6450
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 6450 |
Rozszerzenie: |
6450 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 6450 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 6450 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
6450 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
SIERGIEJ �UKIANIENKO
lINIA MARZE�
Przek�ad Ewa Sk�rska
Sergiejowi Bieriezinowi i Andriejowi Czertkowowi,
kt�rym znana jest przestrze� Marze�
Cz�� pierwsza
B�g ojciec i syn bo�y
Rozdzia� l
Najbardziej na �wiecie Key nie lubi� dzieci. Czy by�a to wina
jego w�asnego dzieci�stwa w przytu�ku �Nowe Pokolenie"
na Altosie? Nie wiadomo. W ka�dym razie nigdy nie przebywa� na
�adnej planecie d�u�ej ni� dziewi�� miesi�cy. Na planetach, kt�re
podczas Wielkiej Wojny przesz�y odpowiedni� obr�bk� i uczciwie
s�u�y�y jako dostawcy mi�sa armatniego dla Imperium, zatrzymy-
wa� si� najwy�ej na cztery i p� miesi�ca.
Key nie lubi� tak�e, gdy go zabijano. Czasem by�o to wyj�tkowo
bolesne, zawsze wi�za�o si� z powa�nymi stratami finansowymi.
A Key bardzo potrzebowa� pieni�dzy. Lubi� sw�j hiperkuter, wyma-
gaj�cy kosztownych zabieg�w, i kobiety, kt�re nie wymaga�y a� tyle,
oraz wina Imperium i Asocjacji Mrszanu, zapach pracy starych kla-
ko�skich mistrz�w i te przyjemno�ci innych ras, kt�re cz�owiek jest
w stanie zrozumie� i wytrzyma�.
No i w�a�nie z tymi dwiema rzeczami, kt�rych nie cierpia�, mia�
do czynienia jednocze�nie. Przy czym najbardziej nieprzyjemne nie
by�o to, �e chcia� go zabi� dzieciak z powodu innego dzieciaka, i w do-
datku w wyj�tkowo niemi�y spos�b, lecz to, �e Key nie zd��y� przed-
�u�y� aTanu.
A to, jak wiadomo, fatalna sprawa.
Hotelowy pok�j by� wystarczaj�co n�dzny, by nie budzi� spe-
cjalnego zainteresowania rabusi�w, cho� na tyle porz�dny, �eby
ustrzec Keya od drobnych z�odziejaszk�w. Ch�opiec stoj�cy przy
jego ��ku wygl�da� na t� drug� kategori�. Sk�d wzi�� elektroniczny
klucz, �eby otworzy� drzwi, i nulifikator do zablokowania sygnalizacji,
pozostawa�o zagadk�. Prostsza sprawa by�a z broni� w jego r�ku -
algopistolet, tania bro� sadyst�w i nieudacznik�w.
- Zr�bmy tak - zaproponowa� Key, rozpaczliwie pr�buj�c za-
chowa� spok�j. - Przesuniesz luf� i porozmawiamy jak powa�ni lu-
dzie.
Ch�opiec u�miechn�� si�:
- Nie jestem powa�ny.
Rzeczywi�cie, wygl�da� raczej niepowa�nie - smag�y czarno-
w�osy smarkacz, jakie� dwana�cie lat. Wesolutka koszula z r�owe-
go jedwabiu i kr�tkie bia�e spodenki sprawia�y sympatyczne wra�e-
nie.
- Pos�uchaj - spr�bowa� znowu Key - nawet je�li wyrzucisz
pistolet przez okno...
Ch�opiec zmarszczy� brwi.
- Nawet je�li go wyrzucisz, nie b�d� ci m�g� nic zrobi�. Prze-
cie� widzisz...
- Widz�.
- Nie mog� rozmawia� pod luf�.
- Po co mia�bym z tob� rozmawia�? - zdumia� si� ch�opiec.
Key b�ogos�awi� w my�lach wszystkich znanych mu bog�w. Im
d�u�ej uda mu si� zagadywa�, tym mniej szans, �e ch�opak naci�nie
spust. Nie jest �atwo zabi� cz�owieka, z kt�rym si� rozmawia�o.. .Key
nie by� jednak pewien, czy ta regu�a ma zastosowanie do dzieci.
- Chcesz mnie zabi�? - spyta�.
Ma�y skin�� g�ow�.
- �mier� od algopistoletu to najstraszniejsze, co mo�na sobie
wyobrazi�. Zaufaj mi.
- Zabija�e�? - zainteresowa� si� ch�opak.
- By�em zabijany.
Szczeniak zmru�y� oczy. Zrozumia�.
- No wi�c - ci�gn�� Key najbardziej przyjaznym tonem, na jaki
by�o go sta� -je�li ju� chcesz u�y� tego dra�stwa, powiedz mi cho-
cia�, za co. To chyba niezbyt wielka �aska, prawda?
- Prawda - zgodzi� si� niespodziewanie �atwo ch�opak. Pod-
szed� do stoj�cego pod �cian� fotela, usiad�, za�o�y� nog� na nog�,
po�o�y� pistolet na por�czy. Niestety, niczym nie ryzykowa�. Key
le�a� na ��ku nagi i kompletnie bezbronny. Jego cia�o pokrywa�a
cienka srebrna paj�czyna, dok�adnie ��cz�c je z po�ciel�, ��kiem
i �cian�, pod kt�r� ��ko sta�o. Butelk� sprayu ch�opak postawi� na
stole, jakby mia� zamiar w razie potrzeby powt�rzy� procedur�.
- W takim razie, czym ci podpad�em, przyjacielu? - Ostro�nie,
�eby cieniutkie nici nie wbija�y si� w cia�o, Key odwr�ci� g�ow�.
Jeste� z�odziejem? Gratuluj�, masz szcz�cie, l talent. Powiem ci,
gdzie jest got�wka, podam kod karty. Jutro musz� st�d odlecie�, wi�c
nie b�d� ci� szuka�, a wasza policja...
Przez twarz ch�opca przebieg�o dr�enie.
- Nie jestem z�odziejem. I nigdzie nie polecisz. Wystarczy, �e
przylecia�e�.
Na chwil� w pokoju zapad�a cisza. Potem Key bardzo cicho za-
pyta�:
- Kim by�a dla ciebie ta dziewczyna?
- Siostr�.
- Przyjacielu, to by� nieszcz�liwy wypadek. L�dowa�em na polu
kosmodromu. W granicach strefy...
- Ale nie w kr�gu! Specjalnie j� zabi�e�! Wiem, co powiedzia-
�e� dyspozytorowi: �Nienawidz� dzieci, te szczeniaki wiecznie w�a-
�� pod dysze". Ludzie widzieli twoje l�dowanie... Specjalnie skr�-
ci�e� nad polem, �e uderzy� Lenk� promieniem!
G�os ch�opca zacz�� si� rwa�. Key z przera�eniem zrozumia�, �e
ch�opak nakr�ca si�, �eby nacisn�� spust.
- Uwierz mi, nie widzia�em jej. Po co mia�bym to robi�?
- Tak, jeszcze mi powiedz, �e ta�czy�e� w powietrzu - podsu-
n�� z pogard� ch�opak.
Key zakrztusi� si� przygotowanym zdaniem. Jak wyt�umaczy�
temu ch�opcu, �e naprawd� ta�czy�? Jak przekaza� ci�ar he�mu
pilota i g��bi� wok�, i niewa�ko�� statku, kt�rym si� sta�e�? Huk
grawitacyjnych silnik�w, strumienie powietrznych pr�d�w, upoje-
nie lotem... Tak, ta�czy�. I nie patrzy� na betonow� r�wnin�, gdzie
dziewczyna, kt�ra da�a w �ap� ochroniarzom kosmodromu, czeka-
�a na jego statek, �eby m�c pierwsza dobiec do luku i zapropono-
wa� najta�sze na planecie narkotyki albo siebie w charakterze prze-
wodnika...
Ta�czy�, a promie� grawitacyjny przesun�� si� po dziewczynie,
wcieraj�c j� w beton, przemieniaj�c w krwawy py�, w t� szarobru-
natn� plam�, kt�r� zobaczy� po wyj�ciu ze statku.
- Ch�opcze, szwankowa� mi pilot automatyczny. Przej��em ste-
ry, ale statkiem zako�ysa�o...
- K�amiesz- przerwa� mu bezlito�nie ch�opiec. - Wszyscy w por-
cie wiedz�, �e tw�j kuter jest w najlepszym porz�dku.
Wzi�� pistolet, zdj�� bezpiecznik i podszed� do ��ka.
- S�uchaj - Key poczu� �ekki ch��d. - Mam aTan. Nie mo�eszf
mnie zupe�nie zabi�, rozumiesz? Wr�c� i zrobi� ci co� takiego, �e
algopistolet wyda ci si� wybawieniem.
- K�amiesz - powt�rzy� ch�opak i zawaha� si� ledwo zauwa�al-
nie.
- Nie. Widzisz moje cia�o? Nie ma na nim blizn. Ludzie mojej
profesji tak nie wygl�daj�, o�ywiono mnie miesi�c temu, rozumiesz?
Ch�opiec nie zainteresowa� si� zawodem Keya, na co on po ci-
chu liczy�. Za to oceni� zako�czenie zdania.
- Je�li o�y�e� miesi�c temu, to mog�e� jeszcze nie odnowi� aTanu
- powiedzia� z namys�em. - Zaryzykuj�.
Key wrzasn��. Oczywi�cie, w my�lach. Przylecia� na Cailis w�a�-
nie po to, �eby odnowi� swoj�nie�miertelno�� -tutaj by�o to znacz-
nie ta�sze ni� na Sigmie-T, gdzie go zabili. Lubi� pieni�dze, uprzy-
jemnia�y �ycie. A teraz mia� straci� �ycie.
- Przynajmniej - poprosi� cicho - przynajmniej nie zabijaj mnie
z algopistoletu. Twoja siostra umar�a b�yskawicznie, nie m�cz mnie.
To dla ciebie szansa, �e moja zemsta b�dzie mniej okrutna.
Ch�opiec obejrza� uwa�nie Keya, szczeg�lnie starannie ocenia-
j�c musku�y karku. I pokr�ci� g�ow�:
- Nie jestem pewien, czy. zdo�am ci� udusi�.
- W szafie, na drugiej p�ce od do�u, znajdziesz blaster. Desan-
towy trzmiel, model oficerski. S� tam te� pieni�dze i karta kredyto-
wa. Kod dost�pu: trzydzie�ci dwa, pomara�czowy, WILK. To twoja
nagroda. Zabij mnie z blastera.
- Dobra - zgodzi� si� ch�opak, wsun�� pistolet za pas i podszed�
do szafy. Key zerkn�� na swoj� lew� r�k�. Paj�czyna oplata�a j�nie-
dok�adnie - zaczepi�a tylko koniuszki palc�w. Od ramienia do �rod-
kowych k�ykci d�oni r�ka by�a wolna.
- Jak wszed�e� do hotelu? - zainteresowa� si� Key i zagryz�
wargi, �eby poczu� smak krwi i b�lu. Szarpn�� r�k�. Polimerowa
ni� oboj�tnie przyj�a ofiar�, odcinaj�c czubki czterech palc�w. Kciuk
by� nieuszkodzony. Dobrze.
- Przedstawi�em si� jako ch�opak na telefon - obja�ni� smar-
kacz, ostro�nie otwieraj�c szaf�. - Zap�aci�em portierowi... Ej, tu s�
tylko pieni�dze, pistoletu nie ma...
- Jest tutaj - oznajmi� Key wyjmuj�c r�k� spod poduszki. Krew
z obci�tych palc�w bi�a cienkimi pulsuj�cymi strumyczkami. Lufa
trzmiela chwia�a si�. Ch�opiec odwr�ci� si�, podnosz�c sw�j pistolet
i zamar� na widok fontann krwi.
- Nienawidz� dzieci - wyszepta� Key. - Szkoda, �e nie zauwa-
�y�em twojej siostry, zabi�bym j� �wiadomie...
Kikut palca wskazuj�cego nacisn�� spust. Gdy obna�one tkanki
dotkn�y metalu, Key krzykn��. R�ka drgn�a, cienki czerwony pro-
mie� strzeli� nad ramieniem ch�opca. Teraz on krzykn�� - albo ze
strachu, albo Key rzeczywi�cie go zrani�. Dzieciak przysiad� i algo-
pistolet rozkwit� migocz�cym sto�kiem zielonego �wiat�a, zdumie-
waj�co efektownie ��cz�c si� z rozpryskami krwi.
Z broni dla nieudacznik�w trudno chybi�.
Gdy pole neuronowego aktywatora, czyli, jak m�wiono potocz-
nie, algopistoletu, dotkn�o Keya, zapomnia� o b�lu r�ki. Ca�y sta�
si� b�lem. Ju� kiedy� tego do�wiadczy�, ale wtedy mia� op�acony
aTan. l przynajmniej m�g� wierzy�, �e si� zem�ci...
Key nie krzycza� d�ugo - chwil� p�niej nie mia� ju� si� na krzyk.
Po dw�ch minutach potwornego b�lu umar�, o�lepiony, og�uszony,
poci�ty na kawa�ki �paj�czyn�", w kt�rej si� szamota�.
Rozdzia� 2
�mier� to ostatnia przygoda.
Zmartwychwstanie nie niesie ze sob� niczego nowego- przy-
pomina zwyk�e przebudzenie.
Najpierw Key zobaczy� �wiat�o. Potem pokryt� naro�lami szar�
sylwetk�, wznosz�c�si� nad nim, nieruchom�, jakby nie�yw�. Zreszt�
sp�r, czy wobec Silikoid�w mo�na u�y� s�owa ��ywy", trwa od wie-
lu setek lat.
- Imi� - rozleg�o si� od strony szarej postaci.
Ignoruj�c pytanie, Key podni�s� si�. Silikoid mu nie przeszka-
dza�. Ta rasa porusza�a si� niech�tnie, z wyj�tkiem tych wypadk�w,
kiedy zabija�a. Pomieszczenie, w kt�rym Key si� znajdowa�, by�o
mu doskonale znane: reanimacyjny modu� kompanii aTan, tylko ek-
ran na �cianie, na kt�rym powinna wy�wietla� si� nazwa planety,
by� wy��czony. Key le�a� na bia�ym dysku dwumetrowej �rednicy,
molekularnym replikatorze, kt�ry przed chwil� odtworzy� jego cia-
�o, nowe, zdrowiutkie, takie samo, jakim je zapisano siedemna�cie
lat temu. Nad g�ow� zwisa�a a�urowa siatka emitera aTanu, kt�ra
wprowadzi�a do jego m�zgu dzieci�ce krzywdy, g�upstwa wieku m�o-
dzie�czego i przest�pstwa doros�ego �ycia, czyli wszystko, co sk�a-
da�o si� na jego osobowo��. O�ywili go. O�ywili, chocia� aTan nie
by� op�acony?
- Imi�? - powt�rzy� cierpliwie Silikoid.
- Key Altos.
- Podda�stwo?
- Imperium Ludzi.
- Kod?
G�os Silikoida wydobywa� si� z ca�ej powierzchni jego cia�a.
Nie maj�c strun g�osowych, m�wi�, napinaj�c kamienn� muskulatu-
r�, co powodowa�o wibracj�. Dawa�o to wra�enie dziwnej polifonii,
tr�jwymiarowo�ci brzemienia -jakby to ch�r szepta� s�owa.
- Trzy, dziewi��, sze��, trzy, jeden, cztery, dziewi��, jeden -
wyrecytowa� p�g�osem Key. Nie nale�a�o si� afiszowa� ze swoim
osobistym kodem, nawet w kompanii aTan, kt�ra doskonale go zna-
�a. Zerkn�� na swoj� lew� r�k� - palce by�y na swoim miejscu. No
tak, przecie� nie �atali go chirurdzy, tylko zosta� o�ywiony. Dlacze-
go?
- Kod prawid�owy - Silikoid odwr�ci� si�, co by�o gestem
uprzejmo�ci, i pop�yn�� do wyj�cia. Pod sklepieniem szarej kamien-
nej kolumny jego cia�a potrzaskiwa�y niebieskie iskierki. Przed
drzwiami zatrzyma� si� na sekund� i Keyowi wydawa�o si�, �e Sili-
koid si� u�miecha. Ale to przecie� niemo�liwe.
- A kto mi wyja�ni, co to wszystko znaczy? - spyta� retorycz-
nie Key, patrz�c na pokrywaj�ce �ciany p�askorze�by: kwiaty, nagie
dziewcz�ta, nadzy m�odzie�cy.
- Ja.
Key odwr�ci� si�. Za jego plecami, kilka metr�w od dysku repli-
katora siedzia� cz�owiek. To ju� co�. Key nie by� rasist�, ale serdecz-
na rozmowa z Silikoidem nie mie�ci�a mu si� w g�owie. A m�czy-
zna wydawa� si� przyja�nie nastawiony. Wygl�da� na czterdzie�ci
lat, mia� wypiel�gnowan�cer� i do�� cherlawe cia�o, czego nie ukry-
wa� nawet szary garnitur. Urz�dnik aTanu?
- Dzi�kuj� za nowe �ycie - powiedzia� Key, spuszczaj�c nogi
z dysku.
- Nie ma za co.
S�owa brzmia�y normalnie, ale ton nie spodoba� si� Keyowi.
Wola� si� na razie nie odzywa�.
- To jakie ma pan pytania?
- Ja... - Key ugryz� si� w j�zyk.
- �mielej, �mielej... - M�czy�nie ta rozmowa sprawia�a wy-
ra�n� przyjemno��. -Nie op�aci� pan aTanu? Wiem o tym.
- Mam pieni�dze. Przed�u�a�em nie�miertelno�� sze�� razy i...
- To nieistotne. Zasady kompanii s�proste: nie�miertelno�� op�a-
ca si� z g�ry i tylko jednorazowo. Wie pan, dlaczego?
Key pokr�ci� g�ow�. M�czyzna najwyra�niej nale�a� do ludzi,
kt�rzy ca�ymi godzinami mog� rozprawia� o subtelno�ciach cere-
monialnej kuchni Bullraty, przewagach interfazowego nap�du stat-
k�w czy taktycznych b��dach Mrszanu w Wielkiej Wojnie. Zazwy-
czaj takie rozwa�ania s� tyle� zajmuj�ce, co prowadzone nie w por�.
- Gdy Psylo�czycy sprzedali ludziom, bardzo dalekowzrocz-
nym ludziom, jak pan sam rozumie, urz�dzenie nazwane p�niej
aTanem, postawili tylko jeden warunek, co mo�e wydawa� si� dziw-
ne, je�li nie zna si� ich psychologii. Za��dali, by cz�owiek w ci�gu
ca�ego �ycia m�g� skorzysta� z aTanu tylko raz. Rozumie pan, Key?
�ycie jest dla nich najwy�sz� warto�ci�, ale boj� si� nie�miertelno-
�ci. A co my zrobili�my?
Key wzruszy� ramionami.
- Po podpisaniu kontraktu udowodnili�my im, �e o�ywiony cz�o-
wiek jest now� osobowo�ci�. Prawnie przejmuje poprzedni�, ale jed-
nak jest kim� innym, l ma prawo znowu zawrze� aTan. Dobrze m�-
wi�?
- Wspaniale. - Key starannie rozejrza� si� po sali w poszukiwa-
niu ubrania i przygotowa� si� na d�u�sze czekanie.
M�czyzna roze�mia� si�.
- W porz�dku, to by�a dygresja. O co chce pan zapyta�?
- Gdzie jestem? Czy to Cailis?
- Nie, nie Cailis. Terra.
Je�li spodziewa� si� zobaczy� na twarzy Keya zdumienie, nie
zawi�d� si�. Key uzna�, �e nie warto skrywa� emocji, kt�re pochle-
bia�y ambicji silniejszego przeciwnika.
- Ale kompania aTan nie ma filii na Terrze...
- To nie filia. To prywatny aTan.
Key za�mia� si� sztucznie i roz�o�y� r�ce.
- Doskonale. Ja tego nie s�ysza�em, pan nie m�wi�. Kompania
ma ekskluzywne prawo na wy��czno��, prywatni o�ywiciele nie ist-
niej�...
- Mylisz si�, Keyu Altos. To prawo dosta�a prywatna osoba.
I ta prywatna osoba za�o�y�a kompani� aTan.
- Wiem, kim pan jest - powiedzia� powoli Key. - Curtis vatii
Curtis, w�a�ciciel kompanii aTan, najstarszy cz�owiek w galaktyce*
Curtis skin�� g�ow�.
- Zuch z pana, Key. Zaraz przynios� ubranie, i przejdziemy d�>
mojego letniego gabinetu wypi� kieliszek wina. Mia�e� du�o szcz�-
�cia. Dosta�e� nie tylko �ycie, ale i wspania�� prac�.
Rozdzia� 3
N a brzegu Jeziora Genewskiego, w selwie Amazonki, w pust-
kowiach Kraj�wNadba�tyckich, w bagiennych nizinach Chin,
w syberyjskiej tajdze s� prywatne posiad�o�ci, strze�one przez t�czo-
we mury p�l si�owych oraz nazw� kompanii aTan. Stanowi� cz��
maj�tku Curtisa, a po��czone s�w jedn� ca�o�� tunelami hiperprzej��.
Z zewn�trz - za��my, �e uda�oby si� wam zajrze� za kraw�d� pola
si�owego, zobaczycie tylko dziwne fragmenty budynk�w z prowadz�-
cymi donik�d balustradami i wyrastaj�cymi z powietrza galeriami. Od
wewn�trz obraz jest inny - pa�ace, zrodzone przez szalon� fantazj�
i jeszcze bardziej szalone pieni�dze. Wje�d�aj�c kolejk� na zbocze
Everestu, mo�ecie zjecha� na nartach prosto w kryszta�owe wody
Bajka�u. Gdy pop�ywacie w lodowatej wodzie syberyjskiego jeziora,
wzniesiecie si� na rozpalon� s�o�cem pla�� Kuby. A je�li po spacerze
zaprosz� was w odwiedziny do gospodarza posiad�o�ci, to droga do
domu - trzy stumetrowej wie�y - zajmie wam tylko kilka minut.
Key sta� na ods�oni�tym tarasie wie�cz�cym budynek. Wiatr szar-
pa� mu w�osy, jakby zaprasza� do zakosztowania kr�tkiej rado�ci
swobodnego lotu. Ten �gabinet" na �wie�ym powietrzu z pewno�ci�
otacza�o niewidoczne pole... Zreszt�czy Curtis, w�adaj�cy niesko�-
czon� liczb� istnie�, czy ba�by si� upadku ze swojej wie�y? Na t�
my�l Key cofn�� si� od nieogrodzonej kraw�dzi. Curtis potrzebowa�
go w jakim� celu, ale warto�� Keya mog�a spa�� razem z nim. Dobry
pracownik nie powinien mie� zawrot�w g�owy.
- Smakuje panu wino, Key?
Key dotkn�� wargami kieliszka.
- Tak, Curtis. To rzadki gatunek... ale wol� b��kitne gatunki
mrsza�skich win.
- Mo�e ma pan racj�. Ale ��te wina s� znacznie zdrowsze dla
organizmu, nie uszkadzaj� w�troby i przed�u�aj� �ycie.
Zabrzmia�o to ironicznie, ale Key nie zareagowa�. Obraca�
w r�ku stary kryszta�owy kielich, wart zapewne nie mniej ni� nie-
�miertelno��, i patrzy� na Curtisa. W�a�ciciel aTanu siedzia� przy
zwyk�ym drewnianym stole z takim samym kielichem w r�ku. Fotel
na tarasie by� tylko jeden - albo rozmy�lne niedbalstwo, albo nikt
nie dost�powa� zaszczytu siedzenia razem z Curtisem na szczycie
jego imperium.
- Jak si� panu podoba widok? - zainteresowa� si� Curtis.
- Przyprawia o zawr�t g�owy - wymamrota� Key. - Wol� pa-
trze� w dal.
- Kalejdoskop, co? - zachichota� Curtis. - Rozumiem... pusty-
nia, jeziora, oceany, lasy, stepy, a wszystko na jednym skrawku ziemi.
Nie potrzebuj� wiele, Key, nie pragn� Morza Czerwonego albo ca-
�ych Himalaj�w, chocia� m�g�bym je kupi�. Po trochu wszystkiego.
Umiar i r�norodno��, oto gwarancja podtrzymania zainteresowania
d�ugim �yciem. Jeszcze pan tego nie rozumie, m�odzie�cze. O�ywa�
pan tylko sze�� razy, nie licz�c dnia dzisiejszego. ATanu wystarczy�o
panu najwy�ej na pi�� lat. Co za rozrzutno��. Nawet przy pa�skich
kwalifikacjach i dochodach na d�ugo tego nie starczy.
- Czego pan ode mnie chce, Curtis? - spyta� ze znu�eniem Key.
- Podarowane �ycie niewarte jest mora��w. - Podszed� do Curtisa
i usiad� na stole.
- Potrzebuj� pana, by umar� pan za mnie. Na zawsze, bezpow-
rotnie. Albo uzyska� �ycie wieczne. Na los szcz�cia.
Rozdzia� 4
Daleko od Ziemi, daleko od Cailisa, gdzie zosta� pan zabity,
Key... - Van Curtis sta� na kraw�dzi tarasu, patrz�c w d�.
Tam by� kawa�eczek oceanu, ciemny pas lasu i wci�ni�ty pomi�dzy
nie skrawek nocy. - Planeta Graal.
- Nie s�ysza�em o niej.
- Nic dziwnego. Nowy, ma�o oswojony �wiat. Interesy wyma-
gaj� mojej obecno�ci tam.
Van Curtis nieoczekiwanie splun�� w pustk�. Key st�umi� u�miech
- nie pasowa�o to do w�a�ciciela aTanu.
- Dobrze, �e si� pan nie �mieje, Key. To, co pan us�ysza�, jest
�ci�le tajne. A b�d� musia� opowiedzie� panu znacznie wi�cej...
i znacznie bardziej zaufa�. Ryzykuj�...
Odwr�ci� si� do Keya i �cisn�� go za rami�.
- Wie pan, co to znaczy by� najpot�niejszym cz�owiekiem
w ca�ej galaktyce? Nienawidz� mnie miliardy. Ci, kt�rzy nie mog�
pozwoli� sobie na aTan, ci, kt�rzy zrujnowali si�, funduj�c go sobie,
i ci, kt�rym ko�ci� w gardle stoi luksus mojej rezydencji... miliardy
nienawidz�cych oczu, miliony nienawidz�cych r�k... Op�acam nie
tylko ochron� przeciwko potencjalnym zab�jcom. Utrzymuj� jesz-
cze ca�y pu�k psychologicznej obrony przed nie�yczliwymi, kt�rzy
mog�, sami o tym nie wiedz�c, mie� zdolno�ci nadprzyrodzone. Po-
za granicami tej rezydencji, poza granicami Terry nie zabij� mnie,
o nie... b�d� mnie m�czy� latami, dop�ki nie zwariuj� i nie zaczn�
robi� pod siebie. �aden aTan mi nie pomo�e. A jednak got�w jestem
zaryzykowa�...
- Potrzebuje pan ochroniarza? - nie wierz�c w�asnym uszom
spyta� Key.
- To nie takie proste. Je�li opuszcz� to miejsce cho�by na dob�,
dowiedz� si� o tym. Konkurencja, wrogowie... Setka myszy mo�e
zagry�� kota, Key, a ja jestem bardzo t�ustym i leniwym kotem. B�d�
musia� zaryzykowa� i powierzy� t� spraw� synowi. A pan, Key Al-
tos, zawodowy ochroniarz, b�dzie mu towarzyszy�.
- Zgadzam si�, je�li moja zgoda co� tu znaczy - rzek� Key. -
Praca to praca. Nawet je�li bardziej niebezpieczna ni� zazwyczaj.
Ale m�g� pan mnie po prostu wynaj��...
- �eby wszyscy si� o tym dowiedzieli? Ka�dy wchodz�cy w te
mury staje si� obiektem zainteresowania licznych wp�ywowych kom-
panii i rz�d�w. Wychodz�cy tym bardziej. Ale pan tu trafi�... jakby
to wyrazi�... wirtualnie, l w taki sam spos�b pan wyjdzie.
- Jasne - Key zmusi� si� do u�miechu. - Mam nadziej�, �e bez-
bole�nie?
- W ka�dym razie nie tak bole�nie, jak po algopistolecie. S�-
dz�c po raporcie policji Cailisa, w�a�nie w ten spos�b pana zabili?
Key milcza�.
- D�ugo czeka�em, Key, Mia�em na oku ze stu ludzi. Do�wiad-
czeni piloci, ochroniarze, najemni zab�jcy. Musia�o si� tak zdarzy�,
by kto� z nich zgin��, nie op�acaj�c aTanu. Jak pan zapewne wie, neu-
ronowa siatka zainstalowana pod pa�sk� czaszk� dzia�a bez wzgl�du
na to, czy op�aci pan nowy aTan, czy nie. Zawsze spe�nia swoje zada-
nie: wysy�a w przestrze� dok�adny raport o znikaj�cym �yciu. I tyl-
ko od kompanii zale�y, czy wyma�e ten sygna� z blok�w pami�ci,
czy skopiuje w nowiutkie cia�o. Nie przed�u�y� pan nie�miertelno�ci
i w regionalnym urz�dzie kompanii sygna� zosta� wymazany. Wyma-
zana zosta�a r�wnie� matryca cia�a. Aleja, w swoim jedynym na ca�e
Imperium Ludzi prywatnym punkcie o�ywiania, zadecydowa�em ina-
czej: przywr�ci�em panu �ycie, m�j pechowy m�ody przyjacielu. Ofi-
cjalnie ju� pana nie ma. A jednak stoi pan przede mn�.
- Dzi�kuj� - powiedzia� szczerze Key.
- Na razie nie ma za co. Odpracuje pan ka�dy mi�sie�, kt�ry
panu da�em, ka�dy gruczo�, nawet ka� w jelitach, kt�ry trzeba by�o
zrekonstruowa� do kompletu. Je�li dostarczy pan mojego syna na
Graal, to opr�cz nowych dokument�w i wysokiego rachunku w ban-
ku otrzyma pan g��wn� nagrod�: nie�miertelno��, Key! Bez wzgl�-
du na to, ile razy pan zginie, pa�ski aTan op�aci kompania. Czy to
uczciwa cena?
- W zupe�no�ci.
- Podoba mi si� pa�ska lakoniczno��, Key. Jestem stary... cho-
cia� moje cia�o ma dopiero pi��dziesi�t lat. Mam prawo by� gadatli-
wy. A pan jest m�ody i stanie si� zdolny do wielu rzeczy, z wiekiem.
Tak, Key. Chcia�bym wyposa�y� pana w nowe cia�o, ale do�wiad-
czenie pokazuje, �e by�by pan w nim ma�o efektywny. Trzeba b�-
dzie zaryzykowa�. Dzisiaj wieczorem wszystkie filie kompanii otrzy-
maj� matryce trojga ludzi: pana i pani Ovald oraz ich syna.
- Wyruszymy we tr�jk�?
- Nie. W katastrofie zginie tylko pan i Artur. Jest pan wolnym
kupcem, kr�ci si� pan na pograniczu. Rozbi� si� wasz statek... praw-
dopodobnie na skutek dywersji. Wszystko zostanie zainscenizowa-
ne, w budynku jest doskona�y imitator. Rozumie pan, przegl�d pa-
mi�ci klienta jest zabroniony, ale zawsze znajdzie si� jaki� ciekaw-
ski spryciarz. Mam nadziej�, �e obejrzy najwy�ej trzy ostatnie go-
dziny przed wasz� �mierci�.
- Pan ogl�da� moj� pami��?
- Key! - Van Curtis klasn�� w r�ce. - Mo�e pan tego nie rozu-
mie, ale je�li si� ustala regu�y gry, trzeba ich przestrzega�. Przegl�d
pami�ci jest zabroniony! Je�li szeregowy pracownik kompanii do-
wie si�, �e van Curtis narusza, niechby nawet sporadycznie, ustano-
wion� przez siebie prawa, moja reputacja i moje imperium zacznie
trzeszcze� w szwach. Poza tym jest mi oboj�tne, co za dziwka...
a mo�e by� to z�odziej?... zaskoczy�a pana w momencie odpr�enia.
Znam pa�skie dossier. Cztery razy umiera� pan, zas�aniaj�c sob�
klienta, z tego raz w absolutnie nier�wnej walce. Raz zwali� si� pan
pijany do rzeki...
- Popchn�li mnie, Curtis.
- Wszystko jedno. Mam nadziej�, �e cena zmusi pana do abso-
lutnej koncentracji i tymczasowego zapomnienia o drobnych przy-
jemno�ciach �ycia... w imi� samego �ycia.
- Oczywi�cie, Curtis.
- No wi�c, o�ywi� was. Nie wiem gdzie, Key. Nie chc� wie-
dzie�... dla waszego bezpiecze�stwa. Dwana�cie szans na sto, �e
jeste�my �ledzeni nawet tutaj...
Key spojrza� na bezchmurne niebo.
- M�odzie�cze, nad nami jest tyle ekran�w, �e r�nica mi�dzy
piwnic� i dachem niemal nie istnieje. Wi�c o�yjecie. Kupicie statek.
Wasz kredyt nie b�dzie nieograniczony, w przeciwnym razie wzbu-
dzi�oby to podejrzenia. Prosz� mnie jednak nie uwa�a� za sk�pca.
Wraz z ubywaniem pieni�dzy na wasze konto b�d� wp�ywa� nowe
sumy. Kiedy przyb�dziecie na Graala, wysadzi pan mojego syna
w dowolnym bezpiecznym miejscu i mo�e pan robi�, co si� panu
podoba. A on zajmie si� naszymi rodzinnymi sprawami.
- Brzmi prosto, Curtis.
- Zwyci�a tylko prostota, Key.
- W takim razie pom�wmy o gwarancjach.
Van Curtis �ci�gn�� brwi.
- Gdzie s� gwarancje, �e m�j aTan b�dzie przed�u�ony? Gdzie
gwarancja, �e odetchn�wszy powietrzem waszego drogocennego
Graala, Curtis junior nie strzeli mi w kark? Gdzie jest gwarancja, �e
dziesi�ciu kiler�w nie wyruszy, by zlikwidowa� Keya Altosa, kt�ry
wie zbyt wiele?
- Tak, tak, tak - van Curtis cmokn�� i przez chwil� wygl�da�
jak starzec. Przeszed� si� wzd�u� kraw�dzi tarasu: - Jak�e pan ry-
zykuje, Key...
- To m�j zaw�d.
Curtis przygl�da� si� rozm�wcy przez chwil�. Key, walcz�c
z pragnieniem odwr�cenia wzroku, patrzy� mu w twarz. W ko�cu
van Curtis za�mia� si�.
- Zaw�d, m�wi pan? A m�j zaw�d, prezesa galaktycznej kor-
poracji, pozna� pan z film�w? Wie pan, �e ponad dwie�cie lat temu,
gdy moja firma by�a jedynie osobliw� nowink�, aTan wykupi� m�j
najwi�kszy wr�g? l wkr�tce zgin��... w niespodziewanym wypad-
ku. Wtedy jeszcze klient�w by�o niewielu, ci�gle w to nie wierzono.
Poza tym na �wiecie po konflikcie tukajskim cena �ycia wydawa�a
si� bardzo wysoka. Osobi�cie nadzorowa�em procesy o�ywiania. Mo-
g�em... tak, mog�em...
Curtis zamilk�, patrz�c gdzie� w przestrze�.
- Byli�my wrogami jeszcze wiele lat, Key. On nie zapomina�
0 przed�u�aniu aTanu. W ko�cu doprowadzi�em go do bankructwa.
Wtedy Schoolman zerwa� kontrakt z firm�, wylecia� swoim jachtem
1 wzi�� kurs na najbli�sz� gwiazd�.
- M�g� to by� gest podyktowany okoliczno�ciami - powiedzia�
bardzo mi�kko Key.
- Nie jest pan g�upi. Gest? Oczywi�cie. Ale prosz� sobie przy-
pomnie�, czy w�r�d wszystkich k�amstw, kt�rymi jestem zalewany
co godzina przez ka�d� sie� informacyjn�, by�a mowa o niesolidno-
�ci w interesach?
Key pokr�ci� g�ow�.
- Ludzie pracuj� dla mnie nie tylko przez wzgl�d na pieni�dze
czy �ycie. Pracuj� dla mnie z przekonania. Nie zdradzam swoich.
- W porz�dku - Key poczu� si� zm�czony tym sporem. -
W jaki spos�b zagwarantuje pan sobie moj� solidno��?
- Solidno��? Bardzo prosto. Za pomoc� neuronowej siatki
w pa�skim m�zgu. Je�li mnie pan zdradzi, wcze�niej czy p�niej,
oboj�tne, gdzie by si� pan ukry�, dopadnie pana �mier�. O�yje pan,
prosz� mi wierzy�, w tym w�a�nie domu, a ja zaanga�uj� najlep-
szych kat�w, jakich mo�na kupi� za pieni�dze. B�d� pana torturo-
wa� bez ko�ca. To b�dzie pa�skie prywatne piek�o. Setki, tysi�ce lat
tortur. B�l stanie si� pa�skim powietrzem, po�ywieniem, snem. B�-
dzie pan umiera� i rodzi� si� dla jeszcze straszniejszej m�ki. Pozwo-
l� panu odpocz��, by cierpienia zala�y pana z now� si��. Zwr�c� si�
do pisarzy zdolnych wymy�li� nowe tortury i re�yser�w, kt�rzy po-
trafi� przemieni� je w spektakl. Wyci�gn� z wi�zie� sadyst�w, a ze
szpitali psychiatrycznych - amator�w ludzkiego mi�sa. Zwr�c� si�
o pomoc do innych ras, a oni przekopi� archiwa z czas�w wojen
z lud�mi. A od czasu do czasu przyprowadz� pana tutaj, do najspo-
kojniejszego i najbardziej przytulnego miejsce w tym domu, a ja
panu przypomn� t� rozmow�.
Curtis van Curtis, pan �ycia i �mierci, sta� przed Keyem Altosem
z planety Altos, awanturnikiem i sierot� bez w�asnego nazwiska,
i przemawia� spokojnie i dobitnie. Gdy sko�czy�, Key roz�o�y� r�-
ce:
- Jest pan bardzo przekonuj�cy, van Curtis. Jestem pa�ski na wieki.
- Nie w�tpi�em w to ani przez chwil�. - Curtis wzdrygn�� si�. -, J
Zimno. Key. Chod�my do gabinetu, jeszcze nam tylko przezi�bienia) �
brakuje.
Pod�oga pod nimi pos�usznie zjecha�a w d�. P�yn�li w czarnej;
kapsule pola si�owego, a van Curtis z ciekawo�ci� ogl�da� cz�owie- -
ka, kt�remu obiecywa� najwi�ksz� nagrod� - i naj straszniejsze m�ki' t
od czas�w stworzenia �wiata. Czu� si� jak b�g, dziwny b�g Impe- '
rium Ludzi, kt�ry mia� prawo kara� i u�askawia�, zabija� i wskrze- j /
sza� do �ycia, B�g, kt�ry ba� si� opu�ci� sw�j w�asny Olimp.
- Pa�ski syn umie pilotowa� ma�e mi�dzygwiezdne statki? -
Wydawa�o si�, �e Key zapomnia� ju� o niedawnej rozmowie.
- Nie tylko ma�e.
- Bro�?
- R�czn� w�ada nie�le, broni� na statku dobrze. Gorzej z bia��
broni�... wszystkie te p�aszczyznowe miecze i inna egzotyka.
- Kondycja?
Curtis zachichota� i poklepa� si� po mi�kkim brzuchu:
- Lepsza ni� moja. Powiedzia�bym, �e jak na swoje lata, jest1
w doskona�ej formie.
- C�, ca�kiem zno�nie... - Key podni�s� oczy. - Ile on ma lat,
Curtis?
- Urodzi� si� szesna�cie lat temu - zacz�� ciep�o Curtis.
Key skrzywi� si�, ale w grymasie wi�cej by�o ulgi ni� niezado-
wolenia. '
- Ale biologicznie ma dwana�cie lat.
Rozdzia� 5
Co to panu przeszkadza, Key? - Curtis przemierza� zama-
szy�cie gabinet. Czy to dla kontrastu z �gabinetem" na da-
chu, czy z innych przyczyn, pomieszczenie by�o bardzo ma�e. Pi��
na pi��, biurko, fotel i kanapka. Key rozwali� si� na kanapce, gospo-
darz nie m�g� usiedzie� w fotelu. - Ojciec i ma�oletni syn to niezbyt
podejrzana para. Lecicie na Graala w poszukiwaniu nowych towa-
r�w: narkotyki, ruda, egzotyczne zwierz�ta. W czym rzecz?
- Powtarzam panu, Curtis, nigdy przedtem nie pracowa�em
z dzie�mi. Po prostu ich nie lubi�.
- Wiem o tym! A tak�e o przytu�ku na Altosie... t�um p�tak�w
ewakuowanych z Trzech Planet przed desantem Sakras�w. Wiem,
co si� tam dzia�o, znam pa�skie krzywdy... co najwy�ej nie jestem
zorientowany, kt�ry z koleg�w zmusza� pana do seksualnej blisko-
�ci, a kt�ry tylko wsadza� panu g�ow� do pisuaru. Wiem, �e fizycz-
nie by� pan najs�abszy i �e d�ugo pan to znosi�. W ko�cu zar�n�� pan
w nocy kilku swoich dr�czycieli i uciek�. Przysta� pan do cyrkowej
grupy, kt�ra by�a tam na go�cinnych wyst�pach...
Key zesztywnia�.
- M�wi�, �e wy tam wszyscy na Drugiej...
- Dwie mielizny na krzy� i ocean zgni�ej wody...
- Ty, a skrzela masz? Ch�opaki, zanurzmy Keya g��biej...
Zwyczajnie mia� pecha. Trafi� do bloku, w kt�rym mieszkali
ch�opcy z Trzeciej Planety - Trzech Si�str, trzech zamieszkanych
planet systemu Shedar. B��d w dokumentach... Druga i Trzecia by�y
wrogami od wielu lat, a� do dnia, w kt�rym pragn�ce rozszerzy�
swoj� przestrze� �yciow� Sakrasy zmusi�y ludzko�� do zjednocze-
nia si�. Doro�li zawarli pok�j - razem latali na bojowych statkach,
razem pracowali w fabrykach, razem gin�li w planetarnych desan-
tach. Dzieciom zosta�a tylko jedna wojna- ze sob�.
- Jak b�dziesz pos�uszny...
- Ch�opaki, kt�ry pierwszy?
- Key, s�ysza�em, �e ty nie�le...
Nawet nie zauwa�y�, kiedy wsta�, zagradzaj�c drog� rozmy�la-
j�cemu g�o�no Curtisowi:
- Oczywi�cie, po tych smutnych latach odpowiednie traktowa-
nie ze strony ludzi doros�ych mia�o du�y wp�yw na pa�sk� psychik�.
Dobry psychiatra m�g�by pom�c...
- Curtis - Key chwyci� swojego najemc� za klapy marynarki -
nie obchodzi mnie, czy bogiem, czy diab�em... nawet pa�ski par-
szywy aTan, kupiony od naiwnych Psylo�czyk�w, nawet obiecane
tysi�ce lat piek�a... Nie powinien pan grzeba� w moim �yciu.
Curtis ze zdumieniem popatrzy� na r�k� Keya, odrywaj�c� go
od pod�ogi. �ci�gn�� brwi, podni�s� wzrok.
- Przepraszam, Key - powiedzia� nagle. G�os mu drgn��. -
Zbyt d�ugo by� pan dla mnie abstrakcj�, jednym z kandydat�w do
najwi�kszego przedsi�wzi�cia w historii. Nie mog�em nie zbada�
�yciorys�w wszystkich tych, kt�rym mia�em zamiar powierzy� los
mojego syna i sporo tajemnic. To naturalne, Key. Ale by�em zbyt
bezwzgl�dny, zapomnia�em, �e jest pan obok, �e sprawia to panu
b�l. Prosz� mi wybaczy�.
- Chyba ju� wiem, dlaczego osi�gn�� pan takie wy�yny - wy-
szepta� Key, rozlu�niaj�c chwyt. Dopiero teraz do niego dotar�o, co
si� sta�o. Podni�s� r�k� na boga.
A b�g go przeprosi�.
- Mam nadziej�, �e zapanuje pan nad emocjami. - Curtis usiad�
na kanapie i gestem zaprosi� Keya, by zaj�� miejsce obok niego. -
M�j syn nie nale�y do ma�oletnich szpaner�w.
- To dziecko.
- Ma szesna�cie lat, Key.
- Biologicznie dwana�cie! Gdy wracam do tego cia�a... trzy-
dziestoletniego cia�a, czuj�, jak zmienia si� �wiat. Psychika to przy-
padkowy osad na gruczo�ach wydzielania wewn�trznego! Pa�ski syn
nie utraci� swojej wiedzy, ale nie jest m�odzie�cem, sta� si� znowu
ch�opcem, tego jestem pewien. Dlaczego pan, w�adca aTanu, tak rzad-
ko zdejmowa� matryc� z jego cia�a?
Curtis skrzywi� si�.
- Trzy procent ludzi przerywa zdejmowanie matrycy, rezygnu-
j�c z aTanu. Rezygnuj� z nie�miertelno�ci, Key! A przecie� wiedz�,
�e trzeba wytrzyma� tylko jeden raz! Po�owa moich in�ynier�w
pracuje nad problemem bezbolesnego skanowania molekularnego.
l przez dwie�cie lat �adnych rezultat�w. Kocham swojego syna. Ze-
skanowa�em jego cia�o i wszczepi�em neuronow� siatk�, kiedy tylko
lekarze na to zezwolili. Powt�rzy�em skanowanie, gdy mia� dwana-
�cie lat. Nie mia�em odwagi prosi� go, by zdecydowa� si� na to po
raz drugi. Um�wili�my si�, �e w wieku osiemnastu lat zostanie po-
nownie zeskanowany i to cia�o zostanie jako baza. Niestety... Oce-
an, Key! Uton��! Skurcz nogi i ...
W tym momencie Key zrozumia�, �e bogu te� mo�na wsp�-
czu�. Nawet wiedz�c, �e nie potrzebuje on wsp�czucia. Curtis zno-
wu patrzy� w przestrze�, w czarn� materi� swojej d�ugiej pami�ci.
- Wie pan, jak o�ywaj� topielcy, Key? Kaszl�, charcz�c wod�,
kt�rej nie ma. Drapi� pier�, poniewa� zdrowe p�uca nadal bol�...
- Curtis, bardzo mi przykro... ale czy warto wysy�a� ch�opca...
- Nie mam kogo pos�a�, Key. S�udzy mog� zdradzi�, przyjacie-
le tym bardziej. Moja �ona... to najlepsza �ona, jak� mo�na kupi�.
jest ozdob� ka�dego wieczoru. Jest wspania��, pi�kn� matk� Artu-
ra. I nawet mnie kocha - mnie, a nie moje pieni�dze, i wie, o czym
mo�na m�wi�, a o czym nie. Ale zemdleje przy pierwszym wystrza-
le, a po�owa m�czyzn, kt�rych spotkacie, zechce si� z ni� przespa�.
A pan zapomni o obiecanej karze... i przyprawi mi rogi!
Van Curtis zachichota�:
- Niech si� pan z tym pogodzi, Key. Niestety, mam tylko jedne-
go syna. Gdy jest si� nie�miertelnym, cz�owiekowi nie zale�y na
spadkobiercach. Ja mog� mu zaufa�, a on zdo�a wykona� zadanie.
Dla pana mam wielk�, s�odk� marchewk� i mocny kij. Umowa stoi?
- Szczeg�y zadania?
- Macie trzy dni. Zapozna si� pan z legend�, wejdzie pan w rol�.
Troch� pan potrenuje, moi instruktorzy znaj� mas� sprytnych chwy-
t�w. Przywozi pan Artura na Graal i zostajemy przyjaci�mi na wieki.
- A je�li z�api� nas ci s�ynni wrogowie...
- Wtedy, Key, przejawi pan wszystkie swoje talenty. Je�li oka-
�� si� niewystarczaj�ce, zabije pan mojego syna. Na tyle bezbole-
�nie, na ile b�dzie to mo�liwe. Nie mo�e wpa�� w r�ce wrog�w.
Key popatrzy� na Curtisa:
- Dobrze, wchodz� w to. A co stanie si� ze mn�, je�li zgin�?
- To ju� b�dzie zale�e� od relacji mojego syna.
Rozdzia� 6
Key wyspa� si� doskonale. Amfilada pokoi oddanych mu do
dyspozycji by�a niesko�czenie d�uga i nie chcia�o mu si�
szuka� sypialni z obiecanym grawitacyjnym ��kiem. Kanapa w bi-
bliotece wystarczy�a w zupe�no�ci, a owoce w kryszta�owej misie
pos�u�y�y za �niadanie. Po raz drugi w �yciu spr�bowa� kapry�nych
ziemskich owoc�w - �liwek i zdecydowa�, �e s� ca�kiem jadalne.
Silikoid, prawdopodobnie ten sam, kt�ry by� obecny podczas
o�ywienia, przyni�s� tac� ze �niadaniem. Key uzupe�ni� owocow�
diet� fili�ank� kawy i zagadn��:
- Obiecano mi instruktora. Czy to przypadkiem nie ty?
Szary kamienny s�up zignorowa� ironi�.
- Prosz� i�� za mn�. Instruktor czeka na pana.
Albo van Curtis lubi� piesze przechadzki, albo Silikoid nie uzna�
za konieczne korzysta� z komunikacji. Szli pustymi korytarzami, od
czasu do czasu wychodz�c na �wie�e powietrze. Z nocnej d�ungli,
gdzie ostry g�os jakiego� ptaka pr�bowa� rozp�dzi� cisz�, wyszli na
zalany zachodz�cym s�o�cem brzeg oceanu. Silikoid sun�� nad pa-
sem przyboju, a bryzgi wody sycza�y, pryskaj�c na jego kamienne
cia�o. Key zdj�� buty i szed� za nim. Jasnow�osy ch�opiec, bawi�cy
si� pi�k� przy brzegu, odprowadzi� ich wzrokiem.
- Curtis junior? - zapyta� Silikoida Key.
- Nie.
Ocean sko�czy� si� gwa�townie na �ywop�ocie. Silikoid zatrzy-
ma� si� przy furtce:
- Dalej p�jdzie pan sam. Nie powinienem spotka� pa�skiego
instruktora, jeste�my w stanie wojny.
Key przebieg� w pami�ci wszystko, co wiedzia� o Silikoidach
i skin�� g�ow�.
- Doskonale. P�jd� sam. Masz prawo odpowiada� na pytania?
- Czasami.
- Dlaczego s�u�ysz Curtisowi?
- Silikoidy nie s�u��.
- No w�a�nie, wi�c dlaczego,..
- Sp�acam d�ug.
- Aha. Jasne.
Szara wie�a cierpliwie czeka�a.
- Mo�esz powiedzie� mi co� o Curtisie?
- Co?
- Cokolwiek.
Po kamieniu przebieg� dreszcz, a niewidzialny ch�r wyszepta�:
- Jest podobny do swojego domu.
- Nieweso�o, co?- u�miechn�� si� krzywo Key, otwieraj�c furt-
k�. - Dzi�kuj�, g�azie...
Wszed� na ��ty piasek, ci�gn�cy si� a� po horyzont, gdzie przez
t�czow� mgie�k� bariery prze�wieca�y nocne ulice Genewy. Tutaj
s�o�ce sta�o w zenicie; krople potu wyst�pi�y Keyowi na czo�o. Ale
nie tylko z powodu upa�u. Zobaczy� instruktora.
Bullraty by�y jedn� z najpot�niejszych i najbardziej niebezpiecz-
nych ras nieludzkiego kosmosu. Zewn�trznie przypomina�y dwu-
metrowego nied�wiedzia, gdyby tylko jaki� nied�wied� m�g� si� po-
chwali� tak� szybko�ci� ruch�w, tward� jak stalowy drut sier�ci�
i rozumem.
Ten Bullrat by� stary. Ciemnobr�zowa sier�� straci�a blask i zwi-
ja�a si� w niewinne loczki. Z�by w wyszczerzonej na powitanie pasz-
czy by�y do po�owy spi�owane.
- Witaj, Key. Wk�adaj pancerz. Jeste� got�w?
Jego g�os wydawa� si� zdumiewaj�co melodyjny i �agodny - przy-
padkowa osobliwo�� ewolucji, jak�e cz�sto zwodz�ca ludzi w epo-
ce Pierwszych Kontakt�w.
Pancerz le�a� obok na piasku. Granatowa szorstka �uska, uk�a-
daj�ca si� w dziwne mi�kkie kszta�ty. Lekka, plastikowa zbroja prze-
znaczona by�a wy��cznie do walki wr�cz. Wzmacniacze mi�ni usu-
ni�to, ale blok medyczny mruga� zielonym ognikiem gotowo�ci.
- Jak ci� zwa�, staruszku?-zapyta� Key, ��cz�c rozmontowany
pancerz. Bulirat k�apn�� z�bami.
- Moje imi� nie jest dla ciebie. Jestem twoim instruktorem. Cz�o-
wieku Key, czy twoje cia�o jest dla ciebie cenne?
- Musi prze�y� trzy dni... - Key z�o�y� ostatnie segmenty pan-
cerza i przyj�� bojow� pozycj�. - Jestem got�w, Bullrat.
Cios w brzuch odrzuci� go pod �ywop�ot. Blok medyczny w pan-
cerzu zapiszcza�, szpikuj�c Keya stymulatorami i �rodkami przeciw-
b�lowymi.
- Ten cios nie zabija od razu - wyja�ni� Bullrat, podchodz�c do
Keya. - Po tygodniu lub dw�ch twoja w�troba przestanie pracowa�.
Nieprzyjemna niespodzianka dla ludzkich je�c�w, kt�rych puszcza-
li�my wolno w dni Wielkiej Wojny.
Wstaj�c, Key kopn�� Bullrata w krocze. Sier�� os�abi�a cios, noga
zabola�a, ale instruktor si� zachwia�.
- My zazwyczaj kastrowali�my je�c�w- oznajmi� Key. - Albo
sterylizowali�my planety. Tak by�o?
- By�em na planecie, nad kt�r� przeszed� ��niwiarz" - oznaj-
mi� Bullrat. - Tw�j cios jest bolesny, ale ma�o efektywny.
Keyowi uda�o si� zrobi� unik przed nast�pnym uderzeniem. Buli-
rat zacz�� kr��y� wok� cz�owieka, wzbijaj�c �apami tumany pia-
sku. Niespodziewanie spad� na cztery �apy i rzuci� si� na Keya.
Altos podskoczy� i przelecia� nad otwart� paszcz�. Osiod�a� ogromne
cia�o, uderzy� nogami w boki - anatomia Bullrata by�a niemal ludzka,
a nerki to s�aby organ u wszystkich ras - i przekozio�kowa� na piasek.
Instruktor wyprostowa� si�, przesun�� �apami po ciele i spokoj-
nie przem�wi�:
- Zazwyczaj ludzie nie dopuszczaj� do siebie my�li, �e rozumna
rasa zaatakuje na czworaka. Zewn�trznie jeste� m�ody. Walczy�e� z nami?
- Lubi� ogl�da� stare kroniki.
- Wasz niedoskona�y wzrok upraszcza zapis informacj i - chrz�k-
n�� Bullrat. - Dlaczego to wy zwyci�yli�cie w tej wojnie? Jeste�cie
s�absi od nas i g�upsi od psylo�czyk�w. Po prostu przeci�tni...
- Jeste�my przeci�tni we wszystkim.
- Tak. Przykre, �e w galaktyce w�ada przeci�tno��...
Ten atak zaskoczy� Keya. Przyci�ni�ty do piasku dwustukilo-
gramowym cielskiem, nie m�g� si� nawet ruszy�. Szcz�ki Bullrata
rozwar�y si� - Key poczu� dziwny, nieoczekiwanie przyjemny za-
pach - i si�gn�y do jego gard�a.
Cienki pisk rozleg� si� w momencie, gdy Key poczu� dotyk k��w.
Bullrat rykn�� i odsun�� paszcz�. Podni�s� praw� �ap� - przez sier��
b�ysn�� najzwyklejszy ludzki zegarek.
- Masz szcz�cie, cz�owieku - powiedzia� zni�aj�c g�os. - Wy-
trzyma�e� pi�� minut walki bez zasad. Teraz nie mam ju� prawa ci�
zabi�.
Wsta� z zaskakuj�c� gracj�. Key le�a�, patrz�c na swojego nie-
dosz�ego kata.
� Wstawaj, Key. Teraz ci� naucz�, jak cz�owiek mo�e zabi�
Bullrata. I zapami�taj, �e t� wiedz� posiadasz tylko ty jeden.
- Mog� o co� zapyta�?
- M�w.
- Dlaczego tak �adnie pachnie ci z paszczy? Przecie� lubicie
nie�wie�e mi�so?
- To dezodorant, g�upku. Ka�da rozumna rasa dba o higien�.
- Logiczne. - Key wsta�. Blok medyczny pracowa�, ale cia�o
bola�o. - No to m�w. Jak mo�na ci� zabi�?
- Najbardziej czu�� stref� naszej rasy jest rejon gruczo�u sigmy
- zacz�� g�ucho Bullrat. - Je�li poprowadzisz lini� od moich orga-
n�w p�ciowych do prawego oka, to po �rodku tej linii znajdzie si�
odcinek nieos�oni�ty mi�niami...
Rozdzia� 7
nVan Curtis zaprosi� Keya na kolacj�. Key wys�ucha� kr�tkie-
go pouczenia Silikoida na temat przyj�tych norm zachowa-
ni� i wsta� z fotela, skrzywiony z b�lu. Nie zwracaj�c uwagi na nie-
ruchomego kamiennego kolosa, rozebra� si�.
Pos�pnie obejrza� si� lustrze. Przed siniakami pancerz nie chro-
ni�, przed ciosem w w�trob� -je�li wierzy� instruktorowi - r�wnie�.
- Bullraty to najlepsi wojownicy w galaktyce - powiedzia� g�u-
cho Silikoid.
- Lepsi ni� wy? - Key dotkn�� ramienia i sykn��.
- Zapewne. Znale�li spos�b zabijania nas w walce wr�cz.
- Tak? Jaki? - zainteresowa� si� Key.
- Nie wspomnia�bym o tym, gdybym wiedzia�.
- Trzeba si� b�dzie zainteresowa�.
- K�ad� si� na pod�odze.
Key zaskoczony popatrzy� na Silikoida, ale nie sprzeciwi� si�.
Rozci�gn�� cia�o na cienkim, przykurzonym dywanie, a Silikoid po-
woli nasun�� si� na niego. Po ciele m�czyzny przesun�a si� fala
mocnych drga�.
- Masa� grawitacyjny - wyja�ni� nie wiadomo po co Silikoid,
ko�ysz�c si�. - Poczujesz si� lepiej. Umiemy nie tylko zabija� na-
szym polem...
Ochroniarza z planety Altos nigdy nie prze�ladowa�y nieprzy-
jemne wspomnienia. Ale teraz ni z tego, ni z owego przypomnia�
sobie kosmodrom Cailisa i krwaw� plam� pi��dziesi�t metr�w od
statku. Te szczeniaki zawsze w�a�� pod dysze...
- Dzi�kuj�, ju� mi lepiej. - Key wyturla� si� spod Silikoida. -
Curtis junior b�dzie obecny na kolacji?
- Prawdopodobnie.
Key w�o�y� drogi garnitur, szeroki, mieni�cy si� krawat, maksy-
malnie niefunkcjonalne buty z twardej sk�ry - i poszed� za Siliko-
idem. Czu� lekk� ciekawo�� po��czon� z irytacj�, jak zawsze przed
poznaniem klienta, kt�remu nie mo�na odm�wi�. Zawodowiec po-
winien mie�, do cholery, prawo wyboru.
- Chcia�by� zada� jakie� pytania?
- Co? Tak, oczywi�cie. Nosicie jak�� odzie�?
- Jestem ubrany - odpar� z godno�ci� Silikoid.
Key zakrztusi� si�, ale powstrzyma� �miech.
- Teraz moja kolej zadawania pyta� - Silikoid zwolni� i zr�w-
la� si� z Keyem. - Je�li ludzie urosn� w pot�g�, co zrobi�?
- Nie rozumiem - odpar� szczerze Key. Wyszli z domu-wie�y
skierowali si� ku ma�emu okr�g�emu pawilonowi w oddali. Po drodze
nusieli przeci�� sosnowy lasek, przej�� obok jakich� idiotycznych
kamieni, ustawionych wok�, i malutkiej korwety z czas�w Wielkiej
Wojny, wtopionej w granitowy postument.
- Sformu�uj� to inaczej. Je�li pot�ga Imperium Ludzi niepomier-
nie wzro�nie, jak zmieni si� wasza polityka?
- Przestaniemy zwraca� uwag� na inne rasy. Przestaniemy si�
z nimi liczy�. Wy post�piliby�cie inaczej?
Silikoid nie odpowiedzia�. Nachyli� si� w stron� korwety.
- W czasie Wielkiej Wojny Curtis van Curtis s�u�y� w oddzia-
�ach wolnych �owc�w. Nie istnia�y dla nich rozkazy, zadania strate-
giczne i zasady. Do ko�ca nie uda�o nam si� poj��, jak mo�na wal-
czy� z niezorganizowanym przeciwnikiem.
- Van Curtis to dzielny cz�owiek! - powiedzia� g�o�no Key.
- Zgadzam si�. Ale m�wi si�, �e jego stateczek by� bardzo do-
brze chroniony. Silniki wys�u�one, ale pancerz ca�y. Najciekawsze,
�e z ostatniego lotu Curtis van Curtis wr�ci� z niesprawnym kompu-
terem.. . Jeste�my na miejscu. Nie jadam organicznego po�ywienia,
ale �ycz� wam przyjemnych wra�e� smakowych i pomy�lnego tra-
wienia.
Silikoid z gracj� zatoczy� �uk i polecia� z powrotem. Key posta�
chwil�, ogl�daj�c staro�ytny stateczek Curtisa, w ko�cu otworzy�
drzwi pawilonu. Mia� organiczne cia�o potrzebuj�ce jedzenia i do-
skona�y apetyt, pobudzony treningiem z Bullratem.
Rozdzia� 8
Wewn�trz drewniany pawilon wygl�da� jak kamienny za-
mek. Ogromna sala przypomnia�a Keyowi ko�cio�y Wsp�l-
nej Woli, dok�d prowadzano go w dzieci�stwie, i wywo�a�a niejasne
uczucie l�ku i wrogo�ci. Nogi pl�ta�y si� w suchej trzcinie, za�ciela-
j�cej pod�og�. Po �ukowatym sklepieniem szelest jego krok�w
brzmia� jak r�wny szum.
Curtis van Curtis siedzia� przy okr�g�ym stole, energicznie kro-
j�c kawa�ek pieczeni. Na widok Keya lekko si� uni�s� na miej-
scu:
- Niech pan siada, Key! Z szacunku dla pa�skich porannych
wyczyn�w na obiad jest piecze� z nied�wiedzia.
Key usiad� przy stole, u�miechaj�c si� mimo woli. Nie w�tpi�, �e
Curtis obserwowa� trening, interesowa�o go tylko, czy Bullrat popa-
trzy� na zegarek, czy to Curtis da� sygna�, zapobiegaj�cy przelewowi
krwi.
- Spodoba� si� panu instruktor?
- Nigdy bym nie pomy�la�, �e Bullraty zdolne s� umrze� z roz-
koszy.
- Gruczo� sigma? Tak, umieraj� w ekstazie, je�li kto� ma do��
si�, by przebi� sk�r�. Hormony, hormony... Stary nied�wied� nie
powiedzia� panu, ale u niego ten konkretny gruczo� os�ania, pr�cz
t�uszczu, r�wnie� wszczepiona tytanowa p�ytka. W przeciwnym ra-
zie kt�ry� z uczni�w m�g�by go zabi�. A jak on lubi ten cios w w�-
trob�! To jego wynalazek, nie wiadomo ilu je�c�w zgin�o, zanim
doszed� do mistrzostwa... Prosz� sobie nala� wina, Key.
Key spojrza� na butelk� z niebieskawym p�ynem i pokr�ci� g�ow�.
- Pozwoli pan, �e nalej� sobie z pa�skiej, Curtis. Zacz��em z wi�k-
sz� uwag� traktowa� moj� w�trob�.
- Ale� prosz� bardzo.
Key wypi� �yk g�stego, ��tego wina i pokiwa� g�ow�. Tak, to
by� dobry gatunek.
- Curtis, czy rzeczywi�cie m�j trener jest tak stary?
- Bullrat? Tak, bra� udzia� w Wielkiej Wojnie. To m�j r�wie-
�nik. Religia zakazuje im aTanu, ale ta rasa i bez tego �yje d�ugo.
- Sporo wiem o tej wojnie. Zawarli sojusz z Sakr� i zagwaran-
towali zd�awienie naszych planetarnych baz. Gdyby nie Bullraty, Sa-
kra nie do�y�aby konfliktu Trzech Planet.
- Key, niech pan tylko nie rozgrzebuje starych krzywd. Pa�ski
�wiat zniszczy�y ogromne bia�e �aby, a nie ogromne brunatne nie-
d�wiedzie. Nie wymagam od pana sympatii do instruktora, ale zaj�-
cia z nim s� niezb�dne. Jeszcze jeden dzie� treningu i od jutra po-
wtarza pan legend� razem z moim synem. W�a�nie, ot� i on...
Key odwr�ci� si�. Od strony otwartych drzwi, za kt�rymi by�o
morze i �wiat�o s�o�ca, szed� w ich stron� Artur van Curtis, jego
klient. Jego przeznaczenie,
Artur mia� dwana�cie lat... biolat - poprawi� si� Key. By� sma-
g�ym, ciemnow�osym wyrostkiem, a jego twarz by�a znana Keyowi
a� do b�lu.
Do bardzo silnego b�lu od algopistoletu...
Key mia� szcz�cie - van Curtis nie patrzy� akurat na nie-
go. U�miecha� si� do swego jedynego spadkobiercy. Zreszt� czy
nie�miertelni maj� spadkobierc�w? Grymas twarzy Keya znik� po
sekundzie - Altos bardzo d�ugo uczy� si� sztuki przetrwania.
- Witaj, tato - powiedzia� Curtis junior. - Dzie� dobry, Key.
Wiem, wiem, pan jest najtwardszym ochroniarzem na �wiecie. Zdo-
�a mnie pan ochroni�?
Teraz, gdy Artur Curtis sta� obok, podobie�stwo si� zatar�o. By�
nieco m�odszy od ch�opca, kt�ry zabi� Keya na Cailisie. Niewiele,
ale w jego wieku to wystarczy. Jego ubranie, dres z zielonego je-
dwabiu, stworzy� najlepszy projektant; nie by� to jeden z tysi�ca fa-
brycznych dres�w z tworzywa drugiego gatunku. Chocia� ni�szy od
tamtego, by� odczuwalnie silniejszy i lepiej umi�niony, poniewa�
sta�y za nim pieni�dze, a za pieni�dzmi - najlepsze na �wiecie jedze-
nie, najlepsze symulatory, najlepsi trenerzy i masa�y�ci. W spojrze-
niu ch�opca nie by�o g�uchej nienawi�ci zaszczutego zwierz�tka, tylko
niewzruszona pewno�� siebie i w�adczo��.
- Rozumiem, �e nie jestem w najlepszej formie, wysz�o troch�
inaczej ni� planowali�my - ci�gn�� Artur, - Niedawno uton��em,
przepraszam. No jak, wchodzi pan w to?
Curtis senior u�miechn�� si� krzywo. Key wsta� i zrobi� krok
w stron� Artura. Tak, m�odszy. Tak, silniejszy. Tak, inne spojrzenie.
Reszta bez zmian.
- Wiesz, co to takiego ochroniarz? - spyta� Key, modl�c si�, by�
jego g�os brzmia� spokojnie i oboj�tnie.
- Oczywi�cie.
- K�ad� si�!
Artur nadal sta�, patrz�c na Keya. Pchni�cie zbi�o go z n�g.
- Je�li m�wi� �k�ad� si�", padasz - wyja�ni� Key, stoj�c nad
le��cym ch�opcem. - Je�li m�wi� �skacz", skaczesz. Poniewa� ni-
gdy, pr�cz dzisiejszego dnia, nie powiem tego bez powodu. Za ka�-
dym razem b�dzie od tego zale�e� twoje �ycie. Skacz!
Curtis junior podskoczy�. Prosto z pod�ogi. I zamar� przed Ke-
yem.
- Nie nale�y bi� mojego syna - odezwa� si� z ty�u van Curtis
i Key wyczu�, �e pomi�dzy �opatki spogl�da mu lufa.
- Panie van Curtis - powiedzia�, nie odwracaj�c si� - potrzebu-
je pan prawdziwego ochroniarza. Got�w jestem dla pana pracowa�,
ale za dwa dni mog� nie mie� tej sekundy, �eby odepchn�� Artura
z linii ognia. Je�li zdo�am, zas�oni� go, ale lepiej, �eby po prostu
upad�, pozwalaj�c mi strzeli�. Zgadza si� pan? Poza tym nie uderzy-
�em go, tylko pchn��em. To spora r�nica.
- Mo�liwe - rzek� spokojnie Curtis. - Siadajcie, obaj.
- Tato, Key to dobry ochroniarz - powiedzia� Artur, jakby ni-
gdy nic klapn�� na krzes�o obok ojca i zacz�� macha� nogami. -
Twardziel.
- Artur? - powiedzia� z lekkim zdumieniem Curtis. Key prych-
n��, bior�c si� za mi�so.
- Ale mi si� dzisiaj polowa�o - ci�gn�� Artur. - Zabi�em tamte-
go tygrysa.
- Gratuluj� - rzek� kwa�no Curtis.
- Tato, czy one s�jadalne?
- Kto? Tygrysy? W�troba... chyba.
- Fuj, �wi�stwo. Nie b�d� tego jad�. Zam�w jeszcze tygrysa,
dobrze?
- Dobrze. Uspok�j si�, Artur!
Key pi� wino, szczerze rozkoszuj�c si� t� scenk�. Podoba� mu
si� ten zamek ukryty w drewnianym pawilonie. Podoba�a mu si�
ner