4890

Szczegóły
Tytuł 4890
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

4890 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 4890 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

4890 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Grzegorz Gajek Trzy dni w piekle Autor pisze o sobie: Ja, Grzegorz Gajek, urodzi�em si� 28 lipca 1987 roku w Warszawie. Pierwsze swe "wielkie dzie�o" skleci�em w wieku o�miu lat, czerpi�c natchnienie z Lucasowskich "Gwiezdnych Wojen". P�niej bra�em udzia� w licznych konkursach literackich, zar�wno rejonowych, szkolnych, jak i og�lnopolskich, kilkakrotnie zajmuj�c wysokie miejsca. Obecnie jestem uczniem Gimnazjum nr 38 im. Marii Sk�odowskiej-Curie. Interesuj� si� filozofi�, zw�aszcza w odniesieniu do obecnej sytuacji na �wiecie, a tak�e histori�. Moje zainteresowania literackie s� do�� szerokie. Czytuj� Shakespeare'a, Prusa, Sienkiewicza, Lema, Tolkiena, Sapkowskiego oraz wiersze pisane przez moich przyjaci�. Podobnie jest z tym, co pisz� - s� to miniatury teatralne, opowie�ci SF, fantasy, obyczajowe (jest tego troch�). W dalekiej przysz�o�ci planuj� podj�� studia archeologiczne. Rozkaz, kt�ry otrzymali�my, by� prosty. Zdoby� przycz�ek, zabezpieczy�, zorganizowa� przejazd dla dywizji opancerzonych. Cel - miasteczko Witelsk. Zdesantowali nas o czwartej nad ranem. Cztery helikoptery, ka�dy nios�cy jedn� dru�yn� - w sumie czterdziestu ludzi. By�o tam kilku facet�w z Gromu, nie�li fachowcy i og�lnie poj�ci twardziele, ale zasadnicz� cz�� oddzia�u stanowili m�odzi ch�opcy z jednostek ochotniczych. Ca�e szcz�cie, �e akcja by�a niezmiernie prosta. Dwana�cie kilos�w marszu, zdobycie osady - prawdopodobnie nie bronionej - i zorganizowanie most�w pontonowych dla dywizji opancerzonych. C� innego mogli da� �wie�o upieczonemu podchor��emu Janowi Sobskiemu - czyli mnie? Z ochot� ruszyli�my przed si�, jednak na miejscu zastali�my puste pole. Wsp�rz�dne - w porz�dku. Nawi�zali�my kontakt radiowy z dow�dztwem. B��d strateg�w z HQ, wsp�rz�dne zosta�y �le obliczone. Jaki� wa�niak za du�o wypi�, z g�ry �wi�tuj�c nasze zwyci�stwo. Otrzymali�my nowy rozkaz - skierowa� si� na punkt awaryjny alfa. Wystarczy� jeden rzut oka na moich ch�opc�w, �eby stwierdzi�, jak mocno s� wk..wieni. Da�em im dziesi�� minut wytchnienia, potem ruszyli�my na nowe wsp�rz�dne. Na miejscu mieli�my za�o�y� ob�z tymczasowy. - Chryszczo� - rozkaza�em - zorganizuj stacj� komunikacyjn�. Malinowski, G�rnicki - zabezpieczy� perymeter. Procedur� mia�em obcykan�, wszystkie regulamenty NATO - podr�cznik "Rules of Military Engagement" zna�em niemal�e na pami��. Miejsce by�o wygodne, zabezpieczone przed wzrokiem i ewentualnym atakiem, odbi�r helikopterowy �miesznie prosty. �o�nierze rozsiedli si�, zacz�li gada�. Ja te� przysiad�em sobie na chwil�, wzi��em samopodgrzewaj�c� si� racj�, zapali�em papierosa. Obok mnie przykucn�� Sok�, m�j kumpel i zast�pca. - Nie ma to jak piep..ona chameryka�ska organizacja - mrukn��, poci�gaj�c spory �yk z wydobytej z kieszeni piersi�wki. - Ta-a - odpar�em, zajadaj�c si� obrzydliw�, przypominaj�c� rozwodnione g�wno pap�, kt�r� kto� chyba przez omy�k� nazwa� racj� �ywno�ciow�. - Nie ma to jak k..ewska dola �o�nierza - burcza� dalej, zapijaj�c w�dk�. - A my�lisz, �e dlaczego tak si� piep..yli w Wietnamie? - zaci�gn��em si� dymem i wypu�ci�em go powoli nad g�ow�. - S�aba organizacja, b��dy strategiczne i taktyczne, niedocenianie przeciwnika. Sok� schowa� piersi�wk� i zacz�� bawi� si� swoim karabinem, zabezpieczaj�c go i odbezpieczaj�c raz po raz. - My�lisz, �e napotkamy tam jaki� op�r? - zapyta�. - Mam nadziej�, �e nie - za�mia�em si�. - K..ewsko boj� si� strzelaniny. Sok� te� si� roze�mia�. - Kiedy� musimy jednak zacz�� - rzek�. - Takie jest przeznaczenie nasze, taka fatalno��, nie drog� do Nieba jest droga nasza, ale drog� popio�u, krwi i morderstw. Nie dla nas Raj w przydziale, tylko z diab�em borykanie si� sta�e. Win� nasz� jest p�acz matek i dzieci. Nie trafi �aden z nas do Raju, cho� b�d� nas rwali w strz�py, cho� cierpienie nasze jest cen� wolno�ci, nie trafi �aden z nas do Raju! Spojrza�em na niego, dopalaj�c papierosa. W�r�d dymu wyda� mi si� przez chwil� niczym jaki� upad�y anio�, �o�nierz- poeta, wieszcz widz�cy losy narod�w. Sok� by� dziwnym go�ciem, miewa� napady romantycznego nastroju. Pisywa� wiersze, cho� wydawa�o si� to kontrastem z jego natur�, g�b� i j�zykiem. - Pie..olisz - skwitowa�em. - Pie..ol� - potwierdzi�, wybuchaj�c �miechem. Przy��czy�em si� do niego, zadeptuj�c niedopa�ek peta. - Ale wiesz, co mnie najbardziej wk..wia w tej ca�ej wojnie? - podj��em po chwili rozmow�. - To, �e tu najgorzej dostaj� w dup� cywile. N� mi si� w kieszeni otwiera, gdy widz� tych wszystkich zag�odzonych starc�w, zrozpaczone matki z dzie�mi. - A m�wi�, �e w naszych czasach nie ma ju� idealist�w. - Nie jestem idealist�, tylko cholernym realist� - roztar�em resztk� papierosa glanem. - Obaj dobrze wiemy, �e na tej wojnie wzbogac� si� bogaci, a strac� biedni. - No i co? - Sok� skrzywi� si� ironicznie. - Mo�e zostaniesz samotnym m�cicielem i pie..olniesz kilku wa�niakom w �eb g�osz�c, �e to w imi� pokoju? Jeste�my, k..wa, �o�nierzami! My nie my�limy, nie zadajemy pyta� - wykonujemy rozkazy. Chwyci�em grudk� piachu i roztar�em j� w palcach, patrz�c spode �ba po obozie. Nast�pny rozkaz mieli�my dosta� po g�ra godzinie od dotarcia do punktu alfa. Po dw�ch godzinach skontaktowali si� z nami - �mig�owce zaj�te, przemieszczenie ofensywy, ruszajcie na nowe wsp�rz�dne, misja musi zosta� wykonana. Niniejszym zostali�my skazani na trzydziestogodzinny marsz z dwudziestoma kilogramami sprz�tu na garbach, do tego przez rozgrzan� do czerwono�ci pustyni�. Po raz pierwszy w �yciu dowodzi�em akcj� i po raz pierwszy by�em tak wkurzony. Zreszt� moi ch�opcy te�. Nietrudno by�o dos�ysze�, jak wyrzucaj� mi od k..ew i ..uj�w - jakby co� tu ode mnie, k..wa, zale�a�o. Nie pozostawa�em im d�u�ny. Opieprzy�em ich z ca�� zebran� we mnie w�ciek�o�ci�, ustawi�em w kolumn� i da�em rozkaz do wymarszu. Oddzia� m�odych ochotnik�w wybitnie nie by� jednostk� szybkiego przemieszczenia taktycznego w warunkach skrajnie nieprzyjaznych. Jeden facet skr�ci� kostk�, a trzech dosta�o odparze�. My�la�em, �e rozerw� ich na strz�py. Kaza�em opatrzy� i ruszyli�my dalej. Nigdy nie podejrzewa�em, �e zwyk�y karabin mo�e by� taki ci�ki, �e he�m mo�e tak drapa� w �eb, kamizelka dusi�, a glany gnie�� stopy. Pustynia i kamienie - tyle pozosta�o z naszej niezmiernie prostej akcji. Na miejsce dotarli�my dok�adnie po trzydziestu czterech godzinach, dwunastu minutach i czterdziestu o�miu sekundach - patrzy�em na zegarek. Z�o�yli�my raport o sp�nieniu i z odbezpieczon� broni� wkroczyli�my do miasta. Od razu mi si� poprawi�o, poczu�em skok adrenaliny i zapa� do dzia�ania. - Sok�, pi�ciu ludzi, wsch�d! - rozkaza�em. - Grenoff, zabezpieczy� plac, rozstawi� RKM- y! G�rnicki, pi�ciu ludzi, zach�d! Malinowski, dru�yna, ubezpieczaj! Ruszyli�my truchtem, lekko pochyleni, kryj�c si� za rogami budynk�w i wszelkimi przeszkodami. Karabin mocno zaciska�em w d�oniach. Czu�em, �e to jest to, �e jestem �o�nierzem i spe�niam sw�j obowi�zek. Rozes�a�em ludzi, �eby posprawdzali domy i zau�ki. Po chwili nap�yn�y sygna�y od Soko�a i G�rnickiego - wszystko w porz�dku. Miasto zabezpieczone, i to w przeci�gu niespe�na p� godziny. Z dum� ws�uchiwa�em si� w stukot but�w moich ch�opc�w i chrz�st ich uzbrojenia. Da�em rozkaz rozproszenia si� po miasteczku i zaj�cia dom�w. Rano mieli nam zrzuci� materia�y, aby�my przyst�pili do budowy mostu. Dom, kt�ry zaj��em, by� zupe�nie pusty, w odr�nieniu od wi�kszo�ci innych, w kt�rych mieszka�y przewa�nie matki z dzie�mi. Wszyscy m�czy�ni zapewne opu�cili miasteczko i przy��czyli si� do oddzia��w partyzanckich. Wraz ze mn� zamieszka�o dw�ch szeregowc�w - Jan Heller i Stanis�aw "Grucha" Gruchocki, a tak�e specjalista od radiokomunikacji sier�ant technik Sohe. Zasiedli�my sobie wygodnie w najwi�kszym pokoju przy zapalonych palnikach gazowych. Sohe od razu zasn�� - gromowiec, korzysta z ka�dej wolnej chwili na sen, aby w razie czego by� w pe�ni si�. Ja tak�e zdj��em he�m i wcisn��em nos w ko�nierz. Powoli ogarnia�a mnie senno��. Ta�cz�ce na �cianach cienie uspokaja�y, budzi�y wspomnienia. Agnieszka czeka�a na mnie, tam w Polsce. Matka pewnie oczy wyp�akiwa�a. Zrobi�o mi si� ciep�o, b�ogo... Nagle jednak poczu�em lekkie szturchni�cie. Otworzy�em oczy. - Kawy, panie podchor��y? - zapyta� kl�cz�cy nade mn� Heller. - Ta-a, dzi�ki - wzi��em od niego kubek z paruj�cym czarnym p�ynem i poci�gn��em niewielki �yk. Cholerstwo by�o gor�ce. Ch�opak tak�e wzi�� sw�j i rozsiad� si� beztrosko. By� to m�ody - na oko jaki� dwudziestoletni - przystojny facet. Spojrzenie jego niebieskich oczu by�o przyjazne i inteligentne. Co kto� taki jak on robi� w tej g�wnianej dziurze? Powinien siedzie� w kraju, przy... - Macie dziewczyn�, szeregowy? - zapyta�em. - �on� - odpar� u�miechaj�c si� szeroko - pobrali�my si� tu� przed moim wyjazdem. ...przy �onie. - Pewnie t�skni za tob� - stwierdzi�em, opuszczaj�c s�u�bowe "wami, szeregowy". - Pewnie tak - odpar�, �ykaj�c kaw�. - Ale wie, �e musz� zarobi� na nasze utrzymanie. - Wst�pi�e� dla pieni�dzy? - Tak. Nie sko�czy�em szko�y �redniej, nie mam matury. Przegonili mnie ju� troch� w woju z poboru. Pomy�la�em - czemu nie? Ca�y �o�d wysy�am do Polski. - Mhmm - ponownie pochyli�em si� nad kubkiem. - Wie pan co - Heller pochyli� si� w moj� stron�. - Ania napisa�a mi, �e ma jak�� prac�. Pomy�la�em, �e mo�e jak mnie wypuszcz� z tego wykl�tego przez Boga miejsca, to wr�c� do szko�y. Zrobi� matur�. Mo�e nawet popr�buj� si� na studiach. Oczywi�cie wieczorowych, w dzie� b�d� pracowa�. By�em w technikum gastronomicznym, mog� zosta� kucharzem. Co pan na to? - My�l�, �e to doskona�y pomys� - mrukn��em. W tym momencie dosz�o nas kilka dziwnych stukni��. Poderwali�my si�, zaalarmowani. Zaraz zbudzili�my pozosta�ych i z karabinami w r�kach ruszyli�my w stron�, z kt�rej doszed� �w dziwny d�wi�k. Doszli�my do sporej szafy. Da�em znak Sohemu, aby j� otworzy�. Sam ustawi�em si� przed ni�, gotowy do strza�u. Sohe otworzy� drzwiczki. - Jezu! - sapn��em. Odruchowo przyci�gn��em palec do cyngla, lecz powstrzyma�em si� w ostatniej chwili. Opu�ci�em karabin; z szafy wytoczy� si� ma�y ch�opiec. Po tym incydencie wzi�li�my ch�opca do siebie. Nakarmili�my go i napoili�my. P�niej postanowili�my sobie z nim zrobi� zdj�cia. Mia� jakie� trzy-cztery lata i naprawd� mi�� powierzchowno��. Koledzy zrobili mi zdj�cie, jak ch�opczyk mnie obejmuje, a ja daj� mu buziaka. Mia�o to przedstawia� mnie, dow�dc�, jako dobrego ojca. Swoj� drog�, bardzo polubi�em tego dzieciaka. Nazwa�em go w my�lach Michasiem. Potem wreszcie po�o�yli�my si� spa�, wcze�niej jednak opatulaj�c Michasia naszymi kocami. Nast�pnego dnia zbudzi�em si� wcze�nie rano. Nawi�zali�my kontakt z dow�dztwem. Zrzutu dokonaj� za trzy godziny. Pierwsze pojazdy opancerzone powinny dojecha� za jakie� dwana�cie. Tako� ca�y zadowolony z siebie wyszed�em na dw�r i zaci�gn��em si� �wie�ym powietrzem. Paru moich ch�opc�w w�a�nie wchodzi�o do budynku, w kt�rym urz�dzili�my sobie latryn�. Nagle jednak ogarn�o mnie dziwne uczucie niepokoju, jakie� zimno obejmuj�ce cia�o. Pami�tam... pami�tam, �e unios�em g�ow�. By� ten moment ciszy, a potem huk. Co� si� sta�o, upad�em. Ujrza�em p�omienie. Us�ysza�em krzyk. Od�amki gruzu i skrwawionego cia�a sypn�y si� w moj� stron�. Zda�em sobie spraw�, �e kilku moich �o�nierzy w�a�nie rozsmarowa�o po pobliskich budynkach. �e ko�o mnie le�y urwana d�o�. Poderwa�em si� z miejsca. Co� krzykn��em. Chyba: "ALARM!!!" Sk�d� zagra�y karabiny. Dosta�em kilkoma grudkami ziemi. Zorientowa�em si�, �e to do mnie strzelaj�. Da�em nura z powrotem do domu. Panowa� w nim dziwny huk, jaki� grzechot. - CO SI� DZIEJE?! - krzykn��em. - ATAKUJ� NAS! - Sohe przesta� strzela� i zabra� karabin z okna. Grucha poda� mi m�j karabin i he�m. - MUSIMY SI� PRZEGRUPOWA�!!! - rykn�� Sohe, przekrzykuj�c huk strza��w. Kiwn��em g�ow�. Wybiegli�my na ulic�, oddaj�c po kilka strza��w. Nie wiedzia�em, do kogo strzelam, nawet go nie widzia�em. Schowali�my si� w alejce. - HELLER! BIEGNIJ DO TAMTEJ ULICZKI!!! - zakomenderowa�em. - B�DZIEMY CI� OS�ANIA�!! Ch�opak prze�kn�� �lin� i rzuci� si� biegiem w tamt� stron�. My w mi�dzyczasie zasypali�my ogniem stanowiska wroga. Gdy ujrza�em, �e Heller jest ju� na miejscu, kiwn��em na Gruchockiego. On te� przebieg�. Potem ja. Na ko�cu Sohe. Strza�y w pobli�u ucich�y, lecz nadal dochodzi�y z pewnego oddalenia. Okropny chrz�st i �omot. Chwyci�em przeno�ne radio. - Sok�! Sok�! - rzuci�em do mikrofonu. - Melduj! - Nieweso�o! - odpar� ze s�uchawki. - Strzelaj� do nas! Co mamy robi�?! - Cofajcie si� do placu, gdzie s� RKM-y! Tam zorganizujemy lini� obrony! Przeka� rozkaz dalej! Bez odbioru! Nagle us�ysza�em pod nogami jaki� chrz�st. Co� podtoczy�o si� do mojego buta. Bogu dzi�ki, instynktownie kopn��em to za r�g. Us�ysza�em huk - urwa� si� po u�amku sekundy. Wypiep..y�o za mn� �cian�! By�em na ziemi. S�ysza�em jakie� dudnienie, jaki� dziwny pisk. Sohe co� do mnie krzycza�. W oddali us�ysza�em dwa strza�y. Zorientowa�em si�, �e to Heller strzela tu� nad moj� g�ow�. Po chwili s�owa Sohego zaczyna�y robi� si� zrozumia�e. - Ju� mnie pan s�yszy?! - Tak! - odkrzykn��em. - Ruszajmy! Wybiegli�my na ulic�. Znowu otoczy� mnie huk, wybuchy, strza�y, krzyki. Nagle co� na mnie wpad�o. Poczu�em przeszywaj�cy b�l w ramieniu. Przycisn��em spust. Ochlapa�a mnie krew. Przede mn� upad�o cia�o. Sohe w�a�nie kogo� zastrzeli�. Heller ci�gn�� mnie za r�kaw. Ja patrzy�em na cia�o. Cz�owieka przed chwil� zabi�em. Obok niego pojawi� si� ch�opiec jakby znik�d. To Micha�! Na Boga! Zabi�em mu ojca... Wpadli�my w kolejn� alejk�. Pad�em pod �cian�. Lew� r�k� mia�em jak�� dziwnie odr�twia�� i by�o mi w ni� mokro. - Nic ci nie jest?! - Sohe z trudem przekrzykiwa� huk wystrza��w. Heller i Gruchocki odstrzeliwali si� w stron� wrog�w. Co mi mia�o by�. Ja tylko... mia�em dziur� w ramieniu. Troch� krwawi�c�. - Nic! - pokr�ci�em g�ow�. Gruchocki odwr�ci� si� w nasz� stron�. Zauwa�y�em, �e jest ca�y zapylony i lekko osmolony. - Nadchodz� wielk� grup�! - krzykn��. W tym momencie jakby si� ockn��em. Chwyci�em karabin. - Gruchocki - granat! Ubezpieczam! Wychyli�em si�. Zacz��em strzela�. On wyskoczy�. Rzuci� granat. Ko�o nas �wistn�y kule. Schowali�my si�. Huk! Krzyk! - Jeszcze raz! Powt�rzyli�my procedur�. Wychylam si� - strzelam. On wyskakuje - rzuca - wraca. Znowu huk. - Obchodzimy ty�em i do placu! Heller, Sohe! Sprawd�cie przej�cie! Wyda�em komendy. Co by�o potem? To trudno opisa�. Pami�tam... pami�tam bieg. Strzelali�my. Bieg i strza�. Strza� i bieg. Magazynek - zmiana. Ju� trzeci. Trzy Przyciskam Strza� Spust Wok� trzepoc� i furkoc� Sohe dosta� Heller chod�! CHOD�!!! K..wa! Nie mo�na! Strzelaj� Daleko granat. Ci�gn�! Ogniem os�aniamy? Gdzie dok�d... Gruchocki. Biegiem! Os�ona - ska�a - opoka. Nie �yje... Rycz�? Zgrzytaj�! �omoc�... Grzechoc�, Tamt�dy! Wydech, ucisk. Eh... hu, hu, hu. Ah... ha, eh, uh, hu, hu, hu, hu, hu. Eh, eh, eh, he, eh, he, eh-e. - Janek! Janek! Nic ci nie jest?! Pokr�ci�em g�ow�. Uda�o si�. By�em na placu. Sok� sta� nade mn�. Grucha i Heller byli te�. Zda�em sobie spraw�, �e Sohe nie �yje. Rozerwa�o mu g�ow�, kiedy biegli�my. Biegli�my... Spojrza�em na zegarek. Jezu, to by�o godzin� temu! Spojrza�em na Soko�a. By� brudny i osmolony. Na twarzy mia� troch� krwi. - Gdzie zorganizowali�cie posterunek medyczny? - zapyta�em. - Co?! - odwrzasn�� Sok�. - Gdzie medyczny?! - powt�rzy�em. - Gruchocki jest ranny! Chyba ma przestrzelone kolano! - Tam! - wskaza� na pobliski budynek. - A co z tob�?! Oberwa�e�?! - A! Nie, to nic takiego! Niech mnie tylko na szybko po�ataj�! To tylko n�! Po�atali. Podpe�zli�my pod prowizorycznie usypany szaniec, na kt�rym sta�y oparte RKM-y. Kilku go�ci pru�o przerywanymi seriami do wroga. Tamci te� si� odstrzeliwali. Od czasu do czasu jaki� zb��kany nab�j wbija� si� ko�o nas w ziemi�. - Daj mi po��czenie z HQ! - krzykn��em do Soko�a. Zaraz si� po��czyli�my. Urywanymi zdaniami z�o�y�em raport. Dali mi jakiego� spas�ego pu�kownika-sk..wysyna. Ja: POTRZEBUJEMY WSPARCIA!! Pu�kownik: Trzymajcie pozycj�. Oddzia�y s� zaj�te. Ja: G�o�niej, k..wa! Pu�kownik: Macie trzyma� pozycj�! Ja: Te sk..wysyny morduj� moich ch�opc�w! Pu�kownik: Pie..ol� to! Nie mo�emy wam da� wsparcia! Jakie macie straty?! Ja: Czterech zabitych i dw�ch rannych! Jeden ci�ko! Pu�kownik: To maj� by�, cholera, straty!? Wasz oddzia� jest sprawny! Ja: Tam jest do ..uja tych pie..olonych arab�w! Nie mamy szans! Pu�kownik: Trzyma� przycz�ek! To nie pow�d, �eby sra� w gacie, ch�optasiu! Dostaniecie wsparcie zgodnie z wcze�niejszymi ustaleniami! S�yszysz mnie? Rozkaz nie mo�e by� zmieniony! Jeste�cie k..ewskimi �o�nierzami na k..ewskiej wojnie! Ja: Nie mamy wystarczaj�co sprz�tu! Pu�kownik: Macie te w dup� je..ne RKM-y i granatniki! Zr�bcie z nich u�ytek! Ja: Tak jest! Pu�kownik: Dobrze, k..wa! Misja ma by� wykonana! O dwunastej trzydzie�ci siedem zrzucimy wam sprz�t do budowania mostu i posi�ki! Oko�o osiemnastej nadjad� dywizje opancerzone! Przeprawa ma by� gotowa! I skopcie dupy tym zasra�com! Bez odbioru! Odda�em s�uchawk�. Spojrza�em na zegarek. By�a dziewi�ta zero cztery. Dziewi�ta dwadzie�cia cztery Czterech zabitych, pi�ciu rannych. Atakuj� ca�y czas. Odpieramy. Moi ch�opcy s� lepiej uzbrojeni, ale tych dupk�w jest do cholery i jeszcze troch�. Dziewi�ta pi��dziesi�t Przestali strzela�. Chyba si� przegrupowuj�. Wys�a�em pi�ciu ludzi, aby zabezpieczyli miejsce zrzutu. Mamy pi�tego martwego. Jeden ch�opak zmar� od ran. Mia� w ciele trzyna�cie pocisk�w niewielkiego kalibru i chyba ze sto od�amk�w. Dziesi�ta dwadzie�cia trzy Pi�ciu zabitych, o�miu rannych. Ponowili atak. Kanonada prawie nie ustaje od jakich� dziesi�ciu minut. Naszym odci�li drog� do punktu zrzutu. Dziesi�ta dwadzie�cia dziewi�� Ch�opcy wr�cili. �adnych zabitych ani rannych nie ma w�r�d nich. Jedenasta zero jeden Pi�ciu zabitych, dwunastu rannych, trzech ci�ko. Natarli na nas wielk� kup�. Kilka razy rozp�dzili�my ich z granatnik�w. Dosz�o do walki wr�cz. Ale tylko na chwil�. Dopiep..yli�my im z RKM-�w. Jedenasta pi�tna�cie Czasu coraz mniej. Wysy�am Soko�a na punkt zrzutu. Dostanie czterech ludzi. Wi�cej nie mog� mu da�. Tu trwa prawdziwe piek�o. Jedenasta czterdzie�ci osiem Stracili�my kontakt z Soko�em. Obawiam si� najgorszego, ale nie mog� wys�a� wi�cej ludzi. Ca�y czas do nas strzelaj�. Dwunasta dwana�cie O�miu zabitych, trzynastu rannych. Wci�� ani s�owa od Soko�a. Zdobyli sk�d� granatnik. Ca�e szcz�cie, �e G�rnicki zaszed� ich z dwoma ch�opakami i wysadzi� cholerstwo. Dwunasta dwadzie�cia Martwi� si�. Sok� milczy. Strzelaj� do nas z dach�w dom�w, z okien. Co chwila jaki� wyskoczy, strzeli i zniknie. Robi si� ma�o amunicji. Dwunasta trzydzie�ci siedem Ju� godzina zrzutu. Sok� si� nie odezwa�. Pewnie mu si� nie uda�o. Jednak mam jeszcze odrobin� nadziei. Co innego moi ch�opcy. Dwunasta pi��dziesi�t pi�� Na Boga! Sok� wr�ci�. Dostali�my sze�� dru�yn wsparcia. Araby zwiewaj�. Ruszamy organizowa� przepraw�. Trzynasta dziesi�� Zorganizowali�my fortyfikacje i bierzemy si� za budow� mostu. K..wiszony si� pochowali. Najci�ej by�o przenie�� rannych, ale teraz mamy szpital, du�o amunicji. Ch�opcy ciesz� si� zwyci�stwem. Trzynasta czterdzie�ci Budowa idzie ci�ko, ale za bardzo si� nie martwi�. Mamy czas do osiemnastej, a araby chyba nam ju� nie wyskocz�. Czternasta dwana�cie Wyskoczyli. Obeszli nas wzg�rzami, wielk� band�. Ledwo�my ich odparli. Dziewi�ciu zabitych i osiemnastu rannych. Sok� dosta� postrza�, ale nic mu nie b�dzie. Czternasta trzydzie�ci sze�� Zaatakowali znowu. Byli�my gotowi i odparli�my. Musia�em wstrzyma� budow� mostu. Czternasta czterdzie�ci Dostali�my nowy rozkaz. Przeprawiamy si� na drug� stron� rzeki. Tam spotkamy si� z pancernymi. Z ich pomoc� mamy zabezpieczy� okolic� i dopiero wtedy zbudowa� most. Pi�tnasta zero dziewi�� Jeste�my po drugiej stronie. P�ki co, spokojnie. Nie podoba mi si� to. Mam z�e przeczucia. Szesnasta trzyna�cie Wr�cili. Chyba dostali posi�ki. Rzucili si� z nowym zapa�em. Odparli�my ich. Jedenastu zabitych i osiemnastu rannych, w tym pi�ciu ci�ko. Szesnasta dwadzie�cia trzy Atakuj� ca�y czas. Nie przestaj� ani na chwil�. Szesnasta dwadzie�cia osiem Dwunastu zabitych, dwudziestu rannych. Szesnasta trzydzie�ci jeden Dwunastu zabitych i dwudziestu czterech rannych. Szesnasta czterdzie�ci Trzynastu zabitych i dwudziestu pi�ciu rannych. Szesnasta czterdzie�ci sze�� Pi�tnastu zabitych i dwudziestu dziewi�ciu rannych. Zgin�� Grenoff. Szesnasta pi��dziesi�t Pi�tnastu zabitych i dwudziestu dziewi�ciu rannych. Siedemnasta jedena�cie Pi�tnastu zabitych i trzydziestu rannych. Siedemnasta szesna�cie Szesnastu zabitych i trzydziestu sze�ciu rannych. Zgin�� Malinowski. Siedemnasta trzydzie�ci Szesnastu zabitych i trzydziestu o�miu rannych. Siedemnasta trzydzie�ci siedem Siedemnastu zabitych i trzydziestu dziewi�ciu rannych. Zgin�li Gruchocki i G�rnicki. Siedemnasta czterdzie�ci pi�� Osiemnastu zabitych i czterdziestu jeden rannych. Siedemnasta czterdzie�ci siedem Osiemnastu zabitych i czterdziestu dw�ch rannych. Siedemnasta pi��dziesi�t Osiemnastu i czterdziestu trzech. Siedemnasta pi��dziesi�t dwie Osiemnastu i czterdziestu czterech. Siedemnasta pi��dziesi�t trzy Osiemnastu i czterdziestu pi�ciu. Siedemnasta pi��dziesi�t sze�� Osiemnastu i czterdziestu sze�ciu. Siedemnasta pi��dziesi�t dziewi�� Osiemnastu i czterdziestu sze�ciu. Osiemnasta zero zero Dziewi�tnasty zabity - szeregowy Jan Heller. Osiemnasta zero jeden Cisza. Siedzia�em na ziemi. Na mych kolanach spoczywa�o bezw�adne cia�o Hellera. Z jego rozerwanego boku p�yn�a krew. Lufa mojego karabinu parzy�a mnie, rozgrzana od plucia nabojami. By�em zm�czony. Zziajany. Moje ubranie by�o zniszczone. Rami� z trudem utrzymywa�o bro�. W moim ot�pia�ym umy�le ko�ata�y si� ju� tylko dwie my�li - cel i pal. Wok� mnie le�a�y trupy. Zr�wnane w �mierci - niewa�ne, czy to wr�g, czy przyjaciel. I wtedy jak ryk lw�w, jak huk wulkan�w, jak grzmot morskich ba�wan�w uderzy�a we mnie... cisza. Jedna moja �za odbi�a pole bitwy, wierny jej zachowuj�c obraz, run�a na ziemi� i wsi�k�a w gleb�, kt�ra dot�d jedynie krew pi�a. W oddali ujrzeli�my pot�n� chmur� py�u i kto� szepn��: - Nasi! Do Polski wr�ci�em dwa miesi�ce p�niej. Nigdy nie dowiedzia�em si�, dlaczego sprawy potoczy�y si� w�a�nie tak, jak si� potoczy�y. Nie dowiedzia�em si�, dlaczego w pozornie opuszczonej wiosce napotkali�my op�r tak silnego oddzia�u. Poprowadzi�em jeszcze sze�� akcji - cztery udane i dwie zawalone, za co awansowa�em do stopnia porucznika. Ale nigdy nie zapomn� moich pierwszych - trzech dni w piekle. A p�ki co, za cel postawi�em sobie odnalezienie niejakiej Anny Heller.