12116
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 12116 |
Rozszerzenie: |
12116 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 12116 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 12116 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
12116 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
ROBIN COOK
O�lepienie
Prze�o�y�
ZYGMUNT BIELSKI
AMBER
Tytu� orygina�u
BLINDSIGHT
Ilustracja na ok�adce
BOGDAN KORNATOWSKI
Redakcja
JOANNA RESZKO-WR�BLEWSKA
Copyright � 1992 by Robin Cook
For the Polish edition
Copyright � 1995 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.
ISBN 83-7082-169-3
Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.
Warszawa 1995. Wydanie II
Druk: Wojskowa Drukarnia w Lodzi
Kolosalna dawka st�onej kokainy pod naciskiem t�oka wydosta�a si� ze strzykawki do �y�y �okciowej Duncana Andrewsa. Natychmiast odezwa�y si� alarmy chemiczne. Niekt�re kom�rki krwi i enzymy osocza rozpozna�y cz�steczki kokainy jako cz�� grupy zwi�zk�w zwanych alkaloidami; zwi�zki te wytwarzane s� przez ro�liny i nale�� do nich takie fizjologicznie czynne substancje, jak kofeina, morfina, strychnina i nikotyna.
Podejmuj�c rozpaczliw�, cho� daremn� pr�b� obrony przed t� gwa�town� inwazj�, enzymy osocza znane jako cholesterazy zaatakowa�y kokain�, rozk�adaj�c cz�� obcych cz�steczek na fizjologicznie nieczynne fragmenty. Dawka by�a jednak przyt�aczaj�ca. W ci�gu paru sekund kokaina przemkn�a przez praw� stron� serca do p�uc, a nast�pnie do innych cz�ci cia�a Duncana.
Farmakologiczne skutki dzia�ania narkotyku zacz�y si� pojawia� niemal natychmiast. Cz�� cz�steczek kokainy dosta�a si� do t�tnic wie�cowych, powoduj�c ich zw�enie i zmniejszenie dop�ywu krwi do serca. Jednocze�nie rozpocz�o si� przenikanie kokainy z naczy� wie�cowych do p�ynu zewn�trzkom�rkowego otaczaj�cego ci�ko pracuj�ce w��kna mi�nia sercowego. Obcy zwi�zek zacz�� tam zak��ca� ruch jon�w sodowych przez b�ony kom�rkowe, maj�cy kluczowe znaczenie dla funkcji skurczowych mi�nia sercowego. W wyniku tego zdolno�� przewodzenia bod�c�w w sercu oraz jego kurczliwo�� zacz�y si� zmniejsza�.
W tym samym czasie cz�steczki kokainy dotar�y przez t�tnice szyjne do m�zgu i bez najmniejszego trudu przenikn�y barier� krew-m�zg. Zacz�y kr��y� mi�dzy bezbronnymi kom�rkami m�zgowymi, skupiaj�c si� w miejscach zwanych synapsami, przez kt�re kom�rki nerwowe utrzymuj� ��czno�� mi�dzy sob�.
W�a�nie w synapsach dzia�anie kokainy by�o najbardziej perfidne. Przejmowa�a na siebie nie swoj� rol�. Chemiczne w�a�ciwo�ci cz�steczki kokainy sprawia�y, �e jej zewn�trzna cz�� by�a b��dnie rozpoznawana przez kom�rki nerwowe jako neurotransmiter, czyli adrenalina, noradrenalina lub dopamina. Dzia�aj�c na zasadzie wytrycha, cz�steczki kokainy wnika�y do molekularnych pomp absorbuj�cych te neurotransmitery i blokuj�c je, nagle zatrzymywa�y ich prac�.
Wynik by� �atwy do przewidzenia. Poniewa� reabsorpcja neurotransmiter�w by�a zablokowana, utrzymywa� si� ich efekt stymuluj�cy. A stymulacja prowadzi�a do dalszego wyzwalania neurotransmiter�w w ramach swoistej spirali pobudzenia. Kom�rki nerwowe, kt�re normalnie wr�ci�yby do stanu uspokojenia, zaczyna�y reagowa� seriami impuls�w.
Aktywno�� kom�rek m�zgowych stopniowo narasta�a, zw�aszcza w o�rodkach zadowolenia po�o�onych g��boko pod kor� m�zgow�. Tutaj g��wnym neurotransmiterem by�a dopamina. Z przewrotn� predylekcj� kokaina zablokowa�a pompy dopaminowe, doprowadzaj�c do gwa�townego wzrostu st�enia dopaminy. Obwody nerwowe unikatowo po��czone dla zapewnienia przetrwania gatunku znalaz�y si� w stanie silnego pobudzenia, wype�niaj�c ekstatycznymi bod�cami linie przesy�owe do kory m�zgowej.
Ale o�rodki zadowolenia nie by�y jedynymi zaatakowanymi cz�ciami m�zgu Duncana, tylko jednymi z pierwszych. Wkr�tce pojawi�y si� bardziej ponure efekty inwazji kokainy. Dotyczy�y one filogenetycznie starszych o�rodk�w m�zgu reguluj�cych takie funkcje, jak oddychanie i koordynacja mi�ni. Pobudzone zosta�y nawet obszary kontroluj�ce termoregulacj� i odruch wymiotny.
Sytuacja nie by�a wi�c dobra. W�r�d gwa�townego nap�ywu przyjemnych bod�c�w wytwarza� si� stan z�owr�bny. Na horyzoncie powstawa�a ciemna chmura zapowiadaj�ca straszliw� burz� neurologiczn�. Kokaina mia�a ujawni� swe prawdziwe, myl�ce oblicze: s�ugi �mierci otaczaj�cej si� aur� oszuka�czej rozkoszy.
PROLOG
My�li w g�owie Duncana Andrewsa p�dzi�y niczym poci�g bez maszynisty. Jeszcze przed momentem znajdowa� si� w stanie t�pego, narkotycznego os�upienia. Zawroty g�owy i oci�a�o�� znikn�y w ci�gu paru sekund jak kropla wody padaj�ca na skwiercz�c� patelni�. Poczu� nap�yw rozradowania i energii daj�cy nagle wra�enie si�y i nieograniczonych mo�liwo�ci. Ta nowa przenikliwo�� pozwoli�a mu zorientowa� si�, �e by� niesko�czenie bardziej silny i m�dry, ni� kiedykolwiek to sobie u�wiadamia�. I w�a�nie gdy rozsmakowa� si� w tej kaskadzie euforycznych my�li i skorygowanej ocenie swoich mo�liwo�ci, ogarn�y go fale intensywnej rozkoszy daj�cej si� okre�li� jedynie jako czysta ekstaza. Krzycza�by z rado�ci, gdyby tylko jego usta by�y w stanie wypowiedzie� odpowiednie s�owa. Ale nie mog�y. My�li i uczucia k��bi�y si� w jego umy�le zbyt szybko, aby mo�na je by�o przedstawi� s�owami. Wszelkie odczuwane jeszcze par� minut temu obawy i w�tpliwo�ci rozp�yn�y si� w nowym uniesieniu i zachwycie.
Ale podobnie jak ot�pienie, przyjemno�� by�a kr�tkotrwa�a. Rozanielony u�miech na twarzy Duncana wykrzywi� si� w grymas przera�enia. Odezwa� si� g�os zapowiadaj�cy powr�t ludzi, kt�rych si� obawia�. W panice rozejrza� si� po pokoju. Nie by�o w nim nikogo, lecz g�os dalej m�wi� swoje. Spojrza� przez rami� do kuchni - by�a pusta. Odwr�ci� si� w stron� korytarza i sypialni. I tam nie by�o nikogo, ale g�os wci�� nie milk�. Teraz szepta� gro�niejsz� przepowiedni�: czeka�a go �mier�.
- Kim jeste�? - krzykn�� Andrews i przycisn�� r�ce do uszu, jakby chcia� nie dopu�ci� g�osu do siebie. - Gdzie jeste�? Jak si� tu dosta�e�?
G�os nie odpowiada�. Duncan nie wiedzia�, �e wydobywa si� z jego w�asnej g�owy.
Z trudem podni�s� si� na nogi. Ze zdziwieniem zda� sobie spraw�, �e le�a� na pod�odze. Wstaj�c potr�ci� ramieniem stolik do kawy. Na pod�og� spad�a z brz�kiem strzykawka, kt�ra tak niedawno przek�u�a jego rami�. Spojrza� na ni� z �alem i nienawi�ci�, po czym wyci�gn�� r�k�, aby j� zgnie��.
Tu� przed strzykawk� r�ka Andrewsa si� zatrzyma�a. W jego szeroko otwartych oczach malowa�a si� dezorientacja pomieszana z nowym strachem. Nagle poczu� wyra�nie, �e setki owad�w pe�zaj� mu po sk�rze r�k. Zapominaj�c o strzykawce, podni�s� do g�ry otwarte d�onie. Czu�, jak robactwo wije mu si� na przedramionach, ale mimo usilnych stara� nie dostrzega� niczego. Sk�ra wydawa�a si� zupe�nie czysta. Tymczasem �wierzbienie rozszerzy�o si� na nogi.
- Aaaaaa! - wrzasn��. Pr�bowa� wytrze� ramiona, przypuszczaj�c, �e owady s� zbyt ma�e, aby mo�na by�o je zobaczy�, ale �wierzbienie tylko si� wzmog�o. Ciarki przesz�y go ze strachu, gdy przysz�o mu na my�l, �e robaki musz� by� pod sk�r�. Jako� uda�o si� im przenikn�� do jego cia�a. Mo�e by�y w tej strzykawce...
Gor�czkowo zacz�� si� drapa�, pr�buj�c umo�liwi� robakom wyj�cie. Czu�, jak po�eraj� go od wewn�trz. Rozpaczliwie drapa� si� coraz mocniej, zag��biaj�c paznokcie w sk�rze, a� pojawi�a si� krew. Odczuwa� dotkliwy b�l, ale �wierzbienie wci�� si� nasila�o.
Mimo strachu przed robactwem przesta� si� drapa� po wyst�pieniu nowego objawu. Gdy podni�s� sw� zakrwawion� r�k�, zauwa�y�, �e si� trz�sie. Patrz�c w d� na siebie zobaczy�, �e ca�e jego cia�o dygocze i �e stan ten si� pogarsza. Przez moment pomy�la� o wezwaniu pogotowia, ale w�a�nie wtedy zauwa�y� jeszcze co�. By� rozgrzany. Nie, by� gor�cy!
- O Bo�e! - uda�o si� mu wykrztusi�, gdy u�wiadomi� sobie, �e twarz ma zlan� potem. Przy�o�y� dr��c� d�o� do czo�a: by�o rozpalone!
Spr�bowa� rozpi�� koszul�, ale roztrz�sione r�ce nie da�y rady. Rozdra�niony i zdesperowany rozerwa� koszul� i zrzuci� j� z siebie. Guziki fruwa�y na wszystkie strony. To samo zrobi� ze spodniami, kt�re rzuci� na pod�og�. Rozebrany do kr�tkich spodenek nadal dusi� si� z gor�ca. Nagle, bez �adnego ostrze�enia, kaszln��, zakrztusi� si� i zwymiotowa� silnym strumieniem, zachlapuj�c �cian� poni�ej litografii podpisanej przez Salvadora Dali.
Wtoczy� si� do �azienki. Wy��cznie si�� woli ustawi� swe rozdygotane cia�o pod prysznicem i pu�ci� zimn� wod� na pe�ny regulator. �api�c powietrze, sta� pod kaskad� lodowatej wody.
Ulga trwa�a kr�tko. Z ust Duncana bezwiednie wydoby� si� �a�osny krzyk, gdy pal�cy b�l przeszy� mu lew� stron� klatki piersiowej promieniuj�c w d� wewn�trznej strony lewej r�ki. Intuicyjnie wiedzia�, �e dozna� zawa�u serca.
Praw� d�oni� z�apa� si� za pier�. Krew z rozdrapanych r�k miesza�a si� z wod� z prysznica i wiruj�c znika�a w odp�ywie. Zataczaj�c si� i niemal padaj�c, Andrews skierowa� si� z �azienki w stron� drzwi swego mieszkania. Niewa�ne, �e by� prawie nagi, potrzebowa� powietrza. Gotuj�cy si� m�zg chcia� eksplodowa�. Ostatkiem si� chwyci� klamk� i otworzy� drzwi wej�ciowe.
- Duncan! - krzykn�a Sara Wetherbee. Nie mog�a by� bardziej zaskoczona. W�a�nie chcia�a zapuka� do drzwi, gdy Andrews gwa�townie je otworzy�. Nie mia� na sobie niczego poza mokrymi spodenkami. - M�j Bo�e! - zawo�a�a. - Co si� z tob� dzieje?
Duncan nie pozna� swej kochanki, z kt�r� by� zwi�zany od przesz�o dw�ch lat. Potrzebowa� powietrza. Przygniataj�cy b�l w piersiach rozszerzy� si� na ca�e p�uca. Mia� wra�enie, jak gdyby otrzymywa� kolejne ciosy no�em. Chwiejnie zrobi� krok do przodu, pr�buj�c r�k� odsun�� Sar� z drogi.
- Duncan! - krzykn�a zn�w Sara, u�wiadamiaj�c sobie jego niemal ca�kowit� nago��, krwawi�ce zadrapania na r�kach, szeroko rozwarte, ob��dne oczy i grymas b�lu na twarzy. Nie daj�c si� odepchn��, chwyci�a go za ramiona i powstrzyma�a. - Co si� dzieje? Dok�d idziesz?
Andrews si� zawaha�. Na kr�tk� chwil� g�os kochanki przebi� si� przez jego demencj�. Otworzy� usta, jak gdyby chcia� co� powiedzie�. Ale nie wyartyku�owa� �adnych s��w. Zamiast tego wydoby� z siebie �a�osny j�k zako�czony sapni�ciem, gdy dygot przeistoczy� si� w spazmatyczne drgawki, a oczy znikn�y w g�rze g�owy. Na szcz�cie ju� nieprzytomny osun�� si� w ramiona Sary.
Pocz�tkowo Sara daremnie usi�owa�a utrzyma� go w pozycji pionowej. Nie by�a jednak w stanie tego zrobi�, zw�aszcza �e drgawki stawa�y si� coraz gwa�towniejsze. Mo�liwie naj�agodniej opu�ci�a powykr�cane cia�o Duncana na pr�g, pozostawiaj�c je w po�owie na korytarzu. Niemal natychmiast po dotkni�ciu pod�ogi plecy Andrewsa wygi�y si� w �uk, a drgawki szybko przesz�y w rytmiczne skurcze charakterystyczne dla napadu padaczki.
- Ratunku! - krzykn�a Sara, rozgl�daj�c si� po obu stronach korytarza.
Jak mo�na by�o oczekiwa�, nikt si� nie pojawi�. Poza odg�osami wydawanymi przez Duncana s�ycha� by�o jedynie perkusyjny rytm graj�cego w pobli�u stereo.
Rozpaczliwie poszukuj�c pomocy, niezgrabnie przest�pi�a nad wstrz�sanym konwulsjami i nie kontroluj�cym wydalania cia�em kochanka. Krew i piana na jego ustach budzi�y w niej odraz� i strach. Desperacko chcia�a mu pom�c, ale poza wezwaniem pogotowia nie wiedzia�a, co robi�. Dr��cym palcem wystuka�a numer 911 na telefonie w pokoju. Niecierpliwie czekaj�c na po��czenie, s�ysza�a uderzenia g�owy Duncana o parkiet. Mog�a jedynie krzywi� si� za ka�dym okropnym odg�osem i modli�, aby pomoc nadesz�a jak najszybciej.
Sara oderwa�a r�ce od twarzy i spojrza�a na zegarek. By�a prawie trzecia nad ranem. Od przesz�o trzech godzin siedzia�a na tym samym, pokrytym winylem krze�le w poczekalni Manhattan General Hospital.
Po raz nie wiadomo kt�ry rozejrza�a si� po zat�oczonym pomieszczeniu przesi�kni�tym zapachem papierosowego dymu, potu, alkoholu i wilgotnej we�ny. Na wprost niej widnia� du�y napis PALENIE WZBRONIONE, ignorowany przez prawie wszystkich.
Obok poszkodowanych siedzia�y osoby towarzysz�ce. By�y tam p�acz�ce niemowl�ta i przedszkolaki, pobici pijacy, a tak�e osoby przyciskaj�ce r�czniki do skaleczonych palc�w lub innych cz�ci cia�a. Wi�kszo�� patrzy�a bez wyrazu przed siebie, zoboj�tnia�a na przed�u�aj�ce si� czekanie. Niekt�rzy byli ewidentnie chorzy, a nawet z b�lami. Pewien dobrze ubrany m�czyzna obejmowa� ramieniem sw� r�wnie dobrze ubran� towarzyszk�. Jeszcze przed paroma minutami zawzi�cie k��ci� si� z piel�gniark� o budz�cej respekt posturze, kt�ra wcale nie przej�a si� gro�bami wezwania adwokata, je�li jego towarzyszka nie zostanie natychmiast przyj�ta. W ko�cu i on zoboj�tnia� i patrzy� przed siebie zrezygnowany.
Zamykaj�c zn�w oczy, Sara wci�� czu�a pulsowanie w skroniach. Prze�ladowa� j� wyrazisty obraz Andrewsa wstrz�sanego drgawkami na progu jego mieszkania. Niezale�nie od tego, co jeszcze mia�o si� wydarzy�, wiedzia�a, �e nigdy nie zapomni tego widoku.
Po wezwaniu pogotowia wr�ci�a do Duncana. Przypomnia�a sobie nie wiadomo sk�d, �e przy napadzie konwulsji nale�y choremu w�o�y� co� do ust, aby zapobiec przygryzieniu j�zyka. Mimo usilnych stara� nie uda�o si� jej jednak rozewrze� �ci�ni�tych szcz�k Andrewsa.
Tu� przed przybyciem pogotowia drgawki wreszcie usta�y. Sara najpierw poczu�a ulg�, lecz wkr�tce z rosn�cym niepokojem zauwa�y�a, �e Duncan nie oddycha. Po wytarciu piany i odrobiny krwi z jego warg, pr�bowa�a zastosowa� sztuczne oddychanie metod� usta-usta, ale poczu�a md�o�ci. W�wczas pojawili si� s�siedzi z korytarza. Jeden z nich powiedzia�, �e by� w s�u�bie medycznej marynarki, i podj�� si� wraz z koleg� dalszych zabieg�w reanimacyjnych a� do przybycia pogotowia. Przyj�a to z wdzi�czno�ci�.
Nie by�a w stanie poj��, co si� sta�o z Duncanem. Zaledwie przed godzin� zatelefonowa� do niej i prosi�, aby przysz�a. Wydawa�o si� jej, �e jest troch� spi�ty i ma dziwny g�os, ale mimo to by�a ca�kowicie nie przygotowana na znalezienie go w takim stanie. Raz jeszcze wzdrygn�a si� na my�l o tym, jak zobaczy�a go stoj�cego w drzwiach z pokrwawionymi r�kami i szeroko rozwartymi, nieprzytomnymi oczami. Wygl�da� jak szaleniec.
Po raz ostatni widzia�a go, gdy przyjechali do Manhattan General. Obs�uga karetki pozwoli�a jej pojecha� z nimi do szpitala. Przez ca�� je��c� w�osy na g�owie drog� kontynuowali zabiegi reanimacyjne. Po przyje�dzie widzia�a jeszcze, jak odwozili go przez bia�e wahad�owe drzwi do sali przyj�� ostrego dy�uru. Wci�� mia�a w oczach sanitariusza kl�cz�cego na w�zku i uciskaj�cego klatk� piersiow� Duncana.
- Sara Wetherbee? - zapyta� jaki� g�os, wyrywaj�c j� z zadumy.
- Tak? - odpowiedzia�a podnosz�c g�ow�.
Przed ni� sta� m�ody lekarz w bia�ym kitlu lekko spryskanym krwi�. Na jego twarzy rysowa� si� cie� wyra�nego ju� o tej porze zarostu.
- Jestem doktor Murray - przedstawi� si�. - Czy mog�aby pani p�j�� ze mn�? Chcia�bym z pani� chwil� porozmawia�.
- Oczywi�cie - powiedzia�a z niepokojem.
Wsta�a i podci�gn�a na ramieniu torebk�, po czym pospieszy�a za lekarzem, kt�ry odwr�ci� si� na pi�cie, prawie zanim zd��y�a odpowiedzie�. Wesz�a przez te same bia�e drzwi, kt�re przed trzema godzinami poch�on�y Duncana. Doktor Murray zatrzyma� si� tu� za nimi i odwr�ci� do niej. Z l�kiem spojrza�a mu w oczy. By� wyczerpany. Chcia�a dostrzec jaki� promyk nadziei, ale nie by�o �adnego.
- Rozumiem, �e jest pani przyjaci�k� pana Andrewsa - powiedzia� lekarz g�osem pe�nym znu�enia.
Sara skin�a g�ow�.
- Normalnie najpierw rozmawiamy z rodzin� - kontynuowa�. - Ale wiem, �e pani przyjecha�a z pacjentem i od tego czasu czeka. Przykro mi, �e dopiero teraz rozmawiam z pani�, lecz tu� po panu Andrewsie przywieziono kilka os�b z ranami postrza�owymi.
- Rozumiem - powiedzia�a Sara. - Co z Duncanem? - Musia�a zada� to pytanie, cho� nie by�a pewna, czy chce us�ysze� odpowied�.
- Nie jest dobrze - odpowiedzia� Murray. - Mo�e by� pani pewna, �e nasi sanitariusze pr�bowali wszystkiego. Niestety, Duncan mimo to zmar�. Nie �y� w momencie przyj�cia. Przykro mi.
Sara patrzy�a lekarzowi w oczy. Pragn�a dostrzec w nich przeb�ysk tego �alu, jaki w�a�nie w niej wzbiera�. Ale dostrzeg�a tylko zm�czenie. Ten pozorny brak wsp�czucia pom�g� jej zachowa� spok�j.
- Co si� sta�o? - zapyta�a niemal szeptem.
- Jeste�my w dziewi��dziesi�ciu procentach pewni, �e bezpo�redni� przyczyn� by� rozleg�y zawa� mi�nia sercowego, czyli atak serca - odpar� doktor, najwyra�niej preferuj�c s�ownictwo medyczne. - Ale wydaje si�, �e pierwotn� przyczyn� by�o przedawkowanie lub zatrucie narkotykiem. Nie znamy jeszcze poziomu narkotyku we krwi. Na to potrzeba troch� czasu.
- Narkotyki? - spyta�a z niedowierzaniem Sara. - Jaki narkotyk?
- Kokaina - odpar� lekarz. - Sanitariusze przywie�li nawet u�yt� przez niego strzykawk�.
- Nie wiedzia�am, �e Duncan za�ywa� kokain�. M�wi�, �e nie bierze narkotyk�w.
- Ludzie zawsze k�ami� na temat seksu i narkotyk�w - powiedzia� doktor Murray. � A z kokain� czasem wystarczy jeden raz. Ma�o kto zdaje sobie spraw�, jakie to potrafi by� niebezpieczne. Popularno�� kokainy sprawi�a, �e wytworzy�o si� fa�szywe poczucie bezpiecze�stwa. Tak czy inaczej musimy skontaktowa� si� z rodzin�. Czy zna pani mo�e numer telefonu?
Wstrz��ni�ta �mierci� Duncana i wiadomo�ci�, �e najwyra�niej za�ywa� kokain�, Sara monotonnym g�osem wyrecytowa�a numer Andrews�w. My�lenie o narkotykach pozwala�o jej unikn�� my�lenia o �mierci. Zastanawia�a si�, od jak dawna Duncan bra� kokain�. Jak�e trudno by�o to wszystko zrozumie�. Wydawa�o si� jej, �e zna�a go tak dobrze.
Rozdzia� 1
NOWY JORK,
LISTOPAD, PONIEDZIA�EK, GODZ. 6.45
Nigdy nie zdarzy�o si�, aby dzwonienie starego, nakr�canego budzika nie wyrwa�o Laurie Montgomery z obj�� g��bokiego snu. Mimo �e mia�a ten budzik od pierwszego roku studi�w, nigdy nie przyzwyczai�a si� do jego przera�liwego terkotania. Zawsze podrywa� j� z po�cieli i nieodmiennie si�ga�a w jego kierunku gwa�townym ruchem, jak gdyby jej �ycie zale�a�o od mo�liwie najszybszego wy��czenia przekl�tego dzwonka.
Ten deszczowy listopadowy poranek nie okaza� si� wyj�tkiem. Odstawiaj�c budzik na parapet okna, czu�a bicie swego serca. To dop�yw adrenaliny dzia�a� jak co dzie� skutecznie. Nawet gdyby mog�a wr�ci� do ��ka, nie uda�oby si� jej ju� zasn��. Tak samo by�o z Tomem, jej p�torarocznym p�dzikim burym kotem, kt�ry na d�wi�k dzwonka ukry� si� w g��bi szafy.
Pogodzona z pocz�tkiem nowego dnia, Laurie wsta�a, wsun�a stopy w pantofle z owczej sk�ry i w��czy�a lokalne wiadomo�ci telewizyjne.
Jej niewielkie mieszkanie z jedn� sypialni� mie�ci�o si� w sze�ciopi�trowym domu czynszowym na Dziewi�tnastej ulicy, mi�dzy alejami Pierwsz� a Drug�, na pi�tym pi�trze od ty�u. Dwa okna wychodzi�y na ciasne, zaro�ni�te podw�rka.
W male�kiej kuchence w��czy�a ekspres do kawy. Poprzedniego wieczora przygotowa�a odpowiedni� porcj�. Nast�pnie wesz�a do �azienki i przejrza�a si� w lustrze.
- Uch! - mrukn�a, ogl�daj�c �lady pozostawione na twarzy przez kolejn� nie dospan� noc. Jej oczy by�y podpuchni�te i zaczerwienione.
Laurie nie by�a zwolenniczk� wczesnego wstawania. By�a zdeklarowanym nocnym Markiem, cz�sto czyta�a bardzo d�ugo. Kocha�a czytanie, niezale�nie od tego, czy zag��bia�a si� w ci�ki tekst o patologii, czy w popularny bestseller. Jej zainteresowania by�y wszechstronne. Na p�kach mia�a wszystko, poczynaj�c od dreszczowc�w i romantycznych opowie�ci, a ko�cz�c na historii, naukach podstawowych, a nawet psychologii. Poprzedniego wieczora by� to krymina�, kt�ry przeczyta�a do ko�ca. Gasz�c �wiat�o nie mia�a odwagi sprawdzi� godziny. Rano postanowi�a, jak zwykle, nigdy ju� nie i�� tak p�no spa�.
Pod prysznicem by�a ju� w stanie zacz�� my�le� o problemach czekaj�cych j� w ci�gu dnia. Obecnie pracowa�a pi�ty miesi�c jako lekarz s�dowy w Biurze G��wnego Lekarza S�dowego miasta Nowy Jork. Podczas poprzedniego weekendu mia�a dy�ur, co oznacza�o, �e pracowa�a zar�wno w sobot�, jak i w niedziel�. Przeprowadzi�a sze�� sekcji zw�ok: trzy pierwszego dnia i trzy nast�pnego. Kilka tych przypadk�w wymaga�o przed wypisaniem dodatkowego opracowania i zacz�a w my�lach sporz�dza� list� niezb�dnych czynno�ci.
Po wyj�ciu spod prysznica zacz�a energicznie si� wyciera�. By�a zadowolona, �e czeka� j� dzi� �papierkowy dzie�, co oznacza�o, i� nie b�dzie wyznaczona do �adnych dalszych sekcji. Mia�a wi�c czas na uzupe�nienie dokumentacji. Czeka�a w�a�nie na materia�y z laboratorium, od pracownik�w dochodzeniowych biura, lokalnych szpitali i lekarzy na temat blisko dwudziestu przypadk�w. Ci�gle zagra�a�o jej przyt�oczenie tym nawa�em pracy.
Z powrotem w kuchni Laurie nala�a sobie kawy. Nast�pnie, z kubkiem w r�ce, wr�ci�a do �azienki, aby si� umalowa� i wysuszy� w�osy. W�osy zawsze zabiera�y jej najwi�cej czasu. G�ste i d�ugie, mia�y kolor kasztanowy z rudawymi smugami, kt�re raz w miesi�cu zwyk�a podbarwia� henn�. By�a z nich dumna. Uwa�a�a, �e s� jej najatrakcyjniejsz� cech�. Matka zawsze zach�ca�a do ich obci�cia, lecz Laurie lubi�a, gdy si�ga�y poni�ej ramion, i chodzi�a z warkoczem lub w�osami upi�tymi do g�ry.
W odniesieniu do makija�u zawsze wyznawa�a teori�, �e �mniej znaczy wi�cej�. Odrobina cienia dla zaakcentowania niebieskozielonych oczu, kilka poci�gni�� o��wkiem, aby lepiej uwidoczni� jasne, rudawe brwi, nieco tuszu na rz�sy i by�a niemal gotowa. Brakowa�o tylko jeszcze troch� r�u i szminki, kt�re dope�ni�y rutynowego dzie�a. Zadowolona, wzi�a kubek i wr�ci�a do sypialni.
Nadawano w�a�nie program Dzie� dobry, Ameryko. S�uchaj�c jednym uchem, ubiera�a si� w przygotowane poprzedniego wieczora ciuchy. Medycyna s�dowa wci�� by�a g��wnie domen� m�czyzn, lecz w�a�nie dlatego Laurie stara�a si� podkre�la� ubiorem sw� kobieco��.
W�o�y�a zielon� sp�dnic� i pasuj�cy do niej golf. Ogl�daj�c si� w lustrze by�a zadowolona. Nie pokazywa�a si� dot�d w tym stroju. Sprawia� on jako�, �e wygl�da�a na wy�sz� ni� sto pi��dziesi�t sze�� centymetr�w i nawet szczup�ej, ni� wskazywa�aby jej waga pi��dziesi�t kilogram�w.
Po wypiciu kawy i jogurtu oraz nape�nieniu miski Toma kocim jedzeniem Laurie wci�gn�a na siebie trencz. Nast�pnie chwyci�a torebk�, przygotowany zawczasu lunch oraz teczk� i wysz�a z mieszkania. Chwil� zaj�o jej zamkni�cie odziedziczonej po poprzednim lokatorze kolekcji zamk�w w drzwiach. Odwracaj�c si� w stron� windy, wcisn�a guzik.
Jak gdyby na zawo�anie, w chwili gdy stara winda rozpocz�a z j�kiem sw� w�dr�wk� w g�r�, Laurie us�ysza�a zgrzyt zamk�w Debry Engler. Odwr�ciwszy g�ow�, patrzy�a, jak drzwi mieszkania od frontu uchyli�y si� nieco, napinaj�c �a�cuch w �rodku i ukazuj�c przekrwione oko s�siadki. Nad okiem wida� by�o kosmyk siwych, k�dzierzawych w�os�w.
Laurie odwzajemni�a si� w�cibskiemu oku wyzywaj�cym spojrzeniem. Debra robi�a wra�enie, jak gdyby czyha�a za swymi drzwiami na ka�dy odg�os z klatki schodowej. Dzia�a�o to Laurie na nerwy. Wygl�da�o na naruszenie jej prywatnego �ycia, mimo faktu, �e klatka schodowa by�a terenem wsp�lnego u�ytkowania.
- Lepiej wzi�� parasolk� - powiedzia�a s�siadka zachrypni�tym g�osem na�ogowej palaczki.
To, �e Debra mia�a racj�, jedynie wzmog�o irytacj� Laurie. Rzeczywi�cie zapomnia�a o parasolce. Bez udzielania jakiejkolwiek zach�ty dra�ni�cej czujno�ci s�siadki cofn�a si� do drzwi i wykona�a skomplikowan� czynno�� otwierania zamk�w. Gdy po pi�ciu minutach wchodzi�a do windy, widzia�a zn�w patrz�ce z zainteresowaniem przekrwione oko Debry.
Irytacja min�a podczas wolnego zjazdu wind�. Laurie my�lami wr�ci�a do przypadku, kt�ry najbardziej j� trapi� podczas weekendu: do dwunastoletniego ch�opca uderzonego pi�k� softballow� w pier�.
- Nie ma sprawiedliwo�ci w �yciu - mrukn�a cicho, my�l�c o przedwczesnej �mierci ch�opca.
Jak�e trudno by�o pogodzi� si� z tym, �e umieraj� dzieci. Kiedy� wydawa�o si� jej, �e studia medyczne uodporni� j� na co� tak bezsensownego, ale tak si� nie sta�o. Nie pomog�a te� praca na patologii. A teraz, gdy zajmowa�a si� medycyn� s�dow�, przypadki te by�y jeszcze trudniejsze do zniesienia. A by�o ich tak wiele!
Do chwili wypadku ofiara softballu by�a zdrowym, pe�nym �ycia dzieckiem. Laurie wci�� mia�a w oczach jego drobne cia�o na stole sekcyjnym; okaz zdrowia, jak gdyby we �nie. Jednak musia�a si�gn�� po skalpel i wypatroszy� go jak ryb�.
Gdy winda zatrzyma�a si� nag�ym szarpni�ciem, Laurie z trudem prze�kn�a �lin�. Przypadki w rodzaju tego ma�ego ch�opca wywo�ywa�y u niej w�tpliwo�ci, czy wybra�a w�a�ciw� specjalizacj�. Zastanawia�a si�, czy nie powinna by�a zosta� pediatr�, co pozwoli�oby jej mie� do czynienia z �yj�cymi dzie�mi. Wybrana przez ni� dziedzina medycyny potrafi�a by� ponura.
Wbrew sobie poczu�a dla Debry wdzi�czno�� za rad�, gdy zobaczy�a, jaka jest pogoda. Silnym podmuchom wiatru towarzyszy� zapowiadany deszcz. Wygl�d za�mieconej ulicy nie by� tego dnia przyjemny i budzi� w niej w�tpliwo�ci dotycz�ce nie tylko specjalizacji zawodowej, lecz tak�e lokalizacji jej mieszkania. Mo�e powinna by�a zamieszka� w nowszym, czystszym mie�cie, takim jak Atlanta, lub w mie�cie wiecznego lata, w rodzaju Miami. Otworzy�a parasolk� i pochyli�a si�, aby stawi� czo�o wiatrowi, id�c w stron� Pierwszej alei.
Po drodze my�la�a o jednym z ironicznych aspekt�w dokonanego przez siebie wyboru kariery. Zdecydowa�a si� na patologi� z kilku powod�w. Uwa�a�a na przyk�ad, �e sta�e godziny pracy u�atwi� jej po��czenie medycyny z �yciem rodzinnym. Problem polega� jednak na tym, �e nie mia�a rodziny, je�li nie bra�o si� pod uwag� jej rodzic�w, ale oni tak naprawd� si� nie liczyli. W istocie rzeczy nie mia�a nikogo bliskiego. Nigdy nie s�dzi�a, �e w wieku trzydziestu dw�ch lat nie b�dzie mia�a dzieci, a tym bardziej, �e b�dzie niezam�na.
Kr�tka jazda taks�wk� z kierowc�, kt�rego narodowo�ci nie mog�a si� nawet domy�la�, sprawi�a, �e znalaz�a si� na rogu Pierwszej alei i Trzydziestej ulicy. By�a zdumiona, �e uda�o si� jej z�apa� taks�wk�. W normalnych warunkach kombinacja deszczu i godziny szczytu oznacza�a brak takiej mo�liwo�ci. Jednak tego ranka kto� w�a�nie wysiada� z taks�wki, akurat gdy dochodzi�a do Pierwszej alei. Ale nawet gdyby nie uda�o si� jej z�apa�, nie by�oby tragedii. Jedn� z dobrych stron mieszkania tutaj stanowi�a odleg�o�� zaledwie jedenastu przecznic od miejsca pracy. Wielokrotnie chodzi�a piechot� w obie strony.
Po op�aceniu kierowcy Laurie wesz�a na frontowe schody Biura G��wnego Lekarza S�dowego miasta Nowy Jork. Sze�ciopi�trowy budynek biura by� przyt�oczony reszt� gmach�w Centrum Medycznego Uniwersytetu Nowego Jorku oraz kompleksem zabudowa� szpitala Bellevue. Jego fasada zbudowana by�a z glazurowanej na niebiesko ceg�y z aluminiowymi framugami okien i drzwi w nowoczesnym, nieatrakcyjnym stylu.
Zazwyczaj nie zwraca�a uwagi na ten gmach, ale akurat w ten deszczowy listopadowy poniedzia�ek odnios�a si� do niego r�wnie krytycznie jak do swej kariery i ulicy. Musia�a przyzna�, �e by�o to przygn�biaj�ce miejsce. Kr�ci�a g�ow�, zastanawiaj�c si�, czy architekt m�g� by� naprawd� zadowolony ze swego dzie�a, gdy zauwa�y�a, �e hol recepcyjny jest przepe�niony. Mimo porannego ch�odu drzwi wej�ciowe by�y umocowane w pozycji otwartej i wida� by�o, jak powoli wydobywa si� zza nich dym papierosowy.
Zaciekawiona, zacz�a z niejakim trudem przeciska� si� przez t�um w stron� sali identyfikacyjnej. Dy�uruj�ca zwykle recepcjonistka, Marlen� Wilson, najwyra�niej nie radzi�a sobie z co najmniej kilkunastoma osobami, kt�re napiera�y na jej biurko zasypuj�c j� pytaniami. By�a to inwazja przedstawicieli �rodk�w przekazu b�yskaj�cych �wiat�ami i uzbrojonych w aparaty fotograficzne, magnetofony i kamery telewizyjne. By�o oczywiste, �e sta�o si� co� niezwyk�ego.
Po kr�tkiej pantomimie, maj�cej na celu zwr�cenie na siebie uwagi Marlen�, Laurie uda�o si� przedosta� przez automatycznie otwierane wej�cie do cz�ci wewn�trznej. Odczu�a pewn� ulg�, gdy zamykaj�ce si� drzwi odci�y gwar i gryz�cy dym papierosowy.
Zatrzymuj�c si�, aby rzuci� okiem do sm�tnej sali, gdzie rodziny identyfikowa�y zw�oki, z pewnym zaskoczeniem stwierdzi�a, �e jest ona pusta. Przy takim zgie�ku w cz�ci zewn�trznej spodziewa�a si� zasta� w niej jakich� ludzi. Wzruszywszy ramionami, uda�a si� do biura identyfikacji.
Pierwsz� osob�, jak� zobaczy�a, by� Vinnie Amendola, jeden z laborant�w z kostnicy. Nie zwracaj�c uwagi na wrzaw� w cz�ci recepcyjnej, popija� kaw� ze styropianowego kubka i studiowa� strony sportowe w New York Post. Stopy opar� na brzegu jednego z szarych metalowych stolik�w. Jak zwykle przed �sm� rano by� jedyn� osob� w pokoju. Do niego nale�a�o przygotowanie kawy dla reszty personelu. Biuro identyfikacji, w kt�rym znajdowa� si� du�y ekspres do kawy, pe�ni�o wiele funkcji, mi�dzy innymi miejsca nieformalnych spotka� porannych.
- A c� takiego si� tutaj dzieje? - zapyta�a Laurie, si�gaj�c po dzienny plan sekcji. Nie figurowa�a dzi� w planie, ale zawsze interesowa�y j� nowe przypadki.
- K�opoty - odpowiedzia� Vinnie, odk�adaj�c gazet�.
- Jakie k�opoty? - spyta�a.
Przez otwarte drzwi do dzia�u ��czno�ci zobaczy�a, �e obie sekretarki z dziennej zmiany by�y zaj�te odbieraniem telefon�w. Tablice rozdzielcze przed nimi mruga�y, sygnalizuj�c kolejne rozmowy. Laurie nala�a sobie fili�ank� kawy.
- Jeszcze jedno �morderstwo w�r�d z�otej m�odzie�y� � odpar� laborant. - Nastolatka uduszona chyba przez swego ch�opaka. Seks i narkotyki. No wie pani, bogate szczeniaki. Wydarzy�o si� to ko�o �Tawerny na Trawniku�. Po ha�asie wok� tego pierwszego przypadku, kt�ry wydarzy� si� par� lat temu, dziennikarze siedz� tu od chwili sprowadzenia cia�a.
Laurie cmokn�a.
- Jakie to okropne dla wszystkich. �ycie stracone i �ycie zrujnowane - powiedzia�a, dodaj�c do kawy cukru i troch� �mietanki. - Kto si� tym zajmuje?
- Doktor Plodgett - odpar� Vinnie. - Zosta� wezwany przez lekarza dy�urnego i musia� pojecha� na miejsce wypadku. Co� ko�o trzeciej nad ranem.
- Ojej - mrukn�a Laurie wzdychaj�c. �al jej by�o Paula. Mo�na by�o si� domy�li�, �e zajmowanie si� t� spraw� b�dzie dla niego stresuj�ce, bowiem podobnie jak ona mia� stosunkowo ma�e do�wiadczenie. By� lekarzem s�dowym zaledwie nieco ponad rok, Laurie za� tylko przez cztery i p� miesi�ca. - Gdzie jest teraz Paul? Na g�rze w swym pokoju?
- Nie - odrzek� Amendola. - Jest na dole i robi sekcj�.
- Ju� teraz? Sk�d ten po�piech? - spyta�a.
- Nie mam poj�cia - odpar� laborant. - Ale faceci schodz�cy ze zmiany cmentarnej m�wili, �e Bingham przyjecha� ko�o sz�stej. Paul musia� go zawiadomi�.
- Ten przypadek staje si� ciekawszy z minuty na minut� - powiedzia�a Laurie. Pi��dziesi�cioo�mioletni doktor Harold Bingham by� g��wnym lekarzem s�dowym miasta Nowy Jork, co czyni�o z niego posta� o du�ym znaczeniu w �wiecie medycyny s�dowej. - Chyba zejd� do jamy i zobacz�, co si� dzieje.
- Na pani miejscu by�bym ostro�ny - powiedzia� Vinnie, sk�adaj�c z trudem gazet�. - Sam my�la�em, �eby tam p�j��, ale m�wi�, �e Bingham jest w z�ym humorze. To zreszt� nic nadzwyczajnego.
Wychodz�c z pokoju, Laurie skin�a g�ow� laborantowi. Aby omin�� t�um reporter�w w cz�ci recepcyjnej, wybra�a d�u�sz� drog� do wind przez dzia� ��czno�ci. Sekretarki by�y zbyt zaj�te, aby si� przywita�. Laurie pomacha�a r�k� jednemu z dw�ch przydzielonych biuru detektyw�w policyjnych. Siedzia� w swej klitce obok dzia�u ��czno�ci i tak�e rozmawia� przez telefon.
Po przej�ciu przez nast�pne drzwi Laurie zajrza�a kolejno do pokoj�w pracownik�w dochodzeniowych biura, aby si� przywita�, ale �adnego jeszcze nie by�o. Po doj�ciu do g��wnych wind nacisn�a guzik i jak zwykle musia�a czeka� na reakcj� przestarza�ego urz�dzenia. Patrz�c w prawo, wzd�u� korytarza, mog�a widzie� k��bi�cy si� w cz�ci recepcyjnej t�um reporter�w. Wsp�czu�a biednej Marlene Wilson.
Jad�c na g�r� do swego pokoju na pi�tym pi�trze, Laurie zastanawia�a si�, co mo�e oznacza� wczesna obecno�� Binghama nie tylko w biurze, lecz tak�e w sali sekcyjnej. Jedno i drugie by�o zdarzeniem rzadkim i tym bardziej pobudza�o jej zaciekawienie.
Poniewa� jej wsp�towarzyszka z pokoju, doktor Riva Mehta, jeszcze si� nie pojawi�a, Laurie sp�dzi�a tam tylko kilka minut. Zamkn�a sw� akt�wk�, torebk� i lunch w szafce z dokumentami, po czym przebra�a si� w zielony str�j operacyjny. Nie mia�a robi� sekcji, wi�c nie w�o�y�a drugiej, zabezpieczaj�cej warstwy odzie�y ochronnej.
Wr�ciwszy do windy, zjecha�a do podziemia, gdzie mie�ci�a si� kostnica. Nie by�o to prawdziwe podziemie, poniewa� w rzeczywisto�ci znajdowa�o si� na poziomie jezdni od strony Trzydziestej ulicy. Cia�a przybywa�y do kostnicy i opuszcza�y j� przez ramp� od tej strony.
W szatni, kt�rej rzadko u�ywa�a jako takiej, preferuj�c przebieranie si� w swym pokoju, otrzyma�a os�ony na obuwie, fartuch, mask� i kaptur. Tak ubrana, jak gdyby mia�a sama operowa�, wkroczy�a na sal� sekcyjn�.
�Jama�, jak j� dobrotliwie okre�lano, by�a �redniej wielko�ci sal� o d�ugo�ci oko�o siedemnastu i szeroko�ci dziesi�ciu metr�w. W swoim czasie, ale ju� nie teraz, by�a uwa�ana za bardzo nowoczesn�. Podobnie jak w wielu innych instytucjach miejskich dawa� si� odczu� brak funduszy na w�a�ciwe utrzymanie i modernizacj�. Niezliczone sekcje pozostawi�y plamy na o�miu starych sto�ach z nierdzewnej stali. Nad ka�dym z nich wisia�y staromodne spr�ynowe wagi. Wzd�u� �cian wida� by�o zlewy, wywietrzniki, urz�dzenia rentgenowskie, oszklone szafki w starym stylu oraz wystaj�ce na zewn�trz rury. Okien nie by�o.
Tylko jeden st� by� zaj�ty: drugi od ko�ca po prawej. Gdy drzwi zamkn�y si� za Laurie, wszyscy trzej ubrani w fartuchy, maski i kaptury lekarze zgrupowani wok� sto�u podnie�li g�owy, aby si� jej przyjrze�, po czym wr�cili do swej ponurej pracy. Na stole le�a�o alabastrowe, nagie cia�o kilkunastoletniej dziewczyny. O�wietla� je bezpo�rednio z g�ry pojedynczy szereg bia�oniebieskich jarzeni�wek. Niesamowito�� scenerii pot�gowa� ss�cy odg�os wody �ciekaj�cej do odp�ywu u podstawy sto�u.
Laurie poczu�a wyra�n� ochot�, aby si� odwr�ci� i wyj��, lecz st�umi�a to uczucie. Zamiast tego podesz�a w kierunku grupy. Znaj�c dobrze wszystkich, rozpozna�a ka�dego mimo ochronnych ubior�w, w sk�ad kt�rych wchodzi�y obok masek tak�e i gogle. Szef sta� po drugiej stronie sto�u, naprzeciwko niej. By� to kr�py, niski m�czyzna o grubych rysach i bulwiastym nosie.
- Do diab�a, Paul! - warkn��. - Czy po raz pierwszy robisz sekcj� szyi? Mam zapowiedzian� konferencj� prasow�, a ty grzebiesz si� tu jak student pierwszego roku. Daj mi ten skalpel! � Bingham wyrwa� Plodgettowi instrument z r�ki i pochyli� si� nad cia�em. Ostrze z nierdzewnej stali b�ysn�o odbitym �wiat�em.
Laurie podesz�a do sto�u po prawej stronie Paula. Wyczuwaj�c jej obecno��, odwr�ci� g�ow� i na moment ich oczy si� spotka�y. Dostrzeg�a, �e by� ju� mocno zdenerwowany. Stara�a si� wesprze� go wzrokiem, ale on odwr�ci� g�ow�. Przenios�a spojrzenie na laboranta, kt�ry unika� patrzenia w jej stron�. Atmosfera by�a wybuchowa.
Spu�ci�a oczy, aby zobaczy�, co robi szef. Szyja denatki zosta�a otwarta nieco przestarza�ym ci�ciem od brody do szczytu mostka. Oddzielona i odsuni�ta na bok sk�ra przypomina�a dekolt bluzki z wysokim ko�nierzykiem. Lekarz by� w trakcie oddzielania mi�ni od chrz�stki tarczowej i ko�ci gnykowej. Laurie mog�a dostrzec �lady przed�miertnego urazu w postaci krwotoku do tkanek.
- Wci�� nie rozumiem jednego - warkn�� Bingham bez odrywania si� od pracy. - Dlaczego nie zabezpieczono r�k? Czy m�g�by�, prosz�, mi to powiedzie�?
Oczy Laurie i Paula zn�w si� spotka�y. Wiedzia�a od razu, �e nie ma �adnego wyt�umaczenia. Chcia�a mu jako� pom�c, ale nie widzia�a takiej mo�liwo�ci. Podzielaj�c zak�opotanie kolegi, odsun�a si� od sto�u. Mimo, �e zada�a sobie trud przebrania si�, aby m�c popatrze�, wysz�a z sali sekcyjnej. Napi�cie by�o tam zbyt wielkie. Nie chcia�a pogarsza� sytuacji Paula stwarzaj�c szefowi wi�ksze audytorium.
Po zdj�ciu wierzchniej warstwy odzie�y ochronnej i powrocie na g�r� Laurie zasiad�a za biurkiem i wzi�a si� do pracy. Najpierw musia�a uzupe�ni� to, co si� da�o, w sprawie trzech sekcji wykonanych przez siebie w niedziel�. Pierwszym przypadkiem by� ten dwunastoletni ch�opiec. W drugim mia�a do czynienia z ewidentnym przedawkowaniem heroiny, lecz zrekapitulowa�a fakty. Przy ofierze znaleziono akcesoria u�ywane przez narkoman�w. Wiadomo by�o, �e cz�owiek ten si� do nich zalicza� i u�ywa� heroiny, a podczas sekcji zauwa�ono na jego przedramionach liczne stare i nowe �lady wstrzykni�� do�ylnych. Na prawym ramieniu mia� wytatuowane: �Urodzony, aby przegra�. Wewn�trznie mia� typowe oznaki �mierci z niedotlenienia wraz z pienistym obrz�kiem p�uc. Mimo �e nie by�o jeszcze wynik�w bada� laboratoryjnych, Laurie nie mia�a w�tpliwo�ci, �e przyczyn� �mierci by�o przedawkowanie narkotyku oraz �e �mier� by�a przypadkowa.
Trzecia sprawa nie by�a bynajmniej tak prosta. Dwudziestoczteroletnia stewardesa zosta�a znaleziona przez sw� wsp�lokatork� na pod�odze przed �azienk�. By�a dot�d zdrowa i poprzedniego dnia wr�ci�a z rejsu do Los Angeles. Nie za�ywa�a narkotyk�w, a przynajmniej nikt o tym nie wiedzia�.
W trakcie sekcji Laurie nie wykry�a niczego. Wszystko wygl�da�o zupe�nie normalnie. Zaintrygowana tym przypadkiem zleci�a personelowi dochodzeniowemu znalezienie ginekologa zmar�ej. Rozmawia�a z nim i zapewni�, �e pacjentka by�a ca�kowicie zdrowa. Widzia� si� z ni� zaledwie przed paroma miesi�cami.
Poniewa� mia�a niedawno do czynienia z podobnym przypadkiem, Laurie poleci�a pracownikowi dochodzeniowemu dostarczenie jej wszystkich aparat�w elektrycznych z �azienki zmar�ej. Na jej biurku sta�o tekturowe pud�o z notatk� informuj�c�, �e poza jego zawarto�ci� nie znaleziono niczego innego.
Paznokciem przerwa�a ta�m�, kt�r� zaklejono pud�o, odchyli�a klapy i zajrza�a do �rodka. By�y tam elektryczna lok�wka i suszarka do w�os�w. Wyci�gn�a je obie i po�o�y�a na biurku. Z dolnej prawej szuflady wyj�a przyrz�d pomiarowy zwany omomierzem.
Badaj�c najpierw suszark�, sprawdzi�a op�r elektryczny pomi�dzy bolcami wtyczki a sam� suszark�. W obu wypadkach pomiar wykaza� niesko�czon� liczb� om�w, czyli brak mo�liwo�ci przep�ywu pr�du. Podejrzewaj�c, �e mo�e zn�w zmierza w z�ym kierunku, sprawdzi�a lok�wk�. Tym razem, ku jej zdziwieniu, rezultat by� pozytywny. Pomi�dzy jednym z bolc�w a obudow� lok�wki omomierz wykaza� zero om�w, czyli mo�liwo�� swobodnego przep�ywu pr�du.
Za pomoc� prostych narz�dzi ze swego biurka, takich jak �rubokr�t i szczypce, rozkr�ci�a lok�wk� i natychmiast znalaz�a odchylony drucik dotykaj�cy obudowy. By�o teraz dla niej jasne, �e biedna stewardesa pad�a ofiar� pora�enia pr�dem o niskim napi�ciu. Jak to cz�sto bywa, ofiara zosta�a pora�ona, lecz przed wyst�pieniem �miertelnej arytmii serca zd��y�a od�o�y� lok�wk� i wyj�� z �azienki. Przyczyn� �mierci by�o pora�enie pr�dem, a sama �mier� by�a przypadkowa.
Po dokonaniu �autopsji� lok�wki Laurie wyj�a aparat fotograficzny i u�o�y�a poszczeg�lne cz�ci w spos�b uwidaczniaj�cy wadliwe po��czenie. Patrz�c przez wizjer, by�a zadowolona. Nie mog�a powstrzyma� u�mieszku, u�wiadamiaj�c sobie, jak inna by�a jej praca od tego, co wyobra�ali sobie ludzie. Nie tylko wyja�ni�a zagadk� przedwczesnej �mierci tej biednej kobiety, lecz by� mo�e uratowa�a inn� osob� przed takim samym losem.
Zanim jednak zd��y�a zrobi� zdj�cie lok�wki, zadzwoni� telefon. By�a tak skoncentrowana, �e na ten d�wi�k omal nie podskoczy�a, i podnios�a s�uchawk� z ledwie maskowan� irytacj�. Telefonistka pyta�a, czy mog�aby porozmawia� z lekarzem dzwoni�cym z Manhattan General Hospital. Doda�a, �e chcia� rozmawia� z szefem.
- Dlaczego wi�c ��czy go pani ze mn�? - zapyta�a Laurie.
- Szef jest zaj�ty w sali sekcyjnej, a nie mog� znale�� doktora Washingtona. Kto� powiedzia�, �e rozmawia z dziennikarzami. Zacz�am wi�c wydzwania� do innych lekarzy i pani odpowiedzia�a pierwsza.
- Niech pani ��czy - rzek�a z rezygnacj� Laurie. Osun�a si� z powrotem na fotel. By�a pewna, �e rozmowa b�dzie kr�tka. Je�li kto� chcia� rozmawia� z szefem, to z pewno�ci� nie zadowoli go rozmowa z osob� najni�sz� w hierarchii.
Po uzyskaniu po��czenia Laurie przedstawi�a si� i podkre�li�a, �e nie jest szefem, lecz jednym z lekarzy s�dowych.
- M�wi doktor Murray - us�ysza�a. - Jestem starszym lekarzem rezyduj�cym. Chcia�bym porozmawia� z kim� na temat przypadku przedawkowania i zatrucia narkotykiem. Denata przywieziono dzi� rano ju� nie�ywego.
- Czego chcia�by si� pan dowiedzie�? - zapyta�a Laurie. Zgony spowodowane narkotykami by�y w biurze lekarza s�dowego zjawiskiem codziennym. Jej uwaga przesun�a si� cz�ciowo zn�w na lok�wk�. Mia�a lepszy pomys� na zdj�cie.
- Zmar�y nazywa� si� Duncan Andrews - relacjonowa� lekarz. - Bia�y, trzydzie�ci pi�� lat. Zosta� przewieziony do szpitala w stanie zatrzymania kr��enia i oddychania, podczas gdy temperatura w g��bi cia�a wynosi�a 41,8�C.
- Uhm... - mrukn�a ze spokojem Laurie. Trzymaj�c s�uchawk� wci�ni�t� mi�dzy ramieniem i uchem przestawia�a cz�ci lok�wki.
- Nie by�o wyra�nych oznak zawa�u - kontynuowa� doktor Murray - wi�c zrobili�my EEG. By�o p�askie. Badanie laboratoryjne surowicy wykaza�o obecno�� kokainy w st�enia dwudziestu mikrogram�w na mililitr.
- Co� takiego! - wykrzykn�a zdumiona Laurie. - To piekielnie du�o! Jak� drog� zosta�a wprowadzona, doustnie? Czy by� to jeden z tych �mu��w� usi�uj�cych przemyci� kokain� w po�kni�tych prezerwatywach?
- Bynajmniej. Ten facet to jakie� cudowne dziecko z Wall Street. I to nie by�o doustnie, ale do�ylnie.
Laurie z trudem prze�kn�a, staraj�c si� nie wzbudza� dawnych, nie chcianych wspomnie�. Nagle wysch�o jej w gardle.
- Czy w gr� wchodzi�a tak�e heroina? - spyta�a. W latach sze��dziesi�tych popularno�� zdoby�a mieszanka heroiny i kokainy zwana �szybk� kul��.
- �adnej heroiny - odrzek� doktor Murray. - Tylko kokaina, ale oczywi�cie ko�ska dawka. Je�li mia� temperatur� 41,8 stopnia w chwili mierzenia, to B�g jeden wie, jaka by�a wcze�niej.
- No c�, wygl�da to dosy� prosto - stwierdzi�a Laurie. - Na czym polega problem? Je�li zastanawia si� pan, czy jest to przypadek dla lekarza s�dowego, to mog� panu powiedzie�, �e tak.
- Teraz wiemy, �e jest to taki przypadek. Nie o to chodzi. Sprawa jest bardziej skomplikowana. Faceta znalaz�a jego dziewczyna, kt�ra przyjecha�a z cia�em. Ale potem zjawi�a si� tak�e jego rodzina. A musz� pani powiedzie�, �e ta rodzina ma dobre koneksje, rozumie pani. W ka�dym razie piel�gniarki znalaz�y w portfelu Duncana Andrewsa kart� dawcy narz�du i zawiadomi�y koordynatora dawc�w. Nie wiedz�c, �e jest to sprawa dla lekarza s�dowego, koordynator zapyta� rodzin� o zgod� na pobranie rog�wek, poniewa� poza ko�ci� by�a to jedyna tkanka nadaj�ca si� jeszcze do wykorzystania. Rozumie pani, �e nie zwracamy zbytniej uwagi na karty dawc�w organ�w, je�li nie ma zgody rodziny. Ale ta rodzina wyrazi�a zgod�. Powiedzia�a nam, �e stanowczo pragnie spe�ni� wol� zmar�ego. Osobi�cie uwa�am, �e ma to jaki� zwi�zek z ich pragnieniem uwierzenia, �e syn zmar� z przyczyn naturalnych. Ale tak czy inaczej chcieli�my porozumie� si� z wami dla zasady, zanim podejmiemy jakie� dzia�ania.
- Rodzina rzeczywi�cie si� zgodzi�a? - zapyta�a Laurie.
- Jak m�wi�, byli bardzo zdecydowani - odpar� doktor Murray. - Dziewczyna twierdzi, �e kilkakrotnie rozmawia�a ze zmar�ym na temat problemu braku narz�d�w do transplantacji i w odpowiedzi na ubieg�oroczny apel w telewizji razem udali si� do Banku Organ�w na Manhattanie, aby zapisa� si� jako potencjalni dawcy.
- Pan Duncan Andrews musia� zaaplikowa� sobie niez�� dawk� kokainy. Czy zostawi� jaki� list m�wi�cy o samob�jstwie?
- Nie. Nie by� tak�e w depresji, przynajmniej dziewczyna tak twierdzi.
- Wygl�da to na do�� niezwyk�� sytuacj� - zauwa�y�a Laurie. - Osobi�cie nie s�dz�, aby zastosowanie si� do �yczenia rodziny mia�o wp�yw na wynik sekcji. Ale nie jestem upowa�niona do decydowania o tak zasadniczej sprawie. Mog� tylko dowiedzie� si� u kierownictwa i niezw�ocznie pana powiadomi�.
- By�bym wdzi�czny - powiedzia� doktor Murray. � Je�li mamy co� robi�, to lepiej wcze�niej ni� p�niej.
Laurie odwiesi�a s�uchawk�, z pewn� niech�ci� odwr�ci�a si� od rozmontowanej lok�wki i wr�ci�a do kostnicy. Bez wk�adania na siebie zwyk�ej odzie�y ochronnej wsun�a g�ow� przez uchylone drzwi. Natychmiast spostrzeg�a, �e Binghama ju� nie by�o.
- Szef zostawi� ci�, �eby� sam doko�czy�? - zawo�a�a do Paula.
Plodgett odwr�ci� si� w jej kierunku.
- Dzi�ki ci, Bo�e, za drobne przys�ugi - powiedzia� g�osem lekko przyt�umionym przez mask�. - Na szcz�cie musia� pojecha� na g�r� na t� zapowiedzian� przez siebie konferencj� prasow�. Przypuszczam, �e s�dzi, i� jestem w stanie zaszy� cia�o.
- Daj spok�j, Paul - rzuci�a Laurie, pragn�c podnie�� go na duchu. - Pami�taj, �e przy stole sekcyjnym Bingham traktuje ka�dego jak nieudacznika.
- Postaram si� pami�ta� - odpar� Paul bez przekonania.
Laurie cofn�a g�ow� i drzwi si� zamkn�y. Skierowa�a si� do schod�w po drugiej stronie kostnicy. Nie warto by�o czeka� na wind�, aby dosta� si� pi�tro wy�ej.
Korytarz na pierwszym pi�trze zat�oczony by� przez dziennikarzy i uda�o si� jej dotrze� jedynie do podw�jnych drzwi sali konferencyjnej. Nad g�owami reporter�w wida� by�o �ysin� Binghama, od kt�rej odbija�o si� jaskrawe �wiat�o w��czone dla kamer telewizyjnych. Odpowiada� na pytania z sali i obficie si� poci�. Laurie natychmiast zorientowa�a si�, �e w �aden spos�b nie b�dzie mog�a om�wi� z nim problemu doktora Murraya.
Stoj�c na palcach zacz�a szuka� wzrokiem w�r�d st�oczonych ludzi Calvina Washingtona, zast�pcy g��wnego lekarza s�dowego. Jako dwumetrowy, wa��cy sto dwana�cie kilogram�w Murzyn by� zwykle �atwy do zauwa�enia w t�umie. W ko�cu dostrzeg�a go stoj�cego blisko drzwi prowadz�cych z sali konferencyjnej do biura szefa.
Przesz�a przez g��wn� cz�� recepcji oraz biuro szefa i dotar�a do Calvina. B�d�c tu� przy nim zawaha�a si�. Doktor Washington mia� wybuchowe usposobienie. Jego postura i nastroje sprawia�y, �e wi�kszo�� ludzi, nie wy��czaj�c jej, czu�a si� w jego obecno�ci troch� zastraszona.
Laurie zebra�a si� jednak na odwag� i dotkn�a jego ramienia. Natychmiast gwa�townie si� odwr�ci� i ogarn�� j� spojrzeniem swych ciemnych oczu. Nie by� zadowolony, to dawa�o si� zauwa�y�.
- O co chodzi? - zapyta� zduszonym szeptem.
- Czy mog� z panem chwilk� porozmawia�? - spyta�a. - Jest to sprawa zasadnicza dotycz�ca przypadku w Manhattan General.
Zerkaj�c na swego spoconego szefa, Calvin ruszy� do wyj�cia. Przeszed� obok Laurie i zamkn�� drzwi od sali konferencyjnej. Pokr�ci� z niezadowoleniem g�ow�.
- To drugie �morderstwo w�r�d z�otej m�odzie�y� ju� teraz zaczyna wygl�da� paskudnie. O Bo�e, jak ja nienawidz� dziennikarzy! Nie chodzi im o prawd�, jakakolwiek by ona by�a. Nie s� niczym innym ni� sfor� ps�w goni�cych za sensacyjnymi plotkami, a biedny Harold stara si� wyt�umaczy�, dlaczego r�ce nie zosta�y zabezpieczone na miejscu zbrodni. Co za cyrk!
- A dlaczego nie zosta�y zabezpieczone? - spyta�a Laurie.
- Dlatego, �e lekarz dy�urny o tym nie pomy�la� - odpowiedzia� zdegustowany Washington. - A gdy dojecha� tam Plodgett, cia�o by�o ju� w karetce.
- Jak lekarz dy�urny m�g� pozwoli� na ruszenie cia�a przed przybyciem Paula?
- A sk�d ja mam wiedzie�?! - wybuchn�� doktor. - Ca�y ten przypadek jest skopany. Jedna obsuwa po drugiej.
Laurie poczu�a si� nieswojo.
- Niech�tnie o tym m�wi�, ale na dole zauwa�y�am inny potencjalny problem.
- Co takiego? - spyta� Calvin.
- Wydaje mi si�, �e ubranie ofiary le�a�o w worku plastikowym na jednym ze stolik�w.
- Do diab�a! - wykrzykn�� Washington. Podszed� do telefonu Binghama i wcisn�� po��czenie z �jam��. Gdy tylko us�ysza� jaki� g�os, krzykn��, �e kto� sam znajdzie si� na stole sekcyjnym, je�li ubranie ofiary �mordu w�r�d z�otej m�odzie�y� pozostanie w plastikowym worku.
Nie czekaj�c na odpowied�, trzasn�� s�uchawk� w wide�ki. Nast�pnie spojrza� z�ym wzrokiem na Laurie, jak gdyby pos�aniec by� winny z�ej wiadomo�ci.
- Nie wyobra�am sobie, aby jaki� grzyb m�g� tak szybko zniszczy� ewentualne dowody - powiedzia�a.
- Nie o to chodzi - warkn�� Calvin. - Nie jeste�my gdzie� na g�uchej prowincji. Nie mo�na tolerowa� podobnych wpadek, zw�aszcza przy takim rozg�osie. Wygl�da na to, �e ca�a ta sprawa jest pechowa. Ale co to za problem w Manhattan General?
W spos�b mo�liwie zwi�z�y Laurie opowiedzia�a Washingtonowi o przypadku Duncana Andrewsa i o pro�bie lekarza zajmuj�cego si� spraw�. Podkre�li�a, �e rodzina pragnie, aby �yczenie zmar�ego zostania dawc� zosta�o spe�nione.
- Gdyby�my w tym stanie mi�li przyzwoit� ustaw� o lekarzach s�dowych, sprawa ta w og�le by nie istnia�a - burkn�� Calvin. - My�l�, �e powinni�my zastosowa� si� do �yczenia rodziny. Prosz� powiedzie� lekarzowi, �e mo�e wzi�� oczy, lecz najpierw powinien je sfotografowa�. Powinien tak�e pobra� pr�bki cia�a szklistego z g��bi oka do bada� toksykologicznych.
- Zaraz dam mu zna� - powiedzia�a Laurie. - Dzi�kuj�.
Washington