6450

Szczegóły
Tytuł 6450
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

6450 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 6450 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

6450 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

SIERGIEJ �UKIANIENKO lINIA MARZE� Przek�ad Ewa Sk�rska Sergiejowi Bieriezinowi i Andriejowi Czertkowowi, kt�rym znana jest przestrze� Marze� Cz�� pierwsza B�g ojciec i syn bo�y Rozdzia� l Najbardziej na �wiecie Key nie lubi� dzieci. Czy by�a to wina jego w�asnego dzieci�stwa w przytu�ku �Nowe Pokolenie" na Altosie? Nie wiadomo. W ka�dym razie nigdy nie przebywa� na �adnej planecie d�u�ej ni� dziewi�� miesi�cy. Na planetach, kt�re podczas Wielkiej Wojny przesz�y odpowiedni� obr�bk� i uczciwie s�u�y�y jako dostawcy mi�sa armatniego dla Imperium, zatrzymy- wa� si� najwy�ej na cztery i p� miesi�ca. Key nie lubi� tak�e, gdy go zabijano. Czasem by�o to wyj�tkowo bolesne, zawsze wi�za�o si� z powa�nymi stratami finansowymi. A Key bardzo potrzebowa� pieni�dzy. Lubi� sw�j hiperkuter, wyma- gaj�cy kosztownych zabieg�w, i kobiety, kt�re nie wymaga�y a� tyle, oraz wina Imperium i Asocjacji Mrszanu, zapach pracy starych kla- ko�skich mistrz�w i te przyjemno�ci innych ras, kt�re cz�owiek jest w stanie zrozumie� i wytrzyma�. No i w�a�nie z tymi dwiema rzeczami, kt�rych nie cierpia�, mia� do czynienia jednocze�nie. Przy czym najbardziej nieprzyjemne nie by�o to, �e chcia� go zabi� dzieciak z powodu innego dzieciaka, i w do- datku w wyj�tkowo niemi�y spos�b, lecz to, �e Key nie zd��y� przed- �u�y� aTanu. A to, jak wiadomo, fatalna sprawa. Hotelowy pok�j by� wystarczaj�co n�dzny, by nie budzi� spe- cjalnego zainteresowania rabusi�w, cho� na tyle porz�dny, �eby ustrzec Keya od drobnych z�odziejaszk�w. Ch�opiec stoj�cy przy jego ��ku wygl�da� na t� drug� kategori�. Sk�d wzi�� elektroniczny klucz, �eby otworzy� drzwi, i nulifikator do zablokowania sygnalizacji, pozostawa�o zagadk�. Prostsza sprawa by�a z broni� w jego r�ku - algopistolet, tania bro� sadyst�w i nieudacznik�w. - Zr�bmy tak - zaproponowa� Key, rozpaczliwie pr�buj�c za- chowa� spok�j. - Przesuniesz luf� i porozmawiamy jak powa�ni lu- dzie. Ch�opiec u�miechn�� si�: - Nie jestem powa�ny. Rzeczywi�cie, wygl�da� raczej niepowa�nie - smag�y czarno- w�osy smarkacz, jakie� dwana�cie lat. Wesolutka koszula z r�owe- go jedwabiu i kr�tkie bia�e spodenki sprawia�y sympatyczne wra�e- nie. - Pos�uchaj - spr�bowa� znowu Key - nawet je�li wyrzucisz pistolet przez okno... Ch�opiec zmarszczy� brwi. - Nawet je�li go wyrzucisz, nie b�d� ci m�g� nic zrobi�. Prze- cie� widzisz... - Widz�. - Nie mog� rozmawia� pod luf�. - Po co mia�bym z tob� rozmawia�? - zdumia� si� ch�opiec. Key b�ogos�awi� w my�lach wszystkich znanych mu bog�w. Im d�u�ej uda mu si� zagadywa�, tym mniej szans, �e ch�opak naci�nie spust. Nie jest �atwo zabi� cz�owieka, z kt�rym si� rozmawia�o.. .Key nie by� jednak pewien, czy ta regu�a ma zastosowanie do dzieci. - Chcesz mnie zabi�? - spyta�. Ma�y skin�� g�ow�. - �mier� od algopistoletu to najstraszniejsze, co mo�na sobie wyobrazi�. Zaufaj mi. - Zabija�e�? - zainteresowa� si� ch�opak. - By�em zabijany. Szczeniak zmru�y� oczy. Zrozumia�. - No wi�c - ci�gn�� Key najbardziej przyjaznym tonem, na jaki by�o go sta� -je�li ju� chcesz u�y� tego dra�stwa, powiedz mi cho- cia�, za co. To chyba niezbyt wielka �aska, prawda? - Prawda - zgodzi� si� niespodziewanie �atwo ch�opak. Pod- szed� do stoj�cego pod �cian� fotela, usiad�, za�o�y� nog� na nog�, po�o�y� pistolet na por�czy. Niestety, niczym nie ryzykowa�. Key le�a� na ��ku nagi i kompletnie bezbronny. Jego cia�o pokrywa�a cienka srebrna paj�czyna, dok�adnie ��cz�c je z po�ciel�, ��kiem i �cian�, pod kt�r� ��ko sta�o. Butelk� sprayu ch�opak postawi� na stole, jakby mia� zamiar w razie potrzeby powt�rzy� procedur�. - W takim razie, czym ci podpad�em, przyjacielu? - Ostro�nie, �eby cieniutkie nici nie wbija�y si� w cia�o, Key odwr�ci� g�ow�. Jeste� z�odziejem? Gratuluj�, masz szcz�cie, l talent. Powiem ci, gdzie jest got�wka, podam kod karty. Jutro musz� st�d odlecie�, wi�c nie b�d� ci� szuka�, a wasza policja... Przez twarz ch�opca przebieg�o dr�enie. - Nie jestem z�odziejem. I nigdzie nie polecisz. Wystarczy, �e przylecia�e�. Na chwil� w pokoju zapad�a cisza. Potem Key bardzo cicho za- pyta�: - Kim by�a dla ciebie ta dziewczyna? - Siostr�. - Przyjacielu, to by� nieszcz�liwy wypadek. L�dowa�em na polu kosmodromu. W granicach strefy... - Ale nie w kr�gu! Specjalnie j� zabi�e�! Wiem, co powiedzia- �e� dyspozytorowi: �Nienawidz� dzieci, te szczeniaki wiecznie w�a- �� pod dysze". Ludzie widzieli twoje l�dowanie... Specjalnie skr�- ci�e� nad polem, �e uderzy� Lenk� promieniem! G�os ch�opca zacz�� si� rwa�. Key z przera�eniem zrozumia�, �e ch�opak nakr�ca si�, �eby nacisn�� spust. - Uwierz mi, nie widzia�em jej. Po co mia�bym to robi�? - Tak, jeszcze mi powiedz, �e ta�czy�e� w powietrzu - podsu- n�� z pogard� ch�opak. Key zakrztusi� si� przygotowanym zdaniem. Jak wyt�umaczy� temu ch�opcu, �e naprawd� ta�czy�? Jak przekaza� ci�ar he�mu pilota i g��bi� wok�, i niewa�ko�� statku, kt�rym si� sta�e�? Huk grawitacyjnych silnik�w, strumienie powietrznych pr�d�w, upoje- nie lotem... Tak, ta�czy�. I nie patrzy� na betonow� r�wnin�, gdzie dziewczyna, kt�ra da�a w �ap� ochroniarzom kosmodromu, czeka- �a na jego statek, �eby m�c pierwsza dobiec do luku i zapropono- wa� najta�sze na planecie narkotyki albo siebie w charakterze prze- wodnika... Ta�czy�, a promie� grawitacyjny przesun�� si� po dziewczynie, wcieraj�c j� w beton, przemieniaj�c w krwawy py�, w t� szarobru- natn� plam�, kt�r� zobaczy� po wyj�ciu ze statku. - Ch�opcze, szwankowa� mi pilot automatyczny. Przej��em ste- ry, ale statkiem zako�ysa�o... - K�amiesz- przerwa� mu bezlito�nie ch�opiec. - Wszyscy w por- cie wiedz�, �e tw�j kuter jest w najlepszym porz�dku. Wzi�� pistolet, zdj�� bezpiecznik i podszed� do ��ka. - S�uchaj - Key poczu� �ekki ch��d. - Mam aTan. Nie mo�eszf mnie zupe�nie zabi�, rozumiesz? Wr�c� i zrobi� ci co� takiego, �e algopistolet wyda ci si� wybawieniem. - K�amiesz - powt�rzy� ch�opak i zawaha� si� ledwo zauwa�al- nie. - Nie. Widzisz moje cia�o? Nie ma na nim blizn. Ludzie mojej profesji tak nie wygl�daj�, o�ywiono mnie miesi�c temu, rozumiesz? Ch�opiec nie zainteresowa� si� zawodem Keya, na co on po ci- chu liczy�. Za to oceni� zako�czenie zdania. - Je�li o�y�e� miesi�c temu, to mog�e� jeszcze nie odnowi� aTanu - powiedzia� z namys�em. - Zaryzykuj�. Key wrzasn��. Oczywi�cie, w my�lach. Przylecia� na Cailis w�a�- nie po to, �eby odnowi� swoj�nie�miertelno�� -tutaj by�o to znacz- nie ta�sze ni� na Sigmie-T, gdzie go zabili. Lubi� pieni�dze, uprzy- jemnia�y �ycie. A teraz mia� straci� �ycie. - Przynajmniej - poprosi� cicho - przynajmniej nie zabijaj mnie z algopistoletu. Twoja siostra umar�a b�yskawicznie, nie m�cz mnie. To dla ciebie szansa, �e moja zemsta b�dzie mniej okrutna. Ch�opiec obejrza� uwa�nie Keya, szczeg�lnie starannie ocenia- j�c musku�y karku. I pokr�ci� g�ow�: - Nie jestem pewien, czy. zdo�am ci� udusi�. - W szafie, na drugiej p�ce od do�u, znajdziesz blaster. Desan- towy trzmiel, model oficerski. S� tam te� pieni�dze i karta kredyto- wa. Kod dost�pu: trzydzie�ci dwa, pomara�czowy, WILK. To twoja nagroda. Zabij mnie z blastera. - Dobra - zgodzi� si� ch�opak, wsun�� pistolet za pas i podszed� do szafy. Key zerkn�� na swoj� lew� r�k�. Paj�czyna oplata�a j�nie- dok�adnie - zaczepi�a tylko koniuszki palc�w. Od ramienia do �rod- kowych k�ykci d�oni r�ka by�a wolna. - Jak wszed�e� do hotelu? - zainteresowa� si� Key i zagryz� wargi, �eby poczu� smak krwi i b�lu. Szarpn�� r�k�. Polimerowa ni� oboj�tnie przyj�a ofiar�, odcinaj�c czubki czterech palc�w. Kciuk by� nieuszkodzony. Dobrze. - Przedstawi�em si� jako ch�opak na telefon - obja�ni� smar- kacz, ostro�nie otwieraj�c szaf�. - Zap�aci�em portierowi... Ej, tu s� tylko pieni�dze, pistoletu nie ma... - Jest tutaj - oznajmi� Key wyjmuj�c r�k� spod poduszki. Krew z obci�tych palc�w bi�a cienkimi pulsuj�cymi strumyczkami. Lufa trzmiela chwia�a si�. Ch�opiec odwr�ci� si�, podnosz�c sw�j pistolet i zamar� na widok fontann krwi. - Nienawidz� dzieci - wyszepta� Key. - Szkoda, �e nie zauwa- �y�em twojej siostry, zabi�bym j� �wiadomie... Kikut palca wskazuj�cego nacisn�� spust. Gdy obna�one tkanki dotkn�y metalu, Key krzykn��. R�ka drgn�a, cienki czerwony pro- mie� strzeli� nad ramieniem ch�opca. Teraz on krzykn�� - albo ze strachu, albo Key rzeczywi�cie go zrani�. Dzieciak przysiad� i algo- pistolet rozkwit� migocz�cym sto�kiem zielonego �wiat�a, zdumie- waj�co efektownie ��cz�c si� z rozpryskami krwi. Z broni dla nieudacznik�w trudno chybi�. Gdy pole neuronowego aktywatora, czyli, jak m�wiono potocz- nie, algopistoletu, dotkn�o Keya, zapomnia� o b�lu r�ki. Ca�y sta� si� b�lem. Ju� kiedy� tego do�wiadczy�, ale wtedy mia� op�acony aTan. l przynajmniej m�g� wierzy�, �e si� zem�ci... Key nie krzycza� d�ugo - chwil� p�niej nie mia� ju� si� na krzyk. Po dw�ch minutach potwornego b�lu umar�, o�lepiony, og�uszony, poci�ty na kawa�ki �paj�czyn�", w kt�rej si� szamota�. Rozdzia� 2 �mier� to ostatnia przygoda. Zmartwychwstanie nie niesie ze sob� niczego nowego- przy- pomina zwyk�e przebudzenie. Najpierw Key zobaczy� �wiat�o. Potem pokryt� naro�lami szar� sylwetk�, wznosz�c�si� nad nim, nieruchom�, jakby nie�yw�. Zreszt� sp�r, czy wobec Silikoid�w mo�na u�y� s�owa ��ywy", trwa od wie- lu setek lat. - Imi� - rozleg�o si� od strony szarej postaci. Ignoruj�c pytanie, Key podni�s� si�. Silikoid mu nie przeszka- dza�. Ta rasa porusza�a si� niech�tnie, z wyj�tkiem tych wypadk�w, kiedy zabija�a. Pomieszczenie, w kt�rym Key si� znajdowa�, by�o mu doskonale znane: reanimacyjny modu� kompanii aTan, tylko ek- ran na �cianie, na kt�rym powinna wy�wietla� si� nazwa planety, by� wy��czony. Key le�a� na bia�ym dysku dwumetrowej �rednicy, molekularnym replikatorze, kt�ry przed chwil� odtworzy� jego cia- �o, nowe, zdrowiutkie, takie samo, jakim je zapisano siedemna�cie lat temu. Nad g�ow� zwisa�a a�urowa siatka emitera aTanu, kt�ra wprowadzi�a do jego m�zgu dzieci�ce krzywdy, g�upstwa wieku m�o- dzie�czego i przest�pstwa doros�ego �ycia, czyli wszystko, co sk�a- da�o si� na jego osobowo��. O�ywili go. O�ywili, chocia� aTan nie by� op�acony? - Imi�? - powt�rzy� cierpliwie Silikoid. - Key Altos. - Podda�stwo? - Imperium Ludzi. - Kod? G�os Silikoida wydobywa� si� z ca�ej powierzchni jego cia�a. Nie maj�c strun g�osowych, m�wi�, napinaj�c kamienn� muskulatu- r�, co powodowa�o wibracj�. Dawa�o to wra�enie dziwnej polifonii, tr�jwymiarowo�ci brzemienia -jakby to ch�r szepta� s�owa. - Trzy, dziewi��, sze��, trzy, jeden, cztery, dziewi��, jeden - wyrecytowa� p�g�osem Key. Nie nale�a�o si� afiszowa� ze swoim osobistym kodem, nawet w kompanii aTan, kt�ra doskonale go zna- �a. Zerkn�� na swoj� lew� r�k� - palce by�y na swoim miejscu. No tak, przecie� nie �atali go chirurdzy, tylko zosta� o�ywiony. Dlacze- go? - Kod prawid�owy - Silikoid odwr�ci� si�, co by�o gestem uprzejmo�ci, i pop�yn�� do wyj�cia. Pod sklepieniem szarej kamien- nej kolumny jego cia�a potrzaskiwa�y niebieskie iskierki. Przed drzwiami zatrzyma� si� na sekund� i Keyowi wydawa�o si�, �e Sili- koid si� u�miecha. Ale to przecie� niemo�liwe. - A kto mi wyja�ni, co to wszystko znaczy? - spyta� retorycz- nie Key, patrz�c na pokrywaj�ce �ciany p�askorze�by: kwiaty, nagie dziewcz�ta, nadzy m�odzie�cy. - Ja. Key odwr�ci� si�. Za jego plecami, kilka metr�w od dysku repli- katora siedzia� cz�owiek. To ju� co�. Key nie by� rasist�, ale serdecz- na rozmowa z Silikoidem nie mie�ci�a mu si� w g�owie. A m�czy- zna wydawa� si� przyja�nie nastawiony. Wygl�da� na czterdzie�ci lat, mia� wypiel�gnowan�cer� i do�� cherlawe cia�o, czego nie ukry- wa� nawet szary garnitur. Urz�dnik aTanu? - Dzi�kuj� za nowe �ycie - powiedzia� Key, spuszczaj�c nogi z dysku. - Nie ma za co. S�owa brzmia�y normalnie, ale ton nie spodoba� si� Keyowi. Wola� si� na razie nie odzywa�. - To jakie ma pan pytania? - Ja... - Key ugryz� si� w j�zyk. - �mielej, �mielej... - M�czy�nie ta rozmowa sprawia�a wy- ra�n� przyjemno��. -Nie op�aci� pan aTanu? Wiem o tym. - Mam pieni�dze. Przed�u�a�em nie�miertelno�� sze�� razy i... - To nieistotne. Zasady kompanii s�proste: nie�miertelno�� op�a- ca si� z g�ry i tylko jednorazowo. Wie pan, dlaczego? Key pokr�ci� g�ow�. M�czyzna najwyra�niej nale�a� do ludzi, kt�rzy ca�ymi godzinami mog� rozprawia� o subtelno�ciach cere- monialnej kuchni Bullraty, przewagach interfazowego nap�du stat- k�w czy taktycznych b��dach Mrszanu w Wielkiej Wojnie. Zazwy- czaj takie rozwa�ania s� tyle� zajmuj�ce, co prowadzone nie w por�. - Gdy Psylo�czycy sprzedali ludziom, bardzo dalekowzrocz- nym ludziom, jak pan sam rozumie, urz�dzenie nazwane p�niej aTanem, postawili tylko jeden warunek, co mo�e wydawa� si� dziw- ne, je�li nie zna si� ich psychologii. Za��dali, by cz�owiek w ci�gu ca�ego �ycia m�g� skorzysta� z aTanu tylko raz. Rozumie pan, Key? �ycie jest dla nich najwy�sz� warto�ci�, ale boj� si� nie�miertelno- �ci. A co my zrobili�my? Key wzruszy� ramionami. - Po podpisaniu kontraktu udowodnili�my im, �e o�ywiony cz�o- wiek jest now� osobowo�ci�. Prawnie przejmuje poprzedni�, ale jed- nak jest kim� innym, l ma prawo znowu zawrze� aTan. Dobrze m�- wi�? - Wspaniale. - Key starannie rozejrza� si� po sali w poszukiwa- niu ubrania i przygotowa� si� na d�u�sze czekanie. M�czyzna roze�mia� si�. - W porz�dku, to by�a dygresja. O co chce pan zapyta�? - Gdzie jestem? Czy to Cailis? - Nie, nie Cailis. Terra. Je�li spodziewa� si� zobaczy� na twarzy Keya zdumienie, nie zawi�d� si�. Key uzna�, �e nie warto skrywa� emocji, kt�re pochle- bia�y ambicji silniejszego przeciwnika. - Ale kompania aTan nie ma filii na Terrze... - To nie filia. To prywatny aTan. Key za�mia� si� sztucznie i roz�o�y� r�ce. - Doskonale. Ja tego nie s�ysza�em, pan nie m�wi�. Kompania ma ekskluzywne prawo na wy��czno��, prywatni o�ywiciele nie ist- niej�... - Mylisz si�, Keyu Altos. To prawo dosta�a prywatna osoba. I ta prywatna osoba za�o�y�a kompani� aTan. - Wiem, kim pan jest - powiedzia� powoli Key. - Curtis vatii Curtis, w�a�ciciel kompanii aTan, najstarszy cz�owiek w galaktyce* Curtis skin�� g�ow�. - Zuch z pana, Key. Zaraz przynios� ubranie, i przejdziemy d�> mojego letniego gabinetu wypi� kieliszek wina. Mia�e� du�o szcz�- �cia. Dosta�e� nie tylko �ycie, ale i wspania�� prac�. Rozdzia� 3 N a brzegu Jeziora Genewskiego, w selwie Amazonki, w pust- kowiach Kraj�wNadba�tyckich, w bagiennych nizinach Chin, w syberyjskiej tajdze s� prywatne posiad�o�ci, strze�one przez t�czo- we mury p�l si�owych oraz nazw� kompanii aTan. Stanowi� cz�� maj�tku Curtisa, a po��czone s�w jedn� ca�o�� tunelami hiperprzej��. Z zewn�trz - za��my, �e uda�oby si� wam zajrze� za kraw�d� pola si�owego, zobaczycie tylko dziwne fragmenty budynk�w z prowadz�- cymi donik�d balustradami i wyrastaj�cymi z powietrza galeriami. Od wewn�trz obraz jest inny - pa�ace, zrodzone przez szalon� fantazj� i jeszcze bardziej szalone pieni�dze. Wje�d�aj�c kolejk� na zbocze Everestu, mo�ecie zjecha� na nartach prosto w kryszta�owe wody Bajka�u. Gdy pop�ywacie w lodowatej wodzie syberyjskiego jeziora, wzniesiecie si� na rozpalon� s�o�cem pla�� Kuby. A je�li po spacerze zaprosz� was w odwiedziny do gospodarza posiad�o�ci, to droga do domu - trzy stumetrowej wie�y - zajmie wam tylko kilka minut. Key sta� na ods�oni�tym tarasie wie�cz�cym budynek. Wiatr szar- pa� mu w�osy, jakby zaprasza� do zakosztowania kr�tkiej rado�ci swobodnego lotu. Ten �gabinet" na �wie�ym powietrzu z pewno�ci� otacza�o niewidoczne pole... Zreszt�czy Curtis, w�adaj�cy niesko�- czon� liczb� istnie�, czy ba�by si� upadku ze swojej wie�y? Na t� my�l Key cofn�� si� od nieogrodzonej kraw�dzi. Curtis potrzebowa� go w jakim� celu, ale warto�� Keya mog�a spa�� razem z nim. Dobry pracownik nie powinien mie� zawrot�w g�owy. - Smakuje panu wino, Key? Key dotkn�� wargami kieliszka. - Tak, Curtis. To rzadki gatunek... ale wol� b��kitne gatunki mrsza�skich win. - Mo�e ma pan racj�. Ale ��te wina s� znacznie zdrowsze dla organizmu, nie uszkadzaj� w�troby i przed�u�aj� �ycie. Zabrzmia�o to ironicznie, ale Key nie zareagowa�. Obraca� w r�ku stary kryszta�owy kielich, wart zapewne nie mniej ni� nie- �miertelno��, i patrzy� na Curtisa. W�a�ciciel aTanu siedzia� przy zwyk�ym drewnianym stole z takim samym kielichem w r�ku. Fotel na tarasie by� tylko jeden - albo rozmy�lne niedbalstwo, albo nikt nie dost�powa� zaszczytu siedzenia razem z Curtisem na szczycie jego imperium. - Jak si� panu podoba widok? - zainteresowa� si� Curtis. - Przyprawia o zawr�t g�owy - wymamrota� Key. - Wol� pa- trze� w dal. - Kalejdoskop, co? - zachichota� Curtis. - Rozumiem... pusty- nia, jeziora, oceany, lasy, stepy, a wszystko na jednym skrawku ziemi. Nie potrzebuj� wiele, Key, nie pragn� Morza Czerwonego albo ca- �ych Himalaj�w, chocia� m�g�bym je kupi�. Po trochu wszystkiego. Umiar i r�norodno��, oto gwarancja podtrzymania zainteresowania d�ugim �yciem. Jeszcze pan tego nie rozumie, m�odzie�cze. O�ywa� pan tylko sze�� razy, nie licz�c dnia dzisiejszego. ATanu wystarczy�o panu najwy�ej na pi�� lat. Co za rozrzutno��. Nawet przy pa�skich kwalifikacjach i dochodach na d�ugo tego nie starczy. - Czego pan ode mnie chce, Curtis? - spyta� ze znu�eniem Key. - Podarowane �ycie niewarte jest mora��w. - Podszed� do Curtisa i usiad� na stole. - Potrzebuj� pana, by umar� pan za mnie. Na zawsze, bezpow- rotnie. Albo uzyska� �ycie wieczne. Na los szcz�cia. Rozdzia� 4 Daleko od Ziemi, daleko od Cailisa, gdzie zosta� pan zabity, Key... - Van Curtis sta� na kraw�dzi tarasu, patrz�c w d�. Tam by� kawa�eczek oceanu, ciemny pas lasu i wci�ni�ty pomi�dzy nie skrawek nocy. - Planeta Graal. - Nie s�ysza�em o niej. - Nic dziwnego. Nowy, ma�o oswojony �wiat. Interesy wyma- gaj� mojej obecno�ci tam. Van Curtis nieoczekiwanie splun�� w pustk�. Key st�umi� u�miech - nie pasowa�o to do w�a�ciciela aTanu. - Dobrze, �e si� pan nie �mieje, Key. To, co pan us�ysza�, jest �ci�le tajne. A b�d� musia� opowiedzie� panu znacznie wi�cej... i znacznie bardziej zaufa�. Ryzykuj�... Odwr�ci� si� do Keya i �cisn�� go za rami�. - Wie pan, co to znaczy by� najpot�niejszym cz�owiekiem w ca�ej galaktyce? Nienawidz� mnie miliardy. Ci, kt�rzy nie mog� pozwoli� sobie na aTan, ci, kt�rzy zrujnowali si�, funduj�c go sobie, i ci, kt�rym ko�ci� w gardle stoi luksus mojej rezydencji... miliardy nienawidz�cych oczu, miliony nienawidz�cych r�k... Op�acam nie tylko ochron� przeciwko potencjalnym zab�jcom. Utrzymuj� jesz- cze ca�y pu�k psychologicznej obrony przed nie�yczliwymi, kt�rzy mog�, sami o tym nie wiedz�c, mie� zdolno�ci nadprzyrodzone. Po- za granicami tej rezydencji, poza granicami Terry nie zabij� mnie, o nie... b�d� mnie m�czy� latami, dop�ki nie zwariuj� i nie zaczn� robi� pod siebie. �aden aTan mi nie pomo�e. A jednak got�w jestem zaryzykowa�... - Potrzebuje pan ochroniarza? - nie wierz�c w�asnym uszom spyta� Key. - To nie takie proste. Je�li opuszcz� to miejsce cho�by na dob�, dowiedz� si� o tym. Konkurencja, wrogowie... Setka myszy mo�e zagry�� kota, Key, a ja jestem bardzo t�ustym i leniwym kotem. B�d� musia� zaryzykowa� i powierzy� t� spraw� synowi. A pan, Key Al- tos, zawodowy ochroniarz, b�dzie mu towarzyszy�. - Zgadzam si�, je�li moja zgoda co� tu znaczy - rzek� Key. - Praca to praca. Nawet je�li bardziej niebezpieczna ni� zazwyczaj. Ale m�g� pan mnie po prostu wynaj��... - �eby wszyscy si� o tym dowiedzieli? Ka�dy wchodz�cy w te mury staje si� obiektem zainteresowania licznych wp�ywowych kom- panii i rz�d�w. Wychodz�cy tym bardziej. Ale pan tu trafi�... jakby to wyrazi�... wirtualnie, l w taki sam spos�b pan wyjdzie. - Jasne - Key zmusi� si� do u�miechu. - Mam nadziej�, �e bez- bole�nie? - W ka�dym razie nie tak bole�nie, jak po algopistolecie. S�- dz�c po raporcie policji Cailisa, w�a�nie w ten spos�b pana zabili? Key milcza�. - D�ugo czeka�em, Key, Mia�em na oku ze stu ludzi. Do�wiad- czeni piloci, ochroniarze, najemni zab�jcy. Musia�o si� tak zdarzy�, by kto� z nich zgin��, nie op�acaj�c aTanu. Jak pan zapewne wie, neu- ronowa siatka zainstalowana pod pa�sk� czaszk� dzia�a bez wzgl�du na to, czy op�aci pan nowy aTan, czy nie. Zawsze spe�nia swoje zada- nie: wysy�a w przestrze� dok�adny raport o znikaj�cym �yciu. I tyl- ko od kompanii zale�y, czy wyma�e ten sygna� z blok�w pami�ci, czy skopiuje w nowiutkie cia�o. Nie przed�u�y� pan nie�miertelno�ci i w regionalnym urz�dzie kompanii sygna� zosta� wymazany. Wyma- zana zosta�a r�wnie� matryca cia�a. Aleja, w swoim jedynym na ca�e Imperium Ludzi prywatnym punkcie o�ywiania, zadecydowa�em ina- czej: przywr�ci�em panu �ycie, m�j pechowy m�ody przyjacielu. Ofi- cjalnie ju� pana nie ma. A jednak stoi pan przede mn�. - Dzi�kuj� - powiedzia� szczerze Key. - Na razie nie ma za co. Odpracuje pan ka�dy mi�sie�, kt�ry panu da�em, ka�dy gruczo�, nawet ka� w jelitach, kt�ry trzeba by�o zrekonstruowa� do kompletu. Je�li dostarczy pan mojego syna na Graal, to opr�cz nowych dokument�w i wysokiego rachunku w ban- ku otrzyma pan g��wn� nagrod�: nie�miertelno��, Key! Bez wzgl�- du na to, ile razy pan zginie, pa�ski aTan op�aci kompania. Czy to uczciwa cena? - W zupe�no�ci. - Podoba mi si� pa�ska lakoniczno��, Key. Jestem stary... cho- cia� moje cia�o ma dopiero pi��dziesi�t lat. Mam prawo by� gadatli- wy. A pan jest m�ody i stanie si� zdolny do wielu rzeczy, z wiekiem. Tak, Key. Chcia�bym wyposa�y� pana w nowe cia�o, ale do�wiad- czenie pokazuje, �e by�by pan w nim ma�o efektywny. Trzeba b�- dzie zaryzykowa�. Dzisiaj wieczorem wszystkie filie kompanii otrzy- maj� matryce trojga ludzi: pana i pani Ovald oraz ich syna. - Wyruszymy we tr�jk�? - Nie. W katastrofie zginie tylko pan i Artur. Jest pan wolnym kupcem, kr�ci si� pan na pograniczu. Rozbi� si� wasz statek... praw- dopodobnie na skutek dywersji. Wszystko zostanie zainscenizowa- ne, w budynku jest doskona�y imitator. Rozumie pan, przegl�d pa- mi�ci klienta jest zabroniony, ale zawsze znajdzie si� jaki� ciekaw- ski spryciarz. Mam nadziej�, �e obejrzy najwy�ej trzy ostatnie go- dziny przed wasz� �mierci�. - Pan ogl�da� moj� pami��? - Key! - Van Curtis klasn�� w r�ce. - Mo�e pan tego nie rozu- mie, ale je�li si� ustala regu�y gry, trzeba ich przestrzega�. Przegl�d pami�ci jest zabroniony! Je�li szeregowy pracownik kompanii do- wie si�, �e van Curtis narusza, niechby nawet sporadycznie, ustano- wion� przez siebie prawa, moja reputacja i moje imperium zacznie trzeszcze� w szwach. Poza tym jest mi oboj�tne, co za dziwka... a mo�e by� to z�odziej?... zaskoczy�a pana w momencie odpr�enia. Znam pa�skie dossier. Cztery razy umiera� pan, zas�aniaj�c sob� klienta, z tego raz w absolutnie nier�wnej walce. Raz zwali� si� pan pijany do rzeki... - Popchn�li mnie, Curtis. - Wszystko jedno. Mam nadziej�, �e cena zmusi pana do abso- lutnej koncentracji i tymczasowego zapomnienia o drobnych przy- jemno�ciach �ycia... w imi� samego �ycia. - Oczywi�cie, Curtis. - No wi�c, o�ywi� was. Nie wiem gdzie, Key. Nie chc� wie- dzie�... dla waszego bezpiecze�stwa. Dwana�cie szans na sto, �e jeste�my �ledzeni nawet tutaj... Key spojrza� na bezchmurne niebo. - M�odzie�cze, nad nami jest tyle ekran�w, �e r�nica mi�dzy piwnic� i dachem niemal nie istnieje. Wi�c o�yjecie. Kupicie statek. Wasz kredyt nie b�dzie nieograniczony, w przeciwnym razie wzbu- dzi�oby to podejrzenia. Prosz� mnie jednak nie uwa�a� za sk�pca. Wraz z ubywaniem pieni�dzy na wasze konto b�d� wp�ywa� nowe sumy. Kiedy przyb�dziecie na Graala, wysadzi pan mojego syna w dowolnym bezpiecznym miejscu i mo�e pan robi�, co si� panu podoba. A on zajmie si� naszymi rodzinnymi sprawami. - Brzmi prosto, Curtis. - Zwyci�a tylko prostota, Key. - W takim razie pom�wmy o gwarancjach. Van Curtis �ci�gn�� brwi. - Gdzie s� gwarancje, �e m�j aTan b�dzie przed�u�ony? Gdzie gwarancja, �e odetchn�wszy powietrzem waszego drogocennego Graala, Curtis junior nie strzeli mi w kark? Gdzie jest gwarancja, �e dziesi�ciu kiler�w nie wyruszy, by zlikwidowa� Keya Altosa, kt�ry wie zbyt wiele? - Tak, tak, tak - van Curtis cmokn�� i przez chwil� wygl�da� jak starzec. Przeszed� si� wzd�u� kraw�dzi tarasu: - Jak�e pan ry- zykuje, Key... - To m�j zaw�d. Curtis przygl�da� si� rozm�wcy przez chwil�. Key, walcz�c z pragnieniem odwr�cenia wzroku, patrzy� mu w twarz. W ko�cu van Curtis za�mia� si�. - Zaw�d, m�wi pan? A m�j zaw�d, prezesa galaktycznej kor- poracji, pozna� pan z film�w? Wie pan, �e ponad dwie�cie lat temu, gdy moja firma by�a jedynie osobliw� nowink�, aTan wykupi� m�j najwi�kszy wr�g? l wkr�tce zgin��... w niespodziewanym wypad- ku. Wtedy jeszcze klient�w by�o niewielu, ci�gle w to nie wierzono. Poza tym na �wiecie po konflikcie tukajskim cena �ycia wydawa�a si� bardzo wysoka. Osobi�cie nadzorowa�em procesy o�ywiania. Mo- g�em... tak, mog�em... Curtis zamilk�, patrz�c gdzie� w przestrze�. - Byli�my wrogami jeszcze wiele lat, Key. On nie zapomina� 0 przed�u�aniu aTanu. W ko�cu doprowadzi�em go do bankructwa. Wtedy Schoolman zerwa� kontrakt z firm�, wylecia� swoim jachtem 1 wzi�� kurs na najbli�sz� gwiazd�. - M�g� to by� gest podyktowany okoliczno�ciami - powiedzia� bardzo mi�kko Key. - Nie jest pan g�upi. Gest? Oczywi�cie. Ale prosz� sobie przy- pomnie�, czy w�r�d wszystkich k�amstw, kt�rymi jestem zalewany co godzina przez ka�d� sie� informacyjn�, by�a mowa o niesolidno- �ci w interesach? Key pokr�ci� g�ow�. - Ludzie pracuj� dla mnie nie tylko przez wzgl�d na pieni�dze czy �ycie. Pracuj� dla mnie z przekonania. Nie zdradzam swoich. - W porz�dku - Key poczu� si� zm�czony tym sporem. - W jaki spos�b zagwarantuje pan sobie moj� solidno��? - Solidno��? Bardzo prosto. Za pomoc� neuronowej siatki w pa�skim m�zgu. Je�li mnie pan zdradzi, wcze�niej czy p�niej, oboj�tne, gdzie by si� pan ukry�, dopadnie pana �mier�. O�yje pan, prosz� mi wierzy�, w tym w�a�nie domu, a ja zaanga�uj� najlep- szych kat�w, jakich mo�na kupi� za pieni�dze. B�d� pana torturo- wa� bez ko�ca. To b�dzie pa�skie prywatne piek�o. Setki, tysi�ce lat tortur. B�l stanie si� pa�skim powietrzem, po�ywieniem, snem. B�- dzie pan umiera� i rodzi� si� dla jeszcze straszniejszej m�ki. Pozwo- l� panu odpocz��, by cierpienia zala�y pana z now� si��. Zwr�c� si� do pisarzy zdolnych wymy�li� nowe tortury i re�yser�w, kt�rzy po- trafi� przemieni� je w spektakl. Wyci�gn� z wi�zie� sadyst�w, a ze szpitali psychiatrycznych - amator�w ludzkiego mi�sa. Zwr�c� si� o pomoc do innych ras, a oni przekopi� archiwa z czas�w wojen z lud�mi. A od czasu do czasu przyprowadz� pana tutaj, do najspo- kojniejszego i najbardziej przytulnego miejsce w tym domu, a ja panu przypomn� t� rozmow�. Curtis van Curtis, pan �ycia i �mierci, sta� przed Keyem Altosem z planety Altos, awanturnikiem i sierot� bez w�asnego nazwiska, i przemawia� spokojnie i dobitnie. Gdy sko�czy�, Key roz�o�y� r�- ce: - Jest pan bardzo przekonuj�cy, van Curtis. Jestem pa�ski na wieki. - Nie w�tpi�em w to ani przez chwil�. - Curtis wzdrygn�� si�. -, J Zimno. Key. Chod�my do gabinetu, jeszcze nam tylko przezi�bienia) � brakuje. Pod�oga pod nimi pos�usznie zjecha�a w d�. P�yn�li w czarnej; kapsule pola si�owego, a van Curtis z ciekawo�ci� ogl�da� cz�owie- - ka, kt�remu obiecywa� najwi�ksz� nagrod� - i naj straszniejsze m�ki' t od czas�w stworzenia �wiata. Czu� si� jak b�g, dziwny b�g Impe- ' rium Ludzi, kt�ry mia� prawo kara� i u�askawia�, zabija� i wskrze- j / sza� do �ycia, B�g, kt�ry ba� si� opu�ci� sw�j w�asny Olimp. - Pa�ski syn umie pilotowa� ma�e mi�dzygwiezdne statki? - Wydawa�o si�, �e Key zapomnia� ju� o niedawnej rozmowie. - Nie tylko ma�e. - Bro�? - R�czn� w�ada nie�le, broni� na statku dobrze. Gorzej z bia�� broni�... wszystkie te p�aszczyznowe miecze i inna egzotyka. - Kondycja? Curtis zachichota� i poklepa� si� po mi�kkim brzuchu: - Lepsza ni� moja. Powiedzia�bym, �e jak na swoje lata, jest1 w doskona�ej formie. - C�, ca�kiem zno�nie... - Key podni�s� oczy. - Ile on ma lat, Curtis? - Urodzi� si� szesna�cie lat temu - zacz�� ciep�o Curtis. Key skrzywi� si�, ale w grymasie wi�cej by�o ulgi ni� niezado- wolenia. ' - Ale biologicznie ma dwana�cie lat. Rozdzia� 5 Co to panu przeszkadza, Key? - Curtis przemierza� zama- szy�cie gabinet. Czy to dla kontrastu z �gabinetem" na da- chu, czy z innych przyczyn, pomieszczenie by�o bardzo ma�e. Pi�� na pi��, biurko, fotel i kanapka. Key rozwali� si� na kanapce, gospo- darz nie m�g� usiedzie� w fotelu. - Ojciec i ma�oletni syn to niezbyt podejrzana para. Lecicie na Graala w poszukiwaniu nowych towa- r�w: narkotyki, ruda, egzotyczne zwierz�ta. W czym rzecz? - Powtarzam panu, Curtis, nigdy przedtem nie pracowa�em z dzie�mi. Po prostu ich nie lubi�. - Wiem o tym! A tak�e o przytu�ku na Altosie... t�um p�tak�w ewakuowanych z Trzech Planet przed desantem Sakras�w. Wiem, co si� tam dzia�o, znam pa�skie krzywdy... co najwy�ej nie jestem zorientowany, kt�ry z koleg�w zmusza� pana do seksualnej blisko- �ci, a kt�ry tylko wsadza� panu g�ow� do pisuaru. Wiem, �e fizycz- nie by� pan najs�abszy i �e d�ugo pan to znosi�. W ko�cu zar�n�� pan w nocy kilku swoich dr�czycieli i uciek�. Przysta� pan do cyrkowej grupy, kt�ra by�a tam na go�cinnych wyst�pach... Key zesztywnia�. - M�wi�, �e wy tam wszyscy na Drugiej... - Dwie mielizny na krzy� i ocean zgni�ej wody... - Ty, a skrzela masz? Ch�opaki, zanurzmy Keya g��biej... Zwyczajnie mia� pecha. Trafi� do bloku, w kt�rym mieszkali ch�opcy z Trzeciej Planety - Trzech Si�str, trzech zamieszkanych planet systemu Shedar. B��d w dokumentach... Druga i Trzecia by�y wrogami od wielu lat, a� do dnia, w kt�rym pragn�ce rozszerzy� swoj� przestrze� �yciow� Sakrasy zmusi�y ludzko�� do zjednocze- nia si�. Doro�li zawarli pok�j - razem latali na bojowych statkach, razem pracowali w fabrykach, razem gin�li w planetarnych desan- tach. Dzieciom zosta�a tylko jedna wojna- ze sob�. - Jak b�dziesz pos�uszny... - Ch�opaki, kt�ry pierwszy? - Key, s�ysza�em, �e ty nie�le... Nawet nie zauwa�y�, kiedy wsta�, zagradzaj�c drog� rozmy�la- j�cemu g�o�no Curtisowi: - Oczywi�cie, po tych smutnych latach odpowiednie traktowa- nie ze strony ludzi doros�ych mia�o du�y wp�yw na pa�sk� psychik�. Dobry psychiatra m�g�by pom�c... - Curtis - Key chwyci� swojego najemc� za klapy marynarki - nie obchodzi mnie, czy bogiem, czy diab�em... nawet pa�ski par- szywy aTan, kupiony od naiwnych Psylo�czyk�w, nawet obiecane tysi�ce lat piek�a... Nie powinien pan grzeba� w moim �yciu. Curtis ze zdumieniem popatrzy� na r�k� Keya, odrywaj�c� go od pod�ogi. �ci�gn�� brwi, podni�s� wzrok. - Przepraszam, Key - powiedzia� nagle. G�os mu drgn��. - Zbyt d�ugo by� pan dla mnie abstrakcj�, jednym z kandydat�w do najwi�kszego przedsi�wzi�cia w historii. Nie mog�em nie zbada� �yciorys�w wszystkich tych, kt�rym mia�em zamiar powierzy� los mojego syna i sporo tajemnic. To naturalne, Key. Ale by�em zbyt bezwzgl�dny, zapomnia�em, �e jest pan obok, �e sprawia to panu b�l. Prosz� mi wybaczy�. - Chyba ju� wiem, dlaczego osi�gn�� pan takie wy�yny - wy- szepta� Key, rozlu�niaj�c chwyt. Dopiero teraz do niego dotar�o, co si� sta�o. Podni�s� r�k� na boga. A b�g go przeprosi�. - Mam nadziej�, �e zapanuje pan nad emocjami. - Curtis usiad� na kanapie i gestem zaprosi� Keya, by zaj�� miejsce obok niego. - M�j syn nie nale�y do ma�oletnich szpaner�w. - To dziecko. - Ma szesna�cie lat, Key. - Biologicznie dwana�cie! Gdy wracam do tego cia�a... trzy- dziestoletniego cia�a, czuj�, jak zmienia si� �wiat. Psychika to przy- padkowy osad na gruczo�ach wydzielania wewn�trznego! Pa�ski syn nie utraci� swojej wiedzy, ale nie jest m�odzie�cem, sta� si� znowu ch�opcem, tego jestem pewien. Dlaczego pan, w�adca aTanu, tak rzad- ko zdejmowa� matryc� z jego cia�a? Curtis skrzywi� si�. - Trzy procent ludzi przerywa zdejmowanie matrycy, rezygnu- j�c z aTanu. Rezygnuj� z nie�miertelno�ci, Key! A przecie� wiedz�, �e trzeba wytrzyma� tylko jeden raz! Po�owa moich in�ynier�w pracuje nad problemem bezbolesnego skanowania molekularnego. l przez dwie�cie lat �adnych rezultat�w. Kocham swojego syna. Ze- skanowa�em jego cia�o i wszczepi�em neuronow� siatk�, kiedy tylko lekarze na to zezwolili. Powt�rzy�em skanowanie, gdy mia� dwana- �cie lat. Nie mia�em odwagi prosi� go, by zdecydowa� si� na to po raz drugi. Um�wili�my si�, �e w wieku osiemnastu lat zostanie po- nownie zeskanowany i to cia�o zostanie jako baza. Niestety... Oce- an, Key! Uton��! Skurcz nogi i ... W tym momencie Key zrozumia�, �e bogu te� mo�na wsp�- czu�. Nawet wiedz�c, �e nie potrzebuje on wsp�czucia. Curtis zno- wu patrzy� w przestrze�, w czarn� materi� swojej d�ugiej pami�ci. - Wie pan, jak o�ywaj� topielcy, Key? Kaszl�, charcz�c wod�, kt�rej nie ma. Drapi� pier�, poniewa� zdrowe p�uca nadal bol�... - Curtis, bardzo mi przykro... ale czy warto wysy�a� ch�opca... - Nie mam kogo pos�a�, Key. S�udzy mog� zdradzi�, przyjacie- le tym bardziej. Moja �ona... to najlepsza �ona, jak� mo�na kupi�. jest ozdob� ka�dego wieczoru. Jest wspania��, pi�kn� matk� Artu- ra. I nawet mnie kocha - mnie, a nie moje pieni�dze, i wie, o czym mo�na m�wi�, a o czym nie. Ale zemdleje przy pierwszym wystrza- le, a po�owa m�czyzn, kt�rych spotkacie, zechce si� z ni� przespa�. A pan zapomni o obiecanej karze... i przyprawi mi rogi! Van Curtis zachichota�: - Niech si� pan z tym pogodzi, Key. Niestety, mam tylko jedne- go syna. Gdy jest si� nie�miertelnym, cz�owiekowi nie zale�y na spadkobiercach. Ja mog� mu zaufa�, a on zdo�a wykona� zadanie. Dla pana mam wielk�, s�odk� marchewk� i mocny kij. Umowa stoi? - Szczeg�y zadania? - Macie trzy dni. Zapozna si� pan z legend�, wejdzie pan w rol�. Troch� pan potrenuje, moi instruktorzy znaj� mas� sprytnych chwy- t�w. Przywozi pan Artura na Graal i zostajemy przyjaci�mi na wieki. - A je�li z�api� nas ci s�ynni wrogowie... - Wtedy, Key, przejawi pan wszystkie swoje talenty. Je�li oka- �� si� niewystarczaj�ce, zabije pan mojego syna. Na tyle bezbole- �nie, na ile b�dzie to mo�liwe. Nie mo�e wpa�� w r�ce wrog�w. Key popatrzy� na Curtisa: - Dobrze, wchodz� w to. A co stanie si� ze mn�, je�li zgin�? - To ju� b�dzie zale�e� od relacji mojego syna. Rozdzia� 6 Key wyspa� si� doskonale. Amfilada pokoi oddanych mu do dyspozycji by�a niesko�czenie d�uga i nie chcia�o mu si� szuka� sypialni z obiecanym grawitacyjnym ��kiem. Kanapa w bi- bliotece wystarczy�a w zupe�no�ci, a owoce w kryszta�owej misie pos�u�y�y za �niadanie. Po raz drugi w �yciu spr�bowa� kapry�nych ziemskich owoc�w - �liwek i zdecydowa�, �e s� ca�kiem jadalne. Silikoid, prawdopodobnie ten sam, kt�ry by� obecny podczas o�ywienia, przyni�s� tac� ze �niadaniem. Key uzupe�ni� owocow� diet� fili�ank� kawy i zagadn��: - Obiecano mi instruktora. Czy to przypadkiem nie ty? Szary kamienny s�up zignorowa� ironi�. - Prosz� i�� za mn�. Instruktor czeka na pana. Albo van Curtis lubi� piesze przechadzki, albo Silikoid nie uzna� za konieczne korzysta� z komunikacji. Szli pustymi korytarzami, od czasu do czasu wychodz�c na �wie�e powietrze. Z nocnej d�ungli, gdzie ostry g�os jakiego� ptaka pr�bowa� rozp�dzi� cisz�, wyszli na zalany zachodz�cym s�o�cem brzeg oceanu. Silikoid sun�� nad pa- sem przyboju, a bryzgi wody sycza�y, pryskaj�c na jego kamienne cia�o. Key zdj�� buty i szed� za nim. Jasnow�osy ch�opiec, bawi�cy si� pi�k� przy brzegu, odprowadzi� ich wzrokiem. - Curtis junior? - zapyta� Silikoida Key. - Nie. Ocean sko�czy� si� gwa�townie na �ywop�ocie. Silikoid zatrzy- ma� si� przy furtce: - Dalej p�jdzie pan sam. Nie powinienem spotka� pa�skiego instruktora, jeste�my w stanie wojny. Key przebieg� w pami�ci wszystko, co wiedzia� o Silikoidach i skin�� g�ow�. - Doskonale. P�jd� sam. Masz prawo odpowiada� na pytania? - Czasami. - Dlaczego s�u�ysz Curtisowi? - Silikoidy nie s�u��. - No w�a�nie, wi�c dlaczego,.. - Sp�acam d�ug. - Aha. Jasne. Szara wie�a cierpliwie czeka�a. - Mo�esz powiedzie� mi co� o Curtisie? - Co? - Cokolwiek. Po kamieniu przebieg� dreszcz, a niewidzialny ch�r wyszepta�: - Jest podobny do swojego domu. - Nieweso�o, co?- u�miechn�� si� krzywo Key, otwieraj�c furt- k�. - Dzi�kuj�, g�azie... Wszed� na ��ty piasek, ci�gn�cy si� a� po horyzont, gdzie przez t�czow� mgie�k� bariery prze�wieca�y nocne ulice Genewy. Tutaj s�o�ce sta�o w zenicie; krople potu wyst�pi�y Keyowi na czo�o. Ale nie tylko z powodu upa�u. Zobaczy� instruktora. Bullraty by�y jedn� z najpot�niejszych i najbardziej niebezpiecz- nych ras nieludzkiego kosmosu. Zewn�trznie przypomina�y dwu- metrowego nied�wiedzia, gdyby tylko jaki� nied�wied� m�g� si� po- chwali� tak� szybko�ci� ruch�w, tward� jak stalowy drut sier�ci� i rozumem. Ten Bullrat by� stary. Ciemnobr�zowa sier�� straci�a blask i zwi- ja�a si� w niewinne loczki. Z�by w wyszczerzonej na powitanie pasz- czy by�y do po�owy spi�owane. - Witaj, Key. Wk�adaj pancerz. Jeste� got�w? Jego g�os wydawa� si� zdumiewaj�co melodyjny i �agodny - przy- padkowa osobliwo�� ewolucji, jak�e cz�sto zwodz�ca ludzi w epo- ce Pierwszych Kontakt�w. Pancerz le�a� obok na piasku. Granatowa szorstka �uska, uk�a- daj�ca si� w dziwne mi�kkie kszta�ty. Lekka, plastikowa zbroja prze- znaczona by�a wy��cznie do walki wr�cz. Wzmacniacze mi�ni usu- ni�to, ale blok medyczny mruga� zielonym ognikiem gotowo�ci. - Jak ci� zwa�, staruszku?-zapyta� Key, ��cz�c rozmontowany pancerz. Bulirat k�apn�� z�bami. - Moje imi� nie jest dla ciebie. Jestem twoim instruktorem. Cz�o- wieku Key, czy twoje cia�o jest dla ciebie cenne? - Musi prze�y� trzy dni... - Key z�o�y� ostatnie segmenty pan- cerza i przyj�� bojow� pozycj�. - Jestem got�w, Bullrat. Cios w brzuch odrzuci� go pod �ywop�ot. Blok medyczny w pan- cerzu zapiszcza�, szpikuj�c Keya stymulatorami i �rodkami przeciw- b�lowymi. - Ten cios nie zabija od razu - wyja�ni� Bullrat, podchodz�c do Keya. - Po tygodniu lub dw�ch twoja w�troba przestanie pracowa�. Nieprzyjemna niespodzianka dla ludzkich je�c�w, kt�rych puszcza- li�my wolno w dni Wielkiej Wojny. Wstaj�c, Key kopn�� Bullrata w krocze. Sier�� os�abi�a cios, noga zabola�a, ale instruktor si� zachwia�. - My zazwyczaj kastrowali�my je�c�w- oznajmi� Key. - Albo sterylizowali�my planety. Tak by�o? - By�em na planecie, nad kt�r� przeszed� ��niwiarz" - oznaj- mi� Bullrat. - Tw�j cios jest bolesny, ale ma�o efektywny. Keyowi uda�o si� zrobi� unik przed nast�pnym uderzeniem. Buli- rat zacz�� kr��y� wok� cz�owieka, wzbijaj�c �apami tumany pia- sku. Niespodziewanie spad� na cztery �apy i rzuci� si� na Keya. Altos podskoczy� i przelecia� nad otwart� paszcz�. Osiod�a� ogromne cia�o, uderzy� nogami w boki - anatomia Bullrata by�a niemal ludzka, a nerki to s�aby organ u wszystkich ras - i przekozio�kowa� na piasek. Instruktor wyprostowa� si�, przesun�� �apami po ciele i spokoj- nie przem�wi�: - Zazwyczaj ludzie nie dopuszczaj� do siebie my�li, �e rozumna rasa zaatakuje na czworaka. Zewn�trznie jeste� m�ody. Walczy�e� z nami? - Lubi� ogl�da� stare kroniki. - Wasz niedoskona�y wzrok upraszcza zapis informacj i - chrz�k- n�� Bullrat. - Dlaczego to wy zwyci�yli�cie w tej wojnie? Jeste�cie s�absi od nas i g�upsi od psylo�czyk�w. Po prostu przeci�tni... - Jeste�my przeci�tni we wszystkim. - Tak. Przykre, �e w galaktyce w�ada przeci�tno��... Ten atak zaskoczy� Keya. Przyci�ni�ty do piasku dwustukilo- gramowym cielskiem, nie m�g� si� nawet ruszy�. Szcz�ki Bullrata rozwar�y si� - Key poczu� dziwny, nieoczekiwanie przyjemny za- pach - i si�gn�y do jego gard�a. Cienki pisk rozleg� si� w momencie, gdy Key poczu� dotyk k��w. Bullrat rykn�� i odsun�� paszcz�. Podni�s� praw� �ap� - przez sier�� b�ysn�� najzwyklejszy ludzki zegarek. - Masz szcz�cie, cz�owieku - powiedzia� zni�aj�c g�os. - Wy- trzyma�e� pi�� minut walki bez zasad. Teraz nie mam ju� prawa ci� zabi�. Wsta� z zaskakuj�c� gracj�. Key le�a�, patrz�c na swojego nie- dosz�ego kata. � Wstawaj, Key. Teraz ci� naucz�, jak cz�owiek mo�e zabi� Bullrata. I zapami�taj, �e t� wiedz� posiadasz tylko ty jeden. - Mog� o co� zapyta�? - M�w. - Dlaczego tak �adnie pachnie ci z paszczy? Przecie� lubicie nie�wie�e mi�so? - To dezodorant, g�upku. Ka�da rozumna rasa dba o higien�. - Logiczne. - Key wsta�. Blok medyczny pracowa�, ale cia�o bola�o. - No to m�w. Jak mo�na ci� zabi�? - Najbardziej czu�� stref� naszej rasy jest rejon gruczo�u sigmy - zacz�� g�ucho Bullrat. - Je�li poprowadzisz lini� od moich orga- n�w p�ciowych do prawego oka, to po �rodku tej linii znajdzie si� odcinek nieos�oni�ty mi�niami... Rozdzia� 7 nVan Curtis zaprosi� Keya na kolacj�. Key wys�ucha� kr�tkie- go pouczenia Silikoida na temat przyj�tych norm zachowa- ni� i wsta� z fotela, skrzywiony z b�lu. Nie zwracaj�c uwagi na nie- ruchomego kamiennego kolosa, rozebra� si�. Pos�pnie obejrza� si� lustrze. Przed siniakami pancerz nie chro- ni�, przed ciosem w w�trob� -je�li wierzy� instruktorowi - r�wnie�. - Bullraty to najlepsi wojownicy w galaktyce - powiedzia� g�u- cho Silikoid. - Lepsi ni� wy? - Key dotkn�� ramienia i sykn��. - Zapewne. Znale�li spos�b zabijania nas w walce wr�cz. - Tak? Jaki? - zainteresowa� si� Key. - Nie wspomnia�bym o tym, gdybym wiedzia�. - Trzeba si� b�dzie zainteresowa�. - K�ad� si� na pod�odze. Key zaskoczony popatrzy� na Silikoida, ale nie sprzeciwi� si�. Rozci�gn�� cia�o na cienkim, przykurzonym dywanie, a Silikoid po- woli nasun�� si� na niego. Po ciele m�czyzny przesun�a si� fala mocnych drga�. - Masa� grawitacyjny - wyja�ni� nie wiadomo po co Silikoid, ko�ysz�c si�. - Poczujesz si� lepiej. Umiemy nie tylko zabija� na- szym polem... Ochroniarza z planety Altos nigdy nie prze�ladowa�y nieprzy- jemne wspomnienia. Ale teraz ni z tego, ni z owego przypomnia� sobie kosmodrom Cailisa i krwaw� plam� pi��dziesi�t metr�w od statku. Te szczeniaki zawsze w�a�� pod dysze... - Dzi�kuj�, ju� mi lepiej. - Key wyturla� si� spod Silikoida. - Curtis junior b�dzie obecny na kolacji? - Prawdopodobnie. Key w�o�y� drogi garnitur, szeroki, mieni�cy si� krawat, maksy- malnie niefunkcjonalne buty z twardej sk�ry - i poszed� za Siliko- idem. Czu� lekk� ciekawo�� po��czon� z irytacj�, jak zawsze przed poznaniem klienta, kt�remu nie mo�na odm�wi�. Zawodowiec po- winien mie�, do cholery, prawo wyboru. - Chcia�by� zada� jakie� pytania? - Co? Tak, oczywi�cie. Nosicie jak�� odzie�? - Jestem ubrany - odpar� z godno�ci� Silikoid. Key zakrztusi� si�, ale powstrzyma� �miech. - Teraz moja kolej zadawania pyta� - Silikoid zwolni� i zr�w- la� si� z Keyem. - Je�li ludzie urosn� w pot�g�, co zrobi�? - Nie rozumiem - odpar� szczerze Key. Wyszli z domu-wie�y skierowali si� ku ma�emu okr�g�emu pawilonowi w oddali. Po drodze nusieli przeci�� sosnowy lasek, przej�� obok jakich� idiotycznych kamieni, ustawionych wok�, i malutkiej korwety z czas�w Wielkiej Wojny, wtopionej w granitowy postument. - Sformu�uj� to inaczej. Je�li pot�ga Imperium Ludzi niepomier- nie wzro�nie, jak zmieni si� wasza polityka? - Przestaniemy zwraca� uwag� na inne rasy. Przestaniemy si� z nimi liczy�. Wy post�piliby�cie inaczej? Silikoid nie odpowiedzia�. Nachyli� si� w stron� korwety. - W czasie Wielkiej Wojny Curtis van Curtis s�u�y� w oddzia- �ach wolnych �owc�w. Nie istnia�y dla nich rozkazy, zadania strate- giczne i zasady. Do ko�ca nie uda�o nam si� poj��, jak mo�na wal- czy� z niezorganizowanym przeciwnikiem. - Van Curtis to dzielny cz�owiek! - powiedzia� g�o�no Key. - Zgadzam si�. Ale m�wi si�, �e jego stateczek by� bardzo do- brze chroniony. Silniki wys�u�one, ale pancerz ca�y. Najciekawsze, �e z ostatniego lotu Curtis van Curtis wr�ci� z niesprawnym kompu- terem.. . Jeste�my na miejscu. Nie jadam organicznego po�ywienia, ale �ycz� wam przyjemnych wra�e� smakowych i pomy�lnego tra- wienia. Silikoid z gracj� zatoczy� �uk i polecia� z powrotem. Key posta� chwil�, ogl�daj�c staro�ytny stateczek Curtisa, w ko�cu otworzy� drzwi pawilonu. Mia� organiczne cia�o potrzebuj�ce jedzenia i do- skona�y apetyt, pobudzony treningiem z Bullratem. Rozdzia� 8 Wewn�trz drewniany pawilon wygl�da� jak kamienny za- mek. Ogromna sala przypomnia�a Keyowi ko�cio�y Wsp�l- nej Woli, dok�d prowadzano go w dzieci�stwie, i wywo�a�a niejasne uczucie l�ku i wrogo�ci. Nogi pl�ta�y si� w suchej trzcinie, za�ciela- j�cej pod�og�. Po �ukowatym sklepieniem szelest jego krok�w brzmia� jak r�wny szum. Curtis van Curtis siedzia� przy okr�g�ym stole, energicznie kro- j�c kawa�ek pieczeni. Na widok Keya lekko si� uni�s� na miej- scu: - Niech pan siada, Key! Z szacunku dla pa�skich porannych wyczyn�w na obiad jest piecze� z nied�wiedzia. Key usiad� przy stole, u�miechaj�c si� mimo woli. Nie w�tpi�, �e Curtis obserwowa� trening, interesowa�o go tylko, czy Bullrat popa- trzy� na zegarek, czy to Curtis da� sygna�, zapobiegaj�cy przelewowi krwi. - Spodoba� si� panu instruktor? - Nigdy bym nie pomy�la�, �e Bullraty zdolne s� umrze� z roz- koszy. - Gruczo� sigma? Tak, umieraj� w ekstazie, je�li kto� ma do�� si�, by przebi� sk�r�. Hormony, hormony... Stary nied�wied� nie powiedzia� panu, ale u niego ten konkretny gruczo� os�ania, pr�cz t�uszczu, r�wnie� wszczepiona tytanowa p�ytka. W przeciwnym ra- zie kt�ry� z uczni�w m�g�by go zabi�. A jak on lubi ten cios w w�- trob�! To jego wynalazek, nie wiadomo ilu je�c�w zgin�o, zanim doszed� do mistrzostwa... Prosz� sobie nala� wina, Key. Key spojrza� na butelk� z niebieskawym p�ynem i pokr�ci� g�ow�. - Pozwoli pan, �e nalej� sobie z pa�skiej, Curtis. Zacz��em z wi�k- sz� uwag� traktowa� moj� w�trob�. - Ale� prosz� bardzo. Key wypi� �yk g�stego, ��tego wina i pokiwa� g�ow�. Tak, to by� dobry gatunek. - Curtis, czy rzeczywi�cie m�j trener jest tak stary? - Bullrat? Tak, bra� udzia� w Wielkiej Wojnie. To m�j r�wie- �nik. Religia zakazuje im aTanu, ale ta rasa i bez tego �yje d�ugo. - Sporo wiem o tej wojnie. Zawarli sojusz z Sakr� i zagwaran- towali zd�awienie naszych planetarnych baz. Gdyby nie Bullraty, Sa- kra nie do�y�aby konfliktu Trzech Planet. - Key, niech pan tylko nie rozgrzebuje starych krzywd. Pa�ski �wiat zniszczy�y ogromne bia�e �aby, a nie ogromne brunatne nie- d�wiedzie. Nie wymagam od pana sympatii do instruktora, ale zaj�- cia z nim s� niezb�dne. Jeszcze jeden dzie� treningu i od jutra po- wtarza pan legend� razem z moim synem. W�a�nie, ot� i on... Key odwr�ci� si�. Od strony otwartych drzwi, za kt�rymi by�o morze i �wiat�o s�o�ca, szed� w ich stron� Artur van Curtis, jego klient. Jego przeznaczenie, Artur mia� dwana�cie lat... biolat - poprawi� si� Key. By� sma- g�ym, ciemnow�osym wyrostkiem, a jego twarz by�a znana Keyowi a� do b�lu. Do bardzo silnego b�lu od algopistoletu... Key mia� szcz�cie - van Curtis nie patrzy� akurat na nie- go. U�miecha� si� do swego jedynego spadkobiercy. Zreszt� czy nie�miertelni maj� spadkobierc�w? Grymas twarzy Keya znik� po sekundzie - Altos bardzo d�ugo uczy� si� sztuki przetrwania. - Witaj, tato - powiedzia� Curtis junior. - Dzie� dobry, Key. Wiem, wiem, pan jest najtwardszym ochroniarzem na �wiecie. Zdo- �a mnie pan ochroni�? Teraz, gdy Artur Curtis sta� obok, podobie�stwo si� zatar�o. By� nieco m�odszy od ch�opca, kt�ry zabi� Keya na Cailisie. Niewiele, ale w jego wieku to wystarczy. Jego ubranie, dres z zielonego je- dwabiu, stworzy� najlepszy projektant; nie by� to jeden z tysi�ca fa- brycznych dres�w z tworzywa drugiego gatunku. Chocia� ni�szy od tamtego, by� odczuwalnie silniejszy i lepiej umi�niony, poniewa� sta�y za nim pieni�dze, a za pieni�dzmi - najlepsze na �wiecie jedze- nie, najlepsze symulatory, najlepsi trenerzy i masa�y�ci. W spojrze- niu ch�opca nie by�o g�uchej nienawi�ci zaszczutego zwierz�tka, tylko niewzruszona pewno�� siebie i w�adczo��. - Rozumiem, �e nie jestem w najlepszej formie, wysz�o troch� inaczej ni� planowali�my - ci�gn�� Artur, - Niedawno uton��em, przepraszam. No jak, wchodzi pan w to? Curtis senior u�miechn�� si� krzywo. Key wsta� i zrobi� krok w stron� Artura. Tak, m�odszy. Tak, silniejszy. Tak, inne spojrzenie. Reszta bez zmian. - Wiesz, co to takiego ochroniarz? - spyta� Key, modl�c si�, by� jego g�os brzmia� spokojnie i oboj�tnie. - Oczywi�cie. - K�ad� si�! Artur nadal sta�, patrz�c na Keya. Pchni�cie zbi�o go z n�g. - Je�li m�wi� �k�ad� si�", padasz - wyja�ni� Key, stoj�c nad le��cym ch�opcem. - Je�li m�wi� �skacz", skaczesz. Poniewa� ni- gdy, pr�cz dzisiejszego dnia, nie powiem tego bez powodu. Za ka�- dym razem b�dzie od tego zale�e� twoje �ycie. Skacz! Curtis junior podskoczy�. Prosto z pod�ogi. I zamar� przed Ke- yem. - Nie nale�y bi� mojego syna - odezwa� si� z ty�u van Curtis i Key wyczu�, �e pomi�dzy �opatki spogl�da mu lufa. - Panie van Curtis - powiedzia�, nie odwracaj�c si� - potrzebu- je pan prawdziwego ochroniarza. Got�w jestem dla pana pracowa�, ale za dwa dni mog� nie mie� tej sekundy, �eby odepchn�� Artura z linii ognia. Je�li zdo�am, zas�oni� go, ale lepiej, �eby po prostu upad�, pozwalaj�c mi strzeli�. Zgadza si� pan? Poza tym nie uderzy- �em go, tylko pchn��em. To spora r�nica. - Mo�liwe - rzek� spokojnie Curtis. - Siadajcie, obaj. - Tato, Key to dobry ochroniarz - powiedzia� Artur, jakby ni- gdy nic klapn�� na krzes�o obok ojca i zacz�� macha� nogami. - Twardziel. - Artur? - powiedzia� z lekkim zdumieniem Curtis. Key prych- n��, bior�c si� za mi�so. - Ale mi si� dzisiaj polowa�o - ci�gn�� Artur. - Zabi�em tamte- go tygrysa. - Gratuluj� - rzek� kwa�no Curtis. - Tato, czy one s�jadalne? - Kto? Tygrysy? W�troba... chyba. - Fuj, �wi�stwo. Nie b�d� tego jad�. Zam�w jeszcze tygrysa, dobrze? - Dobrze. Uspok�j si�, Artur! Key pi� wino, szczerze rozkoszuj�c si� t� scenk�. Podoba� mu si� ten zamek ukryty w drewnianym pawilonie. Podoba�a mu si� ner