11931

Szczegóły
Tytuł 11931
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

11931 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 11931 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

11931 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Kiry� Bu�yczow Bia�a �mier� Sza�as W pi�tek wymy�li� aforyzm. Le�a� sobie na piasku i wymy�li� taki aforyzm: �Cz�owiek nie mo�e zrobi� tego, czego zrobi� nie mo�e�. Nie podoba� mu si� ten aforyzm. Zmierzcha�o. Le�a� na piasku i wyobra�a� sobie, �e si� opala. Z nieba leje si� �ar. Mru�y� oczy i odgania� chmary drobnych muszek, zas�aniaj�cych s�o�ce. Mo�na by�oby odsun�� przy�bic�, ale wtedy zaczynaj� si� md�o�ci i muszki w�a�� do skafandra. Zamkn�� oczy i stara� si� us�ysze� stuk pi�ki i g�osy k�pi�cych si�. Nie by�o g�os�w � muszki wirowa�y bezd�wi�cznie, a pla�owicze zostali na Ziemi. Cisza przeszkadza�a my�le�. Przewr�ci� si� na brzuch. Piasek by� szary, male�kie muszelki podobne do pasiastych groszk�w rozpada�y si� w palcach na proch. Dotar� ju� do niego cie� �Kompasu�. Cie� by� d�ugi i r�s� z ka�d� minut�. Pora by�a wraca� na statek i zaj�� si� czymkolwiek. Mo�na wystrzeli� sond� i obserwowa�, jak zamienia si� w bia�y punkcik i dr�y w powietrzu. Mo�na ugotowa� kolacj�. Albo zje�� j� na zimno. Zabra� si� do przeszukania trzeciego przedzia�u. Powinny w nim by� lekarstwa i urz�dzenia, a tak naprawd� � pi�trzy�o si� w nim pot�uczone szk�o, py�, strz�pki metalu. Lekarz pok�adowy wie, �e w trzecim przedziale nie mo�e by� cz�ci do radiostacji. Paw�ysz wie o tym, ale mimo to b�dzie jak archeolog grzeba� w �mieciach, dop�ki nie przekona si� o bezsensie tych poszukiwa�. Przygn�bia�o go poczucie w�asnej bezsilno�ci. Wystarczy�o ono, aby wywo�a� j�trz�c� wrogo�� do szarego brzegu i zwa��w poskr�canego �elastwa, kt�re z przyzwyczajenia nazywa� �Kompasem�. Dziwna maszkara wylecia�a z kolczastych zaro�li, kt�re wpe�za�y a� na pla��. Usiad�a w cieniu statku. By�a wielko�ci psa, ale niezbyt masywna. Cia�o jej sk�ada�o si� z wielu segment�w. Wpatrywa�a si� uporczywie w Paw�ysza wypuk�ymi owadzimi oczami. Muszki wirowa�y i migota�y nad ni�. W ko�cu maszkara zdecydowa�a si�, podskoczy�a i zacz�a t�uc o bok statku, zupe�nie jak mucha o okienn� szyb�. Paw�ysz podni�s� si�, strzepn�� z kolan piasek z muszelkami i powl�k� si� do w�azu. Cztery dni temu otwiera� go ponad godzin� i my�la�, �e mu si� to nigdy nie uda. Wydawa�o si� wtedy, �e otwarty w�az to ratunek. A w rzeczywisto�ci niczego to nie zmienia�o. Maszkara stukn�a o he�m. Op�dzaj�c si� z�ama� j� w p�. Muszki natychmiast obsiad�y resztki. Zamkn�� luk i podpar� go od wewn�trz stalowym pr�tem. Muszki ba�y si� ciemno�ci i nie wpada�y do �rodka, ale z nastaniem nocy m�g� zjawi� si� jaki� gro�niejszy go��. Statek by� rozbity. To nigdy nie powinno si� zdarzy�. Je�eli ju� trafi si� nieszcz�cie, powinien wybuchn��, znikn�� bez �ladu. Ale statek rozbity jak samoch�d o drzewo � w tym jest co� upokarzaj�cego. Wiatr od morza zachybota� ruin� i w zdemolowanym wn�trzu co� zacz�o skrzypie� i poj�kiwa�. Nie by�o energii. Nie by�o ��czno�ci. Gdyby kapitan lub kt�ry� z mechanik�w prze�y�, to mo�e by co� wymy�lili. Cho� to te� w�tpliwe. Lekarz pok�adowy Paw�ysz jak na razie wymy�li� niczego nie potrafi�. �eby si� nie rozklei�, puszcza� sondy, metodycznie przeszukiwa� �adownie, doprowadzi� do porz�dku mostek, kontynuowa� dziennik pok�adowy i napisa� list do �nie�yny. Kopert� z adresem zwrotnym �Planeta Posterunek� wrzuci� do tego, co pozosta�o po zsypie na �mieci. Mia� jeszcze jedno zaj�cie. Najwa�niejsze. Wanny anabiotyczne. Mia�y one automatyczny uk�ad zasilaj�cy. Temperatura utrzymywa�a si� w granicach normy. To potrwa jeszcze, jak obliczy�, przez dwa miesi�ce. Przy najoszcz�dniejszym zu�yciu energii. Potem koniec. Stanie si� ostatnim cz�owiekiem na tej planecie. Potem te� umrze, je�eli nie zdo�a si� przystosowa� do miejscowego powietrza. A je�eli to mu si� uda? To mo�e nawet do�yje s�dziwego wieku. Wyobrazi� sobie, jak b�dzie wygl�da� jako staruszek w porwanym, wymi�tym skafandrze. Wychodzi sobie na schodki przed zapadni�ty w bury piasek statek i karmi z r�ki wielosegmentowe maszkary. Maszkary popychaj� si�, k��bi� i patrz� na niego wzrokiem surowym i uwa�nym. Staruszek wraca potem do czy�ciutkiej, acz rozpadaj�cej si� kabiny, przystrojonej suchymi ga��zkami, i przez �zy ogl�da po��k�� fotografi� �nie�yny. Nie zestarza�a si�. Ci�gle ta sama, wsparta o pie� brzozy, patrzy na staruszka b��kitnymi oczami. Mo�na zdecydowa� si� jeszcze na nast�puj�cy krok: od��czy� wanny anabiotyczne. Dla �pi�cych przej�cie w�skiej k�adki mi�dzy �yciem a �mierci� by�oby niezauwa�alne. Energi� uk�adu zasilaj�cego mo�na by wykorzysta� w jednym z przedzia��w statku i prze�y� bezpiecznie kilka lat. My�l�c o tym czu� si� jeszcze paskudniej. Zajrza� do komory reanimacyjnej; �ci�lej � do dawnej komory reanimacyjnej. Zagl�da� tu codziennie. Liczy� na cud. Za drzwiami trafia� na wci�� t� sam� beznadziejn� pl�tanin� kabli i po�amane przyrz�dy. I jak d�ugo by si� im przygl�da�, �aden przew�d nie wr�ci na swoje miejsce. Nie, obudzi� za�ogi rezerwowej Paw�ysz nie da rady. Ale w ko�cu jeszcze �yli. Nie by� sam. Zostawa�a mu jeszcze troska o �yj�cych. Przedzia� anabiotyczny ukryty by� w centrum statku, ubezpieczony amortyzatorami, dzi�ki czemu prawie nie ucierpia�; Temperatura by�a tu wyra�nie ni�sza ni� w korytarzu. Pod matowymi pokrywami wanien majaczy�y ludzkie postacie. � R�nie to bywa � oznajmi� termometrowi Paw�ysz. � Dzisiaj wpadli�my tu my. Jutro kto inny. We�mie i tu wpadnie. Wiedzia�, �e nikt tu nie wpadnie. Nie by�o po co. Kiedy�, wiele lat temu, by�a na planecie grupa zwiadu kosmicznego. Sp�dzi�a tu dwa miesi�ce. Albo dwa tygodnie. Sporz�dzi�a mapy, pobra�a pr�bki miejscowej fauny i flory, ustali�a, �e dzie� tutejszy ma d�ugo�� czterech dni ziemskich, a noc czterech ziemskich nocy. Ustali�a te�, �e p�ki co planeta nie jest ludziom do niczego potrzebna. I wr�ci�a na Ziemi�. A mo�e nawet nie by�o i tej grupy? Przylecia� automatyczny zwiadowca, pokr��y�. Stukn�� palcem w pokryw� wanny, jakby chcia� obudzi� �pi�cego pod ni� Gleba Bauera, u�miechn�� si� i wyszed�. Wed�ug jego oblicze� tutejsze s�o�ce powinno ju� opu�ci� si� nad samo morze. Moment ten m�g�by by� interesuj�cy dla przysz�ych badaczy. Przed kolacj� nale�a�o wi�c wybra� si� na pla�� i sfilmowa� zach�d s�o�ca. Poza wszystkim, to powinno by� pi�kne. To by�o pi�kne. S�o�ce przesuwa�o si� po stycznej do jaskrawozielonej linii horyzontu. By�o pasiaste � po liliowych kreskach przebiega�y, eksploduj�c, bia�e iskierki. Niebo wok� s�o�ca opa�owe, dalej stawa�o si� g��boko szmaragdow� p�aszczyzn�. Za plecami sta�a ju� czarnozielona noc, a szare ob�oki, kt�re zatrzyma�y si� gdzie� na l�dzie, szybko powraca�y nad morze, zas�aniaj�c jasno �wiec�ce gwiazdy. Zaro�la na diunach zamieni�y si� w czarn� bry��, z kt�rej wn�trza rozlega�y si� posykiwania, trzaski i mamrotania na tyle gro�ne, �e zdecydowa� si� nie odchodzi� od statku. Filmowa� zach�d s�o�ca amatorsk� kamer� r�czn� � jedyn�, jaka ocala�a na pok�adzie � a za plecami s�ysza� dziwne szmery. Chcia�, �eby ta�ma sko�czy�a si� jak najszybciej, �eby jak najszybciej s�o�ce rozla�o si� w pomara�czow� plam� i uton�o w morzu. Ale ta�ma nie ko�czy�a si�, zosta�o jej jeszcze na jakie� pi�� minut, a i s�o�ce nie spieszy�o si� do odej�cia w noc. Chmura muszek znikn�a. I to by�o dziwne. Przez cztery dni przywyk� do jej pracowitej, acz nieszkodliwej obecno�ci. Noc grozi�a czym� nowym, nieznanym, najprawdopodobniej z�ym. Planeta by�a jeszcze m�oda i na pewno stanowi�a teren bezlitosnej walki o byt. Prawdopodobnie pokonanych nie zmienia si� tu w niewolnik�w, nie pr�buje resocjalizowa�, ale po prostu z�era. W ko�cu s�o�ce, pogr��ywszy si� do po�owy w wodzie, pop�yn�o na prawo, tam gdzie wzd�u� horyzontu ci�gn�o si� czarne pasemko wybrze�a. Tworzy�o zatok�, w kt�rej g��bin� wpad� �Kompas�. � W porz�siu! � powiedzia� sobie Paw�ysz. � Sko�czymy film i zaczniemy pierwsze polarne zimowanie. Cztery doby kompletnej nocy. Nie m�g� zmusi� si� do czekania, a� s�o�ce zniknie za horyzontem. Palec sam nacisn�� guzik �Stop�, nogi same nios�y go do w�azu � najpewniejszego schroniska. I wtedy zobaczy� ognik. Ognik zab�ysn�� na samym ko�cu cypla � czarnego paska na horyzoncie, w pobli�u kt�rego toczy�o si� do wody s�o�ce. Pomy�la�, �e to promie� s�o�ca odbi� si� od ska�y czy od fali. Albo zawodzi go zm�czony wzrok. Po dwudziestu sekundach ognik rozb�ysn�� na nowo, w tym samym miejscu. Wi�cej rozb�ysk�w Paw�ysz nie widzia� � s�o�ce stan�o nad cyplem, jego pomara�czowe promienie zalewa�y oczy, o�lepia�y. Nie m�g� d�u�ej czeka�. Wdrapa� si� do wn�trza statku i, nie zdejmuj�c he�mu i skafandra, pobieg� na mostek. W ciemno�ci fosforyzowa� martwy ekran teleoka. Kierowa� na� kamer�, rzutuj�c zarejestrowany obraz. By� mo�e kamera zauwa�y�a ognik szybciej ni� Paw�ysz. Na ekranie s�o�ce przesuwa�o si� wzd�u� zielonej wody, siej�c ob��dnie jaskrawe kolory, znowu przebiega�y po nim liliowe pasy i wybucha�y bia�e iskierki. Oko kamery pod��a�o za s�o�cem. Paw�yszowi ze zm�czenia dr�a�y r�ce i dlatego szmaragdowe morze lekko dygota�o na zaimprowizowanym ekranie. � Uwaga! � ostrzeg� sam siebie. Z prawej strony kadru ukaza� si� koniec przyl�dka. I w tym w�a�nie punkcie zab�ysn�� p�omyk. Ekran zgas�. Zapanowa�a ciemno��. Tylko przed oczami lata�y czerwone i zielone plamy. Po omacku przewin�� film. Wr�ci� do tego kadru, gdzie b�yska� ogieniek. S�o�ce zastyg�o na ekranie. Zastyg� i p�omyk � bia�a plamka z prawej strony ekranu. To by�o niewiarygodne. To nie mog�o si� zdarzy�! Ogieniek powinien si� okaza� optycznym z�udzeniem, halucynacj�. Paw�ysz tak bardzo czeka� na co�, co mog�oby mu wr�ci� nadziej�! Umys� chcia� uchwyci� si� czegokolwiek, cho�by mira�u. Ale p�omyk nie by� mira�em. Kamera te� go zobaczy�a. � A w�a�ciwie dlaczego nie? � zapyta�. Nie otrzyma� �adnej odpowiedzi. � Po co ja tu stercz�? S�o�ce schowa�o si�. Nie przeszkadza patrze� na cypel. A mo�e �wiate�ko znikn�o? Pomy�la�, �e je�eli gdzie� niedaleko s� jakie� rozumne istoty, rozumne na tyle, �e posiadaj� silne �r�d�o �wiat�a, to oszcz�dzanie akumulator�w awaryjnych jest bez sensu. Na o�lep odszuka� guzik, w��czy� na ca�� moc o�wietlenie i statek o�y�. Zrobi�o si� cieplej, �ciany oddali�y si� od siebie, podst�pne przedmioty � kawa�ki po�amanych rur, pl�tanina przewod�w, ostre kraw�dzie rozdartego poszycia � nie przeszkadza�y teraz biec przez korytarz do w�azu, kt�ry te� przesta� by� czym� wrogim i strasznym. Opar� si� r�kami o brzeg luku, wysun�� po pas na zewn�trz i liczy� patrz�c na malinow� plam� na horyzoncie: raz... dwa... trzy... pi��! B�ysk! B�ysk trwa� sekund�, zgas� i Paw�ysz zd��y� ulokowa� si� wygodnie na brzegu w�azu, spu�ci� w d� nogi w ci�kich buciorach, nim �wiate�ko zn�w si� pojawi�o. Mia�o przyjemny kolor. Jaki? Nadzwyczaj przyjemny bia�y kolor. A mo�e ��ty? Kiedy s�o�ce ca�kowicie zasz�o, ogieniek przesta� miga�. �wieci� teraz r�wno, jakby kto�, d�ugo bawi�cy si� wy��cznikiem, uwierzy� wreszcie w przyj�cie nocy, w��czy� �wiat�o, siad� za st�, aby zje�� kolacj�. I czeka� na go�ci... Z ciemno�ci rzuci�o si� na Paw�ysza co� �ywego. Nie zd��y� podci�gn�� n�g i skry� si� we wn�trzu statku, wyci�gn�� jedynie przed siebie r�ce. �Co�� okaza�o si� znan� mu ju� maszkar�. Oplata�a suchymi n�kami wyci�gni�t� r�k� i owadzie oczy b�ysn�y wyrzutem, gdy odbi�o si� w nich �wiat�o z w�azu. Strz�sn�� maszkar� tak jak strz�sa si� paj�ka. Upad�a na piasek. Zawr�t g�owy. I dopiero wtedy cz�owiek zrozumia�, �e zapomnia� opu�ci� przy�bic� i oddycha� powietrzem planety. U�wiadomienie sobie tego przyprawi�o go o md�o�ci. Zamkn�� luk i usiad� wprost na pod�odze. Opu�ci� przy�bic� i zwi�kszy� dawk� tlenu, �eby szybciej przyj�� do siebie. Teraz trzeba da� znak, my�la�. Trzeba wystrzeli� rakiet�, zapali� reflektor, Trzeba wzywa� pomocy. Ale rakiet nie by�o. A nawet je�eli gdzie� by�y, to poszukiwania mog� zaj�� B�g wie ile czasu. Reflektory rozbite. Jest latarka. Nawet dwie latarki ale bardzo s�abe. Latarki he�mowe. No c�, trzeba spr�bowa�. D�ugo sta� przy otwartym w�azie zakrywaj�c d�oni� latark� i ods�aniaj�c j�. Woln� r�k� ogania� si� od maszkar. �wiate�ko nie reagowa�o. �wieci�o nadal r�wno i jasno. W�a�ciciele �wiate�ka wyra�nie nie domy�lali si�, �e gdzie� tam komu� �le si� dzieje. Wywl�k� ze statku mas� przer�nych rupieci, kt�re nadawa�y si� do spalenia. Ale ognisko by�o ciemne � powietrze mia�o ma�� zawarto�� tlenu. Maszkary, kt�re przylecia�y zwabione p�omieniem, wpada�y we� i zw�gla�y si� sycz�c jak mokre drewno. Zu�y� ca�y zapas spirytusu i po dziesi�ciu minutach walki z maszkarami musia� zrezygnowa� ze swego pomys�u. Odszed� od w�azu i obserwowa� p�omyk. Patrzy� jak na jasne okienko w ba�niowym domku le�niczego, jak na ognisko my�liwych. A mo�e to blask ognia pod kuchni� ludo�ercy? � Dobra � powiedzia� maszkarom, k��bi�cym si� w malowniczych zwojach nad dogasaj�cymi resztkami szafek, ksi��ek i papier�w. � Id�. Dobrze jest podj�� decyzj�. Wykonanie jej wymaga�o dzia�a�, wielu i bardzo rozmaitych dzia�a�. Szybkich dzia�a�. Przypomina�o to w jaki� spos�b k�opoty, jakie ma ka�dy, kto decyduje si� wyjecha� na urlop; trzeba posprz�ta�, zostawi� pokarm rybkom, um�wi� si� z s�siadk�, �eby podlewa�a kwiatki, kupi� gdzie� stereofilmy, zadzwoni� do przyjaci�, pogania� za biletami. Po pierwsze uda� si� do komory anabiotycznej. Wyprawa do p�omyczka mog�a potrwa� ze trzy godziny i przez ten czas nic nie powinno zak��ci�, snu rezerwowej za�ogi. Je�eli co� si� z nimi stanie, ca�a wyprawa przyda si� psu na bud�. Od��czy� zasilanie wszystkich urz�dze� statku i przy��czy� do zasilacza komory anabiotycznej mocno ju� roz�adowane akumulatory awaryjne. Sprawdzi� temperatur� w wannach, przejrza� wszystkie przyrz�dy kontrolne. O ile si� orientowa�, komorze nic nie grozi�o. Nawet je�eli nie wr�ci przez miesi�c. Co prawda, jak si� cz�owiek wybiera na trzygodzinny spacer po pla�y, to wcale nie musi planowa� wszystkiego na miesi�c z g�ry, ale spacer zapowiada� si� troch� niecodziennie. Nie bez podstaw s�dzi�, �e b�dzie pierwszym cz�owiekiem, kt�ry wybra� si� noc� na spacer brzegiem zielonego morza. Nale�a�o si� wi�c zatroszczy� o siebie, zrobi� zapasy wody i jedzenia. A na ko�cu tak sprytnie zablokowa� uszkodzon� pokryw� w�azu, �eby nawet s�o� (gdyby przypadkiem trafi� si� tu jaki� s�o�) nie m�g� sobie z tym poradzi�. Za�atwiwszy to wszystko, wyszed� na zewn�trz i nieoczekiwanie poczu� g��boki smutek. Zmrok pokry� niego�cinny �wiat wszystkimi odcieniami czerni i szaro�ci, i jedyn� blisk� sercu rzecz� by� zgruchotany �Kompas�, sm�tnie poj�kuj�cy pod uderzeniami wiatru, samotny i bezsilny. � No, no, tylko si� nie rozklejaj! � przykaza� statkowi Paw�ysz i pog�aska� kad�ub, pokryty szramami termicznymi podczas awaryjnego l�dowania. � Nied�ugo wr�c�. Dojd� brzegiem do ognia i wracam. P�omyczek �wieci� r�wno. Paw�ysz po raz ostatni sprawdzi� przewody tlenowe. Tlenu powinno wystarczy� na sze�� godzin, w ostateczno�ci mo�na oddycha� powietrzem planety. Cho� to zaj�cie przykre i nader szkodliwe. Wyci�gn�� miotacz promieni, wycelowa� w nadbrze�n� ska�k� i nacisn�� spust. Ska�ka rozpad�a si� jak przeci�ta no�em. Po��wki rozjarzy�y si� jaskraw� purpur�. Koniec. Trzeba i��. Rozgrzeba� butem resztki ogniska i przeskoczy� przez nie. Zrobi� to celowo, nie przez g�upi� zachciank�. Chcia� po prostu sprawdzi�, czy dobrze przymocowa� ekwipunek. Najwygodniej by�o i�� skrajem pla�y. W tym miejscu fale, uderzaj�c o brzeg, ubi�y piasek tak, �e nogi si� w nim nie zapada�y. Latarka nie by�a na razie potrzebna. Widzia� wszystko, co powinien by� widzie�. Ci�gn�ce si� w niesko�czono�� pasemko piasku, ciemna woda z lewej, czarne zaro�la na wydmach z prawej. I tak a� do �wiate�ka. Przeszed� kilka krok�w, przystan��, odwr�ci� si� i popatrzy� na statek. Statek by� ogromny i strasznie samotny. Ogl�da� si� kilka razy � �Kompas� zmniejsza� si�, zlewa� z niebem i gdzie� pod koniec pierwszego kilometra Paw�ysz zrozumia�, jaki jest ma�y i bezbronny. Ogarn�� go strach, pragn�� biec do statku i skry� si� we w�azie. Pomy�la� nagle, �e zapomnia� czego� strasznie dla wyprawy wa�nego i czy chce, czy nie chce, musi wr�ci�. Ale kiedy wymy�la�, czego te� m�g� zapomnie�, odezwa� si� wstyd i poczucie obowi�zku. Nie wolno wraca�. Na wszelki wypadek wyobrazi� sobie, �e jest �on� Lota, kt�ra obr�ci si� w s�up soli, je�eli tylko spr�buje si� obejrze�. I do rana zli�� go ��dni krystalicznej soli mieszka�cy zaro�li. Postanowi� �piewa�. �piewa� okropnie. Zaro�lom �piew Paw�ysza wyra�nie nie przypad� do gustu, bo pod koniec drugiej zwrotki ucich�y. Piasek pod nogami monotonnie poskrzypywa�. Czasami fala dope�za�a do st�p w�drowca i ten skr�ca� nieco, omijaj�c pian�. Raz przerazi�a go ja�niej�ca na drodze plama. Zwolni� .kroku, namaca� r�k� miotacz promieni. Plama powi�ksza�a si� i zobaczy�, jak co� czarnego, wielo�apego wysuwa si� z niej, czaj�c si� do skoku. Ale mimo to szed�, trzymaj�c przed sob� miotacz. Szed� i czeka�, �eby plama zaatakowa� pierwsza. Plama okaza�a si� by� wielk� muszl�. A mo�e to by� pancerz jakiego� morskiego stworzenia? Kilka maszkar podpe�z�o do muszli i cienkimi �apkami zacz�o wyci�ga� resztki zawarto�ci. To w�a�nie maszkary wyda�y si� Paw�yszowi mackami zwierz�cia. � Psik, paskudy! � powiedzia� im, a one pos�usznie uciek�y w krzaki. Spod muszli wyskakiwa�y najrozmaitsze drobne stworzenia, zakopywa�y si� w piasek, ucieka�y do wody. W ciemno�ciach trudno by�o zauwa�y�, jak wygl�daj� i co w�a�ciwie robi�. Niekt�re znika�y w pianie, inne fosforyzowa�y i b�yszcz�cymi plamkami wirowa�y na piasku. Zdarzenie z muszl� uspokoi�o Paw�ysza. Wida� by�o wyra�nie, �e mieszka�cy krzak�w i morza mieli na g�owie wiele w�asnych spraw i nie zamierzali wcale rzuca� si� na cz�owieka. Od wyj�cia ze statku min�a ju� godzina i mia� za sob� co najmniej pi�� kilometr�w. W tej chwili niepokoi�o go najbardziej jedno: ogieniek nie przybli�a� si�. Czarny cypel by� wci�� tak samo odleg�y, piasek ci�gn�� si� dalej r�wn� wst�g�. Oczywi�cie nie mog�o to trwa� wiecznie. Chocia� �rednica Posterunku jest wi�ksza od �rednicy Ziemi, to jednak planeta jest okr�g�a i dostatecznie oddalone przedmioty musz� znikn�� za lini� horyzontu. I nagle zobaczy� rzek�. Najpierw us�ysza� szum, kt�ry zak��ci� monotonny �oskot przyboju. Potem zobaczy� sam� rzek�. Wpadaj�c do morza, dzieli�a si� na wiele odn�g. W tym miejscu brzeg, umocniony twardszym rzecznym piaskiem, tworzy� niewielki p�wysep. Mi�dzy odnogami i z obu stron delty ziemia pokryta by�a zielonymi plamami porost�w i traw�. Jakie� ro�liny w kszta�cie tr�jz�ba ros�y wprost w wodzie. Przeprawa przez rzek� na pierwszy rzut oka wydawa�a si� �atwa, ale kiedy par� metr�w od wody zapad� si� nagle po kostki w mia�ki piach, zrozumia�, �e rzeka mo�e kry� w sobie niezbyt przyjemne niespodzianki. Ju� nast�pny krok by� trudniejszy. Piasek osuwa� si�, z mlaskaniem wci�ga� nogi i stara� si� ich nie wypuszcza�. W ko�cu, pomy�la� Paw�ysz, nic mi takiego nie grozi. Jestem w skafandrze i nawet jak wpadn� po szyj�, to n�g na pewno nie przemocz�. I w tym momencie, straciwszy oparcie pod nogami, wpad� po pas w grz�ski mu�. Pr�ba wydostania si� z pu�apki sko�czy�a si� na tym, �e pogr��y� si� jeszcze o par� centymetr�w. Skafander by� mi�kki i piasek, kt�ry z�owi� Paw�ysza dusi� go, unieruchamia� ramiona. Przypomnia� sobie, �e my�liwi, kt�rzy wpadli w bagno, zawsze chwytaj� si� za jaki� pieniek. Albo cho�by za krzak. Pie�ka w pobli�u nie by�o, ale w odleg�o�ci jakich� trzech metr�w rzeczywi�cie r�s� krzak. Pomy�la�, �e grunt wok� krzaka powinien � by� twardszy, i skoczy� do przodu. Jakby popatrze� z boku, to skok ten musia� wygl�da� nieco dziwnie: stworzenie po pier� zanurzone w piasku wykonuje konwulsyjne ruchy, wyrywa si� z pu�apki na par� centymetr�w, rzuca si� do przodu i znika prawie ca�kowicie. Skok by� pomy�k�. Mo�na j� usprawiedliwi� tylko tym, �e Paw�ysz nigdy przedtem nie wpada� w bagno ani w ruchome piaski. Teraz na powierzchni, lekko poruszaj�cej si� i wydymaj�cej w piaskowe p�cherze, wida� ju� by�o tylko g�rn� cz�� he�mu. Spostrzeg� k�tem oka, �e granica mu�u powoli przesuwa si� po przezroczystej przy�bicy. Wszystko to by�o tak nag�e, �e nie zd��y� si� nawet przestraszy�. Staraj�c si� nie robi� zb�dnych ruch�w skierowa� wzrok na daleki cypel. P�omyk �wieci� nadal. Czeka�. Trzeba by�o podnie�� g�ow�. Nad piaskiem wystawa� ju� tylko czubek he�mu z niepotrzebn� anten�, dostrojon� do cz�stotliwo�ci nadajnika statku, kt�rego sygna��w nikt ju� nie us�yszy. Po paru sekundach ogieniek znik�. Znik�o wszystko. Zrobi�o si� ciemno, okropnie ciasno i nie wiadomo by�o, co robi� dalej. Z ciemno�ci przyszed� strach. Paw�ysz oddycha� szybko i p�ytko, cho� butle dostarcza�y uczciwie tyle tlenu, ile by�o potrzeba. Gro�ba �mierci przez uduszenie nie istnia�a, he�m by� wystarczaj�co twardy. �mier�... Ta my�l przelecia�a przez m�zg, zaczepi�a si� o co� i zosta�a. �mier�. Czai�a si� w tej dziurze. Zostaniesz tu i umrzesz. Jak wyrzucona na brzeg ryba, jak z�apana w pu�apk� mysz. �mier�... To s�owo mia�o jak�� magiczn� moc. Z�e, przeciwne naturze s�owo. Rozumia�, �e nie mo�e ono dotyczy� w�a�nie jego, dlatego �e... dlatego �e na niego czekaj�. Czeka Gleb Bauer i Kira Tkaczenko, czeka nawigator Baturin... Je�eli Paw�ysz nie wr�ci, zgin�. I je�eli kiedykolwiek przyleci tu jaki� statek, a przyleci na pewno, to przyleci za p�no. Ludzie znajd� cia�a zmar�ych w anabiotycznych wannach, cia�a zmar�ych, kt�rych nikt nie obudzi�. I zrozumiej�, �e na statku kto� jeszcze by�. B�d� go szuka�. I oczywi�cie nigdy nie znajd�. Nawet je�eli planeta zostanie zasiedlona, je�eli �y� na niej b�d� miliony ludzi, nikt nigdy nie znajdzie doktora Paw�ysza, lat trzydzie�ci cztery, szatyna, wzrostu metr osiemdziesi�t cztery, oczy niebieskie. Stan cywilny: wolny. � No, wystarczy � powiedzia� sobie. � Tak to si� mo�na zastanawia� do uszarganej �mierci. Trzeba co� zrobi�. Za plecami twardy piasek. Nie ma co wi�cej ryzykowa�. �adnych pr�b przesuwania si� do przodu. Tylko w ty�, w kierunku rzeki. Spr�bowa� podnie�� r�ce. To by�o do zrobienia, cho� kosztowa�o wiele wysi�ku. Piasek by� ci�ki i lepki. Spr�bowa� wyci�gn�� r�ce przed siebie, ale tylko g��biej pogr��y� si� w mu� i trzeba by�o na chwil� znieruchomie�, �eby opanowa� wybuch paniki, jaka na moment nim zaw�adn�a. Panika by�a irracjonalna. Cia�o, przera�one blisko�ci� �mierci, zacz�o szarpa� si� i miota�. Paw�ysz przeczeka� ten moment. I nagle poczu� pod nogami twardy grunt. � Cudownie! � powiedzia�, uspokoiwszy buntownik�w i tch�rzy, jacy zagnie�dzili si� w jego ciele. � Wiedzia�em, �e to trz�sawisko musi mie� jakie� dno. Zwyk�a dziura. Stoimy sobie na tym dnie i zaraz si� wycofamy. �atwiej to by�o powiedzie�, ni� zrobi�. Piasek nie chcia� za nic rozsta� si� ze swoj� zdobycz� i ci�gn�� j� w g��b. Dno by�o �liskie i niepewne. Ale Paw�yszowi mimo to uda�o si� zrobi� krok naprz�d po zboczu jamy. I wtedy dopiero poczu�, jak cholernie jest zm�czony. Ci�ki piach d�awi� go. Nie wiadomo czemu wyobrazi� sobie nurka brodz�cego powoli w g��bi morza. � Spokojnie � powiedzia�. � Ju� wszystko rozumiem. Po niesko�czenie d�ugiej minucie prawa r�ka dotar�a na powierzchni� i odszuka�a przycisk zaworu awaryjnego. Wdusi�a go do oporu i nie puszcza�a, dop�ki powietrze, d�awi�c gard�o, gro��c wyp�yni�ciem oczu z orbit i zatrzymuj�c bicie serca, nie nape�ni�o skafandra na tyle, �e nast�pny krok by� o wiele �atwiejszy. Zwolni� zaw�r awaryjny dopiero wtedy, kiedy wydosta� si� na powierzchni� do pasa, i woln� r�k� przetar�szy przy�bic�, zobaczy� p�on�ce na cyplu �wiate�ko. Siedzia� na brzegu wyci�gn�wszy nogi i pozwala� falom liza� podeszwy but�w. U�miecha� si� i podnosi� r�ce, �eby poczu�, jak �atwo mo�e to zrobi�. Rzeka spokojnie wpada�a do morza i nie mo�na by�o dostrzec miejsca, w kt�rym rozegra� si� dramat. Piasek wyg�adzi� si� i czeka� na nowe ofiary. Ale tak czy owak rzek� trzeba by�o przekroczy�, �eby i�� dalej po r�wnym brzegu, kt�ry zaczyna� si� w odleg�o�ci jakich� stu metr�w od miejsca, gdzie siedzia� Paw�ysz. Odpocz�wszy, wsta� i podszed� do krzak�w. Muszelki trzeszcza�y pod butami, z zaro�li dobiega� szmer, trzask ga��zek i piski. Zatrzyma� si�. Zda� sobie spraw� z tego, �e do miotacza promieni m�g� dosta� si� piasek. Wyj�� bro�, sprawdzi�. Lufa by�a czysta. Trzyma� si� z daleka od nieszkodliwej na poz�r rzeczki. Wspi�� si� na niewysoki pag�rek i stan�� przed zbit� �cian� krzak�w. Spr�bowa� rozsun�� ga��zki, ale kolce by�y mocno pozczepiane. Przez kilka minut usi�owa� znale�� w �cianie krzak�w jakie� przej�cie. Wreszcie przejecha� po nich promieniem miotacza. Zak��bi� si� bia�y dym i w zaro�lach zapanowa�a napi�ta cisza. Paw�ysz w��czy� latark� he�mow� i zobaczy�, jak krzewy lecz� otrzymane rany. Przez wypalony otw�r wysuwa�y si� palce ga��zek, chwyta�y paznokciami kolc�w, osypywa�y suche patyczki. Na ich miejsce natychmiast wyrasta�y �wie�e p�dy. �wiat�o latarki zwabi�o maszkary i po raz pierwszy zobaczy�, jak wylatuj� one przez pojawiaj�ce si� w �cianie krzak�w otwory, kt�re natychmiast si� za nimi zamykaj�. Wycofa� si� oganiaj�c od maszkar, stukaj�cych przezroczystymi skrzyd�ami po he�mie. Wr�ci� na brzeg. Najprostsza droga, przez rzek�, nie wchodzi�a w rachub�. Przez krzaki te� nie da si� dotrze� do takiego miejsca w g�rze rzeki, gdzie nie b�d� ju� grozi�y ruchome piaski. Wraca� na statek nie nale�y. Zosta�a trzecia droga � po dnie morza. Wszed� do wody. Dno obni�a�o si� �agodnie, fale uderza�y po nogach, odpycha�y w stron� brzegu. Powoli kroczy� po twardym dnie. Kiedy zanurzy� si� po pier�, ruchy sta�y si� p�ynne i niezgrabne, zupe�nie jakby w�drowa� we �nie. Gdzie� tak po pi��dziesi�ciu krokach dno nagle opad�o i Paw�ysz znalaz� si� pod wod�. P�yn�� si� nie da�o � skafander by� zbyt ci�ki, cho� niestety nie tak ci�ki, �eby podeszwy but�w pewnie trzyma�y si� gruntu. Przy ka�dym kroku traci� r�wnowag�, woda wypycha�a go na powierzchni�. Jak na z�o�� nie m�g� wymaca� nog� �adnego kamienia. M�g�by go wzi�� w r�k� i tak obci��ony porusza� si� �atwiej i pewniej. Fosforyzuj�ce �yj�tka pryska�y przed cz�owiekiem na wszystkie strony. By�o ciemno i Paw�ysz w��czy� latark�, �eby nie zgubi� drogi. Z prawej strony by�o piaskowe zbocze, b�d�ce brzegiem rzecznej delty, z lewej dno gwa�townie opada�o. Dawa�o si� wyczu� pr�d rzeki, woda uderza�a w bok, pcha�a na g��bin� i wida� by�o, jak przesuwa�y si� unoszone pr�dem stru�ki piasku. Zszed�szy ni�ej, trafi� na prawdziw� d�ungl� wodorost�w, �liskich i mi�kkich. Nikt nie przeszkadza� mu w w�dr�wce po morskim dnie, nie m�g� si� jednak pozby� wra�enia, �e jest �ledzony przez kogo�, kto pr�buje odgadn��, jak dalece Paw�ysz jest silny i niebezpieczny. Pysk patrzy� na niego z wodorost�w jedynym w�skim okiem. �wiat�o latarki czo�owej zal�ni�o w oku i oko jeszcze bardziej si� zw�zi�o, chc�c zobaczy�, co kryje si� pod plam� �wiat�a. Paw�ysz zamar�. Gwa�towne zatrzymanie si� pozbawi�o go r�wnowagi, pr�d popchn�� go prosto w kierunku pyska. Zamacha� r�kami, �eby si� nie przewr�ci� i zadar� g�ow�, nie chc�c wypu�ci� przeciwnika ze �wietln� pu�apki. Cz�owiek by� bezbronny, nie mia� nawet jak, si�gn�� po miotacz promieni. Oko zamkn�o si�, na jego miejscu pojawi�a si� otwarta paszcza, pe�na ostrych jak ig�y z�b�w. Paw�ysz doskonale zmie�ci�by si� w jej wn�trzu i w mgnieniu oka wyobrazi� sobie doczepione do pyska odpowiednie cia�o i kolczasty ogon. Pysk zamkn�� paszcz�k� i zn�w otworzy� oko. By� by� mo�e zaskoczony dziwnym zachowaniem si� przybysza, kt�ry lekko dotykaj�c nogami dna wymachiwa� r�kami, koleba� si�, obraca� i przy tym niebezpiecznie zbli�a� do pyska. Potw�r nie wytrzyma� tego widoku, prawdopodobnie s�dzi�, �e Paw�ysz chce go zje��. Pysk nagle obr�ci� si� i rzuci� do ucieczki. Torsu nie mia�, ogona z kolcami te� nie. Zamiast tego by�o co� w rodzaju �ci�tej t�po potylicy z p�etwami. P�dy wodorost�w zawirowa�y. Paj�czyna, prawie niewidoczna w�r�d morskiej ro�linno�ci, by�a s�abo naci�gni�ta i ko�ysa�a si� w wodzie razem z otaczaj�cymi j� wodorostami. Przera�one zwierz� z rozp�du wpad�o w pu�apk� i miota�o si� w niej konwulsyjnie. A wok� paj�czyny �wawo uwija�y si� wielo�apkie stworzenia z pot�nymi szcz�kami i wpija�y si� w pysk, nie zwracaj�c zupe�nie uwagi na �wiat�o latarki, woda m�tnia�a od krwi i ruchy ofiary stawa�y si� coraz bardziej ospale i bezcelowe. Paw�ysz straci� ducha: wyobra�nia zape�nia�a podwodn� d�ungl� setkami zielonych paj�czyn. Wydawa�o mu si�, �e ka�dy krok zaprowadzi go prosto do pu�apki. I kiedy ruszy� w dalsz� drog�, najpierw zawr�ci�, �eby obej�� morskie zaro�la. Wielo�apkie stwory mia�y ostre szcz�ki i skafander nie stanowi� ochrony przed takimi drapie�cami. W g��binie pr�d przeszkadza� i��. Przypomina�o to silny wiatr. W ko�cu znalaz� d�ugi, podobny do u�amanego palca kamie� i wzi�� go w r�k�, �eby nie wyp�ywa� przy ka�dym kroku. �ciana wodorost�w falowa�a i nagle w dziurze mi�dzy p�dami zobaczy� zielon� paj�czyn�, przy kt�rej Str�owa�y wielo�apkie. A mo�e mu si� tylko wydawa�o? Id�c wzd�u� zielonej g�stwiny spojrza� na zegarek. Od czasu wyj�cia ze statku min�o ju� dwie godziny. Zaro�la przerzedzi�y si�. Widocznie najlepiej �y�o im si� tam, gdzie s�odka woda rzeki miesza�a si� z wod� morsk�. Znaczy�o to, �e mo�na szykowa� si� do wyj�cia. Podr� po morskim dnie zbli�a�a si� do ko�ca. Bardzo chcia� by� ju� na brzegu, gdzie �yj� ruchliwe, ale zupe�nie nieszkodliwe maszkary. Zacz�� wspina� si� po dnie i, zadar�szy g�ow� do g�ry, zobaczy� przez cienk� warstw� wody migoc�ce gwiazdy i pasemka piany na brzegach fal. I nagle silnie uderzono go w plecy. Instynktownie rzuci� si� do przodu, uderzy� czo�em w przy�bic� i spr�bowa� si� obejrze�. Szlag go trafia�, �e obraca si� tak powoli, �eby stan�� z atakuj�cym twarz� w twarz. Z ty�u nie by�o nikogo. Posta� chwil�, wpatruj�c si� w ciemno��, wodz�c wok� siebie �wiat�em latarki i znowu poczu� uderzenie w plecy. Zupe�nie jakby jaki� dowcipni� wesolutko go zaczepia�. � Ach, tak! � powiedzia� Paw�ysz. � R�bcie sobie, co chcecie. Ja wychodz� na brzeg. Wykona� znowu obr�t wok� w�asnej osi, nagle jednak szybko si� odwr�ci� i stan�� nos w nos z ryjowatym stworzeniem, podobnym do ogromnego robaka. Stworzenie, zorientowawszy si�, �e zosta�o nakryte na gor�cym uczynku, b�yskawicznie pop�yn�o w g�r�, wyskoczy�o z wody i znikn�o. � No i zawarli�my znajomo�� � rzuci� za nim Paw�ysz. Zrobi� jeszcze jeden krok i poczu�, �e woda rozst�puje si�. Sta� w niej po szyj�. Brzeg by� pusty i ci�gn�� si� daleko, a� do ognika (kt�ry zauwa�y� najpierw) r�wnym pasmem piasku. Rzeka szumia�a gdzie� daleko, w �aden spos�b nie mog�c ju� przerwa� jego wyprawy. Wyrzuci� kamie� i podni�s� nog�, �eby wyj�� z wody. I wtedy kto� chwyci� go za drug� nog� i silnie poci�gn�� w d�. Woda zacz�a si� burzy�. Paw�ysz straci� orientacj� i rozumia� tylko, �e wlok� go w g��b, co by�o mu bardzo nie na r�k�. Stara� si� wyrwa� nog�, w��czy� latark�, wystrzeli� w tego, kto wci�ga go do wody � wszystko r�wnocze�nie. W ko�cu latarka zapali�a si�, ale w m�tnej wodzie nie m�g� dostrzec swojego wroga; wtedy, wyci�gn�wszy miotacz, wystrzeli� w t� stron�, gdzie prawdopodobnie by�o to co�. Promie� miotacza by� bardzo jaskrawy, chwyt zel�a�. Paw�ysz usiad� na dnie i poj��, �e do wody pr�bowa� go wci�gn�� swawolny robal, kt�ry wi� si� teraz rozsieczony promieniem miotacza na dwoje. Zrobi�o mu si� �al robaka. Pomy�la�, �e nie chcia� si� on po prostu rozsta� z cz�owiekiem, kt�ry tak bardzo go zainteresowa�. Ju� zamierza� wyj�� na brzeg, gdy z wody wyskoczy�o stado w�skich, wrzecionowatych ryb, zwabionych widocznie zapachem krwi. By�o ich wiele, bardzo wiele i widok starcia po��wek robaka z drapie�cami by� przera�aj�cy. Sta� i obserwowa� nier�wn� walk�. Kiedy jednak jedno z wrzecion rzuci�o si� w jego stron�, Paw�ysz zrozumia�, �e najwy�szy czas wydosta� si� na brzeg, Wrzeciono wgryz�o si� Paw�yszowi w bok i rwa�o mi�nie jak z�y pies. Trzeba by�o rozci�� napastnika promieniem. Wtedy inne, jakby us�ysza�y wo�anie o pomoc, porzuci�y robaka i pop�dzi�y za Paw�yszem. Ten wycofywa� si� na brzeg, niszcz�c drapie�niki promieniem miotacza, ale wydawa�o si�, �e na miejsce zabitych nap�ywaj� nast�pne i nast�pne, zabieraj�c si� do z�erania swych wsp�plemie�c�w. Dwa razy napastnicy dobrali si� do skafandra, ale tkanina nie poddawa�a si�, wi�c szarpa�y i dzioba�y materia�, kt�rego wytrzyma�o�� zdawa�a si� zdwaja� ich si�y. Jednak jedno z wrzecion przegryz�o skafander. I nog� Paw�ysza. Rykn�� z b�lu i poczu�, �e przez dziur� do skafandra leje si� woda. Widzia�, jak ci�gle nowe wrzeciona wpijaj� mu si� w nogi i rozpaczliwe par� do brzegu, wodz�c po wodzie s�abn�cym promieniem miotacza. Woda kipia�a, wybucha�y fajerwerki iskier i k��by pary. Wydosta� si� na brzeg, ci�gn�c ze sob� wczepione w skafander drapie�niki, a w�a�ciwie nie drapie�niki, a ich cz�ci, bo wszystkie wrzeciona przeci�te by�y promieniami. Obj�� kostk�, przeci�gn�� r�kami wzd�u� �ydki, �eby pozby� si� wody ze skafandra. �ydka rwa�a. Czu�, �e krwawi, ale zatamowa� krwi nie mia� czym. Pope�ni� niewybaczalny b��d: on, lekarz, nie wzi�� ze sob� nawet plastra. � Strzela� trzeba do takich! � pouczy� sam siebie. � My�la�em, �e sp�dz� uroczy wiecz�r. Spacerek przy ksi�ycu! Poczu�, �e jest strasznie zm�czony, �e chce si� spokojnie wyci�gn�� i nigdzie ju� dalej nie i��. Nie chcia� nawet wraca� na statek, bo wraca� mo�na by�o tylko po dnie morza. Zaryj si� w piasek i �pij! � podpowiada�o zm�czone cia�o. � Nikt ci nie b�dzie przeszkadza�. Odpoczniesz dwie-trzy godziny i p�jdziesz dalej. Troch� go mdli�o i oddycha� z trudem. Zrozumia�, �e przez dziur� dostaje si� do skafandra miejscowe powietrze. Pech. Odwin�� kawa�ek sznurka, wisz�cego mu przez rami� niczym akselbant, promieniem miotacza odci�� mniej wi�cej p�metrowy kawa�ek i za�o�y� opask� uciskow� poni�ej kolana. To nie by�o najm�drzejsze; noga zdr�twieje i b�dzie jeszcze trudniej i��, ale na mieszaninie powietrza w�asnego i miejscowego te� si� daleko nie zajedzie. Tn�c sznur zauwa�y�, �e promie� miotacza jest coraz s�abszy. Za cz�sto strzela�, a mo�e bro� wy�adowa�a si� wcze�niej, jeszcze na statku? Schowa� miotacz. Pozostawa� mu n�, ale by�a to do�� w�tpliwa obrona. Przy okazji dokona� jeszcze jednego niemi�ego odkrycia � w czasie walki otworzy� mu si� w jaki� spos�b tornister i zapasy �ywno�ci dosta�y si� rybom. Na dnie tornistra poniewiera�a si� tylko tubka z sokiem. Wypi� po�ow�, a reszt� starannie schowa�. Najrozs�dniej by�oby wr�ci� na statek. Mo�e tam uda si� na�adowa� miotacz, i, co najwa�niejsze, odnowi� zapasy wody, zmieni� skafander. Dalsza droga nie mia�a sensu. Z ka�dym krokiem naprz�d mo�liwo�� powrotu stawa�a si� coraz bardziej problematyczna, tym bardziej �e nie wiedzia�, co go tam w drodze czeka. Mo�e na przyk�ad czynny wulkan? �eby nie zadr�cza� si� w�tpliwo�ciami, Paw�ysz wsta� i szybko poszed� w stron� p�on�cego �wiate�ka, nie ogl�daj�c si� za siebie. Chcia�o mu si� pi�. Kiedy cz�owiek wie, �e zosta�y mu jeszcze dwa �yki wody, wtedy tym bardziej chce mu si� pi�. �eby o tym nie my�le�, skoncentrowa� si� na b�lu w nodze. Prawd� powiedziawszy, po przej�ciu dwustu krok�w nie musia� si� zbytnio wysila�, noga dokucza�a mu tak bardzo, �e my�lenie o czymkolwiek innym by�o raczej niemo�liwe. Brakuje jeszcze tego, �eby uk�szenie by�o jadowite, pomy�la�. Nic nie sta�o na przeszkodzie, �ebym wyszed� na brzeg, jak tylko je zobaczy�em, ale nie: musia�em stan�� i gapi�em si� na te bydl�tka. Straci�em ca�� minut�. Si�y charakteru starczy�o mu na p� kilometra. Potem trzeba by�o usi���, rozlu�ni� sznur i zwi�kszy� dop�yw tlenu. Mimo to b�l nie ust�powa�. � Wygl�da na to, �e straci�em du�o krwi � powiedzia� sobie Paw�ysz i, spojrzawszy na sytuacj� z boku, oceni� j� obiektywnie: nie dojdzie. � Musz� doj��! � powiedzia�. � Tam czeka Gleb. I ca�a rezerwowa za�oga. Znowu zacisn�� sznur. Odpoczynek nic nie zmieni�, tylko tlen na darmo uszed� w powietrze. Dokusztyka� do zaro�li. W tym miejscu krzaki by�y wy�sze, mniej kolczaste i bardziej przypomina�y drzewa. Znalaz�szy prost� ga��� pr�bowa� odci�� j� no�em, ale r�ce odmawia�y pos�usze�stwa i trzeba by�o u�y� miotacza promieni. Szed� dalej, opieraj�c si� na gi�tkiej lasce i wlok�c za sob� chor� nog�. Prawdopodobnie przypomina� zab��kanego na pustyni w�drowca albo badacza polarnego z zamierzch�ych czas�w, staraj�cego si� ostatkiem sil dotrze� do bieguna. I je�eli za badaczem polarnym powinien biec wierny pies, to Paw�yszowi te� dotrzymywano towarzystwa. Co prawda lec�ce za nim maszkary nie by�y tak przyjazne jak pies, ale wiernie nie opuszcza�y go w drodze. Maszkary by�y nienamolne, mo�na nawet powiedzie�, �e zachowywa�y si� bardzo uprzejmie. Grzecznie czeka�y, �eby wlok�ca si� z trudem dwunoga istota wreszcie upad�a. Kiedy� b�d� mieszkali tu ludzie, my�la� Paw�ysz. Pobuduj� drogi i domy. By� mo�e jedn� z ulic nazw� imieniem �Kompasu�. B�d� wieczorami po przebitych w�r�d zaro�li �cie�ynkach przychodzi� na brzeg zielonego morza, b�d� zachwyca� si� pasiastym s�o�cem, szmaragdow� wod�, a oswojone maszkary zajm� si� dzie�mi albo b�d� rozsiada� si� na ramionach swych w�a�cicieli. By� mo�e ludzie naucz� si� zbiera� zielone paj�czyny i tka� z nich wytworne szale � puszyste i lekkie. A p�ki co on, Paw�ysz, kusztyka po piasku i prze�laduj� go zupe�nie nieoswojone maszkary, kt�re wcale nie wiedz�, �e cz�owiek to pan stworzenia, i traktuj� go jako potencjaln� kolacj�. Jest absolutnie sam. Ale kto zapali� �wiate�ko? Kto czeka na w�drowca za otwartymi okiennicami? Czy kto� �yczliwy? Zdziwi si�? Wystrzeli na powitanie, przeraziwszy si� nieznajomego? Przecie� je�eli istoty rozumne pojawi�y si� tu stosunkowo niedawno, to mog� si� okaza� rozumne w zupe�nie niewystarczaj�cym stopniu i wcale nie mie� zamiaru spieszy� z pomoc� jakiemu� tam kosmonaucie. Teraz najwa�niejsze � doj��. To niewa�ne, czy czeka tam przyjaciel czy wr�g, wulkan czy krzew gorej�cy. Je�eli Paw�ysz pozwoli, aby opad�y go w�tpliwo�ci, nie starczy mu si�. Upadnie i uszcz�liwi segmentowe maszkary w spos�b, na jaki sobie wcale nie zas�u�y�y. A tymczasem p�omyczek zbli�a� si�. Brzeg do�� ostro skr�ca� w kierunku cypla, na kt�rego ko�cu daleko, ale o ile� bli�ej ni� przedtem, �wieci� ogieniek. Krzaki odsuwa�y si� od brzegu przedzielone niewysokim skalistym garbem � grzbietem przyl�dka. W��czywszy na chwil� latark�, Paw�ysz zobaczy� czarne ska�y, z�bate jak �ciany starej baszty. Trzeba by�o wy��czy� latark� � maszkary rzuca�y si� do �wiat�a, ka�de uderzenie odzywa�o si� eksplozj� b�lu, kt�ry podpe�za� podst�pnie a� do bioder, i nawrotem md�o�ci. Zrobi�o si� jeszcze ciemniej, ob�oki zamienia�y si� w grub� warstw� chmur, z kt�rej zacz�� pada� g�sty drobny deszczyk, �ciekaj�cy cienkimi stru�kami po przy�bicy. Paw�yszowi zachcia�o si� nagle poczu� na twarzy krople deszczu. Podni�s� przy�bic� i odchyli� g�ow�. Spadaj�ce na czo�o krople by�y ciep�e i pachn�ce, nios�y osza�amiaj�ce aromaty ziemi, pachn�cych traw, g��bokich las�w, pe�zaj�cych po bagnach egzotycznych kwiat�w, szczelin wype�nionych law�, lodowc�w poro�ni�tych b��kitnymi mchami, pr�chniej�cych pni, z kt�rych nocami wylatuj� r�nokolorowe iskry... Rozpaczliwym wysi�kiem, prawie ju� trac�c przytomno��, pora�ony widziad�ami, kt�re przyni�s� ciep�y deszcz, zatrzasn�� przy�bic�. Trzeba by�o si��� na piasku, oddychaj�c g��boko odp�dzi� majaki, walcz�c przy tym z nieodpart� potrzeb� snu. Stara� si� sam siebie zdenerwowa�. Przeklina� si� w �ywe kamienie, wy�miewa� z siebie, naigrawa�, wykrzykiwa� obel�ywe propozycje pod adresem otaczaj�cych go kr�giem maszkar. A potem szed� dalej. I wydawa�o mu si�, �e w �lad za nim idzie s�o�. Wielki bia�y s�o� z gi�tk� tr�b� i k�apciatymi uszami. S�o� tupa� po piasku i dogania� Paw�ysza. By� tworem chorej wyobra�ni. Maszkary by�y tworami chorej wyobra�ni. P�omyczek te� by� tworem chorej wyobra�ni. Tak naprawd� to nie by�o niczego, tylko piasek i woda. Woda by�a zielona i dobra. Tak mi�kko si� na niej le�y! Zaniesie Paw�ysza z powrotem na statek, po�o�y przy w�azie, a Gleb Bauer, obudziwszy si� z anabiotycznego snu we�mie go na r�ce, odniesie do kajuty i powie: Zuch z ciebie. S�awa! Bardzo daleko doszed�e�! Potem si� rozja�ni�o. Szare niebo. Szorstki piasek. Ska�y nawisie nad w�skim pasemkiem pla�y, zas�aniaj�ce �wiate�ko. I w tym momencie, walcz�c z b�lem i b�ogos�awi�c go za to, �e go cuci, Paw�ysz opar� si� o ska��, wyj�� tubk� z sokiem, dopi� j�. Mdli�o go jeszcze bardziej, ale w g�owie przeja�nia�o. Pospieszy� dalej, boj�c si�, �e znowu straci przytomno��, zwariuje. Ale s�o� ci�gle szed� za nim i szed�. S�ysza� jego ci�kie kroki. Wydawa�o si�, �e piasek pod nim dr�y i ugina si�. Niepokoi�o znikni�cie p�omyczka. A nu� go ominie? Nie mia� jednak si�y, �eby wdrapa� si� na ska�y. Nie m�g� sobie uzmys�owi�, ile czasu min�o od momentu, kiedy wszed� na cypel. A s�o� jest ju� ca�kiem blisko. Chucha w kark. Wystarczy, �e Paw�ysz obr�ci g�ow�, a widziad�o zniknie, ale w �aden spos�b nie potrafi� si� do tego zmusi�. By� wyko�czony nie tylko fizycznie. Wszystko odmawia�o pos�usze�stwa � i rozum, i odczucia. M�zg straci� zdolno�� wch�aniania nowych wra�e�, reagowania na nie strachem czy ciekawo�ci�. I czy id�cy za Paw�yszem s�o� by� naprawd� s�oniem, czy p�odem wyobra�ni � to ju� by�o zupe�nie wszystko jedno. Ale mimo to obejrza� si�. Mia� nadziej�, �e niczego opr�cz maszkar tam nie ma. S�o� by�. Nie s�o�, �aden tam s�o�. Amorficzny ogrom w ca�kowicie niezrozumia�y spos�b chybota� si� za cz�owiekiem, dopasowuj�c swoje ruchy do jego szybko�ci, pochylaj�c si� nawet w jedn� stron�, jakby na�ladowa� wleczenie za sob� zranionej nogi. Nie mia� ani uszu, ani tr�by. Tylko w najbardziej nieoczekiwanych miejscach wyskakiwa�y mu jasne wyrostki podobne do macek. Paw�ysz w��czy� latark�. I wtedy opanowa�a go w�ciek�o��, kt�r� przedtem usi�owa� w sobie bez wi�kszego powodzenia wyzwoli�. Przecie� ju� par� krok�w, niewiele metr�w zosta�o do celu � do p�on�cego �wiate�ka! Tak nie wolno! To ze strony planety jest nieuczciwe, po prostu nieuczciwe! To zwyk�e �wi�stwo! Ogrom nie odchodzi�. Tylko w tym miejscu, gdzie promie� latarki dotyka� jego pow�oki, tworzy� si� lejek, jakby �wiat�o fizycznie na t� pow�ok� naciska�o. Przesun�� promie� latarki po ciele ogromu i ten z nieoczekiwan� lekko�ci� rozdzieli� si� na dwie cz�ci. Przypomina� teraz klepsydr�. Cz�owiek wyci�gn�� miotacz promieni, nacisn�� spust, ale promie� by� tylko cieniutkim pasemkiem, s�abym i bezsilnym. Nawet nie dosi�gn�� fosforyzuj�cego monstrum. Paw�ysz wyrzuci� miotacz. By� ci�ki, odgniata� r�k�. By� te� ca�kowicie nieprzydatny. Paw�ysz i ogrom stan�li przed sob�. Paw�ysz wy��czy� latark�. Ogrom zr�s� si� znowu i sta� si� pozbawionym formy worem wielko�ci pi�trowego domu. Jaka� nieostro�na maszkara zbli�y�a si� do niego. Z pow�oki wysun�a si� macka, z�apa�a j� i wsun�a w g��b cia�a. I ju� nie by�o maszkary... � Do diab�a! � powiedzia� Paw�ysz i ogrom zako�ysa� si�, us�yszawszy g�os. � A ja i tak dojd�! I odwr�ci� si� do ogromu plecami, bo i c� innego m�g� zrobi�? I poszed�. Deszcz bardzo g�o�no stuka� w he�m. Dzwoni�o w uszach. Ale trzeba by�o i��. Ogrom nast�powa� mu na pi�ty. Czu� to, ale nie odwraca� si�. Ska�y rozst�pi�y si�. Koniec cypla. Najwy�sza ze ska� sta�a na samym ko�cu przyl�dka. I to na niej p�on�� ogieniek � o�lepiaj�co jasna latarka, umocowana na s�upie. S�up mia� pi�� metr�w i ko�czy� si� ma�� platform�. Na platformie, opr�cz latarni, sta� czarny sze�cian. Mia� mo�e ze dwa metry i znajdowa�o si� w nim urz�dzenie zasilaj�ce latarni�. Nie by�o ani domku z otwartymi okiennicami, ani jaskini, w kt�rej p�on�� ogie�, ani nawet dzia�aj�cego wulkanu. By�a tylko automatyczna latarnia morska, ustawiona tu przez kogo�, kto mieszka daleko i prawdopodobnie nie kwapi si� do wizyt na tej planecie. Wyprawa straci�a sens. Paw�ysz wczo�ga� si� na ska��, kt�ra dzi�ki Bogu mia�a z jednej strony �agodny spadek. Ten ostatni odcinek drogi ca�kowicie pozbawi� go si�. Nie mia� ich ju� sk�d bra�. Cz�owiek mo�e pokona� wszelkie przeciwno�ci losu, je�eli ma przed sob� cel. Je�eli go nie ma... Ogrom tak�e wspina� si� po skale, troch� zreszt� szybciej ni� Paw�ysz. J kiedy ten wreszcie dotar� do g�adkiego, b�yszcz�cego wilgoci� s�upa, ogrom wysun�� mack� i dotkn�� ni� nogi .Paw�ysza. Bol�cej, zdr�twia�ej nogi. Okropny b�l zmusza� do krzyku. Jadowita macka musn�a ran�. Wyszarpn�� nog�, przylgn�� do s�upa i z�apa� r�k� za poprzeczk�. Takie poprzeczki stercza�y po dw�ch stronach s�upa � by�y drabink�, po kt�rej wspina� si� opiekun latarni. Cz�owiekiem kierowa� ju� tylko instynkt samozachowawczy. �wiadomo�� wy��czy�a si�, b�ysn�a jedna tylko my�l: �eby przyby� ten, kto pilnuje latarni. Potem by�a ju� tylko ciemno�� i eksplozja potwornego b�lu, to nast�pna macka sun�a po nodze. Przytomno�� wr�ci�a mu dopiero na platformie u szczytu s�upa. W jaki spos�b si� tam dosta� � ranny i pozbawiony si� � tego w �aden spos�b Paw�ysz nie potrafi� poj��. Spojrza� w d�. Ogrom otuli� siup i powoli pe�z� do g�ry. Paw�ysz wyci�gn�� n�, przejecha� nim po pierwszej macce, jaka dosta�a si� na platform�. Macka znik�a, ale na jej miejsce pojawi�a si� nowa. Pomaga� sobie �wiat�em latarki, kt�re pozbawia�o macki zdolno�ci ruchu, ale by�o ich tak wiele, �e ju� ze wszystkich stron w�azi�y na male�k� platform�, chwiej�c si� nad jej brzegiem jak p�atki gigantycznej chryzantemy... Podszed� do czarnego sze�cianu zasilacza, zobaczy� zamkni�ty w�az i na o�lep zacz�� szuka� d�wigni, guzika czy czego� takiego. Nie mia� odwagi odwr�ci� si� do sze�cianu twarz�, trzeba by�o bowiem odcina� no�em uparte �p�atki�, zatrzymywa� je �wiat�em. A p�atki, wyginaj�c si�, pe�z�y do �rodka, do n�g Paw�ysza. Nagle w�az si� otworzy�. Wpadaj�c do wn�trza Paw�ysz straci� przytomno��. Otworzy� oczy. Jasno p�on�o �wiat�o. Le�a� w niewygodnej pozie, opieraj�c si� g�ow� o tward� �cian� pomieszczenia. Podpar� si� �okciem, podni�s�. W otwartym w�azie b�yszcza�y krople deszczu, o�wietlone promieniami latarni. Krople odrobin� dr�a�y, jak wszystko, na co patrzy si� przez pole si�owe. Usiad�. G�owa bola�a go tak, �e mia� ochot� odkr�ci� j�, od�o�y� na bok i po�y� cho� troch� bez g�owy. Nogi ju� nie by�o. Tak to przynajmniej Paw�ysz czu�. Sze�cian, czarny na zewn�trz, w �rodku by� bia�y i jasny, i dlatego wn�trze wydawa�o si� przestronne. Pod �cianami ci�gn�� si� pulpit. Wisia�a nad nim poczt�wka, zwyk�a stereopoczt�wka, jak� ludzie przesy�aj� sobie na Nowy Rok: brzozowy zagajnik, s�oneczne b�yski na li�ciach, mi�kka trawa i ob�oczki na bardzo niebieskim niebie. Kosmonauci w pewnej odleg�o�ci od Ziemi robi� si� sentymentalni. I je�eli gdzie� po drodze, na Saturnie czy Marsie, z�apie ich poczta, przechowuj� stereopoczt�wki i przypinaj� je pinezkami na �cianach kabin. Wszystko pozosta�e by�o proste i jasne: pulpit ��czno�ci, zapasowy skafander na wypadek, gdyby jaki� kosmonauta w potrzebie dotar� do automatycznej latarni, pozostawionej przez zwiadowc�w na bezludnej planecie, szafka z lekarstwami, pojemniki z wod� i jedzeniem, bro�, przeno�ny zasilacz. Kiedy� na Ziemi by� taki zwyczaj. My�liwi w tajdze, opuszczaj�c ukryty w le�nej g�uszy sza�as, pozostawiali w nim zapasy soli, zapa�ki, naboje � wszystko, co mog�o si� przyda� b��dz�cemu w lesie w�drowcowi. I kosmiczne latarnie te� z przyzwyczajenia nazywano sza�asami. Szumia�y przyrz�dy, dostarczaj�c bez przerwy informacji o temperaturze powietrza, wilgotno�ci, ruchach tektonicznych planety. Sza�as czeka� na cz�owieka. Ochrania� go polem si�owym przed prze�ladowcami i nawet uchyli� w�az, poniewa� potrafi� odr�ni� cz�owieka od ka�dej innej istoty. Najpierw Paw�ysz otworzy� apteczk�, odszuka� �rodki antyseptyczne i tabletki przeciwb�lowe. Zdj�� skafander. Pokiwa� z ubolewaniem g�ow�, zobaczywszy, czym sta�a si� jego w�asna noga. �a�owa�, �e w sza�asie nie ma kamery, �eby m�c uwieczni� siny pniak, w jaki zamieni�a si� noga lekarza pok�adowego, Paw�ysza. Straci� nieco czasu, staraj�c si� doprowadzi� sw�j organizm do jakiego takiego porz�dku. Poku�tyka� potem do pulpitu ��czno�ci, w��czy� radiostacj� i kosmicznymi kana�ami nada� sygna� SOS. Poza kolejno�ci�. I wiedzia�, s�ysza� jak w Galaktyce zamiera ��czno��, jak przerywaj� prac� stacje radiowe planet i statk�w, jak radiotelegrafi�ci ws�uchuj� si� w dalekie sygna�y, jak w centrum kosmicznym zapalaj� si� lampki alarmowe i obracaj� anteny, dostrajaj�c si� do sza�asu numer taki a taki, i zupe�nie Paw�yszowi nie znany statek, znajduj�cy si� w sektorze 12, otrzy