4914

Szczegóły
Tytuł 4914
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

4914 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 4914 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

4914 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

COLIN GREENLAND skrzyd�a Jeden dzie� wci�� tkwi w mojej pami�ci - jedno zielono-z�ote popo�udnie w Kolorado. To chyba jest maj albo czerwiec. Jedziemy jak�� boczn� drog�, wracamy sk�d� do Bear Creek i g�rskiego domku Cathy. Cathy opowiada o cz�owieku, kt�ry wynaj�� jej to lokum, a nast�pnie znikn�� w nied�ugi czas po jej wprowadzeniu si�, nie zd��ywszy nawet zrealizowa� czek�w, kt�rymi mu zap�aci�a. - A teraz dosta�am pismo od w�adz hrabstwa - ko�czy. - Okazuje si�, �e on wcale nie jest w�a�cicielem tego domu. Mijamy tablic� z napisem: Felspar. 1102 mieszka�c�w. Siedziba Dziewcz�cego Zespo�u �y�wiarskiego "�nie�ynki". Tablica jest usiana dziurami po kulach, przez kt�re prze�wituje b��kit nieba. - My�la�em, �e to on go zbudowa� - m�wi�. Takie szczeg�y zawsze wylatywa�y mi z g�owy pomi�dzy kolejnymi wizytami. Cathy u�miecha si� bez cienia weso�o�ci. Jedyne okno w jej sypialni to w�ska oszklona szczelina pod samym sufitem. Nie mo�na go otworzy�. Jest te� gniazdko elektryczne, z kt�rego podczas deszczu cieknie woda. Zlew w kuchni ma odp�yw prosto na trawnik przed domem. - Zbudowa� go, a jak�e - potwierdza. G��wna ulica miasteczka Felspar. M�czy�ni w czapeczkach i roboczych kombinezonach popijaj� oran�ad�. Sklep z antykami "U Dicka". Bar "Srebrna Dolar�wka". Jaki� dzieciak w bejsbolowej koszulce przebiega przez ulice. Stopa Cathy gwa�townie naciska peda�. - Dupek! - mruczy. Od kiedy przenios�a si� tu z powrotem, jej mowa zn�w nabra�a bardziej ameryka�skiego kolorytu. Nie wiem, czy ma na my�li tego dzieciaka, zaginionego gospodarza domku czy mnie. Przemykamy obok miejscowej apteki. Witryny z grubego szk�a s� zalepione kusz�cymi ofertami. Dwa w cenie jednego. Pi�tek Potr�jnych Kupon�w. Na parkingu jaki� pies siedz�cy na przyczepie odkrytej furgonetki szczeka na co� znajduj�cego si� w g�rze. - Mi�o tak siedzie� sobie na fotelu pasa�era - odzywam si�. - To tak jak we �nie, w kt�rym si� prowadzi. Nic nie musisz robi�. Wsiada si� do samochodu, a on sobie jedzie. - Ty tak czy siak nic nie musisz robi� - m�wi Cathy. Ma racj�. Ale zbyt jestem zadowolony z siebie, aby to przyzna�. - By� mo�e ty nie znasz tego snu. By� mo�e, kiedy umie si� prowadzi�, nic podobnego si� cz�owiekowi nie �ni. Nie odpowiada. Urodzi�a si� w Massachusetts, wychowa�a w Roedean i studiowa�a na Oksfordzie, gdzie si� poznali�my. Przez jaki� czas uczy�a klasycznej greki na Uniwersytecie Hull, zanim przekwalifikowa�a si� na programistk� i przenios�a si� do Kolorado, pocz�tkowo na kanap� w domu przyjaci�ki z dzieci�stwa. Nim jednak min�� miesi�c, mia�a ju� t� zrujnowan� chatk� przy Eglantine Road, dwa wielkie psy i terenowego hyundai z nap�dem na cztery ko�a, kt�rym ka�dego ranka przedziera�a si� przez wyboiste drogi do pracy w Denver. A wi�c Cathy znalaz�a si� w Kolorado. Cala reszta �wiata, w��czaj�c w to mnie, musia�a si� do tego dostosowa�. Za Felspar droga pnie si� ostro pod g�r�. Teraz s�ysz� ju� ujadanie wszystkich ps�w w miasteczku. Opuszczam szyb� i spogl�dam w g�r� pomi�dzy zielone czubki �wierk�w, w rozgrzane, b��kitne niebo. Psy nie mog�y si� do nich przyzwyczai�. Konie te� si� p�oszy�y na ich widok. Cathy najwyra�niej nie zorientowa�a si�, dlaczego wygl�dam. - Wiesz ju� gdzie jeste�my? - pyta. Chce, �ebym nauczy� si� porusza� po okolicy, abym by� mniej od niej zale�ny podczas moich wizyt. W Kolorado wszyscy bez trudu umiej� porusza� si� po okolicy. Zawsze zadziwia�em Cathy moim kompletnym brakiem orientacji w terenie. "Powiniene� polata� troch� na lotni, Colin" - powiedzia�a mi kiedy�. "To najlepszy spos�b na polepszenie orientacji przestrzennej". Z pe�n� szybko�ci� wchodzimy w kolejny zakr�t. - Jeszcze chwilka, a rozpoznasz t� tras� - m�wi Cathy. - Wiem, gdzie jeste�my. Jedziemy w stron� tej wielkiej drogi. - Wielkiej drogi! - Jest wyra�nie rozbawiona. Nie reaguj� na jej drwiny. - Tej, kt�ra prowadzi przez tunel. Tam, gdzie stoi maszt radiowy. - I-25 - precyzuje Cathy zdecydowanym g�osem. Gdyby tamtego dnia wybra�a inn� tras� do domu, wszystko mog�oby si� sko�czy� zupe�nie inaczej. Dla nas, dla niej. By� mo�e istnieje jaki� wszech�wiat, gdzie wszystko rzeczywi�cie potoczy�o si� inaczej. By� mo�e jest taki wszech�wiat, gdzie nigdy nie przyby�y anio�y i mogli�my spokojnie brn�� dalej naprz�d, tak jak to robili�my dotychczas. Zamiast tego, nieca�� mil� za Felspar, anio� da� nam sygna�, aby�my si� zatrzymali. - Cholera! - Cathy jest w�ciek�a, bo nienawidzi, gdy ktokolwiek staje jej na drodze w czasie jazdy lub w jakiejkolwiek innej sytuacji. - Cholera! Anio� wisi w powietrzu jakie� sze�� metr�w nad nami. Jego skrzyd�a ja�niej� biel� w s�o�cu. Cathy zatrzymuje si� na pokrytym ��tym kurzem poboczu, w miejscu, kt�re wskazuje nam anio�. Opuszcza szyb�. Anio� uprzejmie l�duje na ziemi. Radar, w kszta�cie pistoletu, kt�ry trzyma w d�oni, przypomina jak�� futurystyczn� kosmiczn� bro�. Cathy nie patrzy w jego stron�. - Wiem - odzywa si� nagle. - Przepraszam. Teraz jej akcent jest bardziej brytyjski: twardy, osch�y. Anio� jest m�ody, ma twarz nowicjusza. Jego z�by s� idealnie r�wne i nieskazitelnie bia�e. - Dzie� dobry pani - m�wi. - Nazywam si� Funkcjonariusz Benjamin. Obecnie chcia�bym zobaczy� pani prawo jazdy i dow�d rejestracyjny samochodu. Funkcjonariusz Benjamin nosi srebrne lustrzanki i z tuzin naszywek przer�nych organizacji i program�w. One uwielbiaj� takie rzeczy. Obok nas z ha�asem przeje�d�aj� samochody. Wzrokiem szukam drugiego. One zawsze zjawiaj� si� w parach niczym �wiadkowie Jehowy. - Catherine Jefferson - odczytuje Funkcjonariusz Benjamin. - Catherine, czy jest pani �wiadoma, �e mia�a pani prawie sto dwadzie�cia na liczniku na tamtym zakr�cie? Wszystkie m�wi� w ten sam spos�b. W ich g�osie s�ycha� g��bokie wsp�czucie dla ludzkiej kondycji i tarapat�w, w jakie bezustannie pakujemy si� na skutek braku skrzyde�. Cathy siedzi wyprostowana, �ciskaj�c w d�oniach kierownic�. M�wi tak, jakby czyta�a tekst z jakiego� niewidzialnego wy�wietlacza, kt�ry podsuwa jej gotowe kwestie do wypowiedzenia - Dosz�y dzi� do mnie fatalne wie�ci - t�umaczy si� anio�owi. - Dowiedzia�am si�, �e moja firma upada. Wstrzyma�em oddech. Funkcjonariusz Benjamin jest cierpliwy i metodyczny. - Przykro mi to s�ysze�, Catherine - m�wi. - Ale uwzgl�dniaj�c najni�szy odczyt, czego jak pani prawdopodobnie wie, wymaga si� od nas, jecha�a pani z pr�dko�ci� stu szesnastu kilometr�w na godzin� przy wchodzeniu w tamten zakr�t. Powodem, dla kt�rego kontaktujemy si� z pani� dzisiaj, jest konieczno�� przypomnienia pani, �e pr�dko�� ta stanowi dziesi�cioprocentowe przekroczenie dozwolonego prawem limitu. Wtedy zjawia si� jego partner, jakby nagle spad� ze s�o�ca. - Nawet nieco powy�ej dziesi�ciu procent - u�ci�la, �aduj�c si� po mojej stronie samochodu. - Je�li interesuj� pani� precyzyjne matematyczne wyliczenia. Podobnie jak u �wiadk�w Jehowy czy u mormon�w, zawsze w parze jest jeden bystrzak i jeden, kt�ry jest mo�e nieco mniej rozgarni�ty, ale za to ma serce na d�oni. Ten, kt�ry w�a�nie przylecia�, to okaz bystrzaka. Posy�a nam u�miech schylaj�c si�, by sprawdzi� opony. Chc� nam pokaza�, �e maj� poczucie humoru. Funkcjonariusz Benjamin ko�czy wypisywanie blankietu i wyrywa go z ma�ego bloczka. Informuje Cathy, co, gdzie i kiedy ma zrobi� w zwi�zku z na�o�on� na ni� grzywn�. - Tak jest - odpowiada Cathy; jej twarz wci�� jest zupe�nie pozbawiona wyrazu. - Jasne. Mhm. Oczywi�cie. Partner Funkcjonariusza Benjamina k�adzie d�o� na masce wozu. Jego skrzyd�a przes�aniaj� szos�, na kt�rej panuje zwyk�y popo�udniowy ruch. Jego okulary po�yskuj� w s�o�cu. - Chcieliby�my, �eby ten incydent by� pani ostatnim, Catherine - odzywa si� przyjacielskim tonem. - My�l�, �e pani tak�e by sobie tego �yczy�a. Ich g�osy s� identyczne: wysokie, senne, uk�adne. W ca�ej Ameryce po�owa reklam radiowych jest wyg�aszana anielskimi g�osami, to znaczy g�osami aktor�w na�laduj�cych anio�y. Wi�kszo�� z nich to Brytyjczycy. Brytyjscy aktorzy najlepiej si� do tego nadaj�. Kiedy znowu wje�d�amy na szos�, sam staram si� zma�powa� anio�a, to jest jedyna zemsta, jak� mog� zaoferowa� w tej sytuacji. Pochylam g�ow� i garbi� si�, wypychaj�c ramiona do g�ry, po czym m�wi� przez nos: - Powodem, dla kt�rego kontaktujemy si� z pani� dzisiaj... - Powodem-smrodem - przerywa mi Cathy poirytowana. Chce, �ebym si� zamkn��. K�ad� d�o� na jej karku. Strz�sa j� ze z�o�ci�, jakby to by�a d�o� anio�a. - Nie dotykaj mnie! Z t� jej prac�, to prawda. Cathy by�a zatrudniona w dziale wystawiania faktur i �ci�gania nale�no�ci Copacetic Gas and Oil. Ceny ropy naftowej ros�y od momentu pojawienia si� anio��w i pewnego dnia wszyscy w Copacetic odkryli, �e ich firma zosta�a sprzedana. Przej�� j� Exxon czy Mobil, ju� nie pami�tam. Zdziwi�em si�, gdy us�ysza�em, �e Cathy uznaje to za okoliczno�� �agodz�c�. W rzeczywisto�ci by�o jej wszystko jedno. I tak spodziewali si� tego od wielu tygodni. - To nie problem - powiedzia�a mi przez telefon, kiedy zadzwoni�em, by poinformowa� j�, kt�rym lotem przyb�d�. - Mog� renegocjowa� warunki kredyt�w, kt�re wzi�am. Z trudem to wszystko rozumia�em. "Zwolnienia", "bezrobocie". Dla mnie mog�a r�wnie dobrze u�ywa� termin�w: "g��d", "zaraza", "wojna" i "�mier�". - Ale co ty b�dziesz robi�? Podmuch transatlantyckiego wiatru sp�yn�� lini� telefoniczn�. - W�a�nie badam dost�pne mo�liwo�ci - odpar�a. Amerykanie lubuj� si� w wyg�aszaniu has�owych deklaracji. "Od piwa ma si� zadyszk�" - m�wi�. M�wi�: "Lotnia to najlepszy spos�b na polepszenie orientacji przestrzennej". M�wi�: "W�a�nie to badam", co oznacza, �e niedawno widzieli na dany temat artyku� w jakim� ilustrowanym czasopi�mie. I nie chodzi tu wcale o stwierdzanie fakt�w. Chodzi o jasne okre�lenie swojego udzia�u. Swojej stawki w grze. Znam Cathy Jefferson od czterech lat z przerwami. Got�w by�em znosi� trzygodzinn� jazd� autokarem, by odwiedza� j� w Hull, w lodowato zimnym mieszkaniu nad gabinetem dentystycznym. Jak nikt zna�a si� na mo�liwo�ciach, udzia�ach i stawkach. Kiedy po przybyciu anio��w zapanowa�a og�lna euforia, zdecydowa�a si� porzuci� udzia�, jaki sobie w �yciu zdoby�a, t� akademick� posadk�, po�wieci� j� jako stawk� w grze i ulotni� si� z uczelni. "Zada�am sobie pytanie - m�wi�a wszystkim - w kt�rym miejscu na �wiecie chcia�abym przebywa�? I znalaz�am odpowied�: w Kolorado". Kolorado, jak zorientowa�em si� od razu przy okazji pierwszej wizyty u niej, jest stanem dla ludzi m�odych. W Kolorado ka�dy planuje za�o�y� w�asn� firm�. Mo�e jeszcze nie dzi�, m�wi u�miech na twarzy ch�opaka przy kasie supermarketu, kiedy pyta, czy wolisz torby papierowe, czy plastykowe. Ale mo�e ju� jutro. Same anio�y, kiedy ju� przyby�y, nie by�y w stanie o�wieci� nas w kwestii naszego przeznaczenia. - Musimy to sobie jasno powiedzie� - m�wi�y podczas wywiadu z Larrym Kingiem - naprawd� nie wiemy na ten temat nic wi�cej ni� wy, ludzie. I dalej s�czy�y wod� mineraln�. Na twarzy tego mniej bystrego pojawi� si� szeroki u�miech. - Ale B�g i tak jest w porz�dku, co nie? Chodzi mi na przyk�ad o ca�y wszech�wiat. Niez�a robota, nie ma co. Po pocz�tkowej fali podekscytowania obecno�� pi�knych i zdrowych osobnik�w ze skrzyd�ami zacz�a na Brytyjczyk�w wp�ywa� do�� deprymuj�co. Do naszej ni�szo�ci wobec innych (Niemc�w, Japo�czyk�w czy samych Amerykan�w) zd��yli�my si� ju� przyzwyczai�. Nie by�o wi�c, w naszym odczuciu, �adnej potrzeby, by kto� jeszcze okazywa� nam sw� wy�szo�� w tak druzgoc�cy spos�b. Reakcja Amerykan�w by�a zupe�nie odmienna. Dla nich by� to dow�d. Dow�d na wertykaln� organizacj� ca�ego dzie�a stworzenia, zgodnie z tym, co stwierdza�y rozliczne �wi�te Ksi�gi. Mieli�my wi�c jasn� struktur� z czytelnymi �cie�kami kariery. Ale go�cie Larry'ego starali si� podwa�y� oba te pogl�dy. - Jeste�my naprawd� pod wra�eniem waszej zaradno�ci - m�wi� ten bardziej b�yskotliwy, pochylaj�c si� do przodu z min� czyni�c� ze� uosobienie szczero�ci. W studiu dali im krzes�a o niskich oparciach, aby mogli si� wygodnie usadowi� mimo swych pot�nych grzbietowych przydatk�w. - Naprawd�, nie mieli�my poj�cia, jak trudne mo�e by� wasze �ycie. - Jeste�cie dla nas wielk� inspiracj� - odezwa� si� ten drugi. - Znajdujecie znakomite rozwi�zania dla waszych problem�w. Te wasze samochody. Te samoloty! Fascynuje ich zwyk�a drabina. M�ode kr��� wok� wie�owc�w, ciekawie przypatruj�c si� windom. Naprawd� staraj� si� szanowa� nasze uczucia. Uczucia ca�ego gatunku skazanego na upo�ledzenie w trzecim wymiarze, na skutek jakiego� pierwotnego genetycznego defektu pozbawionego mo�liwo�ci, jakimi dysponuje zwyk�y wr�bel, zwyczajna mucha. Chc� nam pokaza�, �e s� po naszej stronie. - Skoro ju� tu jeste�my - obieca� ten bardziej �ebski - zrobimy wszystko, co w naszej mocy, by wam dopom�c. - Razem poradzimy sobie ze wszystkim! - rozentuzjazmowa� si� jego kolega, promieniej�c do kamery niczym kapitan dru�yny futbolowej dodaj�cy otuchy swym partnerom przed ci�kim meczem. Nim min�� miesi�c, zdj�cie jego mi�ni, napinaj�cych si� w pot�nych zwa�ach podczas gdy rozpo�ciera� swoje wielkie skrzyd�a, znalaz�o si� na �cianie sypialni ka�dego nastolatka. - Nie mia�e� tej fotki? - pyta mnie m�ody cz�owiek. - Ja mia�em. M�odzieniec nosi imi� Adam. Ma dwadzie�cia dwa lata. Ubrany jest w czarn� bawe�nian� koszulk� z kr�tkim r�kawem przyozdobion� rysunkiem szkieletu, g�adko odprasowane d�insy i r�cznie szyte buty. To wszystko dzieje si� w jaki� rok po pami�tnym mandacie. Siedzimy u kogo� w ogrodzie za domem. Chyba u Roberty. To s�siadka Cathy, mieszkaj�ca kilka dom�w dalej w g�r� ulicy. Cathy siedzi na ziemi z kilkoma innymi kobietami. Wszyscy popijaj� Bud and Becka i chrupi� chipsy. Dzieciaki biegaj� ca�� zgraj� w t� i z powrotem po skarpie, ci�gn�c za sob� olbrzymi, r�owy latawiec. Adam jest specjalist� od projektowania komputerowego. Specjalizuje si� w modelowaniu foteli lotniczych. Ka�dego roku zarabia wi�cej ni� mnie uda�o si� zarobi� przez ca�e �ycie. Przemierza autostrady Zachodu swoim czarnym porsche puszczaj�c sobie przeboje Greatful Dead na ca�y regulator, �e a� uszy puchn�. - To zdj�cie przedstawia�o co�, na co Ameryka czeka�a od tysi�c dziewi��set trzeciego roku. Ameryka jest ulubionym tematem hase�ek wypowiadanych przez Amerykan�w. Uwielbiaj� wymachiwa� nazw� swojej ojczyzny jak flag�. "Ameryka uwa�a, �e Afryka i Chiny powinny si� podporz�dkowa�". "Ameryka zawsze przedk�ada wolno�� wyznania nad wolno�� s�owa". "Ameryka dosypuje o 24% cukru wi�cej do napoj�w i p�atk�w �niadaniowych ni� kraj zajmuj�cy drugie miejsce pod wzgl�dem apetytu na cukier". Czasami na takie s�owa wyrywam si� z pytaniem: "Obj�to�ciowo czy wagowo?" Zawsze wiedz�. Adam podaje mi �wie�e piwo. Szkielet na jego koszulce ustrojony jest w r�any wieniec i gra na gitarze elektrycznej. - Od tysi�c dziewi��set trzeciego? - pytam. - Od siedemnastego grudnia tysi�c dziewi��set trzeciego - u�ci�la natychmiast. Patrzy na mnie tak, jakbym znajdowa� si� gdzie� daleko st�d. - Bracia Orville i Wilbur Wright - przypomina mi. Otwieram piwo. Nauczy�em si� zrywa� kapsel palcami, tak jak to robi� miejscowi. Adam odlicza na palcach: - John Glenn. Neil Armstrong. - Jurij Gagarin - podrzucam. Adam spogl�da w niebo, przekrzywiaj�c g�ow� na jeden bok, jakby zastanawia� si�, czy spadnie deszcz. - Rosjanie mieli sprz�t - m�wi - ale nie mieli teorii. My�leli, �e to wszystko ma co� wsp�lnego z komunizmem. �mieje si� i poci�ga �yk piwa. Entuzjastyczne, wysokie piski dzieciarni przeszywaj� cisz� popo�udnia. Na przyj�ciu nie ma �adnych anio��w. Anio� na przyj�ciu by�by prawdziw� sensacj�, chocia� w Bear Creek taka sensacja by�aby bardziej prawdopodobna ni� gdziekolwiek indziej. Anio�y lubi� Kolorado. Uwielbiaj� czyste powietrze i g�rski optymizm. Po chwili Cathy musi i�� do domu nakarmi� psy. Schodz� razem z ni�, z powrotem w d� Eglantine. Wiatr szepcze w koronach sosen. Wiewi�rka ziemna siedzi na grubym pniu, poch�oni�ta swoimi orzeszkami i nasionami. Cathy ma now� prac� w miejscowej firmie zajmuj�cej si� produkcj� i sprzeda�� dodatk�w witaminowych. Cieszy si�, jak twierdzi, �e zajmuje si� czym� naprawd� po�ytecznym. Dom jest ju� jej w�asno�ci�. Chocia� nieruchomo�ci po�o�one w g�rach stanowi� obecnie �akomy k�sek, w�adze hrabstwa by�y niezwykle zadowolone, �e mog� pozby� si� tego domiszcza. Siedzimy na werandzie w szortach i sanda�ach, korzystaj�c z ostatnich promieni zachodz�cego s�o�ca. Senni od zapachu traw i wypitego piwa, rozmawiamy o nas i o Kolorado. Przypominam jej pytanie, kt�re zada�a mi w Hull: "Czy je�li wyjad� i zamieszkam w Kolorado, to przyjedziesz do mnie?" Kiedy przyjecha�em po raz pierwszy, zap�aci�a za m�j przelot. - Mia�am nadziej�, �e ci si� spodoba - m�wi. Rozk�adam ramiona, obejmuj� nimi g�ry, drzewa, s�o�ce i wiewi�rk� na pniaku. - I podoba mi si�. Uwielbiam to miejsce. Spogl�da na mnie, po czym zn�w odwraca wzrok. - M�g�by� si� tu przeprowadzi�. Mogliby�my za�atwi� ci prac�. - W radiu - dodaj�. Rozmawiali�my ju� o tym wcze�niej. Ricky i Wanda rado�nie biegn� ku nam zza domu, kot�uj� si� przy nogach. Psy sko�czy�y kolacj� i przysz�y na pieszczoty. Drapiemy je po g�owach i skrobiemy za uszami. - Na pewno by�by� dobry - w g�osie Cathy s�ycha� teraz b�agalny ton, jakby przekonanie mnie stanowi�o ostatni� przeszkod� na drodze mojej imigracji. - M�g�by� nawet mie� w�asny program. Znowu udaj� anio�a: - W czasie jazdy nastaw na KLMN, gramy tu ulubione kawa�ki wszystkich szofer�w. Gwa�towny dreszcz wstrz�sa Cathy. Pytam, czy mo�e przynie�� jej sweter. Odwraca si�, jakby nie us�ysza�a. Spogl�dam na dolin� i my�l� o Anglii: o w�a�ciwie zaparzonej herbacie, o transporcie publicznym, o BBC Radio 4. To nieuniknione, �e po trzech tygodniach sp�dzonych w Bear Creek b�d� t�skni� za Essex i vice versa. Po kt�rejkolwiek stronie Atlantyku bym si� znajdowa�, zawsze �a�uj�, �e nie mam skrzyde�, kt�re przenios�yby mnie na drugi jego brzeg. - Potr�jne kupony w dyskontowym sklepie sieci Super Saver zlokalizowanym w centrum miasta - kontynuuj� anielskim g�osem. Tym razem mnie s�yszy. - Przesta�! - rzuca do�� ostrym tonem. Pytam j�, o co chodzi. - Wy�miewasz si� ze sposobu, w jaki m�wi� - konstatuje z niezadowoleniem. - Na pewno nie wy�miewa�by� si� z Indianina. Nie mam poj�cia, o jakiego Indianina jej chodzi. Dochodz� jednak do wniosku, �e nie ma to wi�kszego znaczenia. Splatam d�onie za g�ow�. - Jestem zbyt niezdecydowany, �eby m�c pracowa� w radiu - m�wi�. - Po prostu za du�o my�l�. Cathy wydaje z siebie ciche prychni�cie, jakby mia�a si� kpi�co roze�mia�. Opiera stopy na siedzeniu fotela i obejmuje kolana ramionami. Wanda dotyka nosem jej kostek. Ricky le�y na ziemi z pyskiem opartym na �apach, �ni�c o pogoniach za kr�likami. - Typowy Angol - stwierdza Cathy, staraj�c si�, by jej g�os brzmia� najbardziej ironicznie i brytyjsko, jak tylko to mo�liwe. - Zawsze z g�ry dyskwalifikujesz swoje zdolno�ci do czegokolwiek. Kolejna rzecz, jak� pami�tam, to wiosna nast�pnego roku. Zmierzch nad jeziorem. Chybocz�ce si� ��dki przycumowane do pomostu, stroje k�pielowe porozwieszane na ga��ziach. Dochodz�cy zewsz�d zapach grillowanego mi�sa. Z pewno�ci� to jaki� firmowy piknik. Pikniki i przyj�cia by�y dla mnie w Kolorado jedynymi okazjami do spotkania si� z kimkolwiek innym ni� kasjer w supermarkecie. Wr�ciwszy z pracy, Cathy rzadko kiedy chcia�a ponownie opuszcza� sw�j domek i swoje psy. Wzd�u� brzegu jeziora ciemno�� zostaje zepchni�ta pod drzewa. Wsz�dzie rozb�yskuj� male�kie �wiate�ka: okna przyczep kempingowych, latarenki turystyczne, �wieczki wetkni�te w szyjki butelek po winie. Tafla wody ma po�ysk stopionego cynku. Na stoliku Dot i Rudy'ego pi�trzy si� stosik puszek po piwie, papierowych tacek, obgryzionych kolb kukurydzy i zw�glonych �eberek w plamach rozmazanych sos�w. Dot opowiada cicho o Aspen. - Tam w�a�nie Rudy i ja zaliczyli�my nasze najbardziej udane stosunki - wspomina. - W�a�nie tam, w Aspen. Nasza czw�rka sp�dzi�a ca�e popo�udnie na ��dce Rudy'ego. Cathy przejecha�a si� na nartach wodnych i posz�o jej wyra�nie lepiej ni� Rudy'emu czy Dot, chocia� oni je�d�� w ka�dy weekend, ka�dego roku od maja do pa�dziernika. Teraz Dot por�wnuje jazd� na nartach wodnych do zjazd�w po �niegu, przy czym jest jasne, �e woli te ostatnie. - Wstajesz raniutko, ubierasz si� "na cebulk�", wychodzisz na stoki i przez ca�y dzie� tarzasz si� w �niegu. Potem wczo�gujesz si� z powrotem do domu, wcinasz pot�ny posi�ek, kt�ry kto� dla ciebie przygotowa�, i zapijasz kilkoma kieliszkami. Potem zwalacie si� we dw�jk� do tego ogromnego �o�a, odpr�eni jak nigdy w �yciu. To si� dopiero nazywa afrodyzjak. Cichy �miech rozchodzi si� falami w mroku. Dot to najlepsza przyjaci�ka Cathy z pracy. Kiedy� ju� raz byli�my z t� par� na ��dce. Za pierwszym razem zaproponowali mi rundk� na nartach. Rzecz jasna, podzi�kowa�em. - Colin nie umie p�ywa� - oznajmi�a im Cathy g�osem, w kt�rym, pomimo wysi�k�w, nie uda�o si� ukry� tonu zm�czonej rezygnacji. Przy stolikach dooko�a ludzie zaczynaj� wstawa�. Wszyscy spogl�daj� w niebo. S�yszymy podekscytowane okrzyki i pohukiwania. Niebo jest teraz nisk� kopu�� koloru brzoskwini i bzu, roz�wietlon� resztkami s�onecznego blasku. Wysoko nad naszymi g�owami przelatuje grupa anio��w. Bia�e skrzyd�a, niebieskie uniformy, regularny szyk. Patrol stra�y parkowej, a mo�e g�rskie pogotowie ratunkowe. Huk owacji niesie si� echem po wodzie. Rudy, pot�ne i cierpliwe ch�opisko, robi dowcipn� uwag�: - Czy Zygmunt Freud nie m�wi� czasem, �e je�li �ni si� o lataniu, to tak naprawd� �ni si� o seksie? Wi�c, co to znaczy je�li �ni si� o seksie? To uk�on w moj� stron�: go�cia z Anglii, okularnika-intelektualisty. S�ysza�em to ju� z tysi�c razy, nierzadko z moich w�asnych ust. Niemniej jednak doceniam ten kurtuazyjny gest. Zanim zdobywam si� na odpowied�, wyr�cza mnie Dot: - Ka�dy �ni o lataniu. Wszyscy ludzie na �wiecie maj� takie sny. Zastanawiali�cie si� kiedy� nad tym? Nie �nimy o dr��eniu tuneli pod ziemia ani o p�ywaniu na morskich g��binach. �nimy o lataniu. O czym�, czego �aden cz�owiek jeszcze nigdy nie robi�. Dot te� nie umie p�ywa�, jak zdradzi� nam Rudy, chocia� zastanawia�em si�, czy tego tak�e nie powiedzia� ze wzgl�du na mnie. Jad�c na nartach za ��dk� Dot ma na sobie kamizelk� ratunkowa, jak zreszt� wszyscy. Moje miejsce jest przy sterze, z piwem i flag�, kt�r� trzeba trzyma� w g�rze, kiedy kto� z za�ogi jest na wodzie. - Co� w nas - konkluduje Dot - wie, �e powinni�my umie� lata�. Cathy siedz�ca obok mnie przy stole wierci si� niespokojnie. Najwyra�niej ten pogl�d j� porusza. - To b��d w programowaniu - m�wi. - Genetyczna skaza. Dot gmera ko�c�wk� �eberka w rozlanym sosie. - B�g co� pochrzani�. D�o� Cathy odnajduje moj� d�o� w ciemno�ciach i �ciska j� mocno. Dwa dni p�niej wyzna mi, �e ma romans. Jej nowy partner ma na imi� Zachary, pozna�a go w budynku s�du w dniu, kiedy posz�a ui�ci� grzywn�. Zapyta� j�, jak si� �yje na ulicy Eglantine, spyta� o ceny nieruchomo�ci w okolicy. Osaczy� j� swymi umizgami. Nie wiem, naprawd� nic nie rozumiem. Tak czy siak, nie moja sprawa. Cathy da�a mi to wyra�nie do zrozumienia. Dot, rzecz jasna, wszystko wiedzia�a. Czasami zastanawiam si�, czy w pewien zawoalowany spos�b nie pr�bowa�a mnie ostrzec tamtego wieczoru nad jeziorem, na kt�rego wodach ��dki �agodnie ko�ysa�y si� w mroku. Ostatni raz widzia�em si� z Cathy Jefferson jesieni� tysi�c dziewi��set osiemdziesi�tego dziewi�tego roku. Przez lata ograniczali�my si� do bo�onarodzeniowych poczt�wek. �wi�teczne pozdrowienia z Bear Creek. I nagle pewnego wieczoru, ni st�d, ni zow�d, zadzwoni�a do mnie, by mi powiedzie�, �e przyje�d�a. - Moja mama jest w Londynie - oznajmia. Jej g�os rozbrzmiewa w moim uchu tak swobodnie i przyjacielsko jak w czasach, kiedy sypiali�my na jednej poduszce. - By�oby mi�o zobaczy� si� z tob� - m�wi. Okazuje si�, �e pani Jefferson, Cynthia, przebywa z wizyt� w Muzeum Historii Naturalnej, gdzie przeprowadza jakie� badania. Wynajmuje ma�e mieszkanko w Kensington. Cathy ma plan. Kawa w niedzielny poranek, mo�e jaki� lunch, spacer w parku, je�li �adna pogoda si� utrzyma. - Pancia te� chce si� z tob� zobaczy� - dodaje. Pancia to jej babka. Matka Cynthii. Tak j� nazywaj�, z powod�w, kt�rych nigdy nie by�em w stanie si� domy�le�. - Pancia te� jest w Londynie? - dziwi� si�. Lubi� j�. Zawsze by�a dla mnie bardzo milutka. Martwi�a si�, �e Cathy nie wysz�a w ko�cu za sympatycznego ch�opca z Anglii. - Postanowi�a si� przewietrzy�. Najwyra�niej Cathy nie widzi nic nadzwyczajnego w tym, �e osiemdziesi�cioletnia kobieta wybieraj�c si� w pierwsz� w �yciu podr� zagraniczn�, decyduje si� na lot przez Atlantyk. - A co z dzieckiem? - pytam. Czuj�, jak �ciska mnie w gardle, a g�ow� po brzegi wype�nia mi dziwna ciemno��. Nie jestem w stanie w tej chwili przypomnie� sobie imienia dziewczynki. - B�dzie z nami - m�wi Cathy tak, jakby by�o to oczywiste. Ale ton jej g�osu nie jest ju� ca�kowicie oboj�tny. Pobrzmiewa w nim duma. Na dole moi wsp�lokatorzy ogl�daj� telewizj�. Zniekszta�cone g�osy postaci z jakiej� komedii i wybuchy �miechu dochodz� tutaj przefiltrowane przez pod�og�. M�wi� co�, �e nie mog� si� doczeka�, kiedy zobacz� jej male�stwo. - A Zac? - wyduszam z siebie w ko�cu. - Ma prac�. Czuj� szczypanie s�onej wilgoci w nosie. Zamykam i otwieram oczy. P�uca robi� si� pojemniejsze. - Aha - rzucam kr�tko. Przypominam sobie, �e na kartce �wi�tecznej r�wnie� nie dopisa�a jego imienia. Poczt�wka przedstawia�a liczn� rzesz� anio��w, odmalowanych jak si� nale�y, w bia�ych koszulach nocnych, napawaj�cych przera�eniem gromadk� pasterzy. W niedziel� wsta�em wcze�nie, bo dojazd wymaga� kilku przesiadek. Pod podanym adresem znalaz�em szereg pot�nych, wiktoria�skich kamienic, ka�da po cztery pi�tra z czerwonej ceg�y, z ozdobnymi szczytami, �elaznymi por�czami, r�wnym rz�dem b�yszcz�cych drzwi frontowych w kolorze w�glowej czerni, butelkowej zieleni i pocztowej czerwieni. Mieszkanie mie�ci si� w podzielonej �ciankami dzia�owymi oficynie. Sk�ada si� z korytarza, dw�ch pokoi, �azienki i kuchenki wielko�ci pude�ka na buty. - Straszna ciasnota - przyznaje Cynthia - ale jako� sobie radzimy. Ubrana jest w legginsy i bladoniebiesk� bluzk� z ko�nierzem polo, okulary w r�owych oprawkach zwisaj� jej na sznurku z nanizanymi koralikami. Jej d�o� jest g�adka i lekka jak papier. Z uprzejmym u�miechem przyjmuje kwiaty, kt�re pod wp�ywem nag�ego impulsu zakupi�em w budce przy wyj�ciu z metra: zawini�ty w celofan bukiet jesiennych astr�w i puszystych z�otych chryzantem. Dostrzegam Cathy stoj�c� w drzwiach. Panci� na sofie. - S� dla was wszystkich - m�wi� zmieszany, wskazuj�c na kwiaty. Cathy podchodzi do mnie. Wydaje mi si�, �e mnie nie obejmie, ale jednak robi to, do�� niezgrabnie. Wyra�anie uczu� wci�� wychodzi jej nieporadnie. - Colin! - wo�a Pancia przez pok�j. - Mi�o ci� widzie�! Id� uca�owa� j� w suchy policzek. Pok�j jest zawalony ksi��kami i teczkami. Fotografie ptak�w wisz� przylepione ta�m� do obramowania kominka. Rentgenowskie zdj�cia ko�ci skrzyde�, fotokopie tablic Audubona. - No, a gdzie Columba? Wreszcie przypomnia�em sobie jej imi�. - �pi - ostrzega mnie jej matka, wskazuj�c na drzwi do sypialni. W tej chwili wydaje mi si� ca�kowicie w�a�ciwe, �e Cathy ma dziecko. Dziecko pasuje do niej i logicznie j� dope�nia, podobnie jak dwa wielkie psy, czy rozwalaj�ca si� chatka w lesie. Columba ma p�tora roku. Niezbyt przej�a si� lotem przez ocean, opowiada Cathy. Nie chcia�a zasn��. Wci�� skroba�a r�czk� okno, jakby my�la�a o wydostaniu si� na zewn�trz. Cynthia zaparza kaw� dla wszystkich: dla mnie zwyk��, dla nich bezkofeinow�. Pancia chce, �ebym opowiedzia� o mojej pracy. M�wi to, co zawsze: - To musi by� niesamowite uczucie, zobaczy� swoje nazwisko w druku! Przytakuj� uprzejmie, ale to jej nie wystarcza. - Zawsze szukam twojego nazwiska, kiedy jestem w ksi�garni - m�wi. Poniewa� nie u�ci�la, czy mnie tam znajduje, domy�lam si�, �e nie. Pancia to chodz�ca uprzejmo��, stara Nowa Anglia. W�osy ma bia�e jak �nieg, ufryzowane w nieskazitelne pukle. Ma na sobie we�nian� sp�dnic� i po�czochy. Chud� szyj� ozdabia jedwabny szal koloru moreli. - Jak mi�o, �e przynios�e� te pi�kne kwiaty! - W jej g�osie wyczuwam mieszanin� ulgi, �e w og�le przysz�o mi do g�owy, by je kupi�, i �alu, �e nie pomy�la�em o czym� bardziej wyj�tkowym, czym� bardziej osobistym. Pytam Cynthi� o jej badania nad budow� skrzyd�a. Siedem lat po przybyciu anio�y wci�� stanowi� aerodynamiczn� i anatomiczn� zagadk�. Z ochot� poddaj� si� wszelkim badaniom, lecz niestety nie ma zw�ok do przeprowadzenia sekcji. Kiedy anio�y umieraj�, ulegaj� natychmiastowej dezintegracji w cichym wybuchu z�ocistego �wiat�a. Podczas rozmowy z Cynthi� nie po raz pierwszy nachodzi mnie nag�a ochota do przekomarzania si� jak przy m�odzie�czym flircie. Tak jakbym straciwszy szanse u jej c�rki, czu� si� zobowi�zany przenie�� moje wzgl�dy o jedno pokolenie w g�r�. - Trzeba po prostu porwa� jednego z nich - m�wi�. - Zaprosi� go do siebie i zatrzasn�� drzwi. Cynthia wybucha �miechem. Cathy �mieje si�, ale wyraz jej oczu �wiadczy, �e jest nieobecna duchem. Pancia siedzi oniemia�a. - Dla dobra nauki - wyja�niam. Staruszka jest zszokowana. Wie, �e �artuj�, ale takie �arty nie podobaj� jej si� ani troch�. - Co to dzisiaj s� za ludzie! - protestuje oddychaj�c z trudem. - Ani cienia wdzi�czno�ci. Dla Panci nasi powietrzni kuzyni to b�ogos�awie�stwo losu. Ka�da przys�uga, jak� wy�wiadczaj� nam, biednym, przykutym do ziemi stworzeniom, to i tak za wiele. Za oknem przeje�d�a autobus: wielki, czerwony pi�trus. Szyby drgaj� w oknach. Z pokoju obok zaczyna dobiega� cienki p�acz. - To Columba! - o�wiadcza Pancia z zadowoleniem. - Taka jestem ostatnio zapominalska, zawsze chc� na ni� powiedzie� Colombina - m�wi mi. - To taka kobieca posta� z pantomimy, wiesz, ta co zawsze kocha si� w arlekinie. Kiwam g�ow� zach�caj�co. Nie mam zielonego poj�cia, o czym ona m�wi. Wszyscy czekaj�, a� p�acz ucichnie. Tymczasem lament nie ustaje, s�aby, lecz wytrwa�y. Cathy i Cynthia jednocze�nie daj� za wygran�. Podnosz� si� i zaczynaj� si� krz�ta�, czyni�c przygotowania do przewini�cia i nakarmienia ma�ej. Pancia nadal bawi mnie rozmow�: - Mogli nazwa� j� Angela. Nie uwa�asz, �e to �adne imi�? - To teraz najpopularniejsze imi� w Wielkiej Brytanii - informuj� j�. Dla niej to, rzecz jasna, nowo��. Ciesz� si�, �e okaza�em si� do czego� przydatny. Cathy i Cynthia jednocze�nie zaczynaj� m�wi�. Cathy stwierdza, �e Angela to okropne imi�, natomiast Cynthia upewnia nas, �e jej zdaniem imi� Columba jest przepi�kne. Nast�puje dziwny, niemal teatralny moment, kiedy zdaj� sobie spraw�, �e siedz� w jednym pokoju z reprezentantkami trzech �e�skich pokole�, rozmawiaj�cych o czwartym. Cathy unosi brwi. - Chcesz j� zobaczy�? - To zadanie, niemal wyzwanie, jakby naprawd� wierzy�a, �e mog� odm�wi�. - Oczywi�cie, �e tak - m�wi� wstaj�c. M�j g�os brzmi staro i pedantycznie, jak gdybym by� biologiem, kt�ry przyszed� na ogl�dziny jakiego� ciekawego okazu. W drugim pokoju zapach od�wie�acza powietrza walczy o lepsze z md�� woni� niemowl�cej kupki. Pomi�dzy ��kiem a �cian� Columba Jefferson le�y na brzuszku w sk�adanej ko�ysce. Rozkopa�a si� i ryczy na ca�y g�os, przera�liwie i �a�o�nie, po dzieci�cemu skar��c si� na pozostawienie jej w samotno�ci. Matka unosi j� i pr�buje ukoi�. Niemowl�ca twarz jest ca�a czerwona i pomarszczona. Dziewczynka pociera j� pi�stkami, z�a, �e j� obudzono. Kobiety zaczynaj� grucha� i gaworzy� z ma��. Columba odwraca si� ty�em do nas i wtula twarzyczk� w szyj� Cathy. Malutka nocna koszulka ma rozci�cie na plecach, przez kt�re wystaj� skrzyde�ka. S� maciupkie, puszyste, dzieci�ce jak skrzyde�ka cherubina Boticellego. Podczas gdy cherubin p�acze, skrzyde�ka sk�adaj� si� jak pierwsze, zielone zawi�zki wiosennych listk�w. Chc� nam pokaza�, �e zago�cili tu na dobre. Prze�o�y� Rafa� Wilko�ski