Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Zobacz podgląd pliku o nazwie Cook Glen - Delegatury nocy (3) - W Okowach Mroku PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Strona 1
Strona 2
Strona 3
Na cykl
„DELEGATURY NOCY”
składają się:
TYRANIA NOCY
PAN MILCZĄCEGO KRÓLESTWA
W OKOWACH MROKU
Strona 4
Strona 5
Tytuł oryginału
Surrender to the Will of the Night
Copyright© 2010 by Glen Cook
All rights reserved
Opracowanie graficzne serii i projekt okładki
Jacek Pietrzyński
Ilustracja na okładce
Raymond Swanland
Wydanie I
Poznań 2014
ISBN 978-83-7510-562-9
Dom Wydawniczy REBIS Sp. z o.o.
ul. Żmigrodzka 41/49,
60-171 Poznań
tel. 61-867-47-08, 61-867-81-40; fax 61-867-37-74
e-mail:
[email protected]
www.rebis.com.pl
Strona 6
Dobrym ludziom, którzy stworzyli cudowny konwent Austin
World Fantasy dedykuję
- dziękują Wam!
Strona 7
Lód nadchodzi. Może to oznaczać koniec świata.
Ale śmiertelnicy słuchają teraz wyłącznie własnego głodu.
Strona 8
1
Imperium Graala: Knieja Nocy
Z siedemdziesięciu, którzy wyruszyli z chłodnego Sparmargen, ostało się
osiemnastu Wybrańców, świętych wojowników, którzy wyruszyli na
południe. Większość z nich odniosła większe bądź mniejsze rany. Pięciu
trzeba było przytroczyć do siodeł. Kiedy wyjechali za bramy, przekonali
się, że Drengtin Skyre jest martwy od tak dawna, że trup już zdążył się
wychłodzić. Jego konia opanował upiorny strach.
W samej bramie nie było nic niezwykłego — ot, luka w balustradzie. Po
jednej stronie był lód i marznące płatki śniegu. Szalejący wicher miotał
wokół zwiędłe liście. Świat za ogrodzeniem mógł być nieco cieplejszy. Tam
liście były namokłe. Wiatr nie zdołał ich poderwać.
Obszarpani, bladzi pielgrzymi z kośćmi i małymi czaszkami we włosach
gapili się na spowity zimą las. Między kostropatymi szkieletami drzew
widać było jakąś budowlę z szarego kamienia. Każdy ze świętych zabójców
miał nadzieję, że tam znajduje się jego zdobycz, aby ta wyprawa mogła
wreszcie dobiec końca.
Spośród nich wyszedł Wybraniec Krepa Nocy. Przybrał mniej więcej
ludzką postać. Był boskim wytworem. Jego lewa dłoń miała siedem palców.
Prawa sześć. Podobnie było z palcami u nóg. Nie miał żadnego owłosienia.
Jego skóra zdawała się nienaturalnie napięta i błyszcząca; połyskiwała
wywołującą nudności zielenią glutów z nieregularnymi płatami
ciemnordzawego brązu. Miał mocno wysklepione kości policzkowe. Oczy
przypominały ślepia wielkiego kota. Kły, ostre i liczne, były ząbkowane na
końcach.
W pełni ukształtowany Wybraniec Krepa Nocy wyskoczył z wyobraźni
Kharoulke Wędrowca Wiatru. Istniał dla jednego tylko celu. Znajdował się
Strona 9
on na odległość strzału z łuku.
Wybraniec Krepa Nocy spiął konia ostrogami, zmuszając przerażonego
wierzchowca, by ruszył naprzód. Zignorował całkowicie tabliczkę obok
bramy z napisem STRZEŻ SIĘ WILKÓW I WILKOŁA… wyrytym w
zacierających się już brotheńskich wielkich literach. I tak nie umiał czytać.
Podobnie jak wielu jego towarzyszy. A już na pewno w języku tej krainy.
Niespełna pół kilometra dalej Wybraniec Krepa Nocy zatrzymał się. Stał
przed niewielkim, oddalonym o ledwo kilkanaście metrów zamkiem.
Opuszczony most zwodzony spinał brzegi trzymetrowej szerokości fosy.
Wybraniec Krepa Nocy nie był w stanie samodzielnie przekroczyć
płynącej wody.
Lecz woda nie stanowiła problemu.
W pierś Delegatury Nocy walnęła strzała. Wbiła się tak głęboko, że
sterczała teraz Krepie z pleców. Drzewce było grube, dębowe, z osadzonym
żelaznym ostrzem, które przebiło zbroję. Wybrańcem Krepą Nocy
szarpnęło w tył od uderzenia, a potem po prostu zastygł jak skamieniały w
siodle.
Rześkie, chłodne powietrze zawirowało wokół niego. Czuł każde
tchnienie.
Nic nie mógł zrobić.
Dwóch mężczyzn przeszło przez most zwodzony. Jeden niósł żelazną
łopatę, a drugi zardzewiałą halabardę. Ten z łopatą złapał za wodze rumaka
boskiego wytworu i odciągnął go na bok. Koń parskał z przerażenia. Po stu
metrach, na skraju parowu, ten z halabardą za jej pomocą wyłuskał z siodła
nieszczęśnika, który stoczył się w dół niewielkiego wąwozu. Obaj starcy
zaczęli zagarniać ziemię, patyki, kamienie i zwiędłe liście na nieruchome
ciało.
Światło odeszło. Minęło sporo czasu. Kruki z gałęzi drzew przyglądały
się temu w milczeniu. Pojawiły się wilki, by podumać nad losem martwego
tworu i ubawić się jego niedolą.
Z czasem towarzysze pielgrzyma odnaleźli boski wytwór. Wykopali go.
Jeden z nich odłamał ciężki grot i wyciągnął drzewce z rany. Wybraniec
Krepa Nocy strząsnął z siebie ziemię i zgniłe liście, po czym usiadł na
podwiniętych pod spód nogach. Wrony nad ich głowami zatrajkotały
wymownie na temat tego kapitalnego kawału, jaki mu zrobiono. Wilki
Strona 10
trzymały się na dystans, ale mowa ich ciała zdradzała pogardę nacechowaną
okrucieństwem.
Wśród Wybranych byli szamani. Trzymali się blisko, kiedy Wybraniec
Krepa Nocy wznowił swój marsz na zamek. Pokonali potęgę wody. Tuzin
mężczyzn stał na wyciągnięcie ręki, kiedy Wybraniec Krepa Nocy
przekroczył most zwodzony i zaniósł wolę swego boga do tej sielskiej
twierdzy.
Oślepiający błysk. Ogłuszający ryk. Tysiące ukłuć potwornego bólu.
Nieodwracalna śmierć Wybrańca Krepy Nocy i wszystkich, którzy kroczyli
wraz z nim.
Gdy ciało wciąż jeszcze konwulsyjnie drgało, wilki rzuciły się na
każdego, kto minął tablicę ostrzegawczą.
Trzech młodszych jeźdźców, którzy zostali z tyłu na rozkaz kapitana,
wystrzeliło jak z procy, by zdać raport o tej katastrofie.
Kruki ruszyły ich śladem. Kpiąc w żywe oczy.
Noc nie darzy szczególną miłością tych, którzy uważają się za jej ludzi. Z
całej trójki dwóch stało się ofiarami bezwzględnych pomniejszych
Delegatur. Ostatniego, kiedy się przedarł, dotknęło zbyt wielkie szaleństwo,
by można było dowiedzieć się od niego czegoś spójnego.
Już sam jego powrót był informacją godną przekazania.
Jego bóg nagrodził go tak, jak to bogowie mają w zwyczaju. Pożarł go.
Strona 11
2
Lucidia: W oku Gherig i Cienia
Idiamu
Wicher ciął niczym zardzewiała piła. Najstarszy mieszkaniec nie
pamiętał takiego chłodu na lucidiańskiej pustyni. A już na pewno, zanim
zima rozpoczęła się na dobre. Niektórzy wcześniej widzieli już śnieg — w
oddali, na szczytach najwyższych z wysokich grani.
Kamienna wieża na szczycie Teł Moussa dawała niezwykły widok.
Zbudowana przez krzyżowców, którzy wypatrywali najeźdźców z Kasr al-
Zed, została przechwycona przez Indalę al-Sul Halaladina, Dzierżyciela
Miecza Boga, po tym jak zmiażdżył siły krzyżowców u Studni Dni. Teraz
stanowiła schronienie dla gotowych na wszystko zbiegów z Dreanger,
którzy wstąpili na służbę Muqtaby Ashefa al—Fartebi ed-Dina, kaifa Kasr
al-Zed.
Okrutny wiatr szarpał szpakowate włosy i brodę Nassima Alizarina.
Nazywali go Górą. Był mężczyzną tak dużym, że jedynie zachodni
dextrarius był go w stanie unieść. A kiedy podróżował, potrzebował całego
ich stadka. Zbyt szybko je męczył.
Nassim odwrócił się powoli. Niewierni dobrze wybrali to miejsce, choć
wybudowali tę wieżę na fundamentach osadzonych dawno temu. Setki
armii podróżowały drogą wijącą się w dole, kierując się w jedną bądź w
drugą stronę, odkąd człowiek nauczył się wojaczki. Nassim pomyślał, że
niedługo znów się tu zaludni.
Z południa zbliżał się pojedynczy jeździec, żałośnie zgięty w siodle. To
pewnie ten starzec, Kościej, wraca z objazdu stanowisk sha-lugów wzdłuż
granic państw krzyżowców. Za Kościejem, przyczajony niczym sylwetka
Strona 12
złego sfinksa, na horyzoncie wyłaniał się ciemny zarys twierdzy
krzyżowców, Gherig, której nie był w stanie zdobyć żaden śmiertelnik.
Załogę Gherig stanowiło Bractwo Wojny. Czasami owi rycerze-kapłani o
niespożytych siłach zbliżali się do Tel Moussy z nadzieją na wyciągnięcie
uchodźców sha-lugów. Góra nie bawił się w takie podjazdy. W najlepszym
razie miał mniej niż cztery setki ludzi rozsianych po Królestwie Pokoju.
Jego wojna z niegdysiejszym przyjacielem, Gordimerem Lwem, wielkim
marszałkiem sha-lugów, nie szła najlepiej. Większość sha-lugów uważała,
iż mord na synu Nassima, Hagidzie, był odrażający. Nie uważali tego
jednak za wystarczającą przesłankę, która mogłaby usprawiedliwić rozlew
krwi między braćmi wojownikami.
Główną cechą al-Prama był posłuch, sha-lugów zaś — dyscyplina.
Pan Duchów, al-Azer er-Selim, przyłączył się do Nassima. Przeklinał
przenikający do szpiku kości wicher. Pod nosem. Góra nie tolerował ani
bluźnierstwa, ani przywoływania demonów.
— To Kościej? — zapytał Az.
Jego wzrok nie mógł się równać ze wzrokiem Generała.
— Tak. I wieści pewnie też niesie niezbyt dobre.
— Hmm?
Az spojrzał na północ i nieco dalej na wschód, w stronę Idiam, tej
najsurowszej z pustyń. Lękał się złych wieści. Gdyby zrobiło się naprawdę
niebezpiecznie — tak źle, że Muqtaba al-Fartebi nie widziałby już sensu
wspierać buntu sha-lugów przeciwko kaifowi al-Min-fet — jedynym
bezpiecznym miejscem byłoby Andesqueluz. Nawiedzone miasto.
Góra dobrze odczytał jego myśli.
— Nigdy do tego nie dojdzie. Lucidianie potrzebują każdego ostrza.
Groźba At Hu’n-tai wciąż jest realna na północy i wschodzie. Kiedy tylko
Tsistimed Złoty skończy pożerać Imperium Ghargarlikańskie, zwróci się
przeciwko Lucidii.
Strudzony jeździec zaczął się wspinać w stronę wieży. Uda mu się? Ma
jeszcze tyle siły?
Kościej był stary, ale ci, co go znali, nigdy nie obstawialiby inaczej.
— Jak to możliwe, że on wciąż żyje? — zapytał Nassim.
— Co takiego? — Mistrz Duchów patrzył teraz na dwa punkciki na
południe od linii przedzielającej Idiam. W stronę rzeki Abhar i północnego
krańca słodkowodnego jeziora zwanego przez miejscowych Morzem
Strona 13
Zebali. Ledwo o dzień marszu stąd. Widać było, jak połyskuje w słoneczny
dzień. Przy jeziorze na południe leżała wioska Chaldar, miejsce narodzin
chaldarańskiego błędu religijnego. Jedna z Ihriańskich Studni znajdowała
się w pobliżu Chaldaru. Az nie pamiętał jej nazwy.
Od jakiegoś czasu miał problemy z pamięcią.
— Tsistimed, Panie Duchów. Jak to możliwe, że on wciąż żyje? Jest
Królem Królów Hu’n-tai At od dwustu lat. — I wciąż płodził książęta,
którzy dorastali, by się przeciwko niemu buntować.
Az wzruszył ramionami.
— Czary. — Słowo klucz, usprawiedliwiające wszystko. — Powitajmy
Kościeja przy ogniu.
— Za chwilę. — Nassim patrzył teraz w stronę Gherig. I lekko na północ
od fortecy, w stronę Studni Dni, miejsca największej klęski krzyżowców.
Spoglądał to tu, to tam, nazywając Ihriańskie Studnie. — Studnia Pamięci.
Studnia Pokuty. I tak dalej. Jakby je wszystkie połączyć liniami, to idealnie
pokryłyby się z Równiną Sądu. — Na której od wieków toczono setki
bitew. I gdzie nastąpi ostateczne starcie Boga i Przeciwnika, według
wszystkich czterech religii zakorzenionych w Ziemi Świętej.
— Naprawdę? — zdziwił się Az. Był oczytany, ale nie bardziej religijny,
niż było potrzeba, by przetrwać wśród żarliwie wierzących. — Czyżby to
się łączyło z osłabianiem studni? Czy nie byłoby dla nas lepiej, gdyby
Indala wyrżnął krzyżowców na Równinie zamiast na ugorze ciągnącym się
za Studnią Dni?
— Jest to jakaś myśl. Dla kogoś bardziej związanego z Nocą niż ja. —
Nassim ruszył na dół.
Przydomek pasował do Kościeja jak ulał. Mięśni było na nim jak na
lekarstwo, a jego skóra miała chorobliwie blady odcień. Az bał się, że stara
kompania znów się wkrótce skurczy. Została ich jedynie garstka. A ich
kapitan był daleko, był kimś innym. Ani niebiosa, ani ziemia nie dały mu
szansy.
Ktoś przyniósł rosół dla Kościeja, Aza i Nassima. Zebrali się wszyscy
porucznicy Góry. Kościej siedział najbliżej ognia, ale i tak nie mógł
opanować drżączki. Góra nakazał przynieść więcej opału. Kościej ściskał
kubek sinymi palcami i łykał z niego raz za razem. Zaczynał tajać; rozejrzał
się wokół, z ulgą konstatując, że Az jest obecny.
Strona 14
— Nie przynoszę radosnych wieści — wychrypiał starzec. — Zapomnieli
o nas. — Ale nie takie wiadomości przynosił. — Źle się wyraziłem. Nie,
nie zapomnieli. Nie potrafią zdobyć się na to, by uruchomić marszałka.
Bastard to zupełnie inna sprawa. Zarżną go, jak tylko uda im się go
wypłoszyć z kryjówki. Sam Lew to zrobi. Ale nikt jeszcze nie jest na tyle
zdegustowany przywództwem Gordimera, by zwrócić się przeciwko niemu.
Nasi sekretni sprzymierzeńcy zaczynają się wykruszać. Mówią, że nie
daliśmy im żadnej alternatywy, tylko kres tego, co jest.
Góra westchnął i zapadł się w niską otomanę. To była prawda. Wyruszył
na wojnę przeciwko Gordimerowi i er-Rashal al-Dhul-quarnenowi. Choć
byli niegodziwcami, stanowili prawo w kaifacie al-Minfet. Gordimer wciąż
stanowił. Sha-lugowie i Wiara byli więksi niż suma wszystkich zbrodni.
Przede wszystkim musi być marszałek. I prawo. Bo inaczej Dreanger
ogarnie chaos. Ziemia Święta będzie stracona.
Lucidia — kaifat Kasr al-Zed — nie była w stanie poradzić sobie z
obcymi. Indala al-Sul Halaladin był stary. W odróżnieniu od Gordimera był
zbyt honorowy, by zagarnąć całą władzę dla siebie. Ustępował przed
zachciankami swojego kaifa. Musiał też pamiętać o ciągłym zagrożeniu ze
strony Hu’n-tai At.
— To prawda — odezwał się Góra. — Daję się ponieść emocjom. I przez
to wszystkim wam to się udziela. Stajemy się Frakierami Gizeli dla
Muqtaby al-Fartebi.
Frakierzy Gizeli byli to najbardziej pogardzani z Wiernych, pramanie,
którzy służyli wrogom Wiary za pieniądze. Patrolowali i wzmacniali
granice Rhûn wraz z zawodowymi armiami Wschodniego Cesarza.
Zadawnione plemienne zatargi zmuszały niektórych Wiernych do
wstąpienia w szeregi Frakierów Gizeli. W czasie sprzed objawienia się
Rodziny Założycielskiej religia była decydującym kryterium tożsamości
plemiennej. W świetle nowego podziału uświęconego przez Wiarę
plemiona zostały równo podzielone na devedian, Chaldaran i wyznania
animistyczne.
W ustach Nassima Alizarina określenie „Frakierzy Gizeli” brzmiało
paskudniej niż „apostata”.
— Gdybyśmy mieli kaifa… — zauważył Nomun. Zbuntował się, kiedy
Lew zabrał jego córkę do Pałacu Królów w al-Kam. Był genialnym
kapitanem w polu. Do tego był naszpikowany wiedzą z ksiąg i cieszył się
Strona 15
reputacją wytrawnego chirurga. To właśnie Nomunowie z sha-lugów, gdy
wzmocnią się ich szeregi, zakończą tyranię w al-Karn.
— Gdybyśmy mieli kaifa…? — zapytał Nassim.
— Al-Fartebi znów zaniemógł. Rozeszły się pogłoski o truciźnie.
Jak zwykle w sytuacji, kiedy chorowała osoba znaczna. Częściej, gdy
dotyczyło to Muqtaby al-Fartebi niż innych. Muqtaba otruł swojego
poprzednika. Mówiło się o odstawieniu go na boczny tor z powodu gróźb
Hu’n-tai At, odradzających się państw krzyżowców, oraz coraz większych
nacisków z al-Minfet. I Muqtaba mógł tylko udać się do Indali al-Sul
Halaladina. Cały świat obawiał się niezadowolenia Indali. Niektórzy
uważali, że Hu’n-tai At powstrzymywali furię, bo nie chcieli obudzić
geniusza Bitwy u Studni Dni.
— Toczy się debata, kto powinien zastąpić Al-Fartebiego. Indala odrzuca
tę rolę. Jak zwykle. Ale dwaj jego synowie nie pogardziliby tym.
Wojna domowa? Zawsze jest to możliwe, gdy nie dziedziczy się
stanowisk zgodnie z więzami krwi.
— Indala szkolił swoich synów na wojowników — powiedział Nassim.
— Kaif powinien być świętym mężem.
Kilku Lucidian parsknęło na to. Niewielu ostatnich kaifów było
prawdziwie świętych. Niektórzy utrzymywali, że ostatnia choroba Muqtaby
jest wynikiem jego zamiłowania do występku. A zwłaszcza do ulubionego
absyntu.
Góra spoglądał na Kościeja, który zdawał się zapadać w sobie.
— To wszystko ma dla nas niewielkie znaczenie. Naszym światem jest
Tel Moussa i obserwacja Gherig.
— Zawsze jest możliwość powrotu na zachód — zauważył al-Azer er-
Selim.
— Nie dla Nassima Alizarina. Ja zostanę. Wytrwam. Gdybym musiał
uciec do Idiamu, zrobię to. Zabawię się w pająka pustynnego. Moja godzina
nadejdzie. Bóg wyda niegodziwców w ręce prawych. Będę cierpliwy jak
góra.
Az i Kościej poruszyli się niespokojnie. Nie widzieli Idiamu. Byli w
nawiedzonym mieście, w Andesqueluz. Obaj wiedzieli, że nazwa „Góra”
jest tłumaczeniem miana głównego boga w panteonie miejscowych, zanim
powstały współczesne religie. A ostatnio szaleńcy starali się wskrzesić
upadłych bogów.
Strona 16
Asher i Ashtoreth, Oblubienica Góry, byli wspominani wyłącznie na
starożytnych płaskorzeźbach, głównie na murach Andesqueluz. Ale
wystarczyłby jeden wyzuty z sumienia mag, by przywołać zło na ten świat.
Er-Rashal al-Dhulquamen starał się wskrzesić przedwieczną grozę
Dreanger, Seskę Nieskończonego.
— Az, o czym myślisz? — zapytał Góra.
— O tym, co zawsze. Groza intryg Delegatur Nocy. Oraz jej ludzkich
pionków.
Góra lekko skłonił głowę.
— Dziękuję, żeś mi przypomniał. Egoizm to mój wielki grzech. Tylko mi
w głowie własne pragnienia miast dobra naszych dusz.
Strona 17
3
Alten Weinberg: Uroczystości
Podczas wizyty w Imperium Graala Naczelnemu Wodzowi wyznaczono
kwaterę w trzypiętrowym, osiemnastopokojowym szkaradzieństwie z
piaskowca. W domu pracowała dwunastoosobowa służba. Należał on do
Bayarda va Milcz-Trajkota, syna i dziedzica Wielkiego Księcia Ormo va
Milcz-Trajkota. Sama Cesarzowa Katrin rozkazała Bayardowi zwolnić
domostwo na rzecz pierwszego żołnierza Kościoła.
Naczelny Wódz Piper Hecht i jego ludzie przybyli do Alten Weinbergu w
towarzystwie króla Jaime’a z Castaurigi. Tego, który zaciągnął wielu
swoich poddanych setki kilometrów, by świętowali jego mariaż z
najpotężniejszą władczynią zachodu. Naczelny Wódz najwyraźniej cieszył
się względami Cesarzowej, choć spotkali się jedynie dwa razy wcześniej i
nie zamienili z sobą ani słowa.
Trzy dni po przybyciu Hecht słuchał, jak Kait Rhuk mówi:
— Nie możemy tego rozgryźć, ale ta kobieta z całą pewnością czegoś od
ciebie chce.
Zdenerwowany krążył po komnacie jak lew w klatce, zastanawiając się,
czy intrygi Katrin nie wiążą się przypadkiem z jej młodszą siostrą,
Księżniczką Prawowitą, Helspeth. Nie miał nikogo, z kim mógłby się
podzielić swymi obawami. Zaufanych ludzi zostawił w Connec, by
wesprzeć ofensywę Kościoła w walce z upiorną Nocą. Towarzyszyła mu
straż przyboczna, kanceliści-szpiedzy ze świty Titusa Zgody i czereda
należąca do zbrojnej bandy Kaita Rhuka — ci ostatni na wypadek, gdyby
Noc chciała w jakiś szczególnie nieprzyjemny sposób zwrócić na siebie
uwagę. I był też jego adoptowany syn Pella. Oraz Algres Strach,
Strona 18
Braunsknecht czy też cesarski strażnik, który został relegowany do
Viscesment po tym, jak obraził Cesarzową i członków Komisji Doradczej.
Kapitan Strach zwrócił się do Hechta:
— Węszyłem jak się tylko dało. Kait ma rację. Ona coś knuje. Nikt nie
wie co. Komisja Doradcza jest zaniepokojona.
Cesarzowa Katrin była z rodu Ege. Córką swego ojca. Srogi Mały Hans
wciąż ich przerażał, choć nie żył od wielu lat. Nieprzewidywalne córki
Johannesa przerażały ich jeszcze bardziej.
— Aż dziw, że nie zakuli cię w dyby.
— Ludzie nie widzą tego, czego nie spodziewają się zobaczyć. Al-gres
Strach jest daleko, w Viscesment, chroniąc antypatriarchę. Tych kilku
nielicznych, którzy mnie rozpoznali, mówi, że postąpiono ze mną
niesprawiedliwie.
Hecht sam obszedł ulice. Nie dowiedział się wiele. Nie rozumiał
dostatecznie dobrze języka. Nie miał też czasu, by się wpasować. Co
więcej, nie udało mu się przekonać dowódcy swej straży przybocznej,
Madouca, że może bezpiecznie chodzić po mieście bez niego.
Pella jednak wtopił się w miejskie ulice i bez trudu wymykał się
opiekunom. Jego największym problemem był język.
Alten Weinberg było bardziej zatłoczone i gwarne, niż pamiętali najstarsi
miejscowi. Zbliżający się ślub postawił na nogi cały świat. Mógł to być
najważniejszy mariaż stulecia. Mógł doprowadzić do odnowienia przyjaźni
Cesarstwa z Brothe, kończąc całe wieki walk między Patriarchatem i
Cesarstwem. Gdyby Katrin wydała na świat syna, który mógłby włożyć
cesarskie gronostaje, dałoby to również Cesarstwu oparcie w Direcji. No i
zapewniłoby też ochronę Jaime’a przed ambicjami króla Piotra z Navai.
— Uratowaliśmy go przed bandą złodziei — oznajmił Hechtowi Presten
Reges. Hecht przypatrywał się Pełli. Chłopak był brudny, miał podarte
odzienie. — To raczej nie była polityczna napaść. Miejscowa soldateska nie
pozwoliłaby mi zaprowadzić tych zbirów na przesłuchanie.
— Powiedz, Pella.
Opowieść chłopca potwierdziła ocenę Prestena. Coś go zbyt zaciekawiło,
a potem zdradził się z tym, że jest cudzoziemcem. Łatwa zdobycz.
— Tato, nawaliłem. Zapomniałem, gdzie jestem.
— Mam nadzieję, że wyniosłeś z tego naukę.
Strona 19
— Będę ostrożniejszy.
— Dowiedziałeś się przynajmniej czegoś?
— Wielu ludziom nie podoba się to weselisko. Ale to żadna tajemnica.
Katrin Ege nie była łubiana z uwagi na jej dogadywanie się z Kościołem
Brothen.
— No fakt.
Hechta bardziej niepokoiła jednak siostra Katrin. Pewne fakcje gotowe
były wypchnąć Helspeth na szczyt w nadziei, że będzie kroczyć szlakiem
ojca. Przez to właśnie Księżniczka Prawowita mogła się spodziewać
wszystkiego najgorszego ze strony popleczników Katrin. Helspeth starała
się zachować neutralność i utrzymać siostrzaną miłość. Ale samo jej
istnienie stanowiło zarazem dźwignię, jak i punkt zborny dla wszystkich
przeciwników Katrin.
Było wcześnie. Hecht jak dotąd spędzał czas na przerywaniu postu i
studiowaniu przesyłek z garnizonów Connec i Patriarchatu z Firaldii. Nie
dowiedział się niczego, co mogłoby go uradować.
Carava de Bos zbliżył się z niewielką drewnianą tacą, na której leżały
trzy nierozpieczętowane listy. Udało mu się jakoś sprostać funkcjom
kancelisty za dnia. W nocy zajmował się tym Rivademar Vircondelet. Obaj
byli też szpiegami. Protegowanymi Titusa Zgody, szefa wywiadu i
rejestratora sił Patriarchalnych. A do tego przyjaciela Naczelnego Wodza.
— Oto najświeższa poczta, sir — rzekł De Bos. — W kolejności, w jakiej
przyszła. Ponadto pewien dżentelmen o imieniu Renfrow prosił o
posłuchanie. Czy mam go umówić?
— Nie wiesz, kto to jest?
— Wydaje mu się, że jest ważną figurą.
— I tak chyba jest.
— Mam go umówić?
— Nie. Wprowadź go. A wy się zmywajcie. Madouc, dopilnuj, żeby
służba nie podsłuchiwała.
Bayard va Milcz-Trajkot oczekiwał od swoich ludzi, by dla niego
szpiegowali. Bardzo się starali. I byli okrutnie nieporadni.
Renfrow był osobą trudną do opisania. Wkładał znoszone odzienie i
wyglądał jak dziewięciu z dziesięciu ludzi na ulicy, był przeciętnego
wzrostu i nie miał żadnych wyraźnych znaków szczególnych. Włosy już mu
Strona 20
lekko posiwiały. Hecht wielokrotnie czuł oddech tego człowieka, ale nie
mógł sobie przypomnieć koloru jego oczu.
Hecht patrzył, jak Renfrow się zbliża, zaskoczony widokiem Al-gresa
Stracha. Pella, jak wyczuł Hecht, pamiętał Renfrowa z gospody, Rycerza
Różdżek, sprzed kilku laty.
Ten chłopak miał niebezpieczne wspomnienia.
Hecht spojrzał na listy. Nie rozpoznał charakteru pisma. Jedna pieczęć
należała do Patriarchy, pozostałe — do Cesarzowej i jej siostry.
Owe poranne konsultacje toczyły się przy stole zdolnym pomieścić tuzin
siedzących. Hecht złożył kilka map i odwrócił dwa raporty, których nie
zabrano. Renfrow objął to wszystko jednym spojrzeniem i zatrzymał się na
chwilę na listach od cesarskich sióstr.
— Siadaj, jeśli ci będzie tak wygodniej — zaprosił go Hecht. — Ja w
każdym razie usiądę.
— Doceniam, że przyjąłeś mnie tak szybko.
— Nasze rozmowy niezmiennie są ciekawe. A ja się znudziłem.
Powinienem był zaczekać i przyjechać tu tydzień po królu Jaime.
— Nie wyobrażam sobie, jak można się nudzić w takim politycznym
klimacie.
— To nie moja polityka.
— Możesz się mylić, jak sądzę. Są tajemnice, których nawet ja nie jestem
w stanie wygrzebać. Sekrety szczególnie ukrywane przed Ferrisem
Renfrowem.
— Mogę to zrozumieć.
Renfrow błysnął konspiratorskim uśmiechem.
— Gdybym zapytał, czy wytłumaczyłbyś mi, dlaczego Algres Strach jest
tu wraz z tobą? Poruszyłem niebo i ziemię, żeby go zrehabilitować na tyle,
aby znów mógł być jednym z Braunsknechtów Bellicose’a.
— Bellicose kazał mu przybyć.
— Słyszałem, że zapałaliście do siebie wzajemnym podziwem.
— To prawda. Czy dlatego tu się zjawiłeś?
— Nie. Chciałem cię ostrzec, byś uważał.
Hecht ledwo uniósł brew.
— Mroczne siły zaczęły się burzyć. Docierają do mnie różne pogłoski, z
drugiej, trzeciej ręki, ze źródeł, które nie są nawet marginalnie wiarygodne.
Noc jest wciąż zaniepokojona tym, co robiliście w Connec.