7165

Szczegóły
Tytuł 7165
Rozszerzenie: PDF

Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby pdf był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

 

7165 PDF Ebook podgląd online:

Pobierz PDF

 

 

 


 

Zobacz podgląd 7165 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 7165 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.

7165 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:

 

BU�YCZOW KIR �URAW W GAR�CI Bazar by� niedu�y: trzy szeregi krytych stragan�w i niezbyt obszerny plac, na kt�- rym z zaprz�onych woz�w sprzedawano kartofle i kapust�. Przeszed�em przez targ, odbieraj�c defila- d� baniek z mlekiem, garnuszk�w ze �mieta- n� i dzbank�w brunatnego miodu, mijaj�c tace z agrestem, miski z czarnymi porzeczka- mi i bor�wkami, stosiki grzyb�w i sterty ja- rzyn. Towary by�y o�wietlone promieniami s�o�ca, a ich w�a�ciciele kryli si� w tak g��- bokim cieniu, �e trzeba by�o podej�� bli�ej, aby ich w og�le dostrzec. Ta kobieta zdumia�a mnie sw� obco�ci�, oderwaniem od tego powszedniego, codzien- nego �wiata bazarowych handlarzy. Zobaczy�em i, jak to si� cz�sto zdarza, na- tychmiast wymy�li�em jej dom, �ycie, ota- czaj�cych j� ludzi. Uzna�em, �e przyjecha�a z zagubionego w lasach starowierskiego chu- toru, gdzie jej ojciec, ponury i ciemny, ale sprytny starzec przewodzi� kilku staruszkom. Tam te� mieszka�a jej matka, t�ga, leniwa, ze spuchni�tymi nogami. W przeciwie�stwie do innych handlarek nikogo nie zaczepia�a, nie zachwala�a swoje- go towaru � kosza wielkich jaj i wczesnych pomidor�w, u�o�onych obok wagi w zgrabn� piramidk�, niczym kamienne kule przy sta- ro�wieckiej armacie. Mia�a na sobie wyp�owia�� sukienk� z nie- bieskiego kretonu, ods�aniaj�c� szczup�e, opalone r�ce. Patrzy�a ponad g�owami mija- j�cych j� ludzi, jakby g��boko si� nad czym� zastanawiaj�c. Nie dojrza�em koloru w�os�w i oczu, gdy� zawi�za�a na g�owie bia�� chu- stk�, kt�ra na podobie�stwo daszka os�ania�a jej twarz. Je�li kt�ry� z kupuj�cych podcho- dzi� do niej � u�miecha�a si�. U�miech by� nie�mia�y, lecz ufny. Kobieta poczu�a m�j wzrok i odwr�ci�a si� szybko, jak sp�oszona sarna. Spu�ci�em oczy. Nie, ona nigdy nie by�a w starowierskiej sadybie. I wcale nie dlatego, �e w tych oko- licach nie ma wielkich bor�w, �e niewielkie sp�achetki lasu, ci�gn�ce si� wzd�u� p�ytkich rzeczu�ek i nad brzegami bagnistych jezior, poprzedzielane s� polami i ��kami. Po prostu ka�dy skrawek gruntu by� tu z dawien dawna zagospodarowany i o starowierskich osiedlach nikt nawet nie s�ysza�. Nie, nie dla- tego: na jej szyi wisia� na cienkim rzemyku wypolerowany kawa�ek bursztynu, a nie krzy�yk. A wi�c mieszka w odleg�ej wsi, a jej m��, zwalisty i silny hulaka, pos�a� j�, aby sprze- da�a nazbierane przez tydzie� jaja i dojrza�e akurat pomidory. Potem przepije przywie- zione pieni�dze i w przyp�ywie skacowanej skruchy kupi za pozosta�e grosze chusteczk� dla najm�odszej c�rki... Zapragn��em us�ysze� jej g�os. Nie mog�em odej��, zanim go nie us�ysz�. Zbli�y�em si� i staraj�c si� zajrze� jej w oczy, poprosi�em 0 dziesi�� jaj. Wprawdzie ciocia Alona nic mi nie wspomina�a o jajach, kaza�a mi tylko kupi� na obiad ze dwa kilo m�odych kartofli 1 troch� szczypiorku, ale... Patrzy�em na szczup�e r�ce z d�ugimi, smuk�ymi palcami. Na serdecznym palcu pra- wej r�ki dostrzeg�em cienk� z�ot� obr�czk�. Mia�em racj�, jest zam�na. � Ile p�ac�? � zapyta�em patrz�c jej w twarz (oczy mia�a jasne, chyba szare). � Rubel � powiedzia�a kobieta, zwijaj�c z gazety tutk� i ostro�nie uk�adaj�c w niej jaja. Wzi��em zawini�tko. Jaja by�y wielkie, po- d�u�ne i r�owawe. � Z daleka je pani przywioz�a? � zapy- ta�em. � Z daleka. Nie patrzy�a na mnie. � Dzi�kuj� � powiedzia�em. � B�dzie tu pani jutro? � Nie wiem. G�os mia�a niski, przyt�umiony, nawet nie- co schrypni�ty i ka�de s�owo wymawia�a tak wyra�nie, jakby rosyjski j�zyk nie by� jej j�- zykiem ojczystym. Kiedy wr�ci�em do domu, ciocia Alona nie da�a si� przekona�, �e na targu zabrak�o m�o- dych kartofli, ale wzi�a jaja i zanios�a je do kuchni. Po chwili zawo�a�a stamt�d: � Kola, co� ty kupi�? Przecie� to nie s� kurze jaja. � A jakie? � zapyta�em. � Pewnie kacze... Ile da�e�? � Rubla. Wszed�em do kuchni. Ciocia Alona u�o�y�a jaja na talerzu i teraz istotnie wygl�da�y ja- ko� dziwnie. Powiedzia�em jednak: � Najzwyczajniejsze w �wiecie jajka, cio- ciu. Kurze. Ciocia Alona skroba�a marchew. Roz�o�y�a r�ce � w jednej trzyma�a marchewk�, w drugiej n�. Ca�a jej poza zdawa�a si� m�- wi�: �Niechaj ci b�dzie..." Ciocia Alona jest moj� jedyn� �yj�c� krew- n�. Ju� od pi�ciu lat co roku obiecywa�em przyjecha� do niej, ci�gle zwodzi�em i nagle przyjecha�em. Sta�o si� to nie tyle z powodu g�upiej i niepotrzebnej moskiewskiej k��tni, fiaska moich plan�w, ile wskutek nag�ego l�- ku, �e nieub�agany czas mo�e kt�rego� dnia zabra� mi cioci� Alon�, kt�ra pisze d�ugie, szczeg�owe listy, pe�ne staromodnych roz- wa�a� i utyskiwa� na pogod�, regularnie przysy�a kartki z �yczeniami na �wi�ta i na urodziny, zaopatruje mnie co roku w s�oiki z domowymi konfiturami i nie daje po sobie pozna�, �e czuje si� dotkni�ta moimi czczymi obietnicami. Kiedy przyjecha�em, ciocia Alona nie od razu uwierzy�a w swoje szcz�cie. Wiem, �e potrafi�a wsta� w nocy i podej�� do mojego ��ka, aby si� przekona�, �e nie znikn��em. Dzieci nie mia�a, m�� poleg� na froncie, ko- cha�a mnie wi�c bardziej, ni� na to zas�ugi- wa�em. Nie up�yn�� jeszcze tydzie� od mego przy- jazdu do cichego miasteczka na skraju las�w i p�l, gdy przekonawszy si� po raz kt�ry� z rz�du, �e nie potrafi� odpoczywa�, zacz��em t�skni� do swego codziennego, �le urz�dzone- go �ycia, do grzbiet�w ksi��ek Wolfsona i Trepietowa na g�rnej p�ce rega�u i do swej zaocznej, bezsensownej teraz polemiki z ich tezami. K��tnia, kt�ra kaza�a mi tu przyje- cha�, zacz�a z wolna przybiera� swe istotne, skromne wymiary. No, powiedzmy, nie po- jad� do Chorogu, powiedzmy, odejd� z insty- tutu. I co si� przez to zmieni? B�dzie inne, ni�mal takie samo laboratorium, niemal takie same dyskusje i konflikty. A odjecha� teraz, kiedy ciocia Alona ju� zawczasu martwi si�, �e pozostaj�ce mi jeszcze dwa tygodnie up�y- n� zbyt szybko, by�oby z mojej strony okru- cie�stwem. � Pewnie nigdy nie widzia�e� kurzych jaj � powiedzia�a ciocia Alona. � Czym was w tej Moskwie karmi�? � Najlepsz� metod� rozstrzygni�cia na- szego sporu jest usma�enie dw�ch jajek � odpar�em id�c do pokoju, gdzie wzi��em z p�ki stary numer �Literatury Zagranicz- nej". Przed kolacj� przypomnia�em cioci o swej pro�bie. � Mo�e lepiej b�dzie, jak skocz� do skle- pu i kupi� zwyk�e jajka? � powiedzia�a cio- cia. � Co to, to nie. Zaryzykujemy. Ciocia Alona postawi�a przede mn� talerz z jajecznic�, nala�a sobie esencji z imbryczka, kt�ry wyj�a spod nader sfatygowanej, lecz wci�� jeszcze imponuj�cej watowanej lali, dola�a wrz�tku z samowara i od�upa�a szczypcami r�wniutk� kostk� cukru. Udawa- �a, �e moje jajeczne eksperymenty zupe�nie jej nie interesuj�, ale gdy ju� zamierza�em zabra� si� do jedzenia, nie wytrzyma�a: � Na twoim miejscu � powiedzia�a � ograniczy�abym si� do herbaty. Ciocia usma�y�a mi jaja sadzone. ��tka by�y wielkie i wypuk�e, niczym po��wki doj- rza�ych jab�ek. Pomy�la�em, �e warto by�oby obliczy� ich wsp�czynnik energii powierzch- niowej. � Nie zapomnij posoli� � przypomnia�a ciocia, s�dz�c, �e oblecia� mnie strach. W jej g�osie zabrzmia�a ironia. Poprawi�a okulary, kt�re zawsze zje�d�a�y jej na czubek nosa. � Nie b�j si�. Jajecznica smakowa�a niemal tak, jak prawdziwa, cho� nie ulega�o w�tpliwo�ci, �e pi�kna nieznajoma sprzeda�a mi zamiast ku- rzych jakie� inne, nie znane w naszych oko- licach jaja. Postanowi�em wi�c zrobi� cioci Alonie przyjemno�� i zapyta�: � A jak wygl�daj� jajka cietrzewi? � Dlaczego pytasz tylko o cietrzewie? Po- za nimi istniej� s�onki, g�uszce, a nawet �u- rawie i or�y. Wszystkie ptaki znosz� jaja. � Ciocia Alona przez wiele lat uczy�a w szkole i jej pouczaj�cy ton mo�na by�o potraktowa� jako skrzywienie zawodowe. � S�usznie � nie poddawa�em si�. � Strusie, s�owiki, a nawet dziobaki. Ale z pun- ktu widzenia konsumenta najwa�niejsz� w�a- �ciwo�ci� jajek jest ich warto�� od�ywcza i smak. A ta jajecznica jest wr�cz znakomi- ta. Kiedy zrobi�o si� ciemno, nagle wsta�em zza sto�u i ruszy�em na spacer. W parku od- szuka�em �aweczk� stoj�c� opodal kr�gu ta- necznego. Siedzia�em tam, pali�em i patrzy- �em z �yczliw� pob�a�liwo�ci� na ch�opc�w i dziewcz�ta, ta�cz�cych przy d�wi�kach s�a- biutkiej, ale nader powa�nie traktuj�cej swo- je obowi�zki orkiestry. Sw� �yczliwo�� posu- n��em tak daleko, �e omal nie pok��ci�em si� z jakim� poirytowanym staruszkiem, kt�ry pi�tnowa� stroje i fryzury ch�opak�w z takim ferworem, i� pomy�la�em, �e pewnie przy- chodzi tu co wiecz�r, popychany niemal dzieci�cym negatywizmem. Staraj�c si� sk�o- ni� staruszka do wi�kszej tolerancji, nagle przerazi�em si�, �e oto sta�em si� o wiele bli�- szy jemu ni� tej dzieciarni i �e broni� nie ich, lecz samego siebie sprzed dwudziestu lat. A ch�opcy, kt�rzy stali w pobli�u i s�yszeli nasz� dyskusj�, nadal rozmawiali o swoich sprawach i tak�e byli wobec nas pob�a�liwi. C� z tego, �e mog� wyobrazi� sobie, jak gro- madzi si� �adunek elektryczny w chmurze niewidzialnej za ��tym blaskiem latar�, jak zal�ni�a bezd�wi�czna b�yskawica nad tea- tralnie pod�wietlonymi drzewami i �e widz� energi�, kt�ra zmusza kropelk� rosy przykle- jon� do oparcia �awki, aby przybiera�a kszta�t kulki? Po prostu nauczy�em si� drobiazgu zu- pe�nie tym ch�opakom niepotrzebnego: ener- gia napi�cia powierzchniowego wody � wci�� ten prze�laduj�cy mnie WEP � o tem- peraturze 20� Celsjusza wynosi 72,5 erga na centymetr kwadratowy. Tak to wygl�da na- prawd�. Ch�opcy s� w lepszej sytuacji ni� gderliwy staruszek, bo niekt�rzy z nich po- znaj� jeszcze t� i inne liczby. Poznaj� i po- kochaj�, wzlec� w niebo w pogoni za sinymi �urawiami chmur. A starzec ju� niczego nie pokocha. � Warto by ich ostrzyc do go�ej sk�ry � upiera� si� starszy pan. � Bo inaczej w tych kud�ach wszy im si� zal�gn�. Wala Dmitriew zgin�� tej wiosny, mierz�c WEP w chmurze burzowej. On r�wnie� mia� d�ugie w�osy si�gaj�ce do ramion i akurat te- go dnia personalny wezwa� go na pogadank� na temat wygl�du, jaki przystoi m�odemu pracownikowi nauki. Wsta�em i odszed�em bez s�owa. 2 Ciocia Alona, podwin�wszy pod siebie nogi w grubych we�nianych skarpetach � przed deszczem dokucza� jej reumatyzm � siedzia- �a na wgniecionej kanapie i czyta�a �Ann� Karenin�". Obok niej le�a� doskonale zna- ny � od mosi�nych zameczk�w do wytarte- go b��kitnego aksamitu ok�adek � lecz przez dwadzie�cia lat dok�adnie zapomniany gruby album ze zdj�ciami. � Pami�tasz � zapyta�a ciocia Alona. � Porz�dkowa�am dzi� skrzyni� i przypadkiem wpad� mi w r�ce. Dawniej lubi�e� go ogl�da�. Siada�e� na tej kanapie i zaczyna�e� wypyty- wa�: �A dlaczego wujek ma takie pagony? A jak si� wabi� ten pies?..." Po�o�y�em ci�ki album na stole w kr�gu �wiat�a rzucanym przez pomara�czowy aba- �ur z fr�dzlami i spr�bowa�em wyobrazi� so- bie, co w nim zobacz�. Nie potrafi�em przy- pomnie� sobie niczego. Album otworzy� si� tam, gdzie mi�dzy grubymi arkuszami kartonu le�a�a paczuszka p�niejszych zdj��, dla kt�rych na kartach zabrak�o ju� miejsca. Na samym wierzchu zo- baczy�em w�asne. Le�a�em nagusie�ki na brzuchu, z zadowolonym u�miechem na g�u- piutkim pyszczku, zupe�nie nie podejrzewa- j�c, jakie przej�cia gotuje mi podst�pny los. Rozpozna�em si� w tym niemowlaku tylko dlatego, �e identyczn� fotografi�, nieodmien- nie rozczulaj�c� leciwe krewne i znajome, mia�em u siebie w Moskwie. Potem natkn�- �em si� na grupowy portret z podpisem �Pia- tigorsk, 1953", z kt�rego u�miecha�y si� do mnie nie najm�odsze ju� nauczycielki uwiecz- nione na tle bujnej ro�linno�ci. By�a w�r�d nich r�wnie� ciocia Alona. Na fotografiach rozpozna�em par� znajomych twarzy, ale wi�kszo�� to byli nieznajomi � cioci koledzy z pracy, s�siedzi i ich dzieci. Znacznie ciekawsze by�o przegl�danie od pocz�tku w�a�ciwego albumu. M�j pradzia- dek siedzia� w fotelu, prababcia sta�a obok z r�k� wspart� na jego ramieniu. Pradziadek mia� na sobie studencki tu�urek i wygl�da� tak, �e zacz��em podejrzewa�, i� siedzi w kr�lewskiej pozie nie z nadmiaru pychy, lecz dlatego, �e jest malutki, szczuplutki i pod ka�dym innym wzgl�dem ust�puje �onie. To przekonanie bra�o r�wnie� pocz�tek w le- gendach rodzinnych. Teraz ju� wiedzia�em, �e na nast�pnej stronie ujrz� t� sam� par� � pradziadka i prababci� � ale ju� jako ludzi leciwych, solidnych, w innym ubraniu, oto- czonych dzie�mi, a nawet wnukami, w�r�d kt�rych sta�a ciocia Alona oznaczona bia�ym krzy�ykiem. Sama kiedy� postawi�a ten krzy- �yk, aby nie pomyli� si� z innymi przedsta- wicielami tego samego pokolenia rodziny Ti- chonow�w. Dalej by�y zdj�cia mojej mamy; i cioci Alony � sp�dnice do kostek i sznuro- wane trzewiczki. By�y bardzo do siebie po- dobne i czym� najwyra�niej zachwycone. Ciekawe, w jaki spos�b fotografowi uda�o si� wzbudzi� w nich zachwyt? Te zdj�cia pocho- dzi�y sprzed rewolucji. � Kto to jest, bo zapomnia�em..: Ciocia Alona od�o�y�a �Ann� Karenin�", wsta�a z kanapy i pochyli�a si� nade mn�. M�j narzeczony � powiedzia�a. � Na- turalnie nie znasz go. Po rewolucji mieszka� w Wo�ogdzie, zosta� tam jak�� wa�n� figur�. A w�wczas, w szesnastym roku, uchodzi� za mojego narzeczonego. W tej chwili nie wiem ju� dlaczego. Pami�tam tylko, �e bardzo mnie to peszy�o. Tych tutaj te� nie znasz. To lekarze z naszego szpitala powiatowego przed wyruszeniem na front poci�giem sanitarnym. Drugi z prawej stoi m�j wujek Siemion. Po- wiadaj� ludzie, �e by� znakomitym lekarzem, mia� z�ote r�ce. W�r�d takich w�a�nie po- wiatowych lekarzy, musz� ci powiedzie�, zda- rzali si� cudowni ludzie. Mojego wujka zna� sam Czech�w z czas�w, kiedy wsp�lnie zwal- czali epidemi� cholery. � A co si� potem z nim sta�o? � Zgin�� w dziewi�tnastym roku. Wujek mia� surowy wyraz twarzy, czapk� nisko nasuni�t� na czo�o, a szynel le�a� na nim tak �le, �e by�o oczywiste, i� z magazy- nu pobra� pierwszy z brzegu. � A gdzie jego narzeczona? � ci�gn�a ciocia Alona. � Mia�a na imi� bodaj�e Ma- sza i wspania�e zielonkawe oczy. Opowia- dano, �e po �mierci Siemiona przez dwa dni by�a jak skamienia�a. A potem znik�a i nikt odt�d jej nie widzia�. � Mo�e gdzie� wyjecha�a? � Nie. Wiem, �e zgin�a. Ona bez niego nie mog�a �y�. � Ciocia Alona kartkowa�a album. � Aha, jest tutaj. Nie wiadomo czemu narzeczona wujka Sie- miona sfotografowa�a si� oddzielnie. Po��k�e ze staro�ci zdj�cie by�o naklejone na karton, na kt�rym u do�u wyt�oczono adres i nazwisko fotografa. Masza mia�a na sobie ciemn� sukni� z wysokim stoj�cym ko�- nierzykiem, czepek z czerwonym krzy�em i tak�� opask� na r�ku. Zna�em j�. Zna�em nie tylko dlatego, �e widzia�em dwadzie�cia lat temu w tym albumie, a mo�e nawet s�ysza�em ju� co� o jej losach. Nie, widzia�em j� wczoraj na targu. To znaczy, �e nie zgin�a... Co za brednie! Kobieta na zdj�- ciu nie u�miecha�a si�. Patrzy�a powa�nym wzrokiem � ludzie na starych fotografiach s� zawsze powa�ni, gdy� w owych czasach fo- tografia wymaga�a d�ugiego na�wietlania i u�miech nie utrzymywa� si� na twarzy. Wybierali si� do fotografa w Wo�ogdzie wszy- scy razem. Zaczyna� si� rok 1917. Masza sp�ni�a si� i przybieg�a, kiedy fotograf za- biera� ju� kasety. A doktor Tichonow, nie- m�ody, brzydki, m�dry, z�ote r�ce, nam�wi� siostr� Mari� do sfotografowania si� oddziel- nie. Dla niego. Jedno zdj�cie wzi�� ze sob�, drugie zostawi� w domu. I nic po tych lu- dziach nie zosta�o, je�li nie liczy� strz�pka ich �ycia utrwalonego w pami�ci cioci Alony, a teraz r�wnie� i w mojej pami�ci. Tyle, �e po wielu latach Masza ponownie przysz�a na �wiat w tych okolicach. Ciocia Alona w s�siednim pokoju d�ugo przewraca�a si� z boku na bok, mrucza�a co� pod nosem, szele�ci�a kartami ksi��ki. Gdzie� daleko ujada�y psy i od czasu do czasu nasz Szarik w��cza� si� swoim urywanym szcze- kaniem do ich odleg�ego ch�ru. Uliczk� prze- mkn�� motocykl bez t�umika i nie zd��y� je- szcze ucichn�� �oskot jego motoru, gdy moto- cyklista zawr�ci� i znowu przejecha� pod oknami widocznie po to, abym m�g� nacie- szy� si� znakomit� prac� jego maszyny. �Ba- zyli � dobieg� z s�siedniego podw�rka wy- soki kobiecy g�os � je�li nie zdob�dziesz dziecku rakietki do badmintona, to w og�le nie wiem, do czego ty si� mo�esz nadawa�". Popatrzy�em na zegarek. Za dwadzie�cia pier- wsza. Najlepsza pora na dyskusje o badmin- tonie. ...Li�cie jab�oni rosn�cej pod oknem by�y czarne, lecz niejednakowo czarne. R�ne na- sycenie czerni stwarza�o pozory g��bi obrazu, tym bardziej �e zewn�trzne li�cie przepusz- cza�y odrobink� gwiezdnego blasku. Na cie- mnoszarym, jedwabistym niebie p�nocnego lata gwiazdy wci�� nie mog�y si� rozpali� i drgaj�ce li�cie gasi�y ich nik�y blask. Jedna gwiazda zdo�a�a jednak przebi� listowie swym promieniem i nabieraj�c si�y dotar�a po jego �cie�ce do samego okna. Lekki blask ws�czy� si� do pokoju, g�stniej�c pod sufitem, migo- c�c, jakby gwie�dzie by�o ciasno. Nale�a�o w�a�ciwie wsta� i sprawdzi�, co si� dzieje, ale cia�o odmawia�o jakiegokolwiek wysi�ku. ��ko zacz�o si� z wolna ko�ysa�, jak to by- wa we �nie, ale wiedzia�em, �e nie �pi� i na- wet s�ysz�, jak Bazyli usprawiedliwia si� przed �on�, zwalaj�c win� na kogo�, kto obie- ca�, ale nie dotrzyma�. Kobieta z rynku we- sz�a do pokoju, przy czym uda�o jej si� nie potr�ci� zas�onki w oknie, nie skrzypn�� drzwiami. By�a bardzo dziwnie ubrana. Ja- sny, d�ugi worek, gdzieniegdzie pocerowany, z wyci�ciami na g�ow� i r�ce, si�ga� jej do kolan. Nogi by�y bose i brudne. Kobieta przy- �o�y�a palec do ust i skin�a w stron� po- koiku cioci Alony. Nie chcia�a jej widocznie budzi�. Kobieta mia�a na imi� Lusz. To by�o dziwne imi�, bardzo �atwe do wyszeptania. Wyda�o mi si� jakby puszyste. ...Nie chcia�em zanurza� si� �ladem Lusz w czelu�ci jaskini, gdy� w jej ciemno�ci kry- �o si� co� strasznego, niebezpiecznego, nawet bardziej strasznego i niebezpiecznego dla Lusz ni� dla mnie, to co� bowiem mog�o j� zatrzyma� na zawsze. Lusz wyci�gn�a d�u- g�, szczup�� r�k� i mocno uj�a m�j przegub silnymi palcami. Trzeba by�o si� spieszy�, a nie my�le� o niebezpiecze�stwie. Zgubi�em Lusz w korytarzu o�wietlonym m�tnymi pochodniami, kt�re pali�y si� tam ju� tak d�ugo, �e strop na dwa palce pokryty by� czarn� sadz�. Nie mog�em jednak wej�� do sali, gdzie by�o znacznie wi�cej �wiat�a, gdy� w�wczas nie spe�ni�bym obietnicy... � Dlaczego nie �pisz? � zapyta�a ciocia Alona zza �ciany. � Zga� �wiat�o. By�em jej wdzi�czny za wyprowadzenie mnie z jaskini, ale l�k o Lusz pozosta� i od- powiadaj�c cioci Alonie: �ju� gasz�", rozu- mia�em doskonale, �e wprawdzie wizyta ko- biety przywidzia�a mi si�, ale odnalaz�bym Lusz i spr�bowa� wyprowadzi� j� z jaskini, gdyby ciocia mi nie przeszkodzi�a. Jeszcze par� razy tej nocy trafia�em do podziemia i wci�� od nowa szed�em koryta- rzem, zatrzymuj�c si� przed o�wietlon� sal� i przeklinaj�c siebie za to, �e nie mog� prze- kroczy� kr�gu �wiat�a. Lusz nie spotka�em. Obudzi�em si� rozbity i przepe�niony irracjo- nalnym l�kiem o kobiet�, kt�ra znalaz�a si� tam, sk�d nikt jeszcze nie wyszed�. � Jak ci si� spa�o? � ciocia Alona wesz�a do pokoju i zacz�a podlewa� pelargoni� sto- j�c� na parapecie. � Mia�e� dobre sny? Dla cioci Alony sny r�wna�y si� niemal wyprawie do kina. Ja natomiast �ni� rzadko i natychmiast wszystko zapominam. Zesko- czy�em z kanapki, kt�ra j�kn�a wszystkimi spr�ynami. � P�jdziesz na grzyby? � Nie, pow��cz� si� po mie�cie. � Tylko nie kupuj jajek � roz�mia�a si� ciocia Alona. � Jeszcze wczorajszych nie do- jad�e�. W godzin� p�niej by�em ju� na targu. Mi- n��em rz�d baniek z mlekiem, garnk�w z twarogiem i miodem, miednic z agrestem i porzeczkami. Znajomej kobiety nie by�o, bo nie mog�o by�. Nast�pnego ranka � �eby si� nie zmarno- wa�y � ciocia Alona ugotowa�a mi dwa jaj- ka na mi�kko. Oko�o po�udnia na pla�y za miejskim parkiem poczu�em raczej ni� us�y- sza�em brz�czenie w g�owie i zobaczy�em, jak po niebie w�r�d chmur p�ynie wyspa. Patrzy- �em na ni� jednak nie z do�u, jakby nale�a�o, lecz z g�ry. Patrzy�em na niedbale z��te po- le, na stoj�ce kr�giem lepianki otoczone wy- sok�, pochylon� gdzieniegdzie palisad�. Lusz wybieg�a z chatynki pod uschni�te drzewo, na kt�rym wisia� cz�owiek, i zacz�a kiwa� r�- k�, abym jak najszybciej zszed� z g�ry. Nie mog�em jednak zej��, poniewa� by�em w do- le, na pla�y, a wyspa lecia�a w�r�d chmur. Tu� obok dzieciaki gra�y w siatk�wk� pasia- st� dzieci�c� pi�k�, a przy kiosku z lemo- niad� i lodami kto� zapewnia� sprzedawczy- ni�, �e na pewno zwr�ci butelk�. Patrzy�em z g�ry na oddalaj�c� si� wysp�, gdzie zupe�- nie ju� male�ka figurka Lusz wybieg�a na pole, a ci, kt�rzy na ni� czyhali, wyskakiwa- li w�a�nie zza palisady. Potem zasn��em i spa- �em chyba ze dwie godziny, bo gdy si� obu- dzi�em, s�o�ce sta�o ju� w zenicie, spieczone plecy bola�y, kiosk by� zamkni�ty, siatkarze przep�yn�li na przeciwleg�y brzeg i tam ko- pali swoj� pasiast� pi�k�. M�j zaw�d nauczy� mnie wi�za� przyczy- ny ze skutkami. W domu wyj��em z kuchen- nej szafki pozosta�e jaja, prze�o�y�em je do pude�ka po butach i zanios�em do swojego pokoju. Ustawi�em pude�ko na szafie, aby kot si� do niego nie dobra�. Postanowi�em zabra� jaja do Moskwy i pokaza� znajomemu biolo- gowi, kt�ry robi� do�wiadczenia z meksyka�- skimi narkotykami. Inna rzecz, �e to by�o do�� dawno, jakie� pi�� lat temu, i laborato- rium mog�o tymczasem zmieni� temat. Ale m�j pomys� przesta� by� aktualny ju� nast�pnego dnia. Obudzi� mnie g�o�ny ha�as. Kot spad� z szafy wraz z pude�kiem. Na pod- �odze, po�yskuj�c w uko�nych promieniach porannego s�o�ca, rozlewa�a si� ka�u�a roz- chlapanych bia�ek i ��tek przemieszanych ze skorupami. Kot, zupe�nie nie speszony upadkiem, skrada� si� w moim kierunku. Przewiesi�em g�ow� przez kraw�d� ��ka i zobaczy�em, �e w t�. sam� stron�, z oczywi- stym zamiarem ukrycia si� w ciemnym k�- cie, drepce puszyste, bardzo r�owe piskl�, wi�ksze od kurczaka, z d�ugim cienkim dziob- kiem i pomara�czowymi, szczud�owatymi no- gami. � St�j! � krzykn��em na kota, ale sp�ni- �em si�. Kot schwyta� piskl� i natychmiast odsko- czy� od wyci�gni�tej r�ki, aby samemu nie dosta� si� do mojej niewoli. Na parapecie za- trzyma� si�, bezczelnie b�ysn�� dzikimi zielo- nymi oczami i znikn��. Zanim wygrzeba�em si� z po�cieli i podbieg�em do okna, po kocie nie by�o nawet �ladu. Gapi�em si� t�po na rozbite jaja i na le��ce obok pude�ko po bu- tach. Najprawdopodobniej kot us�ysza�, jak piskl� zaczyna wykluwa� si� ze skorupy, za- interesowa� si� i wskoczy� na szaf�. � Co tam si� sta�o? � zapyta�a ciocia Alo- na zza �ciany. � Z kim wojujesz? � Tw�j kot wszystko zaprzepa�ci�. Ciocia Alona nie uwierzy�a w niezwyk�ego kurczaka. Powiedzia�a, �e mi si� przy�ni�o, i doda�a: �Nie trzeba by�o wynosi� jajek z kuchni. Tam nic by si� im nie sta�o". Nigdy do tej pory nie zdarzy�o mi si� wi- dywa� r�owych kurczak�w wykluwaj�cych si� z jaj i wywo�uj�cych sny na jawie. W do- datku istnia�a jeszcze pi�kna nieznajoma, kt�- rej obecno�� pot�gowa�a zagadkowo�� ca�ej tej historii. Postanowi�em mo�liwie jak najdok�adniej przeszuka� ogr�dek, kt�ry tak �a�o�nie skur- czy� si� od czas�w mojego dzieci�stwa. W�w- czas wydawa� mi si� ogromny i dziewiczy niczym d�ungla, w kt�rej mo�na zab��dzi�. A okaza�o si�, �e rosn� w nim � i to w du- �ej ciasnocie � zaledwie dwa krzaki bzu, krzywa jab�o�, daj�ca cioci Alonie kwa�ne dziczki na marmolad�, i par� krzew�w ja�mi- nu pod parkanem. Natomiast bli�ej domu, gdzie dociera�o �wiat�o s�oneczne, bujnie roz- ros�y si� kwiaty i trawy � floksy, z�ocienie, lilie i wiele jeszcze innych na po�y zdzicza- �ych rezydent�w dawnych klomb�w lub ra- batek, niekiedy przypadkowych przybysz�w z s�siednich sad�w i ogrod�w � z g�stej mu- rawy i zaro�li pio�unu strzela�y ku g�rze k�- dzierzawe czapki marchwi, parasolowate kwiaty kopru i nawet samotny, kwitn�cy krzak ziemniaka. Na jego li�ciu znalaz�em strz�pek r�owego puchu. Przynios�em puch do domu, w�o�y�em go do koperty i zaklei�em. Je�eli nauka zna ta- kie ptaki, odrobina r�owego puchu powinna wystarczy� do identyfikacji. � Na targ? � zapyta�a domy�lnie ciocia Alona widz�c, �e czyszcz� buty. � Przecie� tam jest mn�stwo kurzu. � Wybieram si� na spacer � odpar�em; 3 T� kobiet� spotka�em dopiero na pi�ty dzie�. Przez ca�y ten czas chodzi�em na targ jak do pracy. I to nie raz, ale trzy, cztery, pi�� razy dziennie. Handlarki ju� mnie po- znawa�y, a ja r�wnie� niemal wszystkie zna- �em z widzenia. Na pi�ty dzie� zobaczy�em j� i natychmiast pozna�em, chocia� tym ra- zem nie mia�a chustki i jej twarz, obramo- wana ci�kimi, jasnymi w�osami, dziwnie si� zmieni�a, z�agodnia�a i ju� nie kojarzy�a si� z osad� staroobrz�dowc�w ani z okrutnym i chciwym m�em. Od rzeki wia� ostry, ch�odny wiatr, narzuci�a wi�c na ramiona czarn� chustk� w r�e. Oczy mia�a zielone i ostre brwi na wypuk�ym czole. Mia�a te� pe�ne, ale niezbyt czerwone wargi i ci�kawy podbr�dek, nieco psuj�cy owal twarzy. Nie od razu mnie spostrzeg�a, gdy� akurat obs�ugiwa�a klient�w. Tym razem le�a� przed ni� stos wielkich, czerwonych jab�ek, a do jej straganu ustawi�a si� d�uga kolejka. Przywyk�em ju� do tego, �e na pr�no wy- patrywa�em jej na targu, i dlatego w pierw- szej chwili jej obecno�� uzna�em za dalszy ci�g sennych majak�w, w kt�rych nosi�a imi� Lusz. Aby nieco si� uspokoi�, odszed�em w cie� i stamt�d obserwowa�em, jak sprzedaje jab�- ka. Patrzy�em, jak stawia odwa�niki na szal- ce i czasami zbli�a je do oczu, jakby by�a kr�tkowzroczna lub te� nie mia�a nawyku po- s�ugiwania si� ci�arkami; jak zawsze doda- je co najmniej jedno jab�ko, aby szala z owo- cami wyra�nie przewa�a�a; jak chowa pieni�- � dze do p�askiej, wytartej portmonetki i jak wydobywa z niej reszt�, starannie j� przeli- czaj�c. Kiedy stos jab�ek na straganie zma- la�, ja r�wnie� zaj��em miejsce w kolejce. Przede mn� sta�y trzy osoby. Kobieta nadal nie widzia�a mnie. � Poprosz� o kilogram � powiedzia�em, kiedy przysz�a moja kolej. Kobieta nie unio- s�a nawet oczu. � Dzie� dobry � doda�em. � Ma�o bierzesz, m�ody cz�owieku � po- wiedzia�a staruszka, odchodz�ca akurat od straganu z pe�n� torb�. � We� wi�cej, �ona ci podzi�kuje. � Nie mam �ony � odpar�em. Kobieta podnios�a wzrok. Nareszcie ze- ehcia�a mnie pozna�! � Pami�ta mnie pani? � zapyta�em. � Dlaczego mam nie pami�ta�? Pami�tam. Szybko rzuci�a aa szalk� trzy jab�ka, kt�re wa�y�y prawie p�tora kilograma. � Rubel � powiedzia�a. � Bardzo dzi�kuj�, ale tu jest znacanie wi�cej ni� kilogram. Bez po�piechu grzeba�em w kieszeniach szukaj�c pieni�dzy. � A jajek dzisiaj nie ma? � Jajek nie ma � powiedzia�a kobieta. � Mia�am je wtedy przez przypadek, bo nor- malnie jajek nie sprzedaj�. � A daleko pani mieszka? � M�ody cz�owieku � powiedzia� m�czy- zna w uniformie urz�dnika powiatowego, sk�adaj�cym si� z p��ciennej czapki i zbyt ciep�ego jak na t� pogod� lu�nego garnitu- ru. � Za�atw spraw� i �egnaj, ko�czy mi si� przerwa obiadowa. � Mieszkam daleko st�d � powiedzia�a kobieta. M�czyzna odsun�� mnie �okciem. � Prosz� trzy kilo, tylko jak najwi�kszych. Mo�na pomy�le�, �e pani nie zale�y na klien- ^ cie. � D�ugo tu pani jeszcze b�dzie? � zapy- ta�em. � Zaraz panu zapakuj� � powiedzia�a ko- bieta � bo tak niewygodnie b�dzie nie��. � Najpierw prosz� mnie obs�u�y� � po- Y wiedzia� m�czyzna w p��ciennej czapce. � Prosz� go obs�u�y� � powiedzia�em. � Moja przerwa obiadowa dopiero si� zaczyna. Kiedy m�czyzna odszed�, kobieta wzi�a ode mnie jab�ka, po�o�y�a je na straganie i za- cz�a zwija� torb� z gazety. � A jab�ka te� s� niezwyk�e? � zapyta- �em. � Dlaczego niezwyk�e? � Bo jaja nie by�y kurze. � Ale� co pan m�wi!... Je�li nie smako- wa�y, mog� zwr�ci� pieni�dze. Si�gn�a po portmonetk�. � Wcale nie mam pretensji, tylko po pro- stu jestem ciekaw, od jakiego ptaka pocho- dz�... � Kupuje pan? � rozleg� si� g�os z ty- �u. � Czy tylko tak sobie pan stoi? Odszed�em, stan��em w cieniu, wyj��em z torebki jab�ko, wytar�em je chusteczk� i ugryz�em. Kiedy obraca�em owoc w r�ku, napotka�em jej wzrok. U�miechn��em si� przyja�nie, daj�c jej w ten spos�b do zrozu- mienia, �e nie jestem gro�ny. Ona r�wnie� si� u�miechn�a, ale by� to u�miech tak nie- �mia�y, �e a� �a�osny. Zrozumia�em, �e lepiej by�oby odej��, oszcz�dzi� jej przykro�ci, ale nie potrafi�em oderwa� n�g od ziemi. Zwy- czajnie ba�em si�, �e ju� jej nigdy nie zoba- cz�. Ruchy kobiety utraci�y swobod�, sta�y si� powolne i niezr�czne. Zdawa�a si� umy�lnie odwleka� moment, kiedy odejdzie ostatni klient i ja zn�w do niej podejd�. Jab�ko by�o soczyste i s�odkie. Takie u nas nie rosn�, a sadownicy amatorzy pojawiaj� si� na targu ze swymi owocami najwcze�niej w sierpniu. Wyda�o mi si�, �e jab�ko pachnie ananasem. Wyci�gn��em z ogryzka pestk�. By�a to jedyna pestka w tym jab�ku. D�uga, ostra, kanciasta. To nie by�o jab�ko. Zobaczy�em, �e kobieta wysypa�a z kosza ostatnie owoce, przeliczy�a pieni�dze i za- mkn�a portmonetk�. W�wczas zbli�y�em si� do niej i powiedzia�em p�g�osem: � Lusz. Kobieta drgn�a, portmonetka upad�a na stragan. Chcia�a j� podnie��, ale r�ka zawis�a w powietrzu, znieruchomia�a, zamar�a, jakby w oczekiwaniu ciosu. � Przepraszam � powiedzia�em � prze- praszam. Nie chcia�em pani przestraszy�. � Nazywam si� Maria Paw�owna. � Jej g�os by� senny i g�uchy, a s�owa wyuczone na pami��, jakby ju� od dawna czeka�a na t� chwil� i w l�ku przed jej nieub�aganym nadej�ciem nieustannie przepowiada�a odpo- wied�. � Nazywani si� Maria Paw�owna. � �wi�ta prawda � rozleg� si� g�os z ty- �u. By� cichy i pe�en w�ciek�o�ci. � Maria Paw�owna. A co, interesuje to pana?... Niewysoki, leciwy ju� m�czyzna z ciemn� ogorza�� twarz�, w wyp�owia�ej, zniszczonej czapce le�nika odsun�� mnie i nakry� d�o�mi palce Marii Paw�owny. � Spokojnie, Masza, spokojnie. Ludzie patrz�. � Wpija� si� we mnie tak w�cie- k�ym wzrokiem bia�awych oczu, �e pomy�la- �em: �Gdyby nie by�o doko�a ludzi, na pew- no by mnie uderzy�". � Przepraszam � powiedzia�em. � Nie s�dzi�em... � On przyszed� po mnie? � zapyta�a Ma- sza prostuj�c si�, lecz nie wypuszczaj�c r�ki le�nika. � Co za pomys�y! Przecie� s�yszysz, �e cz�owiek przeprasza... Zaraz pojedziemy do domu. Nikt ci nie zrobi krzywdy. � No to ju� p�jd� � powiedzia�em. � Id�. Nie zd��y�em jednak odej�� daleko, gdy le�nik mnie dop�dzi�. � Jak j� nazwa�e�? � zapyta�. � Lusz. Jako� tak przypadkiem wysz�o. �� Przypadkiem, powiadasz? � Przy�ni�o si�. M�wi�em mu szczer� prawd� i nie wiedzia- �em, czym wobec tych ludzi zawini�em, ale zawini�em na pewno i to zmusza�o mnie do potulnego odpowiadania na pytania le�nika. � Imi� si� przy�ni�o? � Widzia�em Mari� Paw�own� ju� wcze- �niej. Kilka dni temu. � Gdzie? � Tutaj, na bazarze. Le�nik rozmawia� ze mn�, a jednocze�nie zerka� w stron� straganu, gdzie kobieta trz�- s�cymi si� r�koma wi�za�a puste koszyki, zbiera�a papier, uk�ada�a odwa�niki na szal- ce wagi. � I co dalej? � By�em tu kilka dni temu i kupi�em dzie- si�� jajek. � Siergieju Iwanowiczu! � zawo�a�a ko- bieta � trzeba zda� wag�. � Zaraz pomog�. Kto to jest? M��? W�tpliwe, on przecie� jest co najmniej dwa, a mo�e trzy razy od niej starszy. Ale z pewno�ci� nie ojciec. W tych okolicach dzieci nie zwracaj� si� do ojca tak oficjalnie. Le�nik nawyra�niej nie chcia� mnie traci� z oczu. � Trzymaj � powiedzia�, podaj�c mi szal- k� z odwa�nikami. Sam wzi�� wag�. Maria Paw�owna nios�a puste koszyki. Stara�a si� i�� tak, aby mi�dzy nami znajdowa� si� Sier- giej Iwanowicz. � Masza � zapyta� le�nik � sprzedawa- �a� jajka?, Nie odpowiedzia�a. � Przecie� ci zabroni�em. Zabroni�em. � Chcia�am kupi� maszynk� do golenia. Tak� ze spr�yn�. Nie potrzebujecie? -� Idiotka � powiedzia� le�nik. Zatrzymali�my si� przed wej�ciem do kan- toru.' � Wejd� � zwr�ci� si� do mnie. � Ja te� � powiedzia�a Masza. � Poczekasz. Nic ci si� nie stanie. Pe�no ludzi doko�a. Masza jednak posz�a z nami i kiedy zwra- cali�my wag� zaspanej dy�urnej, sta�a w mil- czeniu pod �cian� oklejon� plakatami, kt�re przekonywa�y o szkodliwo�ci much i bruce- lozy. � Oddam wam pieni�dze � powiedzia�a Masza, kiedy wyszli�my, i poda�a le�nikowi portmonetk�. � Zostaw sobie � odpar� Siergiej Iwano- wicz. Stan�li�my w cieniu za biurowym ba- rakiem. Le�nik zerkn�� wyczekuj�co na mnie, zapraszaj�c w ten spos�b do kontynuowania opowie�ci. � Jaja by�y niezwyk�e �- powiedzia- �em. � Wi�ksze od kurzych i r�owawe..; Potem przy�ni� mi si� sen, a w�a�ciwie zacz�- �em majaczy� na jawie. I w tym p�nie zo- baczy�em Mari� Paw�own�, kt�ra tam mia�a na imi� Lusz. � Tak � powiedzia� le�nik. By� strapiony i zdenerwowany. Nienawi��, z jak� pocz�tkowo na mnie patrzy�, teraz zni- k�a. By�em dla niego cz�owiekiem k�opotli- wym, ale niegro�nym. � Przed bram� stoi motocykl � powie- dzia� le�nik do Maszy. � Pojedziemy? A mo- �e chcesz wst�pi� do sklepu? � Wybiera�am si� do apteki, ale lepiej b�- dzie p�j�� innym razem. � Jak chcesz. � Le�nik popatrzy� na mnie. � A pan tu na urlopie? � zrobi� si� nagle niezwykle uprzejmy. � Tak. � Tak my�la�em, bo jako� dawniej nie spotyka�em tu pana. �egnam. � Do widzenia. Odeszli. Masza o p� kroku za nim. Garbi- �a si� mo�e dlatego, �e kr�powa�a si� swego wzrostu. Na nogach mia�a bardzo porz�dne, drogie pantofle z troch� ju� startymi obcasa- mi. Zrozumia�em, �e nigdy ju� ich nie zobacz�, i ruszy�em szybkim krokiem w kierunku wyj- �cia z bazaru. Dop�dzi�em ich tu� za bram�. � Zaczekajcie � powiedzia�em. Le�nik odwr�ci� si�, a potem gestem na- kaza� Maszy, �eby sz�a do motocykla. � Siergieju Iwanowiczu, prosz� mi tylko powiedzie�, co to za ptak. Przecie� widzia�em piskl�. Masza przywi�zywa�a puste koszyki do ba- ga�nika. � Piskl�? � No tak, r�owe, szczud�onogie, z d�ugim dziobem. � A diabli go wiedz�. Mo�e potworek si� wyk�u�. Od tej, jak j� tam, radiacji... W og�le to jajka s� zwyczajne. Le�nik ju� nie wydawa� si� silny ani gro�- ny. Jako� skurczy� si�, postarza� i chyba na- wet zmala�. � I jab�ka te� s� zwyczajne? � A po co niby mieliby�my tru� ludzi? � Takie owoce tu nie rosn�. � Zwyczajne, dobre jab�ka. Po prostu ta- ki gatunek. Ruszy� w stron� motocykla. Masza ju� sie- dzia�a w przyczepie. Z bramy bazaru wyszed� m�czyzna podob- ny do arbuza. W r�ku ni�s� siatk� z dwoma arbuzami. Arbuzy by�y wczesne, przywie- zione z po�udnia przez m�odego ch�opaka o orientalnej urodzie, zamy�lonego i roztarg- nionego, niczym wielki matematyk z winie- tki w czasopi�mie �Rozrywki umys�owe". Sprzedawa� te arbuzy na wag� z�ota i dlatego ludzie kupowali je niech�tnie, chocia� mieli na nie wielk� ochot�. � Siergiej?! � rykn�� arbuzopodobny grubas. � Kop� lat! Le�nik skrzywi� si� na widok znajomego. � Jak leci, jak polowanko? � grubas po- stawi� siatk� na ziemi i arbuzy natychmiast potoczy�y si� jak �ywe. Pop�dzi� za nimi. � Ju� od dawna si� do was wybieramy � za- wo�a� � ale cz�owiek ma tyle spraw na g�o- wie... Odszed�em. Z ty�u rozleg� si� warkot mo- tocykla. Najwidoczniej le�nik nie mia� ocho- ty na rozmow�. Motocykl wyprzedzi� mnie. Masza odwr�ci�a si� przytrzymuj�c d�oni� w�osy. Unios�em r�k� po�egnalnym gestem. Kiedy motocykl skry� si� za zakr�tem, za- trzyma�em si�. Mi�o�nik arbuz�w akurat prze- chodzi� ulic�. Dopad�em go przed wej�ciem do sklepu. � Przepraszam � powiedzia�em. � Pan, jak s�ysza�em, r�wnie� jest my�liwym. � Witam, ciesz� si�, bardzo si� ciesz� � grubas postawi� siatk� na chodniku, a ja po- mog�em mu z�owi� arbuzy, kt�re zn�w zacz�- �y ucieka�. Rozmawiaj�c przytrzymywali�my nerwow� siatk� nogami. � Polowanie jest moj� prawdziw� pasj� �� o�wiadczy� grubas. � A nie polowa�em ju� od dw�ch lat. Wyobra�a pan sobie? Pan przy- jezdny? � Na urlopie. Je�li dobrze zrozumia�em, wybiera si� pan... � Do Siergieja? Koniecznie musz� go od- wiedzi�! Cisza, pi�kna natura, ani �ywej du- szy na wiele kilometr�w doko�a. Wspania�y cz�owiek, prawdziwy rosyjski charakter, ro- zumie pan? Tylko pije. Och, jak on pije! Ale to r�wnie� cecha charakteru, rozumie pan?, Samotno��, tylko on i pies... � Wydawa�o mi si�, �e by� z �on�.;? � Czy�by? Nie zauwa�y�em. Pewnie ko- go� podwozi�. A jak on zna las, zwyczaje zwierz�t, ptak�w!... Zna nawet botaniczne na- zwy ro�lin. Nie uwierzy�by pan. Nigdzie si� pan nie spieszy? Ja r�wnie�. To znaczy, ku- pimy co� i p�jdziemy do mnie, zjemy razem obiad. Mam nadziej�, �e pan nie odm�wi... 4 Do wsi Sieliszcze dojecha�em autobusem. Stamt�d jak�� przygodn� ci�ar�wk� do Le- snowki, a dalej pieszo poln� dr�k�, zaro�ni�- t� mi�dzy koleinami bujn� traw�, a nawet niskimi krzaczkami. Najwyra�niej rzadko ni� je�d�ono. Dr�ka wdrapywa�a si� na pokryte sosnami wzg�rki, gdzie spod suchego igliwia wy�ania�y si� widoczne z daleka kapelusze j�drnych borowik�w. Potem opada�a mi�dzy bagienka i w koleinach pokazywa�a si� wo- da, a na poboczach ros�a zielona trawa, upstrzona gdzieniegdzie czarnymi punkcika- mi jag�d. Wystarczy�o zatrzyma� si� na moment, a ju� rozw�cieczone komary rzuca�y si� na od- kryte przeguby r�k i spocon� szyj�. Na wzg�rkach dop�dza�y mnie �lepaki, kt�re brz�cza�y nad g�ow�, sjtraszy�y, ale nie k�- sa�y. .Trudno powiedzie�, abym by� zawo�anym my�liwym. W ka�dym razie uda�o mi si� wy- �ebra� od cioci Alony dubelt�wk� jej nie- boszczyka m�a, znalaz�em troch� naboj�w i stary plecak, do kt�rego wrzuci�em jakie� konserwy, koc, szczotk� do z�b�w. Ta maska- rada nie by�a przeznaczona dla gajowego, lecz raczej mia�a wprowadzi� w b��d cioci� Alon�, kt�rej powiedzia�em, �e um�wi�em si� na polowanie ze starym znajomym spotka- nym przypadkowo na ulicy. Trudno by�oby mi rozs�dnie wyt�umaczy� i jej, i komukolwiek innemu, i mnie same- mu wreszcie, dlaczego przyczepi�em si� do pulchniutkiego mi�o�nika arbuz�w, po- czciwego Wiktora Donatowicza, smakosza �y- j�cego marzeniami o polowaniach, podr�ach i o innych bohaterskich przedsi�wzi�ciach, kt�re tak przyjemnie planowa�, �e ju� nie warto realizowa�. Zjad�em u niego smaczny obiad, nadskakiwa�em tak samo pulchniutkiej i dobrodusznej ma��once, wynudzi�em si� jak mops, ale zdoby�em adres gajowego. Czym wyt�umaczy� moje post�powanie? Mi�o�ci� cd pierwszego wejrzenia? A mo�e fascynacj� tajemniczymi zjawiskami? By�y przecie� sny na jawie, r�owe kurcz�ta, dziwne jab�ka, przera�enie kobiety, kt�ra reagowa�a na nie- codzienne imi� Lusz, by� gniew gajowego... Zwyk�� ciekawo�ci� cz�owieka, kt�ry nie po- trafi wypoczywa� i dlatego wymy�la sobie zaj�cia daj�ce poz�r dzia�ania? Mo�e zawini- �o tu przyzwyczajenie do szufladkowania albo mo�e wreszcie ucieczka od w�asnych proble- m�w wymagaj�cych rozwi�zania i ch�� od- * wleczenia tych rozwi�za�? �adna z tych' przyczyn nie usprawiedliwia�a ani nawet nie t�umaczy�a mego g�upiego post�powania, a jednocze�nie wszystkie one razem wzi�te sk�oni�y mnie do udania si� na poszukiwanie �pi�cej kr�lewny, kwiatu paproci i diabli jeszcze wiedz� czego. Na swoj� obron� mog� powiedzie� tylko to, �e rusza�em jednak z ci�kim sercem, gdy� by�em go�ciem nie ocze- kiwanym i, co najwa�niejsze, nie chcianym. Go�ciem niepotrzebnym, co wi�cej, sprawia- j�cym sw� obecno�ci� przykro��. Gdybym wi�c by� nieco przyzwoitszy albo przynaj- mniej silniejszy, postara�bym si� zapomnie� o wszystkim, poniewa� sam uwa�am natr�- ctwo za jedn� z najgorszych cech ludzkiej natury. ...Dom gajowego sta� na brzegu ma�ego je- ziorka, w miejscu gdzie las cofn�� si� znad wody. Do chaty przytyka�a szopa i niewielki ogr�dek, otoczony chru�cianym p�otem. Dom */ by� posiwia�y ze staro�ci, ale krzepki, jak te borowiki, kt�re widzia�em po drodze. Przy brzegu ko�ysa�a si� ��dka przywi�zana �a�cu- chem, Porywy wiatru chwia�y bujn� trzcin�. Wiatr by� ciep�y, wilgotny, �komarowy". Zbiera�o si� na deszcz i powietrze lekko pa- chnia�o grzybami i wilgotnymi li��mi. Zatrzyma�em si� na skraju lasu. Masza by�a w ogr�dku. Pe��a grz�dki, ale akurat w tym momencie, kiedy j� spostrzeg�em, wy- prostowa�a si� i popatrzy�a na jezioro. By�a sama, Siergiej Iwanowicz poszed� chyba do lasu. Zrozumia�em, �e b�d� tak stercza� cho�- by do wieczora, ale nie podejd� do niej. Prze- cie� nawet na bazarze, w t�umie ludzi, moje nieostro�ne s�owa wywo�a�y jej zmieszanie. Ukry�em si� za pniem starej sosny. Masza sko�czy�a pielenie, podnios�a z ziemi motyk� i schowa�a j� do szopy. Skrzypni�cie drzwi rozleg�o si� tak wyra�nie, jakbym sta� tu� obok niej. Po wyj�ciu z szopy Masza zerkn�- �a w moj� stron�, ale mnie nie dostrzeg�a. Potem wesz�a do domu. Zacz�� kropi� deszcz. By� drobny, lekki, przenikliwy. Odwr�ci�em si� na pi�cie i ruszy�em w stron� Sieliszcza. M�wi�em ju�, �e nie jestem my�liwym, a tym bardziej detektywem. Las teraz wygl�da� zupe�nie inaczej. Skur- czy� si�, utraci� g��bi� i barwy, sm�tnie i po- kornie przeczekiwa� wieczorn� niepogod�. Nad drog� wisia�a tylko drobniutka mgie�ka, ale na li�ciach woda zbiera�a si� w grube, ci�kie krople, kt�re spadaj�c d�wi�cznie plu- ska�y w ka�u�e rozlane w koleinach. Dotr� do szosy ju� w ca�kowitej ciemno�ci i nie wiadomo, czy uda mi si� z�apa� jaki� samo- ch�d. Dobrze mi tak. Gdzie� daleko zaterkota� motocykl. Zanim zd��y�em zorientowa� si�, kto to mo�e jecha�, aby ukry� si� w lesie, Siergiej Iwanowicz gwa�townie zahamowa� tu� przede mn�. � Dzie� dobry � powiedzia�, odrzucaj�c z czapki kaptur peleryny. Nie wygl�da� na W zdziwionego. � Dok�d idziesz? � Szed�em do pana � powiedzia�em. � Do mnie w inn� stron�. � Wiem. Doszed�em do skraju lasu, zoba- czy�em dom, Mari� Paw�own� i ruszy�em z powrotem. Silne d�onie gajowego le�a�y nieruchomo na kierownicy. Czapka by�a nisko nasuni�ta na czo�o. � I dlaczego� to zawr�ci�e�? � Zrobi�o mi si� wstyd. � Nie rozumiem. � Zdoby�em pa�ski adres, wzi��em dubel- t�wk� i postanowi�em przyjecha� tu, zapolo- wa�. � Zwyczajnie zapolowa�? � W�a�ciwie porozmawia�. � Rozmy�li�e� si�? � Tak. Rozmy�li�em si�, kiedy zobaczy- �em, �e Maria Paw�owna jest sama. Gajowy wyj�� z wewn�trznej kieszeni mun- durowej kurtki pogi�t� blaszan� papiero�ni- c�, otworzy� j� i wzi�� papierosa. Po chwili namys�u wyci�gn�� papiero�nic� w moim kie- runku. Zapalili�my, os�aniaj�c od deszczu ja- skrawy w nadchodz�cym p�mroku p�emyk zapa�ki. W lesie nerwowo brz�cza�y k�mary, listowie nabra�o koloru wody w zara�ni�tej rz�s� sadzawce. � Siadaj. Pojedziesz do mnie �* powie- dzia� gajowy, zdejmuj�c brezent z przyczepy motocykla. Podrzuci�bym ci� do Sieliszcza, ale wieczorem nie lubi� Maszy zostawia� sa- mej. � Nie trzeba � powiedzia�em. � Jako� dojd�. Sam sobie jestem winien. Gajowy u�miechn�� si� krzywo. � Siadaj. Przyczepa wysoko podskakiwa�a na nie- r�wno�ciach drogi i zapada�a si� w koleiny. W�a�ciciel motocykla milcza�, �ciskaj�c z�ba- mi munsztuk zgas�ego papierosa. Masza us�ysza�a warkot silnika i wysz�a otworzy� bram�. Gajowy powiedzia�: � Przywioz�em go�cia. � Dzie� dobry! � wykrzykn��em, gra- mol�c si� z przyczepy. Dubelt�wka bardzo mi w tym przeszkadza�a. � Dobry wiecz�r � Masza patrzy�a na Siergieja Iwanowicza. � Powiedzia�em, �e mamy go�cia. Poka�, gdzie mo�e si� umy�. Nakryj do sto�u. � Ga- jowy m�wi� sucho, wybieraj�c zwyczajne, powszednie s�owa, jakby chcia� w ten spos�b da� jej do zrozumienia, �e nie r�ni� si� ni- czym od przypadkowych w�drowc�w, jacy tu czasem zagl�daj�. � Spotka�em w lesie my- �liwego i podwioz�em go. Gdzie on po ciemku b�dzie si� wl�k� do Sieliszcza? � To nie my�liwy � powiedzia�a Masza. � Po co on tu przyjecha�? � No dobra, nie my�liwy � zgodzi� si�. �: Wprowadz� motocykl do szopy, bo noc� mo�e si� porz�dnie rozpada�. � Nie b�d� przeszkadza� � zwr�ci�em si� do Maszy. � Jutro z samego rana odjad�. � Tak w�a�nie b�dzie � powiedzia� ga- jowy. Masza uciek�a do domu. � Nie przejmuj si� � mrukn�� Siergiej Iwanowicz, zamykaj�c na skobel wrota szo- py. � Ona jest troch� dzika, ale to dobra ko- bieta. Chod�my umy� r�ce. W domu pali�o si� �wiat�o. � Mam w plecaku w�dk� � powiedzia- �em. � Donatycz kaza� ci wzi��? � Tak � przyzna�em. � A ja ju� prawie dwa lata nie pij� i wca- le mnie nie ci�gnie. � Przepraszam. � Po co przeprasza�? Przecie� w go�ci je- cha�e�. Nie b�j si�, dla towarzystwa mog� wy- pi�. Masza nie b�dzie mia�a za z�e. Jak ci� wo�aj�? � Miko�aj. Umywalka by�a w sieni. Obok niej na p�- ce sta�a ju� zapalona lampa naftowa. � Nie mamy elektryczno�ci � powie- dzia� Siergiej Iwanowicz. � Obiecali prze- ci�gn�� lini� z Lesnowki, bo w sianokosy b�- dzie tu mieszka�a brygada ko�chozowa. Mo�e ju� w przysz�ym roku doprowadz� pr�d. � Nie szkodzi � odpar�em. � I tak jest dobrze. W pokoju sta� nakryty st�: pewnie gajo- wy stale wraca� do domu o jednakowej porze. Sycza� samowar, a w jego wypucowanych bo- kach odbija�y si� p�omienie dw�ch starych lamp naftowych pochodz�cych z czas�w, kie- dy jeszcze starano si� je przyozdabia�. Paro- wa�y kartofle, obok nich sta�a �mietana, og�r- ki. By�o przytulnie i spokojnie, tym przytul- niej, �e na dworze pada� deszcz, stukaj�cy o szyby i �ciekaj�cy po nich krzaczastymi strumykami. � Przywioz�em te krzes�a z miasta � po- wiedzia� le�nik. � Wy�cie�ane. � �adnie tu u was. � To wszystko zas�uga Maszy. Nawet ta- pety naklei�a. Gdyby przyjecha� tu Donatycz albo kt�ry� ze starych my�liwych, za nic by nie uwierzy�. Zreszt� teraz ich nie zapraszam. Na eta�erce mi�dzy oknami sta�o radio tranzystorowe. Za uchylon� zas�onk� wida� by�o ��ko z piramidk� poduszek. Do �ciany, pod portretem Gagarina, by�a przybita p�ka z ksi��kami. � Wyj�� w�dk�? � zapyta�em. � Wyci�gaj. � Siergieju Iwanowiczu � powiedzia�a ostrzegawczo Masza. � Nie b�j si�. Przecie� mnie znasz. Jak tam tw�j pier�g, uda� si�? � Spr�bujcie. Mo�e ja naprawd� przyjecha�em tu w go- �ci? Po prostu w go�ci. Masza postawi�a na stole brytfank� z pie- rogiem pachn�cym ryb� i dwie grube szklan- ki. Potem usiad�a i podpar�a brod� r�kami. Poczu�em si� straszliwie g�odny. � Za nasze spotkanie � powiedzia�em. � Za to, aby�my zostali przyjaci�mi. Nie powinienem tego m�wi�. � Nie spiesz si� � powiedzia� le�nik. � Jeszcze nawet nie jeste�my znajomymi. Upi� w�dk� ze szklanki, jakby to by�a wo- da, i odstawi� j�. � �dzwyczai�em si� � powiedzia�, � Ale ty pij, nie kr�puj si�. � Prawd� m�wi�c to i ja nie pij�. � �adne rzeczy, zesz�o si� dw�ch pija- k�w! �� gajowy roze�mia� si�, ukazuj�c r�w- ne, mocne z�by. Twarz mu z�agodnia�a. Tam, w mie�cie, wydawa� si� starszy, surowszy i bardziej osch�y. Masza u�miechn�a si�. Mnie te� przypad�a w udziale cz�steczka jej u�miechu. Jedli�my wolno wspania�y pier�g z ryba- mi, kt�rego nie potrafi�aby tak przyrz�dzi� nawet ciocia Alona. Rozmawiali�my o pogo- dzie, lesie i drodze, jakby�my si� zawczasu um�wili omija� inne tematy. Dopiero przy herbacie Siergiej Iwanowicz zapyta�: � Ty sk�d jeste�? � Z Moskwy. Sp�dzam tu urlop u ciotki; � Dlatego jeste� taki ciekawy czy te� mo- �e masz taki zaw�d? Pomy�la�em nagle, �e chyba akurat tera? w Moskwie, w instytucie, tacy sami jak ja rozs�dni i poch�oni�ci swoj� prac� ludzie w��- czyli ekspres do kawy, kt�ry starannie ukry- waj� przed surowym stra�akiem, i zadroszcz� mi urlopu, rozmawiaj�c o polowaniu, na kt�- re powinni wybra� si� za jakie� dwa tygo- dnie. B�dzie to polowanie na zwierza imie- niem WEP, co znaczy wolna energia powierz- chniowa. Jest to zwierz pot�ny, kt�rego mo- �na napotka� wsz�dzie, a zw�aszcza na styku r�nych cia�. Jego wszystkim znana, ale jesz- cze w ma�ym tylko stopniu zbadana i zupe�- nie nie wykorzystana si�a zmusza krople rosy do zwijania si� w kulki i rodzi t�cz�. Jednak ma�o kto wie, �e WEP jest wszechobecna i gigantyczna: zasoby energii powierzchniowej wszechoceanu wynosz� 64 miliardy kilowato- godzin. Oto na jakiego zwierza polujemy ze zmiennym szcz�ciem. Tropimy go nie po to, �eby zabi�, lecz po to, aby zmierzy� i wyko- rzysta�. � Pracuj� w instytucie naukowym � od- powiedzia�em. Ale czy naprawd� pracuj�?... Konflikt by� w zasadzie niepotrzebny, ale nabrzmiewa� od dawna. Landa powiedzia�, �e b�d� musia� po- jecha� do Chorogu. Inaczej wszystko si� za- wali, a poza mn� rzekomo nie ma kogo wy- s�a�. A dwa miesi�ce temu, kiedy wymusi�em na Andrejewie p� roku na my�lenie, na prawdziw� prac�, Landa tego nie wiedzia�? Mo�na przecie� ugania� si� za �urawiami na niebie * cho�by do samej �mierci, ale prosta wyliczanka fakt�w jest dobra wy��cznie w ksi��ce telefonicznej. Zas�u�y�em sobie, ci�- ko zapracowa�em na prawo zaj�cia si� nauk�. Nauk�! I powiedzia�em o tym Landzie wprost, bo zbrzyd�y mi do reszty niedom�wienia, za kt�rymi kry�a si� zwyczajna zawi��. Powie- dzia�em mu to, cho� rozwodzi� si� o koniecz- no�ci, obowi�zku, o krzy�u, kt�ry wszyscy niesiemy; o tym, �e ka�dy z nas powinien uprawia� nie tylko w�asne poletko... A mnie znudzi�y si� ju� cudze poletka! Jednym s�o- wem po tej rozmowie sta�o si� jasne, �e do Chorogu nie pojad� i w instytucie nie zosta- n�... � A ja nie mam szko�y. Jako� tak wysz�o. Mo�e zabrak�o zdolno�ci. Gdyby by�y, co� bym sko�czy�. Pi� herbat� ze spodka, przegryzaj�c cu- krem. Ko�czyli�my ju� po trzeciej szklance, a Masza nie dopi�a nawet pierwszej. Ogarn�� mnie leniwy nastr�j, zapragn��em powiedzie� co� mi�ego tym ludziom, siedzie� tak i czeka�, a� Masza si� u�miechnie. Za oknem zrobi�o si� zupe�nie ciemno, deszcz la� teraz jak z ce- bra i jego szum przypomina� �oskot morza. � Przys�owie rosyjskie: �lepsza sikorka w r�ku ni� �u raw na niebie" jest odpowiednikiem polskiego przys�o- wia: �lepszy wr�bel w gar�ci ni� go��b na dachu". (Przyp. t�um.). � Dawno by�e� na polowaniu? � zapyta� Siergiej Iwanowicz. � Pierwszy raz si� wybra�em. � W�a�nie widz�. Bro� nie czyszczona od dziesi�ci

O nas

PDF-X.PL to narzędzie, które pozwala Ci na darmowy upload plików PDF bez limitów i bez rejestracji a także na podgląd online kilku pierwszych stron niektórych książek przed zakupem, wyszukiwanie, czytanie online i pobieranie dokumentów w formacie pdf dodanych przez użytkowników. Jeśli jesteś autorem lub wydawcą książki, możesz pod jej opisem pobranym z empiku dodać podgląd paru pierwszych kartek swojego dzieła, aby zachęcić czytelników do zakupu. Powyższe działania dotyczą stron tzw. promocyjnych, pozostałe strony w tej domenie to dokumenty w formacie PDF dodane przez odwiedzających. Znajdziesz tu różne dokumenty, zapiski, opracowania, powieści, lektury, podręczniki, notesy, treny, baśnie, bajki, rękopisy i wiele więcej. Część z nich jest dostępna do pobrania bez opłat. Poematy, wiersze, rozwiązania zadań, fraszki, treny, eseje i instrukcje. Sprawdź opisy, detale książek, recenzje oraz okładkę. Dowiedz się więcej na oficjalnej stronie sklepu, do której zaprowadzi Cię link pod przyciskiem "empik". Czytaj opracowania, streszczenia, słowniki, encyklopedie i inne książki do nauki za free. Podziel się swoimi plikami w formacie "pdf", odkryj olbrzymią bazę ebooków w formacie pdf, uzupełnij ją swoimi wrzutkami i dołącz do grona czytelników książek elektronicznych. Zachęcamy do skorzystania z wyszukiwarki i przetestowania wszystkich funkcji serwisu. Na www.pdf-x.pl znajdziesz ukryte dokumenty, sprawdzisz opisy ebooków, galerie, recenzje użytkowników oraz podgląd wstępu niektórych książek w celu promocji. Oceniaj ebooki, pisz komentarze, głosuj na ulubione tytuły i wrzucaj pliki doc/pdf na hosting. Zapraszamy!