ocze-
kiwanym i, co najwa�niejsze, nie chcianym.
Go�ciem niepotrzebnym, co wi�cej, sprawia-
j�cym sw� obecno�ci� przykro��. Gdybym
wi�c by� nieco przyzwoitszy albo przynaj-
mniej silniejszy, postara�bym si� zapomnie�
o wszystkim, poniewa� sam uwa�am natr�-
ctwo za jedn� z najgorszych cech ludzkiej
natury.
...Dom gajowego sta� na brzegu ma�ego je-
ziorka, w miejscu gdzie las cofn�� si� znad
wody. Do chaty przytyka�a szopa i niewielki
ogr�dek, otoczony chru�cianym p�otem. Dom
*/ by� posiwia�y ze staro�ci, ale krzepki, jak te
borowiki, kt�re widzia�em po drodze. Przy
brzegu ko�ysa�a si� ��dka przywi�zana �a�cu-
chem, Porywy wiatru chwia�y bujn� trzcin�.
Wiatr by� ciep�y, wilgotny, �komarowy".
Zbiera�o si� na deszcz i powietrze lekko pa-
chnia�o grzybami i wilgotnymi li��mi.
Zatrzyma�em si� na skraju lasu. Masza
by�a w ogr�dku. Pe��a grz�dki, ale akurat
w tym momencie, kiedy j� spostrzeg�em, wy-
prostowa�a si� i popatrzy�a na jezioro. By�a
sama, Siergiej Iwanowicz poszed� chyba do
lasu. Zrozumia�em, �e b�d� tak stercza� cho�-
by do wieczora, ale nie podejd� do niej. Prze-
cie� nawet na bazarze, w t�umie ludzi, moje
nieostro�ne s�owa wywo�a�y jej zmieszanie.
Ukry�em si� za pniem starej sosny. Masza
sko�czy�a pielenie, podnios�a z ziemi motyk�
i schowa�a j� do szopy. Skrzypni�cie drzwi
rozleg�o si� tak wyra�nie, jakbym sta� tu�
obok niej. Po wyj�ciu z szopy Masza zerkn�-
�a w moj� stron�, ale mnie nie dostrzeg�a.
Potem wesz�a do domu. Zacz�� kropi� deszcz.
By� drobny, lekki, przenikliwy. Odwr�ci�em
si� na pi�cie i ruszy�em w stron� Sieliszcza.
M�wi�em ju�, �e nie jestem my�liwym, a tym
bardziej detektywem.
Las teraz wygl�da� zupe�nie inaczej. Skur-
czy� si�, utraci� g��bi� i barwy, sm�tnie i po-
kornie przeczekiwa� wieczorn� niepogod�.
Nad drog� wisia�a tylko drobniutka mgie�ka,
ale na li�ciach woda zbiera�a si� w grube,
ci�kie krople, kt�re spadaj�c d�wi�cznie plu-
ska�y w ka�u�e rozlane w koleinach. Dotr�
do szosy ju� w ca�kowitej ciemno�ci i nie
wiadomo, czy uda mi si� z�apa� jaki� samo-
ch�d. Dobrze mi tak.
Gdzie� daleko zaterkota� motocykl. Zanim
zd��y�em zorientowa� si�, kto to mo�e jecha�,
aby ukry� si� w lesie, Siergiej Iwanowicz
gwa�townie zahamowa� tu� przede mn�.
� Dzie� dobry � powiedzia�, odrzucaj�c
z czapki kaptur peleryny. Nie wygl�da� na
W zdziwionego. � Dok�d idziesz?
� Szed�em do pana � powiedzia�em.
� Do mnie w inn� stron�.
� Wiem. Doszed�em do skraju lasu, zoba-
czy�em dom, Mari� Paw�own� i ruszy�em z
powrotem.
Silne d�onie gajowego le�a�y nieruchomo
na kierownicy. Czapka by�a nisko nasuni�ta
na czo�o.
� I dlaczego� to zawr�ci�e�?
� Zrobi�o mi si� wstyd.
� Nie rozumiem.
� Zdoby�em pa�ski adres, wzi��em dubel-
t�wk� i postanowi�em przyjecha� tu, zapolo-
wa�.
� Zwyczajnie zapolowa�?
� W�a�ciwie porozmawia�.
� Rozmy�li�e� si�?
� Tak. Rozmy�li�em si�, kiedy zobaczy-
�em, �e Maria Paw�owna jest sama.
Gajowy wyj�� z wewn�trznej kieszeni mun-
durowej kurtki pogi�t� blaszan� papiero�ni-
c�, otworzy� j� i wzi�� papierosa. Po chwili
namys�u wyci�gn�� papiero�nic� w moim kie-
runku. Zapalili�my, os�aniaj�c od deszczu ja-
skrawy w nadchodz�cym p�mroku p�emyk
zapa�ki. W lesie nerwowo brz�cza�y k�mary,
listowie nabra�o koloru wody w zara�ni�tej
rz�s� sadzawce.
� Siadaj. Pojedziesz do mnie �* powie-
dzia� gajowy, zdejmuj�c brezent z przyczepy
motocykla. Podrzuci�bym ci� do Sieliszcza,
ale wieczorem nie lubi� Maszy zostawia� sa-
mej.
� Nie trzeba � powiedzia�em. � Jako�
dojd�. Sam sobie jestem winien.
Gajowy u�miechn�� si� krzywo.
� Siadaj.
Przyczepa wysoko podskakiwa�a na nie-
r�wno�ciach drogi i zapada�a si� w koleiny.
W�a�ciciel motocykla milcza�, �ciskaj�c z�ba-
mi munsztuk zgas�ego papierosa.
Masza us�ysza�a warkot silnika i wysz�a
otworzy� bram�. Gajowy powiedzia�:
� Przywioz�em go�cia.
� Dzie� dobry! � wykrzykn��em, gra-
mol�c si� z przyczepy. Dubelt�wka bardzo
mi w tym przeszkadza�a.
� Dobry wiecz�r � Masza patrzy�a na
Siergieja Iwanowicza.
� Powiedzia�em, �e mamy go�cia. Poka�,
gdzie mo�e si� umy�. Nakryj do sto�u. � Ga-
jowy m�wi� sucho, wybieraj�c zwyczajne,
powszednie s�owa, jakby chcia� w ten spos�b
da� jej do zrozumienia, �e nie r�ni� si� ni-
czym od przypadkowych w�drowc�w, jacy tu
czasem zagl�daj�. � Spotka�em w lesie my-
�liwego i podwioz�em go. Gdzie on po ciemku
b�dzie si� wl�k� do Sieliszcza?
� To nie my�liwy � powiedzia�a Masza. �
Po co on tu przyjecha�?
� No dobra, nie my�liwy � zgodzi� si�. �:
Wprowadz� motocykl do szopy, bo noc� mo�e
si� porz�dnie rozpada�.
� Nie b�d� przeszkadza� � zwr�ci�em si�
do Maszy. � Jutro z samego rana odjad�.
� Tak w�a�nie b�dzie � powiedzia� ga-
jowy.
Masza uciek�a do domu.
� Nie przejmuj si� � mrukn�� Siergiej
Iwanowicz, zamykaj�c na skobel wrota szo-
py. � Ona jest troch� dzika, ale to dobra ko-
bieta. Chod�my umy� r�ce.
W domu pali�o si� �wiat�o.
� Mam w plecaku w�dk� � powiedzia-
�em.
� Donatycz kaza� ci wzi��?
� Tak � przyzna�em.
� A ja ju� prawie dwa lata nie pij� i wca-
le mnie nie ci�gnie.
� Przepraszam.
� Po co przeprasza�? Przecie� w go�ci je-
cha�e�. Nie b�j si�, dla towarzystwa mog� wy-
pi�. Masza nie b�dzie mia�a za z�e. Jak ci�
wo�aj�?
� Miko�aj.
Umywalka by�a w sieni. Obok niej na p�-
ce sta�a ju� zapalona lampa naftowa.
� Nie mamy elektryczno�ci � powie-
dzia� Siergiej Iwanowicz. � Obiecali prze-
ci�gn�� lini� z Lesnowki, bo w sianokosy b�-
dzie tu mieszka�a brygada ko�chozowa. Mo�e
ju� w przysz�ym roku doprowadz� pr�d.
� Nie szkodzi � odpar�em. � I tak jest
dobrze.
W pokoju sta� nakryty st�: pewnie gajo-
wy stale wraca� do domu o jednakowej porze.
Sycza� samowar, a w jego wypucowanych bo-
kach odbija�y si� p�omienie dw�ch starych
lamp naftowych pochodz�cych z czas�w, kie-
dy jeszcze starano si� je przyozdabia�. Paro-
wa�y kartofle, obok nich sta�a �mietana, og�r-
ki. By�o przytulnie i spokojnie, tym przytul-
niej, �e na dworze pada� deszcz, stukaj�cy
o szyby i �ciekaj�cy po nich krzaczastymi
strumykami.
� Przywioz�em te krzes�a z miasta � po-
wiedzia� le�nik. � Wy�cie�ane.
� �adnie tu u was.
� To wszystko zas�uga Maszy. Nawet ta-
pety naklei�a. Gdyby przyjecha� tu Donatycz
albo kt�ry� ze starych my�liwych, za nic by
nie uwierzy�. Zreszt� teraz ich nie zapraszam.
Na eta�erce mi�dzy oknami sta�o radio
tranzystorowe. Za uchylon� zas�onk� wida�
by�o ��ko z piramidk� poduszek. Do �ciany,
pod portretem Gagarina, by�a przybita p�ka
z ksi��kami.
� Wyj�� w�dk�? � zapyta�em.
� Wyci�gaj.
� Siergieju Iwanowiczu � powiedzia�a
ostrzegawczo Masza.
� Nie b�j si�. Przecie� mnie znasz. Jak
tam tw�j pier�g, uda� si�?
� Spr�bujcie.
Mo�e ja naprawd� przyjecha�em tu w go-
�ci? Po prostu w go�ci.
Masza postawi�a na stole brytfank� z pie-
rogiem pachn�cym ryb� i dwie grube szklan-
ki. Potem usiad�a i podpar�a brod� r�kami.
Poczu�em si� straszliwie g�odny.
� Za nasze spotkanie � powiedzia�em. �
Za to, aby�my zostali przyjaci�mi.
Nie powinienem tego m�wi�.
� Nie spiesz si� � powiedzia� le�nik. �
Jeszcze nawet nie jeste�my znajomymi.
Upi� w�dk� ze szklanki, jakby to by�a wo-
da, i odstawi� j�.
� �dzwyczai�em si� � powiedzia�, � Ale
ty pij, nie kr�puj si�.
� Prawd� m�wi�c to i ja nie pij�.
� �adne rzeczy, zesz�o si� dw�ch pija-
k�w! �� gajowy roze�mia� si�, ukazuj�c r�w-
ne, mocne z�by. Twarz mu z�agodnia�a. Tam,
w mie�cie, wydawa� si� starszy, surowszy i
bardziej osch�y.
Masza u�miechn�a si�. Mnie te� przypad�a
w udziale cz�steczka jej u�miechu.
Jedli�my wolno wspania�y pier�g z ryba-
mi, kt�rego nie potrafi�aby tak przyrz�dzi�
nawet ciocia Alona. Rozmawiali�my o pogo-
dzie, lesie i drodze, jakby�my si� zawczasu
um�wili omija� inne tematy. Dopiero przy
herbacie Siergiej Iwanowicz zapyta�:
� Ty sk�d jeste�?
� Z Moskwy. Sp�dzam tu urlop u ciotki;
� Dlatego jeste� taki ciekawy czy te� mo-
�e masz taki zaw�d?
Pomy�la�em nagle, �e chyba akurat tera?
w Moskwie, w instytucie, tacy sami jak ja
rozs�dni i poch�oni�ci swoj� prac� ludzie w��-
czyli ekspres do kawy, kt�ry starannie ukry-
waj� przed surowym stra�akiem, i zadroszcz�
mi urlopu, rozmawiaj�c o polowaniu, na kt�-
re powinni wybra� si� za jakie� dwa tygo-
dnie. B�dzie to polowanie na zwierza imie-
niem WEP, co znaczy wolna energia powierz-
chniowa. Jest to zwierz pot�ny, kt�rego mo-
�na napotka� wsz�dzie, a zw�aszcza na styku
r�nych cia�. Jego wszystkim znana, ale jesz-
cze w ma�ym tylko stopniu zbadana i zupe�-
nie nie wykorzystana si�a zmusza krople rosy
do zwijania si� w kulki i rodzi t�cz�. Jednak
ma�o kto wie, �e WEP jest wszechobecna i
gigantyczna: zasoby energii powierzchniowej
wszechoceanu wynosz� 64 miliardy kilowato-
godzin. Oto na jakiego zwierza polujemy ze
zmiennym szcz�ciem. Tropimy go nie po to,
�eby zabi�, lecz po to, aby zmierzy� i wyko-
rzysta�.
� Pracuj� w instytucie naukowym � od-
powiedzia�em.
Ale czy naprawd� pracuj�?... Konflikt by�
w zasadzie niepotrzebny, ale nabrzmiewa� od
dawna. Landa powiedzia�, �e b�d� musia� po-
jecha� do Chorogu. Inaczej wszystko si� za-
wali, a poza mn� rzekomo nie ma kogo wy-
s�a�. A dwa miesi�ce temu, kiedy wymusi�em
na Andrejewie p� roku na my�lenie, na
prawdziw� prac�, Landa tego nie wiedzia�?
Mo�na przecie� ugania� si� za �urawiami na
niebie * cho�by do samej �mierci, ale prosta
wyliczanka fakt�w jest dobra wy��cznie w
ksi��ce telefonicznej. Zas�u�y�em sobie, ci�-
ko zapracowa�em na prawo zaj�cia si� nauk�.
Nauk�! I powiedzia�em o tym Landzie wprost,
bo zbrzyd�y mi do reszty niedom�wienia, za
kt�rymi kry�a si� zwyczajna zawi��. Powie-
dzia�em mu to, cho� rozwodzi� si� o koniecz-
no�ci, obowi�zku, o krzy�u, kt�ry wszyscy
niesiemy; o tym, �e ka�dy z nas powinien
uprawia� nie tylko w�asne poletko... A mnie
znudzi�y si� ju� cudze poletka! Jednym s�o-
wem po tej rozmowie sta�o si� jasne, �e do
Chorogu nie pojad� i w instytucie nie zosta-
n�...
� A ja nie mam szko�y. Jako� tak wysz�o.
Mo�e zabrak�o zdolno�ci. Gdyby by�y, co�
bym sko�czy�.
Pi� herbat� ze spodka, przegryzaj�c cu-
krem. Ko�czyli�my ju� po trzeciej szklance,
a Masza nie dopi�a nawet pierwszej. Ogarn��
mnie leniwy nastr�j, zapragn��em powiedzie�
co� mi�ego tym ludziom, siedzie� tak i czeka�,
a� Masza si� u�miechnie. Za oknem zrobi�o
si� zupe�nie ciemno, deszcz la� teraz jak z ce-
bra i jego szum przypomina� �oskot morza.
� Przys�owie rosyjskie: �lepsza sikorka w r�ku ni� �u
raw na niebie" jest odpowiednikiem polskiego przys�o-
wia: �lepszy wr�bel w gar�ci ni� go��b na dachu".
(Przyp. t�um.).
� Dawno by�e� na polowaniu? � zapyta�
Siergiej Iwanowicz.
� Pierwszy raz si� wybra�em.
� W�a�nie widz�. Bro� nie czyszczona od
dziesi�ci