6276
Szczegóły |
Tytuł |
6276 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
6276 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 6276 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
6276 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Lucius Shepard
Cz�owiek, kt�ry pomalowa� smoka Griaule'a
,..Poza kolekcj� Sichiego jedyne zachowane prace Cattanaya
znajduj� si� w galerii miejskiej w Regensburgu. Mo�na
obejrze� tam zesp� o�miu obraz�w olejnych, w�r�d kt�rych
najbardziej znanym jest "Kobieta z pomara�czami". Jest to
cz�� studenckiej wystawy malarza, zorganizowanej na kilka
tygodni przed jego wyjazdem z rodzinnego miasta i udaniem
si� na po�udnie do Teocinte, gdzie przed�o�y� pewn�
propozycj� ojcom grodu. Jest ma�o prawdopodobne, �e
kiedykolwiek dowiedzia� si� o dalszych losach swoich prac, a
jeszcze mniej, �e wiedzia� o powszechnej oboj�tno�ci
krytyki, z jak� si� spotka�y. Zapewne dla wsp�czesnych
uczonych obrazem najbardziej ciekawym i nawi�zuj�cym do jego
p�niejszych zainteresowa� jest "Autoportret", namalowany w
wieku dwudziestu o�miu lat, na rok przed odej�ciem.
Wi�ksza cz�� p��tna pokryta jest grubo zawerniksowan�
czerni�, w kt�rej dostrzegamy niewyra�ne, ledwo widoczne
kszta�ty desek pod�ogowych. Czer� przekre�laj� dwie z�ote,
nieregularne smugi, a poza nimi widzimy kawa�ek szczup�ego
oblicza artysty i cz�� ramienia. Perspektywa obrazu
sprawia, �e wydaje nam si�, jakby�my patrzyli na malarza z
g�ry, by� mo�e przez szczelin� w dachu, on za� spogl�da w
nasz� stron�, mru��c oczy przed �wiat�em, z ustami
wykrzywionymi w grymasie napi�cia i skupienia. Przy
pierwszym kontakcie z obrazem uderzy�a mnie promieniuj�ca z
niego atmosfera napi�cia. Odnosi si� wra�enie, �e podgl�damy
cz�owieka uwi�zionego w ciemno�ci przez dwa z�ote pr�ty,
dr�czonego mo�liwo�ciami, jakie daje �wiat�o z drugiej
strony mur�w. Mo�na te� odnie�� wra�enie, �e uwi�zienie to
artysta sam sobie narzuci�. Cho� z �atwo�ci� m�g�by si� z
niego wydosta�, wie, �e ograniczenie stanowi niezb�dn�
po�ywk� jego ambicji i dlatego te� przymusi� si� do tego
�mudnego i ca�kowicie irracjonalnego zadania
percepcyjnego...
dr fil. Reade Holland
"Meric Cattany. Polityka wyobra�enia"
W 1853 roku, w kraju po�o�onym daleko na po�udniu i w �wiecie
oddzielonym od naszego minimaln� granic� prawdopodobie�stwa,
smok zwany Griaule panowa� nad Dolin� Carbonales, �yzn�
okolic� znan� z produkcji indygo, wyrob�w ze srebra i
mahoniu. Stolic� prowincji by�o miasto Teocinte. W owych
latach �y�y jeszcze inne smoki, zamieszkuj�ce przede
wszystkim skaliste wysepki na zach�d od Patagonii. By�y to
jednak male�kie, skore do gniewu stworzonka, z kt�rych
najwi�ksze mog�o pos�u�y� najwy�ej na jeden k�s. Griaule
jednak by� jedn� z tych wielkich bestii, kt�re w�ada�y przez
stulecia. Wyr�s� do takich rozmiar�w, �e liczy� sobie 750
st�p wysoko�ci w k��bie i 6000 st�p d�ugo�ci od ko�ca ogona
do czubka pyska. (Nale�y tu podkre�li�, �e przyrost
rozmiar�w smok�w nie wyp�ywa z ilo�ci spo�ywanych kalorii,
lecz wch�aniania energii wynikaj�cej z up�ywu czasu). Gdyby
nie �le rzucone zakl�cie, Griaule pad�by przed
tysi�cleciami. Czarownik, kt�remu powierzono zadanie zabicia
smoka, wiedz�c, �e �ycie jego zagro�one jest powsta�ym w tej
sytuacji magicznym zawirowaniem, w ostatniej sekundzie
poczu� l�k. Zakl�cie pozbawione tej male�kiej cz�stki
odwagi chybi�o o fatalny cal. Gdzie podzia� si� czarownik,
nie wiadomo, ale Griaule pozosta� �ywy. Jego serce
zatrzyma�o si�, oddech usta�, ale umys� kipia� energi� i
sp�ywa� pian� ponurych wibracji, kt�re zniewala�y wszystkich
przebywaj�cych wystarczaj�co d�ugo w ich zasi�gu.
Panowanie Griaule'a by�o czym� nieuchwytnym. Ludzie z
doliny przypisywali sw�j trudny charakter wieloletniemu
przebywaniu w jego psychicznym cieniu, ale przecie� istniej�
i inne lokalne spo�eczno�ci, kt�re niech�tnie odnosz� si� do
otaczaj�cego �wiata, cho� nie posiadaj� smoka, na kt�rego
mog� zrzuca� odpowiedzialno��. R�wnie� cz�ste najazdy na
okoliczne pa�stwa mieszka�cy doliny przypisuj� oddzia�ywaniu
Griaule'a, twierdz�c, �e w g��bi duszy s� narodem mi�uj�cym
pok�j. Ale z drugiej strony, czy� i to nie le�y w ludzkiej
naturze? Pomimo niewygasaj�cej oferty, gwarantuj�cej ca��
fortun� w srebrze ka�demu, kto by zabi� smoka, nikomu do tej
pory si� to nie uda�o i to, by� mo�e, stanowi najbardziej
wiarygodny dow�d w�adzy Griaule'a. Pr�bowano setek sposob�w i
wszystkie zawiod�y. Jedne ze wzgl�du na g�upot�,inne na
niepraktyczno��. Archiwa Teocinte pe�ne s� projekt�w
zakrojonych na ogromn� skal�. Opis�w mieczy poruszanych
si�� pary i innych, r�wnie nieprawdopodobnych urz�dze�. Za�
wszyscy autorzy owych plan�w pozostali w dolinie zbyt d�ugo
i stali si� cz�ci� mizantropijnej spo�eczno�ci. Powtarza�
si� zawsze ten sam wz�r. Przybywali, potem pr�bowali odej��,
ale zawsze wracali, nie potrafili oderwa� si� od doliny. A�
wreszcie wiosn� 1853 roku przyby� Meric Cattanay i
zaproponowa� pomalowanie smoka.
By� to ko�cisty, m�ody cz�owiek ze strzech� czarnych
w�os�w i zapadni�tymi policzkami. Nosi� lu�ne spodnie i
ch�opsk� koszul�. Macha� r�kami, by podkre�li� to, o czym
w�a�nie m�wi�. Gdy s�ucha�, jego oczy rozszerza�y si� jakby
sp�ywa�o na� ol�nienie. Pl�t� co� chaotycznie o
"konceptualnym przedstawieniu �mierci przez sztuk�". I cho�
ojcowie miasta nie byli tego pewni, cho� dopuszczali
mo�liwo��, �e po prostu taki jest jego styl bycia, odnosili
wra�enie, �e malarz si� z nich naigrywa. Og�lnie rzecz
bior�c, nie by� to typ cz�owieka, kt�remu sk�onni byliby
zaufa�. Poniewa� jednak przyby� wyposa�ony w olbrzymi� ilo��
wykres�w i szkic�w, zmuszeni byli rozwa�y� powa�nie jego
propozycj�.
- Nie wierz�, by Griaule by� w stanie dostrzec zagro�enie
w czym� tak subtelnym jak sztuka - oznajmi� im Meric. -
Udaj�c, �e chcemy go ozdobi�, zatrujemy smoka farb�.
Ojcowie miasta dali wyraz swemu niedowierzaniu i Meric z
niecierpliwo�ci� czeka�, by si� uciszyli. Wcale nie bawi�o
go prowadzenie rozm�w z tymi poczciwcami. Siedzieli z
kwa�nymi minami przy d�ugim stole, a wielka smuga sadzy na
�cianie nad ich g�owami wygl�da�a jak uciele�nienie ich
wsp�lnych, paskudnych my�li. Przypominali mu gildi�
handlarzy winem w Regensburgu, gdy ta odrzuca�a namalowany
przez niego portret grupowy.
- Farba mo�e by� zab�jcza - oznajmi�, kiedy ucich�y
ju� ich szepty. - We�my na przyk�ad ziele� wero�sk�.
Otrzymuje si� j� z tlenku chromu i baru. Wystarczy cho�
troch� jej pow�cha�, by zemdle�. Musimy jednak potraktowa�
to powa�nie, stworzy� prawdziwe dzie�o sztuki. Gdyby�my
po prostu smarowali farb� jego boki, m�g�by przejrze�
nasze intencje.
Pierwszym etapem - oznajmi� im - b�dzie wybudowanie wie�y
z rusztowa�, wraz z wyci�gami i drabinami, kt�ra zostanie
oparta o ko�� nad oczodo�em smoka. Zapewni to bezpo�redni
dost�p do licz�cej siedemset st�p kwadratowych platformy
prze�adunkowej i g��wnego stanowiska, mieszcz�cego si� za
okiem. Wed�ug jego oblicze�, do wykonania tej konstrukcji
niezb�dne b�dzie osiemdziesi�t jeden tysi�cy st�p tarcicy i
dziewi��dziesi�ciu ludzi zdo�a uko�czy� prace budowlane w
ci�gu pi�ciu miesi�cy. Ekipy znajduj�ce si� na ziemi, kt�rym
towarzyszy� b�d� chemicy i geolodzy, zajm� si�
poszukiwaniami z�� wapienia (przydatnego do zagruntowania
�usek) oraz �r�de� materia��w pigmentacyjnych, zar�wno
pochodzenia organicznego, jak i mineralnego, takich jak
lazuryt czy hematyt. Inne zespo�y zostan� wyznaczone do
oczyszczania smoczych �usek z porost�w, z�uszczonej sk�ry i
produkt�w rozk�adu, a nast�pnie pokryj� je warstw� �ywicy.
- �atwiej by�oby wybieli� je niegaszonym wapnem
- powiedzia�. - Jednak w ten spos�b zlikwidowaliby�my
rozbarwienia i smugi wywo�ane wiekiem, a one b�d� podstaw�
naszej pracy. Wszystko inne wygl�da�oby jak jaki� cholerny
tatua�.
Potrzebne by�y r�wnie� kadzie do przechowywania farby i
maszyny: kruszarki do oddzielania pigment�w od rudy, m�yny
kulowe do ich rozdrabniania, mieszarki do ��czenia z olejem.
A tak�e kot�y i pra�alniki - wielkie piece wykorzystywane do
produkcji wapna gaszonego stosowanego do produkcji roztwor�w
uszczelniaj�cych.
- Aby u�atwi� dost�p do maszyn, wi�kszo�� z nich
postawimy na czubku g�owy smoka - powiedzia�. - Na ko�ci
czo�owej. - Sprawdzi� kilka cyfr. - Wed�ug moich oblicze� ma
ona oko�o 350 st�p szeroko�ci. Powinno chyba si� zgadza�.
Wi�kszo�� ojc�w miasta siedzia�a oszo�omiona kre�lonymi
przed nimi perspektywami, ale jeden z nich zdo�a� skin��
potakuj�co g�ow�, drugi za� zapyta�:
- Jak d�ugo b�dzie jeszcze �y�?
- Trudno przewidzie� - pad�a odpowied�. - Kt� wie, jak
wiele trucizny jest w stanie wch�on��. Mo�e kilka
lat. Ale w najgorszym przypadku w przeci�gu czterdziestu,
no pi��dziesi�ciu lat przez �uski przes�czy si�
wystarczaj�co du�o trucizny, by os�abi� szkielet, a wtedy
rozpadnie si� jak stara szopa.
- Czterdzie�ci lat! - zawo�a� kto� z obecnych. - Ale� to
absurd!
- Mo�e pi��dziesi�t - u�miechn�� si� Meric. - Dzi�ki temu
zd��ymy uko�czy� malowid�o.
Odwr�ci� si�, podszed� do okna i stan�� przy nim patrz�c
na bia�e, kamienne domy Teocinte. Zorientowa� si�, �e zamierzaj�
robi� mu trudno�ci, ale je�eli ocenia� ich w�a�ciwie, nie
uwierzyliby w ten plan, gdyby wygl�da� na prosty. Musieli
czu�, �e ponosz� ofiar�, �e szlachetno�� zobowi�zuje ich do
wielkich czyn�w.
- Je�eli zajmie to czterdzie�ci czy pi��dziesi�t lat -
oznajmi� - projekt wyczerpie wszystkie wasze zasoby. Drewno,
zwierz�ta, minera�y. Wasze �ycie ulegnie ca�kowitej
zmianie. Ale gwarantuj�, �e si� go pozb�dziecie.
Ojcowie miasta wybuchn�li pe�nym oburzenia gwarem.
- Czy naprawd� chcecie go zabi�? - zawo�a� Meric
podchodz�c do sto�u i opieraj�c pi�ci o blat. - Przez wieki
czekali�cie na kogo�, kto przyjdzie i odr�bie mu g�ow� albo
zamieni go w k��b dymu. Ale tak si� nie sta�o! Nie ma
�atwego rozwi�zania. Istnieje jednak praktyczne i eleganckie
wyj�cie. Wykorzysta� do zniszczenia smoka produkty kraju,
kt�rym w�ada. To nie b�dzie �atwe, ale pozb�dziecie si� go
na pewno! A tego przecie� chcecie, prawda?
Umilkli, wymieniaj�c mi�dzy sob� spojrzenia i Meric
spostrzeg�, �e zaczynali wierzy�, i� zdo�a wykona� to, co
proponuje i zastanawiaj� si� teraz, czy cena nie b�dzie zbyt
wysoka.
- By wynaj�� in�ynier�w i rzemie�lnik�w, b�d�
potrzebowa� pi�ciuset uncji srebra - doda�. - Przemy�lcie
to. Daj� wam kilka dni. Pojad� obejrze� tego waszego
smoka... sprawdz� �uski i tak dalej. Gdy wr�c�, udzielicie
mi odpowiedzi.
Ojcowie miasta zacz�li pomrukiwa� i drapa� si� po
g�owach, wreszcie jednak zgodzili si� przedstawi�
zagadnienie og�owi obywateli. Poprosili o tydzie� na
podj�cie decyzji i polecili Jarcke, burmistrzyni Hangtown,
�eby zaprowadzi�a Merica do Griaule'a.
Dolina ci�gn�a si� pi��dziesi�t mil z p�nocy na po�udnie i
otoczona by�a pokrytymi d�ungl� wzg�rzami, kt�rych
pofa�dowane stoki i grzebieniaste wierzcho�ki przywo�ywa�y w
wyobra�ni obraz �pi�cych pod nimi bestii. Na dnie doliny
znajdowa�y si� pola uprawne banan�w, trzciny cukrowej i
melon�w, tam za� gdzie ziemia le�a�a od�ogiem, widnia�y k�py
palm, zaro�la je�yn i pe�ni�ce gdzieniegdzie pos�pn� wart�
pojedyncze, wielkie figowce. Jarcke i Meric oddaliwszy si� o
p� godziny jazdy od miasta, sp�tali konie i ruszyli pod
g�r� �agodnym zboczem prowadz�cym do przesmyku mi�dzy dwoma
wzg�rzami. Po przebyciu jednej trzeciej drogi spocony i
zadyszany Meric zatrzyma� si�. Jarcke pod��a�a jednak dalej,
nie�wiadoma, �e idzie ju� sama. Z natury by�a r�wnie toporna
jak jej nazwisko. Kr�pa jak beczu�ka do piwa o ogorza�ej,
brunatnej twarzy. Cho� sprawia�a wra�enie starszej o
dziesi�� lat od Merica, by�a jednak w tym samym wieku.
Ubrana w szar� sukni�, �ci�gni�t� w talii sk�rzanym pasem,
za kt�ry zatkn�a cztery no�e, przez rami� przewieszony mia�a
zw�j liny.
- Jak daleko jeszcze? - zawo�a� Meric.
Odwr�ci�a si� i unios�a brwi. - Stoisz na jego ogonie.
Ca�a reszta jest za tym wzg�rzem.
Meric poczu� nag�y ch��d w dole brzucha i spojrza� w d�,
na traw�, jakby oczekiwa�, �e zniknie ona nagle, ods�aniaj�c
l�ni�ce �uski.
- Dlaczego nie wzi�li�my koni? - zapyta�.
- Nie lubi� tego miejsca - mrukn�a z rozbawieniem w
g�osie. - Podobnie zreszt� jak wi�kszo�� ludzi. - Ruszy�a
dalej.
Po nast�pnych dwudziestu minutach marszu znale�li si� po
drugiej stronie wzg�rza, wysoko ponad dnem doliny. Stok w
dalszym ci�gu bieg� ku g�rze, ale ju� nie tak stromo. Z
g�stych zaro�li dzikich wi�ni wyrasta�y ko�lawe, kar�owate
d�by, w trawach brz�cza�y owady. Mog�o si� wydawa�, �e id�
po naturalnej p�ce o szeroko�ci kilkuset st�p, ale przed
nimi, w miejscu gdzie teren wznosi� si� gwa�townie,
wyrasta�o nagle z ziemi kilka grubych, zielonkawych kolumn.
Mi�dzy nimi zwisa�y sk�rzaste draperie inkrustowane bry�ami
gliny i pokryte arabeskami ple�ni. Wygl�da�y jak przewr�cony
cz�stok� i przywodzi�y na my�l nawiedzane przez duchy
starodawne ruiny.
- To s� skrzyd�a - wyja�ni�a Jarcke. - Wi�ksza ich cz��
jest przykryta ziemi�, ale je�eli wychylisz si� poza
kraw�d�, mo�esz je sobie obejrze�. A ko�o Hangtown s�
miejsca, w kt�rych mo�na pod nie wej��... Ale nie
radzi�abym.
- Chcia�bym je obejrze� spoza kraw�dzi - rzek� Meric, nie
mog�c oderwa� spojrzenia od skrzyde�. Cho� powierzchnie
li�ci b�yszcza�y w ostrym s�o�cu, skrzyd�a wydawa�y si�
poch�ania� �wiat�o, jakby wiek i obco�� pozbawia�y je
zdolno�ci odbijania.
Jarcke zaprowadzi�a go na przesiek�, na kt�rej t�oczy�y
si� obok siebie d�by i drzewiaste paprocie rzucaj�c zielony
cie�. Ziemia w tym miejscu opada�a gwa�townie w d�. Jarcke
uwi�za�a jeden koniec liny do pnia d�bu, drugim za� opasa�a
Merica.
- Szarpnij, gdy b�dziesz chcia� si� zatrzyma�, a drugi
raz, kiedy b�dziesz chcia�, �eby wyci�gn�� ci� na g�r� -
powiedzia�a i zacz�a luzowa� lin�, kt�ra napinaj�c si�
pozwoli�a mu bezpiecznie cofa� si� w d� zbocza.
Paprocie �askota�y Merica w kark, gdy przeciska� si�
przez zaro�la, a li�cie d�bu drapa�y policzki. Nagle
wydosta� si� na jasne �wiat�o s�oneczne. Spojrza� w d� i
zobaczy�, �e jego stopy spocz�y na zgi�ciu smoczego
skrzyd�a, a gdy popatrzy� do g�ry, ujrza� skrzyd�o pokryte
opo�cz� ziemi i ro�linno�ci. Pozwoli�, by Jarcke opu�ci�a go
jeszcze kilka st�p, a potem szarpn�� lin� i spojrza� na
p�noc, wzd�u� gigantycznej wypuk�o�ci boku Griaule'a.
Bok mia� kszta�t sze�ciok�t�w o �rednicy trzydziestu
st�p i wysoko�ci po�owy �rednicy. Dominowa�a na nich barwa
bladego, zielonkawego z�ota, ale niekt�re �uski zbiela�y i
pokrywa�y je p�achty obumar�ej, �uszcz�cej si� sk�ry. Inne
poros�y zielonkawymi mchami, a na pozosta�ych liszaje
porost�w i ple�ni utworzy�y arabeski przypominaj�ce znaki
w�owego alfabetu. W szczelinach gnie�dzi�y si� ptaki, a z
oddzielaj�cych je szpar wystrzela�y tysi�ce paproci,
ko�ysz�ce si� pod uderzeniami wiatru. By� to wielki, wisz�cy
ogr�d, kt�rego rozmiary zapiera�y Mericowi dech w piersi.
Przypomina� ob�� powierzchni� jakiego� przedpotopowego
ksi�yca. �wiadomo�� wiek�w, kt�re od�o�y�y si� s�ojami na
tych �uskach, wywo�ywa�a zawr�t g�owy i nagle Meric
zorientowa� si�, �e patrzy jak zahipnotyzowany. M�g� tylko
wlepia� wzrok w rozpo�cieraj�c� si� przed nim panoram� i
czu� jak jego dusza dr�y u�wiadamiaj�c sobie nagle
ponadczasowo�� i rozmiary stworzenia, do kt�rego by�
przylepiony jak mucha. Utraci� poczucie perspektywy - bok
Griaule'a by� wi�kszy ni� niebo, posiada� swoj� w�asn�,
pot�n� si�� przyci�gania i malarzowi wydawa�o si�, �e bez
trudu mo�e po nim si� porusza�, nie boj�c si� upadku.
Spr�bowa� to zrobi�, ale Jarcke, niew�a�ciwie interpretuj�c
szarpni�cie liny jako um�wiony sygna�, podci�gn�a go po
skrzydle do g�ry, przez b�oto i paprocie, z powrotem na
przesiek�. Le�a� u st�p Jarcke nie mog�c wykrztusi� s�owa,
�api�c spazmatycznie powietrze.
- Du�y, co? - powiedzia�a i u�miechn�a si�.
Kiedy Meric odzyska� wreszcie w�adz� w nogach, wyruszyli
w stron� Hangtown. Nie zdo�ali jednak przej�� nawet stu
krok�w �cie�k� wij�c� si� przez zaro�la, gdy Jarcke
wyszarpn�a nagle n� i cisn�a nim w zwierz� o rozmiarach
szopa, kt�re nagle wyskoczy�o tu� przed nimi z krzak�w.
- Psykacz - wyja�ni�a kl�kaj�c przy nim i wyci�gaj�c
ostrze z jego karku. - Nazywamy je tak, bo sycz� w czasie
biegu. �ywi� si� w�ami, ale potrafi� po�re� i dziecko.
Meric kucn�� obok niej. Tu��w psykacza pokryty by�
kr�tk�, czarn� sier�ci�, g�ow� jednak mia� nag�, trupio
blad� i o pomarszczonej, jakby zbyt d�ugo trzymanej w wodzie
sk�rze. Pysk mia� kr�tkonosy, o zezowatych �lepiach i
nieproporcjonalnie wielkich szcz�kach, kt�re otwiera�y si�
szeroko, ods�aniaj�c paskudn� kolekcj� z�b�w.
- To smocze paso�yty - oznajmi�a Jarcke. - Zazwyczaj
�yj� w jego ty�ku. - Przycisn�a �ap�. Wysun�y si� z niej
hakowate pazury. - Wisz� przy kraw�dzi i atakuj� inne
paso�yty, kt�re si� tam zab��kaj�. A je�eli nic si� nie
nawinie... - wyci�gn�a no�em j�zyk zwierz�cia. Jego
powierzchnia by�a pokryta stercz�cymi wyrostkami jak ostrze
pilnika-zdzieraka. - Wtedy na kolacj� wylizuj� Griaule'a do
czysta.
W Teocinte smok wydawa� si� Mericowi czym� nieomal
zwyk�ym - ot, zwyczajn�, du�� jaszczurk�, w kt�rej tli�o si�
�ycie, ko�ata�y resztki przyt�pionych zmys��w. Zaczyna�
jednak podejrzewa�, �e owo tl�ce si� �ycie jest o wiele
bardziej z�o�one ni� to, z czym si� do tej pory styka�.
- Moja babcia m�wi�a - ci�gn�a Jarcke - �e stare smoki w
mgnieniu oka potrafi�y wzbi� si� do s�o�ca i przedosta�
do swojego starego �wiata, a kiedy wraca�y, przynosi�y
ze sob� paso�yty i ca�� reszt�. Babcia m�wi�a, �e
smoki s� nie�miertelne. I �e przylatuj� tu tylko m�ode,
bowiem potem staj� si� zbyt wielkie, �eby w�drowa� na
Ziemi�. - Zrobi�a kwa�n� min�. - Na dobr� spraw� nie wiem,
czy w to wierz�.
- A wi�c jeste� g�upia - stwierdzi� Meric.
Jarcke spojrza�a na niego, a jej d�o� drgn�a w stron�
zatkni�tego za pasem no�a.
- Jak mo�esz mieszka� tu i n i e w i e r z y �?! -
rzek�, sam zaskoczony zapa�em, z jakim broni mitu. - Bo�e!
To przecie�... - urwa� dostrzegaj�c przelotny u�miech na jej
twarzy.
Cmokn�a, najwidoczniej z czego� zadowolona. - Ruszajmy -
rzek�a. - Chcia�abym si� znale�� przed zachodem s�o�ca przy
oku.
Szczyty z�o�onych skrzyde� Griaule'a poro�ni�te ca�kowicie
traw�, krzewami i kar�owatymi drzewami przypomina�y dwa
spiczaste wzg�rza rzucaj�ce cie� na Hangtown i w�skie
jezioro, wok� kt�rego roz�o�y�o si� miasto. Woda w
jeziorze pochodzi�a ze strumienia sp�ywaj�cego ze wzg�rza za
smokiem. Przes�cza�a si� przez b�ony skrzyde� i ciek�a po
jego barkach. Jarcke powiedzia�a Mericowi, �e pod
skrzyd�ami jest pi�knie. Paprocie i wodospady. Ale
jednocze�nie uwa�ano, �e jest to z�e miejsce. Z oddali
miasto wygl�da�o malowniczo - wiejskie chaty, dymi�ce
kominy. Kiedy jednak znale�li si� bli�ej, chaty okaza�y si�
n�dznymi cha�upami z wybitymi oknami i �cianami, w kt�rych
brakowa�o desek. Na p�yciznach jeziora unosi�y si� mydliny,
�mieci i odchody. Poza paroma m�czyznami wa�koni�cymi si�
na werandach, kt�rzy zezowali na Merica i pos�pnie k�aniali
si� Jarcke, na ulicy nie by�o nikogo. Zd�b�a trawy ko�ysa�y
si� na wietrze, paj�ki biega�y pod cha�upami. Wok� panowa�
nastr�j apatii i ruiny.
Jarcke sprawia�a wra�enie zak�opotanej wygl�dem miasta.
Nie pr�bowa�a przedstawia� Merica mieszka�com i zatrzyma�a
si� jedynie po to, aby z jednej z cha�up wzi�� nowy zw�j
liny. Gdy szli mi�dzy skrzyd�ami, przez kolce stercz�ce na
karku - las zielonoz�otych igie� p�on�cych w po�wiacie
zachodz�cego s�o�ca - wyja�ni�a, w jaki spos�b dzi�ki
Griaule'owi mieszka�cy miasta zarabiaj� na �ycie. Zio�a
zbierane na jego grzbiecie by�y cennymi surowcami przy
sporz�dzaniu lek�w i magicznych napoj�w, podobnie jak
z�uszczona, obumar�a sk�ra. Przedmioty pozostawione przez
dawne pokolenia mieszka�c�w Hangtown dla rozmaitych
zbieraczy przedstawia�y r�wnie� pewn� warto��.
- S� te� �owcy �usek - powiedzia�a z niesmakiem. - Henry
Sichi z Port Chantay p�aci dobre pieni�dze za kawa�ki
�usek i cho� przynosi to pecha, niekt�rzy nawet od�upuj� te
obluzowane. - W milczeniu zrobi�a kilka krok�w. - Ale s�
inni, kt�rzy maj� wi�cej powod�w, �eby tu mieszka�.
Przedni kolec nad okiem Griaule'a by� skr�cony spiralnie u
podstawy, jak r�g narwala i odgi�ty do ty�u, w stron�
skrzyde�. Jarcke umocowa�a liny do wywierconych w kolcu
otwor�w, obwi�za�a jedn� Merica, a drug� opasa�a si� sama.
Kaza�a mu czeka�, a potem znikn�a za kraw�dzi�. Po chwili
zawo�a�a, �e mo�e schodzi�. Po raz wt�ry w czasie
schodzenia poczu� zawr�t g�owy. Dostrzeg� daleko w dole
pazurzast� �ap�, omsza�e k�y stercz�ce z niewiarygodnie
d�ugiej szcz�ki, a potem zacz�� obraca� si� i uderza� o
�uski. Jarcke schwyci�a go i pomog�a usi��� na brzegu
oczodo�u.
- Do licha! - zawo�a�a uderzaj�c obcasem.
Licz�cy trzy stopy d�ugo�ci fragment s�siedniej �uski
odsun�� si� nieco. Meric przyjrza� mu si� bli�ej i
dostrzeg�, �e cho� pod wzgl�dem faktury i odcienia
zupe�nie nie r�ni si� od �uski, to jednak istnieje
cienka jak w�os szczelina oddzielaj�ca go od pod�o�a. Jarcke
z twarz� wykrzywion� obrzydzeniem n�ka�a to stworzenie do
chwili, kiedy nie znalaz�o si� poza jej zasi�giem.
- Nazywamy je p�atkami - wyja�ni�a, gdy zapyta� j�, co to
by�o. - To rodzaj owad�w. Maj� d�ugi ryjek, kt�ry
wsuwaj� mi�dzy �uski i wysysaj� krew. Widzisz tam? -
wskaza�a stado ptak�w ko�uj�ce tu� przy boku Griaule'a.
Okruch bladego z�ota oderwa� si� i spad� w d�, na dno
doliny. - Ptaki poluj� na nie. Upuszczaj� je, �eby p�k�y, i
wyjadaj� ze �rodka. - Kucn�a przy nim i po chwili zada�a
pytanie: - Czy rzeczywi�cie uwa�asz, �e to si� uda?
- Co? Czy zabij� smoka?
Skin�a g�ow�.
- Oczywi�cie - odpar�, a potem doda�, ca�kowicie mijaj�c
si� z prawd�. - Przez ca�e lata pracowa�em nad t� metod�.
- Skoro ca�a farba b�dzie si� znajdowa�a na czubku jego
g�owy, to jak dostarczysz j� do miejsca, kt�re ma by�
pomalowane?
- To �aden problem. Prze�lemy j� rurami tam, gdzie b�d�
potrzebne.
Skin�a ponownie g�ow�. - Jeste� sprytnym facetem -
powiedzia�a, a kiedy zadowolony Meric ju� chcia� podzi�kowa�
jej za komplement, rzek�a, nie dopuszczaj�c go do g�osu: -
To zreszt� nie twoja zas�uga. Spryt to po prostu co�, co
cz�owiek ma. Na przyk�ad wysoki wzrost. - Odwr�ci�a si�
przerywaj�c dalsz� rozmow�.
Meric by� zbyt zm�czony, by poczu� zaskoczenie, ale nawet
w tej sytuacji oko wprawi�o go w podziw. Ocenia�, �e
mia�o siedemdziesi�t st�p d�ugo�ci i pi��dziesi�t wysoko�ci.
Przykrywa�a je nieprzezroczysta b�ona, kt�ra wyj�tkowo by�a
wolna od mch�w i porost�w. Po�yskiwa�a niewyra�nymi
migotaniami prze�wituj�cych przez ni� barw. Gdy chyl�ce si�
ku zachodowi s�o�ce poczerwienia�o i skry�o si� za dwoma
odleg�ymi wzg�rzami, b�ona zacz�a dr�e�, a potem
rozdzieli�a si� po�rodku. Z majestatyczn� powolno�ci�
teatralnej kurtyny jej po��wki rozsun�y si� ods�aniaj�c
p�on�c� t�cz�wk�. Meric, przera�ony na sam� my�l, �e Griaule
mo�e go zobaczy�, zerwa� si� na r�wne nogi, ale Jarcke
powstrzyma�a go.
- Sied� spokojnie i patrz - powiedzia�a.
Nie mia� wyboru - oko oddzia�ywa�o na niego z magnetyczn�
si��. W pionowej, w�skiej �renicy widnia�a tylko
bezkszta�tna czer�, ale t�cz�wka... nigdy dot�d nie
spotka� takich pa�aj�cych b��kit�w, purpury i z�ota. To co
pocz�tkowo sprawia�o wra�enie niewyra�nych po�ysk�w,
dziwnych refleks�w zachodz�cego s�o�ca, by�o, jak sobie
u�wiadomi�, jak�� reakcj� na �wiat�o. Bajeczne pier�cienie
powstawa�y g��boko na dnie oka, p�cznia�y w wype�nione
szprychami ko�a, wype�nia�y t�cz�wk� i gas�y - ale zaraz po
chwili pojawia�y si� nast�pne i nast�pne. Czu� nap�r
spojrzenia Griaule'a, jego odwiecznego przenikaj�cego umys�u
i jakby w odpowiedzi w jego my�lach zacz�y rozwija� si�
wspomnienia. Wyj�tkowo wyra�ne. Przypomnia� sobie, w jaki
spos�b zamarza�a w misce zimow� noc� woda, w kt�rej p�uka�
p�dzle - delikatny, sp�kany kwiat o barwie zgaszonej ochry.
Archipelag sk�rek pomara�czowych, rozrzuconych przez
dziewczyn� na pod�odze pracowni. Chwila, gdy sporz�dza� o
�wicie szkic na szczycie wzg�rza Jokenam - pokryte �niegiem
dachy Regensburga pochylone pod rozmaitymi k�tami jak
po�amane p�yty chodnika i srebrne strza�y s�o�ca
przebijaj�ce si� przez o�owiane chmury. Odnosi� wra�enie,
jakby wszystko to zosta�o specjalnie przywo�ane, by si� z
nimi ponownie zapozna�. A potem zosta�y usuni�te przez co�,
co r�wnie� wydawa�o si� wspomnieniem, cho� by�o jednocze�nie
czym� ca�kowicie nieznanym. Widzia� pejza� �wiat�a, przez
kt�ry si� przedziera� - do g�ry i w d�. Graniastos�upy i
siatki mieni�cego si� �wiat�a rozwija�y si� wok� niego i
wszystko sta�o si� przepe�nionym grzmotem upadkiem w
jasno��, a� wreszcie dotar� do serca bia�ego �aru czuj�c,
jak jego w�asne serce p�cznieje z dumy, raduj�c si� sw� moc�
i w�adz�.
By� ju� zmierzch, gdy Meric wreszcie u�wiadomi� sobie, �e
oko si� zamkn�o. Usta mia� bezmy�lnie otwarte, oczy go piek�y,
j�zyk przylepi� si� do podniebienia. Jarcke siedzia�a bez
ruchu, skryta w cieniu.
- Tt... - musia� prze�kn�� �lin�, by uwolni� gard�o z
flegmy. - To dlatego tu mieszkasz, prawda?
- Powiedzmy - odpar�a. - Mog� tu dostrzec rzeczy, kt�re
maj� si� zdarzy�. Rzeczy, na kt�re trzeba uwa�a�, kt�re
nale�y pozna�.
Wsta�a, podesz�a do kraw�dzi oczodo�u i splun�a w d�.
Za ni� rozci�ga�a si� dolina, szara i nierealna. Szczyty
wzg�rz by�y ledwo dostrzegalne w g�stniej�cym mroku.
- Wiedzia�am, �e przyjdziesz - powiedzia�a.
Tydzie� p�niej, po wielu dalszych badaniach i rozmowach,
zeszli do Teocinte. Miasto by�o w op�akanym stanie -
porozbijane okna, has�a wypisane na murach, ulice za�miecone
szk�em, zerwanymi transparentami i odpadkami �ywno�ci.
Wygl�da�o to tak, jakby odby�o si� tu jakie� �wi�to i bitwa.
I tak w istocie by�o. Ojcowie miasta spotkali Merica w
ratuszu i oznajmili mu, �e jego plany zosta�y przyj�te.
Przekazali mu kufer, w kt�rym znajdowa�o si� pi��set uncji
srebra i powiedzieli, �e wszelkie zasoby spo�eczno�ci miasta
s� do jego dyspozycji. Zaproponowali mu w�z z zaprz�giem na
podr� wraz z kufrem do Regensburga i zapytali, czy w czasie
jego nieobecno�ci mo�na b�dzie przyst�pi� do prac
przygotowawczych.
Meric uni�s� jedn� srebrn� sztabk�. W jej ch�odnym
po�ysku dostrzeg� obiekt swego po��dania - dwa, mo�e trzy
lata wolno�ci, bez potrzeby przyjmowania zam�wie�. Czas na
malowanie tego, na co ma ochot�. Wszystko to jednak wyda�o
mu si� teraz niewa�ne. Zerkn�� na Jarcke. Wygl�da�a przez
okno, pozostawiaj�c decyzj� jemu. Od�o�y� sztabk� z
powrotem do kufra i zatrzasn�� wieko.
- B�dziecie musieli wys�a� kogo� innego - o�wiadczy�. A
potem, gdy ojcowie miasta spojrzeli po sobie pytaj�co,
zacz�� si� �mia�.
�mia� si� z tego, �e tak �atwo odrzuci� wszystkie swoje
marzenia i plany.
,.. Min�o jedena�cie lat od chwili, gdy by�em w
dolinie, dwana�cie za� od momentu, kiedy rozpocz�to prace
malarskie. Tak du�o si� zmieni�o. Wzg�rza stoj� br�zowe i
�yse, nie napotyka si� prawie dzikich zwierz�t. Oczywi�cie,
najbardziej zmieni� si� Griaule. Z jego grzbietu zwisaj�
rusztowania, zawieszeni na paj�czynie lin rzemie�lnicy
pe�zaj� po jego bokach i wszystkie �uski, nad kt�rymi miano
pracowa�, s� zamalowane b�d� zagruntowane. Na
wznosz�cej si� w kierunku oka wie�y k��bi� si� robotnicy,
a w nocy piece wapienne i kot�y na czubku g�owy strzelaj�
p�omieniami w niebo, przypominaj�c o tych podniebnych
warsztatach. Ko�o �ap Griaule'a rozci�ga si� nieporz�dne
k��bowisko ruder zamieszkanych przez prostytutki,
robotnik�w, szuler�w, nicponi�w wszelkiego rodzaju i
�o�nierzy. Uci��liwo�ci zwi�zane z projektem sk�oni�y ojc�w
miasta Teocinte do powo�ania regularnej armii, kt�ra
regularnie grabi s�siednie pa�stwa i utrzymuje si�y
okupacyjne w niekt�rych regionach. Stada przera�onych
zwierz�t k��bi� si� w zagrodach rze�ni w oczekiwaniu na
przerobienie ich na t�uszcze i barwniki. Wozy wype�nione rud�
i produktami ro�linnymi turkoc� po ulicach. Ja sam
przewioz�em �adunek korzeni marzanny, z kt�rych otrzymywano
r�owy barwnik.
Nie�atwo by�o spotka� si� z Cattanayem. Gdy nie zajmowa�
si� malowaniem, przebywa� w biurze, naradzaj�c si� z
in�ynierami i rzemie�lnikami albo kupcami. Kiedy wreszcie
si� z nim zobaczy�em, przekona�em si�, �e zmieni� si� r�wnie
silnie jak Griaule. W�osy mu posiwia�y, twarz pobru�dzi�y
g��bokie zmarszczki, w po�owie jego prawego ramienia
widnia�a dziwna wypuk�o�� - rezultat upadku. Rozbawi�o go,
�e chc� kupi� malowid�o, zebra� �uski po �mierci Griaule'a i
nie przypuszczam, �eby potraktowa� mnie powa�nie. Ale
Jarcke, jego sta�a towarzyszka, ponformowa�a go, �e jestem
szanowanym cz�owiekiem interesu, �e skupowa�em ju� ko�ci,
z�by, a nawet ziemi� spod brzucha Griaule'a (kt�r�
sprzedawa�em, jako posiadaj�c� magiczne w�a�ciwo�ci).
- No c� - powiedzia� Cattanay. - S�dz�, �e b�dzie to
musia�o stanowi� czyj�� w�asno��.
Wyprowadzi� mnie na zewn�trz i stali�my, patrz�c na
malowid�o.
- B�dzie je pan trzyma� wszystkie razem? - zapyta�.
- Tak - odpar�em.
- Je�eli da mi pan to na pi�mie - stwierdzi� - s�
pa�skie.
Oczekiwa�em, �e b�d� musia� d�ugo i za�arcie targowa� si�
o cen�. By�em oszo�omiony, ale to co powiedzia� zaraz potem,
zdumia�o mnie jeszcze bardziej.
- S�dzi pan, �e to jest co� warte? - zapyta�.
Cattanay nie uwa�a�, �e malowid�o jest owocem j e g o
wyobra�ni. S�dzi�, �e po prostu iluminuje on kszta�ty
pojawiaj�ce si� na boku Griaule'a i by� przekonany, �e gdy
tylko farba zostaje po�o�ona, powstaj� pod ni� nowe
kszta�ty, kt�re zmuszaj� go do dokonywania ci�g�ych zmian.
Uwa�a� si� bardziej za rzemie�lnika ni� tw�rc�. Nie m�g�
jednak nie wiedzie�, �e ludzie zje�d�aj� z ca�ego �wiata, by
podziwia� malowid�o. Niekt�rzy twierdzili, �e w jego
b�yszcz�cej powierzchni widz� obrazy przysz�o�ci, inni
doznawali prze�y�, kt�re odmienia�y ich ca�kowicie, jeszcze
inni - o sk�onno�ciach artystycznych - sami pr�bowali
przenie�� co� z Griaule'a na swoje w�asne p��tna w nadziei,
�e zdob�d� s�aw� przynajmniej jako dobrzy na�ladowcy sztuki
Cattanaya. Malowid�o nie mia�o figuratywnego charakteru,
szczeg�lnie smuga o barwie bladego z�ota przecinaj�ca bok
smoka, ale pod pokryt� warstwami farby powierzchni� kry�o
si� mn�stwo opalizuj�cych kolor�w, kt�re - gdy s�o�ce
�wieci�o z niebosk�onu i blask to rozja�nia� si�, to
przygasa� - g�stnia�y w niezliczone kszta�ty i formy
sprawiaj�ce wra�enie, jakby przep�ywa�y tam i z powrotem.
Nie b�d� pr�bowa� systematyzowa� tych kszta�t�w, bowiem by�a
ich niesko�czona liczba i by�y tak r�ne, jak r�ne by�y
warunki, w kt�rych je ogl�dano. Powiem jednak, �e tego
ranka, kiedy pozna�em Cattanaya, ja, kt�ry jestem
cz�owiekiem praktycznym do szpiku ko�ci i nie ma we mnie ani
krzty marzycielstwa, ja sam poczu�em, jakby jaki� wir
wci�ga� mnie w to malowid�o, w jego geometri� �wiat�a, w
sie� t�czowych barw ukszta�towanych tak, jak ukszta�towane
s� kraw�dzie chmur, obok kul, spirali i k� ognistych...
Henry Sichi
"Griaule - dzie�o i interesy"
Od chwili gdy Meric przyby� do doliny, przez jego �ycie
przewin�o si� kilka kobiet. Wi�kszo�� przyci�gn�a jego
wzrastaj�ca s�awa malarza i zwi�zek z tajemnic� smoka. I z
tego samego powodu wi�kszo�� porzuci�a go - czuj�c si�
niedoceniana i zagro�ona. Lise by�a jednak inna pod dwoma
wzgl�dami. Po pierwsze, kocha�a Merica szczerze i mocno, a
po drugie, by�a po�lubiona - cho� nieszcz�liwie -
niejakiemu Pardielowi, brygadzi�cie z obs�ugi piec�w
wapiennych. Nie kocha�a go tak jak Merica, szanowa�a go
jednak i czu�a si� w obowi�zku rozwa�y� wszystko bardzo
starannie, zanim zdecydowa�a si� zerwa� formalny zwi�zek.
Meric nigdy dot�d nie spotka� kogo� tak uwa�nie
analizuj�cego samego siebie. By�a od niego dwana�cie lat
m�odsza, wysoka i zgrabna, z rozja�nionymi s�o�cem w�osami i
piwnymi oczyma, kt�re w chwilach zamy�lenia stawa�y si�
ciemne i jakby zapatrzone wewn�trz. Mia�a zwyczaj
analizowa� wszystko, co mia�o wp�yw na jej �ycie, unika�a
emocji i traktowa�a je tak, jakby by�y stadkiem dziwnych
owad�w, pe�zaj�cych po jej sukni. Cho� jej zwyczaj ci�g�ej
samooceny sprawia�, �e wci�� by�a dla niego nieosi�galna,
Meric traktowa� to jako zaskakuj�c� cnot�. Cierpia� na
klasyczne objawy zakochania i nie potrafi� dopatrze� si� w
obiekcie swych po��da� niczego nagannego. Przez ca�y niemal
rok byli tak szcz�liwi, jak mo�na by si� tego spodziewa�.
Rozmawiali godzinami i spacerowali, a kiedy Pardiel pracowa�
na obie zmiany i musia� spa� ko�o piec�w, sp�dzali ca�e noce
kochaj�c si� w obszernych pieczarach utworzonych przez
skrzyd�a smoka.
Wci�� uwa�ano to za przekl�te miejsce. Kr��y�y pog�oski,
�e �yje tam co� gorszego ni� psykacze czy p�atki i
stworzenie to by�o oskar�ane o znikni�cie ka�dego, nawet
najbardziej niezadowolonego robotnika. Meric nie dowierza�
jednak tym s�uchom. By� na po�y przekonany, �e Griaule
wybra� go na swego kata i wierzy�, �e smok nigdy nie
dopu�ci, aby sta�a mu si� krzywda. Poza tym by�o to jedyne
miejsce, gdzie mogli liczy� na troch� prywatno�ci.
Pod skrzyd�a prowadzi�y prymitywne schody, kt�rych
stopnie i por�cze zosta�y wyci�te w �uskach niew�tpliwie
przez ich �owc�w. By�o to niebezpieczne przej�cie,
po�o�one sze��set st�p nad dnem doliny, ale Lise i Meric
przywi�zywali si� linami i przez pe�ne nami�tno�ci miesi�ce
przywykli do tego. Ich ulubione miejsce znajdowa�o si�
pi��dziesi�t st�p od wej�cia (Lise nie chcia�a i�� g��biej -
w przeciwie�stwie do Merica ba�a si�), niedaleko
wodospadu, kt�ry sp�ywa� po sk�rzastych draperiach
po�yskuj�cych mineralnym blaskiem. By�o tu niesamowicie
pi�knie, jak w nawiedzonym muzeum. P�aty martwej sk�ry
zwisa�y w cieniu jak zerwane draperie ektoplazmy, ze
szczelin wyrasta�y paprocie o pniach grubszych ni�
katedralne kolumny, a jask�ki przecina�y czarne powietrze.
Niekiedy, le��c wraz z Lise, ukryty pod fa�d� skrzyd�a, Meric
my�la�, �e miejsce to o�ywiane jest w�a�ciwie tylko biciem
ich serc i natychmiast, gdy je opuszcz�, woda przestaje
p�yn��, a jask�ki znikaj�. �ywi� niezachwian� wiar� w
transformacyjn� moc ich uczucia i pewnego ranka, gdy
ubierali si� przed powrotem do Hangtown, zaproponowa�
by z nim posz�a.
- Do drugiej cz�ci doliny? - roze�mia�a si� ze smutkiem.
- I po co? Pardiel i tak p�jdzie za nami.
- Nie - powiedzia�. - Do innego kraju. Gdzie� daleko
st�d.
- Nie mo�emy - odpar�a. - Dop�ki Griaule �yje, nie
mo�emy. Czy�by� zapomnia�?
- Nie pr�bowali�my.
- Ale inni pr�bowali.
- My jeste�my wystarczaj�co silni. Wiem to!
- Jeste� romantykiem - powiedzia�a pos�pnie i ponad
wygi�ciem grzbietu Griaule'a spojrza�a na dolin�. �wit obla�
wzg�rza purpur� i nawet ko�ce skrzyde� p�on�y mroczn�
czerwieni�.
- Oczywi�cie, �e jestem romantykiem! - wsta� ze z�o�ci�.
- I co w tym z�ego, do diab�a?
Westchn�a z irytacj�. - Nie zechcia�by� porzuci� swojej
pracy - powiedzia�a. - A gdyby�my odeszli, to czym by� si�
zaj��? Czy...
- Po co stwarza� problemy zawczasu?! - zawo�a�. - B�d�
tatuowa� s�onie! B�d� malowa� freski na piersiach gigant�w,
ozdabia� wieloryby! Kto si� nadaje do tego lepiej ni� ja?
U�miechn�a si� i jego gniew min��.
- Nie o to mi chodzi�o - powiedzia�a. - Zastanawia�am si�
tylko, czy zadowala�oby ci� cokolwiek innego.
Poda�a r�k�, �eby pom�g� jej wsta�, a on przyci�gn�� j�
w swoje obj�cia. Gdy j� trzyma� wdychaj�c zapach wanilii z
jej w�os�w, dostrzeg� male�k� sylwetk� rysuj�c� si� na tle
doliny. Sprawia�a wra�enie jakiego� nierzeczywistego,
czarnego homunkulusa i nawet gdy zacz�a si� zbli�a�,
powi�kszaj�c si� coraz bardziej przypomina�a raczej czarn�
dziurk� od klucza umieszczon� na szkar�atnym tle zbocza, nie
za� cz�owieka. Meric pozna� jednak rozko�ysany ch�d oraz
roz�o�yste barki m�czyzny i wiedzia�, �e jest to Pardiel.
Trzyma� w d�oni hak osadzony na d�ugiej r�koje�ci, jakim
pomagali sobie rzemie�lnicy pracuj�cy na rusztowaniach.
Meric zesztywnia� i Lise obejrza�a si�, chc�c sprawdzi�, co
go zaniepokoi�o.
- O Bo�e! - zawo�a�a wymykaj�c si� z jego obj��.
Pardiel stan�� w odleg�o�ci kilku krok�w od nich. Nic nie
m�wi�. Jego twarz schowana by�a w cieniu, hak ko�ysa� si�
leniwie w r�ku. Lise zrobi�a krok ku niemu, a potem cofn�a
si� i stan�a przed Mericem jakby pr�buj�c go os�oni�.
Pardiel wyda� nieartyku�owany wrzask i rzuci� si� do przodu
wymachuj�c hakiem. Meric odepchn�� Lise na bok i schyli�
si�. Gdy rozp�dzony Pardiel mija� go, poczu� zapach siarki,
kt�rym przesi�kni�te by�o ubranie robotnika. M�� Lise
potkn�� si� na jakiej� nier�wno�ci �uski i run�� jak d�ugi.
�miertelnie przera�ony Meric, zdaj�c sobie spraw�, �e nie
jest w stanie stawi� czo�a majstrowi, schwyci� Lise za r�k�
i pobieg� wraz z ni� g��biej pod skrzyd�o. Mia� nadziej�, �e
Pardiel b�dzie si� ba� stworzenia, kt�re rzekomo tam �y�o i
nie p�jdzie ich �ladem. Tak si� jednak nie sta�o. Ruszy� za
nimi miarowym krokiem, uderzaj�c hakiem o nog�.
Wy�ej, na grzbiecie Griaule'a skrzyd�o pokryte by�o
setkami fa�d i wypuk�o�ci, kt�re tworzy�y labirynt male�kich
pomieszcze� i tuneli, niekiedy tak niskich, �e musieli
schyla� si�, by przez nie przej��. D�wi�k ich oddech�w i
szuranie st�p odbija�y si� echem w zamkni�tej przestrzeni i
Meric nie s�ysza� ju� Pardiela. Nigdy dot�d nie zag��bia�
si� tak daleko. S�dzi�, �e b�dzie tu panowa�a kompletna
ciemno��, ale przylepione do skrzyde� mchy i porosty
�wieci�y. Pokrywa�y �wietlistym wzorem ka�d� powierzchni�.
Nawet �uski pod ich nogami jarzy�y si� rzucaj�cymi upiorn�
po�wiat� splotami niebieskiego i zielonego ognia. Odnosi�
wra�enie, �e s� gigantami pe�zaj�cymi przez wszech�wiat,
kt�rego materia gwiezdna nie zestali�a si� jeszcze w
galaktyki i mg�awice. W tym s�abym �wietle twarz Lise, kt�ra
co chwil� ogl�da�a si�, by�a rozgor�czkowana i zalana �zami.
A� nagle, gdy wyprostowa�a si� przechodz�c do nast�pnego
pomieszczenia, nabieraj�c powietrza w p�uca, krzykn�a
przera�liwie.
Meric pomy�la� najpierw, �e Pardielowi jakim� cudem uda�o
si� ich wyprzedzi�. Kiedy jednak wszed� do �rodka, zobaczy�,
�e powodem jej przera�enia by� cz�owiek, kt�ry siedzia�
opieraj�c si� o przeciwleg�� �cian�. Sprawia� wra�enie
zmumifikowanego. Kosmyki kruchych w�os�w stercza�y na jego
g�owie, przez sk�r� wida� by�o ko�ci, oczy by�y pustymi
dziurami. Mi�dzy jego nogami, w miejcu, w kt�rym powinny
znajdowa� si� genitalia, widnia� jedynie rozsypany py�.
Meric popchn�� Lise w stron� nast�pnego tunelu, ona jednak
zacz�a si� opiera� wskazuj�c na siedz�cego m�czyzn�.
- Jego oczy - powiedzia�a potwornie przera�ona.
Cho� oczy siedz�cego cz�owieka by�y wype�nione g��bok�
czerni�, Meric u�wiadomi� sobie w tym momencie, �e
przebiegaj� przez nie t�czowe migotania. Poczu�, �e musi
ukl�kn�� przy tym m�czy�nie i by� to nag�y, bezsensowny
przymus, kt�ry ogarn�� go na jedn� chwil� i przygi�� wbrew
woli. Gdy opar� d�o� o �usk�, poczu� pod ni� le��cy ko�o
skurczonych palc�w masywny pier�cie� z czarnym kamieniem,
przez kt�ry przebiega�y takie same rozb�yski jak te, kt�re
widzia� w oczach siedz�cego cz�owieka. Wygrawerowana by�a na
nim litera S. Poczu�, jak jego wzrok odwraca si� zar�wno od
kamienia, jak i oczu, jakby by�o w nich co�, co odpycha�o
jego zmys�y. Dotkn�� wyschni�tego ramienia m�czyzny, cia�o
by�o twarde, skamienia�e. I �ywe. Kr�tki moment kontaktu
fizycznego pozwoli� mu odczu�, czym by�o �ycie tego
cz�owieka: kontemplowaniem przez wieki tego samego wzoru
nieziemskiego ognia, my�lami, kt�re przekroczy�y ju� granice
zwyk�ego szale�stwa i przekszta�ci�y si� w perwersyjn�
ekstaz�, medytacj� nad jakim� ohydnym dogmatem. Gwa�townie
cofn�� r�k� z obrzydzeniem.
Za ich plecami rozleg� si� ha�as. Meric zerwa� si� i
popchn�� Lise do nast�pnego tunelu.
- Id� w prawo - szepn��. - Obejdziemy go i zawr�cimy w
stron� schod�w. - Pardiel by� jednak zbyt blisko, by da� si�
zwie�� i ucieczka zamieni�a si� w dzik� pogo�, bieg,
potykanie si�, migawkowe widoki usmolonej twarzy Pardiela.
Wreszcie, gdy Meric znalaz� si� w du�ym pomieszczeniu,
poczu�, jak hak wbija mu si� w udo. Upad� chwytaj�c d�oni�
ran� i wyci�gaj�c z niej ostrze. W nast�pnej chwili Pardiel
ju� le�a� na nim. Nad jego ramieniem pojawi�a si� Lise, ale
odtr�ci� j� bez wysi�ku i wczepiaj�c palce we w�osy Merica
uderzy� jego g�ow� o �uski. Lise krzykn�a i wewn�trz
czaszki Merica eksplodowa� bia�y ogie�. Jego g�owa ponownie
trzasn�a o �usk�. I znowu. Jak przez mg�� dostrzeg� Lise
walcz�c� z Pardielem, zobaczy�, jak odpycha j� gwa�townie do
ty�u, ujrza� wznoszony do g�ry hak i wykrzywione w grymasie
usta majstra. I nagle grymas ten znikn��. Pardiel otworzy�
nagle usta i si�gn�� r�k� do ty�u, jakby pr�buj�c podrapa�
si� w �opatk�. Z k�cika warg pop�yn�a mu stru�ka ciemnej
krwi i m�� Lise przewr�ci� si� uderzaj�c Merica g�ow� pod
�ebra. Cattanay us�ysza� g�osy. Spr�bowa� zepchn�� z siebie
martwe cia�o i pr�ba ta pozbawi�a go resztek si�. Run�� w
mroczny wir, kt�rego czer� wydawa�a si� r�wnie g��boka i
niezg��biona jak oczy skamienia�ego m�czyzny.
Kto� trzyma� jego g�ow� na kolanach i ociera� mu czo�o
wilgotn� szmat�. Przypuszcza�, �e to Lise, ale gdy zapyta�,
co si� sta�o, odpowiedzia�a mu Jarcke.
- Musia�am go zabi� - powiedzia�a.
G�owa pulsowa�a mu b�lem, noga jeszcze bardziej, widzia�
wszystko jak przez mg��. Zwisaj�ce nad g�ow� strz�py martwej
sk�ry zdawa�y si� ko�ysa�. U�wiadomi� sobie, �e znajduje si�
niedaleko kraw�dzi skrzyd�a.
- Gdzie jest Lise?
- Nie martw si� - odpar�a Jarcke. - Zobaczysz j� znowu.
W jej ustach zabrzmia�o to jak oskar�enie.
- Gdzie ona jest?
- Odes�a�am j� do Hangtown. By�oby niedobrze, gdyby
widziano was razem w dniu znikni�cia Pardiela.
- Nie powinna by�a odchodzi�... - zamruga� oczyma
pr�buj�c co� zobaczy�. Bruzdy ko�o ust Jarcke by�y
g��bokie i przypomina�y mu wz�r, jaki tworzy�y porosty na
�uskach smoka. - Co zrobi�a�?
- Przekona�am j�, �e to b�dzie najlepsze wyj�cie -
odpar�a Jarcke. - Czy nie zdajesz sobie sprawy, �e ona tylko
si� z tob� bawi?
- Musz� z ni� porozmawia�. - Czu� wyrzuty sumienia i by�o
dla niego nie do pomy�lenia, �e Lise mia�aby sama boryka�
si� ze swoim smutkiem. Kiedy jednak spr�bowa� si� podnie��,
poczu� przeszywaj�cy b�l w nodze.
- Nie przejdziesz nawet trzech krok�w - powiedzia�a
Jarcke. - Gdy tylko ust�pi� ci zawroty g�owy, pomog� ci
zej�� po schodach.
Zamkn�� oczy, postanawiaj�c, �e odnajdzie Lise, gdy tylko
wr�ci do Hangtown - i razem postanowi�, co robi� dalej.
�uska pod nim by�a ch�odna i ch��d ten przenika� w jego
sk�r� i cia�o, zupe�nie jakby stapia� si� z ni�, stawa� si�
jedn� z jej wypuk�o�ci.
- Jak nazywa� si� czarownik? - zapyta� po chwili,
przypominaj�c sobie skamienia�ego m�czyzn�, pier�cie� i
wygrawerowan� liter�. - Ten, kt�ry pr�bowa� zabi� Griaule'a...
- Nie wiem, czy kiedykolwiek s�ysza�am jego nazwisko -
odpar�a Jarcke. - Ale przypuszczam, �e to on.
- Widzia�a� go?
- �ciga�am kiedy� �owc� �usek, kt�ry ukrad� troch� lin,
ale zamiast niego znalaz�am tego m�czyzn�. Marnie wygl�da.
Jej palce przesun�y si� po ramieniu Merica. Delikatne,
czu�e dotkni�cie. Nie zrozumia�, co oznacza�o. Zbyt by�
poch�oni�ty my�lami o Lise, o przera�aj�cych konsekwencjach
tego, co zasz�o. Ale wiele lat p�niej, kiedy nic nie mo�na
ju� by�o zaradzi�, przeklina� swoj� niedomy�lno��.
W ko�cu Jarcke pomog�a mu wsta� i weszli na g�r� do
Hangtown, na spotkanie gorzkiej �wiadomo�ci i �alu,
pozostawiaj�c Pardiela na pastw� ptakom, pogodzie, albo
czego� jeszcze gorszego.
,..Uwa�a si� za rzecz niegodn�, je�eli zakochana kobieta
waha si�, rozwa�a sytuacj�, nie za� kieruje �lepo emocjami.
Czu�am odium takiej opinii - ludzie uznali, �e pope�ni�am
b��d nie dzia�aj�c szybko i zdecydowanie. Istotnie, mo�e
by�am zbyt ostro�na. Nie mam zamiaru twierdzi�, �e jestem
bez zarzutu w tej sprawie, ale na pewno nie jestem winna
�wi�tokradztwa. Wierz�, �e mo�e w ko�cu opu�ci�abym
Pardiela. W naszych stosunkach nie by�o czego�, co mog�oby
przynie�� nam szcz�cie. Mia�am jednak istotne powody, by
dok�adnie rozwa�y� sytuacj�. M�j m�� nie by� z�ym
cz�owiekiem i zawsze starali�my si� by� lojalni wobec
siebie.
Po �mierci Pardiela nie mog�am znie�� widoku Merica i
przenios�am si� do innej cz�ci doliny. Wielokrotnie
pr�bowa� si� ze mn� zobaczy�, ale zawsze odmawia�am. Cho�
pokusa by�a wielka, jeszcze wi�ksze by�o we mnie poczucie
winy. Cztery lata p�niej, po �mierci Jarcke, kt�ra zgin�a
pod ko�ami wozu, jeden z jej wsp�pracownik�w napisa� mi, �e
Jarcke kocha�a si� w Mericu. To ona poinformowa�a Pardiela o
naszym romansie i na dobr� spraw� spowodowa�a zab�jstwo.
List ten sta� si� jakby znakiem, �e cz�ciowo odpokutowa�am
swoj� win� i zacz�am nawet rozwa�a� mo�liwo�� spotkania z
Mericem. Min�o jednak zbyt du�o czasu i oboje zacz�li�my
ju� nowe �ycie. Dlatego te� postanowi�am nie robi� tego.
Sze�� lat p�niej, gdy wp�yw Griaule'a os�ab� na tyle, by
umo�liwi� emigracj�, przenios�am si� do Port Chantay. Nie
mia�am wiadomo�ci o Mericu od prawie dwudziestu lat, a�
nagle pewnego dnia otrzyma�am list, kt�rego fragment tu
przytocz�.
"...M�j stary przyjaciel z Regensburga, Louis Dardano,
mieszka tu od kilku ju� lat, pisz�c moj� biografi�. Narracja
prowadzona jest w swobodnym tonie i przypomina histori�
opowiadan� w tawernie, co, je�li przypominasz sobie moje
wspomnienia o tym, jak wszystko si� zacz�o, jest nader
stosowne. Kiedy jednak czytam jego prac�, jestem zaskoczony
widz�c, �e moje �ycie mia�o tak prosty kszta�t. Jeden cel,
jedna nami�tno��. Na Boga, Lise! Mam siedemdziesi�t lat i
wci�� �ni� o tobie. I wci�� my�l� o tym, co zdarzy�o si� pod
skrzyd�em smoka tego ranka. Dziwne, ale a� tyle czasu
potrzebowa�em, �eby sobie u�wiadomi�, �e win� za to, co si�
sta�o, ponosi nie Jarcke, ani ty, ani ja, lecz Griaule.
Jak�e oczywiste jest to dzi�. Odchodzi�em, on za�
potrzebowa� mnie, bym uko�czy� kompozycj� na jego boku, jego
sen o locie, ucieczce, �ebym zabi� jego pragnienia. Jestem
pewien, �e pos�dzisz mnie o pochopno�� w formu�owaniu
takiego wniosku, ale chcia�bym ci przypomnie�, �e pochopno��
ta trwa�a czterdzie�ci lat. Znam Griaule'a, znam jego
potworn� subtelno��. Widz� ten subtelny wp�yw na ka�de
wydarzenie, jakie mia�o miejsce w dolinie od chwili mojego
przybycia. By�em g�upcem, nie rozumiej�c, �e jego moc
doprowadzi�a do smutnego zako�czenia naszych spraw.
Obecnie, jak zapewne wiesz, wszystkim tu rz�dzi wojsko,
Kr��� pog�oski, �e planuj� zimow� kampani� przeciwko
Regensburgowi. Czy mo�esz w to uwierzy�? Ju� ich ojcowie byli
nieukami, ale to pokolenie jest koszmarnie g�upie. Poza tym
praca idzie dobrze, a u mnie wszystko po staremu. Ramiona
mnie bol�, dzieci gapi� si� na mnie na ulicy i szepcz�, �e
jestem szalony..."
Lise Claverie
"Pod skrzyd�em Griaule'a"
Szczup�y, ospowaty i arogancki major Hauk by� bardzo m�odym
oficerem. Chodz�c pow��czy� nieco nog�. Kiedy Meric wszed�
do pokoju, major �wiczy� w�a�nie sk�adanie podpisu - pe�nego
eleganckich p�telek i zawijas�w - najwyra�niej przekonany,
�e przeka�e go potomno�ci. W czasie rozmowy przechadza� si�
tam i z powrotem, ale co chwila zatrzymywa� si�, by podziwia�
swoje odbicie w szybie. Wyg�adza� wtedy zmarszczki
szkar�atnej kurtki albo przesuwa� palcami po szwie bia�ych
spodni. By� to nowy typ umundurowania i Meric po raz
pierwszy zobaczy� go z bliska. Z pewnym rozbawieniem
zauwa�y� smoki wyszyte na epoletach. Zastanawia� si�, czy
Griaule zdolny by� do takiej ironii i czy jego wp�yw by�
wystarczaj�co subtelny, by zasia� pomys� tak operetkowego
stroju w umy�le jakiej� generalskiej �ony.
- ...nie jest to sprawa si�y ludzkiej - m�wi� major -
ale... - przerwa� i po chwili odchrz�kn��.
Meric wpatruj�cy si� do tej pory w plamy na grzbietach
d�oni uni�s� wzrok. Laska oparta o jego kolano
ze�lizgn�a si� i z �oskotem upad�a na pod�og�.
- Problemy materialne - stwierdzi� major stanowczym
tonem. - Na przyk�ad cena antymonu...
- Chyba nie b�dzie mi ju� potrzebny - odpar� Meric. -
Sko�czy�em prac� z czerwieniami pochodzenia mineralnego.
Na twarzy majora pojawi� si� przelotny wyraz
zniecierpliwienia.
- Doskonale - stwierdzi�. Pochyli� si� nad biurkiem i
przejrza� kilka dokument�w. - Aha! Mam tu rachunek za
dostaw� m�tw, z kt�rych otrzymywa� pan... - przerzuci� kilka
kartek.
- Sepi� - mrukn�� Meric. - Z tym r�wnie� sko�czy�em. B�d�
ju� potrzebowa� tylko z�ota i fiolet�w. No i troch� b��kitu
i r�u. - Pragn��, �eby ten cz�owiek przesta� mu wreszcie
dokucza�. Chcia� znale�� si� przy oku przed zachodem s�o�ca.
W czasie gdy major ci�gn�� dalej swoje wyliczanie,
wzrok Merica pow�drowa� za okno. Otaczaj�ce Griaule'a skupisko
bud i lepianek rozci�ga�o si� a� po wzg�rza. Wi�kszo��
budynk�w postawiono tu na sta�e, z kamieni i drewna.
Dachy domostw, dym z otaczaj�cych miasto fabryk przypomnia�y
mu Regensburg. Ca�e naturalne pi�kno tej krainy zosta�o
przelane na dzie�o malarskie. Czarnoszare, deszczowe chmury
nadci�ga�y ci�ko od wschodu, ale poobiednie s�o�ce
�wieci�o jasno, zapalaj�c ci�k�, z�ocist� po�wiat� na boku
Griaule'a. Wydawa�o si�, �e �wiat�o s�oneczne
jest kontynuacj� b�yszcz�cego werniksu, jakby grubo��
warstw farby sta�a si� niesko�czona. G�os majora by� ju�
tylko odleg�ym brz�czeniem, ale nagle Meric drgn��.
Zrozumia�, �e major pr�buje wysondowa� go na temat
wstrzymania prac.
Pomys� ten pocz�tkowo wprawi� go w panik�. Pr�bowa�
przerwa� oficerowi, wyrazi� swoje o