12083
Szczegóły |
Tytuł |
12083 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
12083 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 12083 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
12083 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Zbigniew Prostak
Planeta Zielonych Widm
ROZDZIA� I
Gwiazdolot fotonowy �Sol� schodzi� do l�dowania. Od kilkudziesi�ciu dni, kiedy
to
okr�t wszed� na orbit� satelitarn� planety, milcza�y silniki g��wne. Teraz tylko
planetarne,
borowodorowe kr�tkimi uderzeniami stabilizowa�y wej�cie mi�dzygwiezdnego
kr��ownika
w g�st� atmosfer� globu.
Ogromny, prawie p�torakilometrowy dysk w grzmocie i ryku dartego powietrza pod-
chodzi� do swego, by� mo�e ostatniego, l�dowiska. W czasie trwaj�cej dziesi�tki
lat podr�y
zu�y�a si� ceramitowa pow�oka kad�uba. Popstrzy�y j� w�ery meteorytowej� ospy,
pojawi�y
si� utrudniaj�ce normalne u�ytkowanie smugi ogniowych zaciek�w w okolicy
pot�nych
dysz. Wszystko to sprawi�o, �e ponowny start by� co najmniej w�tpliwy. Coraz
cz�ciej te�
zawodzi�y liczne agregaty. � Agregaty zdawa�oby si� niezawodne. A jednak...
Tylko dzi�ki
du�emu zaanga�owaniu i naprawd� olbrzymiej wiedzy specjalist�w udawa�o si�
doprowadzi�
je do jakiej takiej sprawno�ci podr�nej. Niestety. Na d�u�sz� met� by�o to
niemo�liwe. Wte-
dy zapad�a decyzja � jedyna w tych warunkach. L�dowa�! �Sol� musia� l�dowa�.
Istnia�a pil-
na potrzeba dok�adnego przebadania pow�oki, okre�lenia stopnia zu�ycia,
uszkodze�
i mo�liwo�ci naprawy. Tego w �aden spos�b nie mo�na by�o zrobi� w warunkach
mi�dzypla-
netarnej pr�ni. I chocia� wszyscy zdawali sobie spraw� z tego czym dla nich
mo�e si� to
sko�czy�, nie podni�s� si� ani jeden g�os protestu. Wiedzieli, �e wyniki bada�
mog� okaza�
si� katastrof� dla ziemskiej wyprawy i �Sol� ju� nigdy nie uniesie ich w
przestworza ku dale-
kim, niezbadanym uk�adom gwiezdnym. G�osowali jednomy�lnie. L�dowa�!
Musieli przyzna�, �e dopisa�o im nieprawdopodobne szcz�cie. W�a�nie teraz. W�a-
�nie w takiej sytuacji natkn�li si� na ten okruch materii w�r�d bezmiaru
otaczaj�cej ich pustki.
Wiedzieli o tej planecie sporo. Kr��y�a jako czwarta wok� gwiazdy tej samej
klasy co
ich S�o�ce i mia�a podobny do ziemskiego sk�ad atmosfery. By�a nieco wi�ksza od
Ziemi i nie
zamieszkana. Ten ostatni aspekt przewa�y� szal�. Nie szukali przecie� kontakt�w.
Przynajm-
niej teraz. Chcieli by� sami. Sami oceni� i ewentualnie usun�� uszkodzenia.
Po prawie trzymiesi�cznym okr��aniu globu po orbicie satelitarnej, mieli pe�ny
zestaw
kartograficzny i ca�o�� mo�liwych do zdobycia danych. Wreszcie �Sol� zanurzy�
si� w ocean
otaczaj�cego planet� powietrza.
Schodzili po ciasnej spirali prowadzeni przez dawno nie u�ywany program
ziemskie-
go l�dowania, od dziesi�tk�w lat drzemi�cy w krystalicznych obwodach pami�ci
pok�adowe-
go komputera. Na niezliczonych ekranach monitor�w roboczych przesuwa�y si� przed
oczy-
ma ludzi burobr�zowe po�acie bezwodnej pustyni. Wymarzone l�dowisko dla
kosmicznego
olbrzyma, wybrane zreszt� z rozmys�em i po d�ugich, burzliwych dyskusjach.
Chodzi�o bo-
wiem o to, by l�dowaniem nie zagrozi� �yciu biologicznemu wybranego odcinka.
W odleg�o�ci oko�o pi�tnastu kilometr�w od upatrzonego miejsca rozci�ga� si� pas
ni-
by�d�ungli ograniczony w dalekiej perspektywie �a�cuchem g�rskim. Wypi�trzenie
�a�cucha,
a przynajmniej wysoko�ci niekt�rych jego szczyt�w, oceniano na jakie� pi��
tysi�cy metr�w
ponad otaczaj�c� pustyni�. U jego podn�a, doskonale widoczne w monitorach,
le�a�y liczne,
idealnie okr�g�e zbiorniki wodne.
Schodzili coraz ni�ej, coraz wolniej, a� wreszcie pot�ny kr�g fotonowca zawis�
nie-
ruchomo kilkaset metr�w nad wydmami. Z obrze�a wysun�y si� dziesi�tki dysz i
bluzn�y
j�zykami jaskrawob��kitnego ognia. Uderzy�y p�omienie i w u�amku sekundy martwa
dot�d
p�aszczyzna piask�w o�y�a. Na wszystkie strony potoczy�y si� fale suchego morza.
Rozkipia�
si� l�d wirami kamiennych pr�d�w.
Metr po metrze, jak gigantyczna winda, opuszcza� si� �Sol� coraz ni�ej. Pod nim
nie
by�o ju� piaszczystej pustyni. Rozkruszone, rozwalone na boki potwornym
podmuchem pia-
ski ods�oni�y ciemn� ska�� pierwotnego bazaltu. Na dnie kolosa opad�y klapy i
wype�z�y
z wn�trza s�upy amortyzator�w jarz�ce si� na ko�cach jasnym rubinem. Dotkn�y
ska�y i jak
roz�arzone ig�y zag��bi�y si� w opok�. Po chwili znieruchomia�y i w tym samym
momencie
jak zdmuchni�te zgas�y ognie zimnego ci�gu. Ju� tylko u podp�r dymi�y i
trzaska�y stygn�ce
ska�y. Cisza i spok�j wraca�y na pustyni�. Tylko tu, gdzie dotychczas rozci�ga�a
si� g�adka
przestrze�, niby olbrzymi grzyb wyr�s� kad�ub mi�dzygwiezdnego kr��ownika.
Sko�czy� si� manewr l�dowania. Znika�o towarzysz�ce mu napi�cie. Prostowa�y si�
pochylone nad kontrolnymi monitorami sylwetki ludzkie, rozlu�nia�y mi�nie.
Ca�o�� opera-
cji przeprowadza�y urz�dzenia automatyczne sterowane przez mnemoobwody
centralnego
komputera. Nikt z �ywych nie by� dotychczas �wiadkiem podobnego wydarzenia.
�Sol� mon-
towano w przestrzeni kosmicznej, a jedyne w jego dotychczasowej karierze
l�dowanie prze-
prowadzi�y na Ganimedzie automaty. Tam te� nast�pi�o zaokr�towanie blisko
osiemdziesi�-
cioosobowej za�ogi i start.
Poniewa� sprowadzenie na powierzchni� jakiegokolwiek globu kr��ownika tej klasy
i rozmiar�w co �Sol� by�o przedsi�wzi�ciem tyle� trudnym co i nieop�acalnym,
liczne reko-
nesanse badawcze na zwiedzanych w trakcie trwania podr�y planetach wykonywano
przy
pomocy niewielkich rakiet startuj�cych z kr���cego po orbicie satelitarnej,
macierzystego
statku.
Ju� dawno powinni byli skierowa� si� ku kra�com naszej Galaktyki, gdzie przy
ko�cu
spiralnej odnogi �wieci ma�a gwiazda. Ich gwiazda. S�o�ce. Niestety! Nie
zawr�cili. Gna�a
ich przed siebie pasja badaczy, odkrywc�w. I pewnego roku sta�o si�... Przej�cie
przez ol-
brzymi, rozci�gaj�cy si� na przestrzeni kilku parsek�w ob�ok py�owy przekre�li�o
mo�liwo�ci
powrotu. Automaty sygnalizowa�y zu�ycie pow�oki w stopniu wysoce niebezpiecznym.
Zmu-
szeni byli zwolni� do bardzo niskich pr�dko�ci. I wtedy zapad�a decyzja.
L�dowa�! L�dowa�
na pierwszej napotkanej planecie, kt�rej atmosfera nadawa�aby si� do oddychania,
gdzie
mo�na by �y� i porusza� si� bez skafandr�w. Naturalnie szans� napotkania w�a�nie
takiej
planety by�y znikome. Wiedzieli o tym. No c�? W takim przypadku, z konieczno�ci
musieli-
by l�dowa� na jakimkolwiek globie. Tym wi�ksza wi�c by�a rado�� z odkrycia tej
planety.
Postanowili utworzy� tu koloni� i stosuj�c w praktyce nagromadzon� w obwodach
pami�ci
wiedz�, przeprowadzi� prace renowacyjne pow�oki. Je�eli za� okaza�oby si� to
niemo�liwe,
przerastaj�ce mo�liwo�ci warsztatowe, wtedy zbudowa� urz�dzenie pozwalaj�ce
nawi�za�
��czno�� z dalek� Ziemi� i oczekiwa� stamt�d pomocy.
I oto tkwili na skraju pustyni z wtopionymi w bazaltow� skorup� podporami,
tworz�c
z ni� nierozerwaln� ca�o��. Jednego byli pewni. Fotonowiec, przynajmniej na
razie nie nada-
j�cy si� do lot�w, tu na powierzchni planety stanowi� schronienie, kt�remu nie
mog�y zagro-
zi� �adne �ywio�y tego obcego �wiata.
Schodzili ze stanowisk manewrowych zwolnieni d�wi�cznym sygna�em odwo�ania
pogotowia. Jeden po drugim ciemnia�y i gas�y ekrany monitor�w. Porucznik Mir,
wysoki,
ciemnow�osy m�czyzna, raz jeszcze obrzuci� bacznym spojrzeniem dziesi�tki
pulsuj�cych
�wiate�kami wska�nik�w i wyszed� z sali, kieruj�c si� ku apartamentom
Astrogatora Kir Ro-
sa. Szybkim eskalatorem dotar� na pok�ad dziewi�ty i stan�� przed drzwiami
gabinetu b�d�ce-
go zarazem sal� narad. Bezwiednie obci�gn�� fa�dy uniformu i da� krok do przodu.
Sterowane
fotokom�rk� drzwi otworzy�y si� bezszelestnie. Odprawa ju� trwa�a. Przez moment
twarze
zgromadzonych zwr�ci�y si� ku niemu. Siedz�cy najbli�ej astrobiolog Tor Nils
skin�� r�k�
wskazuj�c wolny fotelik obok siebie. Usiad� i rozejrza� si� dyskretnie po sali.
Nie brakowa�o
nikogo. Siedzieli wszyscy kierownicy zespo��w badawczych, oraz grupa m�odych z
Renem
na czele. W k�cie, pochylony czujnie do przodu i nie spuszczaj�cy oczu z
Astrogatora, tkwi�
Dar. Dar by� dow�dc� Grupy Specjalnej. Ma�om�wny, wiecznie ponury, wkracza� wraz
ze
swoj� grup� wsz�dzie tam gdzie grozi�o niebezpiecze�stwo, gdzie potrzebna by�a
pomoc. Nie
zawodzi� nigdy. By� niezbyt lubiany, ale szanowany przez wszystkich. Niejeden z
siedz�cych
tu zawdzi�cza� mu �ycie.
W�a�nie m�wi� Kir Ros.
� ...i dlatego proponuj�. Pomimo faktycznego zako�czenia naszej wyprawy, dla
dobra
wszystkich, dow�dztwo sprawowa� musi jeden cz�owiek. Przynajmniej do czasu
zadomowie-
nia si� tu. Cz�owiek, kt�rego rozkazy wykonywane b�d� bezwzgl�dnie. Moja funkcja
sko�-
czy�a si� z chwil� wyl�dowania. Reszta nale�y do was. Prosz� o propozycje.
Przez, chwil� na sali panowa�a cisza. Wreszcie widz�c, �e nikt nie zamierza
zabra�
g�osu, wsta� Ren.
� W imieniu Grupy M�odych, kt�r� tu reprezentuj� � rzek� � ja i obecny tu Nor
propo-
nujemy by dow�dztwo na przeci�g jednego roku powierzy� Astrogatorowi Kir Rosowi.
Usta-
nowi� Rad� z�o�on� z przedstawicieli wszystkich grup badawczych. Zobowi�za� Rad�
do
s�u�enia swoj� wiedz� i do�wiadczeniem Kir Rosowi. Nada� jej prawo do odebrania
mu do-
w�dztwa przed up�ywem kadencji i przekazania nast�pcy, je�eli w zaistnia�ej
sytuacji wszy-
scy jej cz�onkowie bez wyj�tku stwierdz� konieczno�� takiego postanowienia.
Sko�czy�em. �
Sk�oni� si� zebranym i usiad�.
� Prosz� o dalsze propozycje i kandydatury � rzek� Kir Ros.
Siwow�osy Tor Nils wyprostowa� swoj� imponuj�c� sylwetk�.
� Zgadzamy si� z Renem, Astrogatorze. Prawda? � zwr�ci� si� do zebranych. �
Obej-
muj dow�dztwo. Do jutra, powiedzmy do godziny czwartej czasu pok�adowego, grupy
ba-
dawcze podadz� kandydat�w do Rady.
Mir wpatrywa� si� w twarz Tora, nie s�uchaj�c jego s��w. Nie s�ysza� ich.
My�lami by�
daleko st�d. Nie wiadomo czy to zm�czenie, czy napi�cie ostatnich godzin
sprawi�y, �e twar-
dy zazwyczaj porucznik rozklei� si�. Pomimo zadowolenia z tymczasowego
zako�czenia lotu
czu� jednak co� jakby niedosyt. A poza tym mia� serdecznie dosy� tej ceramitowej
puszki
zwanej gwiazdolotem, do�� tej cholernej podr�y. Nie nale�a� do s�abych ani
fizycznie, ani
psychicznie. By� twardy. Twardy jak ka�dy z cz�onk�w za�ogi �Sol�. Musieli by�
takimi. Ko-
smos nie znosi s�abeuszy, a selekcja jak� przeprowadza jest pr�dka i bezlitosna.
Zostawali
najlepsi z najlepszych, hartowni jak ceramit, z kt�rego budowano ich statki,
odporni odporno-
�ci�, o jakiej nie �ni�o si� przeci�tnym zjadaczom chleba. A jednak wiedzia�, �e
i oni mieli
do��. M�g�by ten ca�y, radz�cy Areopag pomy�le� o zamieszkaniu gdzie� w
solidnej, po�o�o-
nej na wolnym powietrzu osadzie. Przecie� sk�ad atmosfery nadaje si� do
oddychania bez
maski. Wprawdzie procent tlenu jest zaskakuj�co wysoki, ale tydzie�, dwa
aklimatyzacji i po
krzyku. Jaki� dom nad brzegiem jeziora, ot cho�by ko�o kt�rego� z tych
koralikowych zbior-
niczk�w zaobserwowanych podczas robienia zestaw�w kartograficznych. Wzi��by
Len�,
p�ywaliby �agl�wk�, robili wycieczki w g�ry. �achn�� si�. Co za my�l? Starzeje
si� widocz-
nie. To przecie� nie Ziemia, ale obca, nieznana planeta i cho� nie zamieszkana,
jednak pe�na
�ycia. Kryj�ca zapewne niejedn� niespodziank� i niejedno niebezpiecze�stwo.
Wiele jeszcze
up�ynie czasu, zanim b�d� mogli opu�ci� �Sol� i osiedli� si� pod go�ym niebem.
Przypomnia�
sobie obraz z monitora. Tu nawet gwiazdy by�y obce. Ani �ladu znanych
konstelacji.
Z zamy�lenia wyrwa� go g�os Astrogatora.
� Dzi�kuj�. Przyjmuj� dow�dztwo. Poruczniku Mir! Prosz� og�osi� gotowo�� drugie-
go stopnia. Pe�na os�ona si�owa. Jest teraz dwudziesta czterdzie�ci czasu
pok�adowego. Za-
rz�dzam odpoczynek do pi�tej zero zero. To wszystko.
Na licznych pok�adach zamiera� ruch. Prawie ca�a za�oga, opr�cz wachtowych, z
ulg�
przesz�a do pomieszcze� mieszkalnych.
Mir zjecha� wind� na pok�ad dowodzenia. Tu, prawie po�rodku olbrzymiego dysku
fo-
tonowca, oddzielona dwunastoma pi�trami od szczytu i pot�n� os�on� od
znajduj�cego si�
poni�ej stosu atomowego, znajdowa�a si� sterownia. By�a to du�a sala o kszta�cie
zbli�onym
do podkowy. Ca�� jej okr�n� �cian� obudowano szeregiem lekko wypuk�ych ekran�w
tele-
wizji, niezliczon� ilo�ci� zegar�w kontrolnych, prze��cznik�w, d�wigni i
przycisk�w. St�d
kierowano �yciem i prac� mi�dzygwiezdnego kr��ownika. Nie wychodz�c z tej sali
mo�na
by�o za po�rednictwem telewizji zajrze� w ka�dy zakamarek statku. Od drzemi�cego
za os�o-
nami atomowego s�o�ca, poprzez pracownie, ogrody i pok�ady rekreacyjne, a�, po
naci�ni�ciu
odpowiedniej d�wigni, czego zreszt� nie czyniono nigdy, do pomieszcze�
mieszkalnych za�o-
gi. Sze�� olbrzymich ekran�w pozwala�o obserwowa� przestrze� wok� kr��ownika i
niebo
nad nim. Tu tak�e zbiega�y si� jego nerwy, ��cza przekazuj�ce polecenia i
rozkazy dla
wszystkich urz�dze� i agregat�w. Jednym s�owem by� to m�zg kosmicznego
kr��ownika.
W tej chwili w olbrzymiej sali by�o pusto. Tylko przed g��wnym pulpitem,
w g��bokich, os�aniaj�cych jak kokon ca�� sylwetk� fotelach, siedzia�o trzech
wachtowych.
To by�a �elazna regu�a. Nawet wtedy, gdy ca�a za�oga spoczywa�a we �nie w
komorach hi-
bernacji, tu czuwa�a wachta.
Porucznik Mir podszed� do jednego ze �rodkowych foteli i nie siadaj�c uj�� w
r�k�
podobny do kielicha kwiatu mikrofon.
� Uwaga! Tu Centrala Dyspozytorska. M�wi porucznik Mir. Czwarta Sekcja! Pe�na
os�ona si�owa!
Gdzie� na wysoko�ci pi�tego pi�tra ods�oni�y si� niewielkie luki i wysun�y
d�ugie
ig�y anten. Na szczycie statku zacz�� wyrasta� a�urowy grzyb. Jeszcze chwila i
wok� �Sol�
jakby zadymi� piasek. To niewidzialny parasol os�ony si�owej przykry� statek
olbrzymi� ko-
pu��. Od tej chwili nie by�o niczego, co mog�oby zagrozi� kr��ownikowi i jego
za�odze.
� Si�dma Sekcja! Procedura planetarna. Atmosfera, radioaktywno��. Ca�o��, goto-
wo�� drugiego stopnia.
Od�o�y� mikrofon i teraz dopiero usiad� na fotelu. No tak. To na razie by�oby
wszyst-
ko. Mo�na wreszcie przez chwil� odpocz��. Spojrza� na g�rny monitor, gdzie
iskrzy�o si�
pogodne, bezchmurne niebo. Nagle na niewielkim ekraniku, tu� przed nim, pojawi�a
si� twarz
Astrogatora.
� Poruczniku Mir. Prosz� do mnie.
� Rozkaz.
Czego ten znowu chce? Niech�tnie podni�s� si� z fotela i ruszy� ku drzwiom
windy.
Astrogator Kir Ros nie by� sam. Opr�cz niego w salonie znajdowa�o si� kilka
os�b,
w�r�d kt�rych wyr�nia� si� wysoki, barczysty Tor. Siwow�osy astrobiolog
siedzia� z nisko
opuszczon� g�ow� i co� szybko przelicza� na podr�cznym minikalkulatorze.
Astrogator skin��
g�ow� przyby�emu, nie przerywaj�c narady. Mir usiad� tu� przy drzwiach i
s�ucha�.
� ...nie musz� chyba nikomu z tu obecnych t�umaczy�, na czym polega gotowo��
dru-
giego stopnia. Do czasu og�lnego poznania planety, a przypuszczam, �e potrwa to
oko�o roku,
nikomu z za�ogi nie wolno oddala� si� poza zasi�g os�ony si�owej. Naturalnie nie
dotyczy to
wypraw badawczych. Naszym domem pozostanie nadal �Sol�. �e wzgl�du na
konieczno��
zaaklimatyzowania si� ca�ej, powtarzam, ca�ej za�ogi, zawieszam hibernacj�.
Potrzebni mi
b�d� wszyscy. Zreszt� s� to sprawy do om�wienia w poszczeg�lnych Grupach
Badawczych.
Jeszcze jedno. Poruczniku Mir. Na godzin� sz�st� rano prosz� przygotowa�
transporter, naj-
lepiej �Golema� czterdziestk�. Pojedziecie rozejrze� si� po okolicy. Dow�dc�
rekonesansu
b�dzie profesor Nils. Prosz�, profesorze.
Tor Nils od�o�y� kalkulator i wyprostowa� si�. Przez chwil� patrzy� na zebranych
za-
my�lony.
� Chc� dotrze� do tutejszego lasu, d�ungli czy co to tam jest i pobra� pr�bki
gleby
i ro�lin. Na faun� raczej nie licz�. Sami rozumiecie, �e nie wolno nam traci�
czasu. Badania
musimy rozpocz�� ju� jutro. Nie chcemy tu przecie� tkwi� wieki. Dlatego chc� jak
najpr�dzej
wiedzie� jak wygl�da tu mikrosfera. Prosz� aby wszyscy w�o�yli skafandry
biologiczne.
Punktualnie o sz�stej spotkamy si� przy trzeciej �luzie. Czy wszystko jasne?
Je�eli tak, to ja
sko�czy�em. Dzi�kuj�.
Mir skin�� g�ow� i wyszed�, by jeszcze dzi� przygotowa� �Golema�. Nie mia� tu
nic
wi�cej do roboty i wola� odwali� polecenie od r�ki.
Pojazdu g�sienicowego �Golem� u�ywano w wyj�tkowo trudnych warunkach tereno-
wych. By�o to umieszczone na dwu pot�nych g�sienicach czterdziestotonowe pud�o
z ceramicznego spieku, siliku. Pojazd by� nieprzenikliwy dla promieniowania i
dawa� swoim
pasa�erom pe�n� ochron� radiacyjn�. Wewn�trz �Golema� swobodnie mie�ci�o si�
sze�ciu
ludzi i odpowiedni sprz�t badawczy. Nie do pogardzenia by�a te� jego szybko�� �
oko�o
osiemdziesi�ciu kilometr�w na godzin� w ka�dym prawie terenie. Transporter
uzbrojony by�
w miotacz �adunk�w obezw�adniaj�cych zwany od nazwiska swego konstruktora
miotaczem
Crocea, oraz dziobowy dezintegrator. Mia� tylko dwie wady. By� ci�ki i ma�o
zwrotny.
Porucznik Mir zjecha� na najni�szy poziom, gdzie usytuowano pok�ad transportowy.
Tu w specjalnych boksach umieszczone by�y wszystkie pojazdy jakimi dysponowa�
�Sol�.
A nie by�o tego ma�o. Rakiety �redniego zasi�gu, mog�ce bez trudu pokonywa�
odleg�o�ci
mi�dzyplanetarne, rakietki zimnego ci�gu do kr�tkich lot�w w atmosferze,
helikoptery, �odzie
podwodne, pojazdy podziemne, popularne �Krety�, naziemne, ko�owe, g�sienicowe i
na po-
duszce powietrznej. Wszystko czym dysponowa�a ziemska technika i nauka. By�o w
czym
wybiera�.
Stan�� w przestronnej sali, przed g�adk� �cian�, na kt�rej nawet wprawne oko nie
do-
strzeg�o najmniejszej szczeliny ani otworu, nie m�wi�c ju� o drzwiach. Tylko
przy wej�ciu,
na l�ni�cej g�adzi rysowa� si� jakby owal szczelnie dopasowanej klapy czy w�azu.
� Cyfron � rzuci� p�g�osem. W�az drgn�� i zapad� si� w g��b. W otworze pojawi�
si�
niski, p�katy automat o du�ych nietoperzych uszach zako�czonych pr�cikami anten.
� Cyfron Ol s�ucham.
Mia� przyjemny, niski g�os.
� �Golema� czterdziestk� na podjazd do tr�jki. Zaraz! Kompletne wyposa�enie
plane-
tarne. Dwa androidy. Gotowo�� jutro na godzin� pi�t�.
� Przyj��em rozkaz.
Automat cofn�� si� i klapa w�azu wr�ci�a na swoje miejsce. Teraz porucznik
podszed�
do przeciwleg�ej �ciany przeci�tej w po�owie wysoko�ci pasem czarno�bia�ych
kwadrat�w
i jarz�cymi si� pomara�czowo, wypuk�ymi czopami. Spojrza� na nie uwa�nie. Trzeci
z lewej
pulsowa� rytmicznie, zmieniaj�c jednocze�nie barw� na soczysty br�z. Po�rodku
uchyla�a si�
szeroka p�yta ods�aniaj�c widok na jasno o�wietlony korytarz, prowadz�cy
�agodnym spadem
gdzie� w g��b. W tej samej chwili przeciwleg�a �ciana jakby rozp�k�a si� i ze
szczeliny powo-
li zmieniaj�cej si� w szerok� bram� wype�z� prostok�tny kszta�t platformy
poruszaj�cej si�,
bez widocznego oparcia, jakie� p�tora metra nad posadzk�. Na platformie sta�
pojazd g�sie-
nicowy z wymalowan� na burcie wyra�n� cyfr� czterdzie�ci. Tu� ko�o przedniego
ogniwa
pot�nej g�sienicy, male�ki jak owad w por�wnaniu z jej ogromem, srebrzy� si�
owalny ka-
d�ub cyfrona. Platforma bezszelestnie przesun�a si� przez hal� i znikn�a w
czelu�ci o�wie-
tlonego korytarza. Klapa unios�a si� wolno i zamkn�a wej�cie. Czop na trzecim
kwadracie
przesta� pulsowa� i wr�ci� do jaskraworubinowej barwy. Mir odwr�ci� si� na
pi�cie i wyszed�.
Tu wszystko by�o w porz�dku. By� tego pewien. Automaty �Sol� by�y niezawodne.
Nie mu-
sia� tu przychodzi�. M�g� wyda� rozkaz cyfronowi praktycznie z ka�dego punktu
statku i by�
pewnym, �e zostanie dok�adnie wype�niony. �Sol� dysponowa� olbrzymi� liczb�
robot�w od
stosunkowo prymitywnych, po skomplikowane, obdarzone pseudopsychik�,
samodoskonal�ce
si� jak cyfrony czy androidy.
Tak. Nie by� tu w og�le potrzebny, ale chcia� zobaczy� to sam. Dawno tu nie
zacho-
dzi� i mo�e to by�o jedn� z przyczyn. Zreszt� podniecony czekaj�c� go wypraw�
nie m�g�
usiedzie� w miejscu. Teraz mia� czas. Wskoczy� na ruchomy chodnik, a ten
szerokim koryta-
rzem przeni�s� go na poziom mieszkalny. Przej�ciem o �cianach w delikatne,
pastelowe dese-
nie doszed� do ogromnej, kwadratowej sali b�d�cej jakby niewielkim dziedzi�cem.
I to dzie-
dzi�cem �ywcem przeniesionym z jakiego� �redniowiecznego miasteczka,
wybrukowanym
kocimi �bami, a mimo to g�adkim jak posadzka. Zamiast sufitu mia� b��kitne,
pogodne niebo
i kr���ce gdzie� wysoko, pod bia�ymi baniami chmur, �mig�e jask�ki. Czasem to
niebo za-
ci�ga�o si� ciemn� opon� i m�y� stamt�d ciep�y, lekki deszczyk. Zale�a�o to od
tego, jak za-
planowali t� namiastk� ziemskiej pogody spece od holowizji przestrzennej. Bo
niebo nad
dziedzi�cem by�o tylko obrazem rzucanym przez specjalne, ukryte projektory. By�o
z�udze-
niem, kt�re w mro�nych przestrzeniach mi�dzyplanetarnych pozwala�o przetrwa�,
zapomnie�
cho� przez chwil�, wr�ci� my�lami na rodzinn� planet�. By�o tak�e, i przede
wszystkim, �y-
czeniem mieszka�c�w tego sektora, kt�rzy przecie� mogli w ka�dej chwili prosi�
specjali-
st�w o co� zgo�a innego. �nieg, widok na dalekie szczyty g�r czy zagl�daj�ce od
g�ry �mig�e
czubki smrek�w wraz z ich zapachem i powiewem g�rskiego wiatru.
By�a to dzielnica biolog�w, bionik�w, lekarzy i uczonych z dziedzin pokrewnych.
W �cianach obrze�aj�cych ten miniaturowy rynek widnia�o szereg drzwi
prowadz�cych do
poszczeg�lnych apartament�w mieszkalnych i pracowni naukowych.
Mir zatrzyma� si� przed drzwiami oznaczonymi cyfr� siedem i seledynowym napisem
�Lena Kras � lekarz neurolog�. Przy�o�y� r�k� do drzwi i gdzie� w g��bi rozleg�
si� melodyj-
ny sygna�. Na zielonej, mlecznej tafli pojawi� si� jasny prostok�t, a w nim
twarz m�odej ko-
biety. Na widok stoj�cego pod drzwiami u�miechn�a si�.
� Witaj, Mir. Wejd� prosz�.
Z ledwie s�yszalnym szelestem drzwi rozsun�y si� i porucznik wszed�.
Po�rodku du�ego pokoju sta�a kobieta, dziewczyna prawie, ubrana w co� w rodzaju
niebieskiej tuniki przepasanej z�otym paskiem. Na opalonych, bosych stopach
mia�a sanda�ki
te� o barwie starego z�ota, a nad czo�em identycznie tego samego koloru fal�
w�os�w prze-
wi�zanych niedbale niebiesk� wst��k�. Wyci�gn�a ku przyby�emu obie r�ce
w przyjacielskim ge�cie. � Cze�� astronauto! C� to sprowadza w moje progi filar
mi�dzy-
gwiezdnej nawigacji? St�skni�e� si� za moim widokiem?
� Co� w tym rodzaju � roze�mia� si� Mir. � Poza tym jestem powa�nie chory.
� Co ci dolega? � kobieta spowa�nia�a.
� Serce, doktorze � teatralnym gestem przy�o�y� r�k� do piersi. � Serce!
� Wariat! Id� do psychiatry, je�eli nie chcesz do kardiologa.
� Dosy�... Dosy� � przerwa� jej z u�miechem, machaj�c r�kami. � Diagnoz� ju�
sobie
postawi�em bezb��dnie, tylko lekarstwa na to nie widz�, a co do wyboru
specjalisty to odpo-
wiadaj� mi w�a�nie neurolodzy. M�odzi i pi�kni neurolodzy. I c�? Nie prosisz
siada�?
� Przepraszam ci�. Naturalnie. Tylko tak si� rozgada�e�, �e zapomnia�am
o obowi�zkach gospodyni.
Lekki ruch r�ki i ze �ciany wysun�y si� dwa niewielkie foteliki i niewiele
wi�kszy
stolik. Usiedli.
Przygl�da� si� jej ukradkiem. Pi�kna by�a, ale chyba nie uroda mia�a tu
decyduj�ce
znaczenie, a raczej nie tylko uroda. By�y przecie� �adniejsze, ot cho�by
czarnow�osa Rit
z trzeciej sekcji. A jego ci�gn�o w�a�nie do Leny. Mi�o��? By� mo�e. Wpada� tu
przy byle
okazji, a i bez okazji. Lena przyjmowa�a go z u�miechem i odrobin� szacunku. By�
przecie�
kim� na pok�adzie �Sol�. Nigdy jednak ich wzajemne stosunki nie wysz�y poza ramy
przyja�-
ni. Na pewno nie z braku ch�ci z jego strony.
� Co� ty dzi� taki milcz�cy, prawa r�ko Astrogatora? � � spyta�a Lena
przerywaj�c
k�opotliwe milczenie. � Nie masz mi nic do powiedzenia, czy mo�e nie masz ch�ci
m�wi�?
� Nie to, Leno. Po prostu jestem nieco zdenerwowany.
� Ty zdenerwowany? Czy ty masz nerwy?
� Nie �artuj. Zdenerwowany, podniecony...
� Czym?
� Widzisz, nied�ugo, za kilka godzin jedziemy na rekonesans. Zawsze, kiedy mam
po-
stawi� po raz pierwszy nog� na obcej planecie, odczuwam co� w rodzaju tremy.
Potem to
mija i ju� jest dobrze. � Spodziewacie si�, �e mo�e to by� niebezpieczne?
� Niee. Chyba nie. Planeta pustynna. Niewiele na niej �ycia, a i to w formie
najprost-
szej. Chocia�, co my o niej wiemy?
� No tak. Mog� by� niespodzianki. Czym jedziecie?
� �Golemem�.
� T� twierdz� na g�sienicach? No to mo�ecie by� spokojni. Czyja to propozycja?
� Propozycja?
� Propozycja u�ycia w�a�nie tego czo�gu.
� Astrogatora i Nilsa.
� Widocznie nie jest tak r�owo � kobieta zamy�li�a si�. � � Czego� si� jednak
nasi
wodzowie obawiaj�.
Mir pokr�ci� g�ow�. Nie. Nie l�kaj� si� tej planety ani tego co mo�e kry�. Jak
wyt�u-
maczy� tej pi�knej dziewczynie, �e to, co w tej chwili odczuwa, to nie l�k przed
nieznanym,
ale niepok�j badacza. Zreszt� te� znalaz� sobie czas i miejsce dla
filozoficznych rozwa�a�.
Wsta� i roz�o�y� r�ce.
� Na mnie ju� czas, Kwiecie Medycyny.
� Do widzenia, Chlubo Nawigacji. Mam wyj�� po�egna� ci� z bukietem kwiat�w?
� Mo�esz. Albo wiesz co? Lepiej daj wieche� cyfronowi. B�dzie r�wnie sztywny
i bezosobowy jak ty�
Roze�miali si� oboje. Porucznik wsta� i skin�wszy Lenie r�k� skierowa� si� ku
drzwiom. Wyszed� troch� z�y na siebie. Po co w�a�ciwie by�a mu potrzebna ta
ironia?
I w�a�ciwie czego spodziewa� si� po tej wizycie?
Dobra! Do�� o tym! Teraz trzeba zaj�� si� czym� innym. W tej chwili wa�na jest
je-
dynie wyprawa na zewn�trz. Tor dowodzi ca�o�ci�, ale techniczna strona
rekonesansu to jego
sprawa i on za ni� odpowiada przed Kir Rosem i Rad�. Cyfron zapewne podstawi�
ju� �Go-
lema� pod trzeci� �luz�. Trzeba tylko raz jeszcze sprawdzi� wyposa�enie. W sk�ad
jego
wchodz� dwa wieloczynno�ciowe androidy, to chyba powinno wystarczy�. Zreszt�
gdyby Tor
by� innego zdania we�mie jeszcze jednego z obs�ugi �luz. Nie przeoczy� chyba
niczego istot-
nego. Do odjazdu pozosta�o ju� niewiele czasu. Za kilka godzin trzeba b�dzie
wbi� si�
w skafander biologiczny. Nie lubi� ich. By�y to obcis�e kombinezony z jakiej�
maj�cej w�a-
sno�ci antybiotyczne tkaniny. Ca�o�� wie�czy�y du�e, tak przezroczyste, �e
prawie niewi-
doczne banie he�m�w. Tworzywo z jakiego je skonstruowano, przepuszcza�o gazy
zatrzymu-
j�c drobnoustroje, nawet tak zwane wirusy przes�czalne. Mia�o jeszcze jedn�
istotn� i nader
ciekaw� w�a�ciwo��. Z licznych gaz�w tworz�cych atmosfer�, przepuszcza�o jedynie
mie-
szank� w sk�adzie i proporcjach nadaj�cych si� do oddychania przez cz�owieka.
Naturalnie,
kiedy wiadomo by�o, �e atmosfera tej czy innej planety nie zawiera gaz�w
potrzebnych cz�o-
wiekowi, w�wczas zachodzi konieczno�� za�adowania na plecy butli z odpowiedni�
mieszan-
k�. Dobrze, �e atmosfera tej planety nadawa�a si� doskonale do oddychania.
Wprawdzie za-
warto�� tlenu by�a nieco wy�sza ni� na Ziemi, ale nie stanowi�o to istotnej
przeszkody. Mu-
sieli tylko pozna� dok�adnie tutejszy �wiat mikrob�w i uodporni� na� ludzi.
W�a�nie poznanie
tego �wiata przez pobranie i zbadanie pobranych pr�bek by�o naczelnym zadaniem
jutrzejszej
miniwyprawy.
Ranek. Przed trzeci� �luz� zgromadzili si� ju� wszyscy bior�cy udzia� w
wyprawie.
Wok� stoj�cego na podje�dzie �Golema� krz�tali si� jeszcze technicy z Sekcji
Transportu
Planetarnego ko�cz�c ostateczne sprawdzanie. I tu ludzi mog�y z powodzeniem
zast�pi� au-
tomaty, ale ka�da tego rodzaju wyprawa by�a nie lada atrakcj� dla za�ogi
fotonowca tote�
ka�dy chcia�, bodaj w niewielkim stopniu przyczyni� si� do jej powodzenia.
W specjalnych wn�kach z ty�u pojazdu tkwi�y ju� oba androidy. Skin�wszy r�k�
zgromadzonym, Mir wspi�� si� po kr�tkim trapie do wn�trza. Przejrza� luki,
sprawdzi� prze-
lotnie czy nie zapomniano o r�cznych laserach i usiad� w foteliku kierowcy.
Wcisn�� przycisk
��czno�ci. Na ekranie pojawi�a si� twarz dy�urnego Centrali. U�miechn�� si� do
niego. By� to
Ren Tas � Kierownik Sekcji Kartograficznej.
� Czo�em, Ren. Od kiedy to Kartografia pe�ni dy�ury?
� Na osobist� pro�b�. Chc� mie� bezpo�redni� ��czno�� z wami. Bodaj ��czno��, bo
nie pozwolili mi jecha�. Wychodzicie za dwadzie�cia dwie minuty. Powiadom Tora.
Mir wsta� i podszed� do w�azu. Jeszcze raz bacznym spojrzeniem omi�t� wn�trze
po-
jazdu i wychyli� si� na zewn�trz.
� Profesorze, prosz� wszystkich na miejsca. Ruszamy.
Zatrzasn�y si� za czteroosobow� za�og� silikowe drzwi. Zaj�li miejsca. Aad i
Kur,
m�odzi technicy�kierowcy za sterami �Golema�, tu� za nimi, plecami do siebie,
Mir i Tor.
Ka�dy z nich mia� przed sob� p�koli�cie trzy ekrany monitor�w. Ka�dy te� mia�
do dyspozy-
cji, to znaczy pod swoj� opiek�, jednego androida, kt�rym kierowa� za pomoc�
specjalnego
urz�dzenia. Istnia�a r�wnie� mo�liwo�� po��czenia sterowania obydwoma androidami
z jednego stanowiska.
Przed pojazdem powoli opada�y wrota �luzy tworz�c �agodny zjazd. W otwartym pro-
stok�cie ��ci� si� poprzecinany ciemnymi smugami piasek pustyni. W dalekiej
perspektywie,
od ciemnob��kitnego nieba ostro odcina�y si� nieruchome fale diun. Ze zgrzytem
g�sienic,
wolno ruszy� przed siebie silikowy olbrzym. Gdy dojecha� do lekko drgaj�cej
kreski, miejsca,
w kt�rym kurtyna pola si�owego oddziela�a fotonowiec od obcej pustyni, w
powietrzu jakby
zarysowa�a si� migotliwa, pionowa przerwa. W ni� to, rozwijaj�c coraz wi�ksz�
szybko��,
wjecha� pancerny pojazd. Natychmiast zatrzasn�a si� za nim niewidzialna zas�ona
i znale�li
si� na kamienistej, piaszczystej pustyni obcej planety. �Golem�, wci��
nabieraj�c szybko�ci,
skierowa� si� na po�udniowy wsch�d, gdzie na horyzoncie, niewidoczna w tej
chwili, czernia-
�a wyra�na krecha puszczy. Ci�ki g�sienicowiec ko�ysa� si� na boki, omijaj�c
porozrzucane
tu i �wdzie g�azy z jasnoszarego minera�u. Zag��bia� si� w bruzdy pomi�dzy
wydmami, pra-
cowicie mia�d�y� g�sienicami czuby piaskowych fal.
Wreszcie po blisko dwugodzinnej je�dzie dostrzegli daleko przed sob� las, o ile
to, do
czego si� zbli�ali, mo�na w og�le by�o nazwa� lasem. Coraz bli�szy i wyra�niej
widoczny
tw�r przyrody nie stanowi� jednolitej masy jak ziemskie, oplecione lianami
tropikalne d�un-
gle. Nie przypomina� te� w niczym ziemskich bor�w stref umiarkowanych. By�y to
zielonka-
wo�liliowe, rozleg�e k�py ciasno ze sob� splecionych niby�ro�lin. Tworzy�y
gigantyczne p�-
kule, poprzedzielane pasmami jasnego piasku. Wszystko to razem przypomina�o
rozleg�y
park z czystymi alejkami, a nie dzik�, pierwotn� puszcz� nieznanej planety.
Pojazd ziemski
zag��bi� si� w ten labirynt przesmyk�w. Po obu stronach, widoczne teraz
doskonale na ekra-
nach, przesuwa�y si� �ciany g�sto splecionych ro�lin, tak g�stych, �e wzrok nie
przenika�
w g��b tych dziwacznych twor�w natury. Wygl�da�y jak wykute w kamieniu.
A jednak te g��biny �y�y. Mir dostrzega� czasem jaki� ruch. Kr�tki,
b�yskawiczny, tu�
pod powierzchni� k�py. Niestety tak szybki, �e absolutnie nikt nie by� w stanie
okre�li� co go
spowodowa�o. Pozornie nie by�o �adnej przyczyny. Zielone, o silnie fioletowym
odcieniu,
zbite w prawie jednolit� siatk�, ro�liny trwa�y nieruchomo. Nie dobiega� stamt�d
nawet naj-
l�ejszy szmer. A przecie� zestaw akustyczny �Golema�, wyposa�ony w dodatkowe
wzmac-
niacze, chwyta� szept nawet z odleg�o�ci kilkuset metr�w. Nic. Spok�j i cisza.
Tylko jedno-
stajny, prawie nies�yszalny ci�g wiatru wiej�cego g�r� dochodzi� do uszu
jad�cych.
Ujechali ze trzy kilometry i na znak Tora kierowca zastopowa� rozp�dzon�
maszyn�.
Rozgl�dali si� bacznie, ale nic si� w otoczeniu nie zmieni�o.
� Chyba zaczniemy? � spyta� Tor nie zwracaj�c si� specjalnie do nikogo. �
We�mie-
my pr�bki ro�lin.
Mir podni�s� si� z fotela i si�gn�� po kr�tki laser tkwi�cy przy �cianie w
specjalnych
uchwytach. Tor jednak potrz�sn�� g�ow� i po�o�y� mu r�k� na ramieniu.
� Poczekaj Mir. Nie b�dziemy na razie wychodzi�. Ta cisza i ten spok�j jako� mi
si�
nie podobaj�. To zbyt proste, aby by�o prawdziwe. Po�lij androida, niech
pobierze pr�bki.
� Dlaczego? Nic mi nie grozi. Bior� bro�.
� Nie, poruczniku. Wierz staremu. Po�lij androida.
Porucznik bez s�owa odstawi� bro� i usiad� z rozmachem na dawnym miejscu. Uj��
mikrofon. � Android C�3. Podej�� do d�ungli i pobra� pr�bk� ro�lin.
Od pojazdu oderwa� si� cz�ekokszta�tny robot i ko�ysz�c si� na szeroko
rozstawionych
nogach, zaopatrzonych w szerokie stopy dla pewniejszego poruszania si� po sypkim
pod�o�u,
zacz�� zbli�a� si� do g�stej �ciany ro�linno�ci. Obserwowali go rozparci w
wygodnych fote-
lach, troch� zaniepokojeni przeczuciami starego biologa. Robot doszed� do k�py.
Widzieli
wyra�nie jego po�yskuj�ce metalicznie, szerokie plecy. Zatrzyma� si�, nieledwie
dotykaj�c
piersiami g�szczu, wolno si�gn�� do specjalnej kieszeni przy lewej nodze i
wydoby� kaset�.
Teraz, praw� r�k� wyposa�on� w chwytne szczypce uj�� poka�ny p�k ro�lin i
szarpn��. Stawi-
�y niespodziewanie du�y op�r. Szarpn�� po raz wt�ry i... Wszystko to sta�o si�
tak b�yska-
wicznie i niespodziewanie, �e niewiele zobaczyli. Z g�stej, nieprzeniknionej
�ciany fioletu
i zieleni wyprysn�ly jakby dwie olbrzymie jaskrawozielone macki i b�yskawicznie
obj�y an-
droida. W tym samym u�amku sekundy robot uchyli� si� i strzeli� z piersiowego
lasera. Kr�tki,
ostry b�ysk, trzask gdzie� w g�szczu i jeszcze szybciej ni� si� pojawi�y,
oplataj�ce androida
ramiona znikn�y nie tkni�te nawet ig�� �wiat�a. W miejscu gdzie uderzy�
morderczy promie�,
ro�liny na moment poczernia�y, skr�caj�c si� w agonalnym ruchu. Zielona
przestrze� wok�
zafalowa�a i ciemna plama spalenizny znikn�a. I zn�w przed robotem sta�a
jednolita, nieru-
choma, bez �ladu jakichkolwiek uszkodze�, zapora.
� Co to by�o? � spyta� zd�awionym g�osem jeden z technik�w kierowc�w. Stary
biolog
nie odpowiedzia�. Pochyli� si� do przodu i prze��czy� obraz monitora na
teleobiektywy andro-
ida. Teraz na ekranie pojawi�y si� sploty ciemnoliliowych �odyg poro�ni�tych
zielonym,
przypominaj�cym sier�� zwierz�cia mchem. Widzieli teraz to, co i robot. Ale
nawet i to zbli-
�enie nie wyja�nia�o niczego.
� Czy to zwierz� czy ro�lina, profesorze? � spyta� spokojnie Mir. � W ka�dym
razie
dzi�kuj�. Gdybym to ja poszed�, na pewno nie zareagowa�bym z tak� szybko�ci� jak
on.
I chyba skafander niewiele by tu pom�g�. Co robimy? � Odwo�aj androida. Pr�bki
jednak
pobra�. Nie mamy tu na razie czego szuka�. �Golemem� nie wjedziemy do wn�trza
tych k�p
bez mia�d�enia i niszczenia, a nie chcia�bym niczego niszczy� bez sprawdzenia co
to w�a�ci-
wie jest. Co to za tw�r. Dobierzemy si� i do �rodka. Nie ma po�piechu.
� To co? � Wracamy? To ma by� ca�a wyprawa?
� W�a�nie si� zastanawiam. � Biolog by� niezdecydowany. � Spr�buj po��czy� si�
z Central�. Zobaczymy.
� Robi si� � m�ody porucznik najwyra�niej nie mia� zamiaru ani ch�ci wraca�. �
Chwileczk�. � Pokr�ci� ga�k� skali i na ekran wyp�yn�a twarz Rena.
� Ren � Tor si� ju� zdecydowa�. � Po��cz mnie z Astrogatorem.
� Rozkaz! � Obraz na ekranie na mgnienie oka zszarza� i ju� pojawi�a si�
spokojna,
poci�g�a twarz Astrogatora.
� Tak?
� Pobrali�my pr�bki, Astrogatorze. Przy okazji co� nas zaatakowa�o. �ci�lej
m�wi�c
zaatakowa�o androida. Ten u�y� lasera, zreszt� bezskutecznie. Mam to nagrane. W
zasadzie
mamy ju� wszystko to po co jechali�my, ale moim zdaniem, kiedy ju� tu
jeste�my... szkoda
wraca�. Chcia�bym dotrze� do jednego z tych koralikowych jeziorek czy staw�w i
rozejrze�
si� po okolicy. Prosz� o zgod�.
� Dobrze, zezwalam. Tylko pod jednym warunkiem. Wszystkie badania przeprowa-
dza� przy pomocy android�w. Sta�a ��czno��.
Ruszyli szybciej przesmykami w�r�d ro�linnych pag�rk�w. Czy ro�linnych? Tego
w�a�nie nie byli pewni. Co wiedzieli o tej obcej planecie? Jakie formy �ycia
rozwin�a?
Wszelkie analogie do podobnych form ziemskich musia�y by� b��dne. Tor nie
ukrywa� nie-
cierpliwo�ci. Stary uczony nie m�g� doczeka� si� chwili, kiedy pr�bki pobrane
dopiero co
i spoczywaj�ce w kasecie androida znajd� si� na stole laboratoryjnym pod
mikroskopem. Mo-
�e wtedy b�dzie w stanie z du�� doz� prawdopodobie�stwa okre�li� czy to, co
widz�, jest
ro�lin� czy zwierz�ciem. Czy zielone macki napastnika nale�a�y do tego niby�
lasu, czy te� do
nieznanego zwierz�cia ukrywaj�cego si� w jego mrocznych g��biach.
Tymczasem pojazd ca�kowicie mia�d�y� g�sienicami piach i kamienie. Po obu stro-
nach przesuwa�y si� wci�� te same liliowozielone k�py. Pas tego niby�lasu zdawa�
si� nie
mie� ko�ca.
Wreszcie po kilku d�ugich kwadransach kopu�y zacz�y stawa� si� jakby nieco
ni�sze,
bardziej p�askie, a na ods�aniaj�cym si� horyzoncie zamajaczy�y odleg�e,
poszarpane turnie
i zwaliste zbocza pot�nego �a�cucha g�rskiego. Pas ro�linno�ci nagle si�
sko�czy� i wjechali
na kamienist� r�wnin� lekko wznosz�c� si� ku g�rze, poprzecinan� licznymi cho�
nieg��bo-
kimi jarami o �agodnych zboczach.
Charakterystyczny by� fakt, �e wszystkie z mijanych jar�w mia�y po�o�enie
prostopa-
d�e do g�r, jakby wy��obi�y je jakie� w�a�nie stamt�d schodz�ce lawiny lub
lodowce. Nie by�o
tu �ladu jakiejkolwiek ro�linno�ci. Martwa, kamienista, dzika r�wnina. Wydawa�o
si� jednak,
�e zbocza dalekich g�r, zw�aszcza u podn�y, pokrywa� p�aszcz lasu. Mog�o to by�
r�wnie
dobrze z�udzeniem powsta�ym na skutek innego koloru ska� u podn�a, ni� w
wy�szej partii.
Od g�r dzieli�o ich jakie� pi�tna�cie kilometr�w. Z powodu niezwyk�ej
przejrzysto�ci powie-
trza mog�o to by� r�wnie� z�udzeniem i g�ry le�a�y du�o dalej. Ale nawet i
dwukrotnie wi�k-
sza odleg�o�� nie stanowi�a problemu dla szybko�ci i zasi�gu pojazdu jakim
dysponowali.
Nie mieli zreszt� zamiaru zapuszcza� si� w g��b g�r ani nawet dotrze� do nich.
Celem
by�o dotarcie do jednego z jeziorek le��cych gdzie� u ich podn�a.
Jechali stale pod g�r�. Teren wznosi� si� wyra�nie, cho� niezbyt raptownie. Na
pole-
cenie Tora, kierowca wprowadzi� �Golema� w jeden z jar�w i zwi�kszy� szybko��.
Dno by�o
g�adkie, bez jakichkolwiek przeszk�d. Szerokie na jakie� dziesi��, jedena�cie
metr�w przy-
pomina�o dobrze utrzyman� szos�. Z�udzenie to pot�gowa�y jeszcze �agodne zbocza
o jednakowej wysoko�ci i jednakowym, na ca�ej d�ugo�ci, nachyleniu. By�y jak
ca�a okolica
zupe�nie pozbawione ro�linno�ci, jakby wy��obione w jednolitej, ciemnobrunatnej
skale po-
znaczonej tu i �wdzie ja�niejszymi c�tkami.
� Na twory polodowcowe to mi nie wygl�da � zauwa�y� p�g�osem profesor. �
Sp�jrz,
poruczniku. Wyg�adzone tu wszystko, powiedzia�bym, wypolerowane. Tak dzia�a�
potrafi
tylko woda i to sp�ywaj�ca d�ugo i cz�sto.
� I mnie to przysz�o na my�l � zgodzi� si� Mir. � I jeszcze jedno, profesorze.
Prosz�
si� nie �mia�, ale da�bym g�ow�, �e nie jest to dzie�o przyrody, a raczej nie
tylko przyrody. To
mi przypomina kana�y. Sztuczne kana�y.
� Bez przesady Mir. Przyroda nie takie rzeczy potrafi. A ta planeta jest z ca��
pewno-
�ci� nie zamieszkana.
� Sk�d ta pewno��?
� M�ody cz�owieku. Ile� to miesi�cy kr��yli�my po ciasnej orbicie
oko�oplanetarnej?
Czy pokaza�y co� zdj�cia? A pomiary energopola? Czujniki rozk�adu promieniowania
pod-
czerwieni? Nie, poruczniku. Ta planeta nie jest zamieszkana przez �adne istoty
zdolne do
stworzenia cywilizacji i prawdopodobnie nigdy w przesz�o�ci takiej cywilizacji
nie mia�a.
Mir milcza� nie przekonany. Pewnie. Miast ani du�ych skupisk mieszkalnych na
pla-
necie nie by�o. Musieliby je zauwa�y�. Nie by�o te� m�rz ani du�ych rzek. W
og�le planeta,
pomimo pas�w niby�d�ungli w strefie r�wnikowej, by�a globem typowo pustynnym.
Hydros-
fer� jej reprezentowa�y jedynie, liczne wprawdzie, lecz niewielkie jeziorka w
do�� zagadko-
wy, regularny spos�b porozrzucane po ca�ej powierzchni globu. Ku jednemu z nich
w�a�nie
zmierzali. Wci�� jechali g�adkim dnem skalnej szczeliny.
� Uwaga! Wychodzimy z jaru � odezwa� si� kierowca. Wszyscy zwr�cili wzrok na
czo�owy monitor. �ciany jaru rozesz�y si� na boki i ziemski pojazd wpe�z� do
przestronnej
doliny. Takie same o �agodnym stoku zbocza. G�adkie, pozbawione nawet
najdrobniejszych
okruch�w ska� dno i, l�ni�ce po�rodku jak drogocenny diament w szarej oprawie
kamienia,
jezioro. Podjechali tu� nad brzeg i stan�li obserwuj�c powierzchni� wody. Dziwne
to by�o
jezioro. Niewielkie, o �rednicy kilkudziesi�ciu metr�w, b�yszcz�ce jasnym
seledynem, jakby
pod�wietlone od spodu. By�o chyba idealnie okr�g�e, a jego p�aska tafla le�a�a
zaledwie kil-
kana�cie centymetr�w ni�ej od otaczaj�cych j� r�wnie p�askich brzeg�w. Brzeg�w
sprawiaj�-
cych raczej wra�enie wierzcho�ka jakiego� gigantycznego garnka, ni� naturalnego
zbiornika
wodnego. Nie by�o tu ani skrawka czego� podobnego do pla�y, �agodnego podej�cia,
mielizn.
Po prostu brzeg opada� g�adk�, jakby uci�t�, prostopad�� �cian� w g��b zielonej
toni.
Wys�ali androida. Cz�ekokszta�tny automat pochyli� si� nad wod� i specjalnym
naczy-
niem zaczerpn�� nieco cieczy. Patrzyli na� w napi�ciu, pod�wiadomie oczekuj�c,
�e i tu
z wody wynurz� si� jakie� macki i zaatakuj� androida. Ale nic si� nie sta�o.
Powierzchnia
jeziorka pozosta�a spokojna. Jedynie od miejsca zaczerpni�cia rozchodzi�y si� na
wszystkie
strony regularne ko�a. Profesor Nils uj�� w d�onie d�wignie zdalnego sterowania,
wy��czaj�c
jednocze�nie pseudopsychik� robota. Teraz delikatny automat by� tylko bezwolnym
narz�-
dziem w r�ku kieruj�cego nim cz�owieka. Wolno, jakby z wahaniem, wyci�gn�� przed
siebie
stalowe rami� i zbli�y� d�o� do wody. Przez chwil� tkwi� nieruchomo, potem
wyprostowa�
si�.
� G��boko�� cztery tysi�ce osiemset metr�w � zachrypia� g�o�nik. � Silne
zanieczysz-
czenie zwi�zkami mineralnymi.
Profesor pchn�� d�wigni� i android pos�usznie wr�ci� na swoje miejsce.
� Koniec? Wracamy? � Mir spojrza� pytaj�co na biologa. � To ju� wszystko na
dzi�?
� A co chcia�by� jeszcze? Pop�ywa� w tym stawku? Niestety, na to musisz troch�
po-
czeka�. Tak, wszystko. Na jeden dzie� w zupe�no�ci wystarczy.
Powr�t przebiega� szybciej. Znali ju� drog� i posuwali si� po w�asnych �ladach,
led-
wie ju� zreszt� widocznych. Od g�r wia� wiatr i zaciera� koleiny. Zreszt� �lady
nie by�y im
tak bardzo potrzebne. Mieli sta�� ��czno�� ze statkiem i w �adnym wypadku nie
mogli zab��-
dzi�. Wjechali mi�dzy pierwsze k�py niby�lasu. Kierowca zmniejszy� szybko��,
wybieraj�c
co szersze przej�cia mi�dzy kopu�ami.
� Profesorze � Mir zwr�ci� si� do starego uczonego. � Nie musimy przecie� wraca�
po
w�asnych �ladach t� sam� drog�. Zatoczmy niewielki �uk. Wi�cej zobaczymy. O...
tam
w lewo jest jakby nieco szersze przej�cie.
� Zgoda.
Skr�cili w lewo i pojazd, zwi�kszaj�c szybko��, mkn�� teraz szerok� drog�
rozwalaj�c
na boki sypki piach. W kabinie panowa�o milczenie. Po obu stronach �Golema�
ucieka�y do
ty�u znane im ju�, te same co i wsz�dzie, k�py liliowozielonych twor�w. Nigdzie
najmniej-
szego nawet ruchu. K�py sprawia�y wra�enie rze�b wykutych w malachicie. Nawet
wiatr
wzniecaj�cy tumany kurzu nie by� w stanie poruszy� bodaj jednej ga��zki tej
dziwacznej ni-
by�d�ungli. Nagle pojazd raptownie zwolni� i zatrzyma� si�.
� Poruczniku! Profesorze! Sp�jrzcie! A to co znowu? � Technik kierowca wskazywa�
palcem b�yszcz�cy punkt w rogu ekranu. Mir pochyli� si� ni�ej przerzucaj�c
jednocze�nie
obraz z monitora czo�owego na boczne. Teraz zobaczyli wszyscy. Na drodze
pojazdu, na
wp� zagrzebany w piasku, spoczywa� spory, po�yskuj�cy przedmiot. Nie ulega�o
w�tpliwo-
�ci, �e nie by�o to zwierz� ani ro�lina. Przypomina�o raczej w og�lnych zarysach
niedbale
porzucony skafander pilota. Patrzyli na� zdumieni. Pierwszy ockn�� si� Mir.
� Skafander? Tutaj? Czy�by Astrogator wys�a� opr�cz nas jeszcze jedn� grup�
badaw-
cz�? Profesorze?
� Nic o tym nie wiem � stary uczony potrz�sn�� przecz�co g�ow�. � Nie by�o o tym
mowy. Dopiero po naszym powrocie i przebadaniu zdobytego materia�u powinny
ruszy� inne
rekonesanse.
� No tak. W ka�dym razie trzeba si� upewni�. � Mir wpatrywa� si� w widoczny na
ekranie, le��cy przed pojazdem, b�yszcz�cy przedmiot.
� Prosz� po��czy� mnie z �Sol� � zwr�ci� si� do technika. Na ekranie pojawi�a
si�
twarz dy�urnego. Nie by� to ju� Ren.
� ��czcie mnie z Astrogatorem!
Na ekran wyp�yn�� obraz gabinetu i siedz�cy za biurkiem Kir Ros.
� S�ucham.
� Astrogatorze. Czy opr�cz nas wyszed� w tym kierunku jeszcze jaki� rekonesans?
� Nie. Dlaczego?
� W tej chwili trafili�my na bardzo ciekawe znalezisko. Wygl�da jak nasz
skafander
kosmiczny. Dlatego pyta�em. Zreszt� trudno to dok�adnie okre�li�. Jest cz�ciowo
zagrzebany
w piasku i... chyba z metalu.
� Skafander? Ciekawe. Poruczniku, to na pewno nie jest skafander, a w ka�dym
razie
nie nasz. Nikt opr�cz was nie wyszed� poza os�on� si�ow� �Sol�. Co proponujecie?
� Decyzja nale�y do profesora. On dowodzi.
� Rozumiem. A zatem, profesorze Nils?
Stary uczony zamy�li� si� na moment.
� Chyba po�l� androida. Je�eli to nie jest zbyt radioaktywne, we�miemy. Je�eli
tak,
trzeba b�dzie skierowa� tu specjaln� ekip� z odpowiednimi urz�dzeniami.
� Zgoda. Dzia�ajcie wed�ug uznania. Wierz� w wasz rozs�dek.
Ekran zgas�. Tor potar� w zamy�leniu czo�o.
� Wy�lij oba roboty. Niech wezm� silikowy kokon. Aktywny czy nie, ostro�no�� nie
zawadzi.
Mir skin�� g�ow� i uj�� w r�ce d�wignie sterowania robotami.
� Chyba pokieruj� nimi? Licho wie co to za diabelstwo.
I po chwili oba cz�ekokszta�tne roboty skierowa�y si� ku zagrzebanemu w piasku
przedmiotowi. Pozostali obserwowali je w napi�ciu. Tor czuwa� przy wska�nikach.
Androidy
zbli�y�y si� do znaleziska i stan�y.
� Radioaktywno�� w normie. Zaczynaj � g�o�no i wyra�nie powiedzia� Tor. Wida�
by-
�o, �e stary biolog jest, jak i wszyscy, podekscytowany ca�ym tym zdarzeniem.
Ostatecznie
nie co dzie� zdarza�o si� astronautom znale�� wytw�r jakiej� obcej cywilizacji.
Zwiedzili
przecie� i zbadali pobie�nie dziesi�tki planet. Na niekt�rych z nich by�o nawet
�ycie. Prymi-
tywne wprawdzie i nieporadne, ale �ycie. Jednak dopiero tu, na tej nie
zamieszkanej, pustyn-
nej planecie natkn�li si� na co�, co z pewno�ci� nie by�o dzie�em przyrody. Nie
by�o te� ich
dzie�em. Wi�c czyim?
Nic wi�c dziwnego, �e �ywiej zabi�y im serca, a oczy bacznie �ledzi�y ka�dy ruch
an-
droid�w. Mir by� wprawnym operatorem, tote� po kilkunastu minutach tajemniczy
przedmiot
otulony w silikowy kokon spoczywa� w pojemniku �Golema�.
Teraz na pe�nych obrotach spieszyli w kierunku fotonowca. Gna�a ich
niecierpliwo��.
Udana by�a ta ich niewielka wyprawa. Pragn�li, aby jak najpr�dzej wiezione w
luku przed-
mioty i pr�bki znalaz�y si� w pracowniach specjalist�w.
Og�lne zebrania ca�ej za�ogi �Sol� odbywa�y si� bardzo rzadko i naprawd� z
bardzo
wa�nych przyczyn. Najcz�ciej Astrogator zwo�ywa� konferencj� kierownik�w
zespo��w spe-
cjalistycznych, a o wynikach powiadamiano wszystkich za po�rednictwem telewizji.
Jednak
wszystkie lub prawie wszystkie obrady ka�dy m�g� obserwowa� na ekranie
telewizora
w swojej kabinie, je�eli tylko mia� na to ochot�. Tak by�o i tym razem.
Po powrocie uczestnicy rekonesansu zdali kr�tki raport Kir Rosowi i po
przekazaniu
znaleziska oraz pobranych pr�bek specjalistom, udali si� na odpoczynek.
Min�o kilkana�cie godzin i Kir Ros zarz�dzi� odpraw�. W sali obrad zgromadzili
si�
wszyscy kierownicy sekcji badawczych. Obrady tym razem wyj�tkowo rozpocz�� Mir.
� Koledzy � zacz�� spokojnym g�osem. � Rekonesans, jaki przeprowadzili�my wsp�l-
nie z profesorem Nilsem, da� dosy� nieoczekiwane wyniki. Zreszt� o tym zapewne
wszyscy
ju� wiecie. Nie b�d� wi�c omawia� tej sprawy. Teraz trzeba si� zastanowi�, jakie
maj� by�
nasze dalsze plany. Co bada� w pierwszej kolejno�ci? Prosz� o wypowiedzi.
Tor Nils podni�s� r�k�. Wszyscy spojrzeli na biologa. Ten milcza� d�ug� chwil�
z pochylon� g�ow�, wreszcie, nie wstaj�c z miejsca, zacz�� m�wi� wolno, z
namys�em.
� Wydaje mi si�, �e je�eli celem naszym jest osiedlenie si� na tej planecie
cho�by cza-
sowe, musimy j� pozna�. I to mo�liwie dok�adnie. To chyba jasne. Pozna� najpierw
najbli�sze
otoczenie, potem dopiero organizowa� du�e, dalekie wyprawy l�dem i powietrzem.
Co� za-
atakowa�o androida. Musimy wiedzie� co. Nie chcemy i nie mo�emy �y� i pracowa�
ca�y
czas pod kloszem os�ony si�owej. Chcemy i musimy wiedzie� co nam ewentualnie
mo�e tu
zagrozi�. Proponuj� penetracj� i zbadanie k�p ro�linnych. Jestem got�w
uczestniczy� w tych
badaniach. Na razie tyle.
Przez ca�y czas wypowiedzi Tora Nilsa, Astrogator Kir Ros kiwa� g�ow� z
aprobat�.
Teraz wsta�.
� To samo mia�em na my�li. Po prostu profesor Nils mnie uprzedzi� � rzek�
z u�miechem. � To dla nas najwa�niejsze. Tylko male�kie uzupe�nienie. �Sol� jest
uk�adem
zamkni�tym, ale lekkomy�lno�ci� by�oby utrzymywa� ten stan rzeczy bez
rzeczywistej po-
trzeby, przez okres naszego tu pobytu. Pami�tajcie, �e nie osiedlamy si� tu na
sta�e, ale mog�
up�yn�� lata zanim opu�cimy ten glob. Musimy stwierdzi� czy i czym grozi nam
ewentualne
spo�ywanie tutejszych ro�lin i wody. Ot� to! Wody! I dlatego proponuj�.
Wydzieli� dwie
grupy badawcze. Kierownictwo jednej z nich powierzy� Torowi Nilsowi z zadaniem
przeba-
dania tego co nazwali�my d�ungl�. Drug� grup�, pod dow�dztwem porucznika Mira,
wys�a�
na zbadanie koralikowego jeziorka i jego g��bin. Wiem, �e si� do tego pali �
spojrza�
z u�miechem na swego zast�pc�. � Trzeba ustali� jakie jest jego pochodzenie, czy
istnieje
w nim �ycie biologiczne i jaka jest jego ewentualna przydatno�� do naszych
potrzeb. Sk�ady
i wyposa�enie grup ustal� kierownicy. Sko�czy�em.
Zebrani przez chwil� milczeli zastanawiaj�c si�, potem rozleg� si� szmer
aprobaty.
Wypowiada�o si� te� kilku specjalist�w, ale w zasadzie zgodzono si� w ca�o�ci na