822

Szczegóły
Tytuł 822
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

822 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 822 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

822 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Iwan Gonczarow Ob�omow PIW Warszawa 1978 Prze�o�y�a Nadzieja Drucka Na dysk przepisa� Franciszek Kwiatkowski Od redakcji Iwan Gonczarow, w przeciwie�stwie do wi�kszo�ci wsp�czesnych mu pisarzy, pochodzi� nie ze szlachty; urodzi� si� w r. 1812 w boga tej rodzinie kupieckiej, zamieszka�ej w Symbirsku nad Wo�g�. Otrzyma� bardzo staranne wychowanie i wykszta�cenie. Uko�czy� uniwersytet w Moskwie, po czym wst�pi� na s�u�b� pa�stwow� jako t�umacz w departamencie handlu zagranicznego w Petersburgu. R�wnocze�nie udziela� lekcji literatury synom malarza Majkowa - A pollonowi, przysz�emu poecie, i Walerianowi, przysz�emu krytykowi. T� drog� Gonczarow wszed� w sfer� �wczesnych k� artystycznych i literackich i rozpocz�� dzia�alno�� pisarsk�, drukuj�c w czasopismach mniejsze utwory. Ukazanie si� w druku powie�ci Zwyk�a historia (1847) ugruntowa�o jego pozycj� pisarza. Lata 1852-54 Gonczarow sp�dzi� w podr�y dooko�a �wiata na fregacie wojskowej jako sekretarz admira�a Putiatina, kt�remu zlecono misj� bli�szego poznania Japonii. Owocem podr�y by�a seria interesuj�cych szkic�w (zapocz�tkowa�y one tak popularn� p�niej form� reporta�u - oczerk), wydanych nast�pnie w dwutomowej ksi��ce Fregata Pallada. Ob�omowa pisa� Gonczarow pocz�tkowo w bardzo wolnym tempie. Pomys� powie�ci powsta� ju� w r.1847. W dwa lata p�niej pisarz opublikowa� fragment Sen Ob�omowa. W ci�gu nast�pnych o�miu lat Gonczarow przemy�la� sw� powie�� w najdrobniejszych szczeg�ach, napisa� j� za� prawie w ca�o�ci w r. 1857 w Marienbadzie, gdzie przebywa� na kuracji. Pisa� ogromnie szybko; w ci�gu siedmiu tygodni powsta�y trzy ostatnie cz�ci Ob�omowa z wyj�tkiem kilku rozdzia��w. "Napracowa�em si� tak, zrobi�em tyle przez te dwa miesi�ce, �e kto� inny nie napisa�by tego maj�c do dyspozycji dwa �ycia" - pisa� Gonczarow p�niej. Powie�� zosta�a zako�czona w r. 1858, a opublikowana w roku nast�pnym. Ob�omow niew�tpliwie stanowi szczytowy punkt tw�rczo�ci Gonczarowa i rozs�awi� imi� pisarza daleko poza granice jego kraju. Powie�� trafiaj�c w nastroje spo�ecze�stwa okresu sprzed reform Aleksandra II wywar�a wielkie wra�enie i zyska�a powszechne uznanie, pog��bione przez analiz� Dobrolubowa w jego pracy krytycznej Co to jest ob�omowszczyzna? "Trzeba by�o �y� w tym czasie - pisa� krytyk literacki Skabiczewski - �eby zrozumie�, jak� sensacj� wzbudzi�a ta powie�� i jaki wstrz�s wywo�a�a w spo�ecze�stwie. Spad�a jak bomba na �rodowisko inteligencji w okresie wielkiego podniecenia, trzy lata przed uwolnieniem ch�op�w od pa�szczyzny, gdy w ca�ej literaturze og�oszono poch�d krzy�owy przeciw bezw�adowi, zastojowi i gnu�no�ci." Nast�pna i ostatnia powie�� Gonczarowa Urwisko (1869) wysz�a ju� po opuszczeniu przez autora s�u�by pa�stwowej i przej�ciu na emerytur�. Ostatnie lata �ycia - do �mierci w r. 1891 - Gonczarow sp�dzi� samotnie w ma�ym, zacisznym mieszkaniu w Petersburgu. Pisa� ju� niewiele. Liczne polemiki na temat swej tw�rczo�ci zamkn�� krytycznym komentarzem do swych powie�ci pt. Lepiej p�no ni� wcale (1879). Analizuje w nim sw� drog� tw�rcz�, odpiera ataki, szczeg�lnie w zwi�zku z postaci� Wo�ochowa (Urwisko), kt�rego charakterystyk� uznano za paszkwil na m�odzie� post�pow�. Pisarz nazywa to g��bokim nieporozumieniem i wypowiada przy tym gor�c� pochwa�� wsp�czesnej mu m�odzie�y, kt�ra z takim zapa�em podj�a trud rozproszenia mroku zacofania w Rosji. Cz�� pierwsza I Na ulicy Grochowej, w jednym z wielkich dom�w, kt�rego mieszka�c�w starczy�oby na ca�e powiatowe miasto, le�a� rankiem w ��ku, w swym mieszkaniu, Ilia Iljicz Ob�omow. By� to cz�owiek lat trzydziestu dw�ch-trzech, �redniego wzrostu, o przyjemnej powierzchowno�ci i ciemnoszarych oczach. Twarz jego nie zdradza�a jednak �adnej okre�lonej my�li, rysom brakowa�o skupienia. My�l niby wolny ptak igra�a na twarzy, migota�a w oczach, spoczywa�a na p�otwartych wargach, kry�a si� w zmarszczkach czo�a, potem znika�a zupe�nie, a w�wczas ca�� twarz o�wietla� spokojny p�omyk beztroski, z twarzy przenosi�a si� ta beztroska na ca�� posta�, a nawet na fa�dy szlafroka. Niekiedy spojrzenie le��cego przygasa�o i nabiera�o wyrazu jakby zm�czenia czy te� nudy; ale ani zm�czenie, ani nuda nie mog�y nawet na chwil� sp�dzi� z jego oblicza �agodno�ci, przewa�aj�cego i podstawowego wyrazu nie tylko twarzy, ale i duszy; dusza za� tak szczerze, tak przejrzy�cie ja�nia�a w oczach, w u�miechu, w ka�dym ruchu g�owy, r�ki... Powierzchowny obserwator, cz�owiek ozi�b�y, rzuciwszy na Ob�omowa przelotne spojrzenie rzek�by: "Musi to by� poczciwiec, natura nieskomplikowana!" Cz�owiek za� bardziej g��boki, bardziej wra�liwy, wpatruj�c si� d�ugo w jego twarz, odszed�by w przyjemnej zadumie, z u�miechem. Cera Ilii Iljicza nie by�a ani rumiana, ani �niada, ani zdecydowanie blada, lecz barwy nieokre�lonej, a mo�e wydawa�a si� tak�, poniewa� Ob�omow zgnu�nia� jako� przedwcze�nie czy to z braku ruchu, czy powietrza, a mo�e z obu tych przyczyn. W og�le za� cia�o jego wskutek matowego, zbyt bia�ego koloru szyi, drobnych pulchnych r�k, wiotkich ramion zdawa�o si� zniewie�cia�e. Ruchy jego, nawet w�wczas gdy by� czym� zaniepokojony, hamowa�a �agodno�� i nie pozbawione wdzi�ku lenistwo. Gdy z g��bi duszy wyp�ywa�a na twarz chmura troski, wzrok stawa� si� zamglony, na czole ukazywa�y si� poprzeczne zmarszczki, zaczyna�a si� gra w�tpliwo�ci, smutku, l�ku; niepok�j ten jednak rzadko przybiera� kszta�t jakiej� okre�lonej my�li, a jeszcze rzadziej przeradza� si� w zamiar. Ca�y niepok�j wy�adowywa� si� w westchnieniu, zamiera� w apatii lub senno�ci. Jak�e pasowa� domowy ubi�r Ob�omowa do spokojnych rys�w jego twarzy, do jego wydelikaconego cia�a! Mia� na sobie szlafrok z perskiej tkaniny, prawdziwy cha�at wschodni, niczym nie przypominaj�cy europejskiego, bez chwast�w, bez aksamitu, bez wci�cia w talii, tak obszerny, �e Ob�omow m�g� si� nim owin�� dwukrotnie. R�kawy, wed�ug niezmiennej mody azjatyckiej, rozszerza�y si� coraz bardziej od palc�w ku ramionom. I chocia� cha�at ten straci� sw� pierwotn� �wie�o��, a jego dawny, naturalny po�ysk miejscami zosta� zast�piony przez inny, nabyty, zachowa� jednak jaskrawo�� wschodnich barw i trwa�o�� tkaniny. Szlafrok ten w oczach Ob�omowa mia� mn�stwo nieocenionych zalet; by� mi�kki, dobrze si� uk�ada�, cia�o nie czu�o go na sobie, poddawa� si� najmniejszemu ruchowi jak pos�uszny niewolnik. W domu Ob�omow chodzi� zawsze bez krawata i kamizelki, gdy� lubi� by� nieskr�powany i swobodny. Nosi� pantofle d�ugie, mi�kkie i szerokie; gdy spuszcza� nogi z pos�ania na pod�og�, nie patrz�c trafia� w nie od razu i niezawodnie. Le�enie nie by�o dla Ilii Iljicza konieczno�ci� jak dla chorego lub cz�owieka, kt�ry chce spa�. Nie by�o te� czym� przypadkowym jak dla kogo�, kto si� zm�czy�, ani rozkosz� jak dla pr�niaka. By� to jego stan normalny. Kiedy by� w domu - a w domu przebywa� niemal stale - le�a� ci�gle, i zawsze w tym samym pokoju, gdzie go zastali�my, pokoju, kt�ry s�u�y� mu jednocze�nie za sypialni�, gabinet i bawialni�. Ob�omow mia� jeszcze trzy inne pokoje, lecz zagl�da� tam rzadko, nie codziennie, i to tylko z rana, gdy s�u��cy zamiata� gabinet, czego nie robi�o si� dzie� w dzie�. W pokojach tych meble sta�y w pokrowcach, story by�y spuszczone. Pok�j, w kt�rym le�a� Ilia Iljicz, na pierwszy rzut oka wydawa� si� wspaniale umeblowany. Sta� tam kantorek mahoniowy, dwie kanapy obite jedwabiem, pi�kne parawany haftowane w ptaki i owoce, jakie nigdy nie istnia�y w rzeczywisto�ci. By�y tam jedwabne kotary, dywany, kilka obraz�w, br�zy, porcelana i mn�stwo pi�knych drobiazg�w. Lecz do�wiadczone oko cz�owieka o dobrym smaku, ogarniaj�c jednym przelotnym spojrzeniem wszystko, co tu by�o, odgad�oby z �atwo�ci� ch�� zachowania tylko decorum niezb�dnej przyzwoito�ci - tak, aby zby�. To by�o jedn� trosk� Ob�omowa, gdy meblowa� sw�j gabinet. Ci�kie, niezgrabne krzes�a mahoniowe, chwiejne eta�erki nie zadowoli�yby przecie� wytwornego smaku. Oparcie jednej z kanap osun�o si� ku do�owi, fornir miejscami odstawa�. Tak samo wygl�da�y obrazy, wazony i drobiazgi. Jednak�e sam gospodarz patrzy� na umeblowanie swego gabinetu wzrokiem tak oboj�tnym i roztargnionym, jakby zapytywa�: "Kto tu po�ci�ga� i poustawia� to wszystko?" Skutkiem tak oboj�tnego stosunku Ob�omowa do swej w�asno�ci, a mo�e i z powodu bardziej jeszcze oboj�tnego do tych spraw stosunku s�u��cego Zachara, widok gabinetu, gdy si� obejrza�o w nim wszystko uwa�nie, po prostu zdumiewa� zaniedbaniem i niechlujstwem. Na �cianach, ko�o obraz�w, zwisa�a w kszta�cie feston�w nasycona kurzem paj�czyna. Zwierciad�a nie odbija�y przedmiot�w, lecz ze wzgl�du na kurz, kt�rym by�y pokryte, mog�y raczej s�u�y� jako tablice do zapisywania notatek. Na dywanach pe�no by�o plam. Na kanapie le�a� zapomniany r�cznik; na stole prawie zawsze sta� z rana nie sprz�tni�ty po wczorajszej kolacji talerz z obgryzion� kostk� i solniczka, a dooko�a poniewiera�y si� okruchy chleba. Gdyby nie ten talerz, nie fajka, wypalona przed chwil� i oparta o pos�anie lub le��cy na nim sam gospodarz, mo�na by pomy�le�, �e nikt tu nie mieszka - tak wszystko by�o zakurzone, wype�z�e i w og�le pozbawione �ywych �lad�w obecno�ci cz�owieka. Co prawda, na eta�erkach le�a�y dwie czy trzy otwarte ksi��ki i porzucona gazeta, na biurku sta� ka�amarz i le�a�y pi�ra; lecz stronice, na kt�rych otwarte by�y ksi��ki, pokry�y si� kurzem i po��k�y; widocznie dawno je tak rzucono; gazeta by�a z ubieg�ego roku, a gdyby kto� umacza� pi�ro w ka�amarzu, wylecia�aby chyba tylko z niego brz�cz�ca, przera�ona mucha. Ilia Iljicz obudzi� si� wbrew przyzwyczajeniu bardzo wcze�nie, oko�o godziny �smej. By� czym� mocno zatroskany. Na twarzy jego wyst�powa�y kolejno ni to l�k, ni to zmartwienie i �al. Wida� by�o, �e gn�bi�a go walka wewn�trzna, umys� za� jeszcze nie przyszed� z pomoc�. Chodzi�o o to, �e poprzedniego dnia Ob�omow otrzyma� ze wsi od swego rz�dcy list o przykrej tre�ci. Wiadomo, o jakich przykro�ciach mo�e pisa� rz�dca: nieurodzaj, zmniejszenie dochodu, ch�opi zalegaj� z czynszem itp. Chocia� rz�dca pisa� do swego pana takie same listy i w roku zesz�ym, i w zaprzesz�ym, jednak ten ostatni list podzia�a� silnie jak ka�da niemi�a niespodzianka. Bo czy to �atwa sprawa? Trzeba by�o pomy�le� o sposobach przedsi�wzi�cia jakich� krok�w. Zreszt�, nale�y odda� sprawiedliwo�� dba�o�ci Ilii Iljicza o w�asne sprawy. Ju� po pierwszym nieprzyjemnym li�cie, otrzymanym od rz�dcy przed kilku laty, zacz�� tworzy� w my�li plan rozmaitych zmian i ulepsze� w systemie zarz�dzania maj�tkiem. Plan ten przewidywa� wprowadzenie pewnych nowych �rodk�w natury gospodarczej, policyjnej i innych. Jednak nie by� jeszcze bynajmniej obmy�lony do ko�ca, przykre za� listy rz�dcy powtarza�y si� rokrocznie, pobudza�y Ob�omowa do dzia�alno�ci, a co za tym idzie, zak��ca�y mu spok�j. Ob�omow zdawa� sobie spraw� z konieczno�ci powzi�cia jakiej� stanowczej decyzji, zanim plan b�dzie got�w. Gdy tylko si� obudzi�, zamierza� natychmiast wsta�, umy� si� i po wypiciu herbaty pomy�le� powa�nie, to i owo rozwa�y�, zapisa� i w og�le zaj�� si� ca�� spraw� nale�ycie. Le�a� jednak jeszcze z p� godziny, dr�cz�c si� tym zamiarem, w ko�cu doszed� do wniosku, �e r�wnie dobrze zd��y to zrobi� po herbacie, herbat� za� mo�na pi�, jak zwykle, w ��ku, tym bardziej �e nic nie przeszkadza my�le� i na le��co. Tak te� uczyni�. Po herbacie uni�s� si� ju� ze swego �o�a i o ma�o co nie wsta�; spogl�daj�c na pantofle zacz�� nawet opuszcza� z ��ka jedn� nog�, lecz od razu j� cofn��. Zegar wybi� wp� do dziesi�tej. Ilia Iljicz drgn��. - C� to ja, doprawdy? - rzek� na g�os, niezadowolony. - Wstyd po prostu: czas do roboty. Tylko sobie troch� pofolgowa�, to zaraz... - Zachar! - krzykn��. W pokoju, oddzielonym od gabinetu Ilii Iljicza tylko niewielkim korytarzem, da�o si� s�ysze� najprz�d jakby warczenie psa podw�rzowego, potem stukot zeskakuj�cych z czego� n�g. To Zachar zeskoczy� z przypiecka, na kt�rym zwykle sp�dza� czas siedz�c pogr��ony w drzemce. Do pokoju wszed� starszy m�czyzna w szarym surducie z dziur� pod pach�, sk�d wystawa� kawa�ek koszuli, w szarej kamizelce z miedzianymi guzikami, o �ysej jak kolano g�owie i o niezwykle szerokich i g�stych, siwiej�cych rudawych faworytach, z kt�rych ka�dy wystarczy�by na trzy brody. Zachar nie stara� si� zmieni� nie tylko wygl�du, jakim obdarzy� go Pan B�g, ale i ubioru, w kt�rym chodzi� na wsi. Ubranie robiono mu na wz�r tego, kt�re przywi�z� ze wsi. Szary surdut i kamizelk� lubi� tak�e dlatego, �e to na p� mundurowe ubranie przypomina�o nieco liberi�, kt�r� nosi� ongi�, towarzysz�c swym nie�yj�cym dzi� pa�stwu do cerkwi lub z wizyt�; w jego wspomnieniu jedynie liberia reprezentowa�a dostoje�stwo domu Ob�omow�w. Nic wi�cej nie przypomina�o starego szerokiego i spokojnego, pa�skiego sposobu �ycia w wiejskiej g�uszy. Starzy pa�stwo pomarli, portrety rodzinne zosta�y w domu i poniewieraj� si� pewnie gdzie� na strychu, legendy o dawnym �yciu i chwale rodu zanikaj� i �yj� tylko w pami�ci nielicznych pozosta�ych we wsi starc�w. Dlatego w�a�nie szary surdut drogi by� Zacharowi; widzia� w nim cie� wspomnie� dawno minionej wielko�ci, jak widzia� go r�wnie� w niekt�rych rysach twarzy i w sposobie bycia pana, przypominaj�cym jeszcze rodzic�w, w jego kaprysach, na kt�re gdera� g�o�no i po cichu, kt�re szanowa� jednak w g��bi duszy jako przejaw pa�skiej woli i pa�skiego prawa. Bez tych kaprys�w nie czu�by jako� pana nad sob�; gdyby nie one, nic nie wskrzesza�oby jego m�odo�ci, wsi, kt�r� obaj porzucili tak dawno, i legend pochylonego wiekiem dworu - jedynej jego kroniki prowadzonej przez starych s�u��cych, nia�ki, mamki i przekazywanej z pokolenia w pokolenie. Dom Ob�omow�w by� niegdy� bogaty i znakomity w okolicy, potem jednak, B�g wie dlaczego, wci�� ubo�a�, podupada� i w ko�cu, nie wiadomo jak i kiedy, zagubi� si� w�r�d niestarych dom�w szlacheckich. Tylko posiwiali s�udzy przechowywali troskliwie i przekazywali sobie kolejno wiern� pami�� przesz�o�ci, czcz�c j� jak �wi�to��. Oto dlaczego Zachar tak lubi� sw�j szary surdut. By� mo�e dlatego te� ceni� swe bokobrody, �e widzia� w dzieci�stwie wielu starych s�u��cych nosz�cych t� dawn� arystokratyczn� ozdob�. Ilia Iljicz, pogr��ony w zadumie, d�ugo nie dostrzega� obecno�ci Zachara. Zachar sta� przed nim milcz�c. W ko�cu kaszln��. - Czego chcesz? - spyta� Ilia Iljicz. - Przecie pan wo�a�? - Wo�a�em? Po c� to ja ci� wo�a�em, nie pami�tam! - odpowiedzia� przeci�gaj�c si�. - Id� no tymczasem do siebie, a ja sobie przypomn�. Zachar wyszed�, a Ilia Iljicz wci�� le�a� i my�la� o przekl�tym li�cie. Min�� chyba kwadrans. - No, dosy� tego le�enia! - powiedzia�. - Trzeba wsta�... A zreszt�, niech tam, przeczytam jeszcze raz uwa�nie list rz�dcy, a potem zaraz wstan�. Zachar! Zn�w ten sam skok i tym razem g�o�niejszy pomruk. Zachar wszed�, Ob�omow za� znowu pogr��y� si� w zadumie. Zachar posta� ze dwie minuty, patrz�c na pana nieprzychylnym okiem, nieco z ukosa, i w ko�cu poszed� ku drzwiom. - Dok�d�e idziesz? - spyta� nagle Ob�omow. - Pan nic nie m�wi, po c� wi�c sta� tu po pr�nicy? - wychrypia� Zachar, jako �e inaczej nie umia�, gdy�, jak twierdzi�, utraci� g�os na polowaniu z psami, kiedy je�dzi� ze starszym panem i kiedy to jakoby silny powiew wiatru wlecia� mu do gard�a. Sta� w p�obrocie po�rodku pokoju i wci�� patrzy� z ukosa na Ob�omowa. - A c� to, nogi ci usch�y, �e nie mo�esz posta� troch�? Widzisz przecie, �e mam k�opoty, wi�c poczekaj! Jeszcze� si� tam ma�o wyle�a�? Odszukaj list, kt�ry wczoraj otrzyma�em od rz�dcy. Gdzie� go podzia�? - Jaki list? Nie widzia�em �adnego listu - powiedzia� Zachar. - Ty� go przecie� odebra� od pocztyliona: brudny taki. - Sk�d�e mog� wiedzie�, gdzie pan go po�o�y� - m�wi� Zachar poklepuj�c d�oni� po papierach i po r�nych rzeczach le��cych na stole. - Ty nigdy nic nie wiesz. Tam w koszu popatrz! Mo�e wpad� za kanap�? A oparcie kanapy dotychczas nie naprawione; tylko zawo�a� stolarza i naprawi�. Przecie� to ty z�ama�e�. O niczym nie pomy�lisz! - Ja nie z�ama�em - odpowiedzia� Zachar. - Samo si� z�ama�o, nie mo�e przecie by� wiecznie; musi si� kiedy� z�ama�. Ilia Iljicz nie uwa�a� za stosowne dowodzi� czego� przeciwnego. - Znalaz�e� czy nie? - spyta� tylko. - Tu s� jakie� listy. - To nie te. - No, to nie ma wi�cej - m�wi� Zachar. - No, dobrze, id� ju�! - rzek� zniecierpliwiony Ilia Iljicz. - Wstan�, to sam znajd�. Zachar poszed� do siebie, ledwie jednak wspar� si� obur�cz o przypiecek, by wskoczy� na swe legowisko, znowu da�o si� s�ysze� �pieszne wo�anie: - Zachar! Zachar! - Ach, m�j Bo�e! - gdera� Zachar id�c zn�w do gabinetu. - C� to za mord�ga! �eby ju� �mier� przysz�a pr�dzej! - Czego pan chce? - rzek� trzymaj�c si� jedn� r�k� drzwi gabinetu i na znak nie�aski patrz�c na Ob�omowa do tego stopnia z ukosa, �e m�g� widzie� swego pana tylko po�ow� oka, pan za� widzia� zaledwie jeden ogromny faworyt, z kt�rego tylko patrze�, a wyfrun� dwa lub trzy ptaki. - Chustk� do nosa, pr�dzej! Sam by� si� m�g� domy�li�: nie widzisz? - zauwa�y� surowo Ilia Iljicz. Zachar nie okaza� �adnego szczeg�lniejszego niezadowolenia ani zdziwienia s�ysz�c ten rozkaz i wyrzut pana. Uwa�a� zapewne, �e i jedno, i drugie by�o zupe�nie naturalne. - A kt� j� wie, gdzie ta chustka? - gdera� obchodz�c pok�j i obmacuj�c ka�de krzes�o, cho� i tak mo�na by�o widzie�, �e nic nie le�y na krzes�ach. - Wszystko pan gubi! - zauwa�y� otwieraj�c drzwi do bawialni, by popatrze�, czy tam jej nie ma. - Dok�d? Tu szukaj! Ju� od trzech dni tam nie by�em. I pr�dzej troch�! - m�wi� Ilia Iljicz. - Gdzie chustka? Nie ma chustki! - m�wi� Zachar rozk�adaj�c r�ce i rozgl�daj�c si� po wszystkich k�tach. - Tam jest przecie - zachrypia� nagle ze z�o�ci� - pod panem! O, tu koniec wystaje. Sam pan le�y na niej, a wo�a o chustk�! I Zachar, nie czekaj�c odpowiedzi, zabiera� si� do wyj�cia. Ob�omow poczu� si� troch� za�enowany skutkiem w�asnego gapiostwa. Szybko jednak znalaz� inny pow�d, �eby Zachara uczyni� winowajc�. - Czysto tu u ciebie wsz�dzie, nie ma co; ile kurzu, brudu, Bo�e drogi! Popatrz no, tam, po k�tach - nic nie robisz! - Je�li ju� ja nic nie robi�... - przem�wi� Zachar obra�onym g�osem. - Staram si�, �ycia nie szcz�dz�! I kurze wycieram, i zamiatam prawie co dzie�... Wskaza� na �rodek pod�ogi i na st�, przy kt�rym Ob�omow jada� obiad. - Tu przecie - m�wi� - wsz�dzie zamiecione, sprz�tni�te jak na wesele... Czeg� jeszcze trzeba? - A to co? - przerwa� Ilia Iljicz wskazuj�c na �ciany i sufit. - A to? A to? Pokaza� Zacharowi porzucony od wczoraj r�cznik i zapomniany na stole talerz z kromk� chleba. - No, to mog� sprz�tn�� - rzek� Zachar bior�c �askawie talerz. - Tylko to! A kurz na �cianach, a paj�czyna?... - m�wi� Ob�omow wskazuj�c na �ciany. - To sprz�tam przed Wielkanoc�: wtedy czyszcz� ikony i zdejmuj� paj�czyn�. - A odkurzy� ksi��ki i obrazy? - Ksi��ki i obrazy przed Bo�ym Narodzeniem: przejrzymy w�wczas z Anisj� wszystkie szafy. A teraz jak�e tu zacz�� sprz�ta�? Pan wci�� siedzi w domu. - Chodz� czasem do teatru czy z wizyt�: m�g�by� wtedy... - Jakie to sprz�tanie po nocy! Ob�omow spojrza� na niego z wyrzutem, pokiwa� g�ow� i westchn��. Zachar za� spojrza� oboj�tnie przez okno i westchn�� r�wnie�. Pan, zdaje si�, my�la�: "No, bracie, z ciebie jeszcze wi�kszy Ob�omow ni� ze mnie." A Zachar, kto wie, czy nie pomy�la�: "��esz! potrafisz tylko gada� niezrozumia�e i �a�o�liwe s�owa, ale kurz i paj�czyna nic ci� nie obchodz�." - Czy ty rozumiesz - rzek� Ilia Iljicz - �e z kurzu l�gn� si� mole? Czasem nawet widz� pluskw� na �cianie! - U mnie s� nawet pch�y! - odezwa� si� oboj�tnie Zachar. - I to ma by� porz�dek? Przecie� to obrzydliwe! - zauwa�y� Ob�omow. Zachar u�miechn�� si� ca�� twarz�, tak �e u�miech ten ogarn�� nawet brwi i bokobrody, kt�re skutkiem tego rozsun�y si� na boki, a przez ca�� twarz a� do czo�a przep�yn�a czerwie�. - C�em ja winien, �e na �wiecie s� pluskwy? - powiedzia� naiwnie zdziwiony. - Czy ja je wymy�li�em? - To z brudu - przerwa� Ob�omow. - Co ty wci�� kr�cisz? - Brud te� nie ja wymy�li�em. - U ciebie tam myszy harcuj� po nocy - nieraz s�ysz�. - I myszy nie ja wymy�li�em. Takiego stworzenia, jak myszy, koty czy pluskwy, wsz�dzie do��. - A dlaczego gdzie indziej nie ma moli ani pluskiew? Na twarzy Zachara odmalowa�o si� niedowierzanie albo raczej spokojna pewno��, �e to jest niemo�liwe. - Mam dosy� roboty - rzek� z uporem - ka�dej pluskwy nie upilnuj� przecie, w szpark� za ni� nie wlez�. A wydaje si�, �e my�la�: "I jakie� to spanie bez pluskiew?" - Zamiataj, wygarniaj �mieci z k�t�w, to nie b�dzie tego wszystkiego - poucza� Ob�omow. - Dzi� si� sprz�tnie, a jutro b�dzie to samo - m�wi� Zachar. - Nie b�dzie - przerwa� pan - nie powinno by�. - B�dzie - ju� ja wiem - powtarza� s�uga. - To wtedy znowu wymie�. - Jak�e tak? Co dzie� przepatrywa� wszystkie k�ty? - spyta� Zachar. - A c� to za �ycie? Lepiej niech mnie ju� Pan B�g zabierze z tego �wiata! - Dlaczego u innych jest czysto? - odpar� Ob�omow. - Zobacz naprzeciwko, u stroiciela: a� mi�o spojrze�, a raptem maj� jedn� dziewczyn�... - A sk�d�e Niemcy wezm� brudu - zaoponowa� nagle Zachar. - Niech pan tylko spojrzy, jak oni �yj�! Ca�a rodzina przez ca�y tydzie� jedn� kosteczk� ogryza. Surdut z ojca przechodzi na syna, a z syna zn�w na ojca. �ona i c�rki - sukienczyny kr�ciutkie; nogi tylko wci�� pod siebie podkurczaj� jak g�si... Sk�d�e si� u nich brud we�mie? U nich nie tak jak u nas, �eby w szafach le�a�a ca�ymi latami kupa starych, znoszonych ubra� albo �eby przez zim� uzbiera� si� pe�ny k�t sk�rek od chleba... U nich nawet taka sk�rka nie p�jdzie na marne. Suchar�w narobi� i zjedz� z piwem. Zachar a� splun�� przez z�by, rezonuj�c o takim sk�pstwie. - Do�� tego gadania! - odpar� Ilia Iljicz. - Sprz�taj porz�dniej. - Czasami to bym nawet sprz�tn��, ale pan przecie sam nie daje - powiedzia� Zachar. - Ten zn�w swoje! Zawsze mu przeszkadzam. - Przecie, �e pan; wci�� pan w domu siedzi: jak�e zaczn� sprz�ta� przy panu? Niech pan wyjdzie na ca�y dzie�, to wtedy sprz�tn�. - Tak�e wymy�li�, wyj��! Id� no lepiej do siebie. - Bo i prawda! - nastawa� Zachar. - Niechby pan cho� dzisiaj wyszed�, sprz�tn�liby�my wszystko z Anisj�. I to we dwoje nie damy rady; trzeba by jeszcze baby naj��, wyszorowa� wszystko. - E! Tak�e wymys�y, baby! Wyno� si� - m�wi� Ilia Iljicz. By� ju� nierad, �e wyci�gn�� Zachara na t� rozmow�. Zapomina� wci��, �e wystarczy tylko dotkn�� tego dra�liwego tematu, a cz�owiek nie da sobie rady z k�opotami. Ob�omow chcia�by nawet, �eby by�o czysto, ale pragn��by, �eby si� to zrobi�o jako� niepostrze�enie, samo przez si�; Zachar za� zawsze wszczyna� sp�r, gdy ��dano od niego �cierania kurzu, mycia pod��g itp. Zaczyna� wtedy dowodzi� konieczno�ci wielkiego zamieszania w domu, wiedz�c doskonale, �e sama my�l o tym nape�nia�a pana przera�eniem. Zachar wyszed�, Ob�omow za� pogr��y� si� w rozmy�laniach. Po kilku minutach wybi�o jeszcze p� godziny. - C� to? - rzek� niemal z przera�eniem Ilia Iljicz. - Nied�ugo jedenasta, a ja jeszcze nie wsta�em, nie my�em si� dot�d. Zachar, Zachar! - Och, m�j Bo�e! Co? - da�o si� s�ysze� zza drzwi, po czym nast�pi� znany skok. - Do mycia przygotowane? - zapyta� Ob�omow. - Dawno przygotowane! - powiedzia� Zachar. - Dlaczego pan nie wstaje? - Czeg� nie powiesz, �e przygotowane. Wsta�bym przecie� ju� dawno. Id��e, p�jd� zaraz za tob�. Mam co� do roboty, si�d� do pisania. Zachar wyszed�, po chwili jednak wr�ci� z zapisanym, zat�uszczonym zeszytem i kawa�kami papieru w r�ku. - A to, je�eli pan b�dzie pisa�, niech pan przy okazji raczy te� sprawdzi� rachunki; trzeba zap�aci� pieni�dze. - Co za rachunki? Co za pieni�dze? - spyta� z niezadowoleniem Ilia Iljicz. - Od rze�nika, od zieleniarza, od praczki, od piekarza: wszyscy prosz� o pieni�dze. - Wci�� tylko troszczy� si� o pieni�dze! - gdera� Ilia Iljicz. - A ty dlaczego nie dajesz rachunk�w po trochu, tylko wszystkie od razu? - Pan przecie zawsze mnie wygania�: jutro i jutro... - A teraz nie mo�na by do jutra? - Nie! Zanadto si� dopominaj�, nie daj� ju� na borg. Dzisiaj pierwszy. - Ach! - rzek� zatroskany Ob�omow. - Nowy k�opot! No, czego stoisz? Po�� na stole. Zaraz wstan�, umyj� i przejrz� rachunki - powiedzia� Ilia Iljicz. - Wi�c do mycia przygotowane? - Przygotowane! - rzek� Zachar. - No, wi�c... Ob�omow st�kaj�c zacz�� podnosi� si� z pos�ania, �eby wsta�. - Zapomnia�em panu powiedzie� - zacz�� Zachar. - Niedawno, jak pan jeszcze spa�, administrator przys�a� str�a: m�wi, �e koniecznie musimy si� przeprowadzi�... mieszkanie potrzebne. - Wi�c c� takiego? Skoro potrzebne, to, naturalnie, przeniesiemy si�. Czego mi dokuczasz? Ju� trzeci raz o tym m�wisz. - Mnie te� dokuczaj�. - Powiedz, �e si� wyprowadzimy. - Administrator m�wi, ju� od miesi�ca, m�wi, obiecali�cie, a wci�� si� nie wyprowadzacie, damy zna�, m�wi, na policj�. - Niech daje zna�! - powiedzia� stanowczo Ob�omow. - Sami si� przecie� wyprowadzimy, jak tylko b�dzie cieplej, za jakie trzy tygodnie. - Gdzie za trzy tygodnie! Administrator m�wi, �e za dwa tygodnie przyjd� robotnicy: b�d� wszystko rozwala�... "Wyprowadzajcie si�, m�wi, jutro albo pojutrze..." - Eee! tego ju� za wiele! Jeszcze czego? Mo�e zaraz? Nie wa� mi si� nawet wspomina� o mieszkaniu. Raz ci ju� zabroni�em, a ty zn�w, zapami�taj sobie! - Wi�c c� mam robi�? - zapyta� Zachar. - Co robi�? Dobre sobie! - odpowiedzia� Ilia Iljicz. - Jeszcze si� pyta! A mnie co do tego? Daj mi spok�j, rozporz�dzaj si�, jak chcesz, byleby si� nie przeprowadza�. Nie mo�e si� postara� dla swego pana! - Jakim to sposobem, prosz� �aski pana, mam si� rozporz�dza�? - zacz�� cicho chrypie� Zachar. - Dom przecie nie m�j; jak�e si� nie wyprowadza� z cudzego domu, kiedy wyganiaj�? �eby to by� m�j dom, ja bym nawet z wielk� przyjemno�ci�... - Nie mo�na by im tego jako� wyperswadowa�? "�e, przecie, mieszkamy od dawna, p�acimy akuratnie." - M�wi�em. - No i co? - Co? Wci�� swoje: "Wyprowad�cie si�, powiadaj�, musimy mieszkanie przerabia�." Chc� z mieszkania doktora i z naszego zrobi� jedno du�e mieszkanie przed weselem gospodarza. - Ach, m�j Bo�e! - rzek� z niezadowoleniem Ob�omow. - �e te� s� jeszcze takie os�y, co si� �eni�! Obr�ci� si� na wznak. - Pan by napisa�, prosz� wielmo�nego pana, do gospodarza - powiedzia� Zachar - to mo�e by pana nie rusza�, a kaza�by najprz�d rozwala� tamto mieszkanie. Zachar wskaza� przy tym r�k� gdzie� na prawo. - No, dobrze, napisz�; jak wstan�... Id� ju� sobie, niech pomy�l�. Nic nie umiesz za�atwi� - doda� - musz� sam si� k�opota� o takie g�upstwo. Zachar wyszed�, Ob�omow za� zacz�� my�le�. By� jednak w k�opocie, o czym my�le�: czy o li�cie rz�dcy, czy o przeprowadzce na nowe mieszkanie. A mo�e wzi�� si� do za�atwienia rachunk�w? Ton�� w powodzi trosk �yciowych i wci�� le�a� przewracaj�c si� z boku na bok. Czasami s�ycha� by�o jego urywane westchnienia: - Ach, m�j Bo�e! - Do�wiadcza nas �ycie, dosi�ga wsz�dzie... Nie wiadomo, jak d�ugo trwa�by jeszcze w swym niezdecydowaniu, gdy wtem w przedpokoju rozleg� si� dzwonek. - Ju� kto� przyszed�! - powiedzia� Ob�omow otulaj�c si� w szlafrok. - A ja jeszcze nie wsta�em, wstyd po prostu! Kt� to mo�e by� tak wcze�nie? I le��c, z ciekawo�ci� patrzy� na drzwi. Ii Wszed� m�ody cz�owiek lat oko�o dwudziestu pi�ciu, tryskaj�cy zdrowiem, o �miej�cych si� policzkach, wargach i oczach. Zazdro�� bra�a patrze� na niego. Uczesany i ubrany by� bez zarzutu. O�lepia� �wie�o�ci� swej twarzy, bielizny, r�kawiczek i fraka. Na kamizelce wisia� wytworny �a�cuszek z mn�stwem miniaturowych brelok�w. Wyj�� z kieszeni chustk� z cieniutkiego batystu, pow�cha� aromaty Wschodu, potem niedbale musn�� ni� twarz i po�yskuj�cy kapelusz, otrzepa� buciki. - A, Wo�kow, dzie� dobry! - rzek� Ilia Iljicz. - Dzie� dobry, Ob�omow - m�wi� wytworny pan zbli�aj�c si� do niego. - Nie podchod� pan, nie podchod�; pan z zimna! - broni� si� gospodarz. - Och, pieszczoch, sybaryta! - m�wi� Wo�kow patrz�c, gdzie by po�o�y� kapelusz, widz�c jednak wsz�dzie kurz, nie po�o�y� go nigdzie; rozsun�� po�y fraka, aby usi���, lecz popatrzywszy uwa�nie na fotel sta� dalej. - Pan jeszcze nie wsta�! Co to za szlafrok ma pan na sobie? Takich od dawna ju� si� nie nosi - zawstydza� Ob�omowa. - To nie szlafrok, tylko cha�at - rzek� Ob�omow otulaj�c si� z lubo�ci� obszernymi po�ami szlafroka. - Jak pa�skie zdrowie? - spyta� Wo�kow. - Jakie tam zdrowie! - rzek� ziewaj�c Ob�omow. - Z�e! M�cz� mnie uderzenia krwi do g�owy. A pan jak si� miewa? - Ja? Dzi�kuj�: jestem zdr�w i wes� - jeszcze jak wes�! - doda� z zapa�em m�ody cz�owiek. - Sk�d pan tak wcze�nie? - spyta� Ob�omow. - Od krawca. Niech pan spojrzy, �adny frak? - m�wi� obracaj�c si� przed Ob�omowem. - Doskona�y! Uszyty z wielkim smakiem - rzek� Ilia Iljicz. - Tylko dlaczego taki szeroki z ty�u? - To rajtrok - do konnej jazdy. - Ach! Tak! Je�dzi pan konno? - Naturalnie! Frak zam�wi�em specjalnie na dzisiaj. Dzi� przecie� pierwszego maja, jedziemy z Goriunowem do Jekatierinhofu. Ach! Pan nie wie? Misza Goriunow awansowa�, dlatego dzisiaj szalejemy! - doda� z zachwytem Wo�kow. - Ach, tak! - powiedzia� Ob�omow. - On ma kasztana - ci�gn�� dalej Wo�kow. - W jego pu�ku s� kasztany, m�j jest kary. Pan jak si� tam wybiera, piechot� czy powozem? - Chyba... wcale - rzek� Ob�omow. - Nie by� pierwszego maja w Jekatierinhofie? Co te� pan! - m�wi� zdumiony Wo�kow. - Przecie� tam b�d� wszyscy! - No, jak to wszyscy? Nie, nie wszyscy! - zauwa�y� leniwie Ob�omow. - Niech�e pan jedzie, kochany Ilio Iljiczu! Sofia Niko�ajewna z Lidi� b�d� w powozie same, tam jest �aweczka, pojecha�by pan z nami. - Nie, nie zmieszcz� si� na �aweczce. Zreszt�, co bym tam robi�? - No, wi�c je�li pan chce, Misza da panu drugiego konia. - B�g wie, co mu przychodzi do g�owy! - rzek� niemal do siebie Ob�omow. - Co pan si� uczepi� tych Goriunow�w? - Ach! - zawo�a� czerwieni�c si� Wo�kow. - Powiedzie�? - Prosz�. - Pan nie powie nikomu, s�owo honoru? - ci�gn�� Wo�kow siadaj�c ko�o niego na kanapie. - Dobrze, nie powiem. - Jestem... zakochany w Lidii - szepn��. - Brawo! Od dawna? Zdaje si�, �e jest bardzo milutka. - Ju� od trzech tygodni! - rzek� wzdychaj�c g��boko Wo�kow. - A Misza zakocha� si� w Dasze�ce. - W jakiej Dasze�ce? - Czy pan z nieba spad�, Ob�omow! Nie zna pan Dasze�ki! Ta�czy tak, �e ca�e miasto szaleje! Dzi� idziemy z nim na balet; on rzuci bukiet. Trzeba go wprowadzi�, jest jeszcze nie�mia�y, nowicjusz... Ach prawda, musz� jecha� po kamelie... - A to zn�w dok�d? Daj pan spok�j, niech pan lepiej przyjdzie na obiad, pogadaliby�my. Mam dwa zmartwienia. - Nie mog�: mam obiad u ksi�cia Tiumieniewa, b�d� wszyscy Goriunowowie i ona, ona... Lidie�ka - doda� szeptem. - Czemu pan przesta� bywa� u ksi�cia? Jaki weso�y dom! Na jakiej stopie! A ich willa! Tonie w kwiatach! Dobudowali galeri�, gothiqu Powiadaj�, �e latem b�d� ta�ce, �ywe obrazy. Pan b�dzie bywa�? - Nie, s�dz�, �e nie b�d�. - Ach, c� za dom! Tej zimy w �rody zbiera�o si� tam nie mniej ni� pi��dziesi�t os�b, a czasem dochodzi�o do stu... - M�j Bo�e! Nudy musia�y by� chyba piekielne! - C� znowu! Nudy? Przecie� im wi�cej os�b, tym weselej! Lidia te� tam bywa�a. Nie zwraca�em na ni� uwagi, a� tu nagle... Pr�no si� staram j� zapomnie� I zapa� zmys��w przezwyci�y�... za�piewa� Wo�kow, po czym niebacznie siad� na fotelu, lecz zerwa� si� natychmiast, strzepuj�c kurz z ubrania. - Jaki tu kurz u pana! - powiedzia�. - To wszystko przez Zachara! - poskar�y� si� Ob�omow. - No, czas na mnie! - zawo�a� Wo�kow. - P�dz� po kamelie do bukietu Miszy. Au revoir! - Niech pan przyjedzie z baletu wieczorem na herbat�, opowie mi pan, jak tam by�o - zaprasza� Ob�omow. - Nie mog�, obieca�em si� do Mussi�skich; to ich dzie� przyj��. Niech pan jedzie ze mn�. Chce pan, przedstawi� pana? - Nie, co bym tam robi�? - U Mussi�skich? Zmi�uj si� pan, przecie� u nich bywa p� miasta. Jak to, co tam robi�? To taki dom, w kt�rym si� m�wi o wszystkim... - To w�a�nie nudne, �e o wszystkim - rzek� Ob�omow. - Wi�c niech pan bywa u Miezdrow�w - przerwa� Wo�kow. - Tam ju� m�wi si� tylko na jeden temat: o sztuce; cz�owiek s�yszy bez przerwy: szko�a wenecka, Beethoven i Bach, Leonardo da Vinci... - Wci�� o jednym i tym samym, c� za nuda! To musz� by� pedanci! - rzek� ziewaj�c Ob�omow. - Trudno panu dogodzi�! Czy� ma�o innych dom�w? Teraz wszyscy maj� swoje dni; u Sawinow�w obiady w czwartki, u Mak�aszyn�w - pi�tki, u Wiaznikow�w - niedziele, u ksi�cia Tiumieniewa - �rody. Wszystkie dni mam zaj�te! - zako�czy� Wo�kow rozpromieniony. - I chce si� panu tak ugania� dzie� w dzie�? - Co takiego? Czy mi si� chce? Przecie� to arcyweso�e - m�wi� beztrosko Wo�kow. - Z rana czytam, przecie� trzeba by� au courant wszystkiego, zna� nowo�ci. Bogu dzi�ki, mam tego rodzaju stanowisko, �e nie potrzebuj� co dzie� bywa� w biurze. Posiedz� tam ze dwa razy w tygodniu, zjem obiad u genera�a, a potem jad� z wizytami tam, gdzie nie by�em dawno; no, c� jeszcze... nowa aktorka w teatrze rosyjskim albo francuskim. W sezonie wezm� abonament do opery. A teraz jestem zakochany... Na pocz�tek lata Misza ma obiecany urlop, pojedziemy do niego na wie�, na miesi�c. Dla urozmaicenia. B�dziemy polowa�. Maj� te� bardzo mi�e s�siedztwo, urz�dzaj� bals champetres. B�dziemy z Lidi� spacerowa� po lesie, je�dzi� ��dk�, zrywa� kwiaty... Ach!... - I wykr�ci� si� na pi�cie z rado�ci. - Jednak�e czas ju�... Do widzenia! - m�wi�, na pr�no usi�uj�c przejrze� si� z przodu i z ty�u w zakurzonym lustrze. - Czekaj pan - zatrzymywa� go Ob�omow - chcia�em przecie� pom�wi� z panem o interesach. - Pardon, nie mam czasu - �pieszy� si� Wo�kow - mo�e innym razem. A nie poszed�by pan ze mn� na ostrygi? Opowiedzia�by mi pan wtedy. Jed�my. Dzisiaj podejmuje Misza. - Nie, dajcie mi spok�j! - rzek� Ob�omow. - W takim razie do widzenia. Wyszed�, ale jeszcze zawr�ci�. - A to pan widzia�? - spyta� pokazuj�c r�k�, na kt�rej r�kawiczka le�a�a jak ulana. - C� to takiego? - spyta� Ob�omow zdumiony. - To nowe lacets! Widzi pan, jak doskonale obci�gaj�: cz�owiek nie m�czy si� dwie godziny nad guzikiem, poci�gnie za sznureczek - i gotowe. Dopiero co z Pary�a. Chce pan, przywioz� panu jedn� par� na pr�b�. - Dobrze, niech pan przywiezie! - powiedzia� Ob�omow. - A niech pan to obejrzy, prawda, �e milutkie? - m�wi� wybieraj�c w p�ku brelok�w jeden. - Bilet wizytowy z zagi�tym rogiem. - Nie mog� dojrze�, co tam jest napisane. - Pr. Prince. M. Michel4 - m�wi� Wo�kow. - Nazwisko Tiumieniew nie zmie�ci�o si� ju�, podarowa� mi to na Wielkanoc zamiast jajeczka. Ale do widzenia, au revoir! Musz� jeszcze zd��y� w dziesi�� miejsc. M�j Bo�e, jaki� weso�y ten �wiat. I znik�. "W dziesi�� miejsc jednego dnia... nieszcz�sny! - my�la� Ob�omow. - I to jest �ycie! - Mocno wzruszy� ramionami. - Gdzie tu cz�owiek? Jak�e on si� rozdrabnia, jak rozprasza! Naturalnie, �e nie�le jest zajrze� do teatru i zakocha� si� w jakiej� Lidii... �adniutka! Zrywa� z ni� kwiaty na wsi, je�dzi� ��dk� - przyjemnie; ale jednego dnia w dziesi�� miejsc - nieszcz�sny!" - zako�czy�, przewracaj�c si� na wznak i ciesz�c si�, �e sam nie ma tak pustych my�li i zachcianek, �e nie ugania po �wiecie, a le�y tu oto, zachowuj�c sw� godno�� ludzk� i spok�j. Dzwonek zn�w przerwa� jego rozmy�lania. Wszed� nowy go��. By� to pan w ciemnozielonym fraku z mundurowymi guzikami, g�adko ogolony, o ciemnych bokobrodach r�wno okalaj�cych twarz, zu�yt�, zm�czon�, lecz z u�miechem zadumy i wyrazem �wiadomego spokoju w oczach. - Jak si� masz, Sudbi�ski! - weso�o powita� go�cia Ob�omow. - Nareszcie wybra�e� si� do starego kolegi! Nie zbli�aj si�, nie zbli�aj! Przychodzisz z zimna. - Jak si� masz, Ilio Iljiczu! Od dawna wybiera�em si� do ciebie - m�wi� go�� - wiesz jednak, co za diabeln� mamy robot�! Patrz, wioz� ze sob� do raportu ca�� waliz� papier�w; teraz tak�e, je�li tam za��daj� czego� kaza�em go�cowi p�dzi� tutaj. Cz�owiek nie mo�e dysponowa� sob� ani przez chwil�. - Dopiero do biura? Tak p�no? - spyta� Ob�omow. - Dawniej ju� od dziesi�tej... - Dawniej - tak, a teraz co innego: je�d�� na dwunast�. Zaakcentowa� s�owo "je�d��". - Ach! Domy�lam si�! - rzek� Ob�omow. - Naczelnik wydzia�u! Od dawna? Sudbi�ski znacz�co skin�� g�ow�. - Od Wielkanocy - rzek�. - Ale ile roboty - co� okropnego! Od �smej do dwunastej, od dwunastej do pi�tej w biurze i pracuj� jeszcze wieczorem. Zupe�nie odwyk�em od ludzi. - Hm! Naczelnik wydzia�u, prosz�! - rzek� Ob�omow. - Gratuluj�! Pi�knie! A przecie pracowali�my razem jako urz�dnicy kancelaryjni. S�dz�, �e w roku przysz�ym wyskoczysz na radc� stanu. - Gdzie tam! Daj spok�j! W tym roku trzeba jeszcze zdoby� szlachectwo; s�dzi�em, �e przedstawi� mnie za wybitne zas�ugi, tymczasem obj��em now� funkcj�; rok po roku nie mo�na... - Przyjd� na obiad, wypijemy za tw�j awans! - powiedzia� Ob�omow. - Nie, dzi� jestem na obiedzie u wicedyrektora. Na czwartek musz� przygotowa� raport - piekielna robota! Polega� na sprawozdaniach z guberni nie mo�na. Trzeba samemu sprawdzi� spisy. Foma Fomicz jest taki podejrzliwy. Wszystko chce sam. Dzi� w�a�nie po obiedzie si�dziemy do tego razem. - Nawet po obiedzie? - spyta� Ob�omow z niedowierzaniem. - A co� ty my�la�? Dobrze jeszcze, je�li sko�czymy wcze�nie i zd��� przejecha� si� do Jekatierinhofu... Ale, ale, wst�pi�em przecie�, by zapyta�, czy nie pojecha�by� na ten festyn? Wst�pi�bym po ciebie. - Jako� �le si� czuj�, nie mog�! - odpar� krzywi�c si� Ob�omow. - Roboty mam przy tym du�o... nie, nie mog�! - Szkoda! - rzek� Sudbi�ski. - Taki �adny dzie�. Dopiero dzi� mam nadziej� odetchn��. - No, c� u was nowego? - spyta� Ob�omow. - Sporo r�no�ci: w listach urz�dowych zniesione jest: "najpokorniejszy s�uga", pisze si�: "prosz� przyj�� zapewnienie", nie ka�� sk�ada� formularzy personalnych w dw�ch egzemplarzach jak dawniej. Dodaj� nam trzy referaty i dw�ch urz�dnik�w do specjalnych porucze�. Komisja nasza zosta�a rozwi�zana... Sporo! - No, a nasi byli koledzy? - Na razie nic; Swinkin zagubi� akta sprawy! - Doprawdy? I co na to dyrektor? - spyta� dr��cym g�osem Ob�omow. Strach go oblecia� jak za dawnych czas�w. - Kaza� zawiesi� nagrod�, p�ki si� nie odnajdzie. Sprawa powa�na: chodzi o kary dyscyplinarne. Dyrektor s�dzi - doda� niemal szeptem Sudbi�ski - �e Swinkin zgubi� je naumy�lnie. - Nie mo�e by�! - rzek� Ob�omow. - Oczywi�cie �e nie! - przytakn�� powa�nie, protekcjonalnym tonem Sudbi�ski. - Swinkin jest wartog��w. Diabli wiedz�, jak on czasem co� podsumuje, to wszystkie dane popl�cze. Um�czenie z nim, ale �eby zrobi� co� takiego... Nie, o to nie mo�na go pos�dzi�. Nie, nie, nie zrobi� tego! Akta gdzie� si� zawieruszy�y; znajd� si� p�niej. - Tak wi�c wci�� jeste� zaj�ty! - rzek� Ob�omow. - Pracujesz! - Okropno��, okropno��! No, naturalnie, z takim cz�owiekiem jak Foma Fomicz przyjemnie jest pracowa�; pami�ta o nagrodach, nie zapomina nawet o tych, kt�rzy nic nie robi�. Gdy nadchodzi termin wyr�nie� - natychmiast przedstawia; a je�li dla kogo� nie nadszed� termin awansu czy orderu - stara si� o pieni�dze... - Ile te� dostajesz? - A c�: tysi�c dwie�cie rubli pensji, poza tym siedemset pi��dziesi�t dodatku na wy�ywienie, sze��set na mieszkanie, dziewi��set zapomogi, pi��set - na rozjazdy i do tysi�ca rubli nagr�d. - Tfu! Do diab�a! - rzek� zrywaj�c si� z pos�ania Ob�omow. - Czy to za pi�kny g�os dostajesz? Niczym w�oski �piewak! - To jeszcze nic! Taki na przyk�ad Pierieswietow otrzymuje dodatek specjalny, a robi mniej ode mnie i nie ma o niczym poj�cia. No, oczywi�cie, nie ma te� tej opinii co ja. Bardzo mnie ceni� - doda� skromnie, spuszczaj�c oczy. - Minister niedawno wyrazi� si� o mnie, �e jestem "ozdob� ministerstwa". - Zuch z ciebie! - powiedzia� Ob�omow. - Tylko �e pracowa� od �smej do dwunastej, od dwunastej do pi�tej i jeszcze w domu - och! Pokr�ci� g�ow�. - A c� bym robi�, gdybym nie pracowa� w biurze? - spyta� Sudbi�ski. - Ma�o to mia�by� zaj��? Czyta�by�, pisa�... - rzek� Ob�omow. - Ja przecie� i teraz nic innego nie robi�, tylko czytam i pisz�. - Nie o to chodzi: m�g�by� zamieszcza� w pismach. - Nie wszyscy mog� by� pisarzami. I ty przecie� nie piszesz - odpar� Sudbi�ski. - Mam za to maj�tek na g�owie - rzek� z westchnieniem Ob�omow. - Uk�adam nowy plan; wprowadzam r�ne ulepszenia. M�cz� si�, dr�cz�... Ty za� pracujesz na cudzym, nie na swoim. - C� robi�? Trzeba pracowa�, skoro si� bierze pieni�dze. Latem odpoczn�: Foma Fomicz obiecuje, �e wymy�li dla mnie specjalny wyjazd s�u�bowy, otrzymam wtedy drogowe na pi�� koni, po trzy ruble dziennie diet, a potem nagrod�... - Ci�ki grosz! - rzek� z zawi�ci� Ob�omow, p�niej westchn�� i zamy�li� si�. - Potrzebuj� pieni�dzy; jesieni� �eni� si� - doda� Sudbi�ski. - Co, naprawd�, z kim? - rzek� z przej�ciem Ob�omow. - Nie �artuj�! Z Muraszyn�. Pami�tasz, mieszkali obok mnie na letnisku? Widzia�e� j� b�d�c u mnie na herbatce. - Nie, nie pami�tam! �adna? - spyta� Ob�omow. - Tak, bardzo mi�a. Chcesz, pojedziemy do nich na obiad... Ob�omow zawaha� si�. - Tak... dobrze, tylko... - W przysz�ym tygodniu - rzek� Sudbi�ski. - Tak, tak, w przysz�ym tygodniu - ucieszy� si� Ob�omow. - Moje ubranie jeszcze niegotowe. C�, dobra partia? - Tak, ojciec, rzeczywisty radca stanu, daje dziesi�� tysi�cy, mieszkanie s�u�bowe. Odda� nam ca�� po�ow�, dwana�cie pokoi, meble rz�dowe, opa�, �wiat�o r�wnie�, mo�na �y�. - Tak, mo�na! Jeszcze by te�! Zuch z ciebie, Sudbi�ski! - doda� nie bez zazdro�ci Ob�omow. - Na wesele, Ilia Iljicz, prosz� ci� jako dru�b�, pami�taj... - Oczywi�cie, na pewno! - rzek� Ob�omow. - No, a co Kuzniecow, Wasiliew, Machow? - Kuzniecow dawno ju� �onaty, Machow przeszed� na moje miejsce, a Wasiliewa przeniesiono do Polski. Iwan Pietrowicz dosta� Order W�odzimierza, Oleszkin - jego ekscelencja. - To dobry ch�op! - rzek� Ob�omow. - Tak, dobry, wart tego. - Bardzo dobry, charakter ma �agodny, r�wny - powiedzia� Ob�omow. - Taki obowi�zkowy cz�owiek - doda� Sudbi�ski - i nie ma tego, wiesz, �eby si� wys�ugiwa�, zrobi� komu� �wi�stwo, podstawi� nog�, kogo� przeskoczy�... robi wszystko, co mo�e. - Wspania�y cz�owiek! Nieraz zdarza�o si�, popl�cze co� cz�ek w papierach, nie dopatrzy, przytoczy niew�a�ciw� opini� czy ustaw�, a on nic: ka�e tylko, �eby kto inny przerobi�. Wspania�y cz�owiek! - zako�czy� Ob�omow. - A na przyk�ad nasz Siemion Siemionycz zawsze niepoprawny - rzek� Sudbi�ski. - Potrafi tylko mydli� oczy. Wiesz, co zrobi� niedawno: z guberni przyszed� wniosek, by przy podlegaj�cych nam budynkach wystawi� budy dla ps�w celem ochrony maj�tku skarbowego przed grabie��; architekt nasz, cz�owiek rzeczowy, kompetentny i uczciwy, sporz�dzi� kosztorys bardzo umiarkowany; Siemionowi Siemionyczowi kosztorys ten wyda� si� nagle wyg�rowany i dalej�e zbiera� dane, ile te� mo�e kosztowa� wystawienie psiej budy. Znalaz� gdzie�, �e mo�e by� o trzydzie�ci kopiejek taniej - i od razu raport w tej sprawie... Znowu rozleg� si� dzwonek. - Do widzenia - powiedzia� urz�dnik - zagada�em si�, a mog� tam by� potrzebny. - Posied� jeszcze - zatrzymywa� go Ob�omow. - Przy okazji naradzi�bym si� z tob�; mam dwa zmartwienia... - Nie, nie, wst�pi� w tych dniach - rzek� Sudbi�ski wychodz�c. "Ugrz�z�e�, kochaneczku, po uszy - my�la� Ob�omow odprowadzaj�c go oczyma. - Jest �lepy, g�uchy i niemy na wszystkie inne sprawy na �wiecie. A wyjdzie na ludzi, b�dzie z czasem trz��� urz�dem i wysokich rang si� dochrapie... To u nas te� nazywa si� karier�! Jak�e tu ma�o potrzeba cz�owieka: jego rozumu, woli uczu� - po co? To zbytek! Prze�yje ca�e �ycie i niemal nic nie drgnie w jego duszy... A przecie�, mimo to, pracuje od dwunastej do pi�tej w biurze, od �smej do dwunastej w domu - nieszcz�sny!" Dozna� uczucia spokojnego zadowolenia, �e od dziewi�tej do trzeciej, od �smej do dziewi�tej mo�e przebywa� u siebie na kanapie, i by� dumny, �e nie potrzebuje chodzi� z raportem czy te� pisa� papierk�w, �e jego uczucia, jego wyobra�nia mog� buja� swobodnie. Ob�omow filozofowa� i nie zauwa�y�, �e przy jego pos�aniu sta� bardzo chudy, czarniutki pan, z twarz� ca�kiem obro�ni�t� faworytami, w�sami i br�dk� hiszpa�sk�. Ubi�r jego by� umy�lnie niedba�y. - Dzie� dobry, Ilio Iljiczu! - Dzie� dobry, Pienkin, nie zbli�aj si�, nie zbli�aj: przychodzi pan z zimna! - rzek� Ob�omow. - Ach, dziwak z pana! - powiedzia� tamten. - Wci�� ten sam niepoprawny, beztroski pr�niak! - W�a�nie, beztroski! - rzek� Ob�omow. - Zaraz panu poka�� list od rz�dcy; g�owa p�ka po prostu, a pan m�wi: beztroski! Sk�d pan idzie? - Z ksi�garni, poszed�em dowiedzie� si�, czy nie wysz�y nowe pisma. Pan czyta� m�j artyku�? - Nie. - Przy�l� panu, niech pan przeczyta. - O czym? - spyta� Ob�omow ziewaj�c szeroko. - O handlu, o emancypacji kobiet, o pi�knych dniach kwietniowych, jakimi cieszyli�my si�, i o nowo wynalezionym p�ynie przeciwpo�arowym. Jak�e pan mo�e tego nie czyta�? Przecie� to nasze codzienne �ycie. A przede wszystkim walcz� o realny kierunek w literaturze. - Du�o pan ma roboty? - spyta� Ob�omow. - Tak, do��. Dwa artyku�y do gazety co tydzie�, pisz� te� krytyki literackie, teraz napisa�em opowiadanie... - O czym? - O tym, jak w pewnym mie�cie horodniczy bije mieszczan po g�bie... - No, to rzeczywi�cie realny kierunek - rzek� Ob�omow. - Nieprawda�? - potakn�� uradowany literat. - Oto moja my�l przewodnia, a wiem, �e jest nowa i �mia�a. Kto� przejezdny by� �wiadkiem tego bicia i przy spotkaniu z gubernatorem poskar�y� mu si�. Ten kaza� urz�dnikowi, kt�ry jecha� na �ledztwo, sprawdzi� to przy okazji i w og�le zebra� dane o osobie i zachowaniu si� horodniczego. Urz�dnik zebra� mieszczan, by pom�wi� z nimi niby to o handlu, a tymczasem stara� si� te� dowiedzie� i o tamtej sprawie. I c� mieszczanie? K�aniaj� si� i �miej�, a horodniczego obsypuj� pochwa�ami. Urz�dnik zacz�� dowiadywa� si� z boku, powiedziano mu, �e mieszczanie to straszni oszu�ci, sprzedaj� zepsuty towar, oszukuj� na wadze i na mierze nawet skarb pa�stwa, �e to ludzie wyzuci z moralno�ci, tak �e bicie, kt�re dostaj�, jest dla nich s�uszn� kar�... - Tak wi�c razy zadawane przez horodniczego wyst�puj� w opowiadaniu w roli fatum jak u staro�ytnych tragik�w? - powiedzia� Ob�omow. - W�a�nie - podchwyci� Pienkin. - Pan ma wiele taktu, Ilio Iljiczu, pan powinien by pisa�! A przy tym uda�o mi si� wykaza� i samowol� horodniczego, i zepsucie obyczaj�w w�r�d prostego ludu, brak organizacji w post�powaniu ni�szych urz�dnik�w i konieczno�� stosowania �rodk�w surowych, lecz sprawiedliwych... Prawda, �e my�l ta jest... do�� nowa? - Tak, zw�aszcza dla mnie - rzek� Ob�omow. - Czytam tak ma�o... - Rzeczywi�cie, nie wida� u pana ksi��ek! - powiedzia� Pienkin. - B�agam jednak pana, niech pan przeczyta jedn� rzecz, jest w przygotowaniu poemat, rzec mo�na wspania�y: Mi�o�� �apownika do upad�ej kobiety. Nie mog� panu powiedzie�, kto jest autorem; to jeszcze sekret. - C� tam jest takiego? - Ods�oni�ty zosta� ca�y mechanizm naszego ruchu spo�ecznego, wszystko w barwach poetyckich. Dotkni�to wszystkich spr�yn, om�wiono krytycznie po kolei wszystkie szczeble drabiny spo�ecznej. Zostali tu przez autora wezwani jak na s�d: i s�aby, lecz zepsuty magnat, i ca�y r�j oszukuj�cych go �apownik�w; rozpatrzone zosta�y wszystkie kategorie kobiet upad�ych... Francuzki, Niemki, Czuchonki, a we wszystkim, we wszystkim tkwi zdumiewaj�ca, pulsuj�ca �yciem prawda... S�ysza�em fragmenty - to wielki autor. Wyczuwa si� w nim Dantego, Szekspira... - Czy pan aby nie przesadza! - rzek� ze zdumieniem Ob�omow unosz�c si� na pos�aniu. Pienkin zamilk� nagle, widz�c, �e istotnie troch� przesadzi�. - Niech�e pan przeczyta, sam pan zobaczy - doda� z mniejszym zapa�em. - Nie, Pienkin, nie b�d� czyta�. - Dlaczego? To staje si� g�o�ne, wszyscy o tym m�wi�... - A niech tam. S� ludzie, kt�rym nie pozostaje nic innego, tylko m�wi�. To te� swego rodzaju powo�anie. - Przeczyta�by pan cho� przez ciekawo��. - C� ja tam znajd� nowego? - rzek� Ob�omow. - I po c� to ludzie pisz�, sami si� tylko bawi�... - Jak to sami? Ale� podobie�stwo, co za podobie�stwo! Po prostu �miech bierze. Zupe�nie �ywe portrety. Jak si� do kogo� zabior�, do kupca czy urz�dnika, oficera czy str�a - maluj� go jakby �ywcem. - I po c� si� wysilaj�: chyba dla zabawy, �e do kogokolwiek si� zabior� - b�dzie podobny? A �ycia brak przecie� w tym wszystkim, nie ma ani zrozumienia, ani wsp�czucia, brak tego, co si� u nas nazywa humanitaryzmem. Tylko ludzka ambicja. Odtwarzaj� z�odziei czy kobiety upad�e, jakby chwytali ich na ulicy i odprowadzali do wi�zienia. W opowiadaniu ich nie czuje si� "niewidzialnych �ez", lecz tylko widzialny, prostacki �miech, z�o��... - I czeg� jeszcze trzeba?