Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1616 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
tytu�: "NIGDY, NIGDY MNIE NIE Z�APIECIE"
autor: William Wharton
tytu� orygina�u: "Niah, Niah Ya Can't Catch Me"
prze�o�y�: Jacek Wietecki
tekst wklepa�:
[email protected]
DOM WYDAWNICZY REBIS
POZNA� 2001
CopyRight C 2000 by William Wharton
AlL RIghts reserWed
CopyRIght C for the Polish edition by REBIS Publishing House Ltd , Pozna� 2001
Redaktor: El�bieta Bandel
Konsultacja militarna: Jaros�aw Kotarski
Opracowanie graficzne SERII i projekt ok�adki: Lucyna Talejko-Kwiatkowska
Fotografia na ok�adce: Piotr Chojnacki
Wydanie I
ISBN 83-7120-933-9 (opr broszurowa)
ISBN 83-7301-031-9 (opr twarda)
Dom Wydawniczy REBIS Sp z o o
ul �migrodzka 41/49, 60-171 Pozna�
tel 867-47-08, 867-81-40, fax 867-37-74
e-mail' rebis@pol pl
www rebis com pl
Fotosk�ad Z P Akapit, Pozna�, ul Czemichowska 50B, tel 879-38-88 Druk i oprawa: Drukarnia Wydawnicza
im. W. L. Anczyca S.A., Krak�w. �arn. 920/00
* * *
ROZDZIA� 1
Kiedy mia�em pi�tna�cie lat, wraz z pi�cioma kuzynami - mniej wi�cej r�wnolatkami - ze strony ojca eskortowa�em trumn� na pogrzebie naszego dziadka. Dwa tygodnie przed �mierci� dziadek wezwa� mnie do swojej sypialni. Wiedzia�em, �e jest chory - on, kt�ry nigdy nie chorowa� - ale nie wiedzia�em, �e umiera. Gdy wszed�em do jego pokoju, ciocia Sophie zamkn�a za mn� drzwi. Nie widzia�em dziadka od miesi�ca; by� tak wychudzony, blady i mizerny, �e z trudem go pozna�em. Jego cia�o, kt�re wydawa�o si� zawsze tak zahartowane od twardej ciesielskiej pracy, ledwie drgn�o pod po�ciel�. Siedzia� na ��ku podparty poduszk�. Na m�j widok u�miechn�� si� nie�mia�o i pokaza�, bym przy nim usiad�; siad�em na stoj�cym obok krze�le. Na kolanach mia� tac�, na kt�rej le�a�y papier i o��wek. Spodziewa�em si� niemal, �e poprosi, abym mu co� narysowa�. W przesz�o�ci, ilekro� go odwiedza�em, zawsze mnie o to prosi�. On i moja m�odsza siostra, Jean, byli pierwszymi wielbicielami mojej tw�rczo�ci. Czasami chcia� tylko, �ebym narysowa� kilka przedmiot�w z jego kolekcji: groty strza� z Wisconsin lub dziwnie wykr�cony kawa�ek drewna, najcz�ciej jednak mia�em kopiowa� wielkie fotografie, kt�re powiesi� na �cianach jadalni. Dwa razy poprosi� mnie o szkic trofeum - �ba jelenia, kt�rego ustrzeli� na polowaniu w Maine. Tym razem jednak da� mi do zrozumienia, krzywi�c si� w grymasach b�lu, �e chce mi co� pokaza�. Za ka�dym razem, gdy przebiega� go spazm, zamyka� oczy, a ja czeka�em w milczeniu.
- My�l�, �e jeste� moim najbystrzejszym wnukiem, Albercie. Jest par� spraw, o kt�rych powiniene� si� dowiedzie�. Spojrza�em w jego nieruchome, zgaszone chorob�, jasnob��kitne oczy. Nie mia�em nic do powiedzenia. W�a�nie wtedy po raz pierwszy u�wiadomi�em sobie, �e dziadek umiera. Powoli i starannie zacz�� kre�li� co� na le��cej przed nim kartce papieru. Napisa� nasze nazwisko, ale w innej pisowni, ni� zna�em je do tej pory. Podobnie jak ca�a moja rodzina, zapisywa�em zawsze swoje nazwisko z angielska, to jest od du�ej litery i bez przerw: Duaime. Brzmi to tak samo, jak rozkaz: "Wyceluj!" (Do aim!). Wyros�em przywi�zany do nazwiska w tej postaci. Wiedzia�em jedynie, �e jest ono niepowtarzalne i trudne do przeliterowania.
- Albercie - zacz�� dziadek, wskazuj�c kartk� - poka�� ci teraz, jak naprawd� powinno si� pisa� nasze nazwisko. M�j ojciec pozosta� przy nowej pisowni, bo chcia�, �eby�my si� bardziej zamerykanizowali. Zdradzi� mi to dopiero przed �mierci�. Zn�w zerka na mnie, chc�c si� upewni�, �e rozumiem, dlaczego zapis nazwiska ma dla niego tak wielkie znaczenie, teraz, gdy umiera. Ponownie podnosi o��wek i dr��c� r�k�, z uwag�, jakby kre�li� rysunek, zapisuje nasze nazwisko w nowy spos�b: du Aime - ma�� liter�, z odst�pem mi�dzy "u" i "A".
- Zapewniam ci�, Albercie, �e je�li przejrzysz wszystkie ksi��ki telefoniczne w Ameryce, a mo�e i na �wiecie i znajdziesz gdzie� to nazwisko zapisane w takiej formie, to znalaz�e� jednego z naszych bliskich krewniak�w. - U�miecha si� s�abo i popatruje na mnie. - Chc�, �eby� zapami�ta� moje s�owa. Ale nie znajdziesz naszego nazwiska w �adnej ksi��ce telefonicznej, poniewa� to te� nie jest nasze prawdziwe nazwisko, tak jak nie jest nim Duaime. P�niej opowiem ci t� histori�. Pozna�em j� od swojego dziadka, a jemu, jak ju� m�wi�em, opowiedzia� j� jego dziadek, zanim zmar�. M�j dziadek przekaza� j� zar�wno mnie, jak i mojemu bratu, a twojemu dziadkowi stryjecznemu, Elzardowi, ale z jakiego� powodu nie powiedzia� nic �adnej z wnuczek. M�j brat nie �yje, pochowano go w Wisconsin. Nie zd��y�e� go pozna�, Albercie. To by� dobry, uczciwy cz�owiek, prawdziwy farmer z Wisconsin. Wi�kszo�� z tego, co zamierzam ci opowiedzie�, pr�bowa�em napisa�, ale nie mam talentu do pi�ra. Dlatego opowiem ci, co pami�tam, a pami�� na szcz�cie mi s�u�y, nawet teraz. Dziadek opowiedzia� mi to, kiedy by�em mniej wi�cej w twoim wieku, no, mo�e troch� starszy. Le�a� na �o�u �mierci, tak jak ja teraz. Pomy�l tylko... cz�� tych wydarze� rozegra�a si�, zanim on si� urodzi�. Dziadek urywa na moment. - Wszystko zacz�o si� od rewolucji francuskiej, kt�r� dziadek zwa� zawsze "terrorem". Dla wielu ludzi, w tym tak�e mojego pradziada, musia� to by� rzeczywi�cie czas terroru. Wielu Francuz�w sta�o si� wtedy jakby dzisiejszymi terrorystami, zagra�aj�cymi bezpiecze�stwu w�asnego narodu i s�siad�w. Mieszka�cy Francji najwyra�niej powariowali: palili domy, mordowali ludzi, niszczyli ko�cio�y - robili najgorsze rzeczy, jakie mo�na sobie wyobrazi�. Terror ogarn�� ca�� Francj�, ma�e wioski i wielkie miasta. Tw�j praprapradziadek, czyli m�j pradziad, by� zamo�nym rolnikiem z Sabaudii. Region ten po�o�ony jest we francuskich Alpach, przy granicy z W�ochami. W�a�nie tam, na stromych g�rskich zboczach, pradziad wypasa� stado kr�w. Sam wybudowa� sobie dom z kamienia, wysoki na dwa pi�tra, z przytykaj�c� do� kamienn� stodo��; pom�g� mu w tym starszy brat. By� to najokazalszy dom w ca�ej wiosce. Wioska nazywa�a si� Aime. Jego rodzina mieszka�a u samego podn�a Alp. Ich dom mia� nawet ma��, okr�g�� wie�yczk�, w kt�rej pradziadek przechowywa� dokumenty i prowadzi� interesy, rozliczaj�c si� z nale�nych kr�lowi podatk�w. A mia� ten dom, kt�rego wszyscy mu zazdro�cili, dlatego �e zbudowa� go wraz z synami. U�yli szarego, �upkopodobnego kamienia, kt�rego pe�no le�a�o doko�a. Konstrukcj� wzmocnili deskami pochodz�cymi z drzew, kt�re �ci�li i znie�li z g�r. Kiedy "terror" dosi�gn�! ich ma�ej pasterskiej wioski, najgorsze m�ty z ca�ej okolicy, kt�re nigdy nie zha�bi�y si� �adn� prac�, zacz�y zabija� tych, kt�rzy doszli do czego� w�asnymi si�ami. Wymordowali nawet te rodziny, kt�re regularnie chodzi�y do ko�cio�a. Pewnego razu zamkn�li parafian i ksi�y w ko�ciele i podpalili go. Kiedy dziadek opowiada� mi t� smutn� histori�, mia� �zy w oczach i trz�s�y mu si� r�ce. Dwaj bracia, czterej synowie i dwie c�rki mojego pradziada zostali najpierw uwi�zieni przez "obywateli", a potem ukamienowani. Ci "terrory�ci" to by� okrutny, przypadkowy mot�och, niszcz�cy wszystko, co mu wpad�o w �apy. Pradziadek, prababka i dziadek uciekli z tej zamkni�tej doliny tajemnym przesmykiem, kt�rym p�dzili byd�o na g�rski wypas. Zabrali ze sob� tyle pieni�dzy, ile mieli, i warto�ciowe przedmioty, kt�re mogli unie��. Z b�lem serca zostawiali krowy - wiedzieli, �e napastnicy je zaszlachtuj�, ale pradziadek po prostu nie m�g� sam ich zabi�. Hodowali te zwierz�ta od pokole�... Rodzina przedosta�a si� do W�och, najbli�szego kraju, kt�rego granic nie strze�ono zbyt pilnie. Dziadek zamilk� i kilkakrotnie odetchn�� g��boko. Ba�em si�, �e za chwil� umrze albo co najmniej zapadnie w sen. Nie wyszed�em przede wszystkim dlatego, �e z ca�ej si�y �ciska� mi r�k�. Po jakim� czasie znowu otworzy� oczy.
- Nie do wiary, �e to wszystko si� zdarzy�o przed tak wielu laty, w tysi�c siedemset dziewi��dziesi�tym pi�tym. A teraz mamy tysi�c dziewi��set czterdziesty i siedzimy sobie bezpiecznie w naszym ma�ym szeregowym domku w po�udniowo-zachodniej Filadelfii. Zar�czam ci, Albercie, �e wszyscy znali mojego dziadka jako prawego cz�owieka. Wiem, �e nie k�ama�. Chcia�, �ebym zna� prawd�, tak jak ja chc�, �eby� ty j� pozna�. Pos�uchaj mnie teraz uwa�nie. Pradziad, jego �ona i ich ma�y synek William uciekli statkiem wyp�ywaj�cym z W�och do Ameryki. Nie mieli wi�kszego poj�cia, gdzie jest Ameryka, nikt z wioski nigdy tam nie by�. M�wili* szczeg�ln� odmian� francuskiego u�ywan� w Sabaudii. Mieli troch� grosza i kosztowno�ci, ale za ma�o, by zap�aci� za dobre miejsce na statku. Pradziadek ledwie prze�y� t� podr�, zmar� zreszt� wkr�tce po przybyciu do Ameryki. Statek wysadzi� ich na Ellis Island u wybrze�a stanu Nowy Jork. Byli mocno wyg�odzeni. Zosta�o im niewiele - par� z�otych monet, zaoszcz�dzonych przez rodzin�, i kilka drogocennych kamieni, kt�re pradziad przyszy� do sukienki mojej prababki. �yli w ci�g�ym w strachu, �e kto� odkryje te precjoza i ukradnie je albo nawet ich zabije. Stanowi�y one wszystko, czego si� dorobili po latach har�wki na g�rskiej farmie. Dzisiaj wr�cz trudno sobie wyobrazi�, czego ci ludzie si� l�kali. �ycie zmieni�o si� tak bardzo. Wraz z setkami im podobnych zeszli ze statku, cuchn�c smrodem ciemnej �adowni, nios�c w tobo�kach dorobek ca�ego �ycia. Stan�li w kolejce do urz�dnik�w na Ellis Island. Pos�uchaj, Albercie - tam w�a�nie zacz�o si� ca�e nieporozumienie zwi�zane z naszym nazwiskiem. Ot� podeszli do umundurowanego celnika siedz�cego za sto�em. Ten, mieszaj�c francuski i w�oski, zada� im pytanie, kt�re zwykle stawia si� nowo przyby�ym: "Sk�d pochodzicie?" Pradziadek mia� przygotowan� odpowied� na to pytanie; pomog�o mu kilka os�b na pok�adzie, m�wi�cych po francusku. Widocznie jednak urz�dnik zada� im ca�kiem inne pytanie, mianowicie: "Jak si� nazywacie?" Wi�kszo�� pasa�er�w statku stanowili W�osi uciekaj�cy przed panuj�cym w ich kraju g�odem i bied�. Pradziad nie zrozumia�, o co go spytano. Nie zna� ani angielskiego, ani w�oskiego. Wi�c odpowiedzia�: "ous sommes du Aime", co po francusku znaczy "pochodzimy z Aime". Powiedzia� celnikowi, sk�d pochodzi rodzina, a nie, jak si� nazywa, lecz informacja ta trafi�a do rubryki "nazwisko". St�d przesz�a do wszystkich dokument�w imigracyjnych i z czasem sta�a si� nazwiskiem naszej rodziny: du Aime! Nie zmienili go, boj�c si�, �e zostan� wydaleni z powrotem do Sabaudii. Zar�wno pradziadek, jak i jego syn, kt�ry w chwili przybycia do Ameryki mia� pi�� lat, do ko�ca �ycia nie nauczyli si� czyta� i pisa� po angielsku. Skontaktowali si� jednak z innymi Francuzami z Nowego Jorku, kt�rzy poradzili im przenie�� si� do Wisconsin, gdzie by�o du�o wolnej ziemi i wielu francusko-j�zycznych mieszka�c�w. W ten oto spos�b ludzie o dziwnym nazwisku du Aime osiedlili si� w hrabstwie Lawrence w stanie Wisconsin. Za pieni�dze i kosztowno�ci przywiezione w babcinej sukience dziadek kupi� dom i niewielk�, niespe�na czterdziestoakrow� farm�, ale ani on, ani jego �ona nigdy nie opanowali angielszczyzny. Ca�e �ycie �yli w tej cz�ci Wisconsin ze swymi francuskoj�zycznymi pobratymcami. M�j dziadek, czyli tw�j prapradziadek, chodzi� do jednoizbowej szko�y le��cej pi�� mil od farmy. W obie strony maszerowa� na bosaka, w Wisconsin za� by�o jeszcze zimniej ni� w dolinie Aime, gdzie si� urodzi�. Pr�bowa� nauczy� rodzic�w tego, czego dowiedzia� si� w szkole. Ci jednak byli ju� zbyt starzy na nauk� i zbyt zm�czeni prac� w polu, �eby w og�le pr�bowa�. W domu rozmawiali ze sob� i z synem po francusku. W szkole, do kt�rej chodzi�, by�a tylko jedna nauczycielka. Co prawda wiedzia�a niedu�o wi�cej ni� jej uczniowie, ale za to zna�a angielski i nalega�a, aby dzieci uczy�y si� j�zyka. Zdaniem dziadka by�a to w zasadzie jedyna rzecz, jakiej si� tam nauczy�. Cho� by�o osiem klas, edukacja dziadka zako�czy�a si�, kiedy mia� dziesi�� lat. On i brat byli potrzebni do pomocy na farmie i dogl�dania zwierz�t. Natomiast jego siostry, po sko�czeniu o�miu klas, kontynuowa�y nauk�. Do szko�y je�dzi�y dwuko�owym wozem zaprz�onym w konia. Na farmie by�o osiem kr�w i byk. Krowy trzeba by�o codziennie doi�, rano i wieczorem. M�j pradziadek uprawia� ziemi�. Musia� zapewni� jedzenie rodzinie i pasz� dla zwierz�t. Obok chaty, w kt�rej mieszkali, postawi� stodo��, aby na poddaszu sk�adowa� siano. Mia� nadziej�, �e utrzyma krowy do wiosny. Stodo�a przypomina�a t�, kt�ra sta�a przy domu jego ojca w Sabaudii. Czterdzie�ci akr�w ziemi wymaga�o sporo pracy. Uprawiali r�ne warzywa, g��wnie ro�liny okopowe: buraki cukrowe, rzep�, ziemniaki, marchew - takie, kt�re mogli uchroni� przed mrozem, chowaj�c je w ziemi pod kuchenn� pod�og�. Hodowali tak�e kukurydz� dla �wi� i przechowywali j� na strychu. Dom sk�ada� si� z ma�ej kuchni, pokoiku i du�ego pokoju, gdzie spali rodzice. Pos�anie mojego dziadka znajdowa�o si� pod powa�� obok komina, kt�ry przebija� strych i wychodzi� z dachu. - Dziadek milknie na chwil�, aby odpocz��. Czuj�, �e zaczynam si� gubi� w tych wszystkich pradziadkach, prababkach, babkach i dziadkach; min�o tyle lat, a ja s�ucham opowie�ci mojego dziadka o tym, przez co tamci musieli przej��... Dziadek wolno upija troch� wody. Siedz� w przegrzanej sypialni i wygl�dam na uliczk� biegn�c� za naszym niewielkim szeregowym domem. To nie do wiary. Przez dziesi�� minut dziadek oddycha ci�ko, po czym powoli otwiera oczy i, przezwyci�ywszy dwa ataki b�lu, m�wi dalej:
- Albercie, m�j dziadek do�y� sze��dziesi�ciu o�miu lat. Z tego ponad czterdzie�ci przepracowa� w pocie czo�a na farmie. Zmar� zim�, w styczniu tysi�c osiemset sze��dziesi�tego pierwszego. Nadal przechowuj� zawiadomienie o mszy, kt�ra odby�a si� po jego pogrzebie. Do ko�ca wytrwa� w wierze katolickiej. �ona prze�y�a go zaledwie o par� lat. Dla niej i jej syna prowadzenie farmy okaza�o si� ponad si�y. M�j ojciec mia� wtedy trzydzie�ci dwa lata. Farma le�a�a na odludziu. Wiedzia�, �e sam nie zdo�a jej utrzyma�, wi�c pr�bowa� szcz�cia jako cie�la. Wynajmowa� si� do prac na farmach po�o�onych o dzie� jazdy konno. W ko�cu jednak musia� sprzeda� i zagrod�, i inwentarz. Ponownie zalega cisza.
- Kiedy wybuch�a wojna, zwana wojn� secesyjn�, ojciec nie mia� �adnych �rodk�w do �ycia, zatem w tysi�c osiemset sze��dziesi�tym trzecim zaci�gn�� si� do wojsk Unii. To jedyny dokument z jego podpisem, jaki si� zachowa�. Prawie nie mo�na go odczyta�, taki jest stary i wyblak�y. Pokaza�a mi go ciotka Sophie. Widnieje na nim nazwisko "Duhame". Prawdopodobnie kto� si� podpisa� za niego, gdy� przy podpisie stoi du�y krzy�yk oraz jaki� bazgro�. W tamtych czasach by�o to na porz�dku dziennym, ma�o kto umia� pisa�. Prawd� m�wi�c, nie wiemy, Albercie, czym si� zajmowa� tw�j pradziad w czasie wojny, ale w�r�d rodzinnych papier�w, przechowanych przez twoj� ciotk� Louise, jest �wiadectwo honorowego zwolnienia ze s�u�by wojskowej. Wiemy natomiast, �e po wyj�ciu z wojska skorzysta� z uchwalonego rok wcze�niej Aktu nadania ziemi osadnikom, dzi�ki kt�remu m�g�, po wp�aceniu pi�tnastu dolar�w i zbudowaniu domu z ogrodzeniem, naby� dzia�k� o powierzchni sze�ciuset czterdziestu akr�w. Pi�� lat p�niej uzyska� przywilej posiadania ziemi. Nadal mamy ten dokument, cho� ziemia ju� do nas nie nale�y. Pracowa� na farmie, polowa� i zastawia� sid�a na zwierz�ta. T� cz�� Wisconsin porasta�a w�wczas g�sta puszcza. Ale najgorsze by�o zimno. Zim� ojciec nie prze�y�by d�ugo w swojej chacie, wi�c zamienia� si� w trapera i zamieszkiwa� u Indian. Indianie ci nazywali si� Oneida. By�o to bardzo prymitywne plemi� o dziwnych obyczajach. Ale tw�j pradziadek nauczy� si� z nimi �y�. Jedn� z ich osobliwo�ci by�a wiara w to, �e wszystko - ��cznie z kobietami i dzie�mi nale�y r�wno do wszystkich wsp�plemie�c�w. Nie mieli takich rodzin jak my. Nie mieli ko�cio��w, gdzie braliby �lub. Wszyscy byli jedn� wielk� rodzin�. Nie s�dz�, �eby tw�j pradziadek powiedzia� Indianom o swojej dzia�ce, mogliby jej za��da� dla ca�ego plemienia, a i tak pewnie uwa�ali, �e nikt nie mo�e posiada� ziemi na w�asno��. Nale�a�a do wszystkich. Mi�dzy innymi to dlatego bia�ym tak trudno by�o zrozumie� Indian Ameryki P�nocnej. My�leli, �e daj�c czerwonosk�rym strzelby, whisky i derki, kupuj� w zamian ziemi�, ale Indianie nie podzielali ich punktu widzenia. To nieporozumienie doprowadzi�o do krwawych walk mi�dzy Indianami i Europejczykami, kt�rzy przyjechali po "swoje". No wi�c �yj�c u Oneid�w, najwyra�niej ojciec si� o�eni�, je�eli mo�na tak powiedzie� o tych dzikusach. Kobieta, kt�r� nazywa� swoj� �on�, jego squaw, urodzi�a mu dw�jk� dzieci. A przynajmniej przypuszcza�, �e te dzieci s� jego, bo wed�ug plemiennego prawa nikt do nikogo nie nale�a�. Jak ju� m�wi�em: to by�a jakby jedna wielka rodzina. Kiedy tw�j pradziadek ogrodzi� dzia�k� i zbudowa� dom, chcia� zabra� tam swoj� squaw i dzieci, aby zamieszka�y razem z nim. To znaczy�o, Albercie, �e musi je wykra�� - i zrobi� to. Ubra� je ciep�o, wsadzi� na sanie wykonane ze sk�r, kt�re Francuzi zwali trauois, i uciek�. Ci�gn�� je przez ponad sto mil do swojej posiad�o�ci, a potem poszed� do kap�ana i wzi�� �lub. Albercie, mam tutaj fotografi� mojego ojca i jego �ony. To zdj�cie musi mie� ze sto lat. Nie wiem, gdzie je zrobiono, by� mo�e w Oskosh, niedaleko jeziora, gdzie handlowa� sk�rami. Dziadek podnosi sztywny, metaliczny czarnoszary dagerotyp. Zdj�cie przedstawia dwoje ludzi gapi�cych si� nieruchomo w aparat. Odkrywam ze zdumieniem, �e moja india�ska prababka musia�a mie� ponad sze�� st�p wzrostu, pradziadek za� nie m�g� liczy� wi�cej ni� pi�� st�p i pi�� cali. Stoi obok niej ubrany w sk�ry, trzymaj�c u boku strzelb�, kt�ra jest d�u�sza od niego, a nawet od jego �ony. Kobieta ta by�a wysoka, ale te� pot�na, ubrana w d�ug�, ciemn� sukni�, w�osy mia�a zaczesane do ty�u.
- Widzisz, Albercie, mieszka�cy tej doliny we francuskich Alpach borykali si� z brakiem po�ywienia, tote� w ci�gu lat prze�y�a w tych warunkach tylko garstka najtwardszych. Pewnie zauwa�y�e�, �e nasza rodzina nie odznacza si� wybuja�ym wzrostem. Ja jestem wy�szy od moich syn�w, a mam zaledwie pi�� st�p i osiem cali. To rodzinna cecha. Ale kobieta, z kt�r� si� o�eni�em, twoja babka - to zupe�nie co innego. Jej rodzina, Denisowie, by�a do�� wysoka. Jej ojciec i dwaj bracia mieli po sze�� st�p, i po nich cz�onkowie naszej rodziny odziedziczyli wzrost. Ty masz jasne w�osy, niebieskie oczy i nie jeste� zbyt wysoki. Ja za spraw� matki jestem w po�owie Indianinem, dzi�ki czemu jestem wy�szy ni� ci, kt�rzy przybyli z Francji. Mimo to ty i tw�j tato najbardziej mnie przypominacie. Tw�j ojciec, tak jak ja, ma ciemnobr�zow� sk�r� i niebieskie oczy, ale jest niski, jak wszyscy jego bracia. P�ynie w nim jedna czwarta krwi india�skiej, a w tobie jedna �sma, cho� trudno by�oby si� tego domy�li�. M�j ojciec mia� jeszcze troje dzieci ze swoj� india�sk� �on�. W sumie dw�ch ch�opc�w i trzy dziewczynki. M�j brat przerasta� mnie o cal. Dziewczynki by�y jeszcze ni�sze ni� ch�opcy: �adna nie mia�a wi�cej ni� pi�� st�p. W ci�gu lat ojciec wybudowa� na tej sze��setczterdziestoakrowej dzia�ce znakomit� farm� mleczn�. Nie ba� si� ci�kiej pracy i by� dobrym farmerem. Zostawi� po sobie przesz�o sto mlecznych kr�w, nie licz�c ja��wek i byczk�w, kt�re hodowa� na sprzeda�. Trzyma� tylko jednego byka, kt�rego nazywa� Oscarem. Brat i ja bali�my si� go strasznie. Ojciec chyba te�. To by� ogromny, zawzi�ty buhaj. Mia� w nosie pier�cie�, za kt�ry trzymali�my, prowadz�c go na pole albo do stodo�y. Przed �mierci� ojciec zadba� o dobre wyswatanie c�rek. Da� im hojny posag, jak nakazywa� obyczaj Starego �wiata, i znalaz� dobrych m��w farmer�w. Oznajmi� mojemu bratu Elzardowi i mnie, �e po jego �mierci maj�tek zostanie podzielony na dwie cz�ci - po�owa dla brata, po�owa dla mnie. Brat by� starszy, tote� jemu przypad� dom i stodo�a, ale mia� mi pom�c przy budowie mojego gospodarstwa. W ten spos�b odnawia�y si� stare zwyczaje. No i uda�o si� nam. Budowa domu i stodo�y zabra�a nam trzy lata; z wyj�tkiem paru nowoczesnych dodatk�w niemal skopiowali�my stare domostwo. Przy okazji do obydwu doprowadzili�my wod�. Pompowa�o si� j� do kuchennego zlewu r�czn� pomp�, co by�o lepsze ni� bieganie do pompowni z wiadrami zwisaj�cymi na kiju. Zakocha�em si� w c�rce farmera z s�siedztwa. Mia�a na imi� Mary. By�a r�wnie� katoliczk�, jak prawie wszyscy mieszka�cy tej ziemi opr�cz kilku Szwed�w. Mia�a pi�kne blond w�osy i b��kitne oczy. Kocha�em si� w niej przez dwa lata, zanim wyzna�em jej mi�o��. Ci�ko si� �y�o w tamtych czasach. Nie by�o czasu na towarzyskie spotkania, ludzie harowali od �witu do nocy. Nie chcia�em si� �eni�, dop�ki nie postawi� mojej �onie domu. Pod koniec trzeciego roku, pracuj�c wesp� z Elzardem, mia�em dom. Podzielili�my si� te� stadem, tak �e powsta�a nawet ma�a farma mleczna. Na wiosn�, kiedy zacz��em uprawia� warzywa w ogrodzie, zdoby�em si� na odwag�, by poprosi� Mary o r�k�. Oczywi�cie powiedzia�a, �e przez ca�y czas czeka�a na mnie. Wprowadzi�a do naszego domu r�ne mi�e zmiany, nadaj�c mu bardziej rodzinn� atmosfer�. �lub odby� si� pod koniec maja w ko�ciele �wi�tego J�zefa, a ja by�em najszcz�liwszym cz�owiekiem w Wisconsin. W zawstydzaj�co szybkim tempie zacz�y si� nam rodzi� dzieci. Tw�j wujek Joe urodzi� si� ledwie dziesi�� miesi�cy po ceremonii ko�cielnej. Mary i ja bardzo si� kochali�my, wci�� si� kochamy, ale nie wszystko uk�ada�o si� tak r�owo. Mia�em szcz�cie - okaza�a si� idealn� �on�. Niemal co roku rodzi�o si� nam kolejne dziecko. Uwa�ano nas za g��boko wierz�cych katolik�w, ale chodzi�o o co innego. Kochali�my nasze dzieci i siebie nawzajem. Kochali�my te� to, co nale�a�o zrobi�, aby przysz�y na �wiat. Rozumiesz, co mam na my�li, Albercie? - Dziadek omal nie puszcza do mnie oka. - Ach, to by�y pi�kne dni.
- Niestety czuj� si� zm�czony, Albercie. Na szcz�cie zosta�o mi niewiele do ko�ca tej historii. Nie zapomnij jej zapisa�, a potem opowiedz j� swoim dzieciom i wszystkim cz�onkom rodziny, kt�rzy si� ni� zainteresuj�. Niech j� przeczytaj�. S�yszysz mnie? Nie lubi� czyta�, wi�c na nich nalegaj! No wi�c, jak wiesz, urodzi�o nam si� w sumie dziesi�cioro dzieci. Siedmioro z nich prze�y�o. Potem nasta�y trudne czasy i musieli�my rozsta� si� z farm�. Elzard jako� wytrwa�, ale on mia� tylko dw�jk� dzieci, no i by� zapewne lepszym ode mnie farmerem. Sam nie wiem. Tak czy owak, w najci�szej chwili sprzedali�my farm� i przenie�li�my si� do Michigan, gdzie poszukiwano robotnik�w i cie�li do budowy tam na rzekach i linii kolejowych. Pracowali�my tam przez trzy lata, po czym przyjechali�my do Filadelfii, gdzie podczas pierwszej wojny �wiatowej znalaz�em prac� w stoczni. Oszcz�dzali�my grosz do grosza i po kilku latach kupili�my plac w po�udniowo-zachodniej Filadelfii, gdzie postawili�my trzy szeregowe domy. Razem wygl�da�y jak okaza�a farma, tyle �e z sze�ciorgiem drzwi. Mary z dziewcz�tami sprz�ta�y i gotowa�y, a ch�opcy pracowali ze mn�. Jeszcze w Michigan poznali wiele ciesielskich tajnik�w. Znowu przysz�y ci�kie, ale te� dobre czasy. P�niej musieli�my sprzeda� jeden z dom�w i twoja ciotka Sophie zamieszka�a w drugim, ale to ci�gle moja wersja farmy, stoj�cej w centrum po�udniowo-zachodniej Filadelfii. Co prawda nie spisa�em si� jako farmer, ale my�l�, �e by�em dobrym cie�l�, ojcem i katolikiem. Albercie, prosz�, pami�taj, by zapisa� moj� opowie��. Przedstawi�em ci najwierniej jak potrafi�em histori� naszej rodziny. Poca�uj mnie teraz i powiedz cioci Ethel, �e chc� si� z ni� zobaczy�. Ca�uj� dziadka i wychodz� z pokoju. Ciotka Ethel stoi tu� za drzwiami, kiwa mi g�ow� i zagl�da do dziadka. Pospiesznie zbiegam po schodach. Zdejmuj� z kredensu star� maszyn� do pisania marki Underwood, nale��c� do cioci Sophie, i zanosz� j� do piwnicy. Wiem, gdzie ciocia Sophie trzyma papier maszynowy, wi�c bior� te� gruby plik i k�ad� go obok maszyny. W liceum uczy�em si� maszynopisania. Mimo �e chodzi�em do klasy o profilu matematyczno-fizycznym, uda�o mi si� nam�wi� wychowawca, aby pozwoli� mi bra� udzia� w zaj�ciach z pisania na maszynie. Uzna� mnie za spryciarza, kt�ry chce po prostu si� wkr�ci� do klasy z dziewczynami, ale si� zgodzi�. Lekcje trwa�y tylko jeden semestr, pod koniec jednak pisa�em z szybko�ci� blisko osiemdziesi�ciu s��w na minut�. Za nic nie by�em w stanie r�wnie pr�dko pisa� r�cznie, a gdyby nawet, nikt by tego nie odcyfrowa�. Codziennie po szkole jecha�em na rowerze do domu dziadka. M�wi�em rodzicom, �e jad� go odwiedzi�, poniewa� jest chory. By�a to prawda, ale nieca�a - udawa�em si� tam g��wnie po to, by zapisa� jego histori�, zanim wywietrzeje mi z g�owy. Czasami prosi�em babci� o przypomnienie pewnych szczeg��w. Zwykle zgadza�a si� na rozmow� i powtarzali�my sobie wiele z tego, co opowiedzia� mi dziadek, zw�aszcza na temat farmy i wychowywania dzieci na wsi. Jeszcze lepiej u�wiadomi�em sobie, jak trudne by�o w�wczas �ycie. Gdy ko�czy�em spisywanie tej historii, dziadek zmar�.
* * *
ROZDZIA� 2
W ci�gu nast�pnych paru dni przybyli cz�onkowie rodziny, kt�rych prawie nie zna�em. Po�egnawszy si� ze zmar�ym, kr�cili si� w okolicach frontowej werandy. Wtedy po raz pierwszy ujrza�em ojca p�acz�cego. Sam te� z trudem powstrzymywa�em si� od �ez. Pojecha�em z rodzicami do centrum i sprawi�em sobie pierwszy prawdziwy garnitur, by eskortowa� w nim trumn�. Kupili�my nawet czarny krawat. Ojciec mia� ju� czarny garnitur z wcze�niejszych pogrzeb�w, matce zosta�a czarna suknia po �mierci jej siostry, Dorothy. Mama uzna�a, �e moja siostra Jean jest na tyle ma�a, �e mo�e nosi� jakiekolwiek ciemne ubranie. Ba�em si�. Ba�em si� dziadka le��cego w ��ku na pi�trze, samotnego i martwego. By� pierwszym nieboszczykiem, jakiego widzia�em. Ale najbardziej przera�a� mnie poch�wek i balsamowanie zw�ok. Dziadek mia� zosta� zabalsamowany przez przyjaciela rodziny, kt�ry nazywa� si� Mik� o'Brien. By� w�a�cicielem mieszcz�cej si� przecznic� dalej kostnicy z wielkim szyldem "Dom pogrzebowy o'Briena". Bezmy�lnie wygada�em si� przed rodzin�, �e kiedy dorosn�, chc� zosta� lekarzem. M�odych ch�opc�w z biednych rodzin zach�ca si� do podobnych deklaracji. Powinienem by� ugry�� si� w j�zyk albo o�wiadczy�, �e chc� by� ksi�dzem. Z pytaniem, czy pomog� panu o'Brienowi przy poch�wku, zwraca si� do mnie babcia. Znajdujemy si� w kuchni na ty�ach domu. Albercie, chcia�abym, aby wszystko pozosta�o w rodzinie. Czu�abym si� o wiele lepiej, gdyby� pom�g� Mike'owi. Co ty na to? U�miecha si� do mnie. Kiwam g�ow� na znak zgody, czuj�c, �e zaraz zemdlej�. Mam nadziej�, �e kto� wyperswaduje babce ten pomys�. Nikt taki jednak si� nie znajduje. Po po�udniu pan o'Brien daje mi sygna� z frontowej werandy. W�a�nie wybieram si� do domu z maszynopisem historii rodzinnej przywi�zanym do baga�nika roweru. Martwi� si�, aby kto� go nie znalaz� w schowku, kt�ry urz�dzi�em w kredensie z naczyniami. Wci�� traktuj� to bardzo osobi�cie, jako co�, czym m�g�bym si� podzieli� jedynie z babci�. Ci�ka r�ka pana o'Briena spoczywa na moim ramieniu.
- Twoja babka powiedzia�a, �ebym porozmawia� z tob�, Albercie, o przygotowaniu dziadka. W porz�dku? B�d� potrzebowa� pomocy, a nie chc� bra� kogo popadnie z ulicy. Zda�em sobie spraw�, �e to w�a�nie robi: wynajmuje kogo popadnie z ulicy, ale odprowadzi�em rower z powrotem na trawnik przed domem i za�o�y�em na nim k��dk�. W �rodku ca�y si� trz�s�em. Podszed�em do pana o'Briena; by� to przysadzisty m�czyzna. Ponownie po�o�y� mi na ramieniu swoj� nied�wiedzi� �ap�. Podnios�em wzrok i spojrza�em w jego jasnob��kitne oczy.
- Panie o'Brien, ja nigdy czego� takiego nie robi�em. Czy to zgodne z prawem i czy nie trzeba mie� specjalnej licencji? U�miecha si�.
- Nie, Albercie, wystarczy nam pozwolenie od rodziny. Chod� na g�r�. Ani si� obejrzysz, jak b�dzie po wszystkim. Kto wie, mo�e stoisz u progu kariery zawodowej? Ciotka Sophie m�wi�a, �e chcesz by� lekarzem. To bardzo podobna praca, tyle �e klienci nie biadol�. - Wyszczerza z�by. Patrz� na niego. Przebra� si� ju� w str�j grabarza: czarny garnitur i czarne jedwabne skarpetki pasuj�ce do czarnych lakierk�w. Ja natomiast mam na sobie zwyk�e sztruksowe spodnie i ciemny sweter. Matka chcia�a, abym si� ubra� od�wi�tnie, ale ojciec odpar�, �e zaczekamy z tym do wieczora; po po�udniu mog� wygl�da� zwyczajnie. Co innego wieczorem, kiedy b�dziemy odmawia� r�aniec i po�egnany zmar�ego. Nawet te s�owa budz� we mnie strach. Nie m�g�bym by� grabarzem. Ruszam za panem o'Brienem po schodach. Wiem, �e ludzie si� nam przygl�daj�, ale udaj�, �e nie zwracam na nich uwagi. Podchodzimy do drzwi sypialni dziadka. Pan o'Brien otwiera je bez pukania. Wewn�trz zastajemy kl�cz�ce przy ��ku ciotki Alice i Sophie. Obie p�acz�. Pan o'Brien podchodzi do ka�dej z osobna i szepcze im co� do ucha. Unosz� wzrok i dostrzegaj� mnie. Pochylaj� si�, by uca�owa� dziadka, po czym w milczeniu opuszczaj� sypialni�. Wszyscy poruszaj� si� w zwolnionym tempie, tak samo poruszali�my si� po zakrystii, kiedy s�u�y�em do mszy. Ka�e mi si� zbli�y�. Po drugiej stronie ��ka postawi� na pod�odze czarn� walizk� podobn� do lekarskiej torby i ma�y sk�adany stoliczek. Wskazuje gestem, abym go roz�o�y�, i wyjmuje r�ne butelki, pompki i strzykawki. Gdy stawiam stolik, zaczyna uk�ada� na nim rz�dem butelki, kt�re powyci�ga�. Przypomina mi si�, jak przygotowywali�my wino i op�atki przed rozpocz�ciem mszy, tyle �e te przedmioty s� ci�sze, wi�ksze, brzydsze. Pan o'Brien otwiera jedn� z butelek i przytwierdza do niej rurk� zako�czon� r�czn� pompk�. Nadal nie wiem, co si� w�a�ciwie dzieje. Albercie, wyci�gniemy z twojego dziadka krew. Pop�ynie, jak zaczniesz przetacza� j� do tej du�ej butelki na ziemi. Rozumiesz? Kiwam g�ow�, lecz nie chc� rozumie�. Stoj� nieruchomo i staram si� nie zemdle�. Normalnie u�ywamy do tego zwyk�ej pompki ss�cej, ale poniewa� tw�j dziadek jest stary i krwi b�dzie niedu�o, a pogrzeb odb�dzie si� ju� jutro po mszy, wi�c po prostu zast�pimy odessan� krew formalin�. Wystarczy tylko, �e �ci�niesz t� gumow� gruszk�, kt�r� trzymasz w r�ce, a krew wyp�ynie sama. Gotowy? Nie jestem ani troch� gotowy.
- Nie wiem, czy dam rad�, panie o'Brien. Nigdy przedtem tego nie robi�em. Je�li chcesz zosta� lekarzem, Albercie, powiniene� zacz�� si� przyzwyczaja� do takich rzeczy. To drobnostka. Tw�j dziadek nie �yje, nie mo�emy go ju� skrzywdzi�. Robimy to tylko po to, aby nie by�o czu� przykrego zapachu, zanim go pochowamy. No, �mia�o, Albercie, bierzmy si� do dzie�a. Zobaczysz, spiszesz si� na medal. Z tymi s�owami zwalnia zacisk na rurce wij�cej si� mi�dzy mn� a butl� na pod�odze. Krew zaczyna si� s�czy�.
- Pracuj pompk�, Albercie. Musimy wykorzysta� si�� ci�ko�ci i efekt zassania, aby krew nie przesta�a p�yn��. Nie potrafi� oderwa� oczu od s�oja wype�niaj�cego si� ciemn� mazi�, o kt�rej wiem, �e jest ludzk� krwi�. Czy w�a�nie to dzieje si� z lud�mi po �mierci? Nie chc�, �eby tak by�o ze mn�. Stoj� i �ciskam gumow� gruszk�, s�ysz�c d�wi�k krwi odsysanej z mojego dziadka. Niemal spodziewam si� ujrze�, jak zapada si� w sobie. Krew cieknie coraz wolniej. Pan o'Brien zak�ada na rurce zacisk, tamuj�c up�yw, i zgina j� wp�.
- No, Albercie, po�ow� roboty mamy za sob�. Pogrzeb jest jutro, wi�c nie musimy usuwa� organ�w, pozostaje tylko wpompowa� formalin� i zrobi� par� retusz�w i kosmetyk�. Ludzie chc� widzie� swoich ukochanych takich, jak ich zapami�tali, a nie jak jawi� im si� po �mierci. To naturalne. Przypuszczam, i� jest to tak bardzo naturalne, �e w tym samym momencie trac� przytomno��. No c�, przynajmniej potrafi�em zachowa� si� naturalnie.
* * *
ROZDZIA� 3
Gdy dochodz� do siebie, pan o'Brien pochyla si� nade mn�. A wiesz, Albercie, �e zrobi�em to samo, gdy ojciec pierwszy raz wzi�� mnie do pracy. Czekaj, zaprowadz� ci� do drugiej sypialni, �eby� troch� odsapn��. Pomaga mi si� pozbiera�. Zerkam z ukosa na p�nagiego dziadka u�o�onego na ��ku. Odwracam wzrok. Wychodzimy; pan o'Brien podtrzymuje mnie za �okie� i sadza na krze�le w bli�niaczej sypialni.
- Nikomu nie powiemy, co si� sta�o, Albercie. Ja zajm� si� reszt�. Kiedy us�yszysz, �e schodz� po schodach, p�jdziesz za mn�. Lepiej si� czujesz? Przytakuj� i pr�buj� si� u�miechn��. Pan o'Brien wychodzi z sypialni. Nie ruszam si� z krzes�a. Wydaje mi si�, �e up�ywa d�ugi czas, zanim s�ysz� skrzyp otwieranych drzwi: pan o'Brien daje znak, bym za nim szed�. Schodzimy do pokoju, w kt�rym zw�oki zostan� wystawione na widok publiczny. Zgromadzi�o si� tam tymczasem sporo ludzi. Pan o'Brien obja�nia, w jaki spos�b nale�y znie�� dziadka na d�.
- Pami�tajcie, �e cia�o b�dzie sztywne. Najwa�niejsze, �eby�cie trzymali go poziomo i uwa�ali, aby nie uderzy� w sufit. Postanawiam wyj�� przez kuchni� na malutkie podw�rko. W kuchni natykam si� na babci�. Zauwa�a mnie pierwsza, tote� przystaj� obok wielkiego pieca. Patrzy mi prosto w oczy, podchodzi do mnie i przytula si�. Na twarzy ma �lady �ez, ale ju� nie p�acze. Tak mi przykro, Albercie. Chcia�am, aby� to ty pom�g� przy dziadku. Zawsze by� z ciebie taki dumny. Wiem, �e �yczy�by sobie tego. Trzymaj�c babk� w ramionach, przypominam sobie s�owa dziadka o tym, �e cho� on i jego brat byli ca�kiem s�usznego wzrostu, o�eni� si� z nisk� kobiet� i mia� niskich syn�w. Babcia si�ga mi czubkiem g�owy akurat do podbr�dka. Na pewno nie przekracza pi�ciu st�p wzrostu. P�acze i �ciska mnie mocno. Czuj� jej drobne ko�ci. P�niej wo�aj� mnie, bym pom�g� zamontowa� podwy�szenie pod trumn�. Platform� sk�ada si� z drzwi, kt�re dziadek przechowywa� w piwnicy, wspartych na koz�ach do pi�owania. Kiedy dziadek le�y ju� w pokoju, otoczony t�umem �a�obnik�w, umieszczamy podwy�szenie w k�cie, z dala od podn�a schod�w i wyj�cia na ganek. Aby si� pomie�ci�, musimy wygospodarowa� nieco przestrzeni. Trumn� dowieziono ci�ar�wk�, kt�r� dziadek je�dzi� na roboty ciesielskie. Trumna jest strasznie ci�ka, moi wujowie i ojciec wykonali j� z d�biny narz�dziami dziadka. Pracowali prawie ca�� noc. Po po�udniu trumna jest gotowa do wystawienia. Bierzemy �wie�o politurowan� skrzyni� na ramiona i wsuwamy j� przez drzwi na werand�. Mijaj�c o w�os filar por�czy schod�w, wnosimy trumn� do �rodka i pomagamy panu o'Brienowi u�o�y� cia�o na marach. Potem moje ciotki i pozosta�e krewne zmar�ego wychodz� z jadalni, nios�c czarno-fioletowy materia�. Odsuwam si� na bok, kiedy spowijaj� suknem ca�e podwy�szenie. W tym czasie wujowie Caddy i Dick zbijaj� mary gwo�dziami, a tato i wuj Burt Kettieson spinaj� je klamrami dla zapewnienia stabilno�ci. Stoj� na schodach z kuzynkami i kuzynami. Prawd� powiedziawszy, nie wiem nawet, jakie maj� imiona. Ze zdumieniem obserwuj�, jak si� wszystko uk�ada. My�l�, �e mo�e zaw�d grabarza nie jest wcale taki z�y. Zako�czywszy przygotowania, jedziemy do domu. Siedz�cy za kierownic� tato p�acze. Mama jest tak przera�ona, �e bez przerwy przyk�ada chustk� do oczu, g��wnie po to, by nie widzie� mijaj�cych nas samochod�w. Gdy docieramy do domu, tato idzie si� zdrzemn��. Nie jemy obiadu. Gdy mama budzi tat�, jest ju� p�no. Kiedy zaje�d�amy przed dom dziadka i babci, na ulicy panuje t�ok. Wi�kszo�� pojazd�w ma czarne szarfy na maskach. Parkujemy a� w alei Elmwood. W drzwiach witaj� nas ciotki Sophie, Alice, Louise i Ethel. S� te� wujowie Dick, Caddy i Joe. Ciocie wygl�daj� elegancko, jakby wybiera�y si� do ko�cio�a. Bo tak jest. Wida�, �e czuj� si� o wiele lepiej w swoich niedzielnych ubraniach ni� m�czy�ni. Wujk�w rozpoznaj� z ledwo�ci�. Ich ubrania s� albo nowe i niedopasowane, albo tylko niedopasowane, poniewa� - tak jak ja - wyro�li z nich, zw�aszcza w okolicach pasa. Maj� g�adko ogolone twarze i czyste paznokcie. Gdybym przypadkiem zobaczy� kt�rego� na ulicy, pewnie bym go nie pozna�. Wszyscy w milczeniu stoj� wok� trumny. Kto� umocowa� nad ni� lamp�, przez co scena wygl�da jak z filmu. Jestem pewien, �e to wynalazek pana o'Briena. To nie w stylu naszej rodziny. Rodzice dryfuj� niebawem w r�ne strony - mama idzie pom�c w kuchni, tato zostaje na dole z bra�mi i reszt� m�czyzn. Zar�wno living room, jak i jadalnia s� zastawione rozk�adanymi krzes�ami. Doliczam si� ich ponad sze��dziesi�t, ale i to nie wystarczy. Korzystaj�c z tego, �e s� wolne, wybieram jedno dla siebie. Zastanawiam si�, czy nie zaj�� miejsc rodzicom, ale najwyra�niej nikt tak nie robi. Siedz� blisko trumny. Nie wiem, czy zapachy, kt�re czuj�, istniej� tylko w mojej pami�ci, czy te� naprawd� unosz� si� w powietrzu. Czuj� wo� podobn� do �rodka dezynfekuj�cego, kt�ry mama umieszcza w naszym sedesie, wo� przywodz�c� na my�l kinow� toalet�. Skupiam uwag� na dziadku. "Kosmetyka" pana o'Briena da�a znakomite efekty. Dziadek wygl�da bardzo naturalnie, tylko twarz ma nieco zbyt g�adk�. Wpatruj� si� w k�ciki jego ust, jakby mia�y si� zaraz poruszy�. W pewnym sensie usi�uj� sta� si� "dziadkiem. Tak bardzo chc�, aby �y�, �e niemal oczekuj�, i� si� odezwie. Cofam si� pami�ci� do naszego spotkania w sypialni, kiedy przed �mierci� dzieli� si� ze mn� "rodzinnymi tajemnicami". Siedz�, obserwuj� go i przepowiadam sobie cicho to, co mi powiedzia�. Przypuszczam, �e jest to jaki� spos�b, by przywo�a� go do �ycia. Nagle w drzwiach pojawia si� ojciec McCann z ko�cio�a �w. Bamaby. Ubrany jest w sutann�, w prawej d�oni trzyma stu��. Przechodzi przez t�um wype�niaj�cy dom, porusza si� powoli, �ciska d�onie i udziela b�ogos�awie�stw, zbli�aj�c si� do trumny. Zapada cisza. Ojciec McCann stoi kilka minut przed trumn� zwr�cony plecami do zebranych, kt�rzy powoli zajmuj� miejsca. Kiedy ksi�dz mnie mija�, wsta�em, a on u�miechn�� si� przelotnie. Ciekawe, czy pami�ta mnie jako by�ego ministranta. Si�gam do wewn�trznej kieszeni p�aszcza i wyjmuj� ma�y p��cienny woreczek, w kt�rym przechowuj� r�aniec. To jedyny r�aniec, jaki mam. Ojciec o'Shea przywi�z� z podr�y po Irlandii tyle r�a�c�w, by starczy�o dla ka�dego z parafian. Powiedzia�, �e paciorki przesi�k�y krwi� m�czennik�w, gdy� zrobiono je z ziaren zb� uprawianych na irlandzkich polach. To w�a�nie tam wyja�ni� - ci, kt�rzy zachowali wiar� ojc�w, katolicy, bronili ojczyzny przed wrogimi protestantami. Obdarowa� parafian ma�ymi woreczkami, takimi jak m�j, uszytymi jak zapewni� - przez m�odziutkie nowicjuszki zakonne; ka�da z nich odkry�a w sobie powo�anie i po�wi�ci�a �ycie Ko�cio�owi, a szczeg�lnie Chrystusowi, b�d�cemu ich duchowym m�em. Ojciec o'Shea przypomnia� r�wnie�, �e te m�ode dziewcz�ta (jak m�wi�: "dziewuszki") b�d� do �mierci nosi�y �lubn� obr�czk� jako symbol ich duchowego ma��e�stwa. Jego s�owa wywar�y na mnie wtedy takie wra�enie, �e ma�o brakowa�o, a pogna�bym do seminarium i zosta� duchownym. Wkr�tce jednak wyrzucono mnie z k�ka ministranckiego i z ch�ru. Moje wielkie do�wiadczenie religijne dobieg�o ko�ca. Dochodz� do wniosku, �e stan duchowny nie le�y w mojej naturze. A jednak magia r�a�ca podtrzymuje gasn�c� we mnie wiar�. Bior� go na ka�d� msz� i odmawiam co najmniej pi�� tajemnic. Si�� rzeczy po�wi�cam mniej uwagi odprawianej mszy. Dwa razy omal nie zapominam przyj�� komunii, ale magia wci�� dzia�a. Siadamy. Ojciec McCann odmawia Ojcze nasz i prowadzi nas przez r�aniec. Rozpoczyna ka�d� dziesi�tk�:
- Zdrowa�, Mario, �aski� pe�na, Pan z Tob�, b�ogos�awiona� Ty mi�dzy niewiastami i b�ogos�awiony owoc �ywota Twojego, Jezus. Wtedy wszyscy odpowiadamy:
- �wi�ta Mario, Matko Bo�a, m�dl si� za nami, grzesznymi, teraz i w godzin� �mierci naszej. Amen. Powtarzamy t� modlitw� pi��dziesi�t razy, zmawiaj�c pi�� dziesi�tek. Staram si� skupi� na tre�ci, ale niekiedy trac� koncentracj�. Ci�gle wpatruj� si� w twarz dziadka. Chcia�bym narysowa� go, jak le�y w trumnie, a potem pokaza� mu obrazek. Podejrzewaj�c si� o blu�niercze my�li, zwieszam g�ow� i pogr��am si� w modlitwie. T�um porusza si� i pomrukuje - wiem, �e r�aniec dobieg� ko�ca. Podnosz� g�ow�. Ojciec McCann ca�uje r�bek stu�y, kt�r� ma na szyi. Po chwili obraca si� do zebranych i b�ogos�awi nas, a potem nasz dom. W jadalni ju� przygotowano posi�ek. �a�obnicy zaczynaj� poma�u przesuwa� si� w tamt� stron�. Ja tak�e bior� si� do nape�niania �o��dka. Ciotki przyrz�dzi�y gor�ce i zimne dania. Wszyscy jedz� z papierowych talerzy. W piwnicy jest piwo dla doros�ych i piwo brzozowe dla m�odzie�y. Robi si� coraz gwarniej. Cz�stuj� kilka os�b i przechodz�c, przys�uchuj� si� rozmowom. Dowiaduj� si� wiele nowego o dziadku: �e on i jego synowie zbudowali ko�ci� �w. Bamaby w�a�ciwie w�asnymi si�ami, �e zosta� pierwszym przewodnicz�cym Towarzystwa �wi�tego Imienia, �e nigdy nie odmawia� pomocy ludziom w potrzebie. S�uchaj�c tego, �arliwie ch�on� mit i tajemnic� mojego dziadka. O dziesi�tej spotyka si� ca�a sz�stka kuzyn�w: Billy Duaime, Billy Kettieson, Georgie, Richie, Francis i ja. R�nica wieku mi�dzy nami wynosi najwy�ej par� lat. Wujek Burt Kettieson zebra� nas w tylnej cz�ci jadalni.
- Teraz zamkniemy trumn�. Wi�kszo�� go�ci powinna ju� rozjecha� si� do dom�w. Po ich wyj�ciu otworzymy trumn� znowu, �eby rodzina mog�a poby� kilka minut z dziadkiem sam na sam. Ja p�jd� pierwszy i powiem, �e zamykamy trumn�. Zaczekajcie tu, a� zaczn� wychodzi�. To nie powinno d�ugo potrwa�. S�yszymy szemranie wychodz�cych g�siego �a�obnik�w. Niekt�rzy przystaj� nad trumn�, �egnaj�c si� albo przykl�kaj�c. Living room pustoszeje w niespe�na pi�� minut. Pan OTBrien ustawia nas wok� mar. Odpina klamr� i zatrzask na trumnie i ostro�nie opuszczamy ci�kie wieko. Mog�oby si� zdawa�, �e ju� po wszystkim, ale to dopiero pocz�tek. Na schodach pojawiaj� si� ciotki, prowadz�c babk�. Ciocia Louise odci�ga pana o'Briena na stron�. Pozosta�e ciocie do��czaj� do nich. Tocz� si� jakie� szeptane dyskusje i narady. Chwil� p�niej pan o'Brien podchodzi do nas stoj�cych przy zamkni�tej trumnie. Jego �ysa czaszka sp�ywa potem.
- Wynik�o pewne nieporozumienie. Na og� po zamkni�ciu trumny zostawia si� j� do czasu, a� zostanie przeniesiona na cmentarz. - Wyjmuje czyst� chustk� i ociera spocone czo�o. - Jednak na pro�b� rodziny ponownie otworzymy trumn� i pozostawimy zmar�ego tutaj, w tym pokoju, tak aby rodzina po�egna�a si� z nim na osobno�ci. Zamkniemy trumn� rano, po czym limuzynami pojedziemy na cmentarz. - Pan o'Brien omiata nas wzrokiem w p�mroku. - Spotkamy si� jutro o wp� do dziewi�tej. Rozumiecie? Kiwamy g�owami, ale nie jestem pewien, czy pozostali rozumiej�. Ja wiem, �e nie bardzo. Otwieramy zatem trumn� i ustawiamy przed ni� osiem krzese�. Babcia siada dok�adnie naprzeciw g�owy dziadka. Ciocie zajmuj� miejsca po jej bokach. Przysiada si� te� wujek George, m�� cioci Ethel. Nie wiem, co robi�. Jestem zm�czony i mam mn�stwo nauki przed egzaminami. Z mojego miejsca widok przedstawia si� do�� upiornie: tamci modl� si� spowici md�ym �wiat�em sp�ywaj�cym znad trumny. Panuje cisza, tylko babcia i ciocia Ethel p�acz�, odmawiaj�c r�aniec. Wychodz� przez kuchni� i kieruj� si� do piwnicy. Pstrykam �wiat�o. Schody s� drewniane, st�pam po nich bezszelestnie. Nie ma powodu, aby si� ba�, a jednak jestem przera�ony. Do podstawy schod�w przylega ma�y stolik. Przechowuj� tam maszyn� do pisania. Gdy ciocia Sophie odkry�a, co pisz�, pozwoli�a mi j� tam trzyma�, umo�liwiaj�c mi spokojn� prac�. Ka�dego dnia po szkole, kiedy dziadek jeszcze �y�, przychodzi�em tutaj pisa� "histori� rodzinn�". Notatki utyka�em za jedn� z n�g sto�u. Chcia�em zako�czy� pisanie, zanim szczeg�y zatr� mi si� w pami�ci. Jeszcze tego wieczoru, kiedy dziadek spoczywa na marach, otoczony swoimi dzie�mi, zabieram si� do pracy. Druga taka szansa, by doko�czy� jego opowie��, niepr�dko mo�e mi si� trafi�. Pisz� tak d�ugo, a� przez piwniczne okno ws�cza si� �wiat�o. Gdy zapisuj� ostatni� stron�, dobiegaj� mnie odg�osy krok�w na g�rze. 9R Wsadzam manuskrypt w zeszyt do �wicze�, nakrywam maszyn� szmatk� do czyszczenia oliwy i �migam na g�r�. Kuchenny zegar pokazuje �sm�. Udaje mi si� niepostrze�enie wy�lizgn�� tylnymi drzwiami na ulic�. Obchodz� ca�� przecznic�, mijaj�c po drodze zaparkowane samochody. Wspinaj�c si� na frontow� werand�, zauwa�am stoj�cych w pokoju rodzic�w i siostr�. Natychmiast si� schylam, ale tato mnie spostrzega.
- Albert! Gdzie� ty by�? Martwili�my si� o ciebie. Z pocz�tku nie wiem, co odpowiedzie�. Potem podchodzi mama. Albercie, szukali�my ci� wsz�dzie! Nic ci nie jest? Spa�e� u cioci Louise czy tutaj? Jej pytanie podsuwa mi wykr�t. Nigdy nie sp�dza�em nocy poza domem bez poinformowania rodzic�w. Postanawiam powiedzie� prawd� - albo niemal prawd�.
- By�em na dole, w piwnicy. Chcia�em by� blisko dziadka, wi�c zosta�em. Wiedzia�em, �e dzi� rano b�d� potrzebny, wi�c nikomu nic nie m�wi�em. Mama spogl�da na mnie zagadkowo, nie wiem, czy mi wierzy. W razie czego got�w jestem k�ama� dalej.
- Dobrze, chod�my do �azienki. Musz� wyczy�ci� ci ubranie. Ca�y jeste� brudny i zakurzony. Chod� ze mn� na g�r�. Ruszam za ni� przez kuchni� i living room, gdzie nadal spoczywa dziadek. Nast�pnie wchodzimy na pi�tro do �azienki. Mama moczy �ciereczk� i przeciera ni� m�j garnitur i buty.
- Nie wiem, Albercie, jak ty si� mo�esz tak brudzi�... Ja te� nie wiem, dlatego milcz�. Wreszcie mama ocenia rezultaty czyszczenia jako dostateczne, na koniec strzepuje ostatnie py�ki i wypycha za drzwi �azienki.
- Masz si� trzyma� Billy'ego Kettiesona. On jest doros�y i wie, �e cz�owiek nie powinien si� tarza� w piasku ani dotyka� brud�w. Zosta� w pokoju, pomo�esz znie�� trumn� i wstawi� j� do karawanu. Ale b�d� ostro�ny. Pan o'Brien powie ci, co masz robi�. Wykonuj tylko jego polecenia, a wszystko b�dzie w porz�dku. Pojedziemy na msz� do ko�cio�a �wi�tego Barnaby Pami�taj: nie wier� si� podczas nabo�e�stwa i skup si� na tym, co robisz. To pogrzeb twojego dziadka - zachowuj si� godnie, �eby� kiedy� nie musia� si� wstydzi�. Wys�uchawszy mamy, id� do pokoju, by do��czy� do moich kuzyn�w. Pragn��bym, aby ten pogrzeb ju� si� sko�czy�. Nie mog� si� doczeka� chwili, gdy doprowadz� moj� ma�� kronik� rodzinn� do ko�ca. Szkoda, �e nie mog� jej pokaza� dziadkowi.
* * *
( ( ROZDZIA� 4
Kiedy schodzimy na d�, w pokoju t�ocz� si� go�cie. Wi�kszo�� rozk�adanych krzese� usuni�to, tote� zebrani siedz� teraz na zwyk�ych krzes�ach i sofie. �ci�lej m�wi�c, to kobiety siedz�, m�czy�ni natomiast stoj� pod �cianami i na werandzie lub kr�c� si� po pokoju. Niekt�rzy pal� papierosy. Gdyby dziadek to zobaczy�, zrobi�by awantur�. Nigdy nie pozwala�, by ktokolwiek pali� w jego domu. Zerkam na jego twarz. Wygl�da tak samo jak wczoraj. Trudno si� spodziewa�, �eby by�o inaczej, ale chyba pod�wiadomie oczekiwa�em, �e si� poruszy, cho�by tylko troszeczk�. Kuzyni z eskorty trumny stoj� ju� w odpowiednim szyku, zgodnie ze wskaz�wkami pana o'Briena. Staj� na ko�cu grupy. Pan o'Brien dobiera nas wed�ug wzrostu, po dw�ch z obu stron. Pierwsza dw�jka sk�ada si� z Billy'ego Kettiesona i Richarda Duaime'a, potem Georgie i ja, a na ko�cu Francis i Johnny. Patrz�, kto jest najwy�szy. Billy Kettieson przerasta wszystkich o jakie� dwa cale, ale ostatecznie jest najstarszy. Ludzie wci�� nap�ywaj�, aby uca�owa� dziadka albo przywita� si� z rodzin�. Niekt�rzy trzymaj� r�a�ce, ca�uj� je, a potem k�ad� na ustach lub czole zmar�ego. Jedna z ciotek przypadkiem opuszcza r�aniec tak, �e krzy�yk l�duje w oczodole dziadka. Pewnie nawet tego nie spostrzeg�a. To ciocia Ruth, matka Billy'ego Duaime'a, kt�ra tak bardzo zalewa si� �zami, �e nie zwraca na nic uwagi. Zaczynam mruga� i �zawi� mi oczy, ale w tych okoliczno�ciach wygl�dam pewnie, jakbym po prostu p�aka�. Wreszcie pan o'Brien prosi wszystkich z wyj�tkiem ciotek i babci o odsuni�cie si� od trumny. Ruszaj�, pocz�wszy od najm�odszej, cioci Alice; przechodz�c obok dziadka, ka�da przystaje na chwil�, niekt�re pochylaj� si�, aby go poca�owa�, najcz�ciej w usta. Poch�d zamyka babcia. Oczy ma suche, ale rzuca si� na pier� dziadka i zaczyna histerycznie szlocha�. Martwi� si�, czy wytrzyma konstrukcja podwy�szenia i przybranie, lecz na szcz�cie nic z�ego si� nie dzieje. S� to solidne ciesielskie koz�y do pi�owania drewna, kt�re moi wujkowie cie�le zbudowali tak, by utrzymywa�y du�e ci�ary. Na sygna� dany przez pana o'Briena ka�dy z nas podchodzi kolejno do dziadka. Ca�uj�c jego gumowe usta, wyczuwam jedynie zapach go�dzik�w i jakich� perfum. Spiesz� si�; opieram si� przy tym pokusie, by unie�� mu powieki i po raz ostatni spojrze� mu w oczy. Jestem jednym z ostatnich �egnaj�cych si�. Zajmujemy miejsca wok� trumny i - podobnie jak poprzedniego dnia - pan o'Brien delikatnie odpina klamr� podtrzymuj�c� otwarte wieko. Podczas gdy opuszcza je wolno, babcia wyrywa si� raptem z obj�� c�rek i ponownie wsuwa g�ow� do trumny; wieko jest zaledwie p� stopy nad trumn�. Wszyscy jeste�my wstrz��ni�ci. Babcia zak��ca ceremoni� pogrzebow�!
- B�agam, nie zamykajcie go jeszcze! Chc� go zobaczy� ostatni raz na tym �wiecie! - krzyczy swoim starczym g�osem. Wszelki ruch zamiera. Od rana m�wili�my je�li w og�le - szeptem. Babcia przywiera do dziadka, obejmuje jego g�ow� i patrzy na zamkni�te oczy. Ogarnia mnie za�enowanie; wszyscy jeste�my wyra�nie zaszokowani, gdy� nikt si� nie porusza. Po chwili jednak pan o'Brien przypomina o swoim autorytecie i przeciska si� do babci. Daje znak Billy'emu Kettlesonowi, �eby�my kontynuowali ceremoni� i zamkn�li wieko. Pos�usznie wykonujemy jego polecenie - zamykamy trumn� i mocujemy zatrzaski. Ponownie ustawiamy si� tr�jkami z obydwu stron trumny, a pan o'Brien staje u wezg�owia, bli�ej drzwi. Niczym dyrygent na czele orkiestry wyprowadza nas, sun�cych wolno, przez wewn�trzne drzwi na werand�. Wujek George, m�� cioci Ethel, przytrzymuje drzwi na ulic�; od frontowych schod�w a� po drzwi karawanu ci�gnie si� zwarty szereg ludzi. Przez ca�y czas si� boj�, �e wypadn� ze swego miejsca po�rodku eskorty i trumna zjedzie po Robinson Street, podskakuj�c na wybojach. Udaje nam si� jednak, cho� musimy lawirowa� troch� na boki, wsun�� j� na ty� wielkiej czarnej limuzyny pozbawionej bocznych szyb. Gdy wszystkie kwiaty zostaj� u�o�one na trumnie, pan o'Brien opuszcza tylne drzwi karawanu i przekr�ca kluczyk w zamku. Wsiadamy do wyznaczonych samochod�w i orszak rusza powoli Robinson Street w stron� alei Elmwood, i skr�ca w lewo. Wn�trza aut wype�niaj� kwiaty, a na maskach le�� rozwini�te szarfy. Jad� naszym starym plymouthem rocznik 34, kt�ry tato dzie� wcze�niej wyglansowa� na wysoki po�ysk. To dlatego mama tak si� zdenerwowa�a, kiedy nagle znikn��em; mia�em mu pom�c. W��czamy si� do konduktu za wujkiem Caddym i wyje�d�amy ze �r�dmie�cia Filadelfii. Mama jest przekonana, �e w Springfield zab��d